7293
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7293 |
Rozszerzenie: |
7293 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7293 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7293 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7293 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Adam Bahdaj
Piraci z Wysp �piewaj�cych
Data wydania: 1970
Wydanie II
SPIS TRE�CI
SPIS TRE�CI......................... 2
KRAJ SZUMI�CYCH POTOK�W................ 3
NAD S�ONECZNYM JADRANEM............... 54
PIRACI Z WYSP �PIEWAJ�CYCH............... 102
KRAJ SZUMI�CYCH POTOK�W
� Zdaje mi si�, Marcinku, �e zgubi�em wszystkie pieni�dze � powiedzia�
wuj Leon tak spokojnie, jakby chodzi�o o skarpetki, kt�re w�a�nie prali�my w
g�r-
skim potoku.
Prali�my te skarpetki tysi�c dwie�cie metr�w nad poziomem morza, w dzi-
kich, niedost�pnych g�rach Sinjajevina. Nie wiem, dlaczego wuj Leon wybra�
w�a�nie to miejsce? Orygina�, daj� s�owo!
Zdaje mi si�, po to tylko przyjecha� do Jugos�awii, �eby zgubi� sto dwadzie-
�cia dolar�w, czyli dziewi��dziesi�t tysi�cy dinar�w. Kupa forsy! Mieli�my za
ni�
przew�drowa� ca�� Jugos�awi�, a tymczasem stan�li�my na jednym z zakr�t�w
czarnog�rskiej szosy, i zdech� pies.
Bo prosz� sobie wyobrazi�, nieszcz�cia chodz� parami. Zanim jeszcze za-
cz�li�my pra� skarpetki, odm�wi� pos�usze�stwa nasz mamut. Mamut na czterech
k�kach, daj� s�owo, bo inaczej nie mo�na nazwa� tego przedpotopowego wehiku-
�u, kt�rym, o dziwo, dojechali�my a� na wysoko�� tysi�ca dwustu metr�w, gdzie�
w niedost�pnych g�rach Sinjajevina.
By� to mercedes model 1920, dziw techniki, egzemplarz niemal wykopalisko-
wy, jednym s�owem nadawa� si� do muzeum, a nie na tak� wielk� i trudn� tras�.
Ale wujaszek lubi� antyki, wi�c twierdzi�, �e jego mercedes mo�e nawet wygra�
rajd do Monte Carlo. No i prosz�, wygra�.
I my�my te� wygrali! Ko� by si� u�mia�. U�mia�by si�, gdyby nas widzia�
pior�cych w tej sytuacji skarpetki.
� Zdaje si� wujkowi czy wujek zgubi�? � zapyta�em mimochodem.
� Prawdopodobnie zgubi�em.
� Gdzie?
� Na poprzednim biwaku.
� �adna historia! I co teraz b�dzie?!
Wujaszek dalej pra� skarpetki w krystalicznie czystej wodzie. Mydli� je spo-
kojnie myd�em �powszechnym", kt�rego nie zapomnia� zabra� z Warszawy.
� M�j drogi � powiedzia� nie przerywaj�c mydlenia �ju� ci m�wi�em, �e
nie warto przejmowa� si� takimi drobiazgami.
Oto ca�y wujaszek Leon! Zgubi� dziewi��dziesi�t tysi�cy dinar�w i nazywa to
�drobiazgiem"!
� I co teraz b�dzie? � powt�rzy�em.
� Upierzemy skarpetki.
� A potem?
� Potem to si� zobaczy. W �yciu nie ma sytuacji bez wyj�cia.
Z�apa�em si� za g�ow�, bo nic ju� innego mi nie pozosta�o.
� W�z nam wysiad�, nie mamy ani grosza, a wujaszek sobie bimba! Jak mo�-
na zgubi� tyle forsy!
� W�a�nie � u�miechn�� si�. � Sam si� nad tym zastanawiam. Pieni�dze
mia�em w nylonowym woreczku w plecaku. Wczoraj o zmroku wyjmowa�em ma-
p�. Mo�e wyj��em te� pieni�dze...
� Przecie� pami�tamy, gdzie�my biwakowali.
� To nie ma znaczenia. Je�eli woreczek wypad� z kieszeni gdzie� po drodze,
to i tak nie znajdziemy.
� A mo�e si� uda.
� Jedna szansa na sto. A do tego, czym tam dojedziemy? Na co czekasz?
Pierz, to ci� uspokoi.
� W ka�dym razie trzeba zawiadomi� milicj� � powiedzia�em, tr�c ze z�o-
�ci� skarpetki.
� Oczywi�cie � u�miechn�� si� wujaszek � tylko gdzie masz t� milicj�?
Milicji na Sinjajevinie nie by�o, to fakt. By�y natomiast wspania�e jod�y,
roz�o-
�yste buki, �wierki, zapach �ywicy, szum faluj�cych traw i paproci i
niezapomnia-
ny widok. Pod nimi le�a�a g��boka dolina, dalej garbate grzbiety poros�e lasem,
a jeszcze dalej na samym horyzoncie w b��kitnej mgie�ce �a�cuch nagich szczy-
t�w. Pocz�tkowo zdawa�o mi si�, �e to ob�oki przetkane blaskiem s�o�ca, lecz
gdy oczy przywyk�y do przestrzeni, widzia�em dok�adnie nagie, skaliste szczyty
i bia�e �y�ki �nieg�w.
� To Prokletije � powiedzia� w zadumie wujaszek. � A ten najwy�szy
szczyt, ca�y w �niegu, Jezerca. Dwa tysi�ce siedemset metr�w. Sprawdza�em na
mapie. Patrz, jaki wspania�y widok. A� dech cz�owiekowi zapiera. I powiedz, czy
warto si� przejmowa�?
� Samymi widokami �y� nie b�dziemy � odpar�em z przekory raczej ni�
z rozs�dku.
� Dla tego jednego widoku warto by�o przejecha� dwa tysi�ce kilometr�w.
� I zgubi� fors�...
� Ech.. � westchn�� wujaszek � widz�, �e jeszcze nie rozumiesz wszyst-
kiego. Pow�drujesz ze mn� miesi�c, to mo�e inaczej b�dziesz m�wi�. � Naraz
u�miechn�� si� po swojemu, serdecznie i beztrosko. � Do roboty! Na wszystkie
troski i zmartwienia najlepsza jest praca. Rozbijamy namiot! B�dziemy �yli jak
pierwotni ludzie. Zbieraj si� ch�opie, nie ma si� nad czym zastanawia�!
Wujaszek uni�s� r�ce, przechyli� g�ow� do ty�u i wyda� okrzyk zachwytu. Gdy-
by nie mia� na sobie drelichowych spodni, przysi�g�bym, �e to jaskiniowiec, wy-
bieraj�cy si� na tura lub innego grubego zwierza.
Bo wujaszek Leon to by� wujaszek i drugiego takiego nie znajdziecie w Pol-
sce, ba, mo�e nawet na �wiecie! Wysoki, t�gi, barczysty jak atleta, a przy tym
pogodny jak dziecko. Mia� twarz Robinsona Kruzoe po kilkumiesi�cznym poby-
cie na bezludnej wyspie: ogorza��, czerstw�, zaro�ni�t� ry�� szczecin� a� po
same
oczy. Oczy niewielkie, lecz bystre, za to nos pot�ny i troch� pomidorowaty. I
kr�-
ciutko naje�a przystrzy�one w�osy, jak szczotka od froterki. Jednym s�owem wuj
Leon, rodzony brat mojej mamy i najmilszy cz�owiek na �wiecie.
Wstyd, �e tak mu wypomina�em zgubione pieni�dze. Zabra� mnie w t� wspa-
nia�� podr� z Warszawy, buli� za mnie grub� fors�, a ja si� wym�drza�em.
� Nie ma si� nad czym zastanawia� � powt�rzy�em za wujem. � Niech
to drzwi �cisn�, i koniec! � splun��em na te dziewi��dziesi�t tysi�cy z takim
obrzydzeniem, jakby to by�y kradzione pieni�dze.
� Ul�y�o ci � �mia� si� wujaszek.
� Jeszcze nie, ale za chwil� mi ul�y.
� Nareszcie jakie� ludzkie s�owo! Skocz do mamuta i przynie� namiot i pali-
ki, to o wszystkim zapomnisz. Tylko gazem, bo nie ma czasu! Noc si� zbli�a.
Skoczy�em po namiot. Tymczasem wuj Leon wyszuka� miejsce na biwak. Lep-
szego nikt by nie znalaz�. By�a to niewielka polana ocieniona zwisami ga��zi,
pe�na paproci i kwiat�w. Z boku le�a�y wielkie, omsza�e g�azy, a dalej w�r�d za-
ro�li p�yn�� potok. Za g�azami potok spada� kaskad� i dzwoni� w niezm�conej
ciszy. Ni�ej ci�gn�a si� wielka dolina � dzika, tajemnicza, po czuby drzew za-
lana mrokiem, na jej dnie cienka jak w�os rzeka i szare rumowisko ska�. A gdy
spojrza�em przed siebie, widzia�em grzbiety wzg�rz poros�e lasami, a nad nimi
p�on�ce o zachodzie szczyty Prokletije.
