4070

Szczegóły
Tytuł 4070
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4070 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4070 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4070 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�ZEF �OZI�SKI PAROKSYZM Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 I S�o�ce silnym, o�lepiaj�cym �wiat�em wczesnego po�udnia uderzy�o o szyby, kiedy autobus min�� las i jak g�sienica zacz�� pi�� si� na wzg�rze, kt�re by�o ostatnim polodowcowym wzniesieniem przed zjazdem do Wsi i ostatni� przeszkod� dla pulchnego kierowcy o wodnistych prawdziwych oczach cz�owieka czynu. Juliusz Widok u�miechn�� si� zaskakuj�co naiwnym u�miechem, kt�ry w otoku trzydniowego zarostu i bujnych falistych w�os�w upodabnia� go do �w. Franciszka, o ile �w. Franciszek nie przelecia� jak b�yskawica w historii rodzaju, to upodabnia� i by� ca�kowicie jego w�asno�ci�. Przera�liwe wycie motoru wzbudzi�o w nim niesmak, senny dotychczas umys� z ostr� wyrazisto�ci� zobaczy� kilka spracowanych bab o jednookiej, cyklopiej dobroci i dreszcz niewyt�umaczalnego obrzydzenia zadygota� cia�em, kt�re lepi�o si� od brudu. Kierowca o wodnistych, prawdziwych oczach cz�owieka czynu ochryple za�piewa�: dziewico p�nocy, c�e� ty za pani � i nagle odwr�ci� zdrowy �eb, i wbi� w niego to zara�liwe spojrzenie. � Tak to jest, cz�owieku � krzykn��. � Tak i koniec. Juliusz u�miechn�� si� tym zaskakuj�co naiwnym u�miechem i pomy�la�, �e jest to facet na pewno ludzki i pobo�ny, i nigdy, przenigdy przez trzy dni nie nosi�by w sobie brzemienia �mierci, trzy dni n�dznego kot�owiska straconych z�udze� i upodlenia w nieznanych knajpach, tych godzin oczadzonych beznadziejnym oczekiwaniem na cud, �e przyjdzie i wyci�gnie go z piek�a kto� jedynie wierny, oczywi�cie cudownie wierny i bosko kochany, i przebaczy mu k�sanie przewin, zrobi to dla niego, kt�ry nie mo�e, nie mo�e przyj�� tak normalnie do wiadomo�ci, �e On nie �yje; bolesna zasada niezgody na nico��, na proch, kt�ry skrzy� si� w godzinach kompletnego ot�pienia i zbawienia. O, Chryste. Z wysi�kiem podni�s� oci�a�e powieki i zobaczy� wyskakuj�ce po bokach ch�opskie sadyby, gor�ce, opustosza�e sady, w kt�rych m�g� by� w�adc�. Ach, biada tobie, ziemio, kt�rej kr�l jest dzieci�ciem. Autobus zatrzyma� si� i jednooka cyklopia dobro� run�a do wyj�cia, da� kierowcy kilka z�ociszy, on za� powt�rzy�: tak to jest, cz�owieku, tak i koniec. Wysiad� i sztywnym, prostobitnym krokiem ruszy� �rodkiem szosy, jego d�ugi, falisty w�os i m�odzie�cza, szara od smutku g�ba nie wzbudza�y �adnego zainteresowania wie�niak�w, kt�rych w zasadzie ju� nie by�o, stwierdzi� to z bolesnym zdumieniem i poczu� si� jak bezpa�ski, ohydny pies, nie by�o w nim tej pierwotnej ciekawo�ci z tamtego czasu, kiedy przyje�d�a� do Niego jako dziesi�cioletni, dwunastoletni i czternastoletni p�drak, kt�ry �ywo by� komentowany przez �yczliwych, spalonych od �wiat�a ludzi i kt�rych zawsze g��boko kocha�. Zamkn�� oczy i szed� w ciemno�ciach, czu�, jak serce wpada w odwieczny rytm ziemi, jak niebo zamienia czarne s�o�ce w z�ocisty brzeg aureoli rozradowanych m�czennik�w i uratowanych od impotencji m�czyzn, czu�, jak chwytaj� go kwiaty lenistwa i Chrystus Cendrarsa spada do wielkomiejskiej kloaki, a On jest tylko senny, tylko odleg�y w otwartym �piewie szlachetnego spokoju, tylko powtarzaj�cy: godzien, godzien, godzien. Czu� to. By� ju� niedaleko i poprzez t� ciemno��, kt�r� roz�wietli� natychmiast jasny wrze�niowy dzie�, ujrza� samoch�d ojca w kolorze yellow bahama i kompletnie zrujnowany dom, i Ryszarda w uroczystym garniturze niedbale wspartego o plot, i zrozumia�, �e nie wytrzyma i rozerwie cisz� zbitym skowytem. � Jeste� � powiedzia� Ryszard.� Ty, �winio. Ale nie s�ysza�. Schyli� si� nad sczernia�ym progiem i ustami przywar� do �ladu, kt�ry nie m�g� by� napowietrzny ani zmy�lony, rozrasta� si� przez �wier� wieku w tej czystej wspania�ej przestrzeni, odbiera� posiadaczom bogactwo i sk�ada� w r�ce rozko�ysane jak morze jego dobry wielki dziad, kt�remu oddaje w tej chwili po�miertny pok�on i kt�ry umiera� w tym zrujnowanym domu od wiek�w, poniewa� rozumia� swoje miejsce i miejsce swego miejsca, i wykl�� go na te trzy dni, kiedy b�dzie tu le�a� jak suchy wi�r, wykl�� w imi� tego w�a- 5 �nie miejsca w przyrodzie i w prawdzie. O, Chryste. Podni�s� szar� od smutku twarz i uwa�nie otrzepa� spodnie. Ryszard Widok wycedzi� g�uchym, ale sympatycznym g�osem: � Ty, b�a�nie! Gdyby� nie by� moim bratem, to zrobi�bym z ciebie miazg�. � Jeste� kochany � powiedzia� Juliusz. � Dlatego dziadek tak ci� nienawidzi�. Ale to bez znaczenia. Przebacz mu. Ryszard Widok zgrzytn�� z�bami i pchn�� go do izby. Czy� nie widz� nic na dwa kroki od siebie? Spogl�da� w g��b domu i wiedzia�, �e jest tu niepotrzebny. Chwilo, pomy�la�. Jeste� pi�kna i uniwersalna, moje uszy staj� si� tak rozci�gliwe jak macki meduzy, s�ysz� profesorski g�os mojego ojca, kt�ry jest tak g�o�ny, jak g�o�ny mo�e by� tylko p�acz w domu �a�oby, wibruje i �ka nad tym wszystkim niewyra�alnym, moja matka o jurnym wygl�dzie, kt�ry mo�e wyzwoli� kompleks Edypa, moje usta zapiek�e od b�lu istnienia, ta chuda g�upia �ona Ryszarda, kt�ry by zrobi� ze mnie miazg� i ruina, kompletna ruina tej cha�upy. To beznadziejne, beznadziejne. Profesor Jan Maria Widok sta� przed nim i m�wi� urywanie, g�o�no, szczerze po profesorsku. Jego wypuk�e du�e oczy kre�li�y znak ryby. � Nie, ch�opcze. Naprawd� nie. Gdybym kiedykolwiek zak�ada�, �e m�j drugi syn b�dzie kpi� z podstawowych warto�ci gatunku, a tak� podstawow� warto�ci� jest �mier� i narodzenie, gdybym kiedykolwiek tak cho�by pomy�la�, to go tymi ch�opskimi r�kami jak wesz. Ale nie, ch�opcze. Naprawd� nie. Przyje�d�asz do Jego domu i grasz teatr, chcesz o�ywi� w nas przekonanie mieszka�c�w wyspy Bali, �e jest to jedyna, ponadczasowa rado��, gdy dusza opuszcza cielesna pow�ok�, chcesz nas zobaczy� w bia�ych chitonach rozta�czonych przy ogniu. Nigdy, ch�opcze. Naprawd� nigdy. Wydaje mi si�, �e �mier� nie jest dla ciebie prze�yciem. I pomy�le�, �e na w�asnej piersi wyhodowa�em �mij�. Na kolana! Juliusz u�miechn�� si� tym zaskakuj�co naiwnym u�miechem i pokr�ci� przecz�co g�owa, zrobi� to mo�e nawet bezwiednie, bo