Margaret Atwood - Rok potopu

Szczegóły
Tytuł Margaret Atwood - Rok potopu
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Margaret Atwood - Rok potopu PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Margaret Atwood - Rok potopu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Margaret Atwood - Rok potopu - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ROK POTOPU 1IKO S KI I.YD!ESALV YRE ZBIG IEW1 IE T ZELT· TL\ \ 'f OLSTOJA. DR IEJKLRK W\\IL llELMDJCllTLR A, DRE\ '1 ,\(,O RSKIGE l�BRf, \\'E R B OHl 11L lIRAB\L. IICJ \L OLSZE WSKI \LE KS\, 'D EI Jl RE WICZD ,·w1.· SLOWJ SUSDTAZ JHL'\ PAI,AHIRJ PA ELH l E LL !� JO'tC,ECAROL OATES\ "1 ELA :VIOTTTOMASZ Jl1 R\SZRYSZARD SAJ)AJJl OT Dl \ ZRI ( ll.\RD LOUH!E IO!lA . I IE DI \ I[• Strona 2 �1ARGARET ATWOOD ROK POTOPU przekład Marcin Michalski Wydawnictwo Znak Kraków 2010 Strona 3 Dla Graeme'a i]ess Strona 4 Ogród Kto pielęgnuje Ogród, Ten Ogród tak zielony? Był to cudowny Ogród, W krasie nieprześcigniony. W nim Bóg umieścił wszystko, Co fruwa, biega i pływa, Lecz Jego Stworzenia wybiła Szkodników ręka chciwa. I wszystkie darzące nas niegdyś . Kwieciem i owocem drzewa Z pniami, z gałęźmi, z listowiem Dziś piasek suchy zawiewa. I wszystkie lśniące wody Są dzisiaj mułem i błotem, A piękne, pierzaste ptaki Zniknęły ze swym szczebiotem. 7 Strona 5 Ogrodzie mój, potąd będzie Los twój boleśnie mrl.ie smucić, Aż Ogrodnicy zdołają Dawne Życie ci wrócić. Z Niepisanego śpiewnika Bożych Ogrodnikó.w Strona 6 Rok Potopu Strona 7 1 Rok dwudziesty piąty, Rok Potopu Toby Wczesnym rankiem Toby wspina się schodami na taras na dachu, żeby obejrzeć wschód słońca. Kij od mopa służy jej do utrzymywa­ nia równowagi. W inda nie działa już od dłuższego czasu. Schody są wilgotne i śliskie, a jeśli Toby się poślizgnie i upadnie, nikt jej nie podniesie. Z pierwszymi promieniami ciepła znad pasa drzew dzielącego ją od opustoszałego miasta wznoszą się mgły. W powietrzu czuć lekki zapach spalenizny, karmelu, smoły i zjełczałego grilla, popie­ listy, tłusty swąd clącego się wysypiska zlanego deszczem. Opusz­ czone wieże w oddali wyglądają jak szkielety dawnej rafy -wyblak­ łe, bezbarwne, bez życia. Życie jednak istnieje. Ćwierkają ptaki, na pewno WTóble. Ich głosy brzmią czysto i ostro, jak paznokcie stukające w szkło, nie toną już jak dawniej w zgiełku samochodów. Czy ptaki zauważają tę ciszę, brak silników? Jeśli tak, to czy są szczęśliwsze? Toby nie ma o tym pojęcia. W odróżnieniu od paru innych Ogrodników - tych z pewnym obłędem w oczach, tych, co chyba przedawkowali - ni­ gdy nie miała złudzenia, że może rozmawiać z ptakami. Na wschodzie coraz mocniej jaśnieje słońce, czerwieniąc siną mgiełkę nad odległym oceanem. Rozsiadłe po słupach hydro­ elektrycznych sępy suszą skrzydła, wachlując nimi i otwierając je niczym czarne parasole. Jeden po drugim szybują w górę unoszone Il Strona 8 prądami powietrza. Kiedy z nagła nurkują w dół, to znak, że wy­ patrzyły padlinę. Sępy są naszymi przyjaciółmi - tak nauczali niegdyś Ogrod­ nicy. - Oczyszczają ziemię. To nie�będne mroczne Boże Anioły cielesnego rozkładu. Pomyśl, jak byłoby strasznie, gdyby nie było śmierci! Czy ja w to jeszcze wierzę? - zastanawia