5917

Szczegóły
Tytuł 5917
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5917 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEVEN SAYLOR RZYMSKA KREW Prze�o�y�: Janusz Szczepa�ski Wydanie polskie: 2001 CZʌ� PIERWSZA WIELCY I MALI ROZDZIA� PIERWSZY Niewolnik, kt�ry przyby� po mnie tego niezwykle ciep�ego wiosennego poranka, by� cz�owiekiem m�odym, nie m�g� mie� wiele ponad dwadzie�cia lat. Zazwyczaj, kiedy klient po mnie posy�a, wybiera do tego kogo� spo�r�d najni�szych s�ug domostwa � kalek�, �winiopasa, przyg�upiego ch�opca stajennego, �mierdz�cego nawozem i kichaj�cego od drobin s�omy, kt�rej zawsze ma pe�no we w�osach. To jakby utarty zwyczaj: kiedy kto� potrzebuje us�ug Gordianusa Poszukiwacza, zachowuje pewien dystans i pow�ci�gliwo��. Zupe�nie, jakbym by� tr�dowatym albo kap�anem jakiego� nieczystego orientalnego kultu. Przywyk�em do tego. Nie obra�a mnie to � dop�ki wystawiane przeze mnie rachunki p�acone s� w ca�o�ci i w terminie. Niewolnik, kt�ry stan�� u mych drzwi tego ranka, by� jednak bardzo czysty i starannie przyodziany. Jego zachowanie wyra�a�o szacunek, ale dalekie by�o od czo�obitno�ci � rodzaj grzeczno�ci, jakiej oczekuje si� od m�odzie�ca zwracaj�cego si� do kogo� starszego od siebie o dziesi�� lat. Jego �acina by�a nieskazitelna (lepsza od mojej), a g�os mia� pi�kny i melodyjny. Nie �winiopas zatem, lecz najwyra�niej wykszta�cony i rozpieszczony ulubieniec pana. Na imi� mia� Tiro. � Z domostwa najczcigodniejszego Marka Tulliusza Cycerona � doda�, zawieszaj�c g�os i nieznacznie unosz�c g�ow�, jakby chcia� sprawdzi�, czy to nazwisko co� mi m�wi. Nie m�wi�o. � M�j pan �yczy sobie twoich us�ug z polecenia... Wzi��em go za rami�, po�o�y�em mu palec na ustach i poprowadzi�em do �rodka. Po srogiej zimie nast�pi�a upalna wiosna; mimo wczesnej pory by�o ju� zbyt gor�co, by sta� w otwartych drzwiach. By�o tak�e za wcze�nie, by wys�uchiwa� paplaniny owego m�odzie�ca, cho�by nie wiem jak pi�knie brzmia� jego g�os. W moich skroniach hucza�y Jowiszowe gromy, a w k�cikach oczu zapala�y si� i znika�y cieniutkie paj�czyny b�yskawic. � Powiedz mi � odezwa�em si� � czy znasz lekarstwo na kaca? M�ody Tiro spojrza� na mnie z ukosa, zaskoczony zmian� tematu, podejrzliwy wobec mojej nag�ej poufa�o�ci. � Nie, panie. Skin��em g�ow� i powiedzia�em: � Zapewne nigdy nie mia�e� kaca? � Nie, panie � odpar�, rumieni�c si� lekko. � Czy�by tw�j pan nie pozwala� ci pi� wina? � Oczywi�cie, �e pozwala. Ale, jak mawia, umiarkowanie we wszystkim... Kiwn��em g�ow� i skrzywi�em si�. Najl�ejszy ruch wywo�ywa� przeszywaj�cy b�l. � Umiarkowanie we wszystkim � powt�rzy�em � poza godzin�, o kt�rej przysy�a niewolnika, by dar� si� u mych drzwi. � Och, wybacz mi, panie. Mo�e powinienem przyj�� jeszcze raz nieco p�niej? � To by�aby strata twojego i mojego czasu. By ju� nie wspomnie� o twoim panu. Nie, zostaniesz, ale nie b�dziesz m�wi� o interesach, dop�ki ci tego nie polec�, i zasi�dziesz ze mn� do �niadania w ogrodzie, tam powietrze jest przyjemniejsze. Uj��em go zn�w za rami� i powiod�em przez mroczny korytarz i atrium do perystylu. Widzia�em, jak unosi brwi ze zdziwienia, cho� nie by�em pewien, czy zaskoczy�a go wielko�� ogrodu, czy jego stan. Ja do niego przywyk�em, oczywi�cie, ale dla obcego musia� przedstawia� op�akany widok � dziko rozro�ni�te wierzby p�acz�ce o ga��ziach splecionych z wysokimi chwastami, wyrastaj�cymi z pylistego gruntu; fontanna po�rodku ogrodu dawno wyschni�ta, a zdobi�ca j� figurka Pana przebarwiona ze staro�ci; w�ski staw, wij�cy si� po�rodku, zamulony i zaro�ni�ty egipskimi ro�linami wodnymi. Ogr�d zdzicza� na d�ugo przedtem, zanim odziedziczy�em dom po ojcu, i nie uczyni�em nic, by go odnowi�. Podoba� mi si� taki w�a�nie � nieokie�znany sp�ache� dzikiej zieleni ukryty po�rodku rzymskiego porz�dku � cichy g�os sprzeciwu wobec ceglanych mur�w i zdyscyplinowanych klomb�w. Poza tym nigdy nie m�g�bym sobie pozwoli� na robocizn� i materia�y niezb�dne do nadania ogrodowi poprawnej formy. � Przypuszczam, �e u twojego pana wygl�da to troch� inaczej, co? Usiad�em na krze�le, delikatnie, by nie prowokowa� b�lu, i wskaza�em mu drugie. Klasn��em w d�onie i natychmiast tego po�a�owa�em. Zagryz�em wargi i krzykn��em: � Bethesda! Gdzie� jest ta dziewczyna? Zaraz przyniesie nam posi�ek. Dlatego sam otworzy�em ci drzwi, ona jest zaj�ta w kuchni. Bethesda! Tiro odchrz�kn�� i powiedzia�: � Istotnie, jest raczej wi�kszy ni� mojego pana. Popatrzy�em na�, nie rozumiej�c. Burczenie w moim brzuchu sz�o teraz o lepsze z szumem w skroniach. � Co takiego? � spyta�em. � Dom, panie. Jest wi�kszy ni� mojego pana. � Zaskoczy�o ci� to? Spu�ci� wzrok, boj�c si�, �e mnie obrazi�. � Czy wiesz, jak zarabiam na �ycie, m�ody cz�owieku? � Niezupe�nie, panie. � Ale wiesz, �e jest to co� nie do ko�ca godnego szacunku, przynajmniej o tyle, o ile cokolwiek jest jego godne w dzisiejszym Rzymie. Nie jest jednak nielegalne, przynajmniej o tyle, o ile legalno�� ma jakiekolwiek znaczenie w mie�cie rz�dzonym przez dyktatora. Zatem zdziwi�o ci�, �e zasta�e� mnie w tak du�ym domu, cho� tak zaniedbanym. Nie ma w tym nic z�ego, ja sam si� temu czasami dziwi�. No, jeste�, Bethesdo. Postaw tac� tu, pomi�dzy mn� i moim nieoczekiwanym, ale mi�ym m�odym go�ciem. Bethesda spe�ni�a polecenie, cho� nie omieszka�a przy tym spojrze� z ukosa, i cicho, wzgardliwie parskn�a. Sama b�d�c niewolnic�, nie aprobowa�a mojej poufa�o�ci z innymi niewolnikami, a ju� najmniej karmienia ich z mojej w�asnej spi�arni. Kiedy sko�czy�a nakrywa�, stan�a przed nami jakby w oczekiwaniu na dalsze polecenia. To by�a tylko poza. Dla mnie, je�li nie dla Tirona, by�o jasne, �e przede wszystkim chce si� lepiej przyjrze� mojemu go�ciowi. Chyba czu� si� bardzo nieswojo pod spojrzeniem dziewczyny. K�ciki jej ust nieznacznie opad�y, g�rna warga �ci�gn�a si� w subtelny �uk szydz�cego u�mieszku. U wi�kszo�ci kobiet taki grymas jest ma�o poci�gaj�cym wyrazem pogardy. Z Bethesd� nie mo�na by�o mie� takiej pewno�ci. Szyderczy grymas nie odbiera jej mrocznego, zmys�owego powabu. Rzek�bym, �e mo�e jej go nawet doda�. A w jej ograniczonym, ale pe�nym wyobra�ni cielesnym s�owniku taki u�mieszek mo�e oznacza� wszystko