Ustawili�my namiot, przynie�li�my reszt� rzeczy, a gdy mrok zg�stnia� i zala�
zupe�nie dolin�, i poch�on�� nasz� polan�, rozpalili�my ognisko. Czuli�my si�
zu-
pe�nie jak pierwotni ludzie � nie mieli�my przecie� pieni�dzy, a nasz mamut na
czterech k�kach, jedyny przedstawiciel cywilizacji, zosta� daleko na skraju
szosy.
I Wujaszek wyci�gn�� z plecaka kawa� kie�basy my�liwskiej, przeci�� na p�
i ka�d� porcj� nadzia� na patyk.
� B�dzie pyszna kolacja � poda� mi jeden patyk. Siedzieli�my w milczeniu.
W�dzili�my kie�bas� nad ogniem. Pachnia�o przypalonym t�uszczem i dymem.
I daj� s�owo, nigdy jeszcze nie jad�em tak znakomitej kie�basy. Polska kie�basa
pod czarnog�rskim niebem. Rozkosz w g�bie do trzeciej pot�gi!
A potem na tr�jnogu gotowali�my herbat�, tak zwykle, po trapersku. Do wrz�-
cej wody wujaszek nasypa� kilka szczypt yunana. Czekali�my, a� naci�gnie. Wo-
da sycza�a, spadaj�c kroplami na roz�arzone �agwie, a nad kocio�kiem unosi�a si�
czapa pary. By�o co� tajemniczego w tym zwyk�ym gotowaniu herbaty. I znowu
milczeli�my d�ugo, wpatrzeni w p�omyki ta�cz�ce na dogasaj�cym ognisku.
Wujaszek zadar� nagle g�ow�.
� B�dzie pogodna noc. Co by� na to powiedzia�, �eby�my tak przespali si�
pod go�ym niebem? Wyci�gniemy materac z namiotu, wbijemy si� w �piwory,
b�dzie zupe�nie ciep�o.
� Dobra jest � odpar�em. � Marz� o tym, �eby si� przespa� pod go�ym
niebem.
Pod go�ym niebem by�o wprost bajecznie.
� Luksus � powiedzia�em do wujka. � Jak w najdro�szym hotelu z wido-
kiem na g�ry, z wentylacj�, muzyk�. I nie trzeba p�aci� ci�kiej forsy.
Le�a�em z r�kami pod�o�onymi pod g�ow�, nade mn� wiatr szumia� w ga��-
ziach, gdzie� w g�azach dzwoni� potok, a mimo to by�o tak cicho, �e s�ysza�em
w�asny oddech i posapywanie wujaszka. Niebo by�o granatowe, prawie czarne,
a gwiazdy bardzo jasne i wielkie. Inne niebo ni� u nas i inne gwiazdy. I Mleczna
Droga, jak srebrzysta pr�ga, przecina�a widnokr�g ponad zakrzep�ymi grzbietami
g�r.
� O czym my�lisz? � zapyta� nagle wujaszek.
� Patrz� na Mleczn� Drog�. Jest inna ni� w Warszawie.
� Wyra�niej j� wida�. Jeste�my bardzo wysoko i na po�udniu.
� I zdaje mi si�, �e p�ynie.
� To sierpniowe noce stwarzaj� takie wra�enie.
� I �e jestem strasznie ma�y... Tak ma�y, jak py�ek.
� Mo�e jeszcze mniejszy � roze�mia� si� wujaszek.
� Mniejszy od py�ka i zupe�nie niewa�ny.
� To si� zgadza.
� I... tak si� czuj�, jakbym nie rozumia� samego siebie... Jak gdybym nie
wiedzia�, kim jestem.
� To jedynie dow�d, �e my�lisz.
� I �mieszne... � zaj�kn��em si� � ale w tej chwili wydaje mi si�, �e te
zgubione pieni�dze wobec tej niezmierzonej przestrzeni to naprawd� drobiazg.
� Filozof z ciebie, m�j ma�y! A teraz, dobranoc. Trzeba spa�, bo jutro... �
Uni�s� si� na �okciu i spojrza� na mnie uwa�niej. � Ech, nie my�lmy o jutrze!
Jutro na pewno b�dzie dobry dzie�.
Rozkosznie jest budzi� si� po takiej nocy.
Chwilowo jeszcze nie wiedzia�em, gdzie jestem, co si� ze mn� dzieje. Mo�e
matka budzi mnie do szko�y, mo�e jestem w tajemniczej puszczy kanadyjskiej
nad Nied�wiedzim Jeziorem, gdzie poprzedniego dnia z wiernym Indianinem po-
lowa�em na �osie...
Otworzy�em oczy. Czeka�em, kiedy z jod�owej puszczy wy�oni si� wieniec
rog�w wspania�ego byka. Lecz nie chcia� si� wy�oni�. Zamiast rog�w ujrza�em
dymi�c� fajk� wujka Leona i ju� wiedzia�em, gdzie jestem.
Pr�cz fajki ukaza� si� ca�y wujaszek: zamy�lony, zaro�ni�ty, z oczami utkwio-
nymi w sinej dali. Na tle g�rskiego krajobrazu przypomina� pustelnika rozmy�la-
j�cego nad tajemnic� natury. I trzeba przyzna�, �e z t� zadum� by�o mu bardzo do
twarzy.
Ziewn��em g�o�no. Wujaszek ockn�� si�. Przywita� mnie serdecznym u�mie-
chem:
� Cudowny dzie�. Tak si� czuj�, jakby mi uby�o dwadzie�cia lat!
Chcia�em powiedzie�, �e i mnie uby�o dwadzie�cia, ale po�apa�em si�, �e gdy-
by mi tyle latek uby�o, to musia�bym jeszcze sze�� lat czeka� do urodzenia, a
szko-
da, bo dzie� by� naprawd� pi�kny. Zawo�a�em wi�c, �e czuj� si� jak ciel� wy-
puszczone na �wie�� traw�, chocia� nie mia�em poj�cia, jak mo�e czu� si� ciel�
w takim wypadku.
Wujaszek mia� poj�cie, bo roze�mia� si� g�o�no i powiedzia�, �e ma dla mnie
niespodziank�. Niespodzianka by�a pachn�ca i soczysta. Jednym s�owem, je�yny
na �niadanie! I to wprost ze s�omianego kapelusza wujaszka!
� Sk�d te pyszne je�yny? � zapyta�em.
� Ba! � za�mia� si� wujaszek. � Kto rano wstaje, temu Pan B�g daje...
je�yny.
� Jeszcze nigdy nie jad�em tak soczystych i s�odkich.
� Nieco wy�ej, ponad lasem jest ich pe�no. Wspania�e, m�wi� ci, Marcinku!
Widzisz, �e nie umrzemy z g�odu. Ale to jeszcze nie wszystko. Zrobi�em nowe
odkrycie. B�dziemy mieli najwykwintniej szy obiad...
By�em pewny, �e wujaszek spotka� stado jeleni lub dzik�w. Zastanawia�em si�
jedynie, czym b�dzie na nie polowa�. Nie mieli�my przecie� strzelby. Chyba, �e
na sam widok wujaszka jaki� wspania�y jele� zbaranieje i da si� z�apa� na link�
namiotow�! Kto to m�g� wiedzie�. Po wujaszku wszystkiego mo�na si� spodzie-
wa�.
A jednak nie chodzi�o o jelenie ani o inn� zwierzyn�, bo po �niadaniu spo-
strzeg�em, �e wujaszek wyjmuje z namiotu w�dki.
� Ryby! � zawo�a�em.
Wujaszek uni�s� palec do ust gestem nakazuj�cym milczenie.
� Tsss! Nie m�w g�o�no, bo zapeszysz.
Przygotowa� dwie w�dki i karton sztucznych muszek. Muszki by�y sztuczne,
ale wygl�da�y jak �ywe.
� Jak ci si� podobaj�? Robi je pewna sp�dzielnia w Nowym S�czu. M�wi�
ci, pierwsza klasa! Najlepsze chyba na �wiecie. Nawet Kanadyjczycy kupuj� od
nas te muszki.
Poszli�my w g�r� potoku przez dziewiczy las. Brn�li�my po pas w paprociach.
Ranek by� ch�odny i ci�ka rosa wisia�a na trawach. Po kilku krokach by�em ca�y
mokry. A potem wspinali�my si� przez rumowisko skalne. Wielkie g�azy le�a�y
tutaj zwalone jeden na drugim, tworz�c pot�ne tarasy. A w�r�d ska� ros�y krzewy
ostr�yn, obsypane czarnymi jagodami, srebrnolistne ma�kinie i kar�owate jod�y.