się Toby. Jeśli się przyjrzeć z bliska, wszystko wygląda inaczej. Na dachu stoi kilka kwietników ze zdziczałymi roślinami ozdob­ nymi, kilka ławek ze sztucznego drewna. Niegdyś było tu zadasze­ nie chroniące przed słońcem, rozkładane późnymi popołudniami, ale porwał je wiatr. Toby siedzi na ławce, obserwując teren. Pod­ nosi lornetkę do oczu, lustruje okolicę z lewa na prawo. Droga obsadzona po bokach różoświetlikami, zaniedbanymi i przypo­ minającymi wystrzępione szczotki do włosów, ich fioletowe lśnie­ nie blednie we wzmagającym się świetle dnia. Wjazd od zachodu spowity w różową powłokę solarną imitującą suszoną cegłę. Za bramą bezładna plątanina samochodów. Grządki kwiatowe stłamszone przez ,mlecz i łopian, nad który­ mi fruwają ogromne akwamarynowe ćmy kudzu. Fontanny z ba­ senami w formie muszli świętego Jakuba wypełnionymi stojącą deszczówką. Na parkingu różowy wózek golfowy i dwa różowe minivany z NowyTy, na każdym z nich logo w kształcie mruga­ jącego oka. W oddali na drodze kolejny minivan - po zderzeniu z drzewem. Kiedyś z jego okna zwieszało się ludzkie ramię, ale zniknęło. Na szerokich trawnikach wybujało zielsko. Niskie, nieregu­ larne kopczyki porosły trojeścią, przymiotnem i szczawiem. Tu i ówdzie strzęp tkaniny, połysk kości. To miejsca, gdzie padli ludzie, jedni przecinając trawnik w biegu, inni powoli, słaniając się. Toby patrzyła wówczas z dachu przykucnięta za kwietnikiem, ale nie obserwowała ich długo. Niektórzy z tych ludzi wzywali pomocy, jakby wiedzieli, że ona tam jest. Jak jednak mogła im pomóc? 12 Strona 9 Basen kąpielowy pokrywa plamisty kożuch gJonów. Pojawiły się już żaby. Na płytszym końcu polują na nie siwe i białe czaple oraz pawiaple. Przez chwilę Toby próbuje wyłowić drobne zwie­ rzęta, które wpadły do wody i utonęły. Świetliste zielone króliki, szczury, szopunksy z pasiastymi ogonami i złodziejskimi maskami szopów praczy. Ostatecznie decyduje się je zostawić. Może dzięki nim jakoś zalęgną się ryby, ale to jak basen się bardziej zabagni. Czy zamierza zjeść te przyszłe ryby? Na pewno nie. Na pewno jeszcze nie teraz. Obraca się ku wznoszącej się dokoła ciemnej ścianie drzew, pnączy, liściastych i krzaczastych zarośli i lustruje ją przez lornet­ kę. To tam może się czaić zagrożenie. Jakie zagrożenie? Tego nie potrafi powiedzieć. Nocą słychać zwyczajne dźwięki: psy szczekają w oddali, chicho­ czą myszy, świerszcze grają jak nargile, z rzadka skrzeknie żaba. Krew huczy Toby w uszach: tu-tusz! tu-tusz! tu-tusz! Ciężka miotła zmiatająca suche liście. „Idź spać" - mówi na głos. Nie sypia jednak dobrze, odkąd zo­ stała w tym budynku sama. Czasem słyszy głosy - ludzkie głosy, wołające do niej w bólu. Albo głosy kobiet - tych, które kiedyś tu pracowały, i tych, które przyjeżdżały tu, spragnione odpoczyn­ ku i odmłodnienia. Pluskających się w basenie, spacerujących po trawnikach. Słyszy te ich różowo brzmiące głosy, kojone i kojące. Słyszy też głosy Ogrodników, nucących coś lub śpiewających, głosy śmiejących się dzieci w Ogrodzie na budynku Edencliff. Głos Adama Pierwszego, Nuali, Burta. Starej Pilar, otoczonej ob­ łokiem swoich pszczół. I Zeba. Jeśli ktokolwiek z nich pozostał przy życiu, to na pewno Zeb. Zjawi się lada dzień, nadejdzie ścież­ ką lub wyłoni się spomiędzy drzew. Pewnie jednak już nie żyje. Lepiej się z tym pogodzić i na próż­ no się nie łudzić. Ktoś jeszcze musiał jednak ocaleć. Niemożliwe, żeby została sama jedna na świecie. Muszą być jeszcze inni. Czy będą przyjaciół­ mi, c"zy wrogami? Jeśli kogoś zobaczy, po czym to poznać? 