pomi�dzy gro�b� a zuchwa�ym zaproszeniem. W tej chwili, jak podejrzewa�em, by� odpowiedzi� na opuszczony skromnie wzrok Tirona, min� chytrego lisa na widok milutkiego zaj�czka. My�la�em, �e jej apetyt zosta� zaspokojony poprzedniej nocy, jak to si� sta�o z moim. � Czy m�j pan �yczy sobie jeszcze czego�? � spyta�a. Sta�a przed nami z przyci�ni�tymi do bok�w r�kami, wyprostowana, z odchylonymi w ty� �opatkami i uniesionymi piersiami. Powieki opad�y jej ni�ej, uwidaczniaj�c wci�� nie starty makija� z poprzedniego wieczoru. W jej g�osie brzmia� zmys�owy, lekko sepleni�cy wschodni akcent. Bethesda najwyra�niej zdecydowa�a, �e m�ody Tiro, niewolnik czy nie, wart jest pr�by zauroczenia. � Ju� niczego, Bethesdo. Zmykaj. Sk�oni�a g�ow�, odwr�ci�a si� i posz�a przez ogr�d do domu, klucz�c pomi�dzy zwisaj�cymi ga��ziami wierzb. W�wczas zawstydzenie Tirona nagle znikn�o. Poszed�em za jego spojrzeniem, od �r�d�a w szeroko otwartych oczach do punktu skupienia, gdzie� tu� nad �agodnie ko�ysz�cymi si� po�ladkami Bethesdy. Zazdro�ci�em mu tej skromno�ci i wstydu, jego g�odu, urody i m�odo�ci. � Tw�j pan nie pozwala ci na picie wina, a w ka�dym razie nie za wiele � odezwa�em si�. � A czy pozwala ci od czasu do czasu cieszy� si� damskimi wdzi�kami? Nie by�em przygotowany na jego gwa�towny rumieniec, g��boki i czerwony jak zach�d s�o�ca nad otwartym morzem. Tylko m�odzi o g�adkich, mi�kkich policzkach i czo�ach mog� si� tak rumieni�. Nawet Bethesda by�a na to za stara, je�li w og�le by�aby do tego zdolna. � Niewa�ne � rzek�em. � Nie mam prawa zadawa� ci takich pyta�. Prosz�, we� troch� chleba. Bethesda piecze go sama i jest lepszy, ni� m�g�by� si� spodziewa�. To przepis jej matki z Aleksandrii. Tak w ka�dym razie twierdzi; ja podejrzewam, �e ona nigdy nie mia�a matki. A chocia� kupi�em j� w Aleksandrii, jej imi� nie jest ani greckie, ani egipskie. Mleko i �liwki powinny by� �wie�e, cho� nie r�cz� za ser. Jedli�my w milczeniu. Ogr�d wci�� by� zacieniony, ale czu�em, jak s�o�ce namacalnie, niemal gro�nie wspina si� po krytym dach�wk� dachu, niczym w�amywacz szykuj�cy si�, by wtargn�� do domu ofiary. W po�udnie ca�y ogr�d b�dzie sk�pany w niezno�nie gor�cym, o�lepiaj�cym blasku, lecz na razie jeszcze by�o tu ch�odniej ni� w domu, wci�� nagrzanym od wczorajszego upa�u. Nagle w k�cie poruszy�y si� pawie, najwi�kszy z samc�w wyda� przenikliwy zew i ruszy� przed siebie, rozwijaj�c wachlarz ogona. Tiro spostrzeg� go i drgn��, jakby zaskoczony widokiem. �u�em pokarm bez s�owa, krzywi�c si� od czasu do czasu, kiedy fala b�lu ogarnia�a moje skronie. Znowu zerkn��em na Tirona, kt�ry oderwa� wzrok od dumnego pawia i spojrza� na pust� sie�, w kt�rej znikn�a Bethesda. � Czy to lekarstwo na kaca, panie? � Co, Tironie? Zwr�ci� ku mnie twarz, kt�rej absolutna niewinno�� bardziej o�lepia�a ni� s�o�ce, w�a�nie wygl�daj�ce znad szczytu dachu. Nosi� greckie imi�, ale z wyj�tkiem oczu mia� wszystkie klasyczne cechy Rzymianina � g�adko wyrze�bione czo�o, policzki i brod�, lekko uwydatnione wargi i nos. Zadziwi� mnie w�a�nie kolor jego oczu, bladoliliowy, jakiego jeszcze w �yciu nie widzia�em. Z pewno�ci� nie by� rzymskim dziedzictwem; raczej pami�tk� po matce czy ojcu niewolnikach, bogowie wiedz� sk�d przywiezionych do serca imperium. Te oczy by�y o wiele za ufne i niewinne, by mog�y nale�e� do Rzymianina. � Czy lekarstwem na kaca jest posi��� kobiet� o poranku? � pyta� Tiro. Roze�mia�em si� g�o�no. � Bynajmniej. Znacznie cz�ciej jest to kolejne stadium choroby. Albo te� zach�t� do wyzdrowienia na nast�pny raz. Popatrzy� na jedzenie, bior�c w palce kawa�ek sera, cho� bez entuzjazmu. Najwyra�niej przywyk� do lepszej strawy, cho� by� niewolnikiem. � A wi�c chleb i ser? � Jedzenie pomaga, o ile da si� utrzyma� w �o��dku. Jednak prawdziwe remedium na t� przypad�o�� zdradzi� mi m�dry lekarz w Aleksandrii prawie dziesi�� lat temu. By�em w�wczas w twoim wieku, jak s�dz�, a wino nie by�o mi obce. Od tamtej pory ta recepta dobrze mi s�u�y. Lekarz �w mia� tak� teori�: kiedy pije si� w nadmiarze, pewne �humory� zawarte w winie zamiast rozpuszcza� si� w �o��dku, unosz� si� niczym z�e opary do g�owy, utwardzaj�c wydzielan� przez m�zg flegm�, przez co m�zg puchnie i ulega podra�nieniu. Owe humory w ko�cu si� rozp�ywaj� i flegma mi�knie. Dlatego w�a�nie nikt na kaca nie umiera, cho�by nie wiem jak straszliwie cierpia�. � Wobec tego jedynym lekiem jest czas, panie? � Jest co�, co dzia�a szybciej. My�lenie. Skoncentrowany wysi�ek umys�u. Widzisz, wed�ug mego przyjaciela z Aleksandrii my�lenie odbywa si� w m�zgu, oliwionym przez wydzielan� flegm�. Kiedy flegma zostanie ska�ona lub stwardnieje, rezultatem jest b�l g�owy. Ale aktywno�� my�lowa powoduje wydzielanie �wie�ej flegmy, kt�ra rozmi�kcza i rozcie�cza star�; im intensywniej si� my�li, tym wi�cej si� jej wydziela. Dlatego koncentracja umys�owa przyspiesza naturalny powr�t do zdrowia przez wyp�ukiwanie humor�w z podra�nionej tkanki i wznowienie oliwienia m�zgu. � Rozumiem... � powiedzia� Tiro z pow�tpiewaniem, cho� wida� by�o, �e wyk�ad zrobi� na nim wra�enie. � Wyw�d logiczny p�ynie g�adko; oczywi�cie trzeba wpierw przyj�� odpowiednie tezy, kt�rych udowodni� nie spos�b. Opar�em si� wygodniej i za�o�y�em r�ce na piersiach, gryz�c kawa�ek sk�rki od chleba. � Dow�d le�y w samym zdrowieniu. Ju� czuj� si� lepiej, kiedy przysz�o mi wyja�nia� dzia�anie lekarstwa. I podejrzewam, �e w kilka minut b�d� ca�kowicie uleczony, gdy wyja�ni�, po co przyby�e�. � Obawiam si�, �e lek s�abo dzia�a, panie. � Tiro u�miechn�� si� dyskretnie. � A to dlaczego? � Pomyli�y ci si� osoby, panie. To ja mam ci wyja�ni�, po co przyby�em. � Ale� przeciwnie! To prawda, jak wyczyta�e� z mej twarzy, �e nigdy nie s�ysza�em o twym panu... jak mu tam? Marku jakim� tam Cyceronie? Zupe�nie obcy. Niemniej mog� ci o nim par� rzeczy powiedzie�. � Przerwa�em na chwil�, by zaintrygowa� m�odzie�ca, po czym kontynuowa�em: � Jego r�d znany jest z dumy, kt�rej i jemu nie brakuje. Mieszka tu, w Rzymie, lecz jego r�d wywodzi si� z innego miejsca, by� mo�e gdzie� na po�udniu; nie s� w mie�cie d�u�ej ni� jedno pokolenie. S� bardziej ni� zamo�ni, cho� nie bajecznie bogaci. Czy p�ki co