Wilks Eileen - Slub w Las Vegas

Szczegóły
Tytuł Wilks Eileen - Slub w Las Vegas
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wilks Eileen - Slub w Las Vegas PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wilks Eileen - Slub w Las Vegas PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wilks Eileen - Slub w Las Vegas - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Eileen Wilks Ślub w Las Vegas Strona 2 Rozdział pierwszy – Słyszałaś nowinę, kochanie? Jack Merriman jest w mieście. Annie drgnęła. Poczuła lekki zawrót głowy. Unoszący się kurz sprawił, że przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Akurat stała na najwyższym stopniu drabiny w garażu pani Perez. – Jack wrócił? – wydusiła, gdy tylko poczuła przypływ powietrza. – Jest pani tego pewna? – Ależ tak! To wiadomość od samej Idy Hoffman. Spotkałam ją dziś rano w sklepie spożywczym. Ida od trzydziestu lat prowadzi dom Merrimanów, więc nie może się mylić. Pojawił się niespodzianie wczoraj po południu. Ida mówi, że omal nie padła z wrażenia, kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła go. – No... jak to Jack. Zawsze nieprzewidywalny. – Annie była zadowolona z siebie. W jej głosie nie było słychać złości ani pretensji, ani też obawy, choć doznawała wszystkich tych uczuć. Ile to razy pojawiał się u niej bez uprzedzenia! – Wyobrażam sobie, jak bardzo Idę zaskoczył! – Jeszcze jak! Była niesamowicie przejęta i wzruszona. Przecież zawsze miała słabość do tego szelmy. To chyba nic nowego? Wszystkie kobiety, niezależnie od wieku, zawsze lubiły Jacka. – Ida jest w siódmym niebie. Cieszy się, że będzie mu Strona 3 6 Eileen Wilk s gotować. Odkąd umarła Sybil Merriman, niewiele ma do roboty w tym wielkim, pustym domu. Annie też tak uważała, ale teraz, wtłoczona nagle między przeszłość a teraźniejszość, prawie nie słuchała, co do niej mówi pani Perez. Skrzywiła się na widok pyłków kurzu unoszących się w wiązce światła wpadającego przez okien- ko. W pewnym sensie Jack był jak te pyłki kurzu – w ciąg- łym ruchu. Nawet gdy wszystko było w porządku, gdy nic się nie działo, on nie mógł wytrwać w jednym miejscu. Najmniejszy podmuch wiatru, a jego już niosło. Czy nie inaczej było dwa miesiące temu, kiedy ją zostawił? Musi wziąć się w garść. W końcu nie jest tu po to, żeby rozpamiętywać minione szaleństwa! Skierowała snop świat- ła latarki na elektryczne kable, które właśnie naprawiła. Teraz jest dobrze. Tylko to cholerne drżenie światła. Podobnie jak jej dłoni. Zaklęła pod nosem i wyłączyła latarkę. – Zrobione – oznajmiła i zaczęła schodzić z drabiny. – Dziękuję, że od razu przyjechałaś i wybawiłaś mnie z kłopotu. – Pani Perez, była nauczycielka Annie, przy- trzymywała drabinę, dopóki dziewczyna nie stanęła obiema nogami na ziemi. – Zaraz ci zapłacę, tylko znajdę książeczkę czekową, choć prawdę mówiąc, nadal nie rozumiem, dlacze- go zajmujesz się majsterkowaniem, zamiast nauczaniem... – Pani Perez... – No już dobrze. – Poklepała Annie po ramieniu. – Obiecałam nie zrzędzić, więc nie będę. Gdy pani Perez udała się na poszukiwanie książeczki czekowej, Annie usiadła przy kuchennym stole i zaczęła podliczać należność. Postanowiła nie rozpamiętywać błę- dów przeszłości. Już wystarczy! Po latach wytężonej pracy, zmierzającej ku określonemu celowi, po przejściu wielu kroków na trudnej drodze, jaką sobie wytyczyła – wybranej Strona 4 Ślu b w Las Vegas 7 po części pod wpływem kobiety, której właśnie naprawiła elektryczność – trudno było pogodzić się z faktem po- pełnienia życiowej pomyłki. Pomyłki, która wstrząsnęła jej światem... i która doprowadziła do kolejnej życiowej pomyłki. Ale nie będzie myśleć o Jacku. Nie będzie też spekulo- wać na temat jego powrotu. W przypadku Jacka wszelka spekulacja jest bezcelowa, pomyślała, wyrywając rachunek z bloczka. – Jak sądzisz, co sprowadza Jacka Merrimana do miasta? – Z głębi domu doszedł