Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Marco De Franchi - Skazani za życia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
La condanna dei viventi
Longanesi & C. © 2022
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Aneta Banasik
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Na okładce wykorzystano zdjęcie obrazu Caravaggia Koncert.
Redakcja: Katarzyna Łopaciuk
Korekta: Maria Zając, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz
Info o dofinansowaniu:
Tłumaczenie tej książki powstało dzięki wsparciu
Centrum Książki i Czytelnictwa włoskiego Ministerstwa Kultury.
ISBN: 978-83-8230-642-2
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej
publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im
przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym.
Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie
zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
Strona 4
Spis treści
Śmierć jest naga
1
2
3
4
5
6
7
8
Zaginiony
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
Incipit
23
Strona 5
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
Mężczyzna, który się uśmiecha
36
37
38
39
40
41
Caravaggio
42
43
44
45
46
47
48
49
Skóra, ciało, kości
50
Strona 6
51
52
53
54
55
56
57
58
59
Ślady
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
Światłocienie
71
72
73
74
75
76
77
78
Strona 7
79
80
81
82
Nie warto lizać ran
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
Ecce Ancilla Domini
Oto ja, służebnica Pańska
96
97
98
99
100
101
102
103
104
Zapraszamy na rzeź
Strona 8
105
106
107
108
109
110
111
112
113
114
115
116
117
118
119
120
121
122
123
124
125
126
127
128
129
130
131
132
133
134
Strona 9
135
136
137
138
139
140
Cienie z piekła
141
142
143
144
145
146
147
148
149
150
151
152
153
154
155
156
157
Posłowie
Podziękowania
Strona 10
Dla Lorenza i Mattea,
aby pamiętali, że kiedy wreszcie skończą się koszmary,
Strona 11
– Widzę, że walczą w tobie dwa wilki,
które chcą się nawzajem rozszarpać.
– Który z nich zwycięży?
– Ten, którego lepiej żywiłeś.
POCHODZĄCA Z APOKRYFU ROZMOWA
POMIĘDZY ŚWIĘTYM FILIPEM NERI A CARAVAGGIEM
Dlatego przyjdą dni – głosi wyrocznia Pana –
że nie będzie się już mówić o Tofet lub dolinie Ben-Hinnom,
lecz o Dolinie Mordu.
KSIĘGA JEREMIASZA (7:31)
Strona 12
Śmierć jest naga
Strona 13
1
Chłopczyk biegł skrajem drogi niczym wystraszone zwierzę w środku nocy. Mężczyzna
w samochodzie przypomniał sobie słynne zdjęcie przedstawiające wietnamską
dziewczynkę o imieniu Kim uciekającą w popłochu, podczas gdy napalm palił jej skórę
na plecach. Znajdowali się na drodze wojewódzkiej numer siedemdziesiąt cztery
zwanej Maremmaną, która na tym odcinku biegła wzdłuż skalistej wyżyny goszczącej
miasteczko Sorano z jego migoczącymi w ciemnościach światłami, a następnie
przecinała rozciągające się wokoło pola prowincji Grossetto.
Mężczyzna upewnił się, że nikt za nim nie jedzie, i ostrożnie zwolnił, by w końcu
zatrzymać swoją toyotę highlander w pobliżu zbocza. Poza blaskiem reflektorów nie
było w okolicy żadnego innego oświetlenia. Chłopczyk, nie zwalniając biegu, zniknął
za zakrętem, zza którego kierowca przed chwilą wyjechał. Mężczyzna wysiadł
z samochodu i ruszył śladem uciekiniera. Nie miał czasu, aby sięgnąć po żółtą
kamizelkę, i tylko w duchu się modlił, żeby nie nadjechały inne samochody. W tym
miejscu droga się zwężała i gdyby jakieś auto wyskoczyło nagle zza zakrętu na wprost
chłopca, kierowca z pewnością nie zdążyłby zahamować.
Dziecko wydawało się naprawdę przerażone i mężczyzna obawiał się, że krzykiem
tylko jeszcze bardziej je przestraszy i w rezultacie mały rzuci się w zarośla, aby
zniknąć na dobre w plątaninie gałęzi. A tam już go nie znajdzie.
