7126
Szczegóły |
Tytuł |
7126 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7126 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7126 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7126 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kulka z chleba
Jan Jakub Kolski
WARSZAWA 1998
Ilustrowa�a
Mira �elechower-Aleksiun
Ilustracje na obwolucie, ok�adce i wyklejkach Mira �elechower-Aleksiun
Projekt ok�adki, obwoluty, wyklejki, karty przedtytu�owej i tytu�owej Maciej Sadowski
Zdj�cie na skrzyde�ku obwoluty Witold Chomi�ski
Redaktor Katarzyna Merta
Redaktor techniczny Joanna Krawczykiewicz
Korekta
Barbara Wi�niewska
Wies�awa Wiszniewska
Warszawa 1998 � Copyright by Wydawnictwo Ksi��kowe
�Tw�j STYL�, Warszawa 1998
ISBN 83�7l63�093�X
Wydawnictwo Ksi��kowe �Tw�j STYL�
Warszawa 1998
wydanie pierwsze
�amanie: �Enterek�, Warszawa
Druk i oprawa: Zak�ad Poligraficzno�Wydawniczy POZKAL, Inowroc�aw
Marquez wsta� o pi�tej rano. Lubi� patrze� na mg��. Po prostu. Zreszt� o tej godzinie cykady nie brzmia�y jeszcze tak sucho, a i oddycha�o si� o pi�tej rano lepiej ni� na przyk�ad o dziesi�tej. Wi�c oddycha� raz za razem, cieszy� oczy czym si� da�o i nie podejmowa� �adnych postanowie� � ani na ten ani na nast�pne dni.
� No, chyba �e si� potkn� o pi�ro i kawa�ek papieru. Wtedy napisz� co�. Byle co. Par� g�wnianych zda�. Najlepiej przed �niadaniem.
Ostatnie �niadania, co by nie jad� �wzdyma�y mu brzuch. Licho wie dlaczego?
� Staro��... Po prostu staro�� � przyzna� si� po cichu. Czas wraca� do Aracataki.
Nie pomaga�y nawet masa�e Conchity To znaczy� pomaga�y, ale na co innego.
� Znam masa� tybeta�ski i kurewski. Pisz� doktorat o panu � tak si� przedstawi�a kilka lat temu.
Starzec a� si� u�miechn�� do wspomnie�, do pierwszego razu, kiedy pod r�k� Conchity o�y� na nowo.
� Tylko ten doktorat po choler�? Co innego masa�e. Te powi�kszaj� wiedz� o �wiecie.
Tak my�la� Marquez.
Tymczasem mg�a podnios�a si� odrobin�. Nie na tyle jednak, by uwolni� cykady od wielkiego napi�cia. Ka�dego dnia nieodwo�alnie zmaga�y si� cykady z odwiecznym pytaniem: czy s�o�ce zdo�a je osuszy� na tyle, by nie przyklei�y si� do samych siebie?
St�d zreszt� � zdaje si� � �wzi�� si� ten upojny d�wi�k, podniecaj�cy kochank�w bardziej ni� proszek z gurany � ze strachu cykad.
� Tak m�g� my�le� Marquez. Tak mog�o by� � powiedzia� do siebie Stanis�aw Muskat, pisarz.
Obudzi� si� o dziesi�tej rano, pi�� godzin po Marquezie, i jako pierwsze wypowiedzia� te w�a�nie s�owa. W chwil� po nich, podj�� twarde postanowienie o napisaniu powie�ci.
� Tak, teraz napisz� powie��. Do�� ju� tych zamach�w na rzeczy ma�e. Upycham w nich ponad miar� � to to, to tamto. Nie mie�ci si� wszystko, bo jak ma si� zmie�ci�? Zreszt� ba�em si�, a teraz si� nie boj�. Nie. G�wno prawda. Boj� si� tak samo.
Cienka ksi��czyna dawa�a wi�cej bezpiecze�stwa. Kto� czyta� j� na raz, nie odk�ada� na chwil� spokojniejsz�, jak si� odk�ada kolubryny z dwudziestu arkuszy drukarskich. Nie wraca�, nie zamy�la� si�...
Ale, co tam. Przysz�a pora na wi�ksze pisanie. Dojrza�o to co�, co dojrzewa. Na�ci��y�o to co� tak bezbrze�nym ci�arem, �e jak nie zaczn� pisa�, to zaczn� rzyga�.
To co�. Czy si� nazywa? Czy ma kszta�t, d�onie z palcami? Ma, jak ka�da �miertelnie zaniechana mi�o��. �miertelnie, to znaczy tak, �e jak si� jej na co� nie przerobi, to si� umrze. Po prostu.
Ten bana�: umar� z mi�o�ci. Jak takiego opisa� na cmentarzu? Jakim kamieniem przycisn��, �eby nie obnosi� po �wiecie tego pierdolonego p�kni�tego serca?
Napisz� tak: Na przyk�ad Heniek.
Trafi� do Prudnika do wojska. Nie mia� tych r�nych wujk�w pu�kownik�w, major�w, kochank�w matek czy si�str. Wi�c trafi� do pod�ego wojska, tak jak i ja trafi�em. Ja zreszt� po roku ucieczek. On � od razu, za pierwszym razem.
Niech to b�dzie pierwsza historia o �miertelnie zaniechanej mi�o�ci. Zaraz opowiem. Na razie wychodz� z mieszkania. Mam spakowan� walizk�, w niej za� konieczne �wi�to�ci: dziadkowy sztancownik z d�biny, do wyciskania kresek na kraw�dziach pask�w (dziadek by� rymarzem), wielki klucz od spichrza stoj�cego w Popielawskiej reszt�wce, i par� rzeczy, kt�rych nazw nie wolno wymienia�, bo nazywanie odejmuje im �wi�to�ci.
Za chwil� wsi�d� do auta i pojad�. Na jaki� czas zostawi� Elk� i syna. Poradz� sobie. Ela jest zaradna, kiedy akurat nie ma mnie pod r�k�. Ostatnio poradzi�a sobie z moim zakochaniem. Niby przysta�a na odej�cie, niby zrozumia�a i wzi�a cz�� winy na siebie.
� Rozumiem � m�wi�a. � To pi�kne, �e si� zakocha�e�. Naprawd� pi�kne.
Pociek�y �zy Elczyne. Ja si� �atwo daj� nabiera� na �zy. Ju� w pi�ciu �zach mo�na mnie utopi�. Tak zrobi�a�, Elu�. Utopi�a� mnie w swoich, a potem w moich �zach. Nawet nie zauwa�y�em, jak przyd�wiga�a� nowe kamienie, by mnie nimi przycisn��. Wi�c zosta�em jeszcze raz � niby z tob� i W�odziem, a tak naprawd� � zn�w tylko ze sob�.
Dotrzymuj� tak sobie towarzystwa jak umiem, ale prawd� m�wi�c, pierdol� ju� to.
A wi�c najpierw Heniek. Jak to opowiedzie�?
Dni przelatywa�y nam w wojsku, po wojskowemu. To znaczy idiotycznie. Rozrywali�my p�uca na porannych biegach, �arli�my g�wno na �niadania, obiady i kolacje. Mi�dzy tym � maszerowali�my, strzelali�my, �piewali�my: �S�o�ce spi�o z�ot� brosz� Prudnickiego nieba szmat�... czo�gali�my si�, pili�my kaw� z bromem, t�sknili�my za matkami, panienkami i pierdoleniem.
W ka�dy czwartek, ca�� kompani�, czyli setk� ch�opa, maszerowali�my do miejskiej �a�ni. Tam, w przedwojennym budynku, upychali�my si� po kilku w kabinkach. Kabinki by�y ma�e, wy�o�one drobnymi kafelkami, przytulne, poniemieckie. W tych poniemieckich kabinkach zmywali�my z siebie tygodniowy brud.
Potem przychodzi� czas na papierosa przed budynkiem i na popatrywanie dooko�a. To by�o najmilsze. Szczeg�lnie mi�e, od chwili kiedy zobaczyli�my Lu�k�.
Lu�ka nie by�a pi�kno�ci�. Mia�a najwy�ej metr pi��dziesi�t wzrostu, perkaty nosek, p�owe warkocze si�gaj�ce do ziemi, pionow� blizn� na lewej brwi, puco�owat� buzi�, niewielkie cycki i troch� krzywe nogi.
Do tego oczy.
Te by�y specjalne. Zapisane jak dziewczy�ski pami�tnik. Drobniutko. Czyta�o si� w nich od razu jak�� chorob� szukania. Oczy Lu�ki nie wyostrza�y si� na niczym ani na nikim. One szuka�y, szuka�y i szuka�y. Bez ustanku. By�y niebieskawe, do tego du�e i za�zawione.
Troch� ju� s�yszeli�my o Lu�ce. O jej nocnych pobywaniach w koszarach i reputacji najus�u�niejszej kurwy w tej cz�ci �wiata.