13 Strona 10 Przygotowała się. Drzwi pozamykała na klucz, okna zabiła gwoźdźmi. Ale takie blokady nie stanowią dostatecznego zabez­ pieczenia. Każda szczelina kusi intruza. Nawet śpiąc, nasłuchuje niczym zwierzę, czy nie odkryje cze­ goś odbiegającego od normy, nieznanego dźwięku lub ciszy, która otworzy się jak rozpadlina w skale. Adam Pierwszy mawiał, że kiedy małe stworzonka przerywają swój śpiew, to znak, że się boją. Trzeba szukać dźwięku, który je przeraził. Strona 11 2 Rok dwudziesty piąty, Rok Potopu Ren Strzeż się słów. Uważaj, co piszesz. Nie pozostawiaj po sobie śladów. Tak uczyli nas Ogrodnicy, kiedy mieszkałam z nimi jako dziec­ ko. Mówili, że powinniśmy polegać na pamięci, bo nic, co zapisane, nie jest wiarygodne. Duch przechodzi z ust do ust, nie z rzeczy do rzeczy. Książki można spalić, papier kruszeje, komputery moż­ na zniszczyć. Tylko Duch żyje wiecznie, a Duch nie jest rzeczą . Pismo, jak mówili Adamowie i Ewy, jest niebezpieczne, bo po nim piszącego mogą wyśledzić wrogowie, mogą go wytropić i ska­ zać na podstawie jego słów. Teraz jednak, gdy przez świat przetoczył się Bezwodny Potop, cokolwiek napiszę, nie może mi zagrozić, bo ci, co mogliby użyć tego przeciwko mnie, najprawdopodobniej nie żyją. Mogę pisać, co mi się podoba. Kredką do brwi na ścianie obok lustra piszę swoje imię, „Ren� Pisałam je wiele razy, „Renrenren': jak pieśń. Kiedy za długo jest się samym, można zapomnieć, kim się jest. Tak powiedziała mi Amanda. Nie mogę wyjrzeć przez okno, bo jest z luksferów. Nie mogę wyjść na dwór, bo drzwi są zamknięte od zewnątrz. Ale dopóki nie wysiądzie bateria słoneczna, mam jeszcze powietrze i wodę. Mam jeszcze co jeść. Miałam szczęście. Miałam naprawdę niesamowite szczęście. Amanda zawsze mówiła: „Pamiętaj o szczęściu, które cię spotkało� 15 Strona 12 Tak też robię. Miałam szczęście między innymi dlatego, że kiedy za­ czął się Potop, pracowałam tutaj, w Łuskach. A jeszcze większym szczęściem było to, że byłam w bezpiecznym miejscu, bo zamknęli mnie w Śliskiej Strefie. Pękł mi ciałochron z biofilmu - jednego klienta poniosło i ugryzł mnie tak, że przebił się przez zielone cekiny - zrobili mi więc testy i czekałam na wyniki. To nie było pęknięcie na mokro, takie z wydzielinami i błonami. Zwykłe suche pęknięcie pod łok­ ciem, więc niczym się nie przejmowałam. Ale w Łuskach sprawdzali wszystko. Dbali o swoją reputację, bo w kwestii czystości byłyśmy zna­ ne jako najprzyzwoitsze z nieprzyzwoitych dziewczynek w mieście. Jeśli dziewczyna miała talent, dostawała w Łuskach i Ogonach dobrą opiekę. Były tu dobre jedzenie, lekarz, jeśli zaszła potrzeba,. i ogromne napiwki, gdyż do Łusek przychodzili mężczyźni z naj­ potężniejszych Korporacji. Klub był dobrze zarządzany, choć jak wszystkie inne znajdował się w dosyć zakazanej okolicy. Chodziło o