1452

Szczegóły
Tytuł 1452
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1452 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Marek S. Huberath Tytul: Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka Z "NF" 3/92 I By�o przykre, ciemnawe popo�udnie listopada. Przynajmniej przesta�o pada�. Na razie. Jak co dzie� Alfred Dyjak przemierza� �l�sk� zwyk�ym, szybkim krokiem, nieznacznie pochylony do przodu. Na ramieniu mia� przewieszon� torb� z br�zowego skaju, nieco rozerwan� wzd�u� zamka b�yskawicznego. Z rozpi�tej torby wystawa�a butelka mleka z aluminiowym kapslem zabezpieczonym plastykow� nak�adk�. Czu� si� �le i wszystko wydawa�o mu si� jeszcze bardziej obce i wrogie ni� zwykle. Nie lubi� siebie ani otoczenia, w kt�rym si� obraca�: ludzi, przedmiot�w. Kac po wczorajszym wieczorze wzmaga� t� niech��. Mijaj�c ma�y sklepik, zdoby� si� na spostrze�enie, �e obecnie nie sprzedaj� w nim p�yt gramofonowych, lecz nadali mu zabawn� nazw� "Drewno". Troch� wcze�niej o ma�o co nie zosta� przejechany przez pomara�czowego malucha i w�a�nie teraz to sobie u�wiadomi�. Brodaty kierowca wychyli� si� i krzykn��. Dyjak s�dzi�, �e kierowca powinien by� w�saty, a fiat ��ty. Po chwili zapomnia� o tym. Przeci�gn�� j�zykiem po suchych wargach. By� wyko�czony, jakby nie spa� od niepami�tnych czas�w; przynajmniej wszystkie lekcje przebieg�y spokojnie. Dyjak uczy� starsze dzieci tak zwanych rob�t r�cznych, czyli parodii pracy rzemie�lnika, za� najm�odszych nieszcz�nik�w - tak zwanego nauczania pocz�tkowego, czyli wszystkiego po trochu. Udr�ka by�a wzajemna, gdy� ostatnio szko�a otrzyma�a w darze mikrokomputer "Meritum", kt�ry trafi� pod opiek� Dyjaka, uznanego szkolnego specjalisty od techniki. Niestety, instrukcje zosta�y napisane niezrozumiale i Dyjak nie m�g� sobie z nimi poradzi�. To poni�a�o go; tym bardziej, �e niekt�rzy z jego znienawidzonych podopiecznych umieli ju� biegle obs�ugiwa� niezno�n� maszyn�. Jego wyobra�ni� opanowa� natr�tny, wyrazisty obraz. Dyjak poczu� rzadkie powietrze, zimne i czyste; jak w g�rach - przypomnia� sobie ostatnie wczasy sp�dzone w Zakopanem i instynktownie wch�on�� nozdrzami ci�kie i wilgotne powietrze jesiennego miasta. Chodniki by�y jeszcze mokre po deszczu. Istnia�y dwie wsp�bie�ne rzeczywisto�ci: to ch�odne i zat�ch�e popo�udnie i tamto r�wnie� ch�odne, lecz roz�wietlone i rze�kie. W mro�nym, rozrzedzonym powietrzu lekko opada�o niewielkie, brunatne ziarno, owalne i pobru�d�one. Wydawa�o si� tak lekkie, �e gdyby dmuchn��, zmieni�oby tor swego lotu. Blask zmienia� ziarno, wolno, lecz zauwa�alnie: p�cznia�o i rozk�ada�o pomarszczone dot�d pow�oki. Wkr�tce przesta�o spada�; szybowa�o na niedu�ych i smuk�ych skrzyde�kach z po�y�kowanej i prze�wiecaj�cej b�ony. Dyjak przy�pieszy�, dok�adnie stawiaj�c stopy. Uwa�a�, �e na chodniku s� miejsca, na kt�re powinien stawa�, by by�o dobrze. Chcia� przeczeka� niezrozumia�e, natr�tne obrazy. Obiekt widziany oczyma duszy pr�bowa� sterowa� swoim lotem: nieporadnie zakr�ca�, zwalnia� lub przy�piesza�, jakby uczy� si� manewrowania. Wizja znik�a, ale to go nie ucieszy�o, gdy� nadal czu� si� podle. Doszed� do skrzy�owania; zauwa�y�, �e drzewa na skromnym pasku zieleni dziel�cym jezdnie Alej prawie zupe�nie straci�y li�cie. Wszed� do sklepu spo�ywczego. W kolejce sta�y dwie starsze kobiety z siatkami. Dyjak unika� nieoczekiwanych ruch�w, boj�c si� naruszy� delikatn� r�wnowag� �wiata. Spokojnie stan�� w kolejce. Wygl�d tego sklepu zale�a� od Dyjaka. Gdy przysz�a jego kolej, zd��y� jeszcze powiedzie�: - Prosz� wino Regal - i rzeczywisto�� za�ama�a si�. Sklep sta� si� ciemn�, pust�, zrujnowan� sal�. Szyby pot�uczone; z sufitu zwiesza�y si� girlandy jakich� �ach�w czy paj�czyn. Na p�kach py�, kawa�ki gruzu. Wok� panowa� p�mrok. Dyjak zacisn�� szcz�ki, a� z�by zgrzytn�y; przymkn�� powieki. Chcia�, aby to znikn�o i wiedzia�, �e zale�y to od jego wysi�ku. Po chwili otworzy� oczy, ale ponury obraz znika� opornie. Powoli, naprzeciw niego, za odtwarzaj�c� si� lad� pojawi� si� widmowy kszta�t. Przypomina� szkielet, ale wkr�tce potem sta� si� kobiet� w bia�ym cha�acie i czepku na rudawych i pokr�conych w�osach. Sprzedawczyni poda�a mu butelk�. Zawaha� si�. Za du�o pij�... cholerne zwidy - pomy�la�, jednak si�gn�� do kieszeni swoich marmurkowych d�ins�w, z kt�rych by� dumny; wyci�gn�� kilka zmi�tych banknot�w. Odliczy� i po�o�y� je na ladzie. Marudzi� jeszcze chwil�, wi�c sprzedawczyni spojrza�a na� wyczekuj�co. Dyjak przeci�gn�� spocon� d�oni� po przerzedzonej blond czuprynie. Zaprzeczy� ruchem g�owy. Nie chcia� kupowa� niczego wi�cej. Wsadzi� butelk� z Regalem do torby, obok butelki z mlekiem i wyszed� ze sklepu. Stara� si� nie rozgl�da�, w zabobonnej obawie, aby wizja nie powr�ci�a. II Poszed� Alejami ku Pr�dnickiej. Po drodze wst�pi� do sklepu z narz�dziami. Chcia� kupi� kilka ko�k�w rozporowych, aby w swoim mieszkaniu zawiesi� na betonowej �cianie nowe dzie�o. Przez mg�� przypomina� sobie, �e jego hobby to malowanie obraz�w. Najta�szymi farbami olejnymi i zawsze w tym samym formacie, poniewa� zawsze rozpina� p��tno na rysownicy kre�larskiej. Gdy farby wysch�y, trudno by�o oderwa� obraz od deski, gdy� oleje przesi�ka�y i p��tno przykleja�o si�. Mroczne wn�trze sklepu wygl�da�o zwyczajnie: kr�tka, a pomimo to st�oczona kolejka rolnik�w z pobliskiego placu warzywnego i bazaru na Kleparzu. Ustawi� si� w kolejce, oczekuj�c na nast�pn� porcj� udr�ki. Za nim stan�� zwalisty m�czyzna o czerwonej, nabrzmia�ej twarzy i chucha� mu w kark odorem przetrawionej w�dki. Dyjak podrapa� si� po prze�wituj�cym ciemieniu. Wiedzia�, �e natr�ctwo powr�ci. Tym razem wizja nie by�a przykra, emanowa�y z niej nieokre�lona �yczliwo�� i ciep�o. Zn�w ten uskrzydlony przedmiot; znowu zmieniony: d�u�szy, z niedu�ymi stabilizatorami - jak samolot. To skojarzenie przywiod�o przed oczy panoram� wok� lec�cego przedmiotu. Gdzie� nisko, gin�c w m�tnym b��kicie, p�yn�y fantastycznie postrz�pione, bia�awe kszta�ty. Dyjak raz w �yciu lecia� samolotem: do Warny. Wtedy