4168
Szczegóły |
Tytuł |
4168 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4168 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4168 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4168 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAREL CAPEK
HUMORESKI
T�UMACZY�A Z J�ZYKA CZESKIEGO MARIA ERHARDTOWA
POETA
By� to zwyczajny, policyjny przypadek: o czwartej godzinie rano na ulicy �itnej samoch�d przejecha� pijan� staruch�, po czym, dodawszy gazu, umkn��. A teraz m�ody aplikant policyjny, dr Mejzlik, mia� przeprowadzi� dochodzenie, jakie to by�o auto. Taki m�ody aplikant bierze ka�d� spraw� bardzo na serio.
��Hm � powiedzia� dr Mejzlik do policjanta nr 141 � a wi�c powiadacie, �e�cie widzieli z odleg�o�ci trzystu krok�w szybko jad�ce auto, a na ziemi ludzkie cia�o. Co�cie najpierw zrobili?
��Najpierw pobieg�em do tej przejechanej � o�wiadczy� policjant � �eby jej udzieli� pierwszej pomocy.
��Najpierw nale�a�o obejrze� samoch�d � mrukn�� dr Mejzlik � a dopiero potem troszczy� si� o t� bab�. Ale bardzo mo�liwe � doda� drapi�c si� o��wkiem w g�ow� � �e ja post�pi�bym tak samo. A wi�c numeru auta nie widzieli�cie; no dobrze, ale w og�le, jaki to by� w�z�?
��Mam wra�enie � odrzek� niezdecydowanie policjant numer 141 � �e by� ciemny. Mo�e granatowy, a mo�e czerwony. Nie widzia�em dobrze przez dym z rury wydechowej.
��M�j ty Bo�e � westchn�� dr Mejzlik � jak�e wi�c mog� ustali�, co to by� za samoch�d? Czy mam lata� po wszystkich szoferach i pyta�, czy przypadkiem kt�ry z nich nie przejecha� starej baby? Sami powiedzcie! I co tu robi�?
Policjant wzruszy� ramionami z bezradn� subordynacj�.
��Panie szefie � rzek� � zg�osi� si� do mnie jeden �wiadek, ale on te� nic nie wie. Czeka obok.
��Przyprowad�cie go! � mrukn�� dr Mejzlik zniech�cony i na pr�no usi�owa� wy�owi� co� z bardzo sk�pego protoko�u.
��Nazwisko? Miejsce zamieszkania? � powiedzia� machinalnie, nawet nie spojrzawszy na �wiadka.
��Kralik Jan, student wydzia�u mechaniki � wyra�nie i zdecydowanie odpar� �wiadek.
��A wi�c by� pan przy tym, gdy dzi� rano o czwartej godzinie nieznany samoch�d przejecha� Bo�en� Machaczkow�?
��Tak, i musz� przyzna�, �e szofer by� winien. Panie komisarzu, ulica by�a zupe�nie pusta; gdyby szofer na skrzy�owaniu zwolni��
��Jak daleko pan sta�? � przerwa� mu dr Mejzlik.
��Mniej wi�cej dziesi�� krok�w. Odprowadza�em mojego przyjaciela z� kawiarni i gdy�my byli na ulicy �itnej�
��Kto jest tym pa�skim przyjacielem? � znowu mu przerwa� dr Mejzlik. � Nie ma go w protokole.
��Jaros�aw Nerad, poeta � odpar� �wiadek z. pewn� dum�. � Ale w�tpi�, czy m�g�by panu co� powiedzie�.
��Dlaczego? � zamrucza� dr Mejzlik czepiaj�c si� tej ostatniej deski ratunku.
��No, bo on� jest takim dziwnym poet�. Gdy si� sta�o to nieszcz�cie, wybuchn�� p�aczem i uciek� do domu, jak ma�e dziecko. A wi�c, gdy�my szli ulic� Zitn�, z ty�u nadjecha�o z szalon� szybko�ci� auto�
��Jaki mia�o numer?
��Nie wiem, panie komisarzu. Nie zauwa�y�em tego. Obserwowa�em t� wariack� jazd� i w�a�nie sobie pomy�la�em, �e�
��A jaki to by� w�z? � przerwa� dr Mejzlik.
��Silnik czterotaktowy � odpar� fachowo �wiadek. � Niestety, nie znam si� na markach samochod�w.
��A jaki mia� kolor? Kto w nim siedzia�? By� otwarty czy zamkni�ty?
��Tego nie wiem � rzek� �wiadek nieco speszony. � Mam wra�enie, �e to by�o czarne auto, ale dok�adnie nic nie zauwa�y�em, bo gdy sta�o si� to nieszcz�cie, powiedzia�em Neradowi: �Patrzaj, ten �otr przejecha� cz�owieka i nawet si� nie zatrzyma���
��Hm � mrukn�� dr Mejzlik niezadowolony � jest to wprawdzie zupe�nie na miejscu i s�uszna reakcja moralna, ale ja bym wola�, �eby pan zauwa�y� numer samochodu. Co� okropnego, jacy ludzie s� ma�o spostrzegawczy! Wie pan, �e szofer jest winien, s�usznie pan takich ludzi nazywa �otrami, ale �eby na numer spojrze� S�dzi� potrafi ka�dy, ale porz�dnie, rzeczowo zaobserwowa� fakty� Dzi�kuj� panu, panie Kralik, nie chc� pana d�u�ej zatrzymywa�.
Po godzinie policjant numer 141 zadzwoni� do mieszkania poety Jaros�awa Nerada. Tak, pan poeta jest w domu, ale �pi. Poeta wytrzeszczy� przez drzwi ma�e, zdumione oczki; nie m�g� sobie uprzytomni�, co zbroi�. Wreszcie jednak poj��, dlaczego ma i�� na policj�.
��Czy to konieczne? � pyta� nieufnie. � Bo ja ju� doprawdy nic nie pami�tam; by�em w nocy troch�
���zalany � podpowiedzia� policjant pob�a�liwie. � Panie, ja ju� pozna�em niejednego poet�! No, niech si� pan ubiera, zaczekam.
Po czym poeta i policjant zacz�li rozmawia� o nocnych lokalach, o �yciu w og�le, o niezwyk�ych zjawiskach na niebie i wielu innych rzeczach; tylko polityk� nie interesowali si� wcale.
I tak gaw�dz�c przyja�nie i pouczaj�co, dotarli na policj�.
��Pan jest Nerad Jaros�aw, poeta? � rzek� dr Mejzlik. � Czy by� pan przy tym, jak nieznane auto przejecha�o Bo�en� Machaczkow�?
��Tak � szepn�� poeta.
��M�g�by mi pan opisa� to auto? Czy by�o otwarte, czy zamkni�te, jakiego koloru? Kto w nim siedzia�, jaki mia�o numer?
Poeta my�la� przez chwil� z wysi�kiem.
��Tego nie wiem � odpar� wreszcie � nie zauwa�y�em tego.
��Nie przypomina pan sobie �adnego szczeg�u? � nalega� Mejzlik.
��Ale� sk�d! � szczerze si� przyzna� poeta � ja w og�le nie zwracam uwagi na szczeg�y!
��Na co pan wobec tego zwraca uwag�! � wybuchn�� z ironi� dr Mejzlik.
��No� tak, na ca�y ten nastr�j � powiedzia� poeta niewyra�nie. � Wie pan, na t� pust� ulic� tak� d�ug�� �wit� i jak tam ta kobieta zosta�a na bruku�
Nagle zerwa� si�.
��Przecie� ja o tym co� napisa�em po powrocie do domu!
Pogrzeba� po kieszeniach i �wyci�gn�� mas� kopert, rachunk�w i innych �mieci.
��Nie, to nie to� to te� nie� zaraz, zaraz, to chyba to � mrucza�, pogr��ony w odcyfrowywaniu papierk�w.
��Niech pan poka�e � rzek� dr Mejzlik pob�a�liwie.
��Nie, to nic takiego � broni� si� poeta. � Ale je�eli pan chce, ja to panu przeczytam.
I wyba�uszywszy w natchnieniu oczy, �piewnie przeci�gaj�c samog�oski, recytowa�:
�marsz ciemnych dom�w raz dwa sta�
�wit na mandolinie gra
czemu si� p�onisz dziewczyno
pojedziem studwudziestokonnym autem na koniec �wiata
albo do Singapur
zatrzyma� zatrzyma� auto p�dzi
le�y ju� mi�o�� nasza w pyle
dziewcz� z�amany kwiat
�ab�dzia szyja pier� b�ben i czynele
czemu� tak p�acz�
��To ju� koniec � o�wiadczy� Jaros�aw Nerad.
��Dobrze � rzek� dr Mejzlik � ale co to ma znaczy�?
