Joanna Kuciel-Frydryszak - Chłopki. Opowieść o naszych babkach

Szczegóły
Tytuł Joanna Kuciel-Frydryszak - Chłopki. Opowieść o naszych babkach
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Joanna Kuciel-Frydryszak - Chłopki. Opowieść o naszych babkach PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Joanna Kuciel-Frydryszak - Chłopki. Opowieść o naszych babkach PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Joanna Kuciel-Frydryszak - Chłopki. Opowieść o naszych babkach - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis treści Karta redakcyjna   Motto   Rozdział 1. Zbędne Rozdział 2. Pasionka Rozdział 3. Paniom nie będziesz Rozdział 4. Nie zadawaj się z plewami, bo cię świnie zjedzą Rozdział 5. Tam lepi w nocy, jak tu w dzień Rozdział 6. Cnoty niewieście Rozdział 7. Kogo Pan stworzy, tego nie umorzy Rozdział 8. Aż się skóra podrze Rozdział 9. Fusier, paciórka, przecieraki Rozdział 10. „Na pańskie”. Zaciążnice i bandoski Rozdział 11. Uciekinierki Rozdział 12. Ja nie likorz, Pan Bóg likorz Rozdział 13. Radio i inne diabelstwa Rozdział 14. Czy tutaj nie ma wcale polskich ludzi? Rozdział 15. Szatan na Gackiej Górce Rozdział 16. Brzuch i inne dziedzictwa   Podziękowania Strona 4 Bibliografia podstawowa Źródła zdjęć Przypisy Strona 5   Wydawca ADAM PLUSZKA Redaktorka prowadząca KAROLINA WĄSOWSKA Redakcja BEATA KĘCZKOWSKA Konsultacja historyczna dr MONIKA PIOTROWSKA-MARCHEWA Konsultacja historyczna rozdziału 13 prof. dr hab. ANNA LANDAU-CZAJKA Korekta AURELIA HOŁUBOWSKA Projekt okładki i stron tytułowych, opracowanie typograficzne i graficzne ANNA POL Łamanie i korekta ANNA HEGMAN Zdjęcie na okładce ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego Koordynatorka produkcji PAULINA KUREK   Książka powstała dzięki stypendium artystycznemu prezydenta Wrocławia   Copyright © by Joanna Kuciel-Frydryszak Copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2023  Warszawa 2023 Wydanie pierwsze  ISBN 978-83-67674-86-7  Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11A 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 75 [email protected] www.marginesy.com.pl  Konwersja: eLitera s.c. Strona 6   Dźwiga na plecach dom, ogród, pole, krowy, świnie, cielęta, dzieci.   Jej grzbiet dziwi się, że nie pęknie. Jej ręce dziwią się, że nie odpadną. Ona się nie dziwi.   Podpiera ją jak krwawy kij umarła harowaczka jej umarłej matki. Prababkę bili batem.   Ten bat błyszczy nad nią w chmurze zamiast słońca.   Anna Świrszczyńska, Chłopka Strona 7   Ja Antonina Jasczak pisze pare słów do Wielmozny Pani. Przepraszam Wielmoznom Paniom chciałabem sie zapytać i  poradzić Wielmozny Pani. Mam Myza w Polscze i jedno dzieczko, chłopiec ma 8 lat i to bem chciała ik sciongnoć do siebie, bo w Polscze tam mąż ni ma pracy, bieda, tylko na komornem mieszka, ta ja proszę bardzo serdecznie Wielmoznom Paniom, zeby Wielmozna Pani była tak łaskawa mi jako doradzić i  dopomóc, jeżeli by nie szło dzieczku sciognoć, to chocias samygo myza, a jeżeli by można dzieczko tes, to chętnie bem chciała, bo jo bem chciała zapoczebowanie posłać, ale nie wiem jak sie nazywa zapoczebowanie po francusku, to sie ni moge zmówić na to. [...] Ja jus Pani zapłace co pani bydze rządać, azeby Pani Wielmozna mogła sie wystarać o miejsce mego myza i dzieczko, azeli by było trudno o dziecko, to  myza i  proszę, zeby Pani Wielmozna była łaskawa mi napisać jak się nazywa zapoczebowanie i serdecznie proszę odpis i zasełam niskie ukłony dla Wielmozny Pani. Także Julja Czubata zaseła niskie ukłony dla