4158
Szczegóły |
Tytuł |
4158 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4158 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HELENA MNISZK�WNA
PANICZ
Tower Press Gda�sk 2002
Copyright by Tower Press
Cz�� pierwsza
I.
Ryszard Denhoff sta� na ganku swego domu w Wodzewie i patrzy� jak pakowano kufry na
wielkie furgony wys�ane s�om�. Czo�o m�odego obywatela pokryte by�o rzewn� zadum�.
S�ysza� doko�a siebie nieustanny gwar, niby ko�atanie m�yna, urozmaicony cz�sto silniejszym
odg�osem jakiego� wo�ania, g�o�nego krzyku, nawet p�aczu.
Widzia� pe�no ludzkich postaci, nios�cych na wozy co raz nowe paki i kosze. Kto�
tubalnym g�osem wydawa� rozporz�dzenia, kto� wo�a� na konie; skrzypia�y osie ruszaj�cych,
na�adowanych fur, szczeka�y psy.
M�ody Denhoff oparty niedbale o filar ganku, ocienionego bujnymi k�dziorami dzikich
winogron, trwa� w p�nie zarazem rozkosznym i dziwnym.
By� oto �wie�ym w�a�cicielem Wodzewa, on jeszcze niepe�noletni, bo musia� czeka� par�
miesi�cy dla podpisania aktu kupna. On, marzyciel, idealista, troch� �obuz i hulaka jest
ziemianinem, i to pi�kne, urocze Wodzewo nale�y do niego.
Zdoby� je, bez trudu wprawdzie, bo od tego by�y kapita�y, ale zakochawszy si� w nim
przedtem, jak w pi�knej kobiecie. Odczuwa� zadowolenie bez granic i taki gwa�towny krzyk
rozkoszy w piersi, �e zdawa� si� wo�a�, Hosanna! do niebios, do samego Boga. Widzia� przed
sob� bezmiar wspania�ych horyzont�w; sza� wdzi�czno�ci dla ca�ego �wiata za otrzymanie
tego kawa�ka ziemi rozsadza� mu serce, kt�re bi�o mocnym pulsem i ros�o w olbrzyma.
Przycisn��by wszystkich i wszystko do swej w�t�ej piersi i ca�owa�by i tuli� ca�� ziemi�.
Ale wyjazd z rodzin� jego poprzednika, zgie�k, wrzawa, g�o�ne po�egnania przygn�bi�y
m�odzie�ca.
Nie lubi� wszelkich wyjazd�w, czu�ych scen po�egnalnych ba� si� instynktownie, bo zbyt
s�abe mia� nerwy i przeczulon� wra�liwo��.
Tu za� sceny podobne w�a�nie si� odgrywa�y.
S�u�ba dworska i ch�opi �egnali dawnego dziedzica p�acz�c i wyrzekaj�c na przemiany.
Mijaj�c ganek, ludzie ci patrzyli z pewnym l�kiem na nowego pana, kt�ry �jako�ci po
zagranicznemu wygl�da i z niemiecka si� nazywa�. Ale pomimo tych nieufnych spojrze�
pokornie ca�owano go w r�ce, zginaj�c karki przed jego smuk�� postaci� i wielkim brylantem
na palcu. Denhoff przyjmowa� ho�dy z przyjemno�ci�, bola�y go natomiast mniej przychylne
spojrzenia, ale udawa�, �e ich nie widzi.
Ostatni w�z odjecha� sprzed ganku i jednocze�nie rozleg�o si� wo�anie silnym basem:
� Mateusz, zaje�d�aj!
Ryszard zadr�a�. Nieprzyjemne uczucie tr�ci�o go brutalnie powoduj�c nag�y �al.
� Ju� odje�d�aj�...
Odst�pi� od filara i patrzy� na tocz�cy si� pow�z, ci�gni�ty przez czw�rk� kasztanowatych
koni.
� I to ju� moje � przemkn�a my�l szybka, jakby .u�miechni�ta. Bystrym okiem obrzuci�
sylwetk� stangreta.
� Zmieni� liberi�! Wiecznie te granatowe kapoty i guzy. Nagle drgn�� i skrzywi� si� z
niesmakiem. Palcami zacisn�� uszy, jakby go zabola�o w b�benkach.
� Przestaniesz ty z bata strzela�, ju� ja ci� oducz� parafia�stwa � mrukn�� z�y, zjadliwe
spojrzenie rzucaj�c stangretowi.
Nast�pi� wyjazd. Denhoff rozczuli� si� �egnaj�c swych poprzednik�w. Usadawia� i �ciska�
3
dzieci, ca�owa� z wylewno�ci� r�ce pani, z panem cmokali si� w powietrzu. Ogarnia� go �al i
niepok�j.
Ryszard zl�k� si� swego Wodzewa i nowej roli.
� Mogliby te� pa�stwo jeszcze nie odje�d�a�!
� A c�by�my tu robili? Pan jest w�a�cicielem i za�o�y dom.
� Jaki tam dom! Co ja tu sam poradz�?...
� B�dzie pan buja� po �wiecie, a na odpoczynek tu przyje�d�a�. Przecie na klombie stoi
napis dywanowy �Mon repos�, jako god�o Wodzewa � �artowa� by�y obywatel.
Denhoff popatrzy� na dywanowy klomb, ju� jego gustem zasadzony i na napis francuski na
froncie.
� Czy oni z tego kpi�? � pomy�la�. Ale d�u�ej si� nad tym nie zastanawia�. Lubi� tych
ludzi, szanowa� i szczerze by� zmartwiony ich odjazdem.
Gdy pow�z ruszy�, Denhoff zapominaj�c o powadze nowego dziedzica, wskoczy� na
stopie� ekwipa�u i dojecha� tak a� za bram�.
� Do widzenia! nie zapominajcie pa�stwo o mnie, pustelniku.
� Do widzenia! Do widzenia!
Znowu junackie palni�cie z bata, bolesny skurcz na twarzy Denhoffa, i rozstali si�.
M�odziutki obywatel powr�ci� do domu pr�dkim krokiem, gor�czkowo. Chcia�by dzi�,
zaraz, ca�e Wodzewo przekszta�ci� wedle swego gustu. Po drodze zauwa�y�, �e k�aniano mu
si� ju� inaczej, ni� przed wyjazdem poprzednika, co� niewolniczego by�o w tych uk�onach
dworskiej s�u�by i w�o�cian.
Wszed� do domu. Pustka przykra wion�a na� z ogo�oconych pokoi. Pod�ogi zasypywa�y
resztki s�omy, trociny i pomi�te papiery. Tapety na �cianach wyp�owia�e, miejscami
pozdzierane, pe�ne hak�w i �wiek�w osnutych nitkami paj�czyn. Bez�ad szczerzy� tu z�by na
ka�dym kroku i zniech�cony Denhoff obszed� wszystkie pokoje i uczu� straszliwe zgn�bienie,
r�ce mu opad�y ze znu�enia, kt�re nagle nim zaw�adn�o.
� Uciekn� st�d, nie wytrwam!
Ciep�y, s�odki ton s�owiczy wp�yn�� przez otwarte okna i mi�kko otuli� stargane nerwy
Ryszarda.
Podsun�� si� bli�ej �piewaka i oparty o futryn� okna wbi� oczy w g�szcz parkow�. Burzy�o
si� tam wszystko majem. Maj m�ody, u�miechni�ty wygl�da� z obfitych koron brz�z, maj
g�adzi� pot�ne �wierki, obsypywa� je seledynowymi szyszkami; maj panoszy� si� na d�bach,
p�ywa� po aksamitnych trawnikach, wlewa� swe natchnienie w ki�cie bia�ych i liliowych
bz�w: pachnia�o i kipia�o majem. Tu� pod oknem kwit�y smuk�e irysy, bia�e lilie ko�ysa�y si�
rozkosznie, siej�c doko�a cudn� wo� w�asnych cia�, pochyla�y senne g�owy, jakby w upojeniu
zmys�owym, czo�ga�y si� po rabatach gwiazdki stokroci. A s�owik w brzozie jasnej, o
rozplecionych dziewiczo warkoczach, nuci� pie�� wieczyst� i wpija� si� ni� w serce Ryszarda
i rozszerza� je, i z�oci�. M�odzieniec zas�uchany w pogwar� majow�, odbija� nieco od swego
t�a. Z jednej strony bujna, urocza natura, zupe�nie swojska, z drugiej pustka, ruina
mieszkaniowa ch�odna, szydercza. I on. Sylwetka wysoka, smuk�a, komfort bij�cy z ka�dego
szczeg�u ubrania, szk�a na oczach i odr�bny jaki� rys ca�o�ci, przypominaj�cy raczej
turyst�w zadumanych nad Lago Maggiore. By� tu postaci� niespodziewan�.
Ale wewn�trzn� natur� zbli�a� si� do swych ram. Nie t�skni� za szumem fal obcych jezior
� upaja� si� szelestem brz�z; nie n�ci�a go wo� magnolii � pie�ciwie wch�ania� w nozdrza
zapach lilii i narcyz�w.