ją głos pani Perez. Oczywiście, że trudno wyrzucić go z pamięci, skoro ludzie koniecznie chcą o nim rozmawiać. – Kto to może wiedzieć? – Na pogrzeb swojej ciotki nie przyjechał. – Przecież był na Borneo! Na pewno by przyjechał, gdyby tylko mógł zdążyć na czas. – Zagryzła wargę, zła, że bez chwili zastanowienia broni Jacka i że się zdradziła, jak wiele o nim wie. – Oto ona! – Wymachując triumfalnie książeczką czeko- wą, pani Perez wkroczyła do kuchni. – Ida ma nadzieję, że może Jack na dobre zechce osiąść w domu. W końcu teraz to jego własność. – Myślę, że go sprzeda. Na co mu dom tutaj, skoro nosi go po świecie? A oto rachunek. I proszę dać mi znać, gdybym była potrzebna. Pani Perez rzuciła okiem na rachunek, po czym przeszyła Annie zimnym jak stal wzrokiem, który jeszcze w liceum sprawiał, że gotowa była przyznać się do wszystkich popeł- nionych i nie popełnionych win. – To nie jest w porządku. – Za dużo? Zaraz jeszcze raz przeliczę. – Nie gadaj głupstw. Przecież wiesz doskonale, że potraktowałaś mnie ulgowo. Strona 5 8 Eileen Wilk s Annie pamiętała jednak, że mąż pani Perez był w tym roku dwukrotnie hospitalizowany. Starała się udawać niewiniątko. – Ach, chodzi pani o ten rabat dla seniorów? No, cóż... – Jesteś szelmą, Annie, ale masz wielkie serce. – Pani Perez pochyliła się i wypisała czek. – A gdy zobaczysz tego drugiego szelmę, powiedz mu, żeby mnie odwiedził. – Ze zmrużonymi oczami i przechyloną na bok głową wyglądała jak pomarszczony wróbelek. – Kiedyś, gdy ty i Jack byliście w liceum, myślałam sobie, że byłaby z was dobra para. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego. – Och, sama nie wiem. Byliście bardzo zaprzyjaźnieni, mieliście ze sobą wiele wspólnego, pomimo różnic... Pewnie uważałam, że uzupełniacie się nawzajem. Masz dobrze poukładane w głowie. Jack mógłby przejąć trochę twojej rozwagi i roztropności. – Tylko że zwykle działo się odwrotnie – zasępiła się Annie. – Wystarczy zapytać moich braci. Jack zawsze potrafił mnie namówić... – Zaczerwieniła się. Wkraczała na zbyt osobisty teren. Ostatnia eskapada, na którą ją namówił, była czymś znacznie poważniejszym, niż urywanie się ze szkoły z nim i z jej bratem Charliem. – Niewykluczone, że przydałoby ci się trochę jego impulsywności. Uchowaj Boże! Przekonała się na własnej skórze, jak marnie na tym wychodzi. Ruszyła w kierunku drzwi. – Dobrze, że Ben tego nie słyszy. – Ben chce jak najlepiej, ale zwykle braciom brakuje realizmu, gdy chodzi o ich małe siostrzyczki. A ty zawsze chyba musiałaś czuć przesyt, jeśli chodzi o troskliwość braci – powiedziała pani Perez, otwierając drzwi. Annie uśmiechnęła się szeroko. Przesyt! Spodobało jej się to określenie. Pasowało do jej sytuacji, jako że miała aż trzech starszych braci. Strona 6 Ślu b w Las Vegas 9 – Trafiła pani w sedno. A jak to będzie po hiszpańsku? – Una plaga testosterone – odparła starsza pani. – Plaga męskiego hormonu? – Annie roześmiała się i opuściła dom. Wsiadając do swojego forda bronco, uśmiechała się nadal. Zerknęła na listę dzisiejszych zleceń i skreśliła pracę u pani Perez. Choć był dopiero wrzesień, chłodne powietrze dawało się we znaki. Wciągnęła na siebie kurtkę, żeby móc opuścić szybę. Lubiła bezpośredni kontakt z otaczającym ją świa- tem – spokojną krzątaninę i trochę senną atmosferę rodzin- nego miasta, z jego surowymi, górskimi szczytami. Wpada- jące przez szybę powietrze pachniało sosną i jałowcem. Oddychanie tą znajomą mieszanką zapachową podniosło ją na duchu. Było późne popołudnie. Od nadciągających z północy burzowych chmur pociemniało niebo, spowijając świat w marzycielskim półmroku. Uwielbiała burze. Kiedy skręciła w ulicę Główną, zadzwonił telefon komór- kowy. Ucieszyła się, że może w sprawie pracy... Ale nie. – Co znowu, do diabła, robi Jack Merriman w mieście? – warknął jej do ucha starszy brat. – I dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – Odczep