Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth
Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth Winder
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth |
Rozszerzenie: |
Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Sylvia Plath w Nowym Jorku, lato 1953 - Elizabeth Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa OD AUTORKI WPROWADZENIE TYDZIEŃ PIERWSZY.
Euforia WCZEŚNIEJ TYDZIEŃ DRUGI. Utracone złudzenia TYDZIEŃ TRZECI.
Alienacja TYDZIEŃ CZWARTY. La Femme NUMER SIERPNIOWY
NASTĘPSTWA EPILOG PODZIĘKOWANIA BIBLIOGRAFIA INNE ŹRÓDŁA
SPIS ZDJĘĆ I ILUSTRACJI Karta redakcyjna
Strona 3
Strona 4
Pain, Parties, Work: Sylvia Plath in New York, Summer 1953
Strona 5
Dla Medory
Strona 6
Masz dwadzieścia lat. […]
Dziwny obrazek w szafce za łazienką:
uczta, zwierzę i landrynka.
sylvia plath, dzienniki 1950–1962,
14 listopada 1952
Wczoraj w nocy śniła mi się Marylin
Monroe, była niby wróżką-matką chrzestną.
Na jakimś spotkaniu z publicznością,
to spotkanie z Eliotem na pewno będzie
podobne. Powiedziałam, ledwie powstrzymując
łzy, jak wiele dla nas znaczy ona i Arthur
Miller, mimo że oczywiście nas nie znają.
Zrobiła mi doskonały manikiur. Nie umyłam
przedtem głowy i zapytałam ją o dobrych
fryzjerów, bo gdziekolwiek chodzę, zawsze
narzucają mi okropną fryzurę. Zaprosiła
mnie do siebie na święta, obiecując nowe,
kwitnące życie.
sylvia plath, dzienniki 1950–1962,
4 października 1959
Strona 7
OD AUTORKI
Sylvię Plath pochłaniała materialna kultura jej czasów. Wbrew
krzywdzącemu wizerunkowi cierpiącej artystki znajdowała przyjemność
w strojach, makijażu, czasopismach i jedzeniu. Sylvia była bardzo towarzyska —
pracowała społecznie, należała do wielu stowarzyszeń, chodziła na wykłady,
przyjęcia i potańcówki. W wieku dwudziestu lat postrzegała się raczej jako część
grupy rówieśniczej niż samotną jednostkę.
Bez biustonoszy, szminek i spódniczek w szkocką kratę nie da się zrozumieć
Sylvii — uczestniczki i zarazem wytworu lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku
w Ameryce.
W Nowym Jorku wraz z pozostałymi dziewiętnastoma dziewczętami
mieszkała i pracowała w Barbizonie, żeńskim hotelu. Gdy słuchałam wspomnień
tych kobiet o czerwcu 1953 roku, zdałam sobie sprawę, że trudności, jakich
doświadczała Sylvia, nie były wyjątkowe. Wpisywały się w znacznie większy
problem — polegający na byciu ambitną i ciekawą świata dziewczyną w tamtym
czasie.
Strona 8
WPROWADZENIE
Sylvia Plath popełniła samobójstwo, zatruwając się gazem. Miała trzydzieści
lat, na zawsze więc już pozostanie trzydziestolatką, która upinała długi warkocz
dokoła głowy niczym brązową koronę. Jej cera zrobiła się bledsza z powodu
bezsenności i angielskiej pogody — panowała wtedy zima stulecia. Było
najzimniej od czasu, gdy za króla Jerzego zamarzła Tamiza.
To jednak będzie opowieść o czym innym, o innej Sylvii. Nie o mroźnym
lutym 1963 roku, lecz o czymś, co wydarzyło się dziesięć lat wcześniej, podczas
rekordowych upałów pewnego tropikalnego lata. Przed mokrymi ręcznikami
i becikami. Przed dziećmi i książkami. Przed Londynem, przed Devon i smutnym
brązowym warkoczem. Przed kubkami mleka, chlebem z masłem i taśmą
izolacyjną. Przed tlenkiem węgla i domową czarną magią piekarnika. Zanim stała
się ikoną, zanim została Lady Łazarz, była po prostu studentką college’u z Nowej
Anglii odbywającą staż na Manhattanie.
Szczegóły związane z samobójstwem Sylvii zaowocowały dziesięcioleciami
upraszczających opinii o niej samej i o jej pisaniu. Ta książka to próba
odczarowania zbanalizowanego wizerunku Plath jako dręczonej przez demony
artystki. To opowieść o pełnej energii młodej kobiecie u progu dorosłego życia.
