2486

Szczegóły
Tytuł 2486
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2486 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2486 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2486 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Ukryte miasto (t�umaczy�a: Paulina Braiter) Dla doktora Bruce`a Braya - Za jego entuzjazm i porady techniczne - a tak�e za to, �e utrzyma� przy �yciu nasz� ulubion� autork� (i �on�) i dla Nancy Gray, R.N., kt�ra zajmuje si� wszystkimi, zapominaj�c przy tym o sobie. Wi�cej luzu, Nancy! PROLOG Profesor Itagne z Wydzia�u Spraw Zagranicznych Uniwersytetu Matherio�skiego siedzia� na pode�cie, przegl�daj�c notatki. Tego pi�knego wiosennego wieczoru okna sali, w kt�rej odbywa�o si� zebranie pracownik�w naukowych Kolegium Nauk Politycznych, by�y szeroko otwarte i do �rodka wpada� zapach kwiat�w i trawy oraz nieco rozpraszaj�ce uwag� zgromadzonych ciche echa ptasiego �piewu. Emerytowany profesor Gintana z Wydzia�u Handlu Mi�dzynarodowego sta� na m�wnicy i monotonnym g�osem wyg�asza� nie ko�cz�cy si� wyk�ad na temat przepis�w taryfowych z dwudziestego si�dmego wieku. W�t�y, siwow�osy, lekko roztargniony profesor zwany by� powszechnie kochanym staruszkiem. Itagne w og�le go nie s�ucha�. Sytuacja nie wygl�da zbyt dobrze - pomy�la� cierpko, zgniataj�c w kulk� i odrzucaj�c kolejn� pokryt� zapiskami kartk�. Wie�ci o temacie jego wyst�pienia rozesz�y si� po ca�ej uczelni, tote� sal� wype�nili wyk�adowcy wszelkich mo�liwych wydzia��w - nawet Matematyki Stosowanej i Alchemii Wsp�czesnej; ich oczy l�ni�y wyczekuj�co. Pierwsze rz�dy zaj�li wy��cznie pracownicy Wydzia�u Historii Najnowszej; w czarnych akademickich szatach wygl�dali jak stado wron. Zwarli szeregi, by zapewni� s�uchaczom fajerwerki, na kt�re wszyscy liczyli. Itagne zastanowi� si� przelotnie, czy mo�e nie lepiej by�oby uda� omdlenie. Jak, na Boga - jakiegokolwiek boga - zdo�a przetrwa� najbli�sz� godzin�, nie robi�c z siebie kompletnego durnia? Oczywi�cie zna� wszystkie fakty, ale jaki rozs�dny cz�owiek m�g�by w nie uwierzy�? Nawet najprostsza relacja z tego, co naprawd� dzia�o si� podczas niedawnego zamieszania, brzmia�aby jak brednie szale�ca. Gdyby �ci�le trzyma� si� prawdy, s�py z Wydzia�u Historii Najnowszej w og�le nie musia�yby si� odzywa�. Samodzielnie zrujnowa�by swoj� reputacj�. Raz jeszcze zerkn�� do starannie przygotowanych notatek, po czym z ponur� min� z�o�y� je i wsun�� na powr�t do obszernego r�kawa szaty. Dzisiejsze spotkanie zapowiada�o si� bardziej na niewybredn� k��tni� ni� na rozs�dn� dyskusj�. Wydzia� Historii Najnowszej najwyra�niej zamierza� go zakrzycze�. Itagne wyprostowa� si�. C�, je�li chc� wojny, to b�d� j� mieli. Powia� lekki wietrzyk. Zas�ony w wysokich oknach zaszele�ci�y i wyd�y si�; z�ote j�zyki p�omieni lamp oliwnych zamigota�y gwa�townie. By� pi�kny wiosenny wiecz�r - wsz�dzie, poza t� sal�. Rozleg�y si� uprzejme oklaski i stary profesor Gintana, wzruszony i oszo�omiony tym uznaniem dla swojej osoby, uk�oni� si� niezgrabnie, �ciskaj�c obur�cz notatki, i podrepta� na miejsce. W�wczas dziekan Kolegium Nauk Politycznych wsta�, by zapowiedzie� gw�d� programu. - Koledzy - zacz�� - zanim profesor Itagne �askawie podzieli si� z nami swymi obserwacjami, chcia�bym wykorzysta� t� okazj�, by przedstawi� wam kilku znakomitych go�ci. Jestem pewien, �e wraz ze mn� powitacie serdecznie patriarch� Embana, pierwszego sekretarza ko�cio�a z Chyrellos, pana Beviera, rycerza cyrinit� z Arcium, i pana Ulatha z zakonu genidianit�w z Thalesii. Przy wt�rze kolejnej porcji grzeczno�ciowych oklask�w blady, niezdarny student wprowadzi� na scen� ele�skich go�ci. Itagne pospieszy� powita� przyjaci�. - Dzi�ki Bogu, �e przyszli�cie! - powiedzia� z ulg�. - Jest tu ca�y Wydzia� Historii Najnowszej - no, mo�e poza kilkoma osobami, kt�re zapewne gotuj� na zewn�trz smo�� i szykuj� worki z pierzem. - Nie s�dzi�e� chyba, �e brat rzuci ci� im na po�arcie? - Emban u�miechn�� si� i rozsiad� wygodnie na �awce pod oknem. - Pomy�la�, �e mo�esz czu� si� samotny, wi�c przys�a� nas, aby�my dotrzymali ci towarzystwa. Wracaj�c na swe miejsce, Itagne czu� si� znacznie lepiej. Bevier i Ulath potrafi� przynajmniej zapobiec atakom fizycznym. - A teraz, koledzy i szanowni go�cie - ci�gn�� dziekan - profesor Itagne z Wydzia�u Spraw Zagranicznych odpowie na rozpraw� pod tytu�em Sp�r cyrga�ski: spojrzenie na niedawny kryzys, opublikowan� niedawno przez Wydzia� Historii Najnowszej. Profesorze Itagne? Itagne wsta�, pewnym siebie krokiem podszed� do katedry i przybra� sw� najbardziej obra�liwie uprzejm� min�. - Dziekanie Altusie, szanowni koledzy, szanowne �ony koleg�w, czcigodni go�cie... - Zawiesi� g�os. - Czy kogo� pomin��em? Kilka os�b za�mia�o si� nerwowo. W sali narasta�o napi�cie. - Ciesz� si� zw�aszcza, widz�c tak wielu koleg�w z Wydzia�u Historii Najnowszej. - Itagne od razu zada� pierwszy cios. -Poniewa� b�d� m�wi� o czym� bliskim ich sercom, lepiej, by wys�uchali mnie osobi�cie, ni� musieli polega� na zniekszta�conych relacjach z drugiej r�ki. - U�miechn�� si� dobrotliwie do siedz�cych w pierwszym rz�dzie skrzywionych akademickich wyrobnik�w. - S�yszycie mnie, panowie? Nie m�wi� dla was zbyt szybko? - To oburzaj�ce! - zaprotestowa� g�o�no t�gi, spocony profesor. - A b�dzie jeszcze gorzej, Quinsalu - odpar� Itagne. - Je�li przeszkadza ci prawda, lepiej od razu wyjd�. - Powi�d� wzrokiem po twarzach zgromadzonych. - Powiada si�, i� poszukiwanie prawdy to najszlachetniejsze zaj�cie cz�owieka, lecz w mrocznych lasach niewiedzy kryj� si� potwory. Potwory te to "niekompetencja" i "uprzedzenia polityczne", "�wiadomy fa�sz" i "czysta, uparta g�upota". Nasi wspaniali koledzy z Wydzia�u Historii Najnowszej �mia�o wyruszyli, by stawi� czo�o owym potworom w swej nowej publikacji Sp�r cyrga�ski: spojrzenie na niedawny kryzys. Z g��bokim �alem musz� oznajmi�, �e potwory wygra�y. Odpowiedzia�y mu g�o�niejsze �miechy i piorunuj�ce spojrzenia z pierwszego rz�du. - Na uczelni tej nigdy nie by� sekretem fakt, i� Wydzia� Historii Najnowszej to tw�r bardziej polityczny ni� naukowy. Od chwili za�o�enia sponsoruje go kanclerz, jedynym za� powodem istnienia wydzia�u jest jak najskuteczniejsze ukrywanie jego b��d�w i absolutnego braku kompetencji. Co prawda kanclerz Pondia Subat i jego