13444
Szczegóły |
Tytuł |
13444 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13444 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13444 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13444 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Powieści dla dziewcząt
-1 03 2001
2 3. 07. 2001
23. 11
21 06. 2002 71. 10. 2003
2 0 09. 2005
Powieści dla dziewcząt
Seria z jabłuszkiem
Halina Auderska Poczwarki Wielkiej Parady
Maria Buyno-Arctowa
Susan Coolidge Po prostu Kąty
Sharon Creech Absolutnie zwyczajny chaos
Sharon Creech Dwa obroty księżyca
John Habberton Wakacje bez mamy
Kate Douglas Wiggir 1 - Rebeka z Riverboro
Wkrótce
Sharon Creech
W pogoni za czerwonym ptakiem
Gene Stratton Porter Motyle z Limberlost
Seria z latawcem
Współczesna powieść dla młodzieży
1 eon Garfield Jack Holborn
lvo van Orshoven Duchy na zamku
Iciin Urc Plaga
\
Maria Emilia Józefacka
Sekrety i niespodzianki
nooas orbIs
I
I
Projekt graficzny serii i okładki Grażyna (ir/.cbińska
Redaktor
Elżbieta Wąsiewska
Redaktor serii Izabela Jankowska
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu
ZN. KLAS.
NR INW. '
p
O Copyright by Wydawnictwo Novus Orbis, Gdańsk 1999 and Maria Józefacka, Lublin 1999
Wydanie I. Gdańsk 1999
Wydawnictwo Novus Orbis tel./fax(58)551 96 30
ISBN 83-85560-63-7
i >iuk i oprawa:
.I lad l'..li,',i;iikY,no-Wydawniczy„POZKAL" Inowrocław, ul. Cegielna 10/12, tel./fax 357 50 41
Rozdział pierwszy
- Zasłaniasz mi! - niecierpliwie wyszeptała Inna. - Posuń się, bo
nic nie widzę.
Duszka skwapliwie odchyliła się na oparcie wysłużonego fotela. Ogarnęła ją wesołość i o mało nie wybuchnęła śmiechem. Irma niemal położyła się na jej kolanach, zaglądając do zeszytu Jacka. Zerknął z ukosa, jednak spojrzała tak przymilnie, że się mimo woli uśmiechnął. Przez chwilę oboje porównywali kolejność wyliczeń. Jacek wyłapał błąd i starał się objaśnić. Irma zatrzepotała rzęsami, udając, że słucha z uwagą. Ciekawe, kiedy jej się znudzi, zastanawiała się Duszka.
Cała klasa zresztą miała z tych podchodów niezłą zabawę. Dotychczas Irma bez trudu owijała sobie każdego chłopca dookoła palca. Nadskakiwali jej, mogła przebierać i wybierać. Tymczasem do Jacka jakoś nie docierały okazywane mu względy. Koledzy obojga zakładali się, że Irma raczej się zniechęci, zanim obudzi w Jacku odrobinę zainteresowania. Inni trochę mu zazdrościli. Dziewczyny plotkowały po kątach, niechętnie przyznając, że - tak czy siak - pod względem powodzenia Irma wszystkie bije na głowę.
Lśniąca grzywa w modnym odcieniu bakłażana przesłaniała Duszce pole widzenia. Włosy były naprawdę wspaniałe i budziły powszechny zachwyt. Ponadto Irma wyczyniała z nimi, co tylko chciała. Nikt się nie wtrącał, nie czepiał i nie utrudniał. A lubiła szokować otoczenie, owszem! Dziewczyny wzdychały: taaaki luz! Można sobie tylko pomarzyć.
5
Jacek kichnął jak z moździerza. Był alergikiem. Wiosną stale łaził załzawiony i zakatarzony. Duszka ze współczuciem pomyślała, że widocznie znów go łapie, a przecież we wrześniu nigdy nie chorował. Biedaczysko! Wyłowił z kieszeni plik chusteczek higienicznych i przycisnął do twarzy. Oczy mu niemal wyłaziły z orbit, uszy poczerwieniały.
Irma cofnęła się i teraz z kolei Duszkę owiała woń salonu fryzjerskiego.
- Uperfumowałaś włosy? - szepnęła. - Chyba trochę przesadziłaś. Irma zachichotała. Ukradkiem sięgnęła do plecaka wciśniętego
pod fotel i wyciągnęła flakon ze słonikiem.
- Pokropię cię. Fantastyczny, nie? Dostałam od Małgośki.
Irma była z matką na ty, co nikogo nie dziwiło, ponieważ na co dzień opiekowali się nią dziadkowie, a Małgośka tylko z doskoku.
- Kenzo? - zaciekawiła się Duszka. -Uhm. „Dżungla". Pasuje mi.
Szczodrze zwilżyła nadgarstek koleżanki. Intensywna woń zagęściła atmosferę, chociaż w zatłoczonej sali widowiskowej i tak nie było czym oddychać.
Jacek wydał z siebie kolejną serię armatnich kichnięć. Z tyłu ktoś zaczął szurać.
Pyra, która siedziała na skraju sektora zajmowanego przez ich klasę, rzuciła wychowankom karcące spojrzenie.
Fakt, obiecali, że będą zachowywać się przyzwoicie, ale ileż można wytrzymać?!
Tak jak przewidywali, impreza okazała się totalnym niewypałem.
Kiedy Pyra na dużej przerwie ogłosiła, że idą się rozrywać artystycznie i przedstawiła program, rozległy się wrzaski protestu. Ob-latani i na topie, mieli wyrobione zdanie na temat tak modnych ostatnio składanek.
- Wow, talk-show! - zawyli.
- Uważają nas za cofniętych! - zirytował się Jacek. - Komu na Śląsku potrzebne takie chały?
- Odklepali telewizję, więc teren najeżdżają, chociaż nikt ich nie prosił! - wymądrzała się Jagoda.
- I tak pokazują się na okrągło - burknął Mateusz.
- Boję się otworzyć słoik z dżemem, żeby i stamtąd na mnie nie wyskoczyli! - Robert szarpnął kitkę, aż gumka puściła i długie włosy rozsypały mu się na ramiona.
- Po takiej strawie duchowej przez trzy dni choruję! - krzyczał
Maciek.
- Ich główny gęgoł nigdy nie miał głosu, za to liczy się w układach - oznajmiła Irma z miną osoby wtajemniczonej w zakulisowe intrygi.
Pyra się roześmiała.
- Ależ wy jesteście wyszczekani! Ciekawe, co sami pokażecie
światu za parę lat!
- Na pewno nie taką sklerozę w podrygach - wykrzywił się Rafał.
- Trudno, moi drodzy. Ja też nie gustuję w podobnych programach. Skoro jednak dochód z imprezy przeznaczono na szpital dziecięcy, uważam, że możemy się poświęcić i pomęczyć.
Irma ostentacyjnie wyjęła portmonetkę.
- Lepsza składka niż odsiadka.
- Nie rób za sponsora - ukróciła ją Jagoda. - Nie wszystkim się
przelewa.
- Obecność też się liczy... - Duszka przechyliła głowę jak zwykle, gdy się nad czymś zastanawiała.
- Dokładnie - potwierdziła Pyra. Jęknęli.
- A zabierze nas pani na Stinga? - spytał podstępnie któryś / chłopców. Przewidywali, że bilety w Spodku będą obłędnie drogie, jednakże Pyra potrafiła wykopać fundusze spod ziemi. I w przeciwieństwie do wielu dorosłych, którym zwykle do Stinga było nie po drodze, szanowała różne gusty.
