Powieści dla dziewcząt -1 03 2001 2 3. 07. 2001 23. 11 21 06. 2002 71. 10. 2003 2 0 09. 2005 Powieści dla dziewcząt Seria z jabłuszkiem Halina Auderska Poczwarki Wielkiej Parady Maria Buyno-Arctowa Susan Coolidge Po prostu Kąty Sharon Creech Absolutnie zwyczajny chaos Sharon Creech Dwa obroty księżyca John Habberton Wakacje bez mamy Kate Douglas Wiggir 1 - Rebeka z Riverboro Wkrótce Sharon Creech W pogoni za czerwonym ptakiem Gene Stratton Porter Motyle z Limberlost Seria z latawcem Współczesna powieść dla młodzieży 1 eon Garfield Jack Holborn lvo van Orshoven Duchy na zamku Iciin Urc Plaga \ Maria Emilia Józefacka Sekrety i niespodzianki nooas orbIs I I Projekt graficzny serii i okładki Grażyna (ir/.cbińska Redaktor Elżbieta Wąsiewska Redaktor serii Izabela Jankowska MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu ZN. KLAS. NR INW. ' p O Copyright by Wydawnictwo Novus Orbis, Gdańsk 1999 and Maria Józefacka, Lublin 1999 Wydanie I. Gdańsk 1999 Wydawnictwo Novus Orbis tel./fax(58)551 96 30 ISBN 83-85560-63-7 i >iuk i oprawa: .I lad l'..li,',i;iikY,no-Wydawniczy„POZKAL" Inowrocław, ul. Cegielna 10/12, tel./fax 357 50 41 Rozdział pierwszy - Zasłaniasz mi! - niecierpliwie wyszeptała Inna. - Posuń się, bo nic nie widzę. Duszka skwapliwie odchyliła się na oparcie wysłużonego fotela. Ogarnęła ją wesołość i o mało nie wybuchnęła śmiechem. Irma niemal położyła się na jej kolanach, zaglądając do zeszytu Jacka. Zerknął z ukosa, jednak spojrzała tak przymilnie, że się mimo woli uśmiechnął. Przez chwilę oboje porównywali kolejność wyliczeń. Jacek wyłapał błąd i starał się objaśnić. Irma zatrzepotała rzęsami, udając, że słucha z uwagą. Ciekawe, kiedy jej się znudzi, zastanawiała się Duszka. Cała klasa zresztą miała z tych podchodów niezłą zabawę. Dotychczas Irma bez trudu owijała sobie każdego chłopca dookoła palca. Nadskakiwali jej, mogła przebierać i wybierać. Tymczasem do Jacka jakoś nie docierały okazywane mu względy. Koledzy obojga zakładali się, że Irma raczej się zniechęci, zanim obudzi w Jacku odrobinę zainteresowania. Inni trochę mu zazdrościli. Dziewczyny plotkowały po kątach, niechętnie przyznając, że - tak czy siak - pod względem powodzenia Irma wszystkie bije na głowę. Lśniąca grzywa w modnym odcieniu bakłażana przesłaniała Duszce pole widzenia. Włosy były naprawdę wspaniałe i budziły powszechny zachwyt. Ponadto Irma wyczyniała z nimi, co tylko chciała. Nikt się nie wtrącał, nie czepiał i nie utrudniał. A lubiła szokować otoczenie, owszem! Dziewczyny wzdychały: taaaki luz! Można sobie tylko pomarzyć. 5 Jacek kichnął jak z moździerza. Był alergikiem. Wiosną stale łaził załzawiony i zakatarzony. Duszka ze współczuciem pomyślała, że widocznie znów go łapie, a przecież we wrześniu nigdy nie chorował. Biedaczysko! Wyłowił z kieszeni plik chusteczek higienicznych i przycisnął do twarzy. Oczy mu niemal wyłaziły z orbit, uszy poczerwieniały. Irma cofnęła się i teraz z kolei Duszkę owiała woń salonu fryzjerskiego. - Uperfumowałaś włosy? - szepnęła. - Chyba trochę przesadziłaś. Irma zachichotała. Ukradkiem sięgnęła do plecaka wciśniętego pod fotel i wyciągnęła flakon ze słonikiem. - Pokropię cię. Fantastyczny, nie? Dostałam od Małgośki. Irma była z matką na ty, co nikogo nie dziwiło, ponieważ na co dzień opiekowali się nią dziadkowie, a Małgośka tylko z doskoku. - Kenzo? - zaciekawiła się Duszka. -Uhm. „Dżungla". Pasuje mi. Szczodrze zwilżyła nadgarstek koleżanki. Intensywna woń zagęściła atmosferę, chociaż w zatłoczonej sali widowiskowej i tak nie było czym oddychać. Jacek wydał z siebie kolejną serię armatnich kichnięć. Z tyłu ktoś zaczął szurać. Pyra, która siedziała na skraju sektora zajmowanego przez ich klasę, rzuciła wychowankom karcące spojrzenie. Fakt, obiecali, że będą zachowywać się przyzwoicie, ale ileż można wytrzymać?! Tak jak przewidywali, impreza okazała się totalnym niewypałem. Kiedy Pyra na dużej przerwie ogłosiła, że idą się rozrywać artystycznie i przedstawiła program, rozległy się wrzaski protestu. Ob-latani i na topie, mieli wyrobione zdanie na temat tak modnych ostatnio składanek. - Wow, talk-show! - zawyli. - Uważają nas za cofniętych! - zirytował się Jacek. - Komu na Śląsku potrzebne takie chały? - Odklepali telewizję, więc teren najeżdżają, chociaż nikt ich nie prosił! - wymądrzała się Jagoda. - I tak pokazują się na okrągło - burknął Mateusz. - Boję się otworzyć słoik z dżemem, żeby i stamtąd na mnie nie wyskoczyli! - Robert szarpnął kitkę, aż gumka puściła i długie włosy rozsypały mu się na ramiona. - Po takiej strawie duchowej przez trzy dni choruję! - krzyczał Maciek. - Ich główny gęgoł nigdy nie miał głosu, za to liczy się w układach - oznajmiła Irma z miną osoby wtajemniczonej w zakulisowe intrygi. Pyra się roześmiała. - Ależ wy jesteście wyszczekani! Ciekawe, co sami pokażecie światu za parę lat! - Na pewno nie taką sklerozę w podrygach - wykrzywił się Rafał. - Trudno, moi drodzy. Ja też nie gustuję w podobnych programach. Skoro jednak dochód z imprezy przeznaczono na szpital dziecięcy, uważam, że możemy się poświęcić i pomęczyć. Irma ostentacyjnie wyjęła portmonetkę. - Lepsza składka niż odsiadka. - Nie rób za sponsora - ukróciła ją Jagoda. - Nie wszystkim się przelewa. - Obecność też się liczy... - Duszka przechyliła głowę jak zwykle, gdy się nad czymś zastanawiała. - Dokładnie - potwierdziła Pyra. Jęknęli. - A zabierze nas pani na Stinga? - spytał podstępnie któryś / chłopców. Przewidywali, że bilety w Spodku będą obłędnie drogie, jednakże Pyra potrafiła wykopać fundusze spod ziemi. I w przeciwieństwie do wielu dorosłych, którym zwykle do Stinga było nie po drodze, szanowała różne gusty. - Sprzedaż wiązana? W porządku. Kiedy ten koncert? - W styczniu. - Zgoda. ifcł i Rozkrzyczeli się entuzjastycznie. Zdarzały się drobne zgrzyty, ale na ogół uwielbiali tę swoją rogatą i pyskatą wychowawczynię. Wymagania stawiała im niewąskie, lecz w razie czego broniła jak lwica. I można było do niej przyjść o każdej porze i w każdej sprawie. Wysłuchała, pocieszyła, poradziła - zależy, kto czego potrzebował. Zawsze miała dla nich czas i serce. Żyli wprawdzie niezbyt długo na tym świecie, zdążyli się jednak przekonać, że oba te dary są nader skąpo i rzadko udzielane. Im się trafiło. Bez dalszego szemrania poszli sznureczkiem na tę nieszczęsną składankę, nazwaną przez Maćka „przebrzmiałym pieniem". Irma, jak zwykle ostatnio, kleiła się do Jacka. Ale gdy przepychając się, zajmowali miejsca, chłopiec pociągnął za sobą Duszkę i ulokował obok. Z drugiej strony była ściana. Aby czymś zapełnić przerwę w życiorysie, znaleźli sobie nawet pożyteczne zajęcie. Żyleta zapowiedział powakacyjną powtórkę i przydzielił dwa zestawy zadań z matmy. Postanowili nie zwlekać i od początku zrobić na nim dobre wrażenie. Później mogło być różnie. Jacek z Duszka, usadowieni w bezpiecznej odległości od Pyry, odwalali zadania i puszczali kartki w obieg. Reszta skrzętnie spisywała. Prawie nikt nie interesował się parkiem jurajskim na estradzie. Duszka uporała się wcześniej ze swoją porcją przykładów i teraz nudziła się jak mops pod żyrandolem. Wyjec na estradzie mysim głosem bisował kabaretowy przebój sprzed lat, usiłując pobudzić wątłe oklaski jakiejś bardziej miłosiernej grupy. - Wieje grozą - mruknęła. - Facet jest jeszcze bardziej wyliniały niż w telewizorku i nie da się go zgasić. Czemu on się tak odwalił na młodzieńca? - Podlizuje się nam - odszepnęła Irma. Duszka skrzywiła się z niesmakiem. - Chyba rozbolał mnie brzuch. Może to wystarczy? - Próbuj! Skorzystam i przesiądę się - rozpromieniona Irma usunęła na bok kolana obleczone w ażurowe, czekoladowe rajstopy. -Nogi jak nogi, ale te rajstopy - westchnęła Duszka z głębi serca. Jacek łypnął groźnie na obie dziewczyny. Wyczuł, co się święci. Irma zaraz podsunęła mu pod nos i kolana, i zeszyt, błagając o wyjaśnienie. Spojrzał z wyższością i trochę nieufnie, nadął się, zatkał nos chusteczką i zaczął pastwić się nad zadaniami. Jeżeli Irmie się to nie podobało, niczego po sobie nie pokazywała. Przeciwnie, wpatrywała się w chłopaka z jawnym uwielbieniem. Z tłumionym chichotem Duszka przemknęła do wychowawczyni. Pyra niechętnie wysłuchała mętnych wyjaśnień. Znała się na podobnych wykrętach, ale z rezygnacją skinęła głową. Udało się! Zgięta wpół, kuląc się w półmroku, Duszka chyżo sunęła ku wyjściu. Przykład podziałał. Zaraz znaleźli się naśladowcy. Tu i ówdzie zaczęto oblegać nauczycielki. Szmer poszedł po sali. Dwie młodsze panie, zaniepokojone tą dziwną epidemią, podążyły za swoimi wychowankami na korytarz, dopytując się uparcie, co właściwie im zaszkodziło: ciastka z kremem, a może lody? Przepytywani, wili się jak na mękach, przeczuwając, że wybawienie od piosneczek wiąże się z zażyciem środka na niestrawność. - Nie wiadomo, co gorsze - pomyślała Duszka i wzięła nogi za pas. Wyskoczyła na dwór i odetchnęła z ulgą. Nareszcie wolna! Spojrzała na zegarek. Cztery lekcje z głowy, można się trochę nacieszyć życiem. Nad Katowicami dzień się wyjątkowo zaniebieścił. Duszka, urodzona i wychowana w tym mieście, lubiła jego rozmach i energię. Było na co popatrzeć, było gdzie się rozpędzić. I mnóstwo zieleni: bujnej, choć przykurzonej. I zawsze coś ciekawego działo się w pobliżu, to znaczy w GOP-ie*. Chorzów, Zabrze, Dąbrowa * Górnośląski Okręg Przemysłowy, obejmuje 13 miast skupionych w środkowej części województwa katowickiego. Górnicza, Sosnowiec - wszystko w zasięgu ręki! Ulicą Mikołowską przeleciał ciepły wiaterek, przegarniając w pagórkowatym terenie spaliny i smog ku niżej położonym dzielnicom. Nadal trwało kalendarzowe lato, szczęściem bez dokuczliwych upałów. Rudziały czubki klonów, kasztany nasiąkały pozłotą. Po nasłonecznionych chodnikach sunęły gromady młodzieży, wciąż jeszcze na wakacyjnym luzie. Stateczne kobiety w czerni gromiły wzrokiem łobuzia-ków. I one jednak cieszyły się pogodą, rozpinały swetry, przeważnie własnoręcznie wydziergane na drutach, podciągały rękawy. Dzieciarnia w kusych ubrankach cieszyła oko zdrową opalenizną. Wszędzie roiło się od straganów z owocami i warzywami. Liczne sklepy powystawiały swój towar w skrzynkach: oberżyny i kabaczki, czosnek i cebulę, kalafiory i patisony, marchew i paprykę. Działkowicze czyhali na przechodniów z pękami dorodnych kwiatów. Trafiały się spóźnione mieczyki o wielkich, aksamitnych kielichach, pstrokate pompony dalii; królowały jednak gwiaździste astry w pastelowych odcieniach. Duszka gapiła się i zachwycała. Kupiła słonecznik, którego dysk służyć mógł z powodzeniem za tacę. Poskubując pękate ziarenka, zastanawiała się, co począć z nadmiarem wolnego czasu. Rzadko miała okazję włóczyć się samopas. Zwykle ktoś kręcił się obok: koleżanki, koledzy, znajomi znajomych, rodzina. Gadali jeden przez drugiego, piąte przez dziesiąte, wygłupiali się, kwicząc ze śmiechu. Wspólna obecność była naprawdę przyjemna. Sam na sam z własną osobą wydało się Duszce czymś niepełnym. Postanowiła podrzucić plecak do domu i skoczyć po bliźnięta. Oszaleją z radości, jeśli odbierze je wcześniej. Powoli przyzwyczajały się do przedszkola, jednak wciąż tęskniły za domem. Poranki bywały marudne, a powroty jak na szpilkach. Snując te rozważania, Duszka z każdą chwilą wydłużała krok, aż wreszcie popędziła galopem na plac Miarki. W mrocznej bramie ogarnął ją piwniczny chłód, jaki stale ciągnij! tędy z przejścia na podwórze i do oficyn. Poczuła gęsią skórkę, 10 r,dy wbiegła na wydeptane drewniane schody, rzuciwszy przelotne spojrzenie na skrzynki listowe. Przystopowało ją. Pod numerem siódmym coś bielało. Zawróciła. Rodzina Bernatów zasadniczo nie otrzymywała przesyłek. Oprócz rachunków za telefon do skrzynki trafiały przeważnie ulotki reklamowe, zachęcające do nabywania Rzeczy Absolutnie Zbędnych oraz ogłoszenia o łańcuszkach szczęścia czy innych piramidalnych głupotach. Życzenia imieninowe i świąteczne składano osobiście, bo znajomi zazwyczaj tkwili na miejscu. Owszem, nadchodziły widokówki z wakacji, ale sezon urlopowy już się przecież zakoń-iv.yl. Zaprzyjaźnione rodziny obfitowały w dzieciarnię w wieku s/kolnym, toteż święta pora wywczasów przypadała na lipiec i sierpień. Czyżby ślamazarna poczta dopiero teraz dostarczyła kartkę z podróży? Przez otwory u dołu skrzynki niewiele dało się odcyfrować. Duszka jednak upewniła się, że nie ma tam reklamowych bajerów. Wewnątrz znajdowała się koperta. Spora. Gruba. Wchodząc po schodach noga za nogą, Duszka rozważała, co to może oznaczać. Ach! Gdyby się okazało, że jest to atrakcyjna oferta dla mamy! S/koda, że nie można od razu sprawdzić. Kluczyk od skrzynki nosiła mama w torebce. Skoro więc list do tej pory leży i czeka, oznacza to, że biedny maminek gania bez wytchnienia, żeby załatwić sobie jakąkolwiek pracę. Ostatnio żartowała, że jest załatana a nie /utrudniona. Jej wiedza, dorobek, umiejętności nagle przestały się liczyć. - Gdyby mnie w ten sposób skreślono - dumała Duszka -nie umiałabym się pozbierać. Ma nas, ale czy to wystarcza? - A jednak miło, kiedy w domu ktoś czeka - pomyślała, otwierając drzwi. 11 Zrzuciła buty i plecak i na bosaka pobiegła do kuchni, gdzie na wierzchu stał garnek do duszenia mięsa. Nieomylny znak, że tatuś lada moment się zjawi. Pod jego nieobecność mama preferowała zdrowe i tanie jedzon-ko jarskie. Lecz Bernat po staropolsku cenił uciechy stołu, toteż w jego towarzystwie rodzina ochoczo dogadzała podniebieniu. Duszka zajrzała pod pokrywkę. Uhm, zrazy zawijane z grzybami! Pycha! Wyłowiła jednego widelcem i wsunęła na poczekaniu, przegryzając kawałkiem grahama. Postanowiła zaczekać na mamę. I tak tylko jej patrzeć. Będą miały chwilę wyłącznie dla siebie. Przez ostatnie trzy lata Duszka nawykła wyrzucać z siebie spostrzeżenia, myśli, opinie, zwierzenia i emocje natychmiast i bez namysłu. Rozsadzała ją energia i entuzjazm. Zajrzała do bliźniąt w złudnej nadziei, że trzeba tam coś poskładać czy uporządkować. Jednak mama już to zrobiła. Pokoik zdawał się uśmiechać od ucha do ucha, czekając na małych mieszkańców. Do niedawna było tu królestwo Duszki, a brzdące spały z rodzicami. Wskutek ostatnich przetasowań, poprzedzonych licznymi naradami, dorośli wylądowali w stołowym, maluchy tutaj, a Duszka w klitce od podwórza. Zostawiła bliźniętom większość swoich dziecinnych skarbów, zapełniających teraz sporą wiklinową etażerkę; stolik noszący ślady prac malarskich, rzeźbiarskich i chemicznych eksperymentów, a do tego rozłożystą wersalkę wygniecioną przez niezliczone skoki i koziołki. Tapetę w tysiąc dalmatyńczyków; niektóre z nich były dorysowane własnoręcznie i nie przypominały żadnych ziemskich stworzeń. Tomcio uparcie twierdził, że są to ufopsy. Kochany, przytulny kąt. Duszka jednak nie żałowała zamiany. Rodzice dali jej wolną rękę w urządzaniu nowego pokoju; uprzedzili jedynie, że większe wydatki należy odłożyć na lepsze czasy. Wcale się tym nie zmartwiła. Oglądała z mamą „segmenty" w salonach meblowych, lecz nie zachwyciły jej. Marzyła o starutkich gustownych 12 sprzętach, z których każdy miałby własną historię. Zaglądała do sklepów z antykami, nie zważając na ceny. Umiała sobie przecież wyobrazić, gdzie postawi ten oto intarsjowany stolik, orzechowy sekreta-r/yk, wiśniową komodę, albo gdzie zawiśnie lustro w owalnych srebrnych ramach, wytłaczanych w leszczynowe liście i orzechy. Tymczasem zadowalała się matą na stelażu, stołem kreślarskim /. zabawną lampą, kuferkiem po prababci, który służył za skarbiec i siedzisko. Ukochany przyszywany wujek Daniel, uczony mikrobiolog, który lubił zabawiać się w majsterkowanie, wykoncypował dla chrześnicy listewkowy regał na całą ścianę. Obok książek znalazły się tu kasety, płyty, drewniane figurki ptaków i zwierząt, a także zaczątek kolekcji egzotycznych muszli. Wyglądało na to, że ten najnowszy bzik przetrwa wiele innych upodobań. Kamienica była stara, mury grube, niewielkie okno, znajdujące się w głębokiej wnęce, nie przepuszczało do środka dużo światła. Duszka lubiła je, traktowała jak bramę w magiczną przestrzeń. Tuż za szybą rozpościerała się korona dostojnego plątana. Jakimś cudem uchował się na wielkomiejskim podwórku wybrukowanym kocimi łbami. Rósł samotnie, konary wznosił wysoko, niektórzy lokatorzy marudzili, że zacienia i zawadza, nikt jednak nie wyobrażał sobie, że mogłoby go tu nie być. Paru sąsiadów ustawiło w jego cieniu ławkę i huśtawkę, tworząc namiastkę własnego ogródka. Pień otoczono niskim płotkiem, posiano trawę. Mieszkańcy byli dumni z tego potężnego drzewa, a Duszka je kochała. Nasłuchawszy się fantastycznych opowieści, nadała mu imię Merlin i obdarzyła mocą spełniania życzeń. Czasami spełniał, a czasem nie. Duszka zwykła jednak powierzać mu swoje marzenia i obserwować prześwitujące przez gałęzie niebo i obłoki. Wskoczyła na szeroki parapet, objęła kolana i pozwoliła myślom swobodnie pobujać. Jednocześnie czekała na zgrzyt klucza i znajomy, lekki stukot pantofelków mamy. Miała piękne nogi i słabość do niebotycznych obcasów. 13 Och, lubiła mnóstwo rzeczy; to ona nauczyła Duszkę, jak ważne są codzienne drobiazgi, małe radości i dobre słowa. Zażyłość z mamą rozkwitła, gdy przyszły na świat bliźnięta. Przedtem z konieczności podrzucano Duszkę do żłobka i przedszkola, do świetlicy, do szkółki tenisowej i ogniska baletowego. - Niezłe to, ale w gruncie rzeczy przypomina przechowalnię bagażu - zaśmiała się do swoich myśli Duszka. - Ujdzie na trochę; obok domu, nie zamiast. Po urodzeniu bliźniąt Bernatowa się zbuntowała: „dosyć kukuł-czych dzieci pęta się po świecie; trudno, zostanę kwoką". Tato zaprotestował. - Nie ma w tobie nic kwoczego. - A jaka jestem? - Przechyliła głowę tym samym gestem, jaki odziedziczyła po niej Duszka. Bernat zaczął wyliczać na palcach: - Pewna siebie. Zuchwała. Niezbyt tkliwa. Z gospodarstwem domowym na bakier. Rozrzutna. Wygadana. Ciekawska... - Jędza - podpowiedziała przekornie. - Istna wiedźma - potwierdził ochoczo. - Moja osobista czarownica... - zaczęli się ogniście całować, aż Duszka wepchnęła się między nich, aby i na nią spadł grad pocałunków. Po trzech latach, pomimo uwiązania przy garach i pieluchach, mama wcale nie zrezygnowała z zainteresowań, nie dała się ogłupić. Wózek, z którym jeździła na spacery, nafaszerowany był książkami i prasą specjalistyczną. Znając biegle angielski i niemiecki, postanowiła nauczyć się francuskiego. Bliźnięta zasypiały przy piosenkach Brela, Brassensa i Piaf; dialogi z kaset dochodziły z kuchni i łazienki. Również Duszka się osłuchała i nabrała ochoty do nauki. Zwłaszcza że prababcia Bernatowa, po której Duszka odziedziczyła kuferek, była rodowitą Francuzką z Douai, tak szalenie zakochaną w swoim Marcelu, że przywędrowała za nim na Śląsk i tu już została. Niemowlęctwo bliźniąt upływało nader ciekawie. Przez dom przewalały się tabuny gości. Bernat twierdził, że to już lekka przesada, bo kiedy wracał, osaczała go dzieciarnia. Żartował, że prze-i staje odróżniać swoje od cudzych. Latem towarzystwo przenosiło się na działki. Brzdącom pobłażliwie wybaczano podeptane grządki i spustoszenia dokonywane przez piłki na kwiatowych rabatkach. Pod gołym niebem odbywały się niezliczone przyjęcia. Pękate albumy ze zdjęciami uwieczniały te sielankę. - W tym układzie tato zyskał chyba najmniej - pomyślała Duszka. Aby wykarmić swoją gromadkę, porzucił pracę naukową na uniwersytecie i z uczonego socjologa przedzierzgnął się we współwłaściciela niewielkiej firmy spedycyjnej i w kierowcę wysłużonej furgonetki. Rozkręcił interes i chociaż kokosów się nie doczekał, jakoś wychodził na swoje. Ostatnio firma zaczęła podupadać, więc przebąkiwał o zmianie profilu. Dochody wyraźnie się skurczyły i rodzina zaciskała pasa. Bliźnięta jeszcze tego nie odczuły, dla I hiszki jednak oznaczało to kolejne wakacje w mieście. Dało się przeżyć, ale mogło być lepiej. Dlatego między innymi mama zapowiedziała, że skoro brzdące dojrzały do przedszkola, ona wraca do „Orbisu". Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Wspominano ją tam bardzo dobrze, w swoim czasie wyróżniano i nagradzano. Umówiła się telefonicznie na wstępną rozmowę. Szła jak na wesele, wróciła jak z pogrzebu. Uczęstowano ją kawą i komplementami, lecz kiedy spytała o pracę, z ubolewaniem odmówiono, i idy ona wychowywała bliźnięta, świat wyraźnie przyspieszył. „Orbis" przeorganizowano, wymieniono niemal całą załogę. - Powiedzieli, że to nie dla mnie, bo właśnie odmłodzili zespól. - Przecież jesteś jeszcze młoda! - z oburzeniem wykrzyknęła Duszka. 15 - Jeszcze młoda, ale nie dość młoda. Trudno. Nie wierzę, że coś mi znajdą. Muszę się sama rozejrzeć. Rozglądała się więc. Studiowała ogłoszenia w prasie. Chodziła do pośredniaka. Wypytywała znajomych. Niepokoiła się coraz bardziej, chociaż nadrabiała miną. Już się tak nie zaśmiewała do rozpuku z byle czego. Niekiedy zdawała się błądzić myślami gdzieś daleko. Bernat zapewniał, że sam potrafi utrzymać rodzinę na odpowiednim poziomie, a pracująca żona więcej wyda na dom. Żartował, że gdyby dać jej worek pieniędzy, to i tak będzie mało. Pohukiwał, że trzeba oszczędzać. Ale i on się gryzł. A wszystko drożało. Telewizorek nieustannie przypominał, co nabyć, aby utrzymać się na fali. Kupić. Wygrać. Zdobyć. Zabrać. Inaczej jesteś przegrany. Nowe auto. Wieżę. Kamerę. Telefon komórkowy. Komputer osobisty najnowszej generacji. Obowiązkowo rower górski. Martensy. Sztyblety. Kurtkę taką. Sweter siaki. I tak dalej. Duszka z powątpiewaniem pokręciła głową. Może tak, może niekoniecznie. Taka Irma na przykład. Dwoi się i troi, żeby błysnąć i zaszokować tym, co najmodniejsze. Musi mieć. I ma. Załatwia z Małgośką, a jeżeli to nie wypali, wydzwania do ojca, a ten, żeby się jej przypodobać, przynosi w zębach. Irma wygrywa w ten sposób ojca przeciw matce i na odwrót. Pewnie dlatego uważa, że ludzie w ogóle są po to, aby nimi manipulować. W klasie dobrała sobie kilka dziewczyn, tych bogatszych. Uważają się za elitkę, chociaż to śmieszne. Duszkę też niby zapraszały, ale stwierdziła, że do nich nie pasuje. Irma dąsała się przez tydzień. Zresztą trudno zgadnąć, 16 "iia nigdy szczerze nie powie. Dzisiaj jest cukierkiem, jutro ością u gardle. Czy tak naprawdę z kimkolwiek się zaprzyjaźniła? Kto uwierzył, teu się sparzył. Wyssie i wyrzuci. Kręciła niedawno / Mateuszem, a teraz w oczy i za plecami go wyśmiewa, aż chłopa-i i skręca. Swoją drogą ciekawe, czy Jacka też stara się zaliczyć, czy h i naprawdę zależy? Duszka rozwichrzyła gęste, brunatne włosy strzyżone przez mamę na pieczarkę. Był to jej zwykły gest, ilekroć czuła się za- I lopotana. Lubiła Irmę tak sobie, za to Jacka bardzo. Chwilami wydawało ic jej nawet, że bardziej niż bardzo. Od pierwszej klasy trzymali się razem. Chodzili ze sobą. Tworzyli wspaniałą parę. Zgadzali się pod każdym względem. Właściwie taka przyjaźń nie powinna im się udać. Różnili się jak ogień i woda: urwis dziewczyna, która tłukła się z chłopakami na przerwach, i fajtłapa w okularkach, ustępujący-każdemu z drogi. Ona: sowizdrzał, gejzer pomysłów i -jak twierdziła mama Ber-natowa - słomiany ogień. On: ścichapęk i mól książkowy. Z okazji pierwszej komunii dostał od chrzestnych komputer. Po-Imwil się grami i znudził. Zainteresowały go natomiast inne możliwości. Zaczął buszować w internecie i wsiąkł na amen. Ilekroć koledzy do niego wpadali, zastawali go niezmiennie zapatrzonego w ekran. Duszka się irytowała; przezywała go Sową 1'izemądrzałą, ale przyznawała, że się nie wywyższał, chętnie pomagał i dawał ściągi. Pozwalał się wykorzystywać. Gdyby tylko nie l'vl taki nieruchawy. Nawet traktorem nie wyciągnęłoby się go na l.oity czy boisko. O dyskotece nie warto wspominać. Chyba szkoda •o dla Irmy... Sekrety... 17 I Poczuła przeciąg. W kilku wspaniałych susach znalazła się w przedpokoju i zaczęła obtańcowywać mamę. - Już jesteś? - zdumiała się Bernatowa. Ogarnęła swoją niesforną córkę ramieniem, jednak przez skórę Duszka czuła, że coś jest nie tak. Wypakowały torby z zakupami. Mama naniosła jadła jak dla całego szwadronu. Znała swojego łakomczucha i wolała się zabezpieczyć, aby później nie ganiać po nocnych sklepach. Kręciła się po mieszkaniu, a Duszka łaziła za nią trop w trop i paplała bez przerwy, aż w końcu gdy się uporały z robotą, wylądowały w zwierzalni, jak w domowym narzeczu nazywano zasłaną futrzakiem szeroką ławę pod kuchennym oknem. Parapet zastawiony był skrzynkami z cząbrem, szałwią i bazylią. Rozkwitały tu również całymi bukietami koralowe pelargonie. Przez otwarty lufcik zaglądały wróble, tak dalece zaprzyjaźnione z domem, że oprócz okruchów sypanych na deseczkę za oknem, zdarzało im się niekiedy porwać to i owo ze stołu. Słonecznik leżał między matką i córką. Obie poskubywały go na zmianę, a Duszka wciąż gadała jak nakręcona. Nagle urwała. - Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - Mam powtórzyć? - Bernatowa uśmiechnęła się blado. -Nie, tylko... - Dlaczego tak mi się przyglądasz? Oko mam rozmazane? - zaniepokojona zerwała się i podbiegła do lustra. Duszka wreszcie skojarzyła. - Płakałaś?! - wykrzyknęła wstrząśnięta. Mama złamała własne zasady. Nawet brzdące wiedziały, że mazanie się nie popłaca, toteż w przychodni, gdzie inne maluchy buczały wniebogłosy, Tomcio i Basiunia najwyżej się krzywili. Bernatowa ściągnęła usta wyraźnie zakłopotana. -Nie przypuszczałam, że wrócisz wcześniej. Myślałam, że zdążę się uspokoić. 18 A to ładnie! - obruszyła się Duszka. - Ja ci ufam bez zastrzeżeń, a ty coś przede mną ukrywasz? Jesteśmy przyjaciółkami czy nic?! - Przepraszam - Bernatowa z roztargnieniem przebierała owoce ^\ koszyku, nie mając ochoty spojrzeć córce w oczy. - Przykre, ale nigdzie mnie nie chcą, wiesz? Obeszłam kilka miejsc i wszędzie ptawiali. Już nie mam siły... - Może jutro... Mama wzruszyła ramionami. Widzisz, Duszko, nie bardzo mogę ten problem przekładać / dnia na dzień. Muszę dorobić, bo nam nie wystarczy. Wynajęłabym się nawet do sprzątania, byle się gdzieś zaczepić. Tatuś powiedział, że nie zginiemy. ¦- Twój ojciec - zirytowała się Bernatowa - jest niepoprawny. I Iważa, że jego zwariowane pomysły przyniosą pożytek. Może komuś, ale nie nam. On nas wpędzi w jeszcze gorsze kłopoty. Ciekawe! Ilekroć mama mówiła: „Twój ojciec", oznaczało to, że wpada w popłoch i stara się odciąć. Wicher, który nie zna przeszkód, porywa i unosi - taki był tatuś. Duszka w myślach uśmiech- iięła się do niego. „Jej ojciec", nie zważając na mamine protesty, zabrał dziesię-i ioletnią Duszkę do szoferki nowo kupionej furgonetki i objechali wspólnie pół Polski. Później też zaliczali szalone eskapady. Duszka /dobyła turystyczny szlif i doświadczenie starego wygi. Woleli przemilczać przed mamą niektóre epizody. Mogła założyć szlaban na potem. Podsuwali jej więc fotki i raczyli złagodzoną wersją wydarzeń. Kiedyś przy ognisku w ostępach leśnych Duszka pichciła zupę na gwoździu, z resztek wyskrobanych z żelaznych zapasów. Nie diciało im się jechać do zbyt oddalonej wioski. Bernat z upodobaniem rąbał drewno na opał i pogwizdywał przy tym beztrosko jak kos. Zagadnęła go: Miałbyś ochotę wyprowadzić się z Katowic? 19 Łypnął na nią wesoło. - Czemu? To ciekawe miejsce. Przekonasz się. Źle ci? - Mnie? Skąd! Całkiem dobrze. - Więc? W czym problem? - Ludzie mówią... To znaczy u kolegów słyszę stale narzekania. Że ciężko, że niezdrowo... Z rozmachem wbił ostrze w pniak i rozłupał go. - Lekko mają pasożyty. A na człowieka czekają wyzwania. Im trudniejsze, tym ciekawsze, nie uważasz? Zawahała się. - Większość woli się nie przemęczać. Zasalutował. - Każdy ma swój gust, księżniczko. Możesz wybierać, tylko pamiętaj, że tyć, pić i używać przy korytku to przywilej trzódki i drobiu. Można tak, można, oczywiście, czemu nie. Ale aby tworzyć, aby żyć pełną piersią, trzeba być Kimś. A to kosztuje. - Zaśmiał się i wrócił do roboty. Przypomniała sobie teraz tę rozmowę. Skoro Jej ojciec" miał jakieś zwariowane pomysły, to zapowiadało wielka zmianę. - Powiedz mi - łasiła się do matki. Bernatowa spojrzała w jej psotne oczy i z niezadowoleniem potrząsnęła głową. - Ani mi się śni. Zresztą ja się na to nigdy nie zgodzę, nawet gdybyście oboje nalegali. -Ooo! - Ty mi nie jęcz, bo to nic nie pomoże. Lepiej zmykaj i przyprowadź bliźnięta. Ojciec lubi mieć was w komplecie. Ja przez ten czas przebiorę się i odświeżę. No, leć. I nigdzie się nie zatrzymujcie. Prosto do domu. Duszka poderwała się. - A zaglądałaś do skrzynki? - spytała przez ramię. - Nie, ale jeżeli nawet coś jest, na pewno nic ważnego. Na wszelki wypadek weź kluczyk. 20 Nastawiła radio i znikła w łazience. Akurat leciało „Step by p" Whitney Houston. Nucąc do wtóru, Duszka szperała w mami- ncj torebce. ( O ty się tak grzebiesz? - doleciało z łazienki. Nie mogę znaleźć. Sprawdź pod podszewką. Zrobiła się dziurka i on się tam lubi w-ilizgiwać. Jest? Mył. Kudio zaśpiewało głosem Edyty Geppert. „Kocham cię, życie..." - podjęła Duszka wybiegając z domu. Rozdział drugi li/ekręciła kluczyk. i ist wypadł ze skrzynki. Złapała go w locie. Koperta tak wypchana, że zdaje się wprost pękać. I coś tam we- wni|tr/. szeleści. Zalepiono ją niezwykle starannie. Na papierze widać smużki zaschniętego kleju. Dla pewności okrągła pieczęć, wycięta z presto-pliistu i przyozdobiona roześmianą buźką, strzeże tajemnicy kore- ¦ pnmlencji. I licz tego koperta wyglądała dziwacznie. ( hyginalnie. I o znaczy wspaniale. I ańcząna niej roje ludzików. Jeden wspina się na znaczek, drugi ¦ pul niego wyłazi, fruwają ponad adresem, dostawiają duże „K" do K .iiowic. Adres się zgadza. Kodu zabrakło, ale poczta i tak sobie poradziła. Jednakże... 21 Błaź^i •> Nikt <> «a Artysta E( Przy znali si na Wszystkie strony Duszka nadal nic nie poj-j Vlsku tutaj nie mieszka. ';zy „Sz.P." napisano: „Artysta". g ' bud Ani szkoła. :iiii yg pOpuiarny! Podziwiany! Niepospolity! izie żyli z pokolenia w pokolenie i dlatego! J z widzenia i ze słyszenia. Tymczasem takie I ¦]o się Duszce o uszy. . . . vizorek również nie nauczały o Deryngu. Artysta to przecleż j j s Trudno go przeoczyć! Potr^snęła głową Amoże to jakiś g^pj^ przvpomiiiała sob;P . , , przeje który cha' "ledawny W**- z które8° zwiała> i ten | rzuc^widownię na kof Z eStrady Poświadczony, że jako artysta! rzuci w* v Kolana. A co on najlepszego zrobił w życiu? Pewnie się upił. ^ J 2aczął spadać niczym słupek rtęci na mrozie. Duszki t?Phi Jeszcze jeden zachwy sob óż bał, Czy jednak do cy^ Roześmiane ludzi^,- • ...... , KO ... Niemal łaziły iei po palcach. To było takie... osob;^ o a 1 ; , . . °'ste. Spod serca. Z pewnością za na S2Umicta fanka nie zcjobyłaby się na coś w tym stylu- Dusz a ponownie odwróciła kopertę, aby sprawdzić adres zwrotny. Jednakże nadaWca albo rozt { zapomniał aibo też nwai^ł podobne inf . J / / r tez uwr/.ożywała Zmorą i której wszyscy starali się unikać jak morowej /.irazy. Mąż jej, cichy człeczyna, wymykał się o świcie i wracał po/ną nocą. Syn i córka odkąd podrośli, ubijali lewe interesy i cha-il/ali swoimi drogami. Zmora nudziła się. Załatwiła sobie rentę. Wieczorami dorabiała jako podręczna w prywatnym gabinecie dentystycznym, zaś przez cały boży dzień szpiegowała sąsiadów i roznosiła wyssane z palca plotki. *?; s" I teraz świdrowała wzrokiem Duszkę. Oczka jej latały. Już co^ zauważyła i po swojemu kombinowała, jak z ofiary wyciągnąć informacje. - Ten list cię nastraszył? Od kogo to? - Nie wiem - odparła Duszka zgodnie z prawdą, usiłując wcisnąć do tylnej kieszeni dżinsów oporną kopertę. - Aha - Zmora nie dawała za wygraną. - Może do twojej mamy? Ktoś się zlitował i da jej zarobić parę groszy? - Może. Kluczyk wypadł jej z palców, schyliła się, aby go podnieść; drżącymi palcami usiłowała zamknąć skrzynkę. - A ja ci mówię, że nic z tego nie będzie - tryumfalnie obwieściła sąsiadka. - Teraz na dyplomy nie patrzą. Trzeba się było nie zwalniać. Po co jej tyle dzieci? Trudno, jak już są, to są, ale nie wiadomo, czy się będą chować. Przedszkola teraz to wylęgarnia chorób. Ty też mizerna, aż niemiło patrzeć. Chuda jak tasiemka. Nie to co moja. W matkę się wdałaś. Nie będzie z ciebie pociechy. Najlepiej gdybyś po szkole pojechała do Niemiec. Dobrze ci radzę. Twoi rodzice niby wykształceni, a niczego się nie dorobili. Jak wyjedziesz, może sobie kogoś przygruchasz. No, niby ci jeszcze czas, ale trzeba pomyśleć o przyszłości. Nie powinnaś mieć wielkich nadziei, bo już pewnie nie wyładniejesz, ale stare panny też potrzebne, rodzinie pomożesz... - Przepraszam, właśnie biegnę po bliźnięta i trochę się spieszę -wyjąkała Duszka. Przytłamszona proroctwami wypadła na ulicę, starając się jak najszybciej wymazać Zmorę z pamięci. Ulicą w obie strony sunęli ludzie poroz-bierani do koszul i bluzek. Mury nagrzały się i buchało od nich jak z pieca. Na skwerze w cieniu drzew grupka dzieci w pasiastych trykotach otaczała sprzedawcę waty cukrowej. Ciągnął stamtąd mdły, słodkawy zapa-szek. Podzwaniał tramwaj, skręcający ze zgrzytem w dole ulicy. Koperta uwierała Duszkę, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Może na poczcie poradzą, jak znaleźć adresata? Duszka skręciła w Jagiellońską. Bliźnięta jeszcze chwilkę mogą poczekać. 24 Nieco skrępowana nie pokazała urzędniczce koperty. Tleniona piękność z okienka nie miała najmniejszych wątpliwości. laki list się otwiera i czyta. Czasami w środku jest adres. A je- ,-i-li nie, to się kasuje. I )uszka odskoczyła jak oparzona. Skasować taki list? O nie! Lepiej ,.morzyć. Gdy odnajdzie Derynga, może artysta wybaczy, rozumieli. że kierowała nią konieczność, nie zaś ordynarne wścibstwo. Znalazła ustronny kącik za rządkiem automatów. Odwróciła się l.lccami do reszty świata, odlepiła pieczęć z prestoplastu, podważyła l.r/.cg koperty i wyjęła ze środka plik kartek gęsto zapisanych starannym, drobnym pismem. I tutaj na marginesach pojawiały się sympatyczne osóbki. Niektóre miały buzie w podkówkę, inne spo- |tl(|daly zuchwale. Pomiędzy kartkami znajdowała się zasuszona kępka macierzanki. To ona szeleściła i pachniała. Duszka ostrożnie wsunęła roślinki do koperty. Rozprostowała kartki i po paru zdaniach zapomniała o świecie. I ,ist zaczynał się dramatycznie: Kochany Błażejku, musimy uciekać, inaczej Hanna nas zamor- duje! Mamusia o niczym nie wie, bo rano pojechała na kurs. Wróci iltipicrojutro wieczorem. A my jesteśmy uwięzione! Karolina starała się nas uwolnić. Obeszła cały dom dokoła, lecz us/ystko pozamykane, nie ma kluczy. Mogłaby wybić okno, ale się boi, że wtedy Hanna ją również zacznie ścigać. Straszna kobieta! 