4031
Szczegóły |
Tytuł |
4031 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4031 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4031 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4031 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Waldemar �ysiak
Kolebka
Dominik - Mi�dzy ojcem a bratem
Ko�a bryczki grz�z�y w rozpaskudzonej wczorajszym deszczem drodze i w�wczas milk� piskliwy rytm �le naoliwionej o�ki. Dominik siedzia� ty�em do kierunku jazdy, podskakuj�c na obitej sk�r� �aweczce, kt�ra raz za razem t�uk�a mu siedzenie, wyrzucana w g�r� i w d�, gdy szeroka, sze�cioosobowa bryka zatacza�a si� jak pijana w wodnistych koleinach. Przy bardziej gwa�townych przechy�ach ukradkiem wysuwa� nog�, pr�buj�c si�gn�� trzewikiem kleistego b�ocka na poboczu, lecz po chwili pojazd odzyskiwa� r�wnowag� i szarpni�ty w prz�d toczy� si� dalej.
Nie widz�c koni, a tylko g�st� �cian� lasu, ch�opiec mia� uczucie, �e bryczka porusza si� sama, pchana si�� wiatru, kt�ry ni�s� ze sob� zimny, wczesnowiosenny zapach okolicy. Kiedy podnosi� wzrok ku g�rze, zdawa�o mu si�, �e stoj� w miejscu i �e to korony drzew poruszaj� si� do ty�u, w uk�onach, do kt�rych zmusza� je powiew. Przymyka� oczy �ni�c o w�druj�cej armii konar�w i dopiero skrzekliwy g�os siedz�cego na ko�le Marcina, kt�ry z rzadka pobudza� konie do wysi�ku, wyrywa� go z tych roje�. W�wczas powoli, z oci�ganiem rozkleja� oczy i znowu wpatrywa� si� t�po w kolana siedz�cego naprzeciw ojca lub w mijane rzeki ka�u�.
Gdy wyjechali na piaszczyst� r�wnin�, w ka�u�ach nagle zamigota�o czerwone, jaskrawo �wiec�ce jab�ko - zachodz�ce s�o�ce. Dominik obserwowa�, jak szkar�atny kr��ek drga, ta�czy i zmienia kszta�ty, w czym sam mu pomaga�, lekko uderzaj�c butem w lustro wody.
Krajobraz umyka� coraz �wawiej i stawa� si� blady w zapadaj�cym zmroku. Janek jest ju� na pewno w domu - pomy�la� Dominik. Poczu� �al, �e nie mo�e jak brat odbiec na koniu przed tym zmierzchem, kt�ry przynosi� mu wspomnienie matki i jej bezradny, skrywany przed ojcem p�acz. Kiedy� ojciec i jemu podaruje jak�� szkap�, ale cho�by by�a naj�ciglejsza, matki nie dogoni.
Gwa�towny klaps w udo i gniewny g�os ojca wyrwa� go z zadumy. Lew� nog� powy�ej kostki mia� mokr� i utaplan� w br�zowej mazi. Ze spuszczon� g�ow� wys�ucha� reprymendy i przyjaznego rechotu kompan�w ojca, czuj�c jak zamoczon� stop� op�ywa wilgotne, lepkie ciep�o.
I znowu drzewa rozpocz�y ruch do ty�u, a tamci powr�cili do swoich s��w, wyciszonych teraz ciemno�ci�, dalekich i nierealnych. Czasami g�o�niejsze przekle�stwo kt�rego� z m�czyzn przerywa�o na moment szmer rozmowy i zaraz wszystko wraca�o do normy, oddala�o si�, rozp�ywa�o, gin�o w szumie drzew. Czerwony nos landrata skry� si� w mroku i ch�opiec zamiast twarzy dostrzega� ognik ojcowskiej fajki i b�ysk srebrnych guzik�w rozpartego obok urz�dnika. Zaj�ty swoimi my�lami i senny, z rzadka tylko przys�uchiwa� si� wymianie zda�. Warszawa, Ko�ciuszko, D�browski, kr�l Fryderyk, koloni�ci, rzeczy dalekie i bliskie. Rzeczy z�e.
Taki D�browski. Dominik jako� nie potrafi� znienawidzi� tego Sasa, kt�ry sprzeda� si� Polakom i o�mieli� si� podnie�� r�k� na najja�niejszego pana, a kt�rego nazwisko przyprawia�o ojca o napady furii. Jeszcze za �ycia matki ten obcy, troch� nierzeczywisty bandyta �ni� mu si� czasami po nocach. Mia� d�ug�, rud� brod� i olbrzymie przekrwione �lepia, pas sk�rzany z go�ym no�em i... i w og�le by� podobny do jakobin�w-kr�lob�jc�w, o kt�rych nieraz opowiada� ksi�dz Lomazzo i kt�rymi straszy�a go s�u��ca Anna. Tym D�browskim, kt�ry jak posta� z bajki o upiorach wzbudza� tylko obrzydzenie swoj� malownicz� brzydot�, nie mo�na ju� by�o Dominika nastraszy�. Cieszy� si�, �e jest na to za doros�y.
Raz jednak zdarzy�a si� rzecz dziwna. Dominik pami�ta�, �e gdy kiedy� przed snem Anna krzykn�a na�, gro��c, i� zabierze go �der Hascher Dombrowsky�, matka stoj�ca w drzwiach sypialni zbeszta�a dziewczyn� i kaza�a jej zamilkn��. Niemka wysz�a z krzywym u�miechem, a matka po�o�y�a mu d�o� na g�owie i d�ugo g�aska�a, nic nie m�wi�c. Tego samego wieczoru Dominik s�ysza� gniewny g�os ojca dobiegaj�cy z salonu i czu� raczej, ni� rozumia�, �e to przez niego matka pokornie odbiera�a �ajanie. Potem ju� zawsze, gdy pad�o nazwisko D�browskiego, Dominik miast nienawi�ci, czu� jedynie ciep�� d�o� matki na swoich w�osach i pami�ta� jej smutne oczy. Nie widzia� ich wtedy, stoj�c ze spuszczon� g�ow�, zawstydzony, ale poprzez t� d�o� wychwytywa� ca�y smutek, wilgo� rz�s i co� jeszcze, czego nie potrafi� bli�ej okre�li�.
Z zamy�lenia wyrwa� go d�wi�k nazwiska, nazwiska jego i ojca. To landrat perorowa� g�o�no, czyszcz�c nos wyszywan� chust�, kt�r� z�o�y� po chwili starannie i wsun�� do kieszeni surduta. M�wi� o Hansie.
- Nie ja b�d� pana uczy�, Herr Rezler, jak nale�y wychowywa� syna! Ksi�ulek... ach tak, niech b�dzie, �e pasierba, to nie zmienia postaci rzeczy. A wi�c powtarzam. Ksi�ulek Lomazzi czy Lamozzo, jak�e mu tam, bardzo to pi�knie. Ci francuscy emigranci potrafi� uczenie gada� o porcelanie, rymach i wojnach Hannibala, ale to dobre dla panienek. Pa�ski pasierb lepiej jak s�ysza�em szwargoce po francusku ni� po niemiecku!
- Ja, ja, das ist nicht gut! - przytakn�� skwapliwie siedz�cy obok Dominika opas�y oficer, kt�ry spycha� ch�opca swym cielskiem na skraj �awki.
- No, nie przesadzajmy. Kto z nas w m�odo�ci nie mia� swych fanaberii, kt�re, o�miel� si� zauwa�y�, musz� rzecz prosta z wiekiem wyparowa� z �epetyny - odezwa� si� weso�o pan Bronikowski, kt�ry razem z landratem i wojskowym przyjecha� z Poznania. - Taki ju� bieg spraw! A francuski, o�miel� si� zauwa�y�, przydatny jest nad wyraz i to nie tylko w salonie. Jakobin�w kr�l jegomo�� nieraz jeszcze bi� b�dzie zdrowo, a jak m�wi�: ucz si� j�zyka wroga twego, bo bardziej przydatny od j�zyka, jakim przyjaciel gada!
Prusak burkn�� co� niezrozumiale i wzruszy� ramionami. Zapad�a m�cz�ca cisza, przerywana sapaniem ojca. Dominik nie podnosz�c oczu czu�, jak ojciec sinieje, jak mu �y�y wyst�puj� na skroniach i jak zaciska pi�ci.
- To wina matki, panie Scholz. Rozpie�ci�a szczeniaka, ale ja! ja!... ja go... - g�os ojca brzmia� chrapliwie, krztusi� si�, napotyka� w krtani tam� nie do przebycia. - Zreszt� taki on syn... cudzy miot, cho� prawda, z mojej kobiety!
