Santiago - Mike Resnick
Szczegóły |
Tytuł |
Santiago - Mike Resnick |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Santiago - Mike Resnick PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Santiago - Mike Resnick PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Santiago - Mike Resnick - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Santiago
waldi0055 Strona 1
Strona 2
Santiago
waldi0055 Strona 2
Strona 3
Santiago
Tytuł oryginału Santiago
Copyright © 1986 by Mike Resnick Copyright © 1993 for the Polish
translation by REBIS Publishing House Ltd., Poznań
Copyright © 1984 for the cover illustration by Alan Gutierocz
Wydanie I
ISBN 83-7120-017-X
Dom Wydawniczy REBIS ul. Marcelińska 18, 60-801 Poznań teł. 65-
66-07, tel. /fax 65-65-91
Łamanie komputerowe perfekt s. c., Poznań, ul. Grodziska 11
waldi0055 Strona 3
Strona 4
Santiago
Dla Carol, jak zwykle i dla mojej agentki,
Eleanor Wood, za porady, zachętą i pieniądze
waldi0055 Strona 4
Strona 5
Santiago
PROLOG
Powiadają, że jego ojcem była kometa, a matką kosmiczny
wiatr. Mówią, że żongluje planetami, jak gdyby podrzucał kul-
ki i mocuje się z czarnymi dziurami, ot tak, dla pobudzenia
apetytu. Mówią, że nigdy nie sypia, że jego oczy płoną jaśniej
niż supernowa, a krzyk może spłaszczać góry.
Nazywają go Santiago.
Daleko stąd, na Galaktycznym Obrzeżu, na samym krańcu
Zewnętrznej Granicy* leży światek zwany Silverblue. Jest
to planeta-ocean — na spokojnych wodach, które pokrywają
jej powierzchnię, rozsiana jest garść wysepek. Jeśli na naj-
większej z nich spojrzycie w nocy na niebo, zobaczycie prawie
całą Drogę Mleczną: wielką, migoczącą rzekę gwiazd, która
zdaje się przepływać przez pół wszechświata.
Gdybyście natomiast stanęli za dnia na zachodnim brzegu
wyspy, tyłem do wody, zobaczylibyście kopiec pokryty tra-
wą. Znajduje się na nim siedemnaście białych krzyży i na każ-
dym z nich wyryte jest nazwisko jakiegoś dobrego człowieka
— mężczyzny lub kobiety — który chciał skolonizować ten
przyjazny światek. A pod każdym z siedemnastu nazwisk wid-
nieje ten sam napis:
„Zabity przez Santiago”.
Posuwając się ku centrum galaktyki, tam, gdzie gwiazdy
leżą tak blisko siebie, iż nocą jest jasno jak w dzień, natrafić
można na planetę zwaną Walkirią. Jest to światek na wpół
opuszczony i znajduje się na nim tylko kilka zrujnowanych
* Granica posuwania się osadników. (przyp. tłum. )
waldi0055 Strona 5
Strona 6
Santiago
faktorii wypełnionych obskurnymi barami, hotelami i domami
publicznymi. Spotykają się w nich odkrywcy, kopacze i han-
dlarze z Wewnętrznej Granicy, jedzą tam, piją i zabijają czas
snuciem długich opowieści.
W największej z tych faktorii, która w rzeczywistości wca-
le nie jest taka znowu wielka, znajduje się urząd pocztowy,
gromadzący wiadomości z podprzestrzeni w ten sam sposób,
w jaki urzędy pocztowe starego typu zbierały korespondencję
pisemną. Czasami wiadomości te przechowuje się przez długi
okres trzech, czterech lat lub wysyła gdzieś bliżej centrum ga-
laktyki; w końcu jednak większość dociera, gdzie trzeba.
W urzędzie pocztowym jedna ze ścian pokryta jest nazwi-
skami i holografiami przestępców— znajdujących się obecnie
najprawdopodobniej na Wewnętrznej Granicy — dzięki cze-
mu urząd jest bardzo często odwiedzany przez łowców na-
gród. Zawsze wiszą tam portrety dwudziestu przestępców
(nigdy więcej, nigdy mniej) i obok każdego nazwiska wypisana
jest cena za głowę poszukiwanego osobnika. Niektóre z tych
nazwisk widnieją na ścianie przez tydzień, inne przez miesiąc,
nieliczne przez rok.