mam racj�? � P�ki co, tak. � Tiro spojrza� na mnie podejrzliwie. � Ten Cycero jest m�odym cz�owiekiem, jak ty; mo�e nieco od ciebie starszym. Jest zapalonym studentem retoryki i oratorstwa, do pewnego stopnia wyznawc� greckich filozof�w. Nie s�dz�, by by� epikurejczykiem; mo�e by� stoikiem, ale umiarkowanym. Zgadza si�? � Tak... � Tiro zaczyna� si� czu� nieswojo. � Co do przyczyny twego przybycia, potrzebujesz mych us�ug w sprawie s�dowej, kt�r� ten Cycero wniesie przed Rostr�* Cycero jest prawnikiem, dopiero rozpoczynaj�cym karier�. Sprawa jednak jest powa�na i skomplikowana. Je�li chodzi o to, kto mnie poleci�, powiem, �e to jeden z najwi�kszych prawnik�w Rzymu. Hortensjusz, oczywi�cie. � O... oczywi�cie � zaj�kn�� si� Tiro, ledwo szepcz�c. Jego oczy zw�zi�y si� tak bardzo, jak szeroko otwar�y si� usta. � Ale sk�d wiesz, panie? � A sprawa, o jak� idzie? Chyba morderstwo... Ch�opak spojrza� na mnie z ukosa, nie staraj�c si� ju� kry� zdumienia. Ja za� brn��em dalej: � I nie tylko morderstwo. Nie, co� jeszcze gorszego. Znacznie gorszego. � To jaka� sztuczka... � wyszepta� Tiro. Oderwa� ode mnie wzrok, potrz�saj�c g�ow�, jakby uczyni� to z wysi�kiem. � Robisz to za pomoc� jakich� czar�w. Magia... Przycisn��em palce do skroni, unosz�c wysoko �okcie � po cz�ci dla z�agodzenia bolesnego pulsowania w skroniach, po cz�ci za�, by sparodiowa� teatraln� poz� wr�bity. � Nieczysta zbrodnia... wyszepta�em. Ohydna, niewymowna. Ojciec zamordowany przez w�asnego syna. Ojcob�jstwo! � Pu�ci�em skronie i usiad�em. Spojrza�em memu m�odemu go�ciowi wprost w oczy. � Tironie, s�ugo Marka Tulliusza Cycerona, przyby�e�, aby mnie prosi�, bym pom�g� twemu panu broni� niejakiego Sekstusa Roscjusza z Amerii, oskar�onego o zabicie ojca, kt�rego nazwisko nosi. A m�j kac jest ca�kowicie wyleczony. Tiro zamruga�, zmarszczy� brwi, po czym opad� na oparcie krzes�a i przesun�� w zamy�leniu palcem po g�rnej wardze. � To jest jaka� sztuczka, prawda? � zapyta�. Obdarzy�em go najbledszym u�miechem, na jaki mog�em si� zdoby�. � Dlaczego? Nie wierzysz, �e potrafi� czyta� w twoich my�lach? � Cycero m�wi, �e nie ma czego� takiego, jak jasnowidzenie, czytanie w my�lach ani przepowiadanie przysz�o�ci. Twierdzi, �e wszyscy jasnowidze, wr�bici i wyrocznie to w najgorszym razie szarlatani, w najlepszym za� sprytni aktorzy, �eruj�cy na �atwowierno�ci gawiedzi. � A ty wierzysz we wszystko, co m�wi Cycero? Tiro zarumieni� si�. Zanim jednak si� odezwa�, powstrzyma�em go uniesion� d�oni�. � Nie odpowiadaj � powiedzia�em. � Nigdy nie nak�ania�bym ci�, by� m�wi� cokolwiek przeciw twemu panu. Ale powiedz mi jedno: czy Marek Tulliusz Cycero kiedykolwiek odwiedzi� wyroczni� delfijsk�? Czy widzia� �wi�tyni� Magna Mater w Efezie i spr�bowa� mleka p�yn�cego z jej marmurowej piersi? A mo�e wspi�� si� w �rodku nocy na wielkie piramidy i s�ucha� g�osu wiatru, buszuj�cego w�r�d staro�ytnych kamieni? � Nie, chyba nie � odpowiedzia� Tiro, spuszczaj�c wzrok. � Cycero nigdy nie opuszcza� Italii. � Ale ja opuszcza�em, m�ody cz�owieku. Przez chwil� zatopi�em si� w my�lach, niezdolny oderwa� si� od potoku wra�e�, widok�w, d�wi�k�w, zapach�w przesz�o�ci. Rozejrza�em si� po ogrodzie i nagle dostrzeg�em jego brzydot�. Gapi�em si� na le��cy przede mn� talerz z jedzeniem, zdaj�c sobie spraw�, jak suchy i niesmaczny jest chleb, jak zje�cza�y ser. Spojrza�em na Tirona, przypomnia�em sobie, kim jest, i poczu�em si� g�upio. Zu�y�em tyle energii, by wywrze� wra�enie na zwyk�ym niewolniku. � Zrobi�em to wszystko i widzia�em wszystkie te miejsca � powiedzia�em rzeczowym tonem. � A mimo to podejrzewam, �e pod wieloma wzgl�dami jestem wi�kszym niedowiarkiem ni� tw�j sceptyczny pan. Tak, to zwyk�a sztuczka. Gra logiczna. � Ale w jaki spos�b zwyk�a logika mo�e dostarczy� nowych wiadomo�ci? Powiedzia�e�, �e do mojego przybycia nigdy nie s�ysza�e� o Cyceronie. Nie powiedzia�em ci o nim niczego, a mimo to bezb��dnie odgad�e�, po co przyszed�em. To tak, jakby� wyczarowa� monety z powietrza. Jak mo�esz stworzy� co� z niczego? Albo odkry� prawd� bez dowod�w? � Nie o to chodzi, Tironie. To nie twoja wina. Jestem pewien, �e potrafisz my�le� r�wnie dobrze jak ktokolwiek inny. Problem tkwi w tym, jakiego rodzaju logiki nauczaj� rzymscy retorzy. Powtarzanie dawnych spraw s�dowych, analizowanie dawnych bitew, uczenie si� gramatyki i prawa na pami��, a wszystko po to, by umie� nagi�� prawo na korzy�� klienta, bez wzgl�du na dobro i z�o, ani cho�by na strony �wiata, jak si� zastanowi�. Na pewno za� bez wzgl�du na prost� prawd�. Spryt zast�puje m�dro��, zwyci�stwo usprawiedliwia wszystko. Nawet Grecy zapomnieli, jak my�le�. � Je�li to tylko sztuczka, powiedz mi, jak to si� robi. Roze�mia�em si� i wzi��em kawa�ek sera. � Je�li ci to wyja�ni�, b�dziesz mnie mniej szanowa�, ni� je�li pozostawi� to tajemnic�. Tiro zmarszczy� si�. � Uwa�am, �e powiniene� mi to powiedzie�, panie. W przeciwnym razie, jak�e b�d� si� m�g� wyleczy� z kaca, je�eli kiedykolwiek b�d� mia� szcz�cie i pozwol� mi do niego dopu�ci�? Pod zmarszczonym czo�em przemkn�� cie� u�miechu. Tiro potrafi� przybiera� pozy nie gorzej od Bethesdy. Albo ode mnie. � Dobrze wi�c. � Wsta�em i przeci�gn��em si�, wyci�gaj�c r�ce wysoko nad g�ow�. Zaskoczy�o mnie s�oneczne ciep�o na d�oniach, tak wyra�ne, jak gdybym zanurzy� je w paruj�cej wodzie. Po�owa ogrodu sk�pana by�a w promieniach. � Przespacerujemy si� po ogrodzie, dop�ki jest jeszcze ch�odno. Wyja�ni� ci moje dedukcje, Bethesda sprz�tnie po �niadaniu... Bethesdo!... i porz�dek zostanie przywr�cony. Szli�my wolno, okr��aj�c staw. Po jego drugiej stronie moja kocica Bast ugania�a si� za wa�kami. Jej czarne futerko b�yszcza�o w s�o�cu. � A zatem, sk�d wiem to, co wiem o Marku Tulliuszu Cyceronie? Powiedzia�em, �e pochodzi z dumnej rodziny. To jasno wynika z jego nazwiska. Nie z rodowego, Tulliusz, ale z przydomka Cycero. Przydomek obywatela rzymskiego og�lnie okre�la ga��� rodu � w tym wypadku ga��� Cyceron�w rodu Tulliusz�w. Albo te�, je�eli �adna ga��� nie istnieje, przydomek mo�e by� charakterystyczny dla konkretnej osoby, zazwyczaj opisuj�c jej cechy fizyczne. Naso dla kogo� o wydatnym nosie, czy Sulla, jak nasz czcigodny i