- Ja pana znam, Herr Rezler, mnie nie trzeba przekonywa�. Pan jeste� dobry poddany kr�la jegomo�ci. Ale bab� si� pan nie zastawiaj! Kij�w w pa�skim maj�tku ro�nie do��, a ch�opi pa�scy nieraz ich kosztuj�. Na mnie ojciec po�ama� tyle, �e ca�� t� przekl�t� drog� mo�na by wymo�ci�. I op�aci�o si�... Polki s� niez�e w ��ku, to prawda. Ale ja panu nie kaza�em �eni� si� z Frau Karsnycky, B�g z ni�, o umar�ych �le nie m�wmy... Mnie si� ten smarkacz nie musi k�ania�, gwi�d�� na to! Tylko co pan powie, kiedy pu�kownik Vorstermann zapyta, gdzie� to synalek lub jak pan woli - pasierb, gdzie� bawi�, kiedy Dombrowsky psu� nam krew pod Bydgoszcz�?
- M�ody, dwudziesty rok mu idzie, jucha gor�ca, dziewki go ci�gn�. Nieraz na tydzie� i na wi�cej z domu umyka�, ale teraz...
- Teraz ju� po wszystkim, Herr Rezler! Ja pana nie indaguj�, jak si� to sta�o, �e ch�opysia podobnego do synalka jak dwie krople wody widziano we W�oc�awku, gdy kasztelan Mniewsky barki nasze na Wi�le topi�. Ca�y transport pod wod� poszed�! Zdziwi�by si� verfluchten kasztelan, gdyby� go pan w sp�dnic� przyodzia�. Taka z niego dziewka, jak ze mnie linoskoczek, Herr Rezler! - landrat za�mia� si� g�o�no, oficer zawt�rowa� i tylko ojciec milcza� ponuro.
- Ech, jaki� podobny z lica hultaj, ma�o� to razy si� zdarza, o�miel� si� zauwa�y�. Mnie raz pono widziano w Gnie�nie, gdym ja tymczasem w Berlinie za interesami bawi�, zwyczajna rzecz - przerwa� cisz� Bronikowski, lecz jako� l�kliwie i ostro�niej ni� uprzednio. Landrat zdawa� si� nie s�ysze� jego s��w.
- Pan si� nie turbuj, Rezler. To si� da u�adzi�. Szczeniaka trzeba kr�tko, najlepiej o�eni� z jak�� s�siedzk� c�rk� albo na przyk�ad z c�rk� kapitana! R�cz� panu, �e i Niemki s� ciep�e, a jak gotuj�! Co, Ertli - zwr�ci� si� do oficera - da�by� mu dziewczyn�, Ha? No, do��! bo, tego... no... sprawa jest taka. Tych trzydziestu nowych kolonist�w...
- Kolonist�w? Znowu?! - g�os ojca zachrypia� gwa�townie i st�amsi� si� w napadzie kaszlu.
- Tych trzyna�cie, czy dwana�cie rodzin z Wirtembergii posadzi pan nad stawem, Rezler. Wykarczuj� las, a... a i drzewo gorzelni si� przyda i...
- Aber, Herr Scholz, ich bin...
- Panie Rezler, pan zawsze by� wiernym poddanym kr�la, pan rozumia� znaczenie akcji kolonizacyjnej, pan wie, �e dla pana tych kilkana�cie rodzin to drobiazg. Pan si� podporz�dkuje!
- Przecie� ci przekl�ci olendrzy, jak ich tu zw�, pan wie... Do czynszu p�acenia ostatni s�, do m�drkowania za� pierwsi, a i o ziemi� nie dbaj�, jak nale�y.
- Herr Rezler! Przecie� nie na pa�skiej ziemi si�d�, tylko na kr�lewskiej. Pana rzecz pom�c i dopilnowa�. Troch� to wysi�ku kosztuje, wiem, ale te� i mnie kosztuje sporo, by z powodu synalka nie ci�gano pana po kreisgerichtach i regencjach. Tak! Niech pan popracuje nad Hansem i dba o pruskich poddanych na tej ziemi, a ja... - przerwa� wpatruj�c si� przez chwil� w ciemno��. - Ot i ju� doje�d�amy. Zbud� si�, Ertli! - szarpn�� siedz�cego przy Dominiku oficera. - He, he, jak ten czas galopuje.
Dominikowi wydawa�o si�, �e ojciec jeszcze co� powie, ale zapad�a cisza tak g��boka, �e a� d�wi�cza�o w uszach. Po raz pierwszy Dominik dostrzeg�, jak g�o�ne mo�e by� milczenie. Nigdy dot�d nie s�ysza�, by kto� przemawia� do ojca takim tonem i by ojciec tak si� kurczy�, mala�, tak gubi� swoj� si��. Dominik nie rozumia�, dlaczego landrat, kt�ry go�ci� u nich ju� od tygodnia, dlaczego ten siny nochal odzywa si� do ojca tak, jak ojciec zwyk� m�wi� do ksi�dza Lomazzo czy do Grety. Poczu�, jak narasta w nim z�o�� przeciwko temu cz�owiekowi i przez chwil� zastanawia� si�, czy nie warto go kopn�� w kolano, tak by w ciemno�ci nie dostrzeg�, kto to uczyni�. Przestraszy� si� jednak w�asnej zuchwa�o�ci i jeszcze bardziej podkurczy� nogi, z kt�rych jedna zamarza�a w namoczonym buciku.
- Dominik, �pisz? - us�ysza� pytanie starego, ale nic nie odrzek�. Wiedzia�, �e lepiej jest udawa� sen, lepiej dla ojca.
***
Obudzi� si� nagle.
S�o�ce wpada�o przez szyb� i malowa�o przeciwleg�� �cian� w z�ociste pasy, w snopach �wiat�a k��bi�y si� burze py�k�w, wiruj�cych wok� siebie w przedziwnych splotach.
P�no - pomy�la�, zje�d�aj�c z ��ka w mi�kkie pantofle, stoj�ce obok skrzyni z ubraniami. Dwa kroki w kierunku drzwi i zatrzyma�a go panuj�ca w domu cisza. Ojciec ju� pewnie nie �pi, a �niadanie, a Greta? St�pa� powoli w kierunku salonu, nas�uchuj�c co chwila, ale w domu nic nie drgn�o, dw�r ca�y milcza�, martwy jaki�, zimny...
Tik-tak! Tik-tak! Tik-tak!... W jadalni kry�o si� male�kie tykaj�ce �ycie, lecz zamiast szarpa� cisz�, bardziej j� jeszcze pog��bia�o swoj� rytmiczn� w�dr�wk�. Stary zegar z Amorkiem siedz�cym okrakiem na globusie, w otoczeniu ki�ci winogron, powiedzia� mu wszystko. Nie by�o jeszcze pi�tej, co w tej samej chwili potwierdzi�a dolatuj�ca z zewn�trz pobudka koguta i znowu zapanowa�a cisza odmierzana tykaniem zegara. Dom spa�.
Dominik wybieg� na podw�rze i pomaszerowa� w kierunku stod�, oddalonych od dworu, schowanych za sadem, kt�ry rozkwita� rado�nie. Daleko nie zaszed�. Min�� spichrze, za�atwi� rann� potrzeb� pod stajniami, przy�o�y� ucho do �ciany obory i s�ucha� przez jaki� czas sapania i chrz�kania wieprzy, potem raz jeszcze zawr�ci� ku sadowi, nie bacz�c, �e mu b�oto utapla�o bia�e pantofle.
Sta� na pag�rku w�r�d bieli, kt�r� tryska�y jab�onie, i pr�bowa� dojrze� zabudowania dworu. Ale �nie�no�� kwiat�w przes�ania�a widok i tylko z przeciwnej strony jawi�o si� okienko z czerwonym dachem gorzelni, kt�r� ojciec postawi� w zesz�ym roku. Dominik wspi�� si� na najbli�sze drzewko, lecz dw�r dalej bawi� si� w chowanego, oprawiony w parkowy starodrzew i skryty za nim, tak �e tylko fragmenty czterokolumnowego portyku prze�witywa�y mi�dzy olbrzymimi wi�zami. Z dala dochodzi�y pogwizdywania ch�op�w wychodz�cych do pracy w polu.
Wraca� nuc�c cichutko zas�yszan� melodyjk�. Na widok otwartego okna sypialni ojca zamkn�� usta i stan�� bez ruchu, wstrzymuj�c oddech, w obawie by nie zbudzi� starego. Zrobi� krok w kierunku wej�cia, potem drugi i trzeci, lecz o dziwo, zamiast do drzwi zbli�a� si� do okna, kt�rego okiennice, szeroko rozrzucone na boki niczym ramiona, zdawa�y si� przywo�ywa�, zaprasza�... Czu�, �e nie idzie, lecz st�pa na palcach, �e si� skrada jak z�odziej, ale nie odczuwa� wstydu, tylko ciekawo�� i strach, �e go kto� nagle dostrze�e.
