Homer - Odyseja
Szczegóły |
Tytuł |
Homer - Odyseja |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Homer - Odyseja PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Homer - Odyseja PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Homer - Odyseja - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Homer
Odyseja
Posłuchajmy:
"Jak kiedy Meońska lub
Karyjska niewiasta kość słoniową
ubarwi purpurą - ma to być
wędzidło dla koni, a niejeden
jeździec, widząc je w jej
komnacie, pragnąłby wziąć, lecz
to klejnot królewski rumakowi na
ozdobę, a woźnicy na chwałę -
tak i tobie, Menelaosie,
ubarwiły się krwią kształtne uda
i golenie aż do kostek."
Albo:
"Jak szale rzetelnej kobiety,
co przędzeniem zarabia na życie
i na wadze kładzie wełnę, by dla
dzieci zdobyć nędzną zapłatę -
tak równo ważyła się walka
Achajów i Trojan."
A oto Apollon roztrąca wał,
który tyle pracy kosztował
Achajów:
"Jak chłopiec nad brzegiem
morza z piasku usypie zabawkę i
znów ją rękami i nogami rozrzuca
w płochej igraszce tak ty,
sławiony Fojbosie, rozrzuciłeś
trud i znój Achajów."
Albo:
"Jak ogier w stajni,
nasyciwszy się jęczmieniem u
żłobu, zrywa pęta i biegnie w
cwał przez pole, nawykły kąpać
się w rzece o pięknej wodzie,
dumny niesie wysoko głowę z
rozwianą grzywą i pewny swej
siły gna chyżo ku miejscom,
gdzie zwykle pasą się klacze -
tak Hektor na głos boga porwał
się biegiem na śmigłych nogach."
I jeszcze:
Trafiony strzałą pada
Gergytion, syn Priama: "Jak
głowę przechyli mak w ogrodzie
owocem i deszczami wiosennymi
ugięty - tak on pochylił głowę
ciężką od hełmu."
Co chwila Homer zawiesza akcję
poematu, choćby w największym
zamęcie bitwy, by nagle pośród
mieczów i dzid, cwałujących
koni, poległych i rannych
otworzyć niby strzelnicę w
surowej twierdzy widok na inny
świat, na dzień powszedni, który
nic nie wie o wojnie, Troi i
bohaterach. Tu panuje czas
teraźniejszy, ten, w którym żył
poeta, daleko poza heroiczną
przeszłością. Tu widać ludzi
prostych wśród powszednich zajęć
i pracy - rybaków, pasterzy,
poławiaczy ostryg, słychać głosy
ptaków nad rzeką, pada śnieg i
grad, lwy i wilki rzucają się na
trzody, i jakby go ten czas
teraźniejszy wyzwalał z
epickiego dystansu, w swych
porównaniach odzywa się często
osobistą apostrofą wołając po
imieniu bogów i bohaterów.
Jest to w istocie najbardziej
osobisty głos poety, który swych
porównań nie odziedziczył po
dawnych aojdach, pierwotna
poezja nie zna takich porównań,
jak nie będzie ich w pieśni o
Rolandzie. Nie było ich przed
Homerem, a po nim wszystkie od
niego pochodzą. U niego uczył
się ich Wergili, u Wergilego
Dante i cały renesans
europejski. Ale trzeba długo
czekać, by ośmielono go się
naśladować w tak kunsztownych
porównaniach, jak to, w którym
udo Menelaosa, draśnięte
strzałą, porównywa z dziełem
sztuki snycerskiej i na chwilę,
jakby zapomniał o zranionym
bohaterze, przywiera zachwyconym
wzrokiem do ubarwionej purpurą
kości słoniowej.
Homer jest niezwykły w swych
skojarzeniach - śmiały i
niespodziany. Oto co mówi: "Jak
biegnie myśl męża, co wiele ziem
zwędrował i w bystrym umyśle
rozważa: I tu bym poszedł, i
tam", bo w różne strony go
ciągnie - tak szybko przeleciała
pani Hera." Kiedy indziej Hera
przelatuje gołębiem, Iris jak
burza śnieżna, Tetyda wstaje z
morza niby mgła. Często wiją się
długie girlandy porównań,
"Iliada" jest nimi przetkana, w
"Odysei" jest ich znacznie
mniej, bo sama jej treść jest
bardzo rozmaita, inaczej niż
"Iliady", zbyt twardej w swej
wojennej opowieści.
I jakby nie wystarczały te
małe okienka otwierające się na
świat, wstawia Homer w księdze
XVIII wspaniały witraż - opis
tarczy Achillesa, fantastyczne
dzieło sztuki, któremu tylko bóg
- Hefajstos - mógł sprostać i
gdzie widać wesele i sąd na
rynku, i wieś z oraczami,
żniwiarzami, pasterzami,
winobraniem, i tańce dziewcząt i
chłopców, jakby zgarnięte
dobrotliwym słowem sny
wojowników tęskniących za domem.
To, co tu jest przelotną wizją,
wypełni się w "Odysei" akcją
wśród pól Itaki i ogrodów
Scherii, tak jak wzruszające
porównanie w "Iliadzie", które
mówi: "Czasem na pełnym morzu
jawi się żeglarzom światło
dalekie - to płonie ognisko hen,
w górach, w samotnej zagrodzie,
lecz, wbrew ich woli, fale na
rybnym morzu odrzucają ich
daleko od drogich osób",
znajduje swe dopełnienie w
przejmującym momencie, gdy Odys
zbliża się do ojczyzny i już
widzi dymy domów na Itace.
Lecz bardziej zadziwia tkanina
metafor i porównań z tego samego
elementu, jakim jest ogień w
"Iliadzie", a wiatr w "Odysei".
Ponad dwieście razy w sceny
wojenne pod Ilionem wciska się
ogień blaskiem lub płomieniem,
na tarczach się żarzy, same
imiona bohaterów rzucają iskry,
sama walka staje się synonimem
ognia, wreszcie wybucha w
niesamowitym zmaganiu się dwóch
żywiołów: ognia i wody, gdy
Hefajstos walczy z bogiem rzeki
Ksantos. Aż dziw, że Heraklit
tego nie zauważył, gdy chciał
Homera smagać rózgami. Jeszcze
subtelniej wiatr przenika
niektóre miejsca "Odysei", np.
pieśń szóstą, gdzie najpierw
Atena wchodzi do śpiącej
Nauzykai jak tchnienie wiatru,
później co chwila ten motyw
powraca i wyraz: anemos - wiatr,
w różnych wersjach brzmi w
scenie nadrzecznej.
Rozważanie artyzmu Homera
powinno się zaczynać od takich
właśnie wierszy, gdzie jest on
całkowicie sobą, wolny od
tradycji. Czujemy tu jego
obecność, bliskość człowieka,
który ze wzruszeniem patrzy na
świat, swój własny, nie ten z
mgły mitów uwiany - jakbyśmy
słyszeli jego krok na piasku
nadmorskim lub w ulicy miasta,
przesuwa się przed nami cień
zadumany.
