Homer - Odyseja

Szczegóły
Tytuł Homer - Odyseja
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Homer - Odyseja PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Homer - Odyseja PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Homer - Odyseja - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Homer Odyseja Posłuchajmy: "Jak kiedy Meońska lub Karyjska niewiasta kość słoniową ubarwi purpurą - ma to być wędzidło dla koni, a niejeden jeździec, widząc je w jej komnacie, pragnąłby wziąć, lecz to klejnot królewski rumakowi na ozdobę, a woźnicy na chwałę - tak i tobie, Menelaosie, ubarwiły się krwią kształtne uda i golenie aż do kostek." Albo: "Jak szale rzetelnej kobiety, co przędzeniem zarabia na życie i na wadze kładzie wełnę, by dla dzieci zdobyć nędzną zapłatę - tak równo ważyła się walka Achajów i Trojan." A oto Apollon roztrąca wał, który tyle pracy kosztował Achajów: "Jak chłopiec nad brzegiem morza z piasku usypie zabawkę i znów ją rękami i nogami rozrzuca w płochej igraszce tak ty, sławiony Fojbosie, rozrzuciłeś trud i znój Achajów." Albo: "Jak ogier w stajni, nasyciwszy się jęczmieniem u żłobu, zrywa pęta i biegnie w cwał przez pole, nawykły kąpać się w rzece o pięknej wodzie, dumny niesie wysoko głowę z rozwianą grzywą i pewny swej siły gna chyżo ku miejscom, gdzie zwykle pasą się klacze - tak Hektor na głos boga porwał się biegiem na śmigłych nogach." I jeszcze: Trafiony strzałą pada Gergytion, syn Priama: "Jak głowę przechyli mak w ogrodzie owocem i deszczami wiosennymi ugięty - tak on pochylił głowę ciężką od hełmu." Co chwila Homer zawiesza akcję poematu, choćby w największym zamęcie bitwy, by nagle pośród mieczów i dzid, cwałujących koni, poległych i rannych otworzyć niby strzelnicę w surowej twierdzy widok na inny świat, na dzień powszedni, który nic nie wie o wojnie, Troi i bohaterach. Tu panuje czas teraźniejszy, ten, w którym żył poeta, daleko poza heroiczną przeszłością. Tu widać ludzi prostych wśród powszednich zajęć i pracy - rybaków, pasterzy, poławiaczy ostryg, słychać głosy ptaków nad rzeką, pada śnieg i grad, lwy i wilki rzucają się na trzody, i jakby go ten czas teraźniejszy wyzwalał z epickiego dystansu, w swych porównaniach odzywa się często osobistą apostrofą wołając po imieniu bogów i bohaterów. Jest to w istocie najbardziej osobisty głos poety, który swych porównań nie odziedziczył po dawnych aojdach, pierwotna poezja nie zna takich porównań, jak nie będzie ich w pieśni o Rolandzie. Nie było ich przed Homerem, a po nim wszystkie od niego pochodzą. U niego uczył się ich Wergili, u Wergilego Dante i cały renesans europejski. Ale trzeba długo czekać, by ośmielono go się naśladować w tak kunsztownych porównaniach, jak to, w którym udo Menelaosa, draśnięte strzałą, porównywa z dziełem sztuki snycerskiej i na chwilę, jakby zapomniał o zranionym bohaterze, przywiera zachwyconym wzrokiem do ubarwionej purpurą kości słoniowej. Homer jest niezwykły w swych skojarzeniach - śmiały i niespodziany. Oto co mówi: "Jak biegnie myśl męża, co wiele ziem zwędrował i w bystrym umyśle rozważa: I tu bym poszedł, i tam", bo w różne strony go ciągnie - tak szybko przeleciała pani Hera." Kiedy indziej Hera przelatuje gołębiem, Iris jak burza śnieżna, Tetyda wstaje z morza niby mgła. Często wiją się długie girlandy porównań, "Iliada" jest nimi przetkana, w "Odysei" jest ich znacznie mniej, bo sama jej treść jest bardzo rozmaita, inaczej niż "Iliady", zbyt twardej w swej wojennej opowieści. I jakby nie wystarczały te małe okienka otwierające się na świat, wstawia Homer w księdze XVIII wspaniały witraż - opis tarczy Achillesa, fantastyczne dzieło sztuki, któremu tylko bóg - Hefajstos - mógł sprostać i gdzie widać wesele i sąd na rynku, i wieś z oraczami, żniwiarzami, pasterzami, winobraniem, i tańce dziewcząt i chłopców, jakby zgarnięte dobrotliwym słowem sny wojowników tęskniących za domem. To, co tu jest przelotną wizją, wypełni się w "Odysei" akcją wśród pól Itaki i ogrodów Scherii, tak jak wzruszające porównanie w "Iliadzie", które mówi: "Czasem na pełnym morzu jawi się żeglarzom światło dalekie - to płonie ognisko hen, w górach, w samotnej zagrodzie, lecz, wbrew ich woli, fale na rybnym morzu odrzucają ich daleko od drogich osób", znajduje swe dopełnienie w przejmującym momencie, gdy Odys zbliża się do ojczyzny i już widzi dymy domów na Itace. Lecz bardziej zadziwia tkanina metafor i porównań z tego samego elementu, jakim jest ogień w "Iliadzie", a wiatr w "Odysei". Ponad dwieście razy w sceny wojenne pod Ilionem wciska się ogień blaskiem lub płomieniem, na tarczach się żarzy, same imiona bohaterów rzucają iskry, sama walka staje się synonimem ognia, wreszcie wybucha w niesamowitym zmaganiu się dwóch żywiołów: ognia i wody, gdy Hefajstos walczy z bogiem rzeki Ksantos. Aż dziw, że Heraklit tego nie zauważył, gdy chciał Homera smagać rózgami. Jeszcze subtelniej wiatr przenika niektóre miejsca "Odysei", np. pieśń szóstą, gdzie najpierw Atena wchodzi do śpiącej Nauzykai jak tchnienie wiatru, później co chwila ten motyw powraca i wyraz: anemos - wiatr, w różnych wersjach brzmi w scenie nadrzecznej. Rozważanie artyzmu Homera powinno się zaczynać od takich właśnie wierszy, gdzie jest on całkowicie sobą, wolny od tradycji. Czujemy tu jego obecność, bliskość człowieka, który ze wzruszeniem patrzy na świat, swój własny, nie ten z mgły mitów uwiany - jakbyśmy słyszeli jego krok na piasku nadmorskim lub w ulicy miasta, przesuwa się przed nami cień zadumany. Homer wyszedł z tradycji epickiej, zapewne długiej. Wziął z niej język, heksametr i ten