Tylko trzy spośród wszystkich, jakie kiedykolwiek wypi-
sano na ścianie, pozostawały tam przez okres dłuższy niż pięć
lat. Dwa z tych nazwisk już zniknęły. Trzecie brzmi „Santia-
go”. Obok napisu nie ma jednak holografii.
Na planecie Święta Joanna żyje tubylcza rasa humanoi-
dalna, zwana Swalami. Nie ma już na tym światku żadnych
osadników; wszyscy odlecieli.
W pobliżu równika Świętej Joanny, bardzo blisko miejsca,
w którym niegdyś żyła kolonia, znajduje się poczerniały
pas ziemi — prawie dziesięć mil długi i pół mili szeroki —
na którym nic nie rośnie. Żaden z kolonistów nigdy o nim
waldi0055 Strona 6
Strona 7
Santiago
nie wspominał, a jeżeli nawet któryś z nich sporządził kiedyś
jakiś raport na ten temat, musiał on dawno temu zawieruszyć
się, włożony w niewłaściwe miejsce przez jednego z trzydzie-
stu 6 miliardów urzędników Demokracji. Ale jeżeli polecicie
na Świętą Joannę i spytacie Swalów, co sprawiło, iż ten skra-
wek ziemi tak poczerniał, przeżegnają się (nawróceni przez
religijnych kolonistów na katolicyzm) i powiedzą, że uczynił to
Mark z Santiago.
Jego imię nie jest obce nawet na rolniczym świecie Ran-
chero, tam, gdzie nigdy nie popełniono żadnej zbrodni ani na-
wet drobnej kradzieży. Uważa się, że tenże Santiago ma jede-
naście stóp i trzy cale wzrostu, dzikie, niesforne, pomarań-
czowe włosy i ogromne czarne kły sterczące z warg. Rodzice,
kiedy ich pociechy nieodpowiednio się zachowują, opowiadają
im po prostu o niegrzecznych dzieciach, które Santiago zjadł
na śniadanie — i natychmiast wraca porządek.
***
Na Minotaurze i Tezeuszu — dwu bliźniaczych planetach,
które krążą wokół Sigmy Draconis — śpiewają o nim wę-
drowni bardowie, zawsze przedstawiając go jako osobnika w
wieku dwustu siedemnastu lat, wyższego niż dzwonnica i
szerszego niż stodoła, ostro pijącego i lubiącego kobiety Księ-
cia Złodziei, który różni się od Robin Hooda (innego ich ulu-
bieńca, o którym również śpiewają pieśni) głównie tym, że
okrada zarówno biednych, jak i bogatych, a obdarowuje tylko
siebie samego. Przypisuje mu się całe mnóstwo przygód, po-
czynając od heroicznej walki wręcz, którą rzekomo stoczył z
ziejącą chlorem Gorgoną a skończywszy na opowieści o po-
ranku, kiedy to zszedł do piekła i splunął prosto w płonące
waldi0055 Strona 7
Strona 8
Santiago
oko Szatana. Rzadko zdarza się dzień, w którym nie wymyślo-
no by kilku nowych strof do „Ballady o Santiago”.
Na wielkim Delurosie VIII, głównym świecie rasy ludzkiej,
w samym centrum Demokracji, pozostało jedenaście rządo-
wych departamentów, a ich urzędnikom w liczbie 1306 po-
wierzono zadanie odnalezienia i zabicia Santiago. Urzędnicy
raczej nie wierzą, by Santiago było jego prawdziwym nazwi-
skiem; podejrzewają również, że niektóre z przypisywanych
mu przestępstw zostały popełnione przez kogoś innego i są
niemal pewni, że gdzieś w swoich kartotekach mają jakieś jego
zdjęcie lub holografię, ale po prostu jeszcze nie skojarzyli ich z
jego prawdziwym wyglądem. To jest w sumie cała ich wiedza
o nim.
Dociera do nich codziennie pięćset raportów na jego te-
mat, a każdego roku pojawia się dwa tysiące różnych wskazó-
wek. Na pół milionie planet wyznaczono hojne nagrody za jego
głowę, wysyła się agentów uzbrojonych w gotówkę i świet-
ny sprzęt, a mimo to tych jedenaście departamentów nadal
istnieje. Przetrwały ostatnie trzy rządy i będą istnieć do czasu,
aż wypełnią swoje zadanie.