ceniony dyktator, zwany tak z powodu swej �ozdobnej� cery. W ka�dym razie, Cycero jest imieniem brzmi�cym nader dziwnie. Oznacza zwyk�y groch i z trudem mo�na je uzna� za przynosz�ce chwa��. Jak te� w�a�ciwie jest z twoim panem? � Cycero to stary przydomek rodowy. M�wi�, �e wzi�o si� od przodka, kt�ry mia� na czubku nosa paskudny pype� z przeci�ciem po�rodku, jak w�a�nie ziarno grochu. Masz racj�, panie, �e brzmi ono dziwnie, cho� tak do niego przywyk�em, �e prawie nie zwracam na to uwagi. Niekt�rzy przyjaciele mego pana radz�, by je rzuci�, je�li zamierza robi� karier� polityczn� lub prawnicz�, ale on ani o tym nie chce s�ysze�. M�wi, �e skoro jego r�d uwa�a� za stosowne przybra� tak szczeg�lny przydomek, to znaczy, �e m��, kt�ry pierwszy go nosi�, musia� by� nadzwyczajnym cz�owiekiem, cho� nikt nie pami�ta dlaczego. M�wi, �e zamierza sprawi�, by ca�y Rzym zna� i szanowa� przydomek Cycero. � Dumny, jak powiedzia�em. Ale oczywi�cie mo�na to powiedzie� w�a�ciwie o ka�dym rzymskim rodzie, a ju� na pewno o ka�dym rzymskim prawniku. �e mieszka w Rzymie, przyj��em za pewnik. �e jego korzenie rodzinne tkwi� na po�udniu, wywnioskowa�em z nazwiska Tulliusz. Pami�tam, �e natkn��em si� na nie nieraz w drodze do Pompej�w � by� mo�e w Akwinum, Interamnie, Arpinum... � W�a�nie � potwierdzi� Tiro. � Cycero ma krewnych w ca�ym tamtym regionie. On sam urodzi� si� w Arpinum. � Ale mieszka� tam tylko do dziewi�tego czy dziesi�tego roku �ycia. � Tak, mia� osiem lat, kiedy jego rodzina przenios�a si� do Rzymu. Ale sk�d to wiesz? Bast zaprzesta�a polowania na wa�ki, przysz�a do mnie i zacz�a si� ociera� o moje �ydki. � Pomy�l, Tironie. Formalne kszta�cenie obywatela zaczyna si� w wieku dziesi�ciu lat. Podejrzewam za�, s�dz�c po jego znajomo�ci filozofii i po twojej erudycji, �e tw�j m�ody pan nie pobiera� nauk w jakim� sennym miasteczku przy drodze do Pompej�w. A to, �e rodzina nie mieszka tu d�u�ej ni� jedno pokolenie, wydedukowa�em z samego faktu, �e nie znam przydomka Cycero. Gdyby byli tu za mojej m�odo�ci, z pewno�ci� przynajmniej bym o nich us�ysza�, a takiego imienia �atwo si� nie zapomina. Je�li za� chodzi o wiek Cycerona, jego zamo�no�� i zainteresowanie filozofi� i oratorstwem, to wszystko jest oczywiste, gdy po prostu popatrze� na ciebie, Tironie. � Na mnie? � Niewolnik jest zwierciad�em swego pana. Tw�j brak obeznania z niebezpiecze�stwami wina, twoja skromno�� wobec Bethesdy wskazuj�, �e przebywasz w domostwie, gdzie godno�� i pow�ci�gliwo�� s� najwa�niejsze. Taki ton mo�e nada� tylko sam pan. Cycero najwyra�niej jest m�em o rygorystycznej moralno�ci. Mo�na by to przypisa� czysto rzymskim cnotom, ale twoja wzmianka o umiarkowaniu we wszystkim wskazuje na docenianie filozofii greckiej. W domu Cycerona k�adzie si� te� du�y nacisk na retoryk�, gramatyk� i oratorstwo. W�tpi�, by� kiedykolwiek otrzyma� cho�by jedn� formaln� lekcj� w tym zakresie, ale niewolnik mo�e wch�on�� wiele poprzez sta�e obcowanie ze sztuk�. Wida� to po twojej mowie i zachowaniu, po wyg�adzonej intonacji. Z pewno�ci� Cycero studiowa� d�ugo i sumiennie w szko�ach retoryki. Wszystko to razem mo�e oznacza� tylko jedno: �e pragnie zosta� adwokatem i prowadzi� sprawy s�dowe na forum. Mog�em to wywnioskowa� zreszt� z samego twojego przybycia po moje us�ugi. Wi�kszo�� moich klient�w, a przynajmniej ci godni szacunku, to politycy albo prawnicy, albo jedno i drugie. Tiro skin�� g�ow�. � Jednak wiedzia�e� te�, �e Cycero jest m�ody i dopiero zaczyna karier�. � Tak. No c�, gdyby by� do�wiadczonym adwokatem, ju� bym o nim s�ysza�. Ile spraw przeprowadzi�? � Tylko jedn� � przyzna� Tiro. � Nic, o czym m�g�by� s�ysze�, panie. Zwyk�a sprawa dotycz�ca partnerstwa. � Co jeszcze bardziej potwierdza jego m�odo�� i niedo�wiadczenie. Tak samo jak przys�anie tu ciebie. Czy mo�na powiedzie�, �e jeste� najzaufa�szym niewolnikiem Cycerona? Jego ulubionym s�ug�? � Jestem jego osobistym sekretarzem. By�em u niego przez ca�e moje �ycie. � Nosi�e� jego ksi��ki do szko�y, przepytywa�e� z gramatyki, przygotowywa�e� dla� notatki do jego pierwszej sprawy na forum? � Zgadza si�. � Wi�c nie jeste� takim niewolnikiem, jakich wi�kszo�� adwokat�w przysy�a, kiedy zapragn� us�ug Gordianusa Poszukiwacza. Tylko pocz�tkuj�cy prawnik o zawstydzaj�cej nieznajomo�ci utartych obyczaj�w mo�e przys�a� tu sw� praw� r�k�. Pochlebia mi to, nawet je�li pochlebstwo by�o niezamierzone. Aby okaza� wdzi�czno��, nie rozg�osz�, �e Marek Tulliusz Cycero zrobi� z siebie g�upka, przysy�aj�c swego najlepszego s�ug� po tego parszywca Gordianusa, przeszukiwacza stos�w �ajna i gniazd szerszeni. Mieliby z tego wi�cej �miechu, ni� ktokolwiek mia� z przydomka Cycero. Tiro zn�w zmarszczy� brwi. Czubkiem sanda�a zahaczy�em o wystaj�cy z ziemi korze�, uderzy�em si� w du�y palec i zme��em w ustach przekle�stwo. � Masz racj�, panie � rzek� Tiro cicho, lecz �arliwie. � Jest on ca�kiem m�ody, jak i ja. Nie zna jeszcze wszystkich tych kruczk�w prawnych, g�upich gest�w i pustych formalno�ci. Ale wie, w co wierzy. To wi�cej, ni� m�g�by� powiedzie� o wi�kszo�ci adwokat�w. Popatrzy�em na sw�j bol�cy palec, zaskoczony, �e nie krwawi. S� jednak w mym ogrodzie bogowie, dzicy, niechlujni i nieokrzesani jak sam ogr�d. Ukarali mnie za droczenie si� z naiwnym m�odym niewolnikiem. Zas�u�y�em sobie na to. � Twoja lojalno�� przynosi ci chwa��, Tironie. Ile lat ma tw�j pan? � Dwadzie�cia sze��. � A ty? � Dwadzie�cia trzy. � Nieco wi�cej, ni� s�dzi�em, w obu wypadkach. Zatem nie jestem starszy od ciebie o dziesi�� lat, Tironie, lecz tylko o siedem. Niemniej siedem lat mo�e stanowi� du�� r�nic� � powiedzia�em, rozmy�laj�c nad pasj� obu m�odzie�c�w do zmieniania �wiata. Zala�a mnie fala nostalgii, �agodna niczym powiew poruszany teraz ga��ziami wierzby nad naszymi g�owami. Spojrza�em w d�, na staw, i ujrza�em nasze odbicia w pa�mie czystej wody, po�yskuj�cej w s�o�cu. By�em wy�szy od Tirona, szerszy w ramionach i w talii. Moja szcz�ka by�a wydatniejsza, nos bardziej p�aski i zakrzywiony, oczy za�, dalekie od barwy lilii, by�y statecznie, po rzymsku br�zowe. Jedyne, co mieli�my wsp�lnego, to czarne, k�dzierzawe w�osy; w moich prze�witywa�y szare pasma. � Wspomnia�e� Kwintusa