13202
Szczegóły |
Tytuł |
13202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
p
sy i szakale
Przełożyła Elżbieta Zawadowska
DC
DIOUD
Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995
HOUNDS
Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Roz
Pierwszy
K*is *ss-. »• "ssą sS»S
Ił*«s
Barbara Wood
nił kostkę pacjenta, żeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:
- Odsunąć się! Strzelamy!
Leżące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.
- Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!
Wciąż nie było pulsu.
- Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!
Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.
- Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!
Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu życie. Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę.
- Dobrze. Możemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne będzie łóżko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy.
Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy."
Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, żeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niż wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go na łóżku.
Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przerażający elektrokardiogram... Zawsze miałam wrażenie, że sala operacyjna po skończonym zabiegu
6
Psy i szakale
przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, żeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju.
- Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, że posprząta. Idź zatelefonować.
Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.
Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, że już od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki.
- Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. Może zadzwoni pani później?
- Nie, to pilne. Zaczekam.
- Dobrze, cały czas będę łączyć.
Przyłożyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, że moja siostra telefonuje z Rzymu.
Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, że siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leżał właśnie na stole operacyjnym.
-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.
Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood
podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się również ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakież to wydarzenie może być i dla niej, i dla mnie aż tak ważne.
Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliższych łączy pozostałych przy życiu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i żałoby stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty pożegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić mężczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat ważnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak uczciwe parafianki, które żegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas, aż do dziś, siostra nie dała znaku życia.
- Liddie? Liddie? To ty?
Usłyszałam jej głos i miałam wrażenie, że stoi przede mną duch mojej siostry.
- Tak. Adela? Mój Boże!
- Och, tak się cieszę, że cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się już doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć.
Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.
- Uspokój się - powiedziałam i poczułam, że zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz?
8
Psy i szakale
- Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,
Liddie.
- Wiem.
- Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. Możesz przyjechać do Rzymu?
- Co takiego?
- Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, że jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A może powinnam była nadać jako wartościową? Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam!
W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, że chyba nie wszystko wygląda tak świetnie.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć osobiście. Czy możesz przyjechać do Rzymu?
- Oczywiście, że nie. Nie żartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.
- Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... - Urwała nagle.
- Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.
- Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, żeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo?
Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją.
- Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy może pani połączyć mnie jeszcze raz?
9
Barbara Wood - Chwileczkę.
Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:
- Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłożył słuchawkę.
- Co? To niemożliwe.
- Czy chce pani, żebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?
- Ałeż moja siostra nie położyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. Może tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu.
- Przykro mi, ale oni twierdzą, że osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłożyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz?
Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni, że wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że wyglądała zupełnie jak biała ściana p^ f*~
wana siedziałam na
psy i szakale
- Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S?
z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana betonu. Jestem o tym przeko-
nana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma żadnej wiadomości.
- Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalże, jak wzrusza ramionami.
- Panna Harris wyjechała już jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła.
-----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani
~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że w ząb. - No cdż, trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu _ Do widzenia pani.
podziałała na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się do- Trochę paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień,
czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko -
ledy to bede p^*»i~ «-- , mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, żąda, żeby mnie
natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, że to takie pilne, potem robi sobie ze mnie żarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo.
Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną paczkę.
~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.
- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary
11
v/ Ł.yni upiornym dniu
na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała książkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie różnił się od innych. Z wyjątkiem tego, że zamierzałam porozmawiać z siostrą.
Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam już za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, że żadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem, żeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, że to może zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno-
10
Barbara Wood
papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej osobie.
- Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, że ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?
- Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.
- Wybacz, ale już i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co może być w środku? To od twojej siostry?
Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuż nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via Archimede w Rzymie.
- Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co?
- Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.
Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i żałowała, że nie jako poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę ważnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle przyszło mi do głowy, że w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, że ktoś napisał na nim: OSTROŻNIE. To było wszystko.
Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach niesamowity przedmiot.
Rozdział drugi
intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóż do rozcinania kartek, zwężał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy.
Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, że ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, ciężko opadłam na krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROŻNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. Żadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.
Czyżby był tak cenny, że musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze żałować poniewczasie, że nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.
Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, że jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił również pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała rzeźbioną świecę.