25 Ustaliłyśmy, że gdy się stąd wydostaniemy, pojedziemy do cie l'ic. Na gapę, oczywiście. Zajmie nam to pewnie trochę czasu, al możesz się nas spodziewać w każdej chwili. Karolina obiecała, ż< /a własne pieniądze kupi znaczki i wyśle ekspres. Chyba zdążymy się uratować, zanim Hanna pojawi się na hory zoncie. Na razie odjechała w nieznanym kierunku. Przedtem zamknęła nas na klucz w naszym pokoju. I zatrzasnęł; drzwi wejściowe. A jeszcze przedtem wpadła w szał! Wytłukła wszystko, co miała pod ręką! Pamiętasz ten wysoki wazon w holu? Niedawno mamusia ułożyła w nim prześliczny bukiet z dzikich traw i gałązek. Pan Erdman. który dziś rano wstąpił po mamusię, był zachwycony. Obiecałyśmy, że nazbieramy roślin, ususzymy, i że dostanie jeszcze piękniejszą kompozycję. U siebie też mamy koszyczek z ziołami. Posyłamy ci jedną gałązkę na dowód, że stale o tobie myślimy. Błażejku, Hanna złapała wazon razem z bukietem i wycelowała nim prosto w Misie. Na szczęście Miśka zdążyła kucnąć, fajans przeleciał nad nią, grzmotnął o ścianę i rozleciał się w drobny mak. Misi nic się nie stało, a Hanna trochę jakby ochłonęła. Wymachując rękoma jak wiatrak, zapędziła nas na górę i uwięziła. A potem miotała się po całym domu. Siedziałyśmy jak trusie. Tak trzaskała drzwiami, że wszystko się trzęsło. I wrzeszczała schrypniętym, skrzeczącym głosem, że z nami skończy! Albo ze sobą! Trudno ustalić, chociaż obie na zmianę podsłuchiwałyśmy przez dziurkę od klucza. Bałam się, że ona zaraz wpadnie i znowu wyrżnie w nas jakimś naczyniem. Na wszelki wypadek schowałyśmy do szafy nasze skarby. I zastawiłyśmy drzwi krzesłem. Sądząc z dobiegających z parteru odgłosów, niewiele rzeczy ocalało. 26 Brzękom i trzaskom towarzyszył od czasu do czasu męski głos. Widocznie kierowca starał się uspokoić tę szalejącą diablicc. Wreszcie udało mu się ją wyprowadzić i wpakować do samochodu. /. naszych okien widać tylko skrawek podjazdu, więc wychylone prawie do połowy, obserwowałyśmy brudną i rozkudłaną Hannę, u wiesz, że zawsze chodzi wymuskana i szalenie dba o swój wygląd. Ale przecież nikt jej nie kazał wycierać kątów. Chwilowo mamy spokój i obmyślamy ucieczkę. We wszystkich filmach kostiumowych, jakie oglądałyśmy, wiało siv przez okno. W dół po sznurze albo w górę na jakiś ozdobny H/.yms i dach. Nie przestrasz się, ale wypróbowałyśmy obydwa sposoby. Nadal /.yjemy i to już jest duży sukces, bo mogło być różnie. Nigdy więcej nie uwierzę w takie bajeczki, że wystarczy parę prześcieradeł i już opuszczasz beztrosko zamek na skale. Nie masz pojęcia, Błażejku, ile materiału pożerają supły! Przynajmniej polowe! Przypuszczam, że filmowe bohaterki przechowywały w sypialniach taki zapas pościeli, żeby im wystarczyło na linę ratunkową w razie potrzeby. Niech zjem własny Jasiek, jeżeli było inaczej! Obie z Miską wykorzystałyśmy nasze poszwy, powłoczki, prześcieradła i ręczniki, ale i tak zabrakło. Postanowiłam jednak zaryzykować. Przekonałam Miskę, że jestem od niej znacznie dłuższa w rękach i nogach. Tylko dlatego mi ustąpiła. Należało się do czegoś z tej strony przymocować. Dosunęłyśmy Mól, owinęłam go w poprzek tą liną i zawiązałam supeł. Miśka położyła się na wierzchu, aby dodatkowo obciążyć urządzenie. I tak mv obawiałam, że wszystko do kupy fiknie za mną przez okno. Miaszne, jeżeli człowiek musi osobiście gromadzić doświadczenia. lin ic wzory z ekranu to lipa. Przypomnij sobie widok z naszego pokoju. Od frontu wygląda to na pierwsze piętro, ale tu nad urwiskiem śmiało możesz uznać, że / piwnicą, podmurówką i parterem będzie trzy razy tyle. 27 W wąwozie plątanina chaszczy: przeważnie potwornie kolczastycl i rozczapierzonych. Dosyć przykro byłoby na nie spaść. Wiesz, jal kocham ten parów. Szczególnie piękny jest o wschodzie słońca. Kie dy jednak przewiesiłam się przez okno i zobaczyłam, jak daleko dc ziemi, przestałam się zachwycać i obleciał mnie dziki strach. W tym momencie również stół zachybotał, jakby przestępowa z nogi na nogę, szykując się do dalekiego skoku. Miśka wrzasnęła że go nie utrzyma. Czym prędzej wdrapałam się z powrotem. Po drodze rozwaliłam kolano o gwóźdź sterczący w ścianie. Nie pojmuję, kto, kiedy i po co go tam umieścił. Miśka uznała, że kolej na nią i teraz mi pokaże sztuczkę. Wykombinowała, że postawi na stole krzesło, wejdzie na nie, wychyli się, złapie rynnę i po niej wdrapie się na dach. Zbudowałyśmy tę piramidę i, na wszelki wypadek, wolnym końcem prześcieradeł obwiązałam Miskę w pasie. Wydziwiała, że jej to zawadza i krępuje ruchy, ale uległa. Z krzesła rzeczywiście miała niedaleko. Okap znajduje się tuż nad oknem, a rynna wyglądała nadzwyczaj solidnie. Guzik prawda! Trzymałam oburącz ten głupi stół i błagałam Miskę, żeby uważała, chociaż widziałam, że doskonale sobie radzi. Balansując na krześle, złapała rynnę, odbiła się, machnęła nogą, zaczepiła tenisówka 0 krawędź... Już prawie była na dachu, już miałam wiwatować, gdy nagle rozległ się złowieszczy trzask, puściły haki mocujące rynnę, która oberwała się wraz z naszą siostrą. Obie przefrunęły w powietrzu 1 huknęły o ścianę tak mocno, że dom zadygotał w posadach. Zamarłam. Nadal obejmowałam stół, ale bałam się wyjrzeć. Zawołałam chrypliwie, bo mi dziwnie wyschło w gardle: * -Miśka?! Żyjesz?! Prześcieradła były mocno naprężone, wiedziałam więc, że wciąż wisi. Z dołu dobiegały wściekłe pomruki. 28 Zebrałam się na odwagę, wyjrzałam i... Była tam. Zwisała zgięta wpół na pętli z prześcieradła. Porykując /i.- złości, kurczowo ściskała kawał rynny w objęciach. Prawdziwa blondynka! Oznajmiłam jej to bardzo uprzejmie. Warknęła w odpowiedzi, .ile wreszcie puściła rynnę, która obijając się o gałęzie, poleciała w nU\b parowu i z brzękiem gruchnęła o głazy. Wyobraź sobie, Błażejku, że to mogła być każda z nas! Nie miałam czasu do namysłu, bo Misia zaczęła się tam skręcać i komenderować: Nie gap się! Nie wygłupiaj! Ciągnij! I atwo powiedzieć! Nasza siostra nie jest duża, ale za to nabita w sobie jak rzepa. Chyba nawet ty byś jej nie wywindował. Pora-il/.ilam, żeby się trochę sama wspięła. Opierając się nogami o ścianę, wgramoliła się na tyle wysoko, że ostatecznie resztkami sił vs taszczyłam ją do środka. Bardzo się potłukłaś? - spytałam ze współczuciem. Skrzywiła się jak po occie. Ani trochę. Rynna walnęła o ścianę, nie ja. Nic mi nie jest. Klapnęła na tapczan na znak, że chwilowo ma dość wyczynów i popatrzyła na mnie wyczekująco: Co teraz? /.ebym to ja wiedziała! Sytuacja mnie przerosła i sumienie gryzł" I Jo ten kataklizm na dole to głównie moja wina. Wczoraj był piątek, więc Hanna swoim zwyczajem wyjechała, il'\ błysnąć w wielkim świecie. Zapowiedziała, że zanocuje u zna-i 111 \ cli. Kiedy wybyła, wszystkie trzy odetchnęłyśmy. Mów, co chcesz, Błażejku, ale ta osoba nie da się polubić. Mam vM,i/cnie, że obserwuje nas jak wąż królika, którego ma ochotę po-/iu Ona coś knuje. I )opóki byłeś z nami, dostarczałeś jej rozrywki. Pękała z dumy, r sic na tobie poznała, że ci patronuje, wprowadza w świat, mości lioc.e do kariery. Może potrzebna ci taka lokomotywa, ale dlaczego 29 my się mamy męczyć? Po twoim wyjeździe przeegzaminowała na kolejno i stwierdziła, że jesteśmy absolutne beztalencia. Bardzo się ucieszyłyśmy. Obie z Miską wolimy używać życia Mannie jednak to nie wystarcza. Wyzywa nas od różnych gatunków drobiu i pomiata na każdym kroku, zarzucając brak ambicji. A przy okazji dostaje się mamusi. Błagałam ją, żebyśmy się stąd wyprowadziły, ale wiesz, jąkaj esi nasza mamusia. Każdemu chciałaby nieba przychylić, więc i tej okropnej Hannie też. Uroiła sobie, że jesteśmy jej potrzebne. Do czego, pytam się? Hanna w krytycznej chwili spadła jak z obłoków i pomogła nam, zorganizowała nowe życie - nie zaprzeczam. Uważam jednak, że wcale nie myślała o nas, tylko o sobie. Taki miała kaprys. Inni ludzie przez długie lata tworzą rodzinę, a ona zagarnęła gotową w okamgnieniu. Nic o nas nie wiedziała i nadal nie wie. Czepia się, dogaduje. Ostatnio napadła na mamusię, że „głupio się gospodarzy", nie szanuje pieniędzy, wobec czego powinna oddawać swoją pensję. Masz pojęcie? A wszystko dlatego, że mama kupiła mi nareszcie wymarzonego Władcą pierścieni. Trzy tomy! Byłam taka szczęśliwa! Musiałam to mieć wypisane na twarzy, bo ledwo weszłyśmy do domu, Hannę poderwało z fotela. Capnęła książki, obejrzała i rzuciła z pogardą: „Kolejne bajdy? Chyba jest na to za stara! Kupiłabyś jej lepiej kalosze, bo jesienią utonie w błocie. Książki ma w bibliotece. I tak nawiozłyście tyle, że nie wiem, gdzie się pomieszczą? Na twoim miejscu dobierałabym Oli inne lektury. Robi się zmanierowana, krnąbrna; jej sposób bycia pozostawia wiele do życzenia. A wyszukane słownictwo jest po prostu śmieszne. Nie da sobie rady w życiu, jeżeli wychowasz ją na fantastkę". I tak dalej... Rozpłakałam się wtedy, porwałam Tolkiena i uciekłam na górę. Mamusia później przyszła do mnie, pocieszała i tłumaczyła, że Hanna, chociaż sławna, jest szalenie jednostronna, i że powinnam jej wybaczyć, że to dla nas wielkie wyzwanie, aby tej kobiecie ofiarować uczucie, jakiego życie jej poskąpiło. 30 Uważam, że to przesada. Nikt nie powinien mieć wszystkiego. l.uiiia jest tak obłędnie bogata, że po prostu siedzi na pieniądzach, a .mi wymawia każdy grosz. Nigdy się nie zdobędę na okazanie serca i próżnej i wyrachowanej osobie. Zresztą ona wcale nie potrzebuje u-i/cj przyjaźni. Jest bezwzględna i okrutna. I zimna jak solony śledź. Dzisiaj jest wolna sobota. Nie poszłyśmy do szkoły, a mamusia .picszyła się, żeby zdążyć na autobus. Zostawiła nam obiad w piecyku. Kazała się nie oddalać i czekać lin Hannę. Spytała mimochodem, jakie mamy plany. - Umówiłyśmy się z Karoliną. Chcemy wynieść koc do ogrodu, na tę łączkę przy świerkach i urządzić sobie piknik - odparłam. - Bardzo dobrze - powiedziała mamusia. - Zanim wyjdziecie na |dwór, mogłybyście trochę posprzątać. Pewnie chciała, żebyśmy uporządkowały nasz pokój, ale mnie podkusiło jakieś licho. Wyobraziłam sobie, że nadarzyła się wspaniała okazja. Zaimponujemy Hannie, okazując troskę o cały dom i nagromadzone w nim skarby! Długo trwało, zanim przekonałam Miskę. Stwierdziła, że ją dołuję. Zwyczajnie, migała się. - Udowodnimy Hannie, że jesteśmy pożyteczne - zachęcałam lego leniwca. - Mnie to nie rajcuje - oświadczyła i już była za drzwiami. Zła-pulam ją za szelki ogrodniczek i potrząsnęłam. - Na mamusi też ci nie zależy? Wróci z kursu i Hanna zaraz zagoni ją do roboty. Miśka dla mamy zrobi wszystko, a nawet jeszcze więcej. Zgo-il/iła się odkurzyć na dole. Ja miałam wyszorować schody i podłogi u;i piętrze. W tym celu wtaszczyłam na górę kubeł z gorącą wodą, .lo której wlałam butelkę szamponu, bo nigdzie nie mogłam znaleźć I troszku. Żałowałam, że większość naszych rzeczy pozostała w pakach /walonych w szopie. Hanna twierdzi, że urządziła dom dla siebie. Stale nam daje odczuć, że jesteśmy pod obcym dachem. 31 I źle na tym wyszła. Może nie doszłoby do katastrofy, gdybyś, miały własny odkurzacz. Tutaj znajduje się jakiś muzealny obie Mamusia sobie z nim radzi, bo nie ma wyjścia. Najwyraźniej w * mach odbierania długu wdzięczności Hanna zrobiła z niej popych d!o do czarnej roboty. Miśka okropnie wydziwiała nad tym odkurzaczem, ale ją zbe tałam, że nie jest małym dzieckiem, więc niech nie pęka. Nie znOu kiedy się jej wypomina wiek. Oświadczyła nam kiedyś, że je wczesnym podlotkiem i żąda odpowiedniego traktowania. Przyp mniałam jej te słowa. Wiedziałam, że zaskoczy, więc beztrosko p szłam na górę. Miałam rację. Wkrótce ten relikt zawył jak odrzutowiec. Zna że Miśka działa. Uważałam, że się nie przemęczy. Parter przypominał pokój królewskie. Wkrótce po twoim wyjeździe przewieziono wyposaż^ nie z poznańskiego apartamentu Hanny. Wozy meblowe nie mi. ściły się na górskiej drodze. Zatrzymały się obok Leśnego Zamki i tam na parkingu przepakowano te skarby na furgonetki. Hann, dyrygowała, ale niczego nawet palcem nie tknęła. Za to goniła ma] musie i nas. Ostatecznie udało się bezpiecznie wszystko dostarczyć Nie uwierzyłbyś własnym oczom: cała ekipa nosiła, dźwigała, usta wiała. Chociaż dom jest okrutnie zniszczony, parter wygląd olśniewająco. To znaczy wyglądał... Miśka z warkotem przemieszczała się z pokoju do pokoju, a j na chwileczkę zajrzałam do mojego Hobbita. Wiesz jednak, że pr książce zapominam o reszcie świata. Wciągnęło mnie, przyznaję. Gdy usłyszałam głuchy hurkot, jakby coś ciężkiego obrywało siej i osuwało w przepaść, nie byłam pewna, czy czasami nie dzieje siej to w krainie Frodo. Wrzask Misi przekonał mnie, że jednak w świecie rzeczywistym. Odłożyłam Tolkiena i pognałam ratować siostrę. 32 Hla/cjku, nawet w najkoszmarniejszych snach nie spotkałam )•> podobnego! ad schodami pełzła bura chmura, gęstniejąc z sekundy na se- V. Wpadłam w nią, zakrztusiłam się i zamachałam rękoma, że- I rozgonić. Całkiem zapomniałam, że gdzieś tam postawiłam Iro. Potrąciłam je, a ono chlustając wodą, stoczyło się prosto na t/.cszczaną Miskę. rawie nie widziałyśmy się przez ten tuman. aniiTt zdążyłam krzyknąć, dosięgnął ją strumień wody. Z wra-aż przysiadła, kubeł po niej przekoziołkował, potoczył się |uż korytarza i zatrzymał dopiero na wycieraczce. liska zawsze była pyskata, ale gdybyś usłyszał, co miała do pędzenia, gdy tylko wypluła wodę... Uszy by ci zwiędły! Swoją zainteresowało mnie, skąd ona zna takie słowa. Nawet ja, fiaż połykam książki, z czymś podobnym się nie zetknęłam, sama je wymyśla na poczekaniu? W każdym razie brzmiały Jenie ekstrawagancko. Zjechałam po poręczy przepełniona samarytańskimi uczuciami. Sadzisz, że ten prosiak to docenił?! I upała i skakała na pół metra wysoko. Plując wodą, klęła jak szewc. I )arła się, że ją szampon szczypie w oczy. By la czarna i mokra od stóp do głów. A na podłodze rozlewała się brudna kałuża i nie wiedziałam, czy n.iipierw łapać za ścierkę, czy za Miskę. Wciąż nadlatywały nowe kłęby sadzy, która pokrywała wszystko >1. 'koła coraz grubszą warstwą. Święty by się zdenerwował! /a naszymi plecami, w wychuchanym przez mamusię salonie, ii u/mordowanie i dziarsko ryczał odkurzacz. To właśnie stamtąd napływały czarne chmury. Zasłaniając sobie nos i usta, zajrzałam ostrożnie i naprawdę > ii-mno mi się zrobiło przed oczami. W przeciągu zaledwie paru ' 11 w i I salon przeobraził się w przedsionek piekieł. 33 Koicuikowe firanki, brokatowe zasłony, weneckie lustra, sec •yjiiii lampę, stół i fortepian, kremowy dywan i kryte aksamite folck, a nawet trzy zezowate portrety Witkacego - wszystko sp wijiiła sadza. Pr/.cd stylowym kominkiem tkwił odkurzacz. Rurę miał wkręć iii) z odwrotnej strony... Nie wchłaniał, tylko rozdmuchiwa A chuch miał potężny... W głębi paleniska tkwiła potworna, skotłowana, gąbczasta masa Nie wiem, skąd się tam wzięła? Przecież nigdy się w komink nie paliło. Uważaliśmy, że służy wyłącznie do ozdoby. Wyrwałam wtyczkę z gniazdka. Odkurzacz umilkł i Misia też. A potem nagle znikła. Rozumiesz? Wywołała takie spustoszenie i po prostu poszła sobie Tego już było za wiele. Ruszyłam za nią. Zahaczyłam nog o sznur odkurzacza i runęłam jak długa. Pozbierałam się czym prę dzej. Nie miałam chwili do stracenia. Miśka zostawiła szeroko1 otwarte drzwi wejściowe, zrobił się przeciąg i sadza, zamiast opa-dać, wzbiła się w górę. Wyskoczyłam na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi i głęboko wciągnęłam powietrze. Miśka schowała się. Nigdzie jej nie było widać. Za to ścieżką od strony lasu nadbiegała w podskokach Karolina, a dokoła niej pląsał roześmiany Bingo, entuzjastycznie wymachując; ogonem. Obejrzała mnie z zainteresowaniem. - O! - powiedziała inteligentnie. : Nie dodała ani słowa. Chciałabym, aby Miśka dorównywała taktem swojej przyjaciółce, ale wiem, że to marzenie ściętej głowy. Bingo nadstawił uszu, szczeknął, skoczył za węgieł i po paru minutach z jakiejś dziury wywlókł winowajczynię, która się daremnie przed nim opędzała. Uważał, że to zabawa, a może zachwycił go jej zapach, bo na kilometr zalatywała zmokłą kurą. 34 ka spojrzała spode łba, wycelowała we mnie brudny paluch /ycielsko zawołała: ipedziłaś mnie do odkurzacza, a sama poszłaś czytać książkę! u; nie robi! Inrolina, ciężko doświadczona przez starsze rodzeństwo, na-niast zaczęła się solidaryzować. Spojrzała na mnie z jawnym Rdzeniem i rzekła ponuro: • Oni tak zawsze. Wykorzystują i nawalają. Dałaś się wrobić jak a. łysiałam, że padnę. Możecie mnie udusić, ale najpierw coś z tym zróbmy. Przecież strofa! nitrzyły na siebie i pokiwały głowami. Karolina nie chciała ł nolić, więc tylko zajrzała przez szparę w drzwiach; potem je /.i i iela ostrożnie. ( ) kurczę! - szepnęła. < /y mi się zdawało, czy Miśka rzeczywiście spuchła z dumy, że ii Miała takiego wyczynu? Strasznie lubi imponować. Kiedy dowie lym reszta klasy, Miśka zostanie gwiazdą sezonu. Chciało mi -.ć! V\ lej samej chwili usłyszałam warkot samochodu i nogi się "tficly pode mną. //.a zakrętu wytoczył się czarny merc. Na widok naszej trójki kierowca dodał gazu, a potem zahamował raptownie i nie wyjmując ^ luc/.yków, wyskoczył z wozu. Za nim tarabaniła się Hanna. Co to, pożar? /anim zdążyłam zebrać myśli i cośkolwiek wydukać, na wyścigi l>'ii'.tiali do domu. 1 o ja się zmywam - oświadczyła Karolina. (Iwizdnęła na Bingo i zaraz ich wymiotło. Nie dam głowy, czy n u przycupnęli w krzakach, żeby podglądać przebieg wydarzeń. ( liyba mi rozum odebrało, bo zamiast polecieć za nimi, powlo-' Lun się za Hanną. 35 I Trzeba Misce oddać sprawiedliwość. Nie rzuciła mnie na paj stwę. Pewnie była ciekawa. Wsunęłyśmy się do środka na palcach. Panowała tam głucha cij sza. Wrażenie było tak piorunujące, że Hanna oniemiała. Kierowej też się zdziwił. Podniosłam sznur, żeby Hanna nie wpadła w pułapkę. To ją ocuciło. I wtedy się zaczęło... Resztę znasz. Taksówkarz, który toczył osłupiałym wzrokiem, nic zgoła ni pojmując, wyratował nas ze szponów tej furiatki. Mam nadzieję, że wywiózł ją dostatecznie daleko. Szkoda, że nie ma w okolicy pusty ni ani leśnych ostępów. Muszę kończyć, bo Karolina gwiżdże pod oknem. Zaraz jej rzucę ten list. Miśka odmówiła pisania. Jak twierdzi, woli inne środki wy razu i nie uznaje gadulstwa. Ale chcę cię uprzedzić, żebyś był przy gotowany na nasz przyjazd. Przed podróżą musimy się jakoś doprowadzić do porządku. Pc prostu boję się spojrzeć w lustro. Przecież nawet nie zdążyłyśmy się umyć. Hanna cisnęła nas tu jak dwa tobołki. Miśka przebrała się w stary dres, ale we włosach nadal ma tonę sadzy. Ja pewnie wyglądam jeszcze gorzej. Domyjemy się u Karoliny. Najpierw jednak ona sprowadzi jednego chłopca, którego wujek jest świetnym włamywaczem. Więc może go też poduczył? Ciesz się Błażejku; wkrótce nas zobaczysz. Oleńka i Misia Rozdział trzeci i poczcie oddalonej o dziesiątki kilometrów od miejsca opisy-I przez Oleńkę katastrofy, zegar donośnie wybił trzecią. 1 is/ka podskoczyła. - No, to klops! Leżę i kwiczę! - Zawsze 'ila szybko, ale teraz gnała, jakby ją kto gonił. Okropnie nawa-Wicdziała, że mama się tam denerwuje, a brzdące demolują Is/.kole. iorąc ostrym kłusem kolejny zakręt, ujrzała, że ktoś inny ura- I sytuację. lo naprzeciwko potężny brodacz w dżinsach i rozchełstanej \cj koszuli wiódł za ręce rozbrykaną parkę. Na widok najstar- ;>ociechy puścił maluchy i szeroko otworzył ramiona. uszka przyspieszyła, wpadła w objęcia taty i czas na ułamek nidy zawahał się, i przystanął. i-rnat puścił córkę i poklepał ją lekko po policzku. Brzdące /yly siostrę. Tomcio zaczął się na nią wspinać jak małpka, i się zainteresowała wypchana kieszeń. Sprytne paluszki już się /ukradły z nadzieją, że zdobycz okaże się warta grzechu. I lus/.ka przykucnęła przed bliźniętami. Przepraszam, że się spóźniłam - powiedziała ze skruchą. I omcio nie przepuścił okazji. Zaraz władował się jej na plecy, /a to mnie weźmies na barana. la też chcę! - Basia pchała się z drugiej strony. I his/ka ugięła się pod ich ciężarem, ale tatuś zdjął dzieciaki jak n,-la. Widzę pana z balonikami! - powiedział chytrze. - Kto pierw- ilobicgnie, może sobie wybrać. .a końcu szerokiej alei, na długim kiju unosiły się różnokoloro-lialony. Pierwszy dostrzegł je Tomcio i rzucił się naprzód z do-11\ ni piskiem. Za nim pognała Basiunia. Tatuś mrugnął porozu-wawczo. Zyskali chwilę dla siebie. 37 - Mama się niepokoiła. Ledwie wróciłem i zdążyłem cc chapnąć, już mnie wygnała, żebym was szukał. Co ci się przytraf fiło? Opowiedziała o zabłąkanym liście. Słuchał ubawiony. - Narwane dziewczynki. Biedny ten ich brat, kiedy mu się zwal| na głowę. - Poczekaj! Skoro pomyliły adres, przyjadą do nas. - Chciałabyś! Zastaniemy je na słomiance i przytulimy do serca1] - Czemu nie? Masz coś przeciw? - A czyja rządzę w domu? Spytaj mamę. - Ona zajmie się nie tylko nimi, ale i tą Hanną. Policzy się z nią. - Chciałbym być przy tym - Bernat parsknął śmiechem. - A j nak trudno się dziwić, że kobiecie nerwy puściły na widok spusto szenia. - Przerażasz mnie! Bronisz takiej jędzy? Rzuciłbyś w dzieckc wazonem? - Duszka udawała zgorszenie. - Gdyby to był ładny wazon, pewnie bym się zastanowił - odparł, z trudem zachowując powagę. Oboje parsknęli śmiechem. Dotarli do bliźniąt, które wykłócały się o czerwony balon w kropy.j - Ja byłem pierwsy - piskliwie dowodził Tomcio. - Aleja go sobie wybrałam - upierała się Basiunia. - Dziewczynkom się ustępuje, synu. Trudno pojąć, ale już tal jest. Za to wyciągnij sobie balon z samego wierzchołka, zgoda? Tomcio napuszył się zadowolony. Koniecznie chciał się upodobnić do taty, nawet za cenę niepojętych względów dla bab. Z głębokim namysłem podejmował decyzję, aż wreszcie wskazał nosatego cudaka o barwie jadowitej zieleni. Basia oburącz trzymała upragniony czerwony balonik. Tomcio] zamachał jej przed nosem swoją zdobyczą. - A co dla ciebie? - zapytał Bernat, zwracając się do swej pier-j worodnej. - Poczekam i zobaczę, co mi przywiozłeś. 38 Zgadnij. Muszlę? Nie trafiłaś. Strzelaj dalej. Ani mi się śni. Lubię niespodzianki. I )la nas też masz prezenty? - zakrzyczały bliźnięta. ¦ W domu się okaże. luz. się nie napierały o różności, nie ciągnęły do wystaw. Masze- ily zalaną popołudniowym słońcem ulicą, wymachując baloniki i zaczepiając napotykane pieski. Zatupały na schodach i wła-rały się do środka z piskiem, który spotężniał, skoro wyszło na /c prezenty pochowano i trzeba ich poszukać. Pr/cwróciły cały dom do góry nogami. Wreszcie Tomcio rozwi-gruby ręcznik porzucony niedbale na pralce i obwieścił w upo- .1: Klocki „kolego"! Moje! - zastrzegł natychmiast, iasiunia uderzyła w płacz. Wówczas mama dyskretnie wskazała Syk z jabłkami. Dziewczynka wytrząsnęła owoce. Znalazła ukła- i zaczęła drażnić się z bratem: A ja mam puzzla! I nie dam! EHcrnat pogodził zwaśnione strony. Rozłożył się na dywanie Molowym, po lewicy umieszczając Tomcia z kompletem lego, prawicy Basiunię z łamigłówką. Wkrótce zapanowała idealna nionia i wspólnie budowali zamek Rycerza Nietoperza, chicho-|c i strasząc się nawzajem. Muszę czekać w kolejce - nadąsała się Duszka. A ja to nie? - westchnęła mama, komicznie przewracając rvina. Korzystając z okazji, Duszka wyciągnęła list Oleńki i pokazała inne. Wątpię, żeby przyjechały do Katowic - Bernatowa skończyła y\i\ć i potrząsnęła głową. - Ta sprawa znajdzie rozwiązanie na |iejscu. Nie martw się. Brat powinien im pomóc, a nie wiadomo, gdzie go szukać. 39 I - Pewnie sam jest na dorobku i niewiele mógłby zdziałać. Wł; ściwie trudno zgadnąć, czym on się zajmuje. - Nazwisko nic ci nie mówi? - Absolutnie. Ale być może nie jestem na bieżąco. Nie śledz^ wszystkich wydarzeń kulturalnych, a teraz tyle się dzieje. Prawdzi wy wysyp talentów. Ten Błażej Deryng jest jeszcze młody, prawda] Skoro ma takie smarkate siostry. - Mamo! - Prawda, zapomniałam, że teraz modne są stare malutkie. Baśki już się wprawia. Będę ją musiała rewidować. Wykradła mi puder wyniosła w plecaczku i dzisiaj rano, zanim zdążyłam rozebra< Tomka, obsypała od stóp do głów sześć swoich koleżanel i pluszowego kangura na dodatek. Pomagałam go otrzepywać. Ni< poznałabyś własnej matki po tej operacji! - A kto trzepał dziewczynki? - Przedszkolanki miały pełne ręce roboty. Święte kobiety. Baśkq do nich uciekła i obroniły ją przede mną! Wyobrażasz sobie? - To znaczy, że ścigałaś biedne maleństwo? - A jak? - oczy się mamie śmiały. - Czas skończyć z bezstres* wym wychowaniem. - Uff, dobrze, że ja mam ten etap za sobą. . - Nie ciesz się, moja stara. Jak popadnie, to i na ciebie wypad nie. Telefon dzwoni. Odbierz. Niech ja się uporam z tą sałatką. Po sekundzie Duszka wróciła. - Wujek Daniel. Powiada, że musi rozmawiać z tobą osobiście. - Co go naleciało? - Wie, że tato wrócił. Obaj coś chcąnamotać. Bernatowa wróciła po minucie. - Zgadłaś. Mówi, że ojcu samochód nawalił, więc on zaprasz; całą naszą paczkę do Pogorii. Dziwne, Jurek nic mi nie wspomina) o awarii. - Nie miał kiedy. - Już ja go przepytam! J Nic /dążyła. Daniel zjawił się po kwadransie i ponaglał, żeby się Diali, bo warto złapać jeszcze trochę słońca. Resztę dnia spę-id wodą. Bliźnięta chlapały się i brodziły, mama z Duszka mieć oczy dookoła głowy. Panowie wzięli wędki, kajak ¦ się zawieruszyli na resztę popołudnia. Łupem ich padły trzy f|lic rybie podrostki. Tomcio się domagał, aby go nauczyli zarzu-ic/yk. Rzucił i sam się złapał, co go nieco ostudziło. Brzdące, awszy się, zasypiały w drodze powrotnej. Mama ulgowo po-vala wieczorne ablucje. Bernat zaniósł pociechy do łóżka. 1 i zasnęły natychmiast. Wujek Daniel się ulotnił, tłumacząc, że [trochę pomieszkać w domu. Uszka ulokowała się ojcu na kolanach i przypomniała o należ-inminku. ichlanna dziewczyna! - wzniósł oczy do sufitu. - Wszystkie ic jednakowe. Poszukaj w kurtce. Może coś znajdziesz, ¦rżany anorak towarzyszył mu w podróżach. Duszka spene-i i kieszeń na piersiach. Znalazła tam niewielki woreczek Uuikawej irchy, nieco wyświeconej. Przyniosła. • To? ¦ Zajrzyj do środka. [Rozsupłała rzemyki i wytrząsnęła na dłoń iskrzący się kamyk ilkości włoskiego orzecha. - Cudo! > Skąd masz? ¦ Co to jest? Zasypały go pytaniami. Popijał zieloną herbatę, którą zwykle mi .ubić przyrządzał, i wahał się nieco zmieszany. I u i natowa przysiadła na poręczy fotela i świdrowała męża wzrokiem. i /emu mi się tak przyglądasz? - poruszył się niespokojnie. ()glądam guziki przy twojej koszuli. O, ten na przykład będę u.iila mocniej przyszyć. Wracasz zwykle jak oberwaniec. - Za-1 i się bawić guzikiem, mało go nie ukręciła. - Daniel wspomi-odstawiłeś wóz do warsztatu. Jakiś defekt? 40 41 I I Zakrztusił się. Szybko odstawił filiżankę, unikając spojrzenia żony, - Nic wielkiego. Przegląd, normalna rzecz. - Uhm. A ten klejnot znalazłeś gdzieś na drodze? Bo na pew nie stać nas na kupowanie takich rzeczy. - Klejnot? - zdumiała się Duszka. Podrzuciła kamyk. Zamigot - Cenny? - Raczej bezcenny. Bernat zaprotestował. - Nie sądzę, żeby to był kamień jubilerski. Jego poprzedni włj ściciel należy do stowarzyszenia miłośników eksploracji. Dał mi t| na pamiątkę. - Zawierasz ciekawe znajomości. - Żebyś wiedziała. i - Tak cię pokochał, że musiał obdarować podobnym rarytasem?! - Uważasz, że nie zasługuję? - nastroszył się żartobliwie. Pogroziła mu. - Ludzie bez powodu nie obrzucają się kosztownościami. - To był przypadek. Nadjechałem, kiedy dziadek znalazł sii w opałach i... no, pomogłem mu trochę. - Aha - powiedziała ze zrozumieniem. - Zapewne również zn< lazłeś się w opałach! - Szarpnęła zbyt mocno i nieszczęsny guzi odleciał. - Ależ skąd. Siedzę tutaj i nic rai się nie stało. - Cud i łaska boska - odparowała ozięble. - A naprawdę, co si wydarzyło? Westchnął, zerknął na Duszkę, jakby szukał u niej pomocy. Je< nak ona również wpatrywała się w niego podejrzliwie. - Czemu się gapicie?- zirytował się. - Mogłem nic nie mówić. - Nie udawaj. No już, słucham - ponaglała żona. i - Bardzo długo czekaliśmy na granicy. Już było prawie ciemno! kiedy mnie przepuścili. Znam pewien skrót, więc zjechałem z główJ nej trasy. W sezonie turystycznym jest to ruchliwy szlak, ale tera^ świecił pustkami. Księżyc w pełni, las jak z bajki, droga jak stół. 42 kazałem świateł. Wgramoliłem się na przełęcz. Stamtąd mia-11 ugi, łatwy zjazd przez Góry Słonne. Po co motor grzać? Samo ' góry niosło. - Urwał i popił łyk herbaty. - Nadjechałem bez / i u, dlatego ich zaskoczyłem. Spostrzegłem, że poniżej zakrętu zatarasowały dwa samochody, a na skraju lasu coś się kotłuje, tlałem, że wypadek. Byłem już prawie na miejscu, kiedy się >.n/.ystwo kapnęło, że mają widza. W podskokach wrócili do |kgo nissana, zaparkowanego w poprzek drogi i usiłowali mnie irpstraszyć. Nie udało się, więc dali za wygraną, gaz do dechy jlfcodii! Trochę ich pogoniłem, tylko dla świętego spokoju. Zawianiem policję przez CB radio i z powrotem... - Uhm - mruknęła Bernatowa. Na szosie tkwił poobtłukiwany garbus z szeroko otwartymi Ificzkami. Poszedłem szukać kierowcy. Był zakneblowany ^wiązany do drzewa. Osznurowali go niczym baleron. Przydał nój kozik, bo supłów bym nie rozplatał. Dziadek całkiem ze-vniał, rymnął na ziemię jak długi, ale kiedy mu wyjąłem kne-*)łi wyrażał się soczyście! Wcale ducha nie stracił. Kiedy nadjechał ndiowóz, sztorcował policjantów, żeby nie marnowali czasu, tylko > łgali haraczowników. Ot i tyle. Z grubsza wszystko. - Z grubsza może i tak. A z cieńsza? - z niedowierzaniem do-¦¦rtywala się Bernatowa, przyglądając się awanturniczemu małżon-twi spod ściągniętych brwi. - Mam uwierzyć, że przepłoszyłeś Utierów? Czym? Kozikiem? A może to była grupka parobasów, i.k ających z wiejskiej zabawy i popsułeś chłopcom rozrywkę? laka złośliwa! Więc nie kituj. Dlaczego uciekli? I urgonetka jest masywniejsza od nissana — przeciągnął się le-iMc. - Nie ma o czym mówić. Jurku! Na początku trochę mnie ostrzelali - wyznał. - Patałachy. Kby zaczekali, aż wysiądę z wozu, mieliby mnie jak na talerzu. ii oni się pospieszyli. Pojawiłem się niczym duch. Nie wiedzieli, 43 kto zacz. Wygarnęli na wiwat, nawet nie celując. Porysowali blach i tyle. Nie czekałem, aż poprawią, tylko poprułem prosto na nicH Miałem prawo się pogniewać. Stuknąłem porządnie raz czy dwJ Napędziłem im strachu, więc zasuwali aż miło. No, nie bądź gąskj Widzę, że ci się broda trzęsie. No i czego? Już po sprawie. - Nie wolno ci się tak narażać. Źle się mogło skończyć... Jestd zanadto pewny siebie. - Ciebie też jestem pewien - odparł. - Postąpiłabyś identyczni^ Musiałem blefować. Przylgnęła do jego ramienia. Z drugiej strony przytuliła si| Duszka. -Tacik! I co dalej? Wzruszył ramionami bagatelizując sprawę. - Wezwaliśmy pogotowie, bo dziadek wprawdzie ział gnie wem, ale stanąć o własnych siłach nie mógł. Twardy facet, chc ciąż nazywa się powiewnie: Zasłonka. Twierdził, że go śledzilj Zajechali mu drogę, osaczyli, wywlekli z wozu no i... hm, tegc wywierali presję. Chyba chcieli zdobyć jakieś namiary. Dziadej szalenie uparty. Z pewnością zamiast ich oświecać, scholerowaj raczej mieliby go w plasterkach, niż dopuściłby ich do konfiden cji. Piekielny staruch. Jak on ustawiał tych z karetki! Chcieli zabierać, nie pozwolił. Wołał mnie i kazał sobie przynieść czapŁ z bagażnika. - Po co? - zdziwiła się Duszka. - Ano właśnie. Myśleliśmy, że mu zimno w głowę i nawę chciałem mu dać swoją, ale gdzie tam! Ten jego garbus to kuf złomu. W środku bałagan... szukam i nic. A dziadek z karetki dr się, gdzie jego czapka. Wreszcie wpadłem na pomysł. Obmacałer kapotę i w rękawie znalazłem podartą, karakułową uszankę. Niosę - Ta? - Dziadek pogmerał i spod podszewki wyciągnął woreczek Wcisnął mi w garść, na pamiątkę. Wzbraniałem się, ale nie mogłen przedłużać tej sceny. Zostawiłem mu swój adres i tak się rozjechali] śmy. Dosyć miałem wrażeń, na popas zatrzymałem się w najbliższ 44 c. Gospodarze bardzo mili. Pomimo spóźnionej pory nakar-i napoili. Obudziłem się dosyć późno, gnałem na łeb na szyję, . mieć podróż za sobą. Po drodze musiałem koło zmienić. Przy-i-m później na chwilę i przypomniałem sobie o prezencie. Za-ini do woreczka i aż mnie zatkało. Bałem się, żeby ktoś niepro-y nie podejrzał. Wsadziłem w kieszeń, a teraz wam oddałem, cala historia. Z ręką na sercu, już nic nie zataiłem - pilnie pa-w oczy żony. Wzięła kamyk. Obejrzała i odłożyła. Wygląda na to, czym jest. Cena życia. Cena krwi. Wolałabym, '\ś się nie narażał. Los tak chciał. Byłem potrzebny akurat w tym miejscu, Inmtej chwili. Moja miła, ty również nie wyminiesz człowieka ictl/.ie. Wolałabyś za męża pajaca? uszka spojrzała w oczy mamy i dostrzegła w nich niemą proś-rozumiała, że rodzice muszą teraz pogadać na osobności, iegnęła po kamyk. Mogę? - Tak, tak, weź go sobie - zgodzili się skwapliwie. Cmoknęła w policzek jedno i drugie - i pomknęła do siebie. Vc/. szeroko otwarte okno napływało wieczorne powietrze. Firan-poruszała się leciutko. Księżyc zakotwiczył nad platanem, prze-iując się srebrem przez gałęzie. Miasto szumiało w pobliżu, / podwórza dobiegały znajome głosy i śmiechy. 11 mościła się na parapecie jak w gnieździe. Pomyślała z nagłym upolczuciem o wystraszonych dziewczynkach w starym domu nad owem. Jeżeli przyjadą, trzeba je pocieszyć. Jak tato powiedział? lic wymija się człowieka w biedzie. Zaciągnęła firankę, odgradzając się od pokoju. Ognisty kamyk iK-ściła obok bosej stopy. Przypominał bryłkę lodu z tańczącym -cwnątrz płomyczkiem. Stary jak świat, z pewnością widywał wy-i<*t/cnia straszliwsze niż te, które spotkały tatusia i pana Zasłonkę, na ten kamyk polowali haraczownicy? A jeżeli trafią aż tutaj? 45 I'uczuła dreszcze. Wydało się jej naraz, że z głębi nocy ktoś i u.i spogląda. Obserwuje. Czeka. Usłyszała ciche stukanie. Ojciec uchylił drzwi. Sylwetka cór j.ik w teatrze cieni, rysowała się za przejrzystą zasłoną. - Ej że, księżycowy duszku, mieszkasz na drzewie i tylko u jesz, że jesteś moja? Zsunęła się z parapetu, objęła go za szyję i przytuliła. - Zmarzłaś? - Tak sobie. - Powinnaś leżeć w łóżku, miła sowo. -Nie wytrzymałabym... Zrozumiał. Zawsze odgadywał jej myśli. -Nie zamartwiaj się. Nie trzeba. - Nie martwię się - odparła sztywno i odsunęła się nieco. - N mów do mnie jak do dziecka. - Za bardzo się przejmujesz. - Gdyby coś ci się stało... - usta jej drżały. - Posłuchaj! - Potrząsnął nią i zmusił, aby na niego spojrzała. Ryzyko stanowi cząstkę życia. Może nawet sporąjego część. Nie się go uniknąć. Musisz być dzielna. - Myślałam, że ludzie przeważnie są dobrzy. A teraz... - Są różni. Nie trzeba się bać ani chować po kątach przed swoi. losem. Rozumiesz? Żyjesz wśród innych i dla innych. Tylko wted to ma sens. Wziął z parapetu kamyk i obracał go w palcach. Ognik wewnąt rozbłysł zaniepokojony. - Popatrz, jaki piękny - podrzucił go w dłoni. - Coś dasz, coj otrzymasz. Początek jest w tobie. Cofnęła się, potrząsając głową. - Nie wiem, czy mi się to podoba. - Lepiej niech ci się spodoba. Pocałował ją w zwichrzone włosy, wsunął kamyk do ręki i chociaż taki zwalisty i niedźwiedziowaty - zniknął bezszelestnie. 46 Rozdział czwarty Mi-niont furgonetki przedłużył pobyt taty, co sprawiło, że u Bernu zapanował nastrój festynu. Mc/ przerwy dzwonił telefon. Bernat wpadał do domu i wypadał, |miając w biegu, że po południu czekają rodzinę superniespo- Jci. ' Otrzymywał słowa. Bliźnięta, obwożone na kucykach i na karu-npiskujące z wrażenia w teatrze czy na zawodach dżudoków, f się w siódmym niebie. brew protestom mamy tato napychał je snikersami, czipsami, ewaną czekoladą i prażoną kukurydzą. Specjalnie też chadzali Vorzec, gdzie zażywna krakowska przekupka handlowała baj-lini i precelkami nanizanymi na sznurek. Basiunia robiła sobie naszyjniki i zdaniem taty wyglądała jak hawajska podfru-|. Tomcio powtórzył to w przedszkolu i zdenerwowana wy-awczyni zwierzała się mamie, że wszystkie dziewczynki na-mi.|c Basie, przerabiają na naszyjniki nawet rolki papieru toa- :czory były zarezerowane dla mamy. Bernatowa robiła się na i i udawali się oboje na tańce i swawole, zostawiając Duszkę iży domowego ogniska. Nie narzekała na samotność. Co iiej pół klasy przewinęło się przez mieszkanie. Hałasowali i piali się, dzień mijał niepostrzeżenie, a następny był pełen iic. i-izkę rozsadzała ciekawość. Co ten tata planuje? Zbywa jej '.i żarcikami i półsłówkami, a mama mrocznieje na każdą nkę. i;itni dzień przed kolejnym jego wyjazdem postanowili spę- domu. I '.liźnięta i tak nie sięgały wyobraźnią zbyt daleko. Uważały a nic, że tato wyjedzie i zaraz wróci. Duszka na samą myśl o roz-iH i n była niemal chora z tęsknoty, aż mama ją zbeształa. 