Kava Alex - Maggie O'Dell 07 - Czarny piątek
Szczegóły |
Tytuł |
Kava Alex - Maggie O'Dell 07 - Czarny piątek |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kava Alex - Maggie O'Dell 07 - Czarny piątek PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kava Alex - Maggie O'Dell 07 - Czarny piątek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kava Alex - Maggie O'Dell 07 - Czarny piątek - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
ALEX
KAVA
CZARNY
PIĄTEK
RODZIAŁ PIERWSZY
Piątek rano, 23 listopada
Mall of America
Bloomington Minnesota
Rebecca Cory tylko lekko się zachwiała, gdy ktoś po raz kolejny
pchnął ją łokciem między łopatki. Za pierwszym i drugim razem
nawet nie zareagowała, w końcu jednak zerknęła przez ramię. Za nią
stał wytatuowany mężczyzna w spodniach moro i obcisłym
T-shircie, wobec tego postanowiła zignorować także i to uderzenie.
Osiłek tak bardzo górował nad nią. Dziwne, bo nie trzymał w reku
kurtki, choć na zewnątrz temperatura ledwie przekraczała zero stopni i
padał śnieg. Z drugiej jednak strony w zatłoczonym centrum
handlowym taki strój był w san raz.
Co prawda tylko rzuciła okiem na drągala, lecz zdołała
zanotować w pamięci fioletowo-zielonego węża wytatuowanego na
ręku. Koniec węża zawijał się na karku, zaś spod pachy wystawała
ziejąca ogniem głowa. Wizerunek gada ciągnął się aż za łokieć. Ten
sam łokieć, który trafiał ją między łopatki.
1
Strona 2
Powiedziała sobie, że musi uzbroić się w cierpliwość. Kolejka
do baru kawowego w centrum handlowym posuwała się w miarę
szybko, więc w końcu dotrze do lady. To już nie potrwa długo.
Usiłowała skupić uwagę na świątecznych piosenkach, a dokładnie na
tych paru dźwiękach, które przebijały się przez gwar tłumów oraz
napady histerii i złości zniecierpliwionych dzieci.
….w zaczarowanej krainie śniegu.
Bardzo lubiła tę piosenkę, ale tutaj i teraz nie czuła, że jest zima.
Pot lał się strużkami po jej plecach. Żałowała, że nie zostawiła
płaszcza pod opieką Dixona i Patricka, którzy pilnowali z trudem
zdobytego stolika w przepełnionym barze.
Rebecca nuciła do wtóru płynącej z głośników muzyki. Znała
słowa wszystkich tych piosenek. Długą podróż z Connecticut do
Minnesoty urozmaicali sobie, śpiewając bożonarodzeniowe przeboje.
W dwadzieścia jeden godzin pokonali ponad dwa tysiące kilometrów.
Przetrwali dzięki red bullowi, kawie wypijanej w przydrożnych
całodobowych sklepach i sieci McDonald`s. Jeszcze tego nie
odespała, chociaż wczoraj po uroczystej kolacji z okazji Święta
Dziękczynienia, na którą zostali zaproszeni, nocowali w domu
dziadków Dixona. Wszyscy troje dosłownie padli do łóżka jak kłody.
To był jej pierwszy od lat świąteczny posiłek – nadziewany indyk,
prawdziwe ziemniaki puree i wszystkie stosowne dodatki. Dziadek
Dixona odmówił modlitwę. Babcia nakładała i na talerze czy o to
prosili, czy nie. Dixon nie miał zielonego pojęcia, jak wielkim jest
szczęściarzem: rodzina, tradycja, stabilność, bezwarunkowa miłość.
2
Strona 3
Rebecca miała okazję przekonać się, że to wszystko istnieje.
Napełniło ją to nadzieją, choć w jej życiu tych wartości brakowało.
Mężczyzna znów szturchnął ja między łopatki.
Jasna cholera! – zaklęła w duchu, nie odwróciła się jednak. Co ja
właśnie tutaj robię?
