1181
Szczegóły |
Tytuł |
1181 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1181 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1181 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1181 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May
"Blekitno-purowy Matuzalem"Y ~ R O 1. 't~'1 ~Y
B~ I(ItNO.PURPUROWY
Akcj a tej powie�ci toczy si� n a nietypowym
dla Karola Maya terenie, w Chinach. Mo�na
wszak�e powiedzie�, i� przez to atrakcyjno��
fabu�y tylko zyskuje.
Wyprawa kilku Europejczyk�w w g��b Pa�stwa
�rodka obfituje w szereg niecodziennych przyg�d.
Mandaryni, piraci, przeprawy przez g�ry
i zawrotne przepa�cie, chi�skie wi�zienia
oraz �wi�tynie, wszystko to znajdziesz w tej
ksi��ce.
Po prostu ca�y May.
S�owo honoru
By� �yw� legend�, owego uniwersyteckiego miasteczka i swojejAl-
mae Matris.
Od B�gwie ilu semestr�w mieszka�w Pieprzowym Zau�ku i studio-
wa� - no tak, kt� to m�g�by powiedzie�, co w�a�ciwie b��kitno-pur-
purowy Matuzalem studiowa�! Gdyby� czytelniku z ciekawo�ci zapy-
ta� o przedmiot tych studi�w, dosta�by� odpowied�, ale odpowied�
znaczon� kling�, odpowied� nie byle jak�. Matuzalem bowiem uci~c-
dzi� s�usznie za najlepszego szermierza. O czasie co do minuty ozna-
czonym Matuzalem wychodzi� z domu, w kt�rym mie�ci� si� na par-
terze wspaniale urz�dzony sklep herbaty Chi�czyka Ye-Kin-Li, prze-
chodzi� przez ulic� w towarzystwie swego s�u��cego, skr�ca� na prawo
w ulic� Humboldta i znika� tam za drzwiami "Pocztyliona z Niniwy".
'Pak� to niecodzienn� nazw� ochrzcili studenci popularn� piwiar-
ni�. O dok�adnie okre�lonej chwili opuszcza� ten lokal i wraca� t�
sam� drog� do domu.
Powtarza�a si� ta w�dr�wka regularnie trzy razy dziennie: przed
obiadem, po obiedzie i wieczorem.
Odbywa�a si� z tak� regularno�ci�, �e mieszka�cy ulicy Humboldta
S
i Pieprzowego Zau�ka nakr�cali zegary wed�ug odg�osu krok�w Ma-
tuzalema.
Lecz oto pewnego dnia daremnie wypatrywano b��kitno-purpuro-
wego Matuzalema. Dziwiono si� i potrz�sano g�owami. Kiedy nie
ukaza� si� r�wnie� nast�pnego dnia, zdziwienie ust�pi�o miejsca nie-
pokojowi. Na trzeci wreszcie dzie� postanowiono zasi�gn�� j�zyka u
jego gospodyni, pani Stein. Okaza�o si�, �e student ui�ci� komorne za
dwa lata z g�ry i znik�, przepad�. Ale gdzie? Na �aden �lad nie
naprowadzi�y wiadomo�ci, uzyskane od pani Stein. '1'ajemniczo��
sprawy pot�gowa�o r�wnoczesne znikni�cie syna gospodyni. Musia�a
ona zatem zna� cel podr�y. Uporezywie jednak odmawia�a informa-
cji, tak wi�c wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa, mieszka�cy
Pieprzowego Zau�ka znale�li si� w obliczu zagadki, kt�rej rozwik�a-
nie nale�a�o zostawi� przysz�o�ci.
Lecz owego przedpo�udnia, kiedy b��kitno-purpurowy Matuzalem
po raz ostatni zjawi� si� w "Pocztylionie z Niniwy", sam nawet nie
przypuszcza�, �e nie wr�ci tutaj nie tylko po obiedzie, ale przez d�ugie
miesi�ce.
Jak zazwyczaj, z dostojn�, nied�wiedziowat� powolno�ci� kroczy�
po ulicy Humboldta, z powrotem do domu, ubawiony w g��bi duszy
zainteresowaniem, jakiego teraz, podobnie jak i zawsze, by� sprawc�.
O tak, jego widok by� nie lada atrakcj�.
Wysoki i szeroki, doprawdy z rodu olbrzym�w, pcha� przed sob�
sw�j hektolitrowy brzuch z dostojno�ci� chi�skiego mandaryna pier-
wszej rangi. Broda ciemna, szeroka, starannie piel�gnowana, okala�a
twarz, odznaczaj�c� si� ow� osobliw� pe�ni� i barw�, kt�re stanowi�
wy��czny przywilej Germanina, kt�ry pyszni si�, �e niemieckie piwo
przewy�sza wszystkie inne narodowe trunki. Na ukos poprzez ca�� t�
pe�n� i barwn� twarz ci�gn�a si� szeroka blizna, dziel�c na dwie
nier�wne cz�ci nos - ale co za nos! W pierwszej fazie rozwoju by�
prawdopodobnie tym, co nazywaj� orlim nosem, z biegiem czasu
ostre kontury nabiera�y tuszy, z ka�dym semestrem coraz to
6
znaczniejszej. Na domiar nos obleka� si� barw�, kt�ra w swoim czasie
przechodzi�a przez wszystkie odcienie, od jaskrawego koloru surowe-
go mi�sa do g��bokiego b��kitno-purpurowego. W�a�ciciel tego no-
chala twierdzi�, �e ta kolorystyka jest nast�pstwem rany, zadanej
szabl�; korporanci natomiast byli odmiennego zdania.
'Pdk czy owak, jedno nale�y stwierdzi�: w�a�nie kolor nosa oraz
niezwyk�a ilo�� semestr�w nada�y naszemu bohaterowi przezwisko
b��kitno-purpurowego Matuzalema.
Nasz bohater nosi� sznurowany surdut z b��kitnego aksamitu,
czerwon� kamizelk�, bia�e sk�rzane spodnie i wysokie lakierowane
buty z ogromnymi, stale brz�kaj�cymi, meksyka�skiego pochodzenia,
ostrogami, o k�kach ogromnej �rednicy. Na spadaj�cych na plecy
g�stych lokach siedzia�a czapeczka cerevis. R�ce spoczywa�y zazwyczaj
w kieszeniach spodni. Mi�dzy z�bami tkwi� ustnik perskiego cybucha
wodnego, a nad ustnikiem unosi�y si� g�ste k��by dymu.
Przed Matuzalemem st�pa� ci�ko ogromny nowofundlandczyk,
trzymaj�cy w pysku dwulitrowy kufel swego pana.
Za Matuzalemem kroczy� jego czy�cibut, trzymaj�c w lewej r�ce
cybuch wodny, kt�ry mie�ci� co najmniej funt tytoniu! Ponad met-
rowa rurka gumowa sz�a do ust pykaj�cego studenta. W prawej za�
r�ce s�ugus trzyma�, niczym karabin, d�ugi, cienki przedmiot, w kt�-
rym przechodnie, ku swemu zdumieniu, poznawali po prostu ob�j.
Znakomity ten instrument by� przeznaczony do dawania sygna��w
piwoszom, do u�wietnienia niezliczonych hura, stu lat i do akompa-
niamentu studenckim pie�niom.
Nosiciel fajki oraz oboju wydawa� si� , tak, jak i jego pan, wielkim
orygina�em. Z twarzy , upstrzonej niezliczonymi brodawkami i bruz-
dami, kt�re zatar�y tak zwane rysy, nie spos�b by�o okre�li� wieku.
Gdy kroczy� butnie za swoim panem, na nim tylko skupiaj�c uwag�,
mo�na mu by�o przypisa� lat przesz�o czterdzie�ci. W przyst�pie
dobrego humoru, kiedy chytrze b�yska� ma�ymi oczkami, kiedy uwija�
si� zr�cznie i okazywa� niespo�yt� �wawo��, w�wczas niewiele ponad
dwadzie�cia. Gdy go o wiek pytano, nigdy nie odpowiada�. 'Pdi� go
podobnie, jak ilo�� semestr�w swego pana i rozkazodawcy.
D�uga, szczup�a posta� by�a ubrana niemal tak, jak Matuzalem;
tylko zamiast cerevis nosi� na strzy�onej kr�tko g�owie czapk� z
bia�ego p��tna bez daszka, przypominaj�c� ko�paki kucharzy i cu-
kiernik�w.
'Ihk to kroczyli ulic� Humboldta, a nast�pnie Pieprzowym Zau�-
kiem, na przedzie pies, za nim pan, a na ko�cu pucybut; ka�dy
zachowywa� jednakow� niemal godno�� i majestat. Przechodnie od-
prowadzali ich u�miechni�tymi spojrzeniami.
Zamierzali wej�� do sieni domu, gdy w tej samej chwili otworzy�y
si� drzwi chi�skiego sklepu i na progu ukaza� si� w�a�ciciel w szero-
kim, oryginalnym stroju Niebia�skiego Pa�stwa. By� wielkim przyja-
cielem studenta; nauczy� si� od niego niemieckiego j�zyka, w zamian
wtajemniczywszy go w trudne arkana chi�skiej mowy. Dzi�ki temu
Matuzalem w owym czasie w�ada� ju� chi�skim wcale zno�nie.
