2476
Szczegóły |
Tytuł |
2476 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2476 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2476 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2476 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Eddings
Pionek Proroctwa
Belgariady tom I
Prze�o�y� Piotr W Cholewa
Theone,
kt�ry opowiada� mi historie, ale nie m�g� zaczeka� na moje,
i Arturowi,
kt�ry pokaza� mi, jak by� m�czyzn�... i nadal mi pokazuje
PROLOG
B�d�cy histori� Wojny Bog�w i Dzie� Czarodzieja Belgaratha
adaptacja z Ksi�gi Alorn�w
Gdy �wiat by� jeszcze m�ody, siedmiu Bog�w �y�o w harmonii, a
rasy ludzi by�y jak jeden nar�d. Belara, najm�odszego z Bog�w
ukochali sobie Alornowie. Mieszka� w�r�d nich i mi�owa�, a oni
ro�li pod jego opiek�. Inni Bogowie tak�e zbierali przy sobie
ludy i ka�dy z Bog�w kocha� sw�j nar�d. Lecz najstarszy brat
Belara, Aldur, nie by� Bogiem �adnego narodu. Mieszka� z dala od
ludzi i Bog�w a� do dnia, gdy odnalaz�o go zb��kane dziecko.
Aldur przyj�� je na swojego ucznia i nazwa� Belgarathem.
Belgarath pozna� sekrety Woli i S�owa, i sta� si� czarodziejem.
W latach, kt�re nadesz�y, inni tak�e szukali samotnego Boga.
Po��czyli si� w bractwo i pobierali nauki u st�p Aldura, a czas
nie mia� do nich dost�pu. I zdarzy�o si�, �e wzi�� Aldur kamie�
w kszta�cie kuli, nie wi�kszy ni� serce dziecka, i obraca� go w
d�oniach, a� sta� si� �yj�c� dusz�. Wielka by�a pot�ga tego
kamienia, zwanego przez ludzi Klejnotem Aldura; Aldur dokonywa�
nim cud�w. Ze wszystkich Bog�w Torak by� najpi�kniejszy, a jego
ludem byli Angarakowie. Sk�adali mu ofiary i nazywali Panem
Pan�w, a Torakowi s�odki by� dym ogni ofiarnych ofiarnych s�owa
uwielbienia. Nadszed� wszelako dzie�, gdy us�ysza� o Klejnocie
Aldura, i od tej chwili nie zazna� spokoju. Wreszcie, skryty pod
mask� ob�udy, stan�� przed Aldurem.
- Bracie m�j - powiedzia�. - Nie jest w�a�ciwe, by� trwa� z dala
od naszej kompanii i rady. Odrzu� ten klejnot, kt�ry oderwa� tw�j
umys� od my�li o nas. Aldur zajrza� w dusz� brata i upomnia� go:
- Czemu szukasz w�adzy i panowania, Toraku? Czy nie wystarcz� ci
Angarakowie? Nie pr�buj w swej bucie posi��� Klejnotu, by ci� nie
zabi�. Wielki by� wstyd Toraka, gdy us�ysza� s�owa Aldura. Uni�s�
d�o� i uderzy� swego brata, a potem uciek�, porywaj�c Klejnot.
Inni Bogowie b�agali Toraka, by zwr�ci� Klejnot, lecz ten
odmawia�. Wtedy powsta�y rasy ludzi i ruszy�y do bitwy przeciw
hufcom Angarak�w. Wojny ludzi i Bog�w szala�y na ziemi, a�
niedaleko wy�yny Korim, Torak wzni�s� Klejnot i zmusi�, by
po��czy� sw� wol� z jego wol� i rozbi� ziemi� na cz�ci. G�ry
run�y i nap�yn�o morze. Lecz Belar i Aldur po��czyli sw� moc
i wznie�li morzu bariery. Jednak ludzie zostali rozdzieleni, a
z nimi Bogowie. A kiedy Torak podni�s� �ywy Klejnot przeciwko
ziemi, jego matce, ten zbudzi� si� i zaja�nia� �wi�tym ogniem.
B��kitny p�omie� spali� twarz Toraka. Ten w b�lu powali� g�ry;
w udr�ce roz�upa� ziemi�; w agonii rozla� morze. Lewa r�ka
zap�on�a i wypali�a si� na popi�, lewa strona twarzy stopnia�a
jak wosk, a lewe oko zagotowa�o si� w oczodole. Z wielkim
krzykiem skoczy� w morze, by zgasi� ogie�, lecz cierpienie nie
mia�o ko�ca. Gdy Torak wynurzy� si� z wody, prawa strona jego
cia�a pozosta�a pi�kna, lecz lewa by�a spalona i poraniona
strasznie ogniem Klejnotu. Dr�czony b�lem poprowadzi! sw�j lud
ku wschodowi, gdzie na r�wninach Mallorei zbudowali wielkie
miasto. Nazwali je Cthol Mishrak, Miasto Nocy, gdy� Torak w
ciemno�ci skrywa� swe blizny. Angarakowie wznie�li dla swego Boga
�elazn� wie�� i umie�cili Klejnot w mosi�nej szkatule na samym
wierzcho�ku. Torak przychodzi� tam cz�sto i odchodzi� p�acz�c.
L�ka� si�, by nie pokona�o go pragnienie ujrzenia Klejnotu i by
nie zgin��. Stulecia mija�y w ziemi Angarak�w, kt�rzy zacz�li
nazywa� swego okaleczonego Boga Kal Torakiem, jednocze�nie Kr�lem
i Bogiem. Belar zabra� Alorn�w na pomoc. Ze wszystkich lud�w ci
byli najtwardsi i najwaleczniejsi, a Belar tchn�� w ich serca
wieczn� nienawi�� dla Angarak�w. Z okrutnymi mieczami i toporami
w d�oniach przemierzali p�nocne krainy a� po pola wiecznego
lodu, szukaj�c drogi do swych nieprzyjaci�. Tak by�o do czasu,
gdy Cherek o Nied�wiedzich Barach, najwi�kszy z kr�l�w Alorn�w,
dotar� do Doliny Aldura i odnalaz� Belgaratha Czarodzieja. -
Droga na p�noc jest otwarta - powiedzia�. - Znaki i
przepowiednie nam sprzyjaj�. Nadszed� czas, by�my odszukali
przej�cie do Miasta Nocy i odebrali Jednookiemu Klejnot. Poledra,
�ona Belgaratha, nosi�a w�a�nie dziecko, i czarodziej nie chcia�
jej opuszcza�. S�owa Chereka przekona�y go jednak. Wykradli si�
noc�, by do��czy� do syn�w Chereka, Drasa o Byczym Karku, Algara
o Chy�ych Stopach i Rivy o �elaznej D�oni. Okrutna zima �cisn�a
p�noc i mokrad�a l�ni�y pod gwiazdami od szronu i szarego jak
stal lodu. Szukaj�c drogi, Belgarath rzuca� zakl�cie i przybiera�
posta� szarego wilka. Bezg�o�nie przemyka� po za�nie�onym lesie,
gdzie drzewa trzeszcza�y i p�ka�y od przenikliwego mrozu. Szron
przykry� grzbiet i ramiona wilka; na zawsze ju� pozosta�y srebrne
broda i w�osy Belgaratha. Poprzez �nieg i mg�� dotarli do
Mallorei i wreszcie stan�li w Cthol Mishrak. Znalaz�szy sekretne
przej�cie do miasta, Belgarath powi�d� ich do st�p �elaznej
wie�y. W milczeniu wspinali si� po zardzewia�ych schodach,
kt�rych od dwudziestu wiek�w nie dotkn�a ludzka stopa. L�kliwie
zakradli si� do komnaty, gdzie Torak dr�czony b�lem rzuca� si�
we �nie, kryj�c okaleczon� twarz pod stalow� mask�. Bezszelestnie
przebiegli obok �pi�cego Boga i w ko�cu wkroczyli do komnaty,
gdzie le�a�a �elazna szkatu�a, w kt�rej spoczywa� �ywy Klejnot.
Cherek skin�� na Belgaratha, by wzi�� Klejnot, lecz ten odm�wi�.
- Nie mog� go dotkn�� - powiedzia� - by mnie nie zniszczy�.
Kiedy� przyjmowa� dotyk Boga i cz�owieka, lecz wola Klejnotu
stwardnia�a, gdy Torak wzni�s� go przeciw jego matce. Nie pozwoli
ju� tak si� wykorzysta�. Czyta w naszych duszach. Tylko ten, co
nie ma z�ych intencji, kto jest tak czysty, �e nie my�l�c o
w�adzy i posiadaniu we�mie go i poniesie nara�aj�c �ycie - tylko
ten mo�e go teraz dotkn��. - Kt�ry z ludzi w mroku swej duszy nie
�ywi z�ych intencji? - spyta� Cherek. Lecz Riva o �elaznej D�oni
otworzy� szkatu�� i wyj�� Klejnot. P�omie� zaja�nia� mu przez
palce, lecz Riva nie sp�on��. - Niech tak b�dzie, Chereku - rzek�
Belgarath. - Tw�j najm�odszy syn jest czysty. Jego przeznaczeniem
i przeznaczeniem tych, co przyjd� po nim, jest nie�� i chroni�
Klejnot - Belgarath westchn�� wiedz�c, jaki ci�ar k�adzie na
barki Rivy. - Jego bracia i ja podtrzymamy go - powiedzia�
Cherek. - Dop�ki b�dzie ni�s� ten ci�ar. Riva owin�� Klejnot
p�aszczem i ukry� pod tunik�. Potem przebiegli znowu przez
komnat� kalekiego Boga, po zardzewia�ych stopniach w d�,
sekretnym przej�ciem do bram miasta i dalej, ku pustkowiom.