przypatrywa� si� chmurom. Te wygl�da�y podobnie. W samolocie do Warny jad� szynk� z plastykowej rynienki, a stewardesa mia�a oczy zbyt blisko siebie. Teraz czu� niezno�ny od�r oddechu stoj�cego za nim m�czyzny. Wisz�ce lub le��ce na p�kach narz�dzia wydawa�y si� nierealne: zbyt r�wne, b�yszcz�ce; zbyt dobrze wykonane. Trac� poczucie rzeczywisto�ci... powinienem zg�osi� si� do lekarza - kolejny raz przetar� d�oni� spocone czo�o. Pasek rozlu�ni� si� i torba spad�aby mu z ramienia, ale zdo�a� j� przytrzyma�. Jedynie klas�wki, kt�re ni�s� do domu, do poprawy, sypn�y si� na pod�og�. Schyli� si� i pozbiera� je z zab�oconego lastryka. Zdumia� si�: to by�y wy��cznie podpisane, puste kartki, niekt�re pobrudzone b�otem. Gor�czkowo przegl�da� kartk� za kartk�. Wszystkie puste, bez wyj�tku, nawet te podpisane przez najlepszych uczni�w. Co to? Bunt? - zako�ata�o. - Przecie� tematy nie by�y zbyt trudne... - Dla pana?... - zamy�lenie Dyjaka przerwa� g�os sprzedawcy w granatowym cha�acie. Sprzedawca by� wysokim i przera�liwie chudym brunetem o siwiej�cych skroniach. Dyjak podrapa� si� w bok. Mia� na sobie szar� bluz� z wypuk�ymi, naszywanymi kieszeniami i nadrukowanym na prawej kieszeni czarnym or�em z rozpostartymi skrzyd�ami i napisem "Montana" oraz "Hamburg, Berlin, Paris, New York" poni�ej or�a. By� dumny z bluzy, chocia� nieco mniej ni� z d�ins�w, poniewa� by�a z butiku, a d�insy z importu. Sprzedawca patrzy� na niego z ledwie zauwa�aln� odrobin� wy�szo�ci, wynikaj�c� z przekonania, �e taki facet jak Dyjak nie potrafi nawet fachowo nazwa� tego, co chce kupi�. - Prosz� rurk� do umywalki... tak� w kszta�cie litery s - powiedzia� Dyjak, potwierdzaj�c opini� sprzedawcy. Przeci�gn�� d�oni� po przerzedzonej czuprynie. Bateria ciek�a. Nale�a�o dokupi� do niej now� rurk�. Dyjak odruchowo spojrza� na d�o�: by�y dwa w�osy. - Chodzi panu o wylewk�?... - w g�osie sprzedawcy nuta wy�szo�ci zabrzmia�a wy�ej o ton. Nazwa by�a umiarkowanie cudaczna, ale nie�le oddawa�a rol� rurki, wi�c Dyjak przytakn�� skinieniem g�owy. Zdo�a� przyzwyczai� si� do najdziwniejszych nazw r�nych akcesori�w, cho� nie by� pewien, czy to sprzedawca nie wymy�la tych nazw wy��cznie po to, by gn�bi� klient�w. Znowu ogarn�o go znajome uczucie. Przel�k� si�, �e wr�c� halucynacje. Sprzedawca zawija� wylewk� w br�zowy papier pakunkowy. Dyjak przypomnia� sobie o ko�kach rozporowych. - Na stoisku narz�dziowym - sprzedawca wskaza� g�ow� na drug� kolejk�. Dyjak stan�� w niej zrezygnowany. Wiedzia�, �e nie wytrzyma i natr�tne wizje wr�c�. Kolejka by�a d�uga. Stara� si� zaj�� my�li, aby nie wpa�� w sid�a wyobra�ni. Poprawi� i nieco g��biej wetkn�� wylewk� pomi�dzy mleko i wino Regal. Nie pomog�o. Obraz przed oczyma zafalowa� i sklep znikn��. Dyjak sta� w miejscu otoczonym spi�trzonymi belkami; pod fioletowym niebem, takim jak o zachodzie s�o�ca. Wok� gruz, ziemia i te belki. Wprawdzie nie widzia� ludzkich szcz�tk�w, ale obrazy rozpadu by�y bardzo przykre. Powr�t do realno�ci zacz�� si� od czyjego� g�o�nego kichni�cia. Zn�w sta� w mrocznym sklepie, zat�oczonym m�czyznami o czerwonych twarzach i s�katych, masywnych d�oniach. Poczu� si� niezbyt dobrze i opar� o stoj�cy obok, mocno przerdzewia�y kaloryfer. Cholerne majaki... Pij� za du�o, o wiele za du�o... - pomy�la� i ju� pojawi� si� nowy obraz: skrzydlaty przedmiot wolno szybowa� nad szar� powierzchni� ziemi, przypominaj�c� nieregularn�, ale wyra�n� szachownic�. Na prostok�tnych lub kwadratowych, szarych polach wznosi�y si� niewielkie, nieregularne ruiny. Te kwadraty poprzedzielane w�skimi, prostymi liniami ulic kojarzy�y si� z widokiem znanym i czasem ogl�danym w telewizji. Lec�cy przedmiot w kolejnych wizjach by� coraz wi�kszy i bardziej rozbudowany. Je�li nawet nie mia� nap�du, to potrafi� precyzyjnie sterowa� swoim lotem. Dyjak darzy� ten przedmiot sympati�, ale i lekkim respektem. Wizja stopniowo traci�a na intensywno�ci. Przy drugim stoisku sprzedawa�a starsza, t�ga kobieta w granatowym cha�acie. - Sze�� ko�k�w rozporowych fi siedem... - powiedzia� z wystudiowan� oboj�tno�ci�. Teraz i wylewk� m�g�by kupi� jak fachowiec. Zap�aci� za ko�ki i wcisn�� je do torby obok poprzedniego zakupu. Wyszed� ze sklepu. Przysz�o mu do g�owy, �e w�a�ciwie zamiast od razu wsiada� do tramwaju przy Kleparzu m�g�by najpierw zajrze� do ksi�garni na rogu D�ugiej i Szlaku. My�l ta wywo�a�a w jego m�zgu niech�� i sprzeciw, g�owa a� chcia�a p�kn��. Odczucie pojawi�o si� nieoczekiwanie i gwa�townie jak uderzenie pa�ki. Dopiero gdy Dyjak zrezygnowa� ze swego zamiaru, nacisk ust�pi�. To nie jest moja my�l. Zupe�nie, jakby w mojej g�owie siedzia� kto� obcy... Przejecha� d�oni� po karku. Namaca� co� lepkiego i spojrza� na d�o�. - Osmarka� mnie skurwiel - pomy�la� z odraz� i strzepn�� r�k�. Wyci�gn�� chustk� do nosa. Po�piesznie po�ciera� szarawy �luz, w kt�rym wida� by�o czarne kropki - skondensowane zanieczyszczenia wdychanego powietrza. Zwin�� mokr� chustk� w ciasny t�umok i schowa� do kieszeni. Podrapa� si� w ciemi�. Za paznokciami znalaz�y si� porcje t�ustego �upie�u. Oboj�tnie mija� t�um stoj�cy na przystanku autobusowym. Czu�, �e jego trasa stanowi wytyczon� lini�, a pomimo to poszed� nieco inaczej ni� m�wi� wewn�trzny nakaz. Potr�ci� wysok� dziewczyn� w jaskrawo niebieskiej, ortalionowej kurtce i o d�ugich szaroblond w�osach. Sta�a z niewiele wy�szym od niej m�czyzn� w jasnobe�owej kurtce, trzymaj�cym bia��, plastykow� teczk�. Potr�cona dziewczyna sykn�a z b�lu. - Chyba pierdo�a idzie i �pi... - us�ysza� nie�yczliw� uwag� m�czyzny. Dyjak przeczuwa� nadej�cie kolejnych wizji. Wpatrywanie si� w wilgotn� powierzchni� bruku nic nie mog�o zmieni�. Ka�da my�l, �e jednak m�g�by wst�pi� do ksi�garni, wywo�ywa�a udr�k�. Mog�em dosta� po mordzie za t� dziewczyn� - zd��y� pomy�le� i zn�w wpad� w sid�a swoich schorowanych my�li. Znajomy przedmiot kr��y� bardzo nisko. Omija� wynios�o�ci o nieregularnych kszta�tach, brunatne, porowate, sp�kane. Zakr�ca� pomi�dzy nimi, czego� poszukiwa�, bada�. Widok tych pag�rk�w by� przykry: przypomina�y ruiny, chocia� bez drapie�nej, �wie�ej ostro�ci - znacznie �agodniejsze, wyg�adzone przez czas. Dyjak zacisn�� z�by, a� zazgrzyta�y. To pomaga�o. Wysi�ek woli m�g� os�abi� natr�tne obrazy. Dyjak przeklina� wczorajsz� popijaw�, przeklina� siebie i swoj� s�abo��. Od dawna zamierza� sko�czy� z na�ogiem, bezskutecznie. Odruchowo poprawi� pasek na ramieniu. Zza zakr�tu, z Pr�dnickiej wyjecha�o d�ugie, nieporadne cielsko autobusu. Z piskiem gumy w przegubie oraz wysilonym rz�eniem silnika wtacza�o si� w Aleje. Pomy�la�, �e t�umek na przystanku zostanie wch�oni�ty; mo�e wsi�dzie dziewczyna, kt�r� potr�ci� i towarzysz�cy jej m�czyzna. Dyjak sta� na przej�ciu dla pieszych, oczekuj�c na zmian� �wiate�. Zacz�o nieco m�y� i ozi�bi�o si� jeszcze. Zapi��by zamek kurtki, przypominaj�cej krojem kurtk� m�czyzny na przystanku, ale chcia�, �eby czarny orze� na jego bluzie by� widoczny. Dlatego jedynie skuli� si� z zimna i zgarbi�. Wkr�tce �wiat�a zmieni�y si� na zielone i Dyjak z t�umem innych ludzi przekroczy� ulic�, brudn� i mokr�. Zatrzyma�y go kolejne �wiat�a, przy pierwszej nitce Alej. Strumie� samochod�w szybko si� sko�czy�. Jezdnia by�a pusta, chocia� nadal pali�o si� czerwone �wiat�o. Jaka� dziewczyna, niska brunetka w obcis�ych spodniach do p� �ydki, przypominaj�cych kalesony, przebieg�a ulic�. Dyjak bezmy�lnie ruszy� za ni�. Naraz dotar� do niego d�wi�k milicyjnego gwizdka. Stali za budkami telefonicznymi, niewidoczni z przej�cia. Dopiero teraz, gdy nie by�o ju� odwrotu, wyszli z ukrycia. Jeden z nich skin�� r�k� na Dyjaka. Drugi pogrozi� palcem przechodz�cej dziewczynie, kt�ra odwr�ci�a si�. - Pani, to co?... daltonistka?... - rzuci� za ni�. Dziewczyna odpowiedzia�a szerokim u�miechem uszminkowanych ust, ale nawet nie zwolni�a. Obaj milicjanci byli m�odzi, wysocy i barczy�ci. Spogl�dali na drobnego Dyjaka z g�ry. - Dowodzik, prosz�... - powiedzia� jeden z nich. Dyjak z po�piechem wyci�gn�� czarny portfel i wyj�� z niego sfatygowany dow�d osobisty, jeszcze starego typu, z tward� ok�adk�. Milicjant odpisywa� dane personalne. - Pan chyba dyrektor szko�y? - powiedzia� z protekcjonaln� weso�o�ci� ten, co notowa�. Dyjak niepewnie zaciera� r�ce. - No, niezupe�nie - wyb�ka�. - To co, p�acimy teraz, czy na kolegium? - zapyta� z udan� surowo�ci� drugi z milicjant�w, a ten, co notowa�, parskn�� �miechem. - Kobiety to maj� szcz�cie - powiedzia� Dyjak. Mia� jeszcze w zanadrzu stwierdzenie, �e szed� jako drugi, za t� dziewczyn�. - Takie ju� jest �ycie - zauwa�y� milicjant, kt�ry notowa�. - No, wie pan... - pl�ta� si� Dyjak - nie mam przy sobie. W szkolnictwie p�ac� niewiele. Milicjant sko�czy� notowa� i odda� mu dow�d. Obaj zasalutowali, zawr�cili na pi�cie i skryli si� za budkami telefonicznymi, aby �owi� nast�pc�w Dyjaka. III Przy drugiej nitce Alej nie pr�bowa� przebiega�. Zaczeka� na zielone �wiat�o. Gdy przypomnia� sobie o planowanym wst�pieniu do ksi�garni przy Szlaku, b�l g�owy wr�ci�. Ale nie zmieni�o to jego decyzji. Zewn�trzny nacisk nasila� si�. Kto� obcy lub co� obcego, co wdar�o si� do g�owy Dyjaka, domaga�o si�, aby nie szed� do ksi�garni. Mo�e poprzednio w�a�nie to co� zmusza�o go do trzymania si� �ci�le wytyczonej, cho� niewidocznej linii. Przeszed� jezdni� i zaraz za ka�u�� i zniszczon� �awk� mia� zamiar skr�ci� w lewo i stan�� na przystanku, by czeka� na tramwaj jad�cy do centrum. Tak chcia�o to obce w jego g�owie, kt�re mo�e zwa�o si� kac... Dyjak zmusi� swe nogi do ruchu, przeszed� przez tory tramwajowe i skierowa� si� w D�ug�, ku ksi�garni. Presja usta�a nagle, tak jak si� pojawi�a. Zwyci�y�. Czu� si� lekko i rze�ko. Pieprzone m�ki pijaka... - pomy�la�, a jego postanowienie niepicia umocni�o si�. Min�� przystanek w kierunku przedmie��. Jak zwykle, t�umek oczekiwa� na tramwaj. Od czasu jak przed�u�yli lini� na Osiedle Trzydziestolecia, tylu ich tu stoi, �e trudno przej�� - pomy�la� z niech�ci�. Lawirowa� pomi�dzy stoj�cymi. Nie chcia� kogo� potr�ci�. Znik�a linia, kt�rej winien si� trzyma�. Obce zosta�o pokonane, a ta wolno�� by�a owocem zwyci�stwa. Zatrzyma� si� przy kiosku, by kupi� �yletki. Obejrza� uwa�nie witryn�, szukaj�c czasopism, kt�re zwykle czytywa�. Kioskarka poda�a mu ma�e, jasnobr�zowo-ciemnobr�zowe opakowanie Polsilver�w Iridium. Zap�aci� i niedbale schowa� reszt� do kieszeni, �yletki wrzuci� do torby, naci�gn�� ko�nierz na kark i ruszy� szybkim krokiem, bo znowu zacz�o si�pi�. Min�� mur oddzielaj�cy zapuszczony i rozleg�y ogr�d przytu�ku od szarej, zab�oconej ulicy. Przeci�� ulic� Helcl�w. Ka�da przecznica manifestowa�a si� w m�zgu sw� nazw�. Dyjak z wysi�kiem weryfikowa� w pami�ci ich poprawno��. Myli�y si� te nazwy, cho� przecie� by�a to jego codzienna trasa. Pomy�la� o swoich rojeniach i przywo�ane wr�ci�y. Wizja by�a tak sugestywna, �e zatraci� poczucie rzeczywisto�ci. Ukaza�o si� fioletowe niebo pogodnego, mro�nego wieczoru. Zn�w sceneria zmursza�ych ruin lub przykrytych py�em pag�rk�w. Atmosfera spokoju i ciszy miejsca, do kt�rego chce si� uciec. Znany mu z poprzednich wizji, skrzydlaty przedmiot czy mo�e �ywe stworzenie, kroczy� po ziemi na kilku wysokich i cienkich, piszczelowatych odn�ach, z zaznaczaj�cymi si� grubszymi przegubami. Ju� nie przypomina� ma�ego samolotu, lecz owada, j�tk� lub z�otooka ze z�o�onymi nad grzbietem skrzyd�ami i skrzyde�kami steruj�cymi. Na boki od pod�u�nego korpusu wystawa� szereg szypu�ek czy wyrostk�w. Niekt�re z nich, te przypominaj�ce brunatne li�cie, kierowa�y si� ku �wiat�u; inne wysuwa�y si� do przodu, gdy kroczy�. Tak ogromny owad m�g�by si� wyda� odra�aj�cy, lecz Dyjak wiedzia�, �e jest przyjazny i to pozwala�o nie odczuwa� obrzydzenia. Zrozumia�, �e to co� w rodzaju udzielonej mu kolejnej lekcji. Zgodnie z domys�em, wizja rozmy�a si� i znikn�a. Dalej szed� brudn� i zab�ocon� ulic�. Min�� kapliczk� stoj�c� w miejscu, gdzie ��cz� si� obie nitki ulicy D�ugiej, obejmuj�ce bazar na Kleparzu. Pomy�la�, �eby p�niej p�j�� co� zje�� do obskurnego baru naprzeciwko ksi�garni. Jak zwykle szed� do�� szybko ze zwieszon� g�ow�, patrz�c