�cie�k� mi�dzy klombami dotar� do celu, przykucn�� pod okiennic� i nas�uchiwa� �wistliwego oddechu ojca. R�k� odgoni� natr�tn� pszczo��, kt�rej brz�czenie wydawa�o mu si� tak pot�ne, �e mog�oby obudzi� s�u�b�. U g�ry nic si� jednak nie poruszy�o. Z pokoju nadal promieniowa�a niczym nie zm�cona cisza. Dominik podni�s� si� i ostro�nie uchwyci� zawias� okiennicy. Drug� r�k� namaca� rze�biony profil parapetu i opar� nog� na cokole. Dwoma energicznymi ruchami pozby� si� obuwia i powoli zacz�� ci�gn�� tu��w wzwy�.
W pokoju panowa� p�mrok. S�o�ce penetruj�ce wschodni� cz�� dworu nie mia�o tu jeszcze dost�pu. Dominik po�o�y� brod� na okapniku i cal po calu wgryza� si� wzrokiem w czelu�� komnaty, do kt�rej wst�p by� mu wzbroniony, podobnie jak Hansowi i s�u�bie. Nawet Greta nie mia�a do tego prawa. Co prawda kiedy�, dawno, matka przyprowadzi�a go tutaj, posadzi�a na kanapie i d�ugo m�wi�a o sprawach, kt�rych nie pojmowa�. Natomiast po �mierci matki ojciec zamyka� komnat� na klucz, bacz�c, by nikt w niej nie go�ci�, pr�cz tych, kt�rych o to prosi�.
Teraz wzrok ch�opca odkrywa� tajemniczy l�d, �lizga� si� po sprz�tach i �cianach pokoju, z kt�rego bi�o dziwne ciep�o, pachn�ce perfumami i pomad�, dotyka� mebli, czerwono-z�otych tapet i wi�niowych kotar, wi� si� w�r�d mnogo�ci porcelanowych figurek, bibelot�w, luster i sreber. Z przeciwleg�ej �ciany, na prawo od drzwi, kt�rych klamk� z g�ow� lwa zna� jedynie od strony korytarza, patrzy� na ch�opca stary, brzydki m�czyzna w �o�nierskim mundurze, z tr�jgraniastym kapeluszem na g�owie. Pod portretem, na fr�dzlastym kobiercu, krzy�owa�y si� dwa rapiery i pyszna kr�cica, o r�koje�ci poprzecinanej zwojami arabesek.
�wistanie ojcowego nosa dochodzi�o z lewej strony, gdzie wzrok Dominika nie si�ga�. Podci�gn�� si� ostro�nie, lekkim odbiciem pozbawi� bose stopy oparcia i zawis� na okapniku, wsuwaj�c g�ow� w ciep�y p�mrok wn�trza. Przechyliwszy si� jeszcze bardziej, przebieg� wzrokiem po kotarze szerokiego �o�a. Zesztywnia� nagle, czu�, �e r�ce zaczynaj� mu dr�e�, �e mu co� w�druje pod gard�o i p�onie twarz. Zamkn�� oczy i zaraz odemkn�� je, boj�c si�, �e to, co zobaczy�, umknie bezpowrotnie.
W�osy dziewczyny odcina�y si� ostro od w�ochatej piersi ojca, zrastaj�c si� g�stymi splotami ze zmi�t� po�ciel�, brudn�, zsuni�t� na dywan, kt�ry mo�ci� pod�og� od �ciany do �ciany. Rybia biel brzucha i rozrzuconych bezwstydnie ud, l�ni�ce fa�dy kobiecego cia�a, przygarni�tego ow�osion� r�k� m�czyzny, przypomina�y Dominikowi obrazek z ukradkiem przegl�danego albumu, na kt�rym mocarny p�-cz�owiek p�-diabe�, z kopytami i ogonem, obejmowa� oty�� kobiet� obok �r�d�a obro�ni�tego winoro�l�. Jedynie piersi kobiece, tam nabrzmia�e, pe�ne jak melony, tu le�a�y p�askie i rozmyte, prawie niewidoczne.
Dopiero po d�ugiej chwili zrozumia�, �e patrzy na Ann�, s�u��c�-Niemk�, kt�r� ojciec przywi�z� wraz z Gret�, a kt�ra zawsze schodzi�a matce z drogi ze spuszczon� g�ow�, jego za� cz�stowa�a �akociami wyjmowanymi z kieszeni fartucha. Mimo to Dominik nie lubi� jej, owszem, s�odycze bra�, czuj�c dzieci�c� intuicj�, �e si� pozwala kupowa�, cho� bez �wiadomo�ci, za co i w jakim celu. Teraz za�, wraz z fal� gor�ca, przysz�o obrzydzenie, zacz�o go wype�nia�, przemienia� w nienawi��, zrobi�o mu si� md�o, ale wzroku nie odrywa�, jakby przykuty do ogl�danej sceny.
Nagle ojciec ci�ko si� poruszy�, przewr�ci� na bok i nie otwieraj�c oczu pocz�� sun�� r�k� po udzie dziewczyny, sapi�c coraz szybciej i g�o�niej. Ta, przez moment jeszcze nieruchoma, fukn�a sennie, po czym u�miechn�a si� i przeci�gn�a leniwie, wypr�aj�c nog� i do reszty spychaj�c po�ciel na pod�og�.
Dominik nie wiedzia�, jak odpad� od okna, jak, zapominaj�c o trzewikach, bieg� przed siebie, nieprzytomnie, byle dalej, a� ockn�� si� na skraju go�ci�ca, sk�d wida� by�o w oddali modry, zamglony pas jeziora. Szed� na prze�aj, gramol�c si� poprzez trzciny, p�osz�c dzikie ptactwo. U�wiadomi� sobie, �e tej w�a�nie nocy, po raz pierwszy od czasu pogrzebu matki, nie p�aka�. I nie czu� teraz ani wstydu, ani nienawi�ci do Anny, a tym bardziej do ojca, wszystkie te stany opu�ci�y go zdradliwie, pozostawiaj�c na pastw� ot�pia�ej �wiadomo�ci, poczucia jakiej� dojrza�o�ci, zrozumienia, a wreszcie zm�czenia i oboj�tno�ci.
Spr�bowa� rzuci� par� kaczek po lustrze wody, po czym powl�k� si� do domu, w sam raz trafiaj�c na chwil�, gdy Anna wymyka�a si� z pokoju ojca, ziewaj�c szeroko, w nocnej koszuli, z rozpuszczonymi w�osami. Mijaj�c go zaszczebiota�a rado�nie i poklepa�a po policzku spocon�, brzydko pachn�c� d�oni�. Nie uchyli� twarzy.
***
D�wi�k wydobywany przez sztu�ce z talerzy i p�misk�w, brz�k szklanic i podniesione g�osy pozwala�y Dominikowi sta� za niedomkni�tymi drzwiami do dawnego pokoju matki i obserwowa� m�czyzn skupionych wok� d�ugiego sto�u o zaokr�glonych naro�ach i masywnych, rze�bionych nogach, uformowanych ze zmniejszaj�cych si� ku do�owi kul. �wiat�o z nasyconych �wiecami kandelabr�w rzuca�o g��bokie cienie na twarze siedz�cych, a zarazem modelowa�o uroczysty nastr�j, o jakim marzy� ojciec, pok�adaj�cy tak wielkie nadzieje w tej wieczerzy. Dominik, kt�rego nie interesowa� temat rozmowy, wpatrywa� si� jak urzeczony w twarz brata, blad�, z wpadni�tymi oczami.
Domy�la� si�, ile kosztowa�o ojca posadzenie pasierba, Jana, przy jednym posi�ku z landratem Scholzem, cz�owiekiem wywieraj�cym na starego Rezlera przemo�ny wp�yw. By� z nimi r�wnie� osobisty przyjaciel landrata - kapitan Ertli, grubas o nalanej, jowialnej twarzy i ton�cych w fa�dach t�uszczu, cho� nieg�upich oczkach, oraz pan Bronikowski z familii podobno od dawna pozostaj�cej w s�u�bie elektora saskiego, a obecnie wiernej kr�lowi, co landrat podkre�la� przy lada okazji. Janek towarzyszy� im i chocia� nie pi�, to przecie� jad� z apetytem, a sam fakt jego obecno�ci by� wydarzeniem wystarczaj�co nies�ychanym, by Dominik warowa� pod drzwiami w napi�ciu, kt�rego �r�d�a tkwi�y w ca�ej atmosferze tego domu.