Homer wyszedł z tradycji
epickiej, zapewne długiej. Wziął
z niej język, heksametr i ten
styl, którego najbardziej
znamienną cechą są powtarzające
się epitety, zwroty i
określenia. Należą tu wiersze,
które poprzedzają odezwanie się
postaci albo występują przy
opisie zbroi czy posiłków, albo
zapowiadają nowy dzień z
wejściem różanopalcej Jutrzenki.
Jedną trzecią wierszy obu
poematów stanowią te niezmienne
formuły, spadek po nieznanych
poetach, którzy ukształtowali
tradycję epicką. Zwłaszcza
"epitheta ornantia", tak
charakterystyczne dla Homera,
noszą na sobie ślady dalekiej
starożytności, być może, zanim
weszły do poezji, pełniły służbę
świątynną w modlitwach i
hymnach. Niektóre z nich są
niejasne, i zapewne sam Homer
powtarzał je z tą mgiełką
nieuchwytnego znaczenia, jaka
okrywa nazwy i zwroty kultowe.
We fragmencie jednej z nie
zachowanych komedii Arystofanesa
słyszymy, jak się ktoś dopytuje,
co znaczy "amenena karena",
ulubiony zwrot homerycki na
określenie umarłych - mdłe
głowy.
Przez długą praktykę poetycką
epitety zrosły się ze swoimi
rzeczownikami lub imionami, tak
że tworzą nieomal jedno pojęcie.
Przymiotnik idzie za swoim
rzeczownikiem nieodstępnie jak
cień. I tak Homer z
niewzruszonym spokojem nazywa
Ajgistosa "nieskazitelnym", a w
następnym wierszu mówi o jego
podłości i zbrodni, tak samo
szaty, które Nauzykaa wiezie do
prania, są "lśniące", a niebo i
w dzień jest "gwiaździste". Co
prawda jest ono w istocie
gwiaździste, chociaż gwiazd w
dzień nie widzimy, tak jak
Ajgistos w rozumieniu Homera
jest nieskazitelny ze względu na
swój ród i boskie pochodzenie.
Nasze ucho nie od razu się
oswaja z tymi niezmiennymi
formułami: dziwią, rażą,
śmieszą. Parodiowano je zawsze z
upodobaniem. Lecz wchodząc w
bliższą zażyłość z eposem
pozbywamy się uprzedzeń i
zaczynamy odczuwać te refreny
jako znamienny ton, wreszcie
jako swoisty urok. To właśnie
one wyróżniają Homera wśród
wszystkich poetów, nikt go w tym
nie naśladował, i wystarczy
zacytować dwa wiersze, by się
wiedziało, od kogo pochodzą.
Może właśnie tym "kliszom", tym
"wierszom do wszystkiego",
którymi się Homer posługuje nie
tylko z szacunku dla tradycji,
ale i w trudnościach
metrycznych, zawdzięcza epopeja
jednolitość swego tonu, tę magię
słowną, która ją wyodrębnia
wśród wszystkich tworów
poetyckich.
Nie zgadza się to nie tylko z
naszym obyczajem literackim, ale
tak samo nie zgadzało się z
obyczajem innych poetów
starożytności, u których również
panowała zasada indywidualnej
przydawki, dostosowanej do
miejsca, czasu, osoby,
okoliczności, uczuć. Zresztą i
Homer umiał wybornie zmieniać
sens i wartość uczuciową nawet
najbardziej utartych zwrotów,
rzucając na nie inny odcień,
zależnie od okoliczności. W
porządku tych samych wierszy
nakłada zbroję Hektor i Parys,
ale dwa tak różne charaktery -
bohatera i tchórza - nasycają te
uświęcone formuły zupełnie innym
nastrojem.
Z tradycji wziął Homer
heksametr, któremu zapewnił
niepodzielne panowanie w poezji
epickiej. Narodziny heksametru
osłania tajemnica. Nie spotykamy
nic pokrewnego w innych językach
indoeuropejskich, taki na
przykład wiersz wedycki nie ma
nic wspólnego z heksametrem, jak
obcy mu jest wiersz saturnijski,
którego Rzymianie dopiero pod
wpływem Homera (i to nie od
razu, bo Andronicus jeszcze tym
wierszem tłumaczył "Odyseję")
wyrzekli się dla heksametru. Ten
i ów uczony pragnąłby w nim
widzieć twór śródziemnomorski,
który za pośrednictwem Egei
przeszedł do Greków. Ale może
prościej uważać go za rzecz
oryginalną samych Greków, którzy
tak często bywali pierwsi i
wolni od obcych wzorów. Byłby
więc heksametr tworem epoki
achajskiej, niestety nie
posłyszeliśmy go dotąd wśród
skąpych zabytków. Odcyfrowane
niedawno tabliczki z Pylos i z
innych ośrodków kultury
mykeńskiej ożywiły nadzieję, że
uda się odnaleźć i strzępy
poezji z tych czasów, skoro już
powitały nas imiona Hektora i
Achillesa.
U Homera heksametr jest tak
świetny, że jego doskonałość
nigdy nie została przewyższona,
choć tylu poetów posługiwało się
tą formą. Nikt nie umiał władać
nim z taką lekkością i z takim
wirtuozostwem, u nikogo nie miał
on tej swobody w zmiennych
tonach, nigdy w sposób bardziej
naturalny nie służył narracji i
dialogom. Mógł jednak u Homera
korzystać z niezwykle
różnorodnego języka, mającego do
rozporządzenia niezrównane
bogactwo odmian dialektycznych.
Jest to język par excellence
poetycki, a można rzec -
kunsztowny lub sztuczny, daleki
od mowy potocznej w jakimkolwiek
miejscu i czasie. Starożytni
gramatycy zwracali uwagę na
"władzę metrum" w języku Homera,
gdzie rzeczowniki i przymiotniki
przybierają liczbę i rodzaj
zależnie od wymagań miary
daktylicznej, gdzie rodzaj
męski, żeński, nijaki, liczba
mnoga i pojedyncza występują na
przemian dla określenia tych
samych przedmiotów. W
poszukiwaniu daktylów,
uskrzydlających heksametr,
wszystko bierze udział:
deklinacja, koniugacja,
składnia, słownictwo, nawet
ortografia. W słownictwo, jedno
z najbogatszych, jakie zna
poezja, weszły elementy z
różnych dialektów, głównie
eolskie i jońskie, co
nastręczało tyle kłopotów
filologom i nadal ich nęka. Dla
wyjaśnienia tego zjawiska
stworzono wiele hipotez. Były
wśród nich i takie, że Homer
ułożył swe poematy po eolsku, a
potem przetłumaczono je na
joński, i zacny Fick starał się
na nowo przepisać go w dialekcie
eolskim. Inne hipotezy szukały
takich okolic w świecie greckim,
gdzie by się te dwa dialekty ze
sobą mieszały w codziennym
języku.
Zdaje mi się, że próżno szukać
takiego terytorium, chyba nikt
nigdy nie mówił na co dzień
językiem Homera. Gdzież była
ziemia, na której istniało obok
siebie pięć form bezokolicznika:
być? Starożytni różnorodność
języka homeryckiego przypisywali
podróżom Poety: wędrował po
różnych stronach i zbierał
słowa, które zatrzymały jego
uwagę. Zdarzały się wśród nich i
obce, przeżytki z epoki
minojskiej, które zawsze
wyróżnia jako nie należące do
"mowy bogów", czyli greckiej.