Opowie�ci by�y bajeczne. Podobno mia�a kurewsk� norm�, kt�r� wyrabia�a nawet w najbardziej niesprzyjaj�cych warunkach. Dwudziestu �o�nierzy na dziesi�� godzin nocy. Czasem nawet dok�ada�a do tego czterech, czy pi�ciu, kiedy usmarkani z p�aczu, b�agali o jaki b�d� numerek. Bra�a wtedy po dw�ch naraz. M�wi�o si� te� o �ruskiej gwie�dzie�, figurze, kt�r� uk�ada�a Lu�ka z pi�ciu wojak�w na niej, pod ni� i dooko�a niej. To by� popisowy kurewski numer. Jaki� kapral mia� nawet takie zdj�cie, ale poszed� z nim do cywila.
Tego dnia pod �a�ni� Lu�ka jak zwykle szuka�a czego� tym swoim niebieskawym szukaniem, a� doszuka�a si� He�ka. Pozna� to mo�na by�o po tym, �e w jednej chwili jej wzrok uspokoi� si�, a miejsce niedawnej choroby od razu zacz�a zajmowa� druga. T� by�a mi�o��.
Powiesili si� na jednej ga��zi, w nied�ugo po poznaniu. Niczego tam nie by�o po drodze od poznania do umierania. �adnego widocznego nasi�kania mi�o�ci�, �adnych znaczniejszych uniesie�. Heniek wr�ci� z �a�ni do koszar, jak wraca� w ka�dy czwartek. Potem ca�y tydzie� przewojowa� na tych g�wnianych poligonach. Jedyn� odmian� by�y kwadranse patrzenia w oczy Lu�ki. Kupowa� je od wartownik�w za papierosy. Jedna paczka �jeden kwadrans. Nawet palc�w nie mogli po��czy� w te mi�osne minuty. Mur by� z pe�nej ceg�y, poniemiecki i tylko tu czy tam mia� jak�� znaczniejsz� dziurk�. Starcza�o tego na patrzenie w oczy, szeptanie zakl��. Na wielk� mi�o��.
Wreszcie przyszed� czwartek, a z nim wymarsz do �a�ni.
Darmo Heniek czeka�. Lu�ka nie przysz�a.
Prawda odkry�a si� nast�pnego dnia.
Stare wojsko wzi�o sobie Lu�k� do pierdolenia. Do�� mieli jej nowego obyczaju, przy kt�rym nie rozk�ada�a n�g. Zapakowali kurw� do ci�ar�wki i powie�li za miasto. Dwudziestu sze�ciu ch�opc�w. Zap�acili papierosami. Z ca�ego serca.
Ledwo sta�a mikruska, kiedy przysz�a pod mur, �eby popatrze� w He�kowe oczy. Przerzuci�a przez wysoko�� dwadzie�cia sze�� paczek papieros�w. Tyle kwadrans�w chcia�a patrze�. Ale nie usta�a. Zemdla�a z wyczerpania.
Tej nocy Heniek uciek� z wojska. Tej nocy Lu�ka znikn�a z miasta. Ich los poznano dopiero nast�pnej wiosny, kiedy sierp�wki zebra�y si� do uk�adania gniazd.
Za Prudnikiem nad rzek� sta�y lipy. Mocarne jedna w drug�. Tam sobie znale�li miejsce. Wysoko, wysoku�ko. Przez najwy�sz� ga��� przerzucili wojskowy pas He�ka. Na jego ko�cach powyplatali p�tle z Lu�czynych obci�tych warkoczy, powk�adali w nie g�owy i wolno, wolniusie�ko � spu�cili si� z ga��zi. Celowali chyba, tak �eby bro� Bo�e nie straci� si� ze wzroku ani na chwil�. Nie zmarnowa� ju� nigdy �adnej sekundy patrzenia. I uda�o si�.
Tla�a odzie�, przypala�o s�o�ce, sieka� deszcz, przelatywa� ptak, przysiada� na pierwszej g�owie z brzegu, sra� pod siebie, odlatywa�, ubywa�o mi�sa w cia�ach, wysycha�y kiszki, lecia�y w d� trupie robaki, sypa� �nieg, wiesza�y si� sople na ko�ciach spojonych suchymi �ci�gnami. A� zosta�y na drzewie dwa �mieszne szkielety przyobleczone w resztki ubrania. W klatkach �eber t�uk�y si� poruszane wiatrem dwa ztrupiesza�e serca.
B�g jeden wie, jak d�ugo mogli tak na siebie patrze�. Wiadomo, �e wojsko daje na pasy najlepsze sk�ry, a i warkocze Lu�ki by�y dobrego gatunku. Sto, mo�e dwie�cie lat?
Patrzenie sko�czy�o si� po roku, bo jaka� pierdolona sierp�wka wybra�a sobie lip� wisielc�w. Akurat t�, a nie inn�. Wymo�ci�a sobie gniazdo w Lu�czynej piersi i zabra�a si� do znoszenia jaj. Kiedy na �wiat przysz�y m�ode i zacz�y po�era� znoszone im robaki, Lu�ka lekko przewa�y�a. Kt�rego� ranka, poci�gn�a za sob� He�ka. Trupy spad�y na poln� drog�. Ko�ci pomiesza�y si� na zawsze.
No to opowiedzia�em histori� o He�ku i Lu�ce. Ta historia ma dalszy ci�g. Bardzo dalszy.
Lu�ka... Czy mi kogo� nie przypomnia�a, tam pod �a�ni�? A ja? Czy nie wyda�em si� jej do kogo� podobny? Kto to wie?
Prawda pomiesza�a si� z g�wnem, tak jak ko�ci Lu�ki z ko��mi He�ka. Ju� i tak za du�o o tym powiedzia�em. Teraz przestaj� m�wi�, bo doje�d�am na miejsce.
Akurat wypatruj� kogo� na horyzoncie. Horyzont zawsze niesie dobr� nadziej�. Rzeczy s� ma�e i nie wiadomo w co si� powi�ksz�. Je�eli jeste� dobrym cz�owiekiem, wierzysz, �e powi�ksz� si� w rado��, dla tych kt�rych kochasz. Je�li jeste� tylko dupkiem, nie wierzysz w horyzont w og�le.
W�a�nie po wiotkiej kresce idzie jaki� cz�owiek. Ci�eje nad nim niebo. Cz�owiek jest daleko, bo tak musi akurat by�. Idzie ze spuszczon� g�ow�, staje, pochyla si� i prostuje na nowo. Pewnie podni�s� gar�� ziemi i teraz sprawdza, czy wystarczaj�co t�usta, by latem ud�wign�� pszenic�.
Patrz� na niego i gadam przed siebie.
To powiedziawszy, Stanis�aw zamilk�. Postanowi�, �e wypowiedziane s�owa by�y ostatnimi, cho� od razu wiedzia�, �e nie dotrzyma postanowienia. �e z�amie je przy kapliczce.
� Za du�o m�wi�... � powiedzia� du�o wcze�niej.
Kapliczka sta�a na miejscu. Po�r�d p�l, bokiem do drogi � sta�a jak nale�y. Kapliczka ur�gowisko, kapliczka wyrzut sumienia, kapliczka ratunek wszechmog�cy.
Stanis�aw westchn�� z ulg�.
� Chwa�a Bogu. Chwa�a Bogu, �e sioisz, dobra, m�dra, nieprzemijaj�ca. Chwa�a Bogu. B�d� mia� od czego zaczyna�... W�a�nie od ciebie zaczn� � poprawi� si� po chwili.
Sta� na kamienistej drodze schodz�cej do kawa�ka �wiata zwanego Glinnikiem. By�a brudna wiosna. Z pola na pole przelewa�a si� woda. Nie poznawa�a si� na drodze, nie bra�a jej serio. Wali�a strumieniem jak si� patrzy.
Taka wiosenna woda p�ynie szczeg�lnie. Kto ma serce ze wsi, nasi�ka ni� na zawsze. Stanis�aw mia� serce. Sta� po kostki w wiosennej polnej wodzie i zn�w p�aka�.
� Zaczn� od kapliczki � upewnia� si� przez �zy � a kiedy ju� si� ni� naciesz�, wtedy pomy�l� o tobie.
Nie poci�gn�� dalej s��w. Uzna�, �e tyle ich wystarczy. �e jak na cztery godziny stania w wodzie i tak powiedzia� du�o. Ucieszy� si� nawet, �e zaczyna obywa� si� bez m�wienia do siebie. Reszt� postanowi� napisa�, kiedy ju� zabierze si� do powie�ci. Ruszy� z miejsca. Podszed� do kapliczki, schyli� si� po patyk i napisa� nie rozumiej�c dlaczego to robi: �WSZYSTKO NIEPOJ�TE �WIATA�.
Napis utrzyma� si� do nocy.