Silverblue, Walkiria, Święta Joanna, Ranchero, Minotaur,
Tezeusz, Deluros VIII — wszystko to światy interesujące i
ważne. Ale jeszcze bardziej interesującym światem w niezwy-
kłym życiu Santiago jest odległy światek o nazwie Pamiąt-
ka, światek leżący w samym sercu Wewnętrznej Granicy. A to
dlatego, że Pamiątka jest — przynajmniej czasowo — do-
mem Sebastiana Nightingale’a Caina, który nie lubi swego
drugiego imienia, swego zawodu i swego życia — niekoniecz-
nie w tej kolejności. Wielokrotnie walczył o to, co uważał za
ważne i dobre i nigdy nie zwyciężył. Niewiele rzeczy jest w
stanie podniecić jego wyobraźnię, a jeszcze mniej go dziwi. Nie
waldi0055 Strona 8
Strona 9
Santiago
ma przyjaciół, ma niewielu towarzyszy i nie szuka nowych
znajomości.
Sebastian Nightingale Cain pod każdym względem jest
człowiekiem przeciętnym i niczym szczególnym się nie wy-
różnia, a jednak nasza historia musi się zacząć od niego, po-
nieważ jego przeznaczeniem jest odegrać główną rolę w opo-
wieści o człowieku znanym jako Santiago...
waldi0055 Strona 9
Strona 10
Santiago
Część 1
KSIĘGA CZYŻYKA l.
Giles Sans Pitie* jest jak innych stu,
Oko ma sokole i ze stali pięść,
Spije cały galon, nim zaczerpnie tchu,
A gdziekolwiek pojdzie, idzie za nim Śmierć.
Nigdy nie spisano historii Wewnętrznej Granicy, więc
Czarny Orfeusz sam podjął się stworzenia czegoś takiego w
postaci śpiewanego poematu. W rzeczywistości nie miał na
imię Orfeusz (choć faktycznie był czarny). Kiedyś, jak wieść
niesie, był akwakulturystą i mieszkał gdzieś daleko w syste-
mie Deluros. Uprawiał rośliny wodne, póki się nie zakochał.
Dziewczyna miała na imię Eurydyka. Wyruszył za nią gwiezd-
nym szlakiem, a ponieważ zostawił cały swój dobytek, nie miał
niczego, co mógłby jej ofiarować poza swoją muzyką. Przyjął
imię Czarny Orfeusz i spędzał dni na komponowaniu dla niej
miłosnych pieśni i sonetów. Potem dziewczyna umarła, a on
zdecydował się pozostać na Wewnętrznej Granicy i zaczął pi-
sać epicką balladę o handlarzach i myśliwych, przestępcach i
wykolejeńcach, których spotykał w czasie swoich podróży. Po
pewnym czasie utarło się, że dopiero kiedy Orfeusz zechciał
dodać choćby strofę na czyjś temat, człowiek taki przestawał
być na Granicy nowicjuszem lub tylko turystą.
* Giles Sans Pitie (fr. ) — Giles Bez Litości.
waldi0055 Strona 10
Strona 11
Santiago
W każdym razie Giles Sans Pitie musiał wywrzeć na pie-
śniarzu wielkie wrażenie, ponieważ pojawił się w dziewięciu
różnych zwrotkach — niezwykle często, zważywszy, iż au-
tor był Homerem dla pięciu setek światów. Możliwe, że spra-
wiła to stalowa pięść Gilesa. Nikt nie wiedział, w jaki sposób
stracił prawdziwą rękę. Po prostu pewnego dnia pojawił się na
Granicy z wypolerowaną, stalową lewą dłonią, oznajmił, że
jest najlepszym łowcą głów, jaki kiedykolwiek się urodził,
wyźrebił, wyszczenił lub wylągł i przystąpił do praktycznego
udowadniania, że nie mija się z prawdą. Kiedy nie pracował, to
— podobnie jak inni łowcy nagród — wpadał na chwilę na pe-
ryferyjne światy i jak większość podążał w miarę regularną
trasą. Przybył właśnie na Pamiątkę do faktorii Moritat, pojawił
się w Centrum Handlowym Gentry’ego, uderzył swoją stalową
pięścią w długą drewnianą ladę i zażądał obsługi.
