Pia Melody - Toksyczne związki
Szczegóły |
Tytuł |
Pia Melody - Toksyczne związki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pia Melody - Toksyczne związki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pia Melody - Toksyczne związki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pia Melody - Toksyczne związki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
PIA MELLODY
TOKSYCZNE ZWIĄZKI
Strona 2
PRZEDMOWA
Niektóre osoby przeżywają tak silnie pewne normalne ludzkie uczucia, takie jak
wstyd, lęk, ból i gniew, że prawie nigdy nie opuszcza ich niepokój, że „coś z nimi jest nie
tak”. Uważają one często, że powinny uszczęśliwiać ludzi wokół siebie, a kiedy okazuje się,
że nie jest to możliwe, czują się w jakiś sposób upośledzone i mniej wartościowe od innych.
Tacy ludzie często angażują się przesadnie we wszystkie codzienne wydarzenia,
przeżywając je o wiele silniej i głębiej, niżby tego wymagały konkretne sytuacje. Kiedy dzieje
się coś, co normalnie budzi w ludziach zwykły lęk, ich ogarnia panika lub atak chorobliwej
trwogi. Takie ataki mogą zresztą zdarzać im się „bez powodu”. To normalne, że życiu
towarzyszy nieraz ból, ale kiedy ich to spotyka, popadają w czarną rozpacz, nie widzą już
żadnej nadziei, a czasem zaczynają wręcz myśleć o samobójstwie lub na serio do niego się
zabierać. W sytuacji, która normalnie prowokuje ludzi do autentycznego gniewu, oni
wybuchają nieposkromioną wściekłością. A owym wstrząsającym przeżyciom emocjonalnym
towarzyszy często myśl: „Dlaczego on traktuje mnie w ten sposób? Czy nie wie, jakie to dla
mnie bolesne?”. Nie są jednak w stanie zapanować nad owymi emocjonalnymi
wybuchami i w rezultacie odczuwają pogłębiający się znacznie niepokój i zagubienie.
Takie intensywne reakcje emocjonalne często zdarzają się w sytuacjach, których
dramatyzm jest naprawdę znikomy. Może to być, na przykład, brak zgody między
współmałżonkami co do tego, jaki obejrzeć film lub gdzie jechać na urlop. Głęboką rozpacz
lub gwałtowną wściekłość może wyzwolić odmowna odpowiedź na podanie o pracę, żal z
powodu przeniesienia się przyjaciela do innego miasta lub złość na kota sąsiadów, który
narobił nam na wycieraczkę. Każde z tych przeżyć może spowodować emocjonalne reakcje,
które są bardzo dalekie od umiarkowanych, a mogą przybierać różną postać: od gwałtownych
wybuchów uczuć po jadowitą słodycz i manifestacyjną obojętność zewnętrzną. Oba rodzaje
tych wyraźnie niekontrolowanych reakcji zmieniają życie takich osób i ich stosunki z
otoczeniem w jedno pasmo wyjątkowej udręki.
Dysponujemy już dobrze udokumentowanym materiałem, wykazującym, że fizyczne
napięcie, towarzyszące ustawicznym wybuchom takich emocji lub ich dławieniu w sobie,
może przyczyniać się do groźnych schorzeń fizycznych, takich jak nadciśnienie, choroby
serca, artretyzm, migrena, czy nawet rak. Ten emocjonalny czynnik współuzależnienia może
więc podkopywać nie tylko nasze stosunki z innymi ludźmi, ale i nasze zdrowie.
A jednak tacy ludzie zachowują się tak, jakby wierzyli, że tylko przez osiągniecie
Strona 3
„doskonałości” we wszystkim, co robią, albo przez zadowolenie wszystkich otaczających ich
ludzi mogą uśmierzyć owe wybujałe, niekontrolowane i irracjonalne uczucia. Żyją w
złudzeniu, że mogą uwolnić się od cierpienia, jeśli po prostu „poprawią się” lub zyskają
aprobatę ludzi, których uważają za szczególnie ważnych w swoim życiu. W ten sposób
nieświadomie obarczają tych ludzi odpowiedzialnością za swoje szczęście. Kiedy ci, których
pragną zadowolić, „nie doceniają tego, co dla nich robię” i nie okazują wyraźnej aprobaty,
zniewolone przez swoje własne emocje osoby wpadają w prawdziwą wściekłość. Skoro
jednak dobra opinia takiego dostarczyciela aprobaty jest dla nich aż tak ważna, muszą stłumić
ową wściekłość. W rezultacie, choć nie okazują złości bezpośrednio, przesącza się ona na
zewnątrz w postaci sarkazmu, ironicznej wyrozumiałości, złośliwych żartów lub innych
różnych zachowań zaczepno-obronnych.
Często tacy ludzie wydają się osobami wyrozumiałymi i chętnymi do pomocy.
Wystarczy jednak dobrze im się przyjrzeć, aby dostrzec w nich potężną potrzebę
sprawowania kontroli nad bliskimi i poddawania ich takiej manipulacji, aby dostarczali im
nieustannej aprobaty, bez której - jak są przekonani - nie mogą opanować dręczących ich
emocji. Lecz te wszystkie wysiłki na dłuższą metę są bezużyteczne, ponieważ nikt nie może
uwolnić ich od sposobu, w jaki przeżywają swe uczucia. Mogą więc dojść do wniosku, że nie
ma dla nich ratunku.
Z drugiej strony, niektórzy ludzie o bardzo podobnej przeszłości doświadczają czegoś
zupełnie przeciwnego. Normalne ludzkie emocje są w nich tak pomniejszone, że właściwie w
ogóle nie doznają uczuć - nie wiedzą co to strach, ból, wstyd, a także co to radość, rozkosz,
zadowolenie. Dryfują przez życie jak odrętwiali, od jednego dnia do następnego.
Psychoterapeuci zwrócili uwagę na te dwie grupy objawów przy okazji obserwowania
i leczenia rodzin alkoholików i innych osób uzależnionych od środków chemicznych.