Nie znosiła centrów handlowych, lecz oto znalazła się w jednym
z nich, i to nazajutrz po Święcie Dziękczynienia, w najgorszym dniu
całego roku, gdy po sklepach buszują największe tłumy. Uległa
namowom Dixona, zresztą to on przekonał ją do całej tej wyprawy,
obiecując niezapomnianą przygodę. Już w przedszkolu był w tym
dobry, na przykład zdołał jej wmówić, że klej smakuje jak wata
cukrowa. Można by pomyśleć, że tamto doświadczenie czegoś ją
nauczyło. Powinna wiedzieć, że upodobanie Dixona do przygód ma
wiele wspólnego z jego upodobaniem do waty cukrowej, bo
najważniejsza we wszystkim, do czego tylko się zabierał, była
towarzysząca temu adrenalina. Zresztą, czego mogła spodziewać się
po kimś, kto cytuje Batmana i Robina?
A biedny Patrick, który się z nimi wybrał, starał się zachować
jak równy gość.
Patrick….
To zupełnie inna historia. Zdawałoby się, że powinien zaskarbić
sobie jej sympatię. Tymczasem fakt, że ten absolutnie spokojny i
poukładany człowiek zdecydował się przebyć ponad dwa tysiące
kilometrów, żeby spędzić Święto Dziękczynienia w jej i Dixona
3
Strona 4
towarzystwie, budził w niej podejrzenia. Miała wrażenie, że to za duże
poświęcenie, nawet, jeśli miał nadzieję, że się z nią prześpi.
Nie, jest niesprawiedliwa.
Wiedziała przecież, że Patrick nie ma w Connecticut żadnej
rodziny, z którą mógłby spędzić długi świąteczny weekend. Jego
matka mieszkała w Greek Bay. Miał jeszcze przyrodnią siostrę w
Waszyngtonie. Poprosił ich, by w drodze powrotnej pojechali przez
Wisconsin, to był jeden z pretekstów, dla których wybrał się w tę
podróż. Sugerował, by wpadli przywitać się z jego mamą.
- Ale oczywiście nic się nie stanie, jeżeli jej nie odwiedzimy-
zastrzegł natychmiast.
Taki właśnie był Patrick: cichy, dojrzały, solidny. Dixon mówił
o nim, że jest nudny. Rebecca zaś twierdziła, że jest godny zaufania, i
to jej się w nim podobało, choć nie była pewna jego intencji. Cieszyła
się, że można na niego liczyć. I cieszyła się że Patrick z nimi
przyjechał, chociaż nawet sama przed sobą dosyć niechętnie się do
tego przyznawała.
Zaprzyjaźnili się pracując w barze „Chaps” naprzeciwko
Uniwersytetu Stanowego w New Haven. Patrick był barmanem, a
Rebecca kelnerką. Ponieważ jednak była za młoda, by podawać do
stolików alkohol, Patrick ją wyręczał, gdy brakowało akurat drugiej
kelnerki w odpowiednim wieku. Zawsze chętny i cierpliwy, nawet
wtedy, gdy był zawalony swoją robotą za barem.
Cierpliwy, uprzejmy, dobry… bardzo podejrzane.
4
Strona 5
To przedziwne, a może tylko smutne i żałosne, że właśnie te
jego cechy wzbudzały jej nieufność. Zwłaszcza na początku, teraz już
w mniejszym stopniu. Patrick był obok Dixona najlepszym kumplem
Rebecki. Jej mama uważała, że to nie całkiem normalne, kiedy
najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny są chłopcy.
- Uprawiasz z nimi seks?- chciała wiedzieć.
Kiedy Rebecca odparła:
-Ależ skąd! – sprawa wcale się nie skończyła.
Matka bowiem, a jakże, wpadła w jeszcze większą konsternację.
- Chyba nie jesteś lesbijką? – spytała nerwowo, reflektując się
jednak natychmiast. – Oczywiście nie ma w tym nic złego.
W ciągu trzech minionych lat Rebecca obserwowała trudną,
pełną awantur drogę swoich rodziców do rozwodu. Ojciec
błyskawicznie ożenił się powtórnie z koleżanką z pracy, którą jak
utrzymywał, dopiero co poznał. Matka odwzajemniała mu się,
umawiając się z różnymi mężczyznami. Mając to wszystko przed
oczami, Rebecca już dawno postanowiła, że skupi się na własnej
przyszłości, a katastrofę związku rodziców potraktuje jak przestrogę.
Przyszłość była dla niej ucieczką i nie zamierzała pozwolić, by
ktokolwiek, dysfunkcyjni rodzice czy chłopak, stanęli jej na drodze.