się, Ben, i nie trać czasu. Wal wprost, o co ci chodzi? W słuchawce rozległ się basowy, grzmiący dźwięk, który oznaczał chichot. – No więc, jak spędziłaś dzień, Annie? Jaką ładną mamy dzisiaj pogodę! Co sądzisz o ostatnim meczu Chicago Bulls? I dlaczego mi nie powiedziałaś, że Jack wraca? – Bo nie wiedziałam. Dopiero co usłyszałam o tym od pani Perez. Ben nie od razu odpowiedział. – Pewnie uważasz, że przesadzam. Ale po tych wszystkich Strona 7 10 Eileen Wilk s kłopotach, w jakie Jack wpakował ciebie i Charliego, chyba się nie dziwisz, że jestem trochę przeczulony? – To zależy, czy zadzwoniłeś do Charliego, żeby i jego obsztorcować. – Nikogo nie sztorcuję. Drobna rada od starszego brata... – Która brzmi jak rozkaz. Wciąż zapominasz, że nie mam piętnastu lat i nie muszę spowiadać się ze wszystkiego. Ale tobie to już weszło w nawyk. Annie miała dziesięć lat, gdy zginęli ich rodzice. Ben miał wtedy dwadzieścia dwa. Bez słowa protestu zrezyg- nował z własnego życia, żeby zachować rodzinę w całości. I choć Annie stopniowo zaczynała zdawać sobie sprawę z wagi jego poświęcenia, to jednak czasami doprowadzał ją do szału. I właśnie dlatego nie powiedziała mu o Jacku. Teraz poczuła się winna i szybko zmieniła temat. – W drodze do domu zajrzę do sklepu spożywczego. Czy coś ci kupić? Bo chyba pamiętasz, że dzisiaj wieczorem ty gotujesz? Ben pogderał jak zawsze, a ta stała licytacja o to, kto ma gotować, kto sprzątać, a kto ma wolny wieczór, podziałała na nią kojąco. Było prawie tak, jak za dawnych czasów. Duncan, jej drugi starszy brat, służył w Jednostkach Specjal- nych Amerykańskiej Armii, więc rzadko go widywała. Natomiast Charlie, jej kolejny starszy brat, był kierowcą wielkich, dalekobieżnych ciężarówek i kiedy przyjeżdżał do miasta, mieszkał z nią i Benem w ich dawnym domu, w którym wszyscy się wychowali. – No dobrze, dobrze – ustąpił wreszcie Ben. – Przy- rządzę chili con carne, jeżeli przywieziesz kilka ostrych papryk. Weź z pół tuzina. – Dwie wystarczą. – Chili Bena nawet bez papryki mogło rozpuścić metalową łyżkę, jeżeli nie jadło się go dość szybko. – Zrób, jak uważasz. Posłuchaj, szkrabie, jest mi głupio, Strona 8 Ślu b w Las Vegas 11 że tak na ciebie naskoczyłem. Chyba rzeczywiście traktuję cię, jakbyś jeszcze była w szkole i próbowała ukryć wszyst- ko, co uknuliście z Jackiem. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. – Przywykłam do tego. Ale może odłóżmy tę rozmowę do kolacji. Rozłączyła się, gdy tylko powiedzieli sobie ,,do widze- nia’’, przełknęła ślinę, ale nadal czuła w ustach gorzki smak. To poczucie winy zawsze powodowało u niej taką gorycz. Okłamała brata. Oczywiście, nie po raz pierwszy. Robiła to od dwóch miesięcy, jeśli nie wprost, to zatajając prawdę. Podobnie jak okłamała panią Perez. Do licha, przecież próbowała też okłamywać siebie! Annie domyślała się, po co Jack wrócił do miasta. Była więcej niż pewna, że chce rozwodu. Czarne burzowe chmury powodowały, że można byłoby pomyśleć, że to już zmierzch dnia. Po frontowym ganku domu McClainów przechadzał się mężczyzna. Pomimo lekkiego utykania, poruszał się swobodnie. Krótko ostrzyżo- ne włosy były równie ciemne jak chmury nad jego głową. Podobnie chmurny był wyraz jego twarzy. Od tego chodzenia jeszcze bardziej rozbolało go kolano. Wczoraj spędził czternaście godzin w samolocie, oczywiście łącznie z przesiadkami, plus jazda tutaj samochodem z Den- ver, nic więc dziwnego, że to głupie kolano znowu mu zesztywniało. Jednak nie zamierzał usiąść i spokojnie po- czekać na powrót Annie. Już po jednym dniu w tym przeklętym mieście rwał się do wyjazdu. Ale nie tylko Highpoint było przyczyną jego niepokoju. Opuścił Borneo, gnany potrzebą odnalezienia winnego tego całego draństwa, które go doprowadzało do białej gorączki. Wkrótce będzie musiał odbyć podróż do Denver i spróbować odszukać szubrawca. Strona 9 12 Eileen