Członkowie takich rodzin są zwykle dręczeni gwałtownymi uczuciami wstydu, lęku,
złości i bólu, pojawiającymi się w ich stosunkach z alkoholikiem lub narkomanem, wokół
którego ogniskuje się całe życie rodziny. Często jednak nie są w stanie wyrazić tych uczuć w
zdrowy sposób, na skutek wewnętrznego przymusu, który każe im troszczyć się o taką
uzależnioną osobę i robić wszystko, byle tylko ją zadowolić.
Na pozór celem tych wysiłków jest wyciągnięcie alkoholika lub narkomana ze
szponów nałogu. W stosunkach między alkoholikiem a jego rodziną zaobserwowano jednak
aspekty irracjonalne. Jednym z nich jest powszechnie obserwowany fakt, że większość
członków rodziny żywi złudną nadzieję, iż jeśli tylko uda im się osiągnąć doskonałość w ich
„odnoszeniu się” i „pomaganiu” alkoholikowi, porzuci on swój nałóg, a oni, członkowie
Strona 4
rodziny, zostaną uwolnieni od straszliwego wstydu, bólu, strachu i gniewu.
Niestety, ta strategia nigdy nie jest skuteczna. Nawet wówczas, gdy alkoholikowi
udaje się zerwać z nałogiem, jego rodzina często pozostaje chora i w końcu wydaje się
przeklinać jego abstynencję, a czasem nawet ją sabotuje. Bywa tak, jakby uzależnienie
alkoholika było członkom rodziny potrzebne, aby mogli utrzymywać swoją zależność od
niego w podsycaniu nadziei na zrozumienie gwałtownych uczuć, które ich dręczą.
W pewien sposób alkoholik pośrednio lub bezpośrednio wykorzystuje i poniża
członków swej rodziny poprzez swoje egocentryczne zachowania. Osoba uzależniona od
środków chemicznych potrafi tak wykorzystywać resztę członków rodziny fizycznie,
seksualnie i emocjonalnie, że każdy normalny człowiek nie wytrzymałby tego i dawno ją
porzucił. Na tym jednak polega drugi irracjonalny aspekt stosunku członków rodziny do
uzależnionej osoby: nie porzucają jej i wydają się być złączeni z nią na śmierć i życie jakąś
wspólną chorobą.
Owa wytrwałość, z jaką członkowie rodziny pozostają w związku z alkoholikiem
pomimo szkodliwych konsekwencji tego związku (nadużycie), odnajduje swoją analogię w
uporze, z jakim alkoholik pije, chociaż zdaje sobie sprawę ze szkodliwych konsekwencji
picia. Staje się oczywiste, że tak jak alkoholik uzależnił się od alkoholu w złudnej nadziei, że
picie pomoże mu zapanować nad dręczącymi uczuciami towarzyszącymi jego chorobie, tak i
rodzina alkoholika uzależnia się od niego w podobnie nałogowy sposób. Innymi słowy,
alkoholik i osoba współuzależniona próbują uwolnić się od identycznych podstawowych
objawów takiej samej choroby: nałogowiec za pomocą alkoholu, a osoba współuzależniona za
pomocą nałogowego związku.
To współuzależnienie, łączące członków rodziny z alkoholikiem lub narkomanem,
doprowadziło psychoterapeutów do wniosku, że mają tu do czynienia z bolesną i powodującą
kalectwo chorobą - chorobą, jaką następnie rozpoznali również w niezliczonych rodzinach w
całej Ameryce, których żaden członek nie byl osobą uzależnioną od środków chemicznych.
Sądzimy, że ci biedni, cierpiący ludzie znaleźli się w szponach poważnej choroby
zwanej współuzależnieniem. Niestety, niewielu z nich wie cokolwiek o leczeniu się z owych
okaleczeń, których objawy opisaliśmy wcześniej. Ludzie cierpiący na współuzależnienie
często pogrążają się w rozpaczy i w końcu umierają, nie mogąc znieść jego skutków.
Świadectwa zgonu nigdy nie wymieniają tej choroby. Zamiast niej mówi się o
beznadziejności, o samobójstwach, o „wypadkach” oraz problemach sercowo-naczyniowych i
o złośliwych nowotworach, które - jak wykazują badania -związane są z apatią,
samozaniedbaniem, stresem, a także tłumionym gniewem i towarzyszącą mu depresją.
Strona 5
Jest to choroba zadziwiająco trudna do rozpoznania, ponieważ cierpiący na nią ludzie
kryją się pod maską konwencjonalnych zachowań i odnoszonych sukcesów, aby zdobyć to, co
jest dla nich najważniejsze: uznanie. Lecz ci nieszczęśni niewolnicy potężnych, pozornie
bezpodstawnych, przymusowych uczuć są skazani na kierat bezustannych osobistych
niepowodzeń i dręczących doznań wstydu, bólu, lęku i tłumionego gniewu.
W rozpaczliwych usiłowaniach uwolnienia się od tych przytłaczających uczuć wielu
współuzależnionych sięga po środki chemiczne, szukając w nich ulgi. Są wyjątkowo podatni
na to, by stać się alkoholikami lub innego rodzaju nałogowcami. Uważamy, że
współuzależnienie leży u podstaw takich nałogów i dostarcza im paliwa. Kiedy alkoholik lub
osoba uzależniona od czegokolwiek innego wyrzeka się jakiegoś nałogowego zachowania lub
środka chemicznego, na swej drodze do wyleczenia będzie musiała stanąć twarzą w twarz z
licznymi konsekwencjami oraz objawami współuzależnienia.
W ciągu ostatnich ośmiu lat Pia Mellody prowadziła terapię osób współuzależnionych
w The Meadows, ośrodku leczenia z uzależnień w Wickenburgu, w stanie Arizona. Osobiście
doprowadziła setki ludzi, doświadczających męczarni współuzależnienia, do zdrowia i
integracji osobowości. Celem tej książki nie jest ukazanie szczegółowej historii rozwoju
koncepcji współuzależnienia lub też argumentów przemawiających za uznaniem go za
autentyczną chorobę.
Jej celem jest opisanie tej choroby tak, jak ją widziała Pia Mellody - od wewnątrz, w
kolejach życia setek jej pacjentów, a także w swym własnym życiu. Chociaż wszyscy troje
przyczyniliśmy się do napisania tej książki, Pia Mellody używa w niej pierwszej osoby liczby
pojedynczej przy opisie choroby i drogi prowadzącej do uleczenia.