- Sprzedaż wiązana? W porządku. Kiedy ten koncert?
- W styczniu.
- Zgoda. ifcł i
Rozkrzyczeli się entuzjastycznie. Zdarzały się drobne zgrzyty, ale na ogół uwielbiali tę swoją rogatą i pyskatą wychowawczynię. Wymagania stawiała im niewąskie, lecz w razie czego broniła jak lwica.
I można było do niej przyjść o każdej porze i w każdej sprawie. Wysłuchała, pocieszyła, poradziła - zależy, kto czego potrzebował. Zawsze miała dla nich czas i serce. Żyli wprawdzie niezbyt długo na tym świecie, zdążyli się jednak przekonać, że oba te dary są nader skąpo i rzadko udzielane. Im się trafiło.
Bez dalszego szemrania poszli sznureczkiem na tę nieszczęsną składankę, nazwaną przez Maćka „przebrzmiałym pieniem". Irma, jak zwykle ostatnio, kleiła się do Jacka. Ale gdy przepychając się, zajmowali miejsca, chłopiec pociągnął za sobą Duszkę i ulokował obok. Z drugiej strony była ściana.
Aby czymś zapełnić przerwę w życiorysie, znaleźli sobie nawet pożyteczne zajęcie. Żyleta zapowiedział powakacyjną powtórkę i przydzielił dwa zestawy zadań z matmy. Postanowili nie zwlekać i od początku zrobić na nim dobre wrażenie. Później mogło być różnie.
Jacek z Duszka, usadowieni w bezpiecznej odległości od Pyry, odwalali zadania i puszczali kartki w obieg. Reszta skrzętnie spisywała. Prawie nikt nie interesował się parkiem jurajskim na estradzie.
Duszka uporała się wcześniej ze swoją porcją przykładów i teraz nudziła się jak mops pod żyrandolem. Wyjec na estradzie mysim głosem bisował kabaretowy przebój sprzed lat, usiłując pobudzić wątłe oklaski jakiejś bardziej miłosiernej grupy.
- Wieje grozą - mruknęła. - Facet jest jeszcze bardziej wyliniały niż w telewizorku i nie da się go zgasić. Czemu on się tak odwalił na młodzieńca?
- Podlizuje się nam - odszepnęła Irma. Duszka skrzywiła się z niesmakiem.
- Chyba rozbolał mnie brzuch. Może to wystarczy?
- Próbuj! Skorzystam i przesiądę się - rozpromieniona Irma usunęła na bok kolana obleczone w ażurowe, czekoladowe rajstopy.
-Nogi jak nogi, ale te rajstopy - westchnęła Duszka z głębi serca.
Jacek łypnął groźnie na obie dziewczyny. Wyczuł, co się święci. Irma zaraz podsunęła mu pod nos i kolana, i zeszyt, błagając o wyjaśnienie. Spojrzał z wyższością i trochę nieufnie, nadął się, zatkał nos chusteczką i zaczął pastwić się nad zadaniami. Jeżeli Irmie się to nie podobało, niczego po sobie nie pokazywała. Przeciwnie, wpatrywała się w chłopaka z jawnym uwielbieniem.
Z tłumionym chichotem Duszka przemknęła do wychowawczyni.
Pyra niechętnie wysłuchała mętnych wyjaśnień. Znała się na podobnych wykrętach, ale z rezygnacją skinęła głową.
Udało się!
Zgięta wpół, kuląc się w półmroku, Duszka chyżo sunęła ku wyjściu. Przykład podziałał. Zaraz znaleźli się naśladowcy. Tu i ówdzie zaczęto oblegać nauczycielki. Szmer poszedł po sali.
Dwie młodsze panie, zaniepokojone tą dziwną epidemią, podążyły za swoimi wychowankami na korytarz, dopytując się uparcie, co właściwie im zaszkodziło: ciastka z kremem, a może lody? Przepytywani, wili się jak na mękach, przeczuwając, że wybawienie od piosneczek wiąże się z zażyciem środka na niestrawność. - Nie wiadomo, co gorsze - pomyślała Duszka i wzięła nogi za pas.
Wyskoczyła na dwór i odetchnęła z ulgą. Nareszcie wolna! Spojrzała na zegarek. Cztery lekcje z głowy, można się trochę nacieszyć
życiem.
Nad Katowicami dzień się wyjątkowo zaniebieścił. Duszka, urodzona i wychowana w tym mieście, lubiła jego rozmach i energię. Było na co popatrzeć, było gdzie się rozpędzić. I mnóstwo zieleni: bujnej, choć przykurzonej. I zawsze coś ciekawego działo się w pobliżu, to znaczy w GOP-ie*. Chorzów, Zabrze, Dąbrowa
* Górnośląski Okręg Przemysłowy, obejmuje 13 miast skupionych w środkowej części województwa katowickiego.
Górnicza, Sosnowiec - wszystko w zasięgu ręki! Ulicą Mikołowską przeleciał ciepły wiaterek, przegarniając w pagórkowatym terenie spaliny i smog ku niżej położonym dzielnicom. Nadal trwało kalendarzowe lato, szczęściem bez dokuczliwych upałów. Rudziały czubki klonów, kasztany nasiąkały pozłotą. Po nasłonecznionych chodnikach sunęły gromady młodzieży, wciąż jeszcze na wakacyjnym luzie. Stateczne kobiety w czerni gromiły wzrokiem łobuzia-ków. I one jednak cieszyły się pogodą, rozpinały swetry, przeważnie własnoręcznie wydziergane na drutach, podciągały rękawy. Dzieciarnia w kusych ubrankach cieszyła oko zdrową opalenizną.
Wszędzie roiło się od straganów z owocami i warzywami. Liczne sklepy powystawiały swój towar w skrzynkach: oberżyny i kabaczki, czosnek i cebulę, kalafiory i patisony, marchew i paprykę. Działkowicze czyhali na przechodniów z pękami dorodnych kwiatów. Trafiały się spóźnione mieczyki o wielkich, aksamitnych kielichach, pstrokate pompony dalii; królowały jednak gwiaździste astry w pastelowych odcieniach.
Duszka gapiła się i zachwycała. Kupiła słonecznik, którego dysk służyć mógł z powodzeniem za tacę. Poskubując pękate ziarenka, zastanawiała się, co począć z nadmiarem wolnego czasu.
Rzadko miała okazję włóczyć się samopas.
Zwykle ktoś kręcił się obok: koleżanki, koledzy, znajomi znajomych, rodzina. Gadali jeden przez drugiego, piąte przez dziesiąte, wygłupiali się, kwicząc ze śmiechu. Wspólna obecność była naprawdę przyjemna. Sam na sam z własną osobą wydało się Duszce czymś niepełnym. Postanowiła podrzucić plecak do domu i skoczyć po bliźnięta. Oszaleją z radości, jeśli odbierze je wcześniej. Powoli przyzwyczajały się do przedszkola, jednak wciąż tęskniły za domem. Poranki bywały marudne, a powroty jak na szpilkach.
Snując te rozważania, Duszka z każdą chwilą wydłużała krok, aż wreszcie popędziła galopem na plac Miarki.
W mrocznej bramie ogarnął ją piwniczny chłód, jaki stale ciągnij! tędy z przejścia na podwórze i do oficyn. Poczuła gęsią skórkę,
10
r,dy wbiegła na wydeptane drewniane schody, rzuciwszy przelotne spojrzenie na skrzynki listowe.