Nie wiedziałam też zupełnie, co robić dalej, i to był mój
13
Barbara Wood
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W książce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były różne dziwne wzory. Wywiercono w niej również dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, można się domyślić, że było kilka pionków w kształcie psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być może poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman, wręczając mi książkę. - Jeżeli naprawdę pochodzi ze starożytnego Egiptu, a zakładam, że tak, to dostałaś wspaniały upominek.
- Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? Przecież nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami.
- A twoja siostra?
- Też raczej nie. Chociaż muszę przyznać, że Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice. Wróżyła sobie z ręki i wierzyła w starożytne klątwy. Przypuszczam, że natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, że Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.
- Mówisz, że chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóż. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za-
16
Psy i szakale
że ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. Również z jakiegoś powodu, którego akurat można się domyślić, wiedziała, że nie będziesz chciała pojechać, więc posłużyła się szakalem jak przynętą.
- To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś
takiego.
- Dlaczego nie? - Kellerman dołożył do ognia i zmrużył powieki, żeby iskra nie wpadła mu do oka.
Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego opinią.
- Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, że ona znów się do mnie odezwie.
- Możliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu?
- Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak?
- Nigdy nigdzie nie wyjeżdżasz, Lidio.
- Ależ wyjeżdżam - zaprotestowałam głośno.
- Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej...
- Nie jestem typem turysty, doktorze.
- To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili.
- Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróż do domu. Zabiorę tę książkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, że się doczekam. - Wstałam i ostrożnie ułożyłam figurkę w torebce. - Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela!
17
Barbara Wood
Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauważyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał:
- O której dokładnie dzwoniła?
- Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej.
- Kiedy ty do niej zatelefonowałaś?
- Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta?
- Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,,
- Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja również zaczęłam spoglądać na ozdobny zegar, który tykał
cicho.
- Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niż u nas. A to znaczy, że tam było wtedy koło jedenastej.
- Tak.
- A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. - Uważam, że to dziwne. A ty?
Odwzajemniłam spojrzenie.
- Ja też.
- Czy ci z centrali byli pewni, że twoja siostra odłożyła słuchawkę, a nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w środku nocy?
Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrążony we śnie Rzym o dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy.
- Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, że nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, żeby w połowie zdania odłożyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - Może to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, że znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i wszystko
18
Psy i szakale wviaśni A na razie będę używała szakala do otwierania
kopert*
Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na
naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty
miasta.
- Chciałbym, żebyś mogła czasem zostać u mnie dłużej.
Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi.
- Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.
Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, że nogi wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu.
Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauważył, bo włamywacze właściwie nie zostawili żadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wrażenia, że w pokoju panuje jakaś inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. Abażur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali operacyjnej, może nawet trochę przesadny, ale cóż, taka już jestem. Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, że ktoś pogwałcił moją prywatność.
Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy już stałam przy telefonie i wy-
19
psy i szakaU
Barbara Wood
bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze złości - fakt, że jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje życie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się znieważona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aż do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę możliwości, że mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, że ktoś wdarł się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi ,
spokoju.
Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, że nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biżuterii, telewizora, pieniędzy ani żadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, żeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze. Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, że to byli porządni włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się położyć wszystko na swoim miejscu, tak żebym niczego nie zauważyła. Ale zauważyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał?
Opadłam na kanapę tuż obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły już kominek. Kellerman również patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz
zadumy i namysłu.
Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos:
- Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uważa pan?
- Przynieś mi je, Lidio.
Wstałam i już miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało
zaniosłam tego do sypi«^. -
Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^.
drgnęły, jakby przykryła je maska.
- Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem.
- Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na rękach.
Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem.
- Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a także karteczkę z napisem OSTROŻNIE. Ale dlaczego?
Szukał szakala?
- Tak mi się wydaje.
- Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie
papiery?
- Nie zapominaj, moja droga, że ktokolwiek by to był,
wiedział, że paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał również twoją nieobecność, żeby się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy.
- Sugeruje pan, że ktoś mnie śledził?
- A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali tylko, że weźmiesz ze sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go zabrali.
Rozważałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem. Wstałam, podeszłam zdecydowanym krokiem do leżącej na podłodze torebki, wyjęłam z niej szakala, wróciłam na miejsce na kanapie obok Kellermana. Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to dłuższą chwilę.