pod nogi. Nagle z ca�ej si�y uderzy� g�ow� o co� i odbi� si� tak mocno, �e upad� na bruk. Podni�s� si�, my�l�c, �e przez nieuwag� wpad� na s�up. Z rozbitej butelki wyla�o si� mleko. Regal ocala�. Dyjak pr�bowa� jako� wytrze� swoje spodnie i r�ce z b�ota w wilgotn� jeszcze chusteczk� do nosa. Starannie wytrzepa� z teczki rozlane mleko. Zn�w przed oczy nasun�y mu si� zawalone klas�wki. Po�ciera� z nich mleko i wepchn�� je do torby. W ko�cu doprowadzi� si� do jako takiego porz�dku. Za�o�y� na rami� skajow� teczk� i ruszy� dalej. Tym razem uderzy� z mniejszym impetem. Zachwia� si�, lecz nie upad�. A� serce skoczy�o mu do gard�a: uderzy� w pustk�. Przed nim nie by�o nic opr�cz powietrza, �adnego s�upa, �adnej przeszkody, a jednak nie da�o si� przej��. Wyci�gn�� r�ce: niewidzialna zapora przegradza�a chodnik. By�a spr�ysta i elastyczna. Dyjak maca� w powietrzu jej przebieg. Szed� w poprzedk jezdni, zgodnie z przegrod�. Powierzchnia by�a wsz�dzie r�wna, p�aska i dawa�a si� minimalnie ugina�. To by�a rzeczywisto��, nie efekt kaca. Biega� po jezdni jak szczur po klatce, wodz�c wyci�gni�tymi r�koma po przeszkodzie. Nie zwraca� uwagi na przeje�d�aj�ce samochody, jako� nie zauwa�aj�c, �e dla nich bariera nie istnia�a. Ju� do p� �ydki ochlapa� swoje marmurkowe d�insy. Po drugiej stronie ulicy znalaz� miejsce, w kt�rym bariera dochodzi�a do muru i nie bacz�c na to, �e paprze sobie r�ce i r�kawy kurtki, odkry�, �e si�ga od bruku, przynajmniej tak wysoko, jak zdo�a� sprawdzi� w podskoku r�kami. Za�o�y� na rami� nieod��czn� torb�, kt�r� odstawi� w czasie podskakiwania. Ub�ocone denko torby zostawi�o na jego jasnoszarej kurtce brunatn� pr�g�. Brudnymi r�kami przejecha� wzd�u� bariery, wracaj�c tam, gdzie zderzy� si� z ni� pierwszy raz. Jego d�onie zostawi�y w powietrzu kresk�, brunatny �lad wyznaczaj�cy zasi�g �wiata; �lad kre�li� si� tak d�ugo, jak starczy�o b�ota na upapranych d�oniach. Zaraz potem bez najmniejszego wysi�ku przeci�� kresk� nieogolony, szary facet na rowerze. Kolejna wizja da�a wytchnienie od zdumiewaj�cej rzeczywisto�ci. Przyj�� nadchodz�ce z g��bi m�zgu obrazy jak ulg�. Znajoma sceneria: �agodne �wiat�o, pogodny wiecz�r i brunatne, podobne do owada stworzenie. Jego skrzyd�a zmieni�y si� w talerzowate anteny uniesione ku �wiat�u. Sta�o nieruchomo na szczud�owatych, zakotwiczonych w gruncie odn�ach i brunatnymi, smuk�ymi ramionami powoli, metodycznie rozgarnia�o jeden z kopc�w. Pomimo przesadnej smuk�o�ci ramiona by�y wystarczaj�co silne, aby przenosi� spore, brunatne grudy. Zag��bia�o si� coraz bardziej w br�zow� gleb�. Wizja otrze�wi�a Dyjaka. Postanowi� dzia�a�. Pobieg� w boczn� przecznic�, w ulic� Helcl�w, w nadziei, �e mo�e tamt�dy uda mu si� wydosta�. Po kilkunastu metrach jego wyci�gni�te r�ce trafi�y na identyczn� przeszkod�. Niewidzialna powierzchnia rozci�ga�a si� od kamienicy po prawej stronie ulicy do muru otaczaj�cego ogr�d przytu�ku po lewej stronie. Postanowi� pr�bowa� przy ka�dej przecznicy. Aby zyska� na czasie, chcia� nieco podbiec, ale potkn�� si� o kraw�nik i run�� na bruk, tym razem na wyci�gni�te d�onie. Silny b�l st�uczonego kolana upewni�, �e to jawa, nie koszmarny sen. Wino Regal przetrwa�o i ten upadek, chocia� klas�wki nadawa�y si� ju� tylko do wyrzucenia. Wr�ci� z powrotem do bariery id�cej w poprzek Helcl�w i zaznaczy� w powietrzu jej istnienie, wycieraj�c sobie w ni� r�ce. - Przyda�a si� do czego� - szepn�� z satysfakcj�. IV Z dum� pomy�la�, jak wielka jest jego odporno�� nerwowa. �wiadomo�� znajdowania si� w klatce i pewno��, �e to ponura jawa, nie zdo�a�y wywo�a� u niego ob��dnego strachu, lecz tylko zdumienie. Sta� go by�o nawet na �arty. Wraca�, aby poszuka� wyj�cia ze swej klatki od strony Alej lub Pr�dnickiej. Z drgnieniem niepokoju min�� kiosk, w kt�rym poprzednio kupowa� �yletki. Co� w tym kiosku dojrzane k�tem oka, zaintrygowa�o go, nie da�o spokoju. Przyjrza� si� uwa�niej i zamar� z rozdziawion� g�b�: kiosk nie mia� jednej ze �cian, tylnej. Og�upia�y Dyjak podszed� bli�ej i zajrza� do �rodka. Wewn�trz kiosku nie by�o nic. To znaczy, �ciany od wewn�trz istnia�y, ale powiela�y dok�adnie kszta�t kiosku widziany od zewn�trz. To tak, jakby kto� w miejsce kiosku postawi� jego kopi� odci�ni�t� w niezwykle cienkiej folii i pomalowa� j� odpowiednimi farbami, kt�re przesi�kn�y na wewn�trzn� stron� folii. Jedynie w miejscu pod�ogi by�a m�tna, k��bi�ca si� szaro��. W odbiciu frontowej �ciany co� porusza�o si�. Dyjak przyjrza� si� uwa�niej i tym razem nogi si� pod nim ugi�y: to by�a odci�ni�ta, ruchoma forma g�rnej po�owy kioskarki. W miejscu, gdzie kobieta mia�a usta, pojawia� si� wystaj�cy nieco kszta�t w chwili, gdy co� m�wi�a do klient�w. By�o to widoczne wynicowane wn�trze jej ust. Tego by�o Dyjakowi za wiele, cofn�� si�, czuj�c groz�. Wszystkie poznane w m�odo�ci niesamowite historie o�y�y, wywo�uj�c g�si� sk�rk� na grzbiecie, przykrytym bluz� "Montana". Obszed� kiosk i od frontu ujrza� zwyk�� kolejk� klient�w i krz�taj�c� si�, niem�od� kobiet� wewn�trz. Znowu zajrza� od ty�u - tam nadal wida� by�o wynicowane wn�trze. Wr�ci� i stan�� w kolejce za �adn� dziewczyn�, do�� wysok�. Chcia� sprawdzi�, czy wydr��ona kioskarka obs�u�y go normalnie. Obserwowa� witryn�. Wzrokiem omi�t� wn�trze cal po calu, ale wszystko by�o w porz�dku. Tytu�y czasopism, kt�re widziane od wewn�trz, wydawa�y si� odbite zwierciadlanie, obecnie m�g� czyta� normalnie. Wszystko zdawa�o si� wskazywa�, �e jest to zwyczajny, brudny kiosk. Uwag� jego przyku� policzek dziewczyny. Mia�a drugi podbr�dek nie harmonizuj�cy ze zgrabn� sylwetk�. Intrygowa�o co� innego: od strony kiosku granica pomi�dzy ko�nierzem kurtki i w�osami by�a zamazana, jako� tak niewyra�nie zarysowana. Gdy odwr�ci�a si� do okienka, Dyjak poczu� dreszcz: jej prawy policzek i w�osy ponad nim stanowi�y rozmazan�, niewyra�n� plam� z ledwie zarysowanym, nieco ciemniejszym okiem. W�a�nie tak Dyjak wyobra�a� sobie ducha. - Ma pani jeszcze "Echo"? - zapyta�a niskim altem. Gdy us�ysza�a przecz�c� odpowied�, zamierza�a