Terapeutyczne koncepcje, metody i eklektyczne podejście zostały tu wyrażone za
pomocą języka zrodzonego z doświadczeń Pii Mellody w jej walce z chorobą, a nie z
teoretycznych dywagacji. Nie jest to zresztą w ogóle próba opisania lub obrony jakiejś
teoretycznej konstrukcji. Autorzy tej książki pragnęli raczej:
1) opisać strukturę choroby współuzależnienia w terminologii zgodnej ze sposobem, w
jaki pojawia się ona i działa w codziennym życiu i stosunkach między ludźmi,
2) wskazać na praktyczny model terapii, która naprawdę doprowadza do zdrowia ludzi
dręczonych objawami tej choroby. Dla tych, którzy zainteresują się historią i rozwojem
pojęcia współuzależnienia w literaturze psychologicznej, zamieściliśmy krótki dodatek na
końcu książki.
Wiele koncepcji zawartych w tej książce, jak na przykład powiązanie
współuzależnienia z przeżyciem nadużycia w dzieciństwie lub opis zewnętrznych i
Strona 6
wewnętrznych granic, zostało sformułowanych przez Pic Mellody wiele lat temu. Fakt, że
niektóre z tych idei zaczęły być powszechnie znane i wykorzystywane przez
psychoterapeutów i osoby współuzależnione dzięki jej odczytom i serii kaset
magnetofonowych (Permission to be Precious) jest hołdem złożonym jej intuicji. Cieszymy
się, że możemy z Pią współpracować w przedstawieniu jej i naszych poglądów na
współuzależnienie w uporządkowanej formie pisemnej.
Mamy nadzieję, że po przeczytaniu tych stronic cierpiący na tę chorobę będą mogli
zmierzyć się z nią i wejść na drogę ozdrowienia, ponieważ już samo zdobycie się na odwagę,
by stanąć twarzą w twarz ze współuzależnieniem, i wyjście poza to uparte zaprzeczanie temu,
że jesteśmy chorzy, doprowadziło na próg nadziei i ozdrowienia każdego z nas.
Andrea Wells Miller J. Keith Miller
Strona 7
PODZIĘKOWANIA
Pragnę wyrazić wdzięczność i uznanie mojemu mężowi, Patowi, który ma swój ważny
udział w rozwoju koncepcji opisanych w tej książce. Koncepcja granic narodziła się z
naszych dyskusji na temat idei samoobrony, jakie przekazała mu jego matka. Ważnym
czynnikiem, który pomógł mi zrozumieć wiele rzeczy, był również stosunek Pata do mojej
własnej choroby. Jako dyrektor ośrodka The Meadows, Pat umożliwił mi rozpoczęcie pracy
nad rozwinięciem przedstawionych tu koncepcji przez rozmowy z innymi osobami
współuzależnionymi podczas terapii i wykładów.
Chciałabym też podziękować setkom moich towarzyszy we współuzależnieniu, którzy
podzielili się ze mną historiami swoich chorób i którzy uczestniczyli w rozwoju tych
koncepcji, mówiąc mi o swoich bolesnych wzlotach i upadkach. Ich współpraca, zachęta i
oznaki wyleczenia dostarczały mi motywacji i inspiracji w mojej własnej drodze do
wyzwolenia się z choroby.
Ze współuzależnienia nie można się wyleczyć w samotności. W tych mrocznych
chwilach, kiedy czuję się odcięta od pomocy innych istot ludzkich, jestem głęboko świadoma
wspierającej obecności Najwyższej Mocy, bez której z pewnością byłabym zgubiona.
Pia Mellody
Jane Kiatny, mojej matce zastępczej,
która pierwsza pomogła mi zrozumieć, że jestem kimś
wartościowym. To ona, z godną podziwu delikatnością,
raz po raz zwracała mi uwagę na fakt, że jestem mila,
to ona otaczała mnie czułością w czasach,
kiedy nie potrafiłam pokochać samej siebie,
to ona opowiadała mi o tym,
jak wspierała ją rodzina, kiedy ona sama
kształtowała poczucie swej własnej wartości.
Strona 8
CZĘŚĆ PIERWSZA - SYMPTOMY
WSPÓŁUZALEŻNIENIA
Strona 9
ROZDZIAŁ 1 - TWARZĄ W TWARZ ZE WSPÓŁUZALEŻNIENIEM
Coraz więcej ludzi rozpoznaje własne problemy w opisanych poniżej symptomach.
Pragną się zmienić, pragną wyzbyć się swego upośledzenia, pragną uwolnić się od bolesnego
dziedzictwa, jakim było ich dzieciństwo w prawdziwie dysfunkcjonalnej rodzinie.
Jeśli jesteś taką osobą, chcę ci przede wszystkim dać duży ładunek nadziei. Pierwszy
krok prowadzący do przemiany i wyzbycia tego upośledzenia polega na tym, że musisz stanąć
twarzą w twarz z faktem, że naprawdę jesteś chory. Jednym z celów tej książki jest opisanie
objawów tej choroby i wyjaśnienie, skąd się one wzięły i jak z ukrycia niszczą naszą
egzystencję, tak abyś mógł sam rozpoznać współuzależnienie panoszące się w twoim życiu.
Ta choroba i jej związek z nadużyciami doznanymi w dzieciństwie to temat bardzo
złożony. Z powodu urazów z dzieciństwa osoba współuzależniona nie potrafi stać się
człowiekiem dojrzałym, zdolnym żyć pełnią życia i nadawać swemu życiu sens.
Współuzależnienie odbija się w dwu kluczowych obszarach życia osoby nim dotkniętej: w jej
stosunkach z sobą samą i w stosunkach z innymi. Uważam, że stosunek do samego siebie jest
najważniejszy, ponieważ kiedy człowiek ma szacunek do samego siebie i docenia swoją
wartość, jego stosunki z innymi ludźmi automatycznie stają się mniej dysfunkcjonalne, a
bardziej pozytywne i nacechowane szacunkiem.
W ostatnich latach wiele pisano o współuzałeżnieniu oraz jego objawach i cechach
charakterystycznych. Z mojego doświadczenia wynika, że rdzeń choroby tworzy pięć
objawów. Bliższe zapoznanie się z nimi ułatwia zrozumienie mechanizmu choroby.
