Gordon Noah - Medicus (1)
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Gordon Noah - Medicus (1) |
Rozszerzenie: |
Gordon Noah - Medicus (1) PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Gordon Noah - Medicus (1) pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Gordon Noah - Medicus (1) Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Gordon Noah - Medicus (1) Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
WROCŁAW 2014
Strona 3
Tytuł oryginału
e Physician
Projekt okładki
MARIUSZ BANACHOWICZ
Fotografia na okładce
© Dm_Cherry
Redakcja
JUSTYNA STAWARZ
Korekta
JOANNA RODKIEWICZ
Skład
MPLUSM-PRACOWNIA
Cytaty z Biblii podano za Biblią Tysiąclecia, wyd. V, Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu
w pekładzie z języków oryginalnych; oprac. zeół biblistów polskich z inicjatywy Benedyktynów
Tynieckich, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2008.
W książce wykoystano cytat z Koranu w pekładzie Józefa Bielawskiego,
Państwowy Instytut Wydawniy, Warszawa 1986.
Copyright © 1986 by Noah Gordon
All rights reserved
For the Polish edition © Publicat S.A., MMVIII, MMXIV (wydanie elektronine)
Wykoystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora,
w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Wydanie elektronine 2014
ISBN 978-83-245-8176-4
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
e-mail: offi[email protected], www.publicat.pl
Strona 4
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
e-mail: [email protected]
Konwersja publikacji do wersji elektroninej
Strona 5
Spis treści
Dedykacja
Część I. Ueń balwie
Część II. Długa droga na Wschód
Część III. Isfahan
Część IV. Maristan
Część V. Wojna
Część VI. Hakim
Część VII. Powrót do domu
Podziękowania
Strona 6
Ukochanej Ninie,
która dała mi Lorraine
Boga się bój
i pykazań Jego pestegaj,
bo cały w tym łowiek!
Księga Koheleta 12:13
Strona 7
Dziękuję Ci, że mnie stwoyłeś tak cudownie...
Psalm 139:14
Nie potebują lekaa zdrowi,
le ci, któy się źle mają.
Ewangelia wg św. Mateusza 9:12
...a umarłych wskesze Bóg.
Koran, s. 6:36
Strona 8
Część pierwsza
Ueń balwiea
1
Rok Szatana
Beztroskie dzieciństwo Robea Jeremiasza Cole’a dobiegało
właśnie końca, on jednak w naiwności swojej miał się za łowieka
ciężko doświadonego pez los, musiał bowiem siedzieć w domu
i pilnować młodszego rodzeństwa. Wiosną słońce pesuwało się
na tyle nisko, że promienie docierały pod okap stechy, toteż Rob
rozsiadł się z lubością na naganym kamieniu ped progiem. Ulicą
Ciesielską szła jakaś kobieta, omijając większe dziury w zrytej
nawiechni. Była to nędzna ulica, podobnie jak nędzna była
większość skleconych z desek domków, w których mieszkali
emieślnicy zajmujący się na co dzień stawianiem solidniejszych
budowli dla tych, którym się bardziej w życiu poszęściło.
Rob łuskał wesny groszek, starając się jednoeśnie nie
uszać z oka dzieciarni, za którą był odpowiedzialny pod
nieobecność matki. Sześcioletni Will i teroletnia Marian gebali
się w ziemi, chichoąc i szepąc sobie coś na ucho. Mały Jon,
nakarmiony do syta kleikiem i etelnie poklepany po pleckach,
leżał na owej skóe i gawoył z zadowoleniem. Sam oywiście
zniknął. Ten rytny siedmiolatek zawsze umiał się wyłgać
od roboty i Rob był na niego wściekły. Łuskał kciukiem groch
ze strąków, tak jak go nauyła matka, kątem oka obserwując
zbliżającą się kobietę. Była pulchna, w poplamionej sukni tak
Strona 9
głęboko wyciętej, że widać było uróżowane sutki wysoko
podniesionych piersi. Robe miał dopiero dziewięć lat, ale jak
każde londyńskie dziecko umiał rozpoznać ladanicę.
– Te, mały! Czy to dom cieśli Nataniela, co go zwą Cole?