Szli�my mo�e p� godziny. Nagle znale�li�my si� na obszernej p�a�ni. Przed
nami potok rozlewa� si� w niewielkie jezioro, dalej wznosi�a si� prostopad�a
ska-
�a z bia�ym, spienionym wodospadem. Woda kipia�a pod ska��, w pieni�cych si�
wirach o barwie zielonego szk�a; jej py� opalizowa� w s�o�cu, a dalej wiry prze-
chodzi�y w g�adk� g��bi�.
Zatrzymali�my si� w cieniu, na p�askiej skale wisz�cej tu� nad g��bi�. Spoj-
rza�em w d�. To� dalej by�a prawie niebieska i tak przejrzysta, �e na g�adkich
kamieniach dna widzia�em drobne witki mchu wodnego.
I nagle drgn��em. Tu� przy dnie zobaczy�em trzy wielkie pstr�gi. Sta�y nieru-
chomo, pod pr�d, tylko ich ogony, jak przecinki, drga�y w zastyg�ej wodzie.
Chcia�em krzykn�� z zachwytu, lecz wujaszek z�apa� mnie za rami� i odci�-
gn�� od brzegu.
� Tsss! � sykn��. Usiad� na skale. Wyj�� z brezentowych futera��w w�d-
ki, a potem karton z haczykami. Chwil� wybiera� starannie muszki. Wyci�gn��
niewielk�, z w�skimi skrzyde�kami. Za�o�y� na �y�k�.
Ruchy mia� wolne, pe�ne namaszczenia i spokoju, lecz pewne. S�omkowy ka-
pelusz, fajka w z�bach; daj� s�owo, bardzo mi si� podoba�.
Gdy w�dka by�a ju� przygotowana, stan�� na kraw�dzi g�azu, popu�ci� nieco
linki z ko�owrotka, zamachn�� si� i zarzuci� �y�k� nad wod�. Muszka szybowa�a
chwil� w powietrzu, potem musn�a g�adk� to�.
Nie czekali�my d�ugo. Prze�rocz wody przeci�a srebrzysta b�yskawica i na-
gle wielki pstr�g wyskoczy� do muszki. Zakot�owa�o si� wok� sp�awika, �y�ka
napr�y�a si� jak struna, wujaszek zwolni� nieco ko�owrotek, a potem, pe�nym
doskona�o�ci ruchem, nagle poderwa�,
� Jest! � zawo�a�em.
� Wielki jak smok! � za�mia� si� wujaszek. Oczy b�yszcza�y mu jak dziec-
ku. � Wielki jak smok! � powt�rzy�. � Bior�, Marcinku! Widocznie nie wi-
dzia�y jeszcze w�dki.
Pstr�g nie by�by pstr�giem, gdyby nie pr�bowa� uwolni� si� z haczyka. Gdy
upad� na ska��, wi� si� jak srebrzysta spr�yna.
� Smok � powiedzia� wujaszek. � Wi�kszego poderwa�em tylko raz w �y-
ciu w �ososinie. A szed� na haczyk jak ciel�!
Ryba by�a pi�kna. Mia�a jasny brzuch, zielonkawy jak woda grzbiet, a po bo-
kach czerwone c�tki. By�a pi�kna i pechowa, bo natrafi�a na takiego w�dkarza jak
m�j wujaszek.
� Teraz ty spr�buj. Musisz si� czego� przy mnie nauczy�.
Serce zabi�o mi mocno, r�ka mi dr�a�a, gdy bra�em w�dk�, czu�em, �e dzieje
si� co� niezwykle wa�nego. Wujaszek sztorcowa� mnie gorliwie: �To nie bat! �
wo�a�. � Trzymaj mi�kko! Zwalniaj! Popuszczaj!" Przy sposobno�ci wyzwa�
mnie od gamoni�w, t�pak�w, zakicha�c�w i pata�ach�w. Dosta�o mi si� porz�d-
nie, ale nie �a�owa�em, bo w tym dniu wyci�gn��em pierwszego w mym �yciu
pstr�ga, a to przecie� co� znaczy, zw�aszcza dla takiego jak ja mieszczucha.
Gdy go wyci�ga�em, nie wierzy�em w�asnym oczom, ale musia�em uwierzy�,
bo przecie� ciska� si� na ko�cu �y�ki, skaka� na kamieniach i o ma�y figiel
prysn��-
by znowu do wody. Ca�e szcz�cie, �e wujaszek z�apa� go niemal nad brzegiem.
W ka�dym razie by� �ywy, jeszcze po�yskliwy i m�j, a gdy dotkn��em jego �li-
skiego grzbietu, wiedzia�em, �e ju� naprawd� zosta�em w�dkarzem.
Wujaszek klepn�� mnie z ca�ej si�y w plecy.
� Zuch z ciebie. Pi�kn� sztuk� wyci�gn��e�. My�la�em, �e z rado�ci chlupn�
do wody, ale nie chlupn��em, tylko z pstr�giem w d�oni odta�czy�em taniec zwy-
ci�stwa, a potem ju� nie chcia�em wraca� na obiad, bo �al mi by�o zje�� te
pi�kne
ryby.
�owili�my do po�udnia. W po�udnie przyszed� skwar. Niebo poblad�o i �ar
la� si� na ziemi�. Stali�my pod wodospadem, a rozpylona woda ch�odzi�a nam
twarze.
Wracali�my z sze�cioma wielkimi jak smoki pstr�gami.
Po drodze wujaszek t�umaczy�:
� Pstr�ga mo�na przyrz�dzi� na kilka sposob�w. Znakomity jest z wody, po-
lany �wie�ym mas�em. Lecz c�, klapa, nie mamy mas�a, wi�c ten spos�b odpada.
Mo�na go zamarynowa�. M�wi� ci, pycha, ale na to nie ma czasu. �wietny jest
w galarecie, lecz do tego trzeba mas� przypraw, kt�rych r�wnie� nie mamy...
� Odpada � doko�czy�em.
� Tak � wujaszek przymru�y� tajemniczo oko. � Ale najlepszy jest pstr�g
po rybacku. Do tego nie trzeba ani mas�a, ani przypraw, ani marynaty. Wystarczy
tylko dobry apetyt, a tego nam nie brak.
� Chyba nie b�dziemy jedli na surowo! A jak je przyrz�dzimy bez mas�a, bez
przypraw...
� Zobaczysz � przerwa� wujaszek. � B�d� cierpliwy.
Trudno jest by� cierpliwym, skoro od rana up�yn�o sporo czasu, a tu cz�owie-
kowi kiszki graj� rozmaite ponure melodie. Samymi widokami nie nasycisz si�,
cho�by to by�y nawet egzotyczne krajobrazy Czarnog�ry.
� Jestem g�odny � powiedzia�em, gdy przyszli�my do obozu.
� To bardzo dobrze � odpar� wujaszek. � W domu mama skar�y�a si�, �e
nie masz apetytu.
� Teraz zjad�bym konia z kopytami!
� To jeszcze lepiej. Ba, to dow�d, �e jeste� zdrowy i s�u�y ci g�rskie powie-
trze. Niestety, pstr�gi jeszcze nie gotowe. Przejd� si� troch�, zapomnisz o
g�odzie.
C� mia�em robi�? Poszed�em sprawdzi�, co porabia nasz poczciwy mamut.
Mamut tymczasem sta� na skraju szosy i swoj� obecno�ci� ur�ga� pi�knu natu-
ry. Zastanawia�em si� chwil�, jak takim gruchotem dojechali�my z Warszawy do
Czarnog�ry? Wydawa�o mi si� to cudem, czarnoksi�sk� magi�, a cudotw�rczym
magikiem by� naturalnie wujaszek Leon. On to, sobie tylko znanymi sposobami,
potrafi� tchn�� we� ducha i wykrzesa� te sze��dziesi�t kilometr�w na godzin�.
I kto by przypuszcza�, �e to archeologiczne wykopalisko znajdzie si� ni st�d, ni
zow�d na wysoko�ci tysi�ca dwustu metr�w i tu sko�czy � bo przecie� ani przez
chwil� nie wierzy�em, �e ruszy st�d kiedykolwiek.
�al mnie ogarn��, bo i c� mog�o ogarn�� wobec tego nieszcz�snego wraka?
Nagle w lesie nad szos� rozleg� si� przera�liwy ryk. Pocz�tkowo my�la�em,
�e to mo�e ranny lew ryczy w�r�d pustkowia, lecz wnet zrozumia�em swoj� po-
my�k�. Byli�my przecie w Czarnog�rze, a nie w Libii ani w Sudanie, ani w Kenii.
Tym dziwniejszy wyda� mi si� ten przera�liwy ryk. Postanowi�em zbada�, co to
tak ryczy.
Z dusz� na ramieniu zacz��em wspina� si� w skos stromego zbocza zasypane-
go skalnym rumowiskiem i poros�ego z rzadka kar�owatymi bukami.
Ryk stawa� si� coraz pot�niejszy, coraz przera�liwszy, jak gdyby sto lw�w ry-
cza�o na nubijskiej pustyni. Nie wierzy�em w�asnym uszom! Lecz gdy us�ysza�em
�w ryk tu� nad sob�, by�em ju� pewny, �e za chwil� stan� oko w oko ze straszliw�
besti�.