- Tszing! - powita� go g��bokim uk�onem kupiec.
- Tszing, tszing; m�j drogi Ye-Kin-Li! - odpowiedzia� student
silnym basem. - Czy zamierza pan wyj��?
-J's sze tsze. Tszu!'Pdk, panie. Na policj�,
- Na policj�? Co pana tam prowadzi? Czy znalaz� pan jaki� zgu-
biony klucz? A mo�e ma pan odsiedzie� kar� za podrabianie herba-
ty?
Chi�czyk, przebieraj�c palcami po warkoczu; wysoko wzni�s� bez-
w�ose brwi i odrzek�:
- Pan sobie kpi ze mnie! Ye-Kin-Li nigdy nie b�dzie karany, al-
bowiem towar, kt�ry sprzedaje, jest niefa�szowany, tani i czysty. Rzecz
w tym, �e dosta�em list z ojczyzny i mam go przekaza~ pewnemu
tutejszemu obywatelowi. Poniewa� nie znalaz�em jego nazwiska w
ksi�dze adresowej, wi�c zwr�c� si� po informacj� do urz�du.
- Nie trud� si�, m�j czcigodny. Najpewniejsza ksi�ga adresowa
spoczywa tutaj - m�wi�c to, wskaza� na w�asne czo�o - nie darmo
8
nazywaj� mnie Matuzalemem. Wielu si� rodzi i wielu umiera. Ty-
si�ce przybywaj� jako zielone m�odziki i odchodz� jako bladzi fili-
strzy; ja jeden zostaj�, jak ska�a po�r�d lotnych piask�w. Nazwisko
ich uwieczni�em w niewydrukowanych jeszcze rocznikach mego ge-
niuszu. Jak�e wi�c brzmi nazwisko poszukiwanego obywatela?
Kupiec wyci�gn�� z r�kawa list i pokaza� studentowi. Chi�czycy,
jak wiadomo traktuj� r�kawy jako kieszenie. List nie mia� znaczka,
ani stempla. Pewnie przyby� wraz z jak�� przesy�k�.
Adres, kre�lony nie pi�rem, lecz p�dzelkiem, brzmia�, jak nast�-
puje:
Do naucryciela J�zefa Ferdynanda ,Steina, dawniej zamieszka�ego
prry ulicy G�rnej 12, parter; lub do jego krewnych.
Student z namys�em wpatrywa� si� w papier.
- Hm! - rzek�. - A wi�c nie mo�na go znale�� w ksi��ce adreso-
wej?
- Nie.
- Ja te� mog� potwierdzi�, �e nie ma tutaj nauczyciela o podob-
nym nazwisku. Zapewne adresat ju� nie �yje. Chyba jest to nie-
boszczyk, ma��onek mojej gospodyni! Powierz mi pan t� episto�� na
kilka chwil, drogi przyjacielu! Sprawdz� to.
Rzek�szy to, ruszy� na schody. Pies z pucybutem, kt�rzy si� zat-
rzymali za przyk�adem swego pana, nie spodziewali si� takiego nag�e-
go wyskoku. Nowofundlandczyk da� susa w bok; pucybut stara� si�
zachowa~ godno��. Trzeba doda�, �e Matuzalem podczas rozmowy
wyj�� z ust ustnik fajki, teraz za�,~vetkn�� go z powrotem. Gdyby
jednak pucybut dotrzyma� mu kroku, nie dosz�oby do nieszcz�cia.
Jego powolno�� sprawi�a, �e rurka gumowa, wyci�gni�ta nadmier-
nie, wyrwa�a mu z r�ki szklan� bani� fajki. Pragn�c j� uchwyci�,
pogorszy� jeszcze sytuacj�, ba�ka polecia�a na psa i rozbi�a si� w
kawa�ki; jej gor�ca zawarto�� rozla�a si� po szyi nowofundlandczy-
ka.Ocala�e resztki cybucha powl�k� za sob� mkn�cy po schodach
student, kt�ry dopiero po chwili spostrzeg� katastrof�, zatrzyma� si�
9
i odwr�ci�.
Przekona� si�, �e ocala�a jedynie rurka i nasada fajki. Pies g�o�no
szczeka�, pucybut przewr�ci� si� na psa i le�a� plackiem, nie wypusz-
czaj�c z r�k oboju. Chi�czyk sta� nad nim, z�o�ywszy d�onie i wo�a�
przestraszony:
-O Nieou-nieou-nieou! Chi-tchin, chi-tchin! Chi-nieou!
Wszystko razem sk�ada�o si� na tak komiczny obraz, �e student nie
pomy�la� nawet o stanie swej cennej fajki, lecz �miej�c si�, zawo�a�:
- Ale�, Godfrydzie de Bouillon, c�e� ty narobi�!
Ti~zeba wiedzie�, �e s�uga Matuzalema z niepami�tnych ju� przy-
czyn otrzyma� od studenterii przezwisko Godfryda de Bouillon. Sko-
czy� na r�wne nogi i odpowiedzia� z w�ciek�o�ci� raczej, ni� z zak�o-
potaniem:
- C� ja narobi�em? Niby ja to narobi�em? Kto wyrwa� mi z r�ki
wodny g�obus i kto mnie rozci�gn�� wraz z obojem na niego�cinnym
bruku? Wraca ci cz�ek w pe�ni dostoje�stwa od bo�ka Bachusa do
swoich domowych pieleszy i ledwie zd��y� stan�� przed bram�, a tu ci
na drodze taka pokraka z warkoczem i wyzywa si� od nieou ! A propos,
co to w�a�ciwie znaczy?
Ostatnie gniewne pytanie by�o skierowane do Chi�czyka. Lecz od-
powiedzia� student:
- Nieou oznacza wo�u. 'Ii~zy razy powt�rzone oznacza trzykrotne
bydl�.
- Pi�knie! A chi-tchin?
- Ofiara losu, niezgu�a, powolny Sancho Pansa.
-Jeszcze pi�kniej! Panie Ye-Kin-Li, zamierza� pan si� sam prze-
spacerowa� do komisariatu; zbyteczna fatyga, �askawy panie, gdy�
ka�� tam pana zaprowadzi�! Posadzimy pana za kratki. Wprz�d
jednak�e pragn� panu pokaza�, jak to za pomoc� swego ulubionego
instrumentu odpowiada na podobne obelgi ka�dy muzykalnie wyksz-
ta�cony Europejczyk.
Podni�s� ob�j, uj�� go jak maczug� i tak uzbrojony, sun�� ku
Chi�czykowi. Czy� kupiec musi by� bohaterem? Ye-Kin-Li uwa�a�,
�e najlepiej b�dzie zrejterowa�. Wpad� do sklepu i zaryglowa� za sob�
drzwi.
- Ot� to, ukry� si� za kulisami - roze�mia� si� Godfryd de Bo-
uillon. - Zwyci�y�em. Zrzekam si� owoc�w wiktorii i zajm� si�
raczej str�caniem w szcz�liwe mroki zapomnienia tych oto szcz�t-
k�w b�ogiej, pe�nej chwa�y przesz�o�ci.
Zako�czywszy oracj� tym pysznym frazesem, zacz�� zbiera� kawa�-
ki szk�a. Matuzalem rzuci� ocala�� rurk� gumow� i poszed� do gospo-
dyni.
Zajmowa�a pokoik z ma�� alkow�. Reszt� pokoi swego mieszkania
wynajmowa�a studentom, w ten spos�b �ataj�c swoje nieszczeg�lne
finanse. By�a wdow� po nauczycielu i otrzymywa�a nader n�dzn�
rent�. Niejedn� noc musia�a sp�dzi� na szyciu lub nad krosnami,
byleby ustrzec przed n�dz� siebie i swoje dzieci.
Dopiero wprowadzenie si� Matuzalema polepszy�o stan material-
ny rodziny. Poprzedni sublokatorzy nie p�acili dobrze i przysparzali
jej k�opot�w. Matuzalem natomiast by� bogaty i odznacza� si� dobrym
sercem. Nie tylko regularnie p�aci� komorne, lecz ponadto zasila� j�
prezentami. Szybko te� powzi�� serdeczn� sympati� do starannie
wychowanych dzieci Steinowej. Sprawia�o mu szczer� przyjemno��,
kiedy nazywa�y go "wujkiem" i naprawd� dba� o nie niczym bliski
krewny.
Ryszard, najstarszy syn wdowy, by� nader utalentowanym ch�o-
pcem. Nauczyciele lubili go i radzili matce, aby nie przerywa�a jego
nauki. Niestety, c� mog�a pocz�� uboga wdowa. 'Ib by� pow�d jej
najwi�kszych zgryzot. Wiedzia�a wprawdzie, �e rzemios�o zapewni
Ryszardowi dobrobyt, ale serce odczuwa�o bole�nie brak �rodk�w do
zapewnienia synowi, odpowiadaj�cej jego zdolno�ciom, edukacji.