Wielmozny Pani[1]. Antonina Jasczak Strona 8 ROZDZIAŁ 1 ZBĘDNE Kiedy wiejska dziewczyna się przedstawia, podaje imię, nazwisko, nazwę wsi, z której pochodzi, oraz mówi, jak duże są jej rodzina i gospodarstwo jej ojca. Te dwie ostatnie informacje powiedzą nam o jej sytuacji najwięcej. Gdy poznajemy córkę gospodarza z  sześciorgiem dzieci i  trzema morgami[2], to już wiemy: cierpią głód. Ich gospodarstwo nazywane jest przez specjalistów od ekonomii karłowatym, co oznacza: niewydajne, niewystarczające, by wyżywić rodzinę. Co miałaby tutaj robić dorastająca dziewczyna? Jako dziecko pasie gęsi lub krowę. Gdy dorośnie, nie jest do niczego potrzebna. Przeciwnie: obciąża gospodarkę, bo trzeba ją wykarmić, a nie ma czym. Czy tak się narodziło słowo darmozjad? Nie. Dla takich jak ona ekonomiści zarezerwowali bardziej elegancki termin, ale wciąż brutalny: zbędna. Nie ma dla niej pracy, więc nie ma dla niej jedzenia. Jest zbędna. Trzeba ją jak najszybciej wydać za mąż. Chyba że ucieknie do miasta, najczęściej na służącą. Albo na saksy do Francji, Belgii, Niemiec. W  Polsce międzywojennej 64 procent gospodarstw na wsi uznawano za niewystarczające[3], a 40 procent wiejskich kobiet za zbędne. Strona 9 Mieszkanki małopolskiego Borzęcina na saksach w Niemczech, u bauera   W  1936 roku w  Dzikowcu pojawia się ankieter. Interesują go małe gospodarstwa, właśnie te nazywane karłowatymi. Gospodarzom, którzy przyjmują go pod swój dach, zadaje te same, drobiazgowe pytania: Co jedzą? Co sieją? Jak mieszkają? Jakie sprzęty posiadają? Jakie zwierzęta hodują? W co się ubierają? Czyli po prostu: jak sobie radzą z życiem. Dzięki temu zajrzymy do chłopskich chałup na południu Polski sprzed niemal stu laty. Będzie to przykra wizyta. Dzikowiec to spora wieś na Podkarpaciu: około dwustu chłopskich gospodarstw, z  których ponad połowa to gospodarstwa małe i  bardzo małe. Najbliższe miasto – Kolbuszowa – oddalone jest o sześć kilometrów, w pobliżu nie ma żadnych fabryk, a więc możliwości zarobkowania. Dorobić można, idąc „na pańskie” do pobliskiego dworu lub powożąc furmanką. Kobiety wyplatają kosze. Strona 10 Ankietera przyjmuje rodzina gospodarza T.W. On ma trzydzieści cztery lata, ona trzydzieści jeden. Oboje skończyli cztery klasy szkoły powszechnej, wychowują dwójkę dzieci: siedmioletnie i  pięcioletnie. Na swoich trzech morgach uprawiają żyto i ziemniaki, hodują krowę, cielę i sześć kur. Mieszkają w  drewnianym domu krytym słomą, ale to właściwie jeden dwudziestopięciometrowy pokój. Drugie pomieszczenie to obora. Na jedną osobę – notuje ankieter – wypada 5,1 metra kwadratowego, izba nie ma podłogi (glina), dwa okna o wymiarach 102 na 80 centymetrów nigdy nie są otwierane. Siedząc na jednym z dwóch krzeseł, które należą do rodziny, ankieter spisuje pozostałe sprzęty w tym domu:   dwa łóżka jeden stół cztery ławy jeden stołek półka zegarek osiem obrazów religijnych w marnym stanie   To wszystko. Następnie pyta rodzinę o higienę:   – Czy w mieszkaniu znajdują się pasożyty (pluskwy, karaluchy itp.)? – Czy praktykuje się spanie grupowe, np. dzieci? – Ile osób sypia razem? – Czy praktykuje się spanie na ziemi itp.? – Czy praktykuje się spanie w budynkach gospodarskich latem, zimą? –  Ile razy każdy z  członków bierze kąpiel w  porze letniej? A  w  porze zimowej?   