Spojał na nią wilkiem. Zdaało się już, że takie kobiety
pychodziły do ojca. Na szęście ojciec wybrał się szukać pracy,
a matka poszła odnieść hay, dzięki emu obejdzie się bez
nieuchronnej kłótni.
– A kto pyta? – burknął.
– Pysłała mnie jego żona. Jest w potebie.
– Nie rozumiem. Jak to: w potebie? – Zręne palce Roba zawisły
w powietu.
Ladanica pyjała mu się chłodno, wyuwając jego wrogość.
– To twoja matka? – ytała.
Kiwnął głową.
– Zaęła rodzić i kiepsko to wygląda. Jest w stajniach Egglestana
py nabeżu. Lepiej poszukaj ojca. – Obróciła się na pięcie
i odeszła.
Robe rozejał się bezradnie.
– Sam!! – wasnął, le peklętnika oywiście nie było.
Pywołał więc następnego w kolejce Wilhelma, każąc mu zająć się
młodszym rodzeństwem, a sam co sił w nogach pobiegł do domu
cechowego.
Gdyby tak wieyć temu, co ludzie gadają, należałoby okyknąć
rok Pański 1021 – rok ósmej ciąży Agnieszki, żony cieśli Nataniela –
rokiem Szatana. Obfitował w line klęski i złowróżbne znaki. Już
popedniej jesieni siarysty mróz skuł eki i zwaył zbiory.
Potem adły desze, jakich dotąd nie bywało, powodując
gwaowną odwilż, i wysoka fala runęła Tamizą znosząc mosty
i domy. Z nieba adały gwiazdy, zostawiając jasne ślady
Strona 10
na nocnym firmamencie, a na dodatek jesze ukazała się kometa.
W lutym zatęsła się ziemia. Podobno gdzieś piorun trafił
w krucyfiks, utrącając głowę Chrystusa. Ludzie szeptali, że Bóg
i jego święci śpią. Pewne źródło pez ty dni tryskało krwią,
a po leśnych uroyskach pokazywał się diabeł.
Agnieszka zabroniła najstarszemu synowi dawać wiarę tym
pogłoskom, le na wszelki wypadek pykazała mu również prędko
się peżegnać, gdyby zobaył lub usłyszał coś niezwyajnego.
O, tego roku ludzie nie mieli za co dziękować Bogu. Zbiory się nie
udały i głód zajał im w oy. Nat pez tery miesiące z górą nie
zarobił ani grosza. Tylko dzięki hafciarskim zdolnościom Agnieszki
mieli co włożyć do garnka.
Tuż po ślubie, niepytomnie w sobie zakochani, wieyli, że mają
ped sobą świetną pyszłość. Nataniel od sześciu lat był
eladnikiem, a weśniej drugie tyle terminował w cechu.
Planował, że gdy tylko zda egzamin mistowski i zanie pracować
na własny rachunek, rychło się wzbogaci. W cechu jednak
awansowało się powoli, a starszyzna tak surowo oceniała każdą
pracę, jakby sam król miał z niej koystać. Na dodatek asy były
ciężkie i niewielu stać było na budowę domu. Gdzie się miał
wykazać? Nataniel powoli tracił wiarę i w końcu dał za wygraną.
Zależeli od cechu, ale cech ich zawiódł. Wielu cieśli co dzień
słyszało to samo: że nie ma dla nich pracy. Szukali pociechy
w trunku; zawsze się znalazł dzban zaprawionego pimentem miodu
albo wina. Podochoceni, rowadzali sobie ladanicę i brali ją
po kolei. Agnieszka wiedziała o tym od innych żon, le mimo
zdrad Nataniela nie odmawiała mu swego ciała, gdyż podobnie jak
on lubowała się w rozkoszach łoża. On zaś etelnie ełniał
mężowską powinność i wkrótce po porodzie znów ynił ją
Strona 11
bemienną – dopiero gdy zbliżał się jej as, zaynał znikać
z domu.