styl, którego najbardziej znamienną cechą są powtarzające się epitety, zwroty i określenia. Należą tu wiersze, które poprzedzają odezwanie się postaci albo występują przy opisie zbroi czy posiłków, albo zapowiadają nowy dzień z wejściem różanopalcej Jutrzenki. Jedną trzecią wierszy obu poematów stanowią te niezmienne formuły, spadek po nieznanych poetach, którzy ukształtowali tradycję epicką. Zwłaszcza "epitheta ornantia", tak charakterystyczne dla Homera, noszą na sobie ślady dalekiej starożytności, być może, zanim weszły do poezji, pełniły służbę świątynną w modlitwach i hymnach. Niektóre z nich są niejasne, i zapewne sam Homer powtarzał je z tą mgiełką nieuchwytnego znaczenia, jaka okrywa nazwy i zwroty kultowe. We fragmencie jednej z nie zachowanych komedii Arystofanesa słyszymy, jak się ktoś dopytuje, co znaczy "amenena karena", ulubiony zwrot homerycki na określenie umarłych - mdłe głowy. Przez długą praktykę poetycką epitety zrosły się ze swoimi rzeczownikami lub imionami, tak że tworzą nieomal jedno pojęcie. Przymiotnik idzie za swoim rzeczownikiem nieodstępnie jak cień. I tak Homer z niewzruszonym spokojem nazywa Ajgistosa "nieskazitelnym", a w następnym wierszu mówi o jego podłości i zbrodni, tak samo szaty, które Nauzykaa wiezie do prania, są "lśniące", a niebo i w dzień jest "gwiaździste". Co prawda jest ono w istocie gwiaździste, chociaż gwiazd w dzień nie widzimy, tak jak Ajgistos w rozumieniu Homera jest nieskazitelny ze względu na swój ród i boskie pochodzenie. Nasze ucho nie od razu się oswaja z tymi niezmiennymi formułami: dziwią, rażą, śmieszą. Parodiowano je zawsze z upodobaniem. Lecz wchodząc w bliższą zażyłość z eposem pozbywamy się uprzedzeń i zaczynamy odczuwać te refreny jako znamienny ton, wreszcie jako swoisty urok. To właśnie one wyróżniają Homera wśród wszystkich poetów, nikt go w tym nie naśladował, i wystarczy zacytować dwa wiersze, by się wiedziało, od kogo pochodzą. Może właśnie tym "kliszom", tym "wierszom do wszystkiego", którymi się Homer posługuje nie tylko z szacunku dla tradycji, ale i w trudnościach metrycznych, zawdzięcza epopeja jednolitość swego tonu, tę magię słowną, która ją wyodrębnia wśród wszystkich tworów poetyckich. Nie zgadza się to nie tylko z naszym obyczajem literackim, ale tak samo nie zgadzało się z obyczajem innych poetów starożytności, u których również panowała zasada indywidualnej przydawki, dostosowanej do miejsca, czasu, osoby, okoliczności, uczuć. Zresztą i Homer umiał wybornie zmieniać sens i wartość uczuciową nawet najbardziej utartych zwrotów, rzucając na nie inny odcień, zależnie od okoliczności. W porządku tych samych wierszy nakłada zbroję Hektor i Parys, ale dwa tak różne charaktery - bohatera i tchórza - nasycają te uświęcone formuły zupełnie innym nastrojem. Z tradycji wziął Homer heksametr, któremu zapewnił niepodzielne panowanie w poezji epickiej. Narodziny heksametru osłania tajemnica. Nie spotykamy nic pokrewnego w innych językach indoeuropejskich, taki na przykład wiersz wedycki nie ma nic wspólnego z heksametrem, jak obcy mu jest wiersz saturnijski, którego Rzymianie dopiero pod wpływem Homera (i to nie od razu, bo Andronicus jeszcze tym wierszem tłumaczył "Odyseję") wyrzekli się dla heksametru. Ten i ów uczony pragnąłby w nim widzieć twór śródziemnomorski, który za pośrednictwem Egei przeszedł do Greków. Ale może prościej uważać go za rzecz oryginalną samych Greków, którzy tak często bywali pierwsi i wolni od obcych wzorów. Byłby więc heksametr tworem epoki achajskiej, niestety nie posłyszeliśmy go dotąd wśród skąpych zabytków. Odcyfrowane niedawno tabliczki z Pylos i z innych ośrodków kultury mykeńskiej ożywiły nadzieję, że uda się odnaleźć i strzępy poezji z tych czasów, skoro już powitały nas imiona Hektora i Achillesa. U Homera heksametr jest tak świetny, że jego doskonałość nigdy nie została przewyższona, choć tylu poetów posługiwało się tą formą. Nikt nie umiał władać nim z taką lekkością i z takim wirtuozostwem, u nikogo nie miał on tej swobody w zmiennych tonach, nigdy w sposób bardziej naturalny nie służył narracji i dialogom. Mógł jednak u Homera korzystać z niezwykle różnorodnego języka, mającego do rozporządzenia niezrównane bogactwo odmian dialektycznych. Jest to język par excellence poetycki, a można rzec - kunsztowny lub sztuczny, daleki od mowy potocznej w jakimkolwiek miejscu i czasie. Starożytni gramatycy zwracali uwagę na "władzę metrum" w języku Homera, gdzie rzeczowniki i przymiotniki przybierają liczbę i rodzaj zależnie od wymagań miary daktylicznej, gdzie rodzaj męski, żeński, nijaki, liczba mnoga i pojedyncza występują na przemian dla określenia tych samych przedmiotów. W poszukiwaniu daktylów, uskrzydlających heksametr, wszystko bierze udział: deklinacja, koniugacja, składnia, słownictwo, nawet ortografia. W słownictwo, jedno z najbogatszych, jakie zna poezja, weszły elementy z różnych dialektów, głównie eolskie i jońskie, co nastręczało tyle kłopotów filologom i nadal ich nęka. Dla wyjaśnienia tego zjawiska stworzono wiele hipotez. Były wśród nich i takie, że Homer ułożył swe poematy po eolsku, a potem przetłumaczono je na joński, i zacny Fick starał się na nowo przepisać go w dialekcie eolskim. Inne hipotezy szukały takich okolic w świecie greckim, gdzie by się te dwa dialekty ze sobą mieszały w codziennym języku. Zdaje mi się, że próżno szukać takiego terytorium, chyba nikt nigdy nie mówił na co dzień językiem Homera. Gdzież była ziemia, na której istniało obok siebie pięć form bezokolicznika: być? Starożytni różnorodność języka homeryckiego przypisywali