Pupil matki, Janek, syn Kar�nickiego, pierwszego m�a rodzicielki (dowiedzia� si� o tym od Grety), nie demonstrowa� swej wrogo�ci wobec ojca, cz�ciej milcza�, ca�ymi dniami nic nie m�wi�, jad� sam, unikaj�c ojca, lub znika� na ca�e tygodnie, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z jakimi kompanami. Ojciec musia� ich zna�, bo twierdzi�, �e to banda buntownik�w, godz�cych w najja�niejszego kr�la. A mo�e brat naprawd� jest chory? Ojciec czasami m�wi�, �e to wariat, ale Dominik nie bardzo w to wierzy�.
Nieraz chcia� podej�� do starszego o dziesi�� lat brata, porozmawia� o koniach i o polowaniu, ale pierwsza niefortunnie zako�czona pr�ba odstraszy�a go na d�ugo. Odezwa� si� wtedy przymilnie, ofiarowuj�c si� wyczy�ci� dwururk� Janka, ten za� spojrza� na� zimno i odpar�, �e mo�e czy�ci� strzelb� �swego ojca�, a od jego, Jankowej strzelby, wara! Zawzi�� si� wtedy i poprzysi�g� sobie, �e ju� nigdy nie podejdzie do dryblasa i �e gniewa� si� b�dzie do ko�ca �ycia. Nie da si� przeprosi�, cho�by Janek kl�cza� przed nim na kolanach, a nie w�tpi�, �e moment taki przyj�� musi.
Gniewa� si� dwa dni i bezwolny, przyci�gany jak�� nieuchwytn� nici� sympatii, znowu kr��y� ko�o brata, �udz�c si�, �e ten zagadnie ciep�ym s�owem. Janek milcza�, chocia� nie unika� wzroku Dominika i z ka�dym dniem stawa� si� bardziej daleki. Pisarz dworski, Borek, rozpowiada� nawet, �e Janek chadza� do buntownik�w, w co Dominik nie wierzy�, a� do chwili wieczornej rozmowy, gdy wracali bryk� do dworu w Buszewie.
Ten oto, znienawidzony przez ojca, landrata i zapewne oficera jego brat, siedzia� teraz po�r�d nich, wzbudzaj�c tym samym sensacj� w ca�ym domu, od Dominika pocz�wszy, a sko�czywszy na Annie, kt�ra us�ugiwa�a do sto�u, wpatrzona na przemian w twarz Janka lub ojca.
Odbite od metalu �wiat�o �wiec liza�o oblicza siedz�cych, sprawiaj�c igraj�cym cieniem wra�enie ruchu warg, nawet wtedy, gdy nie m�wili nic. Ta pantomima ust, polerowanych ��tym blaskiem, fascynowa�a Dominika bardziej ni� tre�� rozmowy, zrazu nudnej, tycz�cej ojcowskich interes�w.
- Takich jak pan, Rezler, to ja bym kupi� worek ca�y, ca�e po�udniowe Prusy od Odry po Wis��, zasiedli�bym lojalnymi poddanymi kr�la, starostwa na amty poprzewraca� i porz�dek ku chwale monarchii utrzyma�! Durna ta wasza szlachta �gospodarze kraju� po�al si� Bo�e! Nie, nie o was m�wi� - odwr�ci� twarz ku Rezlerowi i Bronikowskiemu - i nie o braciach protestanckich, kt�rzy m�drzejszymi oczami na �wiat patrz� i wiedz�, kiedy i co cesarskiego cesarzowi odda� nale�y, a gospodarki haniebnie dla zbytk�w nie zaniedbuj�. Ale ilu takich?! Pan, panie Rezler - Scholz m�wi� tak szybko i tak gwa�townie, �e drobinki �liny wytryskiwa�y mu z ust - pan gorzelni� pierwsz� wybudowa�e�, udzia�y w sukiennictwie Leszna, Rawicza i Wschowy posiadasz, pan starasz si� manufaktury zak�ada�, zbo�e ku morzu �lesz, a pa�ski s�siad, arystokrata, panek zasrany, ty�kiem si� nad pana wynosi, bo on, s�uchaj, Ertli!, on gardzi przemys�em, handel i rzemios�o za zniewag� ma, za plam� na swoim honorze, on si� w �yda, rozumiesz, bawi� nie chce! Zapija� si� b�dzie jak bydl�, burdy czyni�, ch�opa na �mier� skatuje i tak ci�gnie, z dnia na dzie�, od rebelii do wesela, a od wesela do rebelii, rycerz pieprzony!!! Dziaduj�, ledwie zipi�, o po�yczki u bankier�w naszych �ebrz� i hipoteki obci��aj� tak, �e skarz mnie B�g! Nie sp�ac� si� do s�du ostatecznego, ale popatrz, honor piel�gnuj�! Honorem hipoteki nie odci��ysz, cho� niejeden i na to by przysta�!
- Prawda jest - Bronikowski odezwa� si� z pe�n� g�b�, �uj�c i na przemian wyciskaj�c wyrazy - prawda, o�miel� si� zauwa�y�. Nier�bstwo, swawola i niekarno�� to choroby tocz�ce nar�d jak czerw, kt�ry drzewo pi�uje. Gospodarka �wi�ta rzecz, ziemia nasza potrzebuje...
- Czego ziemia nasza potrzebuje najsampierw, nie tacy jak pan, mo�ci Bronikowski, wyk�ada� b�d�! - przerwa� Janek.
- A jacy?! �e co, protestanci nie maj� prawa wedle was, bo wiara inna? Jeden jest B�g i my wszyscy synowie tej ziemi. I... nie o to, o�miel� si� zauwa�y�, chodzi. Ojczym pa�ski, katolik, jako i inni, jednako nie jak inni, lecz o stokro� lepiej gospodaruje, sobie i kr�lestwu dostatku przysparzaj�c.
- Nie o wiar� tu chodzi, nie udawaj pan g�upiego!
- Tedy o co wa�ci idzie? Co by� nie prawi�, panowie bracia rujnuj� kraj i samych siebie, o�miel� si� zauwa�y�. Pan landrat ma racj� �wi�t� w tej materii.
- Byd�o! - Ertli czkn�� i popi� winem. - Podatk�w p�aci� nie �aska, bo, jak m�wi�, ch�op im nie pracuje, jak nale�y. Jak ma pracowa�, kiedy pierze ze� �ywcem dr�? W Dobrojewie dziedzic kmiotka tak batem popie�ci�, �e mu �ebra przez mi�so na grzbiet wylaz�y, ot mi spos�b...
- Z�y spos�b, kapitanie? Z dobrej jednak szko�y wzi�ty! - wtr�ci� Janek. - Trzy niedziele temu widzia�em - s�owa pada�y z takim impetem, �e Dominikowi zdawa�o si�, i� miotaj� p�omieniami �wiec, czyni�c bardziej nerwowymi cienie na twarzach - widzia�em, jak przeszed� przez kije wasz �o�nierzyk. Dwa szeregi...
- Co znaczy wasz!? A pa�ski, panie Karsnycky, bo nie wiem, czy Rezler zwa� si� zezwolicie, cho� to zaszczyt by� wam powinien, zwa�ywszy zas�ugi ojczyma, a wasz to nie?! Kto�cie wi�c? Czyj poddany? - wyrzuci� z siebie landrat.
- Pan wie najlepiej, czyj. Niech b�dzie, �e i m�j to by� �o�nierz. �aden �o�nierz nie godzien takiej pieszczoty, �e nazw� jak pan kapitan, i nie �ebra wtedy przez mi�so wylaz�y, bo ju� i co wychodzi� nie mia�o! Do po�owy szeregu �ywy nie dojecha�!
- Gdzie?! - Ertli st�a� momentalnie, a oczy wyp�yn�y mu z fa�d sk�ry, lepiej i bystrzej widz�ce.
- W Poznaniu, na rynku. Niejeden �o�nierski balet w�r�d kij�w ogl�da�y �ciany placu. Panu to trzeba m�wi�?
- �o�nierz to �o�nierz, niesubordynacja grzech �miertelny! I koniec! - Ertli uderzy� r�k� w st�, a� kieliszki podskoczy�y i zabrz�cza�y ch�rem.
Dominik skuli� si� w przyp�ywie strachu. Ale wci�� by� jeszcze pod wra�eniem niemczyzny brata, tak poprawnej, jakiej z ust jego nigdy nie s�ysza� i swobody, z jak� Janek siedzia� za sto�em i perorowa� do rzeczy. �e za spokojem tym kryje si� czujno�� zwierza gotowego k�sa�, Dominik wiedzie� nie m�g�. Ojciec wiedzia�. I ju� kolejk� now� rozlewa�, do kie�bas i og�rk�w zaprasza�, �agodz�c, na gospodarski temat wracaj�c.
