16388

Szczegóły
Tytuł 16388
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16388 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16388 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16388 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SYBIRACY ж -oz- if Redakcja składa serdeczne podziękowanie za dofinansowanie druku książki naszym stałym Sponsorom: Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie, Małopolskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu w Krakowie oraz Autorkom publikowanych w książce wspomnień: P.Jadwidze Jasiukiewicz z Gdańska, P. Leokadii Woźniak-Orlickiej z Poznania za Ich osobisty udział w kosztach wydawniczych TAK BYŁO... SYBIRACY @ RATUNKIEM BYŁA NADZIEJA Autorzy wspomnień: Eugenia ILECZKO-ŁUDZIK Janina JAGIELSKA Ryszard i Jadwiga JASIUKIEWICZOWIE Jolanta MATUS-KOCZUROWA Barbara MEDVEY Helena ROSZKOWSKA Włodzimierz TOWPASZ Leokadia WOŹNIAK-ORLICKA Związek Sybiraków Oddział w Krakowie Kraków 2005 Wybór i opracowanie: Zespół Komisji Historycznej Związku Sybiraków Oddział w Krakowie Zespół redakcyjny: Aleksandra Szemioth, Teodor Gąsiorowski, Anna Gęgotek, Stella Gołdgart, Małgorzata Kaplita, Anna Semkowicz, Bożena Stojanowska-Rajchman, Leopold Walczewski, Agnieszka Winiarska, Zofia Zemlak, Janusz Żuławski Korekta i projekt okładki: Komisja Historyczna Na okładce: Cmentarz w Kazachstanie - fotografia ze zbiorów H. Roszkowskiej Druk książki został dofinansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie дл і, ^ Urząd Województwa Małopolskiego ^^S&bUShS^ Ї{Н ■\ Wygnie I f/Se*», Printed in Poland Н)Щ © Copyright by Związek Sybiraków w Krakowie 2005 © Copyright by Drukarnia GS sp. z o.o., Kraków 2005 ISBN 83-88879-12-Х Skład i łamanie: PIKTOGRAF Druk i oprawa: Drukarnia GS sp. z o.o., Kraków йоь WPROWADZENIE Losy Polaków na Syberii to temat rozległy, wielowątkowy i różnorodny. Ma on swą długą historię. Represyjne zesłania Polaków, buntujących się przeciwko rosyjskiemu zaborcy, władze carskie rozpoczęły już w XVIII wieku, podczas Konfederacji Radomskiej. Nasilające się ilościowo fale zesłań znaczyły kolejne zrywy wolnościowe naszego Narodu - Konfederacja Barska, Insurekcja Kościuszkowska, Powstania: Listopadowe i Styczniowe, rewolucyjne ruchy w latach 1905-1906 - zaludniły polskimi patriotami bezkresne przestrzenie azjatyckich obszarów Imperium Rosyjskiego. Ofiarami tych zsyłek byli głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych lub działań konspiracyjnych. Carskie metody walki z politycznymi przeciwnikami zostały przejęte i „udoskonalone" przez komunistyczne władze na Kremlu, których decyzjami wywożono na Sybir już nie grupy więźniów, lecz tysięczne rzesze ludności cywilnej - kobiety, starców, dzieci. Dotyczyło to mniejszości narodowych w Związku Radzieckim, podejrzewanych o nieprzychylność dla nowej władzy. Jako jedni z pierwszych represjom byli poddani Polacy pozostali na przedrozbiorowych Kresach Rzeczpospolitej, których kilkaset tysięcy wywieziono w latach 1936-37 do Kazachstanu, gdzie dotychczas przebywają w zwartych grupach osadniczych. Po 17 września 1939 roku, kiedy to Armia Czerwona przekroczyła granice Rzeczpospolitej Polskiej, na zagarniętych przez nią terenach rozpoczęła się eksterminacja ludności 5 \ polskiej na niespotykaną dotychczas skalę. Zapoczątkowały ją aresztowania tysięcy osób cywilnych, głównie mężczyzn. Później nastąpiły masowe deportacje całych rodzin. Wywożono zarówno obywateli polskich zamieszkałych na tych terenach przed wybuchem II wojny światowej, jak też i wielkie grupy ludności przybyłej z Polski Centralnej - uciekinierów z terenów okupowanych przez Niemców. W czterech głównych akcjach deportacyjnych wywieziono łącznie ponad milion osób cywilnych. Deportacje były niezwykle sprawnie zorganizowane i realizowane według wcześniej sporządzonych imiennych spisów, opracowanych przez służby NKWD, przy współpracy miejscowych donosicieli. Masowe deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Pomiędzy tymi głównymi akcjami wywózek trwał nieprzerwanie proces deportacji mniejszych, kilkusetosobowych, grup (m.in. w maju 1940 r.) Dokładna liczba deportowanych jest trudna do ustalenia, wokół tego problemu trwają obecnie dyskusje historyków. Według polskich źródeł emigracyjnych w okresie od 17 września 1939 roku do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku ze wschodnich terenów Polski ubyło co najmniej milion siedemset tysięcy obywateli polskich, wliczając w to około 250 tysięcy aresztowanych, 230 tysięcy żołnierzy wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. i podobną ilość obywateli polskich wcielonych przymusowo w latach 1940-1941 do Armii Czerwonej. Ilości te podaję za Julianem Siedleckim (J. Siedlecki: „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986", Londyn 1988, wyd. II). Kolejna fala represji, aresztowań i deportacji nastąpiła w latach 1944-1945, kiedy działania wojenne na froncie sowiecko-niemieckim przesunęły się na zachód. Armia Czerwona wkroczyła ponownie na tereny II Rzeczpospolitej, a wraz z nią służby i wojska NKWD. Aresztowania i zsyłki do łagrów dotyczyły w tym czasie głównie żołnierzy Armii Krajowej. Niemal 6 równocześnie wznowiono akcje deportacyjne ludności cywilnej z terenów Kresów Wschodnich. Dotychczas nie ustalono dokładnych ilości deportowanych. Niektóre źródła podają przybliżone dane, wg. których w latach 1944-45 wywożono 2 do 2,5 tysiąca osób miesięcznie. W miarę przesuwania się frontu na zachód podążały za nim formacje NKWD. Kontynuowały one aresztowania żołnierzy AK również na terenach Polski centralnej i zachodniej. Proceder ten trwał do początku lat pięćdziesiątych. Aresztowani, po okrutnych śledztwach, trafiali do łagrów na terenie ZSRR, z wyrokami od 8 do 20 łat pozbawienia wolności. Informacje te, z konieczności skrótowe, dają przybliżone pojęcie o rozmiarach