Tak y owak ponure pepowiednie ojca Agnieszki ełniły się
niemal co do słowa. Kiedy córka już z buchem brała ślub
z młodym cieślą, który zjawił się w Watfordzie, by postawić
stodołę, Walter Kemp stwierdził goko, że gdy baba ma za dużo
w głowie, niechybnie zejdzie na złą drogę.
Walter jako pierwszy z Kempów osiadł na roli. Od Etelreda
z Wesseksu dostał kawałek ziemi w nagrodę za służbę zbrojną.
Agnieszkę oddał na naukę do klasztoru, chcąc dobe wydać ją
za mąż. (Każdy bogaty ziemianin potebował ądcy biegłego
w piśmie i rachunkach, a komuż mógł bardziej zaufać niż żonie?)
Jednakże nadzieje Waltera ełzły na niym. Jego córeka, jego
pociecha, dała się uwieść byle łachude, pybłędzie nie wiadomo
skąd. Ech, gdybyż miał syna! Zmarł w zgoknieniu, a ziemię zabrał
z powrotem król za zaległe podatki.
Pięć ędzonych w klasztoe lat było najszęśliwszymi w życiu
Agnieszki. Zakonnice nosiły ksztane ciżmy, habity z dobrej wełny
i cieniutkie welony. Nauyły ją ytać i pisać, trochę łaciny
niezbędnej do modłów, a ponadto kroju, szycia niewidonym
ściegiem i pięknego płaskiego hau, zwanego pez cudzoziemców
angielskim. I oto dzięki niegdysiejszym ambicjom ojca właśnie te
„dyrdymały”, których się nauyła od zakonnic, dziś żywiły całą jej
rodzinę.
Tego ranka długo się zastanawiała, zanim wyszła z domu. Jej as
się zbliżał; była już bardzo ociężała. Ale iżarnia świeciła pustkami,
należało kupić choćby mąki i kaszy, a na to teba było pieniędzy.
Skońyła właśnie hay dla kupca z drugiego begu eki. Owinęła
je starannie i podreptała w stronę mostu.
Strona 12
Nad Tamizą jak zawsze kłębił się tłum junych zwieąt i tragay
penoszących towar z pepastnych magazynów na okręty, których
maszty kołysały się py nabeżu na podobieństwo targanego
wichrem lasu. Otoył ją głośny gwar, ożywy niym desz
podas suszy. Mimo wszystkich strapień była wdzięna mężowi
za to, że zabrał ją z Watfordu. Uwielbiała miasto.
– Ty suy synu! Oddawaj pieniądze, ale już! – Rozwścieona
pekupka weszała na kogoś, kogo Agnieszka nie mogła dojeć.
Śmiech latał się z różnojęzynym gwarem, pekleństwa padały
gęsto, le bez złości.
Minęła obszarpanych niewolników taszących na statek ciężkie
kęsy żelaza. Psy obszekiwały uginających się biedaków, pot rosił
ich ogolone głowy. Od niemytych ciał bił osnkowy odór,
mieszając się z metaliną wonią. O wiele pyjemniejszy zapach
unosił się nad wózkiem, py którym jakiś łowiek zachwalał
paszteciki z mięsem. Ślina napłynęła Agnieszce do ust, le miała
w mieszku tylko jednego miedziaka, a w domu głodne dzieci.
– Paszteciki! Pasztety! – wołał pekupień. – Gorące i smakowite
jak gech!
W słońcu nabeże pachniało żywinym drewnem i smołą, którą
napuszano liny. Agnieszka położyła rękę na buchu. Ona także
nosiła w sobie ąstkę moa. Pływało w nim jej dziecko, kołysząc
się jak te statki. Na rogu ulicy grupka żeglay z kwiatami
zatkniętymi na apkach wywaskiwała rośną piosenkę; tej
muzykanci pygrywali im na piszałce, bębenku i harfie. Kiedy ich
mijała, zauważyła mężyznę w sile wieku opaego o wóz
wymalowany w dziwne, zdobne gwiazdami sylwetki ludzi
i zwieąt. Rzednące włosy miał ciemne jak i brodę, twa rumianą
i wyrazistą; byłby pewnie pystojniejszy od Nataniela, gdyby nie
tusza: dźwigał ped sobą buch równie wielki jak ona. Co dziwne,
Strona 13
ten pękaty bęben nie wydawał się wstrętny, raej rozbrajający.