Pewnego wieczora przyszed� do niej Matuzalem i rozm�wi� si�
z ni� na ten temat z w�a�ciw� sobie bezpo�rednio�ci�. Aczkol-
wiek zachwycona, odrzuci�a z miejsca jego propozycj�. Student,
11
niestrapiony odmow�, zakoficzy� rozmow� zdecydowanym o�wiad-
czeniem:
- Droga pani Stein, zauwa�y�a pani chyba, �e niech�tnie m�wi� o
sobie i swoich sprawach osobistych. Dzi� zrobi� wyj�tek. M�j ojciec,
bogaty piwowar, by� o tyle ambitny, �e chcia� si� poszczyci� uczonym
i s�awnym synem. Ja sprzeciwia�em si�, albowiem chcia�em zosta� tym,
czym by� m�j ojciec, mianowicie piwowarem. Lecz op�r na nic si�
zda�. Musia�em deklinowa� faba-b�b, aczkolwiek przenosi�em chmiel
nad wszystkie boby. O dalszych losach wol� milcze�. Ojciec prze-
kszta�ci� przedsi�biorstwo w towarzystwo akcyjne i zostawi� po sobie
znaczny maj�tek. Ja doci�gn��em zaledwie do omsza�ej g�owy, to
znaczy do weso�ego bursza. Zaczynam teraz dopiero bole�nie odczu-
wa� ca�� pustk� takiego bezcelowego istnienia; nie chc� by� d�u�ej
rozleniwionym paso�ytem. Pragn� czyn�w, a m�j pierwszy czyn niech
polega na tym, �e syn pani b�dzie odkupieniem za stracony czas moich
studi�w. On b�dzie si� uczy�, a ja b�d� op�aca� jego nauk�. Nie
powinno to przygn�bia� pani, gdy� nie b�dzie pani moim d�u�nikiem.
Sp�ac� d�ug, kt�ry ci�ko obarcza moje serce. Pozwalaj�c roztoczy�
piecz� nad synem, wy�wiadczy mi pani zarazem wielk� przys�ug�,
kt�rej nigdy pani nie zapomn�. A zatem niech si� pani zgodzi, niech
pani da r�k� i przestafimy wa�kowa� ten temat!
Odt�d Ryszard zacz�� ucz�szcza� do gimnazjum. Matuzalem czu-
wa� nad nim, jak kwoka nad swym jedynym piskl�ciem. Piskl� mia�o
ju� teraz lat siedemna�cie i zadawa�o sobie wiele trudu, aby nie za-
wie�� nadziei matki i "wuja" Matuzalema.
Wchodz�c do pokoju z niezwyk�ym listem z Chin student mia�
przed sob� obrazek rodzajowy, kt�ry mo�na by�o zaopatrzy� tytu�em
"rodzina przy pracy". Pani Stein prasowa�a. Uczefi siedzia� pochylony
nad map�, po kt�rej liniach wodzi� o��wkiem. Jego m�odsza siostra
siedzia�a przy maszynie do szycia, podarowanej na gwiazdk� przez
Matuzalema, ma�y za� sze�cioletni Walter przycupn�� za piecem,
poch�oni�ty r�wnie� podarunkiem gwiazdkowym. Past� naciera� buty
12
swojej lalki. Kosztowa�o go to wiele potu, a �e ociera� �ciekaj�ce
krople nie r�k�, lecz szczotk�, przeto wkr�tce upodobni� si� do
murzy�skiego dziecka.
Matuzalem z miejsca przyst�pi� do rzeczy.
- Pani Stein? - zapyta�. - Czy mieszka�a pani kiedy� przy ulicy
G�rnej 12, na parterze?
- Tak.
- Czy m�owi pani by�o na imi� J�zef Ferdynand?
-1'ak.
- Zgadza si�. List do pani!
Poda� jej kopert�. Przeczyta�a adres i zapyta�a zdziwiona:
- Nie z poczty? Sk�d�e pan to przyni�s�?
- Z Chin. Wr�czy� mi Ye-Kin-Li.
- Z Chin! Kt� m�g� go stamt�d przys�a�?'Ihn list nie jest do mnie.
- Do pani. Adres nie pozostawia w�tpliwo�ci.
- Prosz� ci�, matko, poka� mi list, - odezwa� si� Ryszard i pod-
szed� do nich.
Obejrza� adres i zdecydowa�:
- List adresowany do ojca. Ojciec nie �yje, wi�c mam prawo go
otworzy�.
M�wi�c to, rozci�� kopert� scyzorykiem. Wyj�wszy g�sto zapisany
arkusik papieru, spojrza� przede wszystkim na podpis.
- Od stryja Daniela! - zawo�a� natychmiast.
- Przecie� stryj przebywa� w Ameryce i wszelki �lad po nim za-
gin�� - odpowiedzia�a matka.
- Nie umar� zatem, jak s�dzili�my. Co za szcz�cie, �e �yje! Zoba-
czymy, co pisze. Przeczytam na g�os.
Matuzalem chcia� si� oddali�; matka i syn poprosili go, aby po-
zosta�, nie mieli bowiem przed nim tajemnic. 'Ii~e�� listu musia�a by�
nader wa�na, je�li student bawi� u swej gospodyni przesz�o godzin�.
Pucybut, przechodz�c ko�o drzwi, zatrzyma� si� s�ysz�c g�o�n� rozmo-
w�. Nie m�g� podchwyci� poszczeg�lnych s��w, ale zrozumia�, �e
13
toczy si� gor�ca dyskusja.
- Wygl�da mi to na co� w rodzaju narady wojennej - mrukn�� do
siebie. - Wycofam si� czym pr�dzej, aby nie pa�� zdeptanym ob-
casem awangardy.
Zmiarkowa� to wcale sprytnie. Ledwo zd��y� si� oddali�, wypad�
jego pan i rozkazodawca, wbieg� do swego mieszkania, uchwyci�
pucybuta za ramiona i zawo�a� rado�nie:
- Godfrydzie, precz z gnu�nym �yciem! Udajemy si� w podr�!
- 1'dk! Dok�d? Mo�e znowu do Guterbock, aby skosztowa�
tamtejszego wina?
Przy tej wzmiance zrobi� kwa�n� min�.
- Nie, nie, dalej, znacznie dalej! Czy jeste� bratku, sk�onny do
choroby morskiej?
- Niebywale!
- Sk�d wiesz?
- M�j i�cie germa�ski �o��dek nie znosi wody; trawi wy��cznie
szlachetne trunki.
- W takim razie ty zostaniesz tutaj, a ja pojad� nad morze!
- Ba, mo�na jecha� nad morze, nie nabawiaj�c si� choroby mor-
skiej. Ti~zeba tylko pozosta� na brzegu.
- Ale ja zamierzam przep�yn�� przez morze do Azji!
- Wielkie nieba! - zawo�a� Godfryd, sk�adaj�c d�onie, jak do
modlitwy. - Dok�d?
- Do Chin!
-Jeste�my ju� w Chinach - s�u��cy szerokim gestem zakre�li� �uk
dooko�a siebie.
Poniek�d mia� s�uszno�~. Matuzalem, zaprzyja�niwszy si� z ku-
pcem chi�skim, sta� si� nami�tnym zbieraczem chi�szczyzny. Na
�cianach wisia�y, a na sto�ach le�a�y naczynia, or�, instrumenty mu-
zyczne i ca�e mn�stwo zabytk�w, pochodz�cych z Pa�stwa �rodka.
- Zb sztuczne Chiny, ja pragn� ujrze� prawdziwe - odpowiedzia�
student. Z podniecenia twarz jego nabra�a rumiefic�w, nos ton�w
14
ultramarynowych. - Skoro si� l�kasz morza, zosta� tutaj i z nud�w
zajmij si� zbijaniem b�kbw!
Pucybut podni�s� r�ce do g�ry, wyprostowa� si� w ca�ej okaza�o�-
ci i rzek�:
- Co? Jak? Ja, znakomity Godfryd de Bouillon, zaci�ty wr�g
wszystkich Saracen�w, mia�bym l�ka� si� morza? Ho, ho, wiele so-
bie robi� z takiej starej �ledziowej kadzi! Zreszt�, jakkolwiek b�d�,
musz� z panem jecha�, poniewa� jestem panu niezb�dny. Kto panu
b�dzie czy�ci� buty, kto odkurzy odzie�, kto nape�ni faj k�, kto nakr�ci
zegar i kto wreszcie powie przy jedzeniu "smacznego"? Tylko ja! A
zatem dotrzymam panu towarzystwa, o ile ta eskapada chifiska nie
jest zwyk�� drwin�, kt�r� sobie sk�din�d zreszt� wypraszam!
- 'Ib nie kpiny, mbj dobry cz�owieku. Nie mam czasu na dalsze
wyja�nienia, gdy� jutro rano wyje�d�amy pierwszym poci�giem, naj-
pierw do mojej posiad�o�ci i do poselstwa. 'I~raz musz� �pieszy� do
bankiera, do policji i do sklep�w, aby zakupi� tysi�ce niezb�dnych
rzeczy. Ryszard jedzie z nami i ...
- Rysz... ! - przerwa� czy�cibut, ze zdumienia nie mog�c dokofi-
czy� s�owa.
-'Pdk! W jego to sprawie ruszamy w podr�. Je�li nie po�piesz�
si� tak, aby�my'ju� jutro byli za g�rami i rzekami, to ca�y m�j pi�kny
plan mo�e spali� na panewce. Prawd� m�wi�c, sko�owa�em jego
matk�. Musimy jecha�, zanim si� zastanowi i opami�ta.