Przystopowało ją.
Pod numerem siódmym coś bielało.
Zawróciła.
Rodzina Bernatów zasadniczo nie otrzymywała przesyłek. Oprócz rachunków za telefon do skrzynki trafiały przeważnie ulotki reklamowe, zachęcające do nabywania Rzeczy Absolutnie Zbędnych oraz ogłoszenia o łańcuszkach szczęścia czy innych piramidalnych głupotach. Życzenia imieninowe i świąteczne składano osobiście, bo znajomi zazwyczaj tkwili na miejscu. Owszem, nadchodziły widokówki z wakacji, ale sezon urlopowy już się przecież zakoń-iv.yl. Zaprzyjaźnione rodziny obfitowały w dzieciarnię w wieku s/kolnym, toteż święta pora wywczasów przypadała na lipiec i sierpień. Czyżby ślamazarna poczta dopiero teraz dostarczyła kartkę
z podróży?
Przez otwory u dołu skrzynki niewiele dało się odcyfrować. Duszka jednak upewniła się, że nie ma tam reklamowych bajerów. Wewnątrz znajdowała się koperta.
Spora.
Gruba.
Wchodząc po schodach noga za nogą, Duszka rozważała, co to
może oznaczać.
Ach! Gdyby się okazało, że jest to atrakcyjna oferta dla mamy! S/koda, że nie można od razu sprawdzić. Kluczyk od skrzynki nosiła mama w torebce. Skoro więc list do tej pory leży i czeka, oznacza to, że biedny maminek gania bez wytchnienia, żeby załatwić sobie jakąkolwiek pracę. Ostatnio żartowała, że jest załatana a nie /utrudniona. Jej wiedza, dorobek, umiejętności nagle przestały się liczyć. - Gdyby mnie w ten sposób skreślono - dumała Duszka -nie umiałabym się pozbierać. Ma nas, ale czy to wystarcza?
- A jednak miło, kiedy w domu ktoś czeka - pomyślała, otwierając drzwi.
11
Zrzuciła buty i plecak i na bosaka pobiegła do kuchni, gdzie na wierzchu stał garnek do duszenia mięsa. Nieomylny znak, że tatuś lada moment się zjawi.
Pod jego nieobecność mama preferowała zdrowe i tanie jedzon-ko jarskie. Lecz Bernat po staropolsku cenił uciechy stołu, toteż w jego towarzystwie rodzina ochoczo dogadzała podniebieniu.
Duszka zajrzała pod pokrywkę. Uhm, zrazy zawijane z grzybami! Pycha! Wyłowiła jednego widelcem i wsunęła na poczekaniu, przegryzając kawałkiem grahama.
Postanowiła zaczekać na mamę. I tak tylko jej patrzeć. Będą miały chwilę wyłącznie dla siebie. Przez ostatnie trzy lata Duszka nawykła wyrzucać z siebie spostrzeżenia, myśli, opinie, zwierzenia i emocje natychmiast i bez namysłu. Rozsadzała ją energia i entuzjazm.
Zajrzała do bliźniąt w złudnej nadziei, że trzeba tam coś poskładać czy uporządkować. Jednak mama już to zrobiła.
Pokoik zdawał się uśmiechać od ucha do ucha, czekając na małych mieszkańców. Do niedawna było tu królestwo Duszki, a brzdące spały z rodzicami. Wskutek ostatnich przetasowań, poprzedzonych licznymi naradami, dorośli wylądowali w stołowym, maluchy tutaj, a Duszka w klitce od podwórza.
Zostawiła bliźniętom większość swoich dziecinnych skarbów, zapełniających teraz sporą wiklinową etażerkę; stolik noszący ślady prac malarskich, rzeźbiarskich i chemicznych eksperymentów, a do tego rozłożystą wersalkę wygniecioną przez niezliczone skoki i koziołki. Tapetę w tysiąc dalmatyńczyków; niektóre z nich były dorysowane własnoręcznie i nie przypominały żadnych ziemskich stworzeń. Tomcio uparcie twierdził, że są to ufopsy.
Kochany, przytulny kąt. Duszka jednak nie żałowała zamiany. Rodzice dali jej wolną rękę w urządzaniu nowego pokoju; uprzedzili jedynie, że większe wydatki należy odłożyć na lepsze czasy. Wcale się tym nie zmartwiła. Oglądała z mamą „segmenty" w salonach meblowych, lecz nie zachwyciły jej. Marzyła o starutkich gustownych
12
sprzętach, z których każdy miałby własną historię. Zaglądała do sklepów z antykami, nie zważając na ceny. Umiała sobie przecież wyobrazić, gdzie postawi ten oto intarsjowany stolik, orzechowy sekreta-r/yk, wiśniową komodę, albo gdzie zawiśnie lustro w owalnych srebrnych ramach, wytłaczanych w leszczynowe liście i orzechy.
Tymczasem zadowalała się matą na stelażu, stołem kreślarskim /. zabawną lampą, kuferkiem po prababci, który służył za skarbiec i siedzisko. Ukochany przyszywany wujek Daniel, uczony mikrobiolog, który lubił zabawiać się w majsterkowanie, wykoncypował dla chrześnicy listewkowy regał na całą ścianę. Obok książek znalazły się tu kasety, płyty, drewniane figurki ptaków i zwierząt, a także zaczątek kolekcji egzotycznych muszli. Wyglądało na to, że ten najnowszy bzik przetrwa wiele innych upodobań.
Kamienica była stara, mury grube, niewielkie okno, znajdujące się w głębokiej wnęce, nie przepuszczało do środka dużo światła. Duszka lubiła je, traktowała jak bramę w magiczną przestrzeń.
Tuż za szybą rozpościerała się korona dostojnego plątana. Jakimś cudem uchował się na wielkomiejskim podwórku wybrukowanym kocimi łbami. Rósł samotnie, konary wznosił wysoko, niektórzy lokatorzy marudzili, że zacienia i zawadza, nikt jednak nie wyobrażał sobie, że mogłoby go tu nie być. Paru sąsiadów ustawiło w jego cieniu ławkę i huśtawkę, tworząc namiastkę własnego ogródka. Pień otoczono niskim płotkiem, posiano trawę. Mieszkańcy byli dumni z tego potężnego drzewa, a Duszka je kochała. Nasłuchawszy się fantastycznych opowieści, nadała mu imię Merlin i obdarzyła mocą spełniania życzeń. Czasami spełniał, a czasem nie. Duszka zwykła jednak powierzać mu swoje marzenia i obserwować prześwitujące przez gałęzie niebo i obłoki.
Wskoczyła na szeroki parapet, objęła kolana i pozwoliła myślom
swobodnie pobujać.
Jednocześnie czekała na zgrzyt klucza i znajomy, lekki stukot pantofelków mamy. Miała piękne nogi i słabość do niebotycznych obcasów.
13
Och, lubiła mnóstwo rzeczy; to ona nauczyła Duszkę, jak ważne są codzienne drobiazgi, małe radości i dobre słowa.
Zażyłość z mamą rozkwitła, gdy przyszły na świat bliźnięta. Przedtem z konieczności podrzucano Duszkę do żłobka i przedszkola, do świetlicy, do szkółki tenisowej i ogniska baletowego.
- Niezłe to, ale w gruncie rzeczy przypomina przechowalnię bagażu - zaśmiała się do swoich myśli Duszka. - Ujdzie na trochę; obok domu, nie zamiast.