ten geniusz i brat bog�w nie by� tu wa�ny, jego ojciec i jego n�dza, nie, nie, w ka�dym razie nie teraz i nie dla tej ruiny, zrobi� ruch, jakby chcia� mu da� w twarz, ale matka krzykn�a ostrzegawczo i zobaczy� to o�lepiaj�ce s�o�ce nad polami, i Jego w tragicznym ch�opskim kapeluszu, chcia� mu co� powiedzie�, p�yn�� w zasadzie nad w�asnym marszem i znika� w bezkresie horyzontu, znika� od tak dawna, �e po prostu nie istnia�. Wybieg� z mieszkania na omiecione wiatrem podw�rze, rozgl�da� si� za tym �ladem ani napowietrznym, ani zmy�lonym, ruszy� zdecydowanie w stron� przegi�tej od staro�ci obory, w kt�rej znalaz� kup� wyschni�tego tajna, zwali� si� jak podci�ty pami�ci�, wyci�gn�� pogniecione kawa�ki papieru i zacz�� czyta� nachalnie, rozpaczliwie. Kochany. Dlaczego mi nie wierzysz? Dlaczego chcesz zniszczy� nasz� mi�o�� w imi� tych ob��dnych insynuacji, kt�rych nie rozumiem. Kocham ci�. Siedz� nad dramatami Witkacego i nie mog� przeczyta� �adnego z tych kulfoniastych zda�, kt�rymi tak si� zachwycasz. To przecie� wariat. My�l� o tobie z �alem i rozkosz�. Och, gdybym mog�a zobaczy� twoje oczy, w kt�rych nie ma �adnej utopii, gdybym na sekund� znalaz�a si� w twoich obj�ciach, wyja�ni�abym ci wszystko, wszystko. Nie mog� zapomnie� tych kilku dni u twego dziadka, kt�ry p�niej tak mnie zniewa�y�. Ale jestem niewinna, kochany. Przysi�gam. Nasze wiejskie noce! Och, Juliuszu, Juliuszu. Pami�tam spok�j tej cha�upy i snuj�cy si� w niej niewidzialny czas widzialnego rodu Widok�w, kt�rego m�czy�ni nigdy nie przegrywaj�, poniewa� znaj� swoje miejsce i swego Boga. Pami�tam, jaki by�e� delikatny i wyj�tkowo m�ski w tych godzinach czystego szale�stwa. Tw�j dziadek by� taki dobry i taki wyrozumia�y, i tyle m�wi� o �wietno�ci swoich syn�w, kt�rzy gnij� ju� w ziemi, pr�cz chluby rodu, twego starego. Jeszcze s�ysz� jego mocny zadumany g�os. Jeszcze w moim umy�le hula ten wasz pradziad, kt�rego car uszlachci� za serafi�sk� gr� na cymba�ach. On m�wi� o tym z takim wewn�trznym dr�eniem i z takim nie daj�cym si� racjonalnie wyt�umaczy� zapa�em, �e zacz�am si� niepokoi� o moje kobiece prawo do szcz�cia. Bo ja, m�wi�o podsk�rne milczenie twego dziadka, jestem nieznane z�o w przewiewnych ciuchach i z perlistym �miechem. Widokowie takich kobiet nie widz� obok siebie, nigdy nie b�dziesz jego �on�, poniewa� �mierdzisz mu w tych wymy�lnych zapachach, to moja krew i ja to wiem. Widokowie to ludzie prostoty i honoru, i jeszcze 6 czego� nieokre�lonego, czego nie pojmiesz nigdy, bo jeste� nieznane z�o i tak dalej. Oczywi�cie ty wtedy by�e� daleko od tego podsk�rnego milczenia, by�e� ca�y zanurzony w tych romantycznych legendach i mrocznych mitach, by�e� taki polski, �e chcia�am ci wy drapa� te. �lepia, w kt�rych nie ma �adnej utopii, mo�e by� wtedy zobaczy� wasz� �mieszno��, wasze pod�e zak�amanie w bzdurach i bzdurkach, ty nie wiesz, jak ci�. kocham. Nie, nie wiesz. Ty nie wiesz, �e tw�j dziadek podgl�da� nas w czasie stosunku, �lini� si� jak stary cap i moje j�ki nie by�y j�kami mi�o�ci, lecz obrzydzenia, ty nie wiesz... � Suka � powiedzia� Juliusz. � O, Bo�e. Ale trzyma� te kartki mocno, bole�nie. Przebacza� okrutn� szczero�� i drobne nieszcz�cie szcz�liwego wydarzenia. N�dza tej mi�o�ci by�a a� nadto widoczna i nadto zaborcza, aby sta�a si� zwierciad�em uczu�, aby On m�g� postawi� krok w stron� ob��dnej nami�tno�ci i zaprzepa�ci� sw�j majestat patriarchy dla tej chimery, kt�r� nale�a�o traktowa� jak st�ch�e powietrze. Juliusz pomy�la�, �e by�o wielkim b��dem przywozi� j� na Wie�, bawi� si� w rozleg�� krain� Akwitanii, powtarza� do znudzenia kochasz � nie kochasz, wierzysz � nie wierzysz, ujarzmia� jej cia�o, kt�re zosta�o ujarzmione przez innych i to nie w jaki� zagadkowy spos�b, ale przez zwyczajny knut seksu, �e b��d ten sta� si� wielkim b��dzeniem i nie ma, nie ma, nie ma �adnej mo�liwo�ci odwr�cenia tarczy. Pozna� Gabriel� w godzinie szlachetnego widzenia rzeczy i ludzi, w mieszkaniu Ramzesa � Psychiczna R�wnowaga, kt�ry nie m�g� z ni� spa� ze wzgl�du na przeintelektualizowane czo�o, tak mu to wy�o�y� szybkim gard�owym szeptem sytego kabotyna i pchn�� go w jej otwarte pole obecno�ci, w kt�rym zobaczy� od�ywion�, zdrow� madonn� z niecodzienn� dobroci� w kocich oczach, s�ucha� jej pseudog��bokich wynurze� i my�la�, �e m�g�by poder�n�� jej gard�o dla przyjemno�ci, poniewa� istnienie kobiety to niewinno�� go��bicy i tej oczywistej, odwiecznej zatoki spokoju. Sponad jej �ona spogl�da� w czelu�� historii, oczywi�cie zwyczajnej historii p�ci i antagonistycznych wsp�istnie� w chwili ca�kowitego po�wi�cenia si� dla rozkoszy kielicha, w atmosferze dusz�cego strachu, �eby tylko nie spa�� poni�ej normy, �eby nie by�o por�wna� mi�dzy nim a Ramzesem � Psychiczna R�wnowaga, kt�ry niew�tpliwie j� mia� zupe�nie nieromantycznie, dobry kosztowny ogier, klasa sama dla siebie w kategorii wy�szej jazdy mi�o�ci, op�tany seksem i okrucie�stwem i w jaki� spos�b wyzwolony ze swego upodlenia. A on? O, Chryste. Siedzi na kupie gnoju jak Hiob i mi�tosi ten list pisany mniej wi�cej dwa miesi�ce temu, kiedy zapad� w ten dziwny niesamowity mrok, nigdy mu si� to nie zdarzy�o, o�liz�y mrok w�ciek�o�ci, �e powinien czego� dokona� natychmiast, to znaczy pope�ni� najbardziej miarodajny czyn, kt�ry wyrwa�by go z intelektualnego marazmu i fizycznej niemocy. Trzyma� Gabriel� pod sob� i krzycza� o tej g�upiej, idiotycznej zdradzie, chyba j� nawet uderzy�, wyrzuci� z pokoju nag�, ca�y dom jakby st�a�, zreszt� nie pami�ta� ani jej wrzasku, ani profesorskiego ryku starego, kt�ry po raz pierwszy swymi ch�opskimi �apami przetr�ci� mu gnaty, nie pami�ta�, Gabriela w rozb�yskach �wiat�a przera�ona i kochana, kot�owisko straconych z�udze�, ich uroda bielsza od ud, doprawdy sen i ukojenie, doprawdy. Za�mia� si� i pomy�la�, �e to by�o cudowne, �e w przepi�knym rozwoju kultury barabarzy�ca musi zwariowa�, zreszt� nie o to chodzi, istnieje na pewno punkt, kt�ry ka�dego zbawi, m�wi� co� na ten temat Kafka, nie pami�tam dok�adnie, ale co� zwi�zanego z przerwaniem koszmaru, oczywi�cie �ycie nie jest koszmarne, poniewa� �ycie to uszlachcony ogie�, kt�ry miarowo pali si� i ga�nie, co� w tym jest, bo za��my sytuacj� ustawicznej niezgody na swoj� egzystencj�, co� w tym musi by�, kiedy za�o�ona niezgoda to pierwszy stopie� nico�ci, pi�knie o tym m�wi Dante, kt�ry doskonale rozumia� wielo�� rzeczy, oczywi�cie i wielo�� rzeczywisto�ci tak�e, ostatecznie wiara w kosmogenez� jest prywatnym smutkiem. Niestety tak. Niestety nie. O, Chryste. Ale trzyma� te kartki nadal jak rozkwit�y poemat ich pragnie�, przecie� nie banalnych i nachalnych, ale pragnie� wyt�umaczonych przez tylu �wiat�ych ludzi, nie mogli si� w og�le w nich zale��, to znaczy robili wszystko, aby sta� si� osob� i nazw�, kt�ra brzmi jedno��, nurzali si� w nocy tego wyuzdania, kt�re brzmi mi�o�� i nic, zgn�bione, rozbola�e nic powtarzanej w niesko�czono�� ucieczki od osoby. Juliusz wbi� oczy w zmi�toszony papier i ch�on�� gorzki smak szcz�liwego wydarzenia. 