Osoby współuzależnione mają trudności z:
1. odczuwaniem własnej wartości;
2. wytyczaniem funkcjonalnych granic;
3. doświadczaniem i wyrażaniem swojej rzeczywistości;
4. zaspokajaniem swoich dorosłych potrzeb i pragnień;
5. doświadczaniem i wyrażaniem swojej rzeczywistości w sposób umiarkowany.
Skąd się ta choroba bierze
Doszłam do przekonania, że dzieci z domów, w których panowały dysfunkcjonalne,
mniej-niż-opiekuńcze, sprzyjające nadużyciom układy rodzinne, stają się osobami
współuzależnionymi w wieku dorosłym. Panujące od dawna w naszej kulturze przekonanie,
że pewien sposób wychowywania dzieci można nazwać „normalnym”, walnie się przyczynia
Strona 10
do trudności w rozpoznaniu współuzależnienia. Bliższe przyjrzenie się „normalnym”
metodom rodzicielskim ujawnia w nich pewne praktyki, które w rzeczywistości osłabiają
wzrost i rozwój dziecka i prowadzą do współuzależnienia. To, co nazywamy „normalnym”
wychowaniem, często jest niezdrowe dla dziecka - a nawet przeciwnie, jest to wychowanie
mniej-niż -opiekuńcze lub poniżające.
Wielu ludzi uważa, na przykład, że w ramach normalnego wychowania mieści się
bicie dziecka pasem, wymierzanie mu policzków, wrzeszczenie na nie, obrzucanie go
wyzwiskami, spanie z dzieckiem lub całkowite obnażanie się przed dzieckiem płci
przeciwnej, które ma ponad trzy - cztery lata. Wielu ludzi uważa za całkiem normalne żądanie
od małych dzieci, by same odkryły, jak sobie radzić w różnych życiowych sytuacjach i jak
rozwiązywać trudne problemy życiowe, zamiast dostarczyć im zestawu konkretnych prawideł
zachowania i pewnych podstawowych technik rozwiązywania trudnych problemów.
Niektórzy rodzice zaniedbują także nauczenia dzieci podstawowych zasad higieny, takich jak
mycie się, używanie dezodorantów, dbanie o zęby, usuwanie brudu, plam i zapachu ciała z
ubrań czy ich łatanie i cerowanie, oczekując od dzieci, że w jakiś sposób samodzielnie się
tego nauczą.
Niektórzy rodzice sądzą, że jeśli dzieciom nie wpoi się pewnych sztywnych zasad i nie
karze surowo za każde ich złamanie, to wyrosną na młodocianych przestępców, narkomanów
lub nieletnie samotne matki. Niektórzy rodzice, kiedy popełnią błąd - na przykład ukarzą
dziecko niesłusznie, ponieważ w momencie karania nie znają wszystkich faktów okoliczności
- nigdy nie przeproszą dziecka za ten błąd.
Tacy rodzice uważają, że usprawiedliwianie się przed dzieckiem jest okazywaniem
„słabości” - może obniżyć ich rodzicielski autorytet.
Niektórzy rodzice wierzą - czasem może nawet sobie tego nie uświadamiając - że to,
co dzieci myślą i czują, jest niewiele warte, bo przecież dzieci są niedojrzałe i trzeba je
wychowywać za pomocą czegoś w rodzaju tresury. Tacy rodzice reagują na myśli i uczucia
swoich dzieci powiedzeniami typu: „Nie powinieneś tego tak odczuwać” lub „Nie obchodzi
mnie, że nie chcesz iść do łóżka - pójdziesz, bo to jest dla ciebie dobre!”, i są święcie
przekonani, że wychowują dzieci w bardzo funkcjonalny sposób.
Jeszcze inni rodzice popadają w drugą skrajność i przejawiają nadopiekuńczość,
ukrywając w ten sposób przed dziećmi poniżający i dysfunkcjonalny charakter ich własnych
zachowań. Tacy rodzice bardzo często są z dziećmi w przesadnie zażyłych stosunkach,
czyniąc z nich swoich powierników i dzieląc się z nimi intymnymi sekretami, których
charakter wykracza poza poziom dziecięcego rozumienia.
Strona 11
Wielu z nas wychowywało się w domach, gdzie ten rodzaj zachowań uznawany był za
coś zupełnie normalnego i właściwego. Nasi opiekunowie nakłaniali nas do uwierzenia, że
jeśli mamy jakieś problemy, to tylko dlatego, że my sami nie zareagowaliśmy odpowiednio na
to, co się nam przydarzyło. Wielu z nas wkroczyło w okres dojrzałości z zafałszowanym
obrazem tego, co działo się w naszych domach rodzinnych. Byliśmy przekonani, że sposób, w
jaki odnoszono się do nas w rodzinie, był poprawny, a naszym opiekunom niczego nie można
zarzucić. Nie w pełni świadomie zakładamy, że skoro wcale nie byliśmy szczęśliwi lub
zadowoleni z pewnych rzeczy, które tam się działy, to widocznie z nami było coś nie w
porządku. W każdym razie wydaje się nam oczywiste, że nie mogliśmy zadowolić naszych
rodziców, zachowując się w sposób, który dla nas był naturalny. Właśnie to złudzenie, że
nadużycie było czymś normalnym, a my sami byliśmy „nie w porządku”, zamyka nas w
potwornym potrzasku choroby współuzależnienia.
Spojrzeć prawdzie w oczy
Aby wejść na drogę prowadzącą ku ozdrowieniu, każdy z nas musi przyjrzeć się
pięciu symptomom współuzależnienia i ich niekontrolowanemu wpływowi na nasze życie, a
następnie rozpocząć odtwarzanie swej własnej historii choroby. Sami musimy dojść do tego,
jak to się stało. Opanowanie procesu dostrzegania i identyfikowania tych problemów wydaje
się jedynym sposobem, w jaki osoby współuzależnione mogą zacząć zmieniać swój sposób
myślenia, uczucia i zachowania, które skrycie niszczą ich życie.