Hortensjusza � rzek� Tiro. � Sk�d wiedzia�e�, �e to on poleci� ci� Cyceronowi? � Nie wiedzia�em � roze�mia�em si�. � Nie na pewno. To by� strza� na o�lep, ale celny. Wyraz zdumienia na twojej twarzy natychmiast powiedzia� mi, �e mam racj�. Gdy tylko si� dowiedzia�em, �e zamieszany w to jest Hortensjusz, reszta sta�a si� jasna. Pozw�l, �e ci wyt�umacz�. By� u mnie jeden z ludzi Hortensjusza, jakie� dziesi�� dni temu, chc�c mnie wybada� w pewnej sprawie. Ten, kt�rego zawsze Hortensjusz przysy�a, gdy potrzebuje mojej pomocy. Sama my�l o tym potworze przyprawia mnie o dr�enie. Gdzie� r�ni Hortensjusze znajduj� takie obrzydliwe egzemplarze? Czemu� wszyscy oni trafiaj� do Rzymu, by tu sobie wzajemnie podcina� gard�a? Ale ty naturalnie nie wiesz nic o tej stronie zawodu prawnika. Jeszcze nie. W ka�dym razie �w Hortensjuszowy s�uga przychodzi do moich drzwi, zadaje wiele pyta� nie na temat, nic mi nie m�wi... wiele tajemnic, wiele teatralnych p�z, wszystkie te przypochlebne sztuczki, stosowane, by wybada�, czy przeciwnik ju� nie nawi�za� ze mn� kontaktu w tej sprawie. Oni wszyscy my�l�, �e ich adwersarze byli tu przed nimi, a ja niby zgodz� si� im pomaga�, a w decyduj�cej chwili wbij� im n� w plecy. Przypuszczam, �e tak w�a�nie post�piliby na moim miejscu. W ko�cu odchodzi, pozostawiaj�c w sieni smr�d, kt�rego Bethesda nie mo�e usun�� przez nast�pne trzy dni wietrzenia i szorowania, a tylko dwie przes�anki wyja�niaj�ce, o czym, u licha, m�wi�: nazwisko Roscjusz i nazw� miasta Ameria. Czy znam pierwszego i czy kiedykolwiek by�em w drugim. Roscjusz to nazwisko s�awnego komedianta, oczywi�cie, jednego z faworyt�w Sulli, wszyscy to wiedz�. Ale to nie jego mia� �w potw�r na my�li. Ameria to ma�e miasteczko w�r�d wzg�rz umbryjskich, o pi��dziesi�t mil z hakiem od Rzymu. Nie ma wiele powod�w do odwiedzania go, chyba �e si� zamierza po�wi�ci� rolnictwu. Zatem moje odpowiedzi na oba pytania brzmia�y �nie�. Min�y ze dwa dni. S�uga Hortensjusza nie pokaza� si� wi�cej, co mnie zaintrygowa�o. Zada�em par� pyta� tu i �wdzie. Bez trudu dowiedzia�em si�, o co tu chodzi. Sprawa o ojcob�jstwo, kt�ra mia�a wej�� przed Rostr�. Sekstus Roscjusz z Amerii oskar�ony o uknucie zab�jstwa ojca tu, w Rzymie. Dziwne... nikt nie wiedzia� wiele na ten temat, ale wszyscy ostrzegali, bym si� trzyma� od sprawy z daleka. Ohydne przest�pstwo, m�wili, wi�c i proces b�dzie ohydny. Wci�� czeka�em, �e Hortensjusz po mnie przy�le, ale jego potw�r nigdy nie powr�ci�. Dwa dni temu us�ysza�em, �e Hortensjusz wycofa� si� z prowadzenia obrony. Rzuci�em Tironowi spojrzenie z ukosa. Oczy wbi� w ziemi�, nie patrz�c na mnie, ale czu�em intensywno�� jego skupienia. By� �wietnym s�uchaczem. Gdyby nie by� niewolnikiem, jakim wspania�ym m�g�by by� uczniem, pomy�la�em. W innym �wiecie, w innym czasie m�g�bym by� dobrym nauczycielem m�odych ludzi. Potrz�sn��em g�ow�. � Wyrzuci�em z my�li i Hortensjusza, i jego obrzydliwego s�ug�, i ten tajemniczy proces � podj��em. � A� nagle pojawiasz si� ty, twierdz�c, �e z czyjego� polecenia. Czyjego? By� mo�e, pomy�la�em, Hortensjusza, kt�ry chyba uzna�, �e m�drzej b�dzie podsun�� spraw� o ojcob�jstwo komu� innemu. Prawdopodobnie m�odemu adwokatowi, komu� niedo�wiadczonemu. Pocz�tkuj�cemu prawnikowi, kt�ry by�by podekscytowany perspektyw� powa�nego procesu, a w ka�dym razie procesu wi���cego si� z tak wysok� kar� dla oskar�onego. Adwokatowi, kt�ry nie wiedzia�by, �e lepiej si� do tego nie bra�, kt�ry nie mo�e wiedzie� tego, co wie Hortensjusz. Gdy tylko potwierdzi�e�, �e to Hortensjusz mnie poleci�, �atwo ju� by�o pod��y� do ostatecznego twierdzenia, po drodze upewniaj�c si� co do kierunku widocznymi na twej twarzy reakcjami. Z kt�rej, skoro ju� o tym mowa, r�wnie �atwo jest czyta�, jak z �aciny Katona. � Wzruszy�em ramionami i zako�czy�em wyw�d: � Do pewnego stopnia logika, do pewnego przeczucie. W moim fachu nauczy�em si� u�ywa� obu. Szli�my przez chwil� w milczeniu. Wreszcie Tiro u�miechn�� si�, potem w g�os roze�mia�. � Zatem wiesz, po co przyszed�em. Wiesz, o co mia�em ci� spyta�. Nie musia�em prawie nic m�wi�. Wielce mi to u�atwi�e�. Wzruszy�em znowu ramionami i roz�o�y�em r�ce w typowym rzymskim ge�cie fa�szywej skromno�ci. Tiro za� znowu zmarszczy� brwi. � Gdybym teraz m�g� przeczyta� twoje my�li, panie... Ale pewnie potrzebowa�bym na to d�u�szej praktyki. A mo�e to, �e traktujesz mnie tak dobrze, oznacza, �e ju� si� zgodzi�e�? �e u�yczysz swych us�ug Cyceronowi, kt�ry ich potrzebuje? On wie od Hortensjusza, jakimi metodami pracujesz i jakiej oczekujesz zap�aty. Czy zrobisz to? � Czy zrobi� co? Obawiam si�, �e moja zdolno�� czytania w my�lach na tym si� ko�czy. Musisz by� bardziej konkretny. � Czy p�jdziesz? � Dok�d? � Do domu Cycerona. � Widz�c zdziwienie na mej twarzy, doda�: � Spotka� si� z nim. Om�wi� spraw�. Te s�owa zatrzyma�y mnie w miejscu tak raptownie, �e spod mych sanda��w wzbi�y si� ma�e ob�oczki py�u. � Tw�j pan jest istotnie ignorantem w sprawach dobrych obyczaj�w, co? Zaprasza mnie do swego domu. Mnie, Gordianusa Poszukiwacza? Jako go�cia? Jakie� to dziwne. Tak, my�l�, �e bardzo ch�tnie poznam tego Marka Tulliusza Cycerona. Bogowie wiedz�, �e potrzebna mu moja pomoc. Jakim�e musi by� dziwakiem. Tak, oczywi�cie, �e p�jd�. Pozw�l tylko, �e przebior� si� w co� bardziej odpowiedniego. Chyba w�o�� tog�. I buty zamiast sanda��w. To mi zajmie ma�� chwilk� � zapewni�em go. � Bethesda! ROZDZIA� DRUGI Droga z mojego domu na Eskwilinie do domu Cycerona, po�o�onego nieopodal Kapitolu, zajmowa�a ponad godzin� dobrym marszem. Tiro zapewne pokona� j� w czasie o po�ow� kr�tszym, ale on wystartowa� o �wicie. My ruszyli�my w drog� o poranku, kiedy ulice Rzymu zalane s� lud�mi, pobudzonymi do dzia�ania przez odwieczne bod�ce: g��d, zach�anno�� i pos�usze�stwo rozkazom. O tej porze widzi si� na ulicach wi�cej domowych niewolnik�w ni� kiedykolwiek w ci�gu doby. Uganiaj� si� po mie�cie z milionem porannych zada�, przekazuj�c wiadomo�ci, d�wigaj�c paczki, przynosz�c potrzebne drobiazgi, robi�c zakupy na rynkach. Niesie si� za nimi ci�ka wo� pieczywa, �wie�o wypiekanego jak Rzym d�ugi i szeroki w kamiennych piecach, �l�cych ku niebu cienkie stru�ki