Po urodzeniu bliźniąt Bernatowa się zbuntowała: „dosyć kukuł-czych dzieci pęta się po świecie; trudno, zostanę kwoką". Tato zaprotestował.
- Nie ma w tobie nic kwoczego.
- A jaka jestem? - Przechyliła głowę tym samym gestem, jaki odziedziczyła po niej Duszka.
Bernat zaczął wyliczać na palcach:
- Pewna siebie. Zuchwała. Niezbyt tkliwa. Z gospodarstwem domowym na bakier. Rozrzutna. Wygadana. Ciekawska...
- Jędza - podpowiedziała przekornie.
- Istna wiedźma - potwierdził ochoczo. - Moja osobista czarownica... - zaczęli się ogniście całować, aż Duszka wepchnęła się między nich, aby i na nią spadł grad pocałunków.
Po trzech latach, pomimo uwiązania przy garach i pieluchach, mama wcale nie zrezygnowała z zainteresowań, nie dała się ogłupić. Wózek, z którym jeździła na spacery, nafaszerowany był książkami i prasą specjalistyczną. Znając biegle angielski i niemiecki, postanowiła nauczyć się francuskiego. Bliźnięta zasypiały przy piosenkach Brela, Brassensa i Piaf; dialogi z kaset dochodziły z kuchni i łazienki. Również Duszka się osłuchała i nabrała ochoty do nauki. Zwłaszcza że prababcia Bernatowa, po której Duszka odziedziczyła
kuferek, była rodowitą Francuzką z Douai, tak szalenie zakochaną w swoim Marcelu, że przywędrowała za nim na Śląsk i tu już została.
Niemowlęctwo bliźniąt upływało nader ciekawie. Przez dom przewalały się tabuny gości. Bernat twierdził, że to już lekka przesada, bo kiedy wracał, osaczała go dzieciarnia. Żartował, że prze-i staje odróżniać swoje od cudzych.
Latem towarzystwo przenosiło się na działki. Brzdącom pobłażliwie wybaczano podeptane grządki i spustoszenia dokonywane przez piłki na kwiatowych rabatkach. Pod gołym niebem odbywały się niezliczone przyjęcia. Pękate albumy ze zdjęciami uwieczniały
te sielankę.
- W tym układzie tato zyskał chyba najmniej - pomyślała Duszka. Aby wykarmić swoją gromadkę, porzucił pracę naukową na uniwersytecie i z uczonego socjologa przedzierzgnął się we współwłaściciela niewielkiej firmy spedycyjnej i w kierowcę wysłużonej furgonetki. Rozkręcił interes i chociaż kokosów się nie doczekał, jakoś wychodził na swoje. Ostatnio firma zaczęła podupadać, więc przebąkiwał o zmianie profilu. Dochody wyraźnie się skurczyły i rodzina zaciskała pasa. Bliźnięta jeszcze tego nie odczuły, dla I hiszki jednak oznaczało to kolejne wakacje w mieście. Dało się przeżyć, ale mogło być lepiej.
Dlatego między innymi mama zapowiedziała, że skoro brzdące dojrzały do przedszkola, ona wraca do „Orbisu".
Okazało się, że nie jest to wcale takie proste.
Wspominano ją tam bardzo dobrze, w swoim czasie wyróżniano i nagradzano. Umówiła się telefonicznie na wstępną rozmowę. Szła jak na wesele, wróciła jak z pogrzebu. Uczęstowano ją kawą i komplementami, lecz kiedy spytała o pracę, z ubolewaniem odmówiono, i idy ona wychowywała bliźnięta, świat wyraźnie przyspieszył. „Orbis" przeorganizowano, wymieniono niemal całą załogę.
- Powiedzieli, że to nie dla mnie, bo właśnie odmłodzili zespól.
- Przecież jesteś jeszcze młoda! - z oburzeniem wykrzyknęła Duszka.
15
- Jeszcze młoda, ale nie dość młoda. Trudno. Nie wierzę, że coś mi znajdą. Muszę się sama rozejrzeć.
Rozglądała się więc.
Studiowała ogłoszenia w prasie. Chodziła do pośredniaka. Wypytywała znajomych.
Niepokoiła się coraz bardziej, chociaż nadrabiała miną.
Już się tak nie zaśmiewała do rozpuku z byle czego. Niekiedy zdawała się błądzić myślami gdzieś daleko.
Bernat zapewniał, że sam potrafi utrzymać rodzinę na odpowiednim poziomie, a pracująca żona więcej wyda na dom. Żartował, że gdyby dać jej worek pieniędzy, to i tak będzie mało. Pohukiwał, że trzeba oszczędzać. Ale i on się gryzł.
A wszystko drożało.
Telewizorek nieustannie przypominał, co nabyć, aby utrzymać się na fali.
Kupić. Wygrać. Zdobyć. Zabrać. Inaczej jesteś przegrany.
Nowe auto.
Wieżę.
Kamerę.
Telefon komórkowy.
Komputer osobisty najnowszej generacji.
Obowiązkowo rower górski.
Martensy. Sztyblety. Kurtkę taką. Sweter siaki. I tak dalej.
Duszka z powątpiewaniem pokręciła głową. Może tak, może niekoniecznie. Taka Irma na przykład. Dwoi się i troi, żeby błysnąć i zaszokować tym, co najmodniejsze. Musi mieć. I ma. Załatwia z Małgośką, a jeżeli to nie wypali, wydzwania do ojca, a ten, żeby się jej przypodobać, przynosi w zębach. Irma wygrywa w ten sposób ojca przeciw matce i na odwrót. Pewnie dlatego uważa, że ludzie w ogóle są po to, aby nimi manipulować. W klasie dobrała sobie kilka dziewczyn, tych bogatszych. Uważają się za elitkę, chociaż to śmieszne. Duszkę też niby zapraszały, ale stwierdziła, że do nich nie pasuje. Irma dąsała się przez tydzień. Zresztą trudno zgadnąć,
16
"iia nigdy szczerze nie powie. Dzisiaj jest cukierkiem, jutro ością u gardle. Czy tak naprawdę z kimkolwiek się zaprzyjaźniła? Kto uwierzył, teu się sparzył. Wyssie i wyrzuci. Kręciła niedawno / Mateuszem, a teraz w oczy i za plecami go wyśmiewa, aż chłopa-i i skręca. Swoją drogą ciekawe, czy Jacka też stara się zaliczyć, czy h i naprawdę zależy?
Duszka rozwichrzyła gęste, brunatne włosy strzyżone przez mamę na pieczarkę. Był to jej zwykły gest, ilekroć czuła się za-
I lopotana.
Lubiła Irmę tak sobie, za to Jacka bardzo. Chwilami wydawało ic jej nawet, że bardziej niż bardzo.
Od pierwszej klasy trzymali się razem. Chodzili ze sobą. Tworzyli wspaniałą parę. Zgadzali się pod każdym względem.
Właściwie taka przyjaźń nie powinna im się udać. Różnili się jak ogień i woda: urwis dziewczyna, która tłukła się z chłopakami na przerwach, i fajtłapa w okularkach, ustępujący-każdemu z drogi.
Ona: sowizdrzał, gejzer pomysłów i -jak twierdziła mama Ber-natowa - słomiany ogień.
On: ścichapęk i mól książkowy.
Z okazji pierwszej komunii dostał od chrzestnych komputer. Po-Imwil się grami i znudził. Zainteresowały go natomiast inne możliwości. Zaczął buszować w internecie i wsiąkł na amen.