Na szcz�cie po chwili okaza�o si�, �e nie by�a to straszliwa bestia, tylko
prze-
mi�y czarnog�rski osio�. Sta� w�r�d g�az�w i unosz�c �eb do g�ry � rycza�.
�Dziki osio�" � pomy�la�em. Czyta�em w jakiej� ksi��ce, �e na ziemi �yj�
jeszcze os�y w dzikim stanie i s� podobno bardzo gro�ne. Ot� by�em teraz pewny,
�e stoj� przed przedstawicielem tego dzikiego gatunku.
Tymczasem �w przedstawiciel na m�j widok zupe�nie zbarania�. On zbarania�,
ja zbarania�em i stali�my tak naprzeciw siebie zupe�nie zbaraniali.
Gdybym mia� przy sobie lasso, bez zmru�enia powieki zarzuci�bym mu na
szyj� i odes�a�bym ten ciekawy egzemplarz do warszawskiego ZOO. Na pewno
napisaliby o mnie w �Expressie": �Marcin Cedro, ucze� si�dmej klasy, ofiarowa�
wspania�omy�lnie pi�kny okaz dzikiego os�a dla naszego ZOO". Ba, ale nie mia-
�em lassa. C� mog�em robi�? Pozosta�a mi tylko przyjemno�� gapienia si�.
Gapili�my si� na siebie, lecz jak d�ugo mo�na si� gapi�? Osio� pierwszy straci�
cierpliwo��. Wyszczerzy� ��te z�by i jak nie ryknie, a� mnie ciarki przesz�y!
Wpad�em na znakomity pomys�. Pobiegn� do obozu i wezw� na pomoc wu-
jaszka Leona. On ju� znajdzie spos�b na tego rycz�cego potwora. Ujarzmi go,
a potem zrobi ze� potulne ciel�. Wzi��em wi�c nogi za pas i w te p�dy machn�-
�em si� po pomoc.
� Ratunku! Dziki osio�! � zawo�a�em, kiedy znalaz�em si� przy namiocie.
Wujaszek siedzia� przy ognisku i odprawia� jakie� tajemne gus�a.
� Nie przeszkadzaj � mrukn��. � Nie widzisz, �e jestem zaj�ty?
� Jak babci� kocham, dziki osio�! � krzykn��em.
� Marcinku, czy ty dosta�e� udaru s�onecznego! Przecie� w Europie nie ma
dzikich os��w.
� Nie s�ysza� wujaszek, jak rycza�?
� S�ysza�em. To pewno normalny osio�.
� Widzia�em na w�asne oczy! Zupe�nie dziki.
� Wybij sobie, ch�opcze, z g�owy. Tutaj pe�no jest os��w. S�u�� po prostu jako
si�a poci�gowa. A �e ryczy? Przecie� ka�dy osio� ryczy, zw�aszcza gdy g�odny
albo spragniony.
Nie mog�em sobie wybi� z g�owy, bo by�em przekonany, �e spotka�em w g�-
rach dzikiego os�a. I nie wybi�em sobie a� do po�udnia, kiedy poszli�my na o�l�
wypraw�. Tymczasem zainteresowa�y mnie gus�a wujaszka. Jak ju� wspomnia-
�em, wujaszek siedzia� w kucki i odprawia� jakie� czary. Na ognisku �arzy�y si�
wielkie g�ownie, nad nimi zwisa� mocny drut, a na drucie nasze pstr�gi. Wujaszek
wolno obraca� drut...
� Oto pstr�gi z ro�na � powiedzia�.
Poczu�em smakowity zapach ryby i nap�yn�a mi do ust �lina. Zdawa�o mi si�,
�e od wyjazdu z Warszawy nic nie mia�em w ustach.
� Mog� spr�bowa� � rzek�em wspania�omy�lnie.
Wujaszek zni�a� z drutu jednego pstr�ga, po�o�y� go na pokrywce mena�ki.
� Musi przestygn�� � powiedzia� � a potem spr�buj. Je�eli nie b�dzie ci
smakowa�, to niech mi w�osy wyrosn� mi�dzy z�bami!
Musz� przyzna�, wujaszkowi nigdy nie wyros�y w�osy mi�dzy z�bami, bo
pstr�g z ro�na by� superprzysmakiem. Kiedy odar�em nieco przypalon� sk�rk�, uj-
rza�em cudownie delikatne, r�owe mi�so. Pachnia�o lekko dymem i rybim t�usz-
czem. Oderwa�em kawa�ek. M�wi� wam, pycha! Niech si� schowaj� najwi�ksze
frykasy! Niebo w g�bie!
� No i jak? � zapyta� wujaszek.
� Niez�e � powiedzia�em. Da si� zje��.
� Je�eli ci nie smakuje, mog� otworzy� gulasz ciel�cy.
� Nie! � zawo�a�em. � Przecie� to �smy cud �wiata! �smy i dziewi�ty
jednocze�nie, a wujaszek powinien otrzyma� za to odznak� wzorowego kucharza!
Po obiedzie ogarn�� nas nastr�j b�ogiego lenistwa. Po�o�yli�my si� na matera-
cach nad potokiem, w cieniu jode�. W brzuchach mieli�my cud sztuki kulinarnej,
w uszach szum kaskad, a w g�owie rozmaite weso�e my�li, a przede wszystkim
niebieskie migda�ki, bo wiadomo, �e po takiej uczcie o niczym nie chce si� my-
�le�, tylko o czym� pogodnym.
My�leliby�my tak do wieczora, gdyby nie przera�liwy ryk os�a.
� Do licha � zerwa� si� wujaszek � czy ten dardanelski k�apouch nie m�g�
sobie wybra� innego miejsca!
� A m�wi�em, �e to dziki osio�.
� Dziki nie dziki, a ryczy jak tr�by jerycho�skie. Pewno szuka wody. Musimy
na niego zapolowa�.
Bardzo mi si� spodoba�a ta my�l, bo nigdy jeszcze nie polowa�em na dzikie
os�y. Wujaszek prawdopodobnie polowa�, gdy� zabra� si� do roboty, jak gdyby
by� starym �owc�. Zeszed� nad brzeg potoku i w miejscu gdzie woda zrasza�a
traw�, narwa� jej ca�y snopek. Trawa by�a bujna, pachn�ca, soczysta, w sam raz
dla rycz�cego os�a. Zwi�za� snopek sznurkiem i roze�mia� si�.
� Je�eli ten osio� nie da si� z�apa�, to ja b�d� mu�em!
W istocie wujaszek Leon nigdy nie zosta� mu�em, ale gdyby nawet zosta�, to
by�by najmilszym mu�em na �wiecie.
Wzi�li�my snopek soczystej, �wie�ej trawy, poszli�my w kierunku, sk�d do-
chodzi�o piekielne ryczenie. Wnet w�r�d rumowiska skalnego zobaczyli�my oka-
za�e uszy, a potem ca�ego os�a. Rycza�, jakby go ze sk�ry obdzierali. Na nasz
wi-
dok, a raczej zapewne na widok wujaszka, przesta� rycze�. Szczerzy� tylko z�by
i przez to sta� si� podobny do biednego kolegi, kt�ry nazywa si� Franek
Krupi�ski.
� Ehooo! � zawo�a� nagle wujaszek jak zawodowy poganiacz mu��w w No-
wym Meksyku. G�os mia� tak gromki, �e osio�, gdyby m�g�, zzielenia�by ze zdzi-
wienia. � Ehooo! � powt�rzy�, a potem do snopka przywi�za� d�ugi sznurek
i rzuci� snopek przed os�a.
Osio� poczu� smakowit� wy�erk�. Nie spodziewaj�c si� podst�pu, zbli�y� si�
wolno do snopka. Z�apa� z�bami ki�� trawy. Wujaszek da� mu pokosztowa�, lecz
gdy osio� chcia� jeszcze raz skubn��, poci�gn�� lekko za sznurek.
Zacz�a si� pyszna zabawa; ilekro� osio� zbli�a� si� do snopka, wujaszek w po-
r� poci�ga� za sznurek. Tak doszli�my do obozu, a potem nad brzeg potoku. I oka-
za�o si� to, co si� mia�o okaza�: osio� by� okropnie spragniony. Na widok wody
zapomnia� o snopku, pogna� nad potok i zacz�� pi�. Pi�, pi�, pi� � my�la�em, �e
p�knie. Ale na szcz�cie prychn�� tylko kilka razy i zabra� si� do skubania
trawy.
� Teraz go z�apiemy... � szepn��em.
Wujaszek przymru�y� figlarnie oko.
� Przecie� m�wi�e�, �e to dziki osio�.
� M�wi�em i zdaje mi si�, �e najdzikszy.
� W takim razie trzeba go b�dzie oswoi�. Umiesz oswaja� dzikie os�y?
� Nie.
� Ja te� nie, wi�c zostawmy go lepiej w spokoju. Je�eli jest m�dry, to sam si�
oswoi i zostanie przy nas.