Rozpoznając objawy współuzależnienia w swoim własnym życiu, większość ludzi
przechodzi przez okres zagubienia i bolesnego rozczarowania. Ta bardzo przykra część
procesu ozdrowienia nie trwa wiecznie, musimy jednak przez nią przejść, aby odnaleźć
spokój i pogodę ducha w zdrowszym życiu. Musimy przestać odrzucać od siebie myśl, że
jesteśmy współuzależnieni, i wziąć na siebie odpowiedzialność za zmierzenie się z chorobą,
która nas rujnuje. Po jakimś czasie samo przyznanie się do współuzależnienia i konieczność
stawienia mu czoła przestaną nas przytłaczać i wprowadzać w zakłopotanie, ponieważ
przejdziemy do etapu aktywnej pracy nad wyzwoleniem się z niszczycielskich skutków
naszego dzieciństwa i z oków współuzależnienia w życiu dorosłym.
W następnym rozdziale przyjrzymy się, skąd wywodzi się każdy z pięciu rdzennych
symptomów współuzależnienia i jak się przejawia jego niszczycielskie działanie w życiu
współuzależnionej osoby dorosłej.
Strona 12
ROZDZIAŁ 2 - PIĘĆ RDZENNYCH SYMPTOMÓW
WSPÓŁUZALEŻNIENIA
Pierwszy symptom rdzenny: trudności w trafnym odczuwaniu własnej wartości
Zdrowe poczucie własnej wartości jest doświadczaniem wewnętrznym, w którym
dostrzega się drogocenność siebie jako osoby i odczuwa do siebie szacunek. Rodzi się ono
wewnątrz osoby, a następnie przenika na zewnątrz, nasycając nasz stosunek do siebie i do
innych.
Zdrowy człowiek wie, że jest wartościowy i cenny nawet wówczas, gdy popełnia błąd,
gdy ktoś się na niego wścieka, gdy ktoś go oszukuje lub okłamuje, gdy jest odrzucany jako
kochanek, przyjaciel, rodzic, dziecko czy szef. Poczucie własnej wartości nie opuszcza go,
gdy fryzjer obetnie mu za krótko włosy, gdy stwierdzi nadwagę, zbankrutuje, przegra w tenisa
lub zda sobie sprawę, że został oczerniony. Zdrowe jednostki mogą w takich okolicznościach
odczuwać inne emocje, takie jak wina, strach, gniew i ból, ale poczucie własnej wartości
pozostaje nienaruszone. Trudności, jakie osoby współuzależnione napotykają w ocenie swojej
własnej wartości, przejawiają się w jednej lub obu z dwóch skrajności. Jedna skrajność polega
na zaniżaniu swojej wartości lub całkowitym jej negowaniu - uważasz, że jesteś człowiekiem
mniej wartościowym od innych. Druga skrajność przejawia się w arogancji i megalomanii -
uważasz, że jesteś kimś wyjątkowym i lepszym od innych ludzi.
Skąd się bierze poczucie niższej wartości
Dzieci uczą się poczucia swojej wartości najpierw od swoich opiekunów.
Dysfunkcjonalni opiekunowie przekazują swoim dzieciom - werbalnie lub niewerbalnie -
informację o następującej treści: dzieci są mniej wartościowymi ludźmi. Informacja ta,
zawarta w różnego typu komunikatach, staje się częścią opinii, jaką dzieci mają o sobie.
Kiedy osoby, którym w dzieciństwie przekazywano wciąż informację, że są mniej
wartościowe od innych, dorosną, jest prawie niemożliwe, żeby zdolne były do generowania w
sobie poczucia własnej wartości.
Skąd się bierze arogancja i megalomania
Aroganckie i megalomańskie postawy powstają w jednej z dwu różnych sytuacji. W
pierwszej system rodzinny uczy dzieci szukania winy w innych. Dzieci uczą się uważać
Strona 13
innych za gorszych od siebie. Takie dzieci mogą być krytykowane lub ośmieszane przez
opiekunów, ale zwykle potrafią wznieść się ponad poczucie bycia kimś mniej wartościowym
poprzez osądzanie i krytykowanie innych.
W drugiej sytuacji niektóre dysfunkcjonalne systemy rodzinne wpajają w dzieci
przekonanie, że są one lepsze od innych, dając im przez to fałszywe poczucie mocy. Takie
dzieci są traktowane przez rodzinę, jakby nie były zdolne zrobić czegoś złego. Kiedy
popełniają błędy, nikt im tego nie wytyka, nie mówi, na czym ich błąd polega, i nie
doprowadza do wzięcia na siebie odpowiedzialności za własną niedoskonałość. Takie
podejście jest w rzeczywistości jednym z rodzajów nadużycia - dzieciom wszczepia się
fałszywe poczucie wyższości nad innymi w kategoriach wartości lub zasług, co upośledza ich
stosunek do siebie i do innych osób w równym stopniu, co przekonanie o swojej mniejszej
wartości.
Zewnątrzsterowne poczucie wartości
Jeśli osoby współuzależnione mają nawet jakieś poczucie wartości, to nie jest to
poczucie swojej wartości, lecz tego, co nazywam zewnątrzsterownym poczuciem wartości
(other-esteem). Poczucie wartości zastępczej bazuje na czysto zewnętrznych cechach, takich
jak:
- Jak wyglądają.
- Ile mają pieniędzy.
- Kogo znają.
- Jakim jeżdżą samochodem.
- Gdzie i na jakim stanowisku pracują.
- Jakie osiągnięcia mają ich dzieci.
- Czy ich współmałżonek (lub współmałżonka) jest osobą wpływową, ważną lub
atrakcyjną.
- Jakie wykształcenie posiadają.
- Jakie mają osiągnięcia w dziedzinach, w których inni cenią doskonałość.
Uzyskiwanie satysfakcji z tego rodzaju spraw nie jest czymś złym, ale nie ma nic
wspólnego z poczuciem własnej wartości. Poczucie wartości zewnątrzsterownej opiera się
albo na swoich własnych „ludzkich dokonaniach”, albo na opiniach i zachowaniach innych
ludzi. Problem polega na tym, że źródło wartości zewnątrzsterownej jest na zewnątrz, a
wobec tego podatne jest na zmiany, nad którymi nie ma się żadnej kontroli. W każdej chwili
Strona 14
można stracić to zewnętrzne źródło poczucia wartości, tak więc wartość zastępcza jest czymś
ulotnym i niezależnym od nas.