By� cudzoziemcem z powierzchowno�ci i z nazwiska, Polakiem � w duszy. Uwag� jego
zwr�ci� ostry skrzyp uginaj�cej si� pod�ogi i charakterystycznie zaczepne kaszlni�cie.
Spojrza� za siebie. Pokoj�wka Anulka zamiata�a pod�og�. Energicznie st�paj�c i operuj�c
szczotk� wyra�nie udawa�a kaszel, patrz�c spod rz�s na nowego pana.
Denhoff z�apa� w�a�nie to spojrzenie i wywo�a� nowy paroksyzm krztuszenia si�, bardzo
4
sprytny.
Przymru�y� oczy.
� Ach, to ta cnota! pobo�na Anula.
Zapewnienia by�ej w�a�cicielki Wodzewa o zakonnych instynktach pokoj�wki, wydawa�y
si� Ryszardowi nieco podejrzane.
� Wcale �adna!
Patrza� na ni� i cieszy� si� jej zmieszaniem, przeczuwaj�c komedi�. Zauwa�y� i pewn�
dekoracj�: bia�y, nakrochmalony fartuszek, b��kitna wst��czyna na szyi i ��te kwiatki we
w�osach. Tego przedtem nie widzia�.
� Hm, Nous verrons!
� Kucharka si� pyta, czy ja�nie pan b�dzie obiadowa�?...
� A ty b�dziesz us�ugiwa�a?
� Ju�ci.
� No, to podawajcie.
� Ale! Obiadu nie ma jesce, ino tsa zadysponowa�.
� Voil�! � C� wy my�licie, �e ja b�d� bez obiadu? Dziewczyna zachichota�a.
� Ii... nie! Ty�o dot�d dziedzicka dysponowali, a tera musi ja�nie pan sam.
� Powiedz kucharce, niech sobie gotuje co chce i dajcie mnie �wi�ty spok�j.
Wyszed� z domu i wsi�kn�� w rozmajony park.
Otwiera�y si� przed nim g��bie zielone, pachn�cy oddech ziemi pl�drowa� w�r�d drzew i
osnuwa� je mi�o�nie. Czeremchy osypane kwieciem pochyla�y strojne ga��zie do rozwini�tych
bz�w, szemrz�c zalotn� gwar� m�odo�ci i pi�kna.
Denhoff stan�� nad g��bokim w�wozem ko�cz�cym park. Szeroka szczelina ziemi
rozszerza�a si� w tym miejscu tworz�c pyszny par�w, zalany niby bia�� rzek�, kwiatami
tarniny. T�oczy�y si� tu kar�owate czeremchy i wielkie k�py paproci. �rodkiem p�yn��
strumyk cienk� ta�m� wody, poskr�canej w w�z�y i �ywio�owo wspina� si� na kamieniach.
Dzikie wi�nie w niepokalanej bieli swych welon�w, stoj�c na kraw�dzi w�wozu, zagl�da�y
ciekawie w jego g��b, gdzie pl�ta�o si� z sob� mn�stwo ro�lin; pn�cze chmielowe szorstkimi
ramionami d�awi�y bia�y pow�j, ten owija� si� doko�a zaborczych mi�ni chmielu i �agodzi�
jego ostro��. Walka trwa�a. �yzno�� gruntu w parowie bucha�a rzutkim p�omieniem rostu,
jakby gwa�tem chc�c dor�wna� wysoko�ci� tworzyw � drzewom parkowym.
Ryszard opar� si� bokiem o olbrzymi� sosn�, kt�rej korona si�ga�a niemal chmur, korzenie
za� jedn� po�ow� w�arte mocno w twardy grunt, drug� wysun�y na zewn�trz, ogromne,
rozczapierzone niby tytaniczne pa�ce, chciwe i okrutne. Te szpony wystaj�ce nad kraw�dzi�
w�wozu mia�y wygl�d drapie�ny, jakby chcia�y dosi�ga� przeciwnego brzegu i podsun�� go
pod siebie.
Sosn� t� Ryszard nazwa� g�owonogiem i po przyje�dzie do Wodzewa, ju� jako w�a�ciciel,
zawiesi� na z�otorudej olbrzymce obrazek Bogarodzicy.
Teraz patrzy� na okolic� sk�pan� w s�o�cu, lubowa� si� widokiem okop�w z czas�w
szwedzkich, rozci�gni�tych szeroko poza parowem. Ten w�w�z by� zapewne staro�ytn� fos�
otaczaj�c� obozowisko. .
� Jak ja si� tu okopi� w moim Wodzowie? i... czy na d�ugie panowanie? � my�la� t�sknie.
Gdzie�, z ��k oddalonych dolecia� d�wi�k fujarki; piskliwie ale umiej�tnie bieg� po
ukwieconych tarnin� wzg�rzach, �echta� przyjemnie �wie�� ziele� i kwiaty. By� dope�nieniem
akordu bezbrze�nej roztoczy majowej, kt�rej brak�o tylko muzyki.
Pow�d� wra�e� uczuciowych, jakby lubie�nych run�a na dusz� Denhoffa. Przygarn�� si�
ca�ym cia�em do pnia sosny, obj�� j� ramionami i wyszepta� do jej �ona:
� Chc� tu pozosta� i... trwa�.
5
II.
Wodzewo zacz�o si� odnawia�. Dw�r pe�en by� majstr�w i robotnik�w. Na zewn�trz
pracowano r�wnie�. Z salonu wyci�to drzwi na taras terrakotowy, budowano werandy, nad
oknami �aluzje, balkony. Ogrodnik wykonywa� �ci�le plany rysowane przez Denhoffa, a
na�laduj�ce wzory zagraniczne.
Wodzewo zmieni�o pow�ok� swojsk�, wion�� obcy podmuch i dworek szlachecki
przerabia� na magnack� rezydencj�.
M�ody w�a�ciciel rzuca� pieni�dzmi, jakby czerpa� z�oto z nieprzebranej cysterny.
Wie�� o jego hojno�ci szybko roznios�a si� po okolicy, wywo�uj�c r�ne echa, nawet
w�r�d inteligencji wesz�a w przys�owie:
�Rozrzutny jak Denhoff�.
Robotnicy i klasa rzemie�lnicza m�wi�a:
,,Bogaty bur�uj ale hojny, s�ono p�aci a ma�o si� zna�.
Ch�opi za� opiniowali na sw�j spos�b:
�Bogacz! ino nie na d�ugo; trza ci�gn�� pok�d si� nie zmiarkuje, abo go insze dwory
zbuntuj��.
Tote� Wodzewo pe�ne by�o zawsze ludzi ch�tnych na wszelkie polecenia i us�u�nych.
Odgadywano my�li Denhoffa. On chodzi� i rozkazywa� niby udzielny ksi���.
Tytu�y �ja�nie panie�, �ja�nie wielmo�ny dziedzicu� sypa�y si� g�sto, wiedziano bowiem,
�e pan to lubi.
Ryszard w chwilach wolnych od rysowania plan�w i pisania list�w z r�nymi
obstalunkami, wylicza� okoliczne domy obywatelskie, z kr�tk� biografi� ka�dego z nich i
zastanawia� si�, w kt�rych bywa�, kt�re za� omija�.
Wi�c: Worczyn � starzy Turscy i c�rka Irena; panna ju� po dwudziestce.
Hm! Dw�r du�y, rodzina bardzo dobra; w okolicy � prymusy.
� B�d� bywa�!
Tur�w � rodzinne gniazdo Turskich, w�a�cicielem jest m�ody Marian Turski, brat panny
Ireny. Ach! Ona podobno malarka. A ten Mary�, m�wi�, �e wielki demokrata, mo�e nawet
dziwak, to nie szkodzi. Zatem i tam b�d�.
� Dalej: Zap�dy � Korzyckich.
O tak! Dom na stopie wielkopa�skiej, rezydencja pyszna, hucznie i dworno. G�o�ne
polowania, bale, zima w Warszawie, lub zagranic�. M�wi� tam co� na nich... hm! bardzo
niepochlebnie. Pewno zawi��! Ale jest c�rka, panna pi�kna i posa�na. Starsza wysz�a za
hrabiego.
� Dalej: Po�owice � Tulicka stara i niepon�tna, podobno Herod-baba. No, ale i to
arystokracja. B�d�.
� Tylemego � dziwaczny maj�tek i ten Paszowski, stary wiarus, zacofaniec! Ale bywa
wsz�dzie.
� Eh! Omin�.
Chodzy� � Bronis�aw Perzy�ski. Obraca si� w�r�d arystokracji, bogaty, niezbyt lubiany.
� Zobaczymy!
Jeszcze kilka mniejszych dom�w Denhoff uzna� za niewarte wzmianki. Postanowi� by�
najpierw w Worczynie.
� Lubi� patriarchalno��, nie zawsze, czasami. To ma pewien smak feudalny.
� Jad�, dzi�, zaraz.