Subtelny Dion Chryzostom z
ujmującą prostotą wypowiedział
swój sąd w tej zawiłej materii:
Homer - powiada - mówi raz po
dorycku, raz po eolsku,
najczęściej po jońsku, a
niekiedy wręcz "diasti", czyli
językiem Dzeusa. Ukształtowany w
tradycji epickiej, może wielu
pokoleń, ten wspaniały język
stał się dla Homera wybornym
narzędziem, które niewątpliwie
sam udoskonalił i które służyło
mu nieomylnie w wypowiedzeniu
tego, co miał do powiedzenia, a
co było jednym z
najrozleglejszych światów
poetyckich.
Był on, tak samo jak forma
wiersza i język, spadkiem po
przodkach i tych zwyczajnych,
powtarzających stare klechdy, i
tych, co górowali nad innymi
swym talentem twórczym - aojdach
dawnych czasów. Był to świat
mitów i legend. Sam Homer
odwołuje się wprost do tej
tradycji czy to w osobie
Achillesa, amatora_poety
wielkiego rodu, który w swym
namiocie śpiewa "klea andron" -
sławę mężów, nieokreślone bliżej
pieśni rycerskie, czy to w
osobie Nestora, żywej kroniki
odległych czasów,
niewyczerpanego narratora, który
przy każdej sposobności sieje z
własnej pamięci fragmenty
możliwych czy zapomnianych
poematów, wreszcie w "Odysei"
występują dwaj prawdziwi,
zawodowi poeci o mówiących
imionach - Femios (głośny) i
Demodokos (mający wzięcie u
ludu, po naszemu: Ludomił).
Obu otacza szacunek, należny
istotom natchnionym od bogów,
ale stanowisko Femiosa w domu
Odyssa jest dwuznaczne, można by
go w dzisiejszym stylu określić
jako "kolaboracjonistę". I tak
na niego patrzy Odys, gotów
pchnąć go mieczem, który dopiero
Telemach wytrąca mu z rąk
mówiąc: "Niech twój spiż nie
zabija niewinnego." Lecz
przedtem sam Femios się broni
przejmującymi słowami: "Tobie
samemu byłoby żal, żeś zabił
aojda, który bogom i ludziom
śpiewa. Samouk jestem, bóg
zaszczepił mi w łonie wątki
rozmaite..."
Wyraz, który tu
przetłumaczyłem jako "wątek", w
oryginale brzmi: "oime", i
należy do najdziwniejszych w
języku Homera. Znaczy dosłownie:
droga, ścieżka, a służy do
określenia pieśni - cudowne
skojarzenie z czymś, co się wije
i biegnie, jak nieznanymi i
niezliczonymi drogami biegnie
podanie, legenda, pieśń, wieczna
wagantka. Jest to słowo bardzo
stare, Homer wziął je od swoich
poprzedników, Femiosów i
Demodoków, słowo pachnące
namiotami wojowników i dymem
ognisk. Nasz wątek przesuwa te
obrazy w inny świat, choć równie
omszały tradycją, która myśl i
słowo wiązała z tkaniem.
Mylą się ci, którzy chcieliby
widzieć w postaciach Femiosa i
Demodoka poetów współczesnych
Homerowi, ba! byli i tacy, co w
Demodoku szukali samego Homera.
Jak wszystko w jego poematach, z
wyjątkiem strzępków
teraźniejszości w porównaniach,
należy do wizji minionego czasu,
i aojdowie epopei są albo
wspomnieniem, albo wyobrażeniem
tych świadków wieku
bohaterskiego. Ich godłem jest
forminga, dzwonny instrument,
który towarzyszy ich recytacji.
Rapsodowie późniejszych wieków
mieli inne godło: laskę zwaną
też berłem. I jeśli co chciał
Homer w tych postaciach wyrazić,
to godność poezji, wysoką jej
wartość dla świata i otoczyć ją
glorią. Jednocześnie stworzył tę
przedziwną scenę, kiedy przed
Demodokiem staje we własnej
osobie bohater jego pieśni.
W pierwszej księdze "Odysei"
Telemach biorąc Femiosa w obronę
przed matką wypowiada pamiętne
słowa: "Czemuż wzbraniasz
aojdowi cieszyć nas tym, ku
czemu duch go skłania?" To nie
błahy fakt, że pierwszy w
literaturze europejskiej głos o
poecie jest głosem swobody
twórczej. Niejedno jeszcze słowo
o poezji daje się słyszeć w
"Odysei", jak na przykład to w
tej samej przemowie Telemacha,
że "zawsze najnowszą pieśń
najwięcej ludzie sławią", w czym
można by się dosłuchać aluzji do
własnej twórczości Homera. Ale
ze szczególną uwagą czytamy
takie słowa, które odnoszą się
do sztuki poetyckiej, a wśród
nich pojawia się i to, które w
naszej terminologii brzmi:
kompozycja.
Homer używa tu pięknego i
wspaniałego wyrazu: kosmos.
Znaczy on "ład" i odzywa się w
pochwałach słuchaczy,
zachwyconych pieśniami Demodoka.
Ale gdzie nie ma słowa, istnieje
pojęcie, które wita nas w
inwokacji, na samym wstępie
poematu. Podając swój materiał -
wieloletnią tułaczkę Odyssa -
poeta zwraca się do Muzy: "I nam
coś z tego opowiedz, a zacznij,
skąd chcesz, boska córko
Dzeusa."
W przekładach wierszowanych
ten znamienny heksametr albo
przepada, albo zostaje z niego
ogryzek. Zwłaszcza ginie słówko
"hamothen" - "skądkolwiek", "od
jakiego bądź miejsca", tak
niezwykłe i ważne. Muza Homera
zaczyna od końca, od ostatnich
tygodni tułaczki Odyssa. Ten
mistrzowski chwyt kompozycyjny,
za trudny po dziś dzień dla
wielu epików (obejmuję tą nazwą
i powieściopisarzy), wprowadza
do poematu dwa nurty czasu,
jeden mierzony wschodami i
zachodami słońca lub określony
pewną liczbą minionych dni, co
razem od zjawienia się Mentesa u
Telemacha do ostatnich wydarzeń
na Itace po powrocie Odyssa
wynosi mało co więcej niż
miesiąc, drugi nurt to dziesięć
lat przygód od zburzenia Troi,
wielki obszar czasu i
przestrzeni wciąż obecny w
myślach i słowach ludzi
oczekujących Odyssa, wciąż
leżący brzemieniem na nim samym
i wreszcie wypływający w
opowieści przygód w samym środku
poematu, który słowo Odyssa
rozsuwa jak kurtynę, by w
skrócie pokazać minione lata, i
te dwa nurty tak się zlewają
razem, że czytelnik zapomina w
końcu o tym czasie zasadniczym,
o trzydziestu paru dniach
właściwej akcji - w złudzeniu
biegnących nad nim lat.
Czas akcji natomiast,
odmierzony dniami i nocami,
posuwa się naprzód według słońca
i gwiazd, dokładnie oznaczonych
w chwili, gdy Odys rusza na swej
tratwie z wyspy Ogigii. Jest
jesień. "Teraz - mówi doń
Alkinoos - noc jest długa,
niezmierna, jeszcze nie pora
spać, dalej więc opowiadaj nam
dziwy." To samo mówi Eumajos.