��Ale� jak to, to w�a�nie ten wypadek z autem! � zdziwi� si� poeta. � Czy to nie jest zrozumia�e?
��Mam wra�enie, �e nie � orzek� dr Mejzlik krytycznie. � Przyznam si�, �e z pa�skiego wiersza nie dowiedzia�em si� absolutnie nic na temat tego, �e dnia 15 lipca o czwartej godzinie rano na ulicy �itnej auto numer taki to a taki przejecha�o pijan� �ebraczk�, Bo�en� Machaczkow�; pogotowie przewioz�o rann� do miejskiego szpitala, gdzie walczy ze �mierci�. O tych faktach pa�ski wiersz, o ile zrozumia�em, nie m�wi ani s�owa.
��To jest tylko naga rzeczywisto��, panie komisarzu � odrzek� poeta pocieraj�c koniuszek nosa. � Ale wiersz jest wewn�trzn�, duchow� rzeczywisto�ci�. Wiersz to lu�ne, nierealistyczne wizje, kt�re rzeczywisto�� wywo�uje w pod�wiadomo�ci poety, wie pan? Takie wzrokowe i s�uchowe asocjacje. Czytelnik musi im si� podda� � o�wiadczy� Jaros�aw Nerad karc�co. � Wtedy dopiero zrozumie.
��Ale�, prosz� pana! � wybuchn�� dr Mejzlik. � Albo zaraz, prosz� mi po�yczy� na chwil� to pa�skie �opus�. Dzi�kuj�. Wi�c tu jest, hm� �marsz ciemnych dom�w raz dwa sta�. No wi�c, prosz�, niech mi pan z �aski swej wyt�umaczy�
��To jest przecie� �itna ulica � powiedzia� poeta spokojnie. � Takie dwa rz�dy dom�w, wie pan?
��A dlaczego nie jest to, na przyk�ad, aleja Narodowa? � spyta� dr Mejzlik sceptycznie.
��Bo nie jest taka prosta! � brzmia�a przekonywaj�ca odpowied�.
��No, a dalej: ��wit na mandolinie gra� � przypu��my; �czemu si� p�onisz dziewczyno� � na mi�o�� bosk�, sk�d si� tu wzi�a ta dziewczyna?
��Zorza � lakonicznie odpar� poeta.
��Aha, przepraszam. �Pojedziem studwudziestokonnym autem na koniec �wiata�� � no?
��Wtedy prawdopodobnie nadjecha�o to auto.
��I mia�o sto dwadzie�cia koni?
��Tego nie wiem; to tylko znaczy, �e jecha�o bardzo szybko. Jak gdyby chcia�o p�dzi� na koniec �wiata.
��Ach tak! �albo do Singapur�� Na mi�o�� bosk�, dlaczego w�a�nie do Singapur?
Poeta wzruszy� ramionami.
��Tego to ju� nie wiem. Mo�e dlatego, �e tam s� Malajczycy.
��Jaki� zwi�zek mo�e mie� to auto z Malajczykami? H�?
Poeta zak�opotany wierci� si� na krze�le
��Mo�liwe, �e to auto by�o br�zowe, nie s�dzi pan? � rzek� zadumany. � Musia�o tam by� co� br�zowego. Bo inaczej � dlaczegoby tam by�o �do Singapur?�
��No, widzi pan � rzek� dr Mejzlik � ten samoch�d by� czerwony, granatowy i czarny. Co z tego mam wybra�?
��Niech pan wybierze br�zowy � radzi� poeta. � To taki przyjemny kolor.
���Le�y ju� mi�o�� nasza w pyle dziewcz� z�amany kwiat� � czyta� dalej dr Mejzlik. � Ten z�amany kwiat to ta pijana �ebraczka?
��Przecie� nie b�d� pisa� o pijanej �ebraczce! � oburzy� si� dotkni�ty poeta. � Chodzi po prostu o kobiet�, rozumie pan?!
��Aha. A co to jest: ��ab�dzia szyja pier� b�ben i czynele�. To s� te lu�ne asocjacje?
��Niech pan poka�e � rzek� poeta speszony � pochyli� si� nad papierem. � �ab�dzia szyja, pier� i czynele � co by to mog�o by�?
��W�a�nie pana o to pytam � burkn�� dr Mejzlik z wyra�nym szyderstwem.
��Zaraz, zaraz � zastanawia� si� poeta � co� tam musia�o by�, co mi przypomnia�o� zaraz� czy nie wydaje si� panu niekiedy, �e dw�jka jest podobna do �ab�dziej szyi? Niech pan spojrzy � i napisa� o��wkiem 2.
��Aha � mrukn�� z nagle obudzonym zainteresowaniem dr Mejzlik. � A co ta pier�?
��No, przecie� to wyra�nie 3, dwa p�kola, nie? � dziwi� si� poeta.
��Ma pan tam jeszcze b�ben i czynele � spyta�, ju� w najwy�szym napi�ciu, urz�dnik.
��B�ben i czynele � zastanawia� si� poeta Nerad � b�ben i czynele� to by mog�o by� 5? Niech pan spojrzy � i napisa� pi��. � Ten brzuszek to b�ben, a na g�rze czynele�
��Zaraz, chwileczk� � rzek� dr Mejzlik i napisa� na papierze 235. � Jest pan pewien, �e to auto mia�o numer 235?
��M�wi� panu, �e �adnego numeru nie zauwa�y�em � o�wiadczy� Jaros�aw Nerad stanowczo. � Ale co� takiego musia�o tam by� Sk�dby si� to tu wzi�o? � dziwi� si� zg��biaj�c sens wierszyka. � Ale wie pan, �e to miejsce jest najlepsze z ca�ego wiersza.
Po dw�ch dniach dr Mejzlik odwiedzi� poet�. Poeta tym razem nie spa�, mia� u siebie jakie� dziewcz� i na pr�no ogl�da� si� za wolnym krzes�em, �eby je podsun�� komisarzowi.
��Nie, nie, dzi�kuj�, ju� id� � odezwa� si� dr Mejzlik. � Chcia�em panu tylko powiedzie�, �e to by� rzeczywi�cie samoch�d numer 235.
��Jaki samoch�d? � zdziwi� si� poeta.
���ab�dzia szyja pier� b�ben i czynele � jednym tchem wyrecytowa� dr Mejzlik. � A Singapur te�!
��Aha, ju� wiem � odpar� poeta. � No, wi�c widzi pan, to jest ta wewn�trzna rzeczywisto��. Chce pan, przeczytani panu kilka innych wierszy? Teraz ju� je pan zrozumie.
��Kiedy indziej � zerwa� si� szybko komisarz. � Wtedy, gdy b�dziemy mieli jaki� nowy wypadek!
SKRADZIONY KAKTUS
��Pos�uchajcie, co mi si� w tym roku w lecie zdarzy�o � zacz�� pan Kubat.
��By�em na letnisku; wiadomo, jak to wygl�da: nie ma wody, nie ma lasu, nie ma ryb i w og�le brak wszystkiego, ale za to jest tam stowarzyszenie upi�kszania miasta z nader aktywnym prezesem, przemys� artystyczny i urz�d pocztowy, ze star� pani� poczmistrzowa z nosem jak og�rek; jednym s�owem, to samo, co wsz�dzie. A wi�c, po dw�ch tygodniach oddawania si� b�ogiemu i higienicznemu dzia�aniu tej niczym nie zm�conej nudy, zacz��em miarkowa�, �e miejscowe plotkarki i w og�le opinia publiczna wzi�a mnie na j�zyki. A poniewa� listy dochodzi�y do mnie podejrzanie dobrze zaklejone, tak �e niemal ca�a koperta na odwrocie b�yszcza�a od gumy arabskiej, powiedzia�em sobie: �Aha, kto� si� dobiera do mojej poczty; �eby diabli wzi�li t� bab� poczmistrzow�!� Wiadomo, ci pocztowcy umiej� otworzy� ka�dy list! �Zaczekaj no � pomy�la�em i ju� siedzia�em nad kartk� papieru i kaligrafowa�em: �Ty strachu na wr�ble, ty purchawko pocztowa, ty szantrapo, ty �mijo, ty foko, ty babo�jago itd� z powa�aniem Jan Kubat�. Sami wiecie, nasz j�zyk jest bardzo bogaty, jednym tchem wygarn��em na papier trzydzie�ci cztery epitety, kt�rymi uczciwy i honorowy m�czyzna mo�e obdarzy� ka�d� dam�, nie staj�c si� przy tym zbyt poufa�ym i natarczywym, po czym spokojnie zaklei�em kopert�, napisa�em sw�j w�asny adres i pojecha�em do najbli�szego miasteczka wrzuci� j� osobi�cie do skrzynki. Nast�pnego dnia pobieg�em na poczt� i z najs�odszym u�miechem wsun��em g�ow� w okienko: �Pani poczmistrzowo � m�wi� � nie ma dla mnie przypadkiem jakiego listu?� �Ja pana zaskar��, nikczemniku� � zasycza�a pani poczmistrzowa z najjadowitszym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek w swym �yciu widzia�em. �Ale� prosz� pani, co si� pani sta�o, czy�by pani� spotka�a jaka przykro��?� � powiedzia�em wsp�czuj�co, a potem na wszelki wypadek da�em nog�.
