8895
Szczegóły |
Tytuł |
8895 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8895 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8895 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8895 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ruben Gonzalez Gallego
Bia�e na Czarnym
Najlepsza rosyjska ksi��ka 2003 roku. Zdobywca
presti�owej nagrody - rosyjskiego Bookera.
Opowie�� o tym, jak przej�� przez piek�o i zwyci�y�.
Autor jest urodzonym w Moskwie synem Wenezuelczyka i Hiszpanki.
Wychowywa� si� jako sierota w sowieckich domach dziecka.
Z tej perspektywy opisa� swoje dzieci�stwo i m�odo��, kt�re up�yn�y
pod znakiem walki z chorob� i z okrucie�stwem systemu,
kieruj�cego zdolne, lecz upo�ledzone fizycznie dzieci z sieroci�ca
bezpo�rednio do domu starc�w.
Wstrz�saj�ca relacja cz�owieka pozbawionego miejsca w �wiecie,
od chwili narodzin skazanego na �mier�, kt�ry mimo wszystko
przetrwa�. Oszcz�dna w s�owach, pozbawiona ckliwo�ci literatura
wysokiej pr�by. Szokuje, pora�a i daje nadziej�.
www.znak.com.pl
ruben Gonzalez gallego
bia�e
na
czarnym
przek�ad
katarzyna maria
janowska
wydawnictwo znak
krak�w
2005
Copyright 2002, Ruben Gallego
Opracowanie graficzne
Witold Siemaszkiewicz
Opieka redakcyjna
Ma�gorzata Szczurek
Adiustacja
Urszula Horecka
Korekta
Katarzyna Onderka
Opracowanie typograficzne i �amanie
Irena Jagocha
� Copyright for the translation by Katarzyna Maria Janowska
ISBN 83-240-0523-4
Zam�wienia: Dzia� Handlowy, 30-105 Krak�w, ul. Ko�ciuszki 37
Bezp�atna infolinia: 0800-130-082
Zapraszamy do naszej ksi�garni internetowej: www.znak.com.pl
Spis tre�ci
Bohater 7
Bagnet 9
Marzenia .. 15
�wi�to 19
Jedzenie 22
Nia�ki 34
�Starsi" 38
Ameryka .. 47
Debil . 48
Sasza . 53
Nowy Jork. 66
Kotlet. 69
Niemiec 75
Muzyka 78
List 80
Piero�ki 89
B�jka. 91
Rower 98
Hiszpanka . 100
Wo�ga 107
�wir .. 112
Dziadek Mr�z 120
Pies .. 123
R�ce.. 132
Dom starc�w 135
J�zyk . 142
Laska. 144
Grzesznica . 150
Oficer.. 153
Karmicielka 156
Przepustka . 161
Dure� 164
Plastelina .. 165
Nigdy. 167
Brat .. 169
Big mac 171
Igo .. 173
Ojczyzna .. 177
Wolno�� 180
Nowoczerkask .. 183
Czer�. 185
Litery, litery na suficie, na czarnym tle pe�zaj�ce po-
woli bia�e litery. Zacz�y pojawia� si� nocami po kolej-
nym ataku serca. Mog�em je przestawia�, sk�ada� z nich
s�owa i zdania. Rano pozostawa�o tylko zapisa� je w pa-
mi�ci komputera.
Bohater
Jestem bohaterem. To �atwe. Je�li nie masz r�k albo
n�g, jeste� bohaterem albo trupem. Je�li nie masz rodzi-
c�w, polegaj na swoich r�kach i nogach. I b�d� bohate-
rem. Je�li nie masz r�k ani n�g, a w dodatku uda�o ci si�
zosta� sierot� od urodzenia - wszystko ju� przes�dzone.
Jeste� skazany na to, �e b�dziesz bohaterem do ko�ca
swoich dni. Albo �e zdechniesz. Ja jestem bohaterem. Po
prostu nie mam innego wyj�cia.
Jestem ma�ym ch�opcem. Noc. Zima. Chc� si� za�a-
twi�. Wo�ania i tak nikt nie us�yszy.
Wyj�cie jest jedno - czo�ga� si� do ubikacji.
Najpierw trzeba zle�� z ��ka. Jest na to spos�b, sam
go wymy�li�em. Po prostu podpe�zam na skraj materaca
i przewracam si� na plecy, zrzucaj�c swoje cia�o na pod-
�og�. Uderzenie. B�l.
Podczo�guj� si� do drzwi, popycham je g�ow� i wy-
pe�zam z do�� ciep�ej sali na zimny i ciemny korytarz.
W nocy wszystkie okna w korytarzu s� otwarte. Zim-
no, bardzo zimno. Jestem nagi.
Czo�ga� si� trzeba daleko. Kiedy czo�gam si� obok
pokoju, w kt�rym �pi� nia�ki, pr�buj� wzywa� pomocy,
stukam g�ow� w drzwi. Nikt nie odpowiada. Krzycz�. Ni-
kogo. Mo�e krzycz� za cicho.
Po drodze do ubikacji przemarzam do reszty.
W ubikacji okna s� otwarte, na parapecie le�y �nieg.
Docieram do nocnika. Odpoczywam. Koniecznie mu-
sz� odpocz�� przed drog� powrotn�. W czasie mojego od-
poczynku mocz w nocniku pokrywa si� lodow� skorupk�.
Czo�gam si� z powrotem. �ci�gam z�bami koc z ��-
ka, jako tako si� nim okr�cam i pr�buj� zasn��.
Rano mnie ubior�, zawioz� do szko�y. Na lekcji histo-
rii z werw� opowiem o potworno�ciach faszystowskich
oboz�w koncentracyjnych. Dostan� pi�tk�. Z historii mam
same pi�tki. Ze wszystkich przedmiot�w mam same pi�t-
ki. Jestem bohaterem.
Bagnet
Bagnet to wspania�a rzecz, niezawodna. Jedno ude-
rzenie i przeciwnik pada. Bagnet przebija cia�o wroga na
wylot. Bagnet nigdy nie zdradza, bagnet uderza celnie.
Kula uderza na chybi� trafi�, kula jest g�upia. Kula mo�e
tylko drasn��, mo�e te� utkwi� w ciele i podst�pnie to-
czy� ludzkie �ycie od �rodka. Bagnet to co innego, ba-
gnet to zimna bia�a bro�, ostatnia pozosta�o�� dziewi�t-
nastego wieku.
Na ok�adce pierwszej powie�ci Niko�aja Ostrowskiego*
wyt�oczono bagnet. �lepy, sparali�owany pisarz nie m�g�
sam czyta� swojej ksi��ki. Jedyne, co mu pozosta�o, to wci��
na nowo wodzi� palcami po konturach bagnetu. Najtrwal-
szego bagnetu na �wiecie - bagnetu z papieru.
Wikingowie to najlepsi �o�nierze �wiata. Nieustraszeni
�o�nierze, ludzie silni duchem. Wikinga, kt�ry osun�� si�
na ziemi�, nie mo�na by�o jeszcze skre�la� z listy �ywych.
* Powie�� Jak hartowa�a si� stal. (Wszystkie przypisy pochodz� od
t�umaczki).
-9-
Wiking, kt�ry osun�� si� na ziemi�, ostatnim wysi�kiem
woli zaciska� z�by na nodze wroga. Tylko s�abi umieraj�
powoli, przeklinaj�c swoje bezu�yteczne �ycie, zadr�cza-
j�c siebie i bliskich skargami na wyroki losu. �o�nierz w bo-
ju nie stawia sobie odwiecznego hamletowskiego pyta-
nia. �y� w boju i umrze� w boju to jedno i to samo �o�-
nierz brzydzi si� �yciem od niechcenia i �mierci� od
niechcenia, na niby. �mier� w walce jest najwi�ksz� rze-
cz�, na jak� mo�e liczy� �miertelnik. Je�li dopisze szcz�-
cie, wielkie szcz�cie, mo�na umrze� w locie. Umrze�
�ciskaj�c w r�ku ko�sk� uzd� albo stery my�liwca, granat
albo automat, m�ot kowalski albo kr�la szachowego Je-
�li w boju straci�e� r�k�, to nie koniec �wiata. Mo�esz chwy-
ci� szabl� drug� r�k�. Je�li upad�e�, jeszcze nie wszystko
stracone. Pozostaje szansa, niewielka szansa na �mier�
wikinga - z z�bami zaci�ni�tymi na pi�cie wroga Nie
ka�demu los sprzyja, nie ka�demu jest to dane. Homer
i Beethoven stanowi� szcz�liwe wyj�tki potwierdzaj�ce
tylko znikomo�� szans. Ale walczy� trzeba, nie mo�na ina-
czej, inaczej by�oby nieuczciwie i g�upio.