Mam czworo dzieci. Jeśli którekolwiek z nich zacznie „nie dawać sobie rady” w
jakimś zajęciu, zadaniu lub w stosunkach z innymi ludźmi, moje życie może bardzo szybko
wymknąć mi się spod kontroli. Kiedy opieram moje poczucie wartości na ich osiągnięciach,
doznaję tylko poczucia wartości zastępczej. A jednak wielu z nas ma niestety właśnie tego
rodzaju poczucie.
Jak w praktyce przejawia się trudność w osiąganiu właściwych poziomów
poczucia własnej wartości
Frank jest bardzo bogatym, pięćdziesięciopięcioletnim architektem, który nigdy nie
rozwinął w sobie poczucia własnej wartości - nigdy nie nauczył się, jak doceniać siebie od
wewnątrz. W rezultacie gromadzi szacunek do siebie, wyszukując go na zewnątrz, i opiera
większość swojej wartości zewnątrzsterownej na fakcie, że ma dużo pieniędzy i wpływów.
Kiedy stracił pieniądze na skutek nieuniknionego załamania się na rynku nieruchomości,
utracił swoje całe poczucie wartości. Frank przyszedł do ośrodka terapii w stanie głębokiej
depresji, wierząc, że jest człowiekiem całkowicie bezwartościowym, bowiem nie ma już tych
pieniędzy i wpływów, jakie miał uprzednio. Ponieważ nie doznawał nigdy prawdziwego
poczucia własnej wartości, poczuł się właśnie człowiekiem upośledzonym i straconym.
James, bogaty prawnik, który znajdował się już w ośrodku psychoterapeutycznym,
gdy pojawił się tam Frank, nie stracił pieniędzy. Chociaż sam był przekonany, że ma
prawdziwe poczucie swojej wartości, w rzeczywistości wartość tę również opierał na ilości
pieniędzy, jakie posiadał. Słyszał, jak wyjaśniałam, że prawdziwe poczucie własnej wartości
płynie z wewnątrz, ponieważ nasi rodzice cenili nas nie za to, co robimy, lecz za to, kim
jesteśmy. James wciąż jednak nie rozumiał, że jego poczucie własnej wartości jest sterowane
z zewnątrz, ponieważ pieniądze utrudniały mu rozpoznanie prawdziwego źródła tej wartości.
James był w położeniu o wiele gorszym niż Frank, który mógł odczuć swój brak własnej
wartości i rozpoznać go. Posiadanie przez Jamesa pieniędzy zaślepiało go; nie wiedział, że ma
jakieś problemy lub że ma trudności w doznawaniu poczucia własnej wartości, które jest albo
za słabe, albo w ogóle nie istnieje. Lecz skutki owego zbyt nieuświadomionego słabego
poczucia własnej wartości ujawniły się w jego stosunkach z najbliższymi mu osobami.
Posiadanie pieniędzy jest jednym z najsilniejszych doświadczeń typu „z zewnątrz do
wewnątrz”, które maskuje osobistą niepewność i brak poczucia własnej wartości. James ma
Strona 15
olbrzymie trudności w poczynieniu prawdziwego postępu na drodze do swego ozdrowienia,
choć przecież jest nieszczęśliwy, ponieważ uzależnił się od alkoholu i od nałogowego
„rządzenia” ludźmi, co doprowadziło go do starć z szefem i rodziną, którymi nie może
rządzić. Nie potrafi jednak dostrzec, że jego problem polega na braku poczucia własnej
wartości i dlatego właśnie nie może on zmierzyć się ze swoim współuzależnieniem.
Liza jest czterdziestodwuletnią matką, która ocenia siebie poprzez to, co robią jej
dzieci. Kiedy jedno z jej dzieci wpadło w kłopoty, utraciła swoje poczucie wartości. Buddy,
jej dwudziestoletni syn, został aresztowany za sprzedawanie narkotyków i osadzony w
więzieniu. Reakcja Lizy polegała na straszliwej złości - poczuła, że Buddy odarł ją z
„szacunku”. Teraz patrzy na siebie jako na matkę więźnia. Przychodząc na leczenie,
przedstawiła się nam jako osoba „gorsza od innych”, ponieważ jej syn ma problemy.
Drugi symptom rdzenny: trudności w wytyczaniu funkcjonalnych granic
Systemy granic są niewidzialnymi i symbolicznymi „płotami”, mającymi trzy cele: 1)
powstrzymują ludzi przed wkraczaniem na nasz teren i nadużywaniem nas, 2) powstrzymują
nas od wchodzenia na teren innych ludzi i nadużywania ich, 3) umożliwiają każdemu z nas
osiągnięcie poczucia „kim jesteśmy”. Systemy tych granic składają się z dwóch części:
zewnętrznej i wewnętrznej.
Nasze zewnętrzne granice pozwalają nam ustalić dystans między nami a innymi
ludźmi i umożliwiają nam dawanie lub odmawianie pozwolenia na to, aby nas dotknęli.
Zewnętrzne granice powstrzymują też nasze ciało od naruszenia czyjegoś ciała. Zewnętrzne
granice dzielą się na dwie części: fizyczną i seksualną. Fizyczna część naszych zewnętrznych
granic pozwala nam na utrzymywanie kontroli nad tym, aa ile pozwalamy się zbliżyć do nas
ludziom oraz czy mogą nas dotknąć, czy nie. Jeśli nasze zewnętrzne granice pozostają
nienaruszone, wiemy, że trzeba poprosić o pozwolenie innych ludzi, kiedy chcemy ich
dotknąć, a także wystrzegamy się zbytniego zbliżenia do nich, mając na względzie ich dobre
samopoczucie. W podobny sposób seksualna część naszych granic zewnętrznych umożliwia
nam utrzymywanie kontroli nad zbliżeniem i dotykiem seksualnym.