47 ¦ Nic rób przy ojcu takiej grobowej miny. Sądzisz, że mniej łatwo? Musi wyjechać i już. Taka praca. Nie trzeba mu utrudni Zamiast się trapić, dbajmy o wesoły nastrój, dopóki jesteśmy raze Wieczorem tato usypiał bliźnięta jakąś śmieszną i zarazi straszną opowieścią. Z pokoiku dochodziły piski, to znów wybuc śmiechu. W tym czasie Duszka przygotowywała z mamą uroczy kolację przy świecach. Stół był odświętnie nakryty, a w powiet unosił się cudowny aromat kaczki pieczonej z jabłkami. Wujek niel przyniósł dereniówkę, z której słynął i zaraz, zagłębiwszy w fotelu, zaczął opowiadać anegdoty z życia akademickiego. - Stary plotkarz z ciebie - zauważył Bernat, gdy do nich doł czył. - Rozwijam wrodzone talenty. Mam nadzieję, że mnie zaan żujesz, gdy rozkręcisz biznes, co? - Jaki biznes? - Duszce aż się oczy zaiskrzyły z ciekawości. - Piąta kolumna działa - Bernat podniósł kieliszek pod świat - Co za kolor! - Wróćmy do tematu - Duszka wepchnęła mu się pod ramię. Pstryknął ją w policzek. - Nie męcz ojca. Wszystko zależy od szarej eminencji. - Szara eminencja? - zerknęła na mamę. - Tak się nazywa osoba, która stoi z boku i pociąga za sznur Pasuje? No, pewnie. -Nie buntuj mi dziecka! - Szara Eminencja pogroziła widelce - Gdybym się zgodziła, nie byłoby mnie w domu po całych dniac Większość obowiązków spadłaby na Duszkę. -Aleja chętnie... - Nie wiesz, co mówisz, dziecko. Jesteś za młoda. A gdybyśm; wyjeżdżali na tydzień lub dwa? Dasz sobie radę z bliźniakami? - Nie żyjemy na pustyni - mruknął wujek Daniel. - Coś się zoij ganizuje. - Dobrze ci mówić. Twoi synowie są dorośli. Ona ma zaledwi czternaście lat. :elona koza - przyznał Bernat. - Ale można na niej pole-tro coś postanowi... ipełnie jak ja - przerwała słodko mama. - Więc, nie ma Nie pozwolę i już. Koniec dyskusji! Opowiedz, Danielu najnowszych badaniach. Słyszałam, że ci się powiodło, kli mowa zeszła na inny temat. zka położyła uszy po sobie. Nawet nie wypadało się dąsać, ej chwili? Tata łypnął okiem ze współczuciem i ukradkiem I jej rękę pod stołem. Pomyślała, że trzeba się uzbroić w cier-5. - Grunt to spokój. Może mama wreszcie ustąpi, będę prze-jraz starsza - rozważała. - Strasznie jestem ciekawa, co on i wymyślił. • i nzajutrz Bernat zabrał z warsztatu odremontowany wóz i po-\\ w siną dal. Przysiągł swoim kobietom, że będzie unikał od-v ch miejsc i bocznych dróg. •uszka, łapiąc na przemian szóstki i tróje, pogrążyła się knlnej codzienności, nieprzerwanie dostarczającej wrażeń. ¦yra zaprosiła klasę na sobotnią włóczęgę. Wypiszcie swoje propozycje i wrzućcie do kapelusza. Będzie-osować. Nie chcę patrzeć, jak zmieniacie się w stado kompute-ch bladawców i telewizyjnych legawców. Ruszcie się! Dopóki u)goda, możemy co tydzień zwiedzić kawałek świata. Wylosowali Giszowiec i kierunek Tychy. Każdy miał przygoto-wałówkę, która pójdzie do podziału. Było nie do pomyślenia, jeden opychał się bułą z szynką, a drugi łykał ślinkę. Satelitki i ki krzywiły się na tę demokrację, ale Pyra je uciszyła. Pokażcie, co potraficie i przygotujcie coś naprawdę oryginal-i namawiała. 48 49 Natychmiast zaczęły się naradzać, czym błysnąć. Wiadomość o wyprawie ucieszyła nauczycielkę biologii, pr zywaną przez uczniów Paprotką. Z właściwym sobie entuzjazm zapowiedziała, że do nich dołączy i skorzysta z okazji, by uzupe zbiory w pracowni, zwłaszcza zielnik. Na klasę padł blady strach. Uważali Paprotkę za osobę życzliwą, przystępną i zupełnie n szkodliwą. Była wysoka, chuda jak szczapa; przyjazną, poci twarz otaczały gęste, siwe, falujące włosy. Nie pamiętano, by kon postawiła dwóję, chociaż niektórym wytykała ignorancję. Brała i wtedy na asystentów i - chcąc nie chcąc - łapali bakcyla. ^ _ wieści, że z niejednego głąba wyrósł olimpijczyk. Budziła się c kawość, pomysły, apetyt na wiedzę. Paprotka słynęła jednak z wyjątkowego roztargnienia, staj się wdzięcznym obiektem wielu psikusów, powtarzany z upodobaniem przez kolejne roczniki. Stale zawieruszały się j klucze, okulary, torebka i tuziny różnych drobiazgów, a kto _ zapędzany był do szukania. Czas upływał, poszukiwaczy przyb wało, prześcigali się w pomysłach, wreszcie jakiś szczęściarz n trafiał na zgubę w najmniej oczekiwanym miejscu. Lekcje biolo^ należały do wyjątkowo rozrywkowych. Ale wycieczka z Papro ką... Cóż, to całkiem inna para kaloszy. Czekała ich masa kł< potów. Pyra wymownym gestem rozłożyła ręce. - Nie możemy jej zrobić przykrości. Każdemu opowiada, jak si cieszy z wyprawy. Nawet kupiła sobie adidasy. Ktoś jednak musi j mieć na oku... uważać, żeby się nie zgubiła i pilnować rzeczy. K na ochotnika? Zgłosiły się Jagoda z Duszka, rade, że zasypią Paprotkę pyt niami. Podszedł również Maciek. Duszka poszukała wzrokiem Ja ka. Krył się za plecami kolegów, udając, że przez okno podziwi szkolne boisko. Dopadła go. - Dołączysz do nas? )a hm... tego... Obiecałem Irmie, że będę w pobliżu. Ona K>i lasu, jakaś fobia i... w ogóle - zakończył ni w pięć, ni llewiee. us/ka spojrzała z niedowierzaniem. Kpi czy o drogę pyta? Ale |c |<.'jj,o nieszczęśliwą minę, wzruszyła ramionami. i Dobra, dobra, możesz ją niańczyć, skoro taka wola. Baw się |pr/.emęcząj. 1 sobotę rano spotkali się na przystanku i podjechali autobusem (łs/.owca, a dalej wędrowali lasami na azymut, dokazując po ile wlezie. Omijali uczęszczane szlaki. Najwięcej uciechy ) podczas przekraczania bagienka na brzegach Mlecznej. Kilka |Vc/.yn wybrało się na wycieczkę w klapkach na obcasach, które hc/.nadziejnie grzęzły w błocie. Chłopcy kijami wyławiali płukali w wodzie, a potem, zaśmiewając się, suszyli za-na patykach. Poganiali koleżanki taplające się na bosaka C/.ce i popiskujące w strachu przed pijawkami oraz innymi ^lami". Paprotka udzielała naukowych wyjaśnień. W plecaku i d/.em agrestowy i zażądała, aby go natychmiast zjedzono, bo i sv tej chwili potrzebuje słoika. ia wyciągnęła herbatniki. Posmarowane dżemem smakowały icnicie. Paprotka zaś wykorzystała słoik do przechowywania mych pierścienic. Znosili je oczywiście chłopcy, przy okazji ;|c dziewczęta pijawkami. cdrowali brzegiem rzeczki i w końcu dotarli na skraj lasu. Przed ozciągały się pola i nieużytki przecięte autostradą do Oświęci- izybko przebyli ten nieciekawy odcinek drogi. Dziewczyny, ma- c, że poobcierają sobie stopy, wkładały lekko wilgotne pantofle. Człowiek się uczy na własnych błędach - pocieszała Pyra. - i raz będziecie wiedziały, jak się ubrać na wycieczkę. hłopcy chichotali, poszturchując się znacząco. Irma z oburze- M odwróciła głowę. W uszach zamigotały złote kółka. Już rano .atowicach, otoczona kolegami w adidasach i z plecakami, wy- |ie odstawała od reszty. A bagienko nad Mleczną jeszcze takiej 50 51 gali nie widziało. Ponieważ musiała przespacerować się po błotll na bosaka, więc minę miała skwaszoną. Nad głową ponurego Jac chybotały się jej klapki. Widok rozpromienionej Duszki zgrabi przeskakującej dziury, wcale mu nie poprawił humoru. Za autostradą rozciągały się lasy pszczyńskie w jesiennej szac Zdążyli przed nadciągającą falą samochodów, wyminęli zabudów nia i przecięli łąkę poznaczoną kretowiskami. Dalej Pyra po1 ich w górę krętej strugi, aż stanęli nad jeziorem Paprocańskin czonym gęstwą złotawych trzcin. Niektórzy mieli ochotę na kąpiel, woda jednak okazała si7 lodowata. Nawet pobrodzić się nie dało. Latem tłumy turysto wiedzały to miejsce i pobliski zameczek myśliwski. Dziś równk nie brakowało samochodów. Paprotka krzywiła się z niesmakiem obchodząc spiesznie wrzaskliwe grupy z nastawionymi na cały t gulator odbiornikami. Wkrótce wysunęła się na czoło wyciecz! i musieli dobrze wyciągać nogi, żeby za nią nadążyć. Wąska ścieżka przywiodła ich w urocze ustronie, gdzie wreszc zatrzymali się na dłuższy popas. Rozłożyli zapasy, podzieli i wkrótce cała góra kanapek znikła bez śladu. Paprotka stwierdzi! że nie jest głodna. Oddała swoją porcję i poszła się powałęsa* Duszka, pamiętając o obietnicy, ruszyła jej śladem. Opłaciło się, li znalazły gromadę maślaków. Były młodziutkie, jędrne, a na Lepkie kapeluszach stroszyły się zeschłe listki i sosnowe szpilki. Z tryumfem przyniosły grzyby i zaraz resztę klasy ogarnął isti amok. Paprotkę wybrano do segregowania zbiorów. Odrzuciła pr: szło połowę, wymyślając zbieraczom, że nie odróżniają bedłki prawdziwka. Mimo to kopiec jadalnych okazów powiększał z każdą chwilą, a pomyłki zdarzały się coraz rzadziej. Jagoda znalazła koźlaka, trochę dalej Duszka natrafiła na gr: z pomarańczową nóżką. - Jak myślisz, dobry? - Boja wiem. Weź na wszelki wypadek. : - Wracamy? 52 nic. Już nie mam gdzie tego wszystkiego podziać - wska-Ick z chustki do nosa. - Trzeba było wziąć koszyk. W ple-• pogniotą, c nie. Wsypiemy do jednego albo dwóch i chłopcy poniosą a. A w ogóle nie warto ich dzielić, prawda? Niby sporo, a ;o wypadnie garstka. Zresztą, trudno poznać, które czyje, lwa zrośnięte borowiki ja znalazłam, i o weź i ususz, skoro ci zależy. a zerknęła na nią ze zdziwieniem. I > pochwalić się zdobyczą, ale dlaczego burczysz? Co cię yciu! - zaprzeczyła żywo Jagoda. - Może tak głupio wy-chciałam. Ale wiesz, Robert tak się cieszył, że przyniesie kolację. U niego wszyscy na zasiłku i dziś miał tylko pół chleba. Jak robiliśmy kanapki, to mu nawrzucałam różno-¦; dało. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Udawałam, że nie wiję, że te grzyby to dla nich jak manna z nieba. • i ty powiesz - zmartwiła się Duszka. - Nie wiedziałam. Ja-. hętnie wszystko oddam i innym szepnę... Na pewno nikt nie i. k bądź taka miłosierna. Chcesz go upokorzyć? /mii? - Duszka szeroko otworzyła oczy. ¦ Kusz głową. Taka składka na dziadka to nic przyjemnego. Irma rozpuści język. I tak trudno z nią wytrzymać. Zacznie pomia-[chlopakiem przed całą klasą... No i ta jej klika, zrobi z niego liszkę do szpilek. Chciałabyś? ¦ Nie pomyślałam. ho ty życia nie znasz. Ja?! - Duszka stanęła jak wryta. ly, ty! - Jagoda machnęła jej przed nosem węzełkiem z grzy-n. Jest ci za dobrze, wiesz? A tobie źle? 53 - Nie narzekam. Też mam fantastyczną rodzinę i na nich mi na bardziej zależy. Aleja chodzę po ziemi, a ty... - Ja? - Duszka aż się potknęła, tym razem krztusząc s| z oburzenia. - Nie gap się tak na mnie! - Jagoda trzepnęła ją w plecy wolii ręką. - Przecież cię lubię. Wszyscy cię lubią. No, prawie wszyscy] - ugryzła się w język. Piaszczysta ścieżynka doprowadziła je na niewielki pagórel Z daleka widziały Paprotkę otoczoną wianuszkiem rozbawionya zbieraczy. Dostarczono jej właśnie zbiór trujących okazów, grzyby po prostu fruwały w powietrzu. Maciek, który najwięcej d >djął. Ona nie tylko nas kocha, Błażejku. Ona nas rozumie! Czułyśmy się okropnie głupio, patrząc na spustoszone mieszkanie. Naprawdę było mi przykro, a Miśka nie wiedziała, gdzie oczy I 61 1 podziać ze wstydu. Mamusia milczała, tylko pobladła jak płótno. Bałam się, że zemdleje. To samo chyba pomyślał pan Erdman, który cierpliwie czekał przed domem. Spojrzał raz i to mu wystarczyło. Pokiwał głową na nasz widok, ale nie dobijał uwagami. Sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i dał mamusi sporą kwotę na najpilniejsze wydatki. Była to chyba cała gotówka, jaką miał przy sobie. Mamusia nie zaprosiła go do środka, bo nawet nie miałby na czym usiąść. Zaraz sobie pojechał. Nie wiedziałyśmy, od czego zacząć. Miśka plątała się nam pod nogami, powtarzając, że ona nie chciała. Kazałam jej się przymknąć, bo już mnie zezłościła. Kiedy siedziałyśmy zamknięte, wcale nie okazywała wyrzutów sumienia. Dopiero teraz, na pokaz. Robi się z niej taka sama aktorzyca jak Hanna. Zgłodniałyśmy. Obiad wciąż jeszcze czekał w piecyku. Nam już porządnie burczało w brzuchach, ale mamusia nawet nie tknęła jedzenia. Zagoniła nas do łazienki, doszorowała i poleciła, abyśmy się wystroiły w najlepsze sukienki. Dobrze, że do szaf na górze sadza się nie dostała. Hanna zadzwoniła ze „Skalnego". Kazała sobie przynieść różne ubrania i drobiazgi, „o ile cokolwiek ocalało". Mamusia zapewniła ją, że spełni wszystkie jej życzenia. Spakowała walizkę, przebrała się i poszłyśmy przepraszać Hannę. O mało się nie zapadłam pod ziemię z wrażenia, ale w sumie nie było to takie straszne. Powędrowałyśmy na skróty przez Sosnowiec i Pohulankę, przedtem jednak wstąpiłyśmy do kwiaciarni i kupiłyśmy dwadzieścia pięć herbacianych róż z przybraniem. Za te pożyczone pieniądze! Być damąjest szalenie niepraktycznie, Błażejku. Róże pachniały niebiańsko! Chciałabym dostać kiedyś podobną wiązankę. Miśka uważa, że bukiet należał się mamie, a Hannie wystarczyłby oset. Nawet wyrwała jeden krzak przy drodze, całkiem ładny, szarofioletowy, ale musiała go wyrzucić. Szłam jak na ścięcie. Zakazałam Misce szczegółowych zwierzeń, tolcż mama się nie dowiedziała o tym, że nasza wspaniała kuzynka ciskała wazonami. Nie mogłam odpędzić ponurych myśli, że Hanna •wymyśla mamusię, a nas wygoni, albo każe oddać do domu dziecka. Duszę miałam na ramieniu, a serce w piętach. W recepcji powiedziano nam, że Hanna jest na tarasie. Zastały-Umy ją w nastroju „cud miód ultramaryna". Nowa sukienka, głowa |>rosto od fryzjera i prawdziwy uśmiech na twarzy! Kiedy chce, po-flrnfl być miła. Dla nas się nie wysila... Obok niej przy stoliku sie-I dział starszy pan; szalenie wytworny i przystojny, wysoki, szpakowaty. Spoglądał na nas bardzo życzliwie pięknymi, ciemnymi | oczami. Okazało się, że to znakomity dyrygent, stary znajomy Hanny. 1'rzyjechał z Austrii na urlop i wpadli na siebie w hotelu. Ona mówi ilo niego „Jurgen". Hanna łaskawie przyjęła kwiaty i wysłuchała mojej przemowy, chociaż Miśka stale mnie trącała i rozśmieszała, więc połowię zapomniałam. Pan Jurgen zamówił dla nas desery lodowe z bitą śmietaną fł mnóstwem owoców, rodzynków i orzechów, a dla mamusi kawę i koniak. Rozmowa toczyła się po niemiecku, więc siedziałyśmy jak Irusie, opychając się. Mamusia całkiem się odprężyła i zaśmiewała r żartów pana Jurgena. Najwyraźniej go oczarowała. Hanna też się ' do reszty udobruchała, a może grała rolę wielkodusznej dobrodziejki. Na pożegnanie podała każdej z nas palec i oznajmiła, że pomieszka w „Skalnym" parę tygodni. Odpowiada jej atmosfera. Mo-/cmy więc spokojnie odnawiać dom, a gdyby nawet coś uszkodzono bezpowrotnie, ona jakoś to przeboleje. Masz pojęcie?! Sama wytłukła całą zastawę, a teraz nam wyba- c/a! Dopiero teraz zrozumiałam, czym jest kobieca przewrotność. Miśka wpadła w dziki zachwyt, że pobędziemy same w domu. A' drodze powrotnej zachowywała się jak rąbnięta. Pląsała, śpie- ala. 62 63 - Doskonale! Udało nam się załagodzić konflikt, Oleńko - powiedziała mamusia. - Przekonałaś się, że Hanna nie jest taka zła, tylko nerwowa. Trzeba jej wybaczyć różne wyskoki, nie dawać powodów do awantur, a przede wszystkim starajcie się ją troszeczkę polubić. Wiem, że nie przyjdzie to łatwo, ale spróbujcie. Proszę was 0 to. Byłam wdzięczna Misce, że powstrzymała się od uwag. Przechodziłyśmy akurat pod dębem, którego konary zwisały nisko nad ścieżką. Podskoczyła, żeby złapać jeden z nich i zaczęła się huśtać. Poszłam w jej ślady, a mama widząc naszą radość, przestała prawić morały. Ja wiem, Błażejku, że ona stara się nas wychować na prawdziwe damy, ale czasem milej być dzikusem. Wow! Wracałyśmy obok kortów i po drodze nakupiłyśmy mnóstwo jedzenia. A w sklepie chemicznym kubełek białej farby emulsyjnej 1 pędzel oraz trzy butle płynu do czyszczenia. Wtaszczyłyśmy to wszystko w czterech wielkich reklamówkach na naszą górkę. Po wyjściu z lasu na skraj polany, zobaczyłam posiwiały ze starości dom, który wydał mi się bezbronny i pełen nadziei. Rzuciłyśmy zakupy na ganku i na palcach, niczego nie dotykając, żeby się nie usmolić, pobiegłyśmy na górę zmienić ubrania. Można było później pęknąć ze śmiechu na widok naszych kreacji. Mamusia zauważyła, że szykuje się nam dziadowski karnawał, więc trzeba z niego wyciągnąć tyle przyjemności, ile się da. Sama włożyła twoje stare ciuchy: połatane dżinsy i sweter. Obawiam się, Błażejku, że po remoncie na dobre zakończą pracowity żywot. Ale mamusi było w nich ładnie. Nie wiem, jak ona to robi, że nawet w przebraniu wygląda czarująco. Miśka skorzystała z okazji, by pozbyć się tej obrzydliwej kiecki, w jaką Hanna wystroiła ją na pogrzeb tatusia i kazała odłożyć, „bo może się przyda". Czarną ohydę Miśka uzupełniła wyplamionymi trawą portkami od dresu. Zjeżdżała w nich po stoku, więc tył wygląda jak zielonobura łata. 64 !¦ Ja wciągnęłam sfilcowane zimowe rajstopy mamusi i swoją starą nluzę, która puściła farbę po nieudanym praniu. Wcale się nie l'i-/.ejmowałam tym, że wyglądam jak nieboskie stworzenie, ale później... zaraz wszystko zrozumiesz... Zamiatałyśmy i zamiatały, chcąc przynajmniej z grubsza zaprowadzić jaki taki porządek. Była to jednak syzyfowa praca i gdy i'czyściłyśmy jeden kąt, drugi już zarastał sadzą. Fruwała sobie wo-loło przy najlżejszym ruchu. Nagle usłyszałyśmy wołanie. Kiedy podeszłam i uchyliłam drzwi, na progu zobaczyłam olbrzymią machinę. Wyglądała jak wczka. Obok stała Karolina i jej tato, oboje w bardzo roboczych ibraniach. Przywieźli również dwa wiaderka białej farby emulsyj-lej oraz wałek do malowania, który jest ponoć o wiele lepszy niż >edzel. t Ucieszyłyśmy się niesamowicie, bo spadli nam jak z nieba. A to ządzenie, nazywane przez nich elektroluksem, okazało się cudem chniki. W błyskawicznym tempie pochłaniało zwały sadzy, po-rukując przy tym z zadowoleniem. Wystarczyło wyrzucić worki l»> napełnieniu. Naliczyłam ich szesnaście. Daje ci to obraz naszej piacy. Po godzinie znikąd już się nie sypało i nic nie smoliło. Nadal u prawdzie było buro, ale najgorsze mieliśmy za sobą. Zaczęło się zdejmowanie zasłon, firanek i zwijanie dywanów. I aluś Karoliny z największą ostrożnością zapakował do worka to, <> jeszcze zostało w przewodzie kominowym. Stwierdził, że brud ¦ sadzał się tam od lat, odkąd dom stał pusty. Wreszcie kawki uwiły ¦<>bie gniazdo. Naznosiły szmat, gałązek, licho wie czego. Kiedy Miśka dmuchnęła, ten czop spadł, zmiatając po drodze wiekowe ady. On uważa, Błażejku, że spotkało nas szczęście w nieszczę- > i u, bo to się i tak musiało oberwać i katastrofa wisiała w powie- ii/.u. Rozbawił nas, snując przypuszczenia, jak wyglądałby bankiet I lanny, gdyby gniazdo spadło właśnie wtedy. Pokładałyśmy się ze -miechu. Sekrety... 65 Na ganku urosła sterta rzeczy do czyszczenia, o ile jakakolwiek pralnia chemiczna w okolicy zechce się nad nami ulitować. Oprowadziłyśmy później naszych gości po wszystkich pomieszczeniach. Tatuś Karoliny obejrzał ściany i stwierdził, że najpierw trzeba je porządnie umyć i zeskrobać, żeby nie powstały zacieki. Obiecał, że wieczorami będzie wpadał do nas i doradzał, a nawet sam zakąszę rękawy, bo nie pozwoli, żebyśmy tu padły ze zmęczenia, skoro nas nie stać na zawodowych malarzy. Karolina chodziła za nim jak cień i przytakiwała. Strasznie jest dumna z ojca. Doskonale ją rozumiem. Upiekłyśmy na ruszcie chleb posmarowany oliwą z czosnkiem, kiełbaski, czerwoną paprykę i jabłka. Tatuś Karoliny żartował, że jeżeli będziemy go tak dalej żywić, zgadza się pomagać do końca remontu. Karolina poleciała z Miską na górę, dorośli pili kawę, a ja usiadłam na balustradzie ganku i okropnie zazdrościłam wszystkim dziewczętom, które mają tatusiów i nawet nie wiedzą, jakie to szczęście. Aż się popłakałam, ale nikt nie zauważył, daję słowo! Aż tu nagle z lasu wynurzył się pan Erdman z Jasiem. Obaj objuczeni niczym wielbłądy, żwawo podążali w naszą stronę. Łzy mi obeschły natychmiast, lecz nadal siedziałam przycupnięta za zasłoną dzikiego wina, kiedy oni się witali i rozglądali dokoła. Zgadnij, Błażej ku, co przynieśli? Kilka puszek farby olejnej, dwa kubełki emulsyjnej i wałki! Wstydziłam się pokazać w tych łachach i próbowałam czmychnąć, ale Jaś wykrył mnie w winorośli, powiedział, że widział mnie kilka razy na ulicy i bardzo chciał poznać. - Czyżbym się wyróżniała wśród tłumu? - zapytałam. - Nie sposób cię przeoczyć - odparł. Chyba się zaczerwieniłam. Wprost nie mogliśmy się nagadać. Jakbyśmy się znali od dawna. On mnie doskonale rozumie. I podobają mu się moje warkocze! Dobrze, że ich nie obcięłam. 66 I Jaś nie jest taki wysoki jak ty, ale za to silny i wysportowany, okrągłą, sympatyczną twarz, wesołe oczy, gęste, kasztanowe losy. Miśka nazwała go rudzielcem, ale to nieprawda! Po kiełbaskach zostało tylko wspomnienie, więc zrobiłam ka-ki z serem i ogórkiem. Usiedliśmy na schodkach przed domem as opowiadał, jak tu jest pięknie zimą. Obiecał nauczyć mnie jaz-na nartach. Zrobiło mi się smutno. Przecież wiem, ile kosztuje /ipunek. A teraz tyle wydatków, więc nie powinnam mamie za- acać głowy takimi zachciankami. Pokręciłam głową. Jaś od razu odgadł w czym problem. ^ - Wiesz, świetnie się składa, bo moje ulubione deski, z których 11/ niestety wyrosłem, leżą w piwnicy i czekają na kogoś takiego ty. Powinny być w sam raz. Zatkało mnie i nawet nie podziękowałam. Zresztą raptownie laterializowała się obok nas Miśka z Karoliną i Bingo. Cała trójka r/yglądała się nam podejrzliwie. Jaś poklepał Bingo z uznaniem, czym natychmiast pozyskał so-Karolinę. Zaraz go poinformowała o zaletach przyjaciela i za-tmonstrowała jego umiejętności: podawanie łapy, aport i tak da-fcj... - Wam by się też przydał pies na tym odludziu - zauważył Jaś. -łój kumpel ma akurat gromadę szczeniaków. Chciałby je oddać Fu dobre ręce. Macie ochotę? Miśka zamarła z wrażenia. Ja też, bo wiedziałam, co nastąpi. U Pamiętasz, Błażejku? W ubiegłym roku tatuś obiecał psa na ¦fcicsiąte urodziny Misi. Potem świat się nam zawalił i nikt już ¦•tym nie pamiętał. Przeprowadzaliśmy się wtedy do Wrocławia... ¦Manna dyrygowała nami, co pięć minut zmieniając decyzje. Zginęły Bes/e bagaże i odnalazły się na drugim końcu Polski, dostałeś za-Ppalenia oskrzeli i latałyśmy do ciebie do szpitala... O Misce nikt nie pomyślał, a ona cały czas starała się nas pocie-vć. O nic się nie upominała; stale pogodna i zadowolona... Mama ierdziła, że przy niej naprawdę wypoczywa. 67 Poczułam się paskudnie. Mogłam być dla niej lepsza. Ty zresztą też- Przeszkadzała nam, ja się nawet z nią tłukłam, naprawdę mil głupio... II Toteż nie zaprotestowałam, chociaż wiem doskonale, że ten nui mer nie przejdzie! Chyba że przetrzymamy psa w swoim pokoju Mamusia lubi zwierzęta, a co z Hanną? Miśka zasypała Jasia pytaniami, na które cierpliwie odpowiadał Wyglądał na szczerze zainteresowanego. Orzekł, że szczeniak szyb ko się przywiąże, więc łatwo go będzie odpowiednio wychować. Jf niewiele, pożywi się przy nas, zresztą Jaś może nam podrzucać ko sci i inne smakołyki. Karolina oznajmiła, że Bingo też odda co nieco ze swojej mic. Pomachał ogonem, a Miśka ze wzruszenia objęła go za szyję i ściskała. Potem ucałowała Jasia. Ja również miałam na to ocho ale się powstrzymałam, żeby sobie nie pomyślał. Zerknął na mnie i pewnie wyczuł, co mi przyszło do głowy. Ale co tam... Dziewczyny przyniosły sobie ogórków. Bingo też jadł. We wszystkim naśladuje Karolinę (czasem ona jego). Mówiliśmy o tobie. Jaś żałuje, że dotychczas nie zawarliście znajomości. Żartował, że jako przyszła gwiazda nie zechcesz się przyjaźnić ze zwykłym chłopakiem, co to nie ma w sobie „iskry bożej". Czy nie uważasz, że w każdym człowieku pali się jakaś iskierka? Talent Jasia polega na rozumieniu ludzi. Umie słuchać i jest po prostu dobry. Po rozmowie z Jasiem zaczynam inaczej patrzeć na Hannę. Gdy dziewczyny poleciały na łąkę, opowiedziałam mu, jak poznałyśmy naszą słynną kuzynkę. Tatuś czasami o niej wspominał, ale nie utrzymywaliśmy żadnych kontaktów. A jednak, pamiętasz, gdy radio i gazety doniosły o wypadku, zjawiła się natychmiast. Wciąż mam w oczach zmartwiałą z bólu twarz mamusi, policjanta, zadającego masę pytań i gapiące się przed blokiem dzieciaki. Deszcz lał strumieniamia wyleciałeś z domu jak szalony, a ja pobiegłam za tobą i w ostatniej chwili wyciągnęłam cię sprzed I nadjeżdżającego samochodu. Staliśmy na krawężniku, przemoknięci, trzymając się w objęciach. A z limuzyny wysiadła Hanna, olbrzymia, strojna, imponująca. Podeszła, przyjrzała się nam, wzięła za ręce i zaprowadziła do cjomu. Rozgoniła gapiów, wezwała do mamy lekarza, załatwiła formalności, a później szła obok nas upiornie długą cmentarną •leją. Była z nami, chociaż nie okazywała żadnych uczuć. Wywal- tyła odszkodowanie od firmy oraz ubezpieczenie i ulokowała pitał w banku, zorganizowała przeprowadzkę, znalazła mieszkanie, a dla ciebie nauczycielkę. Przez cały czas mieliśmy w niej Oparcie. Pak było... I) Tylko nie rozumiem, dlaczego ona się zajmowała tymi sprawami, skoro nas nie znosi, traktuje jak dopust boży i kulę u nogi, A swoją pomoc stale wypomina. Po prostu ma nas za nic. Jaś się zamyślił i odparł: - Może ona tego również nie rozumie. Zgłupiałam. A on się uśmiechnął, wziął mnie za rękę i powiedział, że jest ciekaw, która z nas wygra. Strasznie to wszystko zakręcone, jednak lubię, gdy Jaś zagląda w oczy, jak gdyby sądził, że podzielam jego zdanie i dla żartu / nim droczę. Chciałabym, aby tak było. Chyba muszę szybko [drzeć, Błażejku. Nie chcę, żeby Jaś odkrył, że jestem głupta- Na kolejny list, braciszku, trochę poczekasz. Trudno pisać, skoro i.i ... to znaczy, skoro inni muszą harować. A jak Miśka dostanie ' /.eniaka, będzie stracona. Już teraz nie potrafi ani mówić, ani 11 \ śleć sensownie. Trzeba jednak przyznać, że umie się cieszyć. Dlaczego nieraz z byle powodu człowiek cieszy się jak głupi? \ wielkie przysługi stają kością w gardle, jak w przypadku Hanny? Kiedy już wszyscy się rozeszli, przed zaśnięciem wpadłam do mamusi, żeby o to zapytać. - Skąd ten problem? 69 Speszyłam się. Nie mogłam mówić o psie, a skłamać nie chcif łam. Na szczęście mama bez słowa otworzyła biblioteczkę i zaczę w niej szperać. Przestępowałam z nogi na nogę, trochę senna i właściwie oczekiwałam odpowiedzi tylko przytulenia. Miśka się zawsze śmiewa z tych moich czułości, ale nic na to nie poradzę, taka je stem! Tymczasem mama wygrzebała opasłe, „starożytne" tomiszcz utworów Mikołaja Reja. Przerzuciła kartki i przeczytała mi jednd zdanie. Zapisałam je. Pewnie Ci się spodoba: „A wszakoż i to, i każde ine, gdy bywa komu czyniono z krzyw^ a z zasępioną twarzą, już nie może nigdy tak wdzięczne być ]z owo, które z uprzejmej ochoty, a z szczyrej miłości jedno przeci\ drugiemu bywa czynione." Nie odważę się tego zacytować Hannie. Posiada sławę, bogactwo, znajomości, domy i mnóstwo rzeczy, lecz nie cieszy się nimi. Nie wygląda na osobę szczęśliwą. Więc czego jej brakuje? To dziwne, ale zaczyna mnie zaciekawiać. Przypuszczam, że jeszcze niejeden raz przez nią zapłaczę, a mimo to czuję się bogatsza i szczęśliwsza niż ona. Miśka śpi. Rzuca się jak zawsze i już zwaliła kołdrę na podłogę. Muszę gasić światło, inaczej mamusia jutro mnie nie dobudzi. Przez okno zagląda księżyc w lisiej czapie; zanosi się na zmianę pogody. Słychać świerszcze i pachnie żywicą. Dobranoc Błażej ku. Oleńka, Misia oraz wyśniony szczeniak Rozdział szósty Maciek wygrał. Duszka zasalutowała rakietką. - Jesteś bomba! - Spisujesz się coraz lepiej - niebieskie oczy pod płową czupryną błysnęły wesoło. - Chcesz pepsi? Zostało mi parę groszy z kieszonkowego. - Super. Pobliski barek stale był oblężony. Maciek jednak umiał się tam wkręcić. Lodowata pepsi mile łaskotała w gardle i nawet w plastykowych kubkach smakowała wybornie. Popijając, spoglądali na korty, gdzie popisywały się kolejne pary. Duszka w skupieniu słuchała komentarzy Maćka. Uważała go za autorytet w tej dziedzinie. Obok nich rozwalił się w krześle jakiś student i krzywiąc się ironicznie, bezczelnie podsłuchiwał. - Przemądrzałe małolaty - wycedził. - Zgrywusy! Pewnie powiesz, że urodziłeś się z rakietą w zębach, co? - Z rakietą owszem, ale bez zębów - odparł uprzejmie Maciek. -A czy jestem dobry, okaże się. Zagramy? - Rozniosę cię po korcie! - Chciałabym to widzieć - wtrąciła Duszka. Rozdrażniła dryblasa. Spojrzał z politowaniem, kiwnął na Maćka i wrzasnął na kolegów, żeby przynieśli piwa, bo on zaraz wraca. Po chwili obaj walili z woleja aż miło. - Chcecie się założyć, że mój partner wygra? - zapytała Duszka studentów. - Ale podpucha! - zaryczeli. - A co stawiasz? Nogą podsunęła plecak w ich stronę. - Możecie sprawdzić. Zajrzeli i to ich jeszcze bardziej rozbawiło. - Orzechy włoskie! Ze trzy kilo. Chyba stragan obrabowałaś! 7t - Znajomi dali - sprostowała z godnością. - Mają piękny ogród. Pomagaliśmy im wiosną, więc się teraz rewanżują. Im nie ubędzie. Mają ze dwa wory. - Chłopaki, ale wyżerka! Nie żal ci? - zwrócił się do Duszki. - Zaryzykuję. - To jak? Orzech za złotówkę? Kiwnęła głową. - Niech będzie. Wciągnął ich hazard. Na stoliku przed Duszka wyrosły kupki monet. Po drugiej stronie układała odliczone orzechy. Obstawiali na punkty. Walka była zażarta, lecz - ku zdumieniu studentów - wyrównana. - Młodzik jest niesamowity! - komentowali. - Warto popatrzeć! Duszka zaciskała kciuki. Maciek wygrał. Wrócił zziajany, ale zadowolony. Duszka popchnęła ku niemu stosik monet. - Masz, to twoje. - Zwariowałaś? - Nie wrzeszcz. Uczciwie wygrane. Postawiłam na ciebie wszystkie orzechy. Odsunął pieniądze. -Nie mój hazard, nie moja forsa, grałem dla przyjemności. - Honorowy z ciebie gość. - Przeciwnik Maćka przestał się zgrywać i zadzierać nosa. Wyglądał całkiem sympatycznie. - Chodźcie do nas. Ja stawiam. Co kto woli? Piwo, soki czy colę? Jestem Adam - przedstawił się, a za nim pozostali koledzy. - Często tutaj bywasz? Chętnie zagramy z tobą. - On, gdyby mógł, to by tu nocował - Duszka wyręczyła zakłopotanego kolegę. - Stary wyjadacz. Zaczynaliśmy razem w szkółce tenisowej, kiedy mieliśmy po pięć lat. Szybko odpadłam, bo nie lubię się wysilać. Dopiero od kwietnia stale tu przychodzę. Maciek czasami zgadza się ze mną zagrać, chociaż mu do pięt nie dorastam. »-Nie przesadzaj - burknął chłopak, pochłaniając kolejną colę. - Szczerą prawdę mówię. Całą półkę obstawił pucharami z różnych turniejów. Zaprzeczysz? - nastroszyła się. -1 co z tego? , - Nie bądź taki skromny - klepnął go po ramieniu Adam. - Co zadłużone, to się należy. A teraz poważnie... Spotkajmy się na korcie. - Czemu nie. Wracali roześmiani ulicą Fiołków, Astrów i Wita Stwosza. I Hiszka wymachiwała plecakiem, w którym grzechotały orzechy. - Poszłabyś ze mną na koncert Piaska? - Pewnie. Lubię Piaska. Skąd masz kasę? -Nie ja. Aśka, dziewczyna brata. Napaliła się na ten koncert, ale teraz trzęsie się ze strachu przed egzaminem poprawkowym. W ostatniej chwili zaczęła wkuwać i boi się, że nie zda. Nie ma mowy u żadnym luzie. Brat się złości. Nie pójdzie z inną laską, bo Aśka by mu oczy wydrapała. Jeśli poproszę, odpali mi te bilety. No, więc? - Jasne! Jejku, ale się udało! r Na koncert Piaska zwaliły się tłumy. Duszka pożyczyła od mamy pantofle na wysokich obcasach. Usiłowała coś zrobić z włosami, jakoś je wymodelować. Były proste, gęste i zbyt krótkie; ani upiąć, ani spleść. Mimo wszystko czuła się całkiem dorosła i dobrego humoru nie zepsuł jej nawet widok dziewczyn w ekstra ciuchach. - Robię tutaj za kopciuszka - zauważyła wesoło. Maciek zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. - Jesteś całkiem w porządku - odparł. Mówił takim samym tonem, jak wtedy gdy poprawiał jej for-hend. Rzeczowo i bez emocji. Duszka westchnęła z rezygnacją. Dobrze mieć takiego partnera, jednak cała klasa była od pewnego czasu niewyobrażalnie rozkochana. Każda dziewczyna z kimś chodziła, 72 73 a ją chłopcy wciąż traktowali wyłącznie po koleżeńsku. Niby miło, ale czegoś żal. Może faktycznie wyrasta na brzydulę, jak twierdzi Zmora? Mama podpytana w tej kwestii, wybuchnęła śmiechem. - Jeśli Zmora wystawia certyfikaty urody, dobrze że znalazłaś się poza kategorią. - Lekceważysz moje problemy - nadąsała się Duszka. - Przeciwnie. I czekam na kolejne komplementy. -Myślisz, że będąjakieś? - Chcesz się założyć? Nie miała ochoty, ale komplementów do tej pory się nie doczekała. Ciężka sprawa. Na przerwie wyszli trochę się pokręcić i wpadli na Irmę z Jackiem. Duszka własnym oczom nie wierzyła. Jackowi słoń na ucho nadepnął, koncerty śmiertelnie go nudziły, a tu, proszę! Dał się Irmie wyciągnąć. I nawet wbił się w marynarkę. Irma z grzywą do pasa, w złotej opaleniźnie i mini, która ukazywała nogi aż po samą szyję. Chłopcy odprowadzali ją wzrokiem. Niejeden gwizdnął: „Ale laska!" Maciek pociągnął Duszkę za łokieć i skręcił ostro, lecz Irma już zmierzała w ich stronę, wlokąc za sobą Jacka. - Nie spodziewałam się was - rzekła z drwiącym uśmiechem. -Wiecie, jestem fanką Piaska. Każę mu się podpisać na moim ramieniu. Wzięłam flamaster. Niezmywalny. Możecie iść ze mną. Znam faceta stojącego na bramce. - Nie, dziękuję - Duszka się cofnęła. - Ty też się będziesz tatuował? - Maciek spojrzał pytająco na kolegę. Jacek stał zażenowany za plecami Irmy, jakby miał ochotę dać drapaka. Udając, że nie słyszy, zdjął lenonki i zaczął je polerować bez najmniejszej potrzeby. - Co tak zzieleniałeś? Ducha zobaczyłeś? - dręczył go dalej Maciek. - Nie ducha, ale Duszkę - zachichotała Irma. - O mało nie zemdlał na jej widok. 74 -Mój, dlaczego? - Urwał się z łańcucha, więc bierze ogon pod siebie. Duszka skrzywiła się z niesmakiem. * ; - Masz nierówno pod sufitem? - Nie udawaj. Wnerwia cię to. Wiem dobrze. - Naprawdę ci odbiło. - Tak mówisz? A gdybyśmy w klasie chcieli usiąść razem, to co? ¦:,.; - A nic. Co mnie obchodzi. - Masz refleks, chłopie - wtrącił Maciek. - Za głęboko zapuściłeś korzenie i właśnie się zastanawiałem, jak cię stamtąd wykurzyć. Mamy z Duszka tyle wspólnych tematów, że w szkole też wolimy trzymać się razem. - Co ty powiesz? - Z twarzy Irmy nie schodził ironiczny uśmieszek. - To się doskonale składa. A tak się martwiłam. :¦:< - O mnie? Czemu? - najeżyła się Duszka. - Myślałam, że cierpisz męki zazdrości z powodu Jacka... - Co ty pleciesz! - Jacek nareszcie odzyskał głos i gorąco zaprotestował, wbrew ostrzegawczemu spojrzeniu Irmy. - Obiecałem, że cię podciągnę z matmy. Duszka nie potrzebuje korków. Jeszcze przez chwilę trwała pusta rozmowa. Z ulgą powitali koniec przerwy i wrócili na swoje miejsca. - Dlaczego powiedziałeś, że chcesz ze mną siedzieć? - spytała Maćka, kiedy odprowadzał ją na plac Miarki. - Przedtem nie było o tym mowy. Co z Grześkiem? - Wiedziała, że dotąd trzymali się razem. - Poradzi sobie. - Ale dlaczego? - nalegała. Zwrócił na nią rozbawione spojrzenie. ¦¦;¦ - Miałem pozwolić, żeby ta głupia gęś tryumfowała? -Ale Jacek... - Mało mnie obchodzi - wzruszył ramionami. - Chyba że nie chcesz zamiany? - zajrzał jej w oczy. - Skąd! Tak mi się tylko powiedziało. Wykrzywił się do niej żartobliwie. 