Osio� zosta� na wolno�ci, nam zdawa�o si�, �e mamy os�a, i wszyscy byli za-
chwyceni, a najbardziej nasz przedstawiciel fauny czarnog�rskiej. Ni st�d, ni
zo-
w�d wierzgn�� rado�nie, przesadzi� wielki g�az, pogalopowa� na nasz� polan�,
a tam po�o�y� si� na grzbiecie i r��c dziko tarza� si� w trawie.
I, o dziwo, zosta� na polanie i by� ju� prawie naszym os�em.
Osio� by� tak sympatyczny i tak szybko sta� si� cz�onkiem naszego obozu, �e
daliby�my si� dla niego posieka�.
Wieczorem siedzieli�my przy ognisku, gotowali�my w kocio�ku herbat� i jedli
resztki z obiadu: dwa pstr�gi z ro�na na zimno.
Osio�ek, oczywi�cie, nie siedzia� ani nie jad� pstr�g�w, tylko sta� pod okapem
z ga��zi i prze�uwa�. Mia� min� starego filozofa.
� Jak go nazwiemy? � zapyta�em wujaszka przy herbacie.
Wujaszek zatar� rado�nie d�onie.
� Oto my�l! Mo�emy rozpisa� b�yskawiczny konkurs na imi� dla naszego no-
wego cz�onka rodziny. Ka�dy napisze na karteczce swoj� propozycj�, a potem...
� W�a�nie � przerwa�em wujaszkowi � kto potem rozstrzygnie, kt�re imi�
lepsze?
� To proste: osio�ek! � za�mia� si� wujaszek.
� Dobrze, ale sk�d dowiemy si�, kt�re imi� przypadnie mu do gustu?
� Staniemy z przeciwnych stron polany i b�dziemy go wo�ali. Zobaczymy, do
kogo wpierw podejdzie. � Wyci�gn�� z kieszeni notes, wyrwa� dwie karteczki,
poda� mi jedn�. � Pisz � powiedzia�. � Tylko dobrze si� zastan�w, bo ten, kto
przegra, przez ca�y dzie� b�dzie my� naczynia.
� Dobra jest � odpar�em. � Postaram si� wygra�. Zacz��em si� zastana-
wia�, jak nazwa� naszego osio�ka, a im d�u�ej my�la�em, tym pu�ciej mia�em
w g�owie. Ani rusz, nic mi si� nie nasuwa�o! W og�le, jak mo�na nazwa� os�a?
Psa, to co innego, kota te�, ale z os�ami nie mia�em nigdy do czynienia.
� Masz ju� co�? � zapyta� wujaszek i poda� mi swoj� kartk�.
Niestety, nie mia�em i nigdy bym nie mia�, gdyby mi nagle nie strzeli�o co�
do g�owy. Co� niezwykle oryginalnego. Napisa�em wi�c na swojej karteczce du-
�ymi literami: ALIBABA. Niech wujaszkowi oko zbieleje! Niech wie, �e i mnie
sta� na pomys�y. Bo c� ten jego zwyk�y KUBA wobec mojego egzotycznego �
ALIBABY.
� Brawo! � zawo�a� wujaszek. � Mnie si� bardzo podoba. Zobaczymy, co
na to powie nasz mi�y osio�ek.
Stan�li�my wi�c po przeciwnych stronach polany, ja pod stuletnim bukiem,
wujaszek pod strzelist� jod��, a w �rodku, z min� filozofa, nasz k�apouch. Na
dany
przez wuja znak zacz�li�my wo�a�: ja � Alibaba, a wujaszek � Kuba. A z tego
powsta� zupe�ny galimatias i s�ycha� by�o zlewaj�cy si� okrzyk: � Ali-ku-ba-ba-
-ba-ba-ku-ali-ba-ba...
My wydzierali�my si� dziko, a osio� ani drgn��. Sta� w tym samym miejscu
i z pogard� macha� ogonem.
Wtem w lesie odezwa� si� �piewny, wysoki g�os:
� Hej-ooo! Buszin... Hej... ooo!
Osio�ek nastawi� uszu. Chwil� sta� nieruchomo. Nagle drgn�� i niemal galo-
pem ruszy� w kierunku, sk�d dochodzi�o wo�anie.
Zamurowa�o nas. Wujaszek spojrza� na mnie, ja na wujaszka, a potem razem
patrzyli�my za odchodz�cym os�em. I mieli�my strasznie g�upie miny, bo na nic
innego nie by�o nas sta�. Ca�y konkurs � jedna wielka klapa, a do tego, kto ju-
tro b�dzie my� naczynia? Naraz zacz�li�my si� zdrowo �mia�. Zdawa�o si�, �e
p�kniemy ze �miechu, ale zanim zd��yli�my p�kn��, zobaczyli�my na skraju la-
su starego Czarnog�rca. Wyszed� z ciemnego lasu jak zjawa. Stan�� przed nami,
trzymaj�c za grzyw� os�a.
� Dobry weczer � powiedzia� tym swoim wysokim, �piewnym g�osem.
� Dobry wiecz�r � odpowiedzieli�my i na tym sko�czy�a si� chwilowo na-
sza rozmowa, bo stary m�wi� po serbsku, a my po polsku i d�u�szy czas nie mo-
gli�my si� zrozumie�.
Stary by� chudy, ko�cisty, �ylasty. Twarz mia� such�, ale pi�kn�. �niada sk�ra
w tysi�cach zmarszczek, oczy czarne, nos orli i siwe w�osy wymykaj�ce si� spod
starego kapelusza. W blasku ogniska wygl�da� troch� jak duch, a troch� jak po-
s�g i gdyby nie osio�, kt�rego wci�� trzyma� za grzyw�, m�g�bym przypu�ci�, �e
zjawi� si� wr�bita z ba�ni.
Nie mia�em poj�cia, jak nale�y zachowa� si� w tak nieoczekiwanych chwi-
lach. Na szcz�cie by� przecie� wujaszek Leon. Zachowa� si� tak, jakby ten stary
czarnog�rski pasterz chodzi� z nim razem do szko�y, jakby siedzieli w jednej
�aw-
ce i podpowiadali sobie na lekcjach.
Roz�o�y� wi�c szeroko r�ce, przywita� go ze staropolsk� go�cinno�ci�. M�wi�
do� jakim� niezrozumia�ym j�zykiem � troch� po polsku, troch� po rosyjsku,
mo�e nawet po turecku. Licho wie. Niezrozumiale, ale grunt, �e stary zrozumia�
i wnet poczu� si�, jakby przyszed� do znajomych na pogaw�dk�. U�miechn�� si�
przyja�nie, a wujaszek dalej swoje: �e osio�ek jest najmilszym stworzeniem pod
s�o�cem, a my opiekowali�my si� nim jak w�asnym dzieckiem. Brakowa�o mu
tylko ptasiego mleka. �e stary zjawi� si� w sam� por�, bo Buszin usycha� za nim
z t�sknoty i w og�le... Mia� wujaszek zdolno�ci, mia�! Za chwil� odegra� scenk�
przyprowadzenia os�a do wodopoju, a potem niemal si� rozp�aka�, gdy opowiada�,
z jakim apetytem osio�ek pi� wod�.
Stary sta� oczarowany. Powtarza� w k�ko:
� Dwa dni go szuka�em... Dwa dni go szuka�em... a psiajucha urwa� mi
si�...
Tak powtarza�, daj� s�owo, bo wreszcie poj��em kilka s��w. Wujaszek tymcza-
sem zaprowadzi� g�rala do ogniska, posadzi� na honorowym miejscu i da� koncert
polskiej go�cinno�ci. Taki ju� by� m�j wujaszek. Nie zwa�a�, �e jeste�my bankru-
tami, bez pieni�dzy i bez nadziei na dalsz� podr�. Wyci�gn�� z plecaka resztki
naszego prowiantu. Otworzy� puszk� z ciel�cym gulaszem, zagrza� j� nad ogniem,
a potem z dna plecaka wygrzeba� butelk� �ubr�wki, nala� do aluminiowych kub-
k�w i � czym chata bogata.
Wypili najpierw za zdrowie Buszina, potem za przyja�� polsko-jugos�owia�-
sk�, za polskich partyzant�w i za jugos�owia�skich partyzant�w i byliby wypili
na
pewno za zdrowie wszystkich partyzant�w na �wiecie, gdyby starczy�o �ubr�wki.
Staremu powesela�y oczy, wujaszkowi poczerwienia� nos, a mnie ju� przy toa-
�cie za polskich partyzant�w zachcia�o si� spa�, bo by�em ogromnie zmordowany
upalnym dniem.
S�ysza�em jeszcze, jak �piewaj� polskie i czarnog�rskie pie�ni ludowe: wuja-
szek � �Hej, przelecia� ptaszek", a stary � �Tamoj daljeko!", a potem ju� tylko
szum potoku d�wi�cza� mi w uszach i gwiazdy wirowa�y nade mn�, a mo�e tylko
iskry z ogniska.
Zasn��em.
� Wstawaj, leniwy borsuku! Wstawaj, zaspany su�le! Idziemy na wysoko-
g�rsk� wypraw�!