wsp�lnik, minister spraw wewn�trznych Ko�ata, nigdy nie przejmowali si� zbytnio uczciwo�ci� i szczero�ci�, ale, panowie, to przecie� uniwersytet. Czy nie powinni�my cho�by udawa�, �e m�wimy prawd�? - Bzdury! - wrzasn�� ros�y uczony z pierwszego rz�du. - Owszem. - Itagne uni�s� oprawny w ��te p��tno egzemplarz Sporu cyrga�skiego. - Ale skoro pan wiedzia�, �e to bzdury, profesorze Pessalt, to czemu j� wydali�cie? �miech w sali zabrzmia� jeszcze g�o�niej, zag�uszaj�c rzucon� w�ciek�ym tonem pr�b� odpowiedzi Pessalta. - Przyjrzyjmy si� bli�ej temu wybitnemu dzie�u - zapropo- nowa� Itagne. - Wszyscy wiemy, �e Pondia Subat to kr�tacz i nieudacznik, ale rzecz�, kt�ra najbardziej zdumia�a mnie w waszym Sporze cyrga�skim, jest sta�e wychwalanie styrickiego renegata Zalasty. Zrobili�cie z niego niemal �wi�tego. Jak, na Boga, ktokolwiek - nawet kto� tak ograniczony jak nasz kanclerz -m�g� otacza� czci� podobnego �ajdaka? - Jak �miesz m�wi� w ten spos�b o najwi�kszym cz�owieku naszego stulecia?! - rykn�� jeden z historyk�w. - Je�li Zalasta jest najwi�kszym cz�owiekiem, na jakiego sta� nasz wiek, kolego, to marnie widz� nasze perspektywy. Ale zbaczamy z tematu. Kryzys, kt�ry Wydzia� Historii Najnowszej nazwa� mianem sporu cyrga�skiego, rozpocz�� si� w istocie wiele lat temu. - O tak! - krzykn�� kto� zjadliwym tonem. - Zauwa�yli�my! - Jak�e si� ciesz� - mrukn�� Itagne, po raz kolejny wzbudzaj�c g�o�ne �miechy w�r�d s�uchaczy. - Do kogo zwr�ci� si� wi�c po pomoc nasz idiota kanclerz? Oczywi�cie do Zalasty. A jaka by�a odpowied� Zalasty? Nalega�, aby�my pos�ali po rycerza pandionit�, ksi�cia Sparhawka z Elenii. Czemu natychmiast po us�yszeniu pytania - niemal zanim je jeszcze zadano - przysz�o mu do g�owy akurat to imi�, zw�aszcza zwa�ywszy na zadawnione urazy Styrik�w wobec Elen�w? Niew�tpliwie ksi��� Sparhawk ma na swoim koncie wiele legendarnych wyczyn�w, ale dlaczego Zalasta tak pragn�� akurat jego towarzystwa? I czemu nie uzna� za stosowne wspomnie�, �e Sparhawk to Anakha, narz�dzie Bhelliomu? Czy�by fakt ten umkn�� jego uwadze? A mo�e s�dzi�, i� duch, zdolny tworzy� ca�e wszech�wiaty, w og�le si� nie liczy? W omawianej tu kupie guana nie znalaz�em nawet najmniejszej wzmianki o Bhelliomie. Czy�by�cie z rozmys�em zapomnieli o najwa�niejszym wydarzeniu ostatniego tysi�clecia? Najwyra�niej tak usilnie starali�cie si� przypisa� waszemu ukochanemu kanclerzowi zas�ugi, nie do niego nale��ce, �e postanowili�cie pomin�� milczeniem kwesti� Bhelliomu. Mam racj�? - Be�kot! - hukn�� g��boki g�os. - Mi�o mi pana pozna�, profesorze Be�kot. Nazywam si� Itagne. To bardzo uprzejmie z pa�skiej strony, �e sam si� pan nam przedstawi�. Pi�kne dzi�ki, m�j ch�opcze. Tym razem odpowiedzia�y mu og�uszaj�ce salwy �miechu. - Szybki jest - szepn�� Ulath do Beviera; Itagne dos�ysza� t� uwag�. - Koledzy - rzek�, unosz�c g�ow�. - Twierdz�, �e to nie towarzystwa ksi�cia Sparhawka �akn�� Zalasta, lecz Bhelliomu. Klejnot �w jest �r�d�em nieograniczonej mocy i Zalasta od trzech stuleci pr�bowa� dosta� go w swoje r�ce - z przyczyn zbyt ohydnych, by tu o nich wspomina�. Got�w by� na wszystko. Zdradzi� sw� wiar�, sw�j lud, odrzuci� w�asne przekonania -jakiekolwiek by�y - byle tylko zdoby� to, co trolle nazywaj� kwietnym klejnotem. - Tego ju� za wiele! - oznajmi� korpulentny Quinsal, zrywaj�c si� z miejsca. - Ten cz�owiek oszala�! Teraz zaczyna gada� o trollach! Jeste�my na wy�szej uczelni, Itagne, nie w pokoju dziecinnym. Wybra�e� niew�a�ciwe forum do prezentacji bajek i historyjek o duchach. - Pozw�l, �e ja to za�atwi�, Itagne - poprosi� Ulath, wstaj�c z krzes�a i podchodz�c do katedry. - W par� minut rozstrzygn� t� kwesti�. - Bardzo prosz� - odpar� z wdzi�czno�ci� Itagne. Ulath po�o�y� mocarne d�onie po obu stronach pulpitu. - Panowie, profesor Itagne prosi�, abym obja�ni� wam kr�tko kilka rzeczy - zacz��. - Jak si� zdaje, macie pewne problemy z zaakceptowaniem idei istnienia trolli. - Bynajmniej, panie rycerzu - odpali� Quinsal. - Trolle to ele�ski mit, nic wi�cej. Nie widz� tu �adnego problemu. - Zdumiewaj�ce. Pi�� lat po�wi�ci�em uk�adaniu gramatyki j�zyka trolli. Twierdzi pan, �e zmarnowa�em ten czas? - Uwa�am, �e jest pan r�wnie szalony jak Itagne. - Zatem raczej nie powinien mnie pan dra�ni�, nieprawda�? Zw�aszcza bior�c pod uwag�, �e jestem od pana znacznie wi�kszy. - Ulath zmru�y� oczy, wpatruj�c si� w sufit. - Logika g�osi, �e nie da si� udowodni� nieistnienia czegokolwiek. Czy na pewno nie chcia�by pan zmieni� zdania? - Nie, panie Ulacie. Nie wypr� si� swoich przekona�. Co� takiego jak troll nie istnieje. - S�ysza�e�, Bhlokw? - Ulath lekko podni�s� g�os. - Ten cz�owiek twierdzi, �e nie istniejesz. Na korytarzu przed sal� rozleg� si� koszmarny ryk. Podw�jne drzwi z ty�u audytorium run�y z hukiem do �rodka, rozbite niemal w drzazgi. - Spokojnie! - sykn�� Bevier, gdy Itagne podskoczy� ze strachu. - To iluzja. Ulath si� zabawia. - Zechcia�by� si� odwr�ci� i powiedzie�, co tam widzisz, Quinsalu? - poprosi� Ulath. - Jak dok�adnie nazwa�by� mojego przyjaciela Bhlokwa? Tkwi�cy w drzwiach stw�r by� olbrzymi; jego zwierz�ce oblicze wykrzywia�a w�ciek�o��. Wyra�nie zg�odnia�y, wyci�gn�� pot�ne �apy. - Kto to powiedzia�, U-lat? - spyta� z�owrogo. - Sprawi� mu b�l! Rozszarpi� na strz�py i po�r�! - Czy trolle znaj� tamulski? - wyszepta� Itagne. - Oczywi�cie, �e nie - Bevier u�miechn�� si� lekko. - Ulatha troch� ponios�o. Potworna zjawa w drzwiach z�owieszczym rykiem oznajmi�a, jakie ma plany wobec ca�ego Wydzia�u Historii Najnowszej, nie szcz�dz�c najbardziej drastycznych szczeg��w. - S� jeszcze jakie� pytania dotycz�ce trolli? - spyta� �agodnie Ulath, lecz �aden z cz�onk�w akademii nie us�ysza� go po�r�d wrzask�w, krzyk�w i trzasku padaj�cych krzese�. Nawet kiedy Ulath odprawi� ju� sw� iluzj�, trzeba by�o kwadransa, by zaprowadzi� porz�dek. Gdy Itagne zn�w podszed� do katedry, jego s�uchacze siedzieli w milczeniu, zbici w ciasn� gromadk� w pierwszych rz�dach sali. - Wzrusza mnie uwaga, z jak� spijacie s�owa z moich ust -Itagne u�miechn�� si� - ale potrafi� m�wi� do�� g�o�no, by by�o mnie s�ycha� nawet z ty�u, wi�c nie musicie si� tak t�oczy�. Ufam, �e odwiedziny przyjaciela pana Ulatha wyja�ni�y nasze drobne nieporozumienie co do trolli. - Spojrza� na Quinsala, kt�ry wci�� le�a� skulony na pod�odze, j�cz�c