dymu niczym w codziennej ofierze bogom; zapach ryb � s�odkowodnych gatunk�w z�owionych w pobliskim Tybrze albo bardziej egzotycznych sztuk przywiezionych noc� �odziami z portu w Ostii: oblepionych mu�em muszli, du�ych ryb morskich, wij�cych si� o�miornic i kalmar�w; od�r krwi bij�cy z oder�ni�tych n�g, piersi i starannie wyci�tych organ�w bydl�cych, �wi�skich, baranich i drobiowych, owini�tych w p��tno i przewieszonych przez ramiona s�u��cych � za chwil� trafi� na sto�y ich pan�w. �adne spo�r�d znanych mi miast nie mo�e dor�wna� Rzymowi t� czyst� witalno�ci� porannego szczytu. Rzym budzi si� po nocy z pe�nym samozadowolenia przeci�ganiem si� i g��bokim wdechem, pobudzaj�cym p�uca i przyspieszaj�cym puls. Rzym budzi si� z u�miechem wywo�anym przyjemnymi marzeniami, poniewa� co wiecz�r zasypia, �ni�c sen o imperium. Rano otwiera oczy, got�w zaj�� si� realizacj� tego snu w jasnym �wietle dnia. Inne miasta trzymaj� si� swego snu kurczowo � Aleksandria i Ateny pogr��one we wspomnieniach przesz�o�ci, Pergamon i Antiochia owini�te puchow� ko�dr� wschodniego przepychu, ma�e Pompeje i Herkulanum ciesz� si� luksusem drzemki do po�udnia. Rzym rado�nie otrz�sa si� ze snu i zabiera si� do codziennej krz�taniny. Rzym ma prac� do wykonania. Rzym jest rannym ptaszkiem. To miasto jest jak wiele miast w jednym. O ka�dej godzinie mo�na zobaczy� co najmniej kilka jego wciele�. W oczach kogo�, kto patrzy na miasto i widzi ludzkie twarze, jest przede wszystkim miastem niewolnik�w, jest ich bowiem znacznie wi�cej ni� obywateli i wyzwole�c�w. Niewolnicy s� wsz�dzie, tak wszechobecni i niezb�dni miastu do �ycia, jak wody Tybru i �wiat�o s�o�ca. Niewolnicy s� krwi� Rzymu. Pochodz� z wszelkich ras i stan�w. Niekt�rych trudno odr�ni� od ich pan�w. Chodz� po ulicach lepiej ubrani i zadbani ni� niejeden wolny obywatel; mo�e nie maj� togi, lecz ich tuniki zrobione s� z r�wnie dobrej materii. Inni s� niewyobra�alnie szkaradni, jak ci ospowaci, p�g�upi robotnicy, kt�rych widzi si�, jak ci�gn� ulicami w nier�wnych kolumnach, nadzy poza skrawkiem p��tna okrywaj�cego ich genitalia, skuci ze sob� �a�cuchami za kostki, d�wigaj�cy ci�ary, utrzymywani w ryzach przez dozorc�w z biczami i katowani przez roje much, pod��aj�cych za nimi wsz�dzie. Ci id� do kopal� albo na galery, a mo�e do kopania fundament�w pod dom jakiego� bogacza, zawsze jednak jest to droga do wczesnej �mierci. Dla tych, kt�rzy w mie�cie nie widz� ludzi, lecz kamienie, Rzym jest miejscem religii. To miasto zawsze by�o pobo�ne, sk�ada�o moc ofiar ka�demu z bog�w i heros�w, kt�ry m�g� si� okaza� sojusznikiem w urzeczywistnianiu snu o imperium. Rzym czci bog�w i zmar�ych. �wi�tynie, o�tarze, pos�gi s� wsz�dzie. Wo� kadzid�a unosi si� z ka�dego zak�tka. Mo�na wej�� w w�sk�, kr�t� uliczk� w okolicy znanej od dzieci�stwa i nagle natkn�� si� na nigdy przedtem nie dostrze�ony znak � ma�y, toporny pos��ek jakiego� zapomnianego etruskiego b�stwa, osadzony w niszy i ukryty za krzewem dzikiego kopru, sekret znany tylko bawi�cym si� tutaj dzieciakom oraz mieszka�com, oddaj�cym dawnemu, bezsilnemu bo�kowi cze�� jako opiekunowi domu. Mo�na te� znale�� ca�� �wi�tyni�, tak niewyobra�alnie star�, �e wykonan� nie z cegie� ani z wyschni�tego mu�u, lecz z prze�artego przez robactwo drewna, kt�rej wn�trze dawno temu odarto z wszelkich oznak �wiadcz�cych o to�samo�ci ongi� rezyduj�cego w niej b�stwa; otoczonej jednak kultem z przyczyn, kt�rych nikt z �yj�cych nie pami�ta. Inne widoki s� charakterystyczne dla konkretnej okolicy. We�my na przyk�ad moj� dzielnic�, z jej przedziwn� mieszank� �mierci i po��dania. M�j dom le�y w po�owie zbocza Eskwilinu. Nad nim g�ruje dzielnica pracownik�w kostnic, ludzi zajmuj�cych si� zmar�ymi � balsamist�w, specjalist�w od nacierania wonno�ciami, od palenia zw�ok na stosach. Dniami i nocami ze szczytu wznosi si� w niebo gruby s�up dymu, g�stszego i czarniejszego ni� inne w tym dymi�cym mie�cie, nios�cego �w dziwnie przyci�gaj�cy zapach spalonego cia�a, gdzie indziej spotykany tylko na polach bitewnych. Poni�ej mego domu rozpo�ciera si� os�awiona Subura, najwi�ksze skupisko tawern, dom�w gry i burdeli na zach�d od Aleksandrii. Blisko�� tak odmiennych s�siad�w � z jednej strony handlarzy �mierci�, z drugiej dostawc�w najbardziej przyziemnych przyjemno�ci �ycia � mo�e prowadzi� do najdziwniejszych por�wna�. Zeszli�my z Tironem brukowan� �cie�k� opadaj�c� stromo od mojego domu, wzd�u� �lepych �cian s�siad�w. � Uwa�aj tutaj � ostrzeg�em go, wskazuj�c miejsce, w kt�rym, jak wiedzia�em, musia�a czeka� �wie�a porcja ekskrement�w, wyrzucona ponad murem przez mieszka�c�w domu po lewej. Tiro ostro skr�ci� w prawo, ledwo unikaj�c wdepni�cia w ni� i marszcz�c z obrzydzeniem nos. � Nie by�o tu tego, kiedy szed�em rano � za�mia� si�. � Nie, wygl�da na ca�kiem �wie�e. Pani domu � westchn��em � pochodzi z jakiej� zapyzia�ej mie�ciny w Samnium. Milion razy t�umaczy�em jej, jak dzia�a publiczny system kanalizacji, ale ona tylko powtarza: �Tak robili�my u nas, w Dziurze Plutona�, czy jak tam si� nazywa jej �mierdz�ce miasto. To nigdy nie le�y d�ugo. W ci�gu dnia go��, kt�ry mieszka za murem po prawej, ka�e jednemu ze swych niewolnik�w to zebra� i wywie�� gdzie� dalej. Nie wiem czemu; �cie�ka prowadzi tylko do moich drzwi i ja jeden musz� na �ajno patrze� lub w nie wdepn��. Mo�e przeszkadza mu zapach. A mo�e kradnie to, by nawie�� sw�j ogr�d. Wiem tylko, �e to jedna z przewidywalnych historyjek �ycia: ka�dego nast�pnego ranka dama z Dziury Plutona przerzuci ponad murem swe rodzinne odchody, a m�� z domu po prawej uprz�tnie je przed zmierzchem. � Obdarzy�em Tirona swym najcieplejszym u�miechem i doda�em: � Wyja�niam to ka�demu, kto mo�e mnie odwiedzi� mi�dzy wschodem i zachodem s�o�ca. W przeciwnym razie m�g�by sobie zniszczy� ca�kiem dobr� par� but�w. Dr�ka sta�a si� szersza, za to domy przy niej mniejsze i po�o�one bli�ej siebie. Wreszcie dotarli�my do podn�a Eskwilinu i weszli�my na szerok� via Subura. Gromada gladiator�w z wygolonymi g�owami i barbarzy�skimi warkoczami na ich czubkach wytoczy�a si� z �Jaskini Wenus�. �Jaskinia� znana by�a z oszukiwania klient�w, zw�aszcza tych spoza Rzymu, ale nie tylko. By�o