podróżom Poety: wędrował po różnych stronach i zbierał słowa, które zatrzymały jego uwagę. Zdarzały się wśród nich i obce, przeżytki z epoki minojskiej, które zawsze wyróżnia jako nie należące do "mowy bogów", czyli greckiej. Subtelny Dion Chryzostom z ujmującą prostotą wypowiedział swój sąd w tej zawiłej materii: Homer - powiada - mówi raz po dorycku, raz po eolsku, najczęściej po jońsku, a niekiedy wręcz "diasti", czyli językiem Dzeusa. Ukształtowany w tradycji epickiej, może wielu pokoleń, ten wspaniały język stał się dla Homera wybornym narzędziem, które niewątpliwie sam udoskonalił i które służyło mu nieomylnie w wypowiedzeniu tego, co miał do powiedzenia, a co było jednym z najrozleglejszych światów poetyckich. Był on, tak samo jak forma wiersza i język, spadkiem po przodkach i tych zwyczajnych, powtarzających stare klechdy, i tych, co górowali nad innymi swym talentem twórczym - aojdach dawnych czasów. Był to świat mitów i legend. Sam Homer odwołuje się wprost do tej tradycji czy to w osobie Achillesa, amatora_poety wielkiego rodu, który w swym namiocie śpiewa "klea andron" - sławę mężów, nieokreślone bliżej pieśni rycerskie, czy to w osobie Nestora, żywej kroniki odległych czasów, niewyczerpanego narratora, który przy każdej sposobności sieje z własnej pamięci fragmenty możliwych czy zapomnianych poematów, wreszcie w "Odysei" występują dwaj prawdziwi, zawodowi poeci o mówiących imionach - Femios (głośny) i Demodokos (mający wzięcie u ludu, po naszemu: Ludomił). Obu otacza szacunek, należny istotom natchnionym od bogów, ale stanowisko Femiosa w domu Odyssa jest dwuznaczne, można by go w dzisiejszym stylu określić jako "kolaboracjonistę". I tak na niego patrzy Odys, gotów pchnąć go mieczem, który dopiero Telemach wytrąca mu z rąk mówiąc: "Niech twój spiż nie zabija niewinnego." Lecz przedtem sam Femios się broni przejmującymi słowami: "Tobie samemu byłoby żal, żeś zabił aojda, który bogom i ludziom śpiewa. Samouk jestem, bóg zaszczepił mi w łonie wątki rozmaite..." Wyraz, który tu przetłumaczyłem jako "wątek", w oryginale brzmi: "oime", i należy do najdziwniejszych w języku Homera. Znaczy dosłownie: droga, ścieżka, a służy do określenia pieśni - cudowne skojarzenie z czymś, co się wije i biegnie, jak nieznanymi i niezliczonymi drogami biegnie podanie, legenda, pieśń, wieczna wagantka. Jest to słowo bardzo stare, Homer wziął je od swoich poprzedników, Femiosów i Demodoków, słowo pachnące namiotami wojowników i dymem ognisk. Nasz wątek przesuwa te obrazy w inny świat, choć równie omszały tradycją, która myśl i słowo wiązała z tkaniem. Mylą się ci, którzy chcieliby widzieć w postaciach Femiosa i Demodoka poetów współczesnych Homerowi, ba! byli i tacy, co w Demodoku szukali samego Homera. Jak wszystko w jego poematach, z wyjątkiem strzępków teraźniejszości w porównaniach, należy do wizji minionego czasu, i aojdowie epopei są albo wspomnieniem, albo wyobrażeniem tych świadków wieku bohaterskiego. Ich godłem jest forminga, dzwonny instrument, który towarzyszy ich recytacji. Rapsodowie późniejszych wieków mieli inne godło: laskę zwaną też berłem. I jeśli co chciał Homer w tych postaciach wyrazić, to godność poezji, wysoką jej wartość dla świata i otoczyć ją glorią. Jednocześnie stworzył tę przedziwną scenę, kiedy przed Demodokiem staje we własnej osobie bohater jego pieśni. W pierwszej księdze "Odysei" Telemach biorąc Femiosa w obronę przed matką wypowiada pamiętne słowa: "Czemuż wzbraniasz aojdowi cieszyć nas tym, ku czemu duch go skłania?" To nie błahy fakt, że pierwszy w literaturze europejskiej głos o poecie jest głosem swobody twórczej. Niejedno jeszcze słowo o poezji daje się słyszeć w "Odysei", jak na przykład to w tej samej przemowie Telemacha, że "zawsze najnowszą pieśń najwięcej ludzie sławią", w czym można by się dosłuchać aluzji do własnej twórczości Homera. Ale ze szczególną uwagą czytamy takie słowa, które odnoszą się do sztuki poetyckiej, a wśród nich pojawia się i to, które w naszej terminologii brzmi: kompozycja. Homer używa tu pięknego i wspaniałego wyrazu: kosmos. Znaczy on "ład" i odzywa się w pochwałach słuchaczy, zachwyconych pieśniami Demodoka. Ale gdzie nie ma słowa, istnieje pojęcie, które wita nas w inwokacji, na samym wstępie poematu. Podając swój materiał - wieloletnią tułaczkę Odyssa - poeta zwraca się do Muzy: "I nam coś z tego opowiedz, a zacznij, skąd chcesz, boska córko Dzeusa." W przekładach wierszowanych ten znamienny heksametr albo przepada, albo zostaje z niego ogryzek. Zwłaszcza ginie słówko "hamothen" - "skądkolwiek", "od jakiego bądź miejsca", tak niezwykłe i ważne. Muza Homera zaczyna od końca, od ostatnich tygodni tułaczki Odyssa. Ten mistrzowski chwyt kompozycyjny, za trudny po dziś dzień dla wielu epików (obejmuję tą nazwą i powieściopisarzy), wprowadza do poematu dwa nurty czasu, jeden mierzony wschodami i zachodami słońca lub określony pewną liczbą minionych dni, co razem od zjawienia się Mentesa u Telemacha do ostatnich wydarzeń na Itace po powrocie Odyssa wynosi mało co więcej niż miesiąc, drugi nurt to dziesięć lat przygód od zburzenia Troi, wielki obszar czasu i przestrzeni wciąż obecny w myślach i słowach ludzi oczekujących Odyssa, wciąż leżący brzemieniem na nim samym i wreszcie wypływający w opowieści przygód w samym środku poematu, który słowo Odyssa rozsuwa jak kurtynę, by w skrócie pokazać minione lata, i te dwa nurty tak się zlewają razem, że czytelnik zapomina w końcu o tym czasie zasadniczym, o trzydziestu paru dniach właściwej akcji - w złudzeniu biegnących nad nim lat. Czas akcji natomiast, odmierzony