W końcu Kellerman powiedział:
- Zadzwoń na policję, Lidio.
- Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje. Przecież pan wie, że nie znajdą żadnych odcisków palców ani innych śladów. Nic nie będą mogli
zrobić.
- Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło.
- Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo-
21
Barbara Wood
sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im powiedzieć, że to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją odzyskać? Nie, to przecież bezsens Obracałam w palcach szakala. Był chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował się chytry uśmiech. Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot.
- Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu międzynarodowy gang, specjalizujący się w kra-, dzieży kamieni szlachetnych -powiedziałam żartem, w którym jednak kryła się odrobina prawdy, ponieważ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się motywu włamania. - Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia. Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do takich tajemnic albo niespodzianek. Żyję w uporządkowanym świecie, w którym wszystkie kwestie rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po południu moje życie zupełnie się zmieniło. Najpierw zatelefonowała siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem przyszła paczka z tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłożyłam ręce i zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej sprawie, ale z pewnością są tacy, dla których jest ogromnie ważny. A chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i włamano się do mojego mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - Może on ma jakąś wartość pieniężną? Sam pan mówił, że może okazać się wartościowy, jeżeli istotnie jest autentyczny.
- Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry. - Wzruszył ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na tyle cenny, żeby od razu włamywać się komuś do mieszkania.
- A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia, prawda? Co ten szakal w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło, jakby kość słoniowa była
22
Psy i szakale
ezroczysta, a pod nią można było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, że były inne? I W starożytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem...
A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - że tylko ói szakal przetrwał aż do dziś, czy podniosłoby to jego
wartość?
- Możliwe. Z całą pewnością jednak możemy stwierdzić,
że tak nie jest.
- Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej książki. Są na niej inne pionki. Dlaczego więc ten jest taki ważny? A może - w głowie zaczynała mi kiełkować pewna myśl - ktoś chciał skompletować całą grę i brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet byłby cenny? Ta gra w psy i szakale?
- Myślę, że bezcenny.
- Dobrze. Przypuśćmy, że ktoś był już bliski zebrania wszystkich pionków, bo zajmował się tym całymi latami i brakowało mu zaledwie jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby koniecznie zdobyć szakala, prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku.
- To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o cenę. Za dużo oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie. Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą interes, bo wiedziałby dobrze, że dla ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który może ci służyć co najwyżej za przycisk do papieru. Uważam, że przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie jest nim wcale włamanie ani kradzież pudełka, ani nawet sam szakal, choćby nie wiadomo ile był
I wart.
- A więc co tu jest najważniejsze?
- Twoja siostra, Adela.
- Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! Przecież od niej się to wszystko zaczęło. Ale czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego zbieracza? Załóżmy, że chciał kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi figurkę. To mogłoby wiele wyjaśnić.
23
Barbara Wood
- Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną zgadza.
Im dłużej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się tajemnicza. Kawałki tej układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby szakal był pusty w ku i zawierał skradzione diamenty, cała ta zagadka byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam coś, co zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niż Kej lermana:
- Muszę pojechać do Rzymu.
- Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, Księżyc jest zrobiony z żółtego sera. Odwróciłam się niego i zobaczyłam, że w jego łagodnych niebieskiej oczach, pełnych ciepła i dobroci, pojawił się wyraz nied( wierz ania.
- Przecież pan wie, że muszę.
W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! że mam rację.
Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po prostu nie miałam innego wyjścia. Nici wątpiłam, że w ten sposób znajdę odpowiedź. Poza tymi byłam pewna na pewno, że włamywacz wróci i tym razeml wszystko może się skończyć o wiele gorzej, jeżeli będęl w domu.
- Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie wygłaszał złowróżbnych przemówień ani też nia opowiadał, jak bardzo przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział tylko: „Nie rób tego" i w tym jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego świata.
- Ale przecież ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła. Wcale nie po to, żeby uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem, tylko po to, żeby sprowa-i dzić mnie do siebie. Nie miała okazji wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, że musi być jakiś ważny powód. W jej| głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i powtórzyłam: - Muszę jechać. Oprócz niej nie m< już żadnej rodziny.