��E, to jeszcze nic � zauwa�y� krytycznie pan Holan, kierownik ogrod�w Holbena.
��Ten podst�p by� bardzo prosty. Ja bym wam opowiedzia�, jak� pu�apk� zastawi�em na z�odzieja kaktus�w! Wiecie, stary pan Holben to zwariowany �kaktusiarz�, a jego zbi�r kaktus�w, s�owo honoru, wart jest ze trzysta tysi�cy, nie licz�c unikat�w. Starszy pan ma jedn� mani�: chcia�by ca�y ten zbi�r udost�pni� szerokiej publiczno�ci. �S�uchaj no, Holan � m�wi � to jest szlachetne zami�owanie, trzeba je w ludziach rozwija�. A ja sobie my�l�, �e je�li taki ma�y �kaktusiarz� widzi na przyk�ad chocia�by takiego z�otego Grusowa za tysi�c dwie�cie, to go tylko niepotrzebnie boli serce, �e sam takiego nie ma. No, skoro taka wola starszego pana, m�wi si� trudno. Ale w zesz�ym roku zauwa�yli�my nagle, �e nam gin� kaktusy; i to nie te rzucaj�ce si� w oczy, kt�re ka�dy chcia�by mie�, ale same rzadkie okazy; raz. to by� Echinocactus Wislizenii, za drugim razem Graesnerii, potem jedna Wittia, import prosto z Costa Rica, potem jedna �species nova�, kt�r� przys�a� Frycz, potem jeden Melocactus Leopoldii, unikat, kt�rego nikt w Europie nie widzia� od p� wieku, i wreszcie Pilocereus fimbriatus z San Domingo, pierwszy okaz, jaki si� znalaz� w Europie. Ten z�odziej musia� by� nie byle jakim znawc�!
Trudno sobie wyobrazi�, jak starszy pan szala�. �Prosz� pana � m�wi� mu � niech pan zamknie swoje cieplarnie i b�dzie koniec ze z�odziejami�. �Ale sk�d � krzyczy starszy pan � takie szlachetne zami�owania nale�y w ludziach rozwija�! Musi pan z�apa� tego �ajdaka z�odzieja! Wyrzuci� dozorc�w, wynaj�� nowych, zaalarmowa� policj� itd.� Ale to nie by�o takie proste; trudno przy ka�dym z trzydziestu sze�ciu tysi�cy kaktusik�w postawi� jednego anio�a str�a. Wynaj��em wi�c dw�ch emerytowanych inspektor�w policji, �eby pilnowali. I w�a�nie wtedy zgin�� nam ten Pilocereus fimbriatus i zosta� po nim tylko do�ek w piasku. Wtedy mnie ju� cholera wzi�a i sam przyczai�em si� na tego z�odzieja.
A trzeba wam wiedzie�, �e prawdziwi �kaktusiarze� to co� podobnego do sekty derwisz�w; mam wra�enie, �e im nawet zamiast w�s�w rosn� kolce, tacy s� zwariowani na punkcie swojej nami�tno�ci. U nas s� dwie takie sekty: Zwi�zek Hodowc�w Kaktus�w i Stowarzyszenie Mi�o�nik�w Kaktus�w. Czym si� od siebie r�ni� � nie wiem; my�l�, �e jedni wierz�, �e kaktusy maj� nie�mierteln� dusz�, a drudzy sk�adaj� im krwawe ofiary. W ka�dym razie te dwie sekty nienawidz� si� wzajemnie i t�pi� si� ogniem i mieczem na ziemi i w powietrzu. Poszed�em wi�c kolejno do prezes�w tych dw�ch sekt i z ca�ym zaufaniem zapyta�em ka�dego z nich, czy przypadkiem nie domy�la si�, kto m�g� ukra�� kaktusy Holbena � mo�e kto� z tej drugiej sekty?
Gdy wymieni�em cenne okazy, kt�re nam zgin�y, obaj o�wiadczyli z ca�� stanowczo�ci�, �e nie m�g� ich ukra�� �aden z cz�onk�w nieprzyjacielskiej sekty, dlatego �e w niej s� same pata�achy, nie znaj�ce si� na niczym cymba�y, kt�re nie maj� zielonego poj�cia, co to jest taki Wislizen lub Graesner, nie m�wi�c ju� o Pilocereusie fimbriatusie, a je�li chodzi o ich w�asnych cz�onk�w, r�cz� za ich uczciwo�� i solidno��; nie byliby oni zdolni nic ukra�� � jedynie mo�e jaki� niewielki kaktusik. Przy tym gdyby kt�ry� z nich posiad� takiego Wislizena, na pewno pochwali�by si� nim przed wszystkimi, ale o tym oni, prezesi, nic nie wiedz�. Po czym obaj czcigodni panowie zapewnili mnie, �e opr�cz tych dw�ch powszechnie uznanych czy te� tolerowanych sekt s� jeszcze nie stowarzyszeni kaktusiarze i oni s� ze wszystkich najgorsi. To s� ci w�a�nie, kt�rzy przez swoj� nami�tno�� nie mogli wytrzyma� W umiarkowanych sektach i kt�rzy ho�duj� najrozmaitszym herezjom i gwa�tom. Ci kaktusiarze s� zdolni do wszystkiego.
Kiedy wi�c u tych dw�ch pan�w nic si� nie dowiedzia�em, wr�ci�em do domu i wdrapawszy si� na ogromny jawor w naszym parku, odda�em si� rozmy�laniom. M�wi� wam, najlepiej si� my�li na ga��ziach drzewa; tam jest cz�owiek tak jako� z niczym nie zwi�zany, ga��zie nim ko�ysz� i na wszystko patrzy z wy�szego stanowiska. Filozofowie powinni �y� na drzewach, jak dzi�cio�y. No i na tym jaworze przyszed� mi do g�owy pewien plan. Najpierw poszed�em do wszystkich znajomych ogrodnik�w i powiadam: �S�uchajcie, ch�opcy, nie gnij� wam przypadkiem jakie kaktusy? Starszy pan Holben potrzebuje ich do jakich� tam swoich do�wiadcze�. W ten spos�b zdoby�em par�set takich zdechlak�w i powtyka�em je w nocy do zbioru Holbena. Dwa dni przeczeka�em, a na trzeci dzie� da�em takie og�oszenie do wszystkich gazet:
�Znane na ca�ym �wiecie zbiory Holbena � zagro�one!
Wed�ug naj�wie�szych informacji wi�kszo�� niezwyk�ych cieplarni Holbena jest obj�ta now� i dot�d nie znan� chorob�, przeniesion� prawdopodobnie z Boliwii. Choroba atakuje przede wszystkim kaktusy; pocz�tkowo niczym si� nie objawia, potem gnij� korzenie, szyjki i mi��sz. Poniewa� choroba nosi charakter epidemiczny i wywo�ywana jest przez nie znane dotychczas bakterie, cieplarnie Holbena zostaj� zamkni�te na czas nieokre�lony.�
Mniej wi�cej po dziesi�ciu dniach � przez ten czas musieli�my si� ukrywa�, �eby nas �kaktusiarze� nie zadr�czyli samymi pytaniami � pos�a�em do gazet drugie og�oszenie:
�Czy uda si� uratowa� zbiory Holbena?
Dowiadujemy si�, �e profesor Mackenzie z Kew okre�li� chorob�, kt�ra wybuch�a w s�awnych zbiorach Holbena, jako specjaln� tropikaln� ple�� (Malacorrhiza paraguaensis Wild) i zaleci� spryskiwa� zara�one okazy tynktur� Harward�Lotsena. Dotychczasowe pr�by zastosowania lekarstwa, przeprowadzane na wielk� skal� w zbiorach Holbena, da�y bardzo pomy�lne rezultaty. P�yn Harward�Lotsena mo�na naby� i u nas, w takiej a takiej aptece.�
Gdy og�oszenie si� ukaza�o, w aptece siedzia� ju� tajniak, a ja � w domu, przy telefonie. Po dw�ch godzinach tajniak dzwoni: �Panie Holan, ju� go mam!� Za dziesi�� minut trzyma�em za ko�nierz ot, takiego ma�ego cz�owieczka i odpowiednio nim potrz�sa�em.