dniami i nocami, posuwa się naprzód według słońca i gwiazd, dokładnie oznaczonych w chwili, gdy Odys rusza na swej tratwie z wyspy Ogigii. Jest jesień. "Teraz - mówi doń Alkinoos - noc jest długa, niezmierna, jeszcze nie pora spać, dalej więc opowiadaj nam dziwy." To samo mówi Eumajos. Już ranki i wieczory są chłodne. Zła deszczowa noc daje poecie sposobność do wtrącenia krótkiego wspomnienia zimy pod Troją - nieoczekiwane uzupełnienie "Iliady", dziejącej się w letnim słońcu. Równie śmiała jest kompozycja "Iliady", której akcja obejmuje tę samą liczbę dni co "Odyseja", a wciska się w nią całe dziesięciolecie wojny trojańskiej dzięki paru chwytom kompozycyjnym, na jakie tylko geniusz się waży. Tu należą wszystkie momenty wyjaśniające początek wojny czy to w opowiadaniach i wspomnieniach, czy wprost, jak w niezapomnianej księdze trzeciej z Heleną wśród starców na murach Troi, gdy im objaśnia postaci wodzów achajskich, i z pojedynkiem Menelaosa i Parysa, jakby się wojna dopiero zaczynała. Albo ten wyborny, tyle zbędnych wątpliwości nasuwający, przegląd wojsk w drugiej księdze z dokładnym wyliczeniem sił achajskich i trojańskich, bezcenna dla późniejszych Greków złota księga rodów i plemion, zapewne odziedziczona po dalekiej tradycji. Z olbrzymiego zasobu podań o wojnie trojańskiej wybrał Homer tylko jeden epizod - zatarg Achillesa z Agamemnonem, i uczynił go osnową całej akcji, dramatem mającym swe rozwiązanie w śmierci Hektora: Troja jeszcze stoi, wojna jeszcze trwa, ale już wszystko się dokonało. Niby symbol zagłady i żałoby w ostatnich słowach Achillesa do Priama zjawia się postać Niobe. Nikt nie umiał w taki sposób opowiedzieć wojny trojańskiej, różni poeci, tzw. cyklicy, po Homerze opracowywali ten niewyczerpany temat, wywodząc w swej narracji długie lata, Horacy natrząsał się nad tymi wierszowanymi kronikami, że zaczynają "ab ovo", czyli od jaja Ledy, z którego wykluła się Helena. Pamiętamy wstępne wiersze "Iliady": "Gniew opiewaj, bogini..." i "Odysei": "Męża głoś, Muzo, wielce obrotnego...", gdzie podana jest w kilku słowach treść poematu, co przypomina obszerne tytuły dramatów Szekspira z pierwszych wydań. Gniew Achillesa... Homer wskazuje na rdzeń akcji, konflikt dwóch mężów, dwóch potęg, wyrwany z zawiłego tekstu różnorodnych podań. To właśnie jest wielkie w koncepcji "Iliady" i zupełnie wystarcza, by rozbroić tych, co nie wierzą w jedność poematu i autora. Ci sami srożą się również nad "Odyseją" wypruwając z niej tzw. Telemachię, czyli podróż Telemacha do Pylos i Sparty: że jakoby psuła kompozycję poematu. A to właśnie jest jednym z jej uroków! Równoległa wędrówka ojca w drodze powrotnej do domu i syna jadącego na poszukiwanie ojca, zakończona przejmującym spotkaniem na ziemi rodzinnej, gdy ojciec z niemym zachwytem ogląda w urodziwym, a nieznajomym kształcie syna, którego zostawił dzieckiem, a syn nie domyśla się ojca w żebraku - ta scena milcząca ma w sobie wzniosłą wielkość. Nikt piękniej od Homera nie używał elementu milczenia, przez całą starożytność podziwiano oprócz tej drugą wielką chwilę, gdy Ajas milczeniem odpowiada przemawiającemu doń w podziemiu Odyssowi, i my podzielamy sąd starożytnych. Warto przypomnieć, że ta równoległa wędrówka ojca i syna w oczach Joyce'a była pomysłem kompozycyjnym najwyższej klasy i na nim zbudował on swego "Ulyssesa". Lecz Telemach ma w kompozycji "Odysei" jeszcze inną rolę do spełnienia: odwiedza świat miniony, idzie naprawdę "~a la recherche du temps perdu", w oddalony i wygasający świat achajskich bohaterów, w świat "Iliady", w który go wtajemnicza stary Nestor i pogodzony z Heleną Menelaos. Jest to właściwe Homerowi operowanie epizodami, które rozszerzają akcję i otwierają w niej nieprzewidziane perspektywy. Takim arcyepizodem jest zejście do podziemia, najbardziej przejmująca z przygód Odyssa, obojętne, skąd się tu wzięła, jakie stoją za nią rytuały czy mity, czy choćby najodleglejsze powiązania z podróżami do piekieł opiewanymi w prastarych eposach, o których zapewne Homer nigdy nie słyszał, póki mu ich nie odkryli nowożytni egiptolodzy i asyriolodzy, w "Odysei" zajmuje ona szczególne miejsce i jest najbardziej patetyczna z opowieści tułacza - latarnia magiczna, wstawiona w sam środek epopei, z wichurą obrazów i wizji, rozszerzających ziemski bieg zdarzeń o przeszłość i przyszłość - niezwykły twór poezji, niezapomniany: Wergili podejmie go na nowo, Dante oświetli nową wiarą. Nikt jednak nie przewyższy Homera w takich momentach, jak rozmowa Odyssa z Achillesem, spotkanie z Ajasem, który swą urazę poniósł za grób, rozmowa z matką, wreszcie wróżba Tejrezjasza, główny cel wędrówki do podziemia - wróżba zawieszająca nad całą "Odyseją" zagadkowy epilog, pozostawiony przez poetę na domysł wieków. Był to pierwszy wielki twórca dusz i pozostał jednym z największych przy całym bogactwie, nagromadzonym przez poezję dwudziestu kilku wieków po nim. Postaci przez niego stworzone nie zmieniły się od czasu, kiedy wyszły z jego słowa, choć każda z nich miała długie i zawiłe dzieje, każda wracała u wielu poetów, i jeśli ten lub ów zmieniał ich rysy, zapewniał im tylko krótkie i mdłe życie w odsyłaczu do Homera. Achilles, Hektor, Patroklos, Nestor, Parys, Priam, Helena, Andromacha, a po nich Odys, Penelopa, Telemach, Nauzykaa - każda z tych postaci żyje własną niepowtarzalną osobowością, a główni bohaterowie, Achilles i Odys - pełnią człowieczeństwa, z zaletami i wadami, z tryumfem cnót lub klęską przywar, żaden z nich nie trwa pokornie w wyznaczonej sobie roli, ale wyłamuje się z niej burzą namiętności lub