O artystce, którą pociągała zarówno jasna, jak i ciemna strona, która miała
nienasycony apetyt na nowe doświadczenia i zdobywanie wiedzy i która nie
obawiała się tego, co może przynieść jej los. O tym, jak Nowy Jork poraził ją
swoim morderczym pięknem. O wrażliwej i wesołej osobie, która kochała
i zakupy, i czytanie książek. Ta Sylvia ma blond włosy, ciemną opaleniznę, jedną
walizkę, kilku ukochanych, dwie czarne sukienki i bilet do Nowego Jorku. Od 1
czerwca 1953 roku wraz z innymi dziewiętnastoma studentkami zacznie staż na
Madison Avenue jako gościnna redaktorka magazynu o modzie „Mademoiselle”.
°
Wiosna 1953. Aldous Huxley eksperymentował z meskaliną w zachodnim
Hollywood. Odkryto szczepionkę na polio i wreszcie zdobyto Mount Everest.
Umarł Stalin, a Elvis Presley ukończył szkołę średnią. Królowa Elżbieta II
przygotowywała się do koronacji w opactwie Westminster. John Kennedy
i Ja-cqueline Bouvier zdecydowali się ujawnić swój związek i ogłosili zaręczyny.
W Tangerze William S. Burroughs pisał Nagi lunch.
W domu w Wellesley w stanie Massachusetts Sylvia Plath pakowała halki,
sukienki, spódnice i nylonowe pończochy. Wybierała się do Nowego Jorku.
Strona 9
SYLVIA
PLATH
W NOWYM
JORKU
Strona 10
REDAKTORKI GOŚCINNE:
Ruth Abramson
Margaret Affleck
Nedra Anderwert
Candy Bolster
Betty Jo Boyle
Ann Burnside
Malinda Edgington
Laurie Glazer
Gloria Kirshner
Dinny Lain (Diane Johnson)
Carol LeVarn
Grace MacLeod
Madelyn Mathers
Eileen McLaughlin
Neva Nelson
Sylvia Plath
Del Schmidt
Anne Shawber
Strona 11
Laurie Totten
Janet Wagner
REDAKTORKI „MADEMOISELLE”:
Betsy Talbot Blackwell (redaktor naczelna)
Cyrilly Abels (sekretarz redakcji)
Marybeth Little (redaktorka, opiekunka College Board)
Margarita Smith (redaktorka działu literatury)
Gigi Marion
Kay Silver
Geri Trotta
Polly Weaver
Strona 12
Marzyłam o Nowym Jorku i jadę tam.
sylvia plath, dzienniki 1950–1962,
15 maja 1952
Strona 13
TYDZIEŃ
PIERWSZY.
Euforia
Strona 14
BARBIZONETKI
Jej pokój był wielkości sporej szafy: beżowe ściany z kasztanowym
wykończeniem, ciemnozielony dywan, narzuta w paprocie obszyta falbaną w róże
— jak w lesie u Królewny Śnieżki. Niski, obity zielonym materiałem fotel, biurko
wciśnięte tuż przy łóżku. Nad łóżkiem wisiał głośnik, z którego — po przekręceniu
gałki — rozbrzmiewała muzyka klasyczna. Z jednej ze ścian wyrastała też biała
emaliowana umywalka, przydatna do przepierki białych bawełnianych rękawiczek.
(Wkrótce w każdym oknie powiewały wilgotne rękawiczki, niczym maleńkie białe
flagi).
Barbizon znajdował się u zbiegu Lexington Avenue i Sześćdziesiątej
Trzeciej Ulicy — dwadzieścia trzy piętra w ciepłym różowym odcieniu cegły ze
zdobieniami. Pokój Sylvii wychodził na wschód. Uwielbiała widok z okna — Third
Avenue El, nowy budynek ONZ. Mogła nawet zobaczyć kawałek East River. Nie
zamykała okien przez cały miesiąc. Mały jak pudełko pokój oznaczał wolność.