Stary Geronimo Gentry, który spędził trzydzieści lat pene-
trując światy Wewnętrznej Granicy, a potem cisnął to wszyst-
ko w diabły i otworzył tawernę z burdelem w Moritacie, słynął
z tego, że starannie wypróbowywał każdy produkt, zanim ofe-
rował go klienteli. Podszedł do kontuaru z pełną butelką altai-
riańskiego rumu, ale cofnął ją, kiedy sięgnął po nią Giles Sans
Pitie.
— Rachunek rośnie — zauważył znacząco.
Łowca nagród cisnął na ladę zwitek banknotów.
— Dolary Marii Teresy — stwierdził Gentry, oglądając
je z zadowoleniem i stawiając przed gościem butelkę. —
Gdzie je zarobiłeś?
— W systemie Corvus.
— Jakiś mały interesik, co? — zagadnął Gentry.
Giles Sans Pitie uśmiechnął się ponuro.
— Malutki.
waldi0055 Strona 11
Strona 12
Santiago
Pogrzebał pod koszulą i wyciągnął trzy listy gończe braci
Suliman, które jeszcze tego ranka wisiały na ścianie urzę-
du pocztowego. Każde zdjęcie było przekreślone dużą czer-
woną literą X.
— Wszyscy trzej?
Łowca przytaknął.
— Zastrzeliłeś ich czy użyłeś tego? — spytał Gen-
try, wskazując na stalową pięść Gilesa.
— Tak.
— Co „tak”?
Giles Sans Pitie podniósł metalową dłoń.
— Tak. Zastrzeliłem ich albo użyłem tego.
Gentry wzruszył ramionami.
— Wkrótce ruszasz dalej?
— Za kilka dni.
— Dokąd tym razem?
— To moja sprawa — mruknął łowca.
— Po prostu pomyślałem, że mógłbym służyć ci przyja-
cielską radą — uśmiechnął się Gentry.
— Jaką mianowicie?
— Jeżeli zamyślałeś jechać do Praeteep IV, zapomnij o
tym. Czyżyk właśnie stamtąd wrócił.
— Masz na myśli Caina?
Gentry skinął głową.
— Ma masę pieniędzy, więc pewnie znalazł to, czego
szukał.
Łowca zmarszczył brwi.
— Chyba będę musiał zamienić z nim parę słów — po-
wiedział. — Przed systemem Praeteep stoi znak zakazu wstę-
pu.
— Tak? — zdziwił się Gentry. — Od kiedy?
waldi0055 Strona 12
Strona 13
Santiago
— Od kiedy go tam postawiłem — odrzekł zimno Gi-
les Sans Pitie. — I nie mam ochoty, żeby jakiś pieprzony kon-
kurent kłusował na moim terenie. — Przerwał. — Nie
wiesz przypadkiem, gdzie mogę znaleźć Caina?
— Właśnie tu.
Giles rozejrzał się po sali. Przy drugim końcu szynkwasu
stał jakiś srebrzystowłosy, bogaty hazardzista, wystrojony w
jasne nowe ubranie z metalicznie błyszczącego materiału. Przy
stoliku w rogu siedziała samotnie młoda kobieta o melancho-
lijnym spojrzeniu. W całej wielkiej, słabo oświetlonej tawernie
było mniej więcej dwa tuziny mężczyzn i kobiet. Parami lub w
grupkach siedzieli w milczeniu albo cicho rozmawiali.
— Nie widzę go — oznajmił łowca nagród.
— Jeszcze za wcześnie — odpowiedział Gentry —
ale przyjdzie.
— Skąd wiesz?
— Bo tylko ja na Moritacie serwuję trunki i rozrywko-
we dziewczynki. Sądzisz, że mógłby się udać gdzie indziej?
— Wokół jest wiele światów.
— To prawda — przyznał Gentry. — W końcu można
się jednak zmęczyć nowymi światami. Wierz mi — mogę coś
na ten temat powiedzieć.
— Więc co robisz na Granicy?
— Można się zmęczyć również ludźmi. Tutaj jest ich z
pewnością mniej, no i mam luksusowe panienki, które mnie
rozweselają, kiedy czuję się samotny. — Zamilkł. — Ale je-
śli chcesz usłyszeć historię całego mojego życia, musisz kupić
parę butelek tego oto wybornego trunku. A wtedy we dwóch
wymkniemy się do jednej z tylnych salek i zaczniemy od
pierwszego rozdziału.