P�aka�em nad ksi��k�. Ksi��ki, podobnie jak ludzie
bywaj� r�ne. Je�li si� zastanowi�, je�li si� tak mocno
zastanowi�, komiksy to te� ksi��ki. Pi�kne ksi��ki z pi�k-
nymi obrazkami. Pocieszne zabawki - papierowe jedno-
dniowe motyle - komiksy maj� nad innymi ksi��kami
wielk� przewag�: dzieci nad nimi nie p�acz�. Weso�e, ma�e
dzieci nie musz� p�aka� nad ksi��kami. Pytanie �by� albo
nie by�" nie ma dla nich �adnego znaczenia. S� przecie�
dzie�mi, tylko dzie�mi, za wcze�nie dla nich na my�lenie
Ja czyta�em ksi��k�, czyta�em i p�aka�em. P�aka�em z bez-
-10-
silno�ci i zawi�ci. Chcia�em by� tam, chcia�em ruszy� do
boju, ale mi zabraniano. Przyzwyczai�em si�, �e wszyst-
kiego mi zabraniano, ale i tak p�aka�em. S� ksi��ki, kt�re
zmieniaj� spos�b patrzenia na �wiat, po ich przeczytaniu
chce si� umrze� albo �y� inaczej.
Je�li chce si� co� zrozumie�, trzeba pyta� o to ludzi
albo ksi��ki. Ksi��ki te� s� lud�mi. Mog� pom�c jak lu-
dzie i jak ludzie k�ami�.
Nie czyta�em ksi��ek ot tak sobie. Chcia�em zrozu-
mie�, jak urz�dzony jest �wiat. Chcia�em dowiedzie� si�,
jak mam na tym �wiecie �y�. Pyta�em o to ludzi, ale mi
nie odpowiadali. Szuka�em odpowiedzi w ksi��kach -
ksi��ki ucieka�y od odpowiedzi. Ksi��ki szczeg�owo, bar-
dzo szczeg�owo opisywa�y, jak masz �y�, je�li niczego ci
nie brakuje. Ksi��kowi bohaterowie cierpieli, a ja si� dzi-
wi�em. Ja, �ywy i prawdziwy, nie rozumia�em tych ksi��-
kowych ludzi, nie porusza�y mnie ich papierowe cierpie-
nia. Oni byli na niby, jak nauczyciele w szkole. Nauczy-
ciele radzili czyta� ksi��ki i ja czyta�em. Czyta�em wszystko
bez wyboru, czyta�em nieko�cz�ce si� nudne opisy bez-
my�lnych �ywot�w ludzi s�abych i leniwych. Nauczyciele
nazywali takich ludzi bohaterami, ale ja nie rozumia�em,
na czym polega ich bohaterstwo.
D'Artagnan mia�by by� bohaterem? Jaki z niego bo-
hater, skoro mia� r�ce i nogi? Mia� wszystko - m�odo��,
zdrowie, urod�, szpad� i umiej�tno�� fechtunku. Gdzie
tu bohaterstwo? Tch�rz i zdrajca, wci�� pope�niaj�cy
g�upstwa dla s�awy i pieni�dzy, mia�by by� bohaterem?
Czyta�em ksi��k�, nie rozumiej�c nawet po�owy. Wszy-
scy - i doro�li, i dzieci - widzieli w muszkieterach bo-
hater�w. Nie spiera�em si�, nie mia�oby to sensu. W ka�-
dym razie ja nie mog�em wzorowa� si� na tych boha-
terach.
Przeczyta�em t� grub� ksi��k� kilka razy. Przeczyta-
�em r�wnie� drug� cz�� s�ynnej historii o dzielnych musz-
kieterach. Druga cz�� mnie nie zawiod�a. Nieszcz�sny
pokraka - pan Coquenard - zrobi� to, co powinien by�
uczyni� prawdziwy bohater: umar�. Umar�, pozostawia-
j�c �on� i pieni�dze Portosowi. Pan Coquenard nie bu-
dzi� we mnie wsp�czucia. Gdyby temu �a�osnemu star-
cowi wystarczy�o si� i sprytu na to, by wsypa� Portosowi
trucizn� do wina, by�bym po jego stronie. Ale cud�w nie
ma. Nieszcz�sny kaleka powoli ko�czy� swoje nikczemne
�ycie, a czyny autentycznych bohater�w ja�nia�y na tle
jego inwalidzkiego fotela. Biedaczek.
Inni byli nie lepsi. �a�osne, godne pogardy ludziki.
Robaki, tylko po cz�ci przypominaj�ce ludzi. Niena-
daj�ce si� ani do raju, ani do piek�a worki z gnojem.
�o�nierze niezdolni �y� ani umiera�. Tylko niekt�rzy
z nich jako tako zas�u�yli na m�j szacunek. Na przy-
k�ad Portos. Portos podoba� mi si� znacznie bardziej
ni� Coquenard. Portos przynajmniej zdo�a� umrze� jak
cz�owiek.
Gwynplain - dure� cierpi�cy z powodu g�upstwa.
Wielkie rzeczy - oszpecona twarz. Cyrano post�powa�
nieco rozs�dniej. Je�li masz par� silnych r�k i ostr� szpa-
d�, o urod� mo�na si� spiera�. Szpada jest mocnym ar-
gumentem. Jednak i Cyrano mnie rozczarowa�. Silny
w kontaktach z m�czyznami, w obliczu mi�o�ci okaza� si�
wiecznie niezadowolonym �lamazar�.
Zazdro�ci�em Quasimodo. Ludzie patrzyli na niego ze
wstr�tem i lito�ci�, tak jak na mnie. Ale on mia� r�ce i no
gi. Mia� ca�� parysk� katedr� Marii Panny.
Ksi��kowi bohaterowie albo wcale nie byli bohatera
mi, albo byli nimi tylko cz�ciowo. Najlepsi z nich zacho-
wywali si� jak ludzie tylko czasami, jak gdyby niech�tnie.
Pozwalali sobie �y� dopiero na kilka minut przed �mier-
ci�. Dopiero przed �mierci� zaczynali mi si� podoba�.
Dopiero szlachetna �mier� godzi�a ich z bezsensownym
�yciem.
Rzadko p�aka�em nad ksi��kami. Powod�w do p�aczu
mia�em a� nadto, i bez wydumanego ksi��kowego smut-
ku. Ale ta ksi��ka by�a prawdziwa. Ta jedna nie k�ama�a.
Pawka Korczagin* je�dzi� na koniu i w�ada� szabl� nie
gorzej od muszkieter�w. Pawka Korczagin by� silnym
i �mia�ym ch�opakiem. Walczy� w imi� idei, pieni�dze i ty-
tu�y mia� za nic. Budion�wka - �a�osne na�ladownictwo
he�mu rycerza - nie mog�a ustrzec go przed pod�� kul�.
Ostra szabla musia�a skapitulowa� przed mauzerem. Wie-
dzia� o tym, ale rusza� do boju. Rusza� do boju wci�� na
nowo. Wci�� na nowo rwa� si� w samo serce bitwy. Wal-
czy� i zwyci�a�, zawsze zwyci�a�. Or�em i s�owem. Kiedy
cia�o odm�wi�o pos�usze�stwa, kiedy r�ka nie mog�a ju�
utrzyma� szabli, zmieni� bro� i pos�ugiwa� si� pi�rem jak
bagnetem. On da� rad�. Ostatni rycerz bia�ej broni. Ostatni
wiking dwudziestego wieku.
Co pozostaje cz�owiekowi, kt�remu prawie nic ju� nie
pozosta�o? Jak usprawiedliwi� swoje �a�osne p�istnienie?
Bohater powie�ci Niko�aja Ostrowskiego Jak hartowa�a si� stal.
p�trupa? Po co �y�? Nie wiedzia�em tego wtedy, nie wiem
i teraz. Mimo to, jak Pawka Korczagin, nie chc� umiera�
przed �mierci�. B�d� �y� do ostatniej chwili. B�d� wal-
czy�. Powoli naciskaj�c klawisze komputera, stawiam li-
ter� za liter�. Starannie wykuwam sw�j bagnet - ksi��k�.
Wiem, �e dosta�em prawo do jednego tylko uderzenia,
drugiej szansy nie b�dzie. Staram si�, bardzo mocno si�
staram. Wiem: bagnet uderza celnie. Bagnet to wspania-
�a rzecz, niezawodna.
Marzenia
Kiedy by�em ca�kiem ma�y, marzy�em o mamie. Ma-
rzy�em, dop�ki nie sko�czy�em sze�ciu lat. Potem zrozu-
mia�em, a raczej mi wyja�niono, �e moja mama to pie-
przona czarna suka, kt�ra mnie porzuci�a. Nieprzyjem-
nie mi to pisa�, ale sytuacj� przedstawiono mi w�a�nie
tymi s�owami.
Ci, kt�rzy udzielili mi wyja�nie�, byli duzi i silni, mieli
racj� we wszystkim, a zatem r�wnie� w tej drobnej spra-
wie. Rzecz jasna istnieli te� inni doro�li.