75 _ Więc postanowione. A pojutrze zagramy debla. _ Wspaniale! Dlaczego jednak nie mogła wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu? Trzeba coś z tym zrobić. Czy ma łazić jak stracona tylko dlatego, że... Że nic. A gdyby się przyłożyła i wystartowała w najbliższych rozgrywkach międzyszkolnych? Warto ostro potrenować. Może się uda namówić Jagodę i zachęcić Grześka? Projekt wypalił. W klasie niemal każdy miał w swoim czasie do czynienia z tenisem, toteż kibicowali jak stare wygi. Wuefiarz, młody chłopak o ksywie „Palant", pęczniał z dumy, przypisując sobie wszystkie zasługi. Irmą i Jackiem w tej sytuacji nikt się nie zajmował. Wprawdzie zdobyła u Żylety troję, co było wyczynem nie lada, lecz w klasie nie wywołało sensacji. Irma coraz częściej wyglądała na zniecierpliwioną. Jacek gderał, odpytywał, sumiennie przeglądał zeszyt. Koleżanki udawały, że jej współczują. - Zagustowałaś w roli kujona - zakpił Maciek. Posłała mu mordercze spojrzenie. - Ruszył dowcipem jak martwe cielę ogonem. Zamiast się obrazić, parsknął śmiechem. To ją do reszty rozwścieczyło. Przez dwa dni chodziła ponura jak chmura gradowa. Coś wyraźnie knuła, nad czymś myślała, nie dopuszczając do tajemnicy nawet swoich najbliższych zausznic. W następnym tygodniu bomba wybuchła. Irma oznajmiła, że z okazji trzynastych urodzin wyprawia bal. Nie jakieś tam dziecinne przyjątko w lokalu, ale najprawdziwszą młodzieżową prywatkę. Małgośka obiecała udostępnić mieszkanie na całą noc. Bez obstawy i nadzoru. Szpan i luz! Balanga! Otoczona przez kółeczko zwolenniczek Irma terkotała: _ Wszyscy znajomi na pewno się nie pomieszczą. Zapraszam ludzi z formacji tanecznej. Z klasy, naturalnie, też parę osób, ale muszę to przemyśleć. 76 Dziewczyny, chociaż demonstracyjnie udawały obojętność, aż skręcało, żeby się załapać. Inne tematy poszły w kąt. Ci, którzy już odfajkowali swoje urodziny, żałowali straconej okazji. - Trzynastka to liczba magiczna - rozprawiała Irma. - Tego nie wolno przegapić. Codziennie też podsycała ciekawość, od niechcenia serwując nowe szczegóły. - Małgośka sprowadziła plastyka... Zaprojektuje specjalny wystrój... - Będzie szwedzki stół, a potrawy dostarczą z „Silesii"... - Z formacji dostanę kapitalne nagrania czarnego rapu... - Chciałabym, żeby znajomy facet zagrał na keyboardzie. Mówię wam, jest fantastyczny! Jeżeli nie będzie akurat zajęty, na pewno się zjawi... - Ojciec załatwia mi sukienkę i pantofle prosto z Paryża... Wybrałam w katalogu... - Zaprosiłyśmy wróżkę. Stawia karty i przepowiada przyszłość z ręki... - Obowiązują czarne stroje... - Może ściągniemy telewizję... Są zainteresowani. Ten program „Od przedszkola do Opola" już się przejadł. Nareszcie coś nowego... - A znajomego wampira zamówiłaś? - nie wytrzymał Maciek, słuchając kolejnych przechwałek. Spiorunowała go wzrokiem. Nie przejął się i wyszczerzył zęby niczym Dracula, rozciągając palcami wargi. - Czemu jej dokuczasz? - zganiła go Duszka, gdy ją odprowadzał ze szkoły. Jakoś weszło im to ostatnio w zwyczaj. Wprawdzie nie odnosił jej plecaka, ale plątał się obok i gadał jak najęty. - Bo mnie śmieszy - odparł bez namysłu. - Ciebie nie? - Owszem. Też. Ale bądź co bądź ma dziewczyna pomysły. - Z taką kasą żadna sztuka. Gdybym ja mojemu tacie zaproponował podobne rozrywki, wyleciałbym przez okno. I to zamknięte. - Ale jeżeli kogoś stać... 77 - Kto se może, ten se niech. Masz zamiar tam iść? - Jeszcze mnie nie zaproszono. - Trma lubi trzymać ludzi w niepewności. Ale spoko. Będziesz tam gwoździem programu. - Ja? - zdumiała się, a nawet poczuła niemile dotknięta jego tonem. - Co przez to rozumiesz? -Nic. Przekonasz się. Na twoim miejscu bym nie chodził. - Ale czemu? Nabrał wody w usta i szedł, kopiąc kamyk wzdłuż krawężnika. Tupnęła. - Właśnie że pójdę. - Twoja sprawa. Nie zauważyłaś, jak Irma ci się przygląda? - Jak? Normalnie. Lubimy się. - Wiesz co... - zaczął. - No, wykrztuś wreszcie. - Eee, nic. - Wiesz, że mnie wkurzasz?! -1 dobrze. Wieczorem Duszka wyżalała się matce. - Maciek usiłuje skłócić mnie z Irmą. - Niemożliwe? - zdumiała się Bernatowa, której ten wesoły, zrównoważony chłopiec bardzo się podobał. - Uwziął się na nią. Jest okropny, wciąż ją przedrzeźnia i dokucza. Nic dziwnego, że ona się na niego boczy. - Jeżeli cię zaprosi, co jej dasz? - Bernatowa dyplomatycznie zmieniła temat. - Jeszcze się nie zastanawiałam - Duszka wyglądała na strapioną. - A powinnaś. Więc jak? Może ładny pasek? Coś z ubrania? - Oj, nie odważyłabym się. Ona ma same hity. Krzyki mody, a nawet wrzaski. - Lubi maskotki? - Mami! - zgorszyła się Duszka. - Coś ty! To za dziecinne. Gotowa się obrazić. 78 - Przerośnięte z was pannice! No, dobrze. A gdyby tak papeterię? -Eee... ą - Czekoladki? - Ona się odchudza. - Książkę? - Ile razy u nas była, dziwiła się, po co nam tyle makulatury na półkach. Jej te książki nic nie mówią, wyobraź sobie! -Nie potrafię. Czy to kandydatka na analfabetkę? - Nie ona jedna. Znam coraz więcej osób, którym do szczęścia wystarcza telewizja i wideo. - Biedni ludzie. Wydrążeni, próżni. O takich właśnie jest wiersz T.S. Eliota. Kiedy byłam studentką, wydawał mi się niesamowicie gorzki. Zaczynał się tak: My próżni ludzie My wypchani ludzie Podpieramy się wzajem Niestety w głowach słoma i Kiedy do siebie szepczemy Ciche i bez znaczenia Są nasze wyschłe głosy Jak wiatr dmący przez osty Jak szczurze łapki na rozbitym szkle* - Brr, jaka oschłość! - otrząsnęła się Duszka. - Wielki poeta nie musi się przypochlebiać. Analizował jało-wość naszej cywilizacji, pustkę podszytą bezsensem pomimo bogactwa pozorów. Kiedy się teraz przyglądam światu, widzę, że miał rację. Wielu ludzi, którzy niby coś osiągnęli, rozdyma przerażająca [pustka. Nie potrafią już być sobą, nie potrafią być z innymi, nie po-; trafią odnaleźć własnego ja, nie mają nic do zaofiarowania... -No właśnie... Co ja mam dać Irmie? - Płytę? Kasetę? Thomas S. Eliot Próżni ludzie. Przekład Andrzeja Piotrowskiego. Warszawa 1988. 79 -Ma. - Rozkapryszona małolata. Daj jej portmonetkę. - Musiałabym do środka włożyć ze sto dolców, żeby zauważyła. Bernatowa zakrztusiła się ze śmiechu. - Przerażasz mnie. Tacy jesteście wyrachowani? - A jak? Nawet po komuniach rodziny siadają i liczą, czy impreza się opłaciła. - Lepiej nas uprzedź, jaki kapitał trzeba zgromadzić na twoje urodziny, żeby nie dać plamy. Duszka zgniotła dorodny orzech i połówkę podała mamie. - To zupełnie co innego - powiedziała z namysłem. - Ja mam stale święto. I bliźnięta, i ty z tatusiem dajecie mi uczucia. Na tym mi zależy. Reszta: prezenty, niespodzianki, to już tylko dodatki. Bernatowa sięgnęła po drugi orzech, rozłupała i teraz ona z kolei podzieliła się z córką. - Na szczęście, to ostatnia trzynastka w naszej klasie. - To Irma jest dużo młodsza? - Prawie o rok. Inni mają to za sobą. A urodziny przeszły jakoś bezboleśnie. - Wrócimy do tego później. Może uda się nam wymyślić coś sensownego. Przecież nie możesz tej dziewczynie dać kota w worku. - Ojej! - Duszka aż podskoczyła. - Podsunęłaś mi doskonały pomysł. Tak! Naprawdę świetny! Zrobię im wszystkim kawał! - Hej! Tylko nie baw się cudzym kosztem. Kawały są dobre, o ile nikogo nie krzywdzą. - Mowa! - Duszka wykonała taneczne pas. - Będą zachwyceni. Coś akurat w stylu magicznej trzynastki. Irma zaprosiła koleżanki niemal w ostatniej chwili. Bal miał się odbyć w sobotę, czwartego października, ona zaś dopiero w piątek na przerwie podeszła do Jagody i Duszki. Przeglądały w?aśnie „Filipinkę" i o coś się wykłócały. - Dziewczyny, chyba nie sądzicie, że o was zapomniałam? Powinnam wcześniej zaprosić, ale byłyśmy z Małgośką tak załatane, że po prostu nie miałam głowy. Mogę na was liczyć, prawda? Czekam jutro o szóstej. - Kto jeszcze przyjdzie z naszej klasy? - Naturalnie elitka. I Jacek - dodała, spoglądając na ścianę gdzieś ponad głową Duszki. - Też mi nowina - prychnęła Jagoda. - Podszkoliłam go w tańcu. Wyrabia się. Ode mnie niektórzy też się mogą czegoś nauczyć. - Maciek będzie? - Duszka udawała, że problem Jacka nie istnieje. - A po co mi taki dresiarz? Ja go skreślam. Kompletny burak. Tobie to nie przeszkadza, ale mnie owszem. No to na razie. Pa, pa. 1 pamiętajcie: obowiązują czarne stroje. - Odpłynęła. - Czemu się tak uparła przy czerni? - Jagoda nie ukrywała niezadowolenia. — Ponury kolor. - Elegancja-Francja. Nie martw się. Pożyczysz od mamy albo od siostry. - Nie lubią się dzielić, jednak chyba je uproszę. A ty w czym wystąpisz? Jesteś taka chuda i mała, że nic z twojej mamy nie będzie pasowało. - Coś przefarbuję. Przez kilka minut gadały o ciuchach. Jagoda napomknęła też o prezencie, Duszka uważała, żeby się nie wygadać. Skoro ma być niespodzianka, trzeba zachować tajemnicę. Ale Maćkowi zdradziła swój pomysł. Zatarł ręce. - Z miłą chęcią pomogę. No, no. Padną z wrażenia. Zgłoś się do mnie jutro o piątej. - Zdążysz? - Masz to jak w banku. 80 6 - Sekrety... 81 r Rozdział siódmy W sobotę po południu Duszka stanęła przed lustrem zadowolona. Okręciła się na pięcie. Długa, cygańska spódnica zawirowała wokół jej opalonych nóg. T-shirt świetnie przyjął czarny barwnik. Z przodu Duszka ciachnęła ogromny dekolt. Całość robiła wrażenie. Bliźnięta uwijały się wokół siostry szalenie podniecone. Rankiem mama zdjęła z szafy pudło z różnościami; przeważały kolorowe paciorki. Brzdące pracowicie ponawlekały je na żyłkę. Powstały w ten sposób oryginalne naszyjniki i bransoletki. Duszka założyła kilka i nawet mama przyznała, że pasują. - Wyglądasz zabawnie. Trochę jak hipiska. - Pamiętaj, mas mi to potem oddać - przypomniała Basiunia. -Może ci pozycyć torebkę? Czerwona, lakierowana torebka była największym skarbem małej. Duszka wzruszona przykucnęła i uściskała siostrzyczkę. - Z torebką trudno tańczyć - wyjaśniła. - A koraliki są twoje. - Psyniesies mi torta? - wydarł się Tomcio. - Mówi się tortu - zganiła go Basia i z mocą wrzasnęła: - Przy-niesies nam tortu? - Tam będą takie tłumy, że z tortu nie zostanie nawet okruszyna. Ale za to jutro zabiorę was na ciastka - obiecała Duszka. - A teraz puśćcie mnie, bo nie zdążę. Maciek mieszkał w starym familoku. Wyglądał przez okno. Dojrzał dziewczynę z daleka i gwizdnął, aż się przechodnie obejrzeli. - Ale się odszykowałaś! Zniknął i po chwili był już przy niej na ulicy. Obrócił ją dokoła. - Powinnaś częściej chodzić w sukience. Dopiero teraz widać, że jesteś dziewczyną. Wyrwała mu się. - Sam sobie noś sukienki. Też coś! Zwinął się ze śmiechu. 82 - Kupuję pomysł. Nawet wiem, kogo nabiorę. Pożyczysz mi te ciuchy? - Mogę cię także pomalować w kwiatki, tylko mnie nie zatrzymuj . Masz kota? -Ajakże! Chodź i podziwiaj! Mieszkanie Maćka zagracone było do niemożliwości. W dwóch pokojach gnieździło się sześć osób. Akurat sam został na gospodarstwie, reszta rodziny goniła za groszem. Duszka lubiła tu przychodzić. Mimo tłoku było przytulnie i czysto; głównie zawdzięczali to dzierżącej ster rządów srogiej babci. W pokoju chłopców baraszkował czarny kociak. Duszka pisnęła z zachwytu i przykucnęła. Nadbiegł w podskokach, zwabiony sznurami kolorowych paciorków i trącał je łapką. Wdrapał się dziewczynie na kolana, lecz czmychnął, gdy usiłowała go złapać. Maciek wytropił go i capnął. Źrenice bursztynowych oczu zwęziły się jak szparki. Miauknął przejmująco. - Puść go. Jest taki mały. I bezbronny. Może lepiej zostawić... - Uważasz, że Irma upiecze go na grillu? - Maciek wymownie mlasnął i wolną ręką pogładził się po żołądku. - Nie bądź obrzydliwy! - Na żartach się nie znasz? No i co mu zrobi? Najwyżej wygoni! - Na ulicę? - zlękła się. - Przecież on zginie. Psy go rozszarpią. Maciek pokręcił głową. - Straszna z ciebie męczydusza. Miałem nadzieję, że mnie pochwalisz, a ty grymasisz. Powiedz Irmie, że w razie czego prezencik jest do zwrotu. Odniesiesz mi i po kłopocie. Tutaj nie zginie. Przekonał ją. - Worek też wykombinowałeś? -Nada się? - wskazał jedną z licznych poduszek na kanapie. Na czarnym aksamicie pyszniły się wyhaftowane atłaskiem róże. Duszka zerknęła niepewnie. - Ogołocisz mieszkanie. Co na to babcia? 83 - Ucieszy się. Wyrabia te arcydzieła i rozdaje na pęczki. Powiem, że dla ciebie, to jeszcze drugą dołoży. Lubi cię. - I wzajemnie - odparła z przekonaniem. - Zawsze żałowałam, że dziadkowie na mnie nie zaczekali, więc twoją babcię trochę sobie pożyczam. -Nic przeciw. Trzymaj ten jasiek, a ja rozpruję z jednego boku. O, tak... No i pięknie. Teraz maluch do środka... - Nie zakrywaj mu łebka - zaprotestowała. - Dopiero u Irmy go schowam. - Uważaj, żeby ci nie uciekł. Już go ściągałem z firanki i z szafy. Ten kot to istny dynamit. Jak się postara, zrobi Irmie niezłą demolkę. - Będzie wiedział, jak się zachować - Duszka przytuliła zwierzątko. — Zobacz, wcale się nie boi. Miało być zabobonnie i magicznie; czarny kot pasuje. - Ja myślę! Przejęta i podniecona pobiegła na Roździeńskiego, gdzie Irma mieszkała u dziadków na drugim piętrze. Małgośka zajmowała lokal na szczycie wieżowca. Irma opowiadała o tym pomieszczeniu legendy, nazywając je pracownią, chociaż nie precyzowała, o jaką pracę chodzi. Małgośka obracała się w kołach zbliżonych do TV, znała każdego, kogo należało znać, ale czym się konkretnie zajmowała, nie wiadomo... Przed blokiem Duszka nieoczekiwanie natknęła się na Jacka. Błądził wzrokiem w chmurach, przestępował z nogi na nogę. Na widok Duszki ożywił się i pospiesznie przyczłapał. - Odlotowo! - skomentował jej strój. Wydęła wargi i obrzuciła go lekceważącym spojrzeniem. - Znawca! - Chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz obłędnie. - To znaczy, że na co dzień do kitu? - Co się ugryzło? Nalatujesz jak osa. Nigdy taka nie byłaś. Jego wzrok był pełen wyrzutu. Zagryzła wargi. 84 - Przepraszam. Kiedy ktoś zwraca uwagę na mój wygląd, obawiam się, że sobie kpi. - Niepotrzebnie - poweselał. - Nie jesteś gorsza od innych. - Ty też - odwzajemniła wątpliwy komplement. - Phi, phi! Muszka i lakierki. Niektórzy twierdzą, że się wyrabiasz. A gdzie białe skarpetki? - Ee, nie dokuczaj! - zmieszał się. - Co tam taszczysz? - Zobacz - podsunęła mu kociaka. Połaskotał palcem czarnuszka, ale kotu pieszczota nie przypadła do gustu. Rozdziawił pyszczek, ukazując ząbki jak szpileczki. Parsknął z oburzeniem. - Złośnik! - Przestraszyłeś go. Do tej pory siedział grzecznie. Cicho malutki, zaraz cię wypuszczę. - Sądzisz, że Irma go zechce? - zapytał z powątpiewaniem. - Ogłosiła, że urządza magiczną trzynastkę, więc wczułam się w styl. Powinna przyklasnąć. - Może i tak - zawahał się. - Ja mam dla niej kostkę Rubika. Duszka ugryzła się w język. Naiwniak! Warto zobaczyć minę Irmy, gdy Jacek wparuje z tą kostką. - Bo widzisz... żal mi jej - powiedział, gdy jechali windą. - O kim mówisz? - Jak to? O Irmie. -Przymknij się! - Nikomu nie jest potrzebna. Nikt jej nigdy nie kochał - zwierzał się Jacek z widocznym przejęciem. Wytrzeszczyła oczy i tak przycisnęła kociaka, że miauknął oburzony. - Nie pomyliłeś kogoś z sierotką Marysią? - zaczęła z podejrzaną łagodnością. - Od urodzenia dziewczynę obskakują, podtykają dary, organizują atrakcje, wychwalają, dopieszczają. Na co się uskarża? - Ona nie narzeka, sam się domyśliłem. - Lenonki - mruknęła. - Lenonki zawiniły. 85 I - Co mówisz? - Nieważne. - Zrobili z niej zabawkę, a to też człowiek. Nie uważasz? - Skoro tak twierdzisz... - Jesteś uprzedzona! Nikt jej dotąd nie wysłuchał... - W jakiej kwestii? Środka na piegi? - Nie ma piegów - obruszył się. - Ma! - wrzasnęła Duszka absolutnie wściekła. - Przyjrzyj się i policz! Rada była, że winda się zatrzymała. - Zupełnie mu odbiło - myślała. - A ta Irma to dopiero zgrywuska. Za biedulinkę biega! Rozzłoszczona wyskoczyła na korytarz. Zza drzwi z wymalowaną monstrualną trzynastką dobiegał heavy metal. Nie dzwonili, bo i tak nikt by nie usłyszał. Po prostu weszli. Poddasze przerobiono na jedno pomieszczenie. Meble usunięto, u sufitu podwieszono siatkę maskującą, z której zwisały, obracając się leniwie, wielkie włochate pająki. Reflektory rzucały snopy światła. Część kuchenną oddzielał szeroki metalowy blat otoczony kolorowymi stołkami. Sąsiedni narożnik, przeznaczony zapewne na namiot wróżki, odgrodzono połyskliwą indyjską tkaniną. Bufet robił wrażenie. Półmiski pełne mięs, wędlin, rozmaitych przekąsek i sałatek. Torty i ciasta. Mnóstwo owoców, soki i napoje. Powietrze nasycone było zapachem trociczek. Z grupy tancerzy wysunęła się solenizantka. Zgrabna, długonoga, w czarnej koronce na cieniutkich ramiączkach, z ciemną falą włosów, spływających do pasa, w pantofelkach na zawrotnie wysokich obcasach. - Cześć. Znowu razem? - spytała ze złym uśmieszkiem. - Wpadliśmy na siebie przed blokiem - wyjaśnił Jacek. Duszkę zamurowało. Ten idiota się tłumaczy! Nie okazując miotających nią uczuć, cmoknęła koleżankę w policzek. - Najlepszego! A tutaj masz prezent - wepchnęła w dłonie Irmy aksamitny kłębek. 86 - Co to takiego? Worek na kapcie? Ale hafcik! Sama go wyści-buliłaś? Jacek uniósł brwi i skrzywił się. Irma zerknęła i natychmiast zmieniła ton. - Bardzo ładne - zaszczebiotała. -1 takie oryginalne... Urwała, bo w tej chwili ze zwojów aksamitu wysunęła się czarna łapka i pacnęła ją na odlew. Ostre pazurki zostawiły czerwony ślad. Irma krzyknęła i podniosła do ust podrapaną rękę. -Krew mi leci! - Tyle krzyku o głupstwo! - Jeszcze docinasz? Zejdź mi z drogi. Muszę obmyć! Kipiąc złością, pobiegła do łazienki. Jacek poleciał za nią. Coś tłumaczył, ale nie słuchała. Ten i ów przestał podrygiwać i podszedł zaciekawiony. Kociak wygrzebał się z worka i przycupnął w kącie. Duszka podniosła go, przytuliła, pogłaskała. - Przestańcie się wgapiać. On się boi. - Wywołałaś sensację. O to ci chodziło? - zagadnął szczupły, śniady, krótko ostrzyżony chłopak. Duszka widywała go przelotnie. Był jednym z najlepszych tancerzy formacji. Wołali na niego Kola. Wyglądał na zarozumiałego, teraz jednak zachowywał się sympatycznie. - Lubisz koty? - Jak wszystkie zwierzęta. Żałuję, że go przyniosłam. Chyba sobie pójdę. - Nie rób tego. Irma się powścieka i uspokoi. Widzisz? Już wraca. Ładna blondynka odebrała kota Duszce. Przechodził z rąk do rąk. Zachwycano się nim, głaskano. - Co to? Przedszkole? - syknęła Irma. - Popatrz, jaki on zabawny. -Nienawidzę kotów. - Najlepiej za nóżkę i z piętnastego piętra! - doradziła dziewczyna z włosami zrobionymi na mokrą Włoszkę. 87 - Nie wygłupiaj się, Kacha! - Kola odciągnął ją za łokieć, widząc, że Duszka raptownie zbladła. - Ja go przygarnę, jeżeli ty nie chcesz - Jagoda przytuliła czarny kłębuszek, który zamruczał przyjacielsko. - Natychmiast zabieraj to paskudztwo! - To znaczy... mam wyjść? -Nikogo nie wyganiam, ale... - Irma, spoko! Nie psuj ludziom zabawy. Na żartach się nie znasz? - mitygował ją Kola. - Głupi żart! - Myślałam, że się razem uśmiejemy. Przepraszam - bąknęła Duszka. - Pokój i zgoda! - odetchnął Kola. - Zaklepane. Chodźcie tańczyć. - Trzeba dać kociakowi trochę mleka — powiedziała Jagoda. Irma znów się wściekła. - Tu jest prywatka, a nie sierociniec. Skąd wezmę mleko? Może jeszcze smoczek na dodatek? - A u twojej babci? — zasugerowała nieśmiało Duszka. - Może. Nie wiem. - Zabiorę go tam i poproszę, żeby go przechowała. Tylko na parę godzin... Chyba się zgodzi - zastanawiała się Jagoda. Żal jej było kota, nie miała jednak ochoty opuszczać zabawy. - Rób, jak uważasz - Irma odwróciła się z niechęcią. - Pójdę z tobą- postanowiła Duszka. Na drugim piętrze rozlegał się głośny bełkot telewizora. Gdy dziewczyny zadzwoniły, drzwi otworzyła niska, siwa pani w żakardowej sukni koloru zwiędłych liści. Na szyi miała potrójny sznur pereł. Duszka patrzyła z niedowierzaniem. Czy tu również odbywało się przyjęcie? Babcia Irmy była umalowana i wytapirowana. I niezadowolona. - Co się stało? - Nic takiego. Irma dostała w prezencie kotka, ale mi go oddała. Tam by go rozdeptali. Zechce pani przechować biedaka? 88 - A nie nabrudzi? Też mi prezent! Dobrze, że Irma go nie wzięła. Zwierzę w domu to darmozjad. Widząc błagalne spojrzenia dziewcząt, zmiękła nieco i wpuściła je do środka. - Skoro to konieczne... Dajcie mi kociaka, zamknę go w łazience. Weszły do klitki wyłożonej koszmarnym marmurkiem. Dywanik w kolorze żółtka babcia przezornie zabrała. Kot zaszył się w kąt. Wyglądał żałośnie. - Znajdzie pani odrobinę mleka? - Jagoda była uparta. -Ale jesteś namolna! No, chodźcie do kuchni. Długo szperała, szukając odpowiedniego naczynia. Przez cały czas gadała jak najęta. - Małgosia mówiła, że najwyższy czas wprowadzić Irmę w świat. Robi się z niej odludek. Ja w jej wieku nie usiedziałam na miejscu. Chłopcy za mną szaleli. Małgosia też ma powodzenie! I to jakie! A z Irmy dziwaczka. Zamknie się w pokoju... słuchawki na uszach i woła, żeby jej nie przeszkadzać w nauce. A przecież widzę, co jest... żadna tam nauka, tylko ta ohydna muzyka. Cały czas się kiwa i dziw, że jej głowa nie spuchnie. Wyjęła spodek i schowała. Najwidoczniej nie nadawał się dla zwierzaka. - Może on ma pasożyty? Od kota można się zarazić paskudną chorobą. W telewizji ostrzegali... Dziewczyny zerknęły na siebie znacząco. Tylko tego brakowało! - Opowiadam jej o sobie - ciągnęła - bo to każdemu młodemu się przyda, a ona się wykręca brakiem czasu. Chciałam ją zabrać do psychologa, to znów Małgośka nie pozwala. Mówi, że Irma z tego wyrośnie. Może i tak... A w ogóle Małgosia jest zbyt zajęta. Ledwie raz w miesiącu zajrzy i chwilę posiedzi. A ja też mam prawo z nią porozmawiać, no nie? Irma mogłaby posłuchać, ale ucieka... Kolejne naczynie wróciło na półkę. - Kto wie, czy ona nie ma tego po ojcu. Nigdy mi się nie podobał. Nie wiem, co Małgośka w nim widziała! Trafiały się jej lepsze partie. I 89 Tyle że zamożny, dobre i to... Irmie nie żałuje niczego... Kiedyś nawet chciała się do niego wprowadzić. Na szczęście Małgosia wybiła jej to z głowy. Przy takim ojcu nie ma żadnych perspektyw. On własnego życia nie potrafi sobie ułożyć. Podobno wciąż czeka... ale Małgosia nie jest głupia, żeby się poświęcać jak ja... Całe życie zmarnowałam przy mężu kolejarzu. Gdyby nie to, zrobiłabym karierę za granicą. Do tej pory figurę mam jak modelka, widzicie? Byle czego na siebie nie włożę. Irma przynajmniej tego się nauczyła... - Krytycznym spojrzeniem obrzuciła dziewczyny, dając im do zrozumienia, że nie stanowią żadnej konkurencji dla jej wnuczki. - Ona się pewnie dziwi, dlaczego tak długo nas nie ma. Może ja naleję mleka. Pokrywka od słoika będzie w sam raz. - Dziękuję. Sama zaniosę. - Jagodzie udało się przerwać potok babcinej gadaniny. Zgłodniały kociak przypiął się do mleka. Wychłeptał do ostatniej kropelki. - Poprosimy o dolewkę? - szepnęła Duszka. Jagoda wymownie pokręciła głową. - Nie ma sensu. I tak nie da. Lepiej zmywajmy się, bo nas za-gdacze. Wycofały się pospiesznie. Kiedy czekały na windę, Jagoda rozglądała się nerwowo. - Ale ma gadane! Czy każdy na starość staje się sobkiem i pleciugą? - Skądże! Babcia Maćka jest w porządku. Wesoła, biega jak fryga, wszystkim pomaga. Super! Lubię tam zaglądać. - Ja też. Masz rację. Nie wiek decyduje, lecz charakter. Irma już teraz ma fochy, a gdy się zestarzeje, będzie z niej niezła zrzęda. - A Jacek się nad nią lituje... - Paskudne uczucie! - Jagoda zmarszczyła nos. — Chociaż i tak najlepsze, jakie do tej pory jej zaofiarowano. - Guzik prawda! - Tak ci się zdaje? U nich przecież obowiązuje zasada: „Dam ci bajery, ale się ode mnie odwal". - Niech się o nią kto inny martwi, ja nie muszę. - Jasne. Uważam, że i tak zachowujesz się wspaniale. Przecież ona robi, co tylko może, żeby cię pognębić. - Puknij się! Wcale ci nie wierzę. Taki ma sposób bycia, a mnie to śmieszy. Jestem ponad i już. - Przypuśćmy! Na górze zabawa trwała w najlepsze. Przyłączyły się ochoczo. Po paru godzinach Duszka stwierdziła ze zdumieniem, że stale naprzeciw niej, całkiem blisko - kolebie się Kola. Uznała, że to przypadek. W trakcie rozmowy okazało się, jak wiele mają wspólnych zainteresowań. Wylądowali wreszcie przy barku. Nałożyli sobie kopiasto na talerze, a Kola to i owo jej dorzucał, twierdząc, że koniecznie musi spróbować tych pyszności. - Nie widzę Irmy - obejrzała się. — Gdzie się podziewa? - Nie wiesz? Zamknęła się w łazience i ryczy. - Dlaczego? - Pożarła się z nowym chłopakiem. Nie pasują do siebie. Czemu chichrasz? - Tak sobie. Czy ja mam coś na twarzy? Tamta dziewczyna strasznie się wgapia. - Która? - obejrzał się. - Ta z głową w świderkach. - Kaśka? To moja partnerka. Nazywamy ją Małpeczką. Pewnie ci zazdrości. - Czego? - Mnie! Parsknęła śmiechem. ¦— Więc co tutaj robisz? - Tu mi się bardziej podoba. -Nawijasz! Zauważyłam, jak ona tańczy. Do pięt jej nie dorastam. - Owszem, w tańcu jest niezła. Za to charakterek taki, że zęby cierpną i żołądek się wywraca. 90 91 - Obmawiasz swoją dziewczynę? Nieładnie. - Ona nie jest, nie była i nigdy nie będzie moją dziewczyną! -wykrzyczał ze złością. - Możesz zmienić partnerkę. -Najakim świecie żyjesz? Turnieje, kostiumy, wyjazdy, imprezy kosztują. Trzeba mieć nielichą kasę. Moich rodziców na to nie stać. Kiedyś się odkuję. Na tańcu towarzyskim można teraz nieźle zarobić. Mam dryg do tego, zobaczysz... kiedyś naprawdę wypłynę. - A Kaśka? - Jej starzy mnie wynajmują. Chcą nagród, więc je mają. - Patrzy na nas. - Niech patrzy. -Złości się. - W takim razie nie odstąpię cię do rana. - Posłuchaj, Kola... chcesz się odgrywać, twoja sprawa... ale beze mnie. - Takaś honorowa? Nie warto. Kaśka wsadziłaby ci szpilę bez powodu, dla samej przyjemności. Znam jej numery. Może sobie na wiele pozwolić, bo mamcia wszystko załatwi. Nie kojarzysz nazwiska? To śmiecie. Powojenni szabrownicy, a udają wielkie państwo. Pomiatają biedniejszymi. Cóż, nie każdy lubi cudze... Mój staruszek niejedno mógłby ci o nich powiedzieć. - Ale ja wcale nie chcę słuchać! To nie w moim stylu. Do tej Kachy też nic nie mam. Zostaw mnie, bo muszę porozmawiać z Irmą. - Jak sobie życzysz, księżniczko - ukłonił się kpiąco. - Zrobię ci drinka - Irma mieszała tonik z sokiem i czymś tam jeszcze. Dorzuciła wisienkę. Uśmiechała się, chociaż oczy rzucały ostre błyski. - Przykro mi, że cię uraziłam. Irma zatrzepotała rzęsami. Nie spojrzała na koleżankę. 92 - Już mi przeszło. Pogadaj z Jackiem, może przestanie się czepiać. Twierdzi, że to ja jestem winna. Duszka skoczyła po Jacka, zdecydowana załagodzić konflikt. - Irma skarży się na ciebie. - A niech tam. Ktoś musi wziąć ją za łeb. Zachowuje się jak dzieciak. - Coś ty jej powiedział? - Spytałem, czy ma ochotę być pozłacanym... - urwał, bo Irma podeszła, niosąc pucharek musującego napoju z kostkami lodu. Podała go Duszce. - O, jak miło! Dzięki. - Smakuje? - Niezłe. - Napój był cierpki, Duszka jednak nie lubiła przesłodzonych. - Ja też dostanę? - spytał Jacek. - Nie zasłużyłeś. Zrób sobie sam. Odepchnęła go i poszła tańczyć. Na jej miejsce wsunęła się Kaśka. - Co dobrego pijesz? - zaciekawiła się. - Nie mam pojęcia. Jakiś specjał Irmy. Tonik jest w łazience, jeśli masz ochotę pobawić się mieszaniem. - Może. Byłaś u wróżki? -A już przyszła? - Pół godziny temu. Nie zauważyłaś kolejki? Obejrzała się. Obok zasłony grupka dziewczyn wypytywała o coś bardzo zmieszaną koleżankę. Usiłowała się wykręcić, ale nie puszczały. Duszka wzruszyła ramionami. - Ja tam w żadne wróżby nie wierzę. - A może się boisz? - Czego? - Że ci wywróży coś nie tak. -E, tam... - Irma miała rację. Zadzierasz nosa. Uważaj, bo ktoś ci go utrze. 93 - Ale mnie nastraszyłaś! W oczach Kaśki zamigotała złość. - Irma na prawo i lewo rozpowiada, że... - Nie jestem ciekawa - przerwała Duszka. - Schowaj plotki na własny użytek. Widać, że lubisz kablować. I szpiegować... - Odwróciła się i na przekór pomaszerowała do kolejki. Niedoczekanie! Proszę bardzo, powróży sobie, nie będzie odstawać. Dziewczyny z formacji umilkły na jej widok. Potem rozległy się chichoty. - Co wam tak wesoło? -Nie chcemy cię zgorszyć! - Cicho! To niewiniątko! - Makowa panienka! - Słuchajcie, podobno wynaleziono sposób na miłość bez wzajemności. - Ale najpierw trzeba urosnąć. Duszka zacisnęła pięści. Chłopak już by lał. Naprawdę, szkoda, że w tym wieku nie wypada się tłuc. Miała wprawę. W zerówce żaden zabijaka z nią nie zadzierał. Jeszcze teraz poradziłaby sobie z całą piątką. Z przyjemnością by im dołożyła. Tymczasem złośliwe języki pracowały na pełnych obrotach. Podbiegła Jagoda. - Słuchajcie, ta wasza koleżanka, Marzena, nie zostawia na was suchej nitki - wskazała przeciwległy kąt, gdzie grupa młodzieży pokładała się ze śmiechu. -O nas? Co ona... - Zdaje się, że ma haka na każdą. To paradne. Pięć sekutnic rzuciło się w tamtą stronę. - Może nie uduszą tej Marzenki - zachichotała Jagoda. - Kłamczucha! - Tylko troszeczkę przesadziłam. Tamta naprawdę opowiada kawały z dziejów formacji. Ma dziewczyna polot i wyobraźnię. Przynajmniej się odczepiły od ciebie. 94 - Nie prosiłam o niańkę - burknęła Duszka. - Każdemu czasem przyda się mądrzejszy przyjaciel - pogodnie odparowała Jagoda. - Wiesz co? Lepiej właź do namiotu. Ja tu zaczekam i popilnuję. - Ale po co? - Nie kłóć się, tylko właź. Za kotarą było mroczno, gorąco i trociczkowo. - Klęknij - wionął stłumiony szept. Duszka przykucnęła przed niskim stolikiem, na którym leżała talia kart. Nad kulistą, szklaną lampką oliwną chybotał w półcieniu wątły płomyczek. Na stosie poduszek siedziała gruba kobieta w lśniących zawojach. Włosy upięła w ciężki węzeł, w uszach tkwiły złote kolczyki z perłami. Duszka obrzuciła ją kpiącym spojrzeniem. - Pretensjonalne babsko - pomyślała. Podniosła oczy i stwierdziła, że jest uważnie obserwowana. Ale życzliwie. Z rozbawieniem. Wróżka nieco przypominała Pyrę. Spodziewała się oszustki, komediantki, cwaniaczki, lecz nieznajoma kobieta wzbudzała zaufanie. - Czego się chcesz dowiedzieć? Głos się również Duszce podobał. Był melodyjny, łagodny, trochę znużony. Postanowiła być szczera. - Konkretnie niczego. Przyszłam, ponieważ dziewczyny się ze mnie nabijały. Zaraz sobie pójdę. Możemy porozmawiać albo po-milczeć, jak pani woli. Nie musi pani wróżyć. Pewnie to dosyć męczące? - Czasami. - W ciemnych oczach coś zamigotało. Może to był tylko refleks płomyka. Duszka dała się ponieść ciekawości. - Czy tego można się nauczyć? Czy pani zmyśla? ; — Jednak się interesujesz — kobieta uśmiechnęła się przekornie i Duszka uznała, że jest całkiem miła. 95 - Nigdy nie spotkałam prawdziwej wróżki - wyjaśniła. - Lubię książki fantastyczne i uważam, że cała przyroda jest na swój sposób magiczna, ale ludzie zwykle nie posiadają takich właściwości. Czy to rodzaj przedstawienia, jak w teatrze? - A jak myślisz? - Pani zna się na ludziach. Dobrze mówię? Chyba nawet stara się im pani pomóc. Kobieta wzięła karty i zaczęła je tasować. - Różnie bywa. Każdy z nas musi sprostać niespodziankom losu. Im lepiej znasz siebie, tym skuteczniej działasz. Inaczej błąkasz się, zdana na igraszkę przypadków. Odkrywam karty, aby mój rozmówca odkrył siebie. To jak? Postawić ci kabałę? - Czemu nie. Nie muszę się odnaleźć, bo się nie zgubiłam, ale nigdy nie będę miała lepszej okazji, żeby zobaczyć, jak to wygląda. - Trochę się zająknęła. - Przełóż. Wróżka zgarnęła karty i ułożyła w skomplikowany wzór. Odwracała je kolejno i Duszka zobaczyła dziwne postaci, przypominające trochę obrazy Dudy-Gracza. Zafascynowana wpatrywała się w upierścienione palce. Na przegubach rąk wróżki podzwaniały liczne bransoletki. Płomyczek pełgał nad lampką, wywołując ze szklanej kuli roje migotliwych iskier. - I co mi pani powie? - Przed tobą prawdziwy tor przeszkód. - Przynajmniej nie będzie nudno... - Przyciągasz niebezpieczeństwo. Powinnaś uważać. Jednak z niczego nie rezygnuj. Jest w tobie więcej siły i odwagi, niż przypuszczasz. - To dobra wróżba, prawda? - Tak. I trzeba zapłacić za nią wysoką cenę. - Pani? -Nie mnie, dziecko. Światu i ludziom. A teraz idź już. Wystarczy! Duszka skwapliwie wysunęła się z namiotu. Na straży tkwiła wierna Jagoda. Dziewczyny z formacji tańczyły. 96 - Coś taka czerwona? Oczy ci się świecą! Jak było? - Super! To wspaniała osoba. Spróbuj, przekonasz się. - Kiwają na nas, widzisz? Irma przeszkoliła kilka barmanek. Kłócą się, każda chce być lepsza. Nawet nadąsana Kaśka się przyłączyła. Widzisz, jaki tłok? Idź, napij się, a ja wdepnę do namiotu. Może wróżka powie, czy uda się nam zamienić mieszkanie. Chciałabym mieć własny pokój. Magda podrosła i daje mi się we znaki. Potwornie wścibska mała. Znikła za kotarą. Duszka zaś podeszła do barku. Kaśka potraktowała ją niezwykle uprzejmie. - Tam stoi szklanka Koli. Weź sobie, bo on jak zwykle szaleje. Zrobię mu następnego drinka. Duszka wypiła chciwie i ze śmiechem wykręcała się od odpowiedzi. Chłopcy wypytywali o wróżby. - Podobno nie można powtarzać, jeśli ma się sprawdzić. - Zatańcz ze mną! - Jacek pojawił się ni stąd ni zowąd. - Masz wolne? Niemożliwe? - udała zdziwienie. - Mogę ci go odstąpić - powiedziała łaskawie Irma. - Wiesz, jak mi palce podeptał? - Zatańczysz? - Zaryzykuję, ale najpierw jeszcze sobie chlapnę. Gorąco tutaj i głowa mnie rozbolała. ; Sięgnęła po sok i tonik, - Uważaj, gdzie lejesz! - Rzeczywiście, trochę nabałaganiłam - przyznała Duszka. - Ja-ceik mnie trącił. - Nawet nie dotknąłem. - Nie udawaj. - Odstawiła pustą szklankę i zaczęli tańczyć. Jacek gubił rytm, stale się z kimś zderzał. Kiedy ją zaczął okręcać, straciła cierpliwość. Wpadli na inną parę, tamci kpili z niedorajdy. Duszce krew uderzyła do głowy. - Prostych rztczy nie umiesz pojąć? Rytmu nie czujesz? - Przepraszam. 7-Sekiciy.. 