��Ale�, panie � protestowa� � dlaczego pan mnie tak szarpie? Ja tylko chcia�em kupi� ten znany p�yn Harward�Lotsena�
��Dobrze, dobrze � powiadam � tylko �e takiego p�ynu w og�le nie ma, tak jak i �adnej nowej choroby.
Ale pan nam krad� kaktusy w zbiorach Holbena, panie taki owaki!
��Dzi�ki Bogu! � wybuchn�� ten cz�owieczek. � Wi�c nie ma �adnej choroby? A ja nie spa�em przez dziesi�� nocy z samego strachu, �e mog� si� zarazi� moje w�asne kaktusy!
Wynios�em go za ko�nierz do auta i pojecha�em z nim i z tajniakiem do jego mieszkania. S�uchajcie, czego� podobnego w �yciu nie widzia�em! Ten cz�owiek mia� jeden pokoik na poddaszu, mo�e trzy na cztery metry, w k�cie na pod�odze koc, stolik i krzes�o, a poza tym � wsz�dzie same kaktusy! Ale co za okazy i jak posegregowane, warto by�o widzie�!
��No, kt�re sztuki wam skrad�? � powiada tajniak; a ja patrz� na tego �ajdaka, jak si� trz�sie i �zy prze�yka.
��Wie pan co � m�wi� do tajniaka � one nie maj� takiej warto�ci, jak nam si� zdawa�o. Niech pan powie w dyrekcji, �e ten pan zabra� nam kilka sztuk na pi��dziesi�t koron i �e sam z nim reszt� za�atwi�.
Gdy tajniak wyszed�, m�wi�: � No, przyjacielu, najpierw prosz� mi zapakowa� to wszystko, co nam pan zabra�. � A on zacz�� mruga� oczami pe�nymi �ez i szepn��:
��Prosz� pana, czy nie m�g�bym tego odsiedzie�?
��Jeszcze czego! � krzycz� na niego � najpierw musi pan odda� to, co pan nam ukrad�! � Zacz�� wybiera� doniczk� po doniczce i odstawia� na bok, by�o ich oko�o osiemdziesi�ciu � nie przypuszcza�em nawet, �e nam tyle zgin�o, ale pewno wynosi� je ju� od wielu lat. Na wszelki wypadek krzykn��em znowu:
��Co, i to ma by� wszystko?
Wtedy z oczu trysn�y mu �zy i wybra� jeszcze jeden bia�y De Laitii i jeden �corniger�, odstawi� je na bok i zaszlocha�: � Panie, przysi�gam, �e ju� wi�cej waszych nie mam!
��To si� jeszcze poka�e � piorunowa�em. � Ale teraz niech pan mi powie, jak je pan od nas wynosi�?
��To by�o tak � mamrota�, a przy tym ze zdenerwowania grdyka lata�a mu do g�ry i na d�. � Ja� ja ubiera�em si� w t� sukni�
��W jak� sukni�? � krzycz�.
Wtedy on si� zarumieni� ze wstydu i wyj�ka�: � W damsk� sukni�
��Na mi�o�� bosk�, dlaczego w�a�nie w damsk�?
��Bo, bo� � j�ka� � takiej starej kobiety nikt nawet nie zauwa�y, a poza tym � doda� niemal triumfuj�co � wiadomo przecie�, �e nikt nie b�dzie o co� podobnego pos�dza� kobiety. Prosz� pana, kobiety maj� najrozmaitsze nami�tno�ci, ale nigdy niczego nie kolekcjonuj�! Widzia� pan kiedy kobiet�, kt�ra by zbiera�a znaczki, owady albo inkunabu�y, albo co� podobnego? Nigdy, panie! Kobiety nie maj� tej systematyczno�ci i� i� nami�tno�ci. Kobiety s� okropnie trze�we. Wie pan� to jest ta najwi�ksza r�nica mi�dzy nami a nimi, �e tylko my kolekcjonujemy zbiory. Tak sobie my�l� nieraz, �e wszech�wiat jest tylko kolekcj� gwiazd; jest jaki� B�g rodzaju m�skiego i zbiera sobie kolekcj� �wiat�w: dlatego jest ich tak strasznie du�o. Cholera, �ebym to ja mia� takie mo�liwo�ci i tyle miejsca, co On! Wie pan, �e sobie wymy�lam nowe kaktusy? A w nocy mi si� one �ni�; chocia�by taki kaktus, kt�ry by mia� z�ote w�osy i kwiaty b��kitne jak gencjana; nazwa�em go Cephalocereus nympha aurea Racek � bo ja, trzeba panu wiedzie�, nazywam si� Raczek � albo te� Mamillaria colubrina Racek, albo Astrophytum caespitosum Racek. Panie drogi, ile� tu przecudownych mo�liwo�ci. Gdyby pan wiedzia��
��Zaraz � przerwa�em mu � a w czym pan te kaktusy wynosi�?
��Za dekoltem � odpar� wstydliwie. � One tak rozkosznie k�uj�!
No i wyobra�cie sobie, nie mia�em ju� sumienia zabiera� mu tych kaktus�w. �Wie pan co � powiadam mu � zawioz� pana do starego pana Holbena, ju� on panu sam uszy poobrywa.� Co to si� dzia�o, gdy ci dwaj si� z w�chali! Ca�� noc przesiedzieli w cieplarni, �eby obejrze� dok�adnie tych trzydzie�ci sze�� tysi�cy doniczek. �S�uchaj, Holan � powiedzia� do mnie starszy pan Holben � pierwszy raz widz� cz�owieka, kt�ry naprawd� potrafi oceni� kaktusy.� I nim up�yn�� miesi�c, starszy pan z p�aczem i b�ogos�awie�stwem wyprawi� pana Raczka do Meksyku, �eby zbiera� kaktusy; obaj wierzyli �wi�cie, �e gdzie� tam ro�nie Cephalocereus nympha aurea Racek. A po roku dostali�my dziwn� wiadomo��, �e pan Raczek zgin�� pi�kn� m�cze�sk� �mierci�. Natkn�� si� na jaki� �wi�ty india�ski kaktus Czikuli, kt�remu, trzeba wam wiedzie�, oddaje si� cze�� religijn�, i albo mu si� nie pok�oni�, albo te� nawet go ukrad�. Jednym s�owem, mili Indianie zwi�zali pana Raczka, posadzili na Echinocactus visnaga Hooker, kt�ry jest wielki jak s�o� i ca�y w d�ugich, niczym bagnety, kolcach; i w rezultacie nasz rodak wyzion�� ducha.
Taki by� koniec z�odzieja kaktus�w.
OPOWIADANIE STAREGO KRYMINALISTY
��To jeszcze nic � odezwa� si� pan Jandera, literat� Gonitwa za z�odziejem to stara historia, ale ciekawsze jest, gdy z�odziej szuka tego, kogo okrad�. To si� w�a�nie mnie zdarzy�o. Napisa�em kiedy� nowel� i da�em j� do druku, a gdy j� czyta�em ju� wydrukowan�, ogarn�o mnie jakie� dziwne uczucie. Bracie, powiedzia�em sobie, ju� gdzie� kiedy� co� podobnego czyta�em. A niech to piorun trza�nie, komu ja ten temat zw�dzi�em? Trzy dni chodzi�em jak b��dny i ani rusz nie mog�em sobie uprzytomni�, od kogo ja ten temat, jak to si� m�wi, wypo�yczy�em. Wreszcie spotykam koleg� i m�wi� mu:
��S�uchaj no, bracie, tak mi si� co� wydaje, �e ta moja ostatnia nowela jest �ci�gni�ta.
��Pozna�em to od pierwszego rzutu oka � rzek� kolega. � Ukrad�e� j� z Czechowa.
Ul�y�o mi, a gdy potem rozmawia�em z pewnym krytykiem, powiedzia�em mu:
��Wie pan? trudno w to nawet uwierzy�, ale cz�owiek czasem pope�ni plagiat i nawet o tym nie wie: na przyk�ad moja ostatnia nowela�
��Tak, wiem � odpowiada �w krytyk. � �ci�gn�� j� pan z Maupassanta.
I tak obszed�em wszystkich moich przyjaci�. S�uchajcie, gdy cz�owiek raz wejdzie na pochy�� drog� przest�pstwa, nie wie, jak si� z niej wycofa�; wyobra�cie sobie, okaza�o si�, �e t� jedn� jedyn� nowele ukrad�em jeszcze z Gottfrieda Kellera, Dickensa, d�Annunzia, Tysi�ca i jednej nocy, Charles Louis Philippa, Hamsuna, Storma, Hardy�ego, Andrejewa, Bandinellego, Roseggera, Reymonta i wielu innych. Z tego wida�, jak cz�owiek grz�nie w przest�pstwo coraz g��biej.