Począwszy od 1940 roku, hotel Barbizon stanowił schronienie dla wybitnie
uzdolnionych młodych i ślicznych Amerykanek. (Sylvia, podkreślając egzotykę
tego miejsca, w Szklanym kloszu ochrzciła je Amazonką). Początkujące aktorki,
pisarki, redaktorki i modelki rozkwitały, ale i więdły między różowymi ścianami
hotelu. W siedmiuset maleńkich pokojach panował wilgotny i klaustrofobiczny
klimat. Dziewczęta z Barbizonu kipiały ambicją i lękiem, gorliwie dążąc do
poziomu jego najsłynniejszej rezydentki, Grace Kelly.
Pamiętam mój przyjazd do Barbizonu, meldowanie się w recepcji i poznanie
kilku dziewcząt, które przyjechały w tym samym czasie. Wszystkie były przyjaźnie
nastawione, ale powściągliwe, jakbyśmy chciały zatrzymać entuzjazm dla siebie.
Być może dlatego, że nie do końca wiedziałyśmy, czego oczekiwać, wobec tego
lepiej było powstrzymać się od chichotania albo wybuchów emocji.
laurie totten
Hotel Barbizon reklamował się jako zrzeszenie „ambitnych, wyróżniających
się młodych kobiet”. Pochwalali to zarówno rodzice, jak i agencje modelek. Pod
wieloma względami przypominał żeński klasztor dla bogatych — obowiązywały
herbatki, cisza nocna i przyzwoitki. Dziewczęta, które wracały podpite lub
w godzinach ciszy nocnej, dostawały upomnienia.
Mimo to pobyt w hotelu dla kobiet takich jak Plath był niczym słodka
niewola. Czar tego miejsca nie polegał na grach w brydża czy randkach w Stork
Club.
Strona 15
Sylvia i pozostałe dziewczęta z Barbizonu nosiły pasy wyszczuplające,
stożkowate biustonosze, czółenka na obcasie i pończochy ze szwem. Grając
w badmintona czy stukając na maszynie, wciąż zachowywały pozory
wyrafinowania — chciały eksponować kobiecą naturę sukienek i torebek. Cel był
jasny: czuć się oraz wyglądać elegancko i nieskazitelnie niczym biała rękawiczka.
Był rok 1953 — cztery lata przed tym, jak Audrey Hepburn udowodniła
w Zabawnej buzi, że mól książkowy może być sexy.
Dwudziestoletnia Sylvia Plath trochę przypominała modelkę Sunny Harnett.
Czytywała Joyce’a. Skupiała się na pisaniu. Czasami wsiadała w pociąg i jechała
do Brookline na podwieczorek ze swoją donatorką Olive Higgins Prouty. Sylvia
przybyła do Nowego Jorku po zapaleniu zatok, nawale spotkań towarzyskich
w Yale i nagród za osiągnięcia w nauce. Desperacko pragnęła przekuć akademickie
sukcesy, opublikowane wiersze i spotkania z Ligą Bluszczową w coś bardziej
namacalnego. Po raz pierwszy opuszczała Nową Anglię. Potrzebowała alchemii
Nowego Jorku — tych konkretnych różowych ścian, tych uroczystych lunchów —
odrobiny rzadkiego minerału, który przemieni jej życie w złoto.
°
Sylvii spieszyło się do dorosłości, ale nie jej jedynej. W 1953 roku
określenie „młoda dama” oznaczało, że Plath i dziewczęta z jej pokolenia były
przede wszystkim damami, a przy okazji — tak się złożyło — młodymi.
Strona 16
KTÓRA Z WAS JEST DZIEWICĄ?
Już wtedy byłyśmy takimi osobami,
na jakie miałyśmy wyrosnąć.
neva nelson
Kilka dekad przed ostatecznym zamknięciem w 2001 roku magazyn
„Mademoiselle” podziwiany był za swój rozmach i słynął z publikowania prozy
Trumana Capote’a, Williama Faulknera, Tennessee Williamsa i Flannery’ego
O’Connora. (Sylvia Plath, zapalona czytelniczka magazynu, opisywała go w swoim
dzienniku jako „intelektualny magazyn o modzie”). Typowa dziewczyna
„Mademoiselle” była wykształcona, nastawiona na robienie kariery i dość obyta.
W ten sam weekend mogła obejrzeć zarówno sztukę Arthura Millera, jak i mecz
footballowy drużyny Yale. Chodziła na zakupy, na tańce, pracowała społecznie
i jednocześnie miała wybitne osiągnięcia w nauce. Według słów magazynu
„idealnie pasowała do college’u, kariery i koktajli”. Prawdopodobnie planowała
zamążpójście, ale nieco później niż jej rówieśniczki — w liceum obywała się bez
narzeczonych.