Wilk s Nie zamierzał jednak wyjeżdżać bez Annie. Nie tym razem. Na szczęście miejsca do chodzenia tam i z powrotem nie brakowało. Frontowy ganek McClainów obiegał cały dom. Był to rodzaj ganku, na którym ludzie z przyjemnością przesiadują w długie letnie wieczory, miejsce, gdzie młody człowiek może skraść pocałunek swojej pierwszej miłości. Nie znaczy to, że Jack skradł właśnie tutaj czyjkolwiek pocałunek. Annie McClain zawsze była dla niego jak młodsza siostrzyczka – której niestety nigdy nie miał – piegowata, naprzykrzająca się dziewczynka, która z cza- sem zamieniła się w jego dobrą przyjaciółkę. I nagle, nie wiadomo kiedy, zmieniła się. Albo on się zmienił. Na końcu ganku znajdowała się drewniana bujana ławeczka. Pomalowana na jaskrawy, niestosowny w tym miejscu turkus. Dzieło Annie, pomyślał i przystanął. Uśmiechnął się lekko. Annie uwielbiała jaskrawe kolory. Jej zamiłowanie do żywego koloru wyłaniało się nieocze- kiwanie spomiędzy obronnych szarych szańców, którymi zwykle się otaczała, zaskakując taką właśnie turkusową huśtawką czy na przykład parą jaskrawoczerwonych teni- sówek. Pomarańczowy kot wielkości małego niedźwiadka wał- konił się na ławeczce i udawał, że wcale nie interesuje go ten ruchliwy mężczyzna. – Skoro, jak się wydaje, jesteś tu domownikiem, po- wiedz mi, kocie, o której Annie zwykła wracać? – zapytał Jack, wsuwając ręce do tylnych kieszeni. – Mniej więcej o tej porze – odezwała się Annie. Stała na dole schodów, przyciskając kurczowo dwie brązowe torby z zakupami, jakby ich ciężar miał ją utrzymać na ziemi w porywistym wietrze. Była tu wreszcie, a on nie wiedział, co ma powiedzieć. Wolał po prostu patrzeć bez Strona 10 Ślu b w Las Vegas 13 słów na starą przyjaciółkę, nie dopuszczając do głosu zarówno obecnych uczuć, jak i niedawnych urazów. Miała odrobinę dłuższe włosy, na tyle długie, żeby je zebrać w koński ogon, który harcował na wietrze. Ale nie zmieniły koloru – jak dawniej były lśniące i rudawobrązowe. Podobał mu się sposób, w jaki je ściągnęła do tyłu, od- słaniając i pokazując światu swoją śliczną twarz. Miała delikatne, lekko wypukłe policzki, gładkie wysokie czoło, wyraźnie zarysowany, świadczący o silnym charakterze podbródek, zaś oczy tak zielone jak irlandzkie wzgórza, które kiedyś go zachwyciły. Podszedł bliżej i popatrzył na nią z góry. Taka kruszyna. Często o tym zapominał. Była bowiem naładowana tak wielką energią, iż łatwo było zapomnieć o jej drobnej posturze. – Dobrze wyglądasz – zauważył. – Och, nie wątpię. Zawsze najlepiej wyglądam w robo- czym ubraniu, bez makijażu i z rozwianymi włosami. – Właściwa odpowiedź na komplement powinna brzmieć ,,dziękuję’’. – Odkąd to oczekujesz właściwej odpowiedzi na co- kolwiek? – Możesz wierzyć lub nie, ale ja naprawdę mam pewne wyobrażenie o tym, co jest właściwe. Uważam, na przykład, że zamężna kobieta powinna nosić obrączkę. A gdzie jest twoja? – Powiedziałeś komuś o... Las Vegas? – zaniepokoiła się. – Nie. Gdy dotarło do mnie, że wolisz, aby nasze małżeństwo pozostało tajemnicą, strzegłem jej jak oka w głowie. Czy nie było tak zawsze? – Powiedzmy, że to działało w obie strony – powiedziała oschłym tonem. – A tak poza wszystkim, to musimy porozmawiać. Tylko czy nie lepiej to zrobić w domu, zamiast tkwić na wietrze? Strona 11 14 Eileen Wilk s Jack odsunął się na bok, żeby mogła wejść na ganek. Nie kwapił się z odebraniem od niej toreb, chociaż wiadomo było, że z takim ładunkiem będzie jej trudno dogrzebać się do kluczy i otworzyć drzwi. Nie zaofiarował jej pomocy, ponieważ był zbyt wściekły. Przywykł do tego, że jego złość mija równie szybko, jak się pojawia. Ale ta złość nie opuszczała go już od paru miesięcy, szarpiąca wnętrzności złość w połączeniu z ponurym nastrojem była czymś zupeł- nie nowym. Nie czuł się z tym dobrze. Szedł za Annie, lekko utykając i przez cały czas czynił sobie w duchu wymówki. Wiedział, że walcząc