image. Jak mawiał Mordis, szemrany klimat służy temu intereso­ wi, bo bez czegoś ostrzejszego, czegoś krzykliwego albo sprośnego, bez odrobiny obleśności cóż różniłoby nas od przeciętnego pro­ duktu, jaki każdy facet może dostać w domu, z kremem do twarzy i białymi majtkami z bawełny? Mordis wyrażał się bez ozdobników. Był w branży od dziecka, a kie­ dy zdelegalizowano stręczycielstwo i szukanie klienta na ulicy - rze­ komo w trosce o zdrowie publiczne i bezpieczeństwo kobiet - i wszyst­ ko podpięto pod EroTarg, kontrolowany przez KorpuSOKorp, dzięki doświadczeniu awansował. ,,Wszystko zależy od tego, jakich zna się ludzi - mówił - i co się o nich wie". Zwykle potem wyszczerzał się i klepał nas po tyłku. Ale to były tylko przyjacielskie klepnięcia. Nigdy nie brał od nas gratisów. Miał zasady. Był żylastym facetem z wygoloną głową i czarnymi błyszczący­ mi ruchliwymi oczami, podobnymi do mrówczych łebków. Dopóki wszystko było okej, był wyluzowany. Ale kiedy klient stawał się na­ chalny, zawsze się za nami wstawiał. „Nie pozwolę krzywdzić moich najlepszych dziewczyn" - mówił. Traktował to jako punkt honoru. Nie lubił reż marnotrawstwa. Mówił, że jesteśmy drogocen­ nym skarbem, śmietanką towarzystwa. Odkąd wszystko podłączo- 16 Strona 13 no pod EroTarg, każdy, kto został poza systemem, nie tylko łamał prawo, lecz był także pośmiewiskiem - jak te parę wyniszczonych, chorych staruch, które włóczyły się alejami, wprost żebrząc. Ża­ den mężczyzna, któremu została choćby odrobina mózgu, nawet by do nich nie podszedł. My, dziewczyny z Łusek, mówiłyśmy na nie "niebezpieczne odpady". Nie powinnyśmy były tak nimi gar­ dzić, należało im raczej współczuć. Jednak żeby umieć współczuć, trzeba się napracować, a my byłyśmy jeszcze młode. Tamtej nocy, kiedy uderzył Bezwodny Potop, czekałam na wyniki testu. Dziewczyny w sytuacji takiej jak moja przez parę tygodni trzymano pod kluczem w Śliskiej Strefie, gdyż istniało podejrzenie, że mogły złapać coś zaraźliwego. Jedzenie dostarczano przez szczel­ nie izolowane podajniki, a oprócz tego była jeszcze minilodówka z przekąskami. Płyny, przychodzące i wychodzące, filtrowano. Było tam wszystko, co potrzebne, ale doskwierała mi nuda. Miałam do dyspozycji przyrządy gimnastyczne i bardzo często na nich ćwi­ czyłam, wszak tancerka trapezowa nie powinna wyjść z wprawy. Można też było oglądać telewizję, stare filmy, słuchać włas­ nej muzyki, rozmawiać przez telefon albo odwiedzać inne pokoje w Łuskach na ekranie interkomu. Czasami kiedy wykonywałyśmy numer z bzykankiem, puszczałyśmy oko do kamer w samym środku pojękiwań, żeby dodać otuchy tym, które siedziały w Śliskiej Stre­ fie. Wiedziałyśmy, że w wężowej skórze i w piórach pod sufitem ukryte są kamery. W Łuskach wszyscy byliśmy jedną wielką rodzi­ ną i Mordis życzył sobie, żeby nawet gdy któraś trafiała do Śliskiej Strefy, zachowywała się tak, jakby wciąż we wszystkim brała udział. Dzięki Mordisowi czułam się bezpieczna. W iedziałam, że jeśli znajdę się w poważnych tarapatach, mogę na niego liczyć. W moim życiu było tylko kilkoro takich ludzi: Amanda - przez większość czasu, Zeb - czasami. I Toby. Nie sądziłam, że będę wy­ mieniać pośród nich Toby, która