Wkr�tce potem Torak obudzi� si� i poszed�, jak zawsze, do Komnaty
Klejnotu. Lecz szkatu�a by�a otwarta, a Klejnot znikn��.
Straszliwy byt gniew Kal Toraka. Chwyciwszy sw�j wielki miecz
opu�ci� �elazn� wie��, odwr�ci� si� i uderzy� raz tylko, a wie�a
run�a. Potem krzykn�� do Angarak�w g�osem gromu: - Za to, �e
stali�cie si� niedbali i nieuwa�ni, �e pozwolili�cie z�odziejom
ukra�� to, za co tak drogo zap�aci�em, zburz� miasto i przep�dz�
was. Angarakowie tu�a� si� b�d�, p�ki nie wr�ci do mnie Cthrag
Yaska, p�omienny kamie�. Potem zmieni� Miasto Nocy w ruin�, a
hufce Angarak�w pogna� na pustkowie. Cthol Mishrak przesta�o
istnie�. Trzy mile na p�noc Belgarath us�ysza� ha�as i wiedzia�,
�e Torak si� przebudzi�. - Teraz ruszy za nami - oznajmi�. - I
tylko moc Klejnotu zdo�a nas ocali�. Kiedy si� zbli��, niech
�elazna D�o� wzniesie Klejnot, by go zobaczyli. I podeszli
Angarakowie z samym Torakiem na czele, lecz Riva podni�s�
Klejnot, a okaleczony B�g i jego hufce zobaczyli go wyra�nie.
Klejnot pozna� swego wroga. Nienawi�� rozgorza�a na nowo i niebo
zap�on�o od jego furii. Torak krzykn�� i zawr�ci�. Pierwsze
szeregi Angarak�w poch�on�� ogie�, a reszta umkn�a przera�ona.
I tak Belgarath z towarzyszami uciekli z Mallorei i przeprawili
si� przez moczary p�nocy, na powr�t nios�c Klejnot Aldura do
Kr�lestw Zachodu. Bogowie, wiedz�c, co si� zdarzy�o, zwo�ali
rad�.
- Je�li wyst�pimy w wojnie przeciw naszemu bratu, Torakowi -
powiedzia� Aldur - starcie Bog�w zniszczy �wiat. Zatem musimy si�
usun��, by Torak nie m�g� nas odnale��. Nie cia�em, lecz duchem
tylko pozostaniemy obecni, by kierowa� i chroni� nasze ludy. Dla
dobra �wiata musimy to uczyni�. W dniu, gdy rozpocznie si� wojna,
�wiat zostanie zg�adzony. Bogowie zap�akali z �alu, �e musz�
odej��. Lecz Chaldan, B�g-Byk Arend�w, zapyta�: - Czy podczas
naszej nieobecno�ci Torak nie zdob�dzie w�adzy? - To nie nast�pi
- odpar� Aldur. - Dop�ki Klejnot pozostaje w�r�d potomk�w Rivy
o �elaznej D�oni, Torak nie mo�e zwyci�y�. I tak Bogowie
odeszli, a Torak jedynie pozosta�. Lecz wiedza o tym, �e Klejnot
w r�ku Rivy odbiera mu panowanie, n�ka�a jego umys�. Belgarath
za� przem�wi� do Chereka i jego syn�w:
- Musimy si� rozdzieli�, by strzec Klejnotu i sposobi� si� na
przyj�cie Toraka. Niech ka�dy z was odejdzie i czyni
przygotowania, jak was uczy�em. - Tak uczynimy, Belgaracie -
przyrzek� Cherek o Nied�wiedzich Barach. - Od tego dnia nie ma
ju� Alorii. Alornowie jednak b�d� walczy� z pot�g� Toraka, p�ki
cho� jeden pozostanie �ywy. Belgarath wzni�s� g�ow�.
- Us�ysz mnie, Toraku Jednooki! - zawo�a�. - �ywy Klejnot jest
przed tob� bezpieczny i nie zwyci�ysz go. Je�li wyruszysz
przeciw nam, stan� do wojny. Dniem i noc� trzyma� b�d� stra� i
do ko�ca dni czeka� twojego przyj�cia. W�r�d pustkowi Mallorei,
Kal Torak s�ysza� g�os Belgaratha i w furii t�uk� wszystko wok�.
Wiedzia� bowiem, �e Klejnot Aldura na zawsze pozostanie poza jego
zasi�giem. Cherek u�ciska� syn�w i odszed�, by wi�cej ich nie
zobaczy�. Dras ruszy� na p�noc i zamieszka� na ziemiach, gdzie
p�yn�a rzeka Mrin. Wybudowa� miasto Boktor i nazwa� sw�j kraj
Drasni�. On i jego nast�pcy zawsze stali u moczar�w p�nocy, by
broni� ich przed nieprzyjacielem. Algar odszed� na po�udnie wraz
ze swoim ludem i znalaz� konie na szerokich r�wninach, przez
kt�re p�yn�a rzeka Aldur. Oswoili zwierz�ta, nauczyli si� je
dosiada� i po raz pierwszy w historii ludzko�ci pojawili si�
konni wojownicy. Nazwali sw�j kraj Algari� i stali si� nomadami,
kt�rzy pod��aj� za swymi stadami. Pos�pny Gierek powr�ci� do Val
Alorn i zmieni� nazw� kr�lestwa na Cherek, gdy� by� teraz samotny
i bez syn�w. Pogr��ony w smutku budowa� wysokie okr�ty, by
patrolowa�y morza i broni�y brzeg�w przed nieprzyjacielem.
Powiernikowi Klejnotu przypad� trud najd�u�szej podr�y. Wraz ze
swym ludem, Riva dotar� na zachodnie wybrze�e Sendarii. Zbudowali
okr�ty i przeprawili si� na Wysp� Wiatr�w. Tu spalili statki,
wznie�li twierdz�, a wok� niej miasto o wysokich murach. Miasto
nazwali Riv�, a twierdz� Dworem Riva�skiego Kr�la. Wtedy Belar,
B�g Alorn�w, str�ci� z nieba dwie gwiazdy. Riva wyku� z jednej
kling�, a z drugiej r�koje��, w kt�rej umie�ci� Klejnot. Miecz
by� tak wielki, �e nikt pr�cz Rivy nie m�g� go podnie��. Na
pustkowiach Mallorei dusza podpowiedzia�a Kal Torakowi, �e miecz
zosta� wykuty, i po raz pierwszy posmakowa� strachu. Miecz
przytwierdzono do czarnej ska�y za tronem Rivy, z Klejnotem u
wierzcho�ka. Przylgn�� do kamienia tak, �e nikt pr�cz Rivy nie
m�g� go zdj��. Klejnot jarzy� si� zimnym ogniem, gdy Riva
zasiada� na tronie, a kiedy zdejmowa� miecz i wznosi� go nad
g�ow�, ostrze stawa�o si� d�ugim j�zorem lodowatego p�omienia.
Najwi�kszym cudem jednak by� znak nast�pc�w Rivy. W ka�dym
pokoleniu jedno dziecko z jego rodu nosi�o na d�oni znami�
Klejnotu. Dziecko takie prowadzono do sali tronowej, gdzie
dotyka�o kamienia, by m�g� je pozna�. Za ka�dym razem Klejnot
rozpala� si� wtedy blaskiem, a wi� mi�dzy nim a lini� Rivy
stawa�a si� mocniejsza. Belgarath rozsta� si� z towarzyszami i
natychmiast pospieszy� do Doliny Aldura. Tam jednak przekona�
si�, �e Poledra, jego �ona, urodzi�a dwie c�rki-bli�niaczki i
umar�a. Pogr��ony w rozpaczy, nazwa� starsz� Polgara. W�osy mia�a
czarne jak skrzyd�o kruka. Zwyczajem czarodziej�w, wyci�gn��
r�k�, by po�o�y� j� na czole dziecka. Pod jego dotkni�ciem jedno
pasemko w�os�w sta�o si� bia�e jak �nieg. Zdziwi� si�, gdy� jest
ono znakiem czarodziej�w, a Polgara by�a pierwsz� dziewczynk� w
ten spos�b naznaczon�. Druga c�rka, jasnosk�ra i z�otow�osa, nie
mia�a znamienia. Nazwa� j� Beldaran i kocha� nad wszystko,
rywalizuj�c z ciemnow�os� siostr� o jej uczucie. Gdy jednak
Polgara i Beldaran uko�czy�y szesnasty rok �ycia, Duch Aldura
przyby� we �nie do Belgaratha. - M�j ukochany uczniu -
powiedzia�. - Pragn� po��czy� tw�j r�d z rodem stra�nika
Klejnotu. Wybierz wi�c, kt�r� ze swych c�rek oddasz Riva�skiemu
Kr�lowi na �on� i matk� jego nast�pc�w. W tej linii bowiem
zawiera si� nadzieja �wiata, kt�rej nie zgasi mroczna pot�ga
Toraka. W g��bi swej duszy Belgarath pragn�� wybra� Polgar�.