Już ranki i wieczory są chłodne.
Zła deszczowa noc daje poecie
sposobność do wtrącenia
krótkiego wspomnienia zimy pod
Troją - nieoczekiwane
uzupełnienie "Iliady", dziejącej
się w letnim słońcu.
Równie śmiała jest kompozycja
"Iliady", której akcja obejmuje
tę samą liczbę dni co "Odyseja",
a wciska się w nią całe
dziesięciolecie wojny
trojańskiej dzięki paru chwytom
kompozycyjnym, na jakie tylko
geniusz się waży. Tu należą
wszystkie momenty wyjaśniające
początek wojny czy to w
opowiadaniach i wspomnieniach,
czy wprost, jak w niezapomnianej
księdze trzeciej z Heleną wśród
starców na murach Troi, gdy im
objaśnia postaci wodzów
achajskich, i z pojedynkiem
Menelaosa i Parysa, jakby się
wojna dopiero zaczynała. Albo
ten wyborny, tyle zbędnych
wątpliwości nasuwający, przegląd
wojsk w drugiej księdze z
dokładnym wyliczeniem sił
achajskich i trojańskich,
bezcenna dla późniejszych Greków
złota księga rodów i plemion,
zapewne odziedziczona po
dalekiej tradycji.
Z olbrzymiego zasobu podań o
wojnie trojańskiej wybrał Homer
tylko jeden epizod - zatarg
Achillesa z Agamemnonem, i
uczynił go osnową całej akcji,
dramatem mającym swe rozwiązanie
w śmierci Hektora: Troja jeszcze
stoi, wojna jeszcze trwa, ale
już wszystko się dokonało. Niby
symbol zagłady i żałoby w
ostatnich słowach Achillesa do
Priama zjawia się postać Niobe.
Nikt nie umiał w taki sposób
opowiedzieć wojny trojańskiej,
różni poeci, tzw. cyklicy, po
Homerze opracowywali ten
niewyczerpany temat, wywodząc w
swej narracji długie lata,
Horacy natrząsał się nad tymi
wierszowanymi kronikami, że
zaczynają "ab ovo", czyli od
jaja Ledy, z którego wykluła się
Helena.
Pamiętamy wstępne wiersze
"Iliady": "Gniew opiewaj,
bogini..." i "Odysei": "Męża
głoś, Muzo, wielce
obrotnego...", gdzie podana jest
w kilku słowach treść poematu,
co przypomina obszerne tytuły
dramatów Szekspira z pierwszych
wydań. Gniew Achillesa... Homer
wskazuje na rdzeń akcji,
konflikt dwóch mężów, dwóch
potęg, wyrwany z zawiłego tekstu
różnorodnych podań. To właśnie
jest wielkie w koncepcji
"Iliady" i zupełnie wystarcza,
by rozbroić tych, co nie wierzą
w jedność poematu i autora.
Ci sami srożą się również nad
"Odyseją" wypruwając z niej tzw.
Telemachię, czyli podróż
Telemacha do Pylos i Sparty: że
jakoby psuła kompozycję poematu.
A to właśnie jest jednym z jej
uroków! Równoległa wędrówka ojca
w drodze powrotnej do domu i
syna jadącego na poszukiwanie
ojca, zakończona przejmującym
spotkaniem na ziemi rodzinnej,
gdy ojciec z niemym zachwytem
ogląda w urodziwym, a
nieznajomym kształcie syna,
którego zostawił dzieckiem, a
syn nie domyśla się ojca w
żebraku - ta scena milcząca ma w
sobie wzniosłą wielkość. Nikt
piękniej od Homera nie używał
elementu milczenia, przez całą
starożytność podziwiano oprócz
tej drugą wielką chwilę, gdy
Ajas milczeniem odpowiada
przemawiającemu doń w podziemiu
Odyssowi, i my podzielamy sąd
starożytnych. Warto przypomnieć,
że ta równoległa wędrówka ojca i
syna w oczach Joyce'a była
pomysłem kompozycyjnym
najwyższej klasy i na nim
zbudował on swego "Ulyssesa".
Lecz Telemach ma w kompozycji
"Odysei" jeszcze inną rolę do
spełnienia: odwiedza świat
miniony, idzie naprawdę "~a la
recherche du temps perdu", w
oddalony i wygasający świat
achajskich bohaterów, w świat
"Iliady", w który go wtajemnicza
stary Nestor i pogodzony z
Heleną Menelaos. Jest to
właściwe Homerowi operowanie
epizodami, które rozszerzają
akcję i otwierają w niej
nieprzewidziane perspektywy.
Takim arcyepizodem jest
zejście do podziemia,
najbardziej przejmująca z
przygód Odyssa, obojętne, skąd
się tu wzięła, jakie stoją za
nią rytuały czy mity, czy choćby
najodleglejsze powiązania z
podróżami do piekieł opiewanymi
w prastarych eposach, o których
zapewne Homer nigdy nie słyszał,
póki mu ich nie odkryli
nowożytni egiptolodzy i
asyriolodzy, w "Odysei" zajmuje
ona szczególne miejsce i jest
najbardziej patetyczna z
opowieści tułacza - latarnia
magiczna, wstawiona w sam środek
epopei, z wichurą obrazów i
wizji, rozszerzających ziemski
bieg zdarzeń o przeszłość i
przyszłość - niezwykły twór
poezji, niezapomniany: Wergili
podejmie go na nowo, Dante
oświetli nową wiarą. Nikt jednak
nie przewyższy Homera w takich
momentach, jak rozmowa Odyssa z
Achillesem, spotkanie z Ajasem,
który swą urazę poniósł za grób,
rozmowa z matką, wreszcie wróżba
Tejrezjasza, główny cel wędrówki
do podziemia - wróżba
zawieszająca nad całą "Odyseją"
zagadkowy epilog, pozostawiony
przez poetę na domysł wieków.
Był to pierwszy wielki twórca
dusz i pozostał jednym z
największych przy całym
bogactwie, nagromadzonym przez
poezję dwudziestu kilku wieków
po nim. Postaci przez niego
stworzone nie zmieniły się od
czasu, kiedy wyszły z jego
słowa, choć każda z nich miała
długie i zawiłe dzieje, każda
wracała u wielu poetów, i jeśli
ten lub ów zmieniał ich rysy,
zapewniał im tylko krótkie i
mdłe życie w odsyłaczu do
Homera. Achilles, Hektor,
Patroklos, Nestor, Parys, Priam,
Helena, Andromacha, a po nich
Odys, Penelopa, Telemach,
Nauzykaa - każda z tych postaci
żyje własną niepowtarzalną
osobowością, a główni
bohaterowie, Achilles i Odys -
pełnią człowieczeństwa, z
zaletami i wadami, z tryumfem
cnót lub klęską przywar, żaden z
nich nie trwa pokornie w
wyznaczonej sobie roli, ale
wyłamuje się z niej burzą
namiętności lub niespodziewaną
koleją losów.