ze strachu. -Wspaniale - rzek�. - Pokr�tce zatem: Ksi��� Sparhawk przyby� do Tamuli. Eleni bywaj� podst�pni, tote� �ona Sparhawka, kr�lowa Ehlana, zaproponowa�a, �e z�o�y oficjaln� wizyt� w Ma-therionie, a m�� i jego towarzysze do��cz� do jej orszaku. Po przybyciu niemal natychmiast odkryli pewne fakty, kt�re, o dziwo, jako� umkn�y naszej uwadze. Po pierwsze to, �e cesarz Sarabian ma w�asny rozum; po drugie, �e rz�d kierowany przez Pondi� Subata wsp�pracowa� z wrogami. - Zdrada! - wrzasn�� chudy, �ysiej�cy profesor, zrywaj�c si� z krzes�a. - Naprawd�, Dalashu? - spyta� Itagne. - A kogo w�a�ciwie zdradzi�em? - Ale�... no... - zaj�kn�� si� tamten. - Wci�� nie rozumiecie, panowie? - Itagne zwr�ci� si� wprost do pracownik�w Wydzia�u Historii Najnowszej. - Poprzedni rz�d zosta� obalony - przez cesarza we w�asnej osobie. Tamuli jest teraz monarchi� w stylu ele�skim, a cesarz Sarabian rz�dzi za pomoc� dekret�w. Poprzedni rz�d i jego kanclerz ju� si� nie licz�. - Kanclerza nie mo�na usun�� z urz�du! - krzykn�� Dalash. -Sprawuje go do�ywotnio! - Nawet je�li to prawda, rozwi�zanie narzuca si� samo, czy� nie? - Nie o�mieli�by� si�! - Nie ja, m�j stary. Ta decyzja nale�y do cesarza. Nie sprzeciwiajcie si� mu, panowie. Je�eli to zrobicie, udekoruje waszymi g�owami bramy miasta. Ale wracajmy do tematu; przed zwyczajow� przerw� chcia�bym wyja�ni� jeszcze par� spraw. Nieudana pr�ba zamachu sta�a si� punktem zwrotnym. Pondia Subat by� �wiadom istnienia spisku i zamierza� sta� z boku, za�amuj�c r�ce, podczas gdy pijana t�uszcza mordowa�aby jego wrog�w politycznych - w tym najwyra�niej tak�e cesarza. Zanim Dalash zn�w zacznie krzycze� o zdradzie, niech lepiej to przemy�li. Wiele dowiedzieli�my si� po owym nieudanym przewrocie - nie tylko o zdradzie kanclerza, ale i ministra spraw wewn�trznych. Najwa�niejsze jednak okaza�o si� odkrycie, �e to w�a�nie Zalasta kierowa� ca�ym spiskiem i �e dzia�a� w porozumieniu z Ekata-sem, najwy�szym kap�anem Cyrgona, boga teoretycznie wymar�ych Cyrgaich. W tym momencie ksi��� Sparhawk nie mia� wyj�cia: musia� wydoby� Bhelliom z ukrycia i pos�a� do Chyrellos po posi�ki. Zapewni� te� sobie wsparcie innych sojusznik�w, a po�r�d nich Delphae - kt�rzy naprawd� istniej� w ca�ej swej ja�niej�cej grozie. - To absurd! - prychn�� pogardliwie naczelny krzykacz Wydzia�u Historii Najnowszej, muskularny brutal, profesor Pes-salt. - Spodziewasz si�, �e uwierzymy w te bajeczki? - Widzia�e� ju� dzisiaj trolla, Pessalcie - przypomnia� mu Itagne. - Masz ochot� na odwiedziny jednego ze �wietlistych? Je�li chcesz, mog� to zaaran�owa� - ale, prosz�, na zewn�trz. Je�li rozp�yniesz si� w ka�u�� cuchn�cego �luzu tu, w sali, nigdy nie pozb�dziemy si� smrodu. Dziekan Altus odchrz�kn�� znacz�co. - Oczywi�cie - zapewni� go Itagne. - Jeszcze tylko kilka minut. - Z powrotem odwr�ci� si� do zebranych: - Skoro ju� poruszyli�my temat trolli, r�wnie dobrze mo�emy wyja�ni� to sobie raz na zawsze. Jak zauwa�yli�cie, trolle istniej� naprawd�. Zosta�y zwabione do Tamuli z ich ojczystych g�r p�nocnej Thalesii przez Cyrgona, kt�ry udawa� jednego z ich bog�w. Prawdziwi bogowie trolli od tysi�cy lat tkwili w wi�zieniu i ksi��� Sparhawk zaproponowa� im wymian�: wolno�� w zamian za pomoc w walce. Nast�pnie zebra� spor� armi� i poprowadzi� j� do p�nocnego Atanu, gdzie oszukane trolle zacz�y wznieca� zamieszanie. Mia�o to zmusi� Atan�w do powrotu do ich ojczyzny - co pozostawi�oby nas praktycznie bezbronnymi, Atani bowiem tworz� trzon naszej armii. Sparhawk zdawa� si� post�powa� dok�adnie tak, jak chcieli nasi wrogowie, kiedy jednak Cyrgon i Zalasta pos�ali do walki trolle, Sparhawk wezwa� ich bog�w, by odzyskali swych wyznawc�w. Zdesperowany Cyrgon si�gn�� w przesz�o�� po wielk� armi� Cyrgaich - a trolle, pos�uszne swej naturze, po�ar�y ich wszystkich. - Nie oczekujesz chyba, �e to prze�kniemy, Itagne? - wtr�ci� ze wzgard� profesor Sarafawn, szef Wydzia�u Historii Najnowszej i szwagier kanclerza. - To mia� by� �art, Sarafawnie? Zreszt� niewa�ne. Najkr�cej m�wi�c, r�wnie dobrze mo�ecie uwierzy� w ka�de s�owo. Brat twojej �ony nie dyktuje ju� oficjalnej wersji historii. Od dzi� cesarz spodziewa si�, �e b�dziemy podawa� studentom czyst� prawd� bez zb�dnych ozd�bek. W przysz�ym miesi�cu opublikuj� prawdziw� relacj� z tych wydarze�. Lepiej ju� teraz zam�w egzemplarz, Sarafawnie, bo w przysz�o�ci b�dziesz z niej musia� uczy� student�w - zak�adaj�c, �e w og�le masz jak�� przysz�o�� na tej uczelni. Z tego, co mi wiadomo, w przysz�ym roku czekaj� nas spore ci�cia bud�etowe i zapewne zamkniemy kilka wydzia��w. - Zawiesi� g�os. - Dobrze sobie radzisz z narz�dziami, Sarafawnie? S�ysza�em, �e w Jurze maj� niez�� szko�� zawodow�. Polubi�by� Daconi�. Altus ponownie odchrz�kn��, tym razem bardziej nagl�co. - Przepraszam, panie dziekanie - powiedzia� szybko Itagne. -M�j czas dobiega ko�ca, panowie, wi�c w kilku s�owach podsumuj�, co zdarzy�o si� potem. Mimo mia�d��cej kl�ski Cyrgon i Zalasta si� nie poddali. W �mia�ym posuni�ciu nie�lubny syn Zalasty, Scarpa, zakrad� si� na teren zespo�u pa�acowego i porwa� kr�low� Ehlan�, pozostawiaj�c wiadomo��: w zamian za bezpieczny powr�t �ony Sparhawk mia� odda� Bhelliom. Po przerwie, na kt�r� cierpliwie czeka dziekan Altus, opowiem o reakcji ksi�cia Sparhawka na to porwanie. CZʌ� PIERWSZA Berit ROZDZIA� PIERWSZY Z ��ki podnosi�a si� mro�na mg�a. Nap�ywaj�ce z zachodu strz�piaste chmury zasnuwa�y zimne, szare niebo. Przedmioty nie rzuca�y cieni, a zamarzni�ta ziemia by�a twarda jak �elazo. Zima nieub�aganie obejmowa�a w�adz� nad Przyl�dkiem P�nocnym. Licz�ca tysi�ce �o�nierzy armia Sparhawka, odziana w stal i sk�ry, sta�a rozci�gni�ta w poprzek oszronionej ��ki nieopodal ruin Tzady. Pan Berit zatrzyma� swego konia po�rodku grupy zakutych w ci�kie zbroje rycerzy ko�cio�a. Razem obserwowali upiorn� uczt�, odbywaj�c� si� zaledwie kilkaset jard�w przed nimi. Berit, m�ody idealista, nie m�g� si� pogodzi� z zachowaniem ich nowych sojusznik�w. Nie chodzi�o nawet o krzyki. Te bowiem dochodzi�y z daleka - zaledwie echa odleg�ej agonii - a krzycz�cy nie byli przecie� lud�mi, nie naprawd�, lecz jedynie zjawami, niemal zapomnianymi cieniami dawno wymar�ej rasy. Poza tym byli te� wrogami - przedstawicielami dzikiego, okrutnego ludu, oddaj�cego cze�� niewypowiedzianie