problemu. Nie byłyby one kompletne bez wspomnienia o zbrodni katyńskiej - mordzie dokonanym na 15 tysiącach oficerów polskich, jeńcach wojennych z września 1939 roku, oraz 7 tysiącach cywilów, aresztowanych w tym samym czasie. Wyrokiem najwyższych władz sowieckich zostali oni straceni wiosną 1940 roku. Ta najbardziej spektakularna zbrodnia nie wyczerpuje jednak całości strat polskich - w łagrach, w miejscach deportacji i w transportach zginęły setki tysięcy obywateli polskich. Ci, którzy przeżyli, wydostawali się z ZSRR różnymi drogami: z Armią gen. W. Andersa w 1942 г., z I Armią Wojska Polskiego w 1943 г., w ramach akcji repatriacyjnej lat 1945-46 i po długiej przerwie w repatriacji 1955-1959- Nie wszyscy zdołali wrócić, tysiące pozostały tam i dotąd żyją bez szans na powrót do Ojczyzny. Do Kraju nie powróciły również tysiące osób, które, uratowane przez Armię gen. W. Andersa, ze względów politycznych wybrały życie na emigracji w krajach Zachodu. Względy polityczne, a konkretnie działania reżimu uzależniającego Polskę powojenną od władz ZSRR, spowodowały również i to, że cały przedstawiony tu problem eksterminacji dokonywanej na obywatelach polskich przez władze sowieckie był tematem zakazanym w Polsce Ludowej. 7 Prawda na ten temat może być wypowiadana publicznie dopiero od czasu wielkich przemian politycznych w 1989 roku. Do dziś jednak nikt z przedstawicieli władz Rosji nie wyraził wyrazów ubolewania, ani nie przeprosił Polski i Polaków, nie poprosił o przebaczenie za popełnione zbrodnie. Na fali przemian mógł powstać Związek Sybiraków, skupiający żyjących jeszcze świadków tych ponurych wydarzeń. Związek nawiązał do tradycji przedwojennej organizacji o tej samej nazwie, w której działali dawni, jeszcze carscy, zesłańcy syberyjscy. Jednym z głównych celów Związku jest dawanie świadectwa o przeżytych represjach, co winno przyczynić się do powstania wiarygodnych opracowań historycznych tego okresu i poszerzenia wiedzy społecznej o sowieckich represjach. Celowi temu służy działalność Komisji Historycznej Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie, w miarę jej ograniczonych możliwości. W 1995 roku Komisja rozpoczęła skromną działalność wydawniczą, w oparciu o zgromadzone w jej Archiwum zbiory wspomnień i dokumentów. Zapoczątkowano dwie serie wydawnictw książkowych -wspomnieniową, zatytułowaną „Tak było... Sybiracy", i dokumentacyjną p.t. „Materiały źródłowe do dziejów sybirackich". W obydwu wypadkach są to publikacje zaledwie przyczynkowe, mamy jednak nadzieję, że chociaż w małym stopniu posłużą prawdzie historycznej. Aleksandra Szemioth (Tekst jest przedrukiem Wstępu do 2 tomu serii „Tak było... Sybiracy" powtarzanym w następnych tomach serii) OD REDAKCJI Kolejny, już 12-ty tom z serii „TAK BYŁO... Sybiracy" zawiera wspomnienia ośmiu osób - ofiar represji sowieckich w latach II wojny światowej i po jej zakończeniu. Relaq'e Eugenii fleczko-Łudzik, Janiny Jagielskiej, Ryszarda i Jadwigi Jasiukiewiczów, Jolanty Matus-Koczurowej, Barbary Medvey, Heleny Roszkowskiej, Włodzimierza Towpasza i Leokadii Wożniak-Orlickiej - to opis bardzo trudnej egzystencji obywateli polskich deportowanych w latach 1940-1941 z Kresów Wschodnich do różnych części ZSRR. Kiedy je wywożono, wraz z ich rodzinami, miały od 8 do 15 lat. Skrajnie trudne warunki bytu i przymusowa praca, pomimo młodego wieku, trwały dla nich przez długie 5-6 lat. Wszystkie wróciły do Polski w 1946 roku. Wspomnienia Autorek są zróżnicowane, tak pod względem formy, jak i objętości tekstów - są bardziej lub mniej szczegółowe. Wszystkie dają prawdziwe świadectwo przeżyć, uwiarygodnione ponadto dołączonymi dokumentami i fotografiami oraz - w jednym przypadku - własnymi ilustracjami rysunkowymi. Zwracają uwagę powtarzające się opisy dobrych kontaktów z ludnością miejscową. Zupełnie inne doświadczenia ukazuje krótki tekst wspomnień Włodzimierza Towpasza, który jako sierżant WP, dostał się w dniu 17 września 1939 roku do niewoli radzieckiej. Z obozu internowanych uratowała go wymiana jeńców w listopadzie 1939 roku, ale w zamian trafił do jenieckiego obozu w Niemczech. Dwoje kolejnych Autorów - to więźniowie łagrów sowieckich, ofiary represji za polską działalność patriotyczną na Kresach, po ich aneksji przez Związek Radziecki. Janina Jagielska, aresztowana w grudniu 1944 roku na Wileńszczyźnie, została skazana na 5 lat obozu pracy i wywieziona do łagru w Korni ASRR. Uwolniona wcześniej, wróciła do Polski w styczniu i 1947 roku. W chwili aresztowania miała 20 lat. Skrótowa forma wspomnień, podkreśla dramatyzm przeżyć Autorki. 9 Ryszard Jasiukiewicz, uczeń klasy maturalnej gimnazjum w Wilnie, za przynależność do konspiracyjnej organizacji „Biały Orzeł", został aresztowany w grudniu 1947 roku i otrzymał wyrok 10 lat łagru o zaostrzonym rygorze. Początkowo był w łagrze w rejonie Poćmy, a następnie w miejscu najgorszym - w łagrach Kołymy. W więzieniach i obozach przebywał łącznie przez 8 lat. Opis grozy tych lat przedstawiają dwa teksty - jeden skrótowy, w formie życiorysu, napisał osobiście, nieżyjący już, Ryszard Jasiukiewicz, a drugi - bardziej szczegółowy, opracowała jego żona, Jadwiga Jasiukiewiczowa. Ten dwugłos uzupełniają liczne dokumenty i kilka fotografii. Wszystkie publikowane wspomnienia mają walor autentyczności, są świadectwami niepodważalnymi. Ich różnorodność ukazuje szerokie spektrum wielu wątków tego samego dramatu - cierpienia zesłańców polskich w ZSRR. Setki tysięcy deportowanych lub więzionych w łagrach - to ofiary dotąd nieukaranej zbrodni władz Związku Radzieckiego. Siłę konieczną do przetrwania dawała zesłańcom ich wiara w Bożą Opatrzność i płynąca z niej nadzieja na sprawiedliwą odmianę losu. O tej nadziei piszą wszyscy Autorzy wspomnień; stało się to inspiraq'ą nadania książce tytułu Ratunkiem była nadzieja. Zgodnie z przyjętą zasadą - ingerencje