Stanis�aw spa� ju� od trzech godzin, kiedy pod kapliczk� pojawi� si� cz�owiek. By� to wychud�y, oko�o pi��dziesi�cioletni m�czyzna, z twarz� zapisan� czym� nie z tych stron. To by�a pi�kna twarz. Taka, jakich darmo szuka� w okolicach Popielaw. Kiedy� przyjecha� w to miejsce �yd z Izraela. Mo�e tylko on mia� r�wnie gorej�ce oczy i szlachetne czo�o, jak �w nieznajomy, kt�ry nieoczekiwanie pojawi� si� pod kapliczk�. Zreszt� nie zosta� d�ugo. Zamaza� napis Stanis�awa stop� obut� w dobre angielskie trzewiki, potem wr�ci� sk�d przyszed�.
Stanis�aw obudzi� si� w dobrym nastroju. T� noc przespa� tak dobrze, jak ma�o kt�r� noc w �yciu � z gadaniem ps�w za oknem, z mi�osnym ocieraniem lipowych ga��zi o dach. Z wszystkim co lubi�. Prawd� m�wi�c, tylko tu w niewielkim domu po dziadkach, stoj�cym pod bukowym lasem, zasypia� i budzi� si� bez trudu.
Buty ju� obesch�y. Stanis�aw wyj�� je z piecyka. Odsun�� fajerki. �ar trzyma� si� jeszcze, wystarczy�o przerusztowa� i dorzuci� par� �ywicznych szczapek. Ogie� strzeli� od razu...
Nawet godzina wstania u�o�y�a si� w jedno z zej�ciem chmur z nieba. S�o�ce zajrza�o przez okno. Zobaczy�o czterdziestoletniego m�czyzn�. M�czyzna sta� po�rodku izby. By� nagi, je�eli nie liczy� but�w na go�ych stopach.
Mia� jakie� sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu, mocne cia�o, za�wiadczaj�ce o uprawianych kiedy� sportach, troch� posiwia�e skronie, zielone, nieco zmatowia�e oczy i w�skie usta z nieznacznie opuszczonym lewym k�cikiem.
W jego twarzy by�o pomieszanie �wi�tych obraz�w z pospolitymi rysami Popielawskich ch�op�w. Trudno powiedzie�, �eby to by�a �adna twarz. Trudno nawet powiedzie�, �e odnajdowa�o si� w niej od razu dobro�, czy przynajmniej inteligencj�. Twarz Stanis�awa by�a taka, jak on ca�y � broni�ca dost�pu.
Tego dnia postanowi� nie rozgl�da� si� jeszcze po obej�ciu, nie naprawia� tego, co by�o do naprawienia i nawet nie zaczyna� pisania.
Ten dzie� przeznaczy� na spotkanie z Julka.
Julka, Julka... Jakby tak dobrze si� zabra�, tylko o niej mo�na by napisa� ca�� ksi��k�. Mia�a szesna�cie lat, kiedy Stanis�aw zobaczy� j� po raz pierwszy. To by�o chyba w Zacharzu, na wiejskiej zabawie.
Upiec szed� ju� na dobre. Wieczorami pachnia�o nagle zwilgotnia�ym zbo�em, kiedy mg�a dopada�a snop�w dosychaj�cych na polach.
Julka ta�czy�a ze starsz� siostr�. Tuli�y si� do siebie jak para kochank�w. Gra�a orkiestra, skrzypia�a pod�oga u�o�ona na placu przed remiz�. Przez siatk� zagl�da�y niedorostki, karmi�c oczy czym si� da�o, a ju� najbardziej pi�kn� Julka. A Julka ta�czy�a z zamkni�tymi oczami.
Tak si� u�o�y�o, �e odemkn�a sklejone powieki akurat wtedy, kiedy zauwa�y� j� Stanis�aw: Dopiero to czarnobrewe i czarnookie spojrzenie zrobi�o z Julki ca�o��, u�o�y�o si� w komplet z dumn� g�ow�, bia��, prawie prze�roczyst� sk�r�, drobnymi d�o�mi, meszkiem na karku, szczup�ymi �ydkami i p�cin� cieniutk� jak u konik�w z przedwojennych poczt�wek.
Julka spojrza�a tylko na chwil�, ale tej chwili starczy�o, by p�niej, w �rodku nocy, tarza� si� ze Stanis�awem, mieszaj�c po raz pierwszy sw�j pot z potem m�czyzny i swoj� dziewicz� krew z jego nasieniem. Nim to si� jednak sta�o, nim Julka posz�a za nim jak pies, starsza siostra, wzruszona czym� ponad miar�, lub mo�e podniecona ocieraniem o ciep�e cia�o tanecznej partnerki, pochyli�a si� do karku Julki, przylgn�a do niego ustami i zosta�a tak na d�ugo, do pierwszego p�aczu.
Pami�ci� tej nocy Stanis�aw karmi� si� jeszcze przez wiele lat.
To gwa�towne oddanie si� Julki, to ofiarowanie si� bez grzechu i bez granic, o�ywia�o nadziej� na mi�o�� bezinteresown�. Ile razy p�niej us�ysza�: �kocham ci� wypowiedziane przez siebie lub przez kobiet�, tyle razy pami�ci� Julczynych spazm�w podpiera� te nowe mi�o�ci jak struchla�e p�oty, a tak naprawd� grzeba� je od razu. Bo jak zr�wna� si� z oddaniem Julki? Jak si� zr�wna�?
Kt�ra z was wypisa�a p�niej zapa�czan� siark� na przedramieniu: �Kocham tylko Staszka�? Kt�ra je�dzi�a kulaw� damk� na sz�ste wsie i si�dme odpusty, by odci�ga� z p�aczem od innych dziewczyn i krzycze�: �zabij�, a nie oddam!�. Kt�ra czeka�a do �wit�w przed stodo�ami, kiedy siano w s�siekach nasi�ka�o zapachem innych kochanek?
A ty ostatnia. Czy posz�a� za mn� jak pies, nie wspominaj�c s�owem o strachu? Czy posz�a�, �eby tylko by� i by�, i nic wi�cej?
Stanis�aw przestraszy� si�. Zn�w m�wi� do siebie, cho� postanowi� nie m�wi�.
� Wida� jeszcze nie czas... � doko�czy� z odnowionym nagle l�kiem.
W pobli�e domu Julki trafi� dopiero dobrze po po�udniu. Wyjecha� wprawdzie zaraz po �niadaniu, ale po drodze nasz�a go my�l, by skr�ci� na �aznowski cmentarz.
� Odwiedz� groby dziadk�w � powiedzia� do siebie ostatni raz tego dnia.
Nie doszed� nawet do bramy, kiedy us�ysza� p�acz Kuside�ki. Pozna� od razu, bo w p�aczu staruchy us�ysza� ten niezno�ny ton zapami�tany z dzieci�stwa.
By� to przeci�g�y, wysoki, niemi�y d�wi�k, jaki zdarza si�, kiedy g�os nie trafia na przeszkod� w postaci z�b�w: Takim bezz�bnym g�osem nawo�ywa�a kiedy� Ku�side�ka stadko kur i przeklina�a ca�y �wiat za krzywdy doznawane od pijanego ch�opa. Jak kiedy�, tak i teraz, powtarza�o si� w p�aczu Kuside�ki przywo�ywanie Jezusa na �wiadka tych wszystkich nieszcz��.
Stanis�aw wychyli� si� zza murka. Zobaczy� staruszk� i zaraz od serca odesz�a mu twardo��. Kuside�ka by�a zaledwie ma�ym pochylonym przecinkiem. Kruszyn�, przepadaj�c� raz po raz za wi�kszymi od niej krzy�ami.
Dopiero teraz dos�ucha� si� prawdziwej rozpaczy w zawodzeniach kobiety.
Tak nie mog�a p�aka� po m�u. Kto zatem umar�?
Odpowied� znalaz� po godzinie, kiedy Kuside�ka zabra�a si� z cmentarza razem ze swoim p�aczem.
Podszed� do grobu i spojrza� na zdj�cie, ale jeszcze nim zr�wna� si� wzrokiem z owaln� porcelank�, wiedzia� kogo zobaczy.
Zobaczy� Tadzika Kusid�a, syna Kuside�ki, m�a Julki, o�enionego z ni� na wyra�n� pro�b� przyjaciela � Staszka Muskata.
� Tadzik nie �yje � pomy�la� tylko, pomny przyrzecze�, �e tego dnia nie odezwie si� ju� do siebie.
� Tadzik nie �yje. Czy to nie g�upie? G�upie jak cholera � os�dzi� w my�li.
D�ugo potem chodzi� nad rzeczk� za cmentarzem. Kr�ci�a si� rzecze�ka jak krowi ogon, a Stanis�aw razem z ni�. Wiedzia� teraz, �e je�eli pojedzie do Julki, to pojedzie do wdowy. A czy b�dzie umia� rozmawia� z wdow�? Czy w og�le b�dzie umia� rozmawia�?
Dom Julki stal w tej cz�ci Popielaw, kt�r� od zawsze nazywano Podrzek�. Sta� na ko�cu, prawie pod Olszow�. Nic nadzwyczajnego. Szary domek z ceg�y, czerwona obora i taka sama stodo�a, do tego jakie� przybud�wki, kt�re Tadzikowi s�u�y�y za �samotnie wynalazcze�. Tak je nazywa�, a co tam robi� naprawd� � nikt nie wiedzia�.