W  domu rodziny W.  nikt na ziemi nie sypia. Za to na piecu śpi tak zwana komornica. Tak nazywa się te, które nie mają swojego domu. Dziewięćdziesięcioletnia kobieta jako zbędna tuła się po obcych. Pomaga przy Strona 11 dzieciach w zamian za kąt do spania. W Dzikowcu rzeczywiście dostała kąt, na piecu. Ale dom rodziny W. to nie tylko sypialnia i kuchnia, to też zakład szewski, bo mężczyzna dorabia, robiąc buty. Tutaj również  trzymane są kury. Nie powinni jednak narzekać: dwa łóżka na czteroosobową rodzinę to jest coś. Córka wdowca spod Krakowa, urodzona w  1917 roku, jako nastolatka śpi w  jednym łóżku z  dwoma braćmi. „Ja w  głowach, a  bracia w  nogach  – wspomina. – Ale po czym wiedzieli, gdzie głowy, gdzie nogi, to nie wiem, bo na żadnym końcu poduszki nie było, tylko stare szmaty”. Kolejny jej brat śpi w łóżku z ojcem, a pozostali dwaj na pryczach w stajni. Jadwiga Szkraba, urodzona w kurnej chacie w beskidzkim Odernem, jeszcze w  1923 roku jako dziecko ucieka nocą z  domu przed gryzącym dymem. „Nie mieliśmy komina, a  tylko z  płaskich kamieni ułożone palenisko. Tak nam ten dym dokuczał, że spać chodziłam z  siostrą do stajni, gdzie pod powałą były zrobione prycze z desek, no i mama mówiła, że tam cieplej jak w izbie, bo się składało nawóz od jednej krowy którąśmy mieli”. Społecznicy łapią się za głowy. „Rodzina mieszka na wsi przeważnie w jednej izbie, w której przebywa od 6 do 12 osób  – w  czym znajdują się i  chorzy i  dziadkowie, którzy załatwiają swoje potrzeby w wiaderko i na siennik. Łóżek – 2–3, kołyska, ławy koło pieca, kuferki  – to zastępuje łóżka. Dziadkowie śpią na jednym z  łóżek biorąc które z  wnucząt do siebie w  nogi, w  poprzek łóżka, a  więc trzy osoby na jednym łóżku  – i, dziecko ma przez całą noc tuż przy twarzy nogi ludzi starszych, często nie bardzo czyste! Drugie łóżko zajmują rodzice; też nierzadko z jednym dzieckiem. Jakaż wygoda? Gdy na to zwracam uwagę, słyszę zawsze jedną odpowiedź: «my już tak nawykli». Trzecie łóżko zajmują dzieci różnego wieku i  często różnej płci. Śpią siostry z  braćmi w  różnych latach  – tutaj już nie o  wygodę chodzi, ale o  coś daleko ważniejszego!”  – pisze Zofia Kaczyńska w 1929 roku w czasopiśmie „Przodownica”. A  doktor Władysław Chodecki zaleca: „Ludność wiejska powinna się oduczyć sypiania po kilkoro w  jednym łóżku, sypiania w  ubraniu, rzadkiego zmieniania bielizny na sobie i  w  łóżku, i  mycia się wodą puszczaną z  ust na ręce”. Strona 12 Tymczasem ankieter w Dzikowcu przygląda się garderobie badanej rodziny. Kobieta wymienia wszystko, co posiada:   trzy koszule jedną parę majtek jedną parę pończoch dwie bluzki (od święta) jedną spódnicę (na co dzień i od święta) jeden płaszcz (od święta) jedną parę trzewików chustę do okrycia w stanie znoszonym trzy chustki na głowę   Odzież kobiety jest warta 21,30 złotych. Średni zarobek miesięczny w Polsce w 1936 roku to 250 złotych. Wyrobnica w folwarku pracuje za niecałą złotówkę dziennie. Jeśli chodzi o męża, to ankieter ustala, że posiada on:   koszulę i parę kalesonów własnego wyrobu jeden „garnitur” własnej roboty na co dzień oraz jeden od święta (ankieter nie zdradza, co oznacza cudzysłów, ale domyślić się można, że szyty na wzór pańskiego, wciąż jednak pozostający chłopskim) kożuch znoszony dwie pary trzewików (na co dzień i od święta) czapkę na co dzień kapelusz od święta   Ubrania mężczyzny są warte 25,50 złotych, czyli o ponad 4 złote więcej niż kobiety. Mężczyzna ma dwie pary butów. Ponieważ załatwia sprawy, reprezentuje, politykuje, jego wyjścia są istotniejsze. Kobiecie wystarczy jedna para. Ona potrzebuje butów przede wszystkim po to, by pójść do kościoła i na targ. Dobrze byłoby wiedzieć, jak dzisiaj, po ponad osiemdziesięciu latach, żyje się potomkom rodziny W.  