Znamionował łowieka żyliwego dla bliźnich i aż nazbyt
rozkochanego w urokach życia. W niebieskich oach grubasa
migotały filuterne ogniki, którym towayszył lekki uśmiech
błąkający się po wargach.
– Pójdź do mnie, moja ślina! – wykyknął.
Rozejała się zaskoona, le w pobliżu nie było żadnej innej
kobiety. Fuknęła z obueniem. Normalnie zmroziłaby wzrokiem
hultaja i więcej się nie obejała, ale mając poucie humoru
doceniała je u innych, on zaś miał go w nadmiae.
– Niebo mi cię zesłało. Oddam za ciebie życie! – zawołał za nią.
– Już nie teba! – zaśmiała się. – Chrystus oddał życie za nas
wszystkich!
Uniosła dumnie głowę, wyprostowała plecy i podtymując ręką
wzdęty buch odeszła kołysząc się zalotnie w biodrach. Już dawno
nikt jej nie uwodził nawet żaem, toteż bzdurna pogawędka
znanie podniosła ją na duchu. Wciąż uśmiechnięta pepychała się
dalej ulicą Nadeną. Blisko Puddle Dock nagle chwyciły ją bóle.
– Matko Boska... – wyszeptała.
Ból zaął się w podbuszu, le rozdarł całe ciało, zaćmił jej
umysł i odjął władzę w nogach. Osunęła się na bruk, ując,
że odchodzą wody.
– Na pomoc! – zawołała. – Niech mi ktoś pomoże!
Zlecieli się gapie, londyńska gawiedź zawsze łasa widowiska.
Widziała wokół ich nogi; twae jak pez mgłę. Jęknęła.
– Odsuńcie się, psubraty – warknął pachołek rozwożący piwo. –
Baba nie ma ym oddychać. I dajcie łowiekowi zarobić na chleb,
zabiecie ją z ulicy, bo nie pejadę wozem!
Zanieśli ją gdzieś, gdzie było ciemno, zimno i śmierdziało gnojem.
Po drodze ktoś skradł jej hay. W mroku poruszały się masywne
Strona 14
ksztay, dało się słyszeć głośne rżenie i ostre stuknięcie kopyta
o deskę.
– Gdzie, do licha?! Kogo mi tu wnosicie? – awanturował się niski
szerbaty bucha. Agnieszka poznała jego głos: należał
do właściciela stajni. Jakoś rok temu Nat poprawiał mu tu boksy.
– Mistu Egglestan! – wyjęała. – Jestem Agnieszka, żona cieśli
Cole’a, znasz go pecież!
Po tway grubasa pemknął błysk rozpoznania, a w ślad za nim
kwaśny grymas – uświadomił sobie, że nie może jej wyucić.
Ciekawscy tłoyli się we wrotach za jego plecami.
– Błagam... – szepnęła. – Niech się ktoś zlituje i rowadzi mojego
męża.
– Nie mogę zostawić stajni – mruknął Egglestan. – Musi iść kto
inny.
Nikt z gapiów się nie odezwał. Agnieszka z trudem rozsupłała
mieszek i wyjęła miedziaka.
– Błagam... – powtóyła.
– Ja ełnię cheścijański obowiązek – zgłosiła się skwapliwie
jakaś kobieta, sądząc z wyglądu, ulinica. Jej palce zacisnęły się
na monecie jak szpony.
Ból był nie do zniesienia, choć pecież z latami nawykła
do porodów, każdy następny był szybszy i łatwiejszy. Urodziła
pięcioro, dwoje poroniła, ale nawet te żywe wyskakiwały z łona jak
śliskie ziarnka groszku. Nigdy dotąd jej tak strasznie nie bolało.
Święta Agnieszko, modliła się w duchu, z trudem znajdując słowa,
święta Agnieszko, womożycielko jagniąt, zmiłuj się nade mną...
Zawsze modliła się do swej patronki i za każdym razem święta
Agnieszka pychodziła jej z pomocą, ale ósme dziecko tkwiło
w niej jak olbymi kolasty op.