Kiedy� wyjecha� stamt�d traktorem �samopa�em�, zrobionym ze spalinowego silnika, s�u��cego zwykle do m�ocek. Je�dzi�o toto z hukiem i fasonem, a� raz nie da�o rady si� zatrzyma� i zabi�o B�ochowi krow�, traf chcia��cieln� we dwoje ciel�t. Taki przypadek! Wi�c Tadzik skasowa� �samopa��, po�y� jeszcze par� lat i nie wiadomo po co zmar� na serce.
Kiedy stara kobieta otworzy�a drzwi, Stanis�aw nie od razu pozna�, �e to Julka. Co� tam wprawdzie zosta�o w oczach, co� si� jeszcze tli�o w tych w�glikach spalaj�cych kiedy� na przelot, ale przecie� nieudacznie, jako� tak�za wszelk� cen�.
Julka wida� pozna�a po wyrazie twarzy te p�oche my�li Stanis�awa. Wszystkie naraz. Ale zamiast posmutnie� po kobiecemu, zamiast zawstydzi� si�, jak to przy�apane na zdradzie kobiety maj� w zwyczaju, przywo�a�a na twarz dobry u�miech i odezwa�a si� delikatnie.
� Postarza�am si�, co? Wejd� Stasiu. Akurat nic nie robi�am. Wejd� kochany... Wiem, postarza�am si�. No, co tam... ludzie si� starzej�...
Za chwil� usiedli do rozmowy.
� O Tadziku pewnie wiesz. Na serce. Teraz te�ciowa p�acze i p�acze. Chorowa�. Stale ta arytmia... Niby mo�na by�o leczy�, ale sam wiesz, do lekarza dwana�cie kilometr�w, do Rokicin. Raz lekarstw starcza�o, to znowu brakowa�o. Tak si� �y�o... Ale co tam... nie ma co... Ju� swoje wyp�aka�am. On biedaczysko... te�. Niby nie by�o wida�, ale czu�o si�, �e tam w �rodku p�acz nim wstrz�sa. Da�am co mog�am. Dwie c�rki, r�ce do roboty... Nawet ten napis po tobie kwasem zapapra�am, �eby go nie k�u� w oczy. Widzisz jak� mam blizn�? Nie umia�am pokocha�. Posz�am za niego jak kaza�e�, ale pokocha�? Nawet pr�bowa�am, ale sam wiesz... takie pr�by... Wida� od razu, �e na si��. A Tadzika zna�e�. Wszystko zobaczy. No i tak si� ca�e �ycie prze�y�o.
� Ale co tam u ciebie, kochany Stasiu? No m�w. Co tam u ciebie?
Stanis�aw m�wi� d�ugo i nieoczekiwanie �atwo. G��wnie o nowej ksi��ce. O powie�ci. Napisa�a si� w tej rozmowie szybko i pi�knie. Nawet �a�owa�, �e nie zabra� ze sob� dyktafonu. �mia� si� z m�odszych koleg�w �pisz�cych� tak nowocze�nie, a� tu, przy tej rozmowie, sam po�a�owa�, �e nie zabra� dyktafonu, bo kupi� sobie oczywi�cie na wszelki wypadek.
Nie spostrzegli si� oboje, jak wiecz�r przypad� do dach�w.
� Zostaniesz na noc, Stasiu? � spyta�a Julka z nadziej�.
� Nie Julu�. Nie mog�. Tak rozgrza�em wyobra�ni�, �e chyba pojad� zaraz pisa�.
� No tak. Pisa�. Ale mo�e jeszcze chocia� z godzink�...
Zosta� jeszcze dwie godziny. Julka zgasi�a �wiat�o. Po�o�y�a si� do ��ka. Przepad�y gdzie� zmarszczki, przepad�a zmatowia�a sk�ra. G�os zosta� tamten i pozwala� utrzymywa� wiar�. Nie starczy�o tego na d�ugo. Na tyle zaledwie, �eby si� troch� sob� ucieszy�. To nie by�a du�a rado��.
� Zawsze ci� kocham � odezwa�a si� Julka. Zrozumia�e� Stasiu?
� Tak. Zrozumia�em. Nie przesta�a� mnie kocha�. Czy tak?
� No widzisz. Nie zrozumia�e�. Piszesz ksi��ki, a nie zrozumia�e�. Powiedzia�am, �e zawsze ci� kocham, a to znaczy, �e zawsze. Nie ma w moim �yciu pustej chwili. Takiej, kt�ra by si� oby�a bez kochania ciebie.
No co kobieta robi w �yciu?
� R�ne rzeczy.
� W�a�nie. R�ne rzeczy. Podciera dzieciom ty�ki, karmi, pierze, gotuje, �pi, oddaje si� m�owi, budzi si�, patrzy na drzewo, g�aszcze kota, p�acze, przeklina, wyrywa z�ba, je obiad, pije kaw�, s�ucha muzyki, wyrzuca gn�j z obory, zbiera ziemniaki, idzie do sklepu, krzyczy ze strachu, patrzy na deszcz, boi si� burzy, ubiera si� ciep�o, wysmakuje nos, tamuje krew, myje g�ow�, modli si�, ci�gnie sanki, lepi ba�wana, zabija kur�, t�skni, nie rozumie, pr�buje zobaczy�, wychodzi na drog�, rodzi dziecko...
Teraz rozumiesz Stasiu?
� Tak. Teraz rozumiem. Przepraszam.
Spad� deszcz. Stanis�aw wraca� do siebie, pod las. Odkr�ci� szyb� w aucie. Mia� nadziej�, �e deszcz uczyni powietrze l�ejszym, bowiem tak nad��y�o s�owami Julki, �e chmury zdawa�y si� dociska� auto do ziemi.
Ju� na miejscu, zabra� si� do drobnych czynno�ci. Poszed� do drewutni, po�upa� �wierkowe szczapy, si�gn�� po w�giel spod pod�ogi, wygrzeba� popi� spod kuchni, rozpali� ogie�.
Wierzy�, �e z takiej powszednio�ci przyjdzie spok�j, a potrzebowa� go teraz jak ma�o kiedy. Pokaza� si� Julce jak ostatni g�upiec. Jak zadowolony z siebie ba�wan. Naopowiada� m�dro�ci, pookrasza� i tak nieskromne zdania, s�owami jeszcze mniej skromnymi. A wszystko po nic. Po nic. Bo to, co sta�o si� wa�nego mi�dzy nimi, co by�o tylko m�dre, tylko dobre tego wieczoru pochodzi�o ze s��w Julki, albo z jej milczenia.
Pisarzowi odesz�a ochota na pisanie, a w ka�dym razie na pisanie tego, co tak nieskromnie chcia� napisa�.
� Tylko ona. Od niej do niej. Od niej do wszech�wiata. Od wszech�wiata do Julki � odmierza� �wiat na nowo.
Taka na przyk�ad powszednio��: W�a�nie Julka wstaje, obci�ga fartuch i wychodzi do sieni. W sieni stoi miednica. Julka zdejmuje g�r� sukienki. Nie ca�� sukienk�, a tylko g�r�. To wa�ne. Pokazuj� si� chude �opatki i tasiemka od lichego stanika. Pochyla si�, napina sk�r� na plecach, nabiera wody z miednicy, trzyma j� tak w gar�ciach, ale nie niesie do twarzy. Woda wycieka i wycieka. �
� Wstydz� si� � m�wi Julka cicho.
W �rodku nocy Stanis�aw usiad� przy zeszycie. Postanowi� napisa� o Julce.
Nawet nie zauwa�y�, kiedy na papier posypa�y si� inne s�owa, ni� planowa�, i u�o�y�y z nich inne zdania, z tych za� zupe�nie inna historia ni� ta, kt�r� mia� napisa�.
U�miechn�� si� nieznacznie.
W tym samym czasie, podobnie nieznacznie, u�miechn�� si� m�czyzna przy kapliczce, w Popielawskiej reszt�wce. Tyle, �e on � w odr�nieniu od Stanis�awa � wiedzia� dlaczego.
STANIS�AW MUSKAT
��YD PLESZKE�
� POWIE�� �
� ROZDZIA� PIERWSZY �
�Ja, Pleszke Hendlisz, religijny �yd, stoj�c u kresu �ycia, kt�rym nie ucieszy�em si� wcale, ko�cz� spisywa� histori�.
Kiedy tylko opuszcz� na papier ostatni� liter�, wyjd� za granice miasta He�bron i sp�on� �ywym ogniem. Razem ze mn� sp�onie dziewi��dziesi�t lat mojego zasranego �ycia i s�owa o nim, zapisane na dobrym, �ydowskim papierze.
Potem m�j syn, Izaak, wyjedzie do Polski, zbierze dziesi�ciu religijnych �yd�w, by wraz z nimi odm�wi� kadisz za naszych dobrych zmar�ych, po�r�d kt�rych b�d� jedynie lich� gar�ci� popio�u, zabranego do kieszeni przez mojego dobrego syna.