Bardzo prawdopodobne, że ich wnuki wciąż Strona 13 mieszkają w Dzikowcu, a może nawet dzieci? Kim są? Czym się trudnią? Czy i  w  jaki sposób bieda ich dziadków odcisnęła piętno na dalszych losach rodziny? Korzystając z  podpowiedzi, że T.W.  był szewcem, próbuję ich odszukać. Być może ludzie skojarzą, w  podkarpackich wsiach mieszkają przecież z dziada pradziada. Marian Piórek, historyk i były dyrektor tamtejszej szkoły, przegląda dla mnie księgi chrztu i akta ślubu, jednak T.W. nie znajduje. A  czy nie da się ustalić, kto w  Dzikowcu był szewcem? „W  Dzikowcu przed drugą wojną światową tj. przed 1939 we wsi dzieci chodziły boso długi czas roku, mimo że szewców było ok. 20 dorabiających rolników” – odpisuje Marian Piórek. Dwudziestu? Trzy pary butów w  rodzinie, a  szewców w  jednej wsi dwudziestu? Po co? Kustoszka Agnieszka Grabowska w  potężnych, dusznych magazynach warszawskiego Muzeum Etnograficznego otwiera ogromną szufladę. Stajemy na drabinkach, bo szuflada z napisem „Buty” znajduje się na górze, i szperamy. Wielu chłopskich rodzin nie stać na buty dla dzieci, a gdy przychodzi jesień, nie da się już dłużej chodzić boso. Policja w Stanisławowie rozdaje buty biednym dzieciom, rok 1937 Strona 14 Wyciągam na chybił trafił, licząc, że znajdę damskie, i faktycznie: trzewiczki, czółenka, prawie same czarne. Nigdy nie widziałam tak mocno połatanych butów, nie spodziewałam się, że w  ogóle możliwa jest tak zawzięta walka o  przedłużenie życia obuwiu. A  jednak starych, zniszczonych butów było tak dużo, że miały swoją nazwę: charboły. Prawdopodobnie wszyscy szewcy w  Dzikowcu przynajmniej raz naprawiali ten sam but. Tymczasem we wspomnieniu Grzegorza Zelka o  rodzinnym gospodarstwie w  okolicach Nowego Sącza można znaleźć taką informację: „Dziadek wspominał, że wraz z  braćmi mieli tylko jeden komplet ładnego ubioru i  jedną parę butów, w  których chodzili na zmianę. Ksiądz Władysław Piątek podaje na podstawie ksiąg parafialnych, że jedna para butów służyła mieszkańcom domu przeciętnie przez 10 lat”. Dla chłopów buty to symbol godności. Ale dla wielu naszych bohaterek to jeszcze inna sprawa. Dla nich buty oznaczają wolność. Strona 15 ROZDZIAŁ 2 PASIONKA Dziecko wiejskie krótko jest darmozjadem. Pasanie bydła jest wszędzie zawodową pracą dziecka. Pasają zresztą wszystko, co się daje pasać: konie, krowy, kozy, trzodę, gęsi, pilnują kaczek nad wodą i  spędzają je z  wody nad wieczorem. Tak czy inaczej, dziecko od szóstego roku życia jest pracownikiem domowym. Maria Librachowa, Dziecko wsi polskiej, 1934 rok   W  1929 roku czasopismo „Głos do Kobiet Wiejskich” na pierwszej stronie publikuje relację instruktorki, która prowadzi na wsi kurs gospodarstwa domowego: „Któregoś dnia jesiennego córeczka siedmioletnia gospodyni, u której mieszkałam, przyszła z pastwiska spłakana, przestraszona, chora. Przy rozbieraniu się jej do snu matka patrzy, a  tu koszula dziecka jest od dołu cała zakrwawiona i  cały dół brzuszka też krwią zastygłą zwalany, okazało się przy bliższym zbadaniu, że nad dziewczynką dokonano gwałtu. Dziecko długo chodziło senne, jakby otumanione, ale na trzeci dzień, pomimo płaczu dziewczynki, matka wygnała je znów z krowami na ugór”. Pasionka to zwykły los chłopskiego dziecka. Budzone o  świcie, prowadzi zwierzęta na pastwisko, zwykle krowę, czasami przez całą wieś. Tam pilnuje, aby nie wchodziła na sąsiednią miedzę i  nie uciekła, a  późnym wieczorem spędza ją z powrotem do gospodarstwa. „Bywają wsie, gdzie dzieci wszystkie są niewolnikami