24
Psy i szakale
Ale przecież przez cztery lata...
I To wcale nie tak długo, jeśli zważyć, że płynie w nas 'ama krew i straciłyśmy tych samych rodziców. Takiej ^lnej więzi nie może zerwać ani czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej zadzwoniła, choćby na drugi koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na pewno by to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i zrobiło mi się go żal.
- Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem się trochę za późno.
Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam:
- Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę Adelę i oddam jej ten nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę panu pomagać. Wrócę tak szybko, jak się da.
- Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze.
Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, ponieważ słyszałam tylko wypowiedziane na głos słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym spojrzeniem - było zbyt subtelne, żeby się przedrzeć przez kokon emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za późno, zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał, ale nie potrafił.
To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody łagodnej perswazji, ale bezskutecznie. Wiedział, że jestem niezależną, wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie sprawę, że w żaden sposób nie zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji.
- Myślałam, że ucieszy pana moja podróż do Europy.
- Nie o taką podróż mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, że coś tu nie gra. Zdajesz sobie również na Pewno sprawę z tego, że włamywacz lub, jak wolisz, włamywacze wrócą. A może nawet pojadą za tobą. Nie jesteś
bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu.
25
Barbara Wood
- Toteż oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo zamierzałam jechać do Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal ważna i mam pienią w banku. Czy będzie mi potrzebna wiza?
- Do Włoch? Lidio...
- Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą przeprowadzać dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem siostrze Cathcart, tf muszę wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam dwa kroki w stronę telefonu.
- To zupełnie do ciebie niepodobne.
Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Oczy* wiście, że miał rację. Odkąd ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez cały ten czas nie zrobiłam nid bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym potem żałować* A teraz proszę bardzo: jedna rozmowa telefoniczna, jedna przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra. W ciągu jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie lubiłam.
Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego, szalonego wieczoru wydawało mi się, ż jedynie w taki sposób mogę rozwiązać swoje problemy.
Powinnam była posłuchać doktora Kellermana.
Rozdział trzeci
Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy w czasie naszej trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i zapewniłam raz jeszcze, że wszystko będzie dobrze.
O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i gwarno, ale doktor Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w jego gabinecie. Położył mi mocno ręce na ramionach i powiedział po raz szósty tego ranka:
- To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, żeby oni zajęli się tą sprawą. Przecież włamywacze nie wrócili. Z tego, co wiesz, nie chodziło im jednak o szakala. Może zresztą coś ukradli, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Wydaje mi się, że ponosi cię wyobraźnia. A twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg okoliczności. Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej.
Ale ja byłam pewna swego.
- Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w jakąś dziwną aferę i sądzę, że potrzebuje mojej pomocy. Im dłużej myślę o naszej rozmowie, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się czegoś bała. Może właśnie dlatego tak nagle wyprowadziła się z hotelu i nie mogła zostawić żadnej wiadomości. Może za tym szakalem - poklepałam torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niż nam się wydaje. W końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. Cóż pan może wiedzieć
27
Barbara Wood
0 takich sprawach? - dodałam, żeby się z nim trochę p droczyć.
Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości.
- Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, że nawet potwór jak ja musi docenić twoje umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o ścianę, prawda?
- Wrócę, zanim się pan obejrzy.
- A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman pokręcił głową z rezygnacją.
Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko z krzyżówkami i zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, że naszemu pożegnaniu towa* rzyszył pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na pokładzie 741
1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie przed startem. Stwierdziłam z ulg^ że sąsiednie miejsce jest wolne, i tak już miało pozostać ai do Nowego Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin spokoju, żeby pomyśleć.
W czasie naszego pożegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana czegoś, co bardziej wrażliwa kobieta z pewnością by zauważyła. W rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym przekonaniem, że gdyby w Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie płakał.
Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z doktora Kellermana na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z którym się kiedyś umawiałam. Wydało mi się dziwne, że akurat teraz wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy odrzutowiec oderwał się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało, przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego cierpkie słowa:
- Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na całym oddziale. Wspaniale asystujesz
28
Psy i szakale
• h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą robotę. Cały P^ ^ała *aszynl \Z że kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się n * ^nleganatym,^* j___ nieleeniarką,
polega u« v^ ~,
tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, żebyś miała jakiekolwiek inne zaintere-
° Byłam zaszokowana i urażona, a jednak wiedziałam, że jerry ma rację. W ciągu tych krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu nie pomyślałam, że to miłość, i właściwie nigdy mu się całkowicie nie oddałam. Może nie mogłam, może nie chciałam. Tak czy inaczej związek nasz przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.
Samolot nie ryczał już teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi się uszy. Piłam właśnie drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej przez słuchawki, kiedy nagle zdałam sobie w pełni sprawę ze swojej sytuacji...
Tak oto po raz pierwszy w życiu leciałam za granicę samolotem odrzutowym 747, żeby szukać siostry, której mogło tam już wcale nie być. Ponadto, i to naprawdę mnie zadziwiło, po raz pierwszy w swoim idealnie zorganizowanym życiu pomyślałam zaledwie przelotnie o karierze zawodowej i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym wariactwem. Tak właśnie zrobiłam.
I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podążałam dalej do celu, mimo że zupełnie nie miałam pojęcia, co mnie może spotkać na końcu tej drogi.
¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasażerka, ale na szczęście była to cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu spała lub czytała książkę. Lot z Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy godziny podró-zy. Rzym przestawał być abstrakcją, powoli stawał się
rzeczywistością.
Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, żeby się ""zemnąć, bo miałam za sobą dwie prawie nie przespane
29
Barbara Wood
noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru wywołał lawinę wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi do przeszłości, a skoro już raz zosta* otwarte, nie można ich było z powrotem zamknąć. Nas^ dzieciństwo, dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne pożegnanie cztery lata temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka trwała zaledwie o wczoraj.
Przez telefon nazwała mnie Liddie.
Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecież, 2 chowanie głowy w piasek nie uchroni nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie przed sobą J twarz: Miała makijaż rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z mojego powa nego stosunku do życia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była moja siostra cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co zawsze czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć.
Nie zdając sobie sprawy, że stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką ostatecznych pożegnań, usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie z Adelą, odtworzyć każdl słowo i gest.
- Pora na mnie, Liddie. Poważnie. Wiem, że tak naj prawdę wcale nie chcesz, żebym z tobą mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę. Poza tym uważam, że Ameryka jest dla mnif za mała. Chcę podróżować. Mam tyle do zrobienia przed trzydziestką.
- Na miłość boską, przecież dopiero skończyłaś dwa
dzieścia dwa lata!
- Osiem lat to wcale nie tak dużo czasu. TV już starannie zaplanowałaś swoje życie i wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach. Jestem pewna, że zrealizujesz swoje plany. Ale ja... - zrobiła dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi przyniesie. Musze wiele przeżyć, zanim mi stuknie trzydziestka.
30
Psy i szakate
p^ coz
. « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty
- Adel<V nas?Sce umarli, Adela straciła poczucie kiedy nasi roo . ^^ g.ę zmlemła _
S^L^żebyś zrobila jakieś na
- Ja już mam plan!
- Trudno nazwać poślubienie bogatego człowieka...
- Och, Liddie! - przerwała mi. W jej piskliwym śmiechu wyraźnie pobrzmiewała dezaprobata. - Mogę się założyć, że ty nigdy nie wyjdziesz za mąż. Jesteś na to zbyt wyzwolona. Do końca życia pozostaniesz panną. Wyemancypowaną
panną.
Przykryłam się kocem po szyję i przycisnęłam twarz do
okna, żeby zobaczyć, co widać na zewnątrz. Było jednak I zbyt ciemno, mieliśmy wylądować na lotnisku Leonarda da [Vinci o 8.30. W kabinie paliły się przygaszone światła, wszyscy spali. W szybie zobaczyłam odbicie swojej twarzy, tak przypominającej twarz Adeli. Byłyśmy w ogóle bardzo do siebie podobne, ale to ona miała w sobie coś, jakiś dodatek, który odróżniał ją ode mnie. Miałyśmy taki sam kolor oczu i włosów, taką samą cerę, a nawet figurę, ale Adela wiedziała, jak podkreślać swoje walory, a ja byłam zadowolona z tego, co dała mi natura. Moim największym atutem były oczy, ponieważ zdawały wspaniale egzamin na | sali operacyjnej. Patrząc ponad chirurgiczną maską potrafiły przekazać każdą myśl.