Chłopiec musiał być wykończony, bo mężczyzna dogonił go zaledwie po kilku
minutach i zatrzymał jednym zdecydowanym ruchem.
– Stój! – wysapał, z trudem łapiąc powietrze.
Nie zdążył nawet porządnie się zdziwić, jak wychudzone i zimne jest nagie ramię,
które udało mu się chwycić, gdy dziecko odwróciło się szybko i wbiło mu zęby w dłoń.
Mężczyzna zawył z bólu, ale stłumił naturalny odruch, żeby odepchnąć małego.
Zamiast tego objął go i próbując zatamować grad kopniaków oraz uderzeń pięści,
szepnął:
– Stój, uspokój się, na litość boską. Chcę ci pomóc. Chcę ci tylko pomóc.
Chłopczyk zaczął krzyczeć, lecz jego słowa były kompletnie niezrozumiałe. Potem
przewrócił oczami i w końcu zemdlał mu w ramionach.
W tym momencie w pobliżu zahamował inny samochód, a bezlitosne światło jego
reflektorów zatrzymało całą scenę niczym w kadrze. Mężczyzna zamarł w bezruchu,
wyobrażając sobie, jakie wrażenie musiał wywołać obraz, który zobaczył na drodze
Strona 14
kierowca oświetlającego ich auta. Potężny, masywny typ tulący do siebie ciało
nieprzytomnego dziesięcio-, no może dwunastolatka. Dziecko było zupełnie nagie.
Strona 15
2
Jechali wielkim subaru w kolorze gołębim, które Angelo Zucca, jej asystent,
wykorzystywany też jako kierowca, określił mianem salonu na czterech kołach.
Valentina wolałaby coś mniej rzucającego się w oczy, ale trzeba się zadowolić dobrami
rodzinnymi, a jej rodziną było centrum operacyjne policji państwowej.
Podróż okazała się stosunkowo krótka. Niecałe dwie godziny, włączając w to dobre
trzydzieści minut, które zeszło im na przedzieraniu się przez korek na obwodnicy
otaczającej miasto. Valentina wykorzystała ten czas na zapoznanie się
z informacjami, które przekazano jej przed wyjazdem i które szybko skopiowała na
swój laptop. W rzeczywistości nie było tego wiele. Może nawet za mało, żeby
uzasadnić interwencję centrum operacyjnego, ale komendant Giuseppe Falcone był
nieugięty:
– Musisz się tym zająć osobiście, nie wystarczy jeden z twoich współpracowników.
Nie mam zaufania do szefa grupy operacyjnej z Grosseto. Istnieje ryzyko, że
zlekceważył sprawę. Spróbuj się jak najszybciej przekonać, czy naprawdę powinniśmy
się tym zająć, a jak nie, to pożegnaj się ładnie, zrób w tył zwrot i wracaj, nie tracąc
czasu.
Valentina jak zwykle bez dyskusji wypełniła rozkaz.
Dziewczyna czekająca na nich przed wejściem do komendy była niewysoka i drobna,
z burzą czarnych loków na głowie.
– Dottoressa Medici? – zapytała, ściskając jej rękę, a zaraz potem, nie czekając na
odpowiedź, przedstawiła się: – Inspektor Blasi. Roberta Blasi. Miło mi panią poznać.
Chociaż jej postura tego nie zapowiadała, uścisk dłoni miała mocny i zdecydowany.
Oczy jej błyszczały.
Angelo Zucca przedstawił się z typowym dla siebie znudzonym wyrazem twarzy, po
czym Blasi poprowadziła ich do wnętrza budynku.
– Przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu to nie moja działka – wyjaśniła, gdy
przechodzili obok dyżurki, dając przy tym znak posterunkowemu, że nie ma potrzeby
sprawdzania dokumentów gości. – Jeśli jednak nie ma pani nic przeciwko, przedstawię
pokrótce obraz sytuacji.
– Nie jest pani odpowiedzialna za prowadzenie śledztwa? – zapytała zdziwiona
Valentina, kiedy wchodzili na korytarz prowadzący do pokoi zajmowanych przez
grupę operacyjną.
Blasi zaczerwieniła się lekko.
