Flannery Peter A. - Mag bitewny (1.1)

Szczegóły
Tytuł Flannery Peter A. - Mag bitewny (1.1)
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Flannery Peter A. - Mag bitewny (1.1) PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Flannery Peter A. - Mag bitewny (1.1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Flannery Peter A. - Mag bitewny (1.1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis treści Karta tytułowa Siedem Królestw Furii Prolog Część I. Bitwa 1. Syn szaleńca 2. Równowaga w przyjaźni 3. Próby 4. Mamidełko 5. Wyzwanie 6. Sługa czy szlachcic 7. Magowie 8. Przywołanie 9. Smoczy Kamień 10. Ani jedna dusza 11. Poczucie winy 12. Góry 13. Mroczny anioł 14. Tylna straż 15. Ofiara 16. Tchórzostwo, odwaga i spryt 17. Wiadomość w sitowiu 18. Opętani 19. Symeon 20. Wielka Dusza 21. Marchio Dolor Strona 4 Część II. Furia 22. Toulwar 23. Spotkanie umysłów 24. Wielkie Opętanie 25. Koniec podróży 26. Królowa Furii 27. Orzeł i sokół 28. Pustelnik, uzdrowiciel i rybak 29. Powitanie 30. Nadchodzący cień 31. Akademia Sztuki Wojennej 32. Dziedziny wiedzy 33. Początek szkolenia 34. Przeciwnik 35. Moździerz 36. W całym stworzeniu 37. Urwipołcie, „druga skóra” i épreuve du force 38. Archiwa 39. Narodziny 40. Dobra rada 41. Cień na powierzchni ziemi 42. Paddy Feck 43. Z dawna zapomniany sen 44. Komnata Rady 45. Blokada umysłu 46. Szacunek 47. Jedno dotknięcie 48. Postępy Strona 5 49. Ostatni żyjący świadek 50. Zbroja maga bitewnego 51. Trawersowanie 52. Słabość stali Podziękowania Karta redakcyjna Strona 6 Strona 7 Dla mojego brata Anthony’ego, który skrzesał iskrę. Dla Tolkiena, który rozniecił płomień. Dla wszystkich utalentowanych osób, które go podtrzymują. I dla wszystkich, którzy kochają powieści fantasy. Ta jest moja. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Strona 8 Strona 9 Nie ma uczucia silniejszego od smoczego smutku. Chyba tylko smocza wściekłość. Strona 10 Prolog R ycerz zamrugał, by pozbyć się spod powiek krwi i łez klęski. Okręcił konia, uniósł przyłbicę i rozejrzał się po polu bitwy. Widział, jak w całej dolinie illicyjskie wojska szły w rozsypkę, próbując ratować się przed doszczętnym rozgromieniem. Zostali pokonani. Rycerz czuł na języku słony smak łez. Powinni byli poradzić sobie z armią Opętanych. Powinni byli zwyciężyć – i może by zwyciężyli, gdyby nie pojawił się demon. Ukrył się przed ich oczami, a kryjówkę opuścił dopiero w ostatniej chwili, gdy było już zbyt późno, by przywołać maga bitewnego. Nie. To była ich bitwa. I przegrali ją. Nie czuł wstydu, bo tylko nieliczni mogli oprzeć się mocy takiego przeciwnika. A jednak stawili mu czoła. Przez niemal godzinę żołnierze Illicji trzymali szyk. Lecz teraz zbliżał się koniec. Spojrzał na wroga z wysokości wzgórz. Demon górował nad Opętanymi, wojownikami, którzy byli kiedyś ludźmi. Moc nie z tego świata. Piekielna siła. Rycerz wiedział, że nie zdoła go zabić. Mógł tylko żywić nadzieję, że umrze, zanim pochłonie go strach. Ostatnim wysiłkiem woli popędził wierzchowca naprzód, mając nadzieję, że odwaga nie opuści go, nim przyjdzie koniec. A jednak gdy jechał na spotkanie śmierci, nie myślał o sobie, ale o wszystkich, których zawiódł. Armia Opętanych przebiła się przez illicyjski szyk. Zaraz ruszy w góry, a tam trudno będzie za nią podążyć. Wymknie się spod miecza wojskom Clemoncé i weźmie na cel królestwo Valencji, słynące niegdyś z odwagi i wprawy swoich wojowników, lecz którego siła na przestrzeni ostatnich pokoleń stopniała. Popędzając konia do