Za chwil� nie by�o go ju� w pokoju. Godfryd potrz�sn�� g�ow�,
podrapa� si� za uszami, spojrza� na wielkiego chi�skiego smoka, kt�ry
wisia� na suficie i paln�� mu przem�wienie:
- S�uchasz ty stary ba�wanie i patrzysz mi szyderczo w oczy! Nigdy
nie ufa�em ci zbytnio. Odk�d wzi��e� w pacht nasz pokojowy zenit,
zapanowa�y u nas prawdziwie chi�skie porz�dki. Podejrzewa�em ci�
nawet, �e ko�o p�nocy wa��sasz si� po wszystkich k�tach w postaci
ducha i ukazujesz si� Matuzalemowi w snach; to� ty go natchn�� my�l�
porzucenia drogiej ojczyzny, aby nad brzegami ��tego Morza na
antypodach pa�aszowa� pieczone robaki, sma�one stonogi, gotowane
�aby, marynowane salamandry i peklowane ogony szczurze. Wstyd�
si�! Nie b�dziesz si� jednak pyszni�, �e� go powi�d� na zatracenie.
Niedoczekanie twoje! B�d� mu towarzyszy�, jako jego jutrzenka i
gwiazda wieczozna. Podejmiemy zwyci�zk� walk� z twoimi stryjenka-
mi i stryjami, ze smokami, salamandrami i mandarynami, a skoro
wr�cimy, powiesimy ich tutaj, jako trofea wojenne, aby ciebie pod-
ra�ni� tak, jak mnie dra�ni�e�. Gardz� tob�!
Uczyni� teatralny gest i wyszed�, aby si� dowiedzie� u gospodyni,
co sk�oni�o jego pana do podr�y.
Tymczasem Matuzalem nie odszed� daleko. Mijaj�c sklep Chi�czy-
ka, zastanowi� si� przez chwil�, po czym wszed�.
- No i co - zapyta� kupiec - nie przynosi pan listu z powrotem?
- Nie. Moja gospodyni jest poszukiwan� adresak�. Mo�e si� pan
nie trudzi�. Ale, prosz� powiedzie�, jak si� list dosta� w pana r�ce?
- Przys�a� mi go m�j dostawca z Kantonu.
- Czy nie wspomina� panu, kto list wys�a�?
- Nie. Prosi� mnie tylko, abym odszuka� adresata, lub jego spad-
kobierc�w i abym si� postara� o rych�� odpowied�. Adres ma by~
podany w tek�cie listu.
- S�usznie. Ale postanowiono nie dawa~ pisemnej odpowiedzi.
My sami pojedziemy, my to znaczy Ryszard Stein, ja i m�j Godfryd de
Bouillon.
'I~raz zdumia� si� Chi�czyk; wydawa� okrzyki, podnosz�c r�ce ku
niebu i kiwaj�c g�ow� z boku na bok, rzek�:
- Wy sami, sami udajecie si� do Pa�stwa �rodka? - zawo�a� -
Zobaczycie Tien-'I~zao, Pa�stwo Niebios! Jedziecie do Ki Tien-'Il;h,
do Domu Niebia�skich Cn�t, do Szan-Hoang Ti, do G�ry Wznios�e-
go W�adcy! Jak�e to si� sta�o? Co pana do tego sk�oni�o?
-Zainteresowanie losami mojej gospodyni, a zw�aszcza Ryszarda.
Wypowiem si� zwi�le, nieboszczyk Stein mia� brata, kt�rego w m�o-
do�ci pragnienie przyg�d wygna�o w �wiat. Przez d�ugi czas mieszka�
16
w Po�udniowej, a nast�pnie w P�nocnej Ameryce. Kiedy jecha� na
Jaw�, gdzie zamierza� osi���, okr�t rozbi� si� w pobli�u chifiskiego
wybrze�a. Ocala�o niewielu , a mi�dzy nimi Stein. W�r�d Chificzyk�w
z pocz�tku powodzi�o mu si� �le, gdy�, wed�ug ich mniemania, by�
l-gin, obcym barbarzyfic�. Obchodzono si� z nim jak z jeficem. Ale z
biegiem czasu coraz bardziej oswaja� si� z tamtejszymi warunkami.
Pozna� mow�, nosi� chi�sk� odzie�, przej�� zwyczaje i wreszcie z�y� si�
zupe�nie z tubylcz� ludno�ci�. Nie wolno mu by�o jedynie opuszcza�
kraju. Najmniejsza pr�ba ucieczki grozi�a �mierci�. Osiedlono go w
g��bi kraju, gdzie niebawem zosta� zaliczony do klasy uprawnionych
obywateli. W�wczas to przypadkowo natkn�� si� w g�rach na z�o�a
ropy naftowej. Poniewa� zapozna� si� w Ameryce z jej eksploatacj�,
przeto potrafi� eksploatowa� te z�o�a systemem amerykafiskim, oczy-
wi�cie dostosowanym do chifiskich warunk�w. Wkr�tce wzbogaci� si�
i rozszerzy� sfer� swoich wp�yw�w a� do samego wybrze�a. Dzi�ki
temu w�a�nie m�g� wys�a� do ojczyzny list. Nie jest �onaty i nie ma
spadkobierc�w, przy tym zapad� na ob�o�n� chorob� i liczy si� z
mo�liwo�ci� rych�ej �mierci. Nie chce, aby maj�tek dosta� si� w obce
r�ce. Dlatego prosi swego brata, aby bezzw�ocznie przyby� do Chin.
Je�li brat nie �yje, wzywa przynajmniej najstarszego syna. Jedynie
obecno�� ich na miejscu pozwoli obej�� chifiskie prawa i plon jego
d�ugoletniego trudu przekaza� bliskim. Prosi wi�c o natychmiastow�
odpowied�, po czym prze�le pieni�dze na podr�. Powiedzia�em sobie
wszelako; �e straci�oby si� na tym d�ugie miesi�ce, a starszy pan
m�g�by tymczasem rozsta~ si� z �yciem. U�y�em ca�ego wp�ywu, aby
sk�oni� pani� Stein do pozwolenia Ryszardowi na podr�, oczywi�cie
pod warunkiem, �e b�d� mu towarzyszy�. Ja pokrywam koszta podr�-
�y. Decyzja zapad�a szybko i musimy wyruszy�, pani Stein bowiem
mo�e cofn�� pozwolenie, to nie przelewki dla matki wysy�a� swoje
dziecko tak daleko i do takiego kraju. Jutro jedziemy, pierwszym
poci�giem.
Chi�czyk sta� wci�� z otwartymi ustami i wyba�uszonymi oczami.
Zamar�, skostnia� ca�y.
- Co z panem? - zapyta� zatroskany Matuzalem. - Czy tkn��
pana parali�? Czemu� to moje s�owa wywar�y na panu tak piorunuj�ce
wra�enie?
Uj�� Syna Niebios za ramiona i potrz�sn�� nim kilkakro.tnie. Chi�-
czyk ockn�� si� z chwilowego odr�twienia. Podszed� do drzwi, zary-
glowa� je, pochwyci� studenta za rami�, zaprowadzi� go szybkimi
krokami do prywatnego pokoju za sklepem i usadzi� na krze�le z
bambusa.
- Przyjacielu! - zawo�a�, przeplataj�c chi�skie wyra�enia nie-
mieckimi. - Jedzie pan naprawd�, naprawd� do T�zino, do mojej
ukochanej ojczyzny?
-'Pak. Jutro rano.
- O, Panie Niebios, Blasku S�o�ca, Istoto Czasu i Przestrzeni! Co
za szcz�cie, co za przypadek sprzyjaj�cy! Przyjacielu, moje �ycie
nale�y do pana, m�j maj�tek jest pana maj�tkiem. Wszystko, wszy-
stko mo�e pan wzi��, nie mog� panu podarowa� jedynie moich
przodk�w. Pan mo�e mi wy�wiadczy� tak� przys�ug�, �e najhojniej-
sza zap�ata jej nie dor�wna.
- Ch�tnie, ch�tnie, o ile mog�. C� takiego mam zrobi�?
- Sprowad� pan moj� �on�, sprowad� pan moje dzieci!
- Z najwi�ksz� przyjemno�ci�! - roze�mia� si� student.
- Niech pan tak nie m�wi! 'Ib, o co pana prosz�, jest nader trudne.
W�adze chi�skie b�d� si� sprzeciwia�y.
- O, z panami mandarynami dam sobie rad�!
- �aden Chi�czyk nie podo�a�by takiemu zadaniu. Natomiast pan
jeste�, nawet w tym kraju, cz�owiekiem niezwyk�ym. Nie l�kasz si�
niczego. Dlatego wierz� w pana. Je�li jaki� cz�owiek potrafi mi po-
m�c, to pan nim jeste� i tylko pan, tylko pan mo�e sprowadzi� moj�
�on�, moje dzieci, m�j maj�tek, kt�ry zakopa�em, poniewa� ucieka-
j�c, nie mog�em go ze sob� zabra�!
- Co? Zakopa� pan sw�j maj�tek? Czemu nie zostawi�e� �onie?