odej��, ale Dyjak by� szybszy: musia� to wyja�ni�. Tak b�yskawicznie, jak na to pozwoli�a dyndaj�ca na ramieniu torba, doskoczy� do dziewczyny i z�apa� j� za ramiona. Odwr�ci�a ku niemu zdumion�, lew� stron� twarzy. Dyjak wyczuwa� przez materia� kurtki jej kr�g�e, w�skie ramiona, ale wykona� gwa�towny ruch, jakby pr�buj�c przez ni� przej��. Zderzy� si� z ni� gwa�townie, trafiaj�c podbr�dkiem w jej nos. - Aaaa! - krzykn�a g�o�no. - Prosz� mnie zostawi�! Chuligan! Pu�� mnie! - jej krzyk przypomina� kole�ank� ucz�c� j�zyka rosyjskiego. - Na pomoc! Zboczeniec napastuje kobiet�! Pomocy! - krzycza�a przera�liwie kioskarka. Dw�ch m�czyzn z pobliskiego przystanku ruszy�o ku nim, g�o�no krzycz�c i wygra�aj�c. Nie zwa�aj�c na szarpanie si� dziewczyny i jej krzyki, Dyjak zdo�a� ponowi� pr�b�. Jedn� r�k� trzyma� j� nadal, za� drug� wsadzi� w ten jej rozmazany policzek. Tym razem nie omyli� si�. Jego d�o� przenikn�a do wn�trza g�owy nieznajomej. Wyczu� te� od wewn�trz jej w�osy, ciep�� sk�r� twarzy, nawet poruszaj�c� si� szybko, wkl�s�� i wilgotn� ga�k� oczn�. Cofn�� z obrzydzeniem r�k� i odepchn�� dziewczyn�. Jeden z m�czyzn by� ju� blisko. Dyjak nie pr�bowa� ucieka�. M�czyzna by� wyra�ny tylko od jednej strony. Drugiej r�ki ani drugiego ramienia nie mia� wcale, a pomimo to pr�bowa� walczy� jak kto�, kto ma obie r�ce. Dyjak wykorzysta� to i po pierwszym, zreszt� niezbyt silnym ciosie w szcz�k�, kt�rego nie da�o si� unikn��, przeszed� do ataku, pomimo �e napastnik by� wy�szy. Kilka razy mocno trafi� tamtego, a na dodatek pi�� Dyjaka kilka razy przenikn�a do wn�trza m�czyzny. Drugi z nich nie w��cza� si� do starcia, widz�c niepowodzenia pierwszego. Istnia� podobnie: tylko z jednej strony. Kioskarka, widz�c nieoczekiwany rozw�j sytuacji, ucich�a i skry�a si� w kiosku. Dziewczyna uciek�a. Gdy Dyjak przesta� bi�, m�czyzna wycofa� si� na bezpieczn� odleg�o��, krzycz�c co� pod jego adresem. Razem z tym drugim wzywali na pomoc milicjant�w. To sp�oszy�o Dyjaka - sprawa musia�a sko�czy� si� na kolegium. Pozosta�a ucieczka. Poprawi� teczk� na ramieniu. Zaraz jednak ich zauwa�y�, biegn�cych po�piesznym truchtem. Ci sami dwaj milicjanci, kt�rzy go wcze�niej spisali. Za nim byli: pobity i ten drugi m�czyzna. Te� zauwa�yli nadbiegaj�cych. Dyjak stwierdzi�, �e nie ma szans i biegiem rzuci� si� do ucieczki tam, gdzie nie by�o przeciwnik�w - na jezdni�, wprost pod doje�d�aj�cy do przystanku tramwaj. Uderzy� g�ow� w burt� wozu, ale opar� si� r�k�. Nawet go nie zamroczy�o i by�by si� odbi� jak pi�ka, wychodz�c bez szwanku, jednak�e r�kawem kurtki zahaczy� o drucian� kratk� ��cz�c� oba wagony. Szarpni�cie by�o tym razem straszne. I niestety kurtka mimo �e rozpi�ta nie zsun�a mu si� z ramion. Tramwaj wl�k� go przez moment i Dyjak zd��y� jeszcze zobaczy� obu milicjant�w stoj�cych z rozdziawionymi ustami, a jego wzrok spotka� si� z ich przera�onym wzrokiem. Zaraz potem druga r�ka wpl�ta�a si� w co� i Dyjak poszed� pod ko�a. Poczu� najpierw jedno, potem drugie bolesne uderzenie. Zdo�a� jeszcze us�ysze� przera�liwy zgrzyt hamulc�w wozu i przelecia� na drug� stron�. Towarzyszy� temu kr�tki, ��ty b�ysk jak przy nokaucie i na tym si� sko�czy�o. Dyjak le�a� na zab�oconej jezdni po drugiej stronie stoj�cego wagonu. Kurczowo obmacywa� swoje cia�o. By� ca�y i zdrowy. Nieco szumia�o w g�owie po uderzeniu o burt� wagonu. Spojrza� na stoj�cy tu� obok tramwaj i dopiero teraz zrobi�o si� mu niedobrze. To by� taki sam obiekt jak kiosk: cienka powierzchnia na�laduj�ca rzeczywisty tramwaj, za� od drugiej strony ukazuj�ca jego wynicowane wn�trze z przera�aj�cymi odbiciami postaci pasa�er�w i wygl�daj�cymi szczeg�lnie obrzydliwie, poruszaj�cymi si�, wkl�s�ymi ga�kami oczu. Ka�dy z woz�w tramwaju mia� ko�a tylko po jednej stronie i sta� tylko na jednej szynie. Przypomina� groteskow� dekoracj� teatraln�, ruchom� i �yw�. Dyjak ze wstr�tem patrzy�, jak odbicia pasa�er�w t�ocz� si� przy oknach, �eby zobaczy� ofiar� wypadku. Zebra� si� i za�o�y� nieod��czn� torb� na rami�. Wino Regal przetrwa�o i t� katastrof�. Ostatnie wydarzenie wytr�ci�o go z r�wnowagi. Pobieg� przez bazar na Kleparzu, roztr�caj�c k��bi�cy si� t�um kupuj�cych i straganiarzy. S�ysza� lec�ce za sob� wi�zanki przekle�stw. Z jednego ze stoisk potoczy�y si� ��te, dorodne jab�ka. - B�dziesz p�aci� za ka�de z osobna, gnoju! - rozleg� si� w�ciek�y krzyk przekupki. Na pierwszy rzut oka ona i inni, kr�c�cy si� po placu, nie sprawiali wra�enia wydr��onych pow�ok. Jednak�e wystarczy�o, by przebieg� kilkana�cie metr�w, a ca�e to skupisko krz�taj�cych si� i zaj�tych praktyczn� dzia�alno�ci� ludzi ukaza�o sw� prawdziw� natur�: postaci uformowanych z powierzchni cie�szych ni� skorupki jajka. Jedne z postaci bra�y le��ce na fantomach stragan�w wydr��one skorupy owoc�w. Inne pakowa�y wydr��onymi, pustymi w �rodku r�koma te puste skorupy do fantom�w toreb lub plastykowych reklam�wek. Jedynie odbicia pustych, plastykowych reklam�wek nieco przypomina�y normalny wygl�d, to znaczy taki, jaki jest dany do widzenia zwykle. Jedynie napisy reklamowe by�y zwierciadlanie odbite. Dyjak roztr�ca� w panice przeklinaj�cych go ludzi, kt�rzy zaraz potem, z drugiej strony stawali si� tak cienkimi, �e ledwie zarysowanymi w powietrzu sylwetkami. Za wszelk� cen� chcia� wyrwa� si� z tego. Bieg� w dziwacznych podskokach; kula�, gdy� uderzaj�c o burt� wagonu rozbi� kolano, kt�re teraz piek�o coraz bardziej. Wyciekaj�ca leniwie krew przemoczy�a ju� spodnie. W ko�cu osi�gn�� murek po drugiej stronie bazaru. Postawi� na nim nog� i zeskoczy� z wysi�kiem na chodnik drugiej nitki ulicy D�ugiej. Jak i wszystko inne, niewysoki murek istnia� tylko z jednej strony. Dyjak by� pewien, �e gdyby kl�kn�� na bruku, schyli� si� i zajrza� pod sp�d, to ujrza�by od drugiej strony negatyw zwykle ogl�danej pow�oki. Min�� inny kiosk istniej�cy jedynie jako tylna �ciana i jeden z bok�w i wybieg� na jezdni� Alej. Widzia� przed sob� przesuwaj�ce si� znajome ju� sylwetki wydr��onych samochod�w z fragmentarycznymi wydr��eniami sylwetek