z nią, nic nie wskóra. Minęli pokój dzienny i jadalnię, aż dotarli do wielkiej, staroświeckiej kuchni. Tutaj się rozluźnił. Po raz pierwszy od przyjazdu do miasta poczuł sens słów ,,powrót do domu’’. Spędził tu przecież tyle godzin. – Niewiele się tu zmieniło – mruknął. – Podłoga jest nowa, ale ma ten sam odcień zieleni co poprzednia. Annie postawiła torby na dębowym stole. – Podłoga jest nowa od pięciu lat. Widać, jak dawno cię tutaj nie było, Jack. – Aż tyle? – Odniósł zupełnie inne wrażenie, a wspo- mnienia, które go atakowały, były tak miłe i przyjazne, jak sfora szczeniąt. Podszedł do stołu i automatycznie zaczął pomagać wyładowywać zakupy, tak jak to robił tysiące razy w tym domu. Annie stała po drugiej stronie. Na tyle blisko, że mógłby jej dotknąć... gdyby uważał, że jego dotyk zostanie dobrze przyjęty. Zmarszczyła brwi. – Kulejesz. – Parę tygodni temu miałem wypadek samochodowy i wyrżnąłem się w kolano. Nic poważnego. Strona 12 Ślu b w Las Vegas 15 Przebłysk zainteresowania i troski w jej oczach sprawił mu przyjemność. – Co się stało? Jesteś przecież dobrym kierowcą. Tak, był, i dlatego wypadek nie skończył się katastrofą. Zamierzał jej o tym opowiedzieć, a także o wielu innych sprawach, ale jeszcze nie teraz. – O, kupiłaś tę paprykę. – Uśmiechnął się od ucha do ucha, wyjmując plastikową torebkę z dwiema małymi, szatańsko mocnymi paprykami. – Czyżby Ben zamierzał przyrządzić jedno ze swoich sławnych chili? – Tak. – Chwyciła mleko i masło, które wyjął, i zaniosła je do lodówki. – A czy mam jakąś szansę wproszenia się na kolację? – Dawno już nie jadł chili Bena, które tak wspaniale paliło w żołądku. Annie rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię. – No wiesz, Jack, nie czujesz, że... biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności... byłoby to trochę niezręczne? – Domyślam się, że nic nie wie o naszym ślubie? – Nie. – No to dlaczego nie powiedziałaś nikomu o Vegas? – Wstydziła się? Postanowił zignorować kolejną falę gniewu. – Ja... nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przecież nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Ja byłam tutaj, a ty tysiące kilometrów stąd, w Timbuktu... – Na Borneo – rzucił ze złością. – Na jedno wychodzi. Byłeś daleko, budowałeś tam coś, a ja byłam tutaj. Nie wiedziałam, co powiedzieć ludziom. Nie odpowiedziałeś na mój list. – Jestem tutaj, czy to nie wystarczy? – Jack. – W jej głosie usłyszał irytację. – Nie mówię o tych kilku słowach, które nabazgrałam dwa tygodnie temu. Mówię o czterostronicowym liście, który napisałam po twoim wyjeździe. Strona 13 16 Eileen Wilk s – Odpowiedziałem. Wysłałem ci bilet. Napisała te cztery strony, zgoda, cztery strony o tym, jak bardzo jest jej przykro, jak bardzo jej na nim zależy, ale że nie chce zostawić wszystkiego, co zna i w czym potrafi się poruszać, dopóki on nie podejmie jakiejś konkretnej decyzji w związku z jej osobą. Co było równie bezsensowne, jak pływanie nago w styczniu. Przecież ożenił się z nią. Do czego jeszcze może zobowiązać się mężczyzna? – Nie nazwałabym biletu lotniczego w jedną stronę uczciwą próbą porozumienia się – powiedziała oschłym tonem. – Wiedziałaś, co oznacza ten bilet. Chciałem, żebyś była ze mną. Ale ty byłaś zbyt zajęta ukrywaniem się w Highpoint, naprawianiem dachów i rur tutejszym mieszkańcom. Czy dlatego trzymałaś nasze małżeństwo w tajemnicy, ponieważ uważałaś, że mu nie sprostasz? Chciałaś być wolna? Umawiać się na randki? Słyszałem, że ostatnio kręcił się tutaj Toby Randall. – Wczoraj wieczorem napomknęła mu o tym Ida. Annie zrobiła wielkie oczy. – Bądź poważny, Jack. Toby Randall? Przypuszczam, że jest miłym chłopakiem, ale na miłość boską? To jeszcze dzieciuch, któremu mamusia ciągle prasuje slipki. – Poważnie? – Pomimo parszywego nastroju jednak się uśmiechnął. – Skąd wiesz? – Powiedział mi. Radził się mnie, co zrobić, żeby z tym