Łowca wyciągnął rękę po butelkę.
waldi0055 Strona 13
Strona 14
Santiago
— Myślę, że mogę bez tego żyć — stwierdził.
— Tracisz piekielnie dobrą opowieść — powiedział Gen-
try. — Zrobiłem masę interesujących rzeczy. Widziałem ta-
kie różności, jakich prawdopodobnie nigdy nie widział nawet
taki chojrak jak ty.
— Może kiedy indziej.
— Twoja strata — Gentry wzruszył ramionami. — Po-
dać ci szklankę?
— Nie trzeba — odparł Giles Sans Pitie, podnosząc bu-
telkę i popijając długimi łykami. Kiedy skończył, wytarł usta
wierzchem dłoni. — O której Cain przyjdzie?
— Masz czas na jeden szybki numerek, jeśli o tym my-
ślisz — powiedział Gentry. — Poczekaj chwilę, sprawdzę, któ-
ry z moich kwiatuszków jest w tej chwili wolny. — Nagle ob-
rócił się do drzwi. — Kurcze! Jest już Cain. Coś mi się zdaje, że
na razie będziesz musiał obejść się bez miłości. — Pomachał
ręką. — Jak leci, Czyżyk?
Do lady zbliżył się wysoki,. chudy mężczyzna o twarzy
kanciastej i jakby wycieńczonej i o ciemnych, zmęczonych ży-
ciem oczach. Jego kurtka i spodnie były w nijakim odcieniu
brązu, a niezliczonej ilości kieszenie wypełnione miał bez-
kształtnymi wybrzuszeniami, które na Granicy mogły ozna-
czać prawie wszystko. Wzrok przyciągały jedynie buty, nie
dlatego, iż nie były nowe, ale — wręcz przeciwnie — dlatego,
iż były strasznie stare; tak stare, że chociaż najwidoczniej tro-
skliwie je pielęgnowano, nie można już było w żaden sposób
wydobyć z nich choćby śladu połysku.
— Nazywam się Cain — powiedział nowo przybyły. —
Dobrze o tym wiesz.
— No cóż, nie tak cię ostatnio nazywają.
waldi0055 Strona 14
Strona 15
Santiago
— Jeśli chcesz czegoś ode mnie, uważaj jak się do
mnie zwracasz — odparował Cain.
— Przecież Czarny Orfeusz opisał cię w swoim poema-
cie jako Czyżyka — upierał się Gentry.
— Nie śpiewam, nie jestem ptakiem i nie dbam o to, co
jakiś niedopieczony ludowy śpiewaczyna o mnie wypisuje.
Gentry wzruszył ramionami.
— Niech będzie jak chcesz, a skoro już jesteśmy przy ży-
czeniach — co zamawiasz?
— Będzie pił altairiański rum, tak jak ja — wtrącił Gi-
les Sans Pitie.
— Czyżby? — spytał Cain, obracając się do niego.
— Stawiam. — Łowca wymownym ruchem podniósł bu-
telkę. — Chodź do mojego stolika i usiądź koło mnie, Sebastia-
nie Cain.
Cain chwilę patrzył, jak tamten przechodzi przez salę, po-
tem wzruszył ramionami i podążył za nim.
— Słyszałem, że nieźle ci się poszczęściło na Praeteep
IV — stwierdził Giles, kiedy obaj już się usadowili.
— Szczęście nie ma z tym nic wspólnego — odpowie-
dział Cain, rozpierając się wygodnie na krześle. — Zdaje mi
się, że ty też raczej nie masz powodu do narzekań?
— Właściwie, to nie, ale czasem muszę się oszukiwać.
— Nie rozumiem.
— Trzeciego musiałem zastrzelić. — Giles Sans Pitie
podniósł stalową pięść. — A lubię chwytać ich przy pomocy
tego.
— Przerwał. — Czy ten twój sprawił ci dużo kłopotu?
— Nieco — bąknął wymijająco Cain.
— Daleko go ścigałeś?
— Dość.
waldi0055 Strona 15
Strona 16
Santiago
— Nie jesteś zapewne najhojniejszym gawędziarzem,
jakiego spotkałem — zachichotał Giles.