szarży, zaczął się zastanawiać, czy w ogóle coś jeszcze ostało się Strona 11 z niegdysiejszej chwały królestwa. Miał nadzieję, że tak. Przez wzgląd na dusze ich wszystkich. Strona 12 Strona 13 1 Syn szaleńca S łońce dźwigało się zza horyzontu, opromieniając leżące daleko na północy Valencji górskie miasteczko Caer Dour. Chłodne, rześkie powietrze wypełniało otwartą przestrzeń, a ponad basowym pomrukiem bydła i beczeniem kóz niosło się rytmiczne dzwonienie kowalskiego młota. Woń nawozu dobiegająca od stajni mieszała się z aromatem świeżo upieczonego chleba i dymu, który bił w niebo z tysiąca palenisk. Ten poranek niczym nie różnił się od innych. Nie nosił skazy strachu i nie sposób było doszukać się niczego, co mogłoby sugerować śmiertelne niebezpieczeństwo. W powietrzu dźwięczała raczej ekscytacja, oto bowiem nastał dzień prób, ważny i uroczysty, kiedy mieszkańcy Caer Dour mogli popisać się przed emisariuszem królowej sprawnością wojowników. Choć było jeszcze wcześnie, mieszczanie już tłoczyli się na brukowanych ulicach, zmierzając ku zachodniemu skrajowi miasteczka, gdzie na skaliste wzgórze wspinał się szlak do Clemoncé. To właśnie tą drogą nadjedzie emisariusz z Furii. Co dwa lata królewski wysłannik wyruszał ze stolicy Clemoncé, by zbadać bitewną sprawność wojowników Caer Dour. Ci, którzy wykażą się siłą i sprytem, wrócą z nim do Akademii Sztuki Wojennej w Furii. Ten wyczekiwany przez wszystkich dzień zawsze budził wielkie emocje, lecz nigdy tak wielkie jak dziś. Emisariusz przybywał bowiem do Caer Dour z uczniem, który ukończył trening. I nie był to pierwszy lepszy rycerz czy fechtmistrz, ale mag bitewny, pierwszy od ponad czterdziestu lat, który Strona 14 narodził się z łona Caer Dour. Jego powrót nie mógł przypaść na lepszą godzinę. Zaledwie dwa tygodnie temu patrole graniczne doniosły, że ferocka armia przedarła się przez illicyjskie szyki i zapuściła na teren Valencji. Już zdążyła puścić z dymem parę wiosek, a teraz zaledwie kilka dni drogi dzieliło ją od Caer Dour. Na czele armii Opętanych kroczył demon, a na jego pokonanie bez maga bitewnego w swoich szeregach armia Caer Dour nie mogła liczyć. Lecz oto właśnie dzisiaj wracał w rodzinne strony czempion, w którym całe Caer Dour pokładało wiarę, mieszkańcy nie obawiali się więc Opętanych i ich diabelskiego wodza, choć może mimo wszystko powinni. Zamiast trząść się ze strachu lub pakować dobytek, wstali z samego rana, by przygotować się na mający rozegrać się dziś na ich oczach spektakl. Ludzie kłębili się na wzgórzu i wisieli w oknach, żywiąc nadzieję, że uda im się choćby tylko przelotnie zobaczyć królewskiego wysłannika. Dwaj młodzieńcy posunęli się nawet o krok dalej – wspięli się na pokryty czerwoną dachówką dach willi na obrzeżach miasta. Jeden z nich, Malaki de Vane, był synem kowala – wysokim i muskularnym młodzieńcem o gęstych brązowych włosach i z charakterystycznym czerwonym znamieniem po lewej stronie twarzy. Drugi niemal dorównywał mu wzrostem, lecz był znacznie szczuplejszy, wręcz wątły w porównaniu z towarzyszem. Jego włosy były proste i ciemne, a cera chorobliwie blada. Rysy twarzy potrafiły ucieszyć oko, choć policzki miał zapadnięte, jakby nie dojadał. Nazywał się Falko Danté i o jego sile mówiło jedynie spojrzenie soczyście zielonych oczu. – Uważaj, Falko, bo spadniesz! – Kiedy nie widzę... – odparł Falko, przesuwając się na skraj dachu. – Cierpliwości, wszystko zobaczymy. Tylko zejdź do mnie, tu jest bezpieczniej. – Malaki rozpaczał w duchu nad skłonnością do ryzykanctwa, którą