- Ma pan racj�, Herr Scholz, prawda to, ch�op te� cz�owiek i �e urz�d pruski w opiek� go bierze, chwa�a kr�lowi. Tylko �e kanalie jednym �yj�, jedno z mlekiem matki ci�gn�, jedno we krwi maj�, jak od pa�szczyzny uciec, jak si� miga�, jak...
- To pa�szczyzn� na czynsz zamie�cie! - warkn�� landrat.
- I bez tego wzbogaci� si� mo�na �acno, k�opot�w na g�ow�, o�miel� si� zauwa�y�, nie �ci�gaj�c. - Bronikowski gestykulowa� zawzi�cie r�k� woln� od kieliszka. - Tr�jpol�wk� wprowadzi� nie tak znowu trudno, radz� panu spr�bowa�, panie Rezler. Kilku innych pan�w braci, trzy kalwi�skie rodziny, s�siedzi moi, lepszy jeszcze �rodek odnalaz�o. Miast zbo�a, kt�rym ch�op ich do tej pory si� po�ywia�, ziemne bulwy, owe kartofle, kt�re pono sam Kolumbus z Ameryki przywi�z�, pejzanowi nakazali sadzi� i spo�ywa� przez rok okr�g�y. Kartofle na gruncie lichszym ni� pszenica rodz� si� bogaciej, przeto, o�miel� si� zauwa�y�, ch�opu ziemi�, kt�r� dla siebie uprawia, mo�na uszczupli�, bo mu teraz tyle co wprz�dy nie trza. Dw�r si� na tym tylko bogaci i w ziemi� obrasta... A kartofel �w, o�miel� si� zauwa�y�, smaczny jest, sam go nieraz kosztowa�em. Co do czynszu, nie przecz�, by� mo�e, by� mo�e...
- Nie takie to proste i niejeden z�by sobie po�ama�. Pa�szczyzna to dobra machina, ale i to prawda, �e czasami kijem naoliwi� j� trzeba! - Rezler odpowiadaj�c Bronikowskiemu, cho� do landrata s�owa te kierowa� po�rednio, �mielszym by� i pewniejszym w g�osie.
- Ja panu, Rezler, kij�w, co na grzbiety pa�skich ludzi spadaj�, nazbyt skrupulatnie rachowa� nie b�d� - powr�ci� do rozmowy Scholz. - Wasza rzecz. Ale krzywdzi� ch�opa zanadto, wbrew ustawom, nie dam! �eni� si� prawo maj�, rugowa� te� nie wolno, chyba takich, jak owi, co ongi� do Dombrowsky�ego poszli - Scholz spojrza� znacz�co na m�odego Kar�nickiego, ale ten udko kuraka obgryza� ze stoickim spokojem - i kt�rzy teraz w lochach naszych bawi�... Ha! Trzy lata ju� mijaj�, jak im nasi sk�r� przetrzepali!
- Nie wasi, tylko Suworow, to raz. A �lady trzepania pan kapitan jeszcze dzisiaj na czole ma wypisane - cedzi� Janek z jawnym szyderstwem.
Milczenie trwa�o chwil�, ale Dominik czu�, �e sk�ra mu cierpnie.
- Z pu�kownikiem Szekelym Bydgoszczy broni�em! - wykrztusi� Ertli, pijany ju� dobrze, bo mu g�owa lata�a na boki.
- S�abo�cie jej panowie bronili. D�browski i Madali�ski rozdeptali was w dwie godziny, a pan pu�kownik, �lumen mundi a belli� zwano go, cho� Polak�w nienawidzi� jak w�asne wszy, zanim do piachu poszed�, u st�p genera�a D�browskiego czo�ga� si� i o lito�� b�aga�.
- K�amstwooo!!! - Ertli poderwa� si� siny.
- Dla jednych k�amstwo, dla drugich prawda, bardziej gorzka ni� ta pejsach�wka, kt�r� popijacie, m�j panie - Janek chyba prowokowa� i Dominik czu�, �e nieszcz�cie czai si� w mroku.
- �adnie umiecie baja�, panie Karsnycky - to Scholz roz�adowa� napi�cie. Trze�wy by� jeszcze, cho� sporo wypi� i u�miecha� si� teraz przymilnie, mru��c chytre �lepia. - Tylko sk�d tak dok�adne wiadomo�ci? - landrat pochyli� �widruj�cy wzrok w kierunku Janka, kr�c�c na palcu �a�cuszek monokla.
- Wiatr niesie, ludzie gadaj�, ca�y Pozna� o tym trzepie, ot i do mnie dotar�o - brat wyciera� usta serwet�, a mo�e chowa� u�miech, Dominik nie zd��y� dostrzec, gdy� z ty�u, za plecami, us�ysza� kroki. Odskoczy� za kotar�, w sam� por�, by nie zauwa�y�a go Greta, kt�ra w�lizn�a si� do komnaty. Na palcach podesz�a do drzwi i zaj�a miejsce Dominika.
Teraz ju� niewiele s�ysza�. Landrat proponowa� co� Jankowi, jak�� s�u�b� czy urz�d, ten jednak odm�wi�, mimo i� ojciec i Bronikowski �arliwie go do tego nak�aniali. Potem ju� nic nie by�o s�ycha�. Dominik, kt�remu nogi dr�twia�y, z�o�ci� si� w duchu na Gret�, bezradny a� do chwili, gdy r�k� natrafi� na szklan� kul� zwisaj�c� na ko�cu sznura od kotary. Zdj�� j� szybko i kr�tkim ruchem r�ki cisn�� w przeciwleg�y k�t pokoju. Zamar�... Kulka odbi�a si� od por�czy fotela i grzmotn�a w boazeri�. Greta odskoczy�a jak oparzona i w chwil� p�niej Dominik by� ju� sam.
- ... A rz�dy kr�la jegomo�ci to w�a�nie na celu maj�! Sprawiedliwo�� dla pan�w i w�o�cian, i zagospodarowywanie ziem od�ogiem le��cych, co intraty mno�y� b�dzie... Od�ogiem, s�yszysz Rezler - landrat wychyli� si� zza plec�w Anny, kt�ra rezydowa�a mu na kolanach. - Kolonist�w nowych osadza� b�dziemy, oni waszemu posp�lstwu szko�� dadz�.
- Dadz�, dadz� - mrucza� gniewnie ojciec, nie wiadomo, do siebie czy do landrata, Ertli bowiem spa� z g�ow� na stole, a Bronikowski przegl�da� butelki, czy w kt�rej co na dnie nie zosta�o. - Najgorsz� ho�ot� z Prus tu �ci�gacie. �r� ziemi� nie p�ac�c podatk�w ni czynsz�w, a gdy im lata wolnizny min�, pakuj� si� i dalej w �wiat szeroki id�. Gnidy zatracone.
- O... od�ogiem - czka� Scholz, manipuluj�c pod sp�dnic� wierc�cej si� Anny. - Od�ogiem, Rezler! - I palcem drugiej r�ki kre�li� jakie� jemu tylko wiadome znaki przed nosem ojca.
- Od�ogiem, psiakrew! - Janek wyplu� z siebie po polsku. - Zniemczy� by� chcia� t� ziemi� do cna, gdyby� potrafi�, to i krowom kaza�by� po swojemu szprecha�!
Zerwa� si� i ruszy� od sto�u prosto ku drzwiom. Bronikowski, jedyny chyba, kt�ry us�ysza� i poj�� jego s�owa, zatrzyma� go, chwytaj�c za rami�.
- Czego pan chcesz, czemu zwady nawet we w�asnym domu czynisz? Jakie ci z�o czyni� ludzie, �e k�sa�by� tylko? Czy ju� �adnej estymy i poszanowania dla zwierzchno�ci nie znasz? Kraj nasz, o�miel� si� zauwa�y�, odbudowa� mo�em w kwitn�cy, s�uchaj�c przykaza� kr�la jegomo�ci...
- Przykazania Bo�e i te, kt�re serce i dusza rodzi, pod ty�ek chowaj�c, prawda?
- Nie, ale w�adza od Boga pochodzi i nale�y wsp�pracowa� z ni� godnie, co, o�miel� si� zauwa�y�, owoce wyda obfite, tak i� pokolenia b�ogos�awi� nas b�d�. A pan by� jeno warcza� i bunty czyni�, kt�re kraj w pustyni� zmieniaj� spalon�!