To byli nauczyciele. Nauczyciele opowiadali mi o dale-
kich krajach, o wielkich pisarzach, o tym, �e �ycie jest pi�kne
i �e dla ka�dego znajdzie si� miejsce na �wiecie, je�li tylko
b�dzie dobrze si� uczy� i s�ucha� starszych. Oni zawsze
k�amali. K�amali na ka�dy temat. Opowiadali o gwiazdach
i odleg�ych kontynentach, ale nie pozwalali wychodzi� za
pr�g domu dziecka. M�wili o r�wno�ci wszystkich ludzi,
ale do cyrku i kina zabierali samych chodz�cych.
Tylko nia�ki nie k�ama�y. Zadziwiaj�ce s�owo - �nia-
nia". Czu�e. Od razu przypomina si� �wypijmy, nianiu"
Puszkina*. Zwyczajne wiejskie baby. One nigdy nie k�a-
ma�y. Bywa�o nawet, �e cz�stowa�y nas cukierkami. Cza-
sem z�e, czasem dobre, ale zawsze otwarte i szczere. Ich
s�owa cz�sto trafia�y w samo sedno sprawy, gdy nauczy-
cieli nie by�o sta� na jasn� odpowied�. Daj�c cukierka,
m�wi�y: �Biedne dziecko, lepiej by� ju� umar�, zamiast
m�czy� siebie i nas". Albo wynosz�c zmar�ego: �No
i chwa�a Bogu, zako�czy� swoj� m�k�, nieborak". Kiedy
by�em przezi�biony i nie musia�em i�� do szko�y, zosta-
wa�em w sypialni sam na sam z tak� nia�k�. Wtedy ona,
dobra ciocia, przynosi�a mi co� s�odkiego albo owoce
z kompotu i opowiada�a o dzieciach, kt�re zgin�y na fron-
cie, o m�u pijaku, o masie r�nych ciekawych rzeczy.
S�ucha�em i wierzy�em we wszystko tak, jak potrafi� wie-
rzy� dzieci, mo�e tylko dzieci. Doro�li cz�sto nie mog� ju�
w nic uwierzy�. No wi�c o �pieprzonej czarnej suce" nia�-
ki opowiada�y mi jasno i naturalnie, jakby m�wi�y o desz-
czu albo �niegu.
Kiedy sko�czy�em sze�� lat, przesta�em marzy� o ma-
mie. Marzy�em, �eby zosta� �chodz�cym". Prawie wszy-
scy byli chodz�cy. Nawet ci, kt�rzy ledwo poruszali si�
o kulach. Do chodz�cych odnoszono si� du�o lepiej ni�
do nas. Oni byli lud�mi. Po opuszczeniu domu dziecka
mogli sta� si� lud�mi spo�ecznie u�ytecznymi - ksi�gowy-
mi, szewcami, szwaczkami. Cz�sto zdobywali dobre wy-
kszta�cenie, �wychodzili na ludzi". Przyje�d�ali potem dro-
gimi samochodami. Gromadzono nas wtedy w du�ej sali,
opowiadano, jakie stanowisko zajmuje by�y ucze� naszej
' Fragment wiersza Wiecz�r zimowy.
szko�y. Z opowiada� wynika�o, �e ci grubi wujkowie i cio-
cie zawsze s�uchali starszych, dobrze si� uczyli i osi�gn�li
wszystko dzi�ki w�asnemu rozumowi i uporowi. Ale oni
byli chodz�cy! Czemu u licha mia�em wys�uchiwa� Ich
che�pliwej gadaniny, skoro i tak wiedzia�em, co nale�y
robi�, jak tylko zostanie si� chodz�cym? Jak zosta� cho-
dz�cym, nikt nie wyja�nia�.
Gdy mia�em osiem lat, zrozumia�em pewn� prost�
my�l: jestem sam i nikt mnie nie potrzebuje. I doro�li,
i dzieci my�l� tylko o sobie. Wiedzia�em oczywi�cie, �e
gdzie� na innej planecie istniej� mamy, ojcowie i dziad-
kowie z babciami. By�o to jednak tak dalekie i nieprze-
konuj�ce, �e zaliczy�em wszystkie te bzdury do sfery
gwiazd i kontynent�w.
Kiedy mia�em lat dziewi��, zrozumia�em, �e nigdy nie
b�d� chodzi�. To by�o bardzo smutne. Znikn�y dalekie
kraje, gwiazdy i inne rado�ci. Pozosta�o umieranie. D�u-
gie i nikomu niepotrzebne.
Maj�c dziesi�� lat, przeczyta�em o kamikadze. Ci dziel-
ni ludzie zadawali �mier� wrogom. Jednym lotem bez l�-
dowania sp�acali Ojczy�nie wszystkie d�ugi za zjedzony
ry�, brudne pieluchy, zeszyty szkolne, za u�miechy dziew-
cz�t, s�o�ce i gwiazdy, za prawo do codziennych spotka�
z mam�. To mi odpowiada�o. Rozumia�em, �e samolot
jest poza moim zasi�giem. Marzy�em o torpedzie. Stero-
wanej torpedzie naszpikowanej materia�em wybucho-
wym. Marzy�em, �e po cichutku podp�yn� do lotniskow-
ca nieprzyjaciela i nacisn� czerwony guzik.
Od tamtej pory min�o wiele lat. Jestem ju� doros�ym
wujkiem i wszystko rozumiem. Mo�e to dobrze, a mo�e
i nie. Ludzie, kt�rzy wszystko rozumiej�, bywaj� nudni
i prymitywni. Nie mam prawa pragn�� �mierci, ode mnie
w du�ym stopniu zale�� przecie� losy mojej rodziny. �ona
i dzieci mnie kochaj�, ja te� ich bardzo, bardzo kocham.
Ale zdarza si�, �e kiedy le�� w nocy i nie mog� zasn��,
znowu marz� o torpedzie z czerwonym guzikiem. To na-
iwne dzieci�ce marzenie nie opu�ci�o mnie i chyba nigdy
ju� nie opu�ci.
�wi�to
Pierwsze wspomnienie. Le�� w kojcu, sam, ca�kiem
ma�y. Krzycz�. Nikt nie podchodzi. Krzycz� d�ugo. Kojec
to zwyk�e dziecinne ��ko z wysok� siatk� naoko�o. Le��
na plecach, czuj� b�l i jest mi mokro. Boki kojca pokryte
s� bia�ym materia�em. Nie ma nikogo. Przed oczyma mam
bia�y sufit. Kiedy odwracam g�ow�, mog� d�ugo patrze�
na bia�y materia�. Wrzeszcz� bez ustanku. Doro�li przy-
chodz� wed�ug grafiku. Kiedy przychodz�, krzycz� na
mnie, daj� mi je�� i zmieniaj� pieluchy. Ja lubi� doro-
s�ych, oni mnie nie lubi�. Niech krzycz�, niech przek�a-
daj� mnie na niewygodn� kozetk�. Wszystko mi jedno.
Byleby tylko przyszli. Wtedy mog� zobaczy� inne kojce,
st�, krzes�a i okno. To wszystko. Potem odk�adaj� mnie
do kojca. Jak od�o��, znowu wrzeszcz�. Krzycz� na mnie.
Oni nie chc� bra� mnie na r�ce, ja nie chc� do kojca. Jak
daleko si�gam pami�ci�, zawsze ba�em si�, kiedy zosta-
wiali mnie samego. Zazwyczaj zostawiali mnie samego.
Pierwszy i najprzyjemniejszy zapach, jaki pami�tam,
to mieszanka woni perfum i opar�w wypitego wina. Cza-
sem zjawia�y si� kobiety w bia�ych fartuchach, bra�y mnie
na r�ce. Bra�y delikatnie, inaczej ni� zwykle. Nazywa�y to
��wi�tem". Smakowicie pachnia�o od nich alkoholem.
Nios�y mnie. Przynosi�y do du�ego pokoju ze sto�em i krze-
s�ami. Siedzia�em u kogo� na kolanach. Kobiety przekazy-
wa�y mnie sobie z r�k do r�k. Dawa�y mi co� dobrego do
jedzenia. Ale najprzyjemniejsze by�o to, �e mog�em wszystko
widzie�. Wszystko dooko�a. Twarze ludzi, pi�kne talerze
na sto�ach, butelki i kieliszki. Wszyscy pili wino, jedli, roz-
mawiali. Kobieta, u kt�rej siedzia�em na kolanach, jedn�
r�k� przytrzymywa�a mnie ostro�nie, drug� wychyla�a kie-
liszek za kieliszkiem, si�ga�a po zak�sk�. Zak�ski by�y r�-
ne, odrywa�a ma�y kawa�ek ka�dej z nich i wk�ada�a mi do
ust. Nikt na nikogo nie krzycza�. Ciep�o, przytulnie.
W domu dziecka popijawa. Zwyczajna popijawa, na
poziomie. Ch�opaki ze starszych klas pij� w�dk�, zagry-
zaj�. Zaraz po lekcjach przyszli do pokoju, usiedli w k�-
cie, jednego zostawili na czatach. Otworzyli konserwy,
wypili po �yku w�dki z jednego kubka, pr�dko zagry�li.