przejawiał jego przyjaciel. – Ja cię nie będę łapał, jak zlecisz! – Będziesz, będziesz. – Falko się uśmiechnął. Wiedział, że Malaki za nic nie pozwoli mu spaść. Kowal postanowił zmienić taktykę. – Połamiesz dachówki – rzucił. – A wtedy Symeon złoi ci skórę. Symeon le Roy był właścicielem willi, na której dach się wdrapali. Falko Strona 15 służył mu, odkąd czternaście lat temu śmierć zabrała mu ojca. – Solidne są, nic im nie będzie – rzucił Falko. – Nie jestem półtonowym wołem jak ty. – Jak sobie chcesz, tylko nie przychodź do mnie z płaczem, jak już Symeon spierze cię na kwaśne jabłko. – Symeon nigdy ręki na mnie nie podniósł – syknął Falko, przerzuciwszy nogę przez szczyt dwuspadowego dachu. Jego ramiona drżały już z wysiłku, a wątła pierś unosiła się w chrapliwym oddechu. – Może powinien – zaripostował Malaki. – Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby sługa miał w życiu tak łatwo. To ostatnie stwierdzenie było dalekie od prawdy, bo życie Falka Dantégo nigdy nie należało do łatwych. Był słabeuszem w świecie rządzonym przez wojowników, a co gorsza – był synem szaleńca. – No i? – spytał Malaki niecierpliwie. – No i co? – Widzisz coś? Rzężenie Falka zaczynało budzić niepokój. Rześkie poranne powietrze źle mu robiło na płuca. Mimo to się uśmiechnął. – Wszyściutko, aż do rozszczepionej skały. – Czekaj – powiedział Malaki. – Idę. Pomimo swoich rozmiarów chłopak wspiął się na górę zadziwiająco sprawnie. Nie minęła chwila, a już siedział okrakiem na szczycie za plecami przyjaciela. Razem sięgali wzrokiem w kierunku wielkiego rozpłatanego kamienia, gdzie brukowana droga chowała się za wzgórzem. – Myślisz, że wraz z nim przyjadą jacyś magowie? – spytał Malaki, mając na myśli emisariusza. – Zawsze ma przy sobie przynajmniej jednego – odparł nonszalancko Falko. – Żeby sprawdził umiejętności uczniów. – Wiem przecież! – zaperzył się Malaki. – Ale czy myślisz, że tym razem przyjedzie ich więcej? A może nawet odprawią rytuał przywołania? – Nie wiem – skłamał Falko. Próbował brzmieć nonszalancko, ale tak naprawdę wiedział, że do miasteczka zmierza cały oddział magów. Skąd w nim ta pewność, że dziś odbędzie się przywołanie? – Mam nadzieję, że odprawią – wydyszał Malaki. – Wyobraź to sobie... Nie dość, że mag bitewny, to jeszcze wraz ze smokiem. Prawie mi żal tych Strona 16 biednych Ferocjan. – Niepotrzebny nam smok, żeby rozprawić się z Opętanymi – odrzekł Falko. – Darius sobie z nimi poradzi. Każdy wiedział, jak jest. Dobrze wyszkolona armia miała spore szanse na pokonanie wojsk Opętanych o podobnej liczebności, lecz jeśli Opętanymi dowodził demon, żadne normalne wojsko nie mogło liczyć na zwycięstwo. Żołnierzy ogarniał wówczas paraliżujący strach. Tylko mag bitewny był zdolny przeważyć szalę na ich stronę. Nie chodziło jedynie o to, że mag bitewny był biegły zarówno w sztuce wojennej, jak i w wiedzy tajemnej – sama obecność jego duszy i płomienia wiary rozpraszała mroki przerażenia i była fundamentem odwagi zwykłych śmiertelników, garnących się pod jego skrzydła. Już sam mag bitewny był uważany za potężnego sprzymierzeńca, a kiedy jeszcze dosiadał swojego smoka, stawał się niszczycielskim żywiołem, zdolnym oprzeć się każdemu przeciwnikowi. – Ale powiedz, nie chciałbyś zobaczyć smoka? – naciskał Malaki. – Choć raz? – Nie – skłamał ponownie Falko. Więzy przyjaźni łączyły go z Malakim od dzieciństwa, ale nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się, jak bardzo pragnie ujrzeć smoka na własne oczy. Bo nie chciał, by ktoś domyślił