Cain wzruszył ramionami.
— Za gadanie się nie płaci.
— Różnie bywa. Suliman Hari proponował mi trzydzie-
ści tysięcy kredytów za to, żebym pozwolił mu żyć.
— I?
— Podziękowałem mu za jego ofertę, wyjaśniłem, że ce-
na na jego głowę doszła do pięćdziesięciu tysięcy i załatwiłem
go.
— I oczywiście nie wziąłeś trzydziestu tysięcy kredy-
tów z jego kieszeni, nikomu tego nie zgłaszając — powiedział
szyderczo Cain.
Giles Sans Pitie zmarszczył brwi i mruknął:
— Ten sukinsyn miał przy sobie tylko dwa tysiące.
— Widzę, że w ostatnich czasach przestępcy są całkowi-
cie pozbawieni honoru.
— Tak. Nie mogłem przewidzieć, że ten drań mnie
okłamie!
— Po chwili dodał: — No dobrze, powiedz mi, Cain, za
kim teraz będziesz gonił?
Cain uśmiechnął się.
— Tajemnica zawodowa. Dobrze o tym wiesz, więc po
co pytasz.
— To prawda — przyznał łowca — ale każdemu wol-
no co jakiś czas naruszać zasady. Ty, na przykład, doskonale
wiesz, że nie powinieneś nikogo zabijać w systemie Praeteep,
a jednak to zrobiłeś.
— Udał się tam człowiek, którego ścigałem — odparł
spokojnie Cain. — Nie chcę cię obrazić, ale nie miałem zamia-
waldi0055 Strona 16
Strona 17
Santiago
ru zaprzepaścić czteromiesięcznej pracy tylko dlatego, że tobie
się zdaje, iż do ciebie należy cały system słoneczny.
— Odkryłem ten system — rzekł Giles. — Nazwałem w
nim każdą planetę. — Chwilę milczał. — Ale ta odpowiedź
mnie zadowala. Wybaczam ci twoją winę.
— Nie przypominam sobie, żebym prosił o przebaczenie
— powiedział Cain.
— Wszystko jedno, i tak ci je daję. Tym razem! — do-
dał złowieszczo. — Ale byłoby dobrze, abyś pamiętał, że tu
na Granicy obowiązują pewne zasady.
— Czyżby? Nie zauważyłem.
— A jednak one istnieją i stworzone zostały przez lu-
dzi, którzy mogą wyegzekwować ich przestrzeganie.
— Dobrze, będę o tym pamiętał.
— Mam nadzieję.
— Jeśli nie, to rozwalisz mi czaszkę swoją metalową rę-
ką? — spytał Cain.
— Całkiem możliwe.
Cain uśmiechnął się.
— Co jest takie śmieszne? — zapytał Giles Sans Pitie.
— Jesteś łowcą nagród.
— No i co z tego?
— Łowcy nagród nie zabijają za darmo. Kto ci zapłaci
za zabicie mnie?
— Muszę chronić swoją własność — odpowiedział po-
ważnie Giles. — Chcę po prostu być pewien, że się rozumie-
my: jeśli jeszcze raz dowiem się, że kłusowałeś na moim tery-
torium, dojdzie do walki wręcz. — Trzasnął swoją metalową
dłonią o stół, robiąc w blacie wielkie wklęśnięcie. — Moja ręka
zwykle jest mocniejsza.
— Mogę to sobie wyobrazić — zgodził się Cain.
waldi0055 Strona 17
Strona 18
Santiago
— Więc będziesz się trzymał z dala od Praeteep?
— Nie przypominam sobie, żebym miał tam coś pilnego
do załatwienia.
— Nie jest to dokładnie taka odpowiedź, jakiej oczeki-
wałem.
— Radzę ci, żebyś na niej poprzestał — zauważył Cain.
— Lepszej nie dostaniesz.
Giles Sans Pitie przyglądał mu się przez chwilę, a potem
wzruszył ramionami.
— Może minąć parę lat, zanim ktoś znowu tam uciek-
nie. Przypuszczam, iż nie ma takiego prawa, które mówiłoby,
że tymczasem nie możemy zachowywać się wobec siebie ser-
decznie.
— Z całego serca pragnę życia w pokoju z innymi ludź-
mi — powiedział zgodnie Cain.