Strona 15
Jej kyk zwrócił uwagę pechodzącej akuszerki. Podchmielona
starucha zajała do stajni i stekiem złoeeń pepędziła gapiów.
Stanęła nad Agnieszką, patąc na nią z niesmakiem.
– Te peklęte chłopy położyły cię w gównie – sarknęła.
Penosiny nie miały sensu; wszędzie było równie brudno.
Położna zadarła ódnice Agnieszki powyżej pasa, odgarnęła
cuchnącą słomę ed rozwaego łona i wytarła ręce
w poplamiony fauch. Następnie wydobyła ze swojego tobołka
garnuszek smalcu ciemnego od krwi innych kobiet
i nasmarowawszy nim ręce wsunęła najpierw dwa palce, potem
ty, a potem całą dłoń do pochwy rodzącej, która wyła już jak
zwieę.
– Boleć to dopiero będzie, gołąbko – stwierdziła po chwili,
smarując sobie pedramiona aż do łokci. – To maleństwo jak rosło
ci w buchu zwinięte w kłębek, tak i postanowiło wyjść. Zadkiem
napód.
2
W cechu
Uświadomiwszy sobie, że musi znaleźć ojca, Robe skręcił
do domu cechowego, każde bowiem emieślnie dziecko
wiedziało, gdzie w razie poteby ma szukać pomocy.
Stary dom o ścianach z szachownicy bali wypełnionych plecionką
i pokrytych grubą warstwą tynku, który co parę lat teba było
odnawiać, znajdował się py końcu ulicy Ciesielskiej.
W pestronnej izbie, na prostych ławach py stołach zbitych pez
cechowych towayszy, siedziało kilkunastu mężyzn w skóanych
kaanach, z naędziami poutykanymi za pas. Byli wśród nich
Strona 16
sąsiedzi i łonkowie „dziesiątki” Nata Cole’a, ale jego samego nie
zastał.
Dla londyńskich emieślników cech był wszystkim –
pośrednictwem pracy, apteką, pedsiębiorstwem pogebowym,
kółkiem towayskim, ośrodkiem pomocy w okresach bezrobocia,
sądem rozjemym, a także rygorystyną władzą polityną
i moralną. Cieśle zorganizowani byli w tery setki, z których każda
liyła dziesięć dziesiątek. Te zbierały się oddzielnie w mniejszym
gronie. Dopiero gdy któryś z łonków dziesiątki zmarł, pewlekle
zachorował lub na stałe opuścił Londyn, pyjmowano do niej
nowego towaysza – zwykle ośród oekujących synów
łonków cechu. Rozstygające słowo miał zawsze starszy,
rawujący w cechu władzę bliską monarszej. W owym asie
starszym londyńskich cieśli był Ryszard Bukerel i do niego właśnie
udał się Rob.
Bukerel miał pochyłe ramiona, jakby zgarbił się pod bemieniem
odpowiedzialności. Zdawał się wyciosany z arnego dębu: włosy
miał arne, oy barwy dębowej kory, nosił obcisłe poki, suknię
i kubrak z wełny ufarbowanej w łupinach oecha na ciemny brąz.
Twa, ogoałą py budowie setek domów, także miał ciemną jak
mocno wyprawiona skóra. Niego nie robił pochopnie. Teraz
z rozwagą wysłuchał Roba.
– Nie ma tu Nataniela, chłope.
– Nie wiesz, mistu, gdzie go szukać?
Bukerel zawahał się.
– Poekaj – ekł po chwili i podszedł do siedzących mężyzn.
Do Roba doleciały tylko oderwane słowa i pełne zgorszenia
fuknięcie starszego: – Z tą suką?
Wróciwszy do chłopca, mist Bukerel powiedział:
Strona 17
– Pędź teraz do matki. Wiemy, gdzie jest Nataniel, rowadzimy
go na miejsce.
Rob wybąkał podziękowanie i pobiegł dalej kluąc między
ciężkimi wozami, omijając pijaków i pepychając się pez tłum.