Tak b�dzie, chocia� m�j dobry syn Izaak nie zrozumie, po co si�gnie po gar�� moich ciep�ych ko�ci, �ci�gien i krwi. Potem tak samo nie zrozumie, po co chowa do kieszeni t� marn� cz�stk� �ydowskiego ojca i po miesi�cach, dalej nie rozumiej�c � rozsypie j� na polskich polach pod B�dkowem�.
�yd Pleszke zako�czy� pisanie. Westchn�� i wraz z westchnieniem postawi� kropk� po s�owie: �B�dkowem�. W Hebronie trwa�a ciep�a noc. Gada�y u; niej suche �wierszcze i gwary uliczne. Te jednak dochodzi�y ciszej, bowiem dom Pleszkego u�o�ony by� na obrze�u miasta.
Stary �yd nie od�o�y� pi�ra. Si�gn�� po kopert� le��c� na filcowym podk�adzie i po kartk� listowego papieru. Splun�� na papier, charkn�� ordynarnie, dobywszy plwocin� z dna gard�a. ��tym paluchem dok�adnie rozprowadzi� ma� po kartce.
Kiedy kartka podesch�a, z�o�y� j� we czworo, wsun�� do koperty, zaklei�, odwr�ci� i napisa� adres. Mani Perlman, B�dk�w, wojew�dztwo piotrkowskie, Polska.
Potem po�kn�� kulk�, westchn�� jeszcze raz, wsta� i podszed� do lustra. Ujrza� w nim to, co spodziewa� si� ujrze� � gotowego na �mier� �yda.
Ten w lustrze mia� dziewi��dziesi�t �at, wielk�, siw� g�ow� zamocowan� na cieniutkiej szyi, krzaczaste brwi, ci�kie powieki zachodz�ce na wyblak�e oczy, pergaminow� twarz, ze zmarszczkami nienormalnie cienkimi, jakby wyg�adzonymi pod ci�arem ��tawej brody.
Tak wygl�da� Pleszke.
Za godzin� p�on�� ju� �ywym ogniem, stoj�c plecami do Hebronu i mieszaj�c swoje ciep�o z ciep�em mur�w miasta, rozgrzanych za dnia.
W d�oni trzyma� komplet zapisanych stron, kt�re zaj�y si� ogniem najp�niej. Wygl�da�o na to, �e cia�o Pleszkego by�o �atwiej palne ni� papier. I mog�o tak by�, jak dowiod�y przypadki ludzkich samozapale�, opisane przez Karla von Reichenbacha. Przy czym pisa� on o �transpiracji podczas gnicia�, a Pleszke przecie� nie gni�. Przeciwnie. Pleszke by� wyschni�ty niczym pergamin i tym chyba nale�a�oby t�umaczy� gwa�towno�� ognia.
Jak by nie by�o, stary �yd Pleszke Hendlisz zako�czy� �ycie jako kupka popio�u, a bia�e mury Hebronu jeszcze przez tydzie� oddawa�y ciep�o zabrane z tego ognia.
Zanim zd��y�y wystygn��, Izaak Hendlisz, jedyny syn Pleszkego, pochyli� si� nad grobem ojca, podni�s� gar�� popio�u i nie wiedz�c czemu to czyni, schowa� do kieszeni spodni.
W miesi�c po tym wydarzeniu by� ju� w drodze do Polski.
Tego roku wiosna przysz�a do B�dkowa �agodnie. Zreszt� od pocz�tku ten rok u�o�y� si� w B�dkowskich uliczkach mi�ej, ni� poprzednie lata.
Nie zamarz�a woda w wodoci�gu, nie zmar� �aden obywatel, a stutrzyletni� Balcerkow� opu�ci�a conocna zmora.
Zwyk�e by�o gorzej.
Zima odchodzi�a niespiesznie, znacz�c sw�j odwr�t szeroko rozlan� Wolb�rk�, podmytymi ulicami i zapaleniami p�uc, kt�re zabiera�y do grob�w starszych mieszka�c�w. Cz�ciej ni� raz w miesi�cu odzywa�a si� �a�obnym tonem sygnatura na ko�cielnej wie�y. B�dkowski bruk depta�y wtedy czarne buty �a�obnik�w. Pogrzeby by�y jak spisy mieszka�c�w. Stawiali si� prawie wszyscy. Z tych pogrzebowych wylicze� wynika�o, �e mog�o tu mieszka� od stu siedemdziesi�ciu, do stu osiemdziesi�ciu os�b.
B�dk�w by� ma�ym miasteczkiem, zmy�lnie wpasowanym mi�dzy dolin� Wolb�rki a �agodne polodowcowe wypi�trzenie krajobrazu.
Ziemia dooko�a by�a s�aba. Utrzymywa�y si� na niej tylko kartofle i podlejsze zbo�a. Biedny nar�d ima� si� ka�dego zaj�cia. Wi�kszo�� doje�d�a�a do hut szk�a w Piotrkowie i Be�chatowskich kopalni. Na miejscu zaj�cie mieli tylko nieliczni.
Ulic by�o kilka na krzy�. Sta�y przy nich parterowe cha�upki z nisko osadzonymi oknami. Kto chcia�, to zagl�da� za dnia i za nocy. Nikomu to nie przeszkadza�o. Dwuspadowe dachy styka�y si� czo�ami kalenic i uk�ada�y w kilka nadzwyczajnie d�ugich, czarnych szlak�w. Pomi�dzy nimi, zamkni�ty by� ma�y ryneczek z remiz� i gminn� zlewni� mleka. Troch� za miasteczkiem, pochwycony w rzeczne rozwidlenie � sta� drewniany ko�ci�ek.
� Nazywam si� Jakub Pleszke � takimi s�owami zwr�ci� si� Izaak Hendlisz do stewardesy w samolocie lec�cym do Polski.
Nie zareagowa�a wcale. Postawi�a tac� z posi�kiem, u�miechn�a si� troch�. Imi� i nazwisko podane przez przystojnego m�czyzn� nie zrobi�o na niej wra�enia.
� Nazywam si� Jakub Pleszke � powt�rzy� Izaak.
Tak si� teraz nazywam.
W trzy dni p�niej, zatrzyma� samoch�d na le�nym dukcie, kt�ry rozdziela� las na dwie r�ne po�owy. Z lewej strony sta�y �wierki, z prawej brzozy. Brzozy biela�y nieprzyzwoicie, zadaj�c b�l �wierkom i ca�ej okolicznej dziedzinie.
� Nazywam si� Jakub Pleszke � odezwa� si� cicho.
Ledwo to powiedzia�, poczu� gwa�towny b�l na udzie. Dok�adnie w tym miejscu, w kt�rym kiesze� wype�niona prochami ojca styka�a si� z cia�em. Krzykn�� g�o�no, si�gn�� d�oni� do kieszeni i wydoby� ojcowski gorej�cy popi�. Sypn�� nim dooko�a.
Wiatr poni�s� ziarno gdzie potrzeba. Posia� w ca�ej okolicy, doni�s� do B�dkowa.
Przez nast�pny dzie� zdarzy�o si� w B�dkowie pi�� przypadk�w gwa�townych poparze�. W siedem lat p�niej, te� oko�o wiosny, zsumowa� je nauczyciel Kul�g, cz�owiek dociekliwy i powolny.
W Kul�gowym wywodzie, poparzenia u�o�y�y si� w ci�g po��czony przyczyn�, kt�r� obieca� wyjawi� przed �mierci�.
Zmar� dwudziestego si�dmego marca, w kilka dni po og�oszeniu odkrycia, nie wyjawiwszy niczego.
Ale wr��my do owego feralnego dnia i pi�ciu gwa�townych poparze�.
Pierwsze dotkn�o szewca Wochn�.
Warsztat Wochny mie�ci� si� w parterowej naro�nej cha�upce, wystawionej szczytem do B�dkowskiego rynku. By�o to ma�e, dwudzielne pomieszczenie, przej�te przez Wochn� po Moszku Szlachtaumie, kt�ry pozwoli� na to wzruszaj�cym listem z Izraela.
By� ranek. Wochna zajmowa� w�a�nie miejsce za graniastym warsztacikiem, za�o�onym mn�stwem szewskiego sprz�tu. Mia� oko�o sze��dziesi�ciu �at, czerstw� twarz, siworude w�osy i tak� sam� szczecin� na policzkach.
Otworzy� okno. Z dworu doszed� go �wiergot wr�bli i daleki gwizd poci�gu od stacji w Czarnocinie.
Ten dzie� chcia� zacz�� najlepiej jak potrafi�. Przygotowa� sobie par� wiosennych kamaszy dla Cupra ze Smykowa. Kamasze by�y ju� podrobione, zel�wki okrojone, przyszpilowane i oszmerglowane. Brakowa�o tylko laku na kraw�dziach. Wochna przygotowa� dwie laski laku, si�gn�� po maszynk� spirytusow�, zapali� p�omie�, przystawi� do niego ruszt i na koniec si�gn�� po metalow� kolebk� do lakowania. Le�a�a po jego prawej stronie, obok drewnianego kopyta i rulon�w �wi�skiej sk�ry.