Nasze wewnętrzne granice chronią nasze myśli, uczucia i zachowania oraz czynią je
funkcjonalnymi. Kiedy wykorzystujemy wewnętrzne granice, bierzemy odpowiedzialność za
nasze myśli, uczucia i zachowania oraz oddzielamy je od myśli, uczuć i zachowań innych
ludzi; w ten sposób powstrzymujemy się od obwiniania innych za to, co myślimy, czujemy i
robimy. Wewnętrzne granice powstrzymują nas również od brania odpowiedzialności za
Strona 16
myśli, uczucia i zachowania innych, co chroni nas przed manipulowaniem i rządzeniem
osobami, które nas otaczają.
Moje zewnętrzne granice wyobrażam sobie w postaci pięknego naczynia, które
doskonale do mnie pasuje. Jego powierzchnia rozszerza się lub kurczy, gdy utrzymuję
kontrolę nad zbliżeniem lub dotykiem innych osób. Moje wewnętrzne granice wyobrażam
sobie jako kuloodporną kamizelkę z małą klapą, która otwiera się tylko do wewnątrz. Ode
mnie zależy, czy klapa jest otwarta, czy zamknięta. Te wizualne wyobrażenia pomagają mi
uchronić się przed poniżającymi zachowaniami, stwierdzeniami lub uczuciami innych ludzi1.
Osoba nie mająca swoich granic nie może być świadoma granic innych ludzi. Taką
osobę, która przekracza granice innych ludzi i wykorzystuje ich, można określić terminem
napastnik (an offender). Napaść może przybierać rażące formy, gdy ktoś bije lub napastuje
seksualnie innych (współmałżonkę, dzieci, przyjaciół); można go określić mianem napastnika
bezwzględnego.
Mając nienaruszalne, elastyczne granice zewnętrzne i wewnętrzne, ludzie mogą
zachować swoją intymność, kiedy tego pragną, a jednocześnie są chronieni przed poniżeniem
fizycznym, seksualnym, emocjonalnym, intelektualnym lub duchowym (chyba że mają do
czynienia z napastnikiem bezwzględnym, który narusza ich granice, będąc silniejszy).
Zdrowy, nienaruszony system granic ilustruje poniższy rysunek:
NIENARUSZONY SYSTEM GRANIC
Ochrona i wrażliwość na ciosy
Przypadki nadużyć ze strony napastnika bezwzględnego są bardzo łatwe do
rozpoznania, przynajmniej przez ofiarę i świadków, natomiast inne przypadki naruszania
granic mogą nie być tak czytelne.
Oto przykład. Marion przychodzi na spotkanie towarzyskie w parafii, a Josie rzuca się
na jej spotkanie z rozłożonymi ramionami, aby ją mocno objąć. Marion cofa się, wyciąga
rękę, wskazując przez to, że wolałaby poprzestać na uścisku dłoni, i mówi: „Cieszę się, że cię
widzę, Josie”. Josie ignoruje jednak wyciągniętą rękę Marion i jej krok do tyłu, łapie Marion
Strona 17
w objęcia, nie pytając się o pozwolenie, i krzyczy: „Marion, jak dobrze cię zobaczyć!”. Josie
przekroczył właśnie zewnętrzne granice Marion.
Weźmy inny przykład. Charlotte wraca do domu z pracy zmęczona i wściekła z
powodu sytuacji w biurze i widzi Janice siedzącą w salonie w szlafroku i oglądającą
telewizję. Charlotte mówi: „Na miłość boską, Janice, doprowadzasz mnie do szalu! Jak
możesz siedzieć w salonie nieubrana! Czy musisz to robić? Nie złościłabym się na ciebie,
gdybyś nie siedziała w szlafroku”. Charlotte zademonstrowała w ten sposób brak
wewnętrznych granic przez obwinianie Janice za złość, którą czuła już, wchodząc do domu.
Do napastliwych zachowań, wskazujących na brak zewnętrznych granic, należy, na
przykład, naleganie na odbycie stosunku seksualnego, gdy partner powiedział „nie”, czy
dotykanie innych w jakikolwiek sposób bez pozwolenia. Przykładem napastliwych zachowań,
wskazujących na brak wewnętrznych granic, może być stosowanie sarkazmu, aby zranić i
poniżyć inną osobę, obwinianie kogoś za to, co czujemy, myślimy, robimy lub nie robimy,
czy też przekonanie, że jesteśmy odpowiedzialni za to, że „doprowadziliśmy” kogoś do
odczuwania, myślenia lub robienia czegokolwiek. Są to tylko przykłady. Istnieje wiele innych
lekceważących, a przez to napastliwych zachowań, które zderzają się z przekonaniami innych
ludzi na temat tego, kim są i co robią, albo też czego nie robią.
Granic trzeba się nauczyć
Bardzo małe dzieci nie mają swoich granic, nie znają żadnego wewnętrznego sposobu
obrony przed nadużyciem przez innych lub powstrzymania się przed nadużyciem innych.
Rodzice powinni chronić swoje dzieci przed nadużyciem przez innych (a zwłaszcza przez
samych rodziców). Rodzice powinni też taktownie uświadamiać dzieciom poniżający
charakter ich zachowań. Właśnie ta rodzicielska ochrona i uświadamianie uczą dzieci, jak
wytyczać i zachowywać zdrowe i elastyczne granice, kiedy osiągną pełną dojrzałość.
Ludzie, którzy wyrośli w dysfunkcjonalnych rodzinach, zwykle cierpią na różnego
rodzaju upośledzenie swoich granic i albo brak im zdrowej osłony, albo jest ona nadmierna.
Rezultatem takiego rodzicielstwa mniej-niż-opiekuńczego są cztery podstawowe rodzaje
upośledzeń systemu granic:
1) brak granic,
2) uszkodzenie granic,
3) mury zamiast granic,
4) przerzucanie się od murów do braku granic, a także z powrotem.
Strona 18
Ludzie, którzy nie posiadają swoich granic, nie mają poczucia, że ktoś ich poniża lub
że oni kogoś poniżają. Tacy ludzie mogą mieć trudności z powiedzeniem „nie” lub z
osłonięciem się przed innymi. Pozwalają innym wykorzystywać się fizycznie, seksualnie,
emocjonalnie lub intelektualnie, nie wiedząc, że mają prawo powiedzieć: „Przestań. Nie
dotykaj mnie” lub „Nie jestem odpowiedzialny za to, co czujesz i myślisz lub jak się
zachowujesz”.