niespodziewaną koleją losów. Achilles, kiedy zacina się w swym gniewie, nie przeczuwa śmierci Patroklosa ze wszystkimi jej następstwami, a kiedy znęca się nad trupem Hektora, nie wie, że go sam obmyje i złoży na rydwanie, gdy Priam przyjdzie nocą otworzyć jego serce na nie znane wojownikowi uczucia litości i skruchy. O każdej z tych postaci można napisać książkę, były takie książki, bo nic w Homerze nie uchowało się od badań, dociekań, rozpraw i monografii, każda z tych postaci żyje w wyobraźni wieków, rozpamiętywana i portretowana we wszystkich momentach jej poetyckiego żywota. Z pewnością Achilles, Agamemnon, Menelaos, Odys żyli przed Homerem w mitach, w pieśniach, może w historii (zwłaszcza Agamemnon ma dziś coraz wyraźniejsze rysy postaci historycznej), ale nikt nie wyposażył ich w taką siłę charakteru, a niektóre sam Homer wydobył z półmroku - Hektor nie istniał przed nim jako rycerz bez skazy, jak nie istniał w scenie pożegnania z Andromachą ani w kłótni z Parysem, ani w pojedynku z Achillesem, ani na marach jako symbol ginącej ojczyzny, ani w całej swej wielkości bohatera honoru, obowiązku i poświęcenia. I czy nie wolno nam odczuć szczególnej sympatii, z jaką poeta patrzy na tę postać, która jemu zawdzięcza swe pełne chwały istnienie? Czy można przypuścić, by w jakimkolwiek micie znalazł Homer wskazówkę, która mu pozwoliła przedstawić Helenę tak, jak się ona objawia w niezapomnianej scenie z Afrodytą, która ją popycha w objęcia Parysa - przejmujący konflikt kobiety będącej ofiarą miłości? Nie sądzę również, by mógł to posłyszeć od innego poety, bo właśnie takie rzeczy stanowią tajemnicę jego artyzmu i rewelacyjnej psychologii. Jak z tą postacią postępowali poeci miernego lotu, świadczy fakt, że wielu po Homerze kusiło się dać opis jej urody, a tylko on jeden pozostawił ją naszym domysłom otaczając ją nieśmiertelnym urokiem i tym zachwytem, jaki we wszystkich budzi. Obok wielkich postaci żyje w "Iliadzie" tłum takich, co nie mają nic prócz imienia i krótkiej chwili, kiedy giną pod mieczem wroga - to jednak wystarcza, by paru wierszami zapewnić im wizerunek niezapomniany. A co może jedno słowo, o tym świadczy scena, w której ginie Lykaon i gdy Achilles, zanim wymierzy mu cios, odzywa się doń "przyjacielu!", jakby się tym jednym słowem, tak oszałamiająco niespodzianym w takiej chwili, rozbrajał ze wszelkiej wrogości - pojednawczy pan śmierci i towarzysz wspólnego wszystkim ludziom losu. "Odyseja" zajmowała zawsze drugie miejsce. Predestynowała ją na nie sama chronologia zdarzeń, ale nie to ją odsuwało od "Iliady" na pewien dystans - wydawała się słabsza, bardziej uboga, mniej dynamiczna: ani jej porównać z przepychem i rozrzutnością "Iliady"! Sądzono, że pisał ją Homer w starości, ale Pseudo-Longinus upominał, że była to starość Homera. Już w starożytności myślano o innym autorze, tak głosili tzw. "choridzontes", przedstawiciele poglądu, że było dwóch poetów: jeden napisał "Iliadę", drugi "Odyseję", co filozof Seneka uważa za typowe dla umysłowości greckiej rozdzielanie włosa na czworo. Ten pogląd nie ma uzasadnienia, trudno przypuścić, aby w tej samej epoce żyli dwaj genialni poeci, tak bliźniaczo podobni, czerpiący natchnienie z tych samych źródeł i wierni w odtwarzaniu tych samych postaci i bohaterów. "Niech się nie nazywam ojcem Telemacha!" - woła Odys w "Iliadzie" i ten okrzyk ojcowskiej dumy dopiero w "Odysei" nabiera znaczenia, tak samo jak wypełniają się treścią epitety "przemyślny", "wielce obrotny", "niezłomny". Odys nie jest inny w "Iliadzie", tylko inne zdarzenia go otaczają. Jest mężny, dobry w radzie, nawet posiada te same cechy sprawności fizycznej i w igrzyskach, jakie Achilles wydaje ku czci Patroklosa, jest taki sam, jak na igrzyskach u Feaków. Ale jakże bogato rozwija tę postać różnorodne doświadczenie, niedola i ból! Mąż, ojciec, syn, król, wódz, wierny swej drużynie, przebiegły, wytrwały, cierpliwy, nienasyconą ciekawością otwarty na dziwy świata, nieubłagany w zemście i tkliwy w uczuciach rodzinnych i przyjacielskich, żeglarz, wojownik, gospodarz. Penelopa jest w tym samym stopniu bohaterką "Odysei" co jej mąż. Przez niego i w nim jest zawsze obecna, tak jak jego myśl nigdy jej nie opuszcza, a jej myśli i sny są zawsze przy nim. Nie ma drugiego poematu o wierności małżeńskiej - drugiego, który by należał do arcydzieł literatury powszechnej. Motyw wierności odzywa się we wszystkich pieśniach począwszy od pierwszej, gdzie mowa o zdradzie Klitajmestry: to imię rzuca Homer w różnych momentach, jak ostry dysonans, aby tym pełniej, tym czyściej brzmiał hymn ku czci Penelopy i jej równie wiernego małżonka. O żadnej bowiem miłości nie da się powiedzieć z większą prawdą: "wierna aż do grobu", niż o tej, gdzie mąż dla swej śmiertelnej żony odtrąca boginię i własną nieśmiertelność. Poezja europejska nie miała już nigdy tej odwagi: chodziła przez wieki powabną drogą, na której spotykają się młodzi kochankowie. Nikt nie ośmielił się naśladować poety, który otoczył glorią serca dwojga ludzi, co dawno przeżyli swą młodość, i uczynił to tak, że nikt im lat nie liczy. Noc miłosna Penelopy i Odyssa po dwudziestoletniej rozłące ma urok nocy poślubnej. Lecz wielkość poety poznaje się i w wyrzeczeniach: Homer wyrzekł się takiej wiosny uczuć nie dając spotkać się Telemachowi i Nauzykai, którzy są jakby sobie przeznaczeni. Nauzykaa należy do arcytworów poezji - ukazana w tym jednym dniu, kiedy dziewczę staje się kobietą, kiedy serce ma pierwszą porę kwitnienia i kiedy znów się zamyka zawiedzione w swej niewczesnej nadziei. To cudne zjawisko, utkane ze