Krzykn�� dopiero po d�u�szej chwili. Zanim to jednak uczyni�, zanim zawy� z b�lu jak szlachtowany wieprz, zadrasn�� d�o� na zgrabnej kolebce i poni�s� j� w kierunku rusztu przystawionego do palnika. Poczu� sw�d palonej sk�ry. Nie chcia� uwierzy�. Powtarza� t� czynno�� czterdzie�ci jeden lat, wi�c nie chcia� uwierzy�, �e jego szewska kolebka rozpalona jest do bia�o�ci.
Ale by�a.
Nim Wochna krzykn��, nim rozlu�ni� u�cisk, gorej�ca kolebka wypali�a mu wn�trze d�oni a� do ko�ci.
Jeszcze wcze�niej, bo przed pierwsz� msz�, poparzy�a si� bole�nie kulawka Miazkowa, kobiecina sucha i nieprzyjemna.
Miazkowa by�a pierwsz� B�dkowsk� dewotk�. Nigdy nie wysz�a za m��, bo w dzieci�stwie okulawi� j� gospodarski ko�. Nadepn�� na stop�, kiedy zbyt ciekawie przygl�da�a si� stercz�cej ko�skiej pycie.
Za ten jedyny grzech przysz�o jej p�aci� przez ca�e �ycie. Ale za to wsz�dzie stara�a si� by� pierwsza: na mszy, na pogrzebie, przy konfesjonale i komunii �wi�tej.
Tego ranka sta�a przed ko�cio�em, zanim jeszcze ko�cielny Scibiorek przyszed� z kluczami. Kiedy si�ga�a do kamiennej misy z wod� �wi�con�, przed oczami nieoczekiwanie stan�� jej inny obraz ni� zawsze. Zwykle widzia�a podw�rko brukowane jasnym kamieniem, na nim za� ci�ki zad ojcowskiego ogiera. Wielkie konisko cofa�o si�. Za chwil� Miazkowa jako dziewczynka mia�a zobaczy� wzniesion� grzesznie ko�sko��. Szybko si�ga�a wtedy do kamiennej misy. Ch��d wody �wi�conej, najpierw na palcach, potem na czole � gasi� gor�czk�, powstrzymywa� dr�enie ust i sucho�� w gardle. Tego dnia sta�o si� jednak inaczej. Zamiast ojcowskiego podw�rka, zobaczy�a Miazkowa nasyp kolejowy pod Czarnocinem, na nim poci�g ci�gn�cy bydl�ce wagony, pod nasypem za� pi�cioro dzieci, po�r�d kt�rych przeskakiwa�a z nogi na nog�, ona sama � kulawa Helenka Miazkowa.
Kobieta szybko si�gn�a do misy, zanurzy�a d�o� a� po knykcie palc�w, podnios�a wod� �wi�con� do czo�a, a p�niej do lewego ramienia.
St�a�a najpierw ze zdumienia, a p�niej z b�lu. W kamiennej misie zamiast �wi�conej wody by� wrz�cy metal. W jednej chwili zdj�� sk�r� z palc�w, czo�a i przepali� lich� kapotk� na ramieniu kobiety.
Miazkowa z najwi�kszym trudem zdusi�a krzyk. By sobie w tym pom�c, wepchn�a poparzon� d�o� do ust. Zaraz te� przypomnia�a sobie, �e grzech z ogierem nie by� jedynym w jej �yciu.
Do poparzenia przyzna�a si� dopiero pod wiecz�r, kiedy wiadomo ju� by�o, �e ogie� naznaczy� nie tylko j�, ale i pozosta�e dzieci, spod nasypu kolejowego, biegn�cego z �aznowa do Czarnocina.
Nast�pne poparzenia nie by�y ju� takie spektakularne.
Na rze�nika Trzymk� chlusn�a wrz�ca krew, z otwieranego wieprza.
Jak opowiadali �wiadkowie, Trzymka rozpruwa� w�a�nie kad�ub �wi�ski podwieszony na orczyku pod stropem masarni. Krew by�a ju� dawno spuszczona, po��czona z octem i wymieszana. Pozosta�o tylko rozci�� s�onin� na brzuchu i wydoby� w�tpia.
Trzymka robi� to zwykle jednym d�ugim poci�gni�ciem no�a. Dymi�ce dudy wysypywa�y si� wtedy do miednicy, za� Trzymka odcina� ciep�� nerk� i zjada� na surowo, nie dziel�c si� z nikim.
Tym razem by�o inaczej. �wi�skie w�tpia, nabrzmia�e i buchaj�ce �arem, wystrzeli�y z kad�uba, prosto w twarz rze�nika. Zaraz potem chlusn�a ze �wini wrz�ca krew i zala�a nieszcz�nika.
Wielki, ci�ki rze�nik Trzymka upad� z krzykiem na posadzk�. Wtedy sta�o si� jeszcze jedno nieszcz�cie. Ch�op trafi� na skrzyni� z ukochan� suk� Psotk� i pi�tk� szczeni�t. Zagni�t� wszystkie na �mier�.
Do tr�jki poparzonych do��czy� pod wiecz�r listonosz Pere�ka.
By� to chudy m�czyzna, bardziej podobny do tyczki, ni� do cz�owieka. Do tego uformowania dochodzi�a dziwna twarz � wkl�ni�ta, ukryta mi�dzy wypuk�ym czo�em a wystaj�c� brod�.
Twarz Pere�ki przypomina�a ksi�yc. I tak w�a�nie za nim wo�ali okoliczni ludzie. �Ksi�yc przyjecha� sznurek p�k��. By�o ju� sporo po po�udniu. S�o�ce schodzi�o wiosennie. Pere�ka jecha� na rowerze i pogwizdywa� przed siebie.
Tego dnia, otwieraj�c worek pocztowy odebrany z poci�gu, zauwa�y� na jednej z kopert swoje imi� i nazwisko. Nie, nadawca nie napisa�: �Marian Pere�ka � listonosz�. Takiego listu nie dosta� Pere�ka nigdy w �yciu. Na kopercie widnia�o inne imi� i nazwisko, ale to by� list na pewno do niego, do Mani Perlmana, syna Dawida, przechrzty i tch�rza, kt�ry podstawi� kiedy� swoj� �ydowsk� twarz pod kamie� rzucony z rozbieranego komina.
Kiedy ju� o�y�, kiedy nie zobaczy� w lusterku wielkiego �ydowskiego nosa, a jedynie zastrupia�� miazg�, wsun�� si� pod poci�g i przyjecha� pod nim na drugi koniec Polski, do Piotrkowa. Tu zg�osi� si� do sieroci�ca, by jako Marian Pere�ka, schowa� si� przed Adolfem Hitlerem. Mia� wtedy r�wno dziesi�� lat.
Teraz jecha� na rowerze � �ywy, ocalony � pogwizdywa� przed siebie i rozmy�liwa� o dziwnym li�cie. Z ty�u, w miejscu gdzie podpisuje si� nadawca, odnalaz� Pere�ka tylko jedno s�owo: �Izrael�. Postanowi� otworzy� kopert� dopiero po tym, jak rozwiezie inne listy. Dzi�ki takiej decyzji mia� dzie� pe�en radosnego oczekiwania. S�o�ce chowa�o si� ju� za Kalinowskim lasem, kiedy Pere�ka zatrzyma� si� na drodze i wydoby� z torby list. Nawet nie zdziwi� si� specjalnie, kiedy na roz�o�onej kartce nie zobaczy� liter, tylko ��taw�, pomarszczon� plam�. Z�o�y� kartk� na nowo, wsun�� do koperty, rozpi�� kiesze� na lewej piersi s�u�bowej kapoty i w�o�y� tam list. Dopiero wtedy si� zdziwi�, a w chwil� po tym rzuci� si� na ziemi�.
Zwyczajny list z Izraela w jednej chwili zamieni� si� w rozpalon� blach�, nijak nie daj�c� si� ostudzi�.
Na nic zda�y si� zabiegi Pere�ki. Na nic zda�o si� tarzanie po ziemi i z�orzeczenie. Blacha ostyg�a dopiero wtedy, kiedy wypali�a ogromny prostok�t na piersi listonosza. Wtedy na nowo zamieni�a si� w list, a za chwil� w p�atek papierowego popio�u.
Ostatnim przypadkiem tego dnia, nie licz�c zwyk�ych poparze� z widzialn� na pierwszy rzut oka przyczyn�, by� przypadek W�adka St�pnia,
W�adek by� du�o m�odszy od pozosta�ej czw�rki napi�tnowanych. Mia� czterdzie�ci pi�� �at, by� m�czyzn� postawnym, masywnie zbudowanym i wykszta�conym. Uko�czy� Warszawskie konserwatorium, ale los rzuci� go na powr�t w B�dkowski kraj dzieci�stwa.