skończyła. Naprawdę, Jack, nie ośmieszaj się. Zawsze miałam dużo kumpli wśród chłopaków, dobrze o tym wiesz. Aż trudno uwierzyć, że możesz mnie posądzać o zdjęcie obrączki z chęci ukrycia tego przed ludźmi. – Odwróciła się, rozprawiając się szybko z pozostałymi nie rozpakowanymi artykułami spożywczymi. – Sądziłam, że znasz mnie lepiej. Westchnął. – Do licha, Annie, przepraszam. Czuję się tak, jakbym się poruszał po nieznanym terenie. Zupełnie nieznanym. Aż do dzisiaj rano mógłby przysiąc, Strona 14 Ślu b w Las Vegas 17 że nigdy nie był zazdrosny o żadną kobietę, a przynajmniej aż do szkoły średniej, kiedy Charlie próbował mu odbić Mary Wolfstedder. Ale wtedy nie wiedział nawet, że to co czuje to zazdrość. I czymkolwiek to było, nie spo- dobało mu się. Do diabła. To przez Annie czuje coś, czego nie chce czuć. – Więc gdzie jest twoja obrączka? – Na górze, w kasetce z biżuterią. – Mogłoby się wydawać, że porządkowanie żywności jest dla niej ważniej- sze niż rozmowa z nim, skoro nawet nie zerknęła w jego stronę, tylko kręciła się po kuchni. – Dlaczego robisz z tego taki problem? Przecież sam nie chciałeś nosić obrączki. Powiedziałeś, że na pewno ją zgubisz, gdy będziesz ją zdejmować w czasie pracy. A ponieważ nie jesteśmy praw- dziwym małżeństwem, więc... – Przestań. Może dla ciebie nie jesteśmy, ale dla mnie tak. Stanęła jak wryta. – Przepraszam. Zamierzałam w końcu powiedzieć bra- ciom, ale chciałam z tym poczekać do czasu, kiedy się dowiem, co dalej zamierzasz. Biorąc pod uwagę, jak się zachowałeś, a potem ten twój wyjazd... Po prostu zabrałeś się, zostawiając mi tę głupią kartkę. ,,Kiedy się opamiętasz, dołącz do mnie’’. Aż nie chce się wierzyć! Potrząsnęła głową i zniknęła w spiżarni. – Podobno znasz się świetnie na kobietach, Jack. Czy naprawdę myślałeś, że po takiej kartce polecę na drugi koniec świata, żeby zostać z tobą? – Nie jesteś taka jak inne kobiety. Jesteś... Annie. – Annie, jego przyjaciółka, która stanęła razem z nim w paradnej kaplicy ślubnej i obiecała być z nim na zawsze... a to ,,zawsze’’ trwało tylko dwie godziny. Dostatecznie długo dla niego, żeby dostać pilne wezwanie do dalekiego Strona 15 18 Eileen Wilk s kraju. Dostatecznie długo dla Annie, żeby zmienić zdanie na jego temat. – Byłem zły, pisząc tę kartkę. Odmówiłaś wyjazdu ze mną. Wyszła ze spiżarni. – Nie byłam przygotowana na opuszczenie kraju niemal w tej samej chwili, w której wyszłam za mąż! Do licha, ja w ogóle nie myślałam o braniu ślubu. Poza tym uważałam, że potrzeba czasu, żeby się dopasować... ale właśnie wtedy zadzwonił ten telefon. Wszystko potoczyło się tak szybko. Zbyt szybko. Nie uważam, żeby moja reakcja była najwłaś- ciwsza, ale gdybyś ty nie... och, do diabła. Znowu robię to samo. – Skrzywiła się. – Obiecałam sobie nie wracać do naszego sporu. I tak dostatecznie skrzywdziliśmy się na- wzajem tamtego wieczoru. Zapamiętał to. Wyraźniej, niżby tego pragnął, zapamię- tał przykre słowa, jakie powiedział, kiedy ich sprzeczka wymknęła się spod kontroli i jakby zaczęła żyć własnym życiem, a także słowa, które cisnęła mu w odpowiedzi. Słowa, które ją tak zaszokowały, że aż zamilkła, a po których on spędził noc w kasynie, a potem, następnego ranka, wyjechał na drugi koniec świata. Takie słowa jak ,,kłamca, egoizm’’ czy ,,na miłość boską, wydoroślej’’. A także te, które nie opuszczały go i nie dawały spokoju od dwóch miesięcy i siedmiu dni. ,,Małżeństwo z tobą jest największą pomyłką mojego życia’’. – Czy dlatego nie powiedziałaś o tym nikomu, bo nie chciałaś się przyznać do strasznej pomyłki, jaką popełniłaś? – Stchórzyłam, tak? To chciałeś usłyszeć? Powiem ra- czej, że nie czułam się na siłach stawić czoło ludzkiej ciekawości, ponieważ nie miałabym odpowiedzi na ich pytania. Z początku czekałam, kiedy odpowiesz na mój list, ale nie doczekałam się. A im więcej czasu upływało, tym trudniej było cokolwiek powiedzieć. Jack