Wyda� polecenie furmanowi, sam zacz�� si� ubiera� z wielk� staranno�ci�. Nie dla panny
Ireny, bro� Bo�e! Ale trzeba by� zawsze gentlemanem i correct.
W odkrytym powozie, zaprz�onym w czw�rk� pi�knych anglik�w, jecha� Denhoff
6
u�miechni�ty, lubuj�c si� mi�kkim ko�ysaniem k� na gumach i widokiem �wietnie ubranego
stangreta. Rozgl�da� si� weso�o po malowniczej okolicy, snu� szerokie projekty, na
podk�adzie jednego pewnika.
� B�d� tu pierwszym, bo oni wszyscy c� tam takiego! Szlachta! Denhoffowie pochodz� z
baron�w. Czemu si� nie legitymowali, nie pojmuj�, zatracili tytu�. W ka�dym razie b�d� tu �
�lumen in coe-lo�.
Dozna� b�ogiego uczucia wy�szo�ci, pewn� rozkosz w �y�ach, pochodz�c� z pog�askania
ambicji.
Spostrzeg� je�d�ca naprzeciw.
� Kto to jedzie? � spyta�.
� M�ody pan z Turowa � odrzek� furman.
Denhoff rozpar� si� okazale na poduszkach powozu, poprawi� binokle, przybra� min�
pompatycznego lorda. Jechali krokiem z powodu wyboistej drogi.
Turski pohamowa� wierzchowca; z k�usa przeszed� w st�pa. Z wysoko�ci ros�ego
gniadosza, w �adnym rynsztunku, spojrza�y na Denhoffa ciemnoszare oczy spod r�wnych
�uk�w brwi, patrz�ce �mia�o, troch� drwi�co. Szczup�a twarz m�odzie�ca o rysach
szlachetnych, usta nieco swawolne, l�ni�ce spod zgrabnych w�s�w, mia�y w sobie ras� a�
wybitn�, ras� cechuj�c� dobry r�d i kultur�. Spojrzeli sobie z Denhoffem oko w oko. M�ody
dziedzic starego polskiego nazwiska i starej siedziby po ojcach, z m�odym dziedzicem nowej
fortuny i obcego miana. Ta jakby typowo polska, rycerska brawura z luksusem w stylu
moderne. Min�li si�.
Denhoff uczu� nag�e opadni�cie o kilka stopni ze swych ambitnych wy�yn, niezbyt mi�e.
Przed chwil� sformu�owane poj�cie Q swym stanowisku �lumen in coelo� wyda�o mu si�
teraz przedwczesnym. Mia� wra�enie szczupaka, kt�ry wp�ywaj�c do sadzawki, w jego
mniemaniu nape�nionej samymi p�otkami spostrzega w niej nagle � z�otego karpia.
� Ale� ten Mary�! Nie wygl�da na demokrat�. Rasowiec.
Turski min�wszy pow�z, kr�cej wyrazi� swe spostrze�enia. Podni�s� troch� usta do nosa z
drwi�cym u�mieszkiem i szepn�� bez komentarzy:
� Panicz!
Pok�usowa� ostro, po czym za�mia� si�:
� Ciekaw jestem jak go ochrzci Paszowski?
I przesta� my�le� o Denhoffie.
Ten za� wje�d�a� ju� w bram� worczy�skiego dworu.
7
III.
W salonie Denhoff by� troch� skr�powany. Powa�na posta� pana Turskiego na razie go
onie�miela�a. Siwa, czcigodna g�owa o przenikliwych oczach, dystynkcja, wyra�aj�ca si� w
ka�dym ruchu obywatela, nadawa�a typ ca�emu domowi. Nastr�j panowa� istotnie
patriarchalny, ci�ki dla ludzi z lu�niejszego �wiata. Denhoff odczuwa� przymus i etykiet�,
lecz i pewien rys staroszlachecki, bezpretensjonalny. To robi�o wyborne wra�enie. Ryszard
widzia�, �e go tu uwa�aj� za obcego i samemu by�o mu obco.
Rozmowa toczy�a si� zwyczajna, jednak na razie jedyna pani Turska, kobieta wzgl�dnie
m�oda, wybornie wychowana, umia�a podsyca� do nieustaj�cej konwersacji. Pomimo to
Denhoff o�ywi� si� dopiero wtedy, gdy do salonu wesz�a panna Irena. Wysoka i szczup�a,
zgrabnie kierowa�a sw� figur� w czarnej batystowej sukni. Ryszard po przywitaniu uwa�nie j�
�ledzi�. Podoba�a mu si� jej cera �wie�a, wyra�ne ciemne oczy i kasztanowate w�osy, upi�te
skromnie lecz bujnie. Do brata Marysia podobn� by�a z oczu i z p�sowych soczystych ust.
Ruchy mia�a spokojne ale �ywe, ca�e u�o�enie wytworne. Od razu w powa�ny ton rozmowy
wprowadzi�a weselszy b�ysk, do�� swobodny.
� Pan podobno przewr�ci� Wodzewo do g�ry nogami? Ciekawam jak ono teraz wygl�da w
tej... nowoczesnej szacie.
� Bardzo dobrze, zapewniam pani�. Wodzewo samo przez si� jest pi�kne, lecz wymaga�o...
� Wie�y Babel. Czy tak?...
� Ach! pani jest z�o�liw�. Nie, wymaga�o kultury.
� No, dotychczas pan dom cywilizuje, podobno �smy cud �wiata pan stwarza? Tarasy,
style, awantury...
� Tak, ka�dy pok�j urz�dzam w odmiennym stylu.
� To wyjdzie pstrokacizna.
� Pochlebiam sobie, �e mam troch� gustu.
� Och nie w�tpi�. Tylko �eby pan na Wodzewie nie wyszed� tak, jak jeden pan na
pantoflach, na kt�rych zbankrutowa�.
� Jakim sposobem? Nie wiedzia�em, �e mo�na zbankrutowa� na pantoflach.
� Pan my�la�, �e tylko na pantofelkach? � u�miechn�a si� zabawnie panna Irena.
Opowiem panu t� histori� jako ostrze�enie.
� Prosz�.
� Ot� by�o tak. Jeden kto� kupi� sobie pi�kne tureckie pantofle i cieszy� si� dop�ki nie
spostrzeg�, �e pantofle nic nie znacz� bez odpowiedniego szlafroka i szlafmycy. Kupi� zatem i
jedno, i drugie. Ale dla dope�nienia stroju okaza� si� koniecznym turecki cybuch, potem
pi�kna otomana. I tego za ma�o! Jako t�o dla otomany urz�dzi� ca�y turecki gabinet, dla
gabinetu zbudowa� pa�ac, potem parki, ogrody, kioski, a� go nareszcie zlicytowali.
Zbankrutowa�! Oczywi�cie za przyczyn� pantofli.
Denhoff z�o�y� pobo�nie r�ce i wzni�s� oczy w g�r�.
� Jakie to szcz�cie, �e ja pantofli nie nosz�.
� Tak, to jedynie pana ratuje. Za�miali si� oboje.
� Nie opowiadaj, Iro, panu Denhoffowi tak smutnych historii, na pocz�tku jego dzia�a�
obywatelskich � rzek�a pani Turska.
Ryszard spojrza� podejrzliwie, zdawa�o mu si�, �e pochwyci� w tych s�owach ironi�. Ale
od razu zmieni� zdanie. Pani Turska do ironii zdoln� nie by�a.
Po kawie, panna Ira zaproponowa�a spacer. Poszli oboje do ogrodu. Denhoff podziwia�
kwiaty i urz�dzenia kwietnik�w.
� To pewno pani zas�uga?
8
� O nie panie! Ja jestem sko�czony pr�niak. Jeszcze pan o tym nie s�ysza�! To dziwne!
Ludzie si� mn� nies�ychanie interesuj�.
� Wiem o tym.
Spojrza�a na niego ciekawie.
� Co panu o mnie m�wili?
� Ze pani jest marzycielk�, troch� pesymistk� i... �e pani maluje.
Irena poczerwienia�a jak krew.
� A tak, troch� peckam. Pewno i panu w ten sam spos�b okre�lili moj�... mani�?
� Przeciwnie! C� znowu! S�ysza�em, �e pani ma zdolno�ci.
� Nikt o tym jeszcze wiedzie� nie mo�e � odrzek�a niecierpliwie.
Szli w ciemnej lipowej alei, owiani miodowym zapachem i ciep�em s�o�ca. Denhoff
g��boko odczuwa� wp�yw natury, kt�ra do �y� wlewa�a mu zawsze jakby odurzaj�cego wina.
Dra�ni�o go r�wnie� milczenie Ireny. Sz�a ze spuszczon� g�ow�. Zamy�lona, zdaj�ca si�
zapomina� o swym towarzyszu. Denhoff bada� j� ukradkiem: czy to poza, czy te� ona
rzeczywi�cie nic sobie z niego nie robi.