97 r - Wypchaj się! Stanął jak wryty. - No, co cię tak wkopało? - Zmęczyłaś się. Usiądźmy. - Nie będziesz mną rządził. Robię, co mi się podoba, rozumiesz? I odczep się ode mnie raz na zawsze! - Nie krzycz! Robisz z siebie widowisko. -Niech się gapią. Puść mnie! - Proszę cię, usiądź! Przyniosę lody. - Wynocha! Jacek próbował odholować Duszkę na bok. Wzbraniała się, wierzgała. Gdy go dotkliwie kopnęła, puścił ją wreszcie. Zachwiała się i tracąc równowagę, oparła się o bufet. Sięgnęła po najbliższą szklankę, ale zęby dziwnie jej dzwoniły. Nie mogła pić. Ze złością cisnęła szklankę na podłogę. Coraz bardziej kręciło się jej w głowie. Upadła na bufet; szeroko rozpostartymi ramionami zagarnęła wszystko, co było w ich zasięgu... Nie słyszała brzęku i hałasu, zamieszania, niespokojnych głosów, pytań i wymówek. Ziemia uciekała jej spod nóg. Ktoś mówił do niej, usiłował zatrzymać. Wyrwała się. Miała wrażenie, że unosi się w powietrze, a obok otwierają się i zamykają jakieś ogromne, krwiste wargi. Chciała umknąć, nie miała sił. Raptem cały świat rozleciał się w jaskrawym wybuchu światła... i zapadła ciemność... ,4 i Rozdział ósmy Przed zamkniętymi drzwiami mieszkania Bernatów od paru godzin warowali Jacek i Kola. Nastał późny wieczór. Potem noc. Nikt ich nie prosił, a jednak czekali. Kiedy przywieźli Duszkę i taksówkarz wnosił ją po schodach, sąsiadka z dołu wyskoczyła podniecona. Polazła za nimi, polując na sensację. Milczeli jak zaklęci. Zawróciła niezadowolona, mamrocząc coś o wybrykach rozpasanej młodzieży, za które nie ma kary. Trwali w napięciu. Jagoda przyjechała z nimi, ale już dawno poszła do domu. Wiedzieli, że oni też powinni wrócić. Odwlekali ten moment. Wciąż stawały im przed oczyma niedawne wydarzenia. Duszka z błędnym wzrokiem wykrzykująca bez ładu i składu, młócąca rękami powietrze. Kiedy runęła jak długa, tracąc przytomność, zapanowała panika. Nawet ci, którzy z początku się zaśmiewali, umilkli wystraszeni. - Zabierzcie ją stąd! - krzyczała Irma. - Szybko! Zanim coś się stanie! -Nie panikuj! Zaraz jej przejdzie. - Niektórzy miewają takie ataki. -Polejcie ją wodą. - Wynieście na korytarz. Tam jest chłodniej. Irma tupnęła. - Ona ma swój dom, niech tam choruje. Dzwonię po taksówkę. - Może sprowadzić pogotowie? - Żeby ktoś pakował nos i sprawdzał, jak się bawimy? Małgośka by mi tego nie darowała. Popatrzyli po sobie zakłopotani. Jagoda zmoczyła chusteczkę, uklękła obok Duszki i zwilżyła jej twarz. Nic nie pomogło. - Sprowadzę babcię Irmy. 99 I - Ani się waż! Ona histeryzuje o byle głupstwo. Cicho! Już dzwonię... Zaraz przyjedzie - powiedziała Irma, odkładając słuchawkę. - Są takie przypadki, kiedy nie wolno człowieka ruszać -szepnęła nieśmiało Patrycja. - To co innego. Moja matka jest lekarką, więc się na tym znam. - Kaśka nieoczekiwanie poparła Irmę. - Musimy pozbyć się tej dziewczyny, bo inaczej będzie krewa. Jak się starzy dowiedzą, założą szlaban na wszystkie imprezy. - Ależ wy jesteście miłosierne! - wycedził Kola z taką pogardą, że obie dziewczyny poczerwieniały. Kiwnął na Jacka. - Pomożesz mi. Wezmę ją na plecy, a ty trzymaj pod kolanami. Jagoda skoczyła łapać windę. Kola sięgnął do kieszeni. Wyjął garść monet. Przeliczył. - Mało. Ktoś mi pożyczy? - Nie trzeba. Ja mam. Rodzice wiedzieli, że wrócę późno i dali mi na taryfę. - Jacek schował lenonki i schylił się nad Duszka. -Bierzesz ją? Idziemy. Taksówka już stała przed blokiem. Kierowca ich zobaczył, wysiadł i zagrodził drogę. - Pijanych małolatów nie biorę. - Nie jest pijana. Zasłabła - oburzyła się Jagoda. - To nie pogotowie - nadal blokował im dostęp. - Proszę pana - błagała Jagoda. - Niech pan na mnie popatrzy. Przecież jestem trzeźwa. Cały czas byłyśmy razem i tam nikt nie pił alkoholu. Koleżance zrobiło się niedobrze... dlatego zabieramy ją do domu. - Tu nie można jej ratować? -Nie. - Znaczy, że ktoś dziewczynę załatwił. Jagoda się rozpłakała. Łzy leciały po twarzy jak groch. - Niech pan będzie człowiekiem. Ona się wykończy! - To sprawa lekarza albo policji. Nie moja. 100 - Dobra. Szkoda czasu. Będę ją niósł - zdecydował Kola. Oddalili się kilkanaście metrów, taksówkarz podjął wreszcie decyzję: - Niech stracę. Dawajcie ją tu - otworzył drzwi. - Jakby co, nie daruję, sami będziecie czyścić. Jagoda wsunęła się do środka. Położyli Duszkę na jej kolanach. Z drugiej strony usiadł Jacek. Kola obok kierowcy. Na plac Miarki było niedaleko. Jechali jak do pożaru. - Jacek - szepnęła Jagoda. - Boję się. Ona przestała oddychać. - Głupstwa gadasz. Zatrzymali się przed bramą. Kierowca wysiadł, zaczekał, aż wy-taszczą Duszkę, zamknął samochód i odepchnął chłopców. - Sam ją zaniosę - burknął. - Prowadźcie. Jagoda biegła przodem. Zadzwoniła. Bernatowa otworzyła, na widok pochodu na schodach zbladła. Ze zmartwiałą twarzą wpuściła ich do pokoju Duszki. Taksówkarz położył dziewczynkę, wyprostował się, obrzucił Bernatowa wzgardliwym spojrzeniem. - Niech pani lepiej pilnuje małej, żeby się nie zadawała z byle kim. Dzieciaki teraz gorsze niż recydywa. Odsunął pieniądze, które mu podawał Kola i wyszedł. Przez chwilę słyszeli jego ciężkie kroki na schodach. Bernatowa uklękła, przyłożyła ucho do piersi córki. Wolno podniosła głowę. - Co to było? Wypadek? - Nie wiemy. Po prostu zasłabła. - Jagoda rozumiała, że to żadne wyjaśnienie. - Dziękuję, że się nią zaopiekowaliście. Skulili się. Słowa te zabrzmiały jak szyderstwo. Bernatowa wstała i podeszła do telefonu. Gdy dzwoniła na pogotowie, wymknęli się cichaczem na klatkę schodową. - Idziecie? - spytała Jagoda. - Za moment. Machnęła ręką na pożegnanie i pognała do domu. 101 1 Czas wlókł się niemiłosiernie. Po kilkunastu minutach pojawił się lekarz w rozpiętym fartuchu. Za nim nadbiegł sanitariusz. Obaj znikli w mieszkaniu Bernatów. Wkrótce sanitariusz wyjrzał i kiwnął na chłopców. - Doktor was woła. Dalej, dalej, tylko cicho, bo jakieś dzieciaki śpią za ścianą. Nie trzeba ich budzić. Na palcach, pełni najgorszych przeczuć, szli do pokoju Duszki. Stanęli w progu, obserwując lekarza. Jego twarz wyrażała profesjonalny spokój, ale wzrok miał twardy. - Co braliście? -My? Nic... - Nie kłam. Żeby ją odtruć, muszę wiedzieć. Lepiej przyznajcie się od razu, zanim złożę doniesienie na policję. - To porządni chłopcy, panie doktorze - głos Bernatowej brzmiał jak zwykle spokojnie. - Bawili się wspólnie na urodzinach koleżanki z klasy. - Tacy porządni jak pani córeczka? -Nigdy nie musiałam się za nią wstydzić. - Matki przeważnie dowiadują się ostatnie. O niczym nie wiedzą albo udają. Od jak dawna pani córka jest uzależniona? Co brała? - Panie doktorze, przysięgam... - Zle robicie, ukrywając prawdę. Zabieram ją na toksykologię. Jest pod wpływem bardzo silnej dawki narkotyku. Nie ma śladów po zastrzykach, więc zażyła doustnie. Nie wiem, czy wyjdzie z tego... Musimy się dowiedzieć, co brała stale. - Duszka? W życiu! - w głosie Jacka brzmiało takie obłędne przerażenie, że lekarz się nieco zawahał. Spojrzał bystro na Kolę. Przystojna twarz chłopaka była mroczna. Oczy spuszczone. - Ty też nie wiesz? A może się domyślasz? Kola zaprzeczył, ale nie odrywał wzroku od podłogi. - Wszyscy jedli i pili to samo, nikomu nie zaszkodziło. - Co ty powiesz? Sami trawiarze? 102 - Nie wiem, o czym pan mówi. - Dlaczego nie wezwaliście karetki? - Irma, to znaczy dziewczyna, która zorganizowała imprezę, wy-ątraszyła się. Nikt nie wiedział, co robić. Potracili głowy. - A rodzice? - Tam mieszka tylko matka, ale była nieobecna... - No, no - zamruczał lekarz. - Wcześnie zaczynacie. Dorosłych nie ma, nikt nic nie wie, a mała naćpana do nieprzytomności. Skoro sama nie wzięła, ktoś jej podał. Logiczne. Nie macie pomysłu, kim jest ten żartowniś? Zapadło głuche milczenie. - No! - ponaglił ich. - Nie traćmy czasu. - My o niczym nie wiemy - odparł drewnianym głosem Jacek, a Kola przytaknął. - Niewiniątka! Ech, wy! - machnął ręką. - Zmiatajcie stąd. Niedobrze się człowiekowi robi, kiedy na was patrzy. Kładziemy małą na fosze i do szpitala. Nie biorę odpowiedzialności za to, czy się wyliże. »i Bernatowa pojechała razem z córką. i.; Czekali. Godziny się wlokły. Wreszcie jakiś samochód zatrzymał się przed domem. Usłyszeli kroki. Bernatowa wchodziła na schody noga za nogąjak staruszka. Chłód ściął im krew w żyłach. Spojrzała na nich niewidzącym wzrokiem. Jacek westchnął, Kola oblizał wargi. Patrzyli wyczekująco, żebrząc wzrokiem o jedno słowo. - Jeszcze tu jesteście? - zapytała bezbarwnym głosem. - Nie moglibyśmy inaczej... - Pewnie zmarzliście. Wejdźcie. Napijemy się herbaty. Jacku, zaprowadź kolegę do kuchni i nastaw wodę. Zaraz do was przyjdę, tylko zajrzę do bliźniąt. Wróciła po chwili i zaczęła się krzątać. Wyjęła pieczywo, posmarowała chleb; poruszała się jak automat, odrętwiała wewnętrznie. 103 k Jacek w tej kuchni spędził wiele godzin na beztroskich pogwar-kach i żarcikach, a teraz nie śmiał się odezwać. Kola też milczał, tylko rzucał spłoszone spojrzenia spode łba. Wreszcie czajnik zagwizdał. Bernatowa podsunęła chłopcom herbatę i talerz z przygotowanymi naprędce kanapkami. Sama usiadła na ławie pod oknem, podciągnęła nogi i owinęła się wełnianą chustą. Trzymając oburącz kubek z gorącą herbatą, chłonęła promieniujące z niego ciepło. Kola pił i jadł, miarowo poruszał szczękami i metodycznie przeżuwał. Jacek nie mógł przełknąć ani kęsa. Zebrał się w końcu na odwagę i szepnął: -Proszę pani... Spojrzała, jakby się nagle ocknęła ze snu. - Chciałbyś wiedzieć? Ja też bym chciała... Mogło być gorzej, pewnie, zawsze może być gorzej... - Upiła łyk herbaty, aby pohamować ogarniające ją dreszcze. - Najważniejsze, że w ogóle żyje. Nadal jest nieprzytomna. Zostałabym w szpitalu, ale w niczym nie mogłam pomóc, a tu dzieci same... Jutro je komuś podrzucę. Zastanowię się. Mąż w podróży... Nie mam nikogo. Jeżeli mi oddadzą Duszkę, będę się nią musiała zająć... - Gdyby trzeba było coś załatwić, gdzieś pójść, to ja chętnie... — zająknął się Jacek. - Ja też - mruknął Kola. - Dziękuję wam. Za wszystko... Rozumiecie coś z tej całej historii? Ktoś musiał jej to podać. Nie zauważyliście? Nie musicie wskazywać nikogo palcem. Po prostu chcę wiedzieć, jak to naprawdę było. - Wszystko przez tego czarnego kota, którego Duszka przyniosła. Podrapał Irmę i ona się wściekła. Kiedy dziewczyny zabrały kociaka na dół, powiedziałem Irmie parę słów do słuchu. Chciałem, żeby przestała histeryzować. Ale ona się rozryczała, zamknęła w łazience. Waliłem w drzwi, nie chciała otworzyć. Jednak później wyszła jak gdyby nigdy nic. Bawiła się, tańczyła. Wiedziałem, że się na mnie dąsa, ale wcale się tym nie przejmowałem. Zanadto 104 dziewczynę rozpieścili... Chociaż... właściwie nie. Nikt jej specjalnie nie pieścił, tylko dogadzał. Jest rozpaskudzon a, jeżeli pani wic, 0 co mi chodzi - tłumaczył Jacek. - Ale w sumie to nienajgorsza dziewczyna. - Ja wcześniej znałem Duszkę tylko z widzenia, ale bardzo mi się spodobała, więc dużo z nią tańczyłem. Jest taka szczera, aż się wprost wierzyć nie chce. To znaczy uczciwa. Bo przeważnie dziewczyny są fałszywe. Przynajmniej te, które znam - zastrzegł Kola pospiesznie. - Prawdę powiedziawszy, pilnowałem jej dla siebie 1 nie dopuszczałem innych chłopaków. Bawiliśmy się doskonale. - Ta dziewczyna z małpią twarzyczką mało was wzrokiem nie poszatkowała - kwaśno odezwał się Jacek. - Kaśka? Ona się nie liczy. - Może jest innego zdania. - Mam to gdzieś! Nie kupiła mnie na własność i poza turniejami robię, co mi się podoba. Nie wtrącaj się. Znalazł się pośrednik. - Nie kłóćcie się - zaprotestowała Bernatowa. - Nadal nie wiem, kto ją nafaszerował narkotykami. - Może wróżka? - zasugerował Kola. - Była u wróżki? Niemożliwe! - Uhm. Wie pani, jak to jest. Nie chciała odstawać od reszty. - Skarżyła się, że ją głowa boli... - przypomniał sobie Kola. -Zgrzała się. Dziewczyny mieszały tonik z czymś tam i piły. Ja wolałem zwykłą mineralną. - Racja - potwierdził Jacek. - Wymyślały koktajle, wygłupiały się. Może wtedy... - A rzeczywiście. To było już po wróżeniu. -Nie, przed... - Mówię ci, że po. Jagoda wparowała tam po Duszce i zaraz potem ta kobieta wyszła. Widziałem. Dziwiłem się nawet, że taka gruba, a porusza się jak tancerka. Jagoda dołączyła do nas i też latała po tonik do łazienki. Było gorąco i wszystkim chciało się pić. Ja się też częstowałem i to sporo razy. 105 - Tonik trzymali w łazience? - dociekała Bernatowa. - Chłodził się. Cała bateria stała w wannie. - Aha. I co tam jeszcze w tej łazience było? - Myśli pani o czymś jadalnym? - popatrzyli na siebie stropieni. - Chyba nic. Ale faktycznie to jedyne miejsce w mieszkaniu, gdzie się nie sterczało na widoku i można było coś domieszać. - A leki? Była tam jakaś apteczka? Jacek zdziwił się, ale Kola spodziewał się takiego pytania. - Owszem, widziałem szafkę. - Może na kosmetyki... - Jacek zacisnął palce, splatał je i rozplatał. - Kosmetykami zawalone były wszystkie półki - zaprotestował Kola. - Sklep można byłoby założyć. Warto sprawdzić tę szafkę. - Pójdę tam jutro. Nie, dzisiaj - poprawiła się Bernatowa, spojrzawszy na zegar. - Wracajcie do domu, chłopcy. Na pewno niepokoją się o was. Widzicie, która godzina? - Moi wiedzą, że wypożyczam się na różne imprezy. Przyzwyczaili się do późnych powrotów - Kola przybrał znudzoną minę. - Zanadto balujesz - skarciła go. - Ja w ten sposób pomagam matce - powiedział z nieoczekiwaną dumą. - Dwa lata temu ojca przywaliło w kopalni. Wyciągnęli go, ale kręgosłup miał uszkodzony i leczenie niewiele pomogło. Porusza się na wózku. Jego renta i mamy zarobki w sklepie nie zawsze starczają od pierwszego do pierwszego. Mam jeszcze dwie młodsze siostry. Bernatowa obracała w dłoniach kubek. Milcząc wpatrywała się w chłopca. -Nie musisz się tłumaczyć. -Nie chciałem, żeby pani myślała o mnie jak o... Położyła mu dłoń na ramieniu. - Po prostu mi żal, że tak wcześnie tracicie dzieciństwo, a my starsi, nie umiemy temu zapobiec. Jednak matka jest tylko matką. A twoja, chociaż docenia, że stałeś się odpowiedzialnym za rodzinę mężczyzną, na pewno nie położyła się do tej pory i czeka na ciebie. 106 - To prawda - przyznał. - Zawsze tak jest. Oboje czekają. Oni są... Wszystko bym dla nich zrobił. Pani rozumie? - Tym bardziej oszczędź im troski. Uciekajcie, chłopcy. Uważajcie na siebie. Dobranoc. Odprowadziła ich do drzwi, a później poszła do pokoju bliźniąt i położyła się obok dzieci. Leżała w ciemności, nie śpiąc, wsłuchana w ich miarowe oddechy. Rozdział dziewiąty Wczesnym rankiem, gdy bliźnięta w najlepsze pałaszowały śniadanie, a Bernatowa przez telefon prosiła przyjaciółkę, aby zaopiekowała się brzdącami, ktoś zadzwonił do drzwi. Dzieci popędziły otworzyć. W progu stała Pyra. Rodzeństwo Duszki znało jej wychowawczynię. Budziła w nich wyjątkowy respekt. Przywitawszy się więc, oboje uciekli z powrotem do kuchni. - Jacek był u mnie przed chwilą - powiedziała Pyra. - To są również moje dzieciaki i moja sprawa. Zostanę z panią, zgoda? Bernatowa skinęła głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Pyra natychmiast włączyła się w nurt działań. Sprawiła, że bliźnięta potulnie podreptały z przyszywaną ciocią. W szpitalu również umiała dotrzeć, gdzie trzeba. Kryzys minął i chociaż Duszka wciąż jeszcze była półprzytomna, oczekiwano, że do wieczora stan jej na tyle się poprawi, że będzie mogła wrócić do domu. Pomimo niedzieli obie kobiety dotarły do specjalisty toksykologa, który zgodził się przez najbliższe dni wizytować dziewczynkę. Tak minęło popołudnie. Obie przeczuwały, że czeka je najgorsza przeprawa, kiedy znalazły się na Roździeńskiego. 107 1 W mieszkaniu na najwyższym piętrze nikt nie odpowiadał. Zjechały więc na dół. Otworzyła babcia Irmy, nadęta i obrażona. Ledwie raczyła wpuścić gości do środka. - Małgosia jest w delegacji - oznajmiła. - Ja o niczym nie wiem, a Irma śpi. - Śpi do tej pory? - zdziwiła się Pyra. - Przecież pani chyba sama rozumie, że dziecko powinno wypocząć. Tyle przykrości i zdenerwowania, to ponad jej siły. Myślałam, że dzieci ładnie się bawią, a tymczasem ta dziewczyna, która się upiła, zdemolowała lokal i chociaż jązabrano, całą przyjemność Irmie popsuła. - Pani mówi o mojej córce, która jest ciężko chora, i którą tu bardzo skrzywdzono. - Ciekawe?! - obruszyła się babunia. - Proszę natychmiast obudzić Irmę! Inaczej ja sama to zrobię! -Ton Pyry nie pozostawiał wątpliwości, że groźbę wprowadzi w czyn. - Musimy z nią porozmawiać! Irma, ociągając się, wyszła w stroju niedbałym. Poplamiona i sfatygowana koszula z podartymi koronkami otaczającymi zawrotny dekolt, niegdyś zapewne ekstrawagancka, teraz wyglądała nędznie. Należała niewątpliwie do osoby dorosłej, zaś Irma japo prostu dodzierała. Oczy dziewczyny były podkrążone, spojrzenie spłoszone, chociaż udawała pewną siebie. - Co ty babci naopowiadałaś o koleżance? - zapytała surowo Pyra. Kiedy odzywała się w ten sposób, klasa wiedziała, że skończyły się żarty. Irma się skuliła. Pozezowała na babcię, która dawała jej ukradkiem jakieś znaki. - To co było - odszczeknęła. Bernatowa łagodnie położyła dłoń na ramieniu Pyry. Chciała zapobiec besztaniu, na jakie się zanosiło. Nikt nie poprosił obu pań, aby usiadły. Irma stała więc jak przed trybunałem. 108 Wyglądała na wystraszone, zakłamane, rozdygotane dziecko. - Wiesz, że Duszka była umierająca? - Pyra ciągnęła przesłuchanie. - Ja nie chciałam. To był żart! Przecież te pastylki nie szkodzą! Zrozumiała, że chlapnęła za dużo. Zbladła i 2wjesiła głowę. Matka Duszki podeszła i ujęła dziewczynę pO(j brodę. Spojrzały sobie w oczy. - Lekarze nadal walczą o jej życie. Byłoby lepiej, gdyby wiedzieli z czym walczą. Gdyby znali środek, który zażyła--- - Nic nie mów! - krzyknęła babcia. - Pokażesz nam? - spytała Bernatowa. Irma zacisnęła wargi. Spojrzała na babkę { natychmiast podjęła decyzję. - Włożę coś na siebie i wezmę klucze. - Wycofa S>C z pokoju. - Panie nie mają prawa! To jest najście! - zawołała babcia. Z sąsiedniego pokoju wysunął się staruszek w \vorkowatych, burych spodniach i porozciąganym swetrze. Ukłonił si? paniom i wziął żonę za rękę. - Już dosyć, Todziu. Trzeba to wyjaśnić. Parsknęła ze złością. Stała z założonymi rękami starając się zademonstrować wyniosłą obojętność. Wróciła Irma z pękiem kluczy. Na koszulę narzuciła płaszcz. Włosy miała splątane, bose nogi w rozdeptanych k#Pciacn- W milczeniu poszły do windy. Wjechały na najwyższe piętro. Zamków było pięć. Irma mocowała się z nimi przez dłuższą chwilę. Wreszcie otworzyła drzwi i weszły do mieszkania. Zapaliła światło. Pomieszczenie, którego wystrój zaimponował uczestnikom prywatki, wyglądało przygnębiająco w dziennym świetle, przedzierającym się przez zakurzone, brudne szyby. Panujący wokół nieład świadczył, że opuszczano je w pośpiechu. Na podłodze nadal walały się resztki jedzenia i jakieś skorupy, szafki byfy zastawione stertami brudnych naczyń, z przepełnionego pojemnika wysypywały się śmieci i odpadki. 109 Irma prowadziła prosto do łazienki. W kącie leżały puste butelki. Kilka zostało jeszcze w wannie. Irma otworzyła metalową szafkę, wyjęła niewielki słoiczek z ciemnego szkła i podała Bernatowej. - Ależ to nic takiego. Znany środek psychotropowy. - No właśnie - usta Inny podejrzanie zadrżały, jakby się miała rozpłakać. - Małgośka stale to zażywa. Poprawia sobie samopoczucie. Twierdzi, że czuje się wtedy jak na rauszu. Ciekawa byłam, jak to podziała na Duszkę. Sądziłam, że może trochę porozrabia. Chciałam, żeby się wygłupiła! - zuchwale zadarła głowę. - Chłopcy patrzyli na nią jak w obrazek. Chciałam im udowodnić, że nie ma się czym zachwycać. Wrzuciłam jej dwie tabletki. Nie wiedziałam, że to zaszkodzi... Bernatowa otworzyła słoiczek. Był pusty. - Masz rację, dwie tabletki z pewnością nie... - urwała, widząc przerażenie na twarzy dziewczyny. - Co się stało? - Przecież... - Irmą wstrząsnął dreszcz. - Przecież ja otworzyłam świeże opakowanie. Tamto Małgośka zabrała ze sobą. Wzięłam nowe, bo wiedziałam, że nie zauważy. - Dwanaście sztuk - przeczytała Pyra. - Wyjęłaś dwie. Gdzie się podziało dziesięć? - Ja... nie wiem... Ja tego nie zrobiłam... - Irma wybuchnęła płaczem. Bernatowa przygarnęła ją do siebie. - Wierzę ci - powiedziała. - Wypłacz się. To ci dobrze zrobi. Irma zanosiła się szlochem. Obie kobiety wymieniły spojrzenia nad jej głową. Nie udawała żalu. Jednak głupi żart mógł doprowadzić do tragedii. I uczestniczyła w tym jeszcze jedna osoba. Domyśliła się albo podpatrzyła i wiedząc, że sprawa pójdzie na rachunek Irmy, nakarmiła Duszkę całą zawartością opakowania. Tygodniowa dawka! Dwanaście sztuk! - Komu o tym wspominałaś? - spytała Bernatowa, gdy płacz trochę przycichł. 110 - Nnnie... nikomu. Byłam zdenerwowana i... może ktoś się domyślił... - Przygotowałaś koktajl, tak? Czy ktoś wtedy wchodził do łazienki? Ktoś zaglądał? - Pyra pytała surowo, ale na twarzy nie miała już wyrazu absolutnego potępienia. - Nikogo nie widziałam. Ale przypominam sobie, że na pewno zamknęłam drzwi, a kiedy wychodziłam, były uchylone. Może same się otworzyły? - Podejrzewasz kogoś? - Absolutnie! - Była wstrząśnięta. - Ludzie z formacji w ogóle jej nie znali, a z klasy... Nonsens! Duszkę wszyscy lubią. Ja też, chociaż ostatnio mnie wkurzała. Zawsze taka zadowolona... - Oderwała twarz od ramienia Bernatowej i wybuchnęła: - To nie do wytrzymania! - Co takiego? Nie odpowiedziała. Znów dostała ataku spazmatycznego płaczu. Bernatowa otuliła ją płaszczem. <¦'¦¦¦- Przyjdziesz do nas, prawda? - spytała łagodnie. - Mogę? - Irma wprost osłupiała. - Duszka powinna dowiedzieć się prawdy. -Ale czy ona... > - Czy zrozumie? W tym sęk. Musisz jej pomóc. -Ja? ¦I -Akto? - Ale klasa... - zawahała się i spojrzała na Pyrę. - Babcia mówi, że Małgośka zabierze mnie z tej szkoły. j ¦ - A chciałabyś? - Nie wiem. Boję się ich. Nie wybaczą mi. ¦¦'¦? - Nam powiedziałaś i nikt ci głowy nie urwał. Przekonaj kolegów, że jest ci wstyd i żal, może uwierzą. - Pani się za mną wstawi? - spojrzała błagalnie. - O, nie! To twoje zadanie. Nie ukrywam, że się na tobie zawiodłam. Musisz to sama odkręcić. Łatwo komuś zaszkodzić, znacznie 111 trudniej naprawić wyrządzone zło. Spróbuję ci zaufać i dam jeszcze jedną szansę. Ale... nie odpowiadam za klasę. - Kiedy się dowiedzą, że to ja - szepnęła Irma - zjedzą mnie żywcem. A Jacek... - broda się jej zatrzęsła. - Spójrz mi w oczy - zażądała Bernatowa. Irma podniosła na nią wylęknione spojrzenie. - Jeśli chcesz, żeby ci ufano, sama najpierw zaufaj. Nie ma innego sposobu. - Nie pójdę do szkoły! Pyra, zafrasowana, potrząsnęła głową. - Nie uciekniesz przed sobą. - Jak ja przed nimi stanę, kiedy się rozniesie... - Prawda zawsze wyjdzie na jaw... prędzej czy później... Przekonasz się. Nawet kiedy nikt nie patrzy, trzeba postępować tak, żeby się potem nie wstydzić. - Głos Pyry brzmiał sucho i rzeczowo, studził rozgorączkowanie dziewczynki. - Może najpierw Duszka... Ja z Duszka... - plątała się. - Przyjdziesz jutro wcześniej do szkoły. Na lekcji wychowawczej omówimy tę sprawę. Zamienię się z kolegą matematykiem. -Nie zgodzi się... - To mój kłopot. Przyjdź. I przemyśl wszystko jeszcze raz. Musimy się dowiedzieć, kto i dlaczego podał Duszce śmiertelną dawkę. W twoim własnym interesie, rozumiesz? - Pyra nie owijała w bawełnę. Irma nie wytrzymała spojrzenia nauczycielki i umknęła na bok wzrokiem. - Zostawię was - powiedziała Bernatowa. - Pojadę do szpitala, pokażę to opakowanie, powiem, ile zażyła. - A kiedy ja mogłabym... - nieśmiało odezwała się dziewczyna. -Nie wiem. Dowiaduj się. Dzwoń. Może jutro... pojutrze... Mam nadzieję, że mi ją dziś oddadzą, ale zanim się wygrzebie... potrwa. Całe szczęście, że... - głos ją zawiódł. Uścisnęła dłoń Pyry, Irmę pogładziła po twarzy i odeszła krokiem tak szybkim i energicznym, jakby nie przygniatała jej głęboka troska. 112 W szpitalu musiała poczekać, aż skończy się konsylium. Ordynator był chmurny. - Powinniśmy córkę zatrzymać na obserwacji. Zażyła końską dawkę. To cud, że jeszcze żyje. - W domu szybciej dojdzie do siebie. - Skoro pani tak uważa... A co z dowcipnisiem, który zabawił się 'kosztem małej? - Żałuje. - Wolała nie wdawać się w szczegóły i tłumaczyć, że poza dowcipnisiem był jeszcze podlec. - Chciałbym w to uwierzyć - rzekł sceptycznie. Duszka na chwilę otworzyła oczy. Poznała mamę. Usiłowała coś powiedzieć, ale dała za wygraną. Znów zapadła w letarg. Odwieziono ją karetką i kiedy wnoszono na schody, Zmora już czyhała na nowiny. - Jeszcze żyje? - zdziwiła się. - Jak pani widzi - odparła Bernatowa. - Proszę się odsunąć i nie tamować przejścia - warknął sanitariusz. - Pani też się to może przytrafić. Jakby ją wymiotło. - Zgiń, przepadnij - zamruczał noszowy. Duszka wprawdzie słyszała każde słowo, ale ich sens do niej nie docierał. Leżała cichuteńko w swoim pokoju, a unoszące się wokół szmery i głosy strzegły, chroniły, koiły. Przyjaciółka Bernatowej odprowadziła wieczorem bliźnięta, zachwycając się ich wzorowym zachowaniem. - Są o niebo grzeczniejsze od mojej trójki. Naprawdę, kochana, nie masz za co dziękować. Poszliśmy na występy zespołu góralskiego. Dzieciom się bardzo podobało. Nawet podeszły bliżej, żeby obejrzeć stroje, ale kiedy zawołałam, natychmiast przybiegły. W parku spotkałam Anitę z mężem. Pamiętasz ją? Nie masz pojęcia, jak im się dobrze powodzi... Nagadawszy się, poszła. Bernatowa nakarmiła, wykąpała i utuliła dzieci do snu. 8 - Sekrely... 113 - Dziękuję wam, że byliście tacy grzeczni i słuchaliście cioci. Teraz śpijcie. Duszka jest chora, dlatego nie może was pocałować na dobranoc. - Myśmy ją juz całowali - oznajmiła Basia. - Ale ona wcale się nie rusała, nawet jak Tomek złapał ją za nos. - Kiedy się tam zakradliście? - Jak rozmawiałaś z ciocią. -1 zostawiliśmy jej prezencik - pochwalił się Tomek. - Znajdzie go, jak się obudzi. Basia zaczęła chichotać i czym prędzej nakryła głowę poduszką. Mamę coś tknęło. Zostawiła rozdokazywane dzieci i zajrzała do pokoju Duszki. Zapaliła lampkę na biurku i stłumiła okrzyk przestrachu. Duszka leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami, ciężko oddychając. Na głowie miała przedziwną ozdobę: wianek z czerwonych pomponów. Mama usunęła go delikatnie, aby nie obudzić córki. Dotknęła czoła. Rozpalone... Położyła zimny okład, jak to zalecił lekarz, i dopiero wtedy obejrzała pomponiki. Były powiązane ze sobą, mocno przybrudzone i wydawały charakterystyczny zapach owczej wełny. Nawinęła je na palec i wróciła do bliźniąt. - Co to ma znaczyć? - spytała surowo. - Dlaczego zdjęliście Duszce kompres? I skąd to macie? Tomek zanurkował pod kołdrę. Basia przykryta poduszką udawała, że jej nie ma. Mama ściągnęła pościel z malców. - Proszę mi zaraz powiedzieć! - Cy ona musi nosić ten gałgan na głowie? Bzydko wygląda. -Basia skrzywiła nos z dezaprobatą. - A kąkoniki są fajne! - wydarł się Tomcio. - Trudno je było oderwać. Oczy im się zaświeciły z uciechy. 114 Na Bernatową spłynęło olśnienie. Podobne pompony zdobiły przecież rozcięcia nad kierpcami przy góralskich portkach. Jakim sposobem dzieci je zdobyły? I nikt nie zauważył? - Myśmy ich posli podziwiać - informowała Basia. - Oni się tak ciesyli, wcale nas nie widzieli. Ja kucnąłem zaraz i Baśka tez, ale musiałem jej pomagać, zęby oderwać. A potem ciocia zawołała, a my załatwiliśmy tylko tsy nogi. - A ja chciałem o, tyle! - rozłożył szeroko palce. - Dwa, tsy, pięć nogów. - Mówi się „nóg" - machinalnie poprawiła mama. - Duska się uciesy, prawda? - Gdyby jakiś chłopiec poodrywał mi guziki od płaszcza, też byś się ucieszył? - Ja bym go walnoł! - zaperzył się malec. Basia chytrze popatrzyła na mamę. W sprytnej głowinie zaświtało, że zabieranie komuś części garderoby jest naganne. Pospiesznie wygramoliła się z pościeli i objęła mamę za szyję. - Więcej kąkoników obrywać nie będę - obiecała z powagą. - Oni mieli tego dużo! - Tomek starał się zrobić skruszoną minę, ale upierał się przy swoim. - Zostały im na drugich nogach, bo nie mogliśmy dosięgnąć. - One muszą być do pary. Jak rękawiczki, rozumiesz? Tomcio zaprzeczył. - A gdyby ktoś zabrał ci połowę klocków lego? Ten argument go przekonał. Klocki „kolego" stanowiły nienaruszalną świętość. - Możemy je odesłać i pseprosić — podpowiedziała Basia. Spojrzał z rezygnacją na mamę i siostrę. - Dobze. Ale jesce dzisiaj niech je Duska ma - poprosił żałośnie. -Niech się naciesy. - Zanim umze - westchnęła Basia tonem doświadczonej przez życie staruszki. Bernatowej ciarki przebiegły po plecach. 115 Y - Skąd wam to przyszło do głowy? Ona nie umrze. Dlaczego miałaby umrzeć? - Ciocia mówiła - zdziwiła się Basia. - Kłamała? Mamie zaschło w gardle. - Dorośli nie zawsze wiedzą, co mówią. Myślę, że Duszce nic złego się nie stanie. - To dobze - z przekonaniem powiedział Tomcio. - Ciocia mówiła, że pogzeb drogo kostuje. A ty mas mało pieniążków. - Śpijcie już! - Bernatowa czuła, że dłużej nie zniesie tej dyskusji. A przyjaciółkę chętnie by trzepnęła w ucho... Zapakowała towarzystwo do łóżek, srogo przykazując zamknąć oczy i nie gadać. Pozbierała rozrzucone ubranka. Zanim sprzątnęła, dzieci już spały. Z wahaniem położyła pomponiki na biureczku Duszki. Po przebudzeniu opowie córce tę historię. Może ją rozbawi i pocieszy? Odwróciła się ogarnięta nagłym niepokojem. Duszka miała oczy szeroko otwarte. Bernatowa pochyliła się nad nią. - Wróciłam... - Szept Duszki był niedosłyszalny, ale matka domyśliła się treści z poruszenia bledziutkich warg. - Nie opuszczaj mnie... - Jestem przy tobie. - Pogładziła splątane, wilgotne od potu włosy. - To dobrze... - Duszka przymknęła powieki i zasnęła. Bernatowa zmieniła kompres. Przyniosła z kuchni poduszki i pled. Zrobiła posłanie na podłodze. Całą noc czuwała i modliła się. Wiatr poruszał gałęziami plątana. Ocierały się z szelestem o szyby. Zupełnie jakby przyjazna istota stała na straży, osłaniając dom i jego mieszkańców. 116 Rozdział dziesiąty Przez kolejne dwa dni Duszka nadal balansowała między snem i jawą. Bliźnięta chodziły zasmucone, bo zdawała się ich nie poznawać. - Duska juz nas nie kocha! - z płaczem przybiegali do mamy, która musiała długo tłumaczyć i pocieszać. Profesor, znany specjalista, bywał u Bernatów codziennie i on również nie ukrywał zaniepokojenia. Po każdym badaniu przesiadywał coraz dłużej i profesjonalne wizyty lekarskie przeobraziły się w przyjacielskie narady. - Coś musi ją wyrwać z tego odrętwienia - mówił. - Ona jeszcze do tej pory niezupełnie sobie zdaje sprawę z tego, co się wydarzyło, ale na pewno coś podejrzewa i to jej odbiera ochotę do życia. - Czy mam ją dalej wypytywać? - O, nie! - powiedział z przekonaniem. - Byłoby lepiej, gdyby w ogóle przestała sobie zaprzątać głowę tą sprawą. Co się stało, to się nie odstanie i powinna przede wszystkim odzyskać spokój. Nie można schować dziewczyny pod kloszem. - Wiem. - Musi żyć wśród takich ludzi, jacy są i czerpać z tego tyle radości, ile się da. - Była zanadto ufna. I chyba zupełnie nieprzygotowana do stawienia czoła ludzkiej nikczemności. - Jeśli nie ma kurzego móżdżku, potrafi wyciągnąć wnioski. Niech się pani nie martwi. Życie ją nauczy, zahartuje. - Rozumiem, że skoro organizm otrzymał odtrutkę, dusza też potrzebuje czegoś w tym rodzaju. - O, właśnie - pochwalił. Gdy jednak poszedł, wszelkie próby ożywienia Duszki spełzły na niczym. Odrzucała kolejne propozycje. Nie chciała oglądać telewizji; twierdziła, że muzyka ją męczy, a oczy zbyt bolą, aby czytać. 117 - Nawet nie wiedziałam, że mam takie kapryśne dziewczynisko w domu - zażartowała Bernatowa. - Może zadzwonię po Jagodę? Poplotkujecie sobie? - Tylko nie Jagoda! - Zawsze się lubiłyście! Więc kto? Może któryś z chłopców? -celowo nie wymieniła imienia Jacka. -Nikogo nie potrzebuję. Chcę spać. Bernatowa westchnęła, ale wyszła z pokoju. Czuła się bezradna. Komu innemu zaproponowałaby zimny prysznic dla poprawienia humoru albo jakiś smakołyk. Tymczasem z własnym dzieckiem nie umiała znaleźć wspólnego języka. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli opór córki będzie się przedłużał. Może Duszka przypisuje sobie winę? Albo stara się kogoś chronić? Wciąż było zbyt wiele niejasności, których nie rozwiały wyznania skruszonej Irmy i wystękane zwierzenia chłopców. Prywatne śledztwo przeprowadzone przez Pyrę również niczego nowego nie wniosło. Klasa przypominała lodowiec. Na godzinie wychowawczej Irma powiedziała, co miała do powiedzenia, ale nikt tego nie skomentował. Milczeli. Obserwowali. Czekali. - Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy Duszka wróci do szkoły -mówiła Pyra przez telefon. - Nie sądziłam, że tak zareagują. Irmę traktują jak powietrze. Tylko Jacek ją toleruje. Przypuszczam, że nie potrafią przełamać własnego gniewu i rozczarowania. Nie wiem, jak im pomóc. Mam przed sobą mur nie do przebicia. Oni czekają, jak zachowa się Duszka. A Duszka nie chciała się zachować. Czuła się dziwnie obolała, jałowa, pusta. Jakby życie z niej wyparowało... To, co zapamiętała, było zbyt odrażające. To, czego się domyślała-jeszcze gorsze. Bez najmniejszego żalu mogłaby przestać istnieć. Gdyby pozwolono jej decydować... Usłyszała przypadkiem, jak profesor rozmawiając z matką, zauważył: „To trudny wiek". Świat zmienił się nieodwracalnie i nic już nie było takie jak przedtem. Oszukano ją. Wystawiono na odstrzał. Dlaczego nikt nie ostrzegł, nie uzbroił przeciwko podłości... I jeszcze każą żyć. Po co? Udawała, że zasypia. Mama na palcach wychodziła z pokoju, a Duszka bezgłośnie płakała w poduszkę, dławiąc się powstrzymywanym szlochem. Później zapadała w ciężki sen, w którym pojawiały się koszmary. Budziła się z krzykiem. Gdy mama pochylała się nad nią, twierdziła, że nic nie pamięta. Ten poranek zaczął się również nijako. Bernatowa daremnie namawiała córkę, by wstała i zjadła w kuchni śniadanie. W końcu się zniecierpliwiła. -Nie chcesz, więc nie jedz. Sobie robisz krzywdę, a mnie przykrość. Rozklejasz się, a to do niczego dobrego nie prowadzi. Twój ojciec... - Nie mów! - przerwała Duszka gwałtownie. - Wiem, że się będzie gniewał. Taki wstyd! - Mylisz się! Nigdy nas nie rozczarowałaś. Spotkała cię krzywda. Ktoś zawiódł twoje zaufanie. To się zdarza. Od ciebie tylko zależy, jaki z tego zrobisz użytek. Zatniesz się w gniewie? Jak ślimak schowasz się w skorupie? Czy uznasz, że skrucha zmazuje winę i potrafisz wybaczyć? Zacząć od początku... Każdy z nas, kiedy zaczyna myśleć, odkrywa, że światu daleko do doskonałości i bardzo dużo jest do zrobienia. Sami tworzymy ciąg dalszy. Nikt nas nie wyręczy. Twój wybór, twoja decyzja. No, to jak, zagospodarujesz swój kawałek świata? - A inni go zepsują- szepnęła Duszka. - Dlaczego? Może czekają na ciepły kącik w twoim sercu. Trochę współczucia i zrozumienia... Duszka nie odpowiedziała. Bernatowa westchnęła i wyszła. Słychać było, jak pogania bliźnięta, żeby się nie spóźniły do przedszkola. W ciszy, jaka w chwilę potem zapanowała, Duszka, rozgoryczona i obrażona na cały świat, usnęła. 118 119 I Obudziły ją skurcze żołądka i nudności. Powlokła się do łazienki, nachyliła nad umywalką. Wokół wszystko wirowało, a gwałtowne napady mdłości wstrząsały spoconym, osłabłym ciałem. Czuła się brudna i nieszczęśliwa. Weszła pod prysznic. Stopniowo w głowie zaczęło się jakby przejaśniać. Zaciskając zęby, zaczęła się polewać lodowatą wodą. Wyskoczyła dygocząc zzimna i szczękając zębami, ale odświeżona i rześka. Gdyby w równie prosty sposób mogła się pozbyć zadry w sercu! Zajrzała do kuchni. Zgodnie z domową tradycją na solenizanta czekał odświętnie nakryty stół, a różne smakołyki i dowcipne życzenia znajdowały się obok talerza. Chociaż to wcale nie były imieniny Duszki, mama dała do zrozumienia, że czeka na radosne wydarzenie. Reszta domowników chwilowo się ulotniła. Duszka dostrzegła na śnieżnym obrusie prawdziwą kolekcję przysmaków, ulubioną filiżankę, dzbanuszek ze świeżo rozkwitłą różyczką, dwa ulepione z plasteliny potworki oraz złote serduszko z napisem: Jesteśmy z Tobą. Rozpłakała się. Uciekła do swego pokoju, przekonana, że wcale nie zasługuje na takie względy, że najlepiej byłoby się skryć gdzieś w mysiej norze. Dzień był szary, wietrzny, konary plątana łopotały jak ciemne skrzydła ogromnego ptaka. Z dnia na dzień zrobiła się jesień. Zadzwonił telefon. Nie odbiorę. Nie chcę! Stała przy oknie, zaciskając kurczowo pięści, aż sygnał ucichł. Któż to mógł być? O tej porze? Spojrzała na zegar. Dochodziło południe. To znaczy, że nie dzwonił nikt ze szkoły, bo lekcje jeszcze trwały w najlepsze. Ciekawe czy... Na pewno w klasie wrze od plotek! Zrobiła z siebie takie widowisko! Aż się skuliła w środku i znów mimowolnie zacisnęła pięści. Wówczas obok zegara dostrzegła kopertę zaadresowaną do artysty Derynga. 120 Widocznie mama odebrała poranną pocztę i nie chcąc budzić śpiocha, położyła przesyłkę cichaczem na widocznym miejscu. Wśród wewnętrznej i zewnętrznej szarugi ten list był jak gość ze słońca. , Duszka dotknęła go z czułością. i; Jak zwykle rozsiewał ulotny zapach macierzanki. A Misia znów po swojemu komentowała bieżące wydarzenia, bo na kopercie kłębiło się istne myszowisko. Myszy, myszki, myszęta i myszątka. Wcale nie przypominały komiksowej Miki, były prawdziwie myszowate. A na odwrocie, na pieczęci z prestoplastu widniała scenka idylliczna: dwie myszki przytulone do siebie i zapatrzone w księżyc. Ogonki miały splecione w filuterny warkoczyk. Ojej, ojej, czyżby to oznaczało, że... Duszka parsknęła śmiechem. Rzuciła poduszkę i koc na parapet, umościła sobie gniazdo. Deszczyk przyjaźnie popukiwał w szyby, rozmazując kontury plątana. Usadowiła się wygodnie, otuliła kocem i odkleiła myszowatą pieczątkę. Myślami wybiegła do nieznanych dziewcząt. 