Ktoś dotknął mojego ramienia, otrząsnęłam się z zadumy i wróciłam myślami na pokład samolotu, żeby stwierdzić, że siedząca dotąd obok mnie zakonnica wstaje z miejsca.
I - Przepraszam - powiedziała - ale tam z przodu są moje najome. Rozmawiałam już ze stewardesą i pozwoliła mi *S Przesiąść. Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Będzie 1 łatwiej zasnąć, jak sobie pójdę. Jestem tego pewna.
31
Barbara Wood
Zabrała swoją torbę podróżną spod siedzenia i rj Dowoli do przodu między rzędami.
Kiedy tek patrzyłam, jak jej drobna sylwetka Ą wśród śpiących cieni, przestraszyło mnie nagłe pojawii Tę mężcizny. Uśmiechał się do mnie po przyjaciel w ręku trzymał podręczną torbę.
- Czy mogę usiąść? - zapytał.
^SSSznałazłsięprzymnie,postawiltOrbę! siedzeniem i zapiął starannie pas.
i szakole
ć sie od umia
obok
- uprzy-
jaciii w tobLch. Wszystko «skaw n, to, OiWowki! Lubi puii krzyżówki?
patrzę, na niego iak o„,en»a,=,
dzeniu
d«a n»9«Ml tęu» P^*™^, sie ten
^^^^
„iłem n.toae.»J« godsi„ach lora „„.cl, P«"M"°™aP sJ wędrówka l»dow
celu,
w dół.
a j ^5
L5
moją twarz, a po-
ze mną rozmowy,
po czym zmarszćBstarus; i kark,'
" Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t . m
nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem częstej zn
gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą chwilę w, bardzo mnie zaskoczyło. . M tem gdy nadal nie udało ti
- Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc; ne ]esi dosyc
Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^ ^tAym razie to deczne dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^ ^^ ^^ ^^
"Spoglądałam się uważnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch osiemnaści la
sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWe- q m ogląda^ M» lonu, patrząc
mu logicznego podszedł z niemal nabożnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f ^f^. Mojej młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj M pokryty rosą trawmk przed do ^ wyszla na
Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie było. Poprzedmeg uS. Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J ^
32
Barbara Wood
randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do San Diego, ale spodziewałam się w domu już parę godzin wcześniej. Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja zastanawiałam się, gdzie oni wsz;
się podziali.
Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali
drzwi.
- Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę.
- Problem logiczny? Próbowała pani?
- Nie, nie. Nie mam cierpliwości.
- Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten. - Zaśmiał się i pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na znak, że re nuje, i westchnął. - Poddaję się.
Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się uśmiechnąć. Niezależnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróży, z pewnością miał mi sposób bycia. Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę. Ubi ny był w garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróży przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeżo i rześko, jakby dopiero co wsiadł do samol tu. W przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy miałam w nieładzie, makijaż rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało kilka żenujących pl? Widocznie pojawiły się tam, kiedy jadłam kolację.
- John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń.
- Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny uścisk dłoni.
- Pani czy panna?
- Kobieta.
- Tak też mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan
kobieta?
Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wrażenie, że John Treadwell potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy.
34
Psy i szakate
porabi
ia na tym
Rzymu
ale mam
szym razem. ^«*~—•-
Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha
- W Residence Pałace ««h
niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica.
- Wiem. To na Panoli HiU-»» podróży.? Przypuszczam, że tak pani poradź*) bm^P ^ ^^
- Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie
- Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^
pani miała wolne popo
Z przyjemnością pokażę r-
możemy przejechać autobusem oziui"-
Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć przea sieu • . lam sie też,
szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę.
,
Rozdział czwarty
Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa
znajdzie się panl
Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i stwierdziłam z ulgą, że już wkrótce znajd my się na międzynarodowym lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell mówił coś do mnie na temat Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał Przybrałam uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich możliwych kierunkach naraz.
Już na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała w paru językach pasażem wspólną podróż, z udaną energią chwyciłam tore i płasz