18
- Odebranoby jej. Wie pan jestem... - mimo, �e byli sami, na-
chyli� si� do ucha studenta i szepn��-... skazany na �mier�. Nieszcz�-
�liwym zbiegiem okoliczno�ci zosta�em zamieszany w spisek. Wie pan
chyba, jak to si� w Chinach zdarza! By�em niewinny, jak ma�y wr�bel
w gnie�dzie. Widziano mnie w gronie buntownik�w. Ocali� mnie
mog�a jedynie natychmiastowa ucieczka, ledwo zd��y�em po�egna�
si� z rodzin� i zapakowa� sztaby srebrne i z�ote, aby je nast�pnie w
odpowiednim miejscu zakopa�. Mog�em zabra� ze sob� jedynie cz�-
stk� kruszcu i ta cz�stka w�a�nie pozwoli�a mi za�o�y� na obczy�nie
ten oto sklep.
- Nader interesuj�ce! - zauwa�y� student. - A wi�c mam wyko-
pa� skarb?
-'Pak. Widzi pan zatem, jak wielkim obdarzam pana zaufaniem.
Pan mnie nie oszuka. Wiem na pewno.
- Mo�e pan by� pewien. Wszystko, co znajd�, je�eli w og�le
znajd�, oddam panu. Ale gdzie mam szuka�? I gdzie znajd� pana
rodzin�?
- Co do maj�tku, zorientuje si� pan �atwo, poniewa� mam bardzo
dok�adny plan. Ale gdzie znale�� moj� �on� i moje dzieci, o tym nie
mam �adnego poj�cia.
- Nie spoczn�, dop�ki ich nie odszukam, oczywi�cie, o ile jesz-
cze �yj�, - zapewni� student, wzruszony wyrazem szczerego b�lu na
twarzy Chi�czyka.
- Mo�e ich nawet zabito -westchn�� kupiec - gdy� prawa mojej
ojczyzny s� srogie. U nas nieraz krewni winnego musz� dzieli� jego
los.
- Niech mi pan wymieni nazw� miejscowo�ci, gdzie�cie si� roz-
stali. Udam si� tam, a je�li ich samych nie znajd�, to przynajmniej
poszukam ich �ladu, jak Indianin, tropu zwierzyny na prerii. Mam
nadziej�, �e b�d� m�g� w najgorszym razie dostarczy� panu pewnych
wiadomo�ci.
- 1'ak, wiem, �e pan uczyni wszystko, co w mocy ludzkiej, byleby
19
zwr�ci� spok�j memu sercu, �e nie cofniesz si� przed �adn� ofiar�; �e
nie przerazi ci� �adne niebezpieczefistwo. Napisz� wszystko, co trze-
ba i wr�cz� to panu dzisiaj wieczorem. Dostanie pan tak�e kilka list�w
polecaj�cych do moich dawnych przyjaci�, kt�rych mo�e pan obda-
rzy� zaufaniem. Oni wiedz�, �e jestem niewinny i ch�tnie panu dopo-
mog�. A zatem, zdecydowa� si� pan podj�� tej misji?
- Najzupe�niej.
- W takim razie uwa�am pana odt�d za swego kie-tszei, nadzwy-
czajnego pe�nomocnika i zapytuj� pana, czy got�w jeste� da� mi swe
kong-kheou, niez�omne s�owo honoru?
- Daj� panu, oto moja d�o�! -odpowiedzia� Matuzalem, wyci�-
gaj�c r�k�.
- Poczekaj pan! - prosi� Ye-Kin-Li - Przyjm� pana s�owo
wed�ug zwyczaj�w mej ojczyzny.
Po chwili przyni�s� paczk� tsan-hiang. S� to wonne kadzidlane
pa�eczki, kt�rych Chi�czycy u�ywaj� do rozmaitych ceremonii re-
ligijnych. Student musia� za przyk�adem kupca wzi�� jedn� w lew�
r�k�, po czym Chi�czyk zapali� obie pa�eczki. Skoro uni�s� si� kadzid-
lany dym, uchwyci� praw� r�k� prawic� bursza i rzek� uroczystym
tonem:
- Jeste� moim kie-tszei. Jako taki powiniene� dzia�a� tak, jak
gdyby� by� mn�. Nie mo�esz mie� �adnych ukrytych my�li; serce twoje
musi by� w stosunku do mnie wyzbyte z�o�ci i fa�szu. Czy i teraz got�w
jeste� mi da�kong-kheou, �e wype�nisz moj� pro�b� wedle mo�liwo�ci,
�e b�dziesz uczciwie post�powa� ze mn� i z moj� rodzin�?
- 'Ihk - odpar� student. - Nie s�dz�, abym, bior�c udzia� w tej
ceremonii, dopu�ci� si� ba�wochwalczych praktyk. Mogliby�my si�
obej�� bez niej, gdy� m�j parol r�wna si� naj�wi�tszej przysi�dze. Ale,
dla spokoju pana, mo�e si� sta� zado�� jego �yczeniu. Przyrzekam
post�powa� nie inaczej, ni�by pan osobi�cie post�powa�. Jest to rze-
telne, burszowskie przyrzeczenie, na kt�rym mo�e pan polega�.
- Ciesz� si� i ufam panu. 'R~ zaufanie dop8ty trwa� b�dzie
20
mi�dzy nami, dop�ki oba te tsan-hiang nie sp�on� nad moj� trumn�.
Zgasi� pa�eczki i po�o�y� je, uprzednio troskliwie zawin�wszy w
bibu��, do hebanowej szkatu�ki, gdzie przechowywa� tylko szcze-
g�nie wa�ne przedmioty.
Tszing - tszing - tszing
Zapewne niejeden z moich czytelnik�w, zamieszkuj�cych portowe
miasta nad Morzem P�nocnym lub Ba�tykiem, s�ysza� nazwisko 'Itzr-
nerstick, a mo�e nawet zna� z widzenia tego dzielnego starego wyg�?
Kapitan Frick 'Iiirnerstick, istny fryzyjski wilk morski, od d�ugich
lat pracowa� w nowojorskim Reeders i obcuj�c przewa�nie z Janke-
sami, zmieni� swoje dziwaczne niemieckie nazwisko Drechslerstock
na r�wnoznaczne angielskie Timnerstick. Przybra� zwyczaje i maniery
ameryka�skie, lecz w gruncie rzeczy pozosta� Niemcem.
Znany we wszystkich portach jako �mia�y, zr�czny i do�wiadczony
marynarz, posiada� na dodatek t� zalet�, �e traktowa� swoich pod-
w�adnych po ojcowsku. Dzi�ki temu skupia� zwykle doko�a siebie
pewn� i dzieln� za�og�, kt�ra go szanowa�a i nie zwraca�a uwagi na
pewne wady, kt�rych komu innemu nie przepu�ci�aby.
Albowiem kapitan 'Iiirnerstick posiada� par� w�a�ciwo�ci, kt�re
mog�y nafi �atwo �ci�gn�� szyderstwo podw�adnych. Chroni� go je-
dynie respekt, jakim go obdarzano.
Wida� by�o ju� z pierwszego wejrzenia, �e ma s�abo�� do wszelkich
ekstrawagancji. Pomimo znacznej wiedzy marynarskiej, nie mia� zbyt
m�drego wyrazy twarzy. Po�rodku tej szlachetnej cz�ci cia�a siedzia-
�o co�, co mia�o uchodzi~ za nos. Na skutek ciosu, doznanego za
22
czas�w m�odo�ci, cenny ten organ, ju� z przyrodzenia zadarty ku
g�rze, skr�ci� si� pod dosy� mocnym k�tem w lewo, co nadawa�o
twarzy kapitana wysoce niespokojny wyraz. Pot�na broda podkre�la-
�a �mieszno�� i rzec mo�na, m�odzie�cz� naiwno�� tego p�askiego
noska; na pr�no stara� si� ten kontrast zatuszowa� ogromny indyjski
he�m, zazwyczaj pokrywaj�cy g�ow� kapitana.
W srogiej rozprawie z malajskimi piratami straci� kapitan Tixr-
nerstick prawe oko. Zast�pi� je sztucznym, doskonale imituj�cym
prawdziwe.
Nikt go chyba nie widzia� w innym stroju, ni� w wysokich, dzieg-
ciem wysmarowanych butach, si�gaj�cych do samych bioder. R�wnie
sta�� cz�ci� garderoby, bez kt�rej nie m�g�by chyba �y�, by� frak,
ozdobiony wielkimi, poz�acanymi guzikami z kotwic�. Dope�nia� stro-
ju wysoki ko�nierzyk, tzw. ojcob�jca. Przepasany purpurow� chust�,
zwi�zan� na przodzie w olbrzymiego motyla. Dodajmy jeszcze bino-
kle w z�otej oprawie, zawieszone na szerokiej czarnej wst��ce jedwab-
nej. Zawieszone bynajmniej nie od parady, szk�a bowiem nie mog�y
si� utrzyma� na wskazanym i w�a�ciwym miejscu d�u�ej, ni� przez
chwil�. Spada�y natychmiast. 'Ibte� jedna r�ka kapitana by�a stale
zaj�ta nasadzaniem krn�brnych binokli na zbyt skromny nos.