Ilekroć koledzy do niego wpadali, zastawali go niezmiennie zapatrzonego w ekran. Duszka się irytowała; przezywała go Sową 1'izemądrzałą, ale przyznawała, że się nie wywyższał, chętnie pomagał i dawał ściągi. Pozwalał się wykorzystywać. Gdyby tylko nie l'vl taki nieruchawy. Nawet traktorem nie wyciągnęłoby się go na l.oity czy boisko. O dyskotece nie warto wspominać. Chyba szkoda •o dla Irmy...
Sekrety...
17
I
Poczuła przeciąg.
W kilku wspaniałych susach znalazła się w przedpokoju i zaczęła obtańcowywać mamę.
- Już jesteś? - zdumiała się Bernatowa.
Ogarnęła swoją niesforną córkę ramieniem, jednak przez skórę Duszka czuła, że coś jest nie tak.
Wypakowały torby z zakupami. Mama naniosła jadła jak dla całego szwadronu. Znała swojego łakomczucha i wolała się zabezpieczyć, aby później nie ganiać po nocnych sklepach.
Kręciła się po mieszkaniu, a Duszka łaziła za nią trop w trop i paplała bez przerwy, aż w końcu gdy się uporały z robotą, wylądowały w zwierzalni, jak w domowym narzeczu nazywano zasłaną futrzakiem szeroką ławę pod kuchennym oknem. Parapet zastawiony był skrzynkami z cząbrem, szałwią i bazylią. Rozkwitały tu również całymi bukietami koralowe pelargonie. Przez otwarty lufcik zaglądały wróble, tak dalece zaprzyjaźnione z domem, że oprócz okruchów sypanych na deseczkę za oknem, zdarzało im się niekiedy porwać to i owo ze stołu.
Słonecznik leżał między matką i córką. Obie poskubywały go na zmianę, a Duszka wciąż gadała jak nakręcona.
Nagle urwała.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
- Mam powtórzyć? - Bernatowa uśmiechnęła się blado. -Nie, tylko...
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? Oko mam rozmazane? - zaniepokojona zerwała się i podbiegła do lustra.
Duszka wreszcie skojarzyła.
- Płakałaś?! - wykrzyknęła wstrząśnięta.
Mama złamała własne zasady. Nawet brzdące wiedziały, że mazanie się nie popłaca, toteż w przychodni, gdzie inne maluchy buczały wniebogłosy, Tomcio i Basiunia najwyżej się krzywili.
Bernatowa ściągnęła usta wyraźnie zakłopotana.
-Nie przypuszczałam, że wrócisz wcześniej. Myślałam, że zdążę się uspokoić.
18
A to ładnie! - obruszyła się Duszka. - Ja ci ufam bez zastrzeżeń, a ty coś przede mną ukrywasz? Jesteśmy przyjaciółkami czy
nic?!
- Przepraszam - Bernatowa z roztargnieniem przebierała owoce ^\ koszyku, nie mając ochoty spojrzeć córce w oczy. - Przykre, ale nigdzie mnie nie chcą, wiesz? Obeszłam kilka miejsc i wszędzie
ptawiali. Już nie mam siły...
- Może jutro...
Mama wzruszyła ramionami.
Widzisz, Duszko, nie bardzo mogę ten problem przekładać / dnia na dzień. Muszę dorobić, bo nam nie wystarczy. Wynajęłabym się nawet do sprzątania, byle się gdzieś zaczepić. Tatuś powiedział, że nie zginiemy.
¦- Twój ojciec - zirytowała się Bernatowa - jest niepoprawny. I Iważa, że jego zwariowane pomysły przyniosą pożytek. Może komuś, ale nie nam. On nas wpędzi w jeszcze gorsze kłopoty.
Ciekawe! Ilekroć mama mówiła: „Twój ojciec", oznaczało to, że wpada w popłoch i stara się odciąć. Wicher, który nie zna przeszkód, porywa i unosi - taki był tatuś. Duszka w myślach uśmiech-
iięła się do niego.
„Jej ojciec", nie zważając na mamine protesty, zabrał dziesię-i ioletnią Duszkę do szoferki nowo kupionej furgonetki i objechali wspólnie pół Polski. Później też zaliczali szalone eskapady. Duszka /dobyła turystyczny szlif i doświadczenie starego wygi. Woleli przemilczać przed mamą niektóre epizody. Mogła założyć szlaban na potem. Podsuwali jej więc fotki i raczyli złagodzoną wersją wydarzeń.
Kiedyś przy ognisku w ostępach leśnych Duszka pichciła zupę na gwoździu, z resztek wyskrobanych z żelaznych zapasów. Nie diciało im się jechać do zbyt oddalonej wioski. Bernat z upodobaniem rąbał drewno na opał i pogwizdywał przy tym beztrosko jak kos. Zagadnęła go:
Miałbyś ochotę wyprowadzić się z Katowic?
19
Łypnął na nią wesoło.
- Czemu? To ciekawe miejsce. Przekonasz się. Źle ci?
- Mnie? Skąd! Całkiem dobrze.
- Więc? W czym problem?
- Ludzie mówią... To znaczy u kolegów słyszę stale narzekania. Że ciężko, że niezdrowo...
Z rozmachem wbił ostrze w pniak i rozłupał go.
- Lekko mają pasożyty. A na człowieka czekają wyzwania. Im trudniejsze, tym ciekawsze, nie uważasz?
Zawahała się.
- Większość woli się nie przemęczać. Zasalutował.
- Każdy ma swój gust, księżniczko. Możesz wybierać, tylko pamiętaj, że tyć, pić i używać przy korytku to przywilej trzódki i drobiu. Można tak, można, oczywiście, czemu nie. Ale aby tworzyć, aby żyć pełną piersią, trzeba być Kimś. A to kosztuje. - Zaśmiał się i wrócił do roboty.
Przypomniała sobie teraz tę rozmowę. Skoro Jej ojciec" miał jakieś zwariowane pomysły, to zapowiadało wielka zmianę.
- Powiedz mi - łasiła się do matki.
Bernatowa spojrzała w jej psotne oczy i z niezadowoleniem potrząsnęła głową.
- Ani mi się śni. Zresztą ja się na to nigdy nie zgodzę, nawet gdybyście oboje nalegali.
-Ooo!
- Ty mi nie jęcz, bo to nic nie pomoże. Lepiej zmykaj i przyprowadź bliźnięta. Ojciec lubi mieć was w komplecie. Ja przez ten czas przebiorę się i odświeżę. No, leć. I nigdzie się nie zatrzymujcie. Prosto do domu.
Duszka poderwała się.
- A zaglądałaś do skrzynki? - spytała przez ramię.
- Nie, ale jeżeli nawet coś jest, na pewno nic ważnego. Na wszelki wypadek weź kluczyk.
20
Nastawiła radio i znikła w łazience. Akurat leciało „Step by p" Whitney Houston. Nucąc do wtóru, Duszka szperała w mami-
ncj torebce.
( O ty się tak grzebiesz? - doleciało z łazienki.
Nie mogę znaleźć.
Sprawdź pod podszewką. Zrobiła się dziurka i on się tam lubi
w-ilizgiwać. Jest? Mył.
Kudio zaśpiewało głosem Edyty Geppert. „Kocham cię, życie..." - podjęła Duszka wybiegając z domu.
Rozdział drugi
li/ekręciła kluczyk.
i ist wypadł ze skrzynki. Złapała go w locie.