Znaj�c jednak ci�ar, jaki d�wiga Riva�ski Kr�l, pos�a� do niego
Beldaran i p�aka�, gdy odjecha�a. Polgara �ka�a tak�e, d�ugo i
gorzko, wiedzia�a bowiem, �e jej siostra musi zestarze� si� i
umrze�. Z czasem jednak pocieszyli si� wzajemnie i stali sobie
bli�si. Po��czyli swe si�y, by trzyma� stra� przed Torakiem.
Niekt�rzy m�wi�, �e �yj� jeszcze, od nieprzeliczonych wiek�w
trwaj�c w pogotowiu.
CZʌ� PIERWSZA
SENDARIA
Rozdzia� I
Pierwsz� rzecz�, kt�r� zapami�ta� Garion, by�a kuchnia na farmie
Faldora. Do ko�ca swych dni �ywi� szczeg�lne, cieple uczucia dla
tych specyficznych d�wi�k�w i zapach�w, jakie sk�adaj� si� na
pracowit� powag�, zwi�zan� jako� z mi�o�ci�, jedzeniem, spokojem,
bezpiecze�stwem, a nade wszystko domem. I cho� dotar� w �yciu
wysoko, nigdy nie zapomnia�, �e jego wspomnienia zacz�y si� od
kuchni. Kuchnia na farmie Faldora by�a wielkim, nisko sklepionym
pomieszczeniem, pe�nym palenisk, kot��w i ogromnych ro�n�w
obracaj�cych si� wolno w kominkach podobnych do grot. By�y tam
d�ugie, ci�kie blaty, gdzie formowano bochenki chleba, dzielono
kurczaki, a seler i marchew krajano szybkimi, zdecydowanymi
ruchami d�ugich, zakrzywionych no�y. Gdy Garion by� jeszcze
bardzo ma�y, bawi� si� pod tymi sto�ami i szybko si� nauczy�
trzyma� palce z dala od st�p zapracowanych kucharek. A czasem,
p�nym popo�udniem, gdy si� zm�czy�, le�a� w k�cie i patrzy� na
migotanie ognia, odbijane przez setki wypolerowanych garnk�w,
no�y i �y�ek z d�ugimi uchwytami, wisz�cych na ko�kach wzd�u�
wyszorowanych do bia�o�ci �cian. Zapada� wtedy w sen, w
doskona�ym pokoju i harmonii z ca�ym otaczaj�cym go �wiatem.
Kuchni� i wszystkim, co si� w niej dzia�o, niepodzielnie w�ada�a
ciocia Pol. Zdawa�o si�, �e potrafi jako� znale�� si� we
wszystkich miejscach r�wnocze�nie. Ostatnie dotkni�cie,
poprawiaj�ce g� w brytfannie, zgrabnie kszta�tuj�ce rosn�cy
chleb czy garnirujace dymi�c� jeszcze, �wie�o wyj�t� z piekarnika
szynk�, zawsze nale�a�o do niej. Cho� w kuchni pracowali tak�e
inni, �aden bochenek, gulasz, zupa, piecze� l czy jarzyna nie
mog�y by� gotowe, je�li cho� raz nie dotkn�a ich ciocia Pol.
Wyczuwa�a smakiem, w�chem czy jakim� wy�szym zmys�em, czego
wymaga ka�de danie, i niedba�ym na poz�r ruchem dodawa�a przypraw
z glinianych dzbanuszk�w. Sprawia�a wra�enie, �e otacza j�
magiczna aura, �e dysponuje wiedz� i moc� wi�ksz� ni� zwykli
ludzie. Ale nawet wtedy, gdy by�a najbardziej zaj�ta, zawsze
dok�adnie wiedzia�a, gdzie jest Garion. W samym �rodku klejenia
pierog�w, ozdabiania ciasta czy zszywania �wie�o nadzianego
kurczaka potrafi�a wyci�gn�� nog� i nie patrz�c nawet pod st�,
kostk� lub pi�t� odsun�� go spod czyich� st�p. Kiedy troch�
ur�s�, zacz�� traktowa� to jak rodzaj gry. Pilnowa�, kiedy b�dzie
zbyt poch�oni�ta prac�, by go zauwa�y�, a wtedy ze �miechem bieg�
na swych mocnych, kr�tkich n�kach do drzwi. Ale ona zawsze go
dogania�a. Wtedy �mia� si� jeszcze g�o�niej, zarzuca! jej ramiona
na szyj� i ca�owa�, po czym wraca� na miejsce i czeka� na kolejn�
okazj�. W tamtych latach by� przekonany, �e ciocia Pol jest
najwa�niejsz� i najpi�kniejsz� kobiet� na �wiecie. Przede
wszystkim by�a wy�sza od innych kobiet z farmy - niemal tak
wysoka jak m�czyzna. Zawsze mia�a powa�n�, surow� nawet min� -
chyba �e zwraca�a si� do niego. I d�ugie, bardzo ciemne, prawie
czarne w�osy - z wyj�tkiem jednego pasemka nad lew� brwi�, kt�re
by�o bia�e jak �wie�y �nieg. Wieczorem, gdy uk�ada�a go w ma�ym
��eczku, stoj�cym przy jej w�asnym, w ich niedu�ym pokoiku nad
kuchni�, wyci�ga� r�k� i dotyka� tego bia�ego pasemka. U�miecha�a
si� i g�adzi�a jego twarz ciep�� d�oni�. Wtedy zasypia� spokojnie
wiedz�c, �e jest obok, �e go pilnuje. Farma Faldora le�a�a w
�rodkowej cz�ci Sendarii, okrytego mg�ami kr�lestwa,
ograniczonego od zachodu Morzem Wiatr�w, a od wschodu Zatok�
Cherek. Jak inne farmy w owym szczeg�lnym czasie i miejscu,
gospodarstwo nie by�o jednym czy dwoma budynkami, a raczej
zespo�em solidnych szop, stod�, kurnik�w i go��bnik�w,
ustawionych wok� centralnego podw�rca z okaza�� bram� od frontu.
Z galerii na pi�trze wchodzi�o si� do pokoi, du�ych lub ca�kiem
male�kich, gdzie mieszkali robotnicy, kt�rzy orali, siali i
plewili szerokie pola za murami. Sam Faldor zajmowa� pokoje w
kwadratowej wie�y nad g��wn� jadalni�, gdzie jego ludzie zbierali
si� trzy razy dziennie - podczas �niw nawet cztery - by ucztowa�
przy hojnych darach kuchni cioci Pol. Jednym s�owem, by�o to
ca�kiem szcz�liwe i spokojne miejsce. Farmer Faldor by� dobrym
panem. Wysoki, powa�ny, z d�ugim nosem i jeszcze d�u�sz� szcz�k�,
rzadko si� �mia� czy cho�by u�miecha�. By� jednak zawsze uprzejmy
dla swych ludzi i zdawa�o si�, �e bardziej mu zale�y na ich
zdrowiu i dobrobycie ni� na wyciskaniu z nich ostatniej kropli
potu. Na sw�j spos�b przypomina� raczej ojca ni� zarz�dc�
sze��dziesi�ciu kilku os�b, �yj�cych na jego w�o�ciach. Jada�
razem z nimi - co by�o niezwyk�e, gdy� wielu farmer�w z okolicy
trzyma�o si� z dala od robotnik�w - a jego obecno�� u szczytu
g��wnego sto�u w jadalni wywiera�a uspokajaj�cy wp�yw na m�odych,
czasem nadto ha�a�liwych. Farmer Faldor by� cz�owiekiem pobo�nym
i przed ka�dym posi�kiem prostymi s�owami zwraca� si� do Bog�w
o b�ogos�awie�stwo. Wiedz�c o tym, ludzie z farmy z godno�ci�
wkraczali do jadalni i siedzieli w pozornym przynajmniej
skupieniu, nim zaatakowali stosy jad�a, przygotowane przez cioci�
Pol i jej pomocnice. Ze wzgl�du na dobre serce Faldora i
magiczne, zr�czne palce cioci Pol farma by�a znana w okolicy jako
najlepsze w promieniu dwudziestu mil miejsce pracy i
zamieszkania. W ober�y w niedalekiej wiosce G�rne Gralt cale
wieczory up�ywa�y na opowie�ciach o cudownych daniach,
serwowanych regularnie w jadalni Faldora. Maj�cy mniej szcz�cia
ludzie, zatrudnieni na innych farmach, po kilku kuflach �kali
otwarcie, s�uchaj�c o pieczonych g�siach cioci Pol. S�awa farmy
Faldora zatacza�a coraz szersze kr�gi. Najwa�niejszym cz�owiekiem
na farmie, nie licz�c samego Faldora, by� kowal Durnik. Gdy
Garion ur�s� troch� i m�g� ju� bawi� si� z dala od czujnych oczu
cioci Pol, nieodmiennie szuka� drogi do ku�ni. L�ni�ce �elazo na
kowadle przyci�ga�o go z hipnotyczn� niemal si��. Durnik wygl�da�
zupe�nie zwyczajnie; mia� proste kasztanowe w�osy i przeci�tn�
twarz, zaczerwienion� od ciep�a paleniska. Nie by� ani wysoki,
ani niski, ani chudy, ani gruby. By� za to powa�ny i spokojny,
a tak�e - jak wi�kszo�� ludzi, paraj�cych si� tym zawodem -
niezwykle silny. Ubiera� si� w grub� sk�rzan� kapot� i fartuch,
poprzepalany iskrami z paleniska. Nosi� tak�e obcis�e spodnie i
mi�kkie sk�rzane buty, typowe dla mieszka�c�w Sendarii. Z
pocz�tku odzywa� si� do Gariona tylko po to, by go ostrzec, �eby
trzyma� palce z daleka od kowad�a i rozgrzanego metalu. Z czasem
jednak zostali przyjaci�mi i rozmawiali du�o cz�ciej. - Zawsze
ko�cz to, do czego przy�o�ysz r�ki - poucza�. - Nie nale�y �elaza
odk�ada� na bok, a potem znowu wsuwa� w ogie� na d�u�ej ni�
trzeba. - Dlaczego tak jest? - pyta� Garion.