7 Tak, najdro�szy. By�am wtedy na Wsi, nie wypieram si�. Byli�my tam przecie� w chwilach z�ych i dobrych i musia�am pojecha�, musia�am. To nie ma znaczenia, �e dziadek by� erotomanem. Ma znaczenie nasze szale�stwo, nasz zgodny krok ku wsp�lnej komunii. Przyjecha�am z Wroc�awia p�nym wieczorem piekielnie g�odna i zdecydowana na wszystko. Dom sta� otworem i kiedy wesz�am, dziadek odmawia� r�aniec. Szybko powiedzia�am pochwalony, ale zabrzmia�o to jak zniewaga, bo przeszy� mnie tym ostrym spojrzeniem, jak przeszywasz przyb��d�, i gestem nakaza� milczenie. �mia� mi si� chcia�o, taki by� napuszony i pewny tej swojej wiary. Usiad�am na ��ku i czeka�am. Dziwny d�awi�cy niepok�j m�wi� mi, �e nie ma ci� na Wsi, �e si� pomyli�am i moja podr� by�a niepotrzebna. By�am wewn�trznie ca�kowicie pusta, my�li jak pijawki wyssa�y ze mnie najmniejsza otuch�, w pod�wiadomo�ci s�ysza�am g�os, kt�ry krzycza�, �e min�y chwile szcz�liwe, niestety, z wysi�kiem pomy�la�am, �e chyba siedzisz w rybnym barze i udajesz bohatera, poniewa� facet, kt�ry pije tylko angielsk� herbat�, musi udawa� bohatera, zamkn�am oczy i w tych egipskich ciemno�ciach ujrza�am nasze nagie cia�a wolno spadaj�ce w przepa��, spokojny lot jak w oceanie eteru, rozkosz bezczucia, kt�ra jest niebem dusz, czyli boskiego bytu i rzeczy doskona�ych, jak to wyk�adali staro�ytni, chcia�am wreszcie zobaczy� dno tej przepa�ci, z kt�rej na pewno istnieje wyj�cie na zaczarowana ��k� Alicji, lecz min�y chwile szcz�liwe, niestety. Min�y. Dziadek ju� sko�czy� pacierze i siedzia� wsparty o pi��, zapyta�am, czy jest tu Juliusz, bo mam do niego wa�n� spraw�, czy dziadek mo�e mi pom�c, siedzia� nieporuszony i od czasu do czasu g�o�no �yka� �lin�, by�am w tej sp�dnicy a la Greco i moje nogi jak b�yskawice, s�yszysz, kochany, moje nogi jak b�yskawice, to twoje s�owa, i z satysfakcja zacz�am nimi ko�ysa� przed jego nosem, my�la�am, �e zwariuje, ale Widokowie to m�czy�ni, kt�rzy znaj� swoje miejsce i swego Boga, i ten r�wnie� spu�ci� �eb i powiedzia�, �e nie by�o ci� tu od ostatniego razu ze mn�. Nie by�o. Siedzia�am ot�pia�a i nic, nic nie mia�o znaczenia, to by� koniec, nie mog�am w to uwierzy�, �e to ju� koniec, tyle zakl�� i marze� prys�o przez g�upi wymys� Ryszarda, ostatecznie trudno wynale�� na ojczystej b�oni z�oty kwiat, nie jeste�my stworzeni do tragedii, mia�am ochot� rozwali� t� ch�opsk� nor�, kt�ra przegrodzi�a nasze �ycie, by�am ca�a z p�aczu i jaki� cie� zas�oni� mi md�e �wiat�o tego domu, i zobaczy�am Cisawego, kt�ry porozumiewawczo mruga� szklistym okiem, zobaczy�am tw�j cieniolubny kwiat i rozp�aka�am si� jak idiotka. On mi si� zawsze kojarzy z pierwsza wizyt�, pami�tasz, szli�my od autobusu t� os�awion� szos� E�12, kt�ra przecina Wie� jak arbuz i wyzwala w jej mieszka�cach poczucie �rodka wszechrzeczy, szli�my co najmniej przytuleni i ty nagle powiedzia�e�, o, Cisawy, by�am nieprzytomna, ze szcz�cia i nic nie widzia�am, Cisawy, powt�rzy�e�, kumpel i cz�owiek, jaki� miody wie�niak chudy i d�ugi prowadzi� �winie, i �mia� si� szczerbatym u�miechem, sta� przed nami prawie spokojnie i stwierdzi�am zdumiona, �e twarz jego jest ca�kowicie bez zarosili, mam wstr�t do tego rodzaju m�czyzn, nie zwracali�cie na mnie uwagi i rozprawiali�cie z takim o�ywieniem, jakbym znik�a w brzuchu �wini, kt�ra przysiad�a na zadzie i patrzy�a na mnie jak na zjawisko, us�ysza�am kilkakrotnie metaliczne s�owo knur i ws�ucha�am si� w jego szybki urywany j�zyk, w kt�rym nie mog�am wychwyci� �adnego poj�cia, tylko obrazowe, zmys�owe pasmo, i gdzie maciora, i knur gra�y pierwsze skrzypce, pomy�la�am wi�c, �e prosty cz�owiek jest pi�kny i �yje w odrzeczywistnionym wyobra�eniu swej naturalnej wielko�ci, i przypomnia�am sobie, co L�vi�Strauss m�wi o brzemiennym ch�opcu, i przerazi�am si� jego uzdrowicielskiej si�y. Kiedy nas zostawi� i pogna� t� swoja macior� skokiem�bokiem, powiedzia�e�, �e nie jest on jeszcze stracony dla idei i b�dziesz nad nim pracowa�. Oczywi�cie pracowa�e�. Och, Juliuszu, Juliuszu. Dlaczego jeste� taki dziwny? Cisawy by� podpity i zacz�� mnie niemal rozbiera� tymi �lepiami zalanymi ma�lank�, tw�j dziadek obudzi� si� z pos�gowego milczenia i niemi�osiernie go sztorcowa� za jakie� radio, kt�re tamten wzi�� czy po�yczy�, dla mnie te sprawy to Atlantyda, chcia�am wyj�� i odjecha�, spotka� ci� byle gdzie i wyja�ni� z twarz� na twoich ustach wszystko, wszystko, ta k��tnia dzia�a�a mi na nerwy i dopiero jak Cisawyzacz�� m�wi� o duchu wsp�lnoty, ws�ucha�am si� w to og�upiaj�ce gadanie, w�a�ciwie w tw�j odleg�y aksamitny glos, kt�ry od�y� z niespoty- 8 kan� moc� w tym podpitym brudnym ch�opku. Cz�owieku, cz�owieku, krzycza� Cisawy , ja ci to radio mog� przynie�� na kl�czkach, bo jeste� mi bratem i mi�o�ci�, ty mnie pos�uchaj w jaki� spos�b ludzki, jak ja waszego Juliuszka s�ucham, z kt�rym my od szczeniaka r�ka w r�k�, cho� on syn profesorski, ale nie wywy�sza si� nad naszego prostego ch�opa i gada mu po r�wno z telewizj�, co nad ni� piszczy, mnie, cz�owieku, takie radio to jak bicie konia, bawi i nie bawi, bo i co ma zbawia�, kiedy ja widz�, �e prawda jest we mnie. H�? Prawda jest we mnie i reszt� mam w dupie, prosz� mi wybaczy� jak Jezusowi, Gabrielo�morelo, ja, ciemna istota, ale wiedz�ca po r�wno z telewizj�, co jest nad tym �wiatem, prosz� po ludzku zastanowi� si� i pomy�le�, czy nasz Pan Jezus by� ca�y czas pokornym ciel�tkiem, a mo�e by� kiedy niesfornym diabl�tkiem, prosz� po ludzku jednak zastanowi� si� i pomy�le�, jak