� Zdaje si� �e tak. A to oryginalna panna! Sam zacz�� m�wi�. Z pocz�tku o Wodzewie,
potem o zagranicy. Poetyzowa�, m�wi�, jakby dla siebie, rozmarza� si�. Nagle Irena stan�a,
spojrza�a mu prosto w oczy.
� Czy pan d�ugo b�dzie popasa� w Wodzewie?...
� Popasa�? Dlaczego pani tak m�wi? Ja chc� tu pozosta� zawsze.
� W�tpi�!... Przepraszam pana za otwarto��. Ja nie wydaj� wyrok�w ze stanowiska
praktycznego, to czyni� inni. Po prostu zdaje mi si�, �e tacy ludzie jak pan potrafi� co� bardzo
ukocha�, ideowo, ale nie zdo�aj� tego przy sobie zatrzyma� i... � la longue musz� si� z tym
rozsta�. Przyczyn� bywa albo z�e fatum, albo w�asna wina. Latanie bowiem po ob�okach
zmusza do oderwania st�p od ziemi, w�wczas si� ona wymyka.
� Ja s�dz�, �e mo�na po��czy� jedno z drugim.
� Nie bardzo! Nie posiadamy geniusz�w, kt�rzy by m�zgiem przebywali w Ikarii, r�koma
za� dzier�yli rzeczywisto��.
� Je�li jednak jest ona ukochaniem?...
� Eh! Kiedy podobno sama mi�o�� w tym wypadku niewiele znaczy, trzeba si�y.
� W�a�nie uczucie j� daje.
� Si�a uczuciowa i si�a �yciowa � to rzeczy r�ne.
Denhoff by� przygn�biony.
� Pani Turska s�uszn� zrobi�a uwag�. Pani mnie zasmuca i to na pocz�tku.
� Nie chc� pana martwi�, bo zreszt� mo�e si� myl�. Ale s�dz� po sobie; ja tak�e bujam i
dlatego, widzi pan, jestem pr�niak.
� To poka�e czas, przysz�e p��tna pani p�dzla.
Szarpn�a si� niech�tnie.
� Niech mi pan o malarstwie nie m�wi. Prosz�.
� Dlaczego to pani� tak dra�ni?
� Bo to s� zaledwie moje pr�by; ludzie, si� � tego �miej�. Nie chc� rozg�aszania.
Na zakr�cie alei spotkali Marysia z drugim m�odzie�cem, w mundurze niemieckiego
studenta.
� M�j brat, pan Mieczys�aw Korzycki, pan Denhoff � przedstawi�a Ira.
Panowie zamienili z sob� sztywne uk�ony.
� Ja pana mia�em ju� przyjemno�� spotka�, podczas jego konnej wycieczki � rzek�
Denhoff do Marysia.
� A tak! Jecha�em w�a�nie do Zap�d�w!
� Jak�e maj�wka, organizuje si�? � spyta�a Ira.
� Zapowiada si� �wietnie. Czekamy tylko na przyjazd panien Zborskich � odrzek�
9
Korzycki.
� Dorcia i Joasia b�d� ju� za par� dni w Worczynie. Przybywa nam r�wnie� nowy partner
w panu Denhoffie. Czy pan umie ta�czy�?...
� Owszem pani. Ja jestem do ta�ca i do r�a�ca.
� No, na bogobojnego pan nie wygl�da.
� Ehe! R�ne bywaj� r�a�ce. Prawda panie Denhoff? My si� rozumiemy! � �mia� si�
Korzycki.
� A pan na jakich lubi si� modli�?... � spyta� Ryszard zara�ony weso�o�ci�.
� Panu Mieciowi papa ka�e na sanda�owych, ale mu to nie dogadza. Szuka innych �
�artowa� Mary�.
� Tak! Dopiero szukam. Nawet ju� jestem na tropie.
� Mo�na by my�le�, �e pan m�wi o cyrance, a to zdaje si� o Joasi, vel Kuli.
� Ach! Zdradzono mnie!
Ira zwr�ci�a si� do Ryszarda:
� Kul� nazywamy m�odsz� Zborsk�, z powodu jej tuszy. To s� moje siostry cioteczne.
Pozna je pan i...
� I co? Niech pani sko�czy.
� I zakocha si� pan.
� Doprawdy? W pannie Kuli?
� Nie, ale w Dorci.
� Ja jestem nies�ychanie odporny, prosz� pani. Rozmawiaj�c z sob� Ira i Ryszard poszli
naprz�d. Korzycki spyta� Marysia:
� Jak si� panu podoba Denhoff?
� Denhoff? bo ja wiem! Jak dot�d jest to tylko obrazek bez podpisu, t�umaczy� si� za�
mo�e mylnie. To lekkie pi�ro, nie stalowe, jaki po sobie zostawi r�kopis, jeszcze nie mo�na
przes�dza�. Prolog ju� nieciekawy.
� Dlaczego? W�a�nie wprowadza kultur� w miejscowe zacofanie.
� Ja to inaczej rozumiem. Kultura nie polega na meblowaniu domu, ani na sypaniu
pieni�dzmi dla fanfaronady. Denhoff robi wra�enie sympatyczne, tylko troch� bufon. Mo�e
si� ustatkuje, byle nie za p�no.
� My go we�miemy na nauk�. Co? Mary� parskn�� �miechem.
� A to paradne? Denhoffa na nauk�! Ale� on ju� wykwalifikowany w pewnych bran�ach
�yciowych. Nie jest pe�noletni, ale ma przesz�o��. Hula� ch�opaczek! Zna r�wnie dobrze
kulisy jak i �adne buduarki. By�a tam podobno jaka� baletniczka, potem dla niej jaka� sumka,
do�� poka�na. No, ale to rzecz zwyk�a. Ja, gdybym mia� tyle pieni�dzy co on i tak
pob�a�liwych opiekun�w, nie by�bym lepszym.
Miecio skrzywi� si� zabawnie.
� Ani ja r�wnie�. Pami�ta pan wroc�awskie czasy i rud� Kl�rchen? Uha!
� �adna by�a bestia! � cmokn�� Mary� i oczy mu b�ysn�y.
� Pani Ama do niej podobna, prawda? Ten sam temperament i z�by, tylko �e brunetka.
� Daj pan spok�j!
Zbli�ali si� do werandy. Ryszard �egna� Turskich. Swobodny, weso�y, mniej obcy ni�
przedtem. Stary Turski co� mu t�umaczy� z przychylnym i rozbrojonym wyrazem twarzy.
Panna Irena klepa�a d�oni� lejcowe konie czw�rki wodzewskiej. Widocznie usposobienie
wzgl�dem Denhoffa podnios�o si� z zera do paru stopni sympatii. Zauwa�y� to pierwszy
Mary�:
� Oho! Ju� ojciec i Denhoff rozkrochmalili si�. To wp�ywy Iry. Ona ma bajeczne zdolno�ci
prze�amywania lod�w.
� Ale Denhoff si� pann� Ir� zainteresowa� � rzek� Miecio. Widzi pan, jak ku niej
dyskretnie strzy�e oczyma dysputuj�c z panem Turskim. Panna Ira tak�e rozpromieniona.
10
Mary� zrobi� min� niezadowolon�.
� Ej nie! Denhoff nie jest jej typem, ani prawdopodobnie ona jego. Tylko widocznie
odczuli w sobie pewne pokrewie�stwo natur: oboje pe�ni fantazji i marze� o niebieskich
migda�ach. Zreszt� Ira lubi takie zagraniczne modele.
� Nasza Maryla zgin�a! Ona za takimi przepada � zauwa�y� Korzycki.
M�ody Turski zmarszczy� brwi, twarz mu si� skurczy�a nieprzyjemnie. Nic nie
odpowiedzia� i przy�pieszy� kroku.
Po odje�dzie Ryszarda, Mary� b��ka� si� niepewnie. Nurtowa�a go uparta my�l rzucona
przez Miecia. Denhoff i Maryla...
� Ha! To mo�liwe! Korzyccy i Denhoff to jakby z jednej gliny, wed�ug nich, z sewrskiej
porcelany. No, ten jeszcze niewyra�ny, nie wiem. Ale stary Korzycki i jego Gustaw to przecie
fajans pochlapany obc� farb�. Czy�by i Maryla?...
Mary� by� niespokojny, rozmy�la�, dra�ni� si�, wreszcie zawo�a� sam do siebie:
� Oddam temu paniczowi Am�, �akomy k�sek, ale si� go wyrzekn� za cen�... mojej
Maryli.
11
IV.
Denhoff sk�ada� wizyty, odnosz�c przy tym bardzo r�ne wra�enia. U Korzyckich by�
swobodny, troch� szar�owa�, bo czu�, �e mo�na, jak w salonie dorobkiewicz�w. Instynkt
m�wi� mu, �e jakkolwiek w tym domu starano si�, aby go�� widzia� du�o koron i herb�w, to
jednak zbytecznym by�oby sk�ama� g�ow� przed tymi klejnotami.
Za jaskrawo �wieci�y i przez to nasuwa�y podejrzenie falsyfikat�w.