świtu i rześkich powiewów rannych, zachwyt wieków, żegna się z Odyssem i z nami u drzwi sali biesiadnej, by już więcej nie wrócić, umyka jak urwany wiersz. Nie jest bez znaczenia, że główny przedstawiciel realizmu w powieści, Flaubert, tak często powoływał się na Homera. Podziwiał go we wszystkim, ale najbardziej w tym, że Homer znika w swym dziele, że nie roztrąca swych bohaterów, by sam się ukazać i przemówić we własnym imieniu, co tak denerwowało Flauberta u romantyków. W istocie, zaimek "ja" daje się u Homera słyszeć tylko w paru miejscach, gdzie poeta zwraca się do Muzy, ale nawet i tu potrafi się usunąć w cień, jak w inwokacji do "Iliady". Taka postawa u poetów się nie powtarza, chyba u wiernych naśladowców Homera, jak u Wergilego, choć jego "cano" w pierwszym wierszu "Eneidy" brzmi niemal wyzywająco przy dyskretnych formułach homeryckich. Dopiero powieść realistyczna zdobyła się na podobnie konsekwentny obiektywizm czyniąc z niego jedną ze swych zasad artystycznych. Homer nie tylko ukrywa swoją osobę, ale i swój sąd. Do najwyższej rzadkości należą momenty, kiedy on wtrąca słówko od siebie o postępowaniu bohaterów, słówko tak nieznaczne, jakby szept, którego łatwo nie zauważyć. Na przykład gdy opisuje znęcanie się Achillesa nad trupem Hektora, jakby mimo woli wyrywa mu się słowo: "aeikea erga" - rzecz niegodziwa, i kto tego słowa nie ominie, nigdy go nie zapomni. Homer nie prowadzi swych bohaterów za rękę, nie otula opisem ich wyglądu ani komentarzem ich charakteru czy stanów psychicznych, wyprowadza ich na scenę, a oni żyją, zmagają się, działają, rosną lub maleją w swych zamiarach i osiągnięciach. Homer opowiada, raczej nie Homer, ale Ktoś i ten głos Nieznajomego zaludnia równinę trojańską, sprowadza bogów na ziemię, szerzy zamęt bitew, otwiera dusze i daje im słowo na wyrażenie ich uczuć, namiętności, myśli, tajemnych poruszeń serca, wspomnień, tak samo jak później rzuca Odyssa w niesamowity świat przygód, daje mu przeżyć uroki wysp zaczarowanych, doznać trwogi wśród potworów i cieni umarłych i z ostatecznego poniżenia wyjść w tryumfie dzielności i niezłomnej woli. Nie przypadkiem nawinęło się tu słowo: scena. To prawda, że Homer jeszcze jej nie znał, na dramat Grecja musi jeszcze poczekać parę wieków, ale on go już realizuje w swej epopei dynamizmem i bezpośredniością akcji. "Iliadę" i "Odyseję" można rozłożyć na sceny dramatyczne z dialogami i sytuacjami, jak w teatrze. To nie był frazes, gdy Aischylos mówił, że jego dzieła są "okruchami z wielkich uczt Homera". Wszyscy starożytni odczuwali w epopei pierwiastek dramatyczny, a jeden z nich określił "Iliadę" jako tragedię, "Odyseję" jako komedię obyczajową. Kończy się ona radosnym świętem pojednania, "Iliada" zaś, tragiczna w swym założeniu, w głównym bohaterze oddaje patos grzechu i kary ze wzniosłym rozwiązaniem pokory i skruchy w najpiękniejszej ze scen, jakie zna tragedia, w scenie odwiedzin Priama w namiocie Achillesa. Bohaterowie Homera byli dla niezliczonych pokoleń przedmiotem podziwu, wchodzili w duszę i ciało żywych ludzi rozdając im wzory swych zalet i wad. Lecz mają oni wspólne cechy, określone środowiskiem, w którym żyją, można więc mówić o człowieku homeryckim, obywatelu epopei. Człowiek homerycki był piękny, o wysokim wzroście i doskonałej budowie, silny i wytrzymały, a częsty przydomek "ksanthos" - jasnowłosy, wyróżnia go zarówno spośród wizerunków epoki mykeńskiej, jak i późniejszych Greków. Zachowywał młodość do wieku, który zazwyczaj bywa już starością, a jego starość miała nestorowe lata i niepożytość dębów. O kobietach czas zapominał. Strojne w przymiotniki sławiące ich kibić, ramiona, warkocze pozostawiają za sobą tchnienie czaru, wonnych komnat, delikatnych tkanin. Nauzykaa, rześka jak wiosna i smukła jak palma, pachnie chłodną wodą i wiatrem morskim. Lecz Homer nie zapominał i o pasierbach losu, takich jak garbaty Tersytes, jak pechowy i niemrawy Elpenor, dał obraz zgrzybiałości w przebranym za żebraka Odyssie i w zjedzonym przez ból Laertesie. Człowiek homerycki kocha życie do ostatniego tchu i niczego się już nie spodziewa, gdy dusza opuści ciało razem z krwią przelaną albo uleci przez zsiniałe usta. W średniowiecznej epice rycerz, który pada na polu bitwy, idzie do Raju, Rolanda aniołowie niosą do nieba, dla bohaterów Homera nie ma tej pociechy. Największy z nich, Achilles, mówi Odyssowi z goryczą, że wolałby być parobkiem u biednego gospodarza niż królem w podziemiu. Tam mdły cień jest skazany na czczą egzysteneję między cieniami rzeczy, w szarym półmroku. Lecz nawet i o to trzeba zabiegać pogrzebem i ofiarą nadgrobną, inaczej dusza się błąka, jak biedny Elpenor. Ziemia ma wszystko do ofiarowania człowiekowi. Z rozkoszy ziemskich najwyższą cenę ma piękne i zdrowe ciało, dom rodzinny, urocza kobieta - żona lub kochanka - biesiada z przyjaciółmi, poezja, taniec i sport, kąpiel. Łazienka była w każdym zamku, pałacu i dworze. Jej nazwa - "asaminthos" - zdradza jej pochodzenie: jest to słowo minojskie. Człowiek homerycki wykąpał się za dziesiątki albo i setki pokoleń brudasów, które żyły po nim w Europie. Bogactwo jest rzeczą wspaniałą. Składa się z ziemi, bydła, koni, złota, pięknych i ozdobnych przedmiotów. Pieniędzy nie ma, prowadzi się handel zamienny licząc wartość niewolników lub przedmiotów na woły czy owce. Handlem zamorskim zajmują się Fenicjanie, oczajdusze i korsarze. Rycerz homerycki powiększa swój majątek łupem wojennym. Człowiek homerycki jest namiętny, gwałtowny, zapalczywy. Można było wysnuć cały poemat z gniewu i zawziętości. Zemsta jest prawem rodu i potrzebą