- Lepsza spalona pustynia, ani�eli ogr�d kwitn�cy, pe�en p�az�w wij�cych si� po ziemi i li��cych �odygi s�onecznik�w, kt�re w�adz� zwierzchni�, z woli Bo�ej, nad wszelak� ro�linno�ci� sprawuj�. I o�miel� si� zauwa�y� - Janek rozci�gn�� z�o�liwie wyrazy - �e w�adz�, kt�r� B�g daje, B�g te� odbiera� mo�e, jeno trzeba mu w tym pom�c czasem, albowiem...
- Milcz wa��, bo!...
- Bo co! Nie strasz, s�ugo, bo tylko takiego jak ty sam przestraszy� by�by� zdolen! I zakonotuj sobie, �e gdy Kar�nickiego Bronikowski za r�k� chwyta i dyskursa prowadzi� zamiaruje, to si� Kar�nicki nerwowym czyni i nad r�cz�tami nie panuje, przez co krzywd� �acno uczyni� mo�e!!
Odepchn�� tamtego i otworzy� gwa�townie drzwi, wpadaj�c na Dominika. Z salonu dogna�o ich chrapliwe �do zobaczenia!� i jeszcze kilka be�kotliwych s��w, utopionych w piskliwym �miechu Niemki.
Wkr�tce po wyje�dzie landrata, oficera i Bronikowskiego, kt�rych ojciec �egna� w niskich uk�onach, cho� nie w smak mu by�a obietnica zasiedlenia w pobli�u nowych kolonist�w, rozpocz�� si� Wielki Tydzie�.
Dominikiem ma�o kto si� interesowa�. Greta, odk�d sko�czy� dziesi�� lat, po�wi�ca�a mu coraz mniej uwagi, co cieszy�o ch�opca, ojciec za� nieustannie w�ciek�y, najcz�ciej siedzia� u siebie i pisa� listy do landrata lub do kreisrata Kuntzego, albo te� naradza� si� poufnie ze sw� praw� r�k�, pisarzem dworskim, Borkiem. Dominik, zziajany gonitw� po polach, gdzie obserwowa� owady, kt�re budzi�y si� do �ycia, wraca� do domu umorusany i g�odny, martwi�c si�, �e post zabrania kie�basek, pieczeni i w og�le wszelkiego ob�arstwa. Pods�uchiwa� narad starego z pisarzem nie op�aca�o si�, pletli bowiem przera�liwe nudziarstwa o amtach i dzier�awach, o zdejmowaniu we�ny i podymnym oraz o propozycjach kupna nowej ziemi. Dominik wiedzia�, �e ojciec jest najbogatszym w�a�cicielem ziemskim w promieniu wielu mil od Szamotu� i dziwi� si�, na co mu jeszcze wi�cej ziemi, kiedy i z tym, co ju� posiada, k�opot�w jest w br�d.
Nie op�aca�o si� wi�c stercze� u drzwi i nara�a� na przychwycenie, jak wtedy, gdy nie zd��y� si� cofn�� przed Jankiem. Sta� w�wczas przera�ony, ale brat popatrzy� tylko b��dnym, nic nie widz�cym wzrokiem i niespodziewanie u�miechn�� si� do niego a� Dominikowi fala radosnego gor�ca przebieg�a przez cia�o, po czym szybko wyszed� z komnaty. Ca�� noc Dominik ho�ubi� ten u�miech, nie mog�c zasn��. Zdrzemn�� si� dopiero nad ranem i obudzony przez Gret� na pr�no szuka� brata. Ten znikn�� bez s�owa, czego chyba nikt poza Dominikiem nie zauwa�y�, tak zwyczajne to by�o i cz�ste.
Kt�rego� dnia, pe�nego przed�wi�tecznej krz�taniny, Dominik, le��c w korytarzu, pr�bowa� wy�uska� spod komody kulk� od kotary, t� sam�, kt�r� tak skutecznie przerazi� Gret�, a kt�ra teraz wypad�a mu z r�ki, gdy nagle otwar�y si� drzwi od pokoju ojca i ukaza�y si� w nich dwa opi�te w zielone sukno po�ladki, okryte z wierzchu br�zowym, sk�rzanym kabatem. Po�ladki, wspieraj�ce si� na drobi�cych muskularnych nogach, wci�gn�y do korytarza zgi�ty grzbiet i opuszczon� r�k� z modnym czepkiem, podczas gdy drugie rami� obejmowa�o plik papier�w i zak�adek. To Borek wycofa� si� us�u�nie, z rozbrajaj�cym u�miechem, rysuj�cym si� jak obca skaza na przystojnej g�bie, kt�rej Dominik nie cierpia�, sam w�a�ciwie nie wiedzia� dlaczego, ale chyba przede wszystkim z powodu tego u�miechu. U�miech Borka pojawia� si� najniespodziewaniej i r�wnie nagle znika�, ust�puj�c z�o�liwemu grymasowi, kt�ry znakomicie harmonizowa� z zimnym okrucie�stwem szarych, ocienionych g�stymi brwiami oczu.
Z otwartej komnaty dobieg� rozkazuj�cy g�os ojca:
- Panie Borek! W sobot� pojedzie pan z nami do ko�cio�a. Czekam na pana o si�dmej rano. Zobaczymy, co klecha za�piewa na po�egnanie!
Pisarz, kt�remu zagulgota�o w gardle, ni to przymilnie, ni rado�nie, nie rozprostowuj�c karku wycofa� si� ca�kiem w g��b korytarza i ostro�nie zamkn�� drzwi. W chwili gdy zamek zaskoczy�, Borek wyprostowa� si� jak zgi�ta ga��� m�odej leszczyny, niedba�ym ruchem str�ci� py�ek z r�kawa i skierowa� si� powoli, godnie, w stron� wyj�cia, obok skulonego za komod� Dominika.
�Klech�� nazywa� stary ksi�dza Zimorowicza. Do ko�cio�a w ich wsi Buszewo zagl�da� rzadko, jako �e nienawidzi� duchownego - �jakobina w sutannie�, jak ci�gle powtarza�. Dominik nieraz s�ysza� odgra�ania ojca, �e wy�wi�ci �klech� ze wsi i �e dobra parafialne zagarnie. Nie wy�wi�ci�, bo przeciw zwierzchno�ci ko�cielnej i sam Scholz nie m�g�by wyst�pi�, ale doczeka� si� upragnionej chwili, gdy Zimorowicza, zbyt ju� starego dla pe�nienia obowi�zk�w duchownych, biskupstwo przenios�o w stan spoczynku. Po�egnalna msza, na kt�r� si� wybiera�, mia�a sta� si� celebracj� tryumfu Rezlera. Scholz za� obieca� mu, �e nowy proboszcz b�dzie inny.
Przysz�a Wielka Sobota. Dominik siedzia� w bryczce, od�wi�tnie ubrany, na �swojej� �aweczce, naprzeciw Borka i ojca, kt�rzy rozprawiali o po�yczkach, hipotekach i innych ma�o interesuj�cych szczeg�ach rozlicze� finansowych. Wydawa�o si�, �e bankructwa bankier�w - Teppera, Blanka, Schultza, Kabriego i Majznera, o czym Borek zawzi�cie gard�owa�, to jedyny temat godny ojcowskiej uwagi. Lecz Dominik czu� przez sk�r�, �e i ojciec i pisarz my�l� o czym innym i �e lawin� s��w chc� zag�uszy� napi�cie, wzrastaj�ce z ka�d� chwil�.
Doje�d�ali do cmentarza, przylepionego do �wi�tyni p�aszczyzn� nagrobnej zieleni, u wej�cia kt�rego stra� pe�ni�y dwa pot�ne d�by, wiekowe ju� i wy�sze od ceglastej wie�y ko�cio�a. Z g��bi cmentarza dochodzi�y g�osy ch�op�w, roztopione we mgle, kt�ra nie chcia�a ust�pi� od wschodu s�o�ca i b�yszcza�a dziesi�tkami ognik�w, sun�cych nad g�owami, jakby by�y niesione wiatrem w poprzek bia�ego mleka, �ywe i mrugaj�ce. Starym zwyczajem wielkosobotnim ch�opi palili ciernie, by opalone zatyka� na polach dla urodzaju, powa�ni i skupieni, pewni, �e od owego palenia zale�e� b�dzie przysz�e powodzenie lub niedola.
Dominik a� wsta�, by lepiej si� przyjrze� ognikowemu misterium, kt�re w bia�ej, zawiesistej scenerii nabiera�o klimatu urokliwej tajemnicy.