pasa�er�w. Dyjak zatoczy� niemal pe�ne ko�o na swej drodze. Po drugiej stronie Alej przedzielonych skwerem by� przystanek autobusu. Szed� w poprzek jezdni, nie zwa�aj�c, �e przez niego przeje�d�aj� widmowe samochody. Wiedzia� ju�, �e gro�ne mog� by� jedynie od tej strony, od kt�rej istniej� naprawd�, a on w�a�nie szed� od przeciwnej. Omin�� sylwetki drzew, kt�re od drugiej strony wydawa�y si� drzewami i fantom �awki, kt�ra od drugiej strony wygl�da�a zwyczajnie. Spokojniejszy, zatrzyma� si� przy �awce, na skwerze oddzielaj�cym obie jezdnie Alej. Cholera - pog�adzi� si� po przerzedzonym ciemieniu - zaczynam rozumie� to wszystko... Dawno podejrzewa�em, �e tak naprawd� to istniej� tylko ja. �e inni s� jedynie odbiciem moich my�li... stworzonym przeze mnie. I to jest tak naprawd�... oni wszyscy istniej� tylko od jednej strony, tak, �ebym ich widzia� przechodz�c. W�a�ciwie, �ebym ich widzia�, kiedy szed�em poprzednio na przystanek tramwajowy. Ale kac spowodowa�, �e w por� nie stwarzam ich obr�conych we w�a�ciw� stron�. To znaczy, w�a�ciw� stron� ku mnie. Wszystko: ludzie, rzeczy... ma natur� powierzchni. Istnieje bardzo oszcz�dnie, tylko tak, abym ja widzia�... jest stworzone dla mnie. Ja... ja jestem podmiotem! To tylko cienie moich my�li... Wi�c musz� by� stworzone przeze mnie! Bo kt� inny ni� ja stworzy�by to w�a�nie dla mnie, a nie dla siebie? Ja sam stworzy�em to wszystko! Zrozumienie pozwoli�o mu och�on��. Usiad� na �awce. - Je�li tak jest, je�li taki jest �wiat, to trzeba go umiej�tnie u�ywa�. Jestem przecie� jego panem i stw�rc�... jedynym prawdziwym cz�owiekiem... Z�apa� si� na tym, �e odruchowo przeciera ciemi� i sprawdza, ile w�os�w mu wypad�o. Tym razem trzy. Zapi�� ub�ocon� kurtk�. W zwi�zku ze swoim odkryciem nie mia� potrzeby dba� o wygl�d zewn�trzny. Przecie� to on narzuca� kryteria pi�kno�ci. Zawsze narzuca�, sam nie wiedz�c... Jedynie rozbite kolano pulsowa�o i mrowi�o. Postawi� sobie na kolanach torb� i zajrza� do �rodka. Na pierwszy ogie� posz�y klas�wki. - Przecie� to nie ma sensu - pomy�la� i zacz�� nimi wyciera� swoje ub�ocone kolejny raz, d�onie. - Ale� zrobi�em dla siebie niewygodny �wiat. Nigdy ju� nie b�d� poprawia� tego syfa... - rozrzuci� woko�o kartki - chyba mam natur� masochisty, �e wymy�li�em sobie takich kretynowatych uczni�w... przecie� nie jestem z�ym nauczycielem. Jestem najlepszy. Ja! B�g ich wszystkich, Alfred Dyjak. W�a�ciwie jestem jak w domu... dlaczego nie tu?... - pomy�la�, obracaj�c flaszk� w d�oniach - ale jak to otworzy�?... Wymy�l� sobie scyzoryk. Wpad� jednak na inny pomys� i wyci�gn�� z kieszeni p�k kluczy. Spr�bowa� jednym z nich podwa�y� plastykowy kapturek. Tworzywo broni�o si� i stawia�o op�r, rozci�gaj�c si� i bielej�c. W ko�cu p�k�o. No pewnie - pomy�la� - przecie� musia�o, przecie� jest tylko dzie�em moich my�li. Oderwa� palcami kapturek do ko�ca. Du�ego korka nie by�o, a jedynie pozosta� w �rodku do�� p�ytki, plastykowy wyst�p uszczelniaj�cy butelk�. Korka nie mog�o by�, bobym sobie z nim nie poradzi� - pomy�la� z uznaniem o swojej pomys�owo�ci. Pow�cha� butelk� i wyczu� delikatny aromat wina, kontrastuj�cy z prostack� etykietk�. Poci�gn�� �yk. Wino by�o bardzo s�odkie i bardzo mocne. Poprawi� drugim �ykiem i obtar� usta r�kawem. Lubi� wina tego typu, chocia� zawsze mia� po nich kaca. By�o samo przez si� zrozumia�e, �e wino jest dobre, przecie� musia�o takie by�. Ogl�da� uwa�nie bia�� etykietk� z soczy�cie czerwonym napisem Regal na czarnym pasku. Ciekawe, sk�d mi si� to wzi�o w g�owie... - namy�la� si�. - Taka cudaczna nazwa?... Mo�e to od rega�u? Dyjak od�o�y� ju� prawie na ca�y rega�, gdy nagle og�osili mo�liwo�� zakup�w na raty. Poczu� si� tym oszukany, gdy� jego wysi�ek niejako poszed� na marne. Obecnie m�g� dorobi� si� rega�u bez tak starannego kolekcjonowania wizerunk�w na banknotach. Wniosek ten go zdemobilizowa� tak, �e dot�d nie zdoby� si�, aby co� wybra� w "Gigancie" albo innym sklepie meblowym. "Gigant" jest najlepiej zaopatrzony... - pomy�la�. - Bez sensu... ten b�dzie najlepiej zaopatrzony, kt�ry ja zechc�. W og�le to wymy�l� sobie jaki� rega� ju� w mieszkaniu. Przesta�o go to interesowa�, znowu poci�gn�� �yk i obejrza� etykietk� do ko�ca. Powinno ju� zmierzcha�, ale by�o jeszcze do�� jasno, aby m�g� czyta�. Prosz�, prosz�... Centralne Piwnice Win... na Kamiennej... - zdziwi� si�. - To tu� obok... Inteligentnie to wymy�li�em. Niez�a pod�wiadomo��. Wpadn� tam potem po wi�cej. Przecie� to te� moje. Si�gn�� do torby po numer "Problem�w", po�yczony z biblioteki szkolnej. Na ok�adce by� powtarzaj�cy si� wz�r z butelek. Pokiwa� g�ow� z aprobat�. Zdrowie redakcji! - wychyli� kolejny �yk. Egzemplarz ten wcisn�a mu kole�anka ucz�ca rosyjskiego; by� w nim pasjonuj�cy, wed�ug niej, artyku� o p�ci. Dyjak kartkowa� czasopismo, ale co innego rzuci�o mu si� w oczy. Na stronach po�wi�conych przedrukom przeczyta� tytu�: "Wskrzeszanie ja�ni - przed�u�anie istnienia". By�o tam napisane, �e �lady przebieg�w pr�d�w czynno�ciowych kory m�zgowej w sprzyjaj�cych warunkach zostaj� zapisane jako stabilna modyfikacja struktury tkanki kostnej formuj�cej sklepienie czaszki. Mo�e to mie� miejsce, gdy impulsy czynno�ciowe osi�gaj� wysokie warto�ci, w szoku albo przy �mierci osobnika. Dodatkowym warunkiem zapisu jest zachodzenie wzgl�dnie szybkiej wymiany materia�owej organizmu, przynajmniej jaki� czas po �mierci. Nast�pnie autor snu� rozwa�ania, �e analiza mikroskopowych defekt�w struktury kostnej czaszki pozwoli czyta� my�li. - To jakie� brednie - skwitowa� i wyrzuci� "Problemy" za siebie. Nie zwr�ci� uwagi na szybko��, z jak� przyswoi� sobie tre�� artyku�u. Znowu kolejny �yk. Dyjakowi nie by�o ju� zimno. Si�gn�� teraz do torby po wylewk� i ko�ki rozporowe. - No to lecimy... w sin� dal! - Wylewka, a za ni� ko�ki poszybowa�y na trawnik. Zajrza� do �rodka. Torba by�a ju� pusta. - Mog� ci� przenicowa�! - zwr�ci� si� do niej. - Nie jeste� mi ju� potrzebna... stara torba... - roze�mia� si� i szerokim zamachem wyrzuci� torb� w �lad za wylewk� i ko�kami