serca, które jeszcze nie ostygło z pierwotnej dzikości. W każdym czai się okrucieństwo. Achilles do konającego Hektora mówi: ty psie! Łatwo zabić człowieka, zarówno w uniesieniu, jak i na zimno. Jeńcom podrzynało się gardła jak kurom. Przegrana wojna niosła całkowitą zagładę. Domy szły z dymem, mężczyzn i dzieci wycinano w pień, kobiety brano do niewoli: Hektor ma wizję swej Andromachy w nędzy i poniżeniu branki. I na polu bitwy srożyło się okrucieństwo, sięgające poza samą śmierć: walczono o ciała poległych, by je sponiewierać i wydarłszy je ziemi odebrać duszom spokój wieczny. Lecz i na pobojowisku mogły rozkwitnąć uczucia przyjaźni, przykładem niezapomniane spotkanie Diomedesa z Glaukosem. Człowiek homerycki był niewolnikiem prastarych przesądów, rodowego obyczaju i własnej popędliwości. Nie znajdował pomocy ani oparcia w bogach, którzy nie byli od niego lepsi. Byli często gorsi, i ludzie strofowali ich myślą i słowem szukając słuszniejszej drogi prawdy i dobra. Były to piękne chwile w życiu duszy ludzkiej, gdy podnosiła z ziemi protest przeciw niebu. Łzy Achillesa pomieszane ze łzami Priama, łza, którą ukradkiem otarł Odys na widok wiernego psa, jak krople rosy niebieskiej ochładzały świat objęty posuchą starych zabobonów. Zresztą człowiek homerycki usiłował sobie stworzyć wyższy świat niż ten zamieszkały przez nieodpowiedzialnych bogów i oddawał w nim władzę Przeznaczeniu. Odczuwał też istnienie innych sił bezosobowych, jak abstrakcyjny Deimos - Strach, lub Litai - Prośby. Lecz i w tym chaotycznym, kapryśnym świecie bogów było miejsce na piękne uczucia porozumienia, przyjaźni, tkliwości, jakie nieraz łączyły boga z człowiekiem. Stosunek Ateny do Odyssa i ufność, jaką on pokłada w bogini, można by określić jako zażyłość z aniołem stróżem, bliskie obcowanie z przedstawicielem nadziemskiej potęgi, wspierającej człowieka, wyrozumiałej dla jego wad i słabostek. Moment, kiedy Atena wita Odyssa na Itace, jest niezrównany w subtelności wymienianych uśmiechów i słów szczerej tkliwości. Miłość rządziła rodziną. Tetyda z głębi morza słyszała płacz syna. Słowa, którymi dusza matki odezwała się do Odyssa w podziemiu, zawsze brzmieć będą jak najpiękniejsza pochwała miłości synowskiej, tak samo jak zawsze wzruszać będzie jego spotkanie z ojcem w pogodny ranek wśród winnicy i jak srebrny głos Nauzykai podzwaniać będzie swoim: "pappa file" - drogi papo, wiekuistą czułością. O wierności małżeńskiej była już mowa. Człowiek homerycki miał inny stosunek do kobiety niż jego potomek w historycznej Grecji. Kobieta była towarzyszką życia mężczyzny, czasem zajmowała pierwsze miejsce, jak Arete przy Alkinoosie. Mężczyzna szanował swą żonę, czcił matkę. Głos kobiety nie był lekceważony: wszyscy z uwagą słuchają, co mówi Helena czy to na wałach Troi, czy w pałacu Menelaosa w Sparcie. Obok przykładów nienagannej wierności znano równie głośne przykłady wiarołomstwa, które albo spotykały się z potępieniem, jak u Klitajmestry, albo z wyrozumiałością jak u Heleny, którą uważano za ofiarę podstępu bogów. Ojczyznę kochał człowiek homerycki nad życie i tak samo kochał sławę i honor. Rycerz nie zniósłby obelgi, wolałby raczej zginąć niż żyć w niesławie. Człowiek homerycki miał rozleglejszą ojczyznę niż Grecy historyczni. Zrealizował wspólnotę szczepów, jakiej nigdy później nie było. Wojna peloponeska byłaby u Achajów nie do pomyślenia. Na mieczach rycerzy homeryckich nie było bratniej krwi, tak samo jak w ich domach nie było niewolników z ich plemienia. Niewolnicy, z jeńców obcoplemiennych albo kupieni od Fenicjan, byli własnością pana, lecz ich los nie był ciężki. Zasiadali z nim do stołu, dzielili z nim jego troski, łączyła ich przyjaźń. Ich losy przypominały co chwila, że każdy może się znaleźć w ich położeniu przez wojnę, porwanie, zdradę. Zwracano się do nich z uprzejmym słowem, rozkazy brzmiały jak życzenia. Nie byli pohańbieni pracą, ponieważ praca była w poszanowaniu. Księżniczki nosiły wodę i prały bieliznę, królowie sami sobie gotowali wieczerzę, ćwiartowali woły, obracali rożny. Odys wykonał własną tratwę jak zawodowy cieśla. Był doskonałym żniwiarzem, w sztuce żeglarskiej nie było dlań tajemnic. Rzemieślników uważano za dobroczyńców i na ich kunszt patrzono z podziwem. Uznojony, czarny od sadzy Hefajstos był patronem pracy, z jego rąk wychodziły rzeczy jakby przeznaczone na daleką przyszłość: jak żywe postacie psów ze złota i srebra, figury młodzieńców z pochodniami, dziewczęta służebne ze złota, zdolne do ruchu - "a rozum miały własny i głos", powiedzielibyśmy dzisiaj: "roboty". W arcydziele Hefajstosa - tarczy Achillesa - przegląda się pracowite życie ludzi bez bereł i diademów. Widać tam oraczy, których na końcu zagonu oczekuje starosta nie z batogiem, ale z kubkiem wina. W blasku mieczów i puklerzy, w turkocie rydwanów wojennych łatwo przeoczyć to uważne i pełne uznania spojrzenie, jakim Homer ogarnia pracę ludzką, i ile sam z niej wie i rozumie, wyraźniej daje się to odczuć w "Odysei". Żaden poeta królów i rycerzy w tym go nie naśladował. W istocie, człowieka homeryckiego oglądamy najczęściej w postaci królewskiej, nawet ten i ów z niewolników wywodzi się z pałacu. Wokół królów szumi lud, który oni zwołują na wiece, aby mu przedstawić swoje zamiary i kłopoty. Nawet wódz naczelny staje przed całym wojskiem i czyni je świadkiem rozprawy z rozjątrzonym przyjacielem. Achilles nie krępuje się obecnością żołnierzy i nie przebiera w słowach, gdy wyrzuca Agamemnonowi jego chciwość i niesprawiedliwość. Zdaje się, że nie było wtedy tajemnic państwowych: lud, mimo że niewiele