straszliwemu bogu. Tyle �e parowali. To w�a�nie ta cz�� koszmaru nie dawa�a spokoju panu Beritowi. Cho� powtarza� w duchu, �e ci Cyrgai nie �yj�, �e to tylko widma, wskrzeszone magi� Cyrgona, fakt, i� ich rozszarpywane i patroszone przez zg�odnia�e trolle cia�a parowa�y, sprawi�, �e mur obronny, chroni�cy umys� m�odzie�ca, s�ab� z ka�d� chwil�. - K�opoty? - spyta� wsp�czuj�co Sparhawk. Jego czarn� zbroj� pokrywa� szron, twarz o ostrych rysach mia�a ponury wyraz. Berit poczu� nag�e zmieszanie. - To nic, panie Sparhawku - sk�ama� szybko. - Tylko... -Nie m�g� znale�� w�a�ciwych s��w. - Wiem. Sam mam problemy z zaakceptowaniem tej cz�ci umowy. Rozumiesz chyba, �e trolle nie s� rozmy�lnie okrutne. Dla nich jeste�my tylko po�ywieniem. Po prostu s�uchaj� g�osu natury. - W tym w�a�nie rzecz, Sparhawku. Sam pomys� zjedzenia cz�owieka mrozi mi krew w �y�ach. - Czy pomog�oby, gdybym powiedzia�: lepiej ich ni� nas? - Niewiele. - Berit za�mia� si� s�abo. - Mo�e nie nadaj� si� do tej roboty? Pozostali przyjmuj� to spokojniej. - Nikt nie przyjmuje tego spokojniej, Bericie. Wszyscy czujemy to samo. Spr�buj wytrzyma�. Spotykali�my ju� wcze�niej armie z przesz�o�ci. Gdy tylko trolle zabij� genera��w Cyrgaich, reszta powinna znikn�� i to za�atwi spraw�. - Sparhawk zmarszczy� brwi. - Poszukajmy Ulatha - zaproponowa�. - W�a�nie co� przysz�o mi do g�owy i chcia�bym go o to zapyta�. - W porz�dku - zgodzi� si� szybko Berit. Dwaj pandionici w czarnych zbrojach zawr�cili wierzchowce i ruszyli naprz�d przez oszronion� traw� wzd�u� szereg�w pot�nej armii. Znale�li Ulatha, Tyniana i Beviera jakie� sto jard�w dalej. - Mam do ciebie pytanie, Ulacie - rzek� Sparhawk, �ci�gaj�c wodze Farana. - Do mnie? Och, Sparhawku, jak to mi�o z twojej strony! -Ulath zdj�� sw�j sto�kowy he�m i z roztargnieniem polerowa� r�kawem zielonej szaty l�ni�ce czarne rogi ogra. - O co chodzi? - Za ka�dym razem, gdy mieli�my do czynienia ze staro�ytnymi wojownikami, kiedy zabijali�my ich przyw�dc�w, trupy kurczy�y si� i wysycha�y. Jak zareaguj� na to trolle? - Sk�d mam wiedzie�? - Podobno jeste� od nich ekspertem. - Daj spok�j, Sparhawku. Co� takiego nigdy dot�d si� nie zdarzy�o. Nikt nie potrafi przewidzie�, co si� stanie w ca�kowicie nowej sytuacji. - No to zgadnij - warkn�� z rozdra�nieniem Sparhawk. Przez moment patrzyli na siebie gniewnie. - Czemu wypytujesz akurat Ulatha, Sparhawku? - wtr�ci� �agodnie Bevier. - Dlaczego po prostu nie ostrze�esz bog�w trolli i nie pozwolisz, by sami to za�atwili? Sparhawk z namys�em potar� d�oni� policzek. Jego palce ze szmerem posun�y si� po ostrym zaro�cie. - Przepraszam, Ulacie - rzek�. - Ha�as dobiegaj�cy z tej sali bankietowej troch� mnie rozprasza. - Wiem, co czujesz - odpar� cierpko Ulath. - Ciesz� si� jednak, �e poruszy�e� ten temat. Trolle nie zadowol� si� suchymi racjami, gdy zaledwie �wier� mili dalej czeka wielka porcja �wie�ego mi�sa. - Z powrotem w�o�y� he�m, ozdobiony rogami ogra. - Bogowie trolli dotrzymaj� umowy z Aphrael, lecz my�l�, �e powinni�my ich zawczasu uprzedzi�. Z ca�� pewno�ci� wol�, by trzymali w gar�ci swe trolle, gdy obiad nagle im si� zestarzeje. Bardzo nie chcia�bym zosta� deserem. * * * - Ehlana? - Sephrenia zach�ysn�a si�. - Zni� g�os! - mrukn�a Aphrael, rozgl�daj�c si� wok�. Od ty��w armii dzieli�a je spora odleg�o��, nie by�y jednak same. Bogini wyci�gn�a r�k� i dotkn�a wygi�tej szyi Ch'iel. Dzianet Sephrenii pos�usznie oddali� si� nieco od Kaltena i Xanetii i zacz�� skuba� zamarzni�t� traw�. - Nie znam zbyt wiele szczeg��w - rzek�a. - Melidere jest ci�ko ranna, a Mirtai tak w�ciek�a, �e musieli zaku� j� w �a�cuchy. - Kto to zrobi�? - Nie wiem, Sephrenio! Nikt nie rozmawia z Danae. S�ysza�am tylko s�owo "zak�adniczka". Kto� zdo�a� dosta� si� do zamku, porwa� Ehlan� i Alean i uciec. Sarabian wychodzi z siebie. Przys�a� tu tylu stra�nik�w, �e Danae nie mo�e wydosta� si� z pokoju i dowiedzie�, co naprawd� zasz�o. - Musimy zawiadomi� Sparhawka. - Kategorycznie nie! Gdy tylko Ehlanie grozi niebezpiecze�stwo, Sparhawk wpada w sza�. Zanim do tego dopu�cimy, musi doprowadzi� bezpiecznie sw� armi� do Matherionu. - Ale... - Nie, Sephrenio. I tak wkr�tce si� dowie. Najpierw wi�c niech wszyscy znajd� si� w bezpiecznym miejscu. Zosta� nam tylko tydzie�. Potem s�o�ce zajdzie na dobre i wszystko - oraz wszystkich - skuje l�d. - Chyba masz racj� - ust�pi�a Sephrenia. Przez moment zastanawia�a si�, zapatrzona w srebrzysty od szronu las za ��k�. -S�owo "zak�adniczka" wiele wyja�nia. Czy potrafi�aby� w jaki� spos�b stwierdzi�, gdzie znajduje si� twoja matka? Aphrael potrz�sn�a g�ow�. - Nie, nie wystawiaj�c jej przy tym na niebezpiecze�stwo. Je�li zaczn� wtyka� nos w nie swoje sprawy, Cyrgon wyczuje, �e mieszam si� do jego plan�w, i mo�e zrobi� co� matce. W tej chwili przede wszystkim nie wolno dopu�ci�, aby Sparhawk wpad� w furi� na wie�� o jej porwaniu. - Nagle sapn�a; jej ciemne oczy rozszerzy�y si� gwa�townie. - O co chodzi? - spyta�a zaniepokojona Sephrenia. - Co si� dzieje? - Nie wiem! - wykrzykn�a Aphrael. - To co� potwornego! -Przez chwil� gor�czkowo kr�ci�a g�ow�, potem jednak uspokoi�a si� i w skupieniu zmarszczy�a blade czo�o. Jej oczy zw�zi�y si� gniewnie. - Kto� stosuje jedno z zakazanych zakl��, Sephrenio -oznajmi�a g�osem r�wnie twardym jak zamarzni�ta ziemia. - Jeste� pewna? - Ca�kowicie. Czuj� jego smr�d w powietrzu. * * * Djarian, nekromanta, by� chorobliwie chudym Styrikiem o g��boko zapadni�tych oczach. Wygl�da� jak trup, a wra�enie to wzmaga�a jeszcze otaczaj�ca go wo� s�odkawej st�chlizny. Podobnie jak pozostali styriccy je�cy zosta� zakuty w �a�cuchy i oddany pod stra� rycerzy ko�cio�a, kt�rzy potrafi� neutralizowa� styrickie zakl�cia. Nad obozowiskiem nieopodal ruin Tzady zapad� ju� zimny ponury zmierzch, gdy Sparhawk i pozostali zabrali si� w ko�cu do przes�uchiwania wi�ni�w. Kiedy wystawna uczta dobieg�a ko�ca, bogowie trolli natychmiast zapanowali nad swymi wyznawcami i polecili im zgromadzi� si� wok� wielkiego ogniska kilka mil w g��bi ��ki, gdzie rozpocz�li co� w rodzaju ceremonii religijnej. - Po prostu odgrywaj sw� rol�, Bevierze - poradzi� po cichu Sparhawk �niademu cyrinicie, gdy sprowadzono przed ich oblicza Djariana. - Zadawaj mu nieistotne pytania, p�ki Xanetia nie da sygna�u, �e dowiedzia�a si� wszystkiego. Bevier