się, co zamierza zrobić. Malaki przeszywał wzrokiem wąskie plecy przyjaciela, jego przygarbione ramiona i pochyloną głowę. – Chodzi o twojego ojca, tak? – powiedział cicho. Falko milczał, ale potwierdził skinieniem. Udawał brak zainteresowania, ale wstyd, jaki odzywał się w jego sercu na wspomnienie ojca, był najzupełniej prawdziwy. Dwaj chłopcy siedzieli w ciszy. Słońce złociło dachy Caer Dour. – Gdzie oni są, u licha? – zrzędził Malaki. – Słońce już dawno na niebie. Powinni już tu być. Falko milczał. Czuł, jak powoli spływa z niego całe zdenerwowanie. – Pojęcia nie mam, czemu jestem taki podekscytowany – podjął Malaki. – Przecież nie będę się starał o przyjęcie do akademii. – Weźmiesz udział w eliminacjach – rzucił Falko przez ramię. – W dodatku jesteś faworytem. Może pozwolą ci się zaprezentować. Strona 17 – Jasne – prychnął Malaki. – Zaraz po tym, jak stado świń wyfrunie mi z tyłka. Falko nagrodził skromność przyjaciela wybuchem śmiechu. Wiedział, że w całym regionie nie ma kadeta, który mógłby pokonać Malakiego w walce na miecze. – Wyobraź sobie, że bierzesz udział w próbach – dodał Malaki poważniej. – Że przedstawiają cię królowej Catherine na dworze Furii. Falko dziękował losowi za to, że Malaki nie widział teraz jego twarzy. Usta wykrzywił mu uśmiech człowieka, który podjął decyzję, a w jego oczach pełgał zielony ognik. Niech diabli porwą magów i prawa szlacheckiej krwi; jeśli sprawy ułożą się po jego myśli, Malaki otrzyma szansę, by zaimponować królewskiemu emisariuszowi. Ale nie chciał mu jeszcze o tym mówić. Już miał skierować rozmowę na inne tory, gdy ich uwagę zwrócił dochodzący z domu pod nimi krzyk. – Co to było, do diaska? – spytał Malaki. Falko nie odpowiedział. Nasłuchiwał. Z willi dał się słyszeć kolejny krzyk: wrzask przerażenia, który zaraz ustąpił niepokojącemu jękowi. Malaki wciąż siedział osłupiały na dachu, ale Falko już przerzucił nogę przez szczyt i zaczął złazić na dół. – Kto tak krzyczy? – spytał Malaki, dołączywszy do niego w niższej partii dachu. – To Symeon – odrzekł Falko. Wsparł nogę na rynnie i bokiem przeszedł w kierunku werandy po drugiej stronie budynku. – A ty dokąd? – Chcę zobaczyć, czy nic mu nie jest. – Ale przegapimy przyjazd emisariusza. – Chcę tylko sprawdzić. Malaki wywrócił oczami, a potem ruszył za przyjacielem. Jęki zmieniły się w powarkiwanie, a potem rozległy się szepty. Dwaj młodzieńcy zeskoczyli na werandę i zajrzeli do środka przez uchylone okiennice. – Co mu jest? – spytał Malaki. Falko spojrzał w dół, na ciemny zarys opiekuna. Symeon le Roy leżał w łóżku w skołtunionej pościeli. Drżał i trząsł się, samymi ustami wymawiał słowa, których nie rozumieli. Jęki i szlochy przerywały gwałtowne powarkiwania, jakby starzec z kimś się siłował. Strona 18 – Coś mu się śni – orzekł Falko. – Wszechmatko... – zaklął Malaki. – Ale co? – Może piekło. Malakiemu przebiegł po plecach dreszcz przerażenia, ale Falko ledwie zmrużył oczy na widok rzucającego się w pościeli Symeona, którego cierpienie zbudziło upiora jego własnych nocnych strachów. „Nigdy byś się nie odważył. Nigdy nie znalazłbyś w sobie siły”. Szyderczy głos odbijał się echem w jego umyśle. Świat wokoło pociemniał, jakby burzowa chmura przyćmiła słońce. – Może go obudźmy? – spytał Malaki, wyrywając przyjaciela ze snu na jawie. – Nie – odpowiedział Falko. – Poczekam, aż sam to zrobi. To zwykle mija. Malaki łypnął na niego kątem oka. Dosłyszał w jego głosie tę znajomą nutę, dojrzałość, zdecydowany ton, który budził w nim niepokojącą myśl, że może wcale