Giles spojrzał na niego z rozbawieniem.
— Wybrałeś nader dziwną profesję jak na człowieka,
który myśli w ten sposób.
— Być może.
— No dobrze, możemy teraz pogawędzić?
— O czym?
— O czym? — powtórzył drwiąco łowca. — A o
czym zawsze rozmawiają dwaj łowcy głów, kiedy spotykają się
przy butelce rumu?
I zaczęli dyskutować o Santiago.
Mówili o światach, gdzie najprawdopodobniej ostatnio
przebywał i wymienili zbrodnie, o które niedawno go oskar-
żono. Obaj słyszeli pogłoskę, według której rzekomo obrabo-
wał górniczą kolonię na planecie Bemor VIII; obaj uważali ją
za nieprawdziwą. Dotarła do nich również wiadomość, że w
rejonie Antares okradziono flotyllę zdalnie sterowanych stat-
waldi0055 Strona 18
Strona 19
Santiago
ków towarowych. Cain sądził, że mogła to być robota Santiago,
jego towarzysz natomiast uważał, że przestępca przebywał
prawdopodobnie w tym czasie na Doradusie IV, z ukrycia kie-
rując trzema morderstwami. Wymienili informacje na temat
światów, które odwiedzili, nie znajdując żadnego śladu jego
bytności; mówili także o innych spotkanych ostatnio łowcach
nagród, którzy również nie natrafili na trop.
— Kto na niego teraz poluje? — spytał Giles Sans Pitie.
— Wszyscy.
— Chodzi mi o to, czy ktoś ostatnio do nas nie dołączył?
— Słyszałem, że Anioł wkroczył do strefy — odpowie-
dział Cain.
— Sądzisz, że szuka Santiago?
Cain tylko popatrzył na niego.
— Istotnie, to głupie pytanie — wycofał się Giles
Sans Pitie. — Zapomnij, że je zadałem. — Przerwał. — Mó-
wią, że Anioł jest najlepszy.
— Tak mówią.
— Myślałem, że działa na Zewnętrznej Granicy, gdzieś
daleko na Obrzeżu.
Cain skinął głową.
— Pewnie doszedł do wniosku, że Santiago tam nie ma
— stwierdził.
— Mogę powiedzieć ci o milionie miejsc, gdzie na pew-
no go nie ma. Dlaczego Anioł miałby myśleć, że Santiago znaj-
duje się akurat na Wewnętrznej Granicy?
Cain wzruszył, ramionami.
— Sądzisz, że ktoś mu podsunął tę myśl? — nastawał
łowca.
— Wszystko jest możliwe.
waldi0055 Strona 19
Strona 20
Santiago
— To bardziej niż możliwe — potwierdził Giles po chwi-
li zastanowienia. — Nie ruszałby się ze swej bazy przez pół
galaktyki, gdyby nie dostał sprawdzonej informacji. Na jakiej
planecie działa?
— Ile światów jest tu wokół? — odrzekł Cain wzrusza-
jąc ramionami. — Wybierz sobie.
Giles Sans Pitie zmarszczył brwi.
— Facet może wiedzieć coś, czego warto byłoby posłu-
chać.
— Myślisz, że ci to powie, jeśli w ogóle uda ci się go zna-
leźć?
— Tak, ponieważ jedyną kwestią, w jakiej łowcy na-
gród nigdy nie kłamią, jest sprawa Santiago. Wiesz o tym. Póki
ten przestępca będzie żył, ludzie nie będą mieli o nas dobrej
opinii.
— Może tam, skąd Anioł pochodzi, myśli się inaczej —
zasugerował Cain.
— W takim razie będę musiał wytłumaczyć mu podsta-
wowe zasady — odparł Giles.
— Życzę powodzenia.
— Chcesz może popracować ze mną, póki nie znajdzie-
my Anioła?
— Zawsze działam sam — zauważył Cain.
— W porządku — powiedział łowca nagród i na-
gle przypomniawszy sobie o swoim rumie, pociągnął długi łyk.
— Gdzie o nim słyszałeś?
— W systemie Meritonia.
— Myślę, że wyruszę w drogę jeszcze w tym tygodniu —
stwierdził Giles, wstając. — To była interesująca rozmo-
wa, Cain.
waldi0055 Strona 20