Poza tym Rebecca kochała zwierzęta, a zwłaszcza psy, to był
jeden z pewników w jej życiu. Wiedziała, ze opieka nad zwierzętami i
leczenie ich będzie dla niej ratunkiem. W tym właśnie dostrzegła
ocalenie przed szarym, żałosnym życiem. Miała świadomość, że
studia weterynaryjne wymagają poświęcenia i ciężkiej pracy, ale nie
5
Strona 6
bała się tego. Była na to gotowa. Może któregoś dnia założy własną
klinikę. Będzie miała kilka psów, dwa konie i parę kotów. W małym
mieszkaniu, dokąd przeprowadziły się po rozwodzie, matka nie
pozwoliła jej trzymać nawet małego kundelka. Ale to nic. Dzięki
temu, że nie miała żadnych zobowiązań, ze spokojną głową wyjechała
do college`u i zamieszkała w kampusie. Nikt jej zresztą nie
zatrzymywał, nikt za nią nie tęsknił, i nikt też nie odrywał jej od
marzeń.
Kiedy matka spytała córkę, czy przyjedzie do domu na Święto
Dziękczynienia, Rebecca o mały włos nie wypaliła, że nie ma domu.
Ale matka by jej nie zrozumiała, a już na pewno nie pozwoliłaby na
wyprawę przez pół kraju z Dixonem i Patrickiem.
A zatem Rebecca skłamała.
Nie w zasadzie to nie było kłamstwo.
Powiedziała po prostu, że ojciec ją zaprosił, by spędziła święta z
jego rodziną. Zresztą taka była prawda. Ojciec zaproponował, żeby z
nimi pojechała na Jamajkę, bo w tak ekstrawagancki sposób planowali
spędzić te dni. To nie jej wina, że matka tego nie sprawdziła. Cóż
wolałaby połknąć ogień, niż zamienić słowo z byłym mężem.
Kiedy Rebecca wróciła do stolika, Patrick zdobył już
cynamonowe bułeczki. Z miny Dixona odgadła, że Patrick kazał mu
na nią poczekać.
Do listy jego zalet powinna dodać: zawsze niezawodny i
układny.
6
Strona 7
Rebecca się uśmiechnęła, a w tle rozległ się głos Andy`ego
Williama, który śpiewająco obiecywał „Będę w domu na święta”.
Najwyraźniej centrum handlowe posiadało ten sam zestaw płyt
świątecznych co Dixon.
- Biały śnieg, jemioły czar – zaśpiewał Dixon, kiedy postawiła
przed nim red bulla. Dla siebie i dla Patricka przyniosła kawę.
Ledwie usiadła, a Dixon ugryzł solidny kęs cynamonowej
bułeczki, równocześnie otwierając puszkę. Je przyjaciel był uroczy,
utalentowany i inteligentny, i kompletnie zapomniał o całym świecie,
kiedy miał obsesję na jakimś punkcie. Zresztą właśnie dlatego znaleźli
się w tym centrum handlowym dzień po święcie Dziękczynienia.
Ostatnia obsesja Dixona dotyczyła czerwonego plecaka, który leżał u
jego stóp.
- Chad i Tyler już tutaj są.
Pomachał do nich, oni nawet nie popatrzyli w jego stronę.
Typowe, pomyślała Rebecca, lecz nie zwróciła Dixonowi uwagi, że ci
dwaj zapaleni sportowcy wciąż uważają go za gamonia z
podstawówki, który wlecze się za nimi jak ogon. Cała czwórka
chodziła razem do szkoły, aż mama Rebecki wywiozła ja do
Connecticut. Dixon wybrał college w West Haven częściowo z tego
powodu, żeby znów być blisko Rebecki, ale gdy tylko przyjechał do
rodzinnego domu w Minnesocie, Chad i Tyler jednym telefonem
wciągnęli o w te swoje eskapady.
7
Strona 8
Rebecca zauważyła, że obaj mieli czerwone plecaki, identyczne
jak Dixon. W co się tym razem wpakował? Zwykle nie uczestniczyła
w przygodach, nic więc nie wiedziała.
Zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu krzesła. Poprawiła
równo obciętą grzywkę, która przykleiła się do czoła, i wyprostowała
plecy. Spodziewała się, że poczuje w nich ból od poszturchiwań
wytatuowanego mężczyzny.
- Uzgodniliśmy, że zaczniemy od trzeciego piętra, potem
będziemy schodzić niżej.
- Co wy właściwie zamierzacie? – spytał Patrick
Rebecca miała ochotę kopnąć go pod stolikiem. Dixon
angażował się w różne ważne sprawy, ale traktował je jak T-shirty z
nadrukowanymi hasłami, które co tydzień zmieniał.
Najprawdopodobniej za obecnym pomysłem stali Chad i Tyler. Dixon
zaczytywał się w powieściach Vince`a Flynna i komiksach o super
bohaterach – ostatnio jego ulubieńcem był Batman. Nieźle naśladował
Homera Simsona i wymieniał z pamięci wszystkie postaci z „Władcy
pierścienia”. Na nocnym niebie potrafił wskazać Wenus, a czasem i
Marsa, znał także nazwy trzech gwiazd z Pasa Oriona. Kiedy
Oznajmił Rebecce, że postanowił specjalizować się w ściganiu
przestępstw dokonywanych przy użyciu narzędzi elektronicznych,
pomyślała, że Dixon nigdy nie opuści świata fantazji na dość długo,
by zająć się prawdziwymi zbrodniarzami. Tak, był inteligentnym,
choć ekscentrycznym facetem. Miała nadzieję, że szybko sobie
uświadomi, iż Chad i Tyler nie są mu do niczego potrzebni.
8
Strona 9
- Wiesz, ze osiemdziesiąt procent sprzedawanych w Stanach
zabawek zostało wyprodukowanych w Chinach? – zwrócił się do
Patricka Dixon, przełknąwszy kolejny kęs cynamonowej bułeczki.
– to tylko zabawki. Nie będę już wspominał o innych
produktach. Na przykład o tych patriotycznych znaczkach z flagą,
które wszyscy wpinają sobie w klapy… co do jednego made in China.
– Znacząco przeciągnął głoski, jakby tylko to miał na poparcie swej
tezy. Nieważne, że cały ten tekst zabrzmiał tak jakby wyuczył się go
na pamięć z propagowanej ulotki.
Patrick zerknął na Rebeccę, popijając kawę. Ona zaś puściła do
niego oko, dając znak, że nic już nie da się zrobić.
- W zeszłym roku nasze firmy korzystały z pracy ponad pół
miliona robotników w innych krajach – ciągnął Dixon. – Po to, by
wyprodukować przedmioty codziennego użytku, bez których nie
potrafimy się obejść.
- N przykład twój nowy iPhone. – Rebecca wskazała na gadżet
tkwiący w kieszeni koszuli Dixona. Nie rozstawał się ze słuchawkami,
które wisiały mu na szyi. – Oczywiście wyprodukowany w Chinach,
ale nie możesz bez niego żyć.
-To co innego. – Przewróciła oczami, patrząc na Patricka, Jakby
chciał powiedzieć, że Rebecca nie wie, o czym mówi.
– Poza tym to prezent, nagroda za to, że cały dzień dźwigam ten
plecak.
- Ach tak.- Rebecca tonem głosu dała do zrozumienia, że jej
zdaniem tkwi w tym jakiś haczyk.
9
Strona 10
- Nie mogę też obejść się bez Ciebie, panno Mądralińska-
oznajmił Dixon.
- Naprawdę?- Uniosła wyzywająco brwi.
- Oczywiście.
Wyciągnęła rękę.
- To pożycz mi go na jeden dzień. Jesteś mi to winien, bo
zgubiłeś moją komórkę.
- Wcale nie zgubiłem, tylko zapomniałem, gdzie ją położyłem.
Z twarzy Dixona zniknął uśmiech, jakby już zaczął sobie
wyobrażać swoje życie bez natychmiastowego dostępu i połączenia ze
światem. Kiedy Rebecca w duchu uznała, że z pewnością by tego nie
zniósł, zdjął z szyi słuchawki i podał jej przez stolik iPone`a.
I znów się uśmiechnął.
- Tylko nie zepsuj. Dopiero co go dostałem.
- A co z plecakiem? – spytał Patrick.