przytakn��. - Mog� to przeci�ga� jak d�ugo zechcesz, Sparhawku. Zaczynajmy. Bia�a szata pana Beviera, po�yskuj�ca pomara�czowo w migotliwym blasku ognia, sprawia�a, �e wygl�da� niemal jak ksi�dz. Przes�uchanie poprzedzi� d�ug� modlitw�; dopiero p�niej wzi�� si� do rzeczy. Djarian odpowiada� z napi�ciem; jego g�uchy g�os brzmia� niemal tak, jakby dochodzi� z krypty. Bevier najwyra�niej nie zwraca� uwagi na ponury nastr�j wi�nia. Zachowywa� si� wzorowo, wr�cz pedantycznie, a za�o�one przez niego we�niane r�kawiczki bez palc�w, u�ywane cz�sto przez skryb�w i uczonych, podkre�la�y jeszcze to wra�enie. Cz�sto si� powtarza�, inaczej formu�uj�c wcze�niej zadane pytania, i z triumfem wskazywa� sprzeczno�ci w wypowiedziach wi�nia. Djarian tylko raz porzuci� sw� ma�om�wno��, obrzucaj�c najgorszymi wyzwiskami Zalast� i Cyrgona - za to, �e porzucili go na tym niego�cinnym polu walki. - Bevier zachowuje si� zupe�nie jak prawnik - mrukn�� Kalten do Sparhawka. - Nie cierpi� prawnik�w. - Robi to celowo - odpar� Sparhawk. - Prawnicy lubi� zaskakiwa� ludzi podchwytliwymi pytaniami i Djarian o tym wie. Bevier zmusza go, aby my�la� nieustannie o rzeczach, kt�re powinien ukry�, a tego w�a�nie potrzebuje Xanetia. Wygl�da na to, �e zn�w nie docenili�my Beviera. - To przez te ci�g�e mod�y - wyja�ni� Kalten. - Trudno traktowa� powa�nie cz�owieka, kt�ry ci�gle si� modli. - Jeste�my rycerzami ko�cio�a, Kaltenie - cz�onkami zakon�w religijnych. - A co to ma do rzeczy? * * * - W umy�le swym bardziej martwy jest ni� �ywy - oznajmi�a nieco p�niej Xanetia, gdy zgromadzili si� wok� jednego z wielkich ognisk, rozpalonych przez Atan�w po to, by przegna� ostry ch��d nocy. Na twarzy Anarae i jej szacie z surowej we�ny odbija� si� blask ognia. - A zatem mieli�my racj�? - spyta� Tynian. - Cyrgon wzmacnia zakl�cia Djariana, pozwalaj�c mu wskrzesza� ca�e armie? - Istotnie - odpar�a. - A pokaz nienawi�ci do Zalasty? Czy by� szczery? - wtr�ci� Vanion. - O tak, panie Vanionie. Djarian wraz z towarzyszami nie-ukontentowani s� wielce z jego przyw�dztwa. Braterstwa prawdziwego po swym dow�dcy ju� si� nie spodziewaj�, wsp�lny cel nie ��czy ich i z w�tpliwego sojuszu ka�dy jak najwi�ksz� korzy�� odnie�� pragnie. Wsp�lne jest im jedynie sekretne pragnienie Bhelliomu zdobycia. - Niesnaski w�r�d nieprzyjaci� to zawsze dobry znak - zauwa�y� Vanion. - Lecz obawiam si�, i� nie mo�emy odrzuci� mo�liwo�ci, �e po tym, co si� tu dzi� zdarzy�o, zn�w zewr� szyki. Czy zdo�a�a� dowiedzie� si� czego� o ich dalszych planach, Anarae? - Nie, panie Vanionie. Gotowi na to, co zasz�o, nie byli. Jedno wszak�e w my�lach Djariana wyra�nie si� odbija, i niebezpieczna to wizja. Wyrzutkowie Zalasty l�kaj� si� wszytcy Cyzady z Esos, on bowiem jedyny magi� zemosk� pozna� i sam si�ga� umie poza za�wiat�w wrota, kt�re Azash otworem zostawi�. W zasi�gu jego groza niewyobra�alna le�y. Djarian l�ka si�, �e skoro plany ich w gruzy run�y, Cyrgon w rozpaczy poleci� Cyzadzie mo�e, by ten mocy swych nieczystych u�y� i istoty z mroku wezwa�, aby czo�o nam stawi�y. Vanion z powag� skin�� g�ow�. - Jak zareagowali na plan Stragena? - spyta� ciekawie Talen. - Szkody wielkie im wyrz�dzi� - odpar�a Xanetia. - Polegali bowiem na tych, kt�rzy zgin�li. - Stragen ucieszy si�, gdy to us�yszy. Co zamierzali zrobi� ze wszystkimi szpiegami i donosicielami? - Skoro si� zdolnych pokona� Atan�w nie maj�, Zalasta i poplecznicy jego zamierzali tajne s�ugi Ministerstwa Spraw Wewn�trznych wykorzysta�, by urz�dnik�w tamulskich w podleg�ych kr�lestwach zabi�, a to z nadziej� prac rz�du zak��cenia. - Powiniene� to zapami�ta�, Sparhawku - wtr�ci� Kalten. - Co? - Cesarz Sarabian mia� pewne w�tpliwo�ci, zatwierdzaj�c plan Stragena. Zapewne poczuje si� znacznie lepiej, gdy si� dowie, i� Stragen jedynie uprzedzi� zamiary wrog�w. Gdyby on ich nie zabi�, wymordowaliby naszych ludzi. - Z punktu widzenia moralno�ci wkraczasz na bardzo grz�ski grunt, Kaltenie - zauwa�y� z dezaprobat� Bevier. - Wiem - przyzna� Kalten. - Dlatego w�a�nie musz� biec tak szybko. * * * Nast�pnego ranka niebo pokry�a gruba warstwa chmur: g�stych, k��biastych chmur, nap�ywaj�cych z zachodu, ci�kich od �niegu. Poniewa� by�a ju� p�na jesie�, a oni dotarli daleko na p�noc, mieli wra�enie, jakby s�o�ce wschodzi�o na po�udniu, zabarwiaj�c niebo nad murem Bhelliomu ognistym oran�em i si�gaj�c nie�mia�o niskimi pomara�czowymi promieniami, by musn�� p�yn�ce szybko chmury p�omienn� czerwieni�. Wobec przenikliwego mrozu panuj�cego tu, na sklepieniu �wiata, obozowe ogniska zdawa�y si� s�abe i bardzo ma�e. Rycerze i ich przyjaciele, opatuleni w futrzane p�aszcze, kulili si� blisko p�omieni. Na p�nocy rozleg�y si� niskie pomruki grzmot�w, kt�rym towarzyszy�y przeb�yski jasnego upiornego �wiat�a. - Burza? - spyta� z niedowierzaniem Kalten. - To chyba nieodpowiednia pora roku na burz� z piorunami? - Zdarza si� - Ulath wzruszy� ramionami. - Kiedy� na p�noc od Heidu dopad�a mnie burza, kt�ra wkr�tce zmieni�a si� w �nie�yc�. To niezbyt przyjemne do�wiadczenie. - Kto dzi� gotuje? - spyta� z roztargnieniem Kalten. - Ty - odpar� natychmiast Ulath. - Nie uwa�asz, Kaltenie. - Tynian roze�mia� si� g�o�no. - Wiesz, �e nie nale�y zadawa� podobnych pyta�. Kalten skrzywi� si� i zacz�� podsyca� ogie�. - My�l�, �e powinni�my jeszcze dzi� wraca� na wybrze�e, Sparhawku - oznajmi� Vanion. - Jak dot�d pogoda nam dopisywa�a, ale w�tpi�, aby�my mogli zbyt d�ugo na to liczy�. Sparhawk przytakn��. Grzmoty stawa�y si� coraz g�o�niejsze. Ognistoczerwone chmury pobiela�y nagle w blasku b�yskawic. A potem rozleg� si� nag�y rytmiczny huk. - Czy to znowu trz�sienie ziemi?! - zawo�a� Kring z przera�eniem w g�osie. - Nie - odpar� Khalad. - D�wi�k jest zbyt miarowy. Zupe�nie jakby kto� wali� w ogromny b�ben. - Spojrza� na szczyt muru Bhelliomu. - Co to? - spyta�, wskazuj�c r�k�. Z lasu, tu� przy ostrej jak brzytwa kraw�dzi urwiska, wynurzy�o si� wzg�rze - to znaczy wygl�da�oby jak wzg�rze, gdyby si� nie porusza�o. Patrzyli pod s�o�ce, tote� nie widzieli �adnych szczeg��w, gdy jednak wznosi�o si� coraz wy�ej i wy�ej, dostrzegli, i� jest to nieco sp�aszczona kopu�a, z kt�rej wystaj� dwie ostre iglice, stercz�ce po bokach niczym skrzyd�a. Tajemnicze wzniesienie wci�� ros�o. Po chwili poj�li, �e to nie kopu�a, ale raczej gigantyczny odwr�cony