była taka ostra i surowa. Jednak kiedy człowiek tonie, nie powinien chwytać się czegoś, co miękkie i rozmamłane. Wtedy potrzebuje czegoś twardszego. Strona 14 Święto Stworzenia Świata Strona 15 Święto Stworzenia Świata Rok piąty O Stworzeniu i Nazywaniu Zwierząt , Mówi Adam Pierwszy Drodzy Przyjaciele, Drogie Współstworzenia, Drogie Współssaki! W Święto Stworzenia Świata pięć lat temu nasz Ogród na Da­ chu Edencliff był spalonym słońcem pustkowiem pośród zgniłych slumsów i siedlisk występku. Teraz jednak rozkwitł niczym róża. Pokrywając takie bezużyteczne dachy zielenią, w drobnej mie­ rze przyczyniamy się do odkupienia Bożego Dzieła Stworzenia z otaczającego nas rozkładu i nieurodzaju, a jednocześnie możemy żywić się nieskażonym pokarmem. Niektórzy nazwą nasz wysi­ łek daremnym, lecz gdyby wszyscy poszli za naszym przykładem - jaka zmiana dokonałaby się na naszej drogiej Planecie! Przed nami jeszcze ogrom ciężkiej pracy, lecz nie lękajcie się, Przyjaciele! - albowiem nieustraszenie będziemy podążać naprzód. Cieszę się, że wszyscy przyszli w kapeluszach przeciwsłonecznych. Zwróćmy teraz myśli ku naszemu corocznemu nabożeństwu z oka­ zji Święta Stworzenia Świata. Człowiecze Słowa Boga mówią o Dziele Stworzenia za po­ średnictwem pojęć, które miały być zrozumiałe dla ludzi z od­ ległej przeszłości. Nie ma tam mowy o galaktykach ani genach, wyrażenia takie wywołałyby bowiem wielki zamęt w ówczesnych umysłach! Lecz czyż z tego powodu mamy za naukowy fakt uznać opowieść, że świat został stworzony w ciągu sześciu dni, a dane 21 Strona 16 obserwacyjne nazwać bzdurą? Boga nie da się zamknąć w wąskich, dosłownych i materialistycznych interpretacjach ani mierzyć Go Ludzką miarą, albowiem Jego dni to eony, a tysiąc wieków nasze­ go czasu to dla Niego jeden wieczór. W odróżnieniu od innych religii, my nigdy nie twierdziliśmy, że dla jakichś szczytnych celów trzeba uczyć dzieci zafałszowanej geologii. Przypomnijcie sobie, jak brzmi początek owych Człowieczych Słów Boga: Ziemia jest bezładem i pustkowiem, a Bóg słowem po­ wołuje do istnienia Światłość. Nauka określa ten moment mianem ang. Big Bang ,,Wielkiego Bum!� jakby to była seksualna orgia. W zasadzie obie może oznaczać te relacje są ze sobą zbieżne: Ciemność, a potem w jednej chwili zarówno ..Wiel­ ki Wybuch", jak Światłość. Nie ma jednak wątpliwości, że Stworzenie dokonuje się i •wielkie rżnię- nieustannie, bo czyż z każdą chwilą nie powstają nowe gwiazdy? cie" (przyp. tłum.) Przyjaciele, dni Boże nie następują jeden po drugim, lecz bieg­ ną równolegle do siebie, pierwszy obok trzeciego, czwarty obok szóstego. Powiada się nam: „Stwarzasz je, gdy ślesz swego Ducha i odnawiasz oblicze Ziemi". Powiada się nam również, że piątego dnia Bożego Dzieła Stwo­ rzenia wody wydały z siebie Istoty żywe, a dnia szóstego suchy ląd zapełnił się Zwierzętami, Drzewami i innymi Roślinami. Wszyst­ kie je Bóg pobłogosławił i wszystkim polecił się mnożyć. Na końcu został stworzony Adam, czyli Ludzkość. Według Nauki to właśnie w takiej kolejności na planecie pojawiły się gatunki: Człowiek na samym końcu. Mniej więcej w takiej właśnie kolejności, a w każ­ dym razie w dość podobnej. Co dzieje