- Bo jest - wzrusza� ramionami Durnik.
- Zawsze staraj si� wykona� prac� najlepiej, jak potrafisz -
m�wi� innym razem, wyg�adzaj�c pilnikiem metalowy fragment
dyszla, kt�ry naprawia�. - Ale ten kawa�ek b�dzie pod spodem -
zdziwi� si� Garion. - Nikt go nigdy nie zobaczy. - Ale ja b�d�
wiedzia�, �e tam jest - odpar� Durnik. - Je�li nie wykonam go
najlepiej, jak potrafi�, b�d� si� wstydzi� za ka�dym razem, kiedy
zobacz� ten w�z. A widuj� go codziennie. I tak dalej. Zupe�nie
mimochodem, Durnik nauczy� ch�opca trwa�ych, sendaria�skich cn�t:
pracy, zapobiegliwo�ci, trze�wo�ci i rozs�dku, b�d�cych filarami
spo�ecznego porz�dku kr�lestwa. Z pocz�tku ciocia Pol martwi�a
si� w�dr�wkami Gariona do ku�ni, gdzie grozi�o mu tyle
niebezpiecze�stw. Gdy jednak obserwowa�a go chwil� z drzwi
kuchni, zrozumia�a, �e Durnik pilnuje ch�opca niemal tak czujnie,
jak ona sama. Przesta�a si� niepokoi�. - Je�li ch�opiec b�dzie
natr�tny, kowalu, ode�lij go - powiedzia�a kiedy�, gdy przysz�a
do ku�ni z wielkim miedzianym kot�em do za�atania. - Albo powiedz
mi o tym. B�d� go trzyma� bli�ej kuchni. - To �aden k�opot, pani
Pol - odpar� z u�miechem Durnik. - To rozs�dny ch�opiec. Nie
wchodzi w drog�. - Jeste� zbyt pob�a�liwy, przyjacielu Durniku -
odpar�a ciocia Pol. - Ten ch�opak ma g�ow� pe�n� pyta�.
Odpowiesz na jedno, a natychmiast zrodzi si� tuzin nast�pnych. -
Tak to jest z ch�opcami - Durnik delikatnie wla� bulgoc�cy metal
w niewielki gliniany pier�cie�, otaczaj�cy dziurk� w dnie kot�a.
- Sam te� zadawa�em tyle pyta�, gdy by�em ma�y. M�j ojciec i
stary Barl, kowal, kt�ry mnie uczy�, mieli do�� cierpliwo�ci, by
mi odpowiada�, gdy tylko potrafili. �le bym si� im odwdzi�czy�,
gdybym dla Gariona nie by� taki sam. Garion siedzia� w pobli�u
i nas�uchiwa� wstrzymuj�c oddech. Jedno karc�ce s�owo z
kt�rejkolwiek strony natychmiast zamkn�oby mu drog� do ku�ni.
A kiedy ciocia Pol sz�a po ubitej ziemi podw�rza do swojej kuchni
z naprawionym kot�em w r�kach, zauwa�y�, jak patrzy na ni�
Durnik. Wtedy w jego umy�le zacz�a kie�kowa� pewna idea. Bardzo
prosta i pi�kna, poniewa� ka�dy na niej zyskiwa�. - Ciociu Pol -
powiedzia� wieczorem, marszcz�c twarz, gdy szorstk� �cierk�
wyciera�a mu ucho. - Tak? - spyta�a, koncentruj�c uwag� na szyi.
- Czemu nie wyjdziesz za Durnika? Przerwa�a mycie.
- Co? - spyta�a.
- My�l�, �e to doskona�y pomys�.
- Naprawd�? - g�os brzmia� ostro i Garion wiedzia�, �e znalaz�
si� na niepewnym gruncie. - On ci� lubi - powiedzia�.
- Przypuszczam, �e omawia�e� ju� z nim t� spraw�?
- Nie. Pomy�la�em, �e najpierw zapytam ciebie.
- Przynajmniej to by�o niez�ym pomys�em.
- Je�li chcesz, powiem mu zaraz rano. Gwa�towne szarpni�cie za
ucho obr�ci�o mu g�ow�. Garion mia� wra�enie, �e uszy s� dla
cioci Pol a� nazbyt wygodnymi uchwytami. - Nie wa� si� cho�by
szepn�� o tej bzdurze Durnikowi czy komukolwiek innemu - jej
ciemne oczy p�on�y ogniem, jakiego nigdy jeszcze nie widzia�. -
Tak tylko pomy�la�em - zapewni� szybko.
- Bardzo g�upio. Od dzisiaj pozostaw my�lenie doros�ym - nadal
trzyma�a go za ucho. - Jak sobie �yczysz - zgodzi� si�
pospiesznie. P�niej jednak, gdy w cichym mroku le�eli ju� oboje
w ��kach, raz jeszcze zaatakowa� ten problem, cho� bardziej
okr�n� drog�. - Ciociu Pol?
- Tak? - spyta�a.
- Je�li nie wyjdziesz za Durnika, to za kogo chcesz wyj��? -
Garionie!
- S�ucham?
- Zamknij buzi� i �pij.
- Uwa�am, �e mam prawo wiedzie� - stwierdzi� z uraz�.
- Garionie!
- Dobrze, dobrze. Ju� �pi�. Ale nie s�dz�, �eby� post�powa�a ze
mn� uczciwie. Odetchn�a g��boko.
- No, dobrze - o�wiadczy�a. - Nie my�l� o ma��e�stwie. Nigdy nie
my�la�am o ma��e�stwie i powa�nie w�tpi�, czy kiedykolwiek
pomy�l� o ma��e�stwie. Zbyt wielu wa�nych spraw musz� dopilnowa�,
�ebym mia�a czas na takie rzeczy. - Nie martw si�, ciociu Pol -
powiedzia�, pr�buj�c j� uspokoi�. - Kiedy urosn�, o�eni� si� z
tob�. Wtedy za�mia�a si� g��bokim, d�wi�cznym �miechem.
Wyci�gn�a r�k�, by w ciemno�ci dotkn�� jego twarzy. - Nie, m�j
Garionie - zaprzeczy�a. - Czeka na ciebie inna �ona. - Kto? -
zaciekawi� si�.
- Przekonasz si� - odpowiedzia�a tajemniczo. - A teraz �pij. -
Ciociu Pol?
- S�ucham?
- Gdzie jest moja mama? - Od dawna ju� chcia� o to zapyta�. Przez
d�ug� chwil� panowa�a cisza, potem ciocia Pol westchn�a. -
Umar�a - o�wiadczy�a cicho.
Gariona ogarn�a rozpacz i poczu� niezno�ny b�l. Zap�aka�.
Natychmiast znalaz�a si� przy jego ��ku. Kl�cza�a na pod�odze
i obejmowa�a go. D�ugo po tym, kiedy przenios�a go na swoje
pos�anie i tuli�a, p�ki �al nie przycich�, Garion zapyta�
niepewnym g�osem: - Jaka ona by�a? Moja mama?
- Jasnow�osa - powiedzia�a ciocia Pol. - Bardzo m�oda i bardzo
pi�kna. Mia�a �agodny g�os i by�a bardzo szcz�liwa. - Kocha�a
mnie?
- Bardziej, ni� mo�esz sobie wyobrazi�.
Wtedy zap�aka� znowu, lecz ciszej, nie tyle z b�lu, ile z �alu.
Ciocia Pol tuli�a go delikatnie, p�ki nie zasn��.
Na farmie Faldora mieszka�y te� inne dzieci, co jest naturalne
w spo�eczno�ci z�o�onej z ponad sze��dziesi�ciu os�b. Starsze z
nich pracowa�y, jednak troje by�o mniej wi�cej w wieku Gariona.
Ta tr�jka sta�a si� jego towarzyszami zabaw i przyjaci�mi.