krów, cielaków, owiec, koni, świń”  – pisze w  1928 roku w  czasopiśmie „Głos do Kobiet Wiejskich” Pelagia Restorffowa, działaczka społeczna, która zawzięcie zwalcza pasionkę dzieci. Wszyscy wiedzą, że część dzieciaków chodzi na pastwisko zamiast do szkoły. Kilkuletnie dziewczynki najczęściej zaczynają od pasania drobnych zwierząt, gęsi, kaczek, aby z  wiekiem zastąpić starsze rodzeństwo przy wypasie krów. Kazimiera Długołęcka, która swoją rodzinę wspomina jako dosyć bogatą („mieliśmy podłogi i  podwójne okna”), pasała gęsi od piątego roku życia: Strona 16 „Pasło się na wspólnym pastwisku około półtora kilometra od domu. Ukroili pajdę chleba, wydrążyła mama dołek, nałożyła tam masła, nakryła tym kawałkiem, co wydrążyła, zawinęła w  czystą, lnianą ściereczkę i  to było pożywienie na cały dzień”. Dziecko pasące krowy na rżysku, rok 1933 Pelagia Restorffowa pomstuje: „Co robią te gromady dzieci, włócząc się po lasach? Jaką szkołę zepsucia, łajdactwa, jakim ogłupieniem jest dla nich to bezmyślne łażenie w  próżnowaniu, i  ciągłe obcowanie dziewcząt z  chłopcami bez oka starszych, bez opieki i  kontroli niczyjej  – domyślić się łatwo. Czy ta krowa lub świnia nie może być inaczej żywiona tylko koniecznie kosztem zdrowia duszy dziecka? Kosztem niepowetowanej straty najlepszych, najpiękniejszych lat życia człowieka?”. Daje do zrozumienia, że to na pastwisku dzieci przechodzą inicjację seksualną. „Nauką wszelkiej rozpusty jest pasionka”  – stwierdza i  wzywa: „Pasionka to przeżytek stary, który musi być Strona 17 wytępiony  i  wraz z  kołowrotkiem, sochą i  innemi staremi sprawami iść w zapomnienie czem prędzej”. Część dzieciaków chodzi na pastwisko zamiast do szkoły. Kilkuletnie dziewczynki najczęściej zaczynają od pasania drobnych zwierząt, gęsi, kaczek, aby z wiekiem zastąpić starsze rodzeństwo przy wypasie krów Ale nie idzie. W  najbiedniejszych rodzinach oddają dzieci do bogatych gospodarzy, w ten sposób mogą one zarobić, przynajmniej na jedzenie. Dzieci ze wsi spotykają się na wspólnym pastwisku, ale dziewczynki zwykle trzymają się osobno. „W  ciągu całego lata między pastuchami z  różnych wsi trwały ciągłe wojny. Napadaliśmy na siebie bez żadnego powodu i wywiązywała się walka. Jako narzędzia w tej walce używane były kije, baty, przyniesione z  pola kamienie, a  w  ostateczności darnie. Dziewczyny rzadziej dopuszczaliśmy do zabaw, ze względu na to, że uważaliśmy je jako gorszy gatunek człowieka, dlatego że o  byle co beczały, nie potrafiły dosiadać konia itd. To ostatnie napawało nas szczególną dumą” – wspomina autor pamiętnika Strona 18 z  powiatu opoczyńskiego w  zbiorze Młode pokolenie chłopów. Inny opisuje „hece” i  „harce” bez udziału dziewcząt, bo „się ich odpędzało patykiem od siebie daleko, uważając za coś gorszego, że się nie nadają nawet do zabawy. Zresztą to taki panował zwyczaj”. Matki załamują ręce, pasionka zmienia ich dzieci. „Jak zaczęły krowy pasać, to się tak kląć nauczyły, że wprost rozpacz brała słuchać przekleństw. Nie pomagała rózga, bo uciekały w  pole, jak dzikie zwierzęta”  – wspomina gospodyni spod Miechowa, która w  końcu znalazła na to sposób: za każde przekleństwo dzieci musiały zmówić dziesięć paciorków. I podziałało. Wielu mężczyzn w  swoich wspomnieniach romantyzuje pasionkę, jednak część z  nich realistycznie opisuje, co naprawdę się działo na pastwiskach: „Samogwałt, gwałcenie dziewczyn i  tym podobne rzeczy były na porządku dziennym. Życie na pastwisku to jedno wielkie bagno moralne, w którym nurza się  dusza dziecka zatracając wszelkie cechy