Ale oprawa ca�o�ci wspania�a. By�y w Zap�dach rozmaite na�ladownictwa zebrane jakby
do jednej puszki, tylko nie mog�y si�, w niej utrzyma�, przecieka�y szparami nazbyt wyra�nie.
Denhoffi zrozumia� pierwszy raz w �yciu, �e za pieni�dze mo�na kupi� rajskie pi�ra, ale nie
do ka�dego grzbietu one si� przystosuj�. Z gorycz� pozna� r�nic� pomi�dzy kultur�
wewn�trzn� a zewn�trzn� cywilizacj�. Oboje Korzyccy i starszy syn Gustaw byli dobrym
przyk�adem takiej dwoisto�ci. Ich powierzchowne karmazyny nie spina�y si� szczelnie, cho�
je sztucznie �ci�gano. Ryszard z przyjemno�ci� my�la�, �e on pomimo swej politury i du�ego
maj�tku, posiada jeszcze upraw� duchow�, cechuj�c� przede wszystkim szlachetno�� gleby.
W Worczynie by� m�odym przybyszem pomi�dzy starymi, w Zap�dach przeciwnie, by�
odro�l� starych po�r�d bardzo nowych. I to napawa�o go dum�.
Z Korzyckich odznacza�a si� inaczej i lepiej wdzi�czna posta� panny Maryli i zuchowata
Miecia. Wp�yw wychowania i na nich si� odbija� ale ju� nie bezpo�rednio, lecz jak przez
klasyczny pryzmat z kryszta�u. Maryla mia�a zami�owanie do przepychu, blichtr j� porywa� i
dlatego Denhoff jej zaimponowa�. S�ucha�a gorliwie Ryszarda o urz�dzeniach wodzewskich,
sama podsuwaj�c pomys�y r�wnie ekscentryczne jak �wietne i kosztowne. Miecio �artobliwie
rzecz traktowa�.
� Je�eli pan jest dobrym s�siadem to powinien troch� dba� o ich spok�j i... ca�o��. Je�eli
za� w Wodzewie b�dzie co� przewy�szaj�cego Zap�dy, to nasz papa p�knie z oburzenia �
m�wi� do Denhoffa.
U panny Balbiny Tulickiej w Po�owicach, Ryszard sam nie wiedzia�, co z sob� robi�.
Patrzy�y na niego stare, brzydkie oczy wyrazem jak u zaspanej �mii, otoczone sinokrwawymi
torbami powiek. Oczy z�e i podejrzliwe. Stara panna, magnatka we w�asnym przekonaniu,
w�a�ciwie za� bogata parweniuszka, najpierw zdziwi�a si� nies�ychanie, �e kto� jeszcze sk�ada
jej wizyt�, po czym zacz�a wypluwa� z sinych warg oszczerstwa i skargi na okolicznych
obywateli, nie s�siad�w, bro� Bo�e! To by�by dla nich za wielki honor. G��wne jednak
p�cherzyki jadu zawiera�y w sobie trutki na proboszcza z Okorowa. Panna Balbina malowa�a
ksi�dza takimi k�apciami sadzy z b�otem, �e Denhoffowi robi�o si� md�o na samo
wyobra�enie tego �klechy� zbabranego przez j�zyk Tulickiej. �e jednak proboszcza ju� zna� i
nawet dosy� lubi�, o�mieli� si� przeto broni� go. Ale �mijaste oczy starej panny w�ar�y si� w
Ryszarda z tak� nienawi�ci�, a� struchla�. Nowego potoku oskar�e� niezbyt s�ucha�,
roz�miesza� go tylko epitet ko�cowy dany ksi�dzu.
� To pa�kud�two jest, obrzyd�e pa�kud�two! m�wi� panu � chrypia�a stara
pseudoarystokratka.
Denhoff opuszcza� Po�owice z ci�k� g�ow� i brzydkim smakiem w ustach.
� Wola�bym stan�� vis-�-vis hieny, ni� wpa�� na czubek j�zyka tej senator�wny.
Ciekawym jak ona mnie zdefiniuje?...
Przypomnia�o mu si� wyseplenione przez bezz�bne, za�linione wargi �pa�kud�two� i �mia�
si�, ale z uczuciem wstr�tu.
Perzy�ski z Chodzynia podzia�a� na Ryszarda, jak ciep�a woda z lodowatym cukrem.
S�czy� wyrazy systematycznie, powoli, muska� w�sy z namaszczeniem, zakr�ca� je, podgina�
do g�ry i zaostrza�. Oczy spuszcza� badaj�c symetri� stercz�cych po bokach nosa kosmyk�w,
12
��torudawych, jak dojrza�a marchew. Zarost g�owy mia� prawie bia�y z odcieniem starego
mas�a i jak mas�em wyg�adzony, cer� jak u dziecka po ognipi�rze.
Denhoff przebywszy p� godziny na tej wizycie uczu� nudno�ci, niby po spo�yciu szklanki
gogelmogelu.
� A to bestia ci�gn�ca si�!
Po Chodzyniu Ryszard straci� ochot� do wizyt. Omin�� kilka dom�w, do kt�rych si� nawet
wybiera�. Ale w Wodzowie nie m�g� przesiadywa� samotnie. Zwerbowa� sobie Miecia
Korzyckiego i zr�cznie poci�ga� Marysia. W Worczynie bywa� prawie codziennym go�ciem,
zwierza� si� Irenie z my�li i plan�w. Przyja�� pomi�dzy nimi ros�a pr�dko.
� By� pan ju� w Woli Wierzchlejskiej, u Brewicz�w? � pyta�a Ira.
� Nie jeszcze, prosz� pani.
� A u Lubockich w Zawierciu!
� Tak�e nie. Czy pani mi radzi?
� Brewicz�w bezwarunkowo. To s� przyjaciele naszego domu, ludzie wielce szanowni.
Znajdzie tam pan mi�e kobiety i m�odzie�. A u Lubockich, pani Ama warta poznania. Gust
m�ski.
� W jakim rodzaju?
� O to niech si� pan Marysia spyta, on kompetentny � odrzek�a Ira figlarnie.
Denhoff b�ysn�� tak�e u�miechem.
� S�ysza�em. Ale to kokietka??... Ja kokietek nie lubi�.
� Bo ju� panu pewno dokuczy�y.
� Nie, bo robi� na mnie wra�enie manekin�w mody na paryskich bulwarach. Co raz to
nowy str�j post�powania i u�miechu; co si� wi�cej podoba, co zwr�ci uwag�, co
pop�atniejsze. Z tego za� firma korzysta.
� Jak to firma?...
� Wewn�trzny temperament, on robi pr�by czym kogo mo�e z�apa�.
� Niech pan tak nie m�wi, gdy� nie zna pan jeszcze pani Amy. Ale znam teori�, kt�r� si�
zapewne powoduje.
� To si� pan myli! � zawo�a�a Ira � i w dodatku jest pan niekonsekwentny. Sam pan
powiedzia�, �e kokieteria zmienia str�j, odpowiednio dla ka�dego, kogo chce zdoby�. Zatem
nie posiada teorii lecz praktyk�.
� Wszystko jedno! Czy teoretyczna czy praktyczna kokieteria, zawsze jest to spr�yna
ci�gn�ca do jednego rezultatu. I to jest dla mnie obrzydliwe.
� Obrzydliwe dop�ki do was nie skierowane � szydzi�a Ira. Ale skoro pocisk dotknie
waszych nerw�w zaczynacie s�abn�� i... jak muchy na lep!
� Sk�d takie wnioski i taki pesymizm?
� To nie pesymizm, to obserwacja, a sk�d wniosek?... znam �wiat! Cho�by dow�d na
moim bracie. On jest powa�ny i bardzo serio my�l�cy, pomimo to nie zdo�a� si� oprze�
zalotno�ci pani Amy, a wiem �e gust ma zupe�nie odmienny.
� No tak, i ja wiem co� o tym.
� Ju�? kto panu powiedzia�?
� Sam spostrzeg�em.
� A to pan sprytny, bo Mary� kryje si�.
� Z czym? Czy z sympati� do panny Maryli, czy z flirtem z pani� Am�?
� I z jednym, i z drugim, co nie przeszkadza, �e... prawie wszyscy o tym wiedz�, nie
wy��czaj�c Mary. Ale nawiasem m�wi�c, pani Ama powa�nej zazdro�ci wzbudzi� nie mo�e,
z ni� si� nikt nie liczy. Mary� pr�dzej czy p�niej wybrnie spod jej wp�ywu.
� Ciekaw jestem tej pani! Z�o�� im wizyt� jutro. Ira spowa�nia�a.
� Nie radz� panu zbytnio si� zaciekawia� � rzek�a sucho i skierowa�a rozmow� na inny
temat.