Nie wiedzia�em, co si� ze mn� sta�o. Zasn��em przy ognisku, a teraz le�a�em
wygodnie na materacu, w �piworze i gapi�em si� na czyste niebo przezieraj�ce
przez ga��zie. Po chwili zobaczy�em mojego niedosz�ego Alibab�, a przy nim
starego Czarnog�rca.
� Mamy zaproszenie od Dziadka! � wo�a� nade mn� wujaszek. � Wstawaj,
bo wnet wyruszamy w g�ry, na hale. P�niej b�dzie za gor�co.
Nowa niespodzianka! My bez grosza, nasz wehiku� w stanie kompletnego roz-
k�adu, a wujaszek organizuje wypraw� wysokog�rsk�! Bardzo mi si� spodoba�
ten pomys�. Marzy�em o tym, �eby kiedy� zwiedzi� wysokie g�ry. Mia�em jed-
nak pewne obawy. Z czego b�dziemy �yli? Chyba �e na halach Sinjajeviny ro�nie
manna, kt�r� w ubieg�ym roku zasia� nasz krzepki w�a�ciciel os�a.
Nie by�o jednak czasu na rozwa�ania. Je�eli wujkowi strzeli�o co� do g�owy,
to i tak nie ma na to rady. Wyskoczy�em ze �piwora i zawo�a�em:
� Hurrra! Idziemy w g�ry! A echo mi odpowiedzia�o: �... ury... ury...
ury..."
I znowu by�o cudownie. I znowu czeka�y nas nowe przygody.
Tymczasem szykowali�my si� do wyprawy. Stary g�ral sporz�dzi� juki z ma-
teraca. Na juki wsadzili�my namiot i plecaki, a nasz Buszin mia� to wszystko
d�wiga�. My�la�em, �e ugnie si� pod tym ci�arem, ale k�apouch ruszy� dzielnie,
jakby ni�s� na grzbiecie niemowl�.
Pierwszy szed� Dziadek, prowadzi� Buszina, za Buszinem wujek Leon, a na
ko�cu � ja. Doszli�my do szosy, gdzie w cieniu strzelistych jode�, w�r�d nie-
zm�conej ciszy drzema� nasz poczciwy mamut.
� Wujaszku � zapyta�em � czy on tu ju� na zawsze zostanie?
� O, nie! � zaprotestowa�. � Zobaczysz, zrobimy na nim jeszcze kilka do-
brych kilometr�w.
� Wujaszek chyba wierzy w cuda!
� Nie, m�j drogi, tylko wierz� w mamuta. � A potem doda� powa�nie: �
Nasz mamut wygl�da, jakby chcia� si� ju�, ju� rozlecie�, a tymczasem jeszcze ho!
ho!
Nie wiedzia�em, co mia�o oznacza� to gromkie �ho! ho!", ale wujaszek za-
pewne wiedzia�. Zapyta�em tylko:
� Czy zostawimy naszego mamuta tutaj?
� A co mu si� stanie?
� Nie martw si�, nikt si� na nim nie pozna.
� Powiedzmy, �e spodoba si� komu�.
� Mamy jeszcze kilka kanistr�w benzyny.
Wujaszek cmokn�� zniecierpliwiony.
� Przecie� nikt jej nie wypije. Miej troch� zaufania do ludzi.
Dziadek Czarnog�rzec na widok naszego mamuta przystan��.
� To wasz? � zapyta�.
� Nasz � odpar� z durn� wujaszek. Dziadek pokiwa� z uznaniem g�ow�.
� Pi�kny w�z! Pami�tam, podczas pierwszej wojny by�em na froncie i raz je-
den genera� przyjecha� takim... Teraz ju� takich nie ma. Tandet� robi�! �
splun��
przez z�by i zawo�a� na Buszina: � Ej... ooo!... Buszin, ej... ooo!
� Widzisz! � zwr�ci� si� do mnie wujaszek. � On jeden pozna� si� na na-
szym mamucie.
Z szosy skr�cili�my na g�rsk� �cie�k�. Pi�a si� zakosami przez zbocze zas�a-
ne rumowiskiem skalnym, poros�e z rzadka krzakami. A kiedy przechodzili�my
nad urwiskiem, po �awach skalnych tak w�skich, �e jedno po�li�ni�cie grozi�o
sto-
czeniem si� w przepa��, podziwia�em Buszina. Kroczy� spokojnie za Dziadkiem,
kiwaj�c miarowo g�ow�. Nawet si� nie potkn��.
� Czy on nie dostanie zawrotu g�owy? � zapyta�em wujaszka.
� Cz�owieku, przecie� to najlepszy alpinista w�r�d jucznych zwierz�t! Tam
gdzie nie dotrze ani ko�, ani mu�, osio� idzie z zamkni�tymi oczami. Bez os�a
�y-
cie by�oby trudne w tych g�rach. Jest on dla ludzi samochodem, ci�gnikiem, he-
likopterem. Jednym s�owem, niezast�pionym �rodkiem transportu. Dzielne stwo-
rzenie i m�dre. A to, �e nieraz kogo� nazywaj� os�em, powinno by� dla cz�owieka
zaszczytem, a dla os�a, niestety, krzywd�.
Chcia�em zawo�a� na wujaszka: �Ty o�le dardanelski!" � ciekaw jestem, czy
bardzo by�by zaszczycony. Jednak nie zawo�a�em, bo w�a�nie zbli�ali�my si� do
spienionego potoku, nad kt�rym wisia�a w�ska k�adka sklecona z dw�ch �wierko-
wych pni. Z jednej strony by�a skalna �ciana, pod �cian� w�ska p�ka i � prze-
pa��. Potok spada� z hukiem. Woda rozbija�a si� o ska�y w t�czowe bryzgi, a w
po-
wietrzu wisia�a mg�a. I pnie k�adki by�y od niej wilgotne i o�liz�e.
Przej�cie przez ten wisz�cy most wyda�o mi si� szale�stwem.
G�ral przystan��. My�la�em: �Mo�e zawr�cimy..." Ale sk�d�e! Stary uchwy-
ci� Buszina kr�cej, tu� przy pysku. Wszed� pierwszy na wisz�c� �aw�.
� Ej... ooo! Ej... ooo! � zawo�a�.
Osio� parskn��, a potem spokojnie ruszy� za g�ralem. Zamkn��em oczy. Zda-
wa�o mi si�, �e za chwil� run� do spienionego potoku. S�ysza�em tylko og�usza-
j�cy huk wody i wysoki, �piewny g�os g�rala: � Ej... ooo! Buszin! Ej... ooo!
A gdy otworzy�em oczy... byli ju� na drugim brzegu.
� Oni powinni wyst�powa� w cyrku � powiedzia�em.
Wujaszek westchn�� rado�nie.
� To by� pi�kny widok. A teraz my walimy!
�atwo by�o mu powiedzie� � walimy! Niech wali pierwszy, niech poka�e, co
umie, bo ja bynajmniej nie mia�em ochoty. Czu�em, �e nogi mam z waty, a w g�o-
wie zam�t.
� Boisz si�? � zapyta� wujaszek.
� Nie, tylko troch�.
� Je�eli tylko troch�, to �wietnie, bo ja te� tylko troch� � roze�mia� si�
i pierwszy wst�pi� na wisz�c� k�adk�. Pnie ugi�y si� pod jego ci�arem, ale wu-
jaszek nie zawr�ci�.
C� mia�em robi�? Nie wypada�o odgrywa� zastraszonego mieszczucha. Raz
kozie �mier�! Ruszy�em. Nie spojrza�em ani w lewo, ani w prawo, patrzy�em tylko
prosto przed siebie i krok za kroczkiem sun��em po o�liz�ych pniach. Nawet nie
wiem, kiedy znalaz�em si� na drugiej stronie. Odsapn��em z ulg�. Rado�� mnie
ogarn�a, bo to bardzo przyjemnie przem�c w�asny strach i prze�ama� s�abo��.
Prze�ama�em. By�em ogromnie szcz�liwy.
Wujaszek Leon nie �mierdzi groszem, a zachowuje si� jakby by� Rockefelle-
rem albo innym Fordem.
Mieli�my pi�kny odbiornik tranzystorowy, oryginalny japo�ski, firmy Mizu-
no, i ju� go nie mamy. A by�o tak: Dziadek urz�dzi� wielkie przyj�cie. Zebra�
syn�w, synowe, zi�ci�w. Wszyscy oczywi�cie Czarnog�rcy i wszyscy niezwykle
serdeczni. Przyj�li nas, jakby�my od pradziej�w nale�eli do ich pasterskiego
kla-
nu.
� Patrzcie � powiada Dziadek, pokazuj�c na wujaszka. � Oto przedstawi-
ciel szlachetnego narodu polskiego, gospodin Leon. � A potem wymieni�
wszystkie zalety mojego wujaszka i powiedzia�, �e nale�y go ugo�ci�.
Wi�c ugo�cili.