Koperta tak wypchana, że zdaje się wprost pękać. I coś tam we-
wni|tr/. szeleści.
Zalepiono ją niezwykle starannie. Na papierze widać smużki zaschniętego kleju. Dla pewności okrągła pieczęć, wycięta z presto-pliistu i przyozdobiona roześmianą buźką, strzeże tajemnicy kore-
¦ pnmlencji.
I licz tego koperta wyglądała dziwacznie. ( hyginalnie.
I o znaczy wspaniale.
I ańcząna niej roje ludzików. Jeden wspina się na znaczek, drugi
¦ pul niego wyłazi, fruwają ponad adresem, dostawiają duże „K" do
K .iiowic.
Adres się zgadza.
Kodu zabrakło, ale poczta i tak sobie poradziła.
Jednakże...
21
Błaź^i •> Nikt <> «a
Artysta E( Przy znali si
na Wszystkie strony Duszka nadal nic nie poj-j
Vlsku tutaj nie mieszka.
';zy „Sz.P." napisano: „Artysta".
g ' bud
Ani szkoła. :iiii
yg pOpuiarny! Podziwiany! Niepospolity!
izie żyli z pokolenia w pokolenie i dlatego! J z widzenia i ze słyszenia. Tymczasem takie I ¦]o się Duszce o uszy.
. . . vizorek również nie nauczały o Deryngu.
Artysta to przecleż j j s
Trudno go przeoczyć!
Potr^snęła głową
Amoże to jakiś g^pj^
przvpomiiiała sob;P . , ,
przeje który cha' "ledawny W**- z które8° zwiała> i ten | rzuc^widownię na kof Z eStrady Poświadczony, że jako artysta! rzuci w* v Kolana. A co on najlepszego zrobił w życiu? Pewnie się upił. ^ J
2aczął spadać niczym słupek rtęci na mrozie.
Duszki
t?Phi
Jeszcze jeden zachwy sob óż bał,
Czy jednak do cy^
Roześmiane ludzi^,- • ...... ,
KO ... Niemal łaziły iei po palcach.
To było takie... osob;^ o a 1 ; , . . °'ste. Spod serca.
Z pewnością za na S2Umicta fanka nie zcjobyłaby się na coś w tym stylu-
Dusz a ponownie odwróciła kopertę, aby sprawdzić adres zwrotny. Jednakże nadaWca albo rozt { zapomniał aibo
też nwai^ł podobne inf . J / / r
tez uw<w ^ ów ."r°rmacje za zawracanie głowy.
Banda u i ow i tut^. hasała wesoło dokoła chałupniczo wyko-
nanej P^^T^^ rÓŻOweJ barwie"
Gdyby c zi o o kawał, komu chciałoby się namachać aż tyle ? Przeciętny dr., . * ^ uo\vCipniś najpierw by się spocił, a potem
22
/.iprzcstał. Pomimo zbzikowanej powierzchowności, tego listu nie .l.i się zlekceważyć. Należy go dostarczyć. Tylko jak?
1 )uszka spojrzała na stempel.
Jakieś licho widocznie czuwało nad tym, aby pozacierać ślady. Stempel oczywiście był nieczytelny.
Coś jakby „ar" w środku.
Na Warszawę za krótkie.
(iarwolin? Jarosław? Tasiemce. Odpadają.
Wysilała swoją pamięć geograficzną, z której do tej pory była raczej
Jowolona. A teraz plama. I nagle przyplątał się jej Madagaskar.
Akurat, chciałabyś - zganiła siebie. List wcale nie wyglądał eg-
^cznie. Cudak, owszem, ale nie w guście małpy z palmą w tle.
Paryż też by pasował, ale znaczki są krajowe.
Duszka w zadumie pomachiwała kopertą, aż uświadomiła sobie,
wskutek tych wahnięć ogarnia ją ulotna, choć dziwnie znajoma oń. Nie z perfumerii, ale z życia. Miała tę nazwę na końcu języka nic umiała jej znaleźć.
Przymknęła powieki, skupiając się na zapachu i naraz nadpłynęły pejzaże skąpane w słońcu: trawiaste stoki w letnim upale, skraj lasu z zarośniętą na poły ścieżką, zapuszczony ogród obwiedziony wyszczerbionym przez czas kamiennym murkiem. Wszędzie tam unosił się ten aromat. To było...
- Czemu tak stoisz? Coś Się stało?
Duszka drgnęła i odwróciła się na pięcie, odruchowo chowając i sobą tajemniczy list.
Znalazła się oko w oko z sąsiadką z parteru, którą cała kamienica >r/.ożywała Zmorą i której wszyscy starali się unikać jak morowej /.irazy. Mąż jej, cichy człeczyna, wymykał się o świcie i wracał po/ną nocą. Syn i córka odkąd podrośli, ubijali lewe interesy i cha-il/ali swoimi drogami. Zmora nudziła się. Załatwiła sobie rentę. Wieczorami dorabiała jako podręczna w prywatnym gabinecie dentystycznym, zaś przez cały boży dzień szpiegowała sąsiadów i roznosiła wyssane z palca plotki. *?; s"
I teraz świdrowała wzrokiem Duszkę. Oczka jej latały. Już co^ zauważyła i po swojemu kombinowała, jak z ofiary wyciągnąć informacje.
- Ten list cię nastraszył? Od kogo to?
- Nie wiem - odparła Duszka zgodnie z prawdą, usiłując wcisnąć do tylnej kieszeni dżinsów oporną kopertę.
- Aha - Zmora nie dawała za wygraną. - Może do twojej mamy? Ktoś się zlitował i da jej zarobić parę groszy?
- Może.
Kluczyk wypadł jej z palców, schyliła się, aby go podnieść; drżącymi palcami usiłowała zamknąć skrzynkę.
- A ja ci mówię, że nic z tego nie będzie - tryumfalnie obwieściła sąsiadka. - Teraz na dyplomy nie patrzą. Trzeba się było nie zwalniać. Po co jej tyle dzieci? Trudno, jak już są, to są, ale nie wiadomo, czy się będą chować. Przedszkola teraz to wylęgarnia chorób. Ty też mizerna, aż niemiło patrzeć. Chuda jak tasiemka. Nie to co moja. W matkę się wdałaś. Nie będzie z ciebie pociechy. Najlepiej gdybyś po szkole pojechała do Niemiec. Dobrze ci radzę. Twoi rodzice niby wykształceni, a niczego się nie dorobili. Jak wyjedziesz, może sobie kogoś przygruchasz. No, niby ci jeszcze czas, ale trzeba pomyśleć o przyszłości. Nie powinnaś mieć wielkich nadziei, bo już pewnie nie wyładniejesz, ale stare panny też potrzebne, rodzinie pomożesz...
- Przepraszam, właśnie biegnę po bliźnięta i trochę się spieszę -wyjąkała Duszka.
Przytłamszona proroctwami wypadła na ulicę, starając się jak najszybciej wymazać Zmorę z pamięci. Ulicą w obie strony sunęli ludzie poroz-bierani do koszul i bluzek. Mury nagrzały się i buchało od nich jak z pieca. Na skwerze w cieniu drzew grupka dzieci w pasiastych trykotach otaczała sprzedawcę waty cukrowej. Ciągnął stamtąd mdły, słodkawy zapa-szek. Podzwaniał tramwaj, skręcający ze zgrzytem w dole ulicy.
Koperta uwierała Duszkę, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Może na poczcie poradzą, jak znaleźć adresata? Duszka skręciła w Jagiellońską. Bliźnięta jeszcze chwilkę mogą poczekać.