to jednym z powod�w, z jakich do niej nie zagl�da�em mimo jej dogodnego po�o�enia. Oszukani czy nie, gladiatorzy wydawali si� zadowoleni. Pocz�apali drog�, podtrzymuj�c si� wzajemnie i wrzeszcz�c niesk�adnie jak�� pie��, kt�ra najwidoczniej mia�a tyle melodii, ile g�os�w j� �piewa�o. Byli pijani po zapewne bardzo d�ugiej nocy rozpusty. Na skraju alei grupka m�odych graczy w trygon rozpierzch�a si�, by zej�� gladiatorom z drogi, po czym zn�w si� zebrali, by rozpocz�� now� rund�. Po kolei zajmowali pozycje na wierzcho�kach tr�jk�ta wyrysowanego w piasku. Rzucali sobie sk�rzan� pi�k�, �miej�c si� w g�os. Byli jeszcze ch�opcami, ale wystarczaj�co cz�sto widywa�em, jak wchodz� i wychodz� z bocznego wyj�cia �Jaskini�, by wiedzie�, �e tam s� zatrudnieni. To, �e mog� ochoczo gra� w pi�k� po d�ugiej i pracowitej nocy w burdelu, by�o �wiadectwem ich m�odzie�czej energii. Skr�cili�my w prawo, kieruj�c si� na zach�d, w �lad za pijanymi gladiatorami. Przed nami inna droga prowadz�ca z Eskwilinu ��czy�a si� z via Subura w szerokim skrzy�owaniu. Rzymska zasada: im szersza droga czy wi�kszy plac, tym bardziej zat�oczony. Zmuszeni byli�my posuwa� si� dalej g�siego, przeciskaj�c si� przez nagle naros�y t�um ludzi, zwierz�t, woz�w i prowizorycznych stragan�w. Przyspieszy�em kroku i krzykn��em przez rami�, by Tiro dotrzymywa� mi tempa. Wkr�tce dogonili�my gladiator�w. Jak si� mo�na by�o spodziewa�, t�um rozst�powa� si� przed nimi na chwil�, jak �an zbo�a pod silnym podmuchem wiatru. Pod��yli�my tu� za nimi, maj�c w ten spos�b u�atwion� drog�. � Z drogi! � zawo�a� nagle jaki� g�os. � Dajcie drog� umar�emu! Rz�d bia�o odzianych balsamist�w wciska� si� z prawej, schodz�c z Eskwilinu. Pchali w�ski, d�ugi w�zek, na kt�rym spoczywa�y spowite w gaz� zw�oki, zdaj�ce si� p�yn�� w wonnym kokonie z zapachu r�, ma�ci go�dzikowej i nieznanych orientalnych kadzide�. Ich odzie� jak zwykle przesi�kni�ta by�a dymem zmieszanym z odorem palonych cia� z rozleg�ych krematori�w na wzg�rzu. � Z drogi! � krzycza� ich przyw�dca. Wymachiwa� cienk� drewnian� pa�k�, jakiej mo�na by u�y� do �agodnego skarcenia psa czy niewolnika. Przecina�a ona tylko powietrze, nie trafiaj�c nikogo, ale gladiatorzy poczuli si� zniewa�eni. Jeden z nich wytr�ci� pa�k� z d�oni balsamisty. Pofrun�a w t�um i uderzy�aby mnie w twarz, gdybym si� nie uchyli�. Us�ysza�em za plecami bolesny okrzyk zaskoczenia, ale nie zatrzyma�em si�, by tam spojrze�. Trzyma�em si� nisko i si�gn��em do r�kawa Tirona. Nacisk t�umu by� zbyt silny, by umkn��. Zamiast dyskretnie si� wycofa�, jak nakazywa�y okoliczno�ci, nieznajomi nagle zacz�li si� t�oczy� ze wszystkich stron, czuj�c w powietrzu awantur� i boj�c si�, �e strac� rozrywk�. Nie doznali rozczarowania. Balsamista by� niskim m�czyzn�, z du�ym brzuchem, poryt� zmarszczkami twarz� i �ysin� na czubku g�owy. Wyprostowa� si� na ca�� wysoko�� i nawet wy�ej, staj�c nieco na palcach. Przysun�� wykrzywion� w�ciek�o�ci� twarz do gladiatora. Zmarszczy� nos, poczuwszy jego oddech � nawet do mnie dolecia� od�r czosnku i zepsutego wina � i zasycza� na� jak w��. Widok by� absurdalny, �a�osny i niepokoj�cy. Olbrzymi gladiator odpowiedzia� g�o�nym bekni�ciem i kolejnym ciosem, kt�ry tym razem pos�a� w powietrze balsamist�. Polecia� do ty�u i uderzy� o w�zek ze zw�okami. Da� si� s�ysze� suchy trzask �amanej ko�ci czy te� drewna. W�zek i balsamista przewr�cili si� na ziemi�. Zacisn��em d�o� na r�ce Tirona. � T�dy! � warkn��em, wskazuj�c na nagle otwarte przej�cie. Zanim jednak ruszyli�my w jego stron�, wype�ni�o si� nap�ywaj�cymi wci�� gapiami. Tiro wyda� z siebie dziwny d�wi�k. Obr�ci�em si� na pi�cie i stwierdzi�em, �e jeszcze dziwniejszy jest wyraz jego twarzy. Na kostkach poczu�em twarde, ci�kie pchni�cie. �adunek z w�zka wysypa� si� na ulic�. Cia�o przetoczy�o si� do mych st�p, twarz� do g�ry, odwijaj�c si� po drodze z gazy. To by�y zw�oki m�odej kobiety, dziewczynki w�a�ciwie. Mia�a jasne w�osy i blad� cer�, jak wszystkie zw�oki, z kt�rych wyp�yn�a krew. Pomimo woskowego wygl�du sk�ry wida� by�o, �e za �ycia by�a pi�kna. Przy upadku jej szata rozerwa�a si�, obna�aj�c jedn� pier�, bia�� i tward� jak alabaster, z brodawk� barwy wyblak�ej r�y. Zerkn��em na twarz Tirona, na jego usta rozchylone w automatycznym, bezmy�lnym po��daniu, z k�cikami wykrzywionymi w d� przez r�wnie automatyczn� odraz�. Oderwa�em od niego wzrok i dojrza�em kolejn� luk� w t�umie. Post�pi�em krok w tamtym kierunku, ci�gn�c Tirona za r�kaw, ale on jakby przyr�s� do ziemi. Teraz na pewno zaczn� si� k�opoty. W tej chwili dos�ysza�em �w nie do pomylenia metaliczny odg�os wyci�ganego z pochwy no�a, a k�tem oka spostrzeg�em b�ysk stali. To nie �aden z gladiator�w doby� broni � posta� z no�em sta�a po przeciwnej stronie w�zka, pomi�dzy balsamistami. Stra�nik? Krewny zmar�ej dziewczyny? W u�amku sekundy � tak szybko, �e nie mia�em wra�enia ci�g�o�ci jego ruchu, tylko skokowego przemieszczenia � m�czyzna znalaz� si� po przeciwnej stronie. Da� si� s�ysze� dziwny d�wi�k, jakby dartej materii, cichy, ale w jaki� spos�b z�owrogi. Gladiator zgi�� si� wp�, chwytaj�c si� za brzuch. Mrukn��, potem j�kn��, ale zag�uszy� go g�o�ny, zbiorowy krzyk. Nie zobaczy�em wyra�nie ani zab�jcy, ani samego zab�jstwa. By�em zbyt zaj�ty przeciskaniem si� przez t�um, kt�ry rozpierzch� si�, jak ziarna zbo�a z p�kni�tego worka, na widok padaj�cych na bruk pierwszych kropel krwi. � Chod��e! � wrzasn��em, ci�gn�c do siebie Tirona. Wci�� sta� jak wryty, patrz�c przez rami� na zmar��, chyba nie�wiadomy, co si� w�a�nie wydarzy�o. Kiedy jednak byli�my ju� w bezpiecznej odleg�o�ci, z dala od zamieszania przy rozbitym w�zku pogrzebowym, zr�wna� ze mn� krok i cicho powiedzia�: � Panie, powinni�my tam wr�ci�. Jeste�my �wiadkami. � Czego? � Morderstwa! � Ja nic nie widzia�em. I ty te� nie. Ca�y czas gapi�e� si� na cia�o tej zmar�ej. � Nie, widzia�em ca�e zaj�cie � odpar�, prze�ykaj�c z wysi�kiem �lin�. � Widzia�em morderstwo. � Tego nie wiesz. Gladiator mo�e z tego wyj��. Poza tym jest zapewne tylko niewolnikiem. Po�a�owa�em tego s�owa, ujrzawszy b�ysk b�lu w oczach m�odzie�ca. � A jednak powinni�my wr�ci� � rzuci� Tiro. � To pchni�cie no�em jest