Najstarszy ch�opiec mia� na imi� Rundorig. By� o rok czy dwa lata
starszy od Gariona i sporo wy�szy. W zasadzie, z racji wieku,
powinien przewodzi� grupce dzieci; by� jednak Arendem o nieco
ograniczonym umy�le i ch�tnie ust�powa� pola m�odszym. Kr�lestwo
Sendarii, w przeciwie�stwie do pa�stw s�siednich, zamieszkiwa�a
bogata mieszanina ras. Cherekowie, Algarowie, Drasanie,
Arendowie, a nawet spora liczba Tolnedran, stopili si� tworz�c
wzorzec Sendara. Arendowie byli wprawdzie bardzo odwa�ni, ale te�
do�� t�pi. Drugim towarzyszem Gariona by� Doroon - niewysoki,
bystry ch�opak o pochodzeniu tak wymieszanym, �e mo�na by�o go
nazwa� jedynie Sendarem. Najciekawsz� cech� Doroona by�o to, �e
zawsze bieg�; nigdy nie chodzi�, gdy m�g� biega�. Podobnie jak
stopy, jego my�li tak�e gna�y na z�amanie karku. I j�zyk. M�wi�
bez przerwy, bardzo szybko, i wiecznie by� podekscytowany.
Bezdyskusyjnym przyw�dc� ca�ej czw�rki by�a dziewczynka,
Zubrette, z�otow�osa czarodziejka, kt�ra wymy�la�a zabawy,
opowiada�a r�ne historie i wysy�a�a ich, by kradli dla niej
jab�ka i �liwki w sadzie Faldora. Panowa�a jak ma�a kr�lowa,
zmuszaj�c, by rywalizowali o jej wzgl�dy, a nawet sk�aniaj�c do
b�jek. By�a bez serca i ka�dy z ch�opc�w nienawidzi! jej czasami,
cho� zawsze pozostawa� niewolnikiem jej najb�ahszych zachcianek.
Zim� zje�d�ali na szerokich deskach z o�nie�onego pag�rka za
farm� i wracali do domu ze zgrabia�ymi r�kami i p�on�cymi
policzkami, gdy fioletowe cienie pe�za�y ju� po �niegu. Albo, gdy
Durnik og�osi�, �e l�d jest wystarczaj�co gruby, �lizgali si� bez
ko�ca po zamarzni�tym stawie, kt�ry po�yskiwa� w ma�ej kotlince
na wsch�d od zabudowa� farmy, przy drodze do G�rnego Gralt. A
kiedy by�o zbyt zimno czy te� na przedwio�niu, gdy deszcze i
ciep�e wiatry zmienia�y �nieg w bryj�, a staw nie by� bezpieczny,
zbierali si� w stodole i godzinami skakali ze stryszku na mi�kkie
siano, wype�niaj�c w�osy plewami, a nosy kurzem nios�cym zapach
lata. Wiosn� �apali kijanki na b�otnistych brzegach stawu i
wspinali si� na drzewa, by z zachwytem obserwowa� niebieskie
jajeczka, kt�re ptaki sk�ada�y w swych uplecionych z ga��zek
gniazdach. Naturalnie, to w�a�nie Doroon spad� pewnej wiosny i
z�ama� r�k�, gdy Zubrette nam�wi�a go, by wszed� na sam
wierzcho�ek rosn�cego nad stawem drzewa. Poniewa� Rundorig gapi�
si� tylko bezradnie na rannego przyjaciela, a Zubrette uciek�a
zanim jeszcze Doroon dotkn�� ziemi, trudne decyzje spad�y na
Gariona. W skupieniu rozwa�y� sytuacj�, z powag� marszcz�c czo�o
ukryte pod grzyw� p�owych w�os�w. By�o oczywiste, �e r�ka jest
z�amana, a Doroon, blady i przestraszony, przygryza� wargi, by
powstrzyma� si� od p�aczu. Garion pochwyci� k�tem oka jaki� ruch
i szybko podni�s� g�ow�. M�czyzna w ciemnym p�aszczu siedzia�
na wielkim czarnym koniu. By� ca�kiem niedaleko i patrzy� na
ch�opca z uwag�. Gdy ich oczy si� spotka�y, Garion poczu� uk�ucie
ch�odu i wiedzia�, �e spotka� ju� tego cz�owieka... �e odk�d
pami�ta, ta mroczna posta� ci�gle jest w pobli�u, zawsze milcz�ca
i przygl�daj�ca mu si� bez chwili przerwy. W tej niemej
obserwacji kry� si� rodzaj zimnej wrogo�ci, zmieszanej z czym�,
co by�o prawie, cho� nie ca�kiem, strachem. Wtedy Doroon j�kn��
i Garion odwr�ci� si�. Paskiem z powroza ostro�nie przywi�za�
z�amane rami� do tu�owia. Razem z Rundorigiem postawili rannego
na nogi. - M�g� nam przynajmniej pom�c - mrukn�� z wyrzutem
Garion. - Kto? - zdziwi� si� Rundorig.
Garion odwr�ci� si�, by wskaza� cz�owieka w ciemnym p�aszczu, ale
je�dziec znikn��. - Nikogo nie widzia�em - o�wiadczy� Rundorig.
- Boli - j�kn�� Doroon.
- Nie przejmuj si� - uspokoi� go Garion. - Ciocia Pol ci�
wyleczy. Nie myli� si�. Kiedy we tr�jk� stan�li w drzwiach
kuchni, jednym rzutem oka oceni�a sytuacj�. - Posad�cie go tutaj
- poleci�a z absolutnym spokojem. Kiedy blady i dygoc�cy mocno
ch�opiec siedzia� na sto�ku obok jednego z palenisk, przygotowa�a
napar z kilku zi�, trzymanych w glinianych dzbankach na
najwy�szej p�ce w spi�arni. - Wypij to - poda�a Doroonowi
paruj�cy kubek.
- Czy od tego zagoi mi si� r�ka? - spyta� ch�opiec, spogl�daj�c
podejrzliwie na brzydko pachn�cy wywar. - Po prostu wypij -
nakaza�a, szykuj�c �upki i lniane
pasy.
- Fuj! To okropne - skrzywi� si� Doroon.
- Takie powinno by� - zapewni�a. - Wypij wszystko.
- Chyba nie mam ochoty na reszt�.
- Jak uwa�asz - odsun�a �upki i zdj�a z haka na �cianie d�ugi,
bardzo ostry n�. - Do czego to potrzebne? - spyta� dr��cym
g�osem.
- Skoro nie chcesz wypi� lekarstwa - odpar�a zimno - trzeba
b�dzie to uci��. - Uci��? - pisn�� Doroon wyba�uszaj�c oczy.
- Mniej wi�cej tutaj - ko�cem no�a dotkn�a �okcia. Ze �zami w
oczach Doroon prze�kn�� reszt� napoju i ju� po kilku minutach
kiwa� si�, �pi�c niemal na sto�ku. Krzykn�� g�o�no, gdy ciocia
Pol nastawia�a p�kni�t� ko��, ale gdy r�ka zosta�a usztywniona
i zabanda�owana, zasn�� znowu. Ciocia Pol porozmawia�a kr�tko z
jego przera�on� matk�, a potem Durnik zani�s� ch�opca do ��ka. -
Nie uci�aby� mu r�ki - stwierdzi� Garion. Ciocia Pol spojrza�a
na niego, nie zmieniaj�c wyrazu twarzy. - Tak s�dzisz? - spyta�a,
i ch�opiec straci� pewno��. - Teraz chcia�abym zamieni� kilka
s��w z pann� Zubrette. - Uciek�a, kiedy Doroon spad� z drzewa -
wyja�ni� Garion. - Znajd� j�.
- Schowa�a si� - zaprotestowa�. - Zawsze si� chowa, kiedy co� si�
przytrafi. Nie wiem, gdzie jej szuka�. - Garionie - powiedzia�a
ciocia Pol. - Nie pyta�am, czy wiesz, gdzie jej szuka�. Kaza�am
j� znale�� i przyprowadzi�. - A je�li nie zechce przyj��?
- Garionie! - w g�osie cioci Pol zabrzmia� ton straszliwej
nieodwo�alno�ci i Garion ruszy� biegiem. - Nie mam z tym nic
wsp�lnego - sk�ama�a Zubrette, gdy tylko Garion wprowadzi� j� do
kuchni. - Ty! - Ciocia Pol zwr�ci�a si� do Gariona, wskazuj�c
drzwi. - Wyjd�! Ch�opiec wybieg� pospiesznie.
Po dziesi�ciu minutach zap�akana dziewczynka wysz�a niepewnie na
podw�rze. Ciocia Pol sta�a w drzwiach i spogl�da�a za ni� z
oczami zimnymi jak l�d. - Spra�a� j�? - spyta� z nadziej� Garion.
Ciocia Pol zmia�d�y�a go wzrokiem.
- Oczywi�cie, �e nie. Nie bije si� dziewczynek.
- Ja bym j� zla� - stwierdzi� Garion rozczarowany. - A co jej
zrobi�a�? - Czy nie masz nic do roboty?
- Nie - przyzna� Garion. - W�a�ciwie nic.
Co, naturalnie, by�o b��dem.
- To �wietnie - orzek�a ciocia Pol, odnajduj�c jego ucho. - Pora,
�eby� zacz�� na siebie zarabia�. W pomywalni jest kilka brudnych
garnk�w. Wyczy�cisz je. - Nie wiem, czemu si� na mnie z�o�cisz -
zaprotestowa� Garion wykr�caj�c g�ow�. - Przecie� to nie moja
wina, �e Doroon wlaz� na to drzewo. - Do pomywalni, Garionie -
nakaza�a. - Ju�!