BRAK GRANIC
Brak ochrony
Osobie współuzależnionej i nie mającej swoich granic nie tylko brak jest ochrony, ale
także zdolności uznawania praw innej osoby do posiadania granic, dzielących ich od osoby
współuzależnionej. Dlatego osoba współuzależniona i nie mająca swoich granic przekracza
granice innych osób nieświadoma, że czyni coś niewłaściwego.
Zarówno współuzależniona ofiara, jak i współuzależniony napastnik mają ten sam
problem. Różnica polega tylko na tym, że ofiara podlega nadużyciu, a napastnik nadużywa.
Żadne nie jest w stanie powstrzymać tego zachowania z własnej woli. A ponieważ ludzie
posiadający nienaruszalne, zdrowe granice nie potrafią sobie wyobrazić, że „dojrzały” dorosły
człowiek może być niezdolny do powstrzymania się od poniżających zachowań lub do obrony
przed napastnikiem, niewiele mają współczucia dla osoby, która znalazła się w agonii
współuzależnienia.
Uszkodzony system granic polega na tym, że są w nim „dziury”. Ludzie z
uszkodzonymi granicami mogą czasami -lub wobec niektórych osób - powiedzieć „nie”,
ustanowić granice i zatroszczyć się o siebie. Innym razem - lub wobec innych osób - są
niezdolni do wytyczenia swoich granic.
Tacy ludzie są chronieni tylko częściowo. Ktoś może, na przykład, ustanawiać granice
między sobą a wszystkimi innymi prócz osobistości mających władzę lub prócz swojego
współmałżonka czy swoich dzieci. Ktoś inny zwykle potrafi ustanowić i utrzymywać swoje
granice, z wyjątkiem okresów, w których jest zmęczony, chory lub przestraszony.
Strona 19
USZKODZONY SYSTEM GRANIC
Częściowa ochrona
Ludzie z uszkodzonymi granicami mają tylko częściową świadomość granic innych
ludzi. Wobec pewnych jednostek oraz w pewnych okolicznościach stają się napastnikami,
wkraczając w czyjeś życie i próbując nad nim zapanować lub nim manipulować. Kobieta
może zabrać się do urządzania wesela swojej siostrzenicy, kiedy dojdzie do wniosku, że
matka panny młodej nie robi tego „we właściwy sposób”, podczas gdy tej samej kobiecie nie
przyjdzie do głowy, by wtrącać się do wesela córki swojej najlepszej przyjaciółki.
Uszkodzone granice mogą spowodować, że dana osoba czuje się odpowiedzialna za czyjeś
uczucia, myśli lub zachowania, na przykład gdy żona czuje się zawstydzona i winna, kiedy jej
mąż obrazi kogoś na przyjęciu. Mogą być też pewne sytuacje, na przykład kiedy ktoś jest
zmęczony, chory lub przestraszony, w których zdrowe skądinąd granice przestają istnieć.
Matka może zwykle odnosić się do swojej siedemnastoletniej córki w sposób wskazujący na
posiadanie przez nią zdrowych granic, pozwalając jej podejmować samodzielne decyzje i
borykać się z ich rezultatami. Po wyczerpującym tygodniu pracy w czyimś zastępstwie,
pieczenia ciastek do kościelnego sklepiku i noszenia obiadów sąsiadom, którym ktoś umarł,
zaczyna nagle obwiniać się z powodu decyzji swojej dwudziestoczteroletniej córki, która
zerwała ze swym chłopakiem i teraz bardzo cierpi.
MURY ZAMIAST GRANIC
Całkowita ochrona przy braku intymności
Strona 20
System murów zastępuje nienaruszalne granice i najczęściej wznoszony jest ze złości
lub strachu. Ludzie, którzy budują wokół siebie mur gniewu, przekazują otoczeniu (werbalnie
lub niewerbalnie) komunikat: „Jeśli się do mnie zbliżysz albo jeśli powiesz coś o tym-i-o-
tym, wybuchnę! Mogę cię uderzyć albo ryknąć na ciebie, więc uważaj!”. Inni ludzie omijają
ich z daleka właśnie ze strachu przed wyzwoleniem tego gniewu.
Ludzie, którzy wznoszą wokół siebie mur strachu, stronią od innych, aby czuć się
bezpiecznie. Tacy ludzie nie chodzą na przyjęcia, nie zostają po jakimś zebraniu, aby
poplotkować. Jeśli tego rodzaju osoba musi już znajdować się w jakiejś grupie, emituje z
siebie pole strachu, które mówi wszystkim”: „Nie zbliżajcie się do mnie, bo odejdę”. Inne
osoby współuza-leżnione, zajmujące pozycje ofiary, rozumieją to i trzymają się z daleka.
Niestety, taka osoba przyciąga napastników tak, jak czerwona płachta byka, więc mur strachu
nie daje skutecznej ochrony przed nimi.
Dwa inne rodzaje murów to mur milczenia i mur słów. Osoba otaczająca się murem
milczenia nie emituje z siebie takiego energetycznego pola emocji, jak to czynią ludzie
otaczający się murem gniewu lub strachu. Taka osoba po prostu oddaje się jakiemuś zajęciu
(np. coś naprawia) i zaczyna obserwować, co się dzieje w pokoju, nie biorąc w tym udziału. Z
drugiej strony, osoba otaczająca się murem słów zalewa innych potokami słów, nawet
wówczas, gdy ktoś próbuje włączyć się do rozmowy, robiąc jakiś komentarz lub całkiem
zmieniając temat.
Całkiem często zdarza się, że ktoś zmienia jeden rodzaj muru na inny, przeskakując od
gniewu do strachu lub milczenia, wciąż pozostając dobrze strzeżonym przed ingerencją z
zewnątrz.
OD BRAKU GRANIC DO MURÓW I Z POWROTEM
Tam i z powrotem - od całkowitej ochrony do jej braku
Przenoszenie się od murów do braku granic i z powrotem ma zwykle miejsce, kiedy
osoba współuzależniona ukrywająca się dotąd za swym murem wyjdzie zza niego i stanie się
podatna na zranienie. Taka osoba nagle uświadamia sobie, że jest zbyt bezbronna, ponieważ