1 Kochany Błażej ku! Tym razem wpadłyśmy po uszy! A wszystko przez głupi przypadek! Miśka świetnie się bawi i tylko wymyśla, co zmalować. A ja się zamartwiam. I mamusia na pewno też. Hanna ostatnio okazała mi coś w rodzaju życzliwej tolerancji, więc postanowiłam wziąć winę na siebie i powiedzieć, że to ja. Miśka jednak nie zgodziła się. Absolutnie! Jakby jej odpowiadało, że stale wpada w tarapaty. Działa na Hannę jak przysłowiowa 121 płachta na byka. Nawet kiedy się bardzo stara, Hanna obserwuje ją podejrzliwie, jakby przeczuwała, że Miśka tylko czeka na okazję i znów nabroi. Natychmiast po tej najnowszej katastrofie zadzwoniłam do Jasia. Obiecał, że przyjdzie i zobaczy, co się da zrobić. Ale nie uratował kapelusza! A w dodatku zachował się niepoważnie. Wprost ryczał ze śmiechu. Prawie się obraziłam. Jemu to dobrze! Nie musi przebywać z Hanną pod wspólnym dachem. Panicznie boję się awantur. Skóra na mnie cierpnie, kiedy pomyślę, co się tu będzie działo wieczorem, jak ona wróci z koncertu. Rozerwie nas na strzępy! Zamiast wyobrażać sobie scenę rozszarpywania, wolę opisać ci ostatnie wydarzenia i sam osądzisz, czy ujdziemy z życiem. Najpierw muszę cię uprzedzić, że dom się zmienił nie do poznania. Na zewnątrz wprawdzie jest to nadal ta sama rozwalająca się rudera, szczelnie obrośnięta dzikim winem, ale w środku... a raczej na parterze, wygląda naprawdę super! Nawet Hanna, jak się tu sprowadziła z powrotem, pochrząkiwała z uznaniem i łaskawie zauważyła, że dokonałyśmy niemal cudu, bo salon wygląda nawet lepiej niż poprzednio. Jasne, przedtem Hanna się szarogęsiła, a teraz wszystko jest w guście mamy. Tego jednak nikt Hannie w oczy nie powie. Pan Erdman nie tylko pożyczył nam mnóstwo pieniędzy, ale dał mamusi tygodniowy urlop i przysłał prawdziwego fachowca, który wykrył i ponaprawiał usterki. O ich istnieniu żadna z nas nawet nie miała wyobrażenia. Pamiętasz, że Hanna kupiła ten dom w ciemno, przez pośrednika, który zamydlił jej oczy opowieściami o wspaniałym otoczeniu, ale nie pisnął, że budynek właściwie nadaje się do rozbiórki. W ubiegłym roku przeprowadzono remont, taki „po łebkach", ale przecież nikt nie wnikał w szczegóły. Hannie wydawało się, że wystarczy dom umeblować i można mieszkać. Nasz fachowiec, pan Pasek, stwierdził, że właścicielka powinna nam podziękować za tę awanturę, bo teraz przynajmniej wiadomo, co i gdzie grozi zawale- niem. Konserwację przeprowadzą na raty. Przed zimą niewiele da się zrobić, w każdym razie zabezpieczą dach i stropy, a także podstemplują ścianę od strony wąwozu. Hanna potulnie wysłuchała uwag pana Paska i dała mu wolną rękę, mówiąc, że nie musi liczyć się z kosztami. Jaś twierdzi, że ją trochę krępuje, że poradziłyśmy sobie bez jej finansowej pomocy. Cieszyłabym się, gdyby miał rację. Jaś rzadko się myli, jak zdążyłam zauważyć. Twierdzi, że wystarczy obserwować, myśleć logicznie i wyciągać odpowiednie wnioski. Sądzisz pewnie, że Jaś jest przemądrzały, ale to nieprawda. On się wcale nie przechwala. W każdym razie po remoncie Hanna trochę spuściła z tonu. Nie traktuje mamusi z góry, bardziej liczy się z jej zdaniem i już tak nie narzuca stale swego widzimisię. Ale męczydusza była, jest i będzie. Niestety. W czasie remontu żyłyśmy jak w raju, chociaż panował wszędzie szalony rozgardiasz. Wracałyśmy codziennie ze szkoły z wywieszonymi językami, rzucałyśmy plecaki w kąt i natychmiast przebierałyśmy się, aby stanąć z innymi do roboty. Później padałyśmy na twarz ze zmęczenia. Pewnego dnia pojawił się uroczy, niziutki starszy pan tapicer z rumianą twarzą; łysy i okrągły. Obejrzał sponiewierane meble, wziął miarę i obiecał, że dorobi równie stylowe obicia. W sadzie pod gruszą ustawiłyśmy stół i krzesła. Było świetnie, choć trochę chłodnawo. Lubiłyśmy tam jeść i naradzać się z naszymi przyjaciółmi. Mamusia uczyła nas gotować. Stołowników przybywało; nie wiedziałam, że przy szykowaniu jedzenia tyle się trzeba nauwijać. Ale nawet to polubiłam. Gotowanie może być całkiem zabawne, zwłaszcza gdy się chce sprawić frajdę przyjaciołom, przyrządzając na poczekaniu jakąś pychotkę. Jaś sprowadzał swoich kolegów do pomocy. Jednym słowem było super! ¦' ' ' 122 123 I Jednego dnia pracowaliśmy prawie do północy. Z przerwami, naturalnie. Podałyśmy pyszną fasolówkę, łazanki z kapustą j z grzybami, i placek ze śliwkami. A do przegryzienia był chrupiący pieczony boczek z kminkiem, świeży chleb, a także gotowana kukurydza posmarowana masłem i posypana solą. Mam nadzieję, że się oblizujesz, kiedy to czytasz! Apetyty nam dopisywały. Humory też. Zamierzaliśmy skończyć robotę - i to nam się udało. Jaś powiedział, że należy dobrze wy-fjroterować podłogi, dopóki jeszcze graty nie przeszkadzają. Parkiet po wycyklinowaniu parokrotnie nasączyłyśmy woskiem; w całym domu ślicznie pachniało. Zapaliłam wszystkie światła i tańczyliśmy ttiakarenę w pustych pokojach. Pełen luz! Zaciekawiło mnie, co znaczy „makarena". Jaś wyjaśnił, że tak nazywają śliczne, zawadiackie dziewczyny z Sewilli. On naprawdę wszystko wie... albo prawie wszystko. Na Misce to jednak nie robi prażenia. Posadziła Karolinę na szczotce i kręciła nią zupełnie jak na karuzeli, wskutek czego wyślizgała nas z największego pokoju. Mamusia uznała, że już najwyższa pora sprawdzić, czy nie ma nas w łóżkach. Żałowała, że nie może zatrzymać chłopców na noc, ale nie wystarczyło miejsc do spania. Jaś oświadczył, że zabiera ich do siebie, jak to było wcześniej ustalone, i że trafią nawet z zawiązanymi oczyma. Duży, nowy dom Erdmanów znajduje się na stolcach Karpatki przy ulicy Myśliwskiej. Idzie się lasem prawie cały czas i ja pewnie bym się trochę bała, ale dla chłopców taki spacer o północy stanowił dodatkową atrakcję. Pohukując i podśpiewując, czy raczej powrzaskując, polecieli na skróty. Razem z Jasiem było ich czterech. Natan i Piotr mieszkają w Wilczej Porębie, a Paweł aż vv Mysłakowicach. Obiecywali, że nas kiedyś zaproszą do siebie. W to mi graj, Błażejku, bo marzę o tym, żeby lepiej poznać całą okolicę i czuję taki miły dreszczyk, gdy sobie wyobrażam wspólne \vycieczki. Fantastycznie jest mieć tylu przyjaciół. Przespałyśmy zaledwie parę godzin, a już trzeba było wstawać. ]\liśka zerwała się bez protestów, bo to skowroneczek, aleja... lepiej 124 nie mówić! Oczy mi się kleiły i nie potrafiłam powstrzymać ziewania. Mogłam trochę poudawać. Mamusia na pewno zwolniłaby mnie z lekcji. Była zmartwiona, że tak się spiłowałyśmy tą robol;). Jednak nie chciałam, żeby Jaś, to znaczy, żeby chłopcy dowiedzieli się, że przyma-rudzam, a zawsze można liczyć na Miskę, że wypaple, co nie trzeba. Spóźniłyśmy się. Miśka pognała do swojej klasy, ale ja wolałam czekać do dzwonka. Byłoby mi głupio przeszkadzać w lekcji, tłumaczyć się i tak dalej. Pan Pietruszka, nasz woźny, zauważył, że kręcę się bez celu i zaraz wziął mnie na spytki. On nas ćwiczy lepiej niż nauczyciele. Najgorsze łobuziaki potulnieją. Wystarczy, że na nich spojrzy. Mnie on jednak nie przeraża, a raczej mi się podoba. Ma sumiaste wąsy, twarz jak z kolekcjonowanych przez Hannę rysunków Kossaka i wielkie, silne dłonie, które wyglądają, jakby się nieźle w życiu napracowały. Sama nie wiem, kiedy opowiedziałam mu o nas, o tatusiu i Hannie, o katastrofie z kominkiem i o tym, co nam się udało zdziałać. Zabrał mnie do swojej dyżurki, poczęstował szarlotką i coś w sobie przetrawiał, wreszcie rzekł: - Synowa mówiła, że twoja mama to wyjątkowy człowiek. Jak wnuczek mi zachorował, wyszukała jakieś specjalne receptury, sprowadziła składniki, zadała sobie wiele trudu i sporządziła lek, który małego postawił na nogi. Od innych ludzi też słyszałem, że ona ma serce na dłoni. Same zostałyście na świecie, bez opiekuna, tylko z tą pomyloną artystką, co to się wcale nie zna na dzieciakach ani na życiu... Hm... mieszkacie na takim odludziu, gdzie diabeł mówi dobranoc...To nie jest dobrze... Pamiętaj, jakby co, możesz mnie wzywać o każdej porze dnia i nocy. Ja na pewno przyjdę. Znasz mój domek? Na skraju tej polany, gdzie skręca się w Kamienną. Zalecisz za parę minut. Trafisz? Zapewniłam go, że tak i poczułam się dziwnie bezpieczna. Nie miałam dotąd pojęcia, Błażejku, jak wspaniała jest zwyczajna ludzka życzliwość. 125 Jaka szkoda, że my z tatusiem stale się przeprowadzaliśmy z miasta do miasta i nigdzie nie zagrzaliśmy miejsca na dłużej. Ty się urodziłeś w Poznaniu, Misia w Bydgoszczy, ja w Szczecinie, a po drodze było jeszcze parę innych miejscowości. Nie zdążyliśmy się przywiązać do ulic, drzew i widoków. Oboje nie mamy żadnych przyjaciół z tych różnych szkół, do których chodziliśmy. Chociaż widzieliśmy spory kawałek naszego kraju, tak naprawdę nie mamy o nim bladego pojęcia. Dopiero teraz otwierają mi się oczy. Tobie zresztą pewnie też. Rozpisuję się, Błażejku, bo tęsknię za rozmowami z tobą. Miśka jest kochana, ale straszny z niej zgrywus. Wyśmiewa mój sposób mówienia i to, że lubię sobie popłakać nad książką. Ona tego nie pojmuje, a ty mnie zawsze cierpliwie wysłuchiwałeś. Przypuszczam, że nie masz czasu pisać do nas, dobrze, że chociaż dzwonisz. Mamusia żartuje, że pod wpływem Hanny robi się z ciebie prawdziwa sknera, a niedługo pobijesz rekord liczby rozmów na jedną kartę, skoro wystarczają ci trzy sekundy i bach! Przykro jest być zmuszanym do takich oszczędności, ale ja rozumiem, że nie chcesz żyłować mamusi, ani wyciągać łapy do Hanny po każdy grosik. Chciałabym móc zarabiać - nie po to, żeby żyć ponad stan, ale żeby nie skąpić na drobne przyjemności. Jaś uważa, że bez wątpienia zostaniemy tutaj na zawsze. Dla niego jest to miejsce najpiękniejsze pod słońcem. Jego rodzina z dziada pradziada wywodzi się z tych okolic i Jaś jest z tego powodu szalenie dumny. Obiecał, że mi kiedyś pokaże domowe archiwum, które przetrwało wszystkie wojny w skalnej grocie w Kruczych Skałach. Gdybyś słyszał, jak on opowiada! Można słuchać i słuchać! Twierdzi, że trzysta lat temu, w czasie wojen religijnych, grupa uciekinierów z dalekiego Tyrolu znalazła w tutejszych ostępach bezpieczne schronienie. Niektórzy z nich parali się przedtem zielarstwem, znali górskie rośliny oraz ich właściwości lecznicze. W Karkonoszach rozwijali umiejętności, przekazując z ojca na syna sekrety swej sztuki. Nazywali się tak dziwnie: laboranci. Ich 126 sława zataczała coraz szersze kręgi. Udawano się do nich po radę i pomoc w najtrudniejszych przypadkach. Cieszyli się licznymi przywilejami i słynęli z mocy uzdrawiania. Jaś twierdzi, że nie parali się magią, ale jestem pewna, że znali wiele tajemnic, o jakich nam się nawet nie śni. Nawet jeżeli nie byli to ani czarodzieje, ani znachorzy czy alchemicy, rozporządzali niezwykłą wiedzą. Spodziewam się, że uda mi się więcej na ten temat dowiedzieć. Paweł wspomniał, że w Mysłakowicach żyje pewien człowiek, któremu /łożone przysięgi zamykają usta, gdyby nie to... tu urwał i chłopcy popatrzyli na siebie znacząco. Przypuszczam, że czegoś się domyślają i nie spocznę, dopóki z Jasia tego nie wyciągnę! Pan Erdman uważa, że Hanna postąpiła mądrze, osiedlając się lutaj. Twierdzi, że ten klimat czyni cuda, o czym w przeszłości przekonało się już wielu artystów. Teraz wprawdzie powietrze nie jest tak krystalicznie czyste jak niegdyś, bo zatruwają je wyziewy z przygranicznych zakładów przemysłowych ani tak balsamiczne, bo lasy zmarniały. Lecz sąsiadujące państwa wspólnie starają się szkody naprawić i zapobiec dalszym skażeniom, więc jest nadzieja, że się ta ziemia odrodzi. Nie wiem jednak, czy Hannie naprawdę coś jeszcze pomoże. Już po twoim odjeździe podsłuchałam przypadkiem, jak wykonywała w dużym pokoju te swoje ćwiczenia i uciekłam przerażona, bo to brzmiało po prostu ohydnie. Rzężenie i charczenie, jakby się ktoś dławił! Nawet kiedy mówi, skrzypi i chrypi. A jest już po trzech operacjach! Ten specjalista z Wiednia podobno zapewniał, że Hanna wkrótce odzyska głos, ale myślę, że chciał ją tylko pocieszyć! Pan Erdman powiada, że ona kiedyś śpiewała sercem i duszą, więc pewnie wolałaby umrzeć, niż zejść ze sceny, i dlatego stara się jakoś zapełnić sobie pustkę. A ja myślałam, że skoro posiada się mnóstwo pieniędzy i można zaspokoić wszystkie zachcianki, to już człowiekowi nic do szczęścia nie brakuje. Teraz wstydzę się własnej głupoty, Jaś twierdzi, że to, co najważniejsze, nie jest do kupienia. A na szczęście trzeba czasami zapracować w pocie czoła. 127 Podobno szczęście zależy od nas samych w większym stopniu, niż się zdaje. Dlatego jeżeli coś szwankuje, należy poszukać przyczyny w sobie, zamiast na zewnątrz. I leku na kłopoty też. Teraz zacznę ci opisywać okropne awantury, chociaż... chyba już nie mam za złe Jasiowi, że na wieść o nich pękał ze śmiechu. Tamtego dnia rozmowa z panem Pietruszką szalenie podniosła mnie na duchu, za to na lekcjach posypały się uwagi w dzienniczku, bo normalnie przysypiałam. Kiedy wróciłyśmy do domu, wszystkie okna były już pomyte, a mamusia słaniała się ze zmęczenia. Założę się, że nawet na moment nie przysiadła. A jeszcze przepraszała, że nie ugotowała obiadu, zaś lodówka i spiżarka po naszym balowaniu świeciły pustkami. Zagoniłyśmy mamusię na górę, żeby się położyła chociaż na chwilkę. Miśka poleciała do sklepu, a ja zaczęłam szperać w szafkach. Znalazłam mnóstwo kaszy gryczanej. Pobiegłam do mamusi; chciałam ją spytać, czy ma na nią apetyt, ale już spała, więc wycofałam się na palcach. Wzięłam książkę kucharską pod pachę i usiadłam sobie na schodkach, aby ją spokojnie postudiować. Dobrze wiem, jak się taką kaszę gotuje. Po prostu miałam zamiar nie podawać jej na sypko, tylko jakoś inaczej. Dlatego potrzebowałam natchnienia. Natchnienie uleciało w siną dal, gdy nadszedł Jaś ze szczeniakiem. Psiaczek był milutki, miał grube łapy i śmieszną mordkę. Wesołe ślepia świeciły mu spod nastroszonych kudłów. Wiercił się i na przemian lizał i gryzł. Jaś powiedział, że on w ten sposób wyrabia sobie zęby. Chciałam go czymś uraczyć, lecz oprócz kaszy, resztek chleba i słoja kiszonych ogórków niczego nie znalazłam. Psiaczek chapnął ogórka na deser, bo zanim się obejrzałam, zdążył się posilić połówką tenisówki oraz futrzaną małpką, jaką Miśka nosiła zwykle przypiętą do plecaka. Obawiałam się, czy mu to czasem nie zaszkodzi, jednak Jaś mnie zapewnił, że psiak ma 128 strusi żołądek. Spytałam, jaka to rasa, odparł, że wyżłowata z podwórka. Nadbiegła Miśka z zakupami i całkiem oszalała z radości. Wy-żłowaty zaraz uznał, że ona jest najważniejsza, puścił kantem mnie i Jasia, przymilał się i łaził za nią krok w krok. Jaś nie miał dużo czasu, bo umówił się z kolegami. Zniknął, a ja wzięłam się za ten nieszczęsny obiad z nadzieją, że zdążę akurat na wieczór. Miśka stale wpadała i wypadała, goniąc wyżłowatego, który zwiedzał nową siedzibę i wszędzie wtykał wścibski nos. Ugotowałam mleko i smażyłam właśnie skwarki, kiedy wyżło-waty w czasie kolejnej wizyty w kuchni usiadł i zaczął się czochrać i drapać, popiskując przy tym zajadle. - On ma chyba pchły - odkrywczo zauważyła Misia. Zdrętwiałam. Sam rozumiesz. Dom wypucowany, a tutaj: pchły! Całe szczęście, że dywany jeszcze nie wróciły z pralni. Zostawiłam skwarki i rzuciłam się na wyżłowatego. Rozgarnęłam kudełki i znalazłam istną wylęgarnię. Zapchlony od czubka nosa po koniuszek ogona! Zaniosłam go do łazienki i wsadziłam do wanny. Ponieważ szampon wyszedł, polałam pieska fiołkowym płynem do kąpieli. Zapach mu się nie spodobał albo go zaszczypało. Zaczął się wyrywać. Trzymałam jednak mocno, a Miśka nacierała i polewała, aż się cały spienił. - Czy coś się przypala? - zaniepokoiła się nagle Miśka. Poprzez fiołkowe opary przedzierał się gryzący dym, a z kuchni dochodziło skwierczenie. Moje skwarki! Puściłam psa, który tylko na to czekał! Ociekająca pianą kulka wyskoczyła z wanny, szurnęła przez łazienkę, jednym susem znalazła się w sionce i wpadła pod nogi mamusi, która zbiegała ze schodów zaalarmowana dochodzącym z kuchni okropnym swędem. Złapała wyżłowatego na ręce i tylko na nas spojrzała. Ale jak! 9-Sekrety... 129 Wzięłam się za szorowanie przypalonej patelni. W łazience rozlegały się jęki i wycia wyżłowatego. Mamusia wyniosła go w ręczniku przed dom i wypuściła na trawnik. Otrząsnął się na Miskę, tak jakby mu brakowało miejsca w ogrodzie! Biedna Miśka sądziła, że koniec afery i wreszcie zacznie się zabawa. Miała pecha. Mamusia zawołała ją do kuchni i tam po przesłuchaniu kazała pościerać podłogi i oddać Jasiowi pieska. Miśka urządziła pokazówkę z rykiem i szlochaniem... Nie poskutkowało. Żal mi się zrobiło smarkatej i przypomniałam, że to tatuś obiecał jej szczeniaka, i że gdyby żył, na pewno pozwoliłby go zatrzymać. Źle zrobiłam, Błażejku, bo na wspomnienie tatusia mamie zwilgotniały oczy. Wyszła bez słowa na ganek, ukryła twarz w dzikim winie i zaraz się Miśka przymknęła. Łypnęła na mnie. Pogroziłam jej, żeby dała spokój. Nie możemy mamusi zadręczać. Tymczasem wyżłowaty wysechł i zaczął obskakiwać mamusię. Wiesz, jak ona przepada za psami. Nie dała mu się długo prosić. Przykucnęła i zaczęła go pieścić, co przyjmował ze zrozumiałym zachwytem. Miśka zerknęła na mnie: może jednak? Pokręciłam głową: nie licz na to. Porozumiałyśmy się bez słów, a mamusia i tak doskonale wiedziała, o co nam chodzi. - Przykro mi, dziewczynki - oznajmiła. - Jaś mógłby się trochę zastanowić, zanim uszczęśliwił was tym prezentem. Zadzwońcie, żeby go sobie odebrał. Miśka usiłowała się targować. - Poczekajmy przynajmniej do jutra. Mamusia zmarszczyła brwi. Była blada, zmęczona i potargana. I przemoczona po kąpieli wyżłowatego. Najwyraźniej miała dosyć. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer Erdmanów. Telefon milczał. 130 -Nie ma sygnału. Mamusia się zdziwiła. - Uszkodzony? Niemożliwe. Przed godziną rozmawiałam. - Może wiatr pozrywał druty? - bąknęła Miśka. - Gdzie ten huragan? - Mamusia się nachyliła, żeby sprawdzić przewód i kabel został jej w ręce. Przegryziony! Wyżłowaty siedział z zadowoloną miną, jakby czekał na oklaski. Po kąpieli jeszcze wyprzystojniał. Przednie łapy i gors pod brodą ma białe. Wygląda jak we fraczku. Nic mu to jednak nie pomogło. Mamusia po prostu wygoniła nas z domu. Kazała natychmiast odprowadzić psa i znaleźć fachowca, który naprawi uszkodzony przewód. Inaczej możemy nie pokazywać się jej na oczy! Błażejku, tak powiedziała nasza mama! Byłam wstrząśnięta. Po Misce natomiast spłynęło to jak woda po gęsi. Rzucała wyżłowatemu patyki. On je gonił i przynosił w zębach. Zaprzyjaźnili się błyskawicznie, ale zgoła niepotrzebnie, skoro za chwilę mieli się rozstać na wieki! Jaś najpierw złapał się za głowę, gdy mu streściłam przebieg wydarzeń, a później za słuchawkę. Załatwił na poczcie reperację kabla i poszedł z nami do kolegi, od którego wziął szczeniaka. Gospodarstwo znajduje się nad dzikim potokiem. Widok stamtąd nie do opisania. Góra za górą. To mi się najbardziej w Karkonoszach podoba: niezmierzone pasma gór, jakby skamieniałe fale. Może one są cały czas w ruchu, tylko żyjemy zbyt krótko, żeby to odczuć? Było już po zachodzie słońca. Grzbiety rysowały się ciemnymi konturami na niebie. Schodziliśmy pochyłym stokiem porośniętym jeżynami. Zabudowania poniżej wyglądały jak zabawki: niewielki, szary dom mieszkalny, obora, stajnia, chlew, kurnik i stodoła. Powitało nas szczekanie wielkiej burej suki, wokół której dokazywały szczeniaki. Nasz wyżłowaty pognał w tamtą stronę ile sił w nogach, a Miśka za nim. Dwa pręgowane kociska myły się leniwie na ceglanych 131 schodkach. Przerwały na chwilę swoje zajęcie i przyglądały się nam z zainteresowaniem. Z pastwiska na stoku dobiegało muczenie krów i ciepły, mleczny zapach. W przejrzystym powietrzu niosły się daleko głosy z kartofliska, gdzie pracowała grupka małolatów pod dowództwem bardzo grubej kobiety, wydającej im niezliczone polecenia przerywane połajankami. Jeden z chłopców spostrzegł nas, zamachał, zaraz jednak znów zaczął podbierać. Spieszył się. Widać było, że wkrótce zakończą. - Zaczekajmy chwilę - zdecydował Jaś. Miśka czuliła się do suki i szczeniaków, a my z Jasiem mieliśmy nadzieję, że się jakoś pocieszy. Łukasz wkrótce nadszedł i powiedział, że Miśka może tu zawsze przychodzić i bawić się z psami. Pomogliśmy mu zapędzić krowy. Nawet się trochę zdziwiłam, że uczeń drugiej licealnej nie wstydzi się takiej roboty. W drodze powrotnej spytałam Jasia, po co właściwie Łukaszowi nauka, skoro i tak zostanie gospodarzem. Popatrzył na mnie przeciągle. - Żeby mu się w głowie rozjaśniło. Niektórzy uczą się tylko dla świadectwa. Inni chcą lepiej rozumieć świat. Poczułam się jak głupek, chociaż wiem, że Jaś nie chciał mi dokuczyć. Nazajutrz zapanował u nas straszny rozgardiasz i tak już było przez następne dni. Ustawiano odświeżone meble, mamusia zawieszała firanki i upinała zasłony. Dom się zmieniał w oczach. Wreszcie wróciła Hanna. Na jej cześć nad drzwiami wejściowymi zawiesiłyśmy uplecioną z kwiatów girlandę. Mamusia przygotowała uroczystą kolację. Zaprosiła też pana Erdmana i rodziców Karoliny. Do nas miała wcześniej taką przemowę, że stąpałyśmy na palcach i odzywałyśmy się tylko szeptem. Trwało to jeden dzień, ponieważ Misia zaczęła się nudzić i zaraz znalazła sobie rozrywkę. Najpierw się zdziwiłam, że włożyła sweter, chociaż było całkiem ciepło, a ona zwykle lata lekko ubrana. W dodatku w drodze ze 132 szkoły ustawicznie trzymała się za okolice biustu, którego wprawdzie nie ma, jednak... coś tam się podejrzanie wybrzuszało. - Co tam chowasz? - zapytałam. - A nikomu nie powiesz? Natychmiast zgadłam, że szykują się nowe kłopoty. Już miałam ją ostrzec, gdy Miśka spod swetra wyciągnęła białego szczura. Nie wrzasnęłam, Błażejku, ale tylko dlatego, że mnie zatkało. - Nie bój się - powiedziała Misia z czułością do zwierzaka. Wcale się nie bał. Rozglądał się zuchwale i zerkał na mnie wyzywająco sprytnymi, rubinowymi oczkami. Przyznaję, nie był wstrętny. Czyściutki, jak wypucowany, z różowymi łapkami i długim, gołym ogonem. Wydawał mi się okropnie gruby. Podejrzewałam, że z nadmiaru uczuć Miśka oddała mu całe śniadanie. Spojrzałam na nią z wyrzutem. Najbezczelniej zaczęła mi skakać do oczu. - Tylko nie waż się mówić, że nie wolno! Chcę mieć zwierzątko i będę je miała. Ani Hanna, ani mamusia nie muszą o nim wiedzieć. Nikomu nie będzie przeszkadzał. Jest mały, ale mądry. Siedział ze mną na lekcjach i nic się nie stało. On wszystko rozumie. Będę go zabierała do szkoły i uczyła różnych sztuczek. Szczury są inteligentne, wiesz? Uwierzyłam jej na słowo. Szczurek zresztą miał taką minę, że mógłby kota wpędzić w kompleksy. - Skąd go masz? - Od Jędrusia - odparła Misia beztrosko. Postanowiłam, że kiedy spotkam tego smarkacza, stłukę go na kwaśne jabłko. Chyba nawet wiem, który to. Szczerbaty z przodu, a takie mu słuchy wyrosły, że mógłby się nimi wachlować. - Za darmo ci dał? - spytałam podejrzliwie, bo w całej szkole wiadomo, że u małych kwitnie czarny rynek. - Skąd?! - obruszyła się Miśka. - To była uczciwa wymiana. Pozwoliłam mu się pocałować. 133 Całus za szczura! Masz pojęcie! Miśka pęczniała z dumy, jaka to niby sprytna. -]s|azwę go Prymus. Męczyła się w swetrze przez resztę dnia i pot z niej spływał, bo w domu teraz jak w tropikach. Hanna twierdzi, że chłód szkodzi na struny głosowe, toteż włącza ogrzewanie do oporu. jvjj6 wiem, czy Miśka zaczarowała Prymusa, czy naprawdę taki z niego mądrala. Zachowywał się nienagannie i nie wychylał nosa spod sWetra- Od pewnego czasu jadamy wykwintne kolacje. Hanna przeważnie kog0^ zaprasza, wtedy obie przegryzamy coś w kuchni. Niekiedy jednak każe nam zostać przy stole. "Pyjn razem bawiły u nas dwie panie, które Hanna poznała w , Ska'11}™'¦ Gawędziły sobie o Kwartecie Wilanowskim, a ja drętwiałam z °bawy, jaki to kwartet zabrzmi, jeśli szczur znienacka wyląduje wśród talerzy. Błagałam wzrokiem Miskę, ona zaś litościwie kopała mnie pod stołem na znak, że panuje nad sytuacją. Dopiero gdy znalazłyśmy się w swoim pokoju, Prymus wylazł z ukrycia- Popisywał się jak cyrkowiec. Udawałam, że mnie to nie obchód'- Nigdy nie zachwycałam się szczurami. Wzięłam jabłko i Z\vari°wancŁ łódkę Mowata, położyłam się na brzuchu i pogrążyłam w lekturze. Nj6 na długo. Nagle szczur przeleciał po mnie. Dom się zatrząsł od mego wrzasku- Haflna w przejrzystej i powiewnej koszuli nocnej o rozmiarach sp0rego namiotu, udekorowana papilotami, wpadła jak kula armatnia- Za nk wgalopowała mamusia. Obie zarzuciły nas pytaniami. jyijśla skromnie przysiadła po turecku na swoim tapczanie, ręce złożyła na podołku i mogę się założyć, że ten łajdacki szczur tam tkwił! 134 Wyjawiła mamusi i Hannie, że od czasu remontu stałam się dziwnie nerwowa: mówię do siebie ciurkiem, nocami jęczę oraz spaceruję przy księżycu po rynnie. Mało się nie udławiłam kawałkiem jabłka. Na szczęście mamusia ją poskromiła, a Hanna w ogóle riie s^u" chała. Obejrzały mi język, zbadały tętno i kazały wypić łyżkę neos-pasminy. Hanna posunęła się do tego, że przyniosła pół tabliczki czekolady na wzmocnienie. Bo magnez podobno uspokaja. Pewnie dlatego Hanna pochłania tony czekolady i tyje dosłownie w oczach. Chociaż wcale nie widać, żeby łagodniała. Wzięłam czekoladę, a gdy obie z mamusią nareszcie $obie poszły, zapowiedziałam Misce, że uduszę ją i szczura, jeżeli on się odważy jeszcze raz wleźć mi do łóżka. A ta pyskata małolata z buzią na mnie, że powie Jasiowi, jaka jestem niedobra dla zwierzątek! Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu i poradziłam naszej siostrze, żeby dla własnego dobra oboje z Prymusem trzyrnali się ode mnie z daleka. Szczur okazał się znacznie bardziej pojętny. Za to MiśKa wkrótce przylazła, żeby się z nią podzielić czekoladą, bo to ona ją załatwiła. Zastanawiam się, dlaczego ta mała zgaga jest tak wyrachowana? Ani ty, ani ja nie dawaliśmy jej złego przykładu. Wbrew wszelkim obawom szczur w szkole nie wywołał skandalu. Jedynie na przerwach naszą siostrę otaczał tłumek cieKawskich. Uwielbia publiczność, więc rosła jak na drożdżach. Miałam nadzieję, że szczerbaty Jędruś, jeśli ma odróbine. ambicji, pluje sobie w brodę. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki z niego cwaniak. Ta idylla trwała trzy dni. Szczur wydawał mi się coraz^ grubszy. Przestrzegałam Miskę, żeby go nie przekarmiała. Groch o ^cianę! Czwartej nocy szczur znikł. Miśka napadła na mnie nad ranem. Młóciła pięściaLni> zaklinając z płaczem, żeby powiedzieć jej, co zrobiłam z prymusem. 135 Przysięgałam, że za żadną ceną nie tknęłabym czegoś takiego palcem ani nawet szczotką. A ostatni raz widziałam go przed zgaszeniem światła. Miśka pogrążyła się w rozpaczy. Nie mogłam zasnąć, gdy ona tak pochlipywała i przeżywała. Przeszukałyśmy pokój. Na próżno. Zapewniałam, że Prymus wybrał się na spacerek, korzystając z naszej nieuwagi, ale na pewno nie zaszedł daleko. Należy go przywabić jakimś smakołykiem. W życiu nie widziałam takiego łakomczucha. Nie przyleci, ale przyfrunie. Odkroiłam kawałek skóry od słoniny i położyłam przy kuchennych drzwiach. O świcie cały dom został postawiony na nogi. Traf chciał, że Hannę rozbolała głowa. Ma te swoje artystyczne migreny! Poczłapała do kuchni, żeby nalać sobie wody. Nie miała czym popić proszków. Akurat musiała nadepnąć na skórę! Pośliznęła się i balansując na niej, w kilku zawrotnych piruetach poszybowała ku drzwiom wejściowym i tam wylądowała z głuchym plaśnięciem swych stu dwudziestu pięciu kilogramów. Czmychnęłyśmy na górę. Hanna, długo się nie namyślając, ze słoniną w garści poszarżowała wprost na wyrwaną ze snu mamusię. Wezwano nas przed oblicze. Mamusia domyśliła się, kto maczał w tym palce. Jednak tłumaczyła Hannie, że to nie był zamach na jej życie, a słonina musiała wypaść z przepełnionego worka ze śmieciami. Od paru dni rzeczywiście wydzwaniałyśmy bez skutku do śmieciarza. Nie raczył się pojawić na naszej polanie. W końcu Hanna dała się udobruchać. Kazała dokładnie zamiatać korytarz i wypłynęła w majestacie, uspokojona, że nikt tu na nią specjalnie nie dybie. Próbowałyśmy zniknąć, lecz mamusia nas zatrzymała i w rozmówce w cztery oczy wyznałyśmy całą prawdę. Miśka bez ceregieli przyznała się do szczurka, szlochając, że to szczęście gdzieś się zapodziało. Mamusia rozejrzała się cokolwiek nerwowo, kazała zaraz odszukać i wynieść z domu. Ugryzłam się w język, bo już miałam 136 zapytać, czy Miśka odbierze całusa od Jędrka. Ulitowałam się, lecz oczyma wyobraźni ujrzałam długą kolejkę zwierzątek do zwrotu. Znam Miskę. Ona nie spocznie! Zaręczam ci, że tego dnia i następnego przeczesałyśmy cały dom. A uciekinier jak kamień w wodę... Sprawdziłyśmy nawet pokoje Hanny, którą mamusia wywabiła na spacer. I nic. Miśka wreszcie się pocieszyła i zaczęła rozglądać za nowym, atrakcyjnym nabytkiem. Wczoraj na przerwie przyłapałam ją z jakimś szczerbulcem w krzakach forsycji. Niestety, zanim zdążyłam ich dopaść, ulotnili się jak kamfora. A dzisiaj... stało się! Wczesnym popołudniem nadjechało srebrzyste BMW i wysiadł z niego pan Jurgen. Lubimy go, więc popędziłyśmy, żeby mu otworzyć, ale Hanna już zdążała osobiście. Zawróciła nas, surowo nakazując, żebyśmy omijały z daleka jej gości. Więc rozciągnięte płasko na podeście pierwszego piętra zaglądałyśmy przez balaski. Hanna, prosto od fryzjera, w czarnej sukni, w perłach i szyfonowej narzutce wyglądała jak bohaterka melodramatu. Pan Jurgen, zawsze elegancki, spogląda ciepło i wyrozumiale, głos ma niski i łagodny, a ponadto, jak twierdzi mamusia, wywiera pozytywny wpływ na Hannę. Mają podobne zainteresowania, wspólnych znajomych i plotkują o nich, ile dusza zapragnie. Jest on również jedynym człowiekiem, przed którym nasza znakomita kuzynka czuje respekt. Pewnie dlatego, że to wielki artysta, a dla Hanny sztuka jest najważniejszą sprawą w życiu. Jaś zna niemiecki i parę razy słyszał ich rozmowę. Mówił mi, że pan Jurgen dodaje Hannie otuchy. Jeszcze ma nadzieję, że ona odzyska głos. W kraju za życia ją pochowali. Z zazdrości, bo ponoć swego czasu była niezrównana. Jaś wie, co mówi, bo rodzina Erdmanów jest bardzo muzykalna. Mają mnóstwo wspaniałych nagrań i zanim poznali Hannę osobiście, szczerze ją podziwiali. Ty też... i nawet byłam zła na ciebie, że bronisz tej jędzy. 137 Posiedzieli z pół godziny przy kawie i koniaku i zaczęli się zbierać, bo jechali aż do Wałbrzycha na koncert. Hanna otworzyła szafkę w przedpokoju, w której trzyma kapelusze. Pamiętasz, że ma ich całą kolekcję; jeden wspanialszy od drugiego. Przedwczoraj przywiozła sobie cudo bzowego koloru z atłasową wstążką. Ponieważ w szafie jest dość tłoczno, Hanna zwykle umieszcza nowe kapelusze na starszych. Wyjęła teraz taką piramidkę i położyła na stoliku przed lustrem. Wdzięcząc się do pana Jurgena, podniosła bzowe cudo i wydała z siebie tak przeraźliwy dźwięk, że obie z Miską pognałyśmy na łeb na szyję na ratunek, a pan Jurgen skoczył, aby ją podtrzymać, gdyż najwyraźniej mdlała. Zerknął jej przez ramię i wybuchnął śmiechem. Śmiał się na całe gardło zupełnie jak nasz tatuś. To był dla Hanny zimny prysznic. Ocucił ją błyskawicznie, postawił na nogi i sprawił, że zrezygnowała z wielkiej sceny. Za to mnie zatkało. Bo w kapeluszach, Błażejku, Prymus uwił sobie gniazdo. Oszukał nas. Nie był zwyczajnym tłuściochem, tylko szczurzycą w zaawansowanej ciąży. Skoro przyszła jej pora, udała się w cichy kącik, gdzie usłała mięciutkie posłanko dla dziatwy. Było tego lekko licząc z tuzin. Paskudne i gołe niczym ślimaki. Szczurzycą królowała wśród przychówku z bezczelną, pewną siebie miną. W myślach przeklęłam szczerbatego Jędrusia. Wiedział drań, co się kroi! Hanna wycelowała we mnie palcem i zachrypiała: - Zabierz to świństwo natychmiast i wyrzuć albo utop. - Nie ma mowy! - Misiunia wpakowała się pomiędzy nas. -Przecież to matka! - Porwała nafaszerowany szczurami kapelusz i znikła. Pan Jurgen coś radośnie zaszwargotał, poklepał mnie pocieszająco po ramieniu, podał Hannie płaszcz, podsunął pierwszy lepszy kapelusz, gdy włożyła - zachwycił się i wymanewrował ją za drzwi. Wszystko w ciągu paru minut. Wierzę teraz, że jako dyrygent jest bezkonkurencyjny. 138 Odjechali. Jaś, płacząc ze śmiechu, stwierdził, że na pewno tym razem nam się upiecze, ale mnie nadal strach oblatuje. Proszę, trzymaj za nas kciuki, bo trudno zgadnąć, co się jeszcze wydarzy... Rozdział jedenasty Duszka starannie złożyła plik gęsto zapisanych kartek. Przepełniało ją wspaniałe uczucie harmonii, ciepła i słodyczy. Chociaż siostry stale wpadały w tarapaty, nie czepiały ich się pokiełbaszone myśli i wrogie uczucia. - Do mnie też to nie miało dostępu, dopóki... - wzdrygnęła się. Moknący na deszczu świat za szybą, wydawał się niejasny, znajome drzewa zniekształcone. A jednak wszystko było na swoim miejscu. Na wyciągnięcie dłoni. - Nie dam się otumanić - pomyślała. Zeskoczyła z parapetu, zrzuciła na podłogę poduszkę i koc, i szeroko otworzyła na oścież okno. Do nagrzanego pokoju wpadło wilgotne, świeże powietrze. Mer-lin lśnił, unosząc do góry sękate konary, spowity w szarą opończę mżawki. - Co ty wyprawiasz? - Bernatowa właśnie weszła do domu, mocując się z przeciągiem, który wydął jej błękitną pelerynę. - Chcesz się zaziębić? - Nic mi nie będzie! - Duszka uniosła w górę ramiona, splotła dłonie wysoko nad głową i obróciła się jak w tańcu. Dokoła. Jeszcze raz dokoła. - Już mi przeszło. - Całe szczęście! W takim razie chodź, poratuj mnie gorącą herbatą. Buty mi całkiem przemiękły. Czuję, że łapię katar. Co za psia pogoda! - Kichnęła. 139 - A mnie się wydaje cudowna - przekornie zauważyła Duszka. Jednak zamknęła okno i pognała do kuchni nastawić czajnik. - Brud spłynął i teraz widać, że to był tylko nalot na rzeczywistości. - Skąd ten nagły optymizm? - Bernatowa stanęła w brodziku i polewała bose stopy gorącą wodą, przebierając palcami, bo parzyło. Duszka podała jej ręcznik. - No, sama to wymyśliłaś? -Zaświtało mi. - Yhm... Ciekawe. Czy ta mądrość spadła na ciebie razem z listem? - Dokładnie. - Coraz bardziej podobają mi się te dziewczyny. Jaka szkoda, że mieszkają, Bóg wie gdzie, a braciszek artysta okazał się niewykry-walny. Teraz ich na pęczki. Łatwiej znaleźć igłę w stogu siana, niż rozeznać się pośród tych kuglarzy. Uff, odżyłam. Mogłabyś mi przynieść wełniane skarpety? I zrób coś z czajnikiem, bo to też artysta. Zwraca na siebie uwagę. Kiedy już usiadły przy stole, Duszka poczuła wilczy apetyt i zmiatała z talerza wszystko po kolei. - Widzę, że chcesz sobie odbić głodówkę. - Jem i mam pomysł, gdzie szukać Błażeja. Ty mi to podsunęłaś. Myślę, że on może być prawdziwy. - To znaczy? - Oleńka napomyka, że Hanna była kiedyś wielką śpiewaczką. Skoro zajęła się Błażejem i zamierza pomóc mu w karierze, to chyba oznacza, że i on ma coś wspólnego z muzyką... Bernatowa klasnęła z entuzjazmem. - Wspaniale. Głowiłyśmy się, a to takie proste. Naturalnie. - Zadzwonimy do szkoły muzycznej? - Warto spróbować. Po chwili Duszka z rozpromienioną twarzą odkładała słuchawkę. 