nie mia� sumienia, jak przyczai� si� w m�odych latach i co robi�, to nie wiadomo, bo my jego kochamy tylko za to p�niejsze zbawienie m�ki, taka ciemna istota jak ja sobie r�nie kapuje, bo i czego mia�aby nie kapowa�. No, czego? Cz�owieku, ch�op to wsp�lnota, a ty nie chcesz dla niej radia po�wi�ci�, to ty, cz�owieku, nie widzisz, co wisi nad telewizja, bo i jak mo�na nie pojmowa� ludzko�ci, kt�ra �pi w ziemi jak rycerze kr�lowej w Karpatach, cz�owieku, gadam ci jak ptak niebieski lub inna zaraza, obud� si� z pracowitego snu i chod� do naszego ko�a, a zobaczysz, co jest w �rodku, jak nie b�dzie �wiata w �rodku, to nas wyko�czysz, bo dlaczego mia�by� nie wyko�czy� i by� sam wyko�czony, ka�dy ch�op, czyli wsp�lnota, chce by� wielki i nieobj�ty jak rzeka Odra, w kt�rej k�pie si� �winia ksi�yc i sprowadza nas na manowce, gadam ci to, cz�owieku, do jasnej cholery, �e masz to radio po�wi�ci� dla swego wybawienia, tak jak Pan Jezus po�wi�ci� m�ode lata dla spraw, o kt�rych nic nam nie wiadomo, cho� powinno by� wiadomo, bo wiadomo�ci �yj� nie tylko na drzewie. Ale koza nie zwierz�, so�tys nie w�adza. He he he. Tw�j dziadek nie by� pos�gowy, ale raczej pe�en s�usznego gniewu, jednym susem znalaz� si� przy piecu, wyci�gn�� pogrzebacz i skoczy� za Cisawym, kt�ry z rechotem wybieg� w mrok, pomy�la�am, �e go zabije, to by�oby makabryczne i pi�kne, wieczny cz�owiek broni wiary ojc�w i ja, kt�rej g�osu nie s�yszy, jestem jego �ywym �wiadkiem, mo�e jestem i czym� wi�cej, lecz on wr�ci� bez �ladu krwi i zrobi�o mi si� niedobrze. Bez s�owa wzi�� mnie za r�k�, zaprowadzi� do sypialni, w kt�rej tak ob��dnie mnie kocha�e�, zapali� lamp� i cicho wycofa� si� do kuchni. Po chwili us�ysza�am monotonny g�os odmawiaj�cy pacierz, d�awi�cy niepok�j ust�pi� i wyp�aka�am si� w rozpaczliwym szlochu, kt�rego nikt nie zrozumie. � O, Chryste � powiedzia� Juliusz � Przecie� ja ciebie kocham. Bezwiednie mi�tosi� ten odleg�y, niemo�liwy list. Mia� ochot� z�o�y� ko�ci w tej oborze i zapa�� si� w zdrowy praludzki sen. Niestety jednak. Wsta�, przydepta� wy�y�owane z �ycia kartki i cisn�� do pustego ��obu. Szed� przez podw�rze, z kt�rego nie uni�s� si� �aden mo�liwy rozwrzask domowego ptactwa. Ryszard ci�gle sta� przy p�ocie i gapi� si� na przeciwleg�� stron�, po kt�rej mie�ci� si� ma�y obskurny bar. � Ha � powiedzia� Juliusz � napi�by� si� za zdrowie dziadka. Ha, m�j synu. Tamten wbi� w niego niebieskie marz�ce oczy, z kt�rych oderwa� si� jaki� niszczycielski blask i przebi� go na wylot, przebi� jak zawsze bezwzgl�dnie i nie po bratersku, �e ogarn�a go zgroza i rozbiegane my�li ponowi�y sw�j chaotyczny taniec, wynurzy�y si� z cienia twierdzy pami�ci niewielkie silne drobiny jego �ycia, w kt�rym nie by�o miejsca na �aden patos i na �aden heroiczny czyn. Ryszard przekroczy� ju� trzydziestk� i zdaniem Juliusza nie mo�na z nim by�o powa�nie rozmawia�, poniewa� tylko z lud�mi do trzydziestki mo�na zmienia� �wiat, w tej sytuacji ich wzajemny kontakt ogranicza� si� do konieczno�ci mieszkania pod wsp�lnym dachem, kt�ry by� oczywi�cie przystani� dla okre�lonego, naukowego ducha i jego bliskich zwi�zk�w z uporz�dkowan� m�drook� rzeczywisto�ci�. St�d w willi przy ulicy S�pa najbardziej w�cibski s�siad nie m�g� dojrze� odchyle� od normy wsp�ycia i m�g� z r�k� na sercu twierdzi�, �e rodzina ta posiada panaceum. Bracia serdecznie si� nienawidzili, oczywi�cie nie w sensie spontanicznej ma�o kulturalnej nienawi�ci, ich nienawi�� by�a rz�du genetycznego, w kt�rym z wielkim trudem mo�na by�oby odnale�� fasol� Mendla, lecz dla syn�w socjologa istnia�a ona w psychosomatycznej konstytucji jak oko szmaragdu w marzeniach 9 dorastaj�cych dziewcz�t. Ryszard po�wi�ci� si� nauce nie dlatego, �e wierzy� w p�omienn� zasad� post�pu, raczej odwrotnie, p�omienn� zasad� post�pu uwa�a� za wymys� filozof�w i pismak�w, kt�rzy ob�udnie i butnie chc� zbawia� �wiat, anektuj�c do tego celu zaminowane pola ludzkiej naiwno�ci, dok�adnie sobie zreszt� tego nie t�umaczy�, poniewa� Profesor Jan Maria Widok robi� to za ca�� rodzin� z elegancj� takiego d�entelmena idealistycznego empiryzmu, �e z wielk� trudno�ci� mo�na w nim by�o rozpozna� materialne rysy dziada Widoka. Dlatego Ryszard nie pr�bowa� zosta� np. �lusarzem, bo i po co. By� to facet bezwolny i niebezpiecznie nijaki, jeden z tych m�odych ludzi, kt�rzy ko�cz� studia dla dobrych manier, przechodz� w wieku dwudziestu lat chorob� ateizmu, i�by dziesi�� lat p�niej z niecodzienn� moc� uwierzy� w chrze�cija�skiego Boga, si�� faktu podj�� prac� naukowca lub urz�dnika, poniewa� trzeba co� robi�, cierpliwie gromadzi� idea�y i pieni�dze i czeka�, czeka�, czeka�, cho�by na sam potop radioaktywnego py�u! Juliusz przypatrywa� si� jego urodzie sytego pyknika, w kt�rej jak w p�kni�tym zwierciadle odbija�o si� uk�adne cierpienie epoki schodz�cej w swoje ostatnie trzydziestolecie olbrzymich nadziei i ostatecznych rozczarowa�. Z takimi lud�mi mijamy punkt polubownej ma�ej stabilizacji, my�la�. Z takimi lud�mi trzeba rozpocz�� budow� wolnego kr�lestwa powszechnego braterstwa. Ale gdzie, gdzie le�y ich prawda, gdzie le�y ich przekl�ta, capiooka wielko��, �ebym si� m�g� zanurzy� jak ptak oceanu w ciemn� g��bi� horyzontu. Historia �wiata zna godziny ikarowskich lot�w, ale tutaj, w tym kraju, kt�ry kryje w sobie tyle tajemnic i w kt�rym ziemia jest jeszcze drogocennym skarbem �ywego s�owa, czy tutaj b�d� m�g� wydrze� drapie�nej ciszy wszech�wiatu swoj� cz�owiecz� racj�? Ja, ptak oceanu. Chcia� odej��, ale Ryszard chwyci� go za rami� i wycedzi tym swoim g�uchym sympatycznym g�osem: � Dziad by� takim samym idiot� jak ty. Mitoman i karykatura cz�owiecze�stwa. Zreszt� nie chc� ju� rusza� trupa. Ale tobie przyda�aby si� pogl�dowa lekcja. Oj, przyda�aby si�. � I jaka� to lekcja? � zapyta� z niech�ci� Juliusz. � Lekcja pokory, m�j drogi. Zwyk�ej skromnej pokory, w kt�r� zostali�my wyposa�eni po wygnaniu z raju. � Ach, to. � Oczywi�cie, �e to. C� mog�oby zast�pi� ten instrument poznania samego siebie? Nie powiesz, �e doktryna czy jakakolwiek s�u�ba jakiejkolwiek sprawie. Tu nie chodzi o cieniowanie znacze�. Ludzie cz�sto wyobra�aj� sobie, �e powinni sta� si� politykami, poniewa� ka�dy przedmiot i ka�dy podmiot znajduje si� pod