redakcyjne w tekstach wspomnień ograniczono do niezbędnego minimum. Kilka wprowadzonych zmian miało na celu wyeliminowanie powtórzeń i niejasnych sformuowań. Dokonano nielicznych poprawek pisowni nazw geograficznych i dat wydarzeń historycznych. Inne wyjaśnienia, przekłady zwrotów rosyjskich i rusycyzmów - podano w przypisach. Wykonano też tłumaczenia lub opisy rosyjskich dokumentów (oprócz jednego) i opracowano biogramy Autorów wspomnień. Pragniemy, by prezentowana książka przyczyniła się do lepszego poznania polskich losów syberyjskich. Zespól Redakcyjny Komisji Historycznej Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków Kraków, sierpień 2005 r. Eugenia ILECZKO-ŁUDZIK WSPOMNIENIA Z DEPORTACJI DO ZWIĄZKU SOWIECKIEGO Eugenia Ileczko-Łudzik z domu Cybulska, córka Szymona i Rozalii z domu Mazur, urodziła się 27grudnia 1927 roku w miejscowości Petlikowce Stare w powiecie Buczacz, województwo tarnopolskie. W1935 roku umarła jej matka. Rok później ojciec ożenił się po raz drugi z Rozalią Podczaszy. Mieszkała we wsi Kowalówka w powiecie buczackim, gdzie rodzina posiadała gospodarstwo rolne. Przed 1939 rokiem była uczennicą miejscowej szkoły podstawowej. W dniu 20 czerwca 1940 roku, wraz z całą rodziną - z ojcem, macochą, bratem Janem i przyrodnim bratem Paw^ łem - została deportowana przez władze sowieckie do północnej części Rosji, do obwodu Wołogda, do przysiółka Turniga. Tam, mieszkając w barakach w skrajnie trudnych warunkach, musiała razem z dorosłymi pracować przy wyrębie lasu, a miała wówczas 12 łat; do pracy był zmuszony również jej 11-letni brat Jan, a kilkuletni Paweł ciągle chorował i zmarł w 1941 roku. Po zawarciu tzw. Układu Sikorski-Majski (30.VII. 1941 г.), który m.in. spowodował amnestię dla Polaków osadzonych w łagrach i więzieniach oraz uwolnienie od dozoru policyjnego przetrzymywanych w specjalnych obozach pracy (spec-posiołki) - została razem z innymi rodzinami zwolniona z pracy w lesie i przetransportowana z północy na teren środkowego Powołża, w okolice Ulianowska, Tam pracowała w sowchozie, także w ciężkich warunkach egzystencji. W 1942 roku urodził się jej przyrodni brat Witołd. W sowchozie przebywała do wiosny 1946 roku. 12 Do Polski wróciła w maju 1946 roku i zamieszkała w województwie koszalińskim, w miejscowości Pieniężnica, pracowała w gospodarstwie rolnym, które rodzina tam otrzymała. Wyszła za mąż za Piotra Ileczko. Kiedy jej brat Jan, a potem także jej syn Włodzimierz, zostali zatrudnieni w zakładach przemysłowych w Krakowie-Nowej Hucie, wówczas z całą rodziną w 1958 r przeniosła się do Krakowa. Zamieszkała w Nowej Hucie, gdzie oboje z mężem podjęli pracę w spółdzielni mieszkaniowej. Owdowiała w 1984 roku. W1987 roku wyszła drugi raz za mąż za Jana ludzika, krakowianina. W lutym 1989 roku została członkiem tworzącego się w tym czasie Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków. Wkrótce po tym, w 1990 roku, napisała swoje wspomnienia z przymusowego pobytu w Związku Radzieckim. Jej prosta relacja daje autentyczne świadectwo ciężkich przeżyć polskiej rodziny wywiezionej przez radzieckich najeźdźców. Eugenia Ileczko-Łudzik zmarła w Krakowie 11 października 2001 roku. W Krakowie zmarli również jej rodzice- ojciec w 1978 roku, a macocha w 1995 roku (p. Rozalia Cybulska była członkiem Związku Sybiraków Oddział w Krakowie. Do Związku należą także obaj bracia Autorki wspomnień - Jan i Witold Cybulscy). \ Gdy Sowieci wkroczyli do naszej miejscowości Kowalówka w powiecie Buczacz, deportowano nas na północne tereny Rosji. Było to 20 czerwca 1940 roku. Była noc, do mieszkania weszło trzech ludzi: dwóch Ukraińców i Sowiet z karabinem. Usłyszeliśmy: „wstawaj i ubieraj się". Dzieci płakały, a tato wołał: „strzelaj, bo ja nie pojadę". „Strzelać nie będziemy, a ty i tak pojedziesz". Ubraliśmy się, powpychali nas na wóz. Wzięliśmy to, co mieliśmy na sobie. Ktoś wrzucił na wóz poduszkę, pie-rzynkę i pół metra pszenicy. Z rodzicami byłam ja, brat Janek i mały brat Pawełek. Dowieziono nas do miejscowości Mona-sterzyska i załadowano do hali. Byliśmy tam dobę. Następnie samochodami przywieziono nas na dworzec w Tarnopolu. Z Tarnopola wieziono nas w wagonie towarowym. Zaryglowali drzwi i otwierali, gdy ludzie płakali z pragnienia i głodu. Wyprowadzono dwóch mężczyzn i pod konwojem przynosili w wiadrze wodę. Jechaliśmy około półtora miesiąca do miejscowości Witigra, a stamtąd statkiem do Wołogodzkiej obłasti1. Następnie rozwieziono wszystkich do lesorobów2. Nas dowieziono do baraków do przysiółka Turniga. Był lipiec - zastaliśmy o tej porze bardzo niską temperaturę, mama rozchorowała się i mały Pawełek też. Pawełek ciągle krzyczał: Jeść, jeść". Gonili do roboty do lasu. Tato zachorował na nogi, nie mógł wstawać. Był tam lekarz Żyd, który się wystarał, żeby tatę, sąsiada Oblast' (ros.) - obwód, województwo. Lesorub (ros.) - drwal. Zapewne zawieziono Polaków na tzw. lesopunkty (ros.) - miejsca wyrębu lasu. 15 z baraku, Pawlikowskiego i dziewczynę Wojtowicza zawieźć do szpitala. Wieziono ich wozem około 40 kilometrów. Mnie z bratem Jankiem goniono do roboty w lesie. Ja miałam 12 lat, a brat 11 lat. Mama z głodu dostała kurzej ślepoty. Straciła wzrok, potrzebowała opieki, a dzieckiem nie miał się kto zająć. Stary człowiek Rosjanin ostrzył piły, myśmy cięli drzewa i musieliśmy wykonywać normę. Byliśmy słabi, nie mogliśmy wykonać normy. Pracowaliśmy płacząc, codziennie otrzymywaliśmy 20 dkg chleba na osobę. Brat Janek również zachorował na nogi, nie mógł wstać. Ja z siostrą Wojtowicza i córka Pawlikowskiego postanowiłyśmy udać się w odwiedziny do szpitala. Głowę miałam w strupach, lekarz dawał mi puder do zasypki i to mi pomagało. Idziemy bardzo długo i nie wiemy, czy w dobrym kierunku. Zobaczyliśmy po drodze kilka baraków. Spotkaliśmy starszą kobietę, która spytała: „Dokąd wy, dzieci, idziecie?" „Idziemy