Po drodze ostegł młodego Tite’a, zwanego w okolicy Szylem,
swego zawziętego wroga, z którym w ubiegłym roku tykrotnie
miał ciężką peprawę. Szyl z dwójką sobie podobnych szurów
poowych dokuał właśnie pracującym na nabeżu niewolnikom.
Nie próbuj mnie zatymać, pomyślał chłodno Rob, bo cię zabiję.
Nie próbuj... Pewnego dnia zabiję także ojca. Co za bydlak.
Jeden z trójki wskazał go palcem, ale Rob już był daleko. Kłuło
go w boku, mimo to nie zwalniał. Bez tchu wpadł do stajni
Egglestana, gdzie zobaył nieznajomą staruchę, która owijała
w płótno nowo narodzone dziecko. Wokół śmierdziało końskim
nawozem i krwią. Matka leżała na zgnojonym klepisku, oy miała
zamknięte, twa bladą. Zdumiało go, jaka jest mała.
– Mamo!
– Jesteś jej synem? – odezwała się stara.
Skinął głową, ledwie dysząc. Akuszerka kaszlnęła i lunęła
na ziemię.
– Teraz musi sobie biedaka odpoąć – powiedziała.
Ojciec pyjechał wozem pożyonym gdzieś pez mista
Bukerela. Rob nawet na niego nie ojał. Towaysze ciesielscy
wymościli wóz słomą i penieśli nań położnicę, a następnie
zawieźli ją do domu wraz z maleńkim chłopakiem, który
na chcie miał otymać imię Roger. Ilekroć w domu pojawiało się
niemowlę, matka pokazywała je rodzeństwu z radością i dumą.
Teraz jednak leżała bez ruchu jak kłoda, patąc na poszyty stechą
strop. W końcu Cole poszedł po sąsiadkę.
– Nie da rady nawet karmić dzieciaka – żalił się jej po drodze.
Strona 18
– Może jesze wydobeje – pocieszyła go wdowa po cieśli
Lanningu. Na szęście słyszała o mamce i zaniosła do niej dziecko
ku wielkiej uldze Roba. Dość miał roboty py pozostałej wórce.
Jon, pyuony już do ystości, bez nadzoru matki natychmiast
znów zaął się moyć.
Ojciec pesiadywał teraz w domu. Rob adko go zagadywał
i starał się raej schodzić mu z drogi. Brak mu było codziennej
matynej kątaniny, tęsknił za lekcjami, jakie co dzień mu dawała.
W peciwieństwie do księży od Świętego Botulfa nie karała go
za błędy, a śmiali się py tym tyle, że nauka była świetną zabawą.
Nie znał drugiej osoby mającej w sobie tyle ciepła i ułości co jego
matka.
Opiekę nad malcami scedował na Sama, pykazawszy mu
zabawiać ich poza domem. Wieorem Marian z płaem upomniała
się o kołysankę. Utulił ją, nazwał piękną panną, a potem rad nierad
śpiewał o puchatych królikach i małych ptaszkach w gniazdku,
dziękując Bogu, że nie słyszą tego chłopaki z pou. Dziewynka
miała krągłą buzię i w ogóle była pulchna; podobno – jak mówiła
mama – po Kempach, od których wzięła i inne cechy, łąnie
z rozdziawianiem ust podas snu.
Nazajut twa Agnieszki wreszcie nabrała kolorów, ale nie był
to zdrowy rumieniec. Miała gorąkę. Targały nią dresze, mimo
że ponakrywali ją ym się dało.
Teciego dnia rano, podając matce wodę, Rob dotknął jej tway
i peraził się, tak była rozpalona. Dyszała ciężko, z ust bił jej
pykry zapach. Pogłaskała go po dłoni.
– Mój dzielny synek... – wyszeptała. – Mój mały mężyzna...
Kiedy wziął ją za rękę, doznał wstąsu: nagle uświadomił sobie,
co się stanie. Pouł, jak włos jeży mu się na głowie. Skamieniały
ze zgrozy, chciał kyknąć, zapłakać, le nie zdołał. Nawet łowiek
Strona 19
dorosły osłupiałby wobec tak wyrazistego peucia, a on był
pecież ledwie chłopcem. Kurowo ścisnął dłoń matki, mimo woli
rawiając jej ból. Dostegł to ojciec i oywiście dał mu po łbie.