��To jeszcze nic � zacz�� chrz�kaj�c pan Bobek, stary kryminalista. � Przypomina mi to jeden wypadek, kiedy schwytano morderc�, ale nie wiadomo by�o, jakie pope�ni� morderstwo. Nie, nie, to nie o mnie chodzi�o, ale mieszka�em przez p� roku w tym samym kryminale, gdzie przedtem siedzia� ten morderca. By�o to w Palermo � wyja�ni� pan Bobek i doda� skromnie: � Znalaz�em si� tam tylko przez jaki� kuferek, kt�ry mi wlaz� w r�ce na statku kursuj�cym z Neapolu.
Histori� owego mordercy opowiada� mi naczelny dozorca tego domu: trzeba wam wiedzie�, �e go uczy�em gra� w �francefus�, krzy�owego mariasza i �bo�e b�ogos�awie�stwo�, zwane tak�e �gotysek�. To by� bardzo pobo�ny cz�owiek, ten dozorca.
A wi�c pewnego razu w nocy policjanci � we W�oszech chodz� zawsze we dw�ch � ujrzeli na Via Butera, co to prowadzi do tej �mierdz�cej przystani, p�dz�cego co si� cz�owieka. Wi�c go przy�apali i �porco dio�, on mia� w r�ku skrwawiony sztylet. Ma si� rozumie�, wzi�li go na policj� i dawaj pyta�, kogo zasztyletowa�. �Zamordowa�em cz�owieka, ale nic wi�cej wam nie powiem; gdybym powiedzia�, unieszcz�liwi�bym jeszcze innych ludzi�.
I rzeczywi�cie, nic wi�cej z niego nie wydobyli.
Ma si� rozumie�, zacz�li zaraz szuka� jakiego� trupa, ale nie znale�li. Wobec tego nakazali zbadanie wszystkich �drogich nam zw�ok�, ludzi zg�oszonych w owym czasie jako nieboszczyk�w, ale okaza�o si�, �e wszyscy zmarli po chrze�cija�sku na malari� i podobne choroby. Wtedy na nowo zabrali si� do tego m�odzie�ca. Zezna�, �e si� nazywa Marco Biago, pochodzi z Castrogiovani i jest czeladnikiem stolarskim; nast�pnie zezna�, �e d�gn�� ze dwadzie�cia razy sztyletem pewnego chrze�cijanina i �e go zabi�; ale nie chcia� powiedzie�, kto to by�, �eby nie sprowadzi� nieszcz�cia na innych ludzi. I koniec. Poza tym wzywa� dla siebie kary boskiej i wali� g�ow� o ziemi�. �Takiego �alu � m�wi� dozorca � jak �yj�, nie widzia�em.�
Ale wiecie, �e policja nie wierzy cz�owiekowi tylko tak na s�owo. Pomy�leli sobie, �e ten Marco pewno nikogo nie zabi� i tylko tak ��e. I pos�ali sztylet do uniwersytetu, a tam profesorowie orzekli, �e krew na tej stali jest ludzka i �e ostrze musia�o przebi� serce. Nie mam poj�cia, jak to tak mo�na pozna�. Dobra, ale co teraz mieli robi�: morderc� mieli, ale morderstwa ani �ladu. A przecie� nie mo�na postawi� cz�owieka przed s�d, nie wiedz�c � za jakie przest�pstwo. Musi by� �corpus delicti�. A tymczasem Marco ci�gle tylko si� modli� i rycza�, i b�aga�, �eby go ju� postawili przed ten s�d, �eby odpokutowa� sw�j �miertelny grzech.
Dozorca mi opowiada�, �e on, ten Marco, by� taki dobry i pi�kny; jak �yje, nie mieli tam takiego dobrego mordercy. Czyta� nie umia�, ale Bibli� wci�� trzyma� w r�ku, chocia�by do g�ry nogami, i p�aka� nad ni�. Wtedy na niego nas�ali takiego poczciwego ksi�ula, �eby go umocni� na duchu i przy tym jako� sprytnie wyspowiada�, co i jak by�o z tym morderstwem. Ten ksi�dz, ilekro� wychodzi� z celi Marka, obciera� sobie oczy i m�wi�, �e je�li b�dzie trwa� dalej w tym stanie duchowym, to na pewno osi�gnie wielk� �ask�, �e jest to dusza �akn�ca sprawiedliwo�ci. Ale opr�cz tych s��w i �ez ksi�ula tak�e z niego nic nie wyci�gn��.
Kiedy wreszcie zaczyna�o to wszystko g�upio wygl�da�, powiada prezydent policji: �Mordiano, kiedy ten Marco chce koniecznie wisie�, dajmy mu to morderstwo, kt�re w trzy dni po jego zamkni�ciu pope�nione zosta�o w Arenelle, gdzie znaleziono zabit� bab�. Przecie� to kompromitacja! Tu mamy morderc� bez morderstwa i bez trupa, a tam mamy znowu takie pi�kne, niew�tpliwe morderstwo bez sprawcy. Z��cie to jako� do kupy; kiedy Marco chce by� koniecznie skazany, to mu b�dzie wszystko jedno za co, a my mu si� odwdzi�czymy, je�li si� przyzna do tej baby.�
Zaproponowali to Markowi i obiecali mu, �e za to na pewno dostanie stryczek i b�dzie mia� wreszcie spok�j. Marco namy�la� si� przez chwil�, a potem o�wiadczy�: �Nie, skoro ju� raz zgubi�em sw� dusz� morderstwem, nie chc� jej jeszcze obci��a� takim �miertelnym grzechem, jak k�amstwo, oszustwo i krzywoprzysi�stwo. Taki to by�, panowie, sprawiedliwy cz�owiek.
No, ale teraz to ju� tego mieli dosy�, teraz w tym kryminale my�leli tylko, jak si� tego zatraconego Marka pozby�. �Wiecie co � powiedzieli dozorcy � zr�bcie jako� tak, �eby m�g� uciec; na s�d go pos�a� nie mo�emy, by�aby to tylko kompromitacja, a pu�ci� go na wolno��, kiedy si� przyznaje do morderstwa, te� jako� nie wypada. Zr�bcie jako� tak, �eby ten ,,dio cano maledetto� ulotni� si� nieznacznie.� A wi�c, pos�uchajcie tylko, panowie: od tego dnia posy�ali Marka bez eskorty po pieprz i po nici; jego cela by�a przez ca�y dzie� otwarta, a ten g�upi Marco po ca�ych dniach lata� po ko�cio�ach i po wszystkich �wi�tych, ale wieczorem goni� z wywieszonym ozorem, �eby mu o �smej nie zamkn�li przed nosem bramy krymina�u. Raz umy�lnie zamkn�li wcze�niej, a on narobi� takiego ha�asu wal�c w bram�, �e musieli otworzy� i wpu�ci� go do celi.
Pewnego wieczoru powiada dozorca do Marka: �Ty porca Madonna, dzi� tu �pisz po raz ostatni; kiedy nie chcesz si� przyzna�, kogo zabi�e�, to my ci�, bandyto jeden, st�d przep�dzimy. Id� do diab�a, niech on ci� ukarze�. Tej nocy Marco powiesi� si� na oknie swej celi.
S�uchajcie, ten poczciwy ksi�ulo twierdzi� wprawdzie, �e je�li kto� pope�ni samob�jstwo z wyrzut�w sumienia, mo�e by�, mimo tego ci�kiego grzechu, zbawiony, poniewa� umar� w stanie czynnego �alu. Ale widocznie ten ksi�dz nie by� tego zupe�nie pewien albo te� jest to dotychczas nie rozstrzygni�ta kwestia, do��, �e Marco od tej chwili w owej celi straszy�. A by�o to tak: gdy kogo� w jego celi zamkn�li, to w tym cz�owieku budzi�o si� sumienie i zaczyna� �a�owa� swych grzech�w, odprawia� pokut� i zupe�nie si� nawraca�. Ma si� rozumie�, nie ka�dy w tym samym czasie: gdy chodzi�o o przewinienie, trwa�o to noc, o przest�pstwo � dwa lub trzy dni, a o zbrodni� � czasem i trzy tygodnie, zanim si� wi�zie� nawr�ci�. Najd�u�ej trzymali si� kasiarze, defraudanci i w og�le ci, co robi� du�e pieni�dze; m�wi� wam, �e du�e pieni�dze szczeg�lnie cz�owieka zatwardzaj� czy te� jako� zatykaj� sumienie. Najskuteczniej dzia�a� zawsze dzie� rocznicy �mierci Marka. Wreszcie zrobili tam w tym wi�zieniu z celi Marka co� jakby cel� poprawy. Zamykali tam wi�ni�w, �eby �a�owali swych win i nawr�cili si�. Wiadomo, �e byli w�r�d nich tacy, kt�rzy mieli w policji protekcj�, bo przecie� niekt�rych �ajdak�w sami policjanci potrzebuj�, tote� nie ka�dego tam zamykali i niejednego zostawiali nie nawr�conego. Mam wra�enie, �e ci najwi�ksi �otrzy nawet �ap�wki p�acili, byle tylko ich do tej cudownej celi nie wsadzano. No c�, ju� i w cudach nie ma uczciwo�ci.
��Tak mi to wszystko opowiada� dozorca w Palermo, a koledzy, kt�rzy tam byli, potwierdzali. Siedzia� tam w�a�nie jeden angielski marynarz � za b�jki i awantury; ten Briggs poszed� prosto z celi na Formoz�, jako misjonarz, i jak potem s�ysza�em, zmar� tam �mierci� m�cze�sk�.
A wi�c, jak ju� wspomnia�em, tego g��wnego dozorc� uczy�em gra� w karty, w takie pobo�niejsze gry. Okropnie si� z�o�ci�, kiedy przegrywa�. Ale kiedy pewnego razu ani troch� mu karta nie sz�a, w�ciek� si� i zamkn�� mnie do tej Markowej celi. �Per bacco � krzycza� � ja ci� naucz�.� No, a ja po�o�y�em si� i zasn��em. Rano wzywa mnie ten dozorca i pyta: �No, jak tam, nawr�ci�e� si�?� �O niczym nie wiem, signore commandante � powiadam � spa�em jak suse��. �No, to marsz z powrotem!� � krzykn��. Ale co tu d�ugo gada�! Trzy tygodnie sp�dzi�em w tej celi i ci�gle nic, �adna skrucha mnie nie ogarn�a. A� ten dozorca zacz�� nade mn� g�ow� kr�ci� i powiada: �Wy, Czesi, musicie by� okropnymi bezbo�nikami albo kacerzami, �e to na was zupe�nie nie dzia�a!� A potem mi strasznie nawymy�la�.
Od tej pory cela Marka przesta�a wywiera� sw�j zbawienny wp�yw. Kogokolwiek by tam nie wsadzili, nie nawraca� si�, nie poprawia� ani za grzechy nie �a�owa�. Jednym s�owem, cuda si� sko�czy�y. Trudno sobie wyobrazi�, co to za heca z tego wynik�a; pop�dzili mnie na dyrekcj�, �e im to tam popsu�em, i B�g wie co. A ja tylko wzrusza�em ramionami, czy to moja wina, no nie? Dali mi jednak trzy dni ciemnicy, podobno za to, �e im t� cel� zepsu�em.
REKORD
��Panie s�dzio � oznajmi� policjant Hejda s�dziemu grodzkiemu Tuczkowi � mam tu jeszcze jeden przypadek ci�kiego obra�enia na ciele. Cholera, jaki upa�!
��Rozepnijcie si� troch�, przyjacielu � radzi� pan s�dzia.
Pan Hejda postawi� karabin w k�cie, rzuci� czapk� na ziemi�, odpi�� rzemie� i rozpi�� mundur.
��Uf! � sapn��. � A niech go diabli! Panie s�dzio, jeszcze nie mia�em takiego przypadku. Niech pan tylko spojrzy!
Przy tych s�owach d�wign�� co� ci�kiego, zawi�zanego w niebiesk� chustk�, co�, co pierwej po�o�y� przy drzwiach; rozwi�za� rogi i wyj�� kamie� wielko�ci ludzkiej g�owy.
��Niech pan tylko spojrzy � powt�rzy� z naciskiem.
��Co to ma by�? � zapyta� pan s�dzia stukaj�c w kamie� o��wkiem. � Przecie� to zwyk�y brukowiec, nieprawda�?
��Tak, i to niez�a sztuka � potwierdzi� pan Hejda. � A wi�c melduj�, panie s�dzio: Lysicki Wac�aw, robotnik cegielniany, lat dziewi�tna�cie, zamieszka�y w cegielni � zapisa� pan? � cisn�� lub uderzy� za��czonym kamieniem, waga pi�� kilogram�w dziewi��set czterdzie�ci dziewi�� gram�w, Pudila Franciszka, gospodarza, Dolny Ujazd nr 14 � zapisa� pan? � w lewe rami�, powoduj�c z�amanie stawu, fraktur� ramienia i obojczyka, krwawi�c� ran� w mi�niu ramienia, przerwanie �ci�gna i torebki mi�niowej � zapisa� pan?
��Tak � odpar� pan s�dzia. � Ale co w tym nadzwyczajnego?
��Zaraz, zaraz, panie s�dzio, zobaczy pan � o�wiadczy� z namaszczeniem pan Hejda. � Opowiem panu wszystko po kolei. A wi�c trzy dni temu przys�a� po mnie ten Pudil. Pan go zna, panie s�dzio.
��Znam � odrzek� s�dzia. � Mieli�my go tu kiedy� za lichw�, a raz� hm�
��Tak, to by�o za tego werbla. To ten sam Pudil. Wie pan, jego czere�niowy sad ci�gnie si� a� do samej rzeki; Sazawa tam skr�ca i dlatego jest szersza ni� gdzie indziej. A wi�c Pudil wezwa� mnie rano, �e mu si� co� sta�o. Zasta�em go w ��ku, kw�kaj�cego i kln�cego ca�y �wiat. Podobno wczoraj wieczorem wyszed� do sadu obejrze� czere�nie i z�apa� na drzewie jakiego� ch�opaka, kt�ry sobie napycha� kieszenie. Wie pan, ten Pudil to jest troch� raptus; odpi�� rzemie�, �ci�gn�� ch�opaka za nog� na ziemi� i zacz�� go �wiczy� rzemieniem. Nagle kto� na drugim brzegu zawo�a�: �S�uchajcie no, Pudil, dajcie spok�j temu ch�opakowi!�
Pudil troch� niedowidzi, my�l�, �e to od picia; dojrza� tylko, �e na drugim brzegu kto� stoi i patrzy na niego. Dlatego tylko na wszelki wypadek powiedzia�: �A co ci do tego, draniu?� � i jeszcze mocniej �oi� ch�opaka. �Pudil! � rycza� ten cz�owiek z drugiego brzegu. � Pu��cie tego ch�opaka!�
Pudil sobie pomy�la�: �Co ty mi mo�esz zrobi� � i tylko odkrzykn��: �Poca�uj mnie gdzie�, ty ofermo!�
Ledwo to powiedzia�, ju� le�a� na ziemi, z okropnym b�lem w ramieniu, a ten cz�owiek na przeciwleg�ym brzegu wo�a�: �Ja ci dam, ty �obuzie jeden!�
��Niech pan sobie wyobrazi, panie s�dzio, Pudila musieli zanie�� do domu, sam nie m�g� nawet wsta�! A obok niego le�a� ten kamie�. Jeszcze w nocy pojechali po doktora; doktor chcia� Pudila zabra� do szpitala, bo ma wszystkie ko�ci zmia�d�one; podobno ju� t� r�k� nie b�dzie m�g� rusza�. Tylko �e ten Pudil teraz w �niwa nie chcia� jecha� do szpitala. I z samego rana po mnie pos�a�, �ebym tego drania przekl�tego, kt�ry mu to zrobi�, aresztowa�. No, dobra.
Ale gdy mi pokazali ten kamie�, zd�bia�em. Jest to kamie� z jak�� skaz�, a wi�c jeszcze ci�szy, ni�by si� wydawa�o. Niech pan spr�buje, panie s�dzio; ja tylko tak na oko zgadywa�em sze�� kilo � brakuje tylko pi��dziesi�t jeden gram�w. M�j ty Bo�e, takim kamieniem trzeba umie� rzuca�! A potem poszed�em do tego sadu popatrze� stamt�d na rzek�. Tam, gdzie upad� Pudil, trawa by�a wygnieciona; od tego miejsca by�o jeszcze ze dwa metry do wody, a rzeka, panie s�dzio, rzeka na pierwszy rzut oka ma w tym miejscu na zakr�cie ze czterna�cie metr�w szeroko�ci. Panie s�dzio, zobaczywszy to, zacz��em krzycze� z uciechy i skaka� i powiadam: �Przynie�cie mi pr�dko osiemna�cie metr�w szpagatu!� Potem wbi�em ko�ek tam, gdzie upad� Pudil, przywi�za�em do niego sznurek, rozebra�em si� i z drugim ko�cem w z�bach pop�yn��em na drugi brzeg. I co pan powie, panie s�dzio?� Ten sznurek wystarczy� akurat do drugiego brzegu; a jeszcze jest kawa� grobli i dopiero na g�rze �cie�ka. Trzy razy przemierzy�em: od ko�ka do �cie�ki jest r�wno dziewi�tna�cie metr�w i dwadzie�cia siedem centymetr�w.
��Ej�e, Hejdo! � kr�ci� g�ow� s�dzia � to chyba niemo�liwe! Dziewi�tna�cie metr�w, to by by� wyczyn!
S�uchajcie no, a mo�e ten cz�owiek sta� w wodzie, na �rodku rzeki?
��Mnie tak�e to przysz�o na my�l � odpar� pan Hejda. � Ale, panie s�dzio, w tym miejscu rzeka ma przy samym brzegu dwa metry g��boko�ci, bo tam jest ten zakr�t. A po tym kamieniu na grobli zosta� jeszcze do�ek. Oni tam ten drugi brzeg wy�o�yli kamieniami, �eby go woda nie podmywa�a. Ten cz�owiek wyrwa� kamie� z grobli i m�g� go rzuci� tylko ze �cie�ki, bo woda za g��boka, a na pochy�ym brzegu grobli po�lizn��by si�. To znaczy, �e rzuci� na ca�e dziewi�tna�cie i dwadzie�cia siedem setnych metra. Wie pan, co to znaczy?
��A mo�e mia� proc�? � zaoponowa� niepewnie s�dzia.
Pan Hejda spojrza� na niego pob�a�liwie.
��Panie s�dzio, czy pan nigdy nie rzuca� kamieni proc�? Niech pan spr�buje cisn�� proc� taki sze�ciokilogramowy kamyk! Do tego potrzeba by katapulty! Panie s�dzio, ja si� z tym kamieniem m�czy�em dwa dni. Pr�bowa�em zrobi� p�tl� i rozkr�ci� go, wie pan, jak przy rzucie m�otem. M�wi� panu, wysuwa si� z ka�dej p�tli. To by� wspania�y rzut kul�. A wie pan � wybuchn�� � wie pan, co to jest? To jest rekord �wiatowy! Tak!
��Nie mo�e by�? � os�upia� pan s�dzia.
��Rekord �wiatowy! � powt�rzy� policjant Hejda uroczy�cie. � Przepisowa waga kuli na zawodach wynosi siedem kilo, a tegoroczny rekord jest szesna�cie metr�w bez ilu� tam centymetr�w. Przez dziewi�tna�cie lat, panie s�dzio, rekord wynosi� pi�tna�cie i p� metra; dopiero w tym roku jaki� Amerykanin � jak�e mu tam � Kuck czy Hirschfeld � rzuci� prawie szesna�cie. Przy sze�ciokilogramowej kuli mog�oby to wynie�� osiemna�cie czy nawet dziewi�tna�cie metr�w. A my tu mamy o dwadzie�cia siedem setnych wi�cej! Panie s�dzio, ten drab rzuci�by przepisow� kul� dobrych szesna�cie i �wier� metra, i to bez treningu! Jezus Maria, szesna�cie i �wier� metra! Panie s�dzio, ja jestem stary miotacz. A mech to piorun trza�nie! Powiedzia�em sobie, tego draba musz� znale��, on nam pobije rekord. Niech pan sobie tylko wyobrazi, panie s�dzio, zdmuchn�� Ameryce sprzed nosa rekord!
��No, a co z tym Pudilem? � wtr�ci� s�dzia.
��Do diab�a z Pudilem! � krzykn�� pan Hejda. � Panie s�dzio, wszcz��em poszukiwania za nieznanym sprawc� �wiatowego rekordu. To jest przecie� sprawa pa�stwowej wagi, no nie? A wi�c najpierw zapewni�em mu bezkarno�� za tego Pudila.
��No, no! � zaprotestowa� pan s�dzia.
��Zaraz, chwileczk�! Zapewni�em mu bezkarno��, o ile rzeczywi�cie przerzuci sze�ciokilogramowy kamie� przez Sazaw�. Okolicznym w�jtom wyt�umaczy�em, jaki to wspania�y wyczyn i �e pisano by o nim na ca�ym �wiecie. I doda�em, �e ten cz�owiek zarobi�by na tym kup� pieni�dzy. Jezus Maria, panie s�dzio! Teraz ca�a m�odzie� okoliczna porzuci�a �niwa i biega na grobl�, �eby ciska� kamienie na drug� stron�. Ta grobla jest ju� ca�kiem rozebrana; teraz rozbijaj� ka�dy wi�kszy kamie� i rozbijaj� kamienne ogrodzenia, �eby mieli czym rzuca�. A ch�opaki, �obuzy jedne, ciskaj� kamienie po ca�ej wsi. Ile ju� kur nat�ukli!� A ja stoj�, na grobli i pilnuj�; ma si� rozumie�, �e nikt nie rzuci dalej jak na �rodek rzeki � panie s�dzio, my�l�, �e teraz koryto Sazawy b�dzie w tym miejscu o po�ow� p�ytsze. I wreszcie wczoraj wieczorem przyprowadzili do mnie ch�opaka, �e to podobno ten, co tym kamieniem pot�uk� Pudila. Zaraz go pan sobie obejrzy, tego �ajdaka, czeka za drzwiami. �S�uchaj no, Lysicki � powiadam mu � a wi�c ty cisn��e� ten kamie� w Pudila?� �Tak, on mi nawymy�la�, ze�li�o mnie, a innego kamienia nie mia�em pod r�k�.� �No, to masz � powiadam � inny podobny kamie� i spr�buj cisn�� go na brzeg Pudila. Ale pami�taj, je�li nie dorzucisz, to ci gnaty poprzetr�cam!�
To on wzi�� ten kamie� � �apska ma jak �opaty, stan�� na grobli i mierzy; patrz�, a tu techniki �adnej, stylu �adnego: nie pomaga� sobie ani nogami, ani tu�owiem, i b�c! cisn�� kamie� do wody, jakie� czterna�cie metr�w. .Wie pan, to do�� du�o, ale� Dobra wi�c, zacz��em mu pokazywa�: �Ty idioto � powiadam � musisz tak stan��, prawym ramieniem do ty�u, a kiedy rzucisz, to jednocze�nie musisz pchn�� ca�ym ramieniem, rozumiesz?� �Hm� � on na to, skrzywi� si� jak p�tora nieszcz�cia i b�c! cisn�� kamie� na dziesi�� metr�w.
Wie pan, �e to ju� mnie doprowadzi�o do sza�u. �Ty �ajdaku � krzycz� � i ty powiadasz, �e� trafi� Pudila? ��esz!� �Panie wachmajster � powiada � B�g �wiadkiem, �e go trafi�em. Niech tam tylko Pudil stanie, ju� ja go znowu dostan�, tego psa w�ciek�ego.� Panie s�dzio, polecia�em do tego Pudila i prosz�: �Panie Pudil, s�uchajcie, tu chodzi o �wiatowy rekord, b�agani was, chod�cie znowu na ten brzeg i wymy�lajcie, �eby ten ceglarz m�g� w was znowu cisn�� kamieniem!� I niech pan sobie wyobrazi, nie chcia�. �Nie, nie � powiada � za nic.� Ci ludzie nie maj� zrozumienia dla wy�szych cel�w.
No, to poszed�em znowu do tego Wacka, niby tego ceglarza. �Ty oszu�cie! � krzycz� na niego � to nieprawda, �e� pobi� Pudila! On m�wi, �e to by� kto� inny!� �To k�amstwo � m�wi Lysicki � to ja zrobi�em�. W takim razie dowied�, �e potrafisz dorzuci� tak daleko.� A ten Wacek tylko si� w �eb drapie i �mieje si�: �Panie wachmajster � powiada � tak na pr�no to ja nie umiem, ale tego Pudila trafi� zawsze. Na niego to ja jestem ci�ty.� �Wacek � m�wi� mu po dobroci � je�eli dorzucisz, puszcz� ci�; je�eli nie dorzucisz, p�jdziesz do mamra za ci�kie obra�enie cia�a; za to, �e z tego Pudila zrobi�e� kalek�, dostaniesz co najmniej p� roku.� �Co robi�, w zimie odsiedz� � odpar� Wacek.
Wobec tego aresztowa�em go w imieniu prawa.