rozporowymi. My�l jego skierowa�a si� na temat kobiet i obliza� si� oble�nie. Jako� dot�d nie mia� do nich zbyt wiele szcz�cia. To ta moja pieprzona, masochistyczna natura - pomy�la�, znowu wypi� �yk i dumnie wypi�� indycz�, w�sk� pier�. - Wszystkie b�d� moje... jak tylko zechc�. Bo to tylko moje wymys�y. A naprawd� istniej� tylko ja. Nabra� odwagi i pewno�ci siebie. V Postanowi� dostosowa� si� do sytuacji, to znaczy u�ywa� �ycia w pe�ni. Wsta�, obci�gn�� kurtk� i przyg�adzi� w�osy. Zatka� butelk� ma�ym dekielkiem pozosta�ym po odarciu kapturka i wcisn�� j� w kiesze� kurtki. Przechodz�cy obok staruszek z lask� uwa�nie mu si� przygl�da�. Dyjak zainteresowa� si� nim. - Dziadek, napij si� ze mn�. - Nie. Ja nie mam czasu. Musz� si� zaj�� swoimi sprawami - broni� si� staruszek zupe�nie jak jeden z rodzic�w na ostatniej wywiad�wce. Dyjak silnie z�apa� go pod rami� i przemoc� posadzi� na �awk�. - Jak ci�, dziadek, wymy�li�em, �eby� tu przyszed�, to sied�... - taka logika zdawa�a si� Dyjakowi nieodparta. Tamten by� zbyt przera�ony, �eby oponowa�. Przypomina� kogo�. Dyjak otworzy� z�bami butelk�. - To jest wino Rega�, wyko�czenie ciemny orzech... - roze�mia� si� z w�asnego dowcipu, a nast�pnie wci�gn�� nozdrzami zapach z szyjki butelki - ten bukiet to te� m�j pomys�. No, dziadek, teraz twoja kolej - doda�, p�ucz�c usta kolejnym �ykiem wina. Starzec odpycha� butelk� s�ab� d�oni�. Ka�de spojrzenie na niego przywodzi�o Dyjakowi kogo� na my�l. Pr�bowa� t�umaczy� si�, �e nie mo�e, �e jest chory. - Nic ci nie b�dzie, dziadek. Pij, jak daj�. Bez mojej woli nic ci si� nie stanie. Ja jestem tw�j w�adca. Stw�rca prawdziwy... Staruszek broni� si� z uporem, co w ko�cu rozz�o�ci�o Dyjaka. Ponownie zatka� butelk� i wcisn�� na stare miejsce do rozepchanej kieszeni. - No, spadaj, dziadek. Nie chcesz, to nie... Ty bezsensowny wymy�le - szturchn�� starego ze z�o�ci�. Powsta� z �awki i kopn�� kosz na �mieci. Blaszane pud�o zadudni�o, wywracaj�c si� i rozsiewaj�c odpadki. Starzec kuli� si� na �awce, nie usi�uj�c nawet wzywa� pomocy. By� ma�y i zasuszony. - Ty! - pogrozi� mu Dyjak i odwr�ci� si�. Nitk� Alej sun�� korow�d widmowych samochod�w. - Za szybko chodzisz, Fredziu i wyobra�nia nie nad��a z wytwarzaniem tych skorupek - podsumowa� sytuacj� Dyjak; �wiat zn�w odwr�ci� si� do� stron� nie przeznaczon� do ogl�dania. Skierowa� si� w stron� staruszka, kt�ry zdo�a� powsta� i zamierza� odej��. - No, nie tak szybko, dziadek - powiedzia� i wyrwa� mu z r�ki lask�. - B�dziesz wolniej chodzi�, �eby si� nie po�lizgn�� - zachichota� i kilkakrotnie z ca�ej si�y uderzy� lask� w drzewo, �eby j� z�ama�. Nie uda�o si�, gdy� zrobiono j� z twardego i spr�ystego drewna. Obszed� wi�c drzewo i z drugiej strony wrzuci� lask� w pusty obszar. Powoli, nie ca�kiem w zgodzie z grawitacj�, laska opada�a w szar�, mglist� nico��. Przypatrywa� si� jej majestatycznemu lotowi jak urzeczony. - Fizyka. He... he... - zarechota� - atomy se wymy�li�em. - Bez sensu. A fizyczka t�oczy to w g�owy tych biednych g�upoli. Albo to przelewanie ze szklanki do szklanki - chemia... Ci�kie bzdury. Substancja. A naprawd� to skorupki. Moje my�li obleczone w powierzchni�. Pofa�dowana, kolorowa folia... Tylko po to, �ebym �y� w ciekawej scenerii. Znudzi� si� filozoficznymi rozwa�aniami, wi�c zn�w przyczepi� si� do starego, kt�ry sta� obok �awki i bezradnie kiwa� si� na boki. Dyjak podszed� do niego, z�apa� za ramiona i ponownie posadzi� na �awce. - Masz szcz�cie, dziadek, bo istniejesz ze wszystkich stron. Dzi�kuj mi za to, swojemu stw�rcy. Przycisn�� starego do �awki. - Teraz sied� tu grzecznie i obserwuj kreatora, jak sobie chodzi. - B�d� obserwowa� kreatur�, jak chodzi - powiedzia� cicho staruszek. Dyjak pogrozi� mu palcem. - Ty, dziadek, uwa�aj, bo ja jestem nie z takich. I rozumiem twoje aluzje. Wrzuc� ci� w drzewo i po zabawie. Odfruniesz, jak twoja laska. - Ja i tak stoj� nad drewnian� trumn�. Drzewem mnie nie przestraszysz. Chuliganie jaki�! Dyjak przyjrza� mu si� z uwag�. Ura�ona godno�� starego cz�owieka? Te� co�! - Dobra, dobra - machn�� r�k�. - Teraz zajm� si� kobietami. Co mi tam jaki� strupiesz... Ciep�a, mi�kka baba, nie z ekranu - to jest co�. Poszed� przez trawnik ku przystankowi autobusu. Lekko zatacza� si�. Barierka z �a�cucha zachowywa�a si� do�� niesfornie, w ko�cu przelaz� przez ni�. Przez jezdni� kroczy� z r�koma wyci�gni�tymi do przodu jak �lepiec. By� przekonany, �e zdumiewaj�ce, nienormalne samochody jad�ce ci�g�� strug� nie mog� mu zrobi� nic z�ego, lecz pami�ta� b�l zderzenia z tramwajem i nieco obawia� si� tych wkl�s�ych kszta�t�w. Skierowa� si� ku t�umowi na przystanku. Znowu si� zatoczy�. Wino dzia�a�o. Przecie� wsiadali do 164 - pomy�la�, widz�c tych samych ludzi, kt�rych wcze�niej mija�. - No, ale s� przecie� w mej w�adzy... wida� chcia�em, �eby zostali. T�um na chodniku sta� nieruchomo. W oczy wpad�a mu naj�adniejsza na przystanku wysoka blondynka, kt�r� poprzednio potr�ci�. Skierowa� si� ku niej. Szed� r�wno i stara� si� zaj�� j� od ty�u. Tymczasem ona i jej towarzysz przypatrywali mu si� uwa�nie. - Zaraz zobaczymy, z kt�rej strony nie istniejesz, s�odkie wymy�l�tko... - mrukn�� pod nosem Dyjak. Dziewczyna istnia�a jedynie z przodu i obu bok�w, za� wewn�trz by�a pusta. Dyjak wsadzi� jej r�d� do �rodka i wyci�gn�� z obrzydzeniem. W miejscu piersi, dziewczyna mia�a niewielkie poduszeczki z mi�kkiej i ��tawej masy, kt�ra przyklei�a mu si� do d�oni. Nagle poczu�, jak czyja� r�ka chwyta go za ko�nierz. Gwa�towne pchni�cie rzuci�o nim o mur. M�czyzna stoj�cy obok dziewczyny z pewno�ci� istnia� z ka�dej strony, a mur te� by� a� nadto realny. Dyjak upad� �le: uderzy� �okciem w mur, a potem st�uczonym kolanem o bruk. Skuli� si� od gwa�townego b�lu, �ciskaj�c praw�, rozbit� r�k�. - Co za cholerna menda przypieprzy�a si� do ciebie - powiedzia� m�czyzna, ogl�daj�c nie istniej�ce plecy dziewczyny. - Zupe�nie wybrudzi� ci kurtk� t� wyb�ocon� �ap�. Jak chcesz, to go jeszcze kopn� w dup�. Takie g�wno, a taki agresywny. Pierwsze podej�cie do kobiet