się dalej? Bóg przyprowadza Zwierzęta przed Czło­ wieka, „aby zobaczyć, jak je nazwie". Dlaczego Bóg już wtedy nie wiedział, jakie nazwy wybierze Adam? Jedyna sensowna odpowiedź jest taka, że Bóg dał Adamowi wolną wolę i dlatego Adam może zrobić coś, czego Sam Bóg nie potrafi z góry przewidzieć. Pomyśl­ cie o tym, kiedy następnym razem odczujecie pokusę mięsożerstwa lub materialnego dostatku! Nawet Bóg czasem nie wie, co zamie­ rzacie uczynić! Aby zebrać wszystkie Zwierzęta, Bóg musiał do nich przemó­ wić. W jakim języku to uczynił? Moi Drodzy, to nie był hebraj- 22 Strona 17 ski. Nie była to łacina ani greka, ani język angielski, ani francuski, ani hiszpański, ani arabski, ani chiński. Nie. Bóg zwołał Zwie­ rzęta w ich własnych językach. Do Renifera mówił po reniferze­ mu, do Pająka po pajęczemu, do Słonia w języku słoniowym, do Pchły w języku pchlim. Do Stonogi przemawiał po stonożemu, do Mrówki po mrówczemu. Tak to musiało wyglądać. A co się tyczy samego Adama, Nazwy, które nadał on Zwierzę­ tom, były pierwszymi wypowiedzianymi przezeń słowami, zacząt­ kiem Ludzkiej mowy. W tym momencie o kosmicznym znaczeniu Adam sięgnął po swą Człowieczą duszę. Dla nas wypowiedzenie Imienia jest pozdrowieniem, przybliżeniem innego ku sobie. Wy­ obraźmy sobie Adama, który czule i radośnie wywołuje Nazwy Zwierząt, jak gdyby mówił: Tu jesteś, moje najdroższe! Witaj! Tak więc pierwsze zetknięcie Adama ze Zwierzętami naznaczone było czułością, miłością i bliskością, albowiem przed swym upadkiem Człowiek nie był mięsożercą. Zwierzęta wiedziały o tym i nie ucie­ kały przed nim. Tak zapewne wyglądał ów niepowtarzalny Dzień: przepojone pokojem zgromadzenie, w którym Człowiek otoczył miłością wszystkie żywe Istoty na Ziemi. Ileż od tamtego czasu utraciliśmy, Drogie Współssaki, Drodzy Współśmiertelnicy! Ileż świadomie zniszczyliśmy! Ileż musimy przywrócić do istnienia, również w nas samych! Przyjaciele, czas Nazywania jeszcze się nie zakończył. Być może mierząc Bożą miarą, wciąż jeszcze mamy dzień szósty. W ramach Medytacji wyobraźcie sobie, że doświadczacie pełni spokoju w owej kojącej chwili. Wyciągnijcie ręce ku tym łagodnym oczom, które patrzą na was z taką ufnością - ufnością niezbrukaną rozle­ wem krwi, chciwością, pychą, pogardą. Wypowiedzcie ich Nazwy. Zaśpiewajmy. Strona 18 Gdy w pięknym siedlisku Gdy w pięknym siedlisku w Adama Dusza została tchnięta, Żył, spoglądając na Boże oblicze, Z nim - w zgodzie wszystkie Zwierzęta. Duch Ludzki dobył się z mową, By nazwać Boże Stworzenia - Bóg wezwał je wszystkie pospołu I przyszły bez lęku ni drżenia. Hasając, śpiewając, skacząc, Głosiły wszystkie chwałę Stworzenia, co wypełniło Te pierwsze dni wspaniałe. Lecz Człowiek blask siewu Bożego Zadusił dziś i osłabił, Bo z żądzy zniszczył Wspólnotę, Udręczył ją i ograbił. Jak dawną przywrócić miłość? Stworzenia, cierpiące tak wiele - Nazwiemy was w naszych sercach, Powiemy znów: „Przyjaciele!