Strona 16
– Ta sprawa nie leży w gestii mojego wydziału, ale akurat pełniliśmy służbę, kiedy
dostaliśmy wezwanie, i jako pierwsi znaleźliśmy się na miejscu… Jeszcze dokładnie
nie wiemy, co tak naprawdę się stało. Większość funkcjonariuszy nie sądzi, że
rzeczywiście doszło do porwania nieletniego.
– Pani też tak uważa?
– Jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania.
– W porządku – ucięła krótko Valentina, zniesmaczona pobieżnością, z jaką
miejscowi zdawali się zajmować sprawą. – W takim razie słucham, co ma mi pani do
przekazania.
Angelo Zucca od razu skorzystał z okazji, by przysiąść na skraju pierwszego
lepszego biurka, a na jego twarzy pod gęstą brodą zagościł tajemniczy uśmiech. Miał
spore doświadczenie w pracy w grupie operacyjnej i takie zachowanie wyraźnie
mówiło: niech się pani nie wkurza, dottoressa, to zwykli policjanci z prowincji, nic na
to nie poradzimy.
Valentina doskonale znała ten psychologiczny mechanizm: za każdym razem, gdy
specjaliści z centrali mieszali się w lokalne śledztwo, wyczuwało się wyraźną
nieufność miejscowych funkcjonariuszy, a często dochodziło też do swego rodzaju
rywalizacji. Ona nie była czymś takim w ogóle zainteresowana. Miała za zadanie udać
się na miejsce zawsze, kiedy dostawała taki rozkaz, rozeznać się w sytuacji i ustalić,
czy uzasadniona jest interwencja centrali, i zwinąć się najprędzej, jak to możliwe.
Miała tyle zaległej roboty do wykonania, że nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu
na kompetencyjne gierki pomiędzy śledczymi.
– Jak już wiecie, chłopczyk nazywa się Fosco Agnelli – zaczęła mówić inspektor
Blasi. – W grudniu skończy dwanaście lat. Jest inteligentny, ale sprawia kłopoty
wychowawcze. Ma trudny charakter. Zniknął wczoraj po południu z miasteczka
Sorano, w którym jest około trzech tysięcy mieszkańców i praktycznie wszyscy się
znają. O trzynastej wyszedł ze szkoły, ale nie dotarł do domu. A to zaledwie sześćset
metrów, sprawdziliśmy. Nie sposób się zgubić, zwłaszcza jeśli mieszka się tam przez
całe życie. Matka chłopca, Luisa Marini, czekała na niego z obiadem i od razu zgłosiła
zaginięcie. Ojciec mieszka we Francji, bo rodzice są w separacji. Skontaktowaliśmy się
z nim natychmiast, ale oczywiście nic nie wiedział. Wczoraj późnym wieczorem, przed
północą, dziecko zostało odnalezione kilka kilometrów za miastem, jak wam
przekazaliśmy. Natrafił na niego wracający do domu przedstawiciel handlowy, jadący
Maremmaną… to droga łącząca jezioro Bolsena z morzem. Należy dodać, że jest dość
kręta i przecina cały nasz region. Chłopiec był nagi, nie miał ani ubrań, ani butów.
Biegł skrajem szosy i wrzeszczał jak nawiedzony.
Strona 17
Inspektor przerwała i Valentina ze zdziwieniem dostrzegła na jej twarzy oznaki
szczerego wzruszenia. Nietypowe zachowanie jak na policjantkę, dla której taka
sprawa to nie pierwszyzna.
– Biedny mały – odezwała się Blasi – kto wie, co mu się przytrafiło! Miał szczęście,
że nie wpadł pod samochód.
Valentina przytaknęła jej skinięciem głowy. Nie wiedzieć czemu, ten nieoczekiwany
przejaw empatii wprawił ją w zakłopotanie.
– To wszystko już wiemy – stwierdziła. – Mam nadzieję, że dowiem się czegoś
więcej. Powiedziała pani, że chłopiec sprawiał kłopoty wychowawcze.
– W tym właśnie problem. Separacja rodziców nie była dla niego łatwa i mały na
pewno bardzo to przeżył. Jest pod opieką psychologa i… Wcześniej już kilka razy
uciekał z domu.