presj� historii, w zwi�zku z czym nale�y broni� autonomii jednostki poprzez w��czenie si� w nurt kontestacji czy podobnych sztuczek, kt�re mog� podkopa� autorytet realnych polityk�w, ale nigdy nie spowoduj� zasadniczych zmian w naturze ludzkiej. � A rewolucje? � Rewolucja to nie kontestacja. Rewolucja to negacja, czyli absolutne dobro. Wiesz przecie� o tym doskonale, bo jeste� leniwym, inteligentnym ch�opcem, kt�rego wzorem osobowym jest chyba nadal Che... � Ach, biedny Che. Nigdy nie traktowa�em go powa�nie. � K�amiesz jak tw�j dziad, kt�ry genialnym instynktem prymitywa wyczu�, �e fa�sz rz�dzi �wiatem warto�ci, nasz stary te� ma co� w sobie z tego prze�wiadczenia, w og�le wszyscy Widokowie kochali si� w k�amstwach i szlachetnej pod�o�ci. Jest to obrzydliwe i sam siebie cz�sto nienawidz�. Tak. Nienawidz�. � Nie wierz� ci � powiedzia� smutnie Juliusz. � Nigdy ci nie wierz�. To dziwne. Ryszard za�mia� si� g�o�no, spazmatycznie, otworzy� szerokie usta i �yka� zdrowe powietrze jak p�ywak, kt�ry dotar� wreszcie do upragnionego brzegu i b�dzie �askawy dla minionej samotno�ci. � Tak. Oczywi�cie � m�wi� dalej g�uchym, niezmiennie sympatycznym g�osem. � Nie wierzysz mi, bo �yjemy w czasach niewymiernych miernot, s� to czasy zadziwiaj�cych przeskok�w od optymizmu do pesymizmu i odwrotnie, jeste�my ci�gle zmuszani przez niezale�ne od 10 nas si�y do wyboru okre�lonej lub nieokre�lonej drogi �ycia. Nie jest, to rzecz jasna, mi�e i buduj�ce i st�d ta absurdalna p�achta zamiast odstrasza�, s�u�y za pos�anie bytu. Lektur� Pascala zaleci�bym ka�demu cz�owiekowi, kt�ry przeszed� ciel�c� �pi�czk� ducha, poniewa� jest w tym dra�ni�cym Francuzie pewna tajemnica, od poznania kt�rej mo�na m�wi�, �e pozna�o si� w�asn� u�omno�� i pokor�. Duch przecie� mo�e si� kiedy� zmaterializowa� i ukaza� si� naszym za�lepionym oczom jako pa�stwo, w kt�rym �aska majestatu uskoczy�a za wzg�rze nie�adu. Podobnie si� sta�o w staro�ytnym Rzymie, co powinno nam wystarczy� za wszelkie ontologiczne spekulacje i by� lekcj� wielce pouczaj�c�. Terencjusz powiada: Davus sum, non Oedipus, maj�c na my�li niezmierzone obszary ducha prostaczk�w, dla kt�rych kr�lewska m�dro�� jest niezrozumia�a i podejrzana. Je�eli jednak by�my d�u�ej zatrzymali swoj� lotn� my�l na wyra�eniu: jestem prostak, i poddali ca�y kulturowy balast sm�tnym dociekaniom, kt�rych nie mo�emy wymaga� od Terencjusza, bo i dlaczego, to zdawa� si� nam mog�oby, �e z�apali�my Opatrzno�� za pi�t� i jeste�my tak szcz�liwi jak heglowski niewolnik pod batem dziejowego pana. W samej rzeczy jednak jest to z�udzenie naszego wadliwego rozumu, poniewa� cz�owiek kieruje si� instynktem prostoty nie dlatego, �e nie rozumie otaczaj�cej rzeczywisto�ci, ale dlatego, �e jest to jego naturalne, przyrodzone prawo, kt�re omija zr�by systemu my�liciela jak statek lodow� g�r�. Prostakiem by� Einstein, kiedy sta� na dziedzi�cu Uniwersytetu Cambridge i wpatrywa� si� w ko�cielny zegar nie mog�c odczyta� jego czasu, prostakiem jest ka�dy szlachetny homo i ka�dy wielki mit, jakim w ostateczno�ci jest kr�l Edyp. � A jednak ci nie wierz� � powt�rzy� uparcie Juliusz. � To nie o to chodzi. � M�j drogi � rzek� Ryszard zataczaj�c r�k� wspania�y �uk wolno�ci � twoja przekora zadziwi�aby Sokratesa, �e poprzestan� tylko na tym genialnym gadule. Ale do rzeczy. Nie wierzysz mi, poniewa� uwa�asz mnie za ma�ego technokrat�, kt�remu nisko wisz� silne nami�tno�ci czy co� w tym stylu. Po prostu filister, czyli mieszczanin w grotesce. A tak, jestem mieszczuchem, ale nie inteligentem o rodowodzie mieszcza�skim, gdy� u nas nigdy nie by�o mieszcza�stwa jako klasy i dopiero nasze dzieci b�d� mog�y si� uwa�a� za rdzenny kwiat saloonu, bo tylko taki wsp�cze�nie istnieje. My, Widokowie, jeste�my ci�gle ch�opami i to dziedzictwo jest nie do zniesienia. Zauwa�, m�j drogi p�taku, co ludzie wyprawiaj� w tej Wsi. Aby sta� si� piekielnie nowoczesnym rolnikiem, taki ch�opina kupuje samoch�d, instaluje w mieszkaniu WC, w kt�rym wstydzi si� g�o�no pierdn��, bo go onie�miela l�ni�ca biel muszli, wi�c po kryjomu i tak chodzi do starej wyg�dki, ale nikt nie zarzuci mu, �e �yje jak bydl�, cho� trudno powiedzie�, jaka jest r�nica mi�dzy �yciem naturalnym a u�yciem konsumpcyjnym, ale dla post�pu to przecie� jest bez znaczenia. Zasad� cywilizacji by�a zawsze walka z boskim porz�dkiem, a wynik jest taki, �e raportu Klubu Rzymskiego s�ucha si� jak krwawej, pouczaj�cej bajeczki. Nie, m�j drogi p�taku, ja nie neguj� cywilizacji i staram si� s�u�y� jej w granicach moich skromnych mo�liwo�ci. Niestety tak. � Ale� przejmuj�ca cisza � powiedzia� Juliusz. � To nie do wiary. � Polska jesie�, p�taku � odpar� Ryszard, pluj�c uwa�nie w przestrze�. � Ot� ta wiara w�a�nie pozwala cz�owiekowi mie� z�udzenia, �e nie jest zerem... � Ka�da religia jest absurdem � przerwa� gwa�townie Juliusz. � Bardzo ci� prosz�, aby� o tym pami�ta�. Tamten umilk� i w powietrzu brz�cza� tylko odleg�y j�k traktora, kt�ry niezmordowanie kroi� ziemi� lub co� podobnego. Wskaza� mu r�k� bar i ruszy� szybkim zdecydowanym krokiem. Ale Ryszard sta� nieporuszony i t�po spogl�da� w rozleg�� perspektyw� p�l. Kretyn, pomy�la� Juliusz. Normalny kretyn, kt�ry wszystko potrafi przepieprzy�. Ale cisza cudowna, cudowna, nieomal jak sen. Zna� ten bar bardzo dobrze i nie�miertelny bufetowy przywita� go bez zdziwienia. By� stary i niew�tpliwie dobry. Postawi� przed nim piwo i zag��bi� si� w gazety. Pusta obskurna sala. wch�ania�a �wiat�o dnia jak jamoch�on. Wypi� i wyszed� na woln� przestrze�. Ryszard ci�gle sta� przed domem z t�po rozanielon� min� t�giego intelektualisty. � O, Chryste � powiedzia� Juliusz � c� za n�dzny, obrzydliwy widok. Zbieg� z szosy na poln� drog� i wysoko unosz�c nogi zacz�� i�� w stron� sczernia�ego od nienawi�ci p�aczybo- 11 ga. Festina lente, my�la�. Festina lente, ty g�upi. egzystencjalny psie. Nie masz tam nic do szukania. Idziesz, bo ci si� wydaje, �e m�g�by� nie i��. Cha! Cha! Tysi�clecia pracowa�y nad twoim wszechstronnym umys�em, tysi�clecia i bicz boskiego przypomnienia, po co i na co zosta�e� stworzony. O, rozpaczliwa rzeko nico�ci, w twoich oboj�tnych nutach topi� si� niejeden bezpa�ski �mia�ek, twoje brzegi wybiega�y im na spotkanie, �eby zrujnowa� drogi powrotu. Ale