13
Denhoff, wracaj�c do domu, rozmy�la�:
Kim jest panna Ira? M�oda z temperamentem, pe�na �ycia, przystojna, a zdaje si�, �e
m�czy�ni nie robi� na niej wra�enia. To dziwne! Czy�by istotnie �ycie nie poci�ga�o jej? Ze
swymi pracami ukrywa si� i nic sobie z nikogo nie robi. To jednak dusza subtelna i ona mi
sprzyja, ale jej nie imponuj�, jak Korzyckiej. Ciekawym tych Zborskich. Dorcia �liczna, je�li
podobna do fotografii to... b�dzie moja.
Doje�d�a� do Wodzewa. Wiecz�r zapada� z wolna kryj�c w �agodnym mroku zielone
wzg�rza. Na niebie zach�d bucha� czerwieni�, jak pal�cy si� �ywym ogniem step.
Z p�l sp�dzano trzody, bieg�y z rykiem i bekiem �a�osnym; �al im by�o �wie�ej paszy.
Cisza senna, prawdziwie wieczorna cisza wiejska, rozsnu�a po polach swe mg�y
wilgotnawe i s�czy�a si� do duszy.
Denhoff przymkn�� oczy, wch�ania� urok wonnych p�l. Ko�ysa� go pow�z i .ko�ysa�y
marzenia. Tak dojecha� do Wodzewa. Ockn�� si� na g�os ekonoma, �e to dzi� wyp�ata i �e
ludzie dawno czekaj�.
� Musz� wzi�� rz�dc�. Te zaj�cia nu�� mnie. Ce n'est pas pour moi.
14
V.
Nowa gospodarka w Wodzewie interesowa�a okolic� coraz bardziej. Denhoff by�
przedmiotem ci�g�ej uwagi s�siad�w. Wyszydzano jego rz�dy, krytykowano wszelkie
pomys�y. Tylko w Worczynie i Turowie �yczliwiej si� odzywali o m�odym dziedzicu. Stary
pan Turski pr�bowa� swego wp�ywu, doradza� Ryszardowi, robi� spostrze�enia lecz pr�dko
zauwa�y�, �e Denhoff s�ucha grzecznie, ale nic nie zastosowuje z jego do�wiadczonych rad.
� To zarozumialec i dzieciak � powiedzia� Turski do �ony i przesta� si� interesowa�
Wodzewem.
� Turski jest zacofaniec, ja za� id� z post�pem � my�la� �panicz� i wprowadza� innowacje
pod dyktando w�asnej fantazji.
Mia� w swej naturze wiele sprzeczno�ci, krytyka ludzi wywiera�a na nim wr�cz przeciwne
skutki. Zamiast unika� zarzut�w nara�a� si� na nie umy�lnie. Cieszy�o go, �e o nim wiele
m�wi� i oboj�tne by�o mu to � jak m�wi�.
�e tam kilku zagonowcom nie podoba si�. m�j styl... mam go dla nich przefarbowa�?...
Ani my�l�! Niech sobie m�wi� dla uciechy, co chc�.
Liczy� si� troch� z Turskimi, Korzyckich lekcewa�y�, pr�cz Maryli i Miecia, z
Perzy�skiego kpi�. Je�dzi� do Warszawy, kupowa� cenne meble, majoliki, dywany, marmury.
Wszystko stylowe w wyborowych gatunkach. Wydawa� sumy na artystyczne obrazy,
orygina�y i kopie. Sam w coraz nowych garniturach, wizytowych, sportowych, tenisowych,
je�dzi� do Worczyna z wizytami, biega� po rozkwit�ych polach, nurza� si� po lasach, t�skni� za
jakim� urojeniem, uk�ada� pie�ni. Widziano go codziennie na pi�knej wierzchowce � Jenie,
ubranej jak na wystaw�, w siod�o, czaprak, uzdeczki, wytwornej roboty. Denhoff w
angielskim �rajtroku� z pejczem jak cacko, sam rozkoszowa� si� swoj� postaw� i klasyczn�
jazd�. Pomimo nieprzychylnych krytyk podziwiano go, tylko nie wszyscy si� do tego
przyznawali.
Panny by�y najszczersze, g�o�no wyra�a�y swe zachwyty nad elegancj� i wykwintno�ci�
Ryszarda. Okre�lenie �panicz� utar�o si� powszechnie, lecz nie jednakowo wypowiadane.
Kobiety nazywa�y tak Denhoffa z pewn� lubo�ci� i jakby z dum�, m�czy�ni albo z ironi�,
lub te� z domieszk� oburzenia, szczeg�lnie m�odzie� skromniejszego pokroju ni� Denhoff,
Mary� i Miecio.
Konstanty Le�niewski praktykant z Po�owic, pob�a�liwie nazywany w Worczynie
�Kociem�, najzawzi�tszym sta� si� wrogiem Denhoffa. Wy�miewa� go, chcia�
zdyskredytowa� wobec panien, lecz poniewa� sam uchodzi� og�lnie za naiwnego ch�opaczka
z pretensjami na m�odzie�ca, nawet na salonowca, co mu si� zreszt� nie udawa�o, wi�c jego
szydzenie pozosta�o bez echa w stosunku do Ryszarda. Le�niewski pozosta� �Kociem�,
Denhoff za� nie przesta� by� oczkiem w g�owie.
�Panicz� odczuwa� wszelkie objawy tak sympatii, jak uwielbienia i niech�ci wzgl�dem
siebie. Nie poznawa� si� jednak na pochlebstwach u ludzi, co go chcieli wyzyskiwa�. Sam,
b�d�c zanadto szczerym, by� �atwowiernym. Ufa� wszystkim bez wyj�tku, nie wierzy� w
ludzk� z�o��. Nadu�ywano go te� bezlito�nie, korzystaj�c z jego niepraktyczno�ci i dobrego
serca.
Jednym i tym samym robotnikom p�aci� cz�sto po dwa razy przez nieogl�dno��, albo p�aci�
podw�jn� nale�no��, wzruszony skargami lub pro�b�. Spotkanemu �ebrakowi, gdy ten trafi�
na odpowiedni� chwil�, oddawa� ca�� zawarto�� portmonetki, cho�by poka�nie du��. Robi� to
nie tyle dla rozg�osu, ile powodowany lito�ci� i z tym przekonaniem, �e mo�e sobie na to
pozwoli�. Wierzy� w sw�j maj�tek i w swe szcz�cie.
Og�ln� ciekawo�� okolicy wywo�ywa� przyjazd do Wodzewa rz�dcy, kt�rego Denhoff
15
reklamowa� jako wz�r najlepszego agronoma, administratora, praktyka i s�uchacza
uniwersytetu w Oxfordzie.
Pan Wro�ski przede wszystkim postanowi� swemu pryncypa�owi zaimponowa�. Obejrza�
Wodzewo, pochwali� okolic� i grunta, wiedz�c ju�, �e to s�aba strona Ryszarda, ale
skrytykowa� gospodarstwo, inwentarze i narz�dzia rolnicze. Wy�miewa� prac� poprzedniego
w�a�ciciela i zapewni� Denhoffa, �e z Wodzewa zrobi z�ote jab�ko, tylko ��da ca�kowitej
plenipotencji.
Denhoff da� j� bez wahania.
Pan Turski pr�bowa� t�umaczy�, przez �yczliwo�� dla Denhoffa, ostrzega� go, aby nie da�
si� tak opanowa� Wro�skiemu.
Stary Brewicz z Woli Wierzchlejskiej perswadowa� r�wnie� i Mary� i Ira, ale Ryszard
nikogo nie s�ucha�, ufa� tylko swemu rz�dcy. Dra�ni�y go wyra�nie wszelkie poboczne rady i
uwagi.
Wro�ski sta� si� wyroczni� Wodzewa.
Dom kosztownie meblowany poch�ania� sumy, gospodarstwo, kierowane przez
Wro�skiego, szarpa�o kas� bez mi�osierdzia.
Wro�ski poza tym bawi� si� w pana. Wstawa� przed po�udniem, przez par� godzin raczy�
zwiedza� gospodarstwo, przyjmowa� raporty od podw�adnych i wraca� do swych pokoj�w.
Czytywa� dzienniki rozparty na szezlongu, narzeka� na kuchni�, trunki i coraz wi�cej
opanowywa� Denhoffa, wywieraj�c na nim wp�yw magnetyczny. Ryszard patrzy� na
Wro�skiego z uwielbieniem, bez �adnej troski, ale s�siedzi Wodzewa w�tpi�co kr�cili
g�owami.
16
VI.
Poranek czerwcowy �wieci� niezliczonym bogactwem blask�w, upaja�, gra� wiekuist� ari�
z�o�on� z motyw�w wiosennych. Poranek bucha� nami�tno�ci� m�odzie�czej, rze�kiej,
rozkochanej piersi; t�skni� rozkoszn� t�sknot� serca dziewiczego za ukochanym, radowa� si�
jak m�ody ptak, kt�ry pierwszy raz wyfrunie z gniazda do lotu, do s�o�ca. Poranek sam by�
wes� i wszystko co �y�o usposobi� podobnie.
Worczyn kipia� �yciem; razem z �wiergotem ptak�w d�wi�cza�y szczebioty m�odych
g�os�w.