24
Nieco skrępowana nie pokazała urzędniczce koperty. Tleniona piękność z okienka nie miała najmniejszych wątpliwości.
laki list się otwiera i czyta. Czasami w środku jest adres. A je-
,-i-li nie, to się kasuje.
I )uszka odskoczyła jak oparzona. Skasować taki list? O nie! Lepiej ,.morzyć. Gdy odnajdzie Derynga, może artysta wybaczy, rozumieli. że kierowała nią konieczność, nie zaś ordynarne wścibstwo.
Znalazła ustronny kącik za rządkiem automatów. Odwróciła się l.lccami do reszty świata, odlepiła pieczęć z prestoplastu, podważyła l.r/.cg koperty i wyjęła ze środka plik kartek gęsto zapisanych starannym, drobnym pismem. I tutaj na marginesach pojawiały się sympatyczne osóbki. Niektóre miały buzie w podkówkę, inne spo-
|tl(|daly zuchwale.
Pomiędzy kartkami znajdowała się zasuszona kępka macierzanki. To ona szeleściła i pachniała.
Duszka ostrożnie wsunęła roślinki do koperty. Rozprostowała kartki i po paru zdaniach zapomniała o świecie.
I ,ist zaczynał się dramatycznie:
Kochany Błażejku, musimy uciekać, inaczej Hanna nas zamor-
duje!
Mamusia o niczym nie wie, bo rano pojechała na kurs. Wróci iltipicrojutro wieczorem. A my jesteśmy uwięzione!
Karolina starała się nas uwolnić. Obeszła cały dom dokoła, lecz us/ystko pozamykane, nie ma kluczy. Mogłaby wybić okno, ale się boi, że wtedy Hanna ją również zacznie ścigać. Straszna kobieta!
25
Ustaliłyśmy, że gdy się stąd wydostaniemy, pojedziemy do cie l'ic. Na gapę, oczywiście. Zajmie nam to pewnie trochę czasu, al możesz się nas spodziewać w każdej chwili. Karolina obiecała, ż< /a własne pieniądze kupi znaczki i wyśle ekspres.
Chyba zdążymy się uratować, zanim Hanna pojawi się na hory zoncie. Na razie odjechała w nieznanym kierunku.
Przedtem zamknęła nas na klucz w naszym pokoju. I zatrzasnęł; drzwi wejściowe.
A jeszcze przedtem wpadła w szał! Wytłukła wszystko, co miała pod ręką!
Pamiętasz ten wysoki wazon w holu? Niedawno mamusia ułożyła w nim prześliczny bukiet z dzikich traw i gałązek. Pan Erdman. który dziś rano wstąpił po mamusię, był zachwycony. Obiecałyśmy, że nazbieramy roślin, ususzymy, i że dostanie jeszcze piękniejszą kompozycję. U siebie też mamy koszyczek z ziołami. Posyłamy ci jedną gałązkę na dowód, że stale o tobie myślimy.
Błażejku, Hanna złapała wazon razem z bukietem i wycelowała nim prosto w Misie. Na szczęście Miśka zdążyła kucnąć, fajans przeleciał nad nią, grzmotnął o ścianę i rozleciał się w drobny mak.
Misi nic się nie stało, a Hanna trochę jakby ochłonęła. Wymachując rękoma jak wiatrak, zapędziła nas na górę i uwięziła. A potem miotała się po całym domu. Siedziałyśmy jak trusie. Tak trzaskała drzwiami, że wszystko się trzęsło.
I wrzeszczała schrypniętym, skrzeczącym głosem, że z nami skończy!
Albo ze sobą!
Trudno ustalić, chociaż obie na zmianę podsłuchiwałyśmy przez dziurkę od klucza.
Bałam się, że ona zaraz wpadnie i znowu wyrżnie w nas jakimś naczyniem. Na wszelki wypadek schowałyśmy do szafy nasze skarby. I zastawiłyśmy drzwi krzesłem.
Sądząc z dobiegających z parteru odgłosów, niewiele rzeczy ocalało.
26
Brzękom i trzaskom towarzyszył od czasu do czasu męski głos. Widocznie kierowca starał się uspokoić tę szalejącą diablicc. Wreszcie udało mu się ją wyprowadzić i wpakować do samochodu.
/. naszych okien widać tylko skrawek podjazdu, więc wychylone prawie do połowy, obserwowałyśmy brudną i rozkudłaną Hannę, u wiesz, że zawsze chodzi wymuskana i szalenie dba o swój wygląd. Ale przecież nikt jej nie kazał wycierać kątów. Chwilowo mamy spokój i obmyślamy ucieczkę. We wszystkich filmach kostiumowych, jakie oglądałyśmy, wiało siv przez okno. W dół po sznurze albo w górę na jakiś ozdobny H/.yms i dach.
Nie przestrasz się, ale wypróbowałyśmy obydwa sposoby. Nadal /.yjemy i to już jest duży sukces, bo mogło być różnie.
Nigdy więcej nie uwierzę w takie bajeczki, że wystarczy parę prześcieradeł i już opuszczasz beztrosko zamek na skale. Nie masz pojęcia, Błażejku, ile materiału pożerają supły! Przynajmniej polowe! Przypuszczam, że filmowe bohaterki przechowywały w sypialniach taki zapas pościeli, żeby im wystarczyło na linę ratunkową w razie potrzeby. Niech zjem własny Jasiek, jeżeli było inaczej!
Obie z Miską wykorzystałyśmy nasze poszwy, powłoczki, prześcieradła i ręczniki, ale i tak zabrakło. Postanowiłam jednak zaryzykować. Przekonałam Miskę, że jestem od niej znacznie dłuższa w rękach i nogach. Tylko dlatego mi ustąpiła.
Należało się do czegoś z tej strony przymocować. Dosunęłyśmy Mól, owinęłam go w poprzek tą liną i zawiązałam supeł. Miśka położyła się na wierzchu, aby dodatkowo obciążyć urządzenie. I tak mv obawiałam, że wszystko do kupy fiknie za mną przez okno. Miaszne, jeżeli człowiek musi osobiście gromadzić doświadczenia. lin ic wzory z ekranu to lipa.
Przypomnij sobie widok z naszego pokoju. Od frontu wygląda to na pierwsze piętro, ale tu nad urwiskiem śmiało możesz uznać, że / piwnicą, podmurówką i parterem będzie trzy razy tyle.
27
W wąwozie plątanina chaszczy: przeważnie potwornie kolczastycl i rozczapierzonych. Dosyć przykro byłoby na nie spaść. Wiesz, jal kocham ten parów. Szczególnie piękny jest o wschodzie słońca. Kie dy jednak przewiesiłam się przez okno i zobaczyłam, jak daleko dc ziemi, przestałam się zachwycać i obleciał mnie dziki strach.
W tym momencie również stół zachybotał, jakby przestępowa z nogi na nogę, szykując się do dalekiego skoku. Miśka wrzasnęła że go nie utrzyma.
Czym prędzej wdrapałam się z powrotem. Po drodze rozwaliłam kolano o gwóźdź sterczący w ścianie. Nie pojmuję, kto, kiedy i po co go tam umieścił.
Miśka uznała, że kolej na nią i teraz mi pokaże sztuczkę. Wykombinowała, że postawi na stole krzesło, wejdzie na nie, wychyli się, złapie rynnę i po niej wdrapie się na dach. Zbudowałyśmy tę piramidę i, na wszelki wypadek, wolnym końcem prześcieradeł obwiązałam Miskę w pasie. Wydziwiała, że jej to zawadza i krępuje ruchy, ale uległa.