do szpitala w odwiedziny". Ja was zaprowadzę do szpitala, ale chodźcie do mnie, bo już noc, a droga daleka". Pościeliła słomę, przyniosła kożuchy do przykrycia, dała z samowaru herbaty i marmoladą z czerwonych borówek posmarowała chleb. Z płaczem położyłyśmy się spać. Bałyśmy się tej kobiety, bo wyglądała na czarownicę, owinięta była dużą chustką. Rano podała nam w misce ciepłej wody do umycia się. Mówi: „Myjcie się dzieci i nie bójcie się mnie. Ja was zaprowadzę, tylko żeby nikt o tym nie wiedział. Mnie by zabrali do więzienia i ja bym nie przeżyła". Idziemy, podprowadziła nas pod szpital. Obok szpitala był barak i kilka kiosków. Kobieta schowała się za kioskiem. Tato nas ujrzał, jak stałyśmy przy bramie. Tato poznał przychylną sobie pielęgniarkę, pochodzącą z Ukrainy, i ona nam umożliwiła wejście do szpitala prosząc, żeby nikt się nie dowiedział, kto otworzył drzwi. Wskazała, na której sali leży ojciec. Tato się rozpłakał, Pawlikowski również. Tato spod łóżka wyjął suchary i kilka kostek cukru, żeby zanieść do domu. Tato w szpitalu podsłuchał rozmowę pielęgnia- 16 rek, które się naradzały, że jak nie będą dawać mu jeść, to nie będą podkładać basenów. Tato wówczas chciał wstać, żeby się obsłużyć samemu, i wtedy upadł. Pomogły pielęgniarki wstać, a tato powiedział im, dlaczego wstał. Wystraszyły się, żeby nie dowiedział się lekarz. Wyszłyśmy ze szpitala, a ta ruska kobieta na nas czekała. Doszłyśmy pod jej barak i ona chciała, ażebyśmy przenocowały, bo nadchodzi zmrok, a do domu daleko. Bałyśmy się, że jak zobaczą naszą nieobecność, to będziemy ukarane, bo nie było nas dwa dni. Po dojściu do naszych baraków było już bardzo ciemno. Córka Pawlikowskiego miała kurzą ślepotę, o zmroku traciła całkowicie wzrok i trzeba było ją prowadzić. Weszłyśmy do baraku - mama z Jankiem płaczą, że wezmą nas do więzienia i nie będziemy żyć. Mama mówi: „Starszy policzył ludzi i zauważył waszą nieobecność. Powiedzieli, że wyście uciekli za Morze Czarne", nie wiedziała wtedy co to Morze Czarne i gdzie to jest. Popłakałam się. Ktoś puka, wchodzi starszy baraku i mówi: „Cybulska3 i Pawlikowska do komendanta". Zastałyśmy u komendanta drewniany stół i lampę naftową na nim. Wszedł komendant stalinowiec - wysoki, barczysty mężczyzna. Pięścią wali w stół i bluźni: Job wasza mać Polaczki, dokąd wyście uciekli, zamknę was w więzieniu, przepadniecie, jeść nie dostaniecie". Trzęsiemy się ze strachu i płaczemy, a on krzyczy aż się pieni. Wyszedł, a my usiadłyśmy na podłodze w kącie, a on wrzeszczał: „Wstać - i dokąd była ucieczka". Tłumaczę, że my nie uciekałyśmy, tylko byłyśmy odwiedzić ojców w szpitalu. Krzyczał: „Milcz". „Gdzie my uciekniemy jak my dzieci i drogi nie znamy". Proszę o litość, a on krzyczy: „Milcz - Zamkniemy was o chłodzie i głodzie". Wyszedł... Weszła jego matka, mówiąc: „Nie płaczcie, ja go o was prosiłam, to was puści". Pogłaskała nas po głowach: „Musicie być cicho, żeby nikt się nie dowiedział". Stoimy, znowu wchodzi komendant i ponownie nakrzyczał. Zadzwonił dzwonkiem i wszedł starszy baraku, odprowadził nas do baraku. Zastałam mamę i brata płaczących. Następnego dnia przyszedł lekarz, powiedział, że pojedzie do szpitala i rozezna, jak się czuje ojciec. Przyniósł mi znowu pudru na moją twarz. Swędzenie od wszy drapałam, i z tego cała głowa była w strupach. Za kilka dni tato przyjechał ze szpitala. W 1941 roku wybuchła wojna sowiecko-niemiecka. Komendant poszedł na front. Kazano nam się pakować, wywieziono nas na statek na Wołgę. Wołgą płynęliśmy około miesiąca. Dawano nam zupę i udostępniono kąpiel w łaźni, byliśmy okropnie zawszawieni. Brakowało mydła i proszku do prania. Dojechaliśmy do Uljanowska4: tutaj zachorował Pawełek. Mamę z nim zawieźli do szpitala, a nas do Melekesu. Następnie nas i jeszcze jedną rodzinę (Rudniccy) furmanką zawieziono do kołchozu5 w ruskim Melekesie. Tato naprawiał szorki6 dla koni, bo nie mógł pracować w polu. Półtora roku pasłam owce, a Janek pracował w polu. Dostaliśmy wiadomość, że przyjeżdża mama z Pawełkiem. Do miasta poszłam piechotą, bo tato nie mógł ze mną iść. Na dworcu spotkałam mamę z Pawełkiem. Za wagonem ujrzałam, a następnie zabrałam spleśniały chleb. Mama znowu poszła do szpitala z ciężkim krwotokiem. Później chodziła z Jankiem do lasu ścinać drzewo. Trzeba było dziennie ułożyć normę: siedem kubików7 drzewa. Najgorzej było zimą, bo trzeba było robić drogi w śniegu i cięcie było trudne. Przez całe lato wyznaczyli mnie do pracy w wojskowym ogrodzie. Było już wtedy lepiej, ------------------ 4 Uljanowsk - obecnie Symbirsk. 5 Kołchoz - kollektiwnoje choziajstwo (ros.) - rolnicza spółdzielnia produkcyjna. 6 Szorki - części uprzęży końskiej. 7 Kubik (ros.) - m3. 18 bo dostaliśmy jedzenie w stołówce. Praca była od wschodu do zachodu słońca. Na zimę był powrót do lasu. Podczas kurzawy śnieżnej na noc wygnali mnie do młócenia zboża. Nie mogli motoru zapalić i rano zwolnili mnie do domu całą mokrą. Bydło zdychało z głodu. Zdechłe jałówki wywozili w pole, a ja chodziłam tam z tatą. Kroiliśmy to mięso i jedliśmy. Chodziliśmy do lasu na bazie z leszczyny, tarliśmy je na proszek i piekliśmy placki. Wiosną zbieraliśmy zmarznięte po zimie ziemniaki i z tego krochmalu też były placki, trochę z ziemią. Tato był ciągle chory i dlatego trudno było przeżyć. Z Jankiem pracowaliśmy na utrzymanie rodziny. W ogrodzie przez nieuwagę Rosjanka rozcięła mi stopę motyką. Pomocy udzielił mi lekarz - polski Żyd z Krakowa. Wyczyścił ranę i założył mi szwy. Robił mi codziennie opatrunki, pomagała mu jego żona. Nazywał się Klugel, a żona Żula. Wojskowi chcieli mnie wziąć do szpitala, ale tato nie zgodził się. Chorowałam dwa miesiące i przeniesiono mnie do pracy w kuchni. Pomagałam myć i sprzątać. Kuchnia i stołówka były w ziemiance8. Trudno było coś z jedzenia ukraść do domu, bo pilnowali. W październiku po zbiorach w ogrodzie kończyła się praca w kuchni. Znowu w zimie pracowałam z Jankiem w lesie. Obcinane gałęzie nosiliśmy do domu na opał w piecu. Z bratem spałam na piecu, tato z mamą na pryczy. Urodził się brat Witold w jesieni, w październiku, było bardzo zimno i trzeba było więcej nosić opału. Przydzielono mi pracę w lesie w dalszej odległości od kołchozu. W okresie wiosennym mieszkaliśmy w ziemiance w lesie. Wysłał nas trzy brygadzista pociągiem do miasta po chleb. Kupiłyśmy trzy worki chleba. Jechałyśmy pociągiem towaro- Ziemlanka (ros.) - lepianka. 