Nagle zauwa�yli mnie. Le�a�em w k�cie po drugiej
stronie pokoju. Cia�o pod ��kiem, g�owa i ramiona na
wierzchu, przede mn� ksi��ka. Czyta� z nogami pod ��-
kiem jest bardzo wygodnie. Nikt nie przeszkadza.
- Ruben, podczo�gaj si� tutaj.
Odk�adam ksi��k�, czo�gam si�. Czo�gam si� powoli,
ale wszyscy cierpliwie czekaj�. Doczo�guj� si�.
- Napijesz si� w�dki?
To pytanie retoryczne. Wszyscy wiedz�, �e jestem za
ma�y na picie w�dki. W�dk� pij� dopiero dwunastolatki.
Wszyscy si� �miej�. �miej� si� dobrodusznie, s� w do-
brym nastroju.
- Dobra, Sierioga, zostaw m�odego w spokoju. Le-
piej daj mu poszama�.
Sierioga, ch�opak bez n�g, robi mi kanapk� z kie�ba-
s�. Obiera dla mnie z�bki czosnku.
Ch�opaki dopijaj� w�dk�, chowaj� pust� butelk�.
Zagryzaj�. Jem razem ze wszystkimi. Dobrze. Wszystkim
jest dobrze. �wi�to. Gdyby nie �wi�to, nikt by mnie nie
zauwa�y�, a tym bardziej nie dzieli�by si� ze mn� jedze-
niem. Jestem nikim, szczawikiem.
Po w�dce pij� czifir*. Czifir parz� w du�ym s�oiku,
powoli pij� po kolei. Mnie pomijaj� nie tylko dlatego, �e
jestem za ma�y - wszyscy wiedz�, �e mam chore serce.
Sierioga bierze kubek po w�dce, szybko wskakuje na
sw�j w�zek i wyje�d�a z pokoju. Wraca z prawie pe�nym
kubkiem wody. W jednej r�ce trzyma kubek, drug� ostro�-
nie odpycha si� od pod�ogi. Stawia kubek na pod�odze,
wyjmuje z szafki s�oik konfitur i �y�k�. Odlewa troch� ze
s�oika z czifirem do mojego kubka, dodaje konfitur. Kon-
fitur nie �a�uje.
- Masz, Ruben - m�wi. - B�dziesz pi� herbat� z kon-
fitur�.
Ch�opaki pij� czifir, ja - s�odk� herbat�. Jak dobrze.
�wi�to.
* Czifir - bardzo mocna herbata, u�ywana m.in. w wi�zieniach
jako namiastka narkotyku.
Jedzenie
Nie lubi�em je��. Gdyby to by�o mo�liwe, wybra�bym
pastylki z opowiada� fantastycznych. �ykn��bym tak�
pastylk� i by�bym syty ca�y dzie�. Jad�em ma�o, nama-
wiali mnie, karmili �y�k� - wszystko na darmo.
Mia�em szcz�cie: kiedy by�em ca�kiem ma�y, miesz-
ka�em w niedu�ym domu dziecka na wsi. Karmili tam
obficie i smacznie, nia�ki by�y dobre, troszczy�y si� o nas,
zawsze pilnowa�y, �eby wszystkie dzieci jad�y.
Potem by�y inne domy dziecka, inne nia�ki, inne je-
dzenie. Kasza per�owa, pierniki z robakami, nie�wie�e
jajka. Wszystko by�o. Ale nie o tym chc� pisa�.
�api� si� na my�li, �e moje najlepsze wspomnienia
zwi�zane s� z jedzeniem. Najlepsze chwile mojego dzie-
ci�stwa zwi�zane s� z jedzeniem, a raczej z lud�mi, kt�-
rzy si� nim ze mn� dzielili na znak sympatii. Dziwne.
* * *
Nie pami�tam, gdzie to by�o. Pami�tam ludzi w bia-
�ych fartuchach. Nas, dzieci, jest du�o i wszyscy jeste�my
bardzo mali.
Do pokoju wniesiono ananasa. Wtedy wyda� mi si�
bardzo du�y i pi�kny. Nie od razu go rozkrojono, pozwo-
lono nam nacieszy� si� jego widokiem. Mo�e doro�li sami
nie mieli odwagi niszczy� czego� tak pi�knego. Ananasy
to w Rosji rzadko��.
Ananas wszystkich rozczarowa�. A w�a�ciwie prawie
wszystkich. Dzieci poczu�y jego ostry, specyficzny smak
i nie chcia�y je�� piek�cych cz�stek. Tylko ja jad�em. Pa-
mi�tam rozmow� doros�ych.
- Dajmy mu jeszcze troch�.
- Co� ty, a jak si� rozchoruje?
- Widzia�a� jego kart�? Jego ojciec pewnie wychowa�
si� na ananasach. Mo�e te ich ananasy to takie nasze
ziemniaki?
Dawali mi wi�cej i wi�cej. Doros�ych chyba bawi�o,
�e to dziwne dziecko chce je�� egzotyczny owoc. A i wy-
rzuci� tyle dobra nie mogli. Zjad�em spor� cz�� anana-
sa. Nie rozchorowa�em si�.
Przywieziono mnie do mojego pierwszego domu
dziecka. Nie by�o tu ludzi w bia�ych fartuchach ani ��ek
ustawionych rz�dami. By�o za to du�o dzieci i telewizor.
- A ten co, w og�le nie umie siedzie�? To posad�my
go na kanapie i ob��my poduszkami.
Posadzili mnie na kanapie, ob�o�yli poduszkami i na-
karmili kasz� mann�. Z zaskoczenia, �y�eczka po �y�ecz-
ce, zjad�em ca�y talerz kaszy i usn��em. Kasza by�a bar-
dzo smaczna. Dom dziecka spodoba� mi si�.
* * *
Szpital. Noc. Wszyscy �pi�. Do sali wbiega piel�gniar-
ka, zapala lampk� nad moim ��kiem. Ma na sobie od-
�wi�tn� sukienk� i pantofle na wysokim obcasie, zakr�-
cone w�osy lu�no opadaj� jej na ramiona. Nisko pochyla
si� nade mn�. Ma du�e, szcz�liwe oczy. Pachnie od niej
perfumami i czym� domowym, nie szpitalem.
- Zamknij oczy, otw�rz buzi�.
Robi�, jak m�wi. Wk�ada mi do ust du�y czekolado-
wy cukierek. Wiem, jak trzeba je�� czekoladowe cukierki.
Trzeba wzi�� cukierka do r�ki i odgryza� po ma�ym ka-
wa�eczku. A poza tym ch�tnie bym sobie tego cukierka
obejrza�.
- Rozgry� i zjedz. Dobrze?
Przytakuj�.
Piel�gniarka wy��cza lampk� i wybiega. Rozgryzam
cukierka. Usta wype�nia mi co� s�odkiego i pal�cego. Jem,
nie wiedzie� czemu kr�ci mi si� w g�owie. Jest mi dobrze.
Jestem szcz�liwy.
* * *
Przywo�� mnie do kolejnego domu dziecka. Czo�gam
si� korytarzem, z przeciwka idzie nia�ka. Na korytarzu
jest ciemno, z pocz�tku mnie nie zauwa�a. Kiedy jest ju�
ca�kiem blisko, nagle krzyczy i odskakuje ode mnie. Po-
tem podchodzi bli�ej, pochyla si�, �eby przyjrze� mi si�
z bliska. Mam ciemn� sk�r� i ogolon� g�ow�. W pierw-
szej chwili w p�mroku korytarza wida� tylko oczy, du�e
oczy unosz�ce si� w powietrzu pi�tna�cie centymetr�w
nad pod�og�.
- O, jaki� ty chudziutki. Sk�ra i ko�ci. Jak z Buchen-
waldu.
Rzeczywi�cie, gruby nie jestem. Tam, sk�d mnie przy-
wieziono, karmili niezbyt dobrze, a w dodatku ma�o ja-
d�em.
Nia�ka odchodzi. Po kilku minutach wraca i k�adzie
przede mn� na pod�odze kawa�ek chleba ze s�onin�. S�o-
nin� widz� pierwszy raz w �yciu, dlatego najpierw zja-
dam s�onin�, a potem chleb. Nagle robi mi si� ciep�o i mi-
�o. Usypiam.
* *
Wielkanoc. Nia�ki s� od�wi�tnie ubrane. We wszyst-
kim czuje si� �wi�to. W tym, �e nia�ki s� dla nas szcze-
g�lnie dobre, we wzmo�onej czujno�ci wychowawc�w.
Nic nie rozumiem. Przecie� w czasie �wi�t w telewizji po-
kazuj� parady i manifestacje. Tylko na Nowy Rok nie ma
parad. Ale na Nowy Rok jest choinka i prezenty.