Pozosta�a cz�� wiosny i wczesne lato up�yn�y spokojnie. Doroon,
oczywi�cie, nie m�g� si� bawi�, p�ki nie zros�y si� ko�ci, a
Zubrette by�� tak wstrz��ni�ta tym, co us�ysza�a od cioci Pol,
�e unika�a obu ch�opc�w. Garionowi pozosta� jedynie Rundorig, a
ten nie by� wystarczaj�co inteligentny, by wymy�la� ciekawe
zabawy. W�a�ciwie nie by�o co robi�, wi�c ch�opcy wychodzili
cz�sto w pole, by przyjrze� si� pracuj�cym i pos�ucha� ich
opowie�ci. Zdarzy�o si�, �e tego w�a�nie lata ludzie na farmie
Faldora rozmawiali o bitwie pod Vo Mimbre, najstraszniejszym
wydarzeniu w historii. Garion i Rundorig s�uchali oczarowani, gdy
robotnicy snuli opowie�� o hordach Kal Toraka, kt�re pi��set lat
temu spad�y niespodziewanie na ziemie zachodu. Wszystko zacz�o
si� w roku 4865, wed�ug rachuby czasu tej cz�ci �wiata, gdy
ogromne armie Murg�w, Nadrak�w i Thull�w zesz�y z g�r na
wschodniej granicy Drasni. Za nimi kroczy�y nieprzeliczone
kolumny Mallorean. Po krwawym zdobyciu Drasni, Angarakowie
zawr�cili na po�udnie, ku niezmierzonym stepom Algarii, by
rozpocz�� obl�enie olbrzymiej fortecy zwanej Twierdz� Algar�w.
Obl�enie trwa�o osiem lat, nim wreszcie zniech�cony Torak
zrezygnowa� i ruszy� ze sw� armi� na zach�d, do Ulgolandu. Wtedy
dopiero inne kr�lestwa zrozumia�y, �e inwazja Angarak�w
skierowana jest nie tylko przeciw Alornom, ale przeciw ca�emu
zachodowi. Latem 4875 Kal Torak stan�� na arendzkiej r�wninie pod
miastem Vo Mimbre, gdzie oczekiwa�y go po��czone zachodnie armie.
Sendarowie, kt�rzy uczestniczyli w bitwie, byli cz�ci� si�
dowodzonych przez Branda, Stra�nika Rivy. Si�y te, z�o�one z
Rivan, Sendar�w i asturskich Arend�w, zaatakowa�y ty�y Angarak�w,
gdy na lewe skrzyd�o uderzyli Algarowie, Drasanie i Ulgosi, na
prawe Tolnedranie i Cherekowie, za� od frontu ruszy�a legendarna
szar�a mimbra�skich Arend�w. Bitwa wrza�a przez kilka godzin, a�
wreszcie, w samym �rodku pola, Brand star� si� z samym Kal
Torakiem. Od tego pojedynku zale�a� wynik ca�ej walki.
Dwadzie�cia pokole� min�o od dnia tego tytanicznego starcia,
lecz we wspomnieniach ludzi z farmy Faldora by�o ono tak wyra�ne,
jakby zdarzy�o si� wczoraj. Opisywali ka�dy cios, ka�d� ripost�
i os�on�. W decyduj�cej chwili, gdy zdawa�o si�, �e musi
przegra�, Brand zdj�� zas�on� ze swej tarczy. Kal Torak cofn��
si�, ogarni�ty nag�ym l�kiem, opu�ci� tarcz� i zosta� natychmiast
powalony. Taki opis wystarczy�, by w �y�ach Rundoriga zawrza�a
arendzka krew. Garion jednak stwierdzi�, �e opowie�� pozostawia
wiele nie rozwi�zanych problem�w. - Dlaczego Brand walczy� z
zakryt� tarcz�? - spyta� Cralta, jednego ze starszych robotnik�w.
- Po prostu mia� j� zakryt� - Cralto wzruszy� ramionami. -
Wszyscy, z kt�rymi rozmawia�em, zgadzaj� si� co do tego. - Mo�e
to by�a magiczna tarcza? - nie ust�powa� Garion.
- Mo�e i by�a. Ale nie s�ysza�em, by kto� tak twierdzi�. Wiem
tylko, �e kiedy Brand j� ods�oni�, Kal Torak opu�ci� swoj� i
Brand ugodzi� go w g�ow�... w samo oko, tak przynajmniej m�wi�.
Garion z uporem kr�ci� g�ow�.
- Nie rozumiem. Jak co� takiego mog�o wzbudzi� l�k Kal Toraka? -
Nie wiem - podda� si� Cralto. - Nikt tego nigdy nie wyja�ni�.
Garion nie by� usatysfakcjonowany. Mimo to szybko si� zgodzi� na
do�� prosty plan Rundoriga, by jeszcze raz rozegra� pojedynek.
Przez dzie� czy dwa zajmowali pozycje i ok�adali si� mieczami.
Potem Garion zdecydowa�, �e potrzebuj� dodatkowego sprz�tu, by
zabawa sta�a si� bardziej interesuj�ca. Dwa garnki i dwie
pokrywki znikn�y tajemniczo z kuchni cioci Pol, a Garion i
Rundorig, tym razem w he�mach i z tarczami, udali si� w spokojne
miejsce, by podj�� walk�. Wszystko sz�o znakomicie, p�ki Rundorig
- wy�szy, starszy i silniejszy - nie trafi� przeciwnika
drewnianym mieczem w g�ow�, a� zad�wi�cza�o. Krew pop�yn�a z
czo�a rozci�tego brzegiem garnka. Garionowi dzwoni�o w uszach,
a w �y�ach zawrza�o jakie� gor�czkowe podniecenie. Podni�s� si�
z ziemi. Nigdy w�a�ciwie nie doszed� do tego, co si� wtedy sta�o.
Zachowa� tylko niewyra�ne wspomnienie, jak rzuca� Kal Torakowi
wyzwanie, wykrzykuj�c s�owa, kt�re same sp�yn�y z warg i kt�rych
nawet nie rozumia�. Znajoma, odrobin� nierozgarni�ta twarz
Rundoriga zmieni�a si� w jego oczach w co� potwornie okaleczonego
i wstr�tnego. W szale w�ciek�o�ci Garion uderza� w to co� raz za
razem, a p�omie� ogarn�� jego umys�. A potem wszystko si� urwa�o.
Biedny Rundorig le�a� u jego st�p, nieprzytomny po szale�czym
starciu. Garion byt przera�ony, a jednocze�nie czu� w ustach
upajaj�cy smak zwyci�stwa. P�niej, w kuchni, gdzie tradycyjnie
trafiali wszyscy ranni z farmy, ciocia Pol opatrzy�a ich obu,
powstrzymuj�c si� prawie od uwag. Rundorig nie odni�s�
powa�niejszych obra�e�, cho� jego twarz zaczyna�a puchn�� i
zmienia� kolor. Z pocz�tku mia� trudno�ci ze skoncentrowaniem
wzroku. Kilka zimnych ok�ad�w i jeden z napar�w cioci Pol szybko
doprowadzi�y go do porz�dku. Rana na czole Gariona wymaga�a
wi�kszych stara�. Ciocia Pol kaza�a Durnikowi przytrzyma�
ch�opca, po czym wzi�a ig�� z nitk� i zszy�a rozci�cie tak
spokojnie, jakby naprawia�a rozerwany r�kaw. Nie zwraca�a uwagi
na wrzaski i j�ki pacjenta. W og�le zdawa�o si�, �e bardziej j�
zmartwi�y powgniatane garnki i poobijane pokrywki ni� wojenne
rany ch�opc�w. Kiedy ju� by�o po wszystkim, Gariona bola�a g�owa
i poszed� do ��ka. - Ale przynajmniej pokona�em Kal Toraka -
pochwali� si� cioci Pol nieco sennym g�osem. Spojrza�a na niego
czujnie.
- Gdzie s�ysza�e� o Toraku? - spyta�a ostro.
- On si� nazywa Kal Torak, ciociu - poprawi� j� Garion.
- Odpowiedz.
- Ch�opi na polu opowiadali. Stary Cralto i reszta. Wiesz, o
Brandzie i Vo Mimbre, i Kal Toraku i wszystkim. Bawili�my si� w
to z Rundorigiem. Ja by�em Brandem, a on Kal Torakiem. Ale nie
musia�em ods�ania� tarczy. Rundorig trafi� mnie w g�ow�, zanim
do tego dosz�o. - Pos�uchaj mnie, Garionie - powiedzia�a ciocia
Pol. - I to pos�uchaj uwa�nie. Nigdy wi�cej nie wymawiaj imienia
Toraka. - To by� Kal Torak, ciociu Pol - powt�rzy� cierpliwie
Garion. - Nie sam Torak. Wtedy go uderzy�a. Zdarzy�o si� to po
raz pierwszy. Ch�opca to bardziej zdumia�o, ni� zabola�o, gdy�
nie bi�a mocno. - Nigdy nie wymawiaj imienia Toraka. Nigdy! -
powt�rzy�a. - To bardzo wa�ne, Garionie. Od tego zale�y twoje
bezpiecze�stwo. - Nie musisz si� tak z�o�ci� - stwierdzi�
ura�onym tonem. - Przyrzeknij.