dopiero pocz�tkiem. Co� tam si� nadal dzieje, nie widzisz, panie? P� rynku si� w to wmiesza�o! � Uni�s� brwi, uderzony nag�� my�l�. � Procesy! By� mo�e jedna ze stron b�dzie potrzebowa�a dobrego adwokata. Popatrzy�em na niego zaskoczony. � Pan Cycero ma doprawdy szcz�cie. Jak�e praktyczny z ciebie cz�owiek, Tironie! Na twoich oczach dokonano brutalnej zbrodni, a ty co widzisz? Perspektyw� zrobienia interesu. Tirona urazi� m�j �miech. � Ale przecie� niekt�rzy prawnicy zarabiaj� w ten spos�b mas� pieni�dzy. Cycero m�wi, �e Hortensjusz zatrudnia nie mniej ni� trzech s�u��cych, kt�rych jedynym zadaniem jest szpera� po mie�cie w poszukiwaniu potencjalnych spraw. Roze�mia�em si� znowu. � W�tpi�, by tw�j Cycero zechcia� wzi�� tego gladiatora czy te� jego w�a�ciciela jako klienta. Co wi�cej, w�tpi�, aby oni tracili czas na uk�ady z twoim panem albo z kt�rymkolwiek jego koleg�. Zainteresowane strony poszukaj� sprawiedliwo�ci w zwyczajowy spos�b: krew za krew. Je�li sami si� tym nie zajm� � cho� przyjaciele poszkodowanego bynajmniej nie wygl�daj� na tch�rzy ani mi�czak�w � to zrobi� to, co wszyscy w takich razach. Wynajm� kt�r�� z band, by zrobili to za nich. Banda odszuka napastnika i dziabnie go no�em. Rodzina nowej ofiary wynajmie konkurencyjn� band�, by odp�aci� gwa�tem, i tak dalej. Oto, Tironie, rzymska sprawiedliwo��. � Uda�o mi si� u�miechn��, pozwalaj�c ch�opakowi przyj�� to za �art, ale jego twarz jeszcze bardziej si� zachmurzy�a. Doda�em wi�c bardziej ponurym tonem: � Rzymska sprawiedliwo�� dla tych, kt�rych nie sta� na obro�c� albo kt�rzy w og�le nie wiedz�, co to takiego obro�ca. Albo wiedz�, tylko takiemu nie ufaj�, wierz�c �wi�cie, �e wszelkie s�dy to bujda. Ca�kiem mo�liwe, �e to, co widzieli�my, nie jest wcale pocz�tkiem, lecz �rodkiem takich rodowych porachunk�w. Cz�owiek z no�em m�g� nie mie� nic wsp�lnego z balsamistami ani ze zmar�� dziewczyn�. Mo�e po prostu czeka� tylko na w�a�ciw� chwil�, by zada� cios; kto wie, dlaczego albo jak dawno temu rozpocz�a si� ta k��tnia? Najlepiej trzyma� si� z dala od takich spraw. Nie ma kogo wezwa�, by po�o�y� temu kres. To ostatnie stwierdzenie by�o prawdziwe, poniewa� � co jest nieustannym �r�d�em zdumienia przybysz�w z obcych stolic i ka�dego cz�owieka nie obeznanego z �yciem w republice � Rzym nie ma si� policyjnych. Nie ma uzbrojonej jednostki do utrzymywania porz�dku publicznego w murach miasta. Od czasu do czasu jaki� zm�czony bezprawiem senator zaproponuje, by tak� policj� utworzy�. Natychmiast ze wszystkich stron pada pytanie-odpowied�: �Ale komu mia�aby podlega�?� I zadaj�cy je maj� racj�. W kraju rz�dzonym przez kr�la lojalno�� si� policyjnych wiedzie prost�, jasn� drog� do osoby monarchy. Rzym jest jednak republik�. Wprawdzie obecnie rz�dzon� przez dyktatora, ale przecie� tylko tymczasowego i konstytucyjnie prawomocnego. Ktokolwiek w Rzymie intrygowa�by i knu� w celu uzyskania nominacji na dow�dc� policji, u�y�by swej w�adzy wy��cznie w celu wyniesienia siebie, podczas gdy najwi�kszym dylematem jego podw�adnych by�oby, od kogo uzyska� wi�ksz� �ap�wk� i czy potem s�u�y� tej osobie, czy raczej wbi� jej n� w plecy. Policja by�aby jedynie narz�dziem dla jednej kliki przeciwko drugiej. Sta�aby si� niczym innym jak tylko kolejn� band�, z kt�r� spo�ecze�stwo musia�oby si� boryka�. Rzym woli �y� bez policji. Zostawili�my za sob� plac i zeszli�my te� z via Subura. Poprowadzi�em Tirona skr�tem przez znan� mi w�sk� uliczk�. Jak wi�kszo�� ulic rzymskich, nie mia�a ona nazwy. Ja nazywa�em j� po prostu W�sk�. By�a to szczelina mi�dzy dwoma wysokimi murami, panowa�y w niej mrok i wilgo�. Ceg�y i kamienie brukowe nosi�y plamy od wody i ple�ni. �ciany zdawa�y si� poci�, bruk wydziela� nieprzyjemny od�r st�chlizny, ostry, prawie zwierz�cy. W tej uliczce nigdy nie go�ci�o s�o�ce, mog�ce wysuszy� jej wilgo� i roz�wietli� mrok. Latem wype�nia�a j� para wodna, zim� �ciany pokrywa� szron. W Rzymie jest tysi�c takich uliczek, malutkich �wiatk�w oddzielonych od wielkiego �wiata, odludnych i zamkni�tych w sobie. W�ska by�a zbyt w�ska, by�my mogli i�� obok siebie. Tiro kroczy� za mn�. Po kierunku, z kt�rego dochodzi� jego g�os, domy�la�em si�, �e ci�gle zerka do ty�u. Z jego brzmienia wnioskowa�em, �e jest zaniepokojony. � Czy w tej okolicy cz�sto dziej� si� takie rzeczy? � zapyta�. � Przy via Subura? Bez przerwy. W bia�y dzie�. W tym miesi�cu to czwarty raz, o ile mi wiadomo, cho� pierwszy raz widzia�em to na w�asne oczy. Takie b�jki przychodz� wraz z cieplejsz� pogod�. Ale nie jest tu gorzej ni� gdzie indziej. Mog� ci r�wnie �atwo poder�n�� gard�o na Palatynie, a niewykluczone, �e nawet i na �rodku Forum. � Cycero m�wi, �e to przez Sull�. Zdanie rozpocz�te �mia�o, zako�czy�o si� dziwnie st�umionym zaj�kni�ciem. Nie musia�em patrze� na twarz Tirona, by wiedzie�, �e si� zaczerwieni�. To nierozwa�ne ze strony obywatela krytykowa� naszego ukochanego dyktatora. Jeszcze mniej rozwa�ne ze strony niewolnika, by nieostro�nie to powtarza�. Powinienem by� porzuci� temat, ale zaciekawienie wzi�o g�r�. � Tw�j pan nie jest zatem zwolennikiem Sulli, co? � Pr�bowa�em powiedzie� to od niechcenia, by pozwoli� Tironowi na rozlu�nienie. Nie odpowiedzia� mi jednak. Ci�gn��em wi�c: � Cycero jest w b��dzie, skoro uwa�a, �e ca�y chaos i przest�pczo�� w Rzymie jest win� Sulli. Krwawe jatki na ulicach bynajmniej nie zacz�y si� za jego rz�d�w, cho� z pewno�ci� przyczyni� si� do tego. Sam teraz wkroczy�em na cienki l�d. Tiro si� jednak nie odzywa�. Id�c za mn� i nie musz�c patrze� mi w oczy, m�g� udawa�, �e mnie nie s�yszy. Niewolnicy szybko si� ucz� symulowa� wygodn� g�uchot� i roztargnienie. Mog�em stan�� i odwr�ci� si� do niego, ale to oznacza�oby robienie z ig�y wide�. A jednak nie dawa�o mi to spokoju. Jest co� w samym brzmieniu imienia Sulla, co rozpala ogie� w ka�dym Rzymianinie, przyjacielu czy wrogu, ofierze czy wsp�lniku. � Wi�kszo�� ludzi przypisuje Sulli zas�ug� przywr�cenia porz�dku w Rzymie � nie dawa�em za wygran�. � By� mo�e za zbyt wysok� cen� i nie bez rozlewu krwi, ale porz�dek jest porz�dkiem i nie ma nic, co Rzymianin ceni�by bardziej. Rozumiem jednak, �e Cycero ma inny pogl�d? Tiro nic nie m�wi�. Uliczka s