Achilles, kiedy zacina się w
swym gniewie, nie przeczuwa
śmierci Patroklosa ze wszystkimi
jej następstwami, a kiedy znęca
się nad trupem Hektora, nie wie,
że go sam obmyje i złoży na
rydwanie, gdy Priam przyjdzie
nocą otworzyć jego serce na nie
znane wojownikowi uczucia
litości i skruchy. O każdej z
tych postaci można napisać
książkę, były takie książki, bo
nic w Homerze nie uchowało się
od badań, dociekań, rozpraw i
monografii, każda z tych postaci
żyje w wyobraźni wieków,
rozpamiętywana i portretowana we
wszystkich momentach jej
poetyckiego żywota.
Z pewnością Achilles,
Agamemnon, Menelaos, Odys żyli
przed Homerem w mitach, w
pieśniach, może w historii
(zwłaszcza Agamemnon ma dziś
coraz wyraźniejsze rysy postaci
historycznej), ale nikt nie
wyposażył ich w taką siłę
charakteru, a niektóre sam Homer
wydobył z półmroku - Hektor nie
istniał przed nim jako rycerz
bez skazy, jak nie istniał w
scenie pożegnania z Andromachą
ani w kłótni z Parysem, ani w
pojedynku z Achillesem, ani na
marach jako symbol ginącej
ojczyzny, ani w całej swej
wielkości bohatera honoru,
obowiązku i poświęcenia. I czy
nie wolno nam odczuć szczególnej
sympatii, z jaką poeta patrzy na
tę postać, która jemu zawdzięcza
swe pełne chwały istnienie?
Czy można przypuścić, by w
jakimkolwiek micie znalazł Homer
wskazówkę, która mu pozwoliła
przedstawić Helenę tak, jak się
ona objawia w niezapomnianej
scenie z Afrodytą, która ją
popycha w objęcia Parysa -
przejmujący konflikt kobiety
będącej ofiarą miłości? Nie
sądzę również, by mógł to
posłyszeć od innego poety, bo
właśnie takie rzeczy stanowią
tajemnicę jego artyzmu i
rewelacyjnej psychologii. Jak z
tą postacią postępowali poeci
miernego lotu, świadczy fakt, że
wielu po Homerze kusiło się dać
opis jej urody, a tylko on jeden
pozostawił ją naszym domysłom
otaczając ją nieśmiertelnym
urokiem i tym zachwytem, jaki we
wszystkich budzi.
Obok wielkich postaci żyje w
"Iliadzie" tłum takich, co nie
mają nic prócz imienia i
krótkiej chwili, kiedy giną pod
mieczem wroga - to jednak
wystarcza, by paru wierszami
zapewnić im wizerunek
niezapomniany. A co może jedno
słowo, o tym świadczy scena, w
której ginie Lykaon i gdy
Achilles, zanim wymierzy mu
cios, odzywa się doń
"przyjacielu!", jakby się tym
jednym słowem, tak oszałamiająco
niespodzianym w takiej chwili,
rozbrajał ze wszelkiej wrogości
- pojednawczy pan śmierci i
towarzysz wspólnego wszystkim
ludziom losu.
"Odyseja" zajmowała zawsze
drugie miejsce. Predestynowała
ją na nie sama chronologia
zdarzeń, ale nie to ją odsuwało
od "Iliady" na pewien dystans -
wydawała się słabsza, bardziej
uboga, mniej dynamiczna: ani jej
porównać z przepychem i
rozrzutnością "Iliady"! Sądzono,
że pisał ją Homer w starości,
ale Pseudo-Longinus upominał, że
była to starość Homera. Już w
starożytności myślano o innym
autorze, tak głosili tzw.
"choridzontes", przedstawiciele
poglądu, że było dwóch poetów:
jeden napisał "Iliadę", drugi
"Odyseję", co filozof Seneka
uważa za typowe dla umysłowości
greckiej rozdzielanie włosa na
czworo. Ten pogląd nie ma
uzasadnienia, trudno przypuścić,
aby w tej samej epoce żyli dwaj
genialni poeci, tak bliźniaczo
podobni, czerpiący natchnienie z
tych samych źródeł i wierni w
odtwarzaniu tych samych postaci
i bohaterów.
"Niech się nie nazywam ojcem
Telemacha!" - woła Odys w
"Iliadzie" i ten okrzyk
ojcowskiej dumy dopiero w
"Odysei" nabiera znaczenia, tak
samo jak wypełniają się treścią
epitety "przemyślny", "wielce
obrotny", "niezłomny". Odys nie
jest inny w "Iliadzie", tylko
inne zdarzenia go otaczają. Jest
mężny, dobry w radzie, nawet
posiada te same cechy sprawności
fizycznej i w igrzyskach, jakie
Achilles wydaje ku czci
Patroklosa, jest taki sam, jak
na igrzyskach u Feaków. Ale
jakże bogato rozwija tę postać
różnorodne doświadczenie,
niedola i ból! Mąż, ojciec, syn,
król, wódz, wierny swej
drużynie, przebiegły, wytrwały,
cierpliwy, nienasyconą
ciekawością otwarty na dziwy
świata, nieubłagany w zemście i
tkliwy w uczuciach rodzinnych i
przyjacielskich, żeglarz,
wojownik, gospodarz.
Penelopa jest w tym samym
stopniu bohaterką "Odysei" co
jej mąż. Przez niego i w nim
jest zawsze obecna, tak jak jego
myśl nigdy jej nie opuszcza, a
jej myśli i sny są zawsze przy
nim. Nie ma drugiego poematu o
wierności małżeńskiej -
drugiego, który by należał do
arcydzieł literatury
powszechnej. Motyw wierności
odzywa się we wszystkich
pieśniach począwszy od
pierwszej, gdzie mowa o zdradzie
Klitajmestry: to imię rzuca
Homer w różnych momentach, jak
ostry dysonans, aby tym pełniej,
tym czyściej brzmiał hymn ku
czci Penelopy i jej równie
wiernego małżonka. O żadnej
bowiem miłości nie da się
powiedzieć z większą prawdą:
"wierna aż do grobu", niż o tej,
gdzie mąż dla swej śmiertelnej
żony odtrąca boginię i własną
nieśmiertelność.
Poezja europejska nie miała
już nigdy tej odwagi: chodziła
przez wieki powabną drogą, na
której spotykają się młodzi
kochankowie. Nikt nie ośmielił
się naśladować poety, który
otoczył glorią serca dwojga
ludzi, co dawno przeżyli swą
młodość, i uczynił to tak, że
nikt im lat nie liczy. Noc
miłosna Penelopy i Odyssa po
dwudziestoletniej rozłące ma
urok nocy poślubnej.
Lecz wielkość poety poznaje
się i w wyrzeczeniach: Homer
wyrzekł się takiej wiosny uczuć
nie dając spotkać się
Telemachowi i Nauzykai, którzy
są jakby sobie przeznaczeni.
Nauzykaa należy do arcytworów
poezji - ukazana w tym jednym
dniu, kiedy dziewczę staje się
kobietą, kiedy serce ma pierwszą
porę kwitnienia i kiedy znów się
zamyka zawiedzione w swej
niewczesnej nadziei. To cudne
zjawisko, utkane ze świtu i
rześkich powiewów rannych,
zachwyt wieków, żegna się z
Odyssem i z nami u drzwi sali
biesiadnej, by już więcej nie
wrócić, umyka jak urwany wiersz.