W�adkowi zmar�a �ona. Przyczyn� by�a gor�czka po�ogowa, choroba dawno tu nie widziana i zdawa�oby si� �niepotrzebna. Kiedy W�adek podni�s� si� z rozpaczy, jego c�rka, Werka, dobiega�a ju� czwartego roku �ycia. Od tej pory chowa� j� z trosk�, dawan� za przyk�ad wielu okolicznym matkom. Posy�a� dziewczynk� do szk� muzycznych, kupowa� sukienki, buty i ka�dy inny potrzebny przyodziewek. Nie spuszcza� z oka, kiedy chorowa�a, karmi�, k�pa� i czesa�, kiedy by�a zdrowa.
Tym sposobem Werka doros�a do czternastego roku �ycia, wybi�a si� na pi�kn� pann�, o pszenicznych w�osach i modracznym spojrzeniu.
Nadchodzi�a noc, by zamkn�� sob� dzie� nabrzmia�y wydarzeniami ponad zwyk�� B�dkowsk� miar�, przepe�niony b�lem i z�orzeczeniami stygmatyk�w. Szewc Wochna popatrywa� to na swoj� spalon� d�o�, to na niepos�uszn� kolebk� do lakowania. Ci�gle jeszcze kr�ci� g�ow� z niedowierzaniem, cho� prawd� powiedziawszy, co� mu ju� zaczyna�a uk�ada� si� w porz�dek. Na razie mgli�cie jeszcze, bez kontur�w, z fragmentami d�wi�k�w, po�r�d kt�rych gwizd poci�gu by� najbli�szy.
Szewc zanikn�� okiennice. Postanowi� wraca� do domu.
Rze�nik Trzymka d�ugo nie m�g� zasn�� tej nocy. �wiec�cy ksi�yc przeszkadza� mu jak nigdy. Przeszkadza�y mu te� gwiazdy, cho� zwykle, nim po�o�y� si� spa�, d�ugo w�drowa� grubym paluchem po �wiate�kach Wielkiej Nied�wiedzicy.
Bia�ko po�o�one na twarzy zakrzep�o ju� w skorup�, b�l zel�a�.
Rze�nik w�asnor�cznie zakopa� Psotk� ze szczeni�tami. Nawet napisa� na desce imi� suki, a do tego pi�� imion szczeniak�w: Pimpu�, Maciu�, Bambus, Kluseczka i �wineczka. Wymy�la� je ca�y dzie�, przy tym p�aka� serdecznie marszcz�c twarz, zmuszaj�c �onisko do nieustannego odnawiania bia�kowego kompresu.
Przez ten ca�y czas, nikt nie odwa�y� si� wej�� mu w drog�.
Ca�a okolica zna�a mi�o�� Trzymki do ps�w i umiej�tno�� wymy�lania imion. Cz�sto przychodzili ludzie z odleg�ych wsi, niby po kie�bas�, kaszank�, czarne, czy bia�e, ale w gruncie rzeczy po to, by si� przy okazji poradzi� w sprawie nazwania psa.
Odchodzili zadowoleni.
Mo�na �mia�o powiedzie�, �e Trzymka by� ojcem chrzestnym, ca�ej oko�ob�dkowskiej psiarni. Tym �atwiej zrozumie� jego rozpacz po stracie Psotki.
Tej nocy wstawa� wiele razy, by si� pomodli� nad grobem ukochanej suki.
Modli�a si� te� Miazkowa, ale w innej, w swojej sprawie.
Kl�cza�a przed obrazem Matki Boskiej Przenaj�wi�tszej Pomocy i z oczami zaci�gni�tymi b�on�, niby patrz�c na obraz, a tak naprawd� patrz�c sobie do �rodka � szepta�a cz�stki r�a�ca.
Natr�tny obraz zobaczony na chwil� przed poparzeniem w ko�ciele nie chcia� odej��. Przeciwnie. Wzmacnia� si�, nabiera� koloru i mocy.
Poci�g jad�cy Czarnoci�skim nasypem przybli�a� si� nieuchronnie.
Tylko listonosz Pere�ka spa� spokojnie.
Wydarzenia tego dnia przywr�ci�y mu imi�, nazwisko i narodowo��.
Po powrocie do domu, przygotowa� sobie dwulitrowy dzbanek herbaty i wypi� szklank� po szklance. Wiele razy wychodzi� potem do ust�pu, �eby przy sikaniu napatrze� si� na swoj� �ydowsk� nadzwyczajno��. �mia� si� przy tym rado�nie jak kto�, kto odzyska� rodzin�. Powtarza� z uporem przywr�cone s�owa, smakowa� je jak najlepsze jedzenie.
� Mani Perlman, Perlman, Perlman Mani... Obrzezany �yd... Pi�knie obrzezany �yd.
W�adek St�pie� sposobi� si� do snu. Jakie� echo dziwnych wydarze� dotar�o i do niego, ale W�adek mia� swoje troski. Rano wybiera� si� do B�kowej, �eby jeszcze raz obejrze� fortepian. By�a nadzieja, �e B�kowa zejdzie troch� z ceny i dobry koncertowy Bechstein trafi pod d�onie Werki.
M�czyzna zajrza� do sypialni c�rki. Dziewczynka spa�a spokojnie. Leciutki u�miech i zarumienione policzki by�y �wiadectwem dobrych sn�w. W�adek u�miechn�� si� do wt�ru. Wr�ci� do pokoju, rozebra� si� szybko, wskoczy� do ��ka. Spojrza� na zegar. Do p�nocy brakowa�o minuty. Wtedy przypomnia� sobie o kluczach do ch�ru.
Wsta�, podszed� do kredensu, otworzy� drzwiczki.
Kiedy si�ga� po klucze, od �aznowa nadjecha� poci�g towarowy.
O tej porze roku g�osy nios�y si� daleko, wi�c W�adek us�ysza� cieniutki gwizd, a po nim drugi, jeszcze cie�szy.
Kiedy zacisn�� palce na kluczach, nie od razu poj�� co si� sta�o.
Najpierw wypu�ci� je, zakl��, straci� r�wnowag�, potem nadepn�� go�� stop� i poparzy� si� jeszcze raz. Nie krzykn��, by nie przestraszy� Werki. Ci�gle kln�c pod nosem, si�gn�� po pogrzebacz, podni�s� nim rozpalone �elastwo i wrzuci� do wiadra z wod�. Buchn�a para. W tej samej chwili �cienny zegar zacz�� wybija� p�noc.
Dzie� pi�tnowania winnych dobieg� ko�ca.
By�a pi�ta rano. Za oknem szar�wka miesza�a si� z mg��. Od wioski dosz�y �piewy wozaka, wioz�cego mleko do zlewni w �aznowie. Tu i tam szczekn�� pies.
Stanis�aw od�o�y� pi�ro. Uczyni� to niespiesznie, z wyliczonym oci�ganiem. Takiej chwili nale�a�a si� dostojno��, cho� nikt nie patrzy�,
� Oto sta�o si� � pomy�la� pisarz nieco patetycznie, a potem nawet powiedzia�:
� Oto sta�o si�.
Dobrze wiedzia�, co m�wi.
Wyszed� przed dom. Mg�a skoczy�a do kolan. W�a�nie zaczyna� si� odzywa� las. Wszystkim co mia�. Zwierzyn� przyziemn�, poszyciem, ptakami. Ale Stanis�aw nie s�ysza� niczego poza cykadami. Rozszele�ci�y si� dooko�a, jakby nie buki mia�y za towarzystwo, ale cedry i cyprysy. �Belki dom�w naszych cedrowe, stropy nasze cyprysowe� � przypomnia� sobie wiersz z �Pie�ni nad pie�niami�. Pasowa�y mu te s�owa jak nigdy dot�d. Ich zapachowi nie przeszkodzi�a nawet s�odkawa fala smrodu, kt�ra nadesz�a od pola od �wie�ego obornika. Teraz on, pisarz, wybiera� co prawda, a co u�uda. Prawd� by�a poranna pie�� cykad.
Nieoczekiwanie zacz�� si� rozbiera�. Za chwil� stan�� przed domem nagusie�ki jaj przy urodzeniu. Poszed� mi�dzy buki, a potem pobieg�. Stan�� dopiero wtedy, kiedy zacz�o mu brakowa� tchu.
Pierwszym co zrobi� po powrocie by�a po�pieszna lektura dopiero co napisanego rozdzia�u ksi��ki.
By�y tam. Te wszystkie nieoczekiwane s�owa. By�y tam. Pouk�adane w rz�dki, zr�czne, zaskakuj�ce.
� A wi�c to prawda � ucieszy� si�.
Potem cieszy� si� jeszcze wiele razy w ci�gu dnia, rozk�adaj�c rado�� mi�dzy drobne, codzienne czynno�ci. Wi�c najpierw naprawi� dach. Wiatr zerwa� cz�� papowego ko�nierza, wchodz�cego pod blaszan� kryz� przy kominie. Ta naprawa by�a banalna. Wystarczy�o ustawi� ruszt z cegie� szamotowych, rozpali� ogie�, ustawi� kocio�ek z bry�kami lepiku, doda� troch� smo�y. To wszystko le�a�o w kom�rce jeszcze od czas�w dziadka Jakuba.