Rebecca i Dixon spojrzeli na niego, jakby nagle kompletnie
zapomnieli, o czym właśnie rozmawiali.
Patrick wskazał palcem.
- O co chodzi z tym plecakiem? - spytał znowu.
- Tam, mój przyjacielu, znajduje się tajna broń. – Dixon wrócił
do swojego informacyjnego tonu. – Jest tam bardzo sprytne
urządzenie, które emituje bezprzewodowy sygnał. Zupełnie
nieszkodliwy dla ludzi machnął ręką – ale dość skuteczny, żeby
zakłócić pracę paru systemów komputerowych. Otrzeźwić kilku tych
handlarzy. Kiedy ostatnim razem byłem w domu, Chad i Tyler zabrali
10
Strona 11
mnie na spotkanie z jednym profesorem na uniwersytecie stanowym.
Czaderski facet, jeździ harleyem.
Rebecca nie mogła powstrzymać uśmiechu. Dixon nie
odróżniłby harleya od yamachy, ale nic nie powiedziała.
- Gość był w okopach, wie, o czym mówi. Był na Bliskim
Wschodzi, w Afganistanie, w Rosji, w Chinach. Profesor Ryan, bo tak
się nazywa, twierdzi, że dopóki nie uderzymy ludzi w ten ich
wszechmocny portfel, nikogo nie będzie obchodziło, że co roku
korzystamy z pracy setek tysięcy robotników w innych krajach i że
inwazja z Południa odbiera nam dwa razy tyle stanowisk pracy w
naszym kraju.
- Inwazja z Południa?- Rebecca wzniosła oczy do nieba,
a potem spojrzała na Dixona. Przeżyła już tyle jego rozmaitych
obsesji i cierpliwie wysłuchiwała wszystkich podniosłych mów, ale od
czasu do czasu musiała mu dać do zrozumienia, że nie traktuje go
poważnie. Za tydzień Dixon zapewne zajmie się ratowaniem
wyrzuconych na brzeg wielorybów.
- Więc dlaczego twój plecak jest zamknięty na kłódkę?- spytał
wciąż zaintrygowany Patrick.
Dixon w odpowiedzi lekceważąco wzruszył ramionami. Poza
tym skończył już swoje przemówienie. Rebecca widziała to po jego
minie. Był gotowy do działania i zniecierpliwiony, oglądał się przez
ramię, szukając wzrokiem Chada i Tylera. Wtedy właśnie domyśliła
się, że to był ich pomysł, a nie Dixona, który jednak dał się w to
wciągnąć. Chciał być dobrym kumplem dla tych dwóch równych
11
Strona 12
gości, zapalonych sportowców, za którymi w liceum łaził krok w
krok. Co i rusz pakowali go w jakieś tarapaty. Rebecca nie rozumiała,
dlaczego wiecznie się na to nabiera. Może kolejny semestr w
college`u z dala od tych kolesiów przyniesie jakąś zmianę.
Tak, Dixon przyjechał tutaj dla swoich przyjaciół. Rebecca była
o tym więcej niż przekonana. W początkowym etapie rozwodu jej
rodziców Dixon zawsze stał u jej boku. Pomagał i wspierał, choćby
dzwoniąc i zapewniając, że ona nie ma z tym absolutnie nic
wspólnego. Rozśmieszał ją, gdy już była pewna, że nigdy się nie
zaśmieje.
Tymczasem z iPone`a popłynął temat przewodni z filmu
„Batman”. Rebecca oddała telefon właścicielowi.
- Nie minęło jeszcze pięć minut – zaczęła.
- Nic na to nie poradzę. Jestem rozchwytywany. – Ale po kilku
sekundach rozmowy na twarzy Dixona, tak dotąd pewnego siebie,
pojawiła się panika – Przyjadę najszybciej, jak się da.
- Co się stało?- Rebecca pochyliła się nad stolikiem. Hałas
w centrum handlowym jeszcze się wzmógł. Przez głośniki za ich
plecami anonsowano wizytę Świętego Mikołaja.
- Dzwonił dziadek. – Dixon pobladł. – Właśnie zabrali babcię do
szpitala. Miała zawał.
- O mój Boże, Dixon.
- Chcesz, żebyśmy z tobą pojechali? – Patrick zaczął zakładać
kurtkę.