nie mnie, nie mnie, kt�ry nie cierpi na poetyckie halucynacje. Mnie nie we�miesz nigdy, nigdy. Ju� ja ci� wyzwol� i st�amsz�, ju� ja udowodni�, �e jeste� tylko metafor� i dlatego masz takie straszliwe macki otch�ani. Mnie nie we�miesz. Nigdy, nigdy. Wie� miga�a mu w oczach, w kt�rych nie by�o �adnej utopii, bieg�a po jego lewej r�ce rozci�gliwa jak w�� i pe�na tej, przejmuj�cej ciszy, ludzie kopali ziemniaki, podnosili zas�oni�te g�owy, patrz�c z powag� na jego sztywny bezcelowy marsz, niekt�rzy z surowym u�miechem pozdrawiali w nim dziada Widoka, ale tych by�o tak niewielu, �e gin�li w kurzu ziemi, i wyobra�nia Juliusza z bezwzgl�dn� si�� narzuca�a mu dalsz� drog� do miejsca tego sczernia�ego od nienawi�ci p�aczyboga, za kt�rym mia� si� znajdowa� pewny, cmentarny spok�j. Z nag��, bezosobist� nadziej� zobaczy� will� przy ulicy S�pa, jak nabiera�a �ci�le przystawalnych znacze�, opi�ta bujn� zieleni� i zdrow� atmosfer� okre�lonych idea��w, jak rozrasta�a si� w jego �yciu logicznie, matematycznie i socjologicznie, jakby nie by�a pustyni� ma�ego ksi�cia i czego� trudno przyswajalnego, bo cho� zawsze k�ad� si� spa� zaraz po dzienniku telewizyjnym, to mia� dziwn�, bezosobist� nadziej�, �e kiedy� stanie w drzwiach cicho i tajemniczo i poca�uje go na dobranoc, i on powie: dzi�kuj� ci mamo. Dzi�kuj�. Ale czeka� daremnie. Matka r�wnie� pracowa�a nad sob�, usilnie stara�a si� zrozumie� czarn�, kosmiczn� jam� swojego niebytu, w kt�r� zosta�a str�cona przez b�stwo swego �ycia, ale str�cona nie tak jak zbuntowani anio�owie, wr�cz przeciwnie, z bezw�asnej ch�ci i wielkiej, dumnej mi�o�ci do rzeczy zasadniczych. A rzecz� by�o wszystko. Od bajek Andersena do rozpraw o grawitacji wszech�wiata. Wszystko, nawet znikaj�ce marzenie poca�unku, za kt�rym co wiecz�r t�skni� jak zag�odzony wilczur za �ani�. Ale daremnie t�skni�. Ostatecznie noc musia�a si� sko�czy� i wstanie taki sam, w og�le nie zmieniony, pewny swojej znakomitej ch�opi�cej �ywotno�ci, z kt�r� walczy� b�dzie musia� za par� lat, lecz wtedy kwestia walki nie wchodzi�a w rachub�, nie licz�c, rzecz jasna, uczniackiej szarpaniny, na kt�r� mu pozwalano z braku zwyk�ego zainteresowania dla jego osoby. I to by�o dobre. Twarze koleg�w przesz�y zadziwiaj�c� metamorfoz�, nie poznawa� tych rozognionych, daleko przyjacielskich ch�opc�w w szlachetnie poczciwych studentach, ich minimalizm przera�a� go, frazeologia �mieszy�a, upadek moralno�ci kwitowa� oboj�tnym gestem, poniewa� m�wienie o moralno�ci w czasach dos�ownego rozsypania grzechu wydawa�o si� absurdem. Ale to by�o dobre. Zasmucaj�ce powroty do domu ze Wzg�rza Mi�o�ci, na kt�rym mo�na by�o zobaczy� najbardziej filmow� scen� i najbardziej nie�yciowych kochank�w. Chodzili paczk�, kt�rej prowodyrem by� Ramzes � Psychiczna R�wnowaga o powolnych, gro�nych ruchach tyrana. Oczywi�cie znacznie p�niej to przezwisko sta�o si� symbolem minionej �wietno�ci, wtedy Ramzes by� tak samo bity jak i ka�dy i jego gro�ba, �e wysadzi ten �wiat w powietrze, napawa�a rozkosznym optymizmem. Wycieczki na Wzg�rze Mi�o�ci zaczyna�y si� w maju i trwa�y do wyjazdu na wakacje; by�y to godziny ca�kowitej wolno�ci i pysznej zabawy podyktowane przebieg�� chytro�ci� grupy jako grupy, �adne wkroczenie realnych si� nie mog�o zak��ci� tej harmonii, poniewa� si�y te nie mia�y nic do gadania w g�szczu zaro�li i drzew, mi�dzy kt�rymi miga�y bia�e uda kobiet i silne, nami�tne �apy m�czyzn. Ka�dego dnia mo�na by�o podpatrzy� to dzikie tokowanie, skrada� si� jak na �cie�ce wojennej, porozumiewa� si� india�skim urywanym okrzykiem, kt�ry szybowa� prosto do nieba, da� si� mo�liwie najciszej podej�� przez gor�czkow� my�l, �e le�� niemal pod nogami sczepieni w �elaznym u�cisku, zobaczy� przez chwil� wilgotne, rozko�ysane wargi i z ich krwio�erczym obrazem wycofa� si� w bezpieczny zak�tek. Milczenie, kt�re ich ogarnia�o, by�o podobne do ciszy tego grzesznego miejsca, podniecenie d�awi�o �miech i prze�ycie, unikali swojego wzroku, kt�ry m�g�by spopieli� bolesne wra�enie, nieuchwytny, lekki taniec li�ci rozci�ga� przyjemny niepok�j w niesko�czono��. Nikt nie mierzy� czasu i gapi�c si� w b��kit ostrzelony ob�okami mieli prawo my�le�, �e s� po��czeni �elaznym 12 u�ciskiem z obrazem ustawicznego kuszenia i pramrocznym dudnieniem b�bn�w w og�le niezmy�lonego �wiata, kt�ry z oci�a�ym zdziwieniem wraca� do swego punktu. W nocy, kiedy sen spada� o wiele szybciej, ni�by ka�dy z nich sobie �yczy�, Wzg�rze Mi�o�ci budzi�o si� ze swego pozornego bezw�adu, ziemia p�ka�a i z niesamowitym rykiem poch�ania�a spodlony rodzaj. I to by�o dobre. Juliusz w kilka lat p�niej wzi�� pod siebie Wzg�rze Mi�o�ci ��cznie z dziewczyn�, kt�rej cia�a nie m�g� zapami�ta� ani przybli�y� do g��bi swego serca. I to ju� by�o bardzo z�e. Szed� sztywno, pewnie, polna droga skr�touleg�a i czu�a prowadzi�a go jak �wieca pierwszej komunii w bramy tabernakulum �ycia i prochu, s�o�ce mia� za plecami du�e, przekl�te, nienawidzi� tego ostrego �wiat�a, kt�re zniszczy�o niejeden mit i niejedn� filozofi�, zreszt� to by�o niewa�ne, kiedy szed� sztywno i pewnie, pewnie i sztywno, czo�em wiara, m�wi� genera� Krukowiecki do g�odnych obdartych powsta�c�w, a jego diabelskie oczy �wieci�y mocniej od gwiazd, poniewa� genera� to nie byle co (jasne dziadku), genera� jest genera�em zawsze, czo�em, odkrzykn�li spragnieni bitwy �o�nierze, zwijamy sztandary, powiedzia� przeto genera� Krukowiecki grubym basem i tutaj nijak nie trafi� w pragnienie �o�nierzy, kt�rym umiera� nie jest oboj�tnie, to dobre, za�mia� si� �o�nierz ch�op w ch�opa, nasz Kruk nie traci humoru, to bardzo dobre, nie gada�, wiara, rzek� w�ciekle genera�, moje serce wodza nie po�le was na pewn� jatk�, kiedy mo�na wyj�� z tej hecy z godno�ci� � powiedzia� z godno�ci�, szuja (Jasne, dziadku) � gard�a, krzykn�� wtedy zamazany �ach �o�nierski i genera� Krukowiecki zblad�, gard�a, powt�rzy�y gro�nie szeregi i genera� Krukowiecki wbi� diabelskie oczy w ziemi�, bo musia� wbi�, precz ze zdrajc�, krzycza� dalej �ach �o�nierski, niech �yje wolna Polska, niech �yje, powt�rzy�y szeregi i genera� Krukowiecki zosta� �ci�gni�ty z konia, do Rz�du z nim i na latarni�, powiedzia� �ach �o�nierski i ca�y od�y�, i nad g�owami wszystkich pojawi�a si� z�ota