Po �niadaniu nia�ka daje ka�demu po barwionym
jajku. Pod skorupk� jajko jest bia�e, jak normalne. Zja-
dam swoje jajko wielkanocne. Jest bardzo smaczne, du�o
smaczniejsze ni� te, kt�re czasami daj� nam w domu dziec-
ka. Zwyk�e tutejsze jajka s� przegotowane, twarde, a to -
mi�kkie i bardzo, bardzo smaczne.
O dziwo, gdziekolwiek mieszka�em, w domu dziecka,
szpitalu czy domu starc�w, zawsze jaka� dobra dusza dawa-
�a mi na Wielkanoc barwione jajko. I to by�o wspania�e.
* * * ," '�,'.'j �< ' �.:���'� .,�'),��' . � W Rosji istnieje zwyczaj urz�dzania pominek - pocz�-
stunku w intencji zmar�ych. Czterdziestego dnia po �mierci
cz�onka rodziny krewni maj� podzieli� si� jedzeniem. Nie
powinni jednak cz�stowa� kogo popadnie, lecz tych naj-
bardziej nieszcz�liwych. Im bardziej nieszcz�liwy jest
nakarmiony cz�owiek, tym lepiej dla zmar�ego i tym wi�k-
sza zas�uga cz�stuj�cego przed Bogiem. Sk�d za� by�o
bra� tych nieszcz�liwych w najszcz�liwszym kraju �wia-
ta? Ci�gn�li wi�c do drzwi naszego domu dziecka niebo-
racy z torbami, koszykami i siatkami. Nie�li cukierki, ciast-
ka, bu�ki. Nie�li dro�d�owe piero�ki i bliny - wszystko, co
mogli. Wychowawcy przeganiali ich niestrudzenie, naj-
cz�ciej bez skutku.
Nasze nia�ki czyni�y jednak inny u�ytek ze swoich
s�u�bowych mo�liwo�ci i nie zwa�aj�c na surowe za-
kazy, przenosi�y przez drzwi domu dziecka pominkowe
jedzenie.
Najlepiej sz�o nia�kom, kt�re pracowa�y u nas, nie-
chodz�cych. Karmiono nas oddzielnie, wychowawcy byli
daleko. Jednej nia�ce uda�o si� nawet przenie�� przez
portierni� ca�y garnek kisielu. W dodatku to w�a�nie my
byli�my najbardziej nieszcz�liwi. Cukierki, kt�re zjedli-
�my, ceniono najwy�ej.
My ze swej strony wiedzieli�my, �e za pominki nie wol-
no dzi�kowa�, �e kiedy cz�stuj�, nie wolno si� u�miecha�.
Le�a�em w ogrodzie. Ogrodem nazywali�my miejsce
naprzeciwko naszego domu dziecka, gdzie ros�o kilka ja-
b�oni. D�ugo czo�ga�em si� do ogrodu, zm�czy�em si� i le-
�a�em na plecach, odpoczywaj�c. Wszyscy chodz�cy byli
daleko, mo�e ogl�dali film w klubie, mo�e ich dok�d�
zabrano - nie pami�tam. Le�a�em i czeka�em, a� jakie�
jab�ko upadnie niedaleko ode mnie. Ale spotka�o mnie
co� lepszego.
Chuda staruszka gramoli�a si� przez ogrodzenie. Ogro-
dzenie by�o wysokie na dwa metry, ale to babci nie po-
wstrzyma�o. Szybko z niego zeskoczy�a, rozejrza�a si� i po-
desz�a do mnie. W skupieniu obejrza�a moje r�ce i nogi,
po czym nieufnie spyta�a: �Sierota?". Przytakn��em. Ta-
kiego szcz�cia si� nie spodziewa�a: pokurczone nogi i r�-
ce, a w dodatku sierota. Postawi�a sw�j koszyk na ziemi,
zdj�a �ciereczk� przykrywaj�c� jego zawarto��, wyj�a
blin, da�a mi go i przykaza�a: �Jedz". Szybko jad�em bli-
ny, a ona pogania�a mnie i powtarza�a: �M�dl si� za du-
sz� ciotki Barbary, ciotki Barbary - pami�taj". Ale wszyst-
ko, co dobre, szybko si� ko�czy. Zza rogu ju� sz�a wycho-
wawczyni.
- Dlaczego obcy s� na terenie domu dziecka? Kto
pani� wpu�ci�? Co pani tu robi?
I do mnie:
- A ty co robisz? ?�
Co robi�em? Zjada�em trzeciego blina. Jad�em szyb-
ko, dlatego �e w r�ku mia�em jeszcze po��wk�, a chcia-
�em zd��y� zje�� wszystko.
�wawa babcia chwyci�a ju� sw�j koszyk i wskoczy-
�a na ogrodzenie. Szybko dojad�em blina. Wychowaw-
czyni posta�a, u�miechn�a si� nie wiadomo dlaczego
i posz�a.
To by�y pierwsze bliny w moim �yciu.
* * *
Kolejny raz przewo�� mnie z jednego domu dziecka
do drugiego. �wi�to rozpoczyna si� ju� na dworcu, daj�
mi lody i oran�ad�. Lody s� du�e, w czekoladzie. Jak
tylko poci�g rusza, nia�ka i piel�gniarka id�, jak m�-
wi�, �zabawi� si�". �A co, trza si� zabawi�". Wracaj�
z dwoma Gruzinami. Jeden z nich jest stary i siwy, dru-
gi troch� m�odszy. Wszyscy pij� w�dk�, jest im weso�o.
Dla mnie odkrawaj� du�y kawa�ek kie�basy, daj� jajka,
oran�ad�. Siwy Gruzin ci�gle kroi kie�bas�, robi kanap-
ki i m�wi do mnie co chwila: �Jedz, jedz, dzieci musz�
du�o je��". Jedzenia jest bardzo du�o i nikt go nie �a�u-
je. Ciemnieje, mo�na do woli patrze� w okno, je�� kie�-
bas�. Chcia�oby si� tak jecha� i jecha�, patrze� w okno.
My�l� o tym, �e je�li wszystkim doros�ym na ziemi da�
du�o w�dki i kie�basy, to oni b�d� dobrzy, a wszystkie
dzieci - szcz�liwe.
* *
Jestem w moim ostatnim, najlepszym na �wiecie
domu dziecka. Przede mn� �niadanie: troch� puree
z ziemniak�w, po��wka pomidora, bu�ka z mas�em i her-
bata. Dobrze wiem, �e dzi� nie ma �adnego �wi�ta, wi�c
dlaczego dali ziemniaki? Pr�buj� herbaty - s�odka. �wie-
�y pomidor to ju� zupe�ny rarytas. Zjadam wszystko
i czuj�, �e spotka�o mnie niebywa�e szcz�cie. Trafi�em
do raju.
-28-
* * *
Mieszkamy z Kati� w suterenie, bo jej rodzice nie chc�
uzna� naszego ma��e�stwa. Mieszkanie nale�y do mojej
nauczycielki -jednej z najlepszych kobiet na �wiecie. Nas
ulokowa�a tutaj, a sama przenios�a si� na dacz�.
Wracaj�c z uniwersytetu, Katia kupuje pielmieni*. Go-
tuje ca�e opakowanie na raz. Wiem, co to s� pielmieni.
W domu dziecka dawali nam po cztery na g�ow�.
- Po ile b�dziemy je��? - pytam Kati�.
Patrzy na mnie dziwnie.
- Wy�cie je tam liczyli, czy co?
Nak�ada nam pielmieni. Sama zjada ich ca�y talerz, ja
nie daj� rady zje�� wi�cej ni� sze��. Zaczynam rozumie�,
�e w tym dziwnym, nieurz�dowym �wiecie pielmieni si�
nie liczy.
- Wody po pielmieniach nie wylewaj - rzeczowo ra-
dz� Katii. - Mo�na na niej ugotowa� zup�.
Kilka dni p�niej, w trakcie odwiedzin u rodzic�w,
Katia je pielmieni. Jej mama zabiera ze sto�u garnek z bu-
lionem po pielmieniach i chce wyj�� z kuchni.
- Mamo, wody nie wylewaj, mo�na na niej ugotowa�
zup� - m�wi Katia odruchowo.
Nast�pnego dnia, kiedy Katia wychodzi na zaj�cia na
uniwersytet, jej mama ukradkiem przychodzi pod nasze drzwi
i zostawia na progu surow� kur�. Lody zostaj� prze�amane.
* Pielmieni - nadziewane mi�sem piero�ki, zwykle gotowane
w rosole. ii
Kiedy Katia idzie do pracy, zostaj� sam na sam z ko-
biet� o niezwyk�ym uroku. Mieszkamy z babci� Katii.
Wchodzi do mojego pokoju, siada naprzeciwko mnie.
- No co, kiedy wreszcie zdechniesz?
- Co ty, babciu - odpowiadam. - Jak czas przyjdzie,
to i zdechn�. A ty te� ju� niepierwszej m�odo�ci. Zamie-
rzasz �y� wiecznie?