potarł nerwowo twarz. Przecież to ona nie od- Strona 16 Ślu b w Las Vegas 19 powiedziała, nie on. Wysłał jej bilet, na co w ogóle nie zareagowała. – Może lepiej nie spierajmy się o to, czy odpowiedzia- łem, czy nie na twój pierwszy list. Jestem tutaj z powodu twojego drugiego listu. – Mojego drugiego listu? – zdziwiła się. – Więc zlek- ceważyłeś mój czterostronicowy list, a teraz przygnałeś z powrotem, tylko dlatego że wściekłam się na to, co napisała jakaś twoja była znerwicowana kochanka? A napisa- ła to pewnie tylko dlatego, że przestała brać lekarstwa na uspokojenie... Złapał ją za ramiona, chcąc, żeby nareszcie przestała krążyć. – Napisałaś, że dostałaś anonimowy list z pogróżkami. Powiedz dokładnie, co w nim było? – Że jeszcze pożałuję, że wyszłam za ciebie. Po prostu stek bzdur. Na miłość boską, Jack, tym się nie trzeba przejmować! – Zachowałaś go? – A po co? – Próbowała mu się wyrwać. – Czy naprawdę jesteś tutaj z powodu tego listu? – Między innymi. Posłuchaj, Annie, powinniśmy poroz- mawiać o pewnych sprawach, i wolałbym to zrobić przed powrotem twoich braci. Piegi na zgrabnym nosku Annie jakby wystąpiły na wierzch, wyraźnie kontrastując z jej nagle pobladłą twarzą. – Świetnie. Naprawdę świetnie. Wiem, o co ci chodzi. Chcesz rozwodu. Nie będę się sprzeciwiać. Mam tylko nadzieję, że potrafisz to załatwić... spokojnie i bez rozgłosu. – Rozwodu?! – Już nie panował nad złością. – Nie przyjechałem tu po to, żeby cię prosić o rozwód, Annie! Domagam się prawa do nocy poślubnej, do której nigdy nie doszło! Strona 17 Rozdział drugi Annie odskoczyła jak oparzona. – Chyba się przesłyszałam! – A co w tym dziwnego? Utrzymujesz, że nasze małżeń- stwo nie jest prawdziwe. Poślubna noc może więc zmienić twoje nastawienie. Nie dotrzymałaś obietnicy. Patrzyła ze zdumieniem na mężczyznę, którego, jak sądziła, znała lepiej niż kogokolwiek na świecie. I nie poznawała go. Och, znała dobrze jego twarz. Była to jedna z tych ujmujących twarzy o nieregularnych rysach, stworzona do chytrych uśmieszków i grzesznych, sugestywnych min. Ale wyraz jego czekoladowych oczu zmienił ten bliski i znany jej obraz w coś obcego i napawającego lękiem. Nigdy jeszcze nie spoglądał na nią tak surowo. Nawet tamtego strasznego wieczoru, kiedy obrzucali się wyzwiskami jak granatami. Złość zmąciła jego myśli, kierując je na niewłaściwe tory. – Och, Jack, i dokąd nas to wszystko zaprowadziło – powiedziała ze smutkiem Annie. – Co masz na myśli? Przecież rozmawiamy. Próbujemy dojść do porozumienia. – Podszedł bliżej. – Powinnaś być szczęśliwa. O ile wiem, kobiety mają fioła na punkcie rozmawiania i dogadywania się. – A w jakiej sprawie mielibyśmy się jeszcze dogadywać? Skoro już mnie nawet nie lubisz jak dawniej. Strona 18 Ślu b w Las Vegas 21 – Oczywiście, że cię lubię. Jesteś Annie. – Powtarzasz to, jakby moje imię miało wszystko tłu- maczyć! – A czy tak nie jest? Przyjaźnimy się od bardzo dawna. – I powinniśmy zostać przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. – Nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy być jednocześnie przyjaciółmi i małżeństwem. Potrząsnęła głową. – Ty mnie nie rozumiesz. – I prawdopodobnie właśnie to, że nie był w stanie jej zrozumieć, powodowało, że musiała go zranić. I sprawić, że jego oczy stały się zimne i wrogie, co z kolei jej sprawiło ból. – Jack, ja po małżeństwie oczekuję czegoś więcej niż przyjaźni. – To ty mnie nie rozumiesz. – Zniecierpliwiony, prze- ciągnął ręką po włosach. Były za krótkie, żeby ten ruch mógł je zmierzwić. – Posłuchaj, skoro ja jestem gotów zapomnieć o twojej dezercji, ty mogłabyś przynajmniej okazać trochę dobrej woli i wyjść mi naprzeciw. Ruch, jaki wykonał, odwrócił jej uwagę od słów, a skiero- wał na jego włosy. A może nie była gotowa na dyskusję, która, tego była pewna, nie oszczędzi żadnego z nich. Kiedy ostatni raz widziała Jacka, miał długie, zmierz- wione