- Dobrze, przyrzekam. To by�a tylko zabawa.
- Bardzo g�upia zabawa. Mog�e� zabi� Rundoriga.
- A co ze mn�? - zaprotestowa� Garion.
- Tobie nic nie grozi�o - o�wiadczy�a. - A teraz �pij.
Zasn�� niespokojnie. W g�owie mu si� kr�ci�o od dziwnego,
gorzkiego napoju, kt�ry poda�a mu ciocia. Mia� wra�enie, �e
s�yszy jej g��boki, d�wi�czny g�os, powtarzaj�cy: "Garionie, m�j
Garionie, jeste� jeszcze zbyt m�ody". A potem, gdy unosi� si� z
g��bi snu niby ryba, p�yn�ca ku srebrzystej powierzchni wody,
dobieg�o go jej wo�anie: "Potrzebuj� ci�, ojcze!" Potem znowu
zapad� w niespokojny sen, n�kany wizj� ciemnej sylwetki m�czyzny
na czarnym koniu, kt�ry obserwowa� ka�dy jego ruch z zimn�
wrogo�ci�, i czym� unosz�cym si� tu� nad granic� strachu. A za
ta postaci�, o kt�rej istnieniu zawsze wiedzia�, cho� nigdy o tym
nie wspomina�, nawet cioci Pol, majaczy�a ciemna, okaleczona,
potworna twarz, kt�r� przez moment widzia� czy wyobra�a� sobie
w czasie walki z Rundorigiem - niby ohydny owoc rodz�cego z�o
drzewa.
Rozdzia� II
Nied�ugo potem, w niesko�czonym po�udniu Garionowego dzieci�stwa,
u bram farmy Faldora po raz kolejny stan�� bajarz. Bezimienny
starzec wygl�da� bardzo dziwacznie. Jego spodnie mia�y �aty na
kolanach, a z czubk�w dw�ch r�nych but�w wystawa�y palce.
We�nian� tunik� z d�ugimi r�kawami przepasywa� w talii kawa�ek
sznurka, a kaptur - Garionowi bardzo si� podoba�a ta rzadko
spotykana w Sendarii cz�� odzienia, z lu�nym karczkiem kryj�cym
ramiona, plecy i pier� - by� poplamiony i zabrudzony resztkami
jedzenia. Jedynie obszerny p�aszcz wygl�da� na stosunkowo nowy.
Stary bajarz mia� kr�tko przyci�te siwe w�osy i brod�. Jego
wyrazista twarz by�a troch� jakby kanciasta, a rysy nie pozwala�y
odgadn��, sk�d pochodzi. Nie przypomina� Arend�w ani Cherek�w,
Algar�w ani Drasan, Rivan ani Tolnedran; zdawa� si� wywodzi� z
jakiej� rasy dawno ju� zapomnianej. Oczy mia� g��bokie i weso�o
b��kitne, wiecznie m�ode i l�ni�ce z�o�liwo�ci�. Bajarz pojawia�
si� czasem na farmie Faldora i zawsze by� serdecznie witany. Ten
bezdomny wagabunda zarabia� na �ycie opowiadaniem r�nych
historii, kt�re czasem si� powtarza�y, ale nie mia�o to
znaczenia, gdy� w jego g�osie tkwi�a magia. Potrafi� grzmie� jak
grom lub szemra� jak strumyk. Umia� na�ladowa� g�osy dziesi�ciu
ludzi jednocze�nie; kiedy gwizda�, ptaki przylatywa�y pos�ucha�,
co ma do powiedzenia; a gdy udawa� wycie wilka, skowyt je�y�
w�osy na karkach s�uchaczy i przenika� ich serca mrozem, niby
drasa�ska zima. Potrafi� wydoby� z siebie odg�os deszczu, wiatru,
a nawet - cho� to niewiarygodne - padaj�cego �niegu. Jego pe�ne
d�wi�k�w opowie�ci zdawa�y si� o�ywia� widoki i zapachy, tak �e
oczarowany s�uchacz niemal przenosi� si� do opisywanych czas�w
i miejsc. Wszystkie te cuda oddawa� ch�tnie w zamian za kilka
posi�k�w, par� kufli piwa i ciep�e legowisko w stodole. W�drowa�
po �wiecie, na poz�r wolny od wszelkiej w�asno�ci, jak ptaki.
Bajarz i ciocia Pol czuli dla siebie co� w rodzaju skrywanego
szacunku. Przyjmowa�a go bez entuzjazmu, jakby wiedzia�a, �e p�ki
czai si� w pobli�u, bezcenne skarby jej kuchni s� w ci�g�ym
zagro�eniu. Ciasta i placki znika�y czasem, gdy si� pojawia�, a
jego zawsze gotowy do akcji n� potrafi� trzema szybkimi ci�ciami
pozbawi� najstaranniej przyrz�dzon� g� pary skrzyde�ek i
solidnego kawa�ka mi�sa z piersi w momencie, gdy ciocia odwr�ci�a
si� tylko na chwil�. Nazywa�a go "Starym Wilkiem", a jego
przybycie pod bram� farmy Faldora oznacza�o podj�cie dawnego
wsp�zawodnictwa, trwaj�cego wyra�nie od lat. Pochlebia� jej
bezczelnie, nawet gdy j� okrada�. Grzecznie odmawia� ciasteczek
czy ciemnego chleba, po czym krad� p� talerza, zanim jeszcze �w
talerz znikn�� z jego zasi�gu. Piwnice z piwem i winem mo�na by�o
r�wnie dobrze odda� do jego dyspozycji ju� na pocz�tku wizyty.
Uwielbia� drobne z�odziejstwa, a gdy obserwowa�a go niech�tnym
wzrokiem, bez trudu znajdowa� dziesi�ciu pomocnik�w, gotowych
zaatakowa� kuchni� w zamian za jedn� opowie��. Niestety, do jego
najzdolniejszych uczni�w nale�a� tak�e Garion. Cz�sto,
doprowadzona do pasji konieczno�ci� jednoczesnego pilnowania
starego i m�odego z�odziejaszka, ciocia Pol zbroi�a si� w miot��
i mocnymi ciosami wyp�dza�a obu z kuchni. Stary bajarz zmyka� ze
�miechem i wraz z ch�opcem zaszywa� si� w jakim� odludnym
miejscu. Tam kosztowali owoc�w rozboju, a starzec, popijaj�c
cz�sto z ukradzionego g�siora wina lub piwa, nagradza� swego
ucznia histori� z dalekiej przesz�o�ci. Najlepsze opowie�ci
zarezerwowane by�y dla jadalni, gdy po wieczornym posi�ku ludzie
odsuwali pr�ne talerze. Wtedy bajarz wstawa� ze swego miejsca
i przenosi� s�uchaczy w krain� magicznego oczarowania. - Opowiedz
nam o pocz�tkach, przyjacielu - poprosi� pewnego wieczoru zawsze
pobo�ny Faldor. - I o Bogach. - O pocz�tkach i o Bogach -
zastanowi� si� starzec. - Godny to temat, Faldorze, zeschni�ty
jednak i zakurzony. - Zauwa�y�am, Stary Wilku, �e wszystkie
tematy wydaj� ci si� zeschni�te i zakurzone - stwierdzi�a ciocia
Pol, podchodz�c do beczki, by nala� mu kufel pienistego piwa. Z
g��bokim uk�onem przyj�� naczynie.
- To jedno z zagro�e� mojej profesji, pani Pol - wyja�ni�.
Poci�gn�� solidnie, po czym odstawi� kufel na bok. W zamy�leniu
opu�ci� na chwil� g�ow�, podni�s� j� i spojrza� wprost na
Gariona. Tak si� przynajmniej ch�opcu wydawa�o. A potem zrobi�
co� dziwnego, czego nigdy jeszcze nie czyni� przed rozpocz�ciem
opowie�ci w jadal� farmy Faldora: okry� si� p�aszczem i wypi��
pier�. - S�uchajcie - zawo�a� g��bokim, dono�nym g�osem. - U
zarania dni stworzyli Bogowie �wiat i morza i sta�y l�d. Rzucili
gwiazdy na nocny firmament i osadzili na niebie s�o�ce i �on�
jego, ksi�yc, by dawali ziemi �wiat�o. Potem Bogowie kazali
ziemi wyda� zwierz�ta, wodom zakwitn�� rybami, a niebu p�czkowa�
ptakami. Stworzyli te� ludzi i podzielili ich na Narody. A by�o
Bog�w siedmiu, wszyscy r�wni sobie, a ich imiona brzmia�y: Belar,
i Chaldan, i Nedra, i Issa, i Mara, i Aldur, i Torak. Garion,
naturalnie, znal t� histori�, gdy� by�a alornowskiego
pochodzenia, a Sendaria z trzech stron graniczy�a z kr�lestwami
Alorn�w. Nigdy jednak nie s�ysza� jej opowiadanej w taki spos�b.
My�li szybowa�y wysoko, gdy oczyma wyobra�ni widzia� Bog�w
krocz�cych po ziemi w tych zapomnianych, tajemniczych czasach
stworzenia �wiata. Poczu� ch��d, gdy pad�o zakazane imi� Toraka.