Bryczka sta�a ju� d�u�sz� chwil�, tak �e dogoni� ich stary pow�z z Gret�, Ann� i ksi�dzem Lomazzo. Przez czas jaki� nikt si� nie odezwa�, wszyscy �ledzili wzrokiem b��dz�ce ognie. Dopiero gdy pisarz pocz�� wrzeszcze�, �e nale�a�oby ho�ot� zegna� i ognie pogasi�, bo ko�ci� mo�e sp�on��, ojciec ockn�� si� i nie zwa�aj�c na Borkowe gadanie kaza� Marcinowi jecha� dalej.
Dominik domy�li� si�, �e ojciec patrz�c w rozgwie�d�on� mg�� wspomina matk�. On r�wnie� na widok cmentarza chcia� przywo�a� jej twarz, lecz ze zdziwieniem zauwa�y�, �e nie potrafi, mimo ca�ego wysi�ku, wydoby� z pami�ci nic ponad mglisty zarys postaci, z rozmyt� plam� twarzy, jak�� bezosobow� i obc�. Tak niedawno jeszcze by� pewien, �e ta twarz b�dzie przychodzi�a codziennie, do ko�ca jego �ycia i oto pami�� zdradzi�a go. Przywo�ywana na si�� �a�o�� umkn�a, gdy stan�li przed gotyckim portalem.
Weszli sp�nieni nieco przez post�j u wr�t cmentarza. Dominik, wleczony r�k� ojca, zgubi� si� w t�umie wysokich postaci, st�oczonych g�sto w trzech nawach ko�cio�a. �awki, na kt�rych kiedy� siadywa�a matka, zaj�te by�y i nape�nione mrowiem szlachty przyby�ej z ca�ej okolicy, wystrojonej i napi�tej oczekiwaniem.
Rezler stan�� gwa�townie widz�c tyle twarzy zupe�nie obcych lub znanych przelotnie, tych wszystkich pank�w, kt�rzy maj�c swoje parafie zjechali si� z najdalszych kra�c�w ziemi szamotulskiej, by zaj�� jego miejsce i manifestowa� swoj� wrogo��. Wiedzia�, co ich sprowadza, nie chcieli opu�ci� ostatniego kazania niezr�wnanego kaznodziei, za jakiego uchodzi� Zimorowicz. I czu� rado��, w�a�nie dlatego, �e b�dzie ono ostatnie. Wiedzia�, �e po wsiach i dworach kr��y plotka, i� dzi�ki niemu Zimorowicz zosta� odwo�any i chocia� nie by�a to prawda, radowa�o go, �e maj� go za tak silnego i �e oto w�ciekaj� si� bezradnie. Nie bacz�c na b�yski z�ych spojrze� opar� si� o filar, oboj�tny na poz�r i spokojny, cho� przez palce Dominika przenika�y nerwowe skurcze �ciskaj�cej go d�oni.
Powoli morze g��w odwr�ci�o si� od nich i wszystkie oczy spocz�y na ustach starca, kt�ry sta� na ambonie o konstrukcji stylizowanej na ��d� Piotrow�, i such�, ko�cist� d�oni� o prze�roczystej fakturze pergaminu, wertowa� folia� Biblii.
- �... A oto sta�o si� wielkie trz�sienie ziemi, albowiem Anio� Pa�ski zst�pi� z nieba i przyst�piwszy, odwali� kamie�... �
Dominik pocz�� wierci� si� niecierpliwie, a� ojciec podsadzi� go nieco i postawi� na bazie filara, tak �e nagle sta� si� wy�szy od ojca i nawet od cienkiego jak topola ksi�dza Lomazzo.
- �... A z boja�ni przed nim przerazili si� str�e i stali jakby umarli. Anio� za� odpowiadaj�c rzek� niewiastom: �Nie b�jcie si�, gdy� wiem, �e szukacie Jezusa, kt�ry by� ukrzy�owany. Nie ma go tu, albowiem powsta�, jak powiedzia��.
Dominik patrzy� na Ann� i spostrzeg�, �e odwr�ci�a g�ow�. Pod��y� za jej wzrokiem i raptownie szarpn�� si� wy�ej, omal nie spad�. Tam, po drugiej stronie, w cieniu konfesjona�u przeciwleg�ej nawy, sta� Janek. Jakby czuj�c, �e patrz� na niego dwie pary oczu, brat odwr�ci� twarz i spojrza� na Dominika, dziwnie jako�, bez u�miechu.
- �... A pr�dko id�c, powiedzcie uczniom jego, �e powsta� i oto uprzedza was do Galilei, tam go ujrzycie. Oto wam zapowiedzia�em!�
Ksi�dz zamilk� i pochyli� g�ow�. Powt�rnie zapanowa�a cisza, ale tylko na kr�tko, bo wtem wrzawa przyciszona wyrwa�a Dominika z odr�twienia. T�um falowa�, znowu wszystkie twarze zwr�cone by�y przeciw nim, pos�pne i gniewne. Dominik szybko zsun�� si� na posadzk�, przera�ony tym atakiem, bezpieczny mi�dzy ojcem a kolumn� i nie pojmuj�cy jeszcze, czego chc� od nich ci ludzie.
Ksi�dz podni�s� obie r�ce.
- Bracia i siostry, pozw�lcie mi po�egna� si� godnie. Nie kap�ana czcicie, jeno Boga mi�osiernego i jemu s�u�y� b�dziecie, nie sutannie! Mnie czas odej��. Jakom rzek�, dzi�ki wam, tobie, ludu prosty i wam waszmo�ciowie, dzi�ki wam... dzi�ki... - g�os ksi�dza dr�a� i �ama� si� po dziecinnemu.
Dominik schowa� oblicze w p�aszcz ojca, nie dlatego �e ba� si� wrogo�ci tej masy, kt�ra otacza�a ich ciasnym kr�giem, ale ba� si� w�asnych my�li. Dlaczego ojciec nienawidzi� kap�ana, do kt�rego matka czu�a tyle sympatii i kt�rego kochali wszyscy ch�opi i szlachta? C� ojcu zawini� ten starzec, m�wi�cy tak �agodnie i ujmuj�co? Buntownik! - szepta�o mu co� z drugiej strony. Kto my�li jak buntownik, sam jest buntownikiem! - przypomnia� sobie s�owa ojca. Jak�e bardzo chcia� wierzy�, �e ojciec ma racj�, ale je�li wszyscy buntownicy wygl�daj� tak jak ten... Dominik czu�, �e te sprawy przerastaj� go, �e nie potrafi wiele zrozumie�, a jednocze�nie dziwi� si�, �e tak szybko wycieka ze� zaufanie do post�powania rodzica i marzy�, by obok stan�� Janek i wyja�ni� mu...
- ... Niech nikt z was nie zapomni, �e ten kraj Wielkopolsk� si� zwie! - Dominik spostrzeg�, �e g�os ksi�dza podnosi si�, wibruje, nabiera mocy. - ... Prawdziwie to Wielka Polska, ziemia Przemys�aw�w, z kt�rej kr�lestwo ca�e zjednoczy� chcieli!
Przypomnia� sobie, jak kiedy� matka, w ojcowskiej sypialni, m�wi�a podobnie o Polsce, o jakim� Przemys�awie, o...
- ... Przyjdzie czas, �e z onej ziemi, z kt�rej jemy i w kt�rej dziad�w naszych ko�ci spoczywaj�, d�o� mocarza narodu kamie� ci�ki odwali, �e si� ona kolebk� stanie, iskr�, kt�ra p�omie� roznieci. I powstanie Polska, jak powsta� Pan, i sprawdz� si� s�owa ewangelii. Przera�� si� str�e i �powstanie, jak powiedzia��. Oto wam zapowiedzia�em!
Ostatnie s�owa ksi�dz prawie krzycza�, z wyci�gni�t� r�k�, jakby b�ogos�awi�, a� nagle zamilk�, spu�ci� g�ow�, lecz w tej samej chwili rozleg� si� krzyk Borka:
- Zdrajco! Przeciw kr�lowi blu�nisz!!
Rezler krzykn�� do�, by zamilcza�, ale �e uczyni� to zbyt gwa�townie, a gwar zag�uszy� s�owa, wygl�da�o tak, jakby i on wrzeszcza� przeciw ksi�dzu. Zanim poj��, �e �le czyni, daj�c si� nerwom ponie��, ju� by�o za p�no, ju� go opad� zewsz�d r�j rozszala�ej szlachty.
- �otrze sprusaczony, taki synu, s�ug� Boga nad grobem stoj�cego w �wiat p�dzisz, by nam swojego diab�a, w kom�� wystrojonego, sprowadzi�!
- Na szable, psubrata!
- Da� go!
- Bij, kto w Boga...
- Bracia, tuuu!