Nie jest bez znaczenia, że
główny przedstawiciel realizmu w
powieści, Flaubert, tak często
powoływał się na Homera.
Podziwiał go we wszystkim, ale
najbardziej w tym, że Homer
znika w swym dziele, że nie
roztrąca swych bohaterów, by sam
się ukazać i przemówić we
własnym imieniu, co tak
denerwowało Flauberta u
romantyków. W istocie, zaimek
"ja" daje się u Homera słyszeć
tylko w paru miejscach, gdzie
poeta zwraca się do Muzy, ale
nawet i tu potrafi się usunąć w
cień, jak w inwokacji do
"Iliady". Taka postawa u poetów
się nie powtarza, chyba u
wiernych naśladowców Homera, jak
u Wergilego, choć jego "cano" w
pierwszym wierszu "Eneidy" brzmi
niemal wyzywająco przy
dyskretnych formułach
homeryckich. Dopiero powieść
realistyczna zdobyła się na
podobnie konsekwentny
obiektywizm czyniąc z niego
jedną ze swych zasad
artystycznych.
Homer nie tylko ukrywa swoją
osobę, ale i swój sąd. Do
najwyższej rzadkości należą
momenty, kiedy on wtrąca słówko
od siebie o postępowaniu
bohaterów, słówko tak
nieznaczne, jakby szept, którego
łatwo nie zauważyć. Na przykład
gdy opisuje znęcanie się
Achillesa nad trupem Hektora,
jakby mimo woli wyrywa mu się
słowo: "aeikea erga" - rzecz
niegodziwa, i kto tego słowa nie
ominie, nigdy go nie zapomni.
Homer nie prowadzi swych
bohaterów za rękę, nie otula
opisem ich wyglądu ani
komentarzem ich charakteru czy
stanów psychicznych, wyprowadza
ich na scenę, a oni żyją,
zmagają się, działają, rosną lub
maleją w swych zamiarach i
osiągnięciach. Homer opowiada,
raczej nie Homer, ale Ktoś i ten
głos Nieznajomego zaludnia
równinę trojańską, sprowadza
bogów na ziemię, szerzy zamęt
bitew, otwiera dusze i daje im
słowo na wyrażenie ich uczuć,
namiętności, myśli, tajemnych
poruszeń serca, wspomnień, tak
samo jak później rzuca Odyssa w
niesamowity świat przygód, daje
mu przeżyć uroki wysp
zaczarowanych, doznać trwogi
wśród potworów i cieni umarłych
i z ostatecznego poniżenia wyjść
w tryumfie dzielności i
niezłomnej woli.
Nie przypadkiem nawinęło się
tu słowo: scena. To prawda, że
Homer jeszcze jej nie znał, na
dramat Grecja musi jeszcze
poczekać parę wieków, ale on go
już realizuje w swej epopei
dynamizmem i bezpośredniością
akcji. "Iliadę" i "Odyseję"
można rozłożyć na sceny
dramatyczne z dialogami i
sytuacjami, jak w teatrze. To
nie był frazes, gdy Aischylos
mówił, że jego dzieła są
"okruchami z wielkich uczt
Homera". Wszyscy starożytni
odczuwali w epopei pierwiastek
dramatyczny, a jeden z nich
określił "Iliadę" jako tragedię,
"Odyseję" jako komedię
obyczajową. Kończy się ona
radosnym świętem pojednania,
"Iliada" zaś, tragiczna w swym
założeniu, w głównym bohaterze
oddaje patos grzechu i kary ze
wzniosłym rozwiązaniem pokory i
skruchy w najpiękniejszej ze
scen, jakie zna tragedia, w
scenie odwiedzin Priama w
namiocie Achillesa.
Bohaterowie Homera byli dla
niezliczonych pokoleń
przedmiotem podziwu, wchodzili w
duszę i ciało żywych ludzi
rozdając im wzory swych zalet i
wad. Lecz mają oni wspólne
cechy, określone środowiskiem, w
którym żyją, można więc mówić o
człowieku homeryckim, obywatelu
epopei.
Człowiek homerycki był piękny,
o wysokim wzroście i doskonałej
budowie, silny i wytrzymały, a
częsty przydomek "ksanthos" -
jasnowłosy, wyróżnia go zarówno
spośród wizerunków epoki
mykeńskiej, jak i późniejszych
Greków. Zachowywał młodość do
wieku, który zazwyczaj bywa już
starością, a jego starość miała
nestorowe lata i niepożytość
dębów. O kobietach czas
zapominał. Strojne w
przymiotniki sławiące ich kibić,
ramiona, warkocze pozostawiają
za sobą tchnienie czaru, wonnych
komnat, delikatnych tkanin.
Nauzykaa, rześka jak wiosna i
smukła jak palma, pachnie
chłodną wodą i wiatrem morskim.
Lecz Homer nie zapominał i o
pasierbach losu, takich jak
garbaty Tersytes, jak pechowy i
niemrawy Elpenor, dał obraz
zgrzybiałości w przebranym za
żebraka Odyssie i w zjedzonym
przez ból Laertesie.
Człowiek homerycki kocha życie
do ostatniego tchu i niczego się
już nie spodziewa, gdy dusza
opuści ciało razem z krwią
przelaną albo uleci przez
zsiniałe usta. W średniowiecznej
epice rycerz, który pada na polu
bitwy, idzie do Raju, Rolanda
aniołowie niosą do nieba, dla
bohaterów Homera nie ma tej
pociechy. Największy z nich,
Achilles, mówi Odyssowi z
goryczą, że wolałby być
parobkiem u biednego gospodarza
niż królem w podziemiu. Tam mdły
cień jest skazany na czczą
egzysteneję między cieniami
rzeczy, w szarym półmroku. Lecz
nawet i o to trzeba zabiegać
pogrzebem i ofiarą nadgrobną,
inaczej dusza się błąka, jak
biedny Elpenor.
Ziemia ma wszystko do
ofiarowania człowiekowi. Z
rozkoszy ziemskich najwyższą
cenę ma piękne i zdrowe ciało,
dom rodzinny, urocza kobieta -
żona lub kochanka - biesiada z
przyjaciółmi, poezja, taniec i
sport, kąpiel. Łazienka była w
każdym zamku, pałacu i dworze.
Jej nazwa - "asaminthos" -
zdradza jej pochodzenie: jest to
słowo minojskie. Człowiek
homerycki wykąpał się za
dziesiątki albo i setki pokoleń
brudasów, które żyły po nim w
Europie. Bogactwo jest rzeczą
wspaniałą. Składa się z ziemi,
bydła, koni, złota, pięknych i
ozdobnych przedmiotów. Pieniędzy
nie ma, prowadzi się handel
zamienny licząc wartość
niewolników lub przedmiotów na
woły czy owce. Handlem zamorskim
zajmują się Fenicjanie,
oczajdusze i korsarze. Rycerz
homerycki powiększa swój majątek
łupem wojennym.
Człowiek homerycki jest
namiętny, gwałtowny, zapalczywy.