Z krzesła rzeczywiście miała niedaleko. Okap znajduje się tuż nad oknem, a rynna wyglądała nadzwyczaj solidnie. Guzik prawda!
Trzymałam oburącz ten głupi stół i błagałam Miskę, żeby uważała, chociaż widziałam, że doskonale sobie radzi. Balansując na krześle, złapała rynnę, odbiła się, machnęła nogą, zaczepiła tenisówka
0 krawędź... Już prawie była na dachu, już miałam wiwatować, gdy nagle rozległ się złowieszczy trzask, puściły haki mocujące rynnę, która oberwała się wraz z naszą siostrą. Obie przefrunęły w powietrzu
1 huknęły o ścianę tak mocno, że dom zadygotał w posadach.
Zamarłam.
Nadal obejmowałam stół, ale bałam się wyjrzeć.
Zawołałam chrypliwie, bo mi dziwnie wyschło w gardle: * -Miśka?! Żyjesz?!
Prześcieradła były mocno naprężone, wiedziałam więc, że wciąż wisi. Z dołu dobiegały wściekłe pomruki.
28
Zebrałam się na odwagę, wyjrzałam i...
Była tam. Zwisała zgięta wpół na pętli z prześcieradła. Porykując /i.- złości, kurczowo ściskała kawał rynny w objęciach. Prawdziwa blondynka!
Oznajmiłam jej to bardzo uprzejmie. Warknęła w odpowiedzi, .ile wreszcie puściła rynnę, która obijając się o gałęzie, poleciała w nU\b parowu i z brzękiem gruchnęła o głazy.
Wyobraź sobie, Błażejku, że to mogła być każda z nas! Nie miałam czasu do namysłu, bo Misia zaczęła się tam skręcać i komenderować:
Nie gap się! Nie wygłupiaj! Ciągnij!
I atwo powiedzieć! Nasza siostra nie jest duża, ale za to nabita w sobie jak rzepa. Chyba nawet ty byś jej nie wywindował. Pora-il/.ilam, żeby się trochę sama wspięła. Opierając się nogami o ścianę, wgramoliła się na tyle wysoko, że ostatecznie resztkami sił vs taszczyłam ją do środka.
Bardzo się potłukłaś? - spytałam ze współczuciem. Skrzywiła się jak po occie.
Ani trochę. Rynna walnęła o ścianę, nie ja. Nic mi nie jest. Klapnęła na tapczan na znak, że chwilowo ma dość wyczynów i popatrzyła na mnie wyczekująco:
Co teraz?
/.ebym to ja wiedziała! Sytuacja mnie przerosła i sumienie gryzł" I Jo ten kataklizm na dole to głównie moja wina.
Wczoraj był piątek, więc Hanna swoim zwyczajem wyjechała, il'\ błysnąć w wielkim świecie. Zapowiedziała, że zanocuje u zna-i 111 \ cli. Kiedy wybyła, wszystkie trzy odetchnęłyśmy.
Mów, co chcesz, Błażejku, ale ta osoba nie da się polubić. Mam vM,i/cnie, że obserwuje nas jak wąż królika, którego ma ochotę po-/iu Ona coś knuje.
I )opóki byłeś z nami, dostarczałeś jej rozrywki. Pękała z dumy, r sic na tobie poznała, że ci patronuje, wprowadza w świat, mości lioc.e do kariery. Może potrzebna ci taka lokomotywa, ale dlaczego
29
my się mamy męczyć? Po twoim wyjeździe przeegzaminowała na kolejno i stwierdziła, że jesteśmy absolutne beztalencia.
Bardzo się ucieszyłyśmy. Obie z Miską wolimy używać życia
Mannie jednak to nie wystarcza. Wyzywa nas od różnych gatunków
drobiu i pomiata na każdym kroku, zarzucając brak ambicji.
A przy okazji dostaje się mamusi.
Błagałam ją, żebyśmy się stąd wyprowadziły, ale wiesz, jąkaj esi
nasza mamusia. Każdemu chciałaby nieba przychylić, więc i tej
okropnej Hannie też. Uroiła sobie, że jesteśmy jej potrzebne. Do
czego, pytam się?
Hanna w krytycznej chwili spadła jak z obłoków i pomogła nam, zorganizowała nowe życie - nie zaprzeczam. Uważam jednak, że wcale nie myślała o nas, tylko o sobie. Taki miała kaprys. Inni ludzie przez długie lata tworzą rodzinę, a ona zagarnęła gotową w okamgnieniu. Nic o nas nie wiedziała i nadal nie wie. Czepia się, dogaduje. Ostatnio napadła na mamusię, że „głupio się gospodarzy", nie szanuje pieniędzy, wobec czego powinna oddawać swoją pensję. Masz pojęcie? A wszystko dlatego, że mama kupiła mi nareszcie wymarzonego Władcą pierścieni. Trzy tomy! Byłam taka szczęśliwa!
Musiałam to mieć wypisane na twarzy, bo ledwo weszłyśmy do domu, Hannę poderwało z fotela. Capnęła książki, obejrzała i rzuciła z pogardą: „Kolejne bajdy? Chyba jest na to za stara! Kupiłabyś jej lepiej kalosze, bo jesienią utonie w błocie. Książki ma w bibliotece. I tak nawiozłyście tyle, że nie wiem, gdzie się pomieszczą? Na twoim miejscu dobierałabym Oli inne lektury. Robi się zmanierowana, krnąbrna; jej sposób bycia pozostawia wiele do życzenia. A wyszukane słownictwo jest po prostu śmieszne. Nie da sobie rady w życiu, jeżeli wychowasz ją na fantastkę". I tak dalej...
Rozpłakałam się wtedy, porwałam Tolkiena i uciekłam na górę. Mamusia później przyszła do mnie, pocieszała i tłumaczyła, że Hanna, chociaż sławna, jest szalenie jednostronna, i że powinnam jej wybaczyć, że to dla nas wielkie wyzwanie, aby tej kobiecie ofiarować uczucie, jakiego życie jej poskąpiło.
30
Uważam, że to przesada. Nikt nie powinien mieć wszystkiego.
l.uiiia jest tak obłędnie bogata, że po prostu siedzi na pieniądzach, a
.mi wymawia każdy grosz. Nigdy się nie zdobędę na okazanie serca
i próżnej i wyrachowanej osobie. Zresztą ona wcale nie potrzebuje
u-i/cj przyjaźni. Jest bezwzględna i okrutna. I zimna jak solony śledź.
Dzisiaj jest wolna sobota. Nie poszłyśmy do szkoły, a mamusia
.picszyła się, żeby zdążyć na autobus.
Zostawiła nam obiad w piecyku. Kazała się nie oddalać i czekać lin Hannę. Spytała mimochodem, jakie mamy plany.
- Umówiłyśmy się z Karoliną. Chcemy wynieść koc do ogrodu, na tę łączkę przy świerkach i urządzić sobie piknik - odparłam.
- Bardzo dobrze - powiedziała mamusia. - Zanim wyjdziecie na |dwór, mogłybyście trochę posprzątać.
Pewnie chciała, żebyśmy uporządkowały nasz pokój, ale mnie podkusiło jakieś licho. Wyobraziłam sobie, że nadarzyła się wspaniała okazja. Zaimponujemy Hannie, okazując troskę o cały dom i nagromadzone w ni