Kiedy tylko mrok zapad� i pogas�y ostatnie poblaski na wysokich g�rach, m�o-
dzi g�rale rozpalili ognisko i zacz�li piec jagni� na ro�nie. Piekli to jagni�,
grali na
rozmaitych instrumentach: skrzypcach, fletach, basach � i �piewali pi�kne czar-
nog�rskie pie�ni. Jagni� piek�o si� na ro�nie, kobiety obraca�y je to na jedn�,
to na
drug� stron�, a m�czy�ni wci�� grali, �piewali i podawali sobie szklanic� ze
�li-
wowic� i z winem, a szklanica kr��y�a z r�k do r�k. I by�o zupe�nie jak w
starych
ba�niach.
Najbardziej ba�niowy okaza� si� nasz wujaszek. Nie zna� serbskiego, a �piewa�
jak rodowity g�ral z Sinjajeviny i wygl�da� zupe�nie jak kr�l czarnog�rski Miki-
ta, o kt�rym do tej pory kr��� w�r�d ludu legendy. Jestem pewny, �e o wujaszku
Leonie te� b�d� kr��y�, bo gdy przyszed� czas na taniec, m�j rodzony wuj w takt
muzyki czarnog�rskiej zata�czy� naszego kujawiaka, a potem oberka i wszyst-
kich wprawi� w zdumienie. Na koniec opowiedzia� o polskich partyzantach, jak to
w Puszczy Kampinoskiej napadli na kolumn� hitlerowc�w i wybili ich do nogi.
Ludzie rozdziawiali g�by i wszystkim w�os zje�y� si� na g�owach, a najbar-
dziej mnie, bo wujaszek tak wspaniale odegra� t� scen�, �e w�os musia� si�
zje�y�.
Stan�� przed ogniskiem i zacz�� odgrywa�.
On by� partyzantem, a jagni� na ro�nie kolumn� hitlerowsk� i do tego zmoto-
ryzowan�. Wi�c wujaszek z�apa� spory patyk i krzyczy: � My pa... pa... pa...,
a oni trach... trach... trach. My granatami bam! bam! bam!, a oni z mo�dzie-
rza � bech! bech! bech! A potem nasi ludzie � �hurrra!" � a oni w krzaki!...
Tymczasem jagni�, oczywi�cie, nie umkn�o w krzaki, bo by�o ju� zupe�nie
upieczone i a� si� prosi�o, �eby je zje��. Po�o�yli wi�c je na desce, a Dziadek
wyj��
wielki n�, naostrzy� na ose�ce i zacz�� dzieli�. Ka�dy dosta� kawa� wspania�ej
pieczeni, kawa� chleba i szklanic� czerwonego wina.
O tym, jaka pyszna to by�a piecze�, nale�a�oby napisa� osobny poemat.
Ale musz� doko�czy� opowiadanie o tranzystorze.
Mieli�my znakomity odbiornik tranzystorowy firmy Mizuno. �apa� wszystkie
stacje europejskie na falach �rednich i d�ugich, lecz, szczerze m�wi�c, od
wyjazdu
z Warszawy nigdy�my go nie w��czali, bo wujaszek wola� s�ucha� szumu poto-
k�w i �piewu ptak�w. Le�a� wi�c na dnie plecaka, obok aparatu fotograficznego
i czeka�, kiedy go uruchomimy.
Wujaszek przypomnia� sobie o nim dopiero na wysoko�ci tysi�ca sze�ciu-
set metr�w, mia� bowiem zamiar nastawi� zegarek wed�ug czasu radiowego. Nie
wiem, sk�d ten pomys�. Podczas w��cz�gi orientowa� si� zwykle po s�o�cu, jak
pierwotny cz�owiek. Teraz nagle zapragn�� by� cz�owiekiem cywilizowanym.
W��czy� wi�c odbiornik i zaraz z�apa� Sarajewo. Ale zamiast sygna�u czasu, us�y-
szeli�my koncert bo�niackiej muzyki ludowej. Najpierw grali, a potem �piewali,
a najpi�kniej �piewa�a jaka� kobieta o aksamitnym g�osie. Mo�na by�o s�ucha�
i s�ucha�, i zas�ucha� si� do nieprzytomno�ci. Nic wi�c dziwnego, �e zas�uchali-
�my si�, a Dziadek westchn�� rado�nie:
� Ej, nie ma to jak dawne pie�ni!
� Nie ma to � powt�rzy� wujaszek.
� Serce si� kraje... Bo�niacy pi�knie �piewaj�. Zna�em jednego, byli�my
razem na froncie, a jak za�piewa�, to si� po g�rach nios�o. Ej, nios�o si�... �
doko�czy� w zadumie.
Wujaszek wzruszy� si� ogromnie, �e tak si� nios�o po g�rach, wi�c zapyta�:
� Chcieliby�cie od czasu do czasu pos�ucha�, jak Bo�niacy �piewaj�?
� Ano, co bym nie chcia�.
� To przyjmijcie ode mnie ten skromny podarek. � Sk�oni� si� uroczy�cie
i wr�czy� Dziadkowi tranzystorowy odbiornik.
Tak wi�c nie mamy ju� japo�skiego odbiornika, a wujaszek nie b�dzie musia�
regulowa� zegarka wed�ug radiowego czasu. Na drugi dzie� rano zapyta�em go:
� Czy nie mogliby�my pos�ucha� Warszawy? Ciekaw jestem, jaka u nas po-
goda?
� Na pewno taka sama jak tutaj � odpar� nieco naburmuszony.
� I warto by by�o wiedzie�, jaki mamy stan wody na Wi�le.
� Normalny � b�kn��.
� I w og�le, dawno ju� nie s�ysza�em polskiego j�zyka.
� A ja jak do ciebie m�wi�, po turecku?! � hukn�� wujaszek.
� W�a�nie � rzuci�em uszczypliwie � wydaje mi si�, �e wujaszek z tymi
g�ralami m�wi po turecku.
� M�wi�, jak potrafi�. Grunt, �e si� �wietnie rozumiemy. � Wielki czaro-
dziej zapala� fajeczk�. Ci�gn��, cmoka�, sapa�, jak gdyby w ten spos�b chcia� mi
da� do zrozumienia, �e przejrza� moje zamiary. Naraz u�miechn�� si�: � M�j
drogi, je�eli ludzie s� dla siebie serdeczni i przyja�ni, to zawsze porozumiej�
si�
ze sob�. A z tym tranzystorem nie zawracaj mi g�owy. Da�em, bo mia�em ochot�.
I nie �a�uj�. Lubi� dawa�, a ty mnie nie ucz!
� Przecie� nic nie powiedzia�em...
� Znamy si� na takich!
� Wujaszku � westchn��em � mogliby�my sprzeda� ten aparat. Je�eli si�
nie myl�, jeste�my bez pieni�dzy... A tak chcia�bym zobaczy� morze i palmy...
� B�d� spokojny. Wkr�tce zobaczysz i to... ho! ho!
Tymczasem zobaczy�em co�, czego nawet nad Adriatykiem zobaczy� nie mo-
g�em.
By�o to po �niadaniu. Od Prokletije szed� wiatr, a na hali mi�dzy g�azami fa-
lowa�y trawy. Zdawa�o si�, �e ca�y stok olbrzymiego masywu p�ynie ku szczytom
poprzez wielkie ska�y i g�azy. A niebo by�o fio�kowe, usiane bia�ymi ob�okami
jak morze pian�.
M�odzi juhasi pognali rano owce i kozy na pastwisko. Wysoko, pod samy-
mi turniami, wida� by�o jeden kierdel. Jak chmurka przesuwa� si� po zielonym
up�azie.
Siedzieli�my pod sza�asem. Wujaszek z fajk� w z�bach, w s�omkowym kape-
luszu wygl�da� jak prawdziwy baca. A ja odda�em si� rozmy�laniom. Marzy�em
o rekinach i palmach. Oto siedz� sobie pod jedn� palm�, patrz�, jak rekiny pruj�
spienione fale, jak delfiny igraj� w zatoce, a tu nagle spada mi na g�ow� wielki
orzech kokosowy. Na chwil� mnie za�mi�o, ale tylko na chwil�, bo wnet us�ysza-
�em g�os wujaszka:
� S�uchaj, Marcin, czy my�my przypadkiem nie zapomnieli zanie�� kanar-
k�w do ciebie?
B�c! Prys�y marzenia i znowu znalaz�em si� na hali, a raczej w Warszawie, bo
kanarki by�y przecie� u wuja, na ulicy Wiktorskiej. Oczywi�cie, zapomnieli�my,
bo przed wyjazdem u wujaszka panowa� taki kosmiczny ba�agan, �e trudno by�o
nie zapomnie�!
Tu musz� wyja�ni�, �e wujaszek Leon nie mia� �ony, ale mia� za to trzy pary
kanark�w. Jeden z nich, Filon, otrzyma� nawet na konkursie �piewu w Pa�acu Kul-
tury pierwsz� nagrod� i medal! Jednym s�owem artysta i do tego laureat. A teraz
wielkiemu arty�cie wraz z wsp�towarzyszami niedoli grozi�a �mier� g�odowa, bo
zapomnieli�my przenie�� kanarki z mieszkania wujaszka do naszego domu!