- Na co ty komu potrzebny, bez r�k, bez n�g? Nawet
gwo�dzia nie umiesz wbi�.
- Masz, babciu, o��wek chemiczny?
-Mam.
- To przejd� si� po mieszkaniu i zaznacz kropki wsz�-
dzie tam, gdzie maj� by� gwo�dzie. Mo�esz mi wierzy�,
�e gwo�dzie b�d� wbite.
Tak to sobie serdecznie gaw�dzimy dla zabicia czasu.
Babcia opowiada mi o swojej m�odo�ci, o krewnych.
Z tych opowie�ci wynika, �e ca�a jej rodzina to dranie
i kanalie.
Po pewnym czasie idzie do kuchni, podzwania naczy-
niami. Wraca.
- Ruben. Barszczu nagotowa�am. B�dziesz �re� czy
boisz si�, �e ci� otruj�?
- Daj barszczu. Trucizny si� nie boj�, nie takie rzeczy
ju� jad�em.
Przynosi mi barszcz. Jest bardzo smaczny. Na dnie
talerza le�y spory kawa�ek kaczego mi�sa.
* * *
Kiedy A��a by�a w ci��y, �y�o si� nam ca�kiem �le. A��a
jad�a chleb ze smalcem. Ja nie mog�em je�� smalcu, ja-
d�em chleb z olejem s�onecznikowym. (W domu dziecka
chleb z olejem i sol� uchodzi� za smako�yk). Tamtego roku
pierwszy raz w �yciu bola� mnie �o��dek. Gotowali�my
te� groch�wk�. A��a nie jad�a groch�wki, jad�em j� sam.
Mnie by�o sto razy �atwiej ni� jej, mog�em je�� groch�wk�
i nie by�em w ci��y. Kiedy urodzi�a si� Maja, A��a posta-
nowi�a karmi� j� piersi�. Naturalne karmienie jest bar-
dzo zdrowe. Ale Maja ma�o jad�a. Mleko A��y mia�o zie-
lonkawy kolor. Kupki Mai te� by�y zielonkawe. Przez ca�y
ten czas A��a od�ywia�a si� samymi ziemniakami. A��a jest
zdrowym cz�owiekiem, potrzebuje o wiele wi�cej jedze-
nia ni� ja. To, co ona mo�e zje�� za jednym razem, mnie
starcza na ca�y dzie�. Zdecydowali�my si� na sztuczne
karmienie Mai, bo wychodzi�o taniej ni� zapewnienie
normalnego jedzenia Alle.
Przyszed� znajomy.
-Jak leci?
- W porz�dku.
-Co jesz? ;;
- Groch�wk�.
- Z ziemniakami?
- Pewnie.
- A my ju� drugi tydzie� jemy groch�wk� bez ziem-
niak�w.
Ja jem groch�wk� dopiero od trzech dni. Mam ca�y
worek ziemniak�w.
* * *
Maja ma p�tora roku. Nie chce je�� kaszy. Bior� ta-
lerz, spokojnie dojadam. Maja prosi�a najpierw o kie�ba-
sk�, potem o pierniki. Nie mamy ani jednego, ani dru-
giego, ale nie w tym rzecz. Je�li jeste� g�odny, zjesz wszyst-
ko, a je�li nie - chod� o suchym pysku (zasada z domu
dziecka). Maja chodzi po mieszkaniu, my�li. Potem spo-
kojnie idzie do A��y i m�wi: �Mama, ugotuj ziemniak�w".
Jemy ziemniaki z sol� i olejem s�onecznikowym, a ja
wspominam, jak w domu dziecka po og�oszeniu ciszy
nocnej gotowali�my ziemniaki za pomoc� grza�ki w�asnej
roboty. To, co ja osi�gn��em w wieku lat pi�tnastu (ziem-
niaki gotowa� mogli tylko uczniowie starszych klas), Maja
mia�a ju� od urodzenia.
* *
A��a przyprowadza Maj� z przedszkola. �mieje si�.
Spotka�a kuchark�. Ta z dum� oznajmi�a jej, �e dzi�
w przedszkolu na obiad by�a kura. �Taka t�usta, du�a,
ka�dy dosta� po kawa�ku". Do przedszkola chodzi ponad
setka dzieci. Kura by�a jedna, a raczej jedna i p�. Ja te�
si� �miej�.
Ciesz� si�, �e Maja chodzi do przedszkola. Ma tam
du�o kole�anek i koleg�w, razem lepi� z plasteliny, malu-
j�. W dodatku po powrocie z przedszkola Maja zjada
wszystko, co dostanie, i nie wybrzydza.
* * *
W drodze powrotnej z przedszkola Maja prosi A���,
�eby kupi�a jej sucharki. Zwyk�e sucharki waniliowe.
- No co ty, teraz mamy pieni�dze. Jak chcesz, kupi�
ci ciastko albo co� innego.
- Nie, kup sucharki.
A��a kupuje sucharki. Maja siada przy stole i ca�y wie-
cz�r gryzie swoje suchary. Okazuje si�, �e na podwieczo-
rek dawali po sucharku, a Maja mia�a ochot� na wi�cej.
Nam w domu dziecka dawali po dwa sucharki.
Kiedy mieszka�em w domu starc�w, zaskoczy�a mnie
jedna rzecz. W sto��wce po obiedzie rozdawano ko�ci.
Zwyk�e ko�ci wo�owe z zupy. Ko�ci nale�a�y si� tylko we-
teranom wojennym. By�y starannie obrane z mi�sa, ale
przy pewnej zr�czno�ci da�o si� z nich jeszcze co� wyd�u-
ba�. Weterani t�oczyli si� przy okienku, gdzie wydawano
posi�ki, awanturowali si�, wyliczali swoje zas�ugi i tytu�y.
Niedawno spyta�em znajomego z domu starc�w: �Jak tam
ko�ci, wci�� je rozdaj�?".
- Co� ty. Na ko�ciach ju� dawno nic si� nie gotuje.
Ko�ci nie ma.
Nia�ki
By�o ich niewiele. Prawdziwe nia�ki, piastunki, troskli-
we i czu�e. Nie pami�tam ich imion, a raczej nie pami�-
tam wszystkich imion wszystkich dobrych nianiek. Mi�dzy
sob� dzielili�my je na �z�e" i �dobre". W tym dzieci�cym
�wiecie granica mi�dzy dobrem a z�em wydawa�a si� wy-
ra�na i prosta. Przez d�ugi czas nie mog�em wyzby� si�
wyniesionego z domu dziecka z�ego nawyku dzielenia
wszystkich ludzi na swoich i obcych, m�drych i g�upich,
dobrych i z�ych. Co zrobi�? Tam si� wychowa�em. Tam,
gdzie �ycie dzieli�a od �mierci cienka granica, gdzie pod-
�o�� i ohyda stanowi�y norm�. Norm� by�y tak�e szczero��
i dobro�. Wszystko wymieszane. Chyba w�a�nie konieczno��
ci�g�ego dokonywania wyboru pomi�dzy tym, co dobre,
a tym, co z�e, zrodzi�a we mnie tak� kategoryczno��.
Dobre nia�ki by�y wierz�ce. Wszystkie. No w�a�nie -
pisz�c to, zn�w podzieli�em ludzi na kategorie. Nigdy od
tego nie uciekn�.
Wiara by�a zakazana. M�wiono nam, �e Boga nie
ma. Ateizm by� norm�. Teraz ma�o kto w to uwierzy, ale
tak by�o. Nie wiem, czy w�r�d nauczycieli te� byli wie-
rz�cy. Pewnie tak. Nauczycielom zakazywano rozmawia�
z nami na ten temat. Za prze�egnanie si� albo za jajko
wielkanocne nauczyciel m�g� straci� prac�, nia�ka -
nie. Nia�ki zarabia�y ma�o, a pracy mia�y du�o. Niewie-
lu by�o ch�tnych do mycia pod��g i zmieniania dzieciom
spodni. Na wierz�ce nia�ki po prostu przymykano oczy.
I one wierzy�y. Wierzy�y, nie ogl�daj�c si� na nic. W cza-
sie nocnych dy�ur�w d�ugo modli�y si�, pal�c przynie-
sion� ze sob� �wieczk�. B�ogos�awi�y nas przed snem.
Na Wielkanoc przynosi�y nam barwione jajka i bliny. Do
domu dziecka nie wolno by�o przynosi� jedzenia, ale co
mia�o pocz�� surowe kierownictwo z nieuczonymi ko-
bietami?
Niewiele by�o dobrych nianiek. Wszystkie pami�tam.
Spr�buj� teraz przedstawi� jedn� z nich. To b�dzie praw-
dziwa historia, tak jak opowiedzia�a mi j� niania. Spr�-
buj� przekaza� to, co zachowa�o si� w dzieci�cej pami�-
ci, z jak najwi�ksz� dok�adno�ci�.