włosy, z intrygującymi pasemkami, rozjaśnionymi przez zabójcze słońce Paragwaju. Dotykała tych ślicznych pasemek, zanurzając palce w jego włosach. Ale teraz były na to za krótkie. Jedyne, co mogłaby teraz zrobić, żeby je popieścić, to pogłaskać tę miękką, brązową czuprynę od góry aż po zagłębienie szyi... Zacisnęła wargi. Nie powinna sobie pozwalać na takie myśli. – Co ci się znowu nie spodobało? – Pozwoliłeś fryzjerowi, żeby cię oskalpował. Rzucił jej poirytowane spojrzenie. – Ja naprawdę próbuję rozmawiać poważnie, Annie. Czy Strona 19 22 Eileen Wilk s nie sądzisz, że komentarze na temat mojego wyglądu możemy zostawić na później? – Nie chodzi tylko o twoje włosy. Także zeszczuplałeś, i kulejesz. Powinieneś bardziej dbać o siebie, Jack. Przechylił głowę na bok. – A co ty robisz? Jak nazwiesz to, co robisz? – Po prostu daję ci drobną radę. – Nie, próbujesz znowu bawić się w moją siostrę. Ale to nie działa, Annie. Już nie. Nie po tym, kiedy trzymałem cię w ramionach i czułem, jak bardzo się rozpalasz. Poczerwieniała, zacisnęła wargi i odwróciła się. – Nie pójdę z tobą do łóżka. – Chcesz się założyć? Złowieszczy ton jego głosu sprawił, że rzuciła się przed siebie, ale choć była szybka, on okazał się jeszcze szybszy. Złapał ją za ramiona i szarpnął do góry, przyciskając do siebie, a ona omal nie krzyknęła z powodu jego szorstkiej twarzy i z powodu nieznośnego, a jakże słodkiego doznania w zetknięciu z jego ciałem. Waliło jej serce. – Zostaw mnie. – To niemożliwe. Patrzył na jej wargi, a jej bijący dziko puls zatrwożył ją bardziej niż jego naigrawająca się z niej męskość. – Nie chcę tego. – To ciekawe, ale nie przypominam sobie, żebyś przed wyjściem za mnie kiedykolwiek mnie okłamywała. Widziała już wcześniej podobną zawziętość w oczach Jacka – kiedy współzawodniczył z kimś. Przeważnie był ustępliwym, łatwym w kontaktach człowiekiem, ale coś się w nim zapalało, kiedy postanawiał wygrać. A ona stała się dla niego wyzwaniem. Kimś, z kim musi wygrać. – Zamierzam cię pocałować, Annie. Nie, pomyślała. Ale nie ruszyła się. Stała tak, sztywna i unieruchomiona jego rękami, z mocno walącym pulsem. Strona 20 Ślu b w Las Vegas 23 Może, pomyślała, jeżeli pozwolę mu się pocałować, prze- stanie próbować ze mną wygrać. Może ją wtedy puści. Pochylił głowę, ale jej nie pocałował. Zamiast tego, przeciągając koniuszkiem języka wzdłuż jej dolnej wargi, wystawił ją na jakże słodką udrękę. Szarpnęła głowę do tyłu, ale on wzmocnił uścisk, przytrzymując ją w miejscu. Kiedy zaczął muskać językiem jej szyję, z trudem łapała oddech. Próbowała go odepchnąć. – Do licha, Jack, nie rób tego. Nie igraj ze mną. – Kto mówi, że igram? – Tym razem jego usta już nie pieściły. Domagały się. Gorące, twarde, niespokojne, już o nic jej nie prosiły, a żądały wszystkiego. Na Boga, chciała dać mu wszystko, czego żądał, i jeszcze więcej. Przepełniło ją pożądanie. To był smak Jacka i jego zapach, uderzający do głowy, który – pomimo czasu, jaki minął – tak dobrze pamiętała, a który poznała w wieczór ich ślubu. Tuż przed tym, zanim ją opuścił. Otrząsnęła się i szarpnęła do tyłu głowę. – Jack... – Odpychała go. Nawet nie drgnął. Jego ciało było twarde i napierało na nią, jego zapach wypełniał jej nozdrza. – Tak nie można. – Można. – Wzrok miał zawzięty, ale głos łagodny. – Pozwól tylko, a przekonam cię, jak może być nam dobrze. – Co tu się dzieje, do diabła? – nagle odezwał się za nią niski, chrapliwy głos. Annie zamknęła oczy. Wybornie. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby jej brat rzucił się Jackowi do gardła, a Jack... – Nic takiego, Ben – powiedział Jack, nie spuszczając oczu z Annie. – Właśnie witam się z moją żoną. No tak. To było to. Dopiero teraz się zacznie! Burza przeszła, pozostawiając po sobie świeże, chłodne powietrze, niebo pokryte gwiazdami i mokrą huśtawkę na ganku. Annie, nie bacząc na wilgoć idącą od ławeczki,