� Z Niepisanego śpiewnika Bożych Ogrodników Strona 19 3 Rok dwudziesty piąty Toby. Dzień Podokarpa Świta. Jest przełom nocy i dnia. Toby odmienia słowo na róż­ ne sposoby: przełom, przełamać, przełamany. Co przełamuje się o świcie? Noc? Czy może słońce, rozcięte horyzontem na dwie połówki niczym jajko, z którego wycieka światłość? Toby podnosi lornetkę do oczu. Drzewa wyglądają niewinnie jak zawsze, ale Toby ma wrażenie, że jest obserwowana, jak gdy­ by jej obecność wyczuwały nawet martwe kamienie i pnie i nie życzyły jej dobrze. Takie są efekty przebywania w samotności. Zaznajomiła się z nimi podczas Czuwań i Rekolekcji u Bożych Ogrodników. Falu­ jący pomarańczowy trójkąt, gadające świerszcze, drgające kolumny roślinności, oczy wśród liści. Jak jednak odróżnić miraż od rzeczy­ wistości? Słońce, mniejsze, lecz silniej przygrzewające, stoi już w zenicie. Toby schodzi z dachu, odziewa się w swój różowy kombinezon, spryskuje się odstraszającym owady SuperD i poprawia różowy przeciwsłoneczny kapelusz z szerokim rondem. Odblokowuje drzwi wejściowe i wychodzi zająć się ogrodem. Kiedyś uprawia­ no tu ekologiczne sałatki dla klientek, które spożywały je w przy­ należnym do ośrodka barku. Specjalnie dla nich rosły tu garnirun­ ki; egzotyczne kompozyty jarzyn i herbatki ziołowe. Nad głową Strona 20 zwiesza się siatka chroniąca przed ptakami. Druciane ogrodzenie ma utrudnić zadanie zielonym królikom, kotrysiom i szopunksom, które chciałyby przedostać się tu z Parku. Przed Potopem nie były zbyt liczne, teraz mnożą się jednak w zadziwiająco szybkim tempie. Toby pokłada w tym ogrodzie �adzieje, wyczerpuje się bowiem zawartość jej magazynu. W ciągu lat zgromadziła zapasy, które jej zdaniem powinny wystarczyć w podobnej sytuacji - lecz przeli­ czyła się i oto kończą się wiórki sojowe i sojdynki. Na szczęście w ogrodzie wszystko jest jak należy: kokorzyca dostaje strąków, zakwitły bóbanany, krzaki polirzeczkowe okryły się brązowy­ mi gronkami różnych kształtów i wielkości. Toby zrywa nieco szpinaku, strąca z niego opalizujące zielone żuczki i rozdeptuje je. Poczuwszy wyrzut sumienia, kciukiem wyciska dla nich grób w żiemi i wypowiada prośbę o oswobodzenie duszy i przebaczenie. Nikt wprawdzie na nią nie patrzy, lecz głęboko wpojonych nawy­ ków niełatwo się pozbyć. Translokuje parę ślimaków, wyrywa kilka chwastów. Portulakę zostawia, kiedyś będzie można ugotować ją na parze. Na młodej naci marchwi znajduje dwie jasnobłękitne gąsienice ciem kudzu. Wygenerowano je po to, by w sposób biologiczny ograniczyć ple­ niące się pnącza kudzu, ale najwyraźniej ogrodowe warzyw<! sma­ kują im lepiej. kh projektant dla żartu - w pierwszych latach sto­ sowania kompozycji genów było to dość częste - umieścił im na łebkach dziecięce twarzyczki z wielkimi oczami i radosnym uśmie­ chem, przez co trudniej było je zabijać. Toby ściąga je z marchwi - ich żuchwy poniżej masek słodkich dzieciątek nie przerywają łapczywego żucia - rozwiera siatkę na złożeniu i wyrzuca je poza ogrodzenie. Na pewno przyjdą tu z powrotem. Wracając do budynku, Toby znajduje przy ścieżce ogon psa, zdaje się setera irlandzkiego. Długa sierść upstrzona jest rzepami i gałązkami. Pewnie zgubił go jakiś sęp, one bez przerwy coś gubią. Toby stara się nie myśleć o innych rzeczach, które sępy gubiły przez pierwsze tygodnie po Potopie. Najgorsze były palce od rąk. Jej dłonie stały się grubsze, sztywne i brunatne jak korzenie. Za dużo kopie w ziemi.