140 - Poszło jak z płatka. Pani z sekretariatu była niezwykle miła i natychmiast odszukała dane. Masz pojęcie? On mieszka pod tym samym numerem, ale przy ulicy Miarki, nie przy placu. - Nie przypuszczałam, że istnieje taka dwoistość. Ciekawe, gdzie ta ulica? - Tacik miał plan Katowic. - Ale gdzie go wetknął?! -Na pewno jest na półce z mapami. Duszka szperając, nie przestawała opowiadać. - Pani z sekretariatu śmiała się, że tyle osób interesuje się De-ryngiem. Jej zdaniem stanie się sławny jak Krystian Zimmerman. Jest w klasie fortepianu i profesor Jasiński pokłada w nim nadzieję... - Zdążyła ci to powiedzieć? - dziwiła się Bernatowa. - Chyba go tam lubią. Och, pali mnie ciekawość, jaki on jest! - Mnie też - wyznała Bernatowa. - O, znalazł się plan. Zderzyły się nad nim głowami, tak prędko chciały odszukać ulicę Miarki. - Jest! - wykrzyknęła z tryumfem Duszka. - Zaraz tam pobiegnę, oddam listy, przeproszę, że były otwierane i... - Nigdzie nie pójdziesz. Dopiero wstałaś po ciężkiej chorobie. Wyglądasz jak cień, na dworze leje jak z cebra. Nie puszczę cię! -Ależ, mamo!.. - Żadne ale! Nie dąsaj się! Załatwię to za ciebie. Wiem, jak ci pilno, więc już idę. - Przemokłaś i przemarzłaś... - Nie szkodzi. Już się rozgrzałam. Włożę inne buty. A ty owiń listy w folię, żeby nie zamokły, bo nawet w torebce miałam dzisiaj jakieś przecieki. Po jej wyjściu Duszka nie mogła znaleźć sobie miejsca. Na wszelki wypadek ubrała się po ludzku, uznawszy, że biały puchaty sweter oraz niebieskie dżinsy i tenisówki będą w sam raz. Dłuższą chwilę spędziła w łazience, usiłując doprowadzić do porządku rozwichrzoną czuprynę. Sprzątnęła ze stołu. Włączyła telewizor 141 1 i przeleciała po stacjach; nie miała jednak cierpliwości ani do mydlanych oper, ani do gadających głów. Poszperała wśród najnowszych nagrań. Nastawiła Candy Dulfer, gdy zabrzmiał dzwonek. Myśląc wciąż o Błażeju, pofrunęła do przedpokoju, choć na zdrowy rozum nie mógł to być on. Zresztą przyszedłby z mamą, a ta miała klucz. W progu stała Irma. I Jacek. Krok za nią. Jakby wiedział, że dziewczyna wolałaby uciec, gdzie pieprz rośnie i postanowił temu zapobiec. - Wpuścisz nas? Irma! Jak ona śmie?! Duszka cofnęła się. Miała wielką ochotę zatrzasnąć im drzwi przed nosem. Irma błagalnie wyciągnęła ręce. - Nie gniewaj się! Masz prawo, przyznaję. Ale przyszłam cię przeprosić. Strasznie mi żal. Wybacz, jeżeli potrafisz... Duszka w milczeniu przyglądała się koleżance. Jacek przestąpił z nogi na nogę. Chrząknął. Nie zwracała na niego uwagi. Zastanowiła ją zmiana w Irmie. Trudna do określenia. Coś w wyrazie oczu, w tonie. Jak gdyby porzuciła swoje zwykłe gierki i sztuczki i zdecydowała się na szczerość. Trochę to do niej niepodobne. A jednak... Stała przemoknięta, mimo że Jacek mocował się obok z wielkim, czarnym parasolem. Duszce ni z tego ni z owego przypomniało się zdanie z listu Oleńki, że szczęście trzeba samemu tworzyć. Nieoczekiwanie uśmiechnęła się i z przyjaznym gestem zawołała: - Ależ przemokliście. Wskakujcie! W zamieszaniu spowodowanym rozbieraniem się i otrzepywa-niem przepadło bez śladu początkowe skrępowanie. Po chwili już tłoczyli się w kuchni, a Jacek, przesadnie szczękając zębami, zażądał 142 miodowego napoju, będącego specjałem Bernatów. Duszka natychmiast zapędziła go do ucierania miodu z żółtkiem, Irmie kazała wycisnąć sok z cytryn, a sama zajęła się komponowaniem całości. Zapachniało bosko. Podsuwając Irmie napój, zażartowała: - Pij śmiało. Na pewno ci nie zaszkodzi. Jacek nieco się skrzywił. - Mogłabyś sobie odpuścić. Duszka nagle pożałowała tych słów. - Właściwie... - zaczęła. Irma spojrzała Duszce prosto w oczy. Twarz jej oblała się rumieńcem wstydu. - Powiem ci. Miała być mała zemsta, nie wiadomo za co, a na-mieszało się co niemiara. Często mam ochotę komuś dokuczyć. Ale nie chciałam cię skrzywdzić. Słowo! Byłam zła... Wierzysz mi? - Chyba muszę - odparła po namyśle Duszka. - Inaczej nie mogłabym wytrzymać z sobą sam na sam. Potworne... - wzdrygnęła się — stale kogoś podejrzewać. Tak, wierzę ci. - A widzisz! - Jacek posłał Irmie triumfujące spojrzenie. - Nie mówiłem? - Cicho siedź! Wszystko przez ciebie! - A co masz do mnie? - Świętego mógłbyś wyprowadzić z równowagi tym nieustannym porównywaniem z Duszka... oczywiście na moją niekorzyść. - Mnie też by dołowało - przyznała Duszka. Jacek zatkał uszy. -Nie chcę was słuchać. Obie jesteście przewrotne. - Ale każda na swój sposób - zaśmiała się Duszka. Irma wstała. - Pójdziemy już. Wpadliśmy tylko na minutkę. Chorowałaś, więc nie należy cię zamęczać. Duszka zamrugała. Irma czy nie Irma? Odkąd interesują ją dolegliwości i potrzeby innych? Prawdziwe cuda. Skąd ta troska? 143 I - Dobrze, że przyszłaś - objęła ją ramieniem. - Ciążyła mi ta sprawa, bo zastanawiałam się, co ja ci takiego zrobiłam. - Ty? Nic. Po prostu mam ochotę gryźć i drapać, kiedy zauważam, że prawdziwe życie mnie omija. Powiało chłodem, gdy Bernatowa otworzyła drzwi. Zaskoczył ją widok Irmy. Goście również nieco zesztywnieli. Wmieszała się Duszka. Podbiegła do matki. - Mami! Nie wyobrażasz sobie jaka radość. Wyjaśniłyśmy sobie te nieporozumienia. Irma zawahała się i podeszła. Krok. Dwa kroki. Trzy. - Drogo mnie to kosztowało. Nigdy więcej. Bernatowa zobaczyła w oczach dziewczyny rozterkę i żal. - Możesz tu przychodzić, kiedy zechcesz. Irma bąknęła coś niezrozumiale, dygnęła i wypadła na schody, byle dalej, prosto w ulewę. Jacek z parasolem pognał za nią. - Czemu jesteś taka smutna? - zaniepokoiła się Duszka, pomagając matce zdjąć mokrą pelerynę. - Zastanawiałam się nad tym, jak wielką pustkę powoduje sieroctwo. - Mówisz o Irmie? Przecież ma rodziców! - Formalnie. Nie widać, żeby mieli ze sobą wiele wspólnego. - Uważam, że więcej w niej chłodu niż głodu. - Moja ty filozofko! A skąd ten chłód? Bo otoczenie jest bez serca! Zęby cierpną. - Niosłaś listy do Derynga w taki deszcz, bo mnie kochasz? - Wreszcie pojęłaś! -I co? -1 pstro. - Nie zastałaś go? - Był. Ćwiczył. Chłopaczysko haruje jak wyrobnik. Pan Krauze, u którego mieszka, pilnuje go z zegarkiem w ręku: tyle i tyle godzin i ani minuty krócej. Nie dopuścił mnie, ale obiecał, że listy odda. Nie rób takiej miny, on się tu na pewno zjawi. 144 Trzeba trochę poczekać. Wiesz, niepotrzebnie się rozbierałam, przecież już pora odebrać bliźnięta. Chyba przywiozę je taksów-ką... W parę minut po jej wyjściu, ktoś znów zaczął się dobijać. Może Deryng? Teraz już na pewno! Jednak w progu stał tylko Maciek. Cofnęła się, nie kryjąc rozczarowania. Maciek je wyczuł. - Przyszedłem nie w porę? - Skąd! - zaprzeczyła żywo. - Właź! - A może lepiej nie? Chlupie mi w buciorach. Przebrnąłem dziewięć rzek, zanim do ciebie dotarłem. Kanały burzowe pozatykane liśćmi, po ulicach niżej położonych trzeba brodzić... - Wskakuj, nie każ się prosić. - Masz minę jak kot na puszczy w czasie gradobicia... - Gadał, aby gadać, byle czegoś nie wywołać, byle nie dotknąć, nie zranić, nie zasmucić. Cały Maciek! Podała mu ręcznik i skarpety ojca. - Wariat z ciebie, żeby w taką pluchę łazić w trampkach -beształa. - Phi, nic mi nie będzie. Brat uzbierał na nową parę, więc mi odpali swoje stare. Do tego czasu wytrzymam. Zresztą wcale nie jest zimno, a ja lubię deszcz. - Ty mi tu nie nawijaj. Jak to włożysz? i - Normalnie. I nie wydziwiaj. Nie każdy ma sponsora. - Wiem. - Podniosła trampek za sznurowadło. Nasiąkł jak gąbka i kapały z niego grube krople brudnej wody. - Zostaw - zirytował się chłopak. - Trzymasz go jak zdechłą wronę. A to całkiem porządny chodak. - Właśnie widzę. Wiesz, zapalę gaz w piecyku. Niech się buci-ska podsuszą. - Tylko ich nie upiecz. - Spoko. Myśmy z tatkiem też się nieraz dosuszali. Tym argumentem go przekonała. 10 - Sckrely.. 145 ¦ Siedzieli, pogadywali o tym i owym, i dziesiątym. Jak ognia unikali tematu nieszczęsnej trzynastki. Raptem zapadła cisza. Duszka, zdumiona, spojrzała na chłopca. Przyglądał się jej uważnie. -Co jest? - Nic takiego. Musiałem sprawdzić, jak reagujesz, bo różnie gadają. - Reaguję? A co gadają? - Głupoty - machnął ręką lekceważąco. - Zresztą kiedy tu szedłem, spotkałem Irmę z Jackiem. Pogodziłyście się? - Wcale się nie kłóciłyśmy. - Nie żartuj. Pytam, czy po tym wszystkim możesz jeszcze na nią patrzeć? - Każdy ci powie, że to przyjemny widok. - Duszka! -No, co? - Przestanę wierzyć w sprawiedliwość, jeśli ta afera ujdzie Irmie na sucho. - Przemokła bardziej niż ty. - Wiesz, ręce opadają! - Jejku! Już po twoim sławnym smeczu! - Musisz ze mnie kpić? Idę! - Zostań wariacie! Nic nie rozumiesz. Chciałbyś, żebym się łzami zalewała? No, więc, nic innego nie robiłam do dzisiejszego ranka. Zadowolony? -1 co cię tak odmieniło? Z namysłem wybrała jabłko z koszyka i poturlała do niego po stole. - Czy ja wiem... Pomyślałam, że to jeszcze nie koniec świata, a najlepsze wciąż na mnie czeka. - Zaśmiała się, patrząc na niego przekornie. - Jaka korzyść z nienawiści? Było, minęło i nie wróci. To dobre określenie: odpuścić. Całe szczęście, że nie jestem na miejscu Irmy. Ona się naprawdę bała, że przez nią wykorkuję. O, tak! - dziko przewracając oczami, skierowała na Maćka zakrzywione j ak szpony palce. 146 ' Pokazał język. - Wypchaj się. Nie uwierzę w nawrócenie Irmy. Zlękła się? Też coś! Klasa ją omija jak zapowietrzoną. Tylko ten durny Jacek biega za błędnego rycerza. Znalazł sobie damę, bęcwał! -Nie bluzgaj! - słabo zaprotestowała Duszka. - Staram się, ale mnie wkurzyło! I ta spółka, i ta zmowa! A właściwie kim jest ten drugi? Zamrugała powiekami. Niekiedy trudno było nadążyć za myślowymi skrótami Maćka. - Nie wiesz? Pyra nam powiedziała, że podtruto cię dwukrotnie. Irma na początek, a na wiwat ktoś inny. Dopiero ta druga dawka mogła cię dobić. No, jak? Odpuścisz? - Nie dręcz mnie. Nic nie rozumiem. Chyba... muszę się zastanowić. Ktoś lekko zastukał. - Pewnie bliźnięta... - Duszka poczuła zawrót głowy. V -Jaotworzę. Maciek w skarpetach Bernata, większych o parę numerów, po-szurał spiesznie do przedpokoju. Duszka się nie ruszyła. Myślała, że już skończyła z tą sprawą, tymczasem Maciek podsunął kolejną zagadkę. Kogo, poza Irmą, miałaby przepraszać za to, że żyje? Pogrążona w myślach, nie zwróciła uwagi na przyciszoną rozmowę. Stuknęły drzwi. Maciek wrócił i zameldował: i - Jakiś facio do twojej mamy. - - Czego chciał? - Pytał o panią, która zwróciła mu listy. Powiedziałem, że jej nie ma. Błażej Deryng! Przyszedł! Jednym susem wypadła na schody. Zbiegła na dół, nie zważając na przenikliwy ziąb. Zmora owijała wycieraczkę suchą szmatą. Przyjrzała się dziewczynie podejrzliwie. - Co tak latasz jak podsmalona? Z wariatkowa cię wypuścili, czy co? Duszka pomknęła z powrotem. Trzasnęła drzwiami i napadła na Maćka. 147 - Dlaczego nie poprosiłeś, żeby zaczekał? - To takie ważne? - zdumiał się. - Nie wiedziałem. Wróci, jak ma interes. -Nie ma żadnego interesu! To straszne! Jak on wyglądał? - Co? Zwyczajnie. Ty chyba jesteś stuknięta. - Maciek! - No już, już. Specjalnie się nie przyglądałem. Wyższy ode mnie. Miał na sobie wiatrówkę z kapturem. Gęba jak gęba. No nie! Dlaczego ryczysz? Co ja takiego zrobiłem? Rozdział dwunasty W następnym tygodniu Duszka wróciła do szkoły. Jagodzie, wpadającej codziennie z lekcjami, zwierzyła się, że skóra na niej cierpnie. - Dlaczego? - Boję się głupich pytań. - Nie musisz odpowiadać. Nawet najgorsi plotkarze w końcu się zniechęcą. I tak było. Otoczona wianuszkiem ciekawskich, starała się kpiną odpowiadać na wścibstwo. Twierdząc, że się wynudziła w domu, prosiła o najświeższe ploteczki. Wkrótce chichotano w najlepsze. Nagle tłumek się rozstąpił, żeby przepuścić Irmę. Podała Duszce zeszyt. - Zrobiłam szczegółowe notatki. Bardzo się przykładałam, żebyś była na bieżąco. - Super! - ucieszyła się Duszka. - Siadaj ze mną. W razie czego będziesz mi podpowiadać. Jacek z Maćkiem powstrzymali się od uwag, chociaż miny mieli niewyraźne, bo dziewczyny wykosiły ich z miejsc bez pytania. By- 148 łyby może jakieś uwagi, Maciek jednak natarł na te najbardziej jędzowate koleżanki: - Kobitki z elitki, schowajcie pazury. I języczków nie ma na czym ostrzyć. Temat się wyczerpał. Niektóre się obraziły, inne roześmiały, atmosfera zelżała. Również Pyra nie celebrowała powrotu Duszki. Przyjrzała się swoim wychowankom spod przymrużonych powiek i pokiwała głową. Wałkowanie nie należało do jej zwyczajów. Co miała powiedzieć, zostało powiedziane. I kropka. Natomiast zaskoczyła ich Paprotka. Nikt nie podejrzewał, że w ogóle dotarła do niej wiadomość o przyczynie nieobecności Duszki, że ją to obeszło, i że ma jakiś pogląd na tę kwestię. Na biologii, jak zwykle, było wesoło. Pracowali w zespołach, które jednak mogły się mieszać i wymieniać doświadczenia. W rezultacie łaziło się, gadało na zupełnym luzie, a wnioski na tablicy pojawiały się jakoś same z siebie. Temat dotyczył skażeń w obrębie środowiska wodnego. Zadawane przez Paprotkę pytania łączyły się w logiczną całość i coraz wyraźniej rysowała się generalna zasada połączonych ogniw łańcucha współzależności. Na koniec Paprotka wywołała Irmę. - Spróbuj nam to pokazać na tablicy. Dobrze rysujesz, powinno ci się udać. Można podpowiadać - zwróciła się do klasy. Irma poczuła się wyróżniona. Zadanie nie było skomplikowane, każdy dorzucał swoje trzy grosze. Paprotka przytakiwała z aprobatą. - Tak, właśnie tak. Doskonale. No, czy jest jakieś inne wyjście? Nie ma. Obieg się zamyka. Czyli: co się nabrudzi, to się wypije. Wcześniej czy później. Nie da się uciec ani oszukać. Wszystko się łączy. W przyrodzie nie ma pojęcia kary za grzechy. Jest tylko skutek i przyczyna. I kumulacja konsekwencji - lubiła łacińskie zapożyczenia, chociaż wyrażała się z pogardą o modnych amerykani-zmach. Gdy Pyra ją prosiła, aby posługiwała się bardziej codziennym słownictwem, wzruszała ramionami i odpowiadała, że musi przecież istnieć jakiś pomost między dawną i nową kulturą. 149 Kumulacja konsekwencji jednak zabrzmiała groźnie. I takież było odczucie Irmy. Nagle poczuła się przy tablicy niepewnie. Cała klasa się na nią gapiła i... co Paprotka powiedziała? Brud, skażenia, trucizna, czy ona myślała o... Powiało skądś zimnem. Duszka podniosła rękę. - Mam uwagę. Mówi się: płynne jak woda, chcąc określić zachodzące zmiany. Gdy płynie, oczyszcza się, prawda? Uczestniczy w tym procesie całe środowisko: rośliny przybrzeżne, podłoże, inne żywe organizmy, klimat... Paprotka podniosła palec. - Bardzo słusznie. Konieczne jest współdziałanie. Jeżeli jedno ogniwo zawodzi, pozostałe muszą udzielić mu swojej energii, inaczej też zginą. W przyrodzie nic nie jest odosobnione, wyrwane ze środowiska... Oczywiście... potrzeba czasu i cierpliwości... Zajmiemy się tym na następnej lekcji. A tobie dziękuję - zwróciła się do Irmy. - Nieźle, naprawdę nieźle. Wiedziałam, że potrafisz myśleć, nawet jeśli z uczuciami u ciebie kiepsko. Dzięki temu będziesz się lepiej kontrolować w przyszłości... O, już dzwonek? - zdumiała się. - Kto dzisiaj ma dyżur? Duszka? Doskonale. Pozwijaj te plansze. Hej, czyj to zeszyt? Roberta? Powiadam wam, że on jest bardziej roztrzepany niż ja... Była to ostatnia lekcja. Każdy się spieszył. Irmie udało się błyskawicznie wśliznąć do szatni. Wybiegła ze szkoły z płonącą twarzą. Przeprowadzona pod okiem Paprotki analiza poruszyła ją głębiej niż wyrzuty własnego przytłamszonego sumienia. Można zamykać się w sobie, odcinać, udawać i obrażać, gdy ktoś czepia się lub moralizuje. Ostatecznie można mieć w nosie. Wypróbowała już tę metodę. Skorupę, w której się zasklepiła, przebił ostatnio strach o koleżankę i... o siebie. Teraz pojęła, że nie potrafi się już opancerzyć i nie dopuszczać myśli o nieuchronnych konsekwencjach każdego zła, które dosięga jednakowo ofiarę i sprawcę. Rzucasz w kogoś kamieniem i ściągasz lawinę* również na swoją głowę. 150 Na początku nieduży kamyk, żeby komuś dokuczyć. A później już samo się toczy, przepełnione nienawiścią i niszczycielską pasją. Przerażona własnymi myślami biegła z pochyloną głową i wpadła na kogoś. Tak właśnie: bez tchu, na oślep... - Irma! Co z tobą ?! - Kola złapał ją za ramiona i potrząsnął. -Miałaś jakąś przykrość? -Nie, ale zlękłam się... - Czego? -Nie wiem. Siebie. Może... - Oczy masz jak latarki. Tu za rogiem jest barek. Postawię ci jakieś ciacho i opowiesz mi o tych sękach. - Zapraszasz mnie? - Co się tak dziwisz? - Zwykle Kaśka za ciebie płaci... Skrzywił się. - Jej bym nie proponował. Odzyskała rezon. Uważała, że chłopcy zdecydowanie poprawiają samopoczucie, a Kola zawsze jej się podobał. Weszli do kafejki. Norka. Trzy stoliki nakryte obrusami w biało--czerwoną kratkę, stare drewniane krzesła, każde inne. Powyciągane z rupieciarni, ale odszykowane na czerwono. Żelazny wieszak, dębowa lada. Nie będzie drogo, chociaż wielkiego wyboru też pewnie nie ma. Studencka para zwalniała stolik pod oknem. Kola rzucił się tam jak żbik. - Tu nam będzie doskonale. Co bierzemy? - Ciacha nie chcę, bo się odchudzam, ale może być kawa z ekspresu. - W porządełku. Dla mnie to samo. Po chwili przyżeglował do stolika z dwiema filiżankami na tacy. Skosztował i mlasnął z uznaniem. - Popatrz, jak pozory mylą. Lokal, za który trzech groszy bym nie dał, ale kawa boska. Mój stary za taką przepada. Matka kombinuje tak i siak, żeby związać koniec z końcem, ale na głowie stanie, żeby mu nie zabrakło tego frykasu. 151 - Masz z nim dobry kontakt? Spojrzał badawczo: zaskoczony i tonem, i wyrazem tej ładnej buzi o szeroko rozstawionych smolistych oczach, zgrabnym nosku, trochę nadąsanych ustach. Zauważył i docenił brzoskwiniową cerę i jedwabisty połysk włosów, chociaż wolałby, żeby tak się za nimi nie chowała. Przesłaniały jej prawie pół twarzy. Zawahał się nad odpowiedzią. - Mój starzyk nie lubi wiele gadać i nie rozmienia uczucia na drobne. Twardziel, jakich mało. Niejeden by się załamał, tkwiąc stale na wózku, ale on wciąż na fuli. Taszczy się na różne zebrania, działa w związku, załatwia, dochodzi praw. Mam pewność, że go obchodzę, chociaż się do mnie nie wtrąca. No, mniejsza, nie będę cię zanudzał. - Bynajmniej - zaprzeczyła. Zerknął z powątpiewaniem. - Zmieniam temat. Przecież ci na mnie nie zależy. - Ależ skąd! - Masz swojego Placka i trzymaj go z całych sił. - Zdawało mi się, że mnie podrywasz - obraziła się. - Źle ci się wydawało - parsknął. - Kola, nie denerwuj mnie. Właściwie sama nie wiem, czemu przyszłam tu z tobą. Kaśka by mi oczy wydrapała. - Mowa! - Poważnie. Ona swoich rzeczy nikomu nie pożycza, a co dopiero chłopaka. - Ja też jestem rzecz? Przyglądała mu się nieufnie. Miała ochotę przytaknąć, jednak Kola był nieprzewidywalny. Wolała nie ryzykować. - A gdybym zmienił partnerkę? Oczy Irmy mało nie wyszły z orbit. - Dopiero byłoby haio! -To jak? -Co? 152 - Stańczylibyśmy się raz-dwa. - Chciałbyś naprawdę? - Przecież mówię. -Ale, Kacha... - Nie pękaj. Nie ugryzie cię. Mamcia jej zasponsoruje do kompletu innego drygacza. - Może zależy jej akurat na tobie? - Oj, przestań! - rozzłościł się. - Bez łaski. Drugi raz nie zapytam. Znajdę sobie inną. W formacji są przynajmniej trzy dziewczyny do wyboru; tej samej klasy. Ty mi pasujesz, ale jak nie, to nie. - Tak! - wykrzyknęła pospiesznie. - Ale odlot! Uważasz, że jestem lepsza od Kaśki? - Zobaczy się. Przyjdź wcześniej na zajęcia, zrobimy podmianę. Aha, i nie mów do mnie już nigdy więcej Kola. Jestem Mikołaj. Odprowadził ją pod blok i pożegnał. Znów dokądś się spieszył. Absolutnie sobie nią głowy nie zaprzątał. Irmę nieco to ubodło, z drugiej strony jednak to wyróżnienie pochlebiało jej ambicji. Była przejęta, podniecona. Chętnie zwierzyłaby się komuś, ale komu? Małgośka w objeździe, ojciec tyra jak wół i w ogóle nie ma rozeznania, a dziadków ona guzik obchodzi. Ledwie weszła do mieszkania, babka natychmiast wlazła jej na głowę, opowiadając plotki i złośliwości o sąsiadach. Wtykała jakąś ulotkę o rewelacyjnym preparacie przeciw zmarszczkom; w końcu dziewczyna uciekła do swojego pokoju. Babka poczłapała i tam, terkocząc bez przerwy. Zza ściany dobiegał ryk telewizora. Dziadek udawał głuchego, chroniąc się za barierą dźwięku przed swoją połowicą. Irma założyła słuchawki, usiadła na dywanie po turecku i zaczęła się kiwać. Babka postała i poszła... Ostrożnie zdjęła słuchawki. Trzymała je w pogotowiu, nadsłuchując. Terkot przeniósł się do sąsiedniego pokoju, jednak telewizor trudno przekrzyczeć. Wreszcie babka opuściła dom, gdzie nikt nie chciał jej wysłuchać. Przedtem głośno trzasnęła drzwiami. 153 \soruje do kom- [. . gi raz nie zapy-I -H trzy dziewczy-[ Ja2\k nie, to nie. Uważasz, że je- bimy podmianę. Mikołaj. ś się spieszył, ieco to ubodło, ej ambicji. Była nuś, ale komu? Ue nie ma roze- wlazła jej na \. Wtykała jakąś m; w końcu ^człapała i tam, wizora. Dziadek "przed swoją po- po turecku nadsłu-V '\jednak telewizor J1 ^, gdzie nikt nie I \viami. 153 - Masz z nim dobry kontakt? Spojrzał badawczo: zaskoczony i tonem, i wyrazem tej ładnej buzi o szeroko rozstawionych smolistych oczach, zgrabnym nosku, trochę nadąsanych ustach. Zauważył i docenił brzoskwiniową cerę i jedwabisty połysk włosów, chociaż wolałby, żeby tak się za nimi nie chowała. Przesłaniały jej prawie pół twarzy. Zawahał się nad odpowiedzią. - Mój starzyk nie lubi wiele gadać i nie rozmienia uczucia na drobne. Twardziel, jakich mało. Niejeden by się załamał, tkwiąc stale na wózku, ale on wciąż na fuli. Taszczy się na różne zebrania, działa w związku, załatwia, dochodzi praw. Mam pewność, że go obchodzę, chociaż się do mnie nie wtrąca. No, mniejsza, nie będę cię zanudzał. - Bynajmniej - zaprzeczyła. Zerknął z powątpiewaniem. - Zmieniam temat. Przecież ci na mnie nie zależy. -Ależ skąd! - Masz swojego Placka i trzymaj go z całych sił. - Zdawało mi się, że mnie podrywasz - obraziła się. - Źle ci się wydawało - parsknął. - Kola, nie denerwuj mnie. Właściwie sama nie wiem, czemu przyszłam tu z tobą. Kaśka by mi oczy wydrapała. - Mowa! - Poważnie. Ona swoich KTSCiy nikomu nie pożycza, a co dopiero chłopaka. - Ja też jestem rzecz? Przyglądała mu się nieufnie. Miała ochotę przytaknąć, jednak Kola był nieprzewidywalny. Wolała nie ryzykować. - A gdybym zmienił partnerkę? Oczy Irmy mało nie wyszły z orbit. - Dopiero byłoby halo! -To jak? -Co? 152 ¦¦¦ - Stańczylibyśmy się raz-dwa. - Chciałbyś naprawdę? - Przecież mówię. -Ale, Kacha... - Nie pękaj. Nie ugryzie cię. Mamcia jej zasponsoruje do kompletu innego drygacza. - Może zależy jej akurat na tobie? - Oj, przestań! - rozzłościł się. - Bez łaski. Drugi raz nie zapytam. Znajdę sobie inną. W formacji są przynajmniej trzy dziewczyny do wyboru; tej samej klasy. Ty mi pasujesz, ale jak nie, to nie. - Tak! - wykrzyknęła pospiesznie. - Ale odlot! Uważasz, że jestem lepsza od Kaśki? - Zobaczy się. Przyjdź wcześniej na zajęcia, zrobimy podmianę. Aha, i nie mów do mnie już nigdy więcej Kola. Jestem Mikołaj. Odprowadził ją pod blok i pożegnał. Znów dokądś się spieszył. Absolutnie sobie nią głowy nie zaprzątał. Irmę nieco to ubodło, z drugiej strony jednak to wyróżnienie pochlebiało jej ambicji. Była przejęta, podniecona. Chętnie zwierzyłaby się komuś, ale komu? Małgośka w objeździe, ojciec tyra jak wół i w ogóle nie ma rozeznania, a dziadków ona guzik obchodzi. Ledwie weszła do mieszkania, babka natychmiast wlazła jej na głowę, opowiadając plotki i złośliwości o sąsiadach. Wtykała jakąś ulotkę o rewelacyjnym preparacie przeciw zmarszczkom; w końcu dziewczyna uciekła do swojego pokoju. Babka poczłapała i tam, terkocząc bez przerwy. Zza ściany dobiegał ryk telewizora. Dziadek udawał głuchego, chroniąc się za barierą dźwięku przed swoją połowicą. Inna założyła słuchawki, usiadła na dywanie po turecku i zaczęła się kiwać. Babka postała i poszła... Ostrożnie zdjęła słuchawki. Trzymała je w pogotowiu, nadsłuchując. Terkot przeniósł się do sąsiedniego pokoju, jednak telewizor trudno przekrzyczeć. Wreszcie babka opuściła dom, gdzie nikt nie chciał jej wysłuchać. Przedtem głośno trzasnęła drzwiami. 153 Dwie minuty. Trzy. Irma odłożyła słuchawki i zaczęła się przebierać. Telewizor natychmiast umilkł. - Dziadek wreszcie odpocznie od ryku i ględzenia - pomyślała kpiąco. Mogłaby teraz pójść do niego, ale po co? Byli sobie całkiem obcy, chociaż zgodnie zachowywali zmowę milczenia przeciw babce. To jednak o wiele za mało, aby przed kimś otwierać serce. Został tylko Jacek. Zadzwoniła do niego. - Jest bardzo zajęty. - Matka Jacka nie darzyła jej sympatią. -Widzieliście się w szkole, to chyba wystarczy. Czy koniecznie musisz mu teraz zawracać głowę? Nie musiała. Wymamrotała coś niewyraźnie i odłożyła słuchawkę. Właściwie powinna się cieszyć. Lubiła tańczyć, a Kola był naprawdę świetny. Dotychczas na turniejach nigdy nie dostawała się do pierwszej dziesiątki, teraz miała szansę. Małgośka chętnie sfinansuje nowego partnera i dodatki. Trzeba zmienić kostium. Próbowała wyobrazić sobie detale, naszkicować projekt, ale przestało ją to bawić. Coś w zachowaniu Koli ją mroziło, nie potrafiła dociec, co... - Duszce mogłabym się zwierzyć - pomyślała nagle. - Ona chętnie wysłuchuje i dobrze życzy. - Zbyt świeża jednak była urodzinowa afera, aby lecieć do Bernatów z byle czym, mimo że matka Duszki zapraszała. O tak! Gdybym znalazła się na miejscu Duszki, nie miałabym takich problemów. Pewnie inne, ale nie takie. Popatrzyła z odrazą na porozrzucane dookoła ciuchy. Nabałaga-niła, lecz nie zamierzała sprzątać. Zwinęła się w kłębek na kanapie. Na przeciwległej ścianie wisiało duże lustro. Jakoś nie spodobało się jej własne odbicie. Smutna, zagubiona... Na taki nastrój pomagały tylko piosenki. Pozwalały zapomnieć. Pstryknęła i sony rozśpiewało się głosem Anny Marii Jopek. Radosne ,jestem", promienny głos i melodia. Irma nieoczekiwanie wpadła w jeszcze większe przygnębienie. „Ale jestem" nie dotyczyło jej, Irmy, w najmniejszym stopniu. Nie wiedziała, kim jest, ani w ogóle co to znaczy „być". 154 Tymczasem u Bernatów nadmiar istnienia wprost rozsadzał stare mury. Aby wynagrodzić bliźniętom poprzedni ponury tydzień, Duszka z mamą przygotowała podwieczorek, na który zaproszono zaprzyjaźnione dzieciaki. Drzwi się nie zamykały. Mamy plotkowały w kuchni i wyskakiwały na zakupy, a Duszka szalała z maluchami. Prześcigali się w pomysłach, aby było coraz śmieszniej. Stołowy pokój zamienił się w obozowisko z krzeseł, poprzewracanych foteli nakrytych kocami i prześcieradłami. Pośród tych namiotów, kryjówek i zakamarków bawiono się w chowanego, w bitwę, w poszukiwanie skarbów oraz w dziesiątki gier. Do kuchni dzieci wpadały tylko po to, aby coś przegryźć czy wypić; zziajane i szczęśliwe. Akurat Tomciowi przypadła rola pirata, który ukrył skarb na bezludnej wyspie. Gromada poszukiwaczy miała lada chwila wyruszyć w ślad za nim. Skarbem był stary budzik, gdyż Tomcio tak wytrwale badał jego wnętrze, że nawet Bernat nie zdołał doprowadzić czasomierza do pierwotnego stanu. Obecnie skarb grzechotał donośnie i stanowił przedmiot pożądania wszystkich urwisów. Tomcio starannie zamknął drzwi do stołowego i oparł się o nie plecami. Zastanawiał się nad najlepszym schowkiem. Sypialnia, łazienka i przedpokój wydały mu się zbyt łatwe do przetrząśnięcia. Klitka Duszki też nie wchodziła w rachubę. W kuchni urzędowały mamy i każda natychmiast podpowie swojemu poszukiwaczowi. Za to na klatce schodowej, na parapecie okiennym zastawionym pelargoniami, piracki skarb będzie bezpieczny. Samodzielne opuszczanie mieszkania było surowo zakazane, jednak Tomcio postanowił wyskoczyć na jedną, jedyną chwilkę. Warto zobaczyć, jak inni latają w kółko bez skutku. Nawet Duszka nie znajdzie! Starał się zaimponować starszej siostrze i to pragnienie dodało mu odwagi, aby tuż pod bokiem mamy popełnić straszne wykroczenie. 155 Odsunął zasuwę i jak myszka wyśliznął się na schody. Zbiegł na półpiętro. Okno było uchylone, a doniczek na parapecie mniej, niż oczekiwał. Głową sięgał niewiele wyżej, nie miał się na co wspiąć. Wyciągnął rękę z budzikiem jak najdalej, jednak nie udało mu się wcisnąć go za pelargonie. Wówczas, zniecierpliwiony, stanął na palcach i mocno popchnął. Budzik brzęknął, zakolebał się... i potoczył, znikając w szparze i ostatecznie spadając na bruk. Tomcio pisnął ze zgrozy. Na łeb na szyję pognał w dół. Wpadł na kogoś, kto właśnie wchodził. Został złapany i przytrzymany mocną ręką, chociaż wił się i wyrywał. - Spokój, smyku! Nie uciekaj! Jeżeli wiejesz przed laniem, ja się za tobą wstawię. Jest za zimno, żebyś wyrywał na dwór prawie goły i sam o tej porze. Głos był młody, trochę piejący, toteż Tomcio podniósł głowę z wahaniem; nie do końca zdecydowany czy udawać skruchę, czy też ugryźć albo kopnąć. Błyskawicznie zdecydował, że ani jedno, ani drugie. Chłopak w kurtce wzbudzał zaufanie. Bardzo duży chłopak. Oczy mu się śmiały. Tomcio zwietrzył sojusznika i natychmiast wtajemniczył go w swoje zamiary. - Budzik mi wyleciał pses okno. Musę ratować... bo to mój skarb. - Dobra, szoruj na górę. Zaraz ci go przyniosę. Ten układ odpowiadał Tomciowi w zupełności. Duży chłopak zniknął i po chwili pojawił ~ię z kupką żelastwa. - Obawiam się, że go załatwiłeś na amen. - Nie skodzi. Psedtem tes był załatwiony - odparł dumnie właściciel skarbu. - Za to teraz ładnie bzęcy. - Z lubością zagrzechotał koło ucha. Chłopak w beżowej budrysówce przyjaźnie poklepał malca po ramieniu. - Skoro tak, to się ciesz. Tutaj mieszkasz? - zerknął na siódemkę nad drzwiami. 156 - Mamy psyjęcie. Mozes wejść - ochoczo zaprosił go Tomcio. Z mieszkania dochodziły wrzaski, jakby kogoś obdzierała ze skóry gromada żarłocznych ludożerców. Nieznajomy zawahał się. - Nie chciałbym przeszkadzać. Przyszedłem kilka dni temu, ale nie zastałem tej pani, która odniosła mi listy. To było bardzo uprzejme z jej strony, nie wiem, jak dziękować... Tomcio, przy którym omawiano domowe sprawy, sądząc, że niewiele rozumie, wrzasnął z entuzjazmem: -Tyjesteś artysta?! Chłopak zmieszał się i poczerwieniał. Tomcio trzepał w uniesieniu: - Duska całkiem zwariuje. Wyłaziła ze skóry, zęby ciebie znaleźć. Tsymała twoje listy w safie, żebym ich nie mógł dostać - dokończył z żalem i już ciągnął gościa za rękaw do stołowego, gdzie natychmiast otoczyła ich piszcząca, wrzeszcząca i roześmiana hałastra, skacząca po stołach i stołkach. - To jest Duska - uroczyście przedstawił siostrę, a właściwie fikające nożyska w przykrótkich spłowiałych dżinsach. Reszta osoby tkwiła pod przewróconym fotelem, skąd dochodziły śmi-chy-chichy. - Puść ją, Baśka! - wrzasnął Tomcio. - Artysta psysed! Dzieciarnia umilkła, jak nożem uciął. Duszka wygramoliła się spod fotela rozczochrana, zaczerwieniona i natychmiast klapnęła na podłogę. Wybałuszyła oczy na nieznanego chłopaka, ten zaś chwycił jąza ręce i jak piórko uniósł z podłogi. Był wysoki. Głową sięgała mu zaledwie do ramienia. Miał czarujący uśmiech, mocną, kanciastą szczękę. Spadającą na czoło ko-nopiastą czuprynę. Siwe, marzycielskie oczy pod ciemnymi, prostymi brwiami. - Ależ się umorusałaś - powiedział i wierzchem dłoni delikatnie wytarł jej policzek. - Co to było? Placek z jagodami? Basiunia w ślad za siostrą wydobyła się z zaimprowizowanego namiotu i zaproponowała gościnnie: 157 - Chodź do kuchni. Mama tobie tez da placka. Jesce trochę zostało, bo upiekłyśmy o tyle! - szeroko rozstawiła ręce, aby uzmysłowić gigantyczne rozmiary wypieku. W Duszkę jakby piorun strzelił. Zakręciła się na pięcie i znikła w swoim pokoju. - Wszystko przepadło - myślała z rozpaczą. - On przyszedł, a ja wyglądam jak strach na wróble. Taki wstyd! Ja tego nie przeżyję! Roztopię się we łzach, albo... Tomcio wpadł z pretensjami. - Gdzie ty sie chowas? On mówi, ze sobie pójdzie, a to taki fajny kolega, budzik mi psyniósł... - Tsymam go i nie puscam - wydzierała się z drugiego pokoju Basiunia. Duszka zacięła zęby. Chłopakowi pewnie łyso. Trzeba schować próżność do kieszeni i przyjąć go jak miłego gościa, bo tego po prostu wymaga honor domu. Zadarła wysoko głowę i z doczepionym Tomciem wyszła naprzeciw swemu przeznaczeniu. - Wybacz... - zaczęła ze ściśniętym gardłem, wyobrażając sobie, jak spogląda na nią z politowaniem. Miała nie podnosić wzroku, ale zerknęła i to ją zgubiło. Przeznaczenie sterczało pośrodku pokoju kompletnie zbaraniałe, osaczone przez hordę rozochoconych przedszkolaków i najwyraźniej targane okrutnymi wątpliwościami. Zmieszanie Duszki minęło, jak ręką odjął. Nie mogła przecież dopuścić, aby tego biedaka rozdeptano na amen. - Tutaj nie pogadamy - zwróciła się do Błażeja. - Obie z mamą bardzo chciałyśmy cię poznać. Nie, nie uciekaj! Ładuj się do mojego pokoju i rozgość się, a ja poskromię bandę potworów. No już, idź! Zaraz szepnę słówko mamie. Tomek, zostaw, masz swoich kolegów. Uwaga, brzdące! Ogłaszam konkurs na najwyższą wieżę 158 z klocków. Baśka będzie mierzyła. Tam masz linijkę. Zuzanna razem z tobą? Dobrze. Kto nie ma klocków? Wszyscy mają? Świetnie. Ustalę z mamą nagrody. OK. Ogłaszam start! Błażej zostawił uchylone drzwi i z podziwem przysłuchiwał się, jak ta drobna dziewczynka świetnie sobie radzi z rozbrykaną zgrają. Rozwiesił przemokniętą kurtkę na oparciu krzesła, wyskoczył z butów i podszedł do półek z książkami. - Witaj w domu, chłopcze - usłyszał sympatyczny głos i obejrzawszy się, ujrzał dorosłą replikę dziewczynki. - Dobrze zrobiłeś, przychodząc. Dzięki twoim siostrom wydajesz się nam starym znajomym. Ależ ty jesteś wysoki! Ile masz lat? Piętnaście? No, no! Siadaj, proszę. Duszka zaraz przyniesie podwieczorek. Nie wymawiaj się. Musisz skosztować mojego placka. Nie spodziewałeś się tych listów, prawda? - Nigdy w życiu! Spadły jak z nieba. Trochę mi brakuje mamy i dziewczyn, pani rozumie. Chociaż nie ma zbyt wiele czasu, aby 0 nich myśleć. Dzwonię do mamy, ale skracamy rozmowy, bo... Nie miałem pojęcia o ich kłopotach, o remoncie i tak dalej. - Oleńka bardzo tęskni za tobą. - Jestem najstarszy, więc powinienem się nimi opiekować. Ola jest wrażliwa jak dzwoneczek, ale też niesłychanie silna i można na niej polegać. Teraz ochrania mamusię, bo my staramy się ją oszczędzać, pani rozumie... Bernatowa z zainteresowaniem przypatrywała się temu dryblasowi. Z dala od domu, rzucony na głęboką wodę... Wyglądało na to, że radzi sobie doskonale. I nie ukrywa swego przywiązania. Usiadł 1 z ożywieniem rozprawiał. - Oleńka pisze pamiętnik, ale tylko dla siebie, bardzo się z tym kryje. Dobrze, że zaczęła się zwierzać w listach. Jesteśmy sobie bardzo bliscy. Nie chciałbym, żeby się to urwało wskutek mojego wyjazdu... Czy nie sądzi pani, że rysuneczki Misi są pocieszne? Próbowałem im odpisać, lecz nie potrafię. Właściwie nie mam wiele do powiedzenia. Szlifuję formę. I treść - dodał po namyśle. - Najlepiej byłoby pojechać do domu, ale to niemożliwe. Nie teraz. 159 I - Daleko mieszkają? - Pani nie wie? W Karpaczu Górnym. - Rzeczywiście, kawał drogi. - Mam nadzieję, że trochę tam pobędą, zanim Hannie zachce się zmienić miejsce pobytu. - Nie układa się wam z tą kuzynką? - To znaczy... Ona jest cudowna! Na swój sposób. Trzeba dostosować się do niej, a to niekiedy bywa skomplikowane. Urwał. Weszła Duszka z tacą wyładowaną po brzegi. Nogą zatrzasnęła za sobą drzwi, odcinając się w ten sposób od wścibskich maluchów. Zmieniła sweter i zdążyła się uczesać. Nadal jednak wyglądała jak spłoszony źrebak. Bernatowa mrugnęła, aby jej dodać odwagi. - Gadajcie sobie, a ja postaram się trzymać z daleka od was ten żywioł - uśmiech zaigrał w kącikach jej warg. - Wpadłem tylko na chwilę - wykręcał się Błażej. - Pan Krauze będzie się niepokoił. Powinienem jeszcze poćwiczyć. - Sam sobie zadajesz tortury, czy tak cię męczą? - zaciekawiła się Duszka. Oburzył się. - Tortury? Chyba kompletnie nie znasz się na muzyce! - Absolutnie, totalnie i dokładnie - zaśmiała się Bernatowa. Nalała filiżankę herbaty, podsunęła chłopakowi sławny placek oraz morelowe konfitury. - Musisz ją oświecić. Moja córka nie wyróżnia się niczym szczególnym.... poza ciekawością. Będzie słuchała cię z rozdziawioną buzią. - Skinęła życzliwie głową i wyszła z pokoju. Duszka przycupnęła na kuferku prababci onieśmielona i zmieszana. Od czego zacząć rozmowę, żeby on sobie nie pomyślał... - Wspaniałe! - mruknął z zachwytem. Serce w niej fiknęło koziołka. Podniosła nieśmiało oczy i parsknęła śmiechem. Błażej się opychał, obżerał, pałaszował, aż mu się uszy trzęsły. Zapomniał o bożym świecie. Zupełnie jak Tomcio, gdy dobierał się do tych konfitur. Nagle wydał jej się zwyczajny, swój i bardzo bliski. 