aureola, bo musia�a si� pojawi� (jasne, dziadku), i szli przez j�cz�c� stolic� jak skrzydlate rumaki, i nikt nie by� ju� �o�nierskim �achem, a lud z p�aczem wyci�ga� pi�ci i b�ogos�awi� czo�a swoich syn�w a� do samej siedziby Rz�du, kt�ry w milczeniu s�ucha� brz�ku broni, oto zdrajca, powiedzia� ten, kt�ry ich przywi�d�, niech szlachetni panowie rozstrzygn� generalsk� win�, kto� ty, rzek� jeden z nich, �e �miesz m�wi� o generalskiej winie, Anzelm Widok, pad�a odpowied�, �o�nierz i obro�ca narodu, niech szlachetni panowie rozstrzygn� jednak generalsk� win�, rozpatrzymy, rzekli panowie, b�dzie wisia�, hurra, wrzasn�li �o�nierze i w oczach zaja�nia�a im wolno��. Hurra! Bardzo dobrze widzia� t� wolno�� w du�ych, czarnych jak smo�a oczach, s�ysza� dok�adnie g�os Anzelma Widoka, kt�ry przenika� jego dziada z nieopisan� �arliwo�ci�, upojenie i �aska, to przecie� jasne, jasne. Sta� przed cmentarny bram� i nie m�g� przekroczy� jej zakl�tego kr�gu, dos�ownie nie mia� si�y doj�� do tej �wie�o uklepanej mogi�y, opar� si� o silny druciany p�ot i z b�lem drgaj�cych od zm�czenia �renic wpatrywa� si� w potulne nagrobki, w swoje puste s�owa, z kt�rych nie uda�o mu si� zedrze� maski. To ludzkie �ycie, my�la�, ma tak niewiele patosu w swej ziemskiej podr�y, tak niewiele moment�w �aski, oboj�tnie jakiej, �e jego ostatnia droga jest mu ca�kowicie oboj�tna. I to jest straszne. Bo przecie� musi by� w tym naszym okre�lonym przez nieokre�lono�� �yciu godzina wznios�o�ci, ta obawa � jak m�wi Hamlet � czego� poza grobem, obawa tego obcego nam kraju, sk�d nikt nie wraca, musi wyzwoli� jak�� czyst� ludzk� ch�� stworzenia samego siebie nie na to banalne podobie�stwo, ale na co� w rodzaju tytanicznej rozpaczy i gniewu. Mo�e si� myl�? O, Chryste. Czy na pewno si� myl�? Wszystko co robimy, czy to b�dzie �wiadome historyczne dzia�anie, czy zwyczajna orka w�asnego zagonu, jest podporz�dkowane temu g�rnemu znaczeniu, kt�remu na imi� wsp�lnota, m�j los w twoim, ale tw�j w moim, i tak dalej. To chyba nie mog� si� myli�, w �adnym wypadku nie mog� by� pomy�k� tak jak Raskolnikow, nie, nie, na pewno nie mog�. Czas wreszcie ujrze� swoj� naturaln� wielko�� w powszechnym t�umie, to przecie� logiczne, kiedy si� popatrzy na to istnienie, w kt�rym indywidualny szpikulec ��obi pasmo jakiej� absolutnej demokracji, to przecie� logiczne, logiczne. O, Chryste. Jak bezwzgl�dnie logiczne. 13 Ale nie wszed� na pole garncarzowe. Wycofa� si� za szos� E�12 i �ukiem prostopad�ym do zachodu s�o�ca, kt�ry omija� Wie�, lecz nie omija� jej zaplecza, czyli pi�knych, dorodnych ogrod�w, zacz�� i�� w g��b horyzontu potykaj�c si� jak ochwacony ko�, na �cianie lasu niebieszcza�a smuga dymu, wpatrywa� si� w ten zamglony, niemal morski pejza�, rozbiegane my�li pr�bowa� skupi� na jego znaczeniu, lecz to by�o bezcelowe, wszystko si� rwa�o, gin�o w niezmierzonej ciszy polskiej jesieni, wbi� oczy w wie�� ko�cio�a, jakby mog�a go uko�ysa� do snu, by� mo�e, oddali�by t� pos�pn� pie�� jego serca, dzie� wspania�ego zwyci�stwa, kiedy ujmie w swe niedoskona�e d�onie zr�by Genesis i wykuje w�asne przeznaczenie, kt�re zatrzyma rzek� nico�ci, uczyni to z woli nie�miertelnego ducha, poniewa� b�dzie jego jedynym prawodawc�, ten dzie� zerwie z krwaw�, przebrzmia�� histori�, mo�e jest ju� bardzo blisko, mo�e ju� si� zacz�� w momencie, gdy nie wszed� na pole garncarzowe, ten dzie�, my�la�, dog��bnych mo�liwo�ci i nie utulonej w s�owie rozkoszy. �O rado�ci, c�ro bog�w, go�ciu, elizejskich stron�. Powtarza� to coraz szybciej, og�uszony metalicznym brzmieniem frazy i genialnym, stw�rczym bezwstydem istnienia, �mia� si� zwariowanym chichotem, kt�ry uciszy�o dopiero gard�owe przekle�stwo, zdumiony przetar� oczy i zobaczy� rozwalonych na ziemi m�czyzn i butelki m�tnej w�dki. Patrzyli na niego z pijack� gro�n� powag�, sze�ciu lub siedmiu, jednakowi w granatowych, kombinezonach i bezwzgl�dnie r�wni w silnych t�pych szcz�kach, kt�rym trudno by�o da� jakie� indywidualne znami�. Juliusz u�miechn�� si� tym swoim naiwnie zaskakuj�cym u�miechem i powiedzia� przepraszam, odwr�ci� si� i Wie� wybieg�a mu na spotkanie zwart� zabudow�, poczu� na plecach t� jednook�, cyklopi� dobro� i gor�cy bezwolny pot obla� mu cia�o. Wraca� pr�dko, ca�y wype�niony milczeniem nieba. 14 II Klasyczn� mamy dzi� pogod�. Profesor Jan Maria Widok powiedzia� to z gorzkim u�miechem wielbiciela bogini Mnemozyny, kt�ry znalaz� w ustach grudk� wymarzonego z�ota i nie wie, czy �mia� si�, czy p�aka�, czy po prostu wyrzuci� to za siebie i dalej i�� drog� niez�omnego ducha. Spojrza� jastrz�bim okiem na �on� i synow�, kt�re w prostych, nieomal naturalnych pozach siedzia�y przy pustym stole i patrzy�y w czysty zaokienny pejza�. Oczywi�cie milcza�y zgodnie z prawem domu �a�oby i Profesor pomy�la�, �e zasadniczo jest w tym wielka si�a szacunku dla najbardziej n�dznego �ywota. Cz�owiek jest powo�any do patetycznych gest�w i je�eli zatraci ich wielki okre�lony wymiar, jego mo�liwo�ci zostan� zaprzepaszczone. Wierzy� w absolutnego ducha, kt�ry rz�dzi dziejami, i ze stoickim spokojem obserwowa� rozw�j naszej burzliwej epoki. Jako socjolog uznawa� pewn� sta�� spo�eczn�, kt�ra powodowa�a zmienny i przemienny ruch w tyglu ludzko�ci. Ruch ten nie tylko zmienia� oblicze ziemi, ale coraz bardziej zbli�a� si� do nieodgadnionej dziury wszech�wiata. L�dowanie na ksi�ycu przyj�� z pewn� ch�odn� rezerw�, poniewa� uwa�a� zdobywanie satelitarnego trupa za nonsens. Dla Profesora prawdziwa kosmiczna odyseja zaczyna�a si� dopiero od Marsa i wydawanie takiej ilo�ci pieni�dzy na drobiazgi potwierdza�o jego ugruntowan� przez wieloletni� obserwacj� tez�, �e cz�owiek nie pozby� si� jeszcze swej poetycznej, artystowskiej natury, kt�ra nigdy nie liczy si� z najbardziej miarodajnymi kosztami i jest irracjonalna dla twardych, nieust�pliwych rycerzy szerokiej my�li. Przyznawa� jak�� tam racj� tego pokroju osobnikom, kt�rych rozpaczliwe wo�anie o dehumanizacji sztuki i stosunk�w mi�dzyludzkich by�o wr�cz niesmaczne, poniewa� aby m�wi� o tego rodzaju zagadnieniu, nale�a�oby zebra� niepodwa�alne dowody empiryczne i dopiero � jak najbardziej dopiero � ostro�nie rozja�ni� obraz. Niew�tpliwie obraz ten nie by� doskona�y, lecz mo�na z wyrozumia�ym u�miechem