S�ucha� uwa�nie, kiedy bajarz opisywa�, jak ka�dy z Bog�w wybra�
sw�j lud: Alornowie dla Belara, Nyissanie dla Issy, Chaldanowi
Arendowie, Nedrze Tolnedranie, dla Mary Maragowie, kt�rzy ju� nie
istniej�, i Angarakowie Torakowi. Us�ysza�, jak B�g Aldur
zamieszka� z dala od pozosta�ych i w swej samotno�ci obserwowa�
gwiazdy, i jak przyj�� nielicznych na swych uczni�w i wyznawc�w.
Garion rozejrza� si�. Twarze obecnych wyra�a�y skupienie. Durnik
s�ucha� z szeroko otwartymi oczami, a stary Cralto zacisn�� palce
na kraw�dzi sto�u. Faldor by� blady i �zy l�ni�y mu w oczach.
Ciocia Pol sta�a w tylnej cz�ci sali. Cho� nie by�o ch�odno,
tak�e okry�a si� p�aszczem i wyprostowa�a, z uwag� obserwuj�c
bajarza. - I zdarzy�o si� - p�yn�a opowie�� - �e B�g Aldur
stworzy� klejnot w kszta�cie globu; i oto w klejnocie pochwycone
zosta�o �wiat�o pewnych gwiazd, migoc�cych na p�nocnym niebie.
Wielka by�a moc tego klejnotu, zwanego przez ludzi Klejnotem
Aldura, gdy� Aldur widzia� w nim to, co si� sta�o, co si� staje
i co ma si� sta�. Garion zauwa�y�, �e wstrzymuje oddech. Opowie��
poch�on�a go bez reszty. S�ucha� w zachwycie, jak Torak ukrad�
Klejnot i jak inni Bogowie wydali mu wojn�. Torak u�y� Klejnotu,
by rozerwa� ziemi� i wpu�ci� morze, �eby zala�o l�d; Klejnot
jednak sprzeciwi� si� temu i uderzy�, stapiaj�c lew� stron�
twarzy Boga, pal�c lewe rami� i oko. Starzec przerwa� i osuszy�
sw�j kufel. Ciocia Pol, wci�� ciasno okryta p�aszczem, poda�a mu
nast�pny. Porusza�a si� z godno�ci�, a jej oczy p�on�y. - Nigdy
nie s�ysza�em tej historii opowiadanej w taki spos�b - szepn��
Durnik. - To Ksi�ga Alorn�w1 - Powtarzana jest jedynie w
obecno�ci kr�l�w - wyja�ni� r�wnie cicho Cralto. - Zna�em kiedy�
cz�owieka, kt�ry s�ysza� j� na kr�lewskim dworze w Sendarze i
zapami�ta� troch�. Nigdy jednak nie pozna�em jej do ko�ca.
Opowie�� m�wi�a o tym, jak dwa tysi�ce lat p�niej Belgarath
Czarodziej powi�d� Chereka i jego trzech syn�w, by odzyska�
Klejnot; i jak zasiedlono zachodnie ziemie i broniono ich przed
hufcami Toraka. Bogowie odeszli z tego �wiata, nakazuj�c Rivie,
by strzeg� Klejnotu w swej twierdzy na Wyspie Wiatr�w. Riva wyku�
wielki miecz i umie�ci� Klejnot w r�koje�ci. P�ki tam pozostawa�,
a potomkowie Rivy zasiadali na tronie, Torak nie m�g� zwyci�y�.
P�niej Belgarath wys�a� Rivie sw� ukochan� c�rk�, by sta�a si�
matk� kr�l�w, za� druga c�rka pozosta�a przy nim i poznawa�a jego
sztuk�, gdy� nosi�a znami� czarodziej�w. G�os starego bajarza
cich�, w miar� jak jego pradawna opowie�� dobiega�a ko�ca. - I
razem - powiedzia� - Belgarath oraz jego c�rka, Czarodziejka
Polgara, wznie�li mur zakl��, by ustrzec �wiat przed nadej�ciem
Toraka. Niekt�rzy m�wi�, �e b�d� czeka� na jego przyj�cie, cho�by
mia�o to trwa� do ko�ca dni. Przepowiedziano bowiem, �e pewnego
dnia okaleczony B�g wyruszy przeciw kr�lestwom zachodu, by
odebra� Klejnot, za kt�ry tak drogo zap�aci�. Wtedy nast�pi bitwa
mi�dzy Torakiem a owocem rodu Rivy, a w walce tej rozstrzygnie
si� los �wiata. Starzec umilk�, pozwalaj�c, by p�aszcz opad� mu
z ramion, co znaczy�o, �e opowie�� dobieg�a ko�ca. W sali zapad�a
cisza, zak��cana tylko cichymi trzaskami dogasaj�cych g�owni i
nieustaj�c� pie�ni� �ab i �wierszczy. Faldor chrz�kn�� i powsta�;
jego sto�ek zgrzytn�� g�o�no o drewnian� pod�og�. - Wielki
zaszczyt wy�wiadczy�e� nam dzisiaj, stary przyjacielu -
powiedzia� g�osem mi�kkim od wzruszenia. - To zdarzenie
zapami�tamy do ko�ca �ycia. Kr�lewska to by�a opowie��, rzadko
marnowana dla uszu prostych ludzi. Starzec u�miechn�� si�, a jego
niebieskie oczy zab�ys�y.
- Nie widzia�em ostatnio wielu kr�l�w, Faldorze - za�mia� si�. -
S� chyba zbyt zaj�ci, by wys�uchiwa� starych baja�. Opowie�� za�
trzeba powtarza�, by nie zagin�a. Zreszt�, kt� wie, gdzie w
dzisiejszych czasach mo�na spotka� kr�la? Wszyscy wybuchn�li
�miechem i zacz�li si� podnosi�, gdy� by�o p�no i ci, kt�rzy
wstaj� o pierwszym brzasku, powinni spieszy� do ��ek. - Czy
o�wietlisz mi drog� do miejsca, gdzie b�d� spa�, m�j ch�opcze? -
spyta� bajarz Gariona. - Ch�tnie - Garion skoczy� na nogi i
pop�dzi� do kuchni. Znalaz� kwadratow� szklan� latarni�, od
kuchennego paleniska odpali� �wiec� i wr�ci� do jadalni. Faldor
rozmawia� z bajarzem. Kiedy odszed�, Garion dostrzeg� niezwyk��
wymian� spojrze� mi�dzy starcem a cioci� Pol, nadal stoj�c� pod
�cian�. - Jeste�my gotowi, ch�opcze? - spyta� bajarz.
- Kiedy tylko zechcesz - odpar� Garion i obaj wyszli na zewn�trz.
- Czemu ta opowie�� nie mia�a zako�czenia? - spyta� Garion, nie
mog�c powstrzyma� ciekawo�ci. - Dlaczego przerwa�e�, zanim
us�yszeli�my, co si� sta�o, gdy Torak spotka� kr�la Rivy? - To
inna historia - wyja�ni� starzec.
- Opowiesz mi j� kiedy�? - nie ust�powa� Garion.
Bajarz wybuchn�� �miechem.
- Torak i kr�l Rivy jeszcze si� nie spotkali - wyja�ni�. - Wi�c
raczej nie mog� o tym opowiada�. Mo�e p�niej, gdy to ju�
nast�pi. - Przecie� to tylko bajka - zdziwi� si� Garion. -
Prawda? - Tak s�dzisz? - starzec wyj�� spod tuniki butl� wina i
poci�gn�� solidnie. - Kto mo�e wiedzie�, co jest ba�ni�, a co
prawd� w przebraniu bajki? - To tylko bajka - upiera� si� Garion.
Nagle, jak przysta�o na dobrego Sendara, przem�wi� przez niego
zdrowy rozs�dek. - To przecie� nie mo�e by� prawda. Belgarath
Czarodziej mia�by... mia�by nie wiem ile lat, a ludzie tak d�ugo
nie �yj�. - Siedem tysi�cy - o�wiadczy� bajarz.
- Co?
- Belgarath Czarodziej ma siedem tysi�cy lat. Mo�e troch� wi�cej.
- To niemo�liwe - orzek� Garion.
- Doprawdy? A ile ty masz lat?
- Dziewi��, na Dzie� Zarania.
- I w ci�gu dziewi�ciu lat dowiedzia�e� si� o wszystkim, co jest
mo�liwe lub niemo�liwe? Jeste� bardzo zdolnym ch�opcem, Garionie.
Garion zarumieni� si�.
- No, wiesz - zacz��, jako� mniej pewny siebie. - Najstarszy
cz�owiek, o jakim s�ysza�em, to Weldrik z farmy Mildrina. Durnik
twierdzi, �e ma ju� dziewi��dziesi�tk� i jest najstarszy w ca�ym
okr�gu. - A to, oczywi�cie, bardzo wielki okr�g - odpar� z powag�
starzec. - A ile ty masz lat? - ch�opiec nie chcia� ust�pi�.
- Dostatecznie wiele.
- Ale to i tak tylko bajka.
- Wielu rozs�dnych i powa�nych ludzi tak w�a�nie
uwa�a - starzec spojrza� w gwiazdy. - Dobrych ludzi, kt�rzy
do�ywaj� swych dn