wpływał na bieg spraw, które ostatecznie rozstrzygała wola królów, miał zawsze dokładną wiadomość o ich zamiarach. Byli jednak tacy, którzy chcieli czegoś więcej niż słuchać i ginąć bez imienia i sławy: za nich przemówił Tersytes, ułomny, upośledzony i ośmieszany. Był to niezgrabny albo raczej karykaturalny szkic późniejszych przywódców demokracji, jakaś niewyraźna zapowiedź nowych czasów, które posłyszą głos Hezjoda grzmiący przeciw "pożerającym daniny królom". Człowiek homerycki był daleki od poglądu, że zawsze i wszędzie "homo homini lupus", co pierwszy wypowiedział Plautus w kilkaset lat po Homerze, a co z taką swadą rozwinęli filozofowie Bacon i Hobbes w tysiąc kilkaset lat po Plaucie. Wygnaniec, tułacz, żebrak nie był skazany na zagładę. Wyraz, którym określano wszystkich obcych: "kseinos", miał wysoki ładunek życzliwości. Obcy, czy w świetnym stroju, czy w łachmanach, był gościem, należało mu się najlepsze przyjęcie. Zachowanie się zalotników wobec Odyssa w żebraczym przebraniu świadczy o ich występnej dzikości. Nie pytano przybysza ani o imię, ani skąd przychodzi - mówił, jeśli sam chciał i co mu się podobało. Nikt go nie badał ani nie śledził. Utraciwszy własną, można było znaleźć inną ojczyznę. Można było również podróżować po obcych ziemiach z wielkim bezpieczeństwem. Kończyło się ono dopiero na szlakach korsarzy fenickich albo wśród dzikich. Było nieprzyzwoitością wyciągać przybysza na zwierzenia, ale oczekiwano od niego relacji z nieznanych krajów i ciekawych przygód: w ten sposób mógł się odwdzięczyć za gościnę. Odys zapłacił Alkinoosowi po królewsku - najpiękniejszą opowieścią świata. Człowiek był jedyną książką. Czytało się w nim radość i smutek, złą i dobrą dolę, przewrotność świata, skryte zamiary bogów, urok życia. "Skrzydlate słowa" niosły wszelką nowinę z zadziwiającą szybkością: Odys mógł słyszeć echa swej sławy i swych czynów w najodleglejszych stronach. Poeci układali pieśni o wczorajszych zdarzeniach nie czekając, aż one zgrzybieją. Ludzie, którzy ich słuchali, rozumieli się na poezji. Homer patrzy na swoich ludzi z dystansu - to są bohaterowie dawnych czasów. "Nie ma już dziś takich" - ten zwrot powtarza się w jego poematach. Przedstawiając dawność, świadomie archaizuje. Jego ludzie żyją w epoce brązu, żelazo jest u nich cenną i niezwykłą rzadkością. Postawą, siłą, dzielnością górują nad pokoleniem, w którym żyje poeta. Nawet ich posiłki wyróżniają się wspaniałością, na jaką nie stać było Greków w czasach historycznych: stoły uginają się od mięsa, nieustannie ćwiartuje się woły, nawet wieprz uchodzi za coś podlejszego. O rybach nikt nie myśli, tylko głód zmusza drużynę Odyssa do tej strawy. Wino leje się strumieniami. To jest właśnie owo legendarne epickie życie, które poeta odtwarzał z podań, dawnych pieśni i własnej wyobraźni. Czasy, które Homer opiewa, odpowiadają epoce mykeńskiej. W jej zabytkach zdarzają się jakby ilustracje do "Iliady" i "Odysei". Fryz z emalii w pałacu Alkinoosa można odnaleźć w Tyrynsie; gemma z hematytu, pochodząca z Krety, ukazuje psa, który chwyta jelenia jak na agrafie Odyssa; są złote kubki z gołębiami, takie, z jakich pił wino Nestor; figurynka z Cypru przedstawia kobietę, która kąpie mężczyznę, jak to było zwyczajem u ludzi homeryckich; są hełmy, tarcze podobne do opisanych w "Iliadzie", w Midea w Argolidzie odkryto grób achajski, gdzie dookoła kości wojownika, zapewne królewskiego rodu, ułożono kości ludzi i zwierząt zabitych na ofiarę, jak na pogrzebie Patroklosa - dałoby się ten rejestr podobieństw znacznie pomnożyć. Są jednak i kłopotliwe różnice: strój kobiet homeryckich nie przypomina strojów mykeńskich, gdzie widać jeszcze spódnice na modę minojską. Może Homer odrzucił je z tradycji, jako zbyt rażące dla swojej epoki, i może tak samo, co jest ważniejsze, zmienił obrzęd pogrzebowy: u niego pali się zwłoki na stosie, w epoce mykeńskiej grzebało się ciała zmarłych. Tak czy inaczej, nie był dokładny w odtworzeniu epoki, odległej od niego o kilka stuleci - ruiny pałaców mykeńskich dawno już trawą porosły. Homer wierzył w rzeczywiste istnienie swych bohaterów, były to dla niego postacie historyczne, a ich czyny i dzieje miały określone miejsce w przeszłości, tak jak wojna trojańska była zawsze historycznym faktem dla Greków, których chronologowie i historycy dokładnie podawali jej datę. Dopiero w czasach nowożytnych spadła ona między podania, i kiedy Schliemann wybierał się na poszukiwanie Troi, radzono mu, by wziął sobie za wierzchowca Pegaza. Lecz on znalazł i Troję, i Mykeny, można było mówić i o skarbie Priama, i o grobie Agamemnona. Wiele się zmieniło od tych czasów. Za plecami epoki mykeńskiej wyrosła wielka i rozległa epoka minojska, wobec której Mykeny okazały się czymś w rodzaju prowincji duchowej, żyjącej z obcego dziedzictwa. Schliemannowi odebrano jego Troję, a uznano za miasto Priama inną warstwę ze złóż wykopaliskowych, których było dziewięć. Do niedawna zgadzano się, że warstwa szósta odpowiada homeryckiej Troi, dzisiaj ma uznanie raczej warstwa VIIA, ruiny miasta, które zostało zburzone około roku 1200. Tak więc wojna trojańska trwa między archeologami, bo i krajobraz im nie dogadza. Inaczej płyną rzeki, za mało przestrzeni od wybrzeża, gdzie był obóz Achajów, do murów Troi: gdzież tu da się wymierzyć pole bitwy? - wołają rozgoryczeni. Zapewne generał nie potrafiłby na tej skąpej przestrzeni uszykować wojska, mógłby to jednak śmiało uczynić poeta. Inni ratują Homera domysłem, że krajobraz się zmienił, inni, że Homer nigdy nie był w Troi, co by nie odbiegało od zwyczaju poetów wszys