tr�jk�t, szeroki u g�ry, spiczasty u do�u, z dziwnymi skrzydlastymi wypustkami po bokach. Dolny wierzcho�ek zdawa� si� osadzony na masywnej kolumnie. Tajemniczy tw�r na tle ognistego nieba wydawa� si� czarny jak noc; r�s� i r�s� coraz wy�ej, niczym olbrzymia plama ciemno�ci. W ko�cu zatrzyma� si� i otworzy� oczy. Z pocz�tku by�y to dwie cienkie linie ognia, potem jednak p�on�ce oczy otwar�y si� szerzej, okrutne i uko�ne niczym u kota, jarz�ce si� blaskiem ja�niejszym ni� samo s�o�ce. Ludzka wyobra�nia nie potrafi�a obj�� ogromu tego czego�. To, co z pocz�tku wzi�li za gigantyczne skrzyd�a, by�o uszami stworu. Istota otwar�a paszcz�. Rykn�a i zrozumieli, �e s�yszane wcze�niej d�wi�ki nie by�y hukiem grom�w. Potw�r rykn�� ponownie. Z jego l�ni�cych niczym b�yskawice k��w �cieka� ogie� czerwony jak krew. - Klael! - wrzasn�a Aphrael. I wtedy ponad ostr� kraw�d� urwiska wyd�wign�y si� dwie ogromne masywne g�ry ramion, z kt�rych wystrzeli�y czarne �agle wielkich nietoperzych skrzyde�. - Co to jest? - krzykn�� Talen. - To Klael! - krzykn�a ponownie Aphrael. - Co to jest Kisi? - Nie co, idioto. Kto! Azash i pozostali starsi bogowie wygnali go! Jaki� kretyn przywo�a� z powrotem! Ogromny kszta�t na szczycie muru wci�� si� powi�ksza�, uka-�uj�c gigantyczne r�ce, zako�czone wielopalczastymi d�o�mi. Pod sk�r� masywnego korpusu rozb�yskiwa�y pioruny, o�wietlaj�c migotliwym blaskiem koszmarne szczeg�y. Wreszcie potworna istota wyprostowa�a si� na sw� pe�n� wy-soko�� osiemdziesi�ciu, stu st�p ponad szczyt urwiska. Sparhawka ogarn�a rozpacz. Jak mieliby... - B��kitna R�o! - rzek� ostro. - Zr�b co�! - Nie ma takiej potrzeby, Anakho - g�os Vaniona zabrzmia� bardzo spokojnie, gdy Bhelliom raz jeszcze przem�wi� jego ustami. - Klael na moment zaledwie z okow�w Cyrgona si� wymkn��. Cyrgon nie dozwoli na bezpo�rednie stworu tego ze mn� spotkanie. - Zatem ta istota nale�y do Cyrgona? - Obecnie tak. Z czasem sytuacja zmianie ulegnie i Cyrgon s�ug� si� stanie Klaela. - Co on robi?! - krzykn�a Betuana. Koszmar na szczycie urwiska podni�s� pot�n� pi�� i zacz�� wali� w ziemi� o�lepiaj�c� kul� ognia, ubijaj�c grunt piorunami. Mur zadr�a� i zacz�� p�ka�. Osypuj�ca si� ziemia i ska�y z hukiem run�y w d�, uderzaj�c w las u st�p urwiska. Coraz wi�k-sze kawa�y �ciany odpada�y, osuwaj�c si� w ogromnej nieprzerwanej lawinie. - Klael nigdy nie by� pewien skrzyde� swoich mocy - zauwa�y� spokojnie Bhelliom. - Walczy� ze mn� pragnie, wszelako muru wysoko�ci si� l�ka. Stopnie zatem dla si� szykuje. Nagle z rykiem dor�wnuj�cym hukowi trz�sienia ziemi, z kt�rego zrodzi� si� mur, mila urwiska powoli sp�yn�a naprz�d, mia�d��c drzewa w dole i grzebi�c je pod coraz wy�szym stosem ziemi i kamieni. Olbrzymia istota nadal atakowa�a szczyt urwiska, zrzucaj�c na d� kolejne porcje ziemi tak, by utworzy�y strom� pochylni� prowadz�c� a� na sam� g�r�. Nagle stw�r zwany Klaelem znikn��. Gwa�towna fala �wiszcz�cego wiatru uderzy�a w skaln� �cian�, zdmuchuj�c wywo�ane przez lawin� chmury kurzu. Do �wistu do��czy� kolejny d�wi�k. Sparhawk odwr�ci� si� szybko. Wszystkie trolle pad�y na twarz, j�cz�c z przera�enia. * * * - Zawsze o nim wiedzieli�my - powiedzia�a z zadum� Aphrael. - Straszyli�my si� historiami na jego temat. Wzbudzanie u siebie dreszczy l�ku sprawia nam perwersyjn� przyjemno��. Chyba nigdy nie wierzy�am do ko�ca, �e naprawd� istnieje. - Czym dok�adnie jest? - spyta� Bevier. - Z�em - wzruszy�a ramionami. - My jeste�my pono� istot� dobra - tak przynajmniej sami uwa�amy. Klael to nasze przeciwie�stwo. Dzi�ki niemu mo�emy wyja�ni� istnienie z�a. Gdyby nie by�o Klaela, musieliby�my sami przyj�� odpowiedzialno�� za z�o, a zanadto si� lubimy, by to uczyni�. - Zatem �w Klael to kr�l piek�a? - spyta� Bevier. - Co� w tym rodzaju. Tyle �e piek�o to nie miejsce, ale stan umys�u. Legenda g�osi, �e kiedy starsi bogowie, Azash i pozostali, pojawili si� na ziemi, zastali tu ju� Klaela. Sami chcieli obj�� w posiadanie �wiat, a on im przeszkadza�. Po tym, jak kilkunastu z nich po kolei pr�bowa�o si� go pozby�, co sko�czy�o si� ich unicestwieniem, z��czyli swe si�y i wygnali Klaela. - Ale sk�d on si� wzi��? To znaczy, tak w og�le - naciska� Bevier. Beviera zawsze interesowa�y pocz�tki rzeczy. - Sk�d niby mia�abym wiedzie�? Nie by�o mnie przy tym. Spytaj Bhelliomu. - Bardziej ni� to, sk�d pochodzi, interesuje mnie, co potrafi zrobi� - rzek� Sparhawk i wyj�� Bhelliom z sakiewki u pasa. -B��kitna R�o, s�dz�, i� o Klaelu pom�wi� winni�my. - Zgodz� si� z tym, Anakho - odpar� klejnot, ponownie przejmuj�c w�adz� nad Vanionem. - Sk�d on, czy te� to, pochodzi? 1 - Klael nie pochodzi, Anakho. Jako i ja, Klael istnia� zawsze. - Czym on... ono jest? - Konieczno�ci�. Obrazi� nie chcia�bym ci�, lubo Klaela konieczno�� poza zdolno�� tw� pojmowania wykracza. Bogini-dzieci� udatnie to wyja�ni�a - najlepiej jak umia�a. - Te� mi! - prychn�a Aphrael. Na wargach Vaniona zata�czy� u�miech. - Gniewem swym nie darz mnie, Aphrael. Mi�uj� ci� nadal -mimo twego ograniczenia. M�oda� jeszcze, a wiek m�dro�� i zrozumienie ci przyniesie. - Ostro�nie, B��kitna R�o! - ostrzeg�a kamie� Sephrenia. - No c� - westchn�� Bhelliom. - Przejd�my tedy do rzeczy. W istocie Klael wygnany zosta� przez starszych bog�w, jako rzek�a Aphrael - cho� duch Kis�a, jako i m�j, trwa u samych podstaw tego �wiata oraz reszty moich dzie�. Wi�cej, co uczynili starsi bogowie, odczyni� te� mogli, i zakl�cie przywo�uj�ce Klaela kry�o si� w zakl�ciu, kt�re go wygna�o. Tusz� tedy, i� �miertelnik w magii starszych bog�w uczony kl�tw� odwr�ci�, ' Klaela przywo�uj�c. - Czy on... to mo�e zosta� zniszczone? - Nie o �adnym "nim" tu mowa, jako i nie o "tym". M�wimy o Klaelu. Odpowied� za�, Anakho, brzmi: nie. Klaela nie mo�na zniszczy�, jako i mnie. Klael wieczny jest. Sparhawk poczu�, jak ogarnia go rozpacz. - Chyba mamy k�opot - mrukn�� do przyjaci�. - Wina za takowy stan rzeczy mi� obci��a. Tak bardzo zaj�y mi� narodziny najm�odszego mego dzieci�cia, i�e zaniedba�em nieco wa�ne me powinno�ci. Moj� jest rzecz� wygna� Klaela podczas �wiata nowego tworzenia. To jednak dzieci� tak bardzo mnie uradowa�o, �e wygnanie op�ni�em. W�wczas zasi� na czerwony py� natrafi�em, kt�ry uwi�zi� mi� i obowi�zek Klaela wygnania spad� na starszych bog�w. Zadanie owo niedoskonale wype�nili, a to