Potem wyci�� �aty z zielonej papy, przystawi� drabin� do muru i wdrapa� si� na dach. Tu spotka� si� z problemem nieprzewidzianym. Dach mia� strome pa�acie i nie by�o sposobu p�askiego ustawienia wiadra z lepikiem. Ale i ten problem da� si� pokona� tak �atwo jak wszystkie inne tego dnia. Przymierzy� wiadro do otworu w kominie. Pasowa�o jak ula�. Szybko posmarowa� przeciekaj�ce miejsca, po�o�y� pap�, wcisn�� pod blaszany ko�nierz, przybi� papiakami i zasmarowa� ca�o�� grub� warstw� lepikowej mazi.
Przez ca�y ten czas pogwizdywa� rado�nie, ciesz�c si� perspektyw� wieczornego pisania. Nie odk�ada� tego momentu z przemy�lno�ci. Wcale nie. Chcia� tylko spr�bowa�, czy uda si� przej�� do pisania ze zwyk�ej, gospodarskiej krz�taniny. Tak � po prostu. Niepostrze�enie.
Kiedy zabra� si� do uzupe�niania �erdek w p�ocie, by�o ju� sporo po po�udniu. Przypali�o wiosenne s�o�ce. Nieprzespana noc przysz�a po swoje. Stanis�aw zasn��.
Obudzi�y go czyje� zr�czne palce, gmeraj�ce przy rozporku. Ostro�nie otworzy� oczy. Nad nim kl�cza�a kobieta. Tej twarzy nie zna�. Kobieta by�a m�oda. Mia�a kr�tkie kasztanowe w�osy i twarz Matki Boskiej z obraz�w wisz�cych w wiejskich sypialniach. Oddycha�a po�piesznie, zdradzaj�c podniecenie i prosty plan, kt�ry szed� za nim. Chcia�a wej�� na Stanis�awa i ul�y� sobie. Zwyczajnie, po ludzku.
Zsun�a spodnie m�czyzny do po�owy ud, ods�oni�a m�sko��. Nie przeszkadza�o jej wcale, �e m�czyzna patrzy. Znalaz�a w oczach przyzwolenie, si�gn�a pod sp�dnic� i usiad�a pomagaj�c sobie d�oni�. Nie zdj�a nawet majtek. Przesun�a je tylko, ods�aniaj�c dost�p do siebie. J�kn�a bezwstydnie.
Za chwil� by�o po wszystkim. Starczy�o kilkana�cie ruch�w. Kobieta z westchnieniem opad�a na pier� kochanka, pole�a�a do uspokojenia oddechu, potem wsta�a i posz�a. Po drodze pochyli�a si� po li�� �opianu. Wcisn�a go sobie pod sp�dnic�. Przepad�a za op�otkami.
� Conchita... � wyszepta� w �lad za ni� Stanis�aw.
� To by�a Conchita.
Pisanie nie przysz�o ani wieczorem, ani w �rodku nocy.
Stanis�aw pr�bowa� podchodzi� do notatnika na r�ne sposoby, ale pisanie nie przysz�o.
Zdenerwowany poszed� pod �cian� lasu i wezwa� Marqueza na rozmow�. Mia� prawo, Z pierwszego rozdzia�u powie�ci jasno wynika�o, �e m�g� wzywa� na rozmowy ka�dego pisarza w �wiecie.
Ksi�yc by� ju� bardzo wysoko, wi�c kiedy Marquez pojawi� si� zza buk�w, mia� przy sobie zwyk�y, ludzki, kr�ciutki cie�. To doda�o Stanis�awowi odwagi.
� Dlaczego nie mog� pisa� dalej, tak, jak wczorajszej nocy?� Zapyta� Marqueza.
Wielki pisarz u�miechn�� si� nieznacznie.
� Mo�e pope�ni� pan jaki� b��d?
� B��d? Jaki b��d? W ci�gu jednego zwyczajnego dnia? Nie. Wszystko zrobi�em jak nale�y.
� A mo�e zbyt po�piesznie wbija� pan papiaki, albo niewystarczaj�co rozgrza� pan lepik?
� Pan chyba �artuje. Ja pytam o powie��, o moje pisanie, a nie...
� A o czym ja m�wi�? � przerwa� Marquez. O pa�skiej powie�ci. Mog�y by� oczywi�cie inne przyczyny...
�Jakie? � o�ywi� si� Stanis�aw.
� A cho�by �le przyci�te �erdki na p�ot, albo ta kobieta...
� W�a�nie. Ta kobieta. Nie widzia�em jej wcze�niej...
� To nie ma znaczenia, przerwa� poirytowany Marquez.
To, czy j� pan zna� czy nie, nie ma �adnego znaczenia. Znaczenie ma to, �e obszed� si� pan z ni� jak z suk�. Czy to by�a suka? Nie. To by�a pi�kna, spragniona mi�o�ci kobieta. A pan nasadzi� j� na siebie, splami� jej uda i sukni� nasieniem, potem nawet nie zapyta� o imi�. W pa�skim zachowaniu przejawi�o si� jakie� nadzwyczajne marnotrawstwo. Przecie� ta kobieta mog�a by� najwi�ksz� mi�o�ci� pa�skiego �ycia, a pan pogardzi� ni� tak bezrozumnie. Wida� nie straci� pan nigdy tak bole�nie i nie szuka� tak dramatycznie jak inni m�czy�ni. Ja, na przyk�ad. Od lat szukam Marii.
Nie pozna�em jej historii do ko�ca.
Kto� ukrad� zeszyt z zapiskami... Nie by�o go tam...
A pan? Pan nawet nie zapyta� o imi�...
� Conchita. Mia�a na imi� Conchita.
� Nie, prosz� pana. Conchita, to kto� ca�kiem inny. Ta kobieta mia�a na imi� inaczej. Wi�cej panu nie powiem, bo to pana zadanie � odkry� reszt�. Mo�e wtedy Pan B�g pojedna si� z tob� Stanis�awie Muskat i b�dziesz m�g� dalej pisa�. Je�eli piszesz z Nim...
To powiedziawszy, Marquez odwr�ci� si� i znikn�� mi�dzy bukami, razem ze swoim �miesznym cieniem.
Tej nocy Stanis�aw zabiera� si� do pisania jeszcze trzy razy. Niemoc trwa�a i nie chcia�a odst�pi�. Na szcz�cie przyszed� sen i uwolni� pisarza od rozpaczy na ca�ych siedem godzin.
Kiedy si� obudzi�, dzie� zaczepia� si� ju� o po�udnie.
Poszed� mi�dzy buki. Mia� tam upatrzone od lat miejsce na ��te kurki. By�o to kilka zapadlin, wy�cie�anych chrobotkiem i bukowymi li��mi. Grzybki pojawia�y si� w nich ju� od po�owy kwietnia. Nie inaczej by�o i tym razem. Starczy�o pi�tnastu minut, by Stanis�aw mia� pe�ne kieszenie ��ciutkich kurek.
W domu zabra� si� do gotowania zalewajki. To by�o kolejne zakl�cie.
Dobrze zrobiona zalewajka mia�a w sobie r�wnowag� wszech �wiata. Nie mniej i nie wi�cej. Wszystkiego po tyle, po ile trzeba, �eby wisie� w mi�dzygalaktycznym zimnie. Tyle ile potrzeba barszczu z �ytniej m�ki, kartofli, cebuli, grzyb�w, okrasy ze s�oniny, zabia�ki ze �mietany i garstki m�ki.
Na razie mia� za nic s�owa Marqueza. Liczy� na to, �e zalewajka go uratuje. �e przywr�ci r�wnowag� mi�dzy nim a �wiatem. Marquez wprawdzie m�wi� co� o Panu Bogu, ale grubo z tym przesadzi�. Pan B�g by� ci�gle po stronie Stanis�awa. Pisarz to czu�. Czu� te� wyra�nie jak ma�o kiedy, �e dobr� zalewajk� odsunie niemoc i pisanie wr�ci tak zwyczajnie, jak odesz�o.
Bez oci�gania zabra� si� do roboty.
Planowa� zalewajk� od miesi�cy, wi�c mia� wszystko co potrzebne, nie wy��czaj�c zakwasu z �ytniej m�ki. Ten dosta� od Julki przy ostatnim spotkaniu. A swoj� drog�, kt�ra inna pami�ta�aby o zakwasie z �ytniej m�ki?
� We� Stasiu barszczu na zalewajk�. Oczy ci tak �wiec�, jak j� zjadasz... Zazdroszcz� kobiecie, kt�ra mog�a na to patrze� cz�ciej ni� ja.
Zalewajka:
Najpierw obiera si� kartofle i kroi na kawa�ki, ale bro� Bo�e na kostki. Kartofle do zalewajki maj� by� okrawkami rozmaitych kszta�t�w. Bierze si� kartofel i odkrawa si� od niego ka