19 wym. Pociąg nie zatrzymał się w miejscu, gdzie wysiadałyśmy. Wyrzuciłyśmy chleb, koleżanki wyskoczyły na zakręcie torów, a ja bałam się wyskoczyć. W końcu przeżegnałam się i wyskoczyłam z dziesięciometrowej skarpy. Leżałam z pół godziny, bo miałam poocierane ręce, nogi i twarz, a w głowie straszny szum. Nie wiedziałam, gdzie jestem, którędy iść. Po chwili ujrzałam koleżanki. Doszłyśmy z chlebami do ziemianki, tu mnie opatrzono i zawieziono do lekarza. Leżałam trzy tygodnie chora. Następnie dostałam pracę w kołchozie przy owcach. W kołchozie dostawałam od Rosjanek butelkę mleka do domu, to można było zrobić zupę. Brat Witold ciągle chorował, były obawy czy przeżyje. Dostałam przydział do pracy przy bydle w pobliżu lasu. Pasłam bydło, ale się bałam, bo w tym rejonie były wilki i często zagryzały bydło. Tato po mnie wychodził. Przechodziliśmy koło wymłóconej sterty słomy. Z tej słomy utłukliśmy jeszcze 30 kg pszenicy. Tłukliśmy w gilzie armatniej i gotowaliśmy. W lesie dostawaliśmy po kawałku chleba, topiliśmy śnieg do picia. Jak przyjechał Sikorski do Rosji, dostaliśmy paczki z odzieżą i żywnością. W paczkach były konserwy mleczne, tłuszcze, zupy sproszkowane. Trochę wszyscy poubieraliśmy się. Pomyśleliśmy, że już wkrótce skończy się nasza męka, że wkrótce wrócimy do Polski, a tymczasem Sikorski zginął i więcej pomocy już nie było9. Niektórych powoływali do wojska na front. Tato miał o 4 lata przekroczony wiek do poboru, a ja byłam o rok za młoda. To nas nie wzięli. Wzięli za to Rudnickiego. Zaczęłam już myśleć, że do Polski nie wrócimy, po co człowiek rodził się na taką mękę. I tak dalej trzeba było męczyć się i znosić tę ciężką katorgę do marca 1946 roku, do czasu, kiedy tato dostał wezwanie, aby Chodzi o układ Sikorski - Majski (pomiędzy Rządem Polskim na uchodźstwie a Rządem ZSRR) w lipcu 1941 r. i jego zerwanie wiosną 1943 r. Generał Sikorski zginął w lipcu 1943 r. w katastrofie lotniczej. 20 stawił się do repatriantów10 polskich w Melekesie w celu załatwienia formalności związanych z wyjazdem do upragnionej naszej Polski. Nazajutrz poszłam z tatą po odbiór wypisanych dokumentów na wyjazd, a po powrocie z tymi dokumentami poszedł tato do kołchozu prosić o podwiezienie nas do dworca kolejowego w odległości 10 km. Na drugi dzień przyjechał Rosjanin saniami zaprzęgniętymi w parę wołów i odwiózł nas do pociągu. Na pożegnanie podał rękę ojcu i mówi: „Skażesz Cybulski - do swidanija kołchoz, a przyjedziesz do Polszy, to skażesz zdrawstwuj kołchoz, bo u was też będą kołchozy i nic nie gadaj o Rosji, bo możesz tu wrócić"11. Wróciliśmy do Polski w kwietniu 1946 roku do PUR-u12 w Człuchowie i osiedlili nas na Ziemiach Odzyskanych i tak się zakończyła ta nieszczęsna okrutna tułaczka. 10 Spisy Polaków na repatriację przeprowadzał Związek Patriotów Polskich w ZSRR. Skażesz (ros.) - powiesz; do swidanija (ros.) - do widzenia; zdrawstwuj (ros.) - witaj. PUR - Państwowy Urząd Repatriacyjny. 21 "^Іч ( ХІ./ # «І н /« ' ІЧ* V i W-. E ■ ! , ż, Г$ * -^ -~ o m-І »««***■£»¥*/ '-^/^t--»,f, ^^,'^й.*-^">'--.'1Х;^...л-----r^----"-«—---»»-. zgłosi? sij uo'raieVt'racjlt-ЗзЬ'^У^^вІ.ІЮІв?'!» przedstawiając 'następujące dokumenty: ."..?&-^Tf f^'?f;"V?-?/.,.г,г^^Тгґ:^~.Г., — - - i,'-.' ..' ^Va - ■ raCŁ-ry.r—. »■:-»____' ~,^.Л*Л—т-ггт!- zostaj и odia utiaisjiiŁjai *'^|i4jio rejestru pod póz.?;!*,, lazeis z ftia zoetajCft^wjlSMia. jęgot4ona ;'f.: £*•?:%-,'*■/', V,-.,.'.,. 'АіеЛвіІв'і'гоі urodzenia) j „.._i_ "'j" "••*•*"•*** j fiiciorfa i rok urod.wUa do lat 16) ■■JI^-Aa» ft> ' i dzieci Ш.., , , Wydano dnie».{.;.......Г... •.;: .-. .Г/. ?. ,... ^ ,, (л ( WAZ3A UWAGA:.. BiaiwJWe zaiwiaf iowod osobisty tle; nie może s/uzyó jako a^3, ł&'" Zaświadczenie rejestracyjne wydane Szymonowi Cybulskiemu 16.ІХ.1942 r. przez męża zaufania Ambasady RP w Melakesie. 22 ? У ...»■*»!.'. fj".!-TlpOKj^f>, .' 19 W' с T^ ДО-ЩЯСбиХВДГ Шиыону-Каряовдчу. ' Лосоц>'!ікі 1і'рі:га .{ypjsBOKOa почтовое оїдовенлз дцдо:жі«їг рн.Зологодскол оси.. і la тдашюо Вами эачшенас лдоаокоцу Ipoi-ypopj' ообб-іри,что ікігоріш;:^:.;,; [.рсосриї }стаііовлоно,чтс За пово- тво роалааовано Л деньги пс-шш в доход іооударетва, ~~~-------~~" -tif——f *—^; " ■ *~ 1*9 'г ГИіЄКЗР Przekład dokumentu Pieczęć podłużna dwujęzyczna w jęz. ros. i ukraińskim Treść pieczęci: Prokuratura ZSRR Prokurator Monasterzyskiego r-jonu Tarnopolskiego obw. 8.II №041 m. Monasterzyska Prokurator Monasterzyskiego r-jonu Tarnopolskiego obw. 1941 Ob. Cybulski Szymon s. Karola Lesopunkt Turniega. Poczta Kurżenskoje Adomski rejon Wołogocki Obwód W związku w Waszym podaniem do Adomskiej Prokuratury zawiadamiam, iż w wyniku sprawdzenia ustalono, że zostaliście przesiedleni do wschodnich obwodów ZSRR jako osadnik, a majątek spieniężono i pieniądze przekazano na skarb państwa. Prokurator Doroszenko 23 Janina JAGIELSKA RELACJA i wspomnienia z pobytu w łagrach sowieckich w latach 1944-1946 Janina Jagielska, z domu Tomasze-wicz, córka Józefa i Anny, urodziła się 13 grudnia 1922 roku w miejscowości Postawy w powiecie Dzisna na Wileńszczyźnie. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w miejscowości Królewszczyzna koło miasta Głębokie, w województwie wileńskim. Przed 1939 rokiem ukończyła czteroletnie Gimnazjum Ogólnokształcące. Po wybuchu II wojny światowej i napaści armii ZSRR na Kresy Wschodnie pozostała w swojej miejscowości i tam przetrwała okres okupacji sowieckiej, a od 1941 roku - okupacji niemieckiej. Pracowała, przypuszczalnie jako urzędniczka, na stacji kolejowej w Królewszczyźnie. Po ponownym wkroczeniu na Wileńszczyznę wojsk i władzy radzieckiej, została wkrótce aresztowana przez policję polityczną NKWD. Aresztowanie odbyło się w miejscu pracy, 13 grudnia 1944 roku (w dniu jej urodzin; skończyła 22 łata), po czym razem z dużą ilością innych aresztowanych została przewieziona do Mołodeczna. Powodem aresztowania był bezpodstawny donos o rzekomej pomocy świadczonej Niemcom oraz przynależność do harcerstwa przed wojną. Po miesięcznych przesłuchaniach (bezprzewodu sądowego), została skazana na 5 lat zesłania do obozu pracy za zdradę ojczyzny- ZSRRO). Z Mołodeczna, już po wyroku, przewieziono ją do Grodna, gdzie była więziona w bardzo ciężkich warunkach przez kolejny miesiąc. W marcu 1945 roku, więziennym transportem, została dowieziona do łagru w rejonie miejscowości Urdoma, na północ 26 od miasta Kotłas, w obwodzie Archangiełskim, w Autonomicznej Republice Korni. Przebywała tam, w kilku obozach, do listopada 1946 roku. Dramatycznie trudny okres pobytu w łagrach opisała w swoich bardzo skrótowych, niemal lakonicznych, wspomnieniach; dołączyła trzy dokumenty. Niestety nie mogliśmy uzyskać większej ilości danych biograficznych nieżyjącej już Autorki tych wspomnień. Wiadomo jedynie, że po powrocie do Polski zamieszkała w Tarnowie i wyszła za mąż za lekarza medycyny. Przypuszczalnie ukończyła studia zootechniczne, gdyż taki zawód podała w ankiecie wpisowej do Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków w lutym 1989 roku. Wówczas przekazała swoje wspomnienia, napisane w 1981 łub 1982 roku. Kontakt z Krakowem urwał się po tym, kiedy przeniosła się do nowo powstałego Oddziału Związku Sybiraków w Tarnowie. Janina Jagielska zmarła 1 lipca 1990 roku w Tarnowie. Kilka lat później zmarł również jej mąż, dzieci nie miełi. Janina Jagielska - nazwisko panieńskie - Tomaszewicz Imiona rodziców: Józef, Anna. Urodzona: 13-12.1922 w Postawach na Wileńszczyźnie Dzieciństwo i okres do momentu aresztowania spędziłam w Krółewszczyźnie pod Głębokiem na Wileńszczyźnie - w 1939 r. ukończyłam 4-letnie Gimnazjum Ogólnokształcące. I. ARESZTOWANIE I ŚLEDZTWO Zabrana zostałam w dniu 13.12.1944 r. z miejsca pracy na stacji kolejowej w Krółewszczyźnie, skąd doprowadzono mnie na posterunek milicji sowieckiej. Po kilku dniach i spędzeniu większej ilości osób z okolicy, przetransportowano nas pod eskortą do Mołodeczna. Pierwszy okres to śledztwo. Zostałyśmy umieszczone w jakimś domu mieszkalnym. W pokoju zgromadzono około 10 osób, bez żadnych wygód socjalnych. Siedziałyśmy na podłodze - za okrycie służyło to, co zdążono zabrać z domu, względnie to, co ktoś z rodziny dostarczył jeszcze w miejscu aresztowania. Na śledztwo byłam doprowadzana co noc; od godziny 22.00-23.00 do 5.00-6.00 rano. Przesłuchiwanie trwało około miesiąca. Śledztwo prowadził ten sam kapitan NKWD1, nazywał się Łopuchów. Przyczyną pozbawienia wolności był donos podpisany przez 3-ch komunistów, który odczytano mi w pierwszym dniu śledztwa. Treść tego pisma odnosiła się do okresu pracy w czasie NKWD - Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł (ros.) - Komisariat Ludowy Spraw Wewnętrznych. 29 okupacji niemieckiej na tej samej stacji kolejowej w Królewsz-czyźnie. Ponieważ w tamtych latach miałam nieźle opanowany język niemiecki, Niemcy wykorzystywali moją umiejętność do tłumaczenia niektórych tekstów polskich, musiałam też być tłumaczem w pewnych konfliktach między pracownikami - Polakami i administracją niemiecką. Zarzuty: I. Posługiwanie się językiem niemieckim na korzyść Niemców, co było przyczyną wysyłki wielu osób na roboty przymusowe w głąb Rzeszy, lub innych represji, jak więzienie. Wyjaśniałam, że w wypadkach, gdzie ujawnienie prawdy mogłoby spowodować taką sytuację - tłumaczenie moje wypadało zawsze na korzyść inwigilowanego, pomimo że byłam świadoma konsekwencji, gdyby prawda została odkryta przez okupanta. П. Podejrzenie, a nawet pewność, co do przewożenia tajnych dokumentów niemieckich na Łotwę (odwiedziłam dwukrotnie krewnych). Kapitan ten wytoczył mi w związku z tym zarzuty, że nie przekazywałam tej dokumentacji partyzantce radzieckiej. Ш. Przynależność do harcerstwa przed 1939 r. - jako dowód przedłożył zdjęcie w mundurkach harcerskich z koleżankami. W tym wypadku odpowiadałam zawsze twierdząco - zaznaczając, że harcerstwo było naszą polską organizacją młodzieżową. Śledztwo prowadzone przez tego enkawudzistę toczyło się prawie wyłącznie wokół tych 3-ch zarzutów. Każdej nocy wszystko co powiedziałam było bardzo dokładnie protokołowane, a nad ranem, gdy już słaniałam się ze zmęczenia, podpisywałam niezliczone ilości papieru. Te wielogodzinne śledztwa prowadziły do ogromnego zmęczenia i wyczerpania psychicznego. Po kilku dniach kapitan udoskonalił swój system śledczy. Z kabury wyciągał nagan, bawił się nim, rozbierał na części, rozładowywał, ponownie wkładał naboje do bębenka, celował w ścianę, a potem we mnie grożąc, że o ile nie przyznam się, zabije mnie. Taki styl śledztwa trwał już do końca. Nierzadko 30 z sąsiedniego pokoju dochodziły odgłosy przekleństw w języku rosyjskim, uderzenia głowy o ścianę i krzyki katowanych. Wyczerpanie nerwowe związane ze śledztwem wywołało bezsenność na wiele tygodni. W ostatnim dniu oświadczył mi, że jestem jako obywatelka radziecka skazana na 5 lat zsyłki za zdradę ojczyzny, a potem dodał - na nowo będzie mnie jeszcze sądzić nowa władza polska. To ostatnie zdanie tak utkwiło mi w sercu, że po powrocie do kraju niepewność i strach towarzyszyły mi jeszcze przez wiele lat. O potwornej sowieckiej machinie śledczej niech świadczy fakt, którego świadkiem byłam przez wiele dni mego tam pobytu. Pewnego dnia