12
Strona 13
- Tak, chyba tak. – Podczas wstawania Dixon potknął się o
leżący u jego stóp plecak. – O kurde. – Rozejrzał się dookoła,
wypatrując czegoś za tłumami ludzi. – Obiecałem to Chadowi i
Tylerowi. – Ze zbolałym wzrokiem dźwignął plecak i rzucił go na
stolik, jakby nagle wydał mu się za ciężki.
- Nie przejmuj się tym – powiedziała Rebecca, chwytając plecak.
Zaskoczona jego wagą, mimo wszystko zarzuciła go na ramię, jakby
nie sprawiło jej to żadnego problemu. – Mam się tylko z tym przejść,
tak?
- Nie mogę cię o to prosić.
- Nie prosisz mnie. Sama się zaoferowałam. Idź już.
- Jak się dostaniecie do domu?
- Coś z Patrickiem wymyślimy.- Uścisnęła go jedną ręką, bo
tylko tak mogła to zrobić z ty dziwnie ciężkim plecakiem.
Dixon podał jej iPone`a. Nie chciała go wziąć, ale się upierał.
- Umowa to umowa.
Odprowadzili go wzrokiem, jak znikał w tłumie. Czteroosobowa
rodzina zajęła ich stolik w barze. Rebecca i Patrick umówili się, że
spotkają się za godzinę przy sklepie firmy GAP. Rebecca weszła do
toalety, wciąż myśląc o babce Dixona. Znała ją od dziecka. Pani Lee
zawsze traktowała Rebeccę jak członka rodziny, a podczas tej wizyty
oddała jej nawet dawną sypialnię swojej córki.
- Wiem, że jest trochę staroświecka, ale jakoś nie mogłam się
zdobyć na zmianę tapety – oznajmiła Pani Lee, pokazując Rebecce
13
Strona 14
pokój i wyjaśniając, że jej córka ze wszystkich kwiatów najbardziej
lubiła stokrotki.
Minęła już bar, kiedy sobie uprzytomniła, że zostawiła w
toalecie plecak Dixona. Powiesiła go na haku na drzwiach kabiny.
Przeklęła pod nosem i zawróciła szybkim krokiem, by go odzyskać.
Raptem zobaczyła Chada. Miała nadzieję, że jej nie zauważył,
bo szedł w przeciwnym kierunku. Wciąż na niego patrzyła, gdy
nastąpił wybuch. Odniosła wrażenie, że wszystko dzieje się jak na
filmie puszczonym w zwolnionym tempie. Stała jak sparaliżowana,
widząc błysk czerwonego i białego światła, które ogarniało i
pochłaniało Chada. Huk eksplozji dotarł do niej w momencie, gdy
poleciały szyby i w górę wystrzeliły płomienie.
Jakaś niewidoczna siła zbiła ją z nóg. Potem poczuła, jakby
uniosła ją fala gorącego powietrza, której ciśnienie napierało na klatkę
piersiową. I znów cisnęło ją na podłogę wraz z deszczem odłamków
metalu i szkła i czymś mokrym, co paliło skórę i płuca. Nie mogła się
ruszać. Przygniatał ją jakiś ciężar, przygwoździł do podłogi. Każdy
oddech sprawiał ból. Poczuła swąd przypalonych włosów.
Kiedy otworzyła oczy, pierwsze co zobaczyła, to oderwaną od
ciała ludzką rękę, która leżała jakieś trzydzieści centymetrów od niej.
Przez pełną przerażenia sekundę myślała, że to jej ręka, aż dojrzała na
niej zbryzganego krwią zielonego wytatuowanego smoka.
Wokół wyglądało, jakby padał śnieg, coś połyskującego powoli
spływało na dół. Rebecca znowu opuściła powieki. Ponad zbolałymi
jękami usłyszała głos Boris Day, która śpiewała:
14
Strona 15
- Niech pada śnieg, niech pada śnieg, niech pada śnieg.
A potem rozległy się rozdzierające krzyki.
15
Strona 16
RODZIAŁ DRUGI
Newburg Heights, Wirginia
Maggie O`Dell włożyła do piekarnika blachę z nadziewanymi
grzybami, a potem wyjrzał przez okno w kuchni. Harley zabawiał
gości na podwórzu za domem, podskakiwał wysoko i łapał w
powietrzu frisbee. Biały labrador wyraźnie się popisywał, a
roześmiani goście na jego życzenie gonili go po opadłych liściach.