zako�czy�o si� niepowodzeniem. Dyjak zbiera� si� z wysi�kiem, przyciskaj�c do piersi bol�c� r�k�, przygotowany do ucieczki w razie, gdyby tamten ponowi� atak. Oni jednak ju� si� nim nie interesowali. M�czyzna wykonywa� dziwne ruchy chusteczk�, czyszcz�c z b�ota nie istniej�ce plecy dziewczyny. Dyjak szed� wzd�u� muru, oddalaj�c si� od przystanku co tchu. Od strony muru widzia�, kt�ry spo�r�d przechodni�w jest wydr��ony, kt�ry nieco zm�tniony, a kto istnieje i od tej strony. Gdyby wraca� wzd�u� tej samej linii jak przed godzin�, a nie przemyka� pod murem, to wszyscy ci ludzie mieliby normalny wygl�d. Byli stworzeni tak, aby wygl�da� normalnie jedynie od strony poprzedniej drogi Dyjaka. Mam oszcz�dn� natur� - pomy�la� - a chodz� za szybko. Nie nad��aj�cy za sob� stw�rca - u�miechn�� si�. Zaraz potem obejrza� si� z obaw�, ale odetchn��, widz�c, �e tamten nie zamierza go �ciga�, tylko zajmuje si� swoj� wydr��on� znajom�. Ale� ja jestem skomplikowany... - pomy�la� z sarkazmem, �ciskaj�c bol�cy �okie�. - Ca�kiem porozbija�em si� o ten m�j kochany �wiat. Cholerny intelekt, cholerna pod�wiadomo��. Gdybym by� prymityw, to i �wiat by�by prostszy. Bez takich... VI Rozmy�lania przerwa�a kolejna wizja. Pot�nia�a jak brudna, spieniona woda, nie wr�c nic dobrego. Zn�w to samo znajome stworzenie. Niewiele si� zmieni�o: wystawione do g�ry, du�e, talerzowate anteny; smuk�e, lecz silne, podzielone wieloma stawami odn�a; brunatny, pod�u�ny, nieco pomarszczony korpus. Sko�czy�o ju� rozkopywa� brunatny pag�rek i wzrok Dyjaka spocz�� na trzymanym przez stworzenie ob�ym przedmiocie, dziwnie przykrym i pod�wiadomie znajomym. Zaraz potem ukaza�y si� spr�chnia�e nadkruszone oczodo�y, otw�r na nozdrza, pojedyncze z�by trzymaj�ce si� jeszcze w g�rnej szcz�ce. Dyjak nieraz widzia� czaszk� ludzk�, cho�by w gabinecie biologicznym z nieod��cznie narysowanym przez uczni�w krzy�em lub gwiazd� na czole i zakiepowanym papierosem pomi�dzy szcz�kami. Ta jednak przyci�ga�a wzrok z nieodpart� si��. Dyjak patrzy� i �zy cisn�y mu si� pod powieki. Zrozumienie przysz�o samo jakby z wn�trza m�zgu: to by�a jego czaszka, jego w�asna. Nikt mu tego nie powiedzia�, ale by� tego pewien. I to by�o nie do zniesienia. - Nie! Nie chc�! - krzykn�� i wizja prys�a wraz z jego krzykiem. My�li nadlatywa�y nat�okiem nie do wytrzymania. - Ja nie �yj�! Wi�c to tak jest... To namiastka �wiata, jaka mi zosta�a. Dlatego lud�mi nie w�adam. To jasne. - Ukl�k� na bruku, skr�cony jak embrion i �ciska� skronie. - Teraz wiem: ten dziadek to by� m�j nauczyciel. On uczy� mnie rob�t r�cznych... Pami�tam go. On ju� nie mo�e �y�. Ju� wtedy by� bardzo stary. Widzia�em ducha... Aaa! - krzykn�� przera�ony. - Te nazwy minione, ten dawny sklepik, ca�a ta mieszanina detali z r�nych lat... - Wi�c jak? To inni te� s� duchami? Ten facet, co mi przy�o�y�... On te� tu trafi�. A inni? Ci pu�ci? - wkrad�a si� w�tpliwo��. - Mo�e dostali kar� za to, jak �yli. A ta dziewczyna, za co?... Sam nie wiem. Od jego strony samochody wygl�da�y zwyczajnie. Podni�s� si�. Nie wypada�o tarza� si� po bruku. - No jasne - pomy�la� - to dlatego trzyma�o mnie, �ebym szed� wytyczon� tras�, �eby wszystko wygl�da�o normalnie. �ebym nic nie zauwa�y�. Mia�em wsi��� do tramwaju. To jest moja kara: widz� drug� stron� rzeczy znanych. Ale za co? Po szarym, bezbarwnym �yciu... taka sama wieczno��. Szara i bezbarwna. A jak si� wychyl�, to kara na raty. Jak rega� na raty. Dyjak przypomnia� sobie o butelce. Wiernie tkwi�a w kieszeni. Poci�gn�� dwa pot�ne �yki, do dna. Z ca�ej si�y rzuci� pust� butelk� w szyb� sklepu spo�ywczego, w kt�rym przed godzin� kupi� wino. Odbi�a si� od szk�a jak od �ciany i poszybowa�a na jezdni�. - Dlaczego ta szyba nie trzasn�a?! - krzykn�� przez �zy. - Przecie� powinna! �adna szyba nie wytrzyma takiego uderzenia. Te� jaki� substytut szk�a. N�dzne piek�o cholernej mendy... ma�ego g�wna. Po zasranym �yciu i piek�o z zast�pczych materia��w. Za co? Nie chc� tak. Postanowi� wr�ci� do sklepu i wzi�� inn� butelk�. Ta my�l uspokaja�a, cho� dalej analizowa� swoje �ycie, by odkry�, za co trafi� w�a�nie tu. - Przecie� nie bi�em uczni�w. Tylko raz jeden uderzy�em tego z �smej ce. To za to? Tylko za to? W sklepie kilka kupuj�cych kobiet obrzuci�o go wzrokiem, w kt�rym miesza�y si� niech�� i obawa. Wygl�da� ma�o atrakcyjnie, ub�ocony i pokrwawiony po tylu upadkach i starciach. Wino Regal czeka�o na ladzie. Kobiety rozst�powa�y si� w milczeniu. Sprzedawczyni te� nic nie m�wi�a. Dyjak wcisn�� r�k� do kieszeni spodni w poszukiwaniu pieni�dzy, ale zaraz wyj�� z powrotem: przecie� p�acenie nie mia�o sensu. - Za co tu siedzisz, siostro? - zwr�ci� si� do sprzedawczyni, kt�ra ignorowa�a go milczeniem. - A wy co? Tak mnie wpuszczacie do kolejki? Pieprzone skorupki... Mo�e jaki� tek�cik, �e si� wpycham na chama? Kobiety milcza�y, t�oczy�y si� jak kury na grz�dzie, jakby staraj�c si� zej�� mu z pola widzenia. - Cholerna dekoracja! Jeste�cie tylko cholern� dekoracj� mojego w�asnego piek�a, a nie lud�mi! - krzykn��. - Istniejecie tylko z jednej strony. Pi�ci� str�ci� rz�dek r�nych s�oiczk�w z aromatami i przyprawami. - Nie wiecie nawet, co m�wi�, bo si� wasze istnienie sko�czy�o, jak wyszed�em z tego sklepu przed godzin�. Kuk�y cholerne! Wzi�� butelk� z lady i skierowa� si� ku wyj�ciu. Nie zamierza� p�aci�. - Pani Stasiu, prosz� zadzwoni� na milicj�. Ten typ mo�e si� wr�ci� - us�ysza� przyciszon� uwag�. Wzruszy� ramionami. Wetkn�� butelk� w kiesze� kurtki, wyszed� ze sklepu i skr�ci� w prawo. Po nieca�ych dwudziestu metrach mocne uderzenie g�ow� w barier� u�wiadomi�o mu, �e w tym kierunku �wiat ko�czy si� bole�nie blisko sklepu. Obiema r�kami opar� si� o niewidzialn� przegrod� i zacz�� p�aka�. Si�pi� drobny, listopadowy deszczyk. I wtedy obraz ulicy i dom�w za barier� zacz�� si� zmienia�. Domy obni�a�y si� i zapada�y. Wkr�tce ulica przypomina�a ju� tylko niewyra�ne pag�rki czy zerodowane ruiny. Widzia� je w poprzednich wizjach. Tylko niebo sta�o si� inne, pogodne, mo�e wiosenne. Widok ten nie trwa� d