wprowadzono, a raczej wepchnięto dwie Rosjanki w mundurach wojskowych, jedna była sierżantem, a druga nosiła stopień oficera, była piękną przystojną blondynką. Śledztwo rozpoczęło się prawie natychmiast w niezwykle brutalnej formie. Dziewczyny były wyprowadzane z cel pośród przekleństw, a po zakończeniu przesłuchań wrzucano je do celi jak zbędne tłumoki. Pewnego ranka, tę Rosjankę, która miała stopień oficera, wprowadzono do celi na wpół przytomną, z okrwawioną twarzą, z powybijanymi zębami. Wtedy dopiero rozpoczęły się żalić nad swym losem. I cóż się okazało? W czasie działań wojennych w sierpniu 1944 r. na terenie Białorusi obydwie wpadły do niewoli niemieckiej. Niemcy całą grupę jeńców rosyjskich razem z tymi dziewczynami umieścili w stodole w jednej wsi. W nocy kilku mieszkańców tej wioski (Polacy) uwolnili jeńców, wskazując kierunek, w jakim mogły się znajdować wojska sowieckie. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności obydwie dotarły do swoich. Dopiero teraz rozpoczęła się ich gehenna. Dowództwo za to, że wpadły do niewoli, oskarżyło je o zdradę ojczyzny. Dalszy ich los nie był mi znany, gdyż w międzyczasie przeniesiono mnie do więzienia. Utrata wolności groziła za najmniejsze posądzenie. Białorusinkę z Mołodeczna zamknięto za to, że wykupiła za 2 kg słoniny od strażnika niemieckiego 2 jeńców sowieckich - współpra- 31 ca z okupantem. Razem ze mną w wagonie na etap znajdowała się staruszka Polka spod Lidy za to, że Niemcy przechowali w jej stajni zarekwirowanego konia. Donosy ogromną falą napływały do NKWD. П. WIĘZIENIE W MOŁODECZNIE I GRODNIE Do zakończenia śledztwa, które przypuszczalnie trwało około miesiąca, gdzieś w drugiej połowie stycznia przeniesiona zastałam do więzienia. W celi znalazło się 12 kobiet, posadzka stała się naszym legowiskiem, żywienie: kromka chleba i zupa „ba-łanda". Pewnej nocy otwarły się drzwi, a rozkaz „zabierajcie się" postawił nas na nogi. Uformowany pochód więźniarek dotarł do stacji kolejowej, a po załadowaniu do bydlęcych wagonów transport jeszcze o świcie ruszył w kierunku Grodna. W Grodnie zapędzono nas do pomieszczeń starego klasztoru (karmelickiego?). W olbrzymich celach stłoczono po kilkadziesiąt osób (30-40). Były to zimne o grubych murach kazamaty i tak jak wszędzie - lodowata posadzka i zgięte ramię stały się naszym posłaniem. Pozostała monotonia oczekiwania, dni płynęły, a potem zaczęły się gubić w czasie i ciężkim niepokoju. Mając w pamięci deportacje z lat 1940-41 - byłyśmy pewne, że podróż na daleki wschód jest nieunikniona. Przygnębienie stawało się coraz głębsze, a klasztor z dnia na dzień napełniał się nieszczęśnikami - kobiety i mężczyźni, młodzi, starcy, księża. Napięcie rosło - klasztor stał się olbrzymim zbiorczym obozem. Ш. TRANSPORT - ETAP W pierwszych dniach marca 1946 r. o godzinie 2-3 rano, rozwarły się znowu drzwi cel i jeszcze raz padł rozkaz „zabierajcie się". Zgarnęłyśmy nasze nędzne tobołki i po ustawieniu 32 się w czwórki, popędzane przez uzbrojonych w pistolety strażników, wpędzono nas do ciężarowych samochodów. Zima była jeszcze w pełni - śnieg i trzaskający mróz. Czarne samochody ruszyły na dworzec grodzieński pod rampę, gdzie stał przygotowany pociąg, składający się z bydlęcych towarowych wagonów, przerażająco długi. Szybko wypędzono nas z samochodów i wtłoczono do wagonu około 80 kobiet. Na razie nie było mowy o siedzeniu. Rozpoczęły się przepychanki, kłótnie, każda z nas chciała sobie wywalczyć jakiś wygodny kąt, co na razie było iluzją. Dobytek w formie tobołków chciano gdzieś ulokować. Każdą z nas przerażał otwór w podłodze - „ubikacja o najwyższym standardzie światowym". Piecyk, który stał w jednym kącie wagonu, nigdy nie został rozpalony, nie było opału. Otwory górne wagonu były zadrutowane kolczatką. Gdy szary świt rozjaśnił nieco ciemności nocy i zbladły światła rampy, w pewnej odległości od pociągu poczęli powoli i nieśmiało gromadzić się ludzie z Grodna i okolicy, przeważnie kobiety z dziećmi. Z tłumu nieśmiało zrazu, a potem coraz natarczywiej odzywały się wołania połączone z płaczem i łkaniem, pytania o swych najbliższych. Od czasu da czasu ktoś krzyknął przez otwór: „tu jestem", „żegnaj matko, niech Bóg prowadzi" - i wiele, wiele pełnych rozpaczy urywanych zdań. Padały imiona, nazwiska, nazwy miejscowości. Najbliżsi stali w oddaleniu od wagonów zamknięci kordonem enkawudzistów - wręczenie najskromniejszej paczki było niemożliwe. W jakiś niewyjaśniony sposób dowiedziałyśmy się, że gdzieś dalej na stacji stoi pociąg z repatriantami do Polski. Enkawudziści na podstawie listy wysupływali z wagonów przez siebie podejrzanych i przewozili ich do więzienia, przygotowując nowy transport w kierunku przeciwnym. Działy się tam podobno sceny nie do opisania. Dla nas było to uderzenie, które odbierało resztki nadziei. Pociąg ruszył pośród odgłosów płaczu, krzyków, pożegnań i modlitwy tych co żegnali i tych zamkniętych jak bydło. 33 O dziwo, po kilkunastu godzinach jazdy, każda z nas znalazła miejsce siedzące lub stojące. Pociąg kierował się na północny wschód. Wagony były szczelnie zamknięte, otwierano je raz w ciągu dnia, gdy podawano wodę z lodem do picia, kromkę chleba i kawałek kaszanki. A temu wszystkiemu, tej głodowej biesiadzie towarzyszył straszliwy łomot drewnianym młotem o ściany i dach wagonu. Sprawdzano czy deski wagonu są całe - w ten sposób opiekowano się nami, „chroniono" nas przed pokusą wybrania wolności. I niewiarygodne - w którymś z mroźnych dni rozległy się okropne krzyki i strzały strażników, ścigających bohaterską uciekinierkę z sąsiedniego wagonu - tryumfalne ordynarne śmiechy enkawudzistów i rozpaczliwy płacz nieszczęsnej były wyraźnym znakiem, jak to się zakończyć musiało. A mróz wzrastał w miarę jak pociąg przesuwał się na wschód. Transport powoli mijał miasta: Smoleńsk, Jarosławl, Rybińsk. W Jarosławiu urządzono nam wśród trzaskającego mrozu kąpiel. Bez osuszania, po wciągnięciu zawszonej i brudnej odzieży, zapędzono nas z powrotem do wagonów. Mijały dni i noce pełne smrodu, zaduchu i zimna. Eszelon minął miasto Kotłas, a transport wlókł się dalej. Wreszcie któregoś dnia zatrzymał się pośród zaśnieżonych rozległych równin w rejonie miejscowości Urdoma i rzeki Wyczegda. IV. OBÓZ-ŁAGIER W zupełnie odludnym miejscu wyładowano 200 kobiet, pomiędzy którymi znalazłam się i ja. I popędzono nas jak stado owiec na odstrzał gdzieś do obozu, którego na szarym i smutnym horyzoncie dostrzec nie było można. Brnęłyśmy po pas w śniegu, a uzbrojeni konwojenci rozjeżdżali na nartach jak owczarki, gnając nas w wiadomym sobie kierunku. 