Zacz�li�my si� martwi� i o niczym innym nie my�leli�my, tylko o tych nie-
szcz�snych ptakach. Martwiliby�my si� tak chyba do wieczora, lecz naraz wuja-
szek roze�mia� si� weso�o.
� Kanarki s� uratowane! Mama na pewno zabra�a je ju� do domu! Przecie�
zostawi�em jej klucze...
Od razu odzyskali�my humor i �wiat wyda� nam si� pi�kniejszy. Czeg� nam
mog�o brakowa�? Byli�my po dobrym �niadaniu, oddychali�my powietrzem na�a-
dowanym ozonem i promieniami ultrafio�kowymi, patrzyli�my na wspania�e g�r-
skie widoki! �y� nie umiera�! Zw�aszcza �e za chwil� mieli�my zobaczy� co�,
czego nie mo�na by�o nawet przewidzie�.
Oto na �cie�ce wy�aniaj�cej si� spo�r�d drzew ukaza�a si� egzotyczna kara-
wana: kilka jucznych os��w, kilku m�odych, do po�owy obna�onych ludzi pohu-
kiwaj�cych i pokrzykuj�cych. Przodem szed� wysoki brodacz. Z daleka wygl�da�
jak oryginalny Beduin, gdy� g�ow� mia� otoczon� bia�ym r�cznikiem, a wzrok
utkwiony w sinej dali.
� Kto to mo�e by�? � zapyta�em zdumiony.
Wujaszek nic nie odpowiedzia�, tylko wsta� i pe�nym godno�ci krokiem ruszy�
na spotkanie karawany. Ruszy�em i ja, bo by�em ciekaw, co to za jedni.
Wujaszek, jak to wujaszek, gdyby m�g�, przywita�by ich chlebem i sol�. Nie-
stety, chleba ani soli nie by�o pod r�k�, wi�c nasz mag i czarodziej wita� ich
do-
brym s�owem. Najpierw po polsku, potem tym swoim serbo-tureckim j�zykiem,
a gdy go nie zrozumieli, zacz�� po angielsku. Beduin jakby na to tylko czeka�.
G�-
ba mu si� rozja�ni�a i dalej�e z wujaszkiem po angielsku, jakby mia� w brzuchu
ta�m� magnetofonow�!
Nic z tego nie rozumia�em, wi�c sta�em jak na tureckim kazaniu. Wujaszek
tymczasem rozdawa� swoje bezcenne u�miechy.
Czeka�em, co z tego wszystkiego wyniknie.
Wynik�a wielka sensacja, bo okaza�o si�, �e to nie �adna karawana, tylko na-
ukowa ekspedycja angielska z Kr�lewskiego Instytutu Farmakologii, a czarny bro-
dacz nie jest wcale Beduinem, tylko docentem uniwersytetu. Ale to jeszcze nic!
Najwa�niejsze mia�o okaza� si� dopiero za chwil�; wujaszek podszed� do mnie
i powiedzia�:
� Zdaje mi si�, �e chwilowo jeste�my uratowani.
� Uratowani? � zdziwi�em si�.
� Tak, m�j drogi... b�dziemy �owili �mije.
W tym miejscu zupe�nie zbarania�em.
� �mije?! � krzykn��em. � Dlaczego �mije?
� Zapytaj uczestnik�w ekspedycji � u�miechn�� si� wujaszek. � Potrzebne
im s� �mije do jakich� eksperyment�w naukowych. Dowiedzieli si�, �e na Sinja-
jevinie jest zatrz�sienie tego plugastwa, wi�c wybrali si� tutaj i podobno
dobrze
p�ac� za schwytane �mije.
Tak to powiedzia�, jakby chodzi�o o robaczki �wi�toja�skie albo biedronki.
Na sam� my�l, �e mam �owi� �mije, w�os mi si� zje�y� i poblad�em.
� Czy wujaszek �owi� kiedy� �mije? � zapyta�em dr��c z przej�cia.
� Nie, ale wszystkiego mo�na si� nauczy�.
� Przecie� to bardzo niebezpieczne.
� Je�eli oni �owi�, to dlaczego my nie mo�emy spr�bowa�? Praca jest po-
�yteczna, dla cel�w naukowych, w dobrych warunkach klimatycznych. Szczerze
m�wi�c, pasjonuj�ca. Nigdy jeszcze nie by�em �owc� �mij. Wszystkiego trzeba
spr�bowa�.
Masz babo placek! M�j wujaszek, o kt�rym pisali w ��yciu Warszawy", �e
jest wynalazc� maszyny elektronowej, potrafi�cej w ci�gu sekundy rozwi�za� ile�
tam zada� matematycznych, jednym s�owem � chluba rodziny i naukowiec ca��
g�b�, nagle chce zosta� �owc� �mij!
Kom-pro-mi-ta-cja!
� Ju� lepiej wracajmy do domu � zaproponowa�em skromnie.
� Ba! Ale czym? � hukn�� weso�o wujaszek. A gdy zobaczy�, �e zmarkot-
nia�em, potarmosi� mnie lekko za ucho. � Do g�ry g�owa! Daj� ci s�owo, �e nic
nam si� nie stanie. Spr�bujmy, a jak nam si� nie spodoba, to im po prostu
podzi�-
kujemy. Nie ma, m�j drogi, sytuacji bez wyj�cia. Trzeba tylko pogodnie patrze�
na �wiat i umie� �y� z lud�mi. G�owa do g�ry, Marcinku, zobaczysz, �e to pasjo-
nuj�ce zaj�cie!
� Ile oni p�ac� za jedn� �mij�? � zapyta�em wujka Leona, gdy wr�cili�my
pod nasz namiot.
� Dolara.
� Nie�le! � powiedzia�em. � To tak, jakby siedemset pi��dziesi�t dinar�w.
Zaraz zacz�li�my kalkulowa�: gdyby�my z�apali dziesi�� �mij, zarobiliby�my
siedem i p� tysi�ca, za sto dostaliby�my siedemdziesi�t pi�� tysi�cy, a za
siedem-
dziesi�t pi�� tysi�cy dinar�w mo�na pu�ci� si� w dalek� podr�. Siedzieli�my
przed namiotem, pili�my kozie mleko i byli�my ju� w wyobra�ni posiadaczami
fortuny. A �mije czeka�y na nas i same si� prosi�y, �eby je tylko �apa�. Za
kilka
dni b�dziemy mieli ci�k� fors�, gwizdniemy na mamuta, kupimy sobie w Budvie
�agl�wk� i wyp�yniemy pod czarn� bander�.
�ycie znowu wyda�o nam si� pi�kne i pe�ne uroku.
Tymczasem Anglicy zak�adali ob�z. Na �rodku postawili wielki, czerwony
namiot, przeznaczony na magazyn i kuchni�, a wok� ma�e, ��te namiociki bi-
wakowe.
Do po�udnia ob�z by� gotowy. Docent przesta� by� Beduinem, bo zdj�� z g�o-
wy r�cznik. Zosta� normalnym Anglikiem. Pali� fajk�, m�wi� przez nos i u�mie-
cha� si� bez powodu.
Przyszed� do wujaszka i zaprosi� nas na obiad, bo chcia� z wujaszkiem poroz-
mawia� o �mijach.
Trzeba przyzna�, �e ob�z mieli pierwszorz�dnie zorganizowany � cyberne-
tycznie, daj� s�owo! Kuchnia nowoczesna: dwie butle z gazem, p�yta na cztery
fajerki i zbiornik na gor�c� wod�. A magazyn � jak apteka: ka�da skrzynka
ponumerowana, na ka�dej tabliczka z napisem, jaki prowiant i ile znajduje si�
w skrzynce. Wszystko w puszkach i wszystko w proszku lub w pigu�kach i wita-
minizowane, �eby Anglikom nie powylatywa�y z�by.
Jedli�my ten obiad w proszku i rozmawiali�my o �mijach i innych sprawach,
zreszt� nie wiem o czym, bo m�wili przecie� po angielsku, a ja ani me, ani be.
Pozosta�o mi tylko robi� m�dr� min� wtedy, kiedy wszyscy si� �miali. Haniebne
zaj�cie!
Podobno na obiad by�a zupa grzybowa, wo�owina duszona i pudding z kre-
mem. Gdyby nawet podali potrawy w odwrotnej kolejno�ci, te� nic by si� nie sta-
�o, bo pudding �mia�o m�g� by� zup� grzybow�, a wo�owina puddingiem. Okrop-
nie mi te potrawy w proszku nie smakowa�y, ale nie wypada�o grymasi�. Jad�em
z zamkni�tymi oczami, wszystko ros�o mi w ustach, lecz robi�em min�, jakby to
by�y same frykasy, kuchnia kategorii specjalnej.
Gdy sko�czy�em je�� t� kleist� ma�, kt�r� oni nazywali puddingiem, ode-