przez w�asn� niedoskona�o��, dzi�ki czemu Klael wr�ci� m�g�. - Wezwany przez Cyrgona? - spyta� ponuro Sparhawk. - Zakl�cie wygnania - i przywo�ania - styrickie jest. Cyrgon wypowiedzie� by go nie m�g�. - Zatem to Cyzada - zgad�a Sephrenia. - Ca�kiem mo�liwe, �e zna� zakl�cie. W�tpi� jednak, by u�y� go z w�asnej woli. - Prawdopodobnie Cyrgon zmusi� go do tego, mateczko -wtr�ci� Kalten. - Ostatnio jemu i Zala�cie nie sz�o najlepiej. - Ale �eby wezwa� Klaela? - Aphrael zadr�a�a. - Zdesperowani ludzie pope�niaj� desperackie czyny. - Kalten wzruszy� ramionami. - Przypuszczam, �e to samo dotyczy zdesperowanych bog�w. - C� uczyni� mamy, B��kitna R�o? - spyta� Sparhawk. -To znaczy z Klaelem. - Niczego uczyni� nie mo�esz, Anakho. Dobrze si� spisa�e� w starciu z Azashem, i nie w�tpi�, i� tako� b�dzie w sporze twym z Cyrgonem. Wobec Klaela jednak by�by� bezsilnym. - Jeste�my zatem skazani. - Sparhawka nagle ogarn�a obezw�adniaj�ca niemoc. - Skazani? Bynajmniej skazani nie jeste�cie. Czemu� tak �atwo poddajesz si� i rozpaczasz, przyjacielu? Nie stworzy�em ci� po to, by� Klaelowi stawi� czo�o. To moja powinno��. Klael nieco niepokoi� nas b�dzie, jako to ma w zwyczaju. Potem zasi�, jak zawsze, spotkamy si�. - I raz jeszcze przegnasz go z tego �wiata? - To nigdy pewne nie jest, Anakho. Zapewniam ci� jednak, �e stara� si� b�d� usilnie wygna� Kis�a - jako i Klael stara� si� b�dzie wygna� mnie. Starcie nasze w przysz�o�ci nast�pi, a jako cz�sto ci powtarzam, przysz�o�� skryta jest przed nami. Stan� jednak do walki ufny w moc w�asn�, zw�tpienie bowiem odbiera si�y, a boja�� i niepewno�� os�abiaj� ducha. Do bitwy przyst�pi� trzeba z sercem lekkim i duchem radosnym. - Czasami miewasz sk�onno�� do okropnie sentencjonalnego m�wienia, Stw�rco �wiat�w - w g�osie Aphrael zabrzmia�a lekko z�o�liwa nutka. - B�d� grzeczn� - upomnia� �agodnie Bhelliom. * * * - Anakho! - To by� Ghworg, b�g zabijania. Jego pot�na posta� nadesz�a z drugiej strony oszronionej ��ki, pozostawiaj�c za sob� ciemn� �cie�k� po�r�d srebrzystych traw. - Wys�ucham s��w Ghworga - odpar� Sparhawk. - Czy to ty wezwa�e� Klaela? Czy my�lisz, �e Klael pomo�e nam zrani� Cyrgona? To niedobrze tak s�dzi�. Odpraw go z powrotem! - To nie ja, Ghworgu. Ani nie kwietny klejnot. My�limy, �e Cyrgon wezwa� Klaela, aby nas zrani�. - Czy kwietny klejnot mo�e zrani� Klaela? - Nie wiadomo. Moc Klaela dor�wnuje mocy kwietnego klejnotu. B�g zabijania przykucn�� na zamarzni�tej ziemi, drapi�c wielk� �ap� w�ochat� twarz. - Cyrgon jest niczym, Anakho - zagrzmia� tonem towarzyskiej pogaw�dki. - Mo�emy zrani� Cyrgona teraz - albo kiedy� p�niej. Musimy zrani� Klaela teraz - nie mo�emy czeka� na p�niej. Sparhawk ukl�k� na kolanie. - Twoje s�owa s� m�dre, Ghworgu. Wargi Ghworga rozci�gn�y si� w upiornej parodii u�miechu. - S�owo to nie jest u nas cz�sto u�ywane, Anakho. Gdyby Khwaj rzek�: "Ghworg jest m�dry", zrani�bym go. - Nie powiedzia�em tak, by ci� rozgniewa�, Ghworgu. - Nie jeste� trollem, Anakho. Nie znasz naszych zwyczaj�w. Musimy zrani� Klaela tak, aby odszed�. Jak mo�emy to zrobi�? - Nie zdo�amy go zrani�. Tylko kwietny klejnot mo�e zmusi� go do odej�cia. Ghworg z potwornym warkni�ciem hukn�� pi�ci� w ziemi�. Sparhawk uni�s� r�k�. - Cyrgon wezwa� Klaela - powiedzia�. - Klael do��czy� do Cyrgona, �eby nas zrani�. Zra�my Cyrgona teraz, nie p�niej. Je�li to zrobimy, b�dzie si� ba� pomaga� Klaelowi, gdy kwietny klejnot zechce go rani� i zmusi� do odej�cia. Ghworg namy�la� si� d�u�sz� chwil�. - Twoje s�owa s� dobre, Anakho - rzek� wreszcie. - Jak najlepiej mo�emy zrani� Cyrgona? Sparhawk zastanowi� si� szybko. - Umys� Cyrgona nie jest taki jak tw�j, Ghworgu, ani jak m�j. Nasze umys�y s� proste, Cyrgona za� podst�pny. Kaza� twoim dzieciom walczy� z naszymi przyjaci�mi tu, w krainie zimy, aby zmusi� nas do przybycia. Lecz twoje dzieci nie s� jego g��wnymi si�ami. Armia Cyrgona przyb�dzie z krain s�o�ca, by zaatakowa� naszych przyjaci� w b�yszcz�cym mie�cie. - Widzia�em to miejsce. Bogini-dziecko rozmawia�a tam z nami. Sparhawk zmarszczy� brwi, pr�buj�c przypomnie� sobie � szczeg�y mapy Vaniona. - Na po�udnie st�d rozci�gaj� si� wy�yny. Ghworg przytakn��. - Potem, jeszcze dalej na po�udnie, wy�yny obni�aj� si� i staj� si� p�askie. - Widz� je - rzek� b�g. - Dobrze je opisa�e�, Anakho. To zdumia�o Sparhawka. Najwyra�niej Ghworg potrafi� wyobrazi� sobie ca�y kontynent. - Po�rodku tego p�askiego kraju le�y kolejna wy�yna, kt�r� ludzkie stwory nazywaj� G�rami Tamulskimi. Ghworg skin�� g�ow�. - G��wna armia Cyrgona przejdzie przez t� wy�yn�, by dotrze� do b�yszcz�cego miasta. Wy�yna b�dzie ch�odna, wi�c wasze dzieci nie ucierpi� od s�o�ca. - Widz�, dok�d zmierzaj� twoje my�li, Anakho - rzek� Ghworg. - Zabierzemy nasze dzieci na wy�yn� i zaczekamy tam na dzieci Cyrgona. Nasze dzieci nie b�d� jad�y dzieci Aphrael. Zjedz� armi� Cyrgona. - To zrani Cyrgona i jego s�ugi, Ghworgu. - Tak zatem zrobimy. - Ghworg odwr�ci� si� i wskaza� pozosta�o�ci lawiny. - Nasze dzieci wejd� po schodach Klaela. Potem Ghnomb zatrzyma czas. Nasze dzieci dotr� na wy�yny, nim tej nocy zajdzie s�o�ce. - Wsta� gwa�townie. - Dobrych �ow�w! - warkn��, zawr�ci� i pomaszerowa�, by do��czy� do swych braci oraz wci�� przera�onych trolli. * * * - Musimy zachowywa� si� normalnie - powiedzia� Vanion, gdy wczesnym popo�udniem zebrali si� wok� ogniska. Sparhawk zauwa�y�, �e s�o�ce chyli si� ju� ku zachodowi. - Klael mo�e pojawi� si�, gdzie zechce i kiedy zechce. Nie mo�emy uwzgl�dnia� go w swoich planach, podobnie jak �nie�ycy czy huraganu. Je�li nie da si� czego� przewidzie�, pozostaje jedynie podj�� pewne �rodki ostro�no�ci i zignorowa� to. - Dobrze powiedziane - pochwali�a kr�lowa Betuana. Betu-ana i Vanion �wietnie si� rozumieli. - Co zatem zrobimy, przyjacielu Vanionie? - spyta� Tikume. - Jeste�my �o�nierzami, przyjacielu Tikume - odpar� Vanion. - Post�pujemy jak �o�nierze. Mamy walczy� z armiami, nie z bogami. Scarpa wyjdzie w ko�cu z d�ungli Ard�uny i przypuszczam, �e jednocze�nie nast�pi drugie uderzenie z Cy-nesgi. Trolle zapewne przeszkodz� Scarpie, ale nie mog� zbytnio oddala� si� od g�r w po�udniowym Tamulu ze wzgl�du na klimat. Po wst�pnym wstrz�sie wywo�anym spotkaniem z trollami Scarpa zapewne spr�buje je wymin��. - Mistrz pandionit�w zerkn�� na map�. - Musimy