Pisk kobiet zag�uszy� krzyk m�czyzn. Rezler ci�gn�� syna do wyj�cia, toruj�c sobie drog� pi�ci�, za nim kuli� si� spokornia�y nagle Borek i abbe Lomazzo. Greta i Anna znikn�y w ch�opskim mrowiu, kt�re oboj�tnie przygl�da�o si� szarpaninie.
By�by ojciec dopad� przedsionka, gdy w ostatnim momencie �ylasty szlachcic, odziany w futrzan� szub�, przyskoczy� do�, chwyci� go za r�kaw i osadzi� w miejscu.
- Czarnocki jestem, do us�ug! Mnie �e� to, waszmo��, ze starostwa wyrugowa� jak psa, tedy ci podzi�k� z�o�y� czas nadszed�! Wiary naszej i �wi�ty� nie b�dziesz plugawi�, cho� si� pono tym samym krzy�em znaczysz!
- Precz! - zachrypia� Rezler.
- Milcz, psi gnacie, bo ci uszy poobcinam, jeno z ko�cio�a wyjd�, bym o�tarzy nie bruka�!
I ju� wypchni�ci przez t�um na zewn�trz wypadli. Rezler nie puszcza� d�oni syna. Szarpani dziesi�tkami r�k-szpon�w przetoczyli si� przez furt�, gdzie Czarnocki do boku ju� si�ga�, gdy wtem d�o� jaka� stalowa przydusi�a mu nadgarstek, a� ko�ci zatrzeszcza�y.
- Wolnego, panie bracie, bym ja ci uszu nie porachowa�! Przej�cie daj!
Dominik ujrza� Janka, kt�ry wyr�s� jak spod ziemi, odrzuci� Czarnockiego i ojczyma zastawi� piersi�.
- Z drogi, Kar�nicki! - grzmia�o kilkana�cie g�os�w.
- Nie bro� �otra, chyba �e� ojca przepomnia�.
- Z drogi, na Boga! - napierali na� gwa�townie.
- I to ojciec. A krwi przela� nie dam, czy diab�em, czy Bogiem wymusza� j� b�dziecie! Ust�pcie!
Rezler ju� do bryki dopad� i konie podci�te przez Borka - Marcin wymkn�� si�, nie wiadomo kiedy - run�y w t�um i p�dzi�y traktem, a� bryzgi spod k� b�oci�y konary drzew na poboczu.
Dominik obejrza� si� i ujrza� g�ow� brata w rozedrganym t�umie. Za chwil� znikn�a, a oni lecieli dalej. Ojciec milcza�, dziwnie skurczony, nie widz�c, �e synowi po policzkach p�yn� �zy, czyste, nie rozmazywane.
***
Noc by�a w pe�ni, gdy obudzi�o go delikatne szarpni�cie, jedno, potem drugie. W mroku zamajaczy�a twarz Janka.
- Pami�taj, Dominiku, �e ksi�dz prawd� rzek�! Ty� si� tu urodzi� i prawym Polakiem b�dziesz, albo nie ma Boga na niebie! Ja tu wr�c�... wr�c�. S�yszysz? A kiedy wr�c�, chc� by� mnie polskim dobrym s�owem powita�. Albo zaprzyj si� matuli i niech ci� piek�o! Co ci, Dominiku? Pami�taj! - g�os brata dr�a� w gor�czce - pami�taj! Nie Prusy to, jeno Wielkopolska, ziemia nasza... kolebka. Wr�c�... �egnaj mi... - pochyli� si� i przycisn�� brata z ca�ej si�y, potem wyrwa� si� z kurczowo obejmuj�cych go r�czek i wybieg�.
Wspomnienie 1 - W studni
Czas by� ostatni. Po tym, co przed ko�cio�em zasz�o, ni w domu, ni w okolicy osta� si� ju� nie mog�em.
Nie tak �atwo przysz�o mi progi rodzinne opuszcza�, bo� przecie i od Mniewskiego, i od D�browskiego wr�ci�em do dom, kiedy ju� Naczelnika do ostatka Moskale zdusili, ale chocia� ojczym i ca�e jego do prusactwa umizgi nie wadzi�y mi, bom si� uodporni� i zoboj�tnia�, atoli siebie si� ba�em, �e tej zas�ony sztucznej nie starczy, �e mnie kiedy� nienawi�� zbrodnicza porwie, �e zapiecze, a�... Strach by�o my�le�. Cz�ek, cho� nie zwierz, do wszystkiego zdolny i nie zawsze tam� afektom w sam� por� stawi.
Rozczula� si� nad sob� nie nawyk�em, jeno �mier� matki sp�aksi�a mnie tak okrutnie, �e mi si� �y� odechcia�o. Ojca nie pami�ta�em dobrze, umar�, gdym jeszcze smarkiem by�. Pono nie bardzo by� dla matuli �askawy, pi� du�o i hula�, dom ostawiaj�c na jej g�owie. Zanim si� zapi�, zd��y� tyle napo�ycza� i tak obci��y� maj�tek d�ugami, �e wystarczy�y dwa chude lata w gospodarce i spadek cen zbo�a, by matk� z kretesem zgubi�.
Zjawi� si� w�wczas cz�owiek, kt�ry naby� od wierzycieli prawie wszystkie weksle podpisane przez ojca - szlachetka z Kr�lewca, Franciszek Rezler, twardy i stanowczy, pi�ci� bij�cy gdzie popad�o, ��daj�cy natychmiastowego wykupienia nieszcz�snych dokument�w. �e nam wyrugowanie z ojcowizny i n�dza ostatnia grozi�y, �e matka do rodziny z czym i�� nie mia�a, bo j� magnaty zatracone - z Potockich, tych lichszych si� wywodzi�a - za mi�o�� m�odzie�cz� i �lub z szarakiem na wieki wykl�y, tedy r�k� odda�a Rezlerowi, o co zaciekle nastawa�, wietrz�c �up bezbronny, przeto �atwy, a tako� i obfity. Prawi�, �e familia jego z graf�w inflanckich si� wywodzi, ale mi si� patrzy, �e pr�dzej z krzy�ackich diab��w, bo po prusku j�zorem macha� lepiej ni� po polsku i ch�tniej. Z landratem szamotulskim Scholzem spikn�� si� w okamgnieniu i ju� z Buszewa nie wyjecha�. Wkr�tce za� pokupowa� inne wsie i ziemie, kt�re mu Scholz wskazywa�, podupad�ych szarak�w ze starostw wysadzaj�c. Za pomoc cz�� pieni�dzy Scholzowi do kieszeni wk�ada�.
Ma�ym b�d�c nie pojmowa�em tego wszystkiego, anim nie widzia� ogromu po�wi�cenia matki. Z wiekiem dopiero przysz�o zrozumienie i �wiadomo�� rzeczy.
Do szk� ojczym posy�a� mnie nie da�. Powietrzem dla niego by�em, tyle �e mi czasami sk�r� z�oi� zdrowo, do chwili, gdy za n� z�apa�em, przyparty do �ciany. Przekle�stwem rzuci�, okr�ci� si� na pi�cie i warcz�c odszed�, ale r�ki na mnie nie podni�s� ju� nigdy, a matce ani s�owem nie wspomnia� o zdarzeniu.
To, co w g�owie mam, jej tylko i ksi�dzu Lomazzo zawdzi�czam, kt�rego Robespierre z rodzinnej Prowansji wy�en��, i kt�ry u nas na pro�b� matki go�cin� i �askawy chleb znalaz�. Dziw cz�eka bra�, jak rozleg�� wiedz� dysponowa� abbae Lomazzo, zwa�ywszy, �e opr�cz religii, �aciny i francuskiego, do jeometrii i matematyki mnie przyucza�, pocz�tki historii dawa�, t�umaczy� komentarze Cezara, �Wojn� Jugurty� Salustyusza i �Histori� Ludzi Wielkich�, tak i� lat maj�c pi�tna�cie nie�le sobie z pomienionymi dziedzinami radzi�em.
Matka co innego. Jej ukochanie kraju zawdzi�czam, ona mi impuls tajemny do ruszenia w pole da�a, wraz z listem do kasztelana brzeskiego Mniewskiego, kt�ry ojca serdecznym by� druhem. Bole�nie odczu�a matka Maciejowice, nie pojmowa�a jednako, �e nie traf czy pod�a fortuna jeno, ale te� i ludzie za prywat� w�sz�cy kraj nam zgubili. Tak prawi� Zimorowicz, kt�ry przy ka�dej okazji dziedzicom prywat� ich wytyka� i za brak mi�o�ci ojczyzny gromi�. A przecie�, o dziwo, chocia� �aden inny proboszcz