zapyta�, czy kiedykolwiek mia� by� doskona�y? Czy kiedykolwiek Opatrzno�� stara�a si� o inny, bardziej prometejski wewn�trzny ogie�, kt�ry spali�by wzgl�dnie udusi� Z�o? Banalno�� tej oczywisto�ci utwierdzi�a Profesora w przekonaniu, �e krzyk rozpaczy jest jeszcze jedn� z tysi�ca opraw� literack�, kt�ra powinna umili� zapracowanej jednostce czas. Jego jastrz�bie oko tkliwie obj�o kobiety i ich milczenie wyda�o mu si� m�dro�ci� Pallas Ateny. D�wign�� swoje masywne wybuja�e cia�o i wyszed� z izby w s�oneczny �liski dzie�. Zniszczone zabudowania w ca�ej swej okaza�ej ruinie domaga�y si� rozliczenia. Jego starszy syn sta� jak s�up totemiczny i oboj�tnie gapi� si� w przestrze�. �Id� do kobiet, powiedzia� z gniewem Profesor. Wie� nie lubi nonszalancji po stracie bliskich. Prosz� ci�, Ryszardzie�. Syn skin�� g�ow�, ale w jego marz�cych niebieskich �lepiach zapali� si� �w zadawniony niszczycielski blask, kt�rego Profesor nie rozumia�. Biedni ojcowie, pomy�la�. Biedni, zawsze samotni ojcowie, kt�rzy nigdy nie s� pewni ojcostwa, poniewa� s� tylko narz�dziem w r�ku niewidzialnej si�y. Czy�by moja krew by�a moj� nico�ci�? To niemo�liwe, niemo�liwe. Wyszed� na szos� i ruszy� w t� dzwoni�c� cisz�, o kt�rej cz�sto my�la� jako o zjawisku, to znaczy, stara� si� mie� z�udzenia, �e jest to przej�ciowy stan, �w ryk cywilizacji, kt�ry go przerazi� w Pary�u, tej stolicy niegdysiejszych �nieg�w i b�ogos�awionej mi�o�ci, b�d�cej ustawicznym flirtem z niewinno�ci�, oczywi�cie Pary�u w jaki� spos�b i polskim, poniewa� uroda �ycia rodak�w spe�nia�a si� tylko w tym mie�cie. Patrzy� na ten ul zimno, bez �adnych ubocznych nalecia�o�ci typu Balzac czy Proust, by� uczestnikiem Zjazdu do ko�ca pobytu w tym niby uroczym piekle, kt�ry go tylko denerwowa� nachalno�ci� jarmarcznych rozrywek i chamstwem ludzi. Luwr uwa�a� za pe�en rado�ci labirynt, kt�rego Minotaur by� us�u�nym b�aznem na us�ugach gawiedzi, Madonna Baldovinettiego, kt�ra g��boko zapad�a Staremu Poecie w abstrakcyjn� przestrze� pami�ci, przypomina�a anemiczn� szwaczk�, przed geniuszem Leonarda szeroko otworzy� oczy, ale nic, nic, normalny, legendarny u�miech znany z tylot�ocznych reprodukcji, kt�ry nie mia� w sobie zbyt wiele tajemnicy. By� zdruzgotany. Ten u�miech zwraca� mu matk�, dalek� wo�y�sk� wie� rzucon� w las jak �ydowski cha�at Chagalla na nierealny czas spe�nienia, zapach drzew mocny, uzdrowicielski, 15 pierwsz� tragiczn� mi�o��, z kt�rej nigdy si� ju� nie wyleczy�, narodzenie i �mier� jeszcze przed jego zmy�leniem zakazanego potomstwa, zakazanego kulturowo i wyznaniowo, bo ta �mig�ooka dziewczyna by�a czym� wi�cej ni� kobiet�, jakim� wiekowym prze�yciem bezpiennej pokory, kt�ra wbija w plecy n� za skradzion� nadziej�, zapadaniem si� w soczysty dotykalny grzech, kt�ry by� bezgrzechem, rozleg�a, wszechobejmuj�ca troska o p�omie� w jego oczach, kt�ry by� oddaniem. Ten legendarny u�miech trwa� i trwa�a jego rzeczywista m�ka. Bo c� zosta�o z tego stw�rczego oddechu Wielkiej Emigracji, z tych rozpaczliwie goni�cych wolno�� my�li, z tego obj�tego zimnym brukiem konania niepospolitych syn�w Polski i ludzkiej ojczyzny? Oto na pchlim targu spotka� u�ana, kt�ry w teatralnej pozie prezentowa� �wietno�� polskiego or�a. Zastanawia� si�, czy spadkobierca Kozietulskich uwa�a pa��kowate nogi za �rodek �wiata. Oczywi�cie pa��kowate nogi mo�e mie� ka�dy poczciwy mieszczuch, kt�ry uwielbia konne wy�cigi i za wiele nie my�li. Sytuacja jest odwrotna, je�eli idzie o okrutny sentymentalizm faceta w u�a�skim czako. On my�li, mo�na powiedzie�, meandrycznie i rozlicznie i w obywatelu Czarnieckim widzi znakomitego r�baj�� plus histori� nowo�ytn�, kt�rej ton i wielko�� nadali Jagiellonowie. Ironia boska jest jednak bezgraniczna! Najbardziej zbabia�y Piast by� pot�g� przy tych stepowych marzycielach, kt�rych c�rki ukr�lewi�y p� Europy. Ta kr�lewsko�� przetrwa�a w �miesznych, idiotycznych pozach ludzi, kt�rym kultura szlachecka wyry�a na czo�ach stygmat winy i duchowego rozpasania. Profesor zawsze my�la�, �e jako syn ch�opa jest poza kr�giem tej kultury. Ale widok u�ana na pchlim targu by� wstrz�sem zbyt silnym, �eby my�l o jedno�ci okaza�a si� blefem. Zbyt d�ugo bat garbowa� sk�r� jego przodkom i zbyt du�a by�a nienawi��, aby nie zosta� udaremniony zachwyt paryskim brukiem. Z niecierpliwo�ci� czeka� na koniec Zjazdu powtarzaj�c bezs�ownie gorzkie s�owa mistrza, �e obowi�zkiem ambitnego narodu jest wyrwa� si� spod kurateli Pary�a. Raz tylko trafi� do katedry Notre�Dame. Spotkanie z absolutnie sko�czon� chwa�� pozostawi�o w nim trwa�y �lad. Sta� �wyszydzony i opluty �r�d poczwar rozdziawionych deszczem� i my�la�, �e stary poeta by� sprawiedliwy jak ostro�uk trafiony w niezg��biony lazur. Stary poeta by� r�wnie� przera�ony � dobrze pami�ta� ten wiersz � i przez dwadzie�cia lat nie m�g� sobie poradzi� z tym gotyckim ta�cem, wraca� ku tej nie obj�tej wysoko�ci� chimerze i z ch�opskim uporem wyrywa� z serca nabrzmia�y, czysty zachwyt. By� mo�e jego siwe w�osy burzy� artystyczny nie�ad budowniczych, �e dojrza� ich praktyczne zamys�y, aby �aden �mia�ek nie wa�y� si� krzykiem otworzy� strzelistych g�az�w, tylko on jeden, przybysz z zamglonej doliny nadwi�la�skiego kraju, tylko on m�g� ca�� t� sko�czon� chwa�� �odejrze�, zatopi� w opr�nionej z blichtru kadzi dziedzictwa. �Milion z�o�onych do modlitwy palc�w�. Stary Poeta sta� pod krzy�em i powtarza� to z �arliw� tkliwo�ci�. Pary� zatruty spalinami pod kopu�y Panteonu przesta� dla niego istnie�. Spok�j Wsi. Profesor rozumia� i ceni�. Och, nie chodzi�o o namiastk� s�o�ca i szcz�cia, kt�re daje zdrowe powietrze. Uchwycenie dr��cej struny �wiat�a jest tak� sam� trudno�ci� jak wyja�nienie powstania �ycia na ziemi. By� mo�e, i nawet na pewno, wszystko opiera si� na reakcjach chemicznych i nauka jest tutaj zasadnicz� prawd�. Zbyt drogo kosztuje los i tym podobne historie, kiedy zwyci�a irracjonalne gremium mistyki. Profesor jako bezwzgl�dny optymista odrzuca� tego rodzaju prze�ycie. Bezwzgl�dny optymizm wymaga� absolutnego pos�usze�stwa dla �wiatopogl�du, w kt�rym nie by�o miejsca na katastroficzne wizje. Wynika�o to nie tyle z indywidualnej przekory, ile z pewnej atawistycznej cechy gatunku, kt�ra g�osi: przez poznanie siebie do poznania kosm