Dorcia i Joasia Zborskie, oraz dwie panny Turskie, Ziula i Ania, stryjeczne siostry Iry,
krz�ta�y si� �ywo oko�o przygotowa� do maj�wki.
Ira towarzyszy�a im dzielnie.
Wszystkie jasno ubrane, jak motyle, b�yszcza�y �wie�o�ci� polnych kwiat�w z ��ki.
Stary pan Wojciech Paszowski przyjecha� do Worczyna pierwszy.
M�odzie� ujrzawszy w bramie bryczuszk� z Tylemego, dziuraw� i rozklekotan�, wybieg�a
ra�no na spotkanie. Zacz�to wymachiwa� r�koma, wiewa�y chusteczki.
� Witamy! Witamy!
� Czo�em! � grzmia�a odpowied�.
Dryndulka, zwana pompatycznie wolantem, zaprz�ona w par� ma�ych, kud�atych koni�t,
kupionych gdzie� u kozak�w w obozie, kt�re znowu Paszowski szumnie nazywa� kirgizami,
przytoczy�a si� z ha�asem do podjazdu. Pan Wojciech szarpn�� za kapot� parobka i z
m�odzie�cz� werw� wyskoczy� z bryczki.
Otoczyli go ko�em. Stary pan zacz�� po swojemu komplementowa�:
� Co widz�! Olimp w Worczynie! A moje Diany, Wenery, jak�e si� ciesz�, �e was
ogl�dam znowu. Panno Iro, kwater� dla mnie, bo, do wszystkich anio��w niebieskich i
ziemskich, nie wyjad� st�d chyba. Gdzie� m�odzie�! Jak to i �aden dot�d nie przyjecha�?
� Sp�niaj� si� panowie, tylko pan do nas spieszy� � zaszczebiota�a Ania Turska.
� A my za panem najwi�cej st�sknione. Ja o panu marzy�am ca�y rok na pensji � wo�a�a
Joasia Kula, grubym, m�skim g�osem. Paszowski porwa� dziewczyn� wp� i uca�owa�.
� Staremu wolno! A smaczny buziak jak poduszeczka. Wyros�a nam panna Kula i jeszcze
pot�u�cia�a; �ydeczki... moje uszanowanie!
� A nieprawda! Nie widzi pan, bo suknia przykrywa.
� Kr�tka sukienczyna, kr�tka, jest si� czym pyszni�, �a�owa� widoku n�ek nie trzeba, to
urok pi�tnastu latek � przedrze�nia� Paszowski i bez ceremonii ca�owa� wszystkie panienki po
kolei.
� Panna Ania, widz�, zawsze jednakowo rezolutna i nieprzyst�pna. A tu jest kto� co t�skni,
Bolutek Osinowski, a jak�e! Panna Ziula z aparatem. Brawo! b�dziemy si� fotografowali.
� A o mnie, to pan ju� zapomnia�? � spyta�a wdzi�cznie Dorcia Zborska.
� Wenero moja! Ja o�lep�em na tw�j widok. C� tam nowego, du�o si� nazawraca�o
g��wek? Jest tu u nas w okolicy jedna cacana g��wka, pewno nied�ugo posiedzi na karku jak
zobaczy pann� Dorci�. Ajaj! C� za oczki! mnie staremu ciarki id�. A te dudki nie
przyje�d�aj�.
� Niech nam pan powie jaki ten �panicz� jest! Czy bardzo �adny? � pyta�a Kula.
� O �adny! On tu straci g�ow�, ale i panienkom radz� si� ostro trzyma�. Prosz� sobie
wyobrazi�, �e nosi binokle, takie bez oprawy, same szk�a i... czerwon� kamizelk�. Szyk!
� Ee! pan sobie z nas �artuje.
� Ot� i on! Jedzie �panicz�.
Panny rozbieg�y si� na widok amerykana i czw�rki powo�onej przez Denhoffa. Tylko w
17
oknach, spoza firanek zamajaczy�y ciekawe g��wki.
Denhoff zna� ju� Paszowskiego z widzenia, lecz go jeszcze nie wizytowa�.
Po powitaniu zacz�li si� obaj sobie przygl�da�. Denhoff dyskretnie, Paszowski za� bez
ceremonii. Ryszard z pocz�tku kr�ci� si� pod tym badawczym wzrokiem, ale po chwili
ogarn�a go zwyk�a pewno�� siebie. Podni�s� g�ow� wysoko i zza szkie� patrzy� na pana
Wojciecha �mia�o, nawet wyzywaj�co. Paszowski rzek� do Turskiego:
� Podoba mi si� ten �panicz�, wcale sympatyczny ch�op, tylko jeszcze troch�...
seledynowy. Kocio Le�niewski m�wi� mi, �e podobny do �ydka, panny twierdz�, �e do lorda;
w rzeczywisto�ci za� mo�e i to i tamto okre�lenie ma pewn� s�uszno��, ale przede wszystkim
on jest zastosowany do swego nazwiska. Typowy Denhoff! Jest to niezaprzeczenie stary i
dobry r�d westfalski, dawno osiad�y w Polsce, wi�c ras� na nim zna� i zarazem troch� obce
pi�tno. Ale czy si� u nas zaaklimatyzuje, to bardzo w�tpliwe.
� Zaaklimatyzuje si� na pewno � rzek� Turski � tylko czy potrafi maj�tek utrzyma�? To
entuzjasta i marzyciel, on ju� kocha Wodzewo, jakby si� tu urodzi�, lecz pomimo to maj�tek
topnieje mu w r�ku. Szkoda! bo to dobry ch�opak, gdyby nie by� spaczony...
� Taki ju� los, do wszystkich anio��w niebieskich i ziemskich! Paczyli go opiekunowie,
teraz znowu dosta� si� w �apki Wro�skiego, kt�ry jest panie... te... kanalia. Wiem ja r�wnie�
du�o i o tym jego opiekunie g��wnym, Rosolawskim. To tak�e numerek.
Paszowski zauwa�y�, �e ojciec Marysia lubi Ryszarda, pomimo �e go krytykuje. Sam
przygl�da� si� Denhoffowi i coraz wi�kszej nabiera� do niego sympatii. Dobra elegancja
m�odzie�ca, troch� angielska lecz naturalna, z�oty humor i czasem zabawna szczero��,
zdo�a�y przejedna� nawet starszego Turskiego, chocia� on z zasady nie lubi� obcych nazwisk i
niezupe�nie swojskich postaci.
Denhoff by� ju� po�r�d panien. Od razu uwag� sw� skierowa� na Dorci�. Jej wykwintna
delikatna uroda zrobi�a na nim silne wra�enie. Patrzy� na ni� jakby z pobo�no�ci�, jak na
cudny witra� kunsztownej roboty. Zauwa�y�, �e Dorcia jest jeszcze prawie w kr�tkiej sukni i
�e wygl�da nies�ychanie dziewiczo, jak pensjonarka. To go mocniej zainteresowa�o. Przy�apa�
gdzie� Ir� i spyta� zdyszanym g�osem:
� Prosz� pani, ile lat ma panna Dora?
� Dorcia ma siedemna�cie, w�a�nie sko�czy�a pensj�. Ale c� pan taki zaaferowany?...
Denhoff nie odpowiedzia�, pobieg� do panien i sta� si� nieod��cznym towarzyszem Dorci.
Wkr�tce nast�pi� wyjazd na maj�wk�. Du�y w�z w drabinach, zaprz�ony w cztery konie,
zabra� ca�e towarzystwo, s�u�ba na bryczce wioz�a prowianty.
Jechano ze �piewami, gwarnie, Denhoff powozi�. Obok niego siedzia�a Dorcia. D�ugie jej
warkocze i ogromne ciemne rz�sy, fryzowane, jak ze strusich pi�r, kt�re dziewczyna umia�a
�licznie spuszcza� na r�ane policzki i �adnie, wolno wznosi� do g�ry, odkrywaj�c
przepa�cist� g��bi� b��kitnych �renic; dzia�a�y na Ryszarda wprost upojnie. Budzi� si� w nim
sza� nies�ychany, bujna �ywotno�� jego natury kipia�a warem. A na wozie u�miechano si�
porozumiewawczo. Ira szepn�a do Paszowskiego:
� Dorcia jak zwykle, tak i w tym wypadku wygra�a konkurs. Przepowiedzia�am to naprz�d.
Na obszernej polanie w lesie turowskim, zgromadzi�o si� prawie ca�e obywatelstwo
okoliczne, g��wnie za� m�odzie�. Gospodarzami maj�wki byli Ira i Mary�. Muzyka ukryta za
drzewami gra�a ra�nie oberki i krakowiaki. Po g�o�nych powitaniach wszyscy rozbiegli si� po
lesie, na polanie zostali starsi. Pan Turski sapn�� niech�tnie ujrzawszy Korzyckiego z
Zap�d�w, ale wita� go uprzejmie, tylko ch�odno, wyra�nie unikaj�c wi�kszej za�y�o�ci. Panie
by�y ze sob� r�wnie� troch� sztywne. Szczera, naturalna pani Turska nie mog�a si� zgodzi� z
Korzyck�, pozuj�c� na arystokratk� bez najmniejszych danych na to. Obcowanie z sob�
m�czy�o obie strony. Ratowa� sytuacj� Paszowski, umiej�cy zr�cznie w obop�ln� niech��
wple�� dobry humor.