Na drugi dzień rano już nie żyła.
*
Nataniel płakał. Dzieci nigdy dotąd nie widziały go takim, zbiły
się więc w gromadkę, łoszone i blade. Nie dotarło do nich jesze,
że matka odeszła na zawsze.
Pogebem zajął się cech. Żony zamieszkałych w sąsiedztwie
emieślników pyszły umyć zmarłą i pyosobić ją
do pochówku. Dawniej odnosiły się do niej nieufnie, twierdząc,
że zadziera nosa, teraz jednak gotowe były jej wybayć nawet
umiejętność ytania i pisania. Naznosiły rozmarynu; Rob do końca
życia znienawidził ten zapach. W innych, lepszych asach
mężyźni pybyliby dopiero wieorem, po pracy, le dziś wielu
nie miało żadnego zajęcia, uwali więc py zwłokach wraz
z kobietami. Hugo Tite, ojciec Szyla (mimo różnicy wieku łudząco
doń podobny), złożył im wizytę jako pedstawiciel nieformalnej
grupy zaopatrującej w trumny zmarłych łonków cechu.
Z rozmachem klepnął wdowca w plecy.
– Mam zapasik twardych sosnowych desek. Resztki z karmy
Bardwella, stawialiśmy ją w zeszłym roku, pamiętasz? Piękne
drewno, będzie z niego zacna trumna dla twojej małżonki.
Hugo był nisko kwalifikowanym wędrownym cieślą i Cole
traktował go dość pogardliwie. Rob na własne uszy słyszał nieraz,
że Tite nie umie nawet zadbać o naędzia. Teraz wszakże Nataniel
pokiwał tępo głową i sięgnął po dzban.
Cech zapewnił żałobnikom obfitość jadła i trunku, tylko bowiem
na stypie można było swobodnie sobie pofolgować. Był zatem
Strona 20
jabłenik, piwo jęmienne i słodowe, morwowe wino nazywane
moratem, pitny miód i jego koenna odmiana zwana meteglinem,
a pede wszystkim wierny druh i pocieszyciel cieśli – piment.
Towaysze pynieśli pęki pieonych kuropatw i pepiórek,
zające oraz inną dziyznę, wędzone śledzie, świeżo złowione
pstrągi i płastugi, a także wiele bochnów chleba.
Członkowie cechu zobowiązali się złożyć po dwa pensy
i pekazać zebraną sumę na biednych w intencji świętej pamięci
Agnieszki. Wybrali ośród siebie paru, któy wykopali grób,
i tych, któy ponieśli trumnę do kościoła. Probosz od Świętego
Botulfa z roztargnieniem odśpiewał mszę i polecił zmarłą łasce
Jezusowej, a towaysze cechowi odmówili za jej duszę dwa
psalmy. Pochowano ją pod młodym cisem.
W trakcie pogebu parę niewiast zagało strawę i pygotowało
stypę. Wszyscy siedli do uty, która trwała kilka godzin, śmierć
sąsiadki bowiem pozwoliła innym wreszcie najeść się do syta.
Lanningowa usiadła py dzieciach zmarłej, demonstracyjnie
podsuwając im co lepsze kąski i tuląc pemocą do swoich obfitych,
skropionych pachnidłem piersi. Ale kiedy Willowi zrobiło się
niedobe, to Rob wyprowadził go za dom i Rob go podtymywał,
gdy malcem targały torsje. Wdowa ograniyła się do pogłaskania
go po głowie i oekła, że to z żalu po matce. Rob skłonny był raej
podejewać jej ecjały i do końca stypy tymał rodzeństwo z dala
od marynowanego węgoa.
Oywiście rozumiał, ym jest śmierć. Nieraz jednak
uświadamiał sobie, że eka na powrót matki. Wcale by się nie
zdziwił, gdyby weszła do izby niosąc kosz zakupów z targu albo
i pieniądze od handlaa zza mostu.
– Czas na dawne dzieje, Rob. Jakie to ludy sześć wieków temu
najechały Brytanię?