�Pracuj� tu od dawna. Kiedy nasta�am, patrz�, a tu
pe�no ma�ych dzieciaczk�w, jedne bez n�ek, inne bez
r�czek. I wszystkie brudne. Umyjesz takiego, a on prze-
czo�ga si� po pod�odze i zn�w brudny. Jednego trzeba
karmi� �y�k�, drugiego podmywa� co godzin�. Pada�am
ze zm�czenia. Na pierwszym nocnym dy�urze ani na chwi-
l� si� nie po�o�y�am. A jeszcze nowego przywie�li, ca��
noc mam� wo�a�. Przysiad�am u niego na ��ku, za r�k�
go wzi�am, i tak przesiedzia�am z nim do rana. I tylko
p�aka�am, p�aka�am. A rano posz�am do batiuszki, �eby
pob�ogos�awi� moje zwolnienie. Nie mog�, m�wi�, pa-
trze� na to, wszystkich mi �al, serce p�ka. A batiuszka b�o-
gos�awie�stwa mi nie da�. To tw�j krzy�, powiada, do
ko�ca twoich dni. Tak �em go prosi�a, tak prosi�a. A po-
tem popracowa�am, przywyk�am. Ale i tak ci�ko. Imio-
na wszystkich dzieciaczk�w, kt�rych dogl�da�am, na pa-
pier zapisuj�. Mam w domu zeszyt i wszystkich was zapi-
suj�, i za ka�dego na Wielkanoc �wieczk� stawiam. Du�o
�wieczek ju� wychodzi, drogo, ale i tak za ka�dego jedn�
pal� i �Ojcze nasz� odmawiam. Bo za wszystkie niewin-
ne dziatki Pan przykaza� si� modli�. A ty dziwne jakie�
masz imi�, Ruben, pewnie� Ormianin. Ormianie to chrze-
�cija�ski nar�d, ju� ja wiem. Nie Ormianin, powiadasz?
Tak te� sobie od razu pomy�la�am, �e jak rodzice do nie-
go nie przyje�d�aj�, to pewno z nich bisurmany jakie�.
Chrzczona dusza dzieciaczka swojego nie zostawi. Psia
ich ma�, przebacz, Panie, starej g�upiej babie, nie chce
cz�owiek, a zgrzeszy. A ty b�dziesz zapisany u mnie bez
nazwiska. Nazwisko masz jakie� dziwaczne, nawet nie
b�d� umia�a napisa�. Wszyscy zapisani z nazwiskiem, a ty
bez. Przy modlitwie tylko imi� czyta� wypada, ale i tak
niedobrze, �e bez nazwiska".
Co mo�na doda� do tej opowie�ci? Wyros�em, prze-
czyta�em mas� r�nych ksi��ek i wydaj� si� sobie bardzo
m�dry. Dzi�kuj� nauczycielom, kt�rzy nauczyli mnie czy-
ta�. Dzi�kuj� radzieckiemu pa�stwu, �e mnie wychowa-
�o. Dzi�kuj� m�drym Amerykanom, kt�rzy wymy�lili kom-
puter, za mo�liwo�� pisania tego tekstu palcem wskazu-
j�cym lewej r�ki.
Dzi�kuj� wszystkim dobrym nia�kom za to, �e nauczy�y
mnie dobroci, za ciep�o w sercu, kt�re przenios�em przez
wszystkie pr�by. Dzi�kuj� za to, czego nie da si� wyrazi�
s�owami, wyliczy� na komputerze ani zmierzy�. Dzi�kuj�
za mi�o�� i chrze�cija�skie mi�osierdzie, za to, �e jestem
katolikiem, za moje dzieci. Za wszystko.
�Starsi"
Na sali by�o nas dziesi�ciu. A w zasadzie - dziewi�-
ciu. Wowy nie liczyli�my. Wowa nie m�wi�. Niczego nie
umia� robi�, tylko jad� i robi� kup�. Cz�sto budzi� nas swo-
im krzykiem. Jak zwykle chcia� je��. Je�� m�g� du�o, ile
dali. Dawali mu tyle, co wszystkim, ale to mu nie wystar-
cza�o i krzycza�. Dwunastoletni niemowlak.
Poza tym by�em ja i Wasylek. Wasylek wygl�da� na
dwana�cie lat. Mia� sparali�owane nogi. By� zdr�w jak
byk. A raczej jak wielu innych op�nionych w rozwoju.
Kiedy� z�apa� za nog� nia�k�, kt�ra si� z nim droczy�a -
nie da�a rady si� wyrwa� i d�ugo chodzi�a z siniakiem.
Nia�ki droczy�y si� z tym niewinnym byczkiem, mimo-
chodem klepa�y go po plecach albo m�wi�y co� spro�ne-
go, a on potem g�o�no przez ca�� noc trzepa� kapucyna,
daj�c pow�d do nowych �art�w. Sk�din�d traktowano
go dobrze, zawsze dostawa� podw�jn� porcj�.
Mam dziewi�� lat. Wyobra�cie sobie sparali�owane-
go cz�owieka. Le�y z �okciami na pod�odze i ko�ysze si�
z jednej strony na drug�. Co� robi, ale jeszcze nie wiecie,
co. Czo�ga si�. Czo�ga�em si� szybko, w ci�gu p�godziny
m�g�bym przeczo�ga� si� trzysta metr�w, gdybym si� nie
m�czy�. Tyle �e co dziesi��-pi�tna�cie metr�w musia�em
odpoczywa�. Ale mog�em si� czo�ga�! W naszej sali tylko
ja i Wasylek mogli�my si� czo�ga� - to nas r�ni�o od
pozosta�ych.
By�o ich siedmiu. Nie pami�tam wszystkich imion.
Zreszt� nie wszystkie dane mi by�o pozna�. Tylko Saszka
Poddubny potrafi� siedzie� i codziennie rano nia�ki sa-
dza�y go na pod�odze przy niskim stoliku. Inni le�eli na
��kach okr�g�� dob�. M�wiono o nich �starsi". Cieszyli
si� bezwzgl�dnym szacunkiem, nawet ch�opak, kt�ry trz�s�
ca�ym domem dziecka, przychodzi� do nich po porad�.
Tylko w naszej sali sta� telewizor i mogli�my ogl�da� tele-
wizj�, kiedy przysz�a nam ochota.
Do tej sali trafi�em przypadkowo. Kiedy mnie przy-
wieziono, zmar� akurat jeden �starszy". To by�o pechowe
��ko numer trzy. Przede mn� spa�o na nim trzech ch�o-
pak�w i wszyscy zmarli. Nikt nie chcia� go zaj��, a ja by-
�em nowy. Potem chciano mnie przenie�� na inn� sal�,
ale Saszka Poddubny wstawi� si� za mn� i zosta�em. Ale
to ju� inna historia.
Pewnego razu Saszce zachcia�o si� do toalety, a Wa-
sylka nie by�o w pokoju.
Mia�em wyb�r: czo�ga� si� po nia�k� albo sam mu
pom�c. Chwyci�em w z�by gumk� jego spodni, �ci�gn�-
�em w d�, przysun��em nocnik i Saszka si� wysika�. Te-
raz, wed�ug niepisanych praw domu dziecka, z kolei ja
mog�em go o co� prosi�. Zebra�em si� na odwag� i po-
prosi�em, �eby da� mi poczyta� jedn� ze swoich ksi��ek.
Mia� ich du�o. Stale co� czyta� albo t�umaczy� z niemiec-
kiego.
- We� Trzech muszkieter�w.
- Trzech muszkieter�w ju� czyta�em, to dla dzieci. Daj
mi Solaris.
- Nic z tego nie zrozumiesz.
- Zrozumiem.
- Uparty jeste�, to dobrze. We� Solaris, potem mi
opowiesz, co zrozumia�e�.
Przeczyta�em Solaris w ci�gu niedzieli. Kiedy Sasza
spyta� mnie, co zrozumia�em z ksi��ki, powiedzia�em, �e
g��wny bohater nie mia� po co lecie� w kosmos, powi-
nien doj�� z kobiet� do �adu wcze�niej, na Ziemi. Sasza
stwierdzi�, �e jestem jeszcze ma�y i nic nie rozumiem. Ale
od tej pory dawa� mi ksi��ki. Og�lnie rzecz bior�c, dopi-
sa�o mi szcz�cie. �Starsi" dobrze mnie traktowali.
* * *
Przyszli do nas opiekunowie. Opiek� nad nami spra-
wowali studenci szko�y pedagogicznej.
Zebrano nas w auli, opiekunowie po�piewali nam pio-
senki i poszli. A raczej prawie wszyscy poszli. Zgodnie
z planem pomocy patronackiej studenci powinni urz�-
dza� nam r�ne imprezy, pomaga� w odrabianiu lekcji
i tak dalej. Ale wi�kszo�� z nich patrzy�a na nas jak na
tr�dowatych. Wyra�enie �jak na tr�dowatych" przeczyta-
�em p�niej i bardzo mi si� spodoba�o. Bo jak inaczej
opisa� wyba�uszone oczy i �le skrywany wstr�t?