Trójka dorosłych poważnych ludzi zachowywała się jak dzieci.
Maggie się uśmiechnęła. Pies najskuteczniej budzi w ludziach
dziecko, które w nich siedzi.
- Nadzwyczajnie to wyszła – stwierdziła Gwen Patterson,
wskazując brodą, ponieważ ręce miała zajęte krojeniem cebuli.
Z początku Maggie sądziła, że przyjaciółka ma na myśli
wspaniałe przekąski, które przygotowały. To była prawdziwa uczta,
godna uroczystego koktajlu, a nie wspólnego oglądania telewizyjnej
transmisji studenckiej ligi piłki nożnej. Ale Gwen nie mówiła o
jedzeniu.
- Chodzi mi o to, że zebraliśmy się tutaj wszyscy razem –
wyjaśniła – Wszyscy razem w jednym miejscu, które nie jest
miejscem zbrodni… i nie ma tu ciała ofiary.
16
Strona 17
- Tak, za to jest darmowe żarcie i piwo – rzekła Maggie. – To
powinno wystarczyć.
- Prawda. – Gwen się uśmiechnęła. – Nie powiedziałaś, dlaczego
twój brat nie dojechał.
- Pewnie dostał ciekawszą ofertę – odparła Maggie, ciesząc się,
że stoi plecami do Gwen. Nie chciała, by przyjaciółka dojrzała
rozczarowanie na jej twarzy. Lepiej było obrócić to w żart. W końcu
nic takiego się nie stało. Gdyby Maggie nie miała się na baczności,
Gwen zaraz zaczęłaby ją wypytywać, badać. Cóż, była psychologiem.
- Nie mam prawa oczekiwać, że skoro nagle wtargnęłam do jego
życia, to natychmiast się do siebie zbliżymy.
- Zaryzykowała i zerknęła przez ramię. Oczywiście dobrze się
domyślała. Gwen przestała siekać cebulę i podniosła wzrok. – Jest
jeszcze Boże Narodzenie – dodała Maggie, starając się mówić
pogodnym tonem, choć wiedziała, że to strzał w ciemno. Nawet
Patrickiem o tym nie rozmawiała. Jedna odmowa przez telefon
zupełnie jej wystarczyła. – Sądzisz, ze mamy dość jedzenia? –
zmieniła temat. To miał być dzień odpoczynku. Żadnych stresów,
tylko oglądanie rozrywek ligi studenckiej z najbliższymi przyjaciółmi,
wspólnie picie piwa i jakaś zabójcza salsa.
- Jest tego mnóstwo – zapewniła ją Gwen i wróciła do siekania
cebuli.
Maggie stała z rękami na biodrach, oceniając wzrokiem
kuchenny blat zastawiony tacami i talerzami przekąsek. Nigdy dotąd
nie urządzała przyjęcia. Swoja droga, w niewielu też uczestniczyła.
17
Strona 18
Prawdę mówiąc, rzadko zapraszała gości do siebie. Zabawne, że
mając długoterminowa gwarancje na życie, człowiek robi rzeczy,
których by się po sobie spodziewał. Niecałe dwa miesiące wcześniej
Maggie i jej szef, zastępca dyrektora FBI Kyle Cunningham, zostali
zarażeni wirusem eboli. Maggie przeżyła. Cunningham nie miał tyle
szczęścia.
- Nie wiem, czy to wystarczy. Mam za sobą dwie wycieczki z
Racine – powiedziała Maggie, starając się odsunąć os siebie
wspomnienie izolatki, w której ją zamknięto, i bezradności, z jaką
obserwowała, gdy jej szef z pełnego energii przywódcy i mentora
zamienił się w wychudzonego inwalidę podłączonego do rozmaitych
kroplówek i urządzeń. Zamknęła oczy, nadal stojąc tyłem do Gwen, i
chwyciła się blatu, udając, że przygląda się temu, co na nim stoi.
Zachowaj spokój, napominała siebie. Zrelaksuj się. Oddychaj. Baw
się. – Patrząc na nią, nigdy byś nie zgadła, ile potrafi zjeść.