rozmie�ci� nasze si�y tak, by mog�y zaatakowa� zar�wno Scarp�, jak i wojska cynesga�skie. Uwa�am, �e najlepiej nadaje si� do tego Samar. - Sarna - nie zgodzi�a si� Betuana. - Oba - wtr�ci� Ulath. - Si�y w Samarze kontroluj� teren od po�udniowego skraju g�r Atanu a� po Morze Ard�u�skie. A je�li Scarpa wyminie trolle, b�d� mog�y zaatakowa� na wsch�d od po�udniowych G�r Tamulskich. Wojska w Samie zablokuj� szlak prowadz�cy przez g�ry Atanu. - Racja - popar� go Bevier. - To oznacza podzia� naszej armii, ale nie mamy zbytniego wyboru. - Mogliby�my umie�ci� rycerzy i Peloich w Samarze, a piechot� ata�sk� w Sarnie - doda� Tynian. - Ni�sza cz�� doliny rzeki Samy �wietnie nadaje si� do ataku konnicy, a g�ry wok� miasta to idealny teren dla Atan�w. - Obie pozycje s� defensywne - zaprotestowa� Engessa. -Wojen nie wygrywa si� z pozycji defensywnych. Sparhawk i Vanion wymienili d�ugie spojrzenia. - Mieliby�my najecha� Cynesg�? - spyta� z pow�tpiewaniem ten pierwszy. - Jeszcze nie - zdecydowa� Vanion. - Zaczekajmy, p�ki nie zjawi� si� tu rycerze z Eosii. Kiedy Komier i pozostali wejd� do Cynesgi z zachodu, w�wczas wkroczymy od wschodu. We�miemy Cyrgona w kleszcze. Wobec takich si� atakuj�cych z obu stron mo�e wskrzesi� wszystkich Cyrgaich, jacy kiedykolwiek �yli, i nadal przegra. - A� do chwili, gdy uwolni Kis�a - doda�a melancholijnie Aphrael. - Nie, o boska - nie zgodzi� si� Sparhawk. - Bhelliom chce, by Cyrgon pos�a� przeciw nam Kis�a. Je�li przyjmiemy ten plan, zmusimy go do konfrontacji w miejscu i o czasie przez nas wybranych. Ustalimy lokalizacj�, Cyrgon uwolni Klaela, a ja Bhelliom. Potem pozostanie nam tylko siedzie� i czeka�. * * * - Wejdziemy na szczyt muru tak samo jak trolle, Vanionie mistrzu - rzek� Engessa nast�pnego ranka. - Potrafimy si� wspina� r�wnie dobrze. - Nam mo�e to zabra� nieco wi�cej czasu - doda� Tikume. -B�dziemy musieli odpycha� na boki g�azy, by wprowadzi� konie. - Pomo�emy wam, Tikume domi - przyrzek� Engessa. - Zatem ustalone - podsumowa� Tynian. - Atani i Peloi udadz� si� st�d na po�udnie, aby zaj�� pozycje w Sarnie i Samarze. My zabierzemy rycerzy z powrotem na wybrze�e i Sorgi przewiezie nas do Matherionu. Stamt�d pojedziemy l�dem. - W�a�nie to przewo�enie najbardziej mnie niepokoi - oznajmi� Sparhawk. - Sorgi b�dzie musia� zawraca� dziesi�� razy. Khalad westchn�� i uni�s� znacz�co oczy. - Rozumiem, �e zaraz zn�w zawstydzisz mnie publicznie rzek� Sparhawk. - Co przeoczy�em? - Tratwy, Sparhawku - odpar� giermek ze znu�eniem. - Sorgi zbiera tratwy, �eby zawie�� je na po�udnie, na rynki drewna. Zamierza je spi�� razem w jeden d�ugi pomost. Wsad� rycerzy na statki, konie na pomost i za jednym zamachem wszyscy pop�yniemy do Matherionu. - Zapomnia�em o tratwach - przyzna� Sparhawk z niem�dr� min�. - Ten pomost nie b�dzie si� porusza� do�� szybko - zauwa�y� Ulath. Xanetia z uwag� przys�uchiwa�a si� ich rozmowie. Teraz spojrza�a na Khalada i odezwa�a si� cicho, niemal nie�mia�o. - Azali sta�y wiatr zza plec�w pom�g�by ci, m�ody panie? - spyta�a. - O tak, Anarae - odpar� z entuzjazmem Khalad. - Mogliby�my uple�� z ga��zi prymitywne �agle. - Czy Cyrgon albo Kisi nie poczuj�, jak wywo�ujesz wiatr, droga siostro? - spyta�a Sephrenia. - Cyrgon magii delfickiej wykry� nie potrafi, Sephrenio -wyja�ni�a Xanetia. - Anakha spyta� Bhelliom mo�e, azali� Kisi tak�e nie�wiadom pozostanie. - Jak to robicie? - spyta�a ciekawie Aphrael. Xanetia sprawia�a wra�enie lekko zak�opotanej. - Ukry� nas to przed tob� i krewnymi twymi, o boska Aphrael, mia�o. Gdy Edaemus kl�tw� na nas rzuci�, sprawi�, by magia nasza przed wrogami ukryta by�a - za wrog�w bowiem wonczas was uwa�ali�my. Azali ura�a ci� to, o boska? - Nie w tych okoliczno�ciach, Anarae. - Flecik skoczy�a w ramiona Xanetii i uca�owa�a j� serdecznie. ROZDZIA� DRUGI Pomost z tratew skonstruowany przez marynarzy kapitana Sorgiego mia� �wier� mili d�ugo�ci i sto st�p szeroko�ci. Wi�ksz� jego cz�� zajmowa�a ogromna zagroda. Olbrzymi �adunek chybota� si� na falach, zmierzaj�c wprost na p�noc pod gro�nym chmurnym niebem, z kt�rego atakowa�y ich wci�� nowe mro�ne deszczowe szkwa�y. By�o okropnie zimno i m�odzi rycerze obs�uguj�cy tratwy opatulali si� futrami. Wi�kszo�� czasu sp�dzali skuleni pod mizern� os�on� trzepocz�cych namiot�w. - Wszystko zasadza si� na pilnowaniu szczeg��w, Bericie - oznajmi� Khalad. Giermek Sparhawka mocowa� w�a�nie na miejscu lin�, podtrzymuj�c� prawy koniec jednego z zaimprowizowanych �agli. - Oto gdzie kryje si� prawdziwa praca: w szczeg�ach. - Mru��c oczy, obejrza� uwa�nie pokryt� lodem pl�tanin� ga��zek, bardziej przypominaj�c� chroni�cy przed zaspami p�ot ni� �agiel. - Sparhawk kre�li og�lne dalekosi�ne plany, pozostawiaj�c innym dba�o�� o detale. I dobrze, bo kiedy w gr� wchodz� drobiazgi i prawdziwa praca, jest beznadziejnym niezdar�. - Khaladzie! - s�owa przyjaciela naprawd� wstrz�sn�y Beritem. - Widzia�e� kiedy�, jak u�ywa narz�dzi? Nasz ojciec powtarza� nam do znudzenia: "Nigdy nie pozw�lcie Sparhawkowi wzi�� do r�ki narz�dzia. Kalten radzi sobie ca�kiem nie�le, ale Sparhawk to tragedia. Je�li podasz mu cokolwiek zwi�zanego z uczciw� robot�, zrobi sobie tym krzywd�. - Khalad gwa�townie uni�s� g�ow� i zakl��. - Co si� dzieje? - Nie czujesz? Liny holownicze na bakburcie w�a�nie zwiotcza�y. Chod�my obudzi� marynarzy. Nie chcemy, �eby ta wielka krowa zn�w si� odwr�ci�a. Dwaj odziani w futra m�odzie�cy pomaszerowali po pokrytych lodem pniach po��czonych tratew, omijaj�c wielk� zagrod�, w kt�rej konie zbija�y si� w grupki dla ochrony przed gryz�c� lodowat� bryz�, wiej�c� od rufy. W teorii pomys� zbudowania pomostu z tratew brzmia� doskonale, lecz problemy zwi�zane ze sterowaniem okaza�y si� znacznie bardziej z�o�one, ni� przewidywali Sorgi czy Khalad. Starannie splecione przegrody z zielonych ga��zi spisywa�y si� nie�le jako �agle, popychaj�ce martwy ci�ar drewna na po�udnie dzi�ki bryzie Xanetii, lecz statki Sorgiego mia�y dodatkowo holowa� pomost i tu w�a�nie zacz�y si� k�opoty. �aglowce nigdy nie poruszaj� si� w identycznym tempie, nawet niesione tym samym wiatrem, tote� pi��dziesi�t statk�w z przodu i po dwadzie�cia pi�� po bokach musia�o dokonywa� nieustannych korekt kursu, aby wielka tratwa porusza�a si� we w�a�ciwym kierunku. Wszystko sz�o dobrze, p�ki kto� si� nie zagapi�. Dwa