Jednak niekt�rzy przychodzili. O dziwo, przychodzi�y
studentki wcale nie zaliczaj�ce si� do prymus�w. Wrodzo-
na dobro� i wsp�czucie, a mo�e ciekawo�� sprowadza�y
je do nas wci�� na nowo.
Jedna z takich dziewczyn przysz�a i do naszej sali.
- Ch�opcy, mog� wam w czym� pom�c?
- Napijesz si� czifiru?
- Czego?
- Mocnej herbaty.
- Napij� si�.
- To wyjmij spod mojego materaca grza�k�, we� s�oik
z szafki, id� po wod� i ustaw to wszystko pod ��kiem.
To m�wi� Wowka Moskwa. Takie mia� przezwisko:
Moskwa. Dlaczego - nie wiem.
Studentka by�a u nas kilka razy, �starsi" cz�stowali j�
czekolad�, sypali kawa�ami. By�o z ni� dobrze i weso�o.
Kt�rego� razu zasiedzia�a si� u nas. Musia�a ju� i��.
Oczywi�cie nikt nie chcia� jej pu�ci�.
- Ch�opcy, ale musz� jeszcze fizyk� odrobi� i mate-
matyk�, wszystkiego nie dadz� mi odpisa�.
- A na kt�rym jeste� roku? �
- Na drugim.
- Masz ze sob� ksi��k�?
- Mam, w torbie.
- To wyjmij i przeczytaj zadanie.
To m�wi� Gienka z ��ka w rogu sali.
Dziewczyna wyj�a ksi��k�, zacz�a czyta�.
- Ale ja nic z tego nie rozumiem.
- Ja te�. Dopiero rok przerabiam wy�sz� matm�. Czy-
taj na g�os.
- A wzory? , �
- Wzory te�.
Czyta�a sw�j podr�cznik, a my cieszyli�my si�, �e jesz-
cze nie odchodzi, i byli�my pewni, �e Gienka rozwi��e
wszystkie zadania.
Czyta�a d�ugo, a potem Gienka kaza� jej usi��� przy
stole i pisa�.
- Ale przecie� nie widzisz, co pisz�!
- A ty widzisz? .
-Widz�.
- No to pisz.
Podyktowa� jej rozwi�zania wszystkich zada� i umilk�.
- A mog� sprawdzi� odpowiedzi? Mam je tu wy-
pisane.
-Sprawdzaj.
- Wszystko si� zgadza! Ale jak ty to zrobi�e�? Bez pa-
trzenia w zeszyt. Przecie� jeste� taki ma�y!
Gienka wa�y� dziesi�� kilo. Opr�cz tego, �e nie m�g�
chodzi�, mia� jakie� problemy z tarczyc� i nie r�s�. Zwy-
kle by� przykryty po szyj� prze�cierad�em, a spod prze-
�cierad�a wygl�da�a twarzyczka o�mioletniego dziecka.
Zreszt� tak by�o lepiej. Czasem wynoszono go na dw�r.
Ja i Wasylek mogli�my sami wyczo�giwa� si� na asfalt,
a reszta w og�le �wiata nie ogl�da�a.
- Mam osiemna�cie lat. Taki jestem ma�y jak i ty.
- Oj, ch�opcy. - Nazywa�a ich �ch�opcami", nikt wi�-
cej tak si� do nich nie zwraca�. - A ja my�la�am, �e wy
uczycie si� jeszcze w szkole.
- Oficjalnie uczymy si�. Jako drugoroczni. Niekt�rzy to
po dwa lata w ka�dej klasie siedzieli. Po prostu dyrektora
mamy dobrego. Nie chce nas oddawa� do domu starc�w.
Tam nikt nie b�dzie si� nami zajmowa� i poumieramy.
- A czemu nie p�jdziecie na studia? Byliby�cie najlepsi.
- Na studia bior� tylko chodz�cych.
Dziewczyna raz-dwa zebra�a si� i posz�a. Wyczo�ga-
�em si� na korytarz. Pada� deszcz i chcia�em podczo�ga�
si� do wyj�cia.
By�o ch�odno - p�na jesie� albo wczesna wiosna.
Drzwi wej�ciowych nie zamykano. Lubi�em podczo�giwa�
si� do nich, �eby patrze� na deszcz. Czasem jaka� kropla
wpada�a do �rodka, na mnie. By�o dobrze i smutno.
Ale tym razem moje miejsce przy drzwiach by�o zaj�-
te. Ci�ko wsparta o futryn� sta�a tam nasza studentka
i pali�a, zaci�gaj�c si� chciwie. P�aka�a. Nie pami�tam ju�,
jak by�a ubrana. Pami�tam tylko pantofle na obcasach.
By�a bardzo pi�kna. Pomy�la�em, �e ju� nigdy nie zoba-
cz� takiej pi�knej dziewczyny. Pali�a i p�aka�a. Potem sko�-
czy�a pali� i posz�a w deszcz. Bez p�aszcza i parasola.
Wi�cej do nas nie przysz�a.
* * *
Przyjecha�a komisja z Moskwy. Dyrektorowi wlepio-
no nagan�, wszystkich �starszych" wywieziono do domu
starc�w. Ich wychowawczyni przysz�a do naszej klasy:
�Teraz ja b�d� z wami pracowa�, p�ki nie sko�czycie szko-
�y". Przeszed�em do pi�tej klasy, po sko�czeniu czterech
klas przys�ugiwa� nam ju� �sw�j" wychowawca.
Miesi�c po tym, jak wywieziono �starszych", wycho-
wawczyni pojecha�a odwiedzi� �swoich" podopiecznych.
Wr�ci�a i opowiedzia�a nam o wszystkim.
Z o�miu os�b prze�y� tylko Gienka. Dom starc�w sk�a-
da� si� z oddzielnych budynk�w przypominaj�cych ba-
raki. Starcy i inwalidzi byli rozmieszczeni w zale�no�ci
od stopnia inwalidztwa. Nasi le�eli w oddzielnym bara-
ku, razem z dochodiagami*. Wzd�u� �cian ci�gn�y si�
rz�dy ��ek, z kt�rych �cieka� mocz. Nikt si� do nich nie
zbli�a�. Wychowawczyni zawioz�a ch�opakom kompot
w du�ych s�oikach. O Gience powiedzia�a: �Z�y jaki�.
Niech pani kompot zabierze, powiedzia�, i tak go cho-
dz�cy zjedz�".
Zapyta�em j�, co stanie si� ze mn�, kiedy dorosn�.
Czy mnie te� odwioz� do domu starc�w i umr�?
- Oczywi�cie.
- Ale wtedy b�d� mia� pi�tna�cie lat, nie chc� tak
wcze�nie umiera�. Wi�c wszystko na darmo? To po co
mam si� uczy�?
- Nic nie na darmo. Wszyscy powinni�cie si� uczy�,
bo was karmi� bezp�atnie. A tak w og�le, to lekcje odro-
bi�e�?
Od tamtej pory bardzo si� zmieni�em. Z byle powodu
�zy nap�ywa�y mi do oczu i p�aka�em. Nie pomaga�y na-
mowy ani gro�by. Krzycza�em na ca�y g�os.
Wezwano do mnie lekarza. Przyszed� m�ody cz�owiek,
usiad� ko�o mnie na pod�odze, u�miechn�� si� i o co�
* Dochodiaga - cz�owiek wyczerpany g�odem i chorob�, wydany
na powoln� �mier�; okre�lenie cz�sto u�ywane w �agrach.
zapyta�. To i ja si� u�miechn��em. Nie chcia�em z nim
rozmawia�. Ale trzeba by�o.
- Dlaczego tak cz�sto p�aczesz?
- Nie p�acz� cz�sto.
- A dlaczego wczoraj p�aka�e�?
- Czo�ga�em si�, uderzy�em si� w g�ow� i si� rozp�a-
ka�em.
- Nie wierz� ci. Twoja wychowawczyni wszystko mi
opowiedzia�a. Ci�gle p�aczesz. To nie jest normalne. Dla-
czego nie chcesz ze mn� rozmawia�?
- Dlatego, �e pan jest psychiatr�. Oni wszyscy najpierw
s� dobrzy, a potem zabieraj� do szpitala. A w szpitalu
robi� zastrzyki i daj� takie tabletki, �e cz�owiek robi si�
jak Wasylek.
- Kto ci naopowiada� takich bzdur? Nikt ci� nie zabie-
rze. Kto to jest Wasylek?
- Wowka Moskwa opowiedzia� mi o szpitalu.
- A gdzie jest teraz ten tw�j Wowka?
- Umar�. Oni wszyscy umarli. Oni byli dobrzy i m�-
drzy. A Saszka Poddubny dawa� mi swoje ksi��ki do czy-
tania. Ich ju� nie ma, a Wasylek �yje. Odwie�li go do in-
nego zak�adu, dobrego, bo on mo�e si� czo�ga� i sam
chodzi do ubikacji.
- Kto ci powiedzia�, �e oni wszyscy umarli?
- Wychow