160 - Nie spiesz się tak. Nie zjem ci... Łypnął na nią ze śmiertelnie poważną miną. - Kto wie? Jak żyję, czegoś tak pysznego nie jadłem! Domowe? - Ze sklepu, ale trzeba na nie polować. Polska specjalność. Z Milejowa. - Bardzo drogie? - W normie. A co, sknerzysz? Rozłożył ręce bezradnym gestem. - Nie chcę, ale muszę. Hanna opłaca mieszkanie, utrzymanie, naukę. Zawrotne sumy. Nie umiałbym wyciągnąć łapy po więcej. Mama dała mi parę groszy na drobne wydatki, ale już mi się gdzieś rozeszły, sama rozumiesz... Nawet nie zaglądam do sklepów. Głodny nie chodzę. Pan Krauze bardzo o to dba. Mam wszystko. Nie jestem przecież dzieckiem, które naprasza się łakoci, chociaż nie ukrywam, że przepadam za słodyczami. Dołożyła mu konfitur. Wzbraniał się, ale bez przekonania. - Wsuwaj, ja się już przejadłam, bo brzdące zażyczyły sobie przyjęcie na słodko. Słyszę, że mama wręcza im nagrody, pewnie wkrótce koniec imprezy. Wpadłeś jak śliwka w kompot, a muszę cię uprzedzić, że u nas tak zawsze. - Opowiedz mi - rozsiadł się wygodnie i spoglądał na nią z wyraźnym upodobaniem. - Opowiedz mi. Wszystko. - O czym? - O was. Jak łatwo było z nim rozmawiać. Pokazała mu nawet kamyk, który Bernat przywiózł z podróży. Spojrzał, ale nie dotknął. - Na waszym miejscu pozbyłbym się go. - -Czemu? *: -Nie wiem. Tak mi się skojarzyło. Wiesz, nasz tato także stale był w drodze. Skończył medycynę, ale w przychodni zarabiał grosze, zresztą nosiło go. Pewna zachodnia firma farmaceutyczna powierzyła mu przedstawicielstwo. Wprowadzał jej specyfiki na polski rynek, 11 - Sekrety... 161 zakładał placówki w różnych miastach. Uważał, że to ważne. Miał tyle planów i... Tato był fantastyczny. - Zamilkł. Spoglądał uparcie na dłonie, wyciągał palce, aż strzelały w stawach. - A teraz go nie ma... Jego dłonie wydawały się Duszce nieforemne: wielkie, kościste. Zauważył spojrzenie dziewczyny, ale wytłumaczył je sobie opacznie. - Przepraszam. Mama zwracała mi uwagę, żebym tego nie robił przy ludziach, bo to ich peszy. A ja przywykłem. Traktuję te ćwiczenia jak rodzaj gimnastyki. Mam wyjątkowo długie palce. Mogę nimi objąć znaczną część klawiatury. To ważne dla pianisty. - Od dawna grasz? - Od zawsze. Odkąd pamiętam. Mam słuch absolutny i... To siedzi we mnie. Myślę muzyką. Wszystko bierze się z niej... Nie umiem ci wytłumaczyć, bo skoro się tym nie zajmujesz... -Nie potrafiłabym tak ślęczeć. Muszę się ruszać. To nie dla mnie. - Rozumiem. Czyjej się zdawało, czy naprawdę posmutniał? - Jesteś jak wierzba - powiedziała na poły do siebie. Podskoczył z wrażenia. - Kpisz sobie? - Wcale. Porównując ludzi do drzew, w ten sposób staram się lepiej ich zrozumieć. Skrzywił się niezadowolony. - To ja może sobie pójdę... -wstawał. Pchnęła go z powrotem na krzesło. - Siedź, nie bądź taki drażliwy. Wierzby są niezwykłe. Podobno Chopin za nimi przepadał i usiłował wpisać ich szum do mazurków. Udobruchany sięgnął po ostatni kawałek placka. - Każdego przegadasz. - Lubię - przyznała, mrugając szelmowsko. - W ten sposób wyrównuję szansę. Powiem szczerze, zatkało mnie, kiedy cię zobaczyłam. Jesteś zbyt urodziwy. - To nie moja wina - poskarżył się. Rozśmieszył ją. -Nie ma sprawy. Postaram się z tym jakoś pogodzić. - No wiesz! - udawał zgorszenie. - Dziewczyny raczej chętnie mi wybaczają. - Złapał się za serce i teatralnie przewrócił oczami. Zajrzała Bernatowa. - Wychodzimy odprowadzić gości. - Rzut oka na tacę upewnił ją, że Błażej całkowicie już się zadomowił. - Gdybyście mieli ochotę... Może doprowadzicie chałupę do porządku? Wygląda jak po trzęsieniu ziemi. - Bardzo chętnie - Błażej zapomniał o panu Krauze i obowiązkowych ćwiczeniach. Wprawdzie trochę plątał się pod nogami, jednak był użyteczny przy ustawianiu ciężkich foteli. Duszka zostawiła go w stołowym, a sama zajęła się kuchnią. Przekomarzali się na odległość. Raptem zamilkł. Po paru minutach weszła tam i zobaczyła go w ulubionym fotelu Bernata zatopionego w lekturze. Z daleka poznała Te Prosiaczka Benjamina Hoffa. Zbliżyła się i pstryknęła mu palcami nad uchem. Spojrzał nieco zawstydzony. - Jak Oleńka: wsadzam nos w książkę i już mnie nie ma. - Nie dziwię się. Prosiaczek jest rozkoszny. Mogę ci pożyczyć. Chcesz? - Jasne! Ale nie oddam szybko. - Nie ma sprawy. - Nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że poznałem twoją mamę, ciebie, maluchy. - Wygrzebał się z fotela i znów podszedł do półek. Duszka zagrodziła mu drogę. - Bez przesady. Zachowujesz się jak wielbłąd na pustyni, który zwietrzył wodę - Coś w tym jest. Prowadzisz życie osiadłe. Nie wiesz, co to znaczy wciąż się pakować i rozpakowywać. Zresztą od śmierci taty stale siedzieliśmy na walizkach. A pan Krauze to porządny facet, lecz wystarczają mu publikatory. Więc się nie dziw. - Nie dziwię się - powiedziała miękko. - Znalazłeś tu niezły kawałek domu. I to z książkami. Możesz się zagnieździć, kiedy będziesz miał ochotę. >'f ^ 162 163 r - Miło, że tak mówisz. - Ja tak myślę. - Tym lepiej. Będę zaglądał. Na pewno. O ile złapię wolną chwilę. Bo widzisz, poza nauką i ćwiczeniami szukam teraz zarobku. Nie ma lekko. - O! A co chcesz robić? - Cokolwiek. Byle płacili. - A co umiesz? - Konkretnie? Chyba nic. Jestem silny, mógłbym coś nosić. Zamierzam wynająć się na tragarza na dworcu, ale nie wiem, jak to załatwić. Duszka szybko zamrugała powiekami. Wizja Błażeja taszczącego walizy wydawała się groteskowa. - Chyba szkoda twoich rąk, nie? - spytała ostrożnie. - Może i tak - obejrzał je krytycznie. - Jednak nie mam innego pomysłu. Potrzebna mi kasa i to przy końcu tego miesiąca. - Yhm? - nie zapytała wprost, lecz pojął. - Chciałbym na Zaduszki pojechać na grób taty, do Zielonej Góry. Mógłbym na gapę, ale nie potrafię kombinować. Na pewno mnie przyskrzynią i będzie wstyd. Kiwnęła energicznie. - Przecież grasz. Spojrzał z politowaniem i nie raczył odpowiedzieć. Nalegała. - Na czym grasz? Oprócz fortepianu, rozumie się. Nieco się ożywił. - To było najgorsze w tych ciągłych przeprowadzkach. Nie miałem własnego instrumentu. Hanna twierdzi, że zmarnowałem kawał życia i teraz muszę odrabiać. Przerwała bez ceregieli, pochłonięta swym pomysłem. - Na gitarze też? - Między innymi. Ostatnio przez prawie pół roku we Wrocławiu chodziłem na lekcje do pani Danuty Pietrzak. Wspaniały pedagog. To właśnie ona przygotowała Waldemara Gromolaka, 164 wiesz, zanim wyjechał do Kolonii. Tam kształcił się u samego Huberta Keppera... - Wspaniale! - zaklaskała, nie wyjaśniając Błażejowi, że brawo jest dla niej, nie dla Keppera. - Znam kogoś, kto chętnie cię zatrudni. I zapłaci. Zaczekaj, zaraz tam zadzwonię. Zostawiła go i pobiegła do telefonu. Z dobiegających z przedpokoju bezładnych okrzyków Błażej niewiele mógł wywnioskować. Ponownie podszedł do półek. Odczytywał tytuły, witając starych znajomych i pozdrawiając tych, do których miał nadzieję sięgnąć w najbliższym czasie. Znalazł źródło, za jakim tęsknił. Wróciła rozpromieniona. - Załatwione. Jutro możesz się zgłosić. - Gdzie? Po co? - Przyjaciółka mamy niedawno otworzyła winiarnię. Nazywa się „Malaga". Chciałaby przyciągnąć publiczność, zdobyć stałych klientów, potrzebuje pomysłu. Mama proponowała jej muzykę flamenco. Zdobyła nagrania, ale to nie to samo, co żywy artysta. Jest wniebowzięta. Przyjmie cię z otwartymi ramionami. Będą plakaty i specjalne zaproszenia. I... Nie jesteś zadowolony? - Owszem - odparł słabo. Była taka uszczęśliwiona. Czy mógł wyznać, że lęka się publicznych występów? Że ogarnia go trema? A co powiedzą w szkole, jeżeli się rozniesie, że występuje w knajpie? Przełknął ślinę, bo mu raptownie zaschło w gardle i gorączkowo szukał wykrętów. -Nie mam tutaj gitary. - Brat Maćka ci pożyczy, ma całkiem niezłą - odparła radośnie. - Poproszę i na pewno nie odmówi. - Nie jestem przygotowany... - Przecież nie chodzi o wielki koncert. Sprawisz przyjemność ludziom, którzy chcą się spotkać w miłym towarzystwie. Zabawić. Poradzisz sobie. Na pewno. - Powinien ktoś zaśpiewać. A ja nie umiem. Nie mogę. Jeżeli sądził, że tym ją zniechęci, to się przeliczył. Stropiła się tylko na chwilkę. Machnęła ręką. 165 - Uzgodnimy warunki. -My? - Obiecałam, że cię przyprowadzę. I wiesz, nie martw się. W razie czego ja mogę śpiewać. Gdzieś tutaj - machnęła w stronę półek - są teksty hiszpańskich ballad. Wyjdzie nam z tego odjazdowy program. Zobaczysz! Rozdział trzynasty Moja Duszko, taka jestem przejęta, że nie mogę oka zmrużyć. Cały dom już śpi, a ja zapaliłam lampkę i skrobię ten list, bo pewnych spraw nie można odłożyć na potem. Mamusia wróciła z Zielonej Góry bardzo późno. Hanna usiłowała zagnać nas do łóżek, ale bez powodzenia. Obrażona zaszyła się u siebie. Miśka przysnęła w fotelu. Zapaliłam światło na ganku, jednak było zbyt zimno, żeby czekać na dworze (mamy tu już prawdziwe przedzimie - rano siwy szron na trawie i lód na kałużach). Sterczałam więc po ciemku przy oknie i albo rozpłaszczałam nos na szybie, ałbo obgryzałam paznokcie. Moje ręce wyglądają teraz okropnie, ale nie potrafię się pohamować w chwilach zdenerwowania. Czy ty również masz ten nawyk? Chciałam pojechać z mamusią. Wytłumaczyła mi, że w takim razie musiałaby zabrać również Misie, ponieważ trudno zostawić ją z Hanną. Byłaby to mieszanina piorunująca, zdolna wysadzić w powietrze całą gminę. Wiedziałam, że to niemożliwe, podobnie jak udział Miśki w tych smutnych odwiedzinach. Jej się wciąż wydaje, że tatuś jest blisko nas, że nie przeminął. Więcej: ona jest pewna. Kochał ją tak bardzo... a taka miłość nie ginie przecież bez śladu. Myślę, że ona ma prawo odczuwać jego obecność, tak jak mnie dolega jej brak. Zostałam więc i gdyby nie Jaś, zapewne tonęłabym we łzach, bo Miśka zaraz pomknęła do Karoliny, Hanna zaś, pozbawiona towarzystwa i plotek, bez przerwy miała za złe. Mogę ją nawet zrozumieć: dla osoby niegdyś czynnej i obleganej takie odosobnienie musi być przykre. Nasza polana jest położona, jej zdaniem, na końcu świata. Ile czasu można słuchać muzyki czy oglądać telewizję. Tego dnia soliłam zupę łzami, możesz mi wierzyć. Po południu zadzwonił pan Erdman i zaprosił Hannę na brydża. Zgodziła się chętnie. Ona bardzo lubi grać w karty. U Erdmanów bawiła rodzina, więc Hanna miała nadzieję, że znajdzie godnych siebie partnerów. Zamówiła taksówkę i wkrótce obie znalazłyśmy się w przestronnym i gościnnym domu naszych przyjaciół. Muszę dodać że matka Jasia jest bardzo miłą osobą. Pracuje w instytucie naukowym we Wrocławiu, a w Karpaczu spędza tylko soboty i niedziele. Za nią ściągają zastępy znajomych, którzy tutaj wypoczywają i, jak powiada Jaś, nasiąkają pięknem. Jaś o każdym opowiada tak ciekawie, że wydaje mi się, iż wśród nich rosnę i oni też mnie traktują jak domownika. Dzięki temu nie miewam ataków nieśmiałości. Przedtem zaszywałam się gdzieś w kątku i potrafiłam przemilczeć całe spotkanie. Teraz już pytam o to, co mnie interesuje i przekonałam się, że ludzie naprawdę pasjonujący się jakąś dziedziną, wcale nie są napuszeni. Jasno tłumaczą nawet skomplikowane problemy. W każdym razie ja wszystko rozumiem. Jaś żartuje, że jego matka, skupiając tutaj tak niewykłe osobowości, tworzy Akademię Karpacką, a my jesteśmy jej pierwszymi studentami. Na co dzień dom prowadzi stara pani Erdman, babka Jasia, schorowana i wiekowa, ale nieprawdopodobnie dobra. Dla każdego zawsze znajdzie miłe słowo, o każdego się zatroszczy. Mamusia powiada, 166 167 ii że to dama w każdym calu, a kiedy nieco się zdziwiłam, bo wiem, że ona ma zaledwie chudziutką emeryturę, mamusia wyjaśniła, że damę rozpoznaje się po zachowaniu, po tym, jak się odnosi do świata i ludzi, a nie po kasie. Nie odważyłam się zapytać, czy Hanna jest damą, chociaż mam co do tego poważne wątpliwości. Chcę być podobna do babci Erdmanowej, toteż powstrzymuję się od gbu-rowatych uwag, nawet jeżeli mam na nie ochotę. Może mi się uda, chociaż to wymaga anielskiej wprost cierpliwości. Zależy mi jednak na tym, żeby Jaś, który ma o mnie dobre zdanie, nie musiał go zmieniać. Zostawiłyśmy Hannę wśród brydżystów. Stara pani Erdman poprosiła, by mi pozwolono iść z Jasiem, który chce mi coś pokazać. Babce Jasia się nie odmawia, toteż Hanna skwapliwie przyjęła propozycję, zapewne uszczęśliwiona, że ma mnie z głowy. I wzajemnie. Dom Erdmanów wznosi się nad Dzikim Potokiem na Płóczkach opodal nieczynnych jeszcze wyciągów narciarskich. Są tam ośle łączki, gdzie Jaś będzie mnie trenował. Narty już stoją w naszym pokoju i codziennie się nasładzam, kiedy na nie popatrzę. Miśka też kombinuje, skąd wytrzasnąć deski dla siebie i jak ją znam - zdobędzie je bez trudu. Łebska dziewczyna, chociaż męcząca. Jaś ma tu swoje ścieżki. Tym razem przedzieraliśmy się lasem na stokach Góry Saneczkowej, minęliśmy Strzechę „U Wojciecha", rozstaje i wspięliśmy się na zbocze, nad którym góruje norweski kościółek Wang. Ilekroć go widzę, serce ściska mi się z zachwytu. Wygląda tak, jak gdyby przeniesiony był prosto z baśni, a nie z Norwegii. Koloru cynamonu i gałki muszkatołowej, pachnie też podobnie. Lubię wąchać jego ściany, oczywiście, kiedy nikt nie patrzy. Wierzę Jasiowi na słowo, że mają osiemset lat, ale mnie wydają się znacznie starsze. Maleńkie okienka biegnące w dwóch poziomach, opasują go jak naszyjniki z klejnotów. Stromych szczytów strzegą rzeźbione smoki, a ze wzniesienia, na którym stoi, rozciąga się rozległy widok na góry, lasy i polany nieco przypudrowane śniegiem. Sto pięćdziesiąt lat temu hrabina von Reden widząc ten 168 kościółeczek w ruinie, kazała go rozebrać, z największą pieczołowitością przewieźć do swojego majątku niedaleko Kowar, a następnie ustawić obok drogi wiodącej na Śnieżkę. Jeżeli człowieka upamiętniają dobre uczynki, sądzę, że pani von Reden wpisała się z wielką fantazją w księgę Karkonoszy. Jaś nie pozwolił mi długo bujać w obłokach. Przeszliśmy na mały cmentarzyk luterański na rozległym tarasie za kościółkiem i tam Jaś pokazał mi głaz z nazwiskiem Erdmanów. Wyjaśnił, że tutaj spoczywa jego dziadek, wyjął z plecaka dwa znicze i powiedział: - Wiem, że chciałabyś, aby twój tato dostał dzisiaj światełko od ciebie. Jeśli chcesz, możesz tu zawsze stawiać lampkę. Mój dziadek i twój tato na pewno się nie pobiją. Ręce mi tak drżały i wiatr dmuchał tak silnie, że knot nie chciał się zapalić. Wreszcie Jaś mi pomógł i po chwili obydwa znicze płonęły silnym ogniem. Wiatr szarpał językami płomieni, zdawały się tańczyć, unosić w powietrzu. Naokoło zupełnie pusto i cicho... Byliśmy sami, lecz miałam uczucie, że tatuś mnie widzi i uśmiecha się. I w tej samej chwili słońce przedarło się przez chmury. Cmentarzyk, chociaż mały, jest bardzo starannie utrzymany. Wiekowe pomniki cechuje skromność i dostojeństwo, pokora i godność. Leżą tu sami luteranie, a tatuś był katolikiem. Spytałam Jasia, czy to nie przeszkadza. - Wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga, Oleńko - rzekł. Usiedliśmy na murku opodal i Jaś opowiadał mi o swoim dziadku, który tutaj się urodził, ale studiował w Kolonii. Był cenionym lekarzem. Kiedy jednak do władzy w Niemczech doszli naziści, przewidywał, że prędzej czy później wybuchnie wojna i wówczas wcielą go do wojska, a nie chciał im służyć. Przyjeżdżał tutaj stale na polowania i na wypoczynek i w czasie jednego z takich pobytów upozorował wypadek. Przestrzelił sobie kolano. Chodził o kuli, ponieważ zniszczył i staw, i ścięgna. Cierpiał do końca życia, ale dzięki temu zagwarantował sobie niezależność. 169 Osiadł w tych stronach i służył ludziom, ile mógł i potrafił. Kiedy pod koniec wojny toczyły się tu zacięte walki, dawny dwór Erdma-nów został spalony, żona doktora zginęła, on sam był ranny i zapewne spłonąłby żywcem, gdyby go na plecach nie wyniósł jeden z dawnych pacjentów. Jakoś się wylizał, ale to była już ruina człowieka. Kiedy Polska odzyskała te ziemie, dawnych mieszkańców różnie traktowano. Doktora Erdmana nakłaniano, aby wyjechał do Niemiec. Twierdził, że jest Ślązakiem, tu się urodził i tu pozostanie. Nie miał łatwego życia. Liczono się jednak z jego wiedzą i umiejętnościami. Chociaż tak ciężko okaleczony, był przecież świetnym lekarzem. Dostał pracę w sanatorium w Cieplicach, gdzie poznał młodziutką pielęgniarkę. Dopiero przygotowywała się do zawodu, uczęszczała na różne kursy. Pełna życia i zapału, uczynna i życzliwa dla pacjentów. Pochodziła ze Lwowa. W czasie wojny straciła tam całą rodzinę. Nie miała nic: poza zdrowiem, urodą, gorącym sercem, otwartą głową i chęcią do pracy. - Zresztą ją znasz - dokończył Jaś ten pean. A kiedy zobaczył, że spoglądam ze zdumieniem, uśmiechnął się: - Przecież to moja babka. Pobrali się, chociaż była młodsza od doktora o prawie trzydzieści lat. Urodziła syna. Po śmierci męża chowała i kształciła chłopca, borykając się z wieloma przeciwnościami. - To była miłość od pierwszego wejrzenia, ta najprawdziwsza - powiedział Jaś. - I doczekała się. - Jaś zeskoczył z murku. - Obiecała mojemu dziadkowi, że kiedyś tu na pewno wrócimy. I jesteśmy. I będziemy. To jest ziemia spotkania: różnych ludzi, narodowości, kultur i wyznań. Wiem, że do niej należę. Pomyślałam, że będę często zaglądała na ten cmentarzyk, przynosząc dwa bukieciki kwiatów: dla tatusia i dla doktora Erdmana. Dni teraz krótkie, zaczęło się ściemniać, więc musieliśmy wracać. W drodze powrotnej Jaś zapytał, czy próbowałam pisać. Nikomu do tego się nie przyznaję, ale przed Jasiem trudno coś ukryć. - Świetnie się składa - wykrzyknął. - Zresztą tak mi się wydawało. Będziesz się musiała przyłożyć. Potrzebujemy właśnie kogoś takiego. - My? To znaczy: kto? - spytałam ostrożnie. - Zakładam z kolegami pismo. Mamy wszystko co potrzebne: komputery, drukarki i tak dalej. W liceum powstała pracownia komputerowa i dyrektor poparł nasz pomysł. Na początek ma to być gazeta szkolna. Dla uczniów z Karpacza. Później sprawę rozkręcimy. Utrzymamy się z reklam. Już teraz wiele firm zaczyna się koło nas kręcić. Dzięki reklamom będziemy mogli pisać o ludziach, przyrodzie, o tradycjach. Tematów nigdy nam nie zabraknie, obiecuję ci! - Złapał mnie za ręce i zaczęliśmy tańczyć na pustej drodze ku oburzeniu wron, które pokrakiwały z dezaprobatą, siedząc na pobliskich świerkach. Duszko, czy domyślasz się, co czuję?! Czy miałaś kiedyś wrażenie, że wyrosły ci skrzydła? Czy byłaś szczęśliwa aż po czubek głowy? Czy wiesz, jak to jest, kiedy ktoś bez zastrzeżeń wierzy w twoje możliwości, liczy na ciebie i wie, że go nie zawiedziesz? Zdyszeliśmy się i zatrzymali. Oczy Jasia się iskrzyły, kiedy spytał: -1 cóż? Zostaniesz dziewczyną sukcesu? - A co to znaczy sukces? - Nie wiesz? Zaskoczył mnie. Powinnam odpowiedzieć coś niebanalnego, dowcipnego, ale nie umiem być błyskotliwa na zawołanie, więc palnęłam to, co akurat wpadło mi do głowy: - Być uczciwym! Czasami tak na mnie patrzy, jakby sądził, że mu się przyśniłam. Wtedy tracę oddech. No i właśnie spojrzał, oczy mu się wciąż śmiały. - Też tak myślę. A teraz lećmy, inaczej Hanna mnie oskalpuje. Była jednak w doskonałym nastroju, bo wygrywała. Oświadczyła, że rozegra jeszcze jednego robra. Kazała mi wracać do Miśki i lekcji. Wezwała taksówkę i... koniec zabawy. Sama zresztą wiedziałam, że jestem potrzebna w domu. 170 171 Podjechałam do Karoliny i wywołałam Miskę. Specjalnie się nie ociągała; lada moment spodziewałyśmy się mamusi. Tymczasem mijała godzina za godziną, wróciła Hanna i nakrzyczała, że czuwamy. „A wasza matka na pewno wolała przenocować w hotelu, niż tłuc się całą noc!" - Wiedziałyśmy, że to nieprawda, bo ona by do nas nawet na piechotę szła. I rzeczywiście pojawiła się tuż przed północą. Stałam przy kuchennym oknie, patrzyłam na czarne lasy i tak strasznie pragnęłam, żeby nareszcie wróciła... Po katastrofie z tatu-siem ciągle się boję, że coś jej się stanie. Ona wie... chociaż na ten temat nigdy nie rozmawiamy. Ludzie naprawdę sobie bliscy zawsze wiedzą, prawda? Zobaczyłam dwie jasne smugi przybliżające się od strony lasu. Nadjechał samochód. Wybiegłam i obie dziękowałyśmy kierowcy. Nie każdy chciałby tłuc się na to odludzie nocą. Był rad, że potrafiłyśmy docenić. Nie wszystko można kupić. Życzliwość zawsze jest darem. Szmery przed domem rozbudziły Miskę i wyleciała z tupotem stada warchlaków, rzuciła się na mamusię i mało jej nie udusiła z radości. Mamusia wypiła z nami herbatę, ale jeść nie chciała, tak była zmęczona. Już zamierzałam opowiedzieć o moich przeżyciach i o planach pisania do gazety, lecz się wstrzymałam; wolałam słuchać wrażeń mamusi. Co za niespodzianka! Nie spodziewałyśmy się takiej sensacji! Błażej spotkał mamusię na dworcu w Zielonej Górze! Dowiedziałyśmy się, w jaki sposób zapracował na bilet, jak go do tego skłoniłaś, jak poznał waszą rodzinę... Kto mógł przypuszczać, że tak namie-szamy tymi listami! Miśka nabijała się, że mam fiu-bździu w głowie i nawet porządnie zaadresować koperty nie potrafię. Darowałam jej te kpiny, ponieważ i ona musiała przyznać, że była to szczęśliwa pomyłka. Mamusia jest zadowolona, że Błażej znalazł dom i przyjaciół, prawdziwą ostoję, jak powiedziała. Podobno nie umiał mówić 172 o niczym innym, tylko o was i muzyce. Mamusia cieszy się, że mu tak dobrze idzie. Jest nadzieja, że za rok dostanie stypendium. Wówczas byłoby nam znacznie lżej. Najważniejsze jednak, że nie jest sam. On bardzo głęboko wszystko przeżywa, często zamyka się w sobie i wówczas ludzie go ignorują, bo nie daje się im poznać. Bałyśmy się, że ucieknie od świata i zasklepi się wyłącznie w muzyce. Dlatego tak się rozpisywałam, wiedząc zresztą, że mi nie odpowie, bo do pisania to mój braciszek ma dwie lewe ręce. Moja Duszko. Mogę tak Cię nazywać, prawda? Popatrz, Tobie pierwszej zwierzyłam się z planów na przyszłość. Nawet mamusi powiem dopiero jutro, kiedy się zbudzi. Wydaje mi się, że mnie rozumiesz. Czy zostaniesz moją prawdziwą przyjaciółką? Jak wyglądasz? Mamusia spytała Błażeja, ale nie umiał nic sensownego powiedzieć. Wspomniał tylko, że tysiąc skowronków mogłoby Ci pozazdrościć głosu. I nie pojmuje, jak możesz tak śpiewać, chociaż nigdy się nie uczyłaś. Mamusia się śmiała, że rzuciłaś na niego urok. Jego ideałem do tej pory była Joasia Marcinkowska z Poznania. Wiesz, ta laureatka konkursu imienia Rubinsteina. Rzeczywiście gra jak anioł. Myślałyśmy, że on już nigdy nie zauważy zwyczajnej dziewczyny. Jestem ciebie okrrropnie ciekawa! Ciesz się, że nie mieszkasz z Hanną. Ona ma absolutnego bzika na punkcie pięknych głosów. Zaraz zagnałaby Cię do nauki. Nie miałabyś wtedy życia, tylko: a-a-a! Obiecuję, że nie pisnę jej ani słówka o Tobie. Domyślam się, że Duszka jest zdrobnieniem. Jak właściwie masz na imię? Czy wiesz, że przetarło się i na niebie mrugają gwiazdy? Nad naszą polaną niebo jest ogromne, wypełnione ciszą i blaskiem. Będzie na Ciebie czekało, tak jak i ja czekam na list i fotografię. Twoja Oleńka 171 Rozdział czternasty - Chyba masz zdrowego fioła - rozgniewała się Duszka, kiedy w szatni Maciek znów się na nią zaczaił z polaroidem. - A coś się tak do mnie przyczepił? Marnujesz czas. Zdaje ci się, że potrzebuję portretu z kapciami? - Cicho, ja nabieram wprawy. Z wymowną miną popukała się w czoło. - Totalnie ci odbiło. -Nie tylko mnie. Tralala... - zafałszował falsetem. Nie wytrzymała i cisnęła w niego butem. Uchylił się zręcznie. - Uważaj, rozbijesz pożyczony aparat. Miałabyś się z pyszna, gdybyś rozchrzaniła Jackowi najnowszą zabawkę. - Obrabował rodzinę i nic z tego nie ma! Dziw nad dziwy! Zażądał na gwiazdkę aparatu, a nawet do niego nie zajrzał, tylko natychmiast oddał tobie? - Nie pchaj nosa w męskie sprawy... - znów pstryknął. - Tracę do ciebie cierpliwość! - A kiedy ją miałaś? - zdumiał się niewinnie i zwiał. Wracała ze szkoły z Irmą i miała ochotę wyżalić się na Maćka. Ale Irma mówiła wyłącznie o wielkim turnieju tańca. Zapowiadany był na początek lutego. Kostiumy, orkiestra, makijaż, zaproszenia, publiczność, telewizja... Wielki Świat! Jedynie to ją interesowało. W dodatku zdobyła najlepszego partnera, jakiego sobie można wymarzyć. Kola był niezrównany! Połowa klasy obiecała przyjść i robić klakę. Puszczono w niepamięć urazy. Irma rozbrajała wdziękiem, urodą, tupetem. Trochę mniej się przechwalała, rzadziej prawiła złośliwości i wybuchała gniewem. Częściej za to dostrzegała zalety koleżanek, którymi dotąd jawnie pomiatała. Prawdziwie szczera była jedynie wobec Duszki i Jacka. - Wiem, że nawet jeżeli palnę jakieś głupstwo, będziecie mnie bronić. 174 Mikołaja traktowała z respektem. Słuchała go bez szemrania i w krótkim czasie zrobiła ogromne postępy. Kierowniczka formacji po prostu nie miała słów. Kaśka z nowym partnerem, Kamilem, odpadała w przedbiegach. - Kaśkę szlag trafi - z zadowoleniem mówiła Irma. - Jeszcze jej pokażę. Przez cztery lata grała pierwsze skrzypce, ale to tylko zasługa Mikołaja. Kamil ma z nią krzyż pański. Minęły święta, śnieg skrzypiał, Duszka podskakiwała beztrosko u boku Błażeja, którego udało się zwabić na turniej. Ślęczałby przy fortepianie od rana do wieczora, gdyby Duszka nie rządziła nim skrycie, ale skutecznie. Nieoczekiwanie pozyskała sojusznika w panu Krauze. Zaproszony parokrotnie na kolację do Bernatów trochę odpuścił swojemu podopiecznemu. Bernatowa nagadała mu, że chociaż sam żyje jak asceta, nie powinien chłopca zamykać w czterech ścianach. Przejął się. Wyjaśnił, że przyobiecał Hannie czuwać nad tym skarbem. Jego nieżyjąca żona była w panieńskich czasach akompaniatorką, towarzyszką i przyjaciółką Hanny. Zaszczepiła swemu mężowi, też zresztą zapalonemu melomanowi, kult wielkiej śpiewaczki. Dlatego pan Krauze czuł się zaszczycony, że powierzono mu Błażeja. W oczy za nic by tego nie powiedział, ale był przekonany, że stoi na straży niebywałego talentu. Duszkę ten kult śmieszył. Spełniając prośbę Oleńki, ściągała tego fantastę na ziemię. Nie imponował jej znów tak bardzo, lecz lubiła pokazywać się w jego towarzystwie. Nareszcie inne dziewczyny miały czego zazdrościć. Nawet Irma. Na szczęście nie zrobiła na Błażeju większego wrażenia. Nie przejmował się cudzą powierzchownością. Ostatecznie, codziennie w lustrze miał niezły widok... ¦4*5 Turniej tańca towarzyskiego odbywał się w trzech grupach wiekowych. Zwaliły się tłumy ludzi. Duszka siedziała pomiędzy Jackiem i Błażejem, szalenie przejęta i podniecona. Reszta klasy też się przejmowała, chociaż - co dla Duszki nie było obojętne - dziewczyny najwyraźniej gapiły się na Błażeja, kierując swoją uwagę to na niego, to na tancerzy z formacji. - Kola wygląda zabójczo - Duszka przechyliła się do siedzącej przed nimi Jagody. - Uhm - odparła Jagoda w roztargnieniu. Obserwowała coś czy kogoś, Duszka szturchnęła ją zaciekawiona. - Co ten Maciek wyprawia! - Jagoda zmarszczyła brwi. - Pokazuje się i znika niby sen jaki złoty. Kiwałam na niego, ale mnie potraktował jak powietrze. Rozumiesz coś z tego? - Od paru tygodni jest taki rąbnięty. To przez ciebie - zwróciła się do Jacka z pretensją. Nie odpowiedział. Zdjął lenonki i zaczął je przecierać tak zapamiętale, jakby od tego zależała jego przyszłość. Duszka wzruszyła ramionami i zwróciła się do Błażeja. Ten obserwował parkiet z wyraźnym rozbawieniem . - Co cię tak śmieszy? - Dziewczyny. Ta twoja ładna przyjaciółka powinna trochę uważać. - Która? Irma? Na co ma uważać? - Ktoś jej tam źle życzy. Jacek obrócił się do nich twarzą, potrącił Duszkę, nie przeprosił, wpił się wzrokiem w Błażeja. - Zauważyłeś coś? - Konkretnie? Nic. Ale wiesz, jestem na te sprawy wyczulony. Ja, na przykład, nie mógłbym grać, gdyby coś takiego wisiało w powietrzu. - Masz przeczucia? - zakpił Jacek. - Można to i tak nazwać. -Phi! -parsknął. 176 - Nie rób takich min, dobrze? - wtrąciła Duszka. - Bo co? - Bo ci dosunę! - Jesteś głuptas. - Ciii - zaszemrano wokół nich. — Przestańcie się kłócić. Popis się rozpoczął. Tłum zafalował, rozległy się gwizdy i oklaski. Z minuty na minutę podniecenie na widowni rosło. Atmosfera była coraz gorętsza. W kategorii tańców latynoamerykańskich Kaśka z Kamilem spisali się doskonale. Niektórym podobali się nawet bardziej niż Irma z Kolą. Nastąpiła przerwa. Jury się naradzało, a widzowie chłodzili emocje w nieźle zaopatrzonym bufecie. - Maciek! - wrzasnęła Duszka na kolegę, który pojawił się na moment i popatrywał, najwyraźniej szukając kogoś wzrokiem. Zniknął. - Przestanę się do niego odzywać! Robi z siebie idiotę. O co mu chodzi? - Bądź cicho! Nic nie rozumiesz - szepnął Jacek. - Znalazł się mądry. Więc mi wytłumacz - zażądała. - Samo się wyjaśni. Już niedługo. -Co? - Zobaczysz. - Nie możesz powiedzieć? - Jeszcze nie teraz. Do ścisłego finału przeszło dwanaście osób. Duszka ucieszyła się, widząc na parkiecie Kolę z Irmą. Biła im brawa jak szalona, zmusiła Błażeja, żeby się przyłączył. Zrobił to, rozbawiony jej entuzjazmem. Również Jacek nie szczędził braw. Pisk rozhisteryzowa-nych fanek dochodził także z innych sektorów, gdzie siedzieli kibice pozostałych par. - Dobrze idzie. Doskonale - mruknął Jacek z przejęciem. - No pewnie! - wykrzyknęła Duszka. - Nareszcie załapałeś, o co chodzi w tej imprezie? 12-Sekrety... 177 I I - Mówisz o tańcu? To też... - Co to znaczy: też. Jest jeszcze coś? Zignorował pytanie i siedział,zaciskając kciuki. Ulitowała się. Może ta sierota się boi, że mu Kola poderwie Irmę i dlatego gada od rzeczy. Dała mu spokój i znów klaskała jak opętana. W kolejnej przerwie jury miało się naradzić i wytypować zwycięzców konkursu. Spacerowali. Gadali. Rozrabiali. - Coś się przedłuża - zauważył wyraźnie znudzony Błażej. - Nie mogą się dogadać. Poziom bardzo wyrównany - odezwał się ktoś z boku. - Wszystko będzie na kasetach. Cały czas kręcili. - Czy są nagrody pieniężne? - Jasne. -Ile... Zaszumiało. Kasa dla niektórych najważniejsza. - Co to, policja? - Coś się stało? - Jakaś rozróba? - Podobno kogoś zatrzymali... Poczta pantoflowa zawsze działa błyskawicznie. Po chwili już zahuczało jak w ulu. - Znaleźli u kogoś narkotyki... - Uu, grubsza sprawa... - Nie wiecie, kto? -U tej ładnej... - Wszystkie ładne... - E, trudno się pomylić. Ta czarnula... Jak jej tam? Irma... Duszkę ta plotka zelektryzowała. - Kto takie brednie roznosi?! Idę tam! - Zaczekaj! - powstrzymał ją Jacek. Odwróciła się rozgniewana nie na żarty. 178 ¦¦¦•¦ - Taki z ciebie przyjaciel?! Tylko kundel bierze ogon pod siebie i ucieka, kiedy zgraja obszczekuje. Gdzie ludzie z naszej klasy? Hej! Idziemy do Irmy! Zostawiła Błażeja, ale i tak ruszył za nią targany sprzecznymi uczuciami. Poprowadziła całą gromadkę za kulisy. Obstawa nie chciała przepuścić. - Proszę pana, my musimy. Przesłuchują naszą koleżankę. Mamy ważne zeznania. - Jak zeznania, to proszę. Władowali się do środka. Irma zalana łzami. Obok Kola zerkający na boki, jakby na coś czekał. Zdenerwowana kierowniczka formacji, wykrzykiwała coś podniesionym głosem. Dwóch policjantów. Jury, stropione i zdegustowane. Kilka par stało na uboczu. Kaśka uśmiechała się tryumfująco. Kamil, ładny, przylizany blondynek czyścił sobie paznokcie. Duszka podeszła prosto do kierowniczki formacji, wytrzymując jej spojrzenie bez mrugnięcia. Zadzierając głowę, starała się wydawać nieco wyższa. - Proszę pani! - Czego chcesz? Kto was tu wpuścił? - Chodzi o naszą koleżankę. O Irmę. Ktoś rozpuścił plotki. - Nie plotki, tylko fakty. Znaleźli w jej rzeczach to... wskazała garść kryształków leżących na stole. Duszka wojowniczo wysunęła brodę. - Nie wierzę. - Idź, dziecko, nie przeszkadzaj! - wysoki pan z jury podszedł z ojcowską troską. - Nie powinnaś się mieszać do tej afery. Brudna sprawa. Lepiej trzymaj się jak najdalej. - Przyjaźnię się z Irmą i wiem, że nigdy czegoś takiego nie miała. - Nie bajeruj - Kaśka wystąpiła z cienia. - A kto cię zatruł w październiku? Nie zaprzeczysz, że chorowałaś? Ona była w szpitalu - zwróciła się oskarżycielskim tonem do przewodniczącego jury. - Przez nią- wskazała Irmę. 179 - Ciekawe - zainteresował się policjant, który stał bliżej. -Sprawdzimy... Chyba trzeba całe towarzystwo przesłuchać - zwrócił się do sierżanta. - To nie Irma! - zaprzeczyła gwałtownie Duszka. - Niezupełnie - poprawiła się. - Kola, powiedz im! Przecież wiesz najlepiej. Byłeś przy tym. Pokręcił głową i odsunął się od Irmy. - No właśnie! - zapiała Kaśka radośnie. - On też się przekonał, co to za numer! Ja dawno podejrzewałam, że Irma rozprowadza narkotyki. Mnie też kiedyś proponowała. - Nieprawda! - krzyknęła Irma. - Teraz się wypiera, ale są dowody, więc... Za drzwiami ktoś zaczął się awanturować. Chciał wejść. Bramkarze nie puszczali. Sierżant zmarszczył brwi. -Co to?! Meksyk?! Łomot i krzyk przybierał na sile. Teraz hałasowała cała gromada. Policjant przekręcił gałkę i do pokoju wpadł Maciek lekko poturbowany, jednak pełen animuszu. - Mam dowody! - krzyczał, przyciskając do piersi polaroid. -Mam prawdziwe dowody! Jacek stojący obok Duszki, odetchnął głęboko. Spojrzała na niego, nie rozumiejąc. Po drugiej stronie sali, pod ścianą, Kola z rękoma założonymi na plecach uśmiechał się szyderczo. - Kim jesteś? - sierżant chwycił Maćka za ramię i potrząsnął mocno. - Pan mnie nie szarpie, jeśli łaska - obruszył się chłopak. - Nie chcieli mnie przepuścić, a muszę dostarczyć dowody. - Jakie znów dowody? Co ty pleciesz? - Proszę. Stanął przed zdezorientowanym jury i rozsypał na blacie stołu plik fotografii. Wszyscy się nad nimi pochylili. Duszce udało się prześliznąć pod pachą sierżanta i na zdjęciach zobaczyła... Kaśkę. Patrzyła i nie pojmowała. 180 Dlaczego? Co Maciek chciał udowodnić? Kaśka w korytarzu przed drzwiami opatrzonymi napisem „Garderoba". Przyciskająca do piersi zawiniątko, którego nie zdołały ukryć falbany wokół dekoltu. Paczuszka w brunatnym pakowym papierze... Otwarte drzwi garderoby i Kaśka buszująca wśród pozostawionych tam ubrań. Odwrócona tyłem, ale i tak można ją poznać. Zbliżenie. Kłębek ciuchów. Na pewno należących do Irmy. Przed turniejem miała na sobie tę bluzę z goretexu, potem dopiero przebrała się w czarną wydekoltowaną i falbaniastą sukienkę, w której tańczyła z Kolą bolero. Skrawek twarzy Kaśki i jej ręce rozpakowujące pakiecik nad bluzką Irmy... Następne zbliżenie. Te same ręce trzymające garść kryształków. Spieszyła się, bo kilka upadło na bluzkę. Ręce zbierające kryształki... Ręce układające bluzkę... Zbliżenie. Twarz Kaśki. Nazywali ją w formacji Małpeczką. Zamieszanie za plecami. Odwrócili się i dostrzegli Kaśkę szamoczącą się z bramkarzami. - Puśćcie mnie. Muszę wyjść. Niedobrze mi! Sierżant podszedł do Kaśki. - Teraz ci niedobrze? A przedtem? Starałaś się rzucić na koleżankę takie podejrzenie? Dlaczego? Duszka podbiegła do Irmy. Objęła ją, czując, że dziewczyna cała drży. - Już po wszystkim. - Powiedz im, