4158

Szczegóły
Tytuł 4158
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4158 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HELENA MNISZK�WNA PANICZ Tower Press Gda�sk 2002 Copyright by Tower Press Cz�� pierwsza I. Ryszard Denhoff sta� na ganku swego domu w Wodzewie i patrzy� jak pakowano kufry na wielkie furgony wys�ane s�om�. Czo�o m�odego obywatela pokryte by�o rzewn� zadum�. S�ysza� doko�a siebie nieustanny gwar, niby ko�atanie m�yna, urozmaicony cz�sto silniejszym odg�osem jakiego� wo�ania, g�o�nego krzyku, nawet p�aczu. Widzia� pe�no ludzkich postaci, nios�cych na wozy co raz nowe paki i kosze. Kto� tubalnym g�osem wydawa� rozporz�dzenia, kto� wo�a� na konie; skrzypia�y osie ruszaj�cych, na�adowanych fur, szczeka�y psy. M�ody Denhoff oparty niedbale o filar ganku, ocienionego bujnymi k�dziorami dzikich winogron, trwa� w p�nie zarazem rozkosznym i dziwnym. By� oto �wie�ym w�a�cicielem Wodzewa, on jeszcze niepe�noletni, bo musia� czeka� par� miesi�cy dla podpisania aktu kupna. On, marzyciel, idealista, troch� �obuz i hulaka jest ziemianinem, i to pi�kne, urocze Wodzewo nale�y do niego. Zdoby� je, bez trudu wprawdzie, bo od tego by�y kapita�y, ale zakochawszy si� w nim przedtem, jak w pi�knej kobiecie. Odczuwa� zadowolenie bez granic i taki gwa�towny krzyk rozkoszy w piersi, �e zdawa� si� wo�a�, Hosanna! do niebios, do samego Boga. Widzia� przed sob� bezmiar wspania�ych horyzont�w; sza� wdzi�czno�ci dla ca�ego �wiata za otrzymanie tego kawa�ka ziemi rozsadza� mu serce, kt�re bi�o mocnym pulsem i ros�o w olbrzyma. Przycisn��by wszystkich i wszystko do swej w�t�ej piersi i ca�owa�by i tuli� ca�� ziemi�. Ale wyjazd z rodzin� jego poprzednika, zgie�k, wrzawa, g�o�ne po�egnania przygn�bi�y m�odzie�ca. Nie lubi� wszelkich wyjazd�w, czu�ych scen po�egnalnych ba� si� instynktownie, bo zbyt s�abe mia� nerwy i przeczulon� wra�liwo��. Tu za� sceny podobne w�a�nie si� odgrywa�y. S�u�ba dworska i ch�opi �egnali dawnego dziedzica p�acz�c i wyrzekaj�c na przemiany. Mijaj�c ganek, ludzie ci patrzyli z pewnym l�kiem na nowego pana, kt�ry �jako�ci po zagranicznemu wygl�da i z niemiecka si� nazywa�. Ale pomimo tych nieufnych spojrze� pokornie ca�owano go w r�ce, zginaj�c karki przed jego smuk�� postaci� i wielkim brylantem na palcu. Denhoff przyjmowa� ho�dy z przyjemno�ci�, bola�y go natomiast mniej przychylne spojrzenia, ale udawa�, �e ich nie widzi. Ostatni w�z odjecha� sprzed ganku i jednocze�nie rozleg�o si� wo�anie silnym basem: � Mateusz, zaje�d�aj! Ryszard zadr�a�. Nieprzyjemne uczucie tr�ci�o go brutalnie powoduj�c nag�y �al. � Ju� odje�d�aj�... Odst�pi� od filara i patrzy� na tocz�cy si� pow�z, ci�gni�ty przez czw�rk� kasztanowatych koni. � I to ju� moje � przemkn�a my�l szybka, jakby .u�miechni�ta. Bystrym okiem obrzuci� sylwetk� stangreta. � Zmieni� liberi�! Wiecznie te granatowe kapoty i guzy. Nagle drgn�� i skrzywi� si� z niesmakiem. Palcami zacisn�� uszy, jakby go zabola�o w b�benkach. � Przestaniesz ty z bata strzela�, ju� ja ci� oducz� parafia�stwa � mrukn�� z�y, zjadliwe spojrzenie rzucaj�c stangretowi. Nast�pi� wyjazd. Denhoff rozczuli� si� �egnaj�c swych poprzednik�w. Usadawia� i �ciska� 3 dzieci, ca�owa� z wylewno�ci� r�ce pani, z panem cmokali si� w powietrzu. Ogarnia� go �al i niepok�j. Ryszard zl�k� si� swego Wodzewa i nowej roli. � Mogliby te� pa�stwo jeszcze nie odje�d�a�! � A c�by�my tu robili? Pan jest w�a�cicielem i za�o�y dom. � Jaki tam dom! Co ja tu sam poradz�?... � B�dzie pan buja� po �wiecie, a na odpoczynek tu przyje�d�a�. Przecie na klombie stoi napis dywanowy �Mon repos�, jako god�o Wodzewa � �artowa� by�y obywatel. Denhoff popatrzy� na dywanowy klomb, ju� jego gustem zasadzony i na napis francuski na froncie. � Czy oni z tego kpi�? � pomy�la�. Ale d�u�ej si� nad tym nie zastanawia�. Lubi� tych ludzi, szanowa� i szczerze by� zmartwiony ich odjazdem. Gdy pow�z ruszy�, Denhoff zapominaj�c o powadze nowego dziedzica, wskoczy� na stopie� ekwipa�u i dojecha� tak a� za bram�. � Do widzenia! nie zapominajcie pa�stwo o mnie, pustelniku. � Do widzenia! Do widzenia! Znowu junackie palni�cie z bata, bolesny skurcz na twarzy Denhoffa, i rozstali si�. M�odziutki obywatel powr�ci� do domu pr�dkim krokiem, gor�czkowo. Chcia�by dzi�, zaraz, ca�e Wodzewo przekszta�ci� wedle swego gustu. Po drodze zauwa�y�, �e k�aniano mu si� ju� inaczej, ni� przed wyjazdem poprzednika, co� niewolniczego by�o w tych uk�onach dworskiej s�u�by i w�o�cian. Wszed� do domu. Pustka przykra wion�a na� z ogo�oconych pokoi. Pod�ogi zasypywa�y resztki s�omy, trociny i pomi�te papiery. Tapety na �cianach wyp�owia�e, miejscami pozdzierane, pe�ne hak�w i �wiek�w osnutych nitkami paj�czyn. Bez�ad szczerzy� tu z�by na ka�dym kroku i zniech�cony Denhoff obszed� wszystkie pokoje i uczu� straszliwe zgn�bienie, r�ce mu opad�y ze znu�enia, kt�re nagle nim zaw�adn�o. � Uciekn� st�d, nie wytrwam! Ciep�y, s�odki ton s�owiczy wp�yn�� przez otwarte okna i mi�kko otuli� stargane nerwy Ryszarda. Podsun�� si� bli�ej �piewaka i oparty o futryn� okna wbi� oczy w g�szcz parkow�. Burzy�o si� tam wszystko majem. Maj m�ody, u�miechni�ty wygl�da� z obfitych koron brz�z, maj g�adzi� pot�ne �wierki, obsypywa� je seledynowymi szyszkami; maj panoszy� si� na d�bach, p�ywa� po aksamitnych trawnikach, wlewa� swe natchnienie w ki�cie bia�ych i liliowych bz�w: pachnia�o i kipia�o majem. Tu� pod oknem kwit�y smuk�e irysy, bia�e lilie ko�ysa�y si� rozkosznie, siej�c doko�a cudn� wo� w�asnych cia�, pochyla�y senne g�owy, jakby w upojeniu zmys�owym, czo�ga�y si� po rabatach gwiazdki stokroci. A s�owik w brzozie jasnej, o rozplecionych dziewiczo warkoczach, nuci� pie�� wieczyst� i wpija� si� ni� w serce Ryszarda i rozszerza� je, i z�oci�. M�odzieniec zas�uchany w pogwar� majow�, odbija� nieco od swego t�a. Z jednej strony bujna, urocza natura, zupe�nie swojska, z drugiej pustka, ruina mieszkaniowa ch�odna, szydercza. I on. Sylwetka wysoka, smuk�a, komfort bij�cy z ka�dego szczeg�u ubrania, szk�a na oczach i odr�bny jaki� rys ca�o�ci, przypominaj�cy raczej turyst�w zadumanych nad Lago Maggiore. By� tu postaci� niespodziewan�. Ale wewn�trzn� natur� zbli�a� si� do swych ram. Nie t�skni� za szumem fal obcych jezior � upaja� si� szelestem brz�z; nie n�ci�a go wo� magnolii � pie�ciwie wch�ania� w nozdrza zapach lilii i narcyz�w. By� cudzoziemcem z powierzchowno�ci i z nazwiska, Polakiem � w duszy. Uwag� jego zwr�ci� ostry skrzyp uginaj�cej si� pod�ogi i charakterystycznie zaczepne kaszlni�cie. Spojrza� za siebie. Pokoj�wka Anulka zamiata�a pod�og�. Energicznie st�paj�c i operuj�c szczotk� wyra�nie udawa�a kaszel, patrz�c spod rz�s na nowego pana. Denhoff z�apa� w�a�nie to spojrzenie i wywo�a� nowy paroksyzm krztuszenia si�, bardzo 4 sprytny. Przymru�y� oczy. � Ach, to ta cnota! pobo�na Anula. Zapewnienia by�ej w�a�cicielki Wodzewa o zakonnych instynktach pokoj�wki, wydawa�y si� Ryszardowi nieco podejrzane. � Wcale �adna! Patrza� na ni� i cieszy� si� jej zmieszaniem, przeczuwaj�c komedi�. Zauwa�y� i pewn� dekoracj�: bia�y, nakrochmalony fartuszek, b��kitna wst��czyna na szyi i ��te kwiatki we w�osach. Tego przedtem nie widzia�. � Hm, Nous verrons! � Kucharka si� pyta, czy ja�nie pan b�dzie obiadowa�?... � A ty b�dziesz us�ugiwa�a? � Ju�ci. � No, to podawajcie. � Ale! Obiadu nie ma jesce, ino tsa zadysponowa�. � Voil�! � C� wy my�licie, �e ja b�d� bez obiadu? Dziewczyna zachichota�a. � Ii... nie! Ty�o dot�d dziedzicka dysponowali, a tera musi ja�nie pan sam. � Powiedz kucharce, niech sobie gotuje co chce i dajcie mnie �wi�ty spok�j. Wyszed� z domu i wsi�kn�� w rozmajony park. Otwiera�y si� przed nim g��bie zielone, pachn�cy oddech ziemi pl�drowa� w�r�d drzew i osnuwa� je mi�o�nie. Czeremchy osypane kwieciem pochyla�y strojne ga��zie do rozwini�tych bz�w, szemrz�c zalotn� gwar� m�odo�ci i pi�kna. Denhoff stan�� nad g��bokim w�wozem ko�cz�cym park. Szeroka szczelina ziemi rozszerza�a si� w tym miejscu tworz�c pyszny par�w, zalany niby bia�� rzek�, kwiatami tarniny. T�oczy�y si� tu kar�owate czeremchy i wielkie k�py paproci. �rodkiem p�yn�� strumyk cienk� ta�m� wody, poskr�canej w w�z�y i �ywio�owo wspina� si� na kamieniach. Dzikie wi�nie w niepokalanej bieli swych welon�w, stoj�c na kraw�dzi w�wozu, zagl�da�y ciekawie w jego g��b, gdzie pl�ta�o si� z sob� mn�stwo ro�lin; pn�cze chmielowe szorstkimi ramionami d�awi�y bia�y pow�j, ten owija� si� doko�a zaborczych mi�ni chmielu i �agodzi� jego ostro��. Walka trwa�a. �yzno�� gruntu w parowie bucha�a rzutkim p�omieniem rostu, jakby gwa�tem chc�c dor�wna� wysoko�ci� tworzyw � drzewom parkowym. Ryszard opar� si� bokiem o olbrzymi� sosn�, kt�rej korona si�ga�a niemal chmur, korzenie za� jedn� po�ow� w�arte mocno w twardy grunt, drug� wysun�y na zewn�trz, ogromne, rozczapierzone niby tytaniczne pa�ce, chciwe i okrutne. Te szpony wystaj�ce nad kraw�dzi� w�wozu mia�y wygl�d drapie�ny, jakby chcia�y dosi�ga� przeciwnego brzegu i podsun�� go pod siebie. Sosn� t� Ryszard nazwa� g�owonogiem i po przyje�dzie do Wodzewa, ju� jako w�a�ciciel, zawiesi� na z�otorudej olbrzymce obrazek Bogarodzicy. Teraz patrzy� na okolic� sk�pan� w s�o�cu, lubowa� si� widokiem okop�w z czas�w szwedzkich, rozci�gni�tych szeroko poza parowem. Ten w�w�z by� zapewne staro�ytn� fos� otaczaj�c� obozowisko. . � Jak ja si� tu okopi� w moim Wodzowie? i... czy na d�ugie panowanie? � my�la� t�sknie. Gdzie�, z ��k oddalonych dolecia� d�wi�k fujarki; piskliwie ale umiej�tnie bieg� po ukwieconych tarnin� wzg�rzach, �echta� przyjemnie �wie�� ziele� i kwiaty. By� dope�nieniem akordu bezbrze�nej roztoczy majowej, kt�rej brak�o tylko muzyki. Pow�d� wra�e� uczuciowych, jakby lubie�nych run�a na dusz� Denhoffa. Przygarn�� si� ca�ym cia�em do pnia sosny, obj�� j� ramionami i wyszepta� do jej �ona: � Chc� tu pozosta� i... trwa�. 5 II. Wodzewo zacz�o si� odnawia�. Dw�r pe�en by� majstr�w i robotnik�w. Na zewn�trz pracowano r�wnie�. Z salonu wyci�to drzwi na taras terrakotowy, budowano werandy, nad oknami �aluzje, balkony. Ogrodnik wykonywa� �ci�le plany rysowane przez Denhoffa, a na�laduj�ce wzory zagraniczne. Wodzewo zmieni�o pow�ok� swojsk�, wion�� obcy podmuch i dworek szlachecki przerabia� na magnack� rezydencj�. M�ody w�a�ciciel rzuca� pieni�dzmi, jakby czerpa� z�oto z nieprzebranej cysterny. Wie�� o jego hojno�ci szybko roznios�a si� po okolicy, wywo�uj�c r�ne echa, nawet w�r�d inteligencji wesz�a w przys�owie: �Rozrzutny jak Denhoff�. Robotnicy i klasa rzemie�lnicza m�wi�a: ,,Bogaty bur�uj ale hojny, s�ono p�aci a ma�o si� zna�. Ch�opi za� opiniowali na sw�j spos�b: �Bogacz! ino nie na d�ugo; trza ci�gn�� pok�d si� nie zmiarkuje, abo go insze dwory zbuntuj��. Tote� Wodzewo pe�ne by�o zawsze ludzi ch�tnych na wszelkie polecenia i us�u�nych. Odgadywano my�li Denhoffa. On chodzi� i rozkazywa� niby udzielny ksi���. Tytu�y �ja�nie panie�, �ja�nie wielmo�ny dziedzicu� sypa�y si� g�sto, wiedziano bowiem, �e pan to lubi. Ryszard w chwilach wolnych od rysowania plan�w i pisania list�w z r�nymi obstalunkami, wylicza� okoliczne domy obywatelskie, z kr�tk� biografi� ka�dego z nich i zastanawia� si�, w kt�rych bywa�, kt�re za� omija�. Wi�c: Worczyn � starzy Turscy i c�rka Irena; panna ju� po dwudziestce. Hm! Dw�r du�y, rodzina bardzo dobra; w okolicy � prymusy. � B�d� bywa�! Tur�w � rodzinne gniazdo Turskich, w�a�cicielem jest m�ody Marian Turski, brat panny Ireny. Ach! Ona podobno malarka. A ten Mary�, m�wi�, �e wielki demokrata, mo�e nawet dziwak, to nie szkodzi. Zatem i tam b�d�. � Dalej: Zap�dy � Korzyckich. O tak! Dom na stopie wielkopa�skiej, rezydencja pyszna, hucznie i dworno. G�o�ne polowania, bale, zima w Warszawie, lub zagranic�. M�wi� tam co� na nich... hm! bardzo niepochlebnie. Pewno zawi��! Ale jest c�rka, panna pi�kna i posa�na. Starsza wysz�a za hrabiego. � Dalej: Po�owice � Tulicka stara i niepon�tna, podobno Herod-baba. No, ale i to arystokracja. B�d�. � Tylemego � dziwaczny maj�tek i ten Paszowski, stary wiarus, zacofaniec! Ale bywa wsz�dzie. � Eh! Omin�. Chodzy� � Bronis�aw Perzy�ski. Obraca si� w�r�d arystokracji, bogaty, niezbyt lubiany. � Zobaczymy! Jeszcze kilka mniejszych dom�w Denhoff uzna� za niewarte wzmianki. Postanowi� by� najpierw w Worczynie. � Lubi� patriarchalno��, nie zawsze, czasami. To ma pewien smak feudalny. � Jad�, dzi�, zaraz. Wyda� polecenie furmanowi, sam zacz�� si� ubiera� z wielk� staranno�ci�. Nie dla panny Ireny, bro� Bo�e! Ale trzeba by� zawsze gentlemanem i correct. W odkrytym powozie, zaprz�onym w czw�rk� pi�knych anglik�w, jecha� Denhoff 6 u�miechni�ty, lubuj�c si� mi�kkim ko�ysaniem k� na gumach i widokiem �wietnie ubranego stangreta. Rozgl�da� si� weso�o po malowniczej okolicy, snu� szerokie projekty, na podk�adzie jednego pewnika. � B�d� tu pierwszym, bo oni wszyscy c� tam takiego! Szlachta! Denhoffowie pochodz� z baron�w. Czemu si� nie legitymowali, nie pojmuj�, zatracili tytu�. W ka�dym razie b�d� tu � �lumen in coe-lo�. Dozna� b�ogiego uczucia wy�szo�ci, pewn� rozkosz w �y�ach, pochodz�c� z pog�askania ambicji. Spostrzeg� je�d�ca naprzeciw. � Kto to jedzie? � spyta�. � M�ody pan z Turowa � odrzek� furman. Denhoff rozpar� si� okazale na poduszkach powozu, poprawi� binokle, przybra� min� pompatycznego lorda. Jechali krokiem z powodu wyboistej drogi. Turski pohamowa� wierzchowca; z k�usa przeszed� w st�pa. Z wysoko�ci ros�ego gniadosza, w �adnym rynsztunku, spojrza�y na Denhoffa ciemnoszare oczy spod r�wnych �uk�w brwi, patrz�ce �mia�o, troch� drwi�co. Szczup�a twarz m�odzie�ca o rysach szlachetnych, usta nieco swawolne, l�ni�ce spod zgrabnych w�s�w, mia�y w sobie ras� a� wybitn�, ras� cechuj�c� dobry r�d i kultur�. Spojrzeli sobie z Denhoffem oko w oko. M�ody dziedzic starego polskiego nazwiska i starej siedziby po ojcach, z m�odym dziedzicem nowej fortuny i obcego miana. Ta jakby typowo polska, rycerska brawura z luksusem w stylu moderne. Min�li si�. Denhoff uczu� nag�e opadni�cie o kilka stopni ze swych ambitnych wy�yn, niezbyt mi�e. Przed chwil� sformu�owane poj�cie Q swym stanowisku �lumen in coelo� wyda�o mu si� teraz przedwczesnym. Mia� wra�enie szczupaka, kt�ry wp�ywaj�c do sadzawki, w jego mniemaniu nape�nionej samymi p�otkami spostrzega w niej nagle � z�otego karpia. � Ale� ten Mary�! Nie wygl�da na demokrat�. Rasowiec. Turski min�wszy pow�z, kr�cej wyrazi� swe spostrze�enia. Podni�s� troch� usta do nosa z drwi�cym u�mieszkiem i szepn�� bez komentarzy: � Panicz! Pok�usowa� ostro, po czym za�mia� si�: � Ciekaw jestem jak go ochrzci Paszowski? I przesta� my�le� o Denhoffie. Ten za� wje�d�a� ju� w bram� worczy�skiego dworu. 7 III. W salonie Denhoff by� troch� skr�powany. Powa�na posta� pana Turskiego na razie go onie�miela�a. Siwa, czcigodna g�owa o przenikliwych oczach, dystynkcja, wyra�aj�ca si� w ka�dym ruchu obywatela, nadawa�a typ ca�emu domowi. Nastr�j panowa� istotnie patriarchalny, ci�ki dla ludzi z lu�niejszego �wiata. Denhoff odczuwa� przymus i etykiet�, lecz i pewien rys staroszlachecki, bezpretensjonalny. To robi�o wyborne wra�enie. Ryszard widzia�, �e go tu uwa�aj� za obcego i samemu by�o mu obco. Rozmowa toczy�a si� zwyczajna, jednak na razie jedyna pani Turska, kobieta wzgl�dnie m�oda, wybornie wychowana, umia�a podsyca� do nieustaj�cej konwersacji. Pomimo to Denhoff o�ywi� si� dopiero wtedy, gdy do salonu wesz�a panna Irena. Wysoka i szczup�a, zgrabnie kierowa�a sw� figur� w czarnej batystowej sukni. Ryszard po przywitaniu uwa�nie j� �ledzi�. Podoba�a mu si� jej cera �wie�a, wyra�ne ciemne oczy i kasztanowate w�osy, upi�te skromnie lecz bujnie. Do brata Marysia podobn� by�a z oczu i z p�sowych soczystych ust. Ruchy mia�a spokojne ale �ywe, ca�e u�o�enie wytworne. Od razu w powa�ny ton rozmowy wprowadzi�a weselszy b�ysk, do�� swobodny. � Pan podobno przewr�ci� Wodzewo do g�ry nogami? Ciekawam jak ono teraz wygl�da w tej... nowoczesnej szacie. � Bardzo dobrze, zapewniam pani�. Wodzewo samo przez si� jest pi�kne, lecz wymaga�o... � Wie�y Babel. Czy tak?... � Ach! pani jest z�o�liw�. Nie, wymaga�o kultury. � No, dotychczas pan dom cywilizuje, podobno �smy cud �wiata pan stwarza? Tarasy, style, awantury... � Tak, ka�dy pok�j urz�dzam w odmiennym stylu. � To wyjdzie pstrokacizna. � Pochlebiam sobie, �e mam troch� gustu. � Och nie w�tpi�. Tylko �eby pan na Wodzewie nie wyszed� tak, jak jeden pan na pantoflach, na kt�rych zbankrutowa�. � Jakim sposobem? Nie wiedzia�em, �e mo�na zbankrutowa� na pantoflach. � Pan my�la�, �e tylko na pantofelkach? � u�miechn�a si� zabawnie panna Irena. Opowiem panu t� histori� jako ostrze�enie. � Prosz�. � Ot� by�o tak. Jeden kto� kupi� sobie pi�kne tureckie pantofle i cieszy� si� dop�ki nie spostrzeg�, �e pantofle nic nie znacz� bez odpowiedniego szlafroka i szlafmycy. Kupi� zatem i jedno, i drugie. Ale dla dope�nienia stroju okaza� si� koniecznym turecki cybuch, potem pi�kna otomana. I tego za ma�o! Jako t�o dla otomany urz�dzi� ca�y turecki gabinet, dla gabinetu zbudowa� pa�ac, potem parki, ogrody, kioski, a� go nareszcie zlicytowali. Zbankrutowa�! Oczywi�cie za przyczyn� pantofli. Denhoff z�o�y� pobo�nie r�ce i wzni�s� oczy w g�r�. � Jakie to szcz�cie, �e ja pantofli nie nosz�. � Tak, to jedynie pana ratuje. Za�miali si� oboje. � Nie opowiadaj, Iro, panu Denhoffowi tak smutnych historii, na pocz�tku jego dzia�a� obywatelskich � rzek�a pani Turska. Ryszard spojrza� podejrzliwie, zdawa�o mu si�, �e pochwyci� w tych s�owach ironi�. Ale od razu zmieni� zdanie. Pani Turska do ironii zdoln� nie by�a. Po kawie, panna Ira zaproponowa�a spacer. Poszli oboje do ogrodu. Denhoff podziwia� kwiaty i urz�dzenia kwietnik�w. � To pewno pani zas�uga? 8 � O nie panie! Ja jestem sko�czony pr�niak. Jeszcze pan o tym nie s�ysza�! To dziwne! Ludzie si� mn� nies�ychanie interesuj�. � Wiem o tym. Spojrza�a na niego ciekawie. � Co panu o mnie m�wili? � Ze pani jest marzycielk�, troch� pesymistk� i... �e pani maluje. Irena poczerwienia�a jak krew. � A tak, troch� peckam. Pewno i panu w ten sam spos�b okre�lili moj�... mani�? � Przeciwnie! C� znowu! S�ysza�em, �e pani ma zdolno�ci. � Nikt o tym jeszcze wiedzie� nie mo�e � odrzek�a niecierpliwie. Szli w ciemnej lipowej alei, owiani miodowym zapachem i ciep�em s�o�ca. Denhoff g��boko odczuwa� wp�yw natury, kt�ra do �y� wlewa�a mu zawsze jakby odurzaj�cego wina. Dra�ni�o go r�wnie� milczenie Ireny. Sz�a ze spuszczon� g�ow�. Zamy�lona, zdaj�ca si� zapomina� o swym towarzyszu. Denhoff bada� j� ukradkiem: czy to poza, czy te� ona rzeczywi�cie nic sobie z niego nie robi. � Zdaje si� �e tak. A to oryginalna panna! Sam zacz�� m�wi�. Z pocz�tku o Wodzewie, potem o zagranicy. Poetyzowa�, m�wi�, jakby dla siebie, rozmarza� si�. Nagle Irena stan�a, spojrza�a mu prosto w oczy. � Czy pan d�ugo b�dzie popasa� w Wodzewie?... � Popasa�? Dlaczego pani tak m�wi? Ja chc� tu pozosta� zawsze. � W�tpi�!... Przepraszam pana za otwarto��. Ja nie wydaj� wyrok�w ze stanowiska praktycznego, to czyni� inni. Po prostu zdaje mi si�, �e tacy ludzie jak pan potrafi� co� bardzo ukocha�, ideowo, ale nie zdo�aj� tego przy sobie zatrzyma� i... � la longue musz� si� z tym rozsta�. Przyczyn� bywa albo z�e fatum, albo w�asna wina. Latanie bowiem po ob�okach zmusza do oderwania st�p od ziemi, w�wczas si� ona wymyka. � Ja s�dz�, �e mo�na po��czy� jedno z drugim. � Nie bardzo! Nie posiadamy geniusz�w, kt�rzy by m�zgiem przebywali w Ikarii, r�koma za� dzier�yli rzeczywisto��. � Je�li jednak jest ona ukochaniem?... � Eh! Kiedy podobno sama mi�o�� w tym wypadku niewiele znaczy, trzeba si�y. � W�a�nie uczucie j� daje. � Si�a uczuciowa i si�a �yciowa � to rzeczy r�ne. Denhoff by� przygn�biony. � Pani Turska s�uszn� zrobi�a uwag�. Pani mnie zasmuca i to na pocz�tku. � Nie chc� pana martwi�, bo zreszt� mo�e si� myl�. Ale s�dz� po sobie; ja tak�e bujam i dlatego, widzi pan, jestem pr�niak. � To poka�e czas, przysz�e p��tna pani p�dzla. Szarpn�a si� niech�tnie. � Niech mi pan o malarstwie nie m�wi. Prosz�. � Dlaczego to pani� tak dra�ni? � Bo to s� zaledwie moje pr�by; ludzie, si� � tego �miej�. Nie chc� rozg�aszania. Na zakr�cie alei spotkali Marysia z drugim m�odzie�cem, w mundurze niemieckiego studenta. � M�j brat, pan Mieczys�aw Korzycki, pan Denhoff � przedstawi�a Ira. Panowie zamienili z sob� sztywne uk�ony. � Ja pana mia�em ju� przyjemno�� spotka�, podczas jego konnej wycieczki � rzek� Denhoff do Marysia. � A tak! Jecha�em w�a�nie do Zap�d�w! � Jak�e maj�wka, organizuje si�? � spyta�a Ira. � Zapowiada si� �wietnie. Czekamy tylko na przyjazd panien Zborskich � odrzek� 9 Korzycki. � Dorcia i Joasia b�d� ju� za par� dni w Worczynie. Przybywa nam r�wnie� nowy partner w panu Denhoffie. Czy pan umie ta�czy�?... � Owszem pani. Ja jestem do ta�ca i do r�a�ca. � No, na bogobojnego pan nie wygl�da. � Ehe! R�ne bywaj� r�a�ce. Prawda panie Denhoff? My si� rozumiemy! � �mia� si� Korzycki. � A pan na jakich lubi si� modli�?... � spyta� Ryszard zara�ony weso�o�ci�. � Panu Mieciowi papa ka�e na sanda�owych, ale mu to nie dogadza. Szuka innych � �artowa� Mary�. � Tak! Dopiero szukam. Nawet ju� jestem na tropie. � Mo�na by my�le�, �e pan m�wi o cyrance, a to zdaje si� o Joasi, vel Kuli. � Ach! Zdradzono mnie! Ira zwr�ci�a si� do Ryszarda: � Kul� nazywamy m�odsz� Zborsk�, z powodu jej tuszy. To s� moje siostry cioteczne. Pozna je pan i... � I co? Niech pani sko�czy. � I zakocha si� pan. � Doprawdy? W pannie Kuli? � Nie, ale w Dorci. � Ja jestem nies�ychanie odporny, prosz� pani. Rozmawiaj�c z sob� Ira i Ryszard poszli naprz�d. Korzycki spyta� Marysia: � Jak si� panu podoba Denhoff? � Denhoff? bo ja wiem! Jak dot�d jest to tylko obrazek bez podpisu, t�umaczy� si� za� mo�e mylnie. To lekkie pi�ro, nie stalowe, jaki po sobie zostawi r�kopis, jeszcze nie mo�na przes�dza�. Prolog ju� nieciekawy. � Dlaczego? W�a�nie wprowadza kultur� w miejscowe zacofanie. � Ja to inaczej rozumiem. Kultura nie polega na meblowaniu domu, ani na sypaniu pieni�dzmi dla fanfaronady. Denhoff robi wra�enie sympatyczne, tylko troch� bufon. Mo�e si� ustatkuje, byle nie za p�no. � My go we�miemy na nauk�. Co? Mary� parskn�� �miechem. � A to paradne? Denhoffa na nauk�! Ale� on ju� wykwalifikowany w pewnych bran�ach �yciowych. Nie jest pe�noletni, ale ma przesz�o��. Hula� ch�opaczek! Zna r�wnie dobrze kulisy jak i �adne buduarki. By�a tam podobno jaka� baletniczka, potem dla niej jaka� sumka, do�� poka�na. No, ale to rzecz zwyk�a. Ja, gdybym mia� tyle pieni�dzy co on i tak pob�a�liwych opiekun�w, nie by�bym lepszym. Miecio skrzywi� si� zabawnie. � Ani ja r�wnie�. Pami�ta pan wroc�awskie czasy i rud� Kl�rchen? Uha! � �adna by�a bestia! � cmokn�� Mary� i oczy mu b�ysn�y. � Pani Ama do niej podobna, prawda? Ten sam temperament i z�by, tylko �e brunetka. � Daj pan spok�j! Zbli�ali si� do werandy. Ryszard �egna� Turskich. Swobodny, weso�y, mniej obcy ni� przedtem. Stary Turski co� mu t�umaczy� z przychylnym i rozbrojonym wyrazem twarzy. Panna Irena klepa�a d�oni� lejcowe konie czw�rki wodzewskiej. Widocznie usposobienie wzgl�dem Denhoffa podnios�o si� z zera do paru stopni sympatii. Zauwa�y� to pierwszy Mary�: � Oho! Ju� ojciec i Denhoff rozkrochmalili si�. To wp�ywy Iry. Ona ma bajeczne zdolno�ci prze�amywania lod�w. � Ale Denhoff si� pann� Ir� zainteresowa� � rzek� Miecio. Widzi pan, jak ku niej dyskretnie strzy�e oczyma dysputuj�c z panem Turskim. Panna Ira tak�e rozpromieniona. 10 Mary� zrobi� min� niezadowolon�. � Ej nie! Denhoff nie jest jej typem, ani prawdopodobnie ona jego. Tylko widocznie odczuli w sobie pewne pokrewie�stwo natur: oboje pe�ni fantazji i marze� o niebieskich migda�ach. Zreszt� Ira lubi takie zagraniczne modele. � Nasza Maryla zgin�a! Ona za takimi przepada � zauwa�y� Korzycki. M�ody Turski zmarszczy� brwi, twarz mu si� skurczy�a nieprzyjemnie. Nic nie odpowiedzia� i przy�pieszy� kroku. Po odje�dzie Ryszarda, Mary� b��ka� si� niepewnie. Nurtowa�a go uparta my�l rzucona przez Miecia. Denhoff i Maryla... � Ha! To mo�liwe! Korzyccy i Denhoff to jakby z jednej gliny, wed�ug nich, z sewrskiej porcelany. No, ten jeszcze niewyra�ny, nie wiem. Ale stary Korzycki i jego Gustaw to przecie fajans pochlapany obc� farb�. Czy�by i Maryla?... Mary� by� niespokojny, rozmy�la�, dra�ni� si�, wreszcie zawo�a� sam do siebie: � Oddam temu paniczowi Am�, �akomy k�sek, ale si� go wyrzekn� za cen�... mojej Maryli. 11 IV. Denhoff sk�ada� wizyty, odnosz�c przy tym bardzo r�ne wra�enia. U Korzyckich by� swobodny, troch� szar�owa�, bo czu�, �e mo�na, jak w salonie dorobkiewicz�w. Instynkt m�wi� mu, �e jakkolwiek w tym domu starano si�, aby go�� widzia� du�o koron i herb�w, to jednak zbytecznym by�oby sk�ama� g�ow� przed tymi klejnotami. Za jaskrawo �wieci�y i przez to nasuwa�y podejrzenie falsyfikat�w. Ale oprawa ca�o�ci wspania�a. By�y w Zap�dach rozmaite na�ladownictwa zebrane jakby do jednej puszki, tylko nie mog�y si�, w niej utrzyma�, przecieka�y szparami nazbyt wyra�nie. Denhoffi zrozumia� pierwszy raz w �yciu, �e za pieni�dze mo�na kupi� rajskie pi�ra, ale nie do ka�dego grzbietu one si� przystosuj�. Z gorycz� pozna� r�nic� pomi�dzy kultur� wewn�trzn� a zewn�trzn� cywilizacj�. Oboje Korzyccy i starszy syn Gustaw byli dobrym przyk�adem takiej dwoisto�ci. Ich powierzchowne karmazyny nie spina�y si� szczelnie, cho� je sztucznie �ci�gano. Ryszard z przyjemno�ci� my�la�, �e on pomimo swej politury i du�ego maj�tku, posiada jeszcze upraw� duchow�, cechuj�c� przede wszystkim szlachetno�� gleby. W Worczynie by� m�odym przybyszem pomi�dzy starymi, w Zap�dach przeciwnie, by� odro�l� starych po�r�d bardzo nowych. I to napawa�o go dum�. Z Korzyckich odznacza�a si� inaczej i lepiej wdzi�czna posta� panny Maryli i zuchowata Miecia. Wp�yw wychowania i na nich si� odbija� ale ju� nie bezpo�rednio, lecz jak przez klasyczny pryzmat z kryszta�u. Maryla mia�a zami�owanie do przepychu, blichtr j� porywa� i dlatego Denhoff jej zaimponowa�. S�ucha�a gorliwie Ryszarda o urz�dzeniach wodzewskich, sama podsuwaj�c pomys�y r�wnie ekscentryczne jak �wietne i kosztowne. Miecio �artobliwie rzecz traktowa�. � Je�eli pan jest dobrym s�siadem to powinien troch� dba� o ich spok�j i... ca�o��. Je�eli za� w Wodzewie b�dzie co� przewy�szaj�cego Zap�dy, to nasz papa p�knie z oburzenia � m�wi� do Denhoffa. U panny Balbiny Tulickiej w Po�owicach, Ryszard sam nie wiedzia�, co z sob� robi�. Patrzy�y na niego stare, brzydkie oczy wyrazem jak u zaspanej �mii, otoczone sinokrwawymi torbami powiek. Oczy z�e i podejrzliwe. Stara panna, magnatka we w�asnym przekonaniu, w�a�ciwie za� bogata parweniuszka, najpierw zdziwi�a si� nies�ychanie, �e kto� jeszcze sk�ada jej wizyt�, po czym zacz�a wypluwa� z sinych warg oszczerstwa i skargi na okolicznych obywateli, nie s�siad�w, bro� Bo�e! To by�by dla nich za wielki honor. G��wne jednak p�cherzyki jadu zawiera�y w sobie trutki na proboszcza z Okorowa. Panna Balbina malowa�a ksi�dza takimi k�apciami sadzy z b�otem, �e Denhoffowi robi�o si� md�o na samo wyobra�enie tego �klechy� zbabranego przez j�zyk Tulickiej. �e jednak proboszcza ju� zna� i nawet dosy� lubi�, o�mieli� si� przeto broni� go. Ale �mijaste oczy starej panny w�ar�y si� w Ryszarda z tak� nienawi�ci�, a� struchla�. Nowego potoku oskar�e� niezbyt s�ucha�, roz�miesza� go tylko epitet ko�cowy dany ksi�dzu. � To pa�kud�two jest, obrzyd�e pa�kud�two! m�wi� panu � chrypia�a stara pseudoarystokratka. Denhoff opuszcza� Po�owice z ci�k� g�ow� i brzydkim smakiem w ustach. � Wola�bym stan�� vis-�-vis hieny, ni� wpa�� na czubek j�zyka tej senator�wny. Ciekawym jak ona mnie zdefiniuje?... Przypomnia�o mu si� wyseplenione przez bezz�bne, za�linione wargi �pa�kud�two� i �mia� si�, ale z uczuciem wstr�tu. Perzy�ski z Chodzynia podzia�a� na Ryszarda, jak ciep�a woda z lodowatym cukrem. S�czy� wyrazy systematycznie, powoli, muska� w�sy z namaszczeniem, zakr�ca� je, podgina� do g�ry i zaostrza�. Oczy spuszcza� badaj�c symetri� stercz�cych po bokach nosa kosmyk�w, 12 ��torudawych, jak dojrza�a marchew. Zarost g�owy mia� prawie bia�y z odcieniem starego mas�a i jak mas�em wyg�adzony, cer� jak u dziecka po ognipi�rze. Denhoff przebywszy p� godziny na tej wizycie uczu� nudno�ci, niby po spo�yciu szklanki gogelmogelu. � A to bestia ci�gn�ca si�! Po Chodzyniu Ryszard straci� ochot� do wizyt. Omin�� kilka dom�w, do kt�rych si� nawet wybiera�. Ale w Wodzowie nie m�g� przesiadywa� samotnie. Zwerbowa� sobie Miecia Korzyckiego i zr�cznie poci�ga� Marysia. W Worczynie bywa� prawie codziennym go�ciem, zwierza� si� Irenie z my�li i plan�w. Przyja�� pomi�dzy nimi ros�a pr�dko. � By� pan ju� w Woli Wierzchlejskiej, u Brewicz�w? � pyta�a Ira. � Nie jeszcze, prosz� pani. � A u Lubockich w Zawierciu! � Tak�e nie. Czy pani mi radzi? � Brewicz�w bezwarunkowo. To s� przyjaciele naszego domu, ludzie wielce szanowni. Znajdzie tam pan mi�e kobiety i m�odzie�. A u Lubockich, pani Ama warta poznania. Gust m�ski. � W jakim rodzaju? � O to niech si� pan Marysia spyta, on kompetentny � odrzek�a Ira figlarnie. Denhoff b�ysn�� tak�e u�miechem. � S�ysza�em. Ale to kokietka??... Ja kokietek nie lubi�. � Bo ju� panu pewno dokuczy�y. � Nie, bo robi� na mnie wra�enie manekin�w mody na paryskich bulwarach. Co raz to nowy str�j post�powania i u�miechu; co si� wi�cej podoba, co zwr�ci uwag�, co pop�atniejsze. Z tego za� firma korzysta. � Jak to firma?... � Wewn�trzny temperament, on robi pr�by czym kogo mo�e z�apa�. � Niech pan tak nie m�wi, gdy� nie zna pan jeszcze pani Amy. Ale znam teori�, kt�r� si� zapewne powoduje. � To si� pan myli! � zawo�a�a Ira � i w dodatku jest pan niekonsekwentny. Sam pan powiedzia�, �e kokieteria zmienia str�j, odpowiednio dla ka�dego, kogo chce zdoby�. Zatem nie posiada teorii lecz praktyk�. � Wszystko jedno! Czy teoretyczna czy praktyczna kokieteria, zawsze jest to spr�yna ci�gn�ca do jednego rezultatu. I to jest dla mnie obrzydliwe. � Obrzydliwe dop�ki do was nie skierowane � szydzi�a Ira. Ale skoro pocisk dotknie waszych nerw�w zaczynacie s�abn�� i... jak muchy na lep! � Sk�d takie wnioski i taki pesymizm? � To nie pesymizm, to obserwacja, a sk�d wniosek?... znam �wiat! Cho�by dow�d na moim bracie. On jest powa�ny i bardzo serio my�l�cy, pomimo to nie zdo�a� si� oprze� zalotno�ci pani Amy, a wiem �e gust ma zupe�nie odmienny. � No tak, i ja wiem co� o tym. � Ju�? kto panu powiedzia�? � Sam spostrzeg�em. � A to pan sprytny, bo Mary� kryje si�. � Z czym? Czy z sympati� do panny Maryli, czy z flirtem z pani� Am�? � I z jednym, i z drugim, co nie przeszkadza, �e... prawie wszyscy o tym wiedz�, nie wy��czaj�c Mary. Ale nawiasem m�wi�c, pani Ama powa�nej zazdro�ci wzbudzi� nie mo�e, z ni� si� nikt nie liczy. Mary� pr�dzej czy p�niej wybrnie spod jej wp�ywu. � Ciekaw jestem tej pani! Z�o�� im wizyt� jutro. Ira spowa�nia�a. � Nie radz� panu zbytnio si� zaciekawia� � rzek�a sucho i skierowa�a rozmow� na inny temat. 13 Denhoff, wracaj�c do domu, rozmy�la�: Kim jest panna Ira? M�oda z temperamentem, pe�na �ycia, przystojna, a zdaje si�, �e m�czy�ni nie robi� na niej wra�enia. To dziwne! Czy�by istotnie �ycie nie poci�ga�o jej? Ze swymi pracami ukrywa si� i nic sobie z nikogo nie robi. To jednak dusza subtelna i ona mi sprzyja, ale jej nie imponuj�, jak Korzyckiej. Ciekawym tych Zborskich. Dorcia �liczna, je�li podobna do fotografii to... b�dzie moja. Doje�d�a� do Wodzewa. Wiecz�r zapada� z wolna kryj�c w �agodnym mroku zielone wzg�rza. Na niebie zach�d bucha� czerwieni�, jak pal�cy si� �ywym ogniem step. Z p�l sp�dzano trzody, bieg�y z rykiem i bekiem �a�osnym; �al im by�o �wie�ej paszy. Cisza senna, prawdziwie wieczorna cisza wiejska, rozsnu�a po polach swe mg�y wilgotnawe i s�czy�a si� do duszy. Denhoff przymkn�� oczy, wch�ania� urok wonnych p�l. Ko�ysa� go pow�z i .ko�ysa�y marzenia. Tak dojecha� do Wodzewa. Ockn�� si� na g�os ekonoma, �e to dzi� wyp�ata i �e ludzie dawno czekaj�. � Musz� wzi�� rz�dc�. Te zaj�cia nu�� mnie. Ce n'est pas pour moi. 14 V. Nowa gospodarka w Wodzewie interesowa�a okolic� coraz bardziej. Denhoff by� przedmiotem ci�g�ej uwagi s�siad�w. Wyszydzano jego rz�dy, krytykowano wszelkie pomys�y. Tylko w Worczynie i Turowie �yczliwiej si� odzywali o m�odym dziedzicu. Stary pan Turski pr�bowa� swego wp�ywu, doradza� Ryszardowi, robi� spostrze�enia lecz pr�dko zauwa�y�, �e Denhoff s�ucha grzecznie, ale nic nie zastosowuje z jego do�wiadczonych rad. � To zarozumialec i dzieciak � powiedzia� Turski do �ony i przesta� si� interesowa� Wodzewem. � Turski jest zacofaniec, ja za� id� z post�pem � my�la� �panicz� i wprowadza� innowacje pod dyktando w�asnej fantazji. Mia� w swej naturze wiele sprzeczno�ci, krytyka ludzi wywiera�a na nim wr�cz przeciwne skutki. Zamiast unika� zarzut�w nara�a� si� na nie umy�lnie. Cieszy�o go, �e o nim wiele m�wi� i oboj�tne by�o mu to � jak m�wi�. �e tam kilku zagonowcom nie podoba si�. m�j styl... mam go dla nich przefarbowa�?... Ani my�l�! Niech sobie m�wi� dla uciechy, co chc�. Liczy� si� troch� z Turskimi, Korzyckich lekcewa�y�, pr�cz Maryli i Miecia, z Perzy�skiego kpi�. Je�dzi� do Warszawy, kupowa� cenne meble, majoliki, dywany, marmury. Wszystko stylowe w wyborowych gatunkach. Wydawa� sumy na artystyczne obrazy, orygina�y i kopie. Sam w coraz nowych garniturach, wizytowych, sportowych, tenisowych, je�dzi� do Worczyna z wizytami, biega� po rozkwit�ych polach, nurza� si� po lasach, t�skni� za jakim� urojeniem, uk�ada� pie�ni. Widziano go codziennie na pi�knej wierzchowce � Jenie, ubranej jak na wystaw�, w siod�o, czaprak, uzdeczki, wytwornej roboty. Denhoff w angielskim �rajtroku� z pejczem jak cacko, sam rozkoszowa� si� swoj� postaw� i klasyczn� jazd�. Pomimo nieprzychylnych krytyk podziwiano go, tylko nie wszyscy si� do tego przyznawali. Panny by�y najszczersze, g�o�no wyra�a�y swe zachwyty nad elegancj� i wykwintno�ci� Ryszarda. Okre�lenie �panicz� utar�o si� powszechnie, lecz nie jednakowo wypowiadane. Kobiety nazywa�y tak Denhoffa z pewn� lubo�ci� i jakby z dum�, m�czy�ni albo z ironi�, lub te� z domieszk� oburzenia, szczeg�lnie m�odzie� skromniejszego pokroju ni� Denhoff, Mary� i Miecio. Konstanty Le�niewski praktykant z Po�owic, pob�a�liwie nazywany w Worczynie �Kociem�, najzawzi�tszym sta� si� wrogiem Denhoffa. Wy�miewa� go, chcia� zdyskredytowa� wobec panien, lecz poniewa� sam uchodzi� og�lnie za naiwnego ch�opaczka z pretensjami na m�odzie�ca, nawet na salonowca, co mu si� zreszt� nie udawa�o, wi�c jego szydzenie pozosta�o bez echa w stosunku do Ryszarda. Le�niewski pozosta� �Kociem�, Denhoff za� nie przesta� by� oczkiem w g�owie. �Panicz� odczuwa� wszelkie objawy tak sympatii, jak uwielbienia i niech�ci wzgl�dem siebie. Nie poznawa� si� jednak na pochlebstwach u ludzi, co go chcieli wyzyskiwa�. Sam, b�d�c zanadto szczerym, by� �atwowiernym. Ufa� wszystkim bez wyj�tku, nie wierzy� w ludzk� z�o��. Nadu�ywano go te� bezlito�nie, korzystaj�c z jego niepraktyczno�ci i dobrego serca. Jednym i tym samym robotnikom p�aci� cz�sto po dwa razy przez nieogl�dno��, albo p�aci� podw�jn� nale�no��, wzruszony skargami lub pro�b�. Spotkanemu �ebrakowi, gdy ten trafi� na odpowiedni� chwil�, oddawa� ca�� zawarto�� portmonetki, cho�by poka�nie du��. Robi� to nie tyle dla rozg�osu, ile powodowany lito�ci� i z tym przekonaniem, �e mo�e sobie na to pozwoli�. Wierzy� w sw�j maj�tek i w swe szcz�cie. Og�ln� ciekawo�� okolicy wywo�ywa� przyjazd do Wodzewa rz�dcy, kt�rego Denhoff 15 reklamowa� jako wz�r najlepszego agronoma, administratora, praktyka i s�uchacza uniwersytetu w Oxfordzie. Pan Wro�ski przede wszystkim postanowi� swemu pryncypa�owi zaimponowa�. Obejrza� Wodzewo, pochwali� okolic� i grunta, wiedz�c ju�, �e to s�aba strona Ryszarda, ale skrytykowa� gospodarstwo, inwentarze i narz�dzia rolnicze. Wy�miewa� prac� poprzedniego w�a�ciciela i zapewni� Denhoffa, �e z Wodzewa zrobi z�ote jab�ko, tylko ��da ca�kowitej plenipotencji. Denhoff da� j� bez wahania. Pan Turski pr�bowa� t�umaczy�, przez �yczliwo�� dla Denhoffa, ostrzega� go, aby nie da� si� tak opanowa� Wro�skiemu. Stary Brewicz z Woli Wierzchlejskiej perswadowa� r�wnie� i Mary� i Ira, ale Ryszard nikogo nie s�ucha�, ufa� tylko swemu rz�dcy. Dra�ni�y go wyra�nie wszelkie poboczne rady i uwagi. Wro�ski sta� si� wyroczni� Wodzewa. Dom kosztownie meblowany poch�ania� sumy, gospodarstwo, kierowane przez Wro�skiego, szarpa�o kas� bez mi�osierdzia. Wro�ski poza tym bawi� si� w pana. Wstawa� przed po�udniem, przez par� godzin raczy� zwiedza� gospodarstwo, przyjmowa� raporty od podw�adnych i wraca� do swych pokoj�w. Czytywa� dzienniki rozparty na szezlongu, narzeka� na kuchni�, trunki i coraz wi�cej opanowywa� Denhoffa, wywieraj�c na nim wp�yw magnetyczny. Ryszard patrzy� na Wro�skiego z uwielbieniem, bez �adnej troski, ale s�siedzi Wodzewa w�tpi�co kr�cili g�owami. 16 VI. Poranek czerwcowy �wieci� niezliczonym bogactwem blask�w, upaja�, gra� wiekuist� ari� z�o�on� z motyw�w wiosennych. Poranek bucha� nami�tno�ci� m�odzie�czej, rze�kiej, rozkochanej piersi; t�skni� rozkoszn� t�sknot� serca dziewiczego za ukochanym, radowa� si� jak m�ody ptak, kt�ry pierwszy raz wyfrunie z gniazda do lotu, do s�o�ca. Poranek sam by� wes� i wszystko co �y�o usposobi� podobnie. Worczyn kipia� �yciem; razem z �wiergotem ptak�w d�wi�cza�y szczebioty m�odych g�os�w. Dorcia i Joasia Zborskie, oraz dwie panny Turskie, Ziula i Ania, stryjeczne siostry Iry, krz�ta�y si� �ywo oko�o przygotowa� do maj�wki. Ira towarzyszy�a im dzielnie. Wszystkie jasno ubrane, jak motyle, b�yszcza�y �wie�o�ci� polnych kwiat�w z ��ki. Stary pan Wojciech Paszowski przyjecha� do Worczyna pierwszy. M�odzie� ujrzawszy w bramie bryczuszk� z Tylemego, dziuraw� i rozklekotan�, wybieg�a ra�no na spotkanie. Zacz�to wymachiwa� r�koma, wiewa�y chusteczki. � Witamy! Witamy! � Czo�em! � grzmia�a odpowied�. Dryndulka, zwana pompatycznie wolantem, zaprz�ona w par� ma�ych, kud�atych koni�t, kupionych gdzie� u kozak�w w obozie, kt�re znowu Paszowski szumnie nazywa� kirgizami, przytoczy�a si� z ha�asem do podjazdu. Pan Wojciech szarpn�� za kapot� parobka i z m�odzie�cz� werw� wyskoczy� z bryczki. Otoczyli go ko�em. Stary pan zacz�� po swojemu komplementowa�: � Co widz�! Olimp w Worczynie! A moje Diany, Wenery, jak�e si� ciesz�, �e was ogl�dam znowu. Panno Iro, kwater� dla mnie, bo, do wszystkich anio��w niebieskich i ziemskich, nie wyjad� st�d chyba. Gdzie� m�odzie�! Jak to i �aden dot�d nie przyjecha�? � Sp�niaj� si� panowie, tylko pan do nas spieszy� � zaszczebiota�a Ania Turska. � A my za panem najwi�cej st�sknione. Ja o panu marzy�am ca�y rok na pensji � wo�a�a Joasia Kula, grubym, m�skim g�osem. Paszowski porwa� dziewczyn� wp� i uca�owa�. � Staremu wolno! A smaczny buziak jak poduszeczka. Wyros�a nam panna Kula i jeszcze pot�u�cia�a; �ydeczki... moje uszanowanie! � A nieprawda! Nie widzi pan, bo suknia przykrywa. � Kr�tka sukienczyna, kr�tka, jest si� czym pyszni�, �a�owa� widoku n�ek nie trzeba, to urok pi�tnastu latek � przedrze�nia� Paszowski i bez ceremonii ca�owa� wszystkie panienki po kolei. � Panna Ania, widz�, zawsze jednakowo rezolutna i nieprzyst�pna. A tu jest kto� co t�skni, Bolutek Osinowski, a jak�e! Panna Ziula z aparatem. Brawo! b�dziemy si� fotografowali. � A o mnie, to pan ju� zapomnia�? � spyta�a wdzi�cznie Dorcia Zborska. � Wenero moja! Ja o�lep�em na tw�j widok. C� tam nowego, du�o si� nazawraca�o g��wek? Jest tu u nas w okolicy jedna cacana g��wka, pewno nied�ugo posiedzi na karku jak zobaczy pann� Dorci�. Ajaj! C� za oczki! mnie staremu ciarki id�. A te dudki nie przyje�d�aj�. � Niech nam pan powie jaki ten �panicz� jest! Czy bardzo �adny? � pyta�a Kula. � O �adny! On tu straci g�ow�, ale i panienkom radz� si� ostro trzyma�. Prosz� sobie wyobrazi�, �e nosi binokle, takie bez oprawy, same szk�a i... czerwon� kamizelk�. Szyk! � Ee! pan sobie z nas �artuje. � Ot� i on! Jedzie �panicz�. Panny rozbieg�y si� na widok amerykana i czw�rki powo�onej przez Denhoffa. Tylko w 17 oknach, spoza firanek zamajaczy�y ciekawe g��wki. Denhoff zna� ju� Paszowskiego z widzenia, lecz go jeszcze nie wizytowa�. Po powitaniu zacz�li si� obaj sobie przygl�da�. Denhoff dyskretnie, Paszowski za� bez ceremonii. Ryszard z pocz�tku kr�ci� si� pod tym badawczym wzrokiem, ale po chwili ogarn�a go zwyk�a pewno�� siebie. Podni�s� g�ow� wysoko i zza szkie� patrzy� na pana Wojciecha �mia�o, nawet wyzywaj�co. Paszowski rzek� do Turskiego: � Podoba mi si� ten �panicz�, wcale sympatyczny ch�op, tylko jeszcze troch�... seledynowy. Kocio Le�niewski m�wi� mi, �e podobny do �ydka, panny twierdz�, �e do lorda; w rzeczywisto�ci za� mo�e i to i tamto okre�lenie ma pewn� s�uszno��, ale przede wszystkim on jest zastosowany do swego nazwiska. Typowy Denhoff! Jest to niezaprzeczenie stary i dobry r�d westfalski, dawno osiad�y w Polsce, wi�c ras� na nim zna� i zarazem troch� obce pi�tno. Ale czy si� u nas zaaklimatyzuje, to bardzo w�tpliwe. � Zaaklimatyzuje si� na pewno � rzek� Turski � tylko czy potrafi maj�tek utrzyma�? To entuzjasta i marzyciel, on ju� kocha Wodzewo, jakby si� tu urodzi�, lecz pomimo to maj�tek topnieje mu w r�ku. Szkoda! bo to dobry ch�opak, gdyby nie by� spaczony... � Taki ju� los, do wszystkich anio��w niebieskich i ziemskich! Paczyli go opiekunowie, teraz znowu dosta� si� w �apki Wro�skiego, kt�ry jest panie... te... kanalia. Wiem ja r�wnie� du�o i o tym jego opiekunie g��wnym, Rosolawskim. To tak�e numerek. Paszowski zauwa�y�, �e ojciec Marysia lubi Ryszarda, pomimo �e go krytykuje. Sam przygl�da� si� Denhoffowi i coraz wi�kszej nabiera� do niego sympatii. Dobra elegancja m�odzie�ca, troch� angielska lecz naturalna, z�oty humor i czasem zabawna szczero��, zdo�a�y przejedna� nawet starszego Turskiego, chocia� on z zasady nie lubi� obcych nazwisk i niezupe�nie swojskich postaci. Denhoff by� ju� po�r�d panien. Od razu uwag� sw� skierowa� na Dorci�. Jej wykwintna delikatna uroda zrobi�a na nim silne wra�enie. Patrzy� na ni� jakby z pobo�no�ci�, jak na cudny witra� kunsztownej roboty. Zauwa�y�, �e Dorcia jest jeszcze prawie w kr�tkiej sukni i �e wygl�da nies�ychanie dziewiczo, jak pensjonarka. To go mocniej zainteresowa�o. Przy�apa� gdzie� Ir� i spyta� zdyszanym g�osem: � Prosz� pani, ile lat ma panna Dora? � Dorcia ma siedemna�cie, w�a�nie sko�czy�a pensj�. Ale c� pan taki zaaferowany?... Denhoff nie odpowiedzia�, pobieg� do panien i sta� si� nieod��cznym towarzyszem Dorci. Wkr�tce nast�pi� wyjazd na maj�wk�. Du�y w�z w drabinach, zaprz�ony w cztery konie, zabra� ca�e towarzystwo, s�u�ba na bryczce wioz�a prowianty. Jechano ze �piewami, gwarnie, Denhoff powozi�. Obok niego siedzia�a Dorcia. D�ugie jej warkocze i ogromne ciemne rz�sy, fryzowane, jak ze strusich pi�r, kt�re dziewczyna umia�a �licznie spuszcza� na r�ane policzki i �adnie, wolno wznosi� do g�ry, odkrywaj�c przepa�cist� g��bi� b��kitnych �renic; dzia�a�y na Ryszarda wprost upojnie. Budzi� si� w nim sza� nies�ychany, bujna �ywotno�� jego natury kipia�a warem. A na wozie u�miechano si� porozumiewawczo. Ira szepn�a do Paszowskiego: � Dorcia jak zwykle, tak i w tym wypadku wygra�a konkurs. Przepowiedzia�am to naprz�d. Na obszernej polanie w lesie turowskim, zgromadzi�o si� prawie ca�e obywatelstwo okoliczne, g��wnie za� m�odzie�. Gospodarzami maj�wki byli Ira i Mary�. Muzyka ukryta za drzewami gra�a ra�nie oberki i krakowiaki. Po g�o�nych powitaniach wszyscy rozbiegli si� po lesie, na polanie zostali starsi. Pan Turski sapn�� niech�tnie ujrzawszy Korzyckiego z Zap�d�w, ale wita� go uprzejmie, tylko ch�odno, wyra�nie unikaj�c wi�kszej za�y�o�ci. Panie by�y ze sob� r�wnie� troch� sztywne. Szczera, naturalna pani Turska nie mog�a si� zgodzi� z Korzyck�, pozuj�c� na arystokratk� bez najmniejszych danych na to. Obcowanie z sob� m�czy�o obie strony. Ratowa� sytuacj� Paszowski, umiej�cy zr�cznie w obop�ln� niech�� wple�� dobry humor. Pana Turskiego dra�ni� syn. Z przykro�ci� patrzy� na Marysia nie odst�puj�cego od panny 18 Korzyckiej. Maryla ca�a r�owa w blador�owych fularach, w du�ym kapeluszu zatrz�sionym polnymi r�ami wygl�da�a jak boginka kwiat�w. Snu� si� ko�o niej Perzy�ski, chc�c zdoby� pierwsze miejsce, Mary� nie ust�powa�, ona zerka�a oczyma na Denhoffa. Gniewa� j� Ryszard zapatrzony w Dorci�, bo przywyk�a do ho�d�w, nie mog�a znie�� rywalizacji. Z Perzy�skiego nic sobie nie robi�a, zbywaj�c go lekko, ale Marysia chcia�a widocznie zamieni� na Denhoffa, tylko si� jej to nie udawa�o. Turski by� uparty. � Panno Marylo przejdziemy si� w stron� brze�niaka. Chce pani? � szepn�� Mary�. � Tak sami tylko? Wszyscy poszli na poziomki � odrzek�a patrz�c w stron� Ryszarda. � A my p�jdziemy na dzwonki, tam rosn� kampanule, wszak je pani lubi? � No tak! ale... � Ale wola�aby pani i�� z Denhoffem, ni� ze mn�. Bardzo wierz�! Jednak to ju� trudno, trzeba si� tymczasem zgodzi� na moje towarzystwo. � Pan jest zawsze �le wychowany, pozostanie nim ca�e �ycie. � Dlatego, �e umiem odgadywa�, co pani my�li? Ale mi pani nie zaprzeczy, dobrze odgad�em. Prawda? � A dobrze! Pan Denhoff jest od pana... � Zabawniejszy. Co? � Jest grzeczniejszy. � Niech i tak b�dzie. On si� teraz grzeczno�ci� popisuje przed Dorci� i o nas wcale nie dba. My wi�c idziemy na kampanule. Maryla nie opiera�a si� ju�, tylko by�a nad�sana. Sz�a wolno, rw�c le�ne paprocie. Mary� post�powa� tu� obok. Nareszcie ona spyta�a: � Czy kuzynki pana d�ugo zabawi� w Worczynie?... � Ca�e lato. � Tak!?... � Niestety, westchn�� Mary�. Maryla sp�on�a. On po d�ugiej chwili ciekawie zajrza� w jej oczy. � Czy .zrobi�em pani przykro��?... panno Marylo. � Pan mi na ka�dym kroku dokucza, ju� si� do tego przyzwyczai�am. � I pani si� nie broni, tak sobie pozwala na to?... � C� mam robi�? � Wynale�� jaki� argument, kt�ry by mnie zwyci�y�. Na przyk�ad teraz, dowie�� mi, �e Denhoff tyle pani� obchodzi co... Aleksander Macedo�ski, ko� troja�ski, Kain i Abel. S�owem co�, o co mog� nie by� zazdrosny. Ale mi pani tego nie dowiedzie! Ten �panicz� robi furor� bez wyj�tk�w. Niech mi pani powie, czy on naprawd� taki lew? Maryla �mia�a si�. � Pan jest o niego zazdrosny! Ha! ha! ha! Jakie to zabawne! My�la�am, �e tylko mi�dzy kobietami zazdro�� istnieje. � Widzi pani? Co za odkrycie nies�ychane. Denhoff mo�e sobie zabiera� ca�y �wiat kobiecy, ale nie pani�. � A to dlaczego? � Bo ja pani nie oddam. � Jakie� to prawa pan sobie ro�ci? � spyta�a wyzywaj�co. � Niech pani nie przybiera takiej pozy... hrabiowskiej, bo to mi ani zaimponuje ani wystraszy. Mo�e Denhoffa? � Pan Denhoff nie narazi�by si� u mnie na taki ton. Turski �ci�gn�� brwi z irytacj�. � Gdyby mi to powiedzia� m�czyzna, ��da�bym satysfakcji. Ale tak... Nie chc� si� nawet wdawa� z pani� w polemik�. � No to niech pan na przeprosiny poca�uje mnie w r�k�. Prosz�. Poda�a mu szczup�� d�o� z 19 zalotnym u�miechem. Mary� j� tylko u�cisn��. � Pan nie ca�uje? � Nie pani, na rozkaz nie potrafi� nawet tego. � To pan jej wi�cej nie dostanie! � oburzy�a si� Maryla. � Ha! to trudno. Licz� na swoje si�y. Zdob�d� sam. W milczeniu doszli do brze�niaka. Maryla zacz�a zrywa� liliowe dzwonki i uk�ada�a z nich bukiet. Jej r�owa posta� falowa�a zr�cznie po�r�d traw i kwiat�w. � Zm�czy�am si�. Usi�d�my. Upad�a na k�p� mchu, malowniczo rozk�adaj�c sukni�. Turski usiad� obok niej. Maryla uplot�a wianek z dzwonk�w i macierzanki, po czym w�o�y�a go sobie na g�ow�, zdj�wszy uprzednio kapelusz. � �adnie mi w tym? � Bardzo. � Jak wygl�dam? � Nie jak Zosia z �Pana Tadeusza� w ka�dym razie. Wygl�da pani jak mademoiselle Marie de Korzycka, bawi�ca si� w sielank� w dobrach swych na wsi, po powrocie z Riwiery. � Bardzo trafne okre�lenie. Ja rzeczywi�cie lubi� swojsko��, ale tylko podczas wakacji. Takie sielankowe spacery, kampanule, brze�niaki, maj�wki, macierzanki, dobre na par� miesi�cy. � Czeka�em kiedy pani do��czy do tej... sielankowej litanii Marysia Turskiego. � C� to, pan uwa�a si� za kwiat? � Nie, ale ja jestem swojski. Maryla zrobi�a dowcipn� min� i j�a na nowo wi�za� kwiaty. � Pani pewno my�li w tej chwili, �e jestem nadspodziewanie delikatny i, �e jako wytw�r krajowy, nie egzotyczny, sam pokornie si� zgadzam tylko na dope�niacza sielanki wakacyjnej � rzek� Mary� weso�o. � Wi�c wygl�damy teraz jak Kasia i Bartek w lesie na �kwiotach� �Moi�cie wy!� � �artowa�a wykr�tnie Maryla. Zabawmy si� w tak� czu�� par�. Dobrze panie Marianie. � Do czasu, a� pani wyjedzie za granic� szuka� nie sielanek lecz � partii. Czy tak? .� No, tak. Mo�e nawet kr�cej. Dot�d, a� si� nam sprzykrzy ta zabawa. Mary� zerwa� si�, stan�� i poda� r�k� Maryli. � Chod�my ju� st�d. Niech pani ju� wstanie, mech wilgotny. � Czy pan si� boi mr�wek? Ja nie jestem Telimena. � A ja nie jestem usposobiony do roli Bartka, jak� mi pani �askawie raczy�a ofiarowa�. � Wi�c Kasia na �kwiotach� pana nie n�ci? Spojrza� drapie�nie w kokieteryjne oczy Maryli i rzek� porywczo: � Niech pani ze mn� nie igra, panno Marylo. Jestem swojski, ale w�a�nie dlatego nie umiem abdykowa� ze swego dobra na rzecz cudzych. Pani jest tak�e nasz� i nie pozwol� pani wyfrun�� w obce kraje. Mo�na zimowa�, w�asny klimat nie zabije. � Kt� to mi poobcina lotki. Ciekawam? � Tylko troch�, same brzegi skrzyde�ek. � Ale kto?! � Ja. Maryla zmiesza�a si�. � Hop! Hop! � zawo�a�y liczne g�osy bardzo blisko i spoza brz�z wysz�o kilka os�b. � Szukamy pa�stwa! Prosz� na kurcz�ta � wo�ano zewsz�d. Na polance stary Turski przywo�a� do siebie syna. � Marysiu zastan�w si�! c� ty ci�gle z t� Korzycka?... � Papo, zastan�w si�! Jestem przecie� kawalerem, a ona pann� � odpowiedzia� Mary�, na�laduj�c patos ojca. 20 � Nie �artuj! Wiesz jak� opini� ma Korzycki i �e to parweniusz. Ca�kiem nieodpowiednia dla ciebie. Nie nasza sfera. Mary� wyrwa� si� szybko i mijaj�c muzyk� krzykn��: � Hej ch�opcy! Mazura takiego od ucha!