Program staży dla młodych redaktorek został zapoczątkowany w 1939 roku.
Oferował studentkom pracę nad niezwykle popularnym numerem uczelnianym. Co
roku w czerwcu zespół redakcyjny „Mademoiselle” wybierał dwadzieścia
dziewcząt, zapraszał je do Nowego Jorku, umieszczał w hotelu Barbizon i płacił im
normalną pensję. Każdego roku do konkursu zgłaszały się tysiące dziewcząt —
każda chciała być stażystką. Staż polegał na pracy, ale także na chodzeniu na
przyjęcia, do teatru i na pokazy mody. Poznawało się osobistości takie jak Hubert
de Givenchy, E.B. White czy Marlon Brando. W 1953 roku program przeżywał
rozkwit, a dla kogoś tak pochłoniętego literaturą jak Plath był czymś najlepszym,
co mogło się przydarzyć.
Sylvia poczuła ulgę, gdy okazało się, że Laurie Totten zakwaterowano
w pokoju obok. Choć w rodzinnym Wellesley Laurie mieszkała kilka ulic dalej,
obie po raz pierwszy spotkały się dopiero kilka tygodni wcześniej.
— Rozmawiałyśmy przez telefon, pamiętam, że odwiedziłam ją w domu
i poznałam jej matkę — wspomina Laurie. — Mieszkała bardzo blisko mnie,
dzielił nas zaledwie krótki spacer. Pamiętam też, jak siedziałyśmy na łóżku
w pokoju na piętrze, rozmawiając o wielkiej przygodzie i korzyściach z tego
doświadczenia. Duże wrażenie zrobiła na mnie informacja, że Sylvia wygrała
konkurs na opowiadanie magazynu „Seventeen”, w którym ja także wzięłam
Strona 17
udział, choć bez efektów. Bardzo jej współczułam, bo jako mała dziewczynka
straciła ojca. — Sylvia polubiła trzpiotowatą artystkę Laurie i natychmiast uznała
ją za przyjaciółkę. — Mama miała zamiar odwieźć mnie do Nowego Jorku —
opowiada Laurie. — Zaproponowałyśmy Sylvii, by do nas dołączyła, ale z jakiegoś
powodu w ostatniej chwili zdecydowała się jechać pociągiem. Czułam się przy niej
swobodnie, nie było mowy o jakiejkolwiek dominacji jednej nad drugą. Jakiś czas
przed naszą wyprawą do Nowego Jorku rozmawiałyśmy o tym, pod jaką postacią
chciałybyśmy się odrodzić. Ja chciałam być wilkiem, bo prawie nikt ich nie
rozumie, chociaż wcale nie są tak wielkie i niebezpieczne, jak się powszechnie
uważa. Sylvia wybrała mewę.
Tego samego wieczora w pokoju Grace MacLeod Sylvia poznała pozostałe
stażystki. Grace, którą niebawem mylić będą z Zsa Zsą Gabor i która stała się
nieoficjalną gospodynią grupy. Elegancką Madelyn Mathers, której ojciec wynalazł
prototyp nawigacji GPS, i Nevę Nelson z San Jose, która kilka miesięcy wcześniej
brała udział w zajęciach z geologii na terenie Doliny Śmierci — w miejscu
przeprowadzania ostatnich testów bomby wodorowej. (Na jednej z fotografii widać
nawet, jak opalona Neva beztrosko odrzuca liczącą dwa tysiące lat radioaktywną
rybę niczym otwartą ostrygę). Poznała także Eileen McLaughlin, wygadaną
i zdolną modystkę.
— Wciąż pamiętam te parsknięcia, nosowy śmiech, gdy udała się jej celna
uwaga — powiedziała Neva w wywiadzie.
Glorię Kirshner, która w wieku dwudziestu czterech lat miała już męża
i małego synka i codziennie dojeżdżała pociągiem z Bronxu. Oraz Janet Wagner
z Kansas, którą niebawem miała odkryć Eileen Ford z Agencji Modelek Forda
i która pojawiać się będzie w „Vogue” i „Glamour” do późnych lat
sześćdziesiątych.‹1› Nedra Anderwert to niewątpliwie jedna z „paryskich
modelek”, podziwianych przez Sylvię w pierwszym liście do domu. Miała ciemne
błyszczące włosy i duże kocie oczy. Gładko zaczesana, z wyraźnie podkreślonymi
oczami i ustami, Nedra była zawsze gotowa do zdjęć i zarazem niezwykle
fotogeniczna — marzenie fotografa.