Valentina zastanowiła się przez chwilę. Być może naprawdę za zniknięciem dziecka
nie kryje się żadna wielka tajemnica, a ona przyjechała tutaj na darmo. Tyle że
znaleziono go bez ubrania, a to już dawało do myślenia.
– Nie muszę chyba pytać, czy zbadał go lekarz.
– Oczywiście, że tak. – Blasi zajrzała do notatek, chociaż było jasne, że nie ma
takiej potrzeby. – Pomijając szok, jego ogólny stan jest dobry. Teraz nie jest zbyt
chłodno, więc nie doszło do wychłodzenia organizmu. Podejrzewamy, że przebywał
w jakimś zamkniętym pomieszczeniu jeszcze na krótko przed odnalezieniem. Lekarz
nie stwierdził żadnych urazów ani śladów przemocy. Zrobiono mu też rutynowe
badania: krwi, moczu, EKG, wszystko, co niezbędne w takich przypadkach, i teraz
czekamy na wyniki.
– Miał może podrażnione gardło? – zapytała Valentina. – Rezultat użycia eteru, wie
pani?
Dziewczyna przytaknęła, wymieniając z przełożoną intensywne spojrzenia.
– Z gardłem wszystko w porządku. Też pomyślałam o eterze, dottoressa –
powiedziała, a w jej głosie ponownie zabrzmiała pewność siebie. – Lekarz jeszcze go
nie wykluczył, ale chce poczekać na wyniki badań, zanim postawi ostateczną
diagnozę. Mówi, że na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na podanie narkotyków.
Problem w tym, jak już mówiłam, że Fosco nie pierwszy raz uciekł z domu i nikt nie
chce uwierzyć, że może się za tym kryć coś więcej.
– Kiedy go znaleziono tym razem, był nagi i przerażony. Czy poprzednio było
podobnie?
– W żadnym razie – odpowiedziała Blasi, nie spuszczając z Valentiny oka, jakby
poddawała ją skrupulatnej ocenie. Nie było wątpliwości, że dziewczyna oczekiwała od
przełożonej odpowiedzi.
Strona 18
– Z pewnością dokładnie przesłuchaliście mężczyznę, który znalazł chłopca?
– Osobiście się tym zajęłam dzisiaj w nocy. Próbowaliśmy go przycisnąć, ale nic nie
zyskaliśmy. Nazywa się Saverio Genovesi, z zawodu jest handlowcem, reprezentuje
firmę farmaceutyczną, i wracał do domu, kiedy zobaczył dziecko. Wygląda na to, że
jest porządnym człowiekiem, nigdy nie był karany. Zdawał się bardziej przestraszony
niż Fosco. – Blasi zerknęła ukradkiem przez ramię, jakby chciała się upewnić, że nikt
jej nie słucha. – To delikatna sprawa i dlatego mój szef jest bardzo ostrożny. Co
prawda nie uważa, że zdarzyło się coś poważnego, powiedział, że zgłosił zdarzenie do
centrali, bo taka jest praktyka. Dopóki jednak nie pojawią się poszlaki wskazujące na
porwanie lub na wykorzystywanie seksualne, nie zamierza angażować w sprawę
dodatkowych sił. Oczywiście oprócz mnie. Ale…
– Ale?
– Ale ja uważam, że temu chłopcu coś się przytrafiło. I chciałabym się dowiedzieć,
co takiego.
Blasi wydawała się zdeterminowana, lecz Valentina wiedziała z doświadczenia, że
policjanci często wyolbrzymiają sprawy, nad którymi pracują, ponieważ chcą się
wykazać. Zwłaszcza kiedy jesteś kobietą, a szef powierza ci tylko rutynowe przypadki
lub sprawy nie do rozwikłania. Może szef tego wydziału operacyjnego miał rację,
a może po prostu zlekceważył zdarzenie. Westchnęła. Teraz to ona musiała znaleźć
odpowiedź.
– Przesłuchaliście już Fosca?
– Pobieżnie tak, ale czekałam na panią, żeby z nim porozmawiać – wyjaśniła
dziewczyna, nie spuszczając wzroku.
Nieźle. Przynajmniej w tym przypadku Blasi wybrała właściwą procedurę.