Szczero�� ka�e wyzna�, �e charakter poczciwego Fricka 'Ii~rner-
sticka nie by� pozbawiony pewnej dozy pr�no�ci, zw�aszcza w stosun-
ku do swego statku. S�usznie zreszt�! Statek kapitana 'Iimnersticka
by� zawsze wzorem czysto�ci i porz�dku.
Wiedza lingwistyczna, kt�r� posiada�, starcza�a na jego potrzeby.
Czeg� wi�cej mo�na od niego ��da�? A jednak istnia� kto�, kto
uwa�a� go za genialnego poliglot�. Tym kim� by� on sam.
L�dowa� na wszystkich wybrze�ach i wsz�dzie przyswaja� sobie po
kilka wyra�e�. Chocia� r�norodne s�owa tak si� pomiesza�y w jego
g�owie, jak szcz�tki rozbitych poci�g�w po katastrofie, by� niez�omnie
prze�wiadczony, �e w�ada doskonale dziesi�tkiem tuzin�w rozmai-
tych j�zyk�w i dialekt�w.
23
Nie sk�pi� dowod�w, wyci�gaj�c z zanadrza pami�ci te nieszcz�sne
filologiczne szcz�tki w chwilach stosownych i niestosownych. Czasa-
mi wszelako mog�o si� wydawa�, �e popisuje si� autoironi�, �e szydzi
sam z siebie. Wszak kapitan 'Ii~rnerstick lubi� widzie� dooko�a siebie
oblicza roze�miane.
Tego dnia Frick Tlirnerstick by� w r�owym humorze. Nie bez
powodu. Pod jego stopami le�a� pok�ad najszybszego statku, jakim
kiedykolwiek kierowa�. Wspania�y wiatr wype�nia� �agle. Horyzont
wyra�n� krech� zakre�la� morze, a niezachmurzone niebo u�miecha-
�o si� do weso�ych twarzy za�ogi.
Nadto port by� w pobli�u, a okr�t wi�z� pasa�er�w, kt�rzy potrafili
sobie zdoby� przychylno�� kapitana. Wsiedli w Singapurze i zamie-
rzali wysi��� w Kantonie. O, to by�y cudowne dni kapitana Fricka
'Ii~rnersticka! Od lat nie toczy� na pok�adzie takich rozm�w i dyskusji.
I cel podr�y wspomianych trzech pasa�er�w tak mu przypad� do
gustu, �e postanowi� nie rozstawa� si� z nimi; m�g� im przez d�u�szy
czas dotrzymywa� towarzystwa, zdawszy obowi�zki dow�dcy na do-
�wiadczonego sternika.
Owymi pasa�erami byli: student Fryderyk Degenfeld, zwany b��kit-
no-purpurowym Matuzalemem, jego pucybut Godfryd Ziegenkopf,
zwany Godfrydem de Bouillon i wreszcie Ryszard Stein, kt�ry jecha�
w roli spadkobiercy chi�skiego magnata.
Siedzieli oto na pok�adzie i spogl�dali przed siebie na morze, gdzie
wida� by�o w oddali kilka �agli. Polowe krzes�a nie sta�y obok siebie
rz�dem. Nie godzi�oby si� to z poj�ciem subordynacji, jakie wyrobi�
sobie w ci�gu d�ugich lat s�u�by Godfryd de Bouillon. Zawsze biega�
z ty�u za swoim panem Matuzalemem, jak�e m�g�wi�c teraz zmienia�
naturalny porz�dek? Siedzia� przeto w stosownym oddaleniu za bur-
szem i trzyma� ba�k� fajki wodnej, kt�rej ustnik tkwi� w ustach
Matuzalema. Przed wyjazdem bowiem nie zapomiano zaopatrzy� si�
w now� fajk�.
Zar�wno pan jak i s�uga byli ubrani tak samo, jak w domu przy
24
ulicy Humboldta. Ryszard siedzia� przy Matuzalemie, a o kilka st�p
przed nimi spoczywa� znany nam nowofundlandczyk, kt�ry, podob-
nie jak Godfryd, nie sprzeniewierzy� si� d�ugoletniemu przyzwyczaje-
niu.
Matuzalem, jak zawsze, puszcza� poka�ne k��by dymu. Przyja�nie
skin�� w kierunku kapitana, gdy ten, ukazawszy si� na schodach,
skierowa� ku nim kroki.
- No, komandorze, jak�e tam? - zapyta� Degenfeld. - Czy
wkr�tce ujrzymy wybrze�e Pa�stwa Niebios?
-'Pak my�l� - odpar� zagadni�ty. - Po po�udniu przybijemy do
Hongkongu. Niebawem zwi�kszy si� ilo�� �aglowc�w, d���cych w tym
samym kierunku.
- Odbyli�my pyszn� podr�!
- Niezr�wnan�! Robimy siedemna�cie w�z��w. 'Ib co� znaczy. W
nieca�e cztery dni z Singapuru do Hongkongu, niech kto� inny spr�-
buje na�ladowa� Fricka 'lhrnersticka!
- 1'ak, pan i pana statek... z tym mo�na wiele dokaza�. Nie s�-
dzi�em, �e a� tak rych�o powitamy Chiny.
- A czy wie pan, jak nale�y przywita� ten kraj warkoczy?
- No, jak?
- 'Ii~zeba zawo�a�: tszin~ tszing! To prawdziwie chi�skie przy-
witanie.
- Ach, rozmawia pan nieco po chi�sku?
'Iimnerstick nasadzi� binokle na nos, przytrzyma� je z ca�ej si�y, aby
ponownie nie opad�y, z jawn� niech�ci� spojrza� na Degenfelda i
wreszcie odezwa� si�:
- Naturalnie taka omsza�a g�owa, jak pan, chyba si� tyle nauczy-
�a na uniwersytecie, �eby do kapitana Turnersticka inaczej si� zwra-
ca�! Nieco po chi�sku? Tb mi dopiero pytanie co si� zowie! Skoro
bior� lin� do r�ki, bior� j� ca��.
M�wi� takim tonem, jak gdyby odpowiada� na pytanie, czy pija
czyst� wod�.
25
Nie wiedzia�em! - wyzna� Degenfeld - Nie wspomina� pan o
tym!
- Po c� wspomina�? Nie robi si� wiele ha�asu o rzecz sam� przez
si� zrozumia��
- No, tym bardziej si� ciesz� z tego odkrycia. Przyrzek� pan, �e
przy��czy si� do nas na kilka dni. Jest to dla nas nader cenna okolicz-
no��, �e biegle w�ada pan chifiskim.
-Ba! Nie warto o tym wspomina�! Prawdziwa drobnostka! Wszak
i pan uczy� si� chifiskiego, jak mi powiedzia�e�?
- Tylko przez dwa lata.
- D�u�ej, ni� trzeba. Chifiszczyzna jest naj�atwiejszym j�zykiem
ze wszystkich, jakie znam.
- A ja uwa�a�em j� za nader trudny j�zyk.
- W takim razie rozwin�� pan niew�a�ciwy �agiel. Cz�owiek pana
zawodu musi straci� w�a�ciwy kurs na obowi�zkowej �acinie i grece.
Kto ma g�ow� nabit� klasyczn� starzyzn�, temu oczywi�cie, nie starczy
ju� miejsca nawet na naj�atwiejsze rzeczy. W�wczas tacy przeuczeni
ludzie wios�uj� po �wiecie i nie potrafi� odr�ni� pancernika od kadzi
�ledziowej. Powiadam panu, �e chifiszczyzn�, rzec mog�, wyssa�em z
mlekiem matki. Zacz��em ni� w�ada� bez nauki, zupe�nie samorzut-
nie.
Matuzalem zna� pi�t� achillesow� kapitana. Tbnem jak najpowa�-
niejszym rzek�:
- Co� podobnego mo�e si� zdarzy� wy��cznie panu. Jeste� istnym
wielorybem w morzu dialekt�w. Igraj�c, radzi pan sobie �atwo z
ba�wanami i wypluwasz najtrudniejsze wyra�enia, ot tak sobie, przez
nos.
'Iizrnerstick poprawi� binokle, obrzuci� bursza badawczym spojrze-
niem i zapyta�:
- Przez nos? Czy to ma by� przytyk do mojej twarzy?
- Co te� panu wpada na my�l! M�wi� o wielorybie, a o tym �e
puszcza wod� przez nos, chyba wie pan!
26
-'Ihk, to prawda. Ma pan s�uszno��. Podobnie jak wieloryb toczy
si� po falach, tak ja tocz� si� po j�zykach. A w�a�nie chi�ski jest dla
mnie igraszk�.
- Dla mnie przeciwnie, by� to twardy orzech do zgryzienia. Nieje-
den z�b na nim zjad�em. Pomy�l pan tylko o dialektach! Jest ich a�
dziewi��!
- Wcale ma�o! Wyjawi� panu, �e dialekty to szopka. Rzecz naj-
wa�niejsza, stale pami�ta� o rzeczy najwa�niejszej; wi�c w danym
wypadku, je�li chodzi o j�zyk chi�ski, o ko�c�wkach.
- 'Ihaak? A ja my�la�em, �e j�zyk chi�ski nie zna wcale ko�c�-
wek.
- Co? Nie zna ko�c�wek! No, teraz rozumiem, �e mimo dwulet-
niej pracy, nie nauczy� si� pan chi�skiego ani w z�b! Raczej potrafisz
p�ywa� po piasku i lata� bez skrzyde�, ni� m�wi� po chi�sku, ignoruj�c
ko�c�wki. Powiadam panu, �e potrafi� wy�o�y� ca�� chi�szczyzn�
wraz z dziewi�ciu dialektami w ci�gu pi�ciu minut!
- Niewiarygodne!
- Wkr�tce pan uwierzy. Wymie� mi pan nazwy kilku miast chi�-
skich, albo rzek!
- Z �atwo�ci�. Mamy, na przyk�ad, Jangcy-Kiang, Maseng, Pekin,
Hongkong, Wusung...
-St�j! -przerwa� kapitan- Wystarczy. Ma panju� pi�� ko�c�-
wek.
- Ko�c�wek? Sk�d�e znowu!
- A co? Wszak sam pan wymieni�: ang, eng, in, ong, ung! Je�li to
nie by�y ko�c�wki, to ja pewnie nie jestem Frick Turnerstick! T~
ko�c�wki s� j�drem mowy chi�skiej! Z tym zasobem mo�na sypa�
chi�szczyzn�, jak z r�kawa. Ko�c�wki, ko�c�wki, oto przyprawa do
najtwardszego k�ska. Pan ze swoj� �acin� i grek� nie masz najmniej-
szego wyobra�enia o prawdziwej u�ytecznej i wygodnej ko�c�wce!
S�dz� nawet, �e we wszystkich waszych uniwersytetach nie znajdzie
si� tak d�wi�czna i �atwa ko�c�wka, jak chi�skie: in, ang, eng, ong, ung!
27
Z takimi pi�cioma kofic�wkami mam ca�e Chiny w worku. Patrz, pan,
zbli�a si� do nas kuter. 'lb pilot, dam mu sygna�, aby wszed� na pok�ad.
Zobaczy pan, pom�wi� z nim po chi�sku. B�dziesz si� pan dziwi�, �e
sam nie wpad�e� na tak �atwy pomys�.
Wyda� odpowiedni rozkaz i wkr�tce, zgodnie z systemem mi�dzy-
narodowej sygnalizacji, ukaza� si� na maszcie znak PT.
��d� pilota nie by�a chi�skiej konstrukcji. Przyjemnie by�o �le-
dzi�, jak zwinnie i szybko pod��a�a ku okr�towi. Pilot, kt�ry wszed�
na pok�ad, by� ubrany po chi�sku. Na g�owie nosi� nies�ychanie sze-
roki kapelusz s�omkowy, kt�ry zas�ania� prawie ca�kowicie jego twarz.
- Uwa�aj pan! -rzek� kapitan Frick. - l~raz dam pr�bk� chi�sz-
czyzny.
Zbli�y� si� do rotmana i rzek�:
- Tszin~ tszin~ tszing...
- Insaneness! - przerwa� bezceremonialnie witany. - Powiedz
pan po prostu welcome, sir.! Amerykanin nie ma potrzeby macha�
chi�skim warkoczem!
- Nie jest pan Chificzykiem?
- Nie. Jestem rodowitym Szkotem z Greenoch nad Clyde, gdzie,
jak panu chyba wiadomo, buduje si� nas�awniejsze okr�ty. Mo�emy
si� zatem porozumiewa� w naszej mowie ojczystej.
-Chcia�em z panem pom�wi� po chifisku-odpar� rozczarowany
'Iiirnerstick.
- Ach, co tam, po chi�sku! Te sko�nookie draby nie s� wcale
warte, aby si� zajmowa~ ich szwargotem. Postaraj si� pan raczej, abym
dosta� na pocz�tek dobrego rumu, inaczej zejd� z pok�adu i nie kiwn�
palcem, je�li nawet pana okr�t rozbije si� o wyspy Lamma.
Skierowa� si� ku kajucie kapitana; 'llirnerstick musia�, chc�c nie
chc�c, i�� za nim.
- Co za szkoda! - rzek� Ryszard Stein. - Nie m�g� nieborak zas-
tosowa� swej chifiszczyzny. Czeg� on chce od tych ko�c�wek!
- �wita mi w g�owie lekkie wyobra�enie; ale chyba nie chodzi mu
28
0 opatrywanie angielskich, czy niemieckich s��w tymi komicznymi
ko�c�wkami! 'I� dopiero by�oby zabawne.Chocia� po nim i tego mo�-
na si� spodziewa�. W�sz� niejedn� weso�� scen�. - Godfrydzie,
ho-su!
Ostatnie s�owa, chi�skie, oznacza�y: daj ognia! Odk�d wyjechali z
rodzinnego miasta, Matuzalem zacz�� uczy� swoich towarzyszy po
chifisku. Zw�aszcza czy�cibut otrzymywa� rozkazy i polecenia w obcym
j�zyku, co te� poci�gn�o za sob� niejedno zabawne nieporozumienie.
-Ki eulh! S�ucham! - odpowiedzia� Godfryd z ca�� powag�, wy-
ci�gaj�c z kieszeni zapalniczk� i pomagaj�c swemu panu rozpali�
wygas�� fajk�.
Wkr�tce potem wr�ci� pilot z kapitanem. Obj�� komend� nad stat-
kiem, wobec czego 'Iiirnerstick mia� wiele czasu i m�g� go po�wi�ci�
pasa�erom.
Coraz wi�cej dooko�a ukazywa�o si� �agli. Bia�oniebieskie k��by
dymu otacza�y parowce, d���ce do Kantonu, lub przybywaj�ce stam-
t�d. Morze coraz bardziej zape�nia�o si� statkami; wreszcie wy�oni�y
si� na widnokr�gu skaliste wybrze�a Hongkongu i innych wysp nad
Zatok� Per�ow�.
- Bardzo to przykre, �e pilot nie jest Chi�czykiem - rzek� ka-
pitan. - Ale poczekajmy troch�, a okr��� nas �odzie. Poka�� panu
w�wczas, jak w�adam j�zykiem Syn�w Niebios. Swoj� drog� czas ju�,
aby pan otworzy� kufry.
- A to w jakim celu? - zapyta� Degenfeld.
- Aby w�o�y� chi�skie ubiory.
- Nie mamy takich.
- Co? Chce pan uda� si� na l�d i zap�dzi� w �rodek chi�skiego
miasta ubrany nie wed�ug tutejszych zwyczaj�w? Chce pan tam i�� w
swej jaskrawej, burszowskiej czapeczce ?
- Czemu nie?
- Poniewa� jest to nieprzemy�lane. B�d� za panem biegli, jak za
rarogiem. B�d� pana wyzywa� od cudzoziemskiego barbarzy�cy.
29
Dozna pan ws�elkich przykro�ci i mo�esz nawet wpa�� w prawdziwe
niebezpiecze�stwo.
- Ba! Kto mi zabroni ubiera� sie wed�ug w�asnego gustu?
- Zdrowy rozs�dek. Je�li pan chce naprawd� pozna� Chiny i Chi�-
czyk�w, to nie powiniene� si� zdradza�, �e nie jeste� tubylcem. Nie
zna pan jeszcze tego narodu. Zmuszono ich, aby otworzyli nam swoje
porty i odt�d tym bardziej nienawidz� nas, obcych natr�t�w. Jako
cudzoziemiec, nie b�dzie pan bezpieczny nawet na terenie w�adzy
konsularnej. Skoro za� wyjdziesz poza jej zasi�g, w ka�dym spotka-
'nym ujrzysz wroga.
- Nie b�d� ze strachu wypiera� si� swego pochodzenia.
- Doceniam pana godno�� i dum� narodow�, ale hm, bior�c po
prawdzie, kto wie, czy pan nie ma racji. Nawetje�li wdziejesz na siebie
najlepsze stroje chi�skie, zdradzi si� pan nieznajomo�ci� j�zyka.
Mnie natomiast nic podobnego nie grozi. A jednak lepiej by�oby,
gdyby pan si� stosowa� do tutejszych zwyczaj�w.
- No, by� mo�e, p�niej ubierzemy si� po chi�sku. Ale tymczasem
b�dzie po dawnemu. Jak d�ugo zatrzymaj� pana obowi�zki s�u�bowe
w Hongkongu?
- Da�em pe�nomocnictwa sternikowi. Pozostaj� tylko drobne for-
malno�ci, kt�re potrwaj� najwy�ej godzin�. Ameryka�skiego konsu-
la, kt�rego musz� odwiedzi�, znajd� w Kantonie.
- Bardzo mi to na r�k�, �e nie b�dziemy zmuszeni si� rozsta~. Ja
bowiem nie zamierzam bawiE w Hongkongu, gdzie nic nie ma dla nas
ciekawego. Jest to miasto europejskie, przeniesione na grunt chi�ski.
Szkoda mi po prostu czasu.
- Mnie r�wnie�. Mo�emy skorzysta� z parowca towarzystwa Chi-
na Navi.gation, lub te�, aby ju� ca�kiem pogr��y~ si� w tutejsze �rodo-
wisko, pop�yn�� do Kantonu chi�sk� d�onk�.
- Wol� to pierwsze, pr�dzej tam dotrzemy. Jeszcze zd��ymy na-
wi�za� bli�sze stosunki z chi�skim smokiem. Kufry nasze zostawimy
na pok�adzie, przecie� nied�ugo zabawimy w Kantonie.
30
Tymczasem zbli�yli si� do uj�cia 'I~zu-Kiang, Rzeki Per�owej.
Za�oga sta�a na posterunkach, gotowa do natychmiastowego wyko-
nania rozkaz�w pilota. Okr�t skr�ci� w zachodni� zatok� Lamma,
min�� zielon� wysp� i po�eglowa� ku Hongkong-Kai, ku t�umowi
parowc�w, �agl�wek, d�onek i wszelkiego rodzaju �odzi. Zwini�to
�agle i zarzucono kotwic�.
- Tszing, rszing! - zawo�a� Turnerstick, wyci�gaj�c w natchnieniu
ramiona, jak gdyby pragn�� obj�� serdecznie ca�y Hongkong. - Do-
bili�my i teraz poka�emy, kim jeste�my!
Mimo europejskiego wygl�du samego miasta, port przedstawia�
widok prawdziwie wschodnioazjatycki. Ze wzg�rza Victoria, wyso-
kiego na tysi�c dwie�cie st�p, spogl�da�a stra�nica i maszt flagowy. Na
stoku ci�gn�a si� promenada Kennedyroad Ni�ej o�ywione miasto
i port pokryty okr�tami. Z drugiej strony chifiskie p�askowzg�rze
g�sto zabudowane, a na lewo mn�stwo ci�gn�cych si� a� do Makao
nagich skalistych wysp.
Na l�dzie roi�o si� od Europejczyk�w wszelkiej narodowo�ci,
Chi�czyk�w, Japoficzyk�w, Malaj�w, Hindus�w, Pers�w, Syngale-
z�w i ciemno zabarwionych Afrykan�w.
Przy samym statku ju� po chwili roi�o si� od ��dek i tratw, na-
�adowanych wszelkiego rodzaju miejscowymi produktami. Ka�da z
tych ��dek ubiega�a si� o pienwszefistwo w stosunkach handlowych z
przybyszami, aby uzyska� od nich poczw�rne ceny. W nast�pstwie
harmider, nawo�ywania, k��tnie, przeklefistwa, ryki, wrzask reklamy,
�e a� uszy puch�y.
- Nic nie kupowa�! - ostrzega� kapitan. - Tu zdziera si� z cu-
dzoziemc�w sk�r�. Najlepiej wcale nie dopu�ci� kramarzy, bo p�-
niej nie mo�na b�dzie op�dzi� si� od tej zgrai. Potrafi� rozm�wi� si�
z t� ho�ot�! Zaraz zobaczycie.
Kaza� natychmiast nape�ni� kilka kub��w wod� i ustawi� je na
brzegu pok�adu. Po czym wychyli� si� i rykn�� na ca�e gard�o w rojn�
ci�b� �odzi:
31
- Cichong tam! My nicong nie kupimeng! Id�cieng preczyng, wy
szubrawcyng! Natychmiastong preczyng, preczang, preczong, pre-
czung!
Nie owe s�owa jednak podzia�a�y na t�um. Podzia�a� g�os okrutny,
srogi oraz dzikie, gro�ne gesty kapitana. Na dole uciszy�o si�, jakby
makiem posia�. Spojrzenia kramarzy z nietajonym zdziwieniem wpi�y
si� w kapitana, kt�ry ci�gn�� dalej:
- Nie potrzebujemyng niczegong! Nie mamyng pieni�dzyng. Wy-
nie�cing si� st�dzing!
Zdumieni kulisi wci�� trwali w milczeniu; nie wiedzieli, co o tym
my�le�. Godfryd de Bouillon zobaczy� tymczasem w pobli�u siebie
ogromn� tub�.
Uchwyci� j�, skierowa� ku kapitanowi i rzek� tonem najpowa�niej-
szym:
-Do tysi�cong djab�ong, kapitanieng! Dobrzeng znasz pareng ro-
dzajong dialektong, jak sieng patrzyng! Proszeng bierzong pang tu-
beng to dopierong wywrzeng wra�enieng!
- Co ja s�ysz�! - odpowiedzia� Turnerstick. - M�wi pan dosko-
na�� chifiszczyzn�. Widzicie, jak pr�dko dzia�a moja nauka kofic�wek!
Serdecznie gratuluj�! Co si� tyczy tuby, to ma pan s�uszno��. Dawaj
pan!
Tymczasem wio�larze na nowo zacz�li si� zbli�a�. Ti~rnerstick skie-
rowa� ku nim tub� i krzykn��:
- Natychmiasteng preczyng, wy �otryng, arcy�ajdacyng, ho�otang!
Czy pos�uchacieng z miejscang! Forang st�deng, preczyng z waming.
Szybkong,szybkong,szybkong!
Tiiba roznios�a rozkaz kapitana po ca�ej zatoce.
Powszechna uwaga skoncentrowa�a si� na statku i otaczaj�cych go
�odziach. Turnerstick si�gn�� po kube� wody, nast�pnie po drugi,
trzeci i wylewa� zawarto�� na g�owy natr�tnych handlarzy.
W ten spos�b nap�dza� im rozumu do g�owy. Czuj�c, �e nie dadz�
rady, wycofali si� z gniewnymi okrzykami. Woda po prawdzie nie
32
bardzo uszkodzi�a ich ubrania; wielu nie nosi�o nic poza spodenkami
z p��tna; wprost przeciwnie, ta przymusowa k�piel dobroczynnie
podzia�a�a na ich cia�a, odznaczaj�ce si� niewiarygodnym niechluj-
stwem.
Zadowolony kapitan zwr�ci� si� teraz do Degenfelda i zapyta�:
- No, przyjacielu, co pan o tym powie? Czy nie zrozumiano mnie?
- Stanowczo - serio odpar� zapytany. - Stwierdzi�em to ku naj-
wy�szemu zdziwieniu.
-O, nie ma si� czemu dziwi�. To rzecz nader prosta. Kofic�wkom,
jedynie i tylko ko�c�wkom zawdzi�czam swoj� umiej�tno��. Oczy-
wi�cie, nie przecz�, trzeba mie� troch� zdolno�ci przyrodzonych.
J�zyk chi�ski jest dziecinn� igraszk�, niegodn� trudu.
W tej chwili pilot, kt�ry by� �wiadkiem tej zabawnej sceny, po�o�y�
mu r�k� na ramieniu i rzek� ze �miechem:
- Sir, to ma niby znaczy�, �e pan znasz chifiski?
- Czego pan sobie �yczy? -zapyta�'Iiirnerstick, wsadzaj�c na nos
binokle i mierz�c �mia�ka lekcewa��cym spojrzeniem.
- Pytam, czy pan uwa�a, �e rozmawia� po chifisku?
- Naturalnie. A po jakiemu?
-All devils! Rozkoszna komedia! Gadasz pan tak, �e cz�owiekowi
ciarki lataj� po grzbiecie i uwa�asz to za chifiszczyzn�! Mbj drogi,
mog� tylko panu powiedzie�, �e w�adam zno�nie tutejszymi dialekta-
mi, mianowicie punti, hakka, hah-kian, fuh-kian, fu-tszeu, nan-tszang
i occi-tszeu, ale tego, co pan przed chwil� m�wi�, p�ki �yj�, nie
s�ysza�em!
'Iiirnerstickowi z irytacji spad�y binokle. Rozstawiwszy szeroko, po
marynarsku, nogi, rozwar� usta, aby zmia�d�y� pilota, atoli ten nie
dopu�ci� go nawet do s�owa.
- Prosz� -rzuci�, -tylko bez repliki! Nie mam czasu s�ucha�.
Zap�a� mi pan za moj� prac�, ja wr�cz� panu kwitek, po czym rozsta-
niemy si� w pokoju.
-1'ak - odpar� kapitan, - lepiej rozstafimy si� natychmiast,
2 - B��kitno-purpurowy Maturalem 33
mo�e si� bowiem sta�, �e nie zdo�asz odej�� o w�asnych si�ach. Dla-
czego nie chcia� pan ze mn� rozmawia� po chi�sku? Dlatego, �e nie
umiesz! tak jest, a nie inaczej!
Rzek�szy to, odszed� do kajuty, niczym obra�ony, ale �wiadomy
swej wy�szo�ci bohater. Pilot pod��y� za nim, aby po paru chwilach
wr�ci� i opu�ci� okr�t.
Ale 'Iiirnerstick nie pokazywa� si� wcale. Wreszcie, po godzinie,
kiedy sternik zarz�dzi� �ci�gni�cie �agli, Fritz Degenfeld postanowi�
zajrze� do obra�onego w swej godno�ci poligloty.
W chwili, gdy zbli�y� si� do drzwi, te otwar�y si� na o�cie� i na progu
stan�� kto�, kogo bursz uzna�by za stuprocentowego Chi�czyka, gdyby
nie z�ote binokle, kt�re w�a�nie zsun�y si� z niesfornego nosa.
- Kapitanie - zawo�a� Degenfeld, - ledwo pana poznaj�!
- Istotnie? - podchwyci� 'Iiirnerstick z prawdziw� rado�ci�. -
C