34 Ten pierwszy mój podobóz składał się z równolegle do siebie usytuowanych ziemianek2, długości około 60 m, z dwoma wejściami. Mniej więcej w połowie ziemianki stal gliniany piecyk, którego zadaniem było ogrzanie grubej obsypanej ziemią budowli. Piętrowe prycze biegły w dwu rzędach z przejściem w środku. Po kilku dniach ścięto nam włosy. Równolegle z tym zabiegiem specjalna komisja składająca się z oficerów NKWD dokonała przeglądu i oceny zdatności do pracy każdej z nas, typując właściwą kategorię. Były to upokarzające godziny. Wszystkie z nas otrzymały kategorię I-szą, a więc uznano nas za zdolne do najcięższych prac w lesie i obciążono najwyższą normą wydajności pracy. Naiwność nasza była bezgraniczna - nie zdawałyśmy sobie sprawy, że wrzucono nas do straszliwej i bezlitosnej maszyny. Ostatnia, IV-ta kategoria była przeznaczona dla osób starych, niedołężnych, wyznaczonych do czynności porządkowych. Otrzymałyśmy zimowe ubrania robocze, na które składały się: watowana kufajka, spodnie, na to długa kufajka (buszłat), męskie kalesony i koszula, watowane pończochy (czułki), które ochraniano przed zamoczeniem i zniszczeniem specjalnie uformowanymi kawałkami opon (czunie, łączone i przytwierdzane z ogromnym trudem każdego ranka przy pomocy drutu). Po kilkunastu dniach otrzymała każda z nas koc, podobno rzecz, o której w latach wcześniejszych nikomu nawet się nie śniło. Okrycie głowy - czapka watowana. Ubrania letnie: Frontowe drelichowe ubrania, bluzy i bryczesy, nierzadko wyplamione. Jako osłona przed komarami służyły nakomarni-ki, sporządzone z białego płótna i siatki opadającej na szyję i tam wiązanej - ochrona ta nie była skuteczna. Jako obuwie w okresie letnim służyły trepy o grubej drewnianej podeszwie i brezentowym wierzchu. Obuwie to doprowadzało wiele z nas Ziemianka (ros.) - lepianka. 35 do niespotykanych udręk - marsz w czasie odwilży po ciężkim i grząskim terenie powodował, że po kilkudziesięciu krokach wnętrze buta wypełniało się zimną nieprzyjemną mazią. Odpoczynek w nocy zamieniał się w walkę z wszami i pluskwami. W czasie krótkiego lata dostawałam się na stryszek na szczycie ziemianki, gdzie na suchym piasku zasypiałam na kilka godzin. Oprócz ziemianek w obrębie obozu znajdował się barak z kuchnią, magazynem, stołówką i czymś, co nazywano izbą sanitarną. Obóz zabezpieczony był opłotowaniem z pali i drutu kolczastego, na jego czterech narożach stały 4 drewniane wieżyczki, na których znajdowały się uzbrojone posterunki. Warunki higieniczne i sanitarne w ogóle nie istniały. Wodę dostarczano wyłącznie do picia, a mycie odbywało się przy pomocy śniegu i odrobiny płynnego mydła. Całe tygodnie chodziłyśmy brudne, śmierdzące i zawszone. W dodatku po kilku tygodniach wszystkie z nas zostały dotknięte świerzbem. Ta męcząca choroba skóry towarzyszyła mi w ciągu całego pobytu w łagrach. Brak było jakiegokolwiek leku. Wyleczyłam się dopiero po powrocie do Kraju. Wyżywienie uzależnione było od wykonania normy - po kilku dniach pracy w tajdze zrozumiałam, że normy nigdy nie wykonam i skazana jestem od początku na chroniczny głód - a może śmierć w tej straszliwej głuszy. Śniadanie o świcie składało się z zupy (bałanda) i kromki chleba od 5-Ю dkg, na obiad podobna zupa dowożona do lasu, po przyjściu z pracy zupa i podobna ilość chleba jak rano. Osoby wykonujące plan otrzymywały większą ilość chleba, nie pamiętam już teraz ile to wynosiło, oraz na dodatek wieczorem prażony groch lub kukurydzę. Zupa składała się z ciepłej wody i pewnej ilości ziaren kukurydzy. Stosunki i atmosfera wśród towarzyszek niedoli były znośne, a nawet dobre. Każda z nas znosiła swój los wyjątkowo cierpliwie. Nie dochodziło do tarć i kłótni, nawet, gdy w późniejszym okresie doszlusowały do naszej ziemianki 2 brygady recydywistek Rosjanek. Ich obecność 36 dała o sobie znać zniknięciem całego naszego dobytku pewnego wieczoru po powrocie z lasu. Od tego dnia doszła do naszego obozowego życia jeszcze jedna zmora - złodziejstwo. V. PRACA O godzinie 5-tej rano wchodził do ziemianki mężczyzna (dyżurny), który zawołaniem: „podjom"3 zrywał nas obolałe i przypominał, że rozpoczął się nowy dzień mordęgi. Założenie ubrania, osłonięcie nóg przed mrozem, drutowanie kawałków opon stawało się z dnia na dzień coraz większym wysiłkiem, szczególnie po kilkunastu dniach, gdy głód i mordercza praca w lesie powoli, a potem coraz szybciej poczęły wycieńczać organizm. Takie pojęcia czy określenia, jak mycie, toaleta, szczotka do zębów, z wolna ulegały zapomnieniu. Potem każda z nas brała swoją blaszankę i kierowała swe kroki do kuchni. Po godzinie takiej kotłowaniny prawie w ciemnościach - (mrok ziemianki rozświetlał nikły blask namiastki lampy naftowej, sporządzonej z puszki blaszanej i knota zanurzonego w nafcie) - zbierałyśmy się przed bramą. Tam „strzelec" przejmował grupę więźniarek - około 30 osób i pod bagnetem nakazywał wymarsz w kierunku lasu. Drogi prowadzące do miejsca pracy zawsze były inne, zawsze brnęłyśmy po pas w śniegu i ani razu nie przeszłyśmy drogą przetartą. Marsz trwał w jedną stronę około 2 godzin (5-15 km), a praca trwała od świtu do zachodu słońca