— Nigdy nie włączała się w nasze rozmowy — wspomina Neva. —
Przysłuchiwała się z opuszczoną głową, bo ciągle szkicowała — przeważnie buty.
Rysowała je bez końca, bardzo fantazyjne, z miękkiego aksamitu i ozdobione
klejnotami. Dla nas stanowiły tylko część stroju, dla niej szansę na zrobienie
fortuny. Szkoda, że nie mogła nosić zaprojektowanych przez siebie butów.
Wyprzedzała swój czas. To ona pokazała nam bardzo miękkie pantofle marki
Capezio — właśnie wchodziły na rynek i były zbyt drogie, bym mogła sobie na nie
pozwolić. Pamiętam, że znalazła mi wygodne szpilki z brązowej satyny, bo moje
czarne skórzane strasznie mnie obcierały.
Sylvia — podobnie jak śliczna i tajemnicza Nedra — uwielbiała buty.
Strona 18
Zwłaszcza francuskie. Zakochiwała się w sklepikach obuwniczych przy Rue de la
Paix w Paryżu, opisywała „delikatne czerwone czółenka, pomarańczowe balerinki,
szaroniebieskie półbuty i złote sandałki”‹2›. (Po latach od Nowego Jorku będzie
wolała Paryż i lemoniadę w „małych modnych barach”). Gdyby była bogata,
pozwoliłaby sobie na ekstrawagancję „posiadania szafy pełnej butów, tylko jeden
czy dwa rodzaje: proste czółenka kaczuszki na przykład — we wszystkich kolorach
tęczy”‹3›.
Sylvia miała dobre oko, jeśli chodziło o piękno — w dzienniku odnotowała
kocie oczy Nedry i smukłe nogi, ale również spisała ją na straty jako zbyt
wycofaną. Jak ktoś tak piękny mógł być nieśmiały? Wzajemna rezerwa
spowodowała, że nie nawiązały przyjaźni, ale mimo to łączyło je wspólne miejsce
zamieszkania. „Wspaniałe życie zaczyna się tuż po przekroczeniu progu pięknego
hotelu Barbizon-Plaza przy Central Park South” — szczycono się w broszurze
z 1953 roku. „Zaledwie parę kroków od sklepów na Piątej Alei, z wygodną salą
barową czynną do pierwszej w nocy, centralnym systemem chłodzenia
i indywidualnymi termostatami”. Jednakowoż hotel dla kobiet Barbizon wcale nie
był tak wspaniały: w rzeczywistości termostaty nie działały, a przynajmniej nie te
na piętnastym piętrze. Tak się złożyło, że w Nowym Jorku panowały wówczas
rekordowe upały — we wrześniu temperatura miała dochodzić do trzydziestu
dziewięciu stopni Celsjusza. Może i Grace Kelly była tu stałą bywalczynią —
znaną z przemykania po korytarzach w samej bieliźnie — ale dla młodych
dziewczyn hotel Barbizon stanowił tylko ładną noclegownię.
— Było bardzo, bardzo gorąco — wspomina Diane Johnson. — A w hotelu
nie miałyśmy klimatyzacji. Anne Shawberg, Lin Edgington i ja siedziałyśmy
w negliżu, licząc na jakiś przeciąg.
Neva zapomniała spakować piżamę.
— Mama przysłała mi ją dopiero w ostatnim tygodniu. Wieczorami
rozmawiałyśmy ubrane w peniuary i koszule nocne. Ja nigdy w życiu nie miałam
szlafroka. — Zarzuciła więc rozkloszowany zielony płaszcz — dwustronny, po
jednej stronie wełniany, po drugiej gabardynowy — na koszulkę i nosiła go jak
pelerynę.