Pana Turskiego dra�ni� syn. Z przykro�ci� patrzy� na Marysia nie odst�puj�cego od panny
18
Korzyckiej.
Maryla ca�a r�owa w blador�owych fularach, w du�ym kapeluszu zatrz�sionym polnymi
r�ami wygl�da�a jak boginka kwiat�w. Snu� si� ko�o niej Perzy�ski, chc�c zdoby� pierwsze
miejsce, Mary� nie ust�powa�, ona zerka�a oczyma na Denhoffa.
Gniewa� j� Ryszard zapatrzony w Dorci�, bo przywyk�a do ho�d�w, nie mog�a znie��
rywalizacji. Z Perzy�skiego nic sobie nie robi�a, zbywaj�c go lekko, ale Marysia chcia�a
widocznie zamieni� na Denhoffa, tylko si� jej to nie udawa�o. Turski by� uparty.
� Panno Marylo przejdziemy si� w stron� brze�niaka. Chce pani? � szepn�� Mary�.
� Tak sami tylko? Wszyscy poszli na poziomki � odrzek�a patrz�c w stron� Ryszarda.
� A my p�jdziemy na dzwonki, tam rosn� kampanule, wszak je pani lubi?
� No tak! ale...
� Ale wola�aby pani i�� z Denhoffem, ni� ze mn�. Bardzo wierz�! Jednak to ju� trudno,
trzeba si� tymczasem zgodzi� na moje towarzystwo.
� Pan jest zawsze �le wychowany, pozostanie nim ca�e �ycie.
� Dlatego, �e umiem odgadywa�, co pani my�li? Ale mi pani nie zaprzeczy, dobrze
odgad�em. Prawda?
� A dobrze! Pan Denhoff jest od pana...
� Zabawniejszy. Co?
� Jest grzeczniejszy.
� Niech i tak b�dzie. On si� teraz grzeczno�ci� popisuje przed Dorci� i o nas wcale nie
dba. My wi�c idziemy na kampanule.
Maryla nie opiera�a si� ju�, tylko by�a nad�sana. Sz�a wolno, rw�c le�ne paprocie. Mary�
post�powa� tu� obok. Nareszcie ona spyta�a:
� Czy kuzynki pana d�ugo zabawi� w Worczynie?...
� Ca�e lato.
� Tak!?...
� Niestety, westchn�� Mary�.
Maryla sp�on�a. On po d�ugiej chwili ciekawie zajrza� w jej oczy.
� Czy .zrobi�em pani przykro��?... panno Marylo.
� Pan mi na ka�dym kroku dokucza, ju� si� do tego przyzwyczai�am.
� I pani si� nie broni, tak sobie pozwala na to?...
� C� mam robi�?
� Wynale�� jaki� argument, kt�ry by mnie zwyci�y�. Na przyk�ad teraz, dowie�� mi, �e
Denhoff tyle pani� obchodzi co... Aleksander Macedo�ski, ko� troja�ski, Kain i Abel.
S�owem co�, o co mog� nie by� zazdrosny. Ale mi pani tego nie dowiedzie! Ten �panicz� robi
furor� bez wyj�tk�w. Niech mi pani powie, czy on naprawd� taki lew?
Maryla �mia�a si�.
� Pan jest o niego zazdrosny! Ha! ha! ha! Jakie to zabawne! My�la�am, �e tylko mi�dzy
kobietami zazdro�� istnieje.
� Widzi pani? Co za odkrycie nies�ychane. Denhoff mo�e sobie zabiera� ca�y �wiat
kobiecy, ale nie pani�.
� A to dlaczego?
� Bo ja pani nie oddam.
� Jakie� to prawa pan sobie ro�ci? � spyta�a wyzywaj�co.
� Niech pani nie przybiera takiej pozy... hrabiowskiej, bo to mi ani zaimponuje ani
wystraszy. Mo�e Denhoffa?
� Pan Denhoff nie narazi�by si� u mnie na taki ton. Turski �ci�gn�� brwi z irytacj�.
� Gdyby mi to powiedzia� m�czyzna, ��da�bym satysfakcji. Ale tak... Nie chc� si� nawet
wdawa� z pani� w polemik�.
� No to niech pan na przeprosiny poca�uje mnie w r�k�. Prosz�. Poda�a mu szczup�� d�o� z
19
zalotnym u�miechem. Mary� j� tylko u�cisn��.
� Pan nie ca�uje?
� Nie pani, na rozkaz nie potrafi� nawet tego.
� To pan jej wi�cej nie dostanie! � oburzy�a si� Maryla.
� Ha! to trudno. Licz� na swoje si�y. Zdob�d� sam. W milczeniu doszli do brze�niaka.
Maryla zacz�a zrywa� liliowe dzwonki i uk�ada�a z nich bukiet. Jej r�owa posta� falowa�a
zr�cznie po�r�d traw i kwiat�w.
� Zm�czy�am si�. Usi�d�my.
Upad�a na k�p� mchu, malowniczo rozk�adaj�c sukni�. Turski usiad� obok niej. Maryla
uplot�a wianek z dzwonk�w i macierzanki, po czym w�o�y�a go sobie na g�ow�, zdj�wszy
uprzednio kapelusz.
� �adnie mi w tym?
� Bardzo.
� Jak wygl�dam?
� Nie jak Zosia z �Pana Tadeusza� w ka�dym razie. Wygl�da pani jak mademoiselle Marie
de Korzycka, bawi�ca si� w sielank� w dobrach swych na wsi, po powrocie z Riwiery.
� Bardzo trafne okre�lenie. Ja rzeczywi�cie lubi� swojsko��, ale tylko podczas wakacji.
Takie sielankowe spacery, kampanule, brze�niaki, maj�wki, macierzanki, dobre na par�
miesi�cy.
� Czeka�em kiedy pani do��czy do tej... sielankowej litanii Marysia Turskiego.
� C� to, pan uwa�a si� za kwiat?
� Nie, ale ja jestem swojski.
Maryla zrobi�a dowcipn� min� i j�a na nowo wi�za� kwiaty.
� Pani pewno my�li w tej chwili, �e jestem nadspodziewanie delikatny i, �e jako wytw�r
krajowy, nie egzotyczny, sam pokornie si� zgadzam tylko na dope�niacza sielanki wakacyjnej
� rzek� Mary� weso�o.
� Wi�c wygl�damy teraz jak Kasia i Bartek w lesie na �kwiotach� �Moi�cie wy!� �
�artowa�a wykr�tnie Maryla. Zabawmy si� w tak� czu�� par�. Dobrze panie Marianie.
� Do czasu, a� pani wyjedzie za granic� szuka� nie sielanek lecz � partii. Czy tak?
.� No, tak. Mo�e nawet kr�cej. Dot�d, a� si� nam sprzykrzy ta zabawa.
Mary� zerwa� si�, stan�� i poda� r�k� Maryli.
� Chod�my ju� st�d. Niech pani ju� wstanie, mech wilgotny.
� Czy pan si� boi mr�wek? Ja nie jestem Telimena.
� A ja nie jestem usposobiony do roli Bartka, jak� mi pani �askawie raczy�a ofiarowa�.
� Wi�c Kasia na �kwiotach� pana nie n�ci?
Spojrza� drapie�nie w kokieteryjne oczy Maryli i rzek� porywczo:
� Niech pani ze mn� nie igra, panno Marylo. Jestem swojski, ale w�a�nie dlatego nie
umiem abdykowa� ze swego dobra na rzecz cudzych. Pani jest tak�e nasz� i nie pozwol� pani
wyfrun�� w obce kraje. Mo�na zimowa�, w�asny klimat nie zabije.
� Kt� to mi poobcina lotki. Ciekawam?
� Tylko troch�, same brzegi skrzyde�ek.
� Ale kto?!
� Ja.
Maryla zmiesza�a si�.
� Hop! Hop! � zawo�a�y liczne g�osy bardzo blisko i spoza brz�z wysz�o kilka os�b.
� Szukamy pa�stwa! Prosz� na kurcz�ta � wo�ano zewsz�d. Na polance stary Turski
przywo�a� do siebie syna.
� Marysiu zastan�w si�! c� ty ci�gle z t� Korzycka?...
� Papo, zastan�w si�! Jestem przecie� kawalerem, a ona pann� � odpowiedzia� Mary�,
na�laduj�c patos ojca.
20
� Nie �artuj! Wiesz jak� opini� ma Korzycki i �e to parweniusz. Ca�kiem nieodpowiednia
dla ciebie. Nie nasza sfera. Mary� wyrwa� si� szybko i mijaj�c muzyk� krzykn��:
� Hej ch�opcy! Mazura takiego od ucha!