nie zna swojego przyjaciela tak dobrze, jak mu się wydaje. – Czy często nawiedzają go koszmary? – Nie. Ale niektóre noce są gorsze od innych. – Czy można coś na to poradzić? Falko pokręcił głową. – To klątwa, która spada na magów bitewnych – odparł – ale zarazem ich siła. Gdy na polu bitwy stają twarzą w twarz z demonem, przestają się go bać. – Jak to? – wydyszał Malaki. – Bo ten strach nie jest już dla nich niczym nowym. Śnią o nim od dziecka. Malaki chciał dowiedzieć się więcej, lecz wiedział, że nie warto zanadto ciągnąć Falka za język. Symeon był magiem bitewnym przez wiele lat. Walczył z Opętanymi w czasach, gdy wróg był jeszcze dalekim i mglistym zagrożeniem. Ale jego wieloletnia służba królestwom Furii dobiegła raptownie końca jakieś czternaście lat temu, gdy ojciec Falka zwariował i zabił połowę wszystkich magów w mieście. Malaki zawiesił wzrok na przyjacielu, a potem wrócił spojrzeniem do widocznego przez okiennice Symeona, który brał się za bary ze wszystkimi diabłami piekieł. Strona 19 Raptem rześkie ranne powietrze rozdarł dźwięk dzwonu. Obaj chłopcy aż podskoczyli. – Już tu jest! – zawołał Malaki, przełażąc przez barierkę i szukając stopą rynny. Potężny młodzieniec błyskawicznie wspiął się na dach. – Widzę go! I Dariusa też! Falko poderwał wzrok na przyjaciela i uśmiechnął się, ale gdy raz jeszcze zerknął do wnętrza domu, zobaczył, że Symeon już nie wije się przez sen, ale siedzi na skopanej pościeli ze wzrokiem utkwionym prosto w twarz Falka. Snop światła padł na jego oblicze, wydobył z mroku straszną, pokrzywioną maskę. Skóra jego twarzy była poznaczona bliznami i oparzelinami, jasne słońce wypełniło cieniem puste oczodoły. Symeon le Roy był ślepy. – Chłodne powietrze poranka przywiedzie cię do zguby, Falko Danté. – Chłopak uśmiechnął się na tę taktowną reprymendę pana. – Lepiej zmaż ten uśmieszek z twarzy, chłystku jeden. Ale uśmiech tylko się poszerzył. Symeon może i stracił wzrok, ale wciąż widział więcej niż inni. Ostatnie pozostałości strachu i zaaferowania zniknęły, gdy były mag bitewny dźwignął się z łóżka i narzucił szlafrok na szerokie ramiona. Odgarnął z czoła długie siwe włosy i związał je jedwabnym sznurkiem. Był już starcem, co najmniej sześćdziesięcioletnim, ale choć wyraźnie utykał, a pewna sztywność nie chciała opuścić jego rąk i nóg, wciąż miał postawę wojownika. Podszedł do okna i otworzył okiennice. – Ilu magów, panie de Vane? – zawołał głosem donośnym jak huk walącego się dębu. Ani Falka, ani Malakiego nie zdumiało jego rozeznanie w sytuacji. Nie wszystkie moce maga bitewnego wiązały się z darem wzroku. – Chwileczkę! – zawołał Malaki ze swojego stanowiska na dachu. – Nie widzę przez mgłę. – Czterech – wyszeptał Falko tak cicho, że był pewien, iż jego głos utonął we wrzawie. Nie widział, jak twarz Symeona obraca się ku niemu i jak marszczy się w namyśle poorane bliznami czoło. Na chwilę zaległa cisza, Malaki czekał, aż przerzedzi się mgła. A potem... – Czterech – orzekł. – Czterech magów. Strona 20 W głosie przyjaciela Falko dosłyszał rozczarowanie, ale Symeon tylko skinął głową. – Hmmm – mruknął z głębi gardła, jakby to budził się ze snu niedźwiedź w gawrze. – Wliczając trzech z Caer Dour, siedmiu. A więc jednak doczekamy się przywołania. Falko próbował nie zdradzić się z własną reakcją na słowa opiekuna. Z zewnątrz wydawał się znudzony, wręcz zblazowany, ale w duchu drżał z podniecenia. Dzisiaj, gdy już skończą się próby, Darius Voltario podejmie próbę przywołania smoka, a on, Falko, ujrzy to na własne oczy.