człowieka, obraca  się w  małe zwierzątko, które stara się zaimponować drugiemu podobnemu stworzeniu ilością i  sumą tych rzeczy, które w  ich pojęciu świadczą o  dojrzałości czy wyższości. Na pastwisku rodzą się myśli, gdzie by co ukraść, co zrobić komu na złość” – wspomina mężczyzna, który spędził dzieciństwo pod Puławami. Inny, z  wioski pod Jarosławiem, przypomina sobie, że jako siedmiolatek musiał zastąpić starszą siostrę, gdy ta została pobita na pastwisku: „W niedzielę często któryś z  pasących przynosił ustną harmonijkę, albo nawet rozciąganą i grał, a reszta pochwytywała się w pary i tańczyła. Starsza ode mnie siostra, nie chcąc z jednym z pasterzy tworzyć pary, została przez niego pobita, przy czym rzucił ją o ziemię na wystający korzeń tak silnie, że jakiś czas chorowała i pluła krwią”. To może  – proponuje Pelagia Restorffowa  – nająć jakiegoś inwalidę czy starszego człowieka na pastucha, żeby pasł bydło całej wsi. Po co marnować dzieci i  odrywać je od nauki? „Po co przywiązywać je do tych ogonów krowich?”  – pyta. To wołanie również na nic. Dziecko wiejskie musi być robotnikiem. Gdy małorolni chłopi w  latach trzydziestych oszczędzają na zapałkach, płacenie za wynajęcie pastucha nie mieści się im w głowach. Wysyłanie dzieci do bogatszych gospodarzy to dla najuboższych rodzin wielodzietnych ratunek Strona 19 przed głodem. Kmiecie korzystają z  okazji  – po co płacić pastuchowi, jeżeli można nająć dziecko za kawałek chleba? Wieś międzywojenna dramatycznie się rozrasta. Gospodarstwa są dzielone pomiędzy wychodzące z  domu dzieci. Z  całkiem sporej ojcowizny w  ciągu dwóch pokoleń zostają marne poletka, karłowate. Nigdy dotąd tak wiele wiejskich dzieci nie zaczynało tak wcześnie pracy zarobkowej. Wysyłanie dzieci na służbę do bogatszych gospodarzy to dla najuboższych rodzin wielodzietnych ratunek przed głodem Na pastwiskach cierpią też z  innego powodu. Biegają po trawie boso, więc ich stopy krwawią. Matki mają na to swoje rady. „Mama często mi myła, a potem trzeba było nogi obsiusiać i na drugi dzień nie było śladu okaleczeń”. Kazimiera Długołęcka zapamiętała też sposoby, jakimi jej matka radziła sobie z pęcherzami na jej stopach, najczęściej na piętach. „Najpierw zgrubienie skóry, potem stan zapalny, no i  ropień. Dobrze, jak mama zauważyła, że dziecko Strona 20 kulawe. Przykładano świńską kupę, dobrze nogę zawinięto i  to przerywało chorobę”. Społecznicy szukają sposobu, jak rozwiązać problem pasionki. Można by było  – podpowiadają  – wzorem Czechów i  Duńczyków przywiązać krowę do palika co dzień w  innym miejscu, niech się pasie sama. To dla chłopów niewyobrażalne, krowa ma zbyt wielką wartość, żeby puszczać ją samopas. Wieś międzywojenna dramatycznie się rozrasta. Bieda dotyczy szczególnie wschodnich, zaniedbanych terenów. Mieszkańcy ze wsi Morocz (dziś na terenie Białorusi), rok 1929 Córka małorolnych chłopów spod Włocławka, jedno z  dwanaściorga ich potomstwa, z twarzą spaloną od słońca, spękanymi nogami, w jednej sukience, bez majtek, biega cały dzień z jednej strony łąki na drugą, by upilnować stado gęsi. Ma pięć lat. W  porze obiadu rodzeństwo przynosi jej zupę. „Dwa kartofelki, trochę kaszy zalanej mlekiem. Dostawałam też kawałek placka z ziemniaków. I o tym aż do zachodu słońca. Latem, gdy przyszły upały, brałam butelkę wody do picia, a gdy i tej mi zabrakło – piłam wodę z mętnej sadzawki, w której kąpały się gęsi”. Wkrótce jej sytuacja ma się poprawić. Bogatsi krewni zabierają ją do siebie „do pomocy przy dzieciach”, jak twierdzą. To częsta