Można było wysnuć cały poemat z
gniewu i zawziętości. Zemsta
jest prawem rodu i potrzebą
serca, które jeszcze nie ostygło
z pierwotnej dzikości. W każdym
czai się okrucieństwo. Achilles
do konającego Hektora mówi: ty
psie! Łatwo zabić człowieka,
zarówno w uniesieniu, jak i na
zimno. Jeńcom podrzynało się
gardła jak kurom. Przegrana
wojna niosła całkowitą zagładę.
Domy szły z dymem, mężczyzn i
dzieci wycinano w pień, kobiety
brano do niewoli: Hektor ma
wizję swej Andromachy w nędzy i
poniżeniu branki. I na polu
bitwy srożyło się okrucieństwo,
sięgające poza samą śmierć:
walczono o ciała poległych, by
je sponiewierać i wydarłszy je
ziemi odebrać duszom spokój
wieczny. Lecz i na pobojowisku
mogły rozkwitnąć uczucia
przyjaźni, przykładem
niezapomniane spotkanie
Diomedesa z Glaukosem.
Człowiek homerycki był
niewolnikiem prastarych
przesądów, rodowego obyczaju i
własnej popędliwości. Nie
znajdował pomocy ani oparcia w
bogach, którzy nie byli od niego
lepsi. Byli często gorsi, i
ludzie strofowali ich myślą i
słowem szukając słuszniejszej
drogi prawdy i dobra. Były to
piękne chwile w życiu duszy
ludzkiej, gdy podnosiła z ziemi
protest przeciw niebu. Łzy
Achillesa pomieszane ze łzami
Priama, łza, którą ukradkiem
otarł Odys na widok wiernego
psa, jak krople rosy niebieskiej
ochładzały świat objęty posuchą
starych zabobonów. Zresztą
człowiek homerycki usiłował
sobie stworzyć wyższy świat niż
ten zamieszkały przez
nieodpowiedzialnych bogów i
oddawał w nim władzę
Przeznaczeniu. Odczuwał też
istnienie innych sił
bezosobowych, jak abstrakcyjny
Deimos - Strach, lub Litai -
Prośby.
Lecz i w tym chaotycznym,
kapryśnym świecie bogów było
miejsce na piękne uczucia
porozumienia, przyjaźni,
tkliwości, jakie nieraz łączyły
boga z człowiekiem. Stosunek
Ateny do Odyssa i ufność, jaką
on pokłada w bogini, można by
określić jako zażyłość z aniołem
stróżem, bliskie obcowanie z
przedstawicielem nadziemskiej
potęgi, wspierającej człowieka,
wyrozumiałej dla jego wad i
słabostek. Moment, kiedy Atena
wita Odyssa na Itace, jest
niezrównany w subtelności
wymienianych uśmiechów i słów
szczerej tkliwości.
Miłość rządziła rodziną.
Tetyda z głębi morza słyszała
płacz syna. Słowa, którymi dusza
matki odezwała się do Odyssa w
podziemiu, zawsze brzmieć będą
jak najpiękniejsza pochwała
miłości synowskiej, tak samo jak
zawsze wzruszać będzie jego
spotkanie z ojcem w pogodny
ranek wśród winnicy i jak
srebrny głos Nauzykai podzwaniać
będzie swoim: "pappa file" -
drogi papo, wiekuistą czułością.
O wierności małżeńskiej była już
mowa.
Człowiek homerycki miał inny
stosunek do kobiety niż jego
potomek w historycznej Grecji.
Kobieta była towarzyszką życia
mężczyzny, czasem zajmowała
pierwsze miejsce, jak Arete przy
Alkinoosie. Mężczyzna szanował
swą żonę, czcił matkę. Głos
kobiety nie był lekceważony:
wszyscy z uwagą słuchają, co
mówi Helena czy to na wałach
Troi, czy w pałacu Menelaosa w
Sparcie. Obok przykładów
nienagannej wierności znano
równie głośne przykłady
wiarołomstwa, które albo
spotykały się z potępieniem, jak
u Klitajmestry, albo z
wyrozumiałością jak u Heleny,
którą uważano za ofiarę podstępu
bogów.
Ojczyznę kochał człowiek
homerycki nad życie i tak samo
kochał sławę i honor. Rycerz nie
zniósłby obelgi, wolałby raczej
zginąć niż żyć w niesławie.
Człowiek homerycki miał
rozleglejszą ojczyznę niż Grecy
historyczni. Zrealizował
wspólnotę szczepów, jakiej nigdy
później nie było. Wojna
peloponeska byłaby u Achajów nie
do pomyślenia. Na mieczach
rycerzy homeryckich nie było
bratniej krwi, tak samo jak w
ich domach nie było niewolników
z ich plemienia.
Niewolnicy, z jeńców
obcoplemiennych albo kupieni od
Fenicjan, byli własnością pana,
lecz ich los nie był ciężki.
Zasiadali z nim do stołu,
dzielili z nim jego troski,
łączyła ich przyjaźń. Ich losy
przypominały co chwila, że każdy
może się znaleźć w ich położeniu
przez wojnę, porwanie, zdradę.
Zwracano się do nich z uprzejmym
słowem, rozkazy brzmiały jak
życzenia. Nie byli pohańbieni
pracą, ponieważ praca była w
poszanowaniu. Księżniczki nosiły
wodę i prały bieliznę, królowie
sami sobie gotowali wieczerzę,
ćwiartowali woły, obracali
rożny. Odys wykonał własną
tratwę jak zawodowy cieśla. Był
doskonałym żniwiarzem, w sztuce
żeglarskiej nie było dlań
tajemnic.
Rzemieślników uważano za
dobroczyńców i na ich kunszt
patrzono z podziwem. Uznojony,
czarny od sadzy Hefajstos był
patronem pracy, z jego rąk
wychodziły rzeczy jakby
przeznaczone na daleką
przyszłość: jak żywe postacie
psów ze złota i srebra, figury
młodzieńców z pochodniami,
dziewczęta służebne ze złota,
zdolne do ruchu - "a rozum miały
własny i głos", powiedzielibyśmy
dzisiaj: "roboty". W arcydziele
Hefajstosa - tarczy Achillesa -
przegląda się pracowite życie
ludzi bez bereł i diademów.
Widać tam oraczy, których na
końcu zagonu oczekuje starosta
nie z batogiem, ale z kubkiem
wina. W blasku mieczów i
puklerzy, w turkocie rydwanów
wojennych łatwo przeoczyć to
uważne i pełne uznania
spojrzenie, jakim Homer ogarnia
pracę ludzką, i ile sam z niej
wie i rozumie, wyraźniej daje
się to odczuć w "Odysei". Żaden
poeta królów i rycerzy w tym go
nie naśladował.
W istocie, człowieka
homeryckiego oglądamy
najczęściej w postaci
królewskiej, nawet ten i ów z
niewolników wywodzi się z
pałacu. Wokół królów szumi lud,
który oni zwołują na wiece, aby
mu przedstawić swoje zamiary i
kłopoty. Nawet wódz naczelny
staje przed całym wojskiem i
czyni je świadkiem rozprawy z
rozjątrzonym przyjacielem.