Sylvia rzecz jasna od kilku miesięcy obmyślała swoją nowojorską garderobę,
świetnie się więc wpasowała dwiema niebieskimi piżamami, nylonową koszulą
nocną i pikowanym szlafroczkiem. We wpisie do dziennika z czternatego maja —
a zatem na dwa tygodnie przed przyjazdem do Nowego Jorku — wyraża głęboki
żal, że nie udało się jej zdobyć więcej przyjaciółek w Smith College. „Mieszkałam
w pudełkach na piętrze, poniżej i w korytarzu, otoczona przez dziewczęta, które
dużo myślą, mają podobne uczucia i razem z tobą tęsknią, ale nie chciałam ich
rozwijać, ponieważ nie chciałam, nie mogłam poświęcić im czasu”‹4›. Przysięgła
sobie, że w Nowym Jorku będzie towarzyska i na dowód tego zostawiała drzwi do
Strona 19
swojego pokoju w Barbizonie zawsze otwarte. Od pierwszego wieczora, który
spędziła na pogaduszkach z Grace, Sylvia zmieniła hierarchię wartości: z nauki
i pracy na zdobywanie doświadczeń i przyjaźni. Bardzo chciała pozyskać tu,
w Nowym Jorku, przyjaciółki. Pragnęła być lubiana przez inne dziewczęta.
I większość z nich uwielbiała towarzystwo Sylvii, podziwiała jej świeżą zdrową
urodę i dostrzegała inteligencję.
Wracając do pokoju Grace. Wychodził na Sześćdziesiątą Trzecią Ulicę,
przez co był najsłoneczniejszym pomieszczeniem na piętrze. Natychmiast stał się
więc nieoficjalnym miejscem spotkań dziewcząt. Tamtej nocy wszystkie stłoczyły
się na małej przestrzeni, ale żadna nie chciała wyjść pierwsza. W pewnym
momencie, koło pierwszej lub drugiej nad ranem, podzieliły się na niewielkie
podgrupy, bardzo chciały poznać się bliżej i nawiązać pierwsze więzi. Aż jedna
z nich rzuciła pytanie (zawsze znajdzie się ktoś taki): Która z was jest dziewicą?
Żadna nie podniosła ręki.
Było jasne, skąd pochodziłyśmy: zdradzały nas dialekty, stroje i uprzedzenia.
Sylvia i Carol — „wschodnie inteligentki” — nazywały mówiącą nosową gwarą
Janet Wagner, która chodziła do Knox College, „wieśniaczką” z Knoxville
w Tennessee. Mnie, jako że się z nią trzymałam, przylepiono tę samą etykietkę. Ze
wszystkich dziewcząt to chyba właśnie Janet najbardziej skorzystała
z miesięcznego stażu w magazynie i szybko stała się wyrafinowaną „mieszkanką
wschodu”. Gdy jednak po raz pierwszy pojawiła się w Nowym Jorku, wtedy,
w 1953 roku, daleko jej było do znawczyni mody. Zobaczyłam ją przy windach
w długiej różowej babcinej sukience w kwiatki i w małym kapelutku, obklejonym
na płasko jasnoniebieskimi kwiatami z jedwabiu, lawendą i goździkami.
Uśmiechała się szeroko i zdobywała tym uśmiechem wszystkich, nawet te
dziewczyny, które ją poniżały i wyśmiewały się z jej wyglądu albo akcentu. Jan po
prostu nie dała się onieśmielić, stawiała im czoło, niwelując tym samym przewagę
Ligi Bluszczowej nad naszymi małymi college’ami. Wszystkie docinki spływały
po niej jak po kaczce, a ona rzucała tylko coś w stylu „chromolić to!” i robiła, co
trzeba, żeby przetrwać w bezwzględnym świecie mody w Nowym Jorku.
neva nelson
Biedna Sylvia należała do snobek z Ligi Bluszczowej. Była zażenowana, gdy
dowiedziała się, że powtarzałam trzecią klasę. Nie wierzyła, że ktoś taki jest
w stanie odnieść potem sukces. Ona wygrała konkurs w kategorii proza, a ja
w kategorii literatura faktu, dlatego chciałyśmy się poznać. Mówiłam jednak ze
środkowozachodnim akcentem, co ją ewidentnie rozczarowało. Sylvia uważała, że
wszystko, co leży na zachód od Lake Placid, to już Dziki Zachód i automatycznie
tego nie lubiła. Kochała Europę.
Strona 20
janet wagner
Pochodzę z małego miasteczka w Iowa. Sylvię to fascynowało. Była
rozczarowana na wieść, że wychowałam się w mieście, a nie na farmie.
laurie glazer
1› Sylvia od razu przezwała Nevę i Janet Kowbojką i Wieśniaczką.
2› Sylvia Plath, Dzienniki 1950–1962, 27 marca 1956, opr. Karen V. Kukil,
przeł. Joanna Urban i Paweł Stachura, Warszawa 2000, s. 542.
3› Tamże.
4› Tamże, 14 maja 1953, s. 177.