Informacje podane na gorąco przez świadka, nawet jeśli jest on niepełnoletni, bardzo
często okazują się decydujące. A Valentina miała pewność, że młoda pani inspektor
starała się wyciągnąć od Fosca jak najwięcej szczegółów, żeby zrozumieć, co tak
naprawdę się zdarzyło. W zachowaniu dziewczyny było jednak coś, co ją niepokoiło.
Być może była zdenerwowana, bo szef obarczył ją odpowiedzialnością, której nie
chciała na siebie brać. Jeśli wysunie błędną hipotezę, będzie mógł zwalić na nią całą
winę. Jeśli coś przeoczy, będzie mógł ją ukrzyżować. Natomiast gdyby to ktoś bardziej
doświadczony przesłuchiwał Fosca Agnellego, odpowiedzialność by się rozmyła.
Valentina czuła mimo wszystko, że chodzi o coś więcej.
Z uwagą przyjrzała się policjantce i zyskała pewność, że Blasi nie powiedziała jej
wszystkiego. Rozmowa z chłopcem musiała ją zaskoczyć. Być może dowiedziała się
czegoś, co nie dawało jej spokoju. Czegoś na tyle ważnego, że chciała, aby Valentina
usłyszała to na własne uszy. Czegoś, czego nie miała odwagi powtórzyć.
Strona 19
– W porządku – zdecydowała szybko – idziemy poznać Fosca.
Strona 20
3
Fosco Agnelli dostał osobny pokój na terenie kompleksu szpitalnego, który mieścił się
zaraz za dzielnicami mieszkalnymi Grosseto. Dwuosobowy pokój miał wyłącznie dla
siebie. Izolacja była konieczna nie tylko z powodu stanu psychicznego chłopca, ale
przede wszystkim dlatego, że ciągle nie było pewności, co tak naprawdę mu się
przydarzyło. Przynajmniej w tej kwestii osoby podejmujące decyzje kierowały się
przyjętymi zasadami. Zniknięcie dziecka, nawet jeśli trwało jedynie kilka godzin,
uruchomiło czerwony alarm przewidziany dla przestępstw seksualnych oraz –
w przypadku podejrzenia o znęcanie się – pociągało za sobą zaangażowanie sądu dla
nieletnich we Florencji, a także pracowników opieki społecznej. Jeśli okaże się, że nie
doszło do popełnienia przestępstwa, aparat sądowy natychmiast umorzy całe
postępowanie. W przeciwnym razie wszystko bardzo się skomplikuje.
– Prawdę mówiąc – wyjaśniła inspektor Blasi, kiedy wchodziły na trzecie piętro –
musiałam się trochę postarać, żeby przydzielono mu osobny pokój.
Valentina była coraz bardziej zdziwiona.
– Co chce pani przez to powiedzieć? – zapytała.
Roberta Blasi zatrzymała się w pół kroku. Policzki miała zaczerwienione, lecz teraz
nie było to wynikiem zakłopotania. Raczej swego rodzaju podekscytowania.
– Mogę być z panią szczera?
– Musisz – rzuciła Valentina, celowo przechodząc na ty, by wykorzystać
zaskoczenie policjantki. W sumie już zaczęła darzyć ją sympatią. Mimo że dziewczyna
stosowała nietypową procedurę, Valentina wyczuwała u niej specyficzną pozytywną
frustrację. I wiedziała, że jeśli ją zachęci, to wkrótce otrzyma odpowiedzi na
najważniejsze pytania.
Roberta Blasi pokiwała głową.
– Jak już ci wspomniałam, miałam okazję zamienić z Foskiem kilka słów dzisiaj
w nocy.
– Dobrze zrobiłaś – potwierdziła, czekając na ciąg dalszy.
– Płakał, ale co nieco zdołał z siebie wydusić. Powiedział mi coś, co mnie
zaniepokoiło… Przekazałam to natychmiast szefowi, ale mnie zlekceważył.
Powiedział, że to bzdety wymyślone przez chłopca z problemami psychicznymi, który
chciał zrobić na złość matce. Ci, którzy znają to dziecko, twierdzą, że często
zachowuje się nieprzewidywalnie. Uważają, że ucieczka to był zwykły kaprys,
lekceważą, że mały błąkał się po okolicy w takim stanie. – Blasi pokręciła głową na