Achilles nie krępuje się
obecnością żołnierzy i nie
przebiera w słowach, gdy wyrzuca
Agamemnonowi jego chciwość i
niesprawiedliwość. Zdaje się, że
nie było wtedy tajemnic
państwowych: lud, mimo że
niewiele wpływał na bieg spraw,
które ostatecznie rozstrzygała
wola królów, miał zawsze
dokładną wiadomość o ich
zamiarach. Byli jednak tacy,
którzy chcieli czegoś więcej niż
słuchać i ginąć bez imienia i
sławy: za nich przemówił
Tersytes, ułomny, upośledzony i
ośmieszany. Był to niezgrabny
albo raczej karykaturalny szkic
późniejszych przywódców
demokracji, jakaś niewyraźna
zapowiedź nowych czasów, które
posłyszą głos Hezjoda grzmiący
przeciw "pożerającym daniny
królom".
Człowiek homerycki był daleki
od poglądu, że zawsze i wszędzie
"homo homini lupus", co pierwszy
wypowiedział Plautus w kilkaset
lat po Homerze, a co z taką
swadą rozwinęli filozofowie
Bacon i Hobbes w tysiąc kilkaset
lat po Plaucie. Wygnaniec,
tułacz, żebrak nie był skazany
na zagładę. Wyraz, którym
określano wszystkich obcych:
"kseinos", miał wysoki ładunek
życzliwości. Obcy, czy w
świetnym stroju, czy w
łachmanach, był gościem,
należało mu się najlepsze
przyjęcie. Zachowanie się
zalotników wobec Odyssa w
żebraczym przebraniu świadczy o
ich występnej dzikości. Nie
pytano przybysza ani o imię, ani
skąd przychodzi - mówił, jeśli
sam chciał i co mu się podobało.
Nikt go nie badał ani nie
śledził. Utraciwszy własną,
można było znaleźć inną
ojczyznę. Można było również
podróżować po obcych ziemiach z
wielkim bezpieczeństwem.
Kończyło się ono dopiero na
szlakach korsarzy fenickich albo
wśród dzikich.
Było nieprzyzwoitością
wyciągać przybysza na
zwierzenia, ale oczekiwano od
niego relacji z nieznanych
krajów i ciekawych przygód: w
ten sposób mógł się odwdzięczyć
za gościnę. Odys zapłacił
Alkinoosowi po królewsku -
najpiękniejszą opowieścią
świata. Człowiek był jedyną
książką. Czytało się w nim
radość i smutek, złą i dobrą
dolę, przewrotność świata,
skryte zamiary bogów, urok
życia. "Skrzydlate słowa" niosły
wszelką nowinę z zadziwiającą
szybkością: Odys mógł słyszeć
echa swej sławy i swych czynów w
najodleglejszych stronach. Poeci
układali pieśni o wczorajszych
zdarzeniach nie czekając, aż one
zgrzybieją. Ludzie, którzy ich
słuchali, rozumieli się na
poezji.
Homer patrzy na swoich ludzi z
dystansu - to są bohaterowie
dawnych czasów. "Nie ma już dziś
takich" - ten zwrot powtarza się
w jego poematach. Przedstawiając
dawność, świadomie archaizuje.
Jego ludzie żyją w epoce brązu,
żelazo jest u nich cenną i
niezwykłą rzadkością. Postawą,
siłą, dzielnością górują nad
pokoleniem, w którym żyje poeta.
Nawet ich posiłki wyróżniają się
wspaniałością, na jaką nie stać
było Greków w czasach
historycznych: stoły uginają się
od mięsa, nieustannie ćwiartuje
się woły, nawet wieprz uchodzi
za coś podlejszego. O rybach
nikt nie myśli, tylko głód
zmusza drużynę Odyssa do tej
strawy. Wino leje się
strumieniami. To jest właśnie
owo legendarne epickie życie,
które poeta odtwarzał z podań,
dawnych pieśni i własnej
wyobraźni.
Czasy, które Homer opiewa,
odpowiadają epoce mykeńskiej. W
jej zabytkach zdarzają się jakby
ilustracje do "Iliady" i
"Odysei". Fryz z emalii w pałacu
Alkinoosa można odnaleźć w
Tyrynsie; gemma z hematytu,
pochodząca z Krety, ukazuje psa,
który chwyta jelenia jak na
agrafie Odyssa; są złote kubki z
gołębiami, takie, z jakich pił
wino Nestor; figurynka z Cypru
przedstawia kobietę, która kąpie
mężczyznę, jak to było zwyczajem
u ludzi homeryckich; są hełmy,
tarcze podobne do opisanych w
"Iliadzie", w Midea w Argolidzie
odkryto grób achajski, gdzie
dookoła kości wojownika, zapewne
królewskiego rodu, ułożono kości
ludzi i zwierząt zabitych na
ofiarę, jak na pogrzebie
Patroklosa - dałoby się ten
rejestr podobieństw znacznie
pomnożyć.
Są jednak i kłopotliwe
różnice: strój kobiet
homeryckich nie przypomina
strojów mykeńskich, gdzie widać
jeszcze spódnice na modę
minojską. Może Homer odrzucił je
z tradycji, jako zbyt rażące dla
swojej epoki, i może tak samo,
co jest ważniejsze, zmienił
obrzęd pogrzebowy: u niego pali
się zwłoki na stosie, w epoce
mykeńskiej grzebało się ciała
zmarłych. Tak czy inaczej, nie
był dokładny w odtworzeniu
epoki, odległej od niego o kilka
stuleci - ruiny pałaców
mykeńskich dawno już trawą
porosły.
Homer wierzył w rzeczywiste
istnienie swych bohaterów, były
to dla niego postacie
historyczne, a ich czyny i
dzieje miały określone miejsce w
przeszłości, tak jak wojna
trojańska była zawsze
historycznym faktem dla Greków,
których chronologowie i
historycy dokładnie podawali jej
datę. Dopiero w czasach
nowożytnych spadła ona między
podania, i kiedy Schliemann
wybierał się na poszukiwanie
Troi, radzono mu, by wziął sobie
za wierzchowca Pegaza.
Lecz on znalazł i Troję, i
Mykeny, można było mówić i o
skarbie Priama, i o grobie
Agamemnona. Wiele się zmieniło
od tych czasów. Za plecami epoki
mykeńskiej wyrosła wielka i
rozległa epoka minojska, wobec
której Mykeny okazały się czymś
w rodzaju prowincji duchowej,
żyjącej z obcego dziedzictwa.
Schliemannowi odebrano jego
Troję, a uznano za miasto Priama
inną warstwę ze złóż
wykopaliskowych, których było
dziewięć. Do niedawna zgadzano
się, że warstwa szósta odpowiada
homeryckiej Troi, dzisiaj ma
uznanie raczej warstwa VIIA,
ruiny miasta, które zostało
zburzone około roku 1200.
Tak więc wojna trojańska trwa
między archeologami, bo i
krajobraz im nie dogadza.
Inaczej płyną rzeki, za mało
przestrzeni od wybrzeża, gdzie
był obóz Achajów, do murów Troi:
gdzież tu da się wymierzyć pole
bitwy? - wołają rozgoryczeni.
Zapewne generał nie potrafiłby
na tej skąpej przestrzeni
uszykować wojska, mógłby to
jednak śmiało uczynić poeta.
Inni ratują Homera domysłem, że
krajobraz się zmienił, inni, że
Homer nigdy nie był w Troi, co
by nie odbiegało od zwyczaju
poetów wszys