Teraz czeka na korytarzu. Panie s�dzio, gdyby pan tak spr�bowa� wyci�gn�� z niego prawd�, czy on naprawd� ten kamie� cisn��, czy te� si� tylko tak przechwala. Ja my�l�, �e si� zl�knie i odwo�a; ale potem mu trzeba wlepi�, �obuzowi, przynajmniej miesi�c za wprowadzenie w�adzy w b��d albo za oszustwo. Przecie� w sporcie k�ama� nie wolno, za to powinna by� porz�dna kara, panie s�dzio. Ja go zaraz przyprowadz�,
��A wi�c wy jeste�cie Wac�aw Lysicki � rzek� s�dzia grodzki, srogo spogl�daj�c na jasnow�osego delikwenta. � Przyznajecie si�, �e�cie w zamiarze uczynienia krzywdy rzucili ten kamie� we Franciszka Pudila i �e�cie spowodowali ci�kie obra�enie. Prawda to?
��Prosz� pana s�dziego � zacz�� winowajca � to by�o tak: on, niby ten Pudil, bi� tego ch�opaka, a ja wo�a�em przez rzek�, �eby da� spok�j, no i on mi zacz�� wymy�la�
��Rzucili�cie ten kamie� czy nie? � ostro spyta� s�dzia.
��Rzuci�em, prosz� pana s�dziego � odpar� winowajca ze skruch� � ale on mi wymy�la�, to wtedy ja z�apa�em ten kamie�
��A, �eby was piorun! � wybuchn�� s�dzia. � Dlaczego k�amiecie? Nie wiecie, �e za to jest wielka kara, za nabieranie w�adzy? My dobrze wiemy, �e�cie tego kamienia nie rzucili!
��Rzuci�em, prosz� �aski pana! � j�ka� m�ody czeladnik cegielniany. � Ale on mi, niby ten Pudil, powiedzia�, �ebym go poca�owa� gdzie��
S�dzia pytaj�co spojrza� na policjanta Hejd�, kt�ry bezradnie wzruszy� ramionami.
��Rozbierzcie si�! � rozkaza� s�dzia gromkim g�osem zdruzgotanemu winowajcy. � No, pr�dzej � i gacie te�! No?!
M�ody olbrzym stan�� jak go Pan B�g stworzy� i trz�s� si�; widocznie ba� si�, �e go b�d� torturowa�, rozumiej�c, �e nale�y to do procedury, i
��Sp�jrzcie no, Hejdo, na ten deltoideus � zwr�ci� si� s�dzia Tuczek do policianta. � A ten biceps � jak wam si� zdaje?
��No c�, niez�y � mrukn�� Hejda z min� znawcy. � Ale mi�nie brzucha nie s� do�� wyrobione. Panie s�dzio, do pchni�cia kul� s� potrzebne mi�nie brzuszne, wie pan, do skr�tu tu�owia. Gdybym ja panu pokaza� mi�nie na moim brzuchu!
��Ale�, Hejdo � mrucza� s�dzia � przecie� to jest wspania�y brzuch, patrzcie na te w�z�y! Cholera, a ta klatka piersiowa! � doda� k�uj�c palcem w z�otawy puch piersi Wacka. � Ale nogi s�abe. Wie�niacy maj� w og�le bardzo s�abe nogi.
��Bo ich nie zginaj� � zauwa�y� Hejda krytycznie. � To przecie� nie s� w og�le nogi; panie s�dzio, taki miotacz kuli musi mie� pierwszorz�dne nogi!
��Obr��cie si�! � krzykn�� znowu s�dzia do m�odego wie�niaka. � A co za plecy, h�!
��Tu od ramion dobre � pochwali� pan Hejda � ale ni�ej do niczego, ten cz�owiek nie ma w krzy�u �adnej gi�tko�ci. My�l�, panie s�dzio, �e to nie on rzuci�.
��Ubierzcie si�! � hukn�� s�dzia na ch�opaka. � No, a teraz ostatnie s�owo: rzucili�cie ten kamie� czy nie?
��Rzuci�em � mamrota� Wac�aw Lysicki z uporem barana.
��Ach, ty o�le! � wybuchn�� s�dzia. � Je�eli rzeczywi�cie rzucili�cie ten kamie� i p�jdziecie pod tym zarzutem przed s�d okr�gowy, dostaniecie kilka miesi�cy, rozumiecie? Przesta�cie si� ju� przechwala� i przyznajcie si�, �e�cie to sobie tylko wymy�lili; dam wam tylko trzy dni za wprowadzenie w b��d w�adzy i mo�ecie i��. Wi�c jak, uderzyli�cie Pudila tym kamieniem czy nie?
��Uderzy�em � odpar� z uporem Lysicki. � On mi przez rzek� wymy�la��
��Odprowad�cie go! �� rykn�� pan s�dzia. � �eby go diabli, tego oszusta!
Po chwili policjant Hejda raz jeszcze wsun�� g�ow� w drzwi.
��Panie s�dzio � rzek� m�ciwie � a mo�e by mu jeszcze do�o�y� za uszkodzenie cudzej w�asno�ci; wie pan, on wyci�gn�� przecie� kamie� z tej grobli, a teraz jest ca�a rozebrana!
JASNOWIDZ
��Wie pan, panie prokuratorze � m�wi� pan Janowitz � �e mnie nie tak �atwo nabra�, nie od parady mam g�ow� na karku, ale to, co robi ten cz�owiek, to po prostu przerasta m�j rozum. To nie jest tylko zwyk�a grafologia, to jest � ju� sam nie wiem co. Niech pan tylko s�ucha: daje mu pan czyj� r�kopis w nie zaklejonej kopercie; on nawet na pismo nie spojrzy, tylko wsuwa palce do koperty i dotyka nimi tego pisma; przy tym tak wykrzywia g�b�, jakby go co bola�o. A po chwili zaczyna panu opisywa� charakter autora pisma, ale tak � �e oko bieleje. Z najdrobniejszymi szczeg�ami. Da�em mu list od starego Weinberga; wszystko pozna�: i to, �e ma cukrzyc�, i �e mi grozi bankructwo. I co pan na to?
��Nic � odpar� sucho prokurator. � Mo�e zna starego Weinberga.
��Przecie� on tego pisma nawet nie widzia�! � irytowa� si� pan Janowitz. � On m�wi, �e ka�de pismo ma sw�j fluid, kt�ry mo�na zupe�nie wyra�nie wyczu�. On m�wi, �e to jest czysto fizyczne zjawisko, tak jak radio. Panie prokuratorze, to nie jest �aden szwindel; ten ksi��� Karadagh nic za to nie bierze, jest to podobno bardzo stara rodzina z Baku, m�wi� mi jeden Rosjanin. Ale co tu du�o gada�, niech pan go przyjdzie obejrze�, b�dzie u nas dzi� wieczorem. Musi pan przyj��.
��Zaraz, panie Janowitz � rzek� pan prokurator � wszystko to bardzo pi�knie, ale cudzoziemcom wierz� tylko w pi��dziesi�ciu procentach, szczeg�lnie gdy nie wiem, z czego �yj�; emigrantom rosyjskim jeszcze mniej, a takim fakirom najmniej. A je�li do tego wszystkiego ma to by� jeszcze ksi���, to ju� mu nie wierz� ani troch�. Pan m�wi, �e gdzie si� tego nauczy�? Aha, w Persji. Daj pan pok�j, panie Janowitz.
��Ale�, panie prokuratorze � broni� si� pan Janowitz � ten m�ody cz�owiek t�umaczy to ca�kiem naukowo; �adnych czar�w, �adnych mocy nadprzyrodzonych, ale zapewniam pana, �ci�le naukowa metoda.
��To jest tym wi�ksza blaga � odpar� pan prokurator mentorskim tonem. � Panie Janowitz, dziwi� si� panu; przez ca�e �ycie obchodzi� si� pan bez �ci�le naukowych metod, a tu raptem�
��No tak � mrukn�� pan Janowitz, troch� zbity z tropu � ale kiedy ja na w�asne oczy widzia�em, jak doskonale odgad� starego Weinberga! To by�o genialne! Wie pan co, panie prokuratorze, niech pan sam przyjdzie si� przekona�. Je�li to jest oszustwo, pan si� na tym najlepiej pozna, jest pan nie byle jakim specjalist� od tego, panie prokuratorze, pana przecie� nikt nie nabije w butelk�.
��Mam takie wra�enie � odpar� pan prokurator skromnie. � Dobrze, wi�c przyjd�, panie Janowitz, ale tylko dlatego, �eby temu pa�skiemu fenomenowi popatrze� na palce. To wstyd, �e u nas jest tylu �atwowiernych ludzi. Ale niech pan mu nie m�wi, kim jestem; ja mu dam do przeczytania jeden r�kopis w kopercie, to b�dzie co� nadzwyczajnego. Za�o�� si�, �e mu dowiod� oszustwa.
��� � � � � � � � � � � � � � � � �
Trzeba wam wiedzie�, �e pan prokurator (czy � �ci�lej m�wi�c � pan generalny prokurator, dr Klapka) mia� na najbli�szym posiedzeniu s�du przysi�g�ych os