Jak na zawołanie Julia Racine stanęła w drzwiach. Jej jasne
krótkie włosy były potargane, do bluzki przykleiło się kilka
wyschniętych liści, a na kolanie, na dżinsach widniała smuga brudu.
Wniosła z sobą do kuchni zapach jesieni. Wyglądała raczej jak
gwiazda punk rocka niż detektyw do spraw zabójstw z Waszyngtonu.
- Twój pies oszukuje – oznajmiła, przeczesując włosy palcami i
obejmując wzrokiem kuchnię. – Zna wszystkie sztuczki. – Jednak,
kiedy przeniosła wzrok z Maggie, która płukała seler w
zlewozmywaku, na sikającą cebulę Gwen jej Beztroska ustąpiła
zakłopotaniu.
18
Strona 19
Maggie od razu zrozumiała, że Racine poczuła się skrępowana, i
to nie tylko, dlatego, że znalazła się akurat w jej kuchni. Czułaby się
tak w każdej kuchni. Wysika, szczupła pani detektyw skrzyżowała
ramiona na piersi i stała wciśnięta w kąt. Pewnie wolałaby biegać na
zewnątrz z harleyem, Benem i Tullym. Racine nie przywykła do
towarzystwa kobiet. Maggie doskonale to rozumiała. Sama też zbyt
wiele godzin spędziła z kolegami z pracy. Julia pod wieloma
względami była podobna do Maggie sprzed lat.
- Za Tobą – Maggie wskazała na szafkę, o którą opierała się
Racine – są kwadratowe talerze na przekąski. Mogłabyś je wyjąć i
postawić na blacie? I jeszcze szklanki.
Racine przestraszyła się tej prośby, ale Maggie już zabrała się do
kolejnego zadania, nie dając dodatkowych instrukcji. Katem oka
zobaczyła jeszcze, że Racine znalazła naczynia i wyjęła je, jakby
nigdy nic.
Rzuciła świeżo umytą wiązkę selera na papierowy ręcznik obok
deski do krojenia, która służyła Gwen. Wyciągnęła dwie łodygi, jedna
podała Racine, a druga zaczęła sama gryźć. Tym razem, kiedy Julia
pochyliła się nad blatem, nie wyglądała już tak bardzo nie na miejscu.
- Więc…- Racine odgryzła kawałek selera, a jej słowo zawisło w
powietrzu. Najwyraźniej poczuła się pewniej. – Co jest między Tobą a
Benjaminem Plattem?
Maggie zerknęła na Gwen.
- Dobre pytanie – przyznała Gwen, a potem wzruszyła
ramionami w obronnym geście.
19
Strona 20
Maggie zdała sobie sprawę, że jeszcze pożałuje, iż przyciągnęła
Julie do kuchni.
- Przystojniak z niego – ciągnęła Racine nieproszona. – To
znaczy jeśli podobają ci się żołnierskie typy.
- On jest lekarzem – odparła Maggie.
- Wojskowym lekarzem – sprostowała Gwen.
Maggie przerwała swoje zajęcie. Zignorowała Gwen, za to
spojrzała na Racine, patrząc jej prosto w oczy, aż pani detektyw
poczuła nagłą potrzebę przesunięcia talerzy i szklanek, które dopiero
co postawiła na blacie. Maggie zastanowiła się, czy ta młoda
twardzielka nie jest przypadkiem zazdrosna… o Platta.
Bo nie o nią, rzecz jasna. Co prawda przed laty, kiedy się poznały,
Racine wyznała wprost, że Maggie jej się podoba. Zaczęła ją
podrywać. Jakoś zdołały jednak wyjść z tej sytuacji., a nawet się
zaprzyjaźniły. Tylko zaprzyjaźniły. Chociaż zdarzało się, że Maggie
zadawała sobie pytanie, czy Julia wciąż po cichu nie liczy na coś
więcej.
Może wpłynęły na to przejściowe komplikacje w życiu
uczuciowym Racine. Tego dnia nawet nie wspomniała o swojej
ostatniej partnerce, chociaż Maggie zaprosiła je obie. Zamiast
wypytywać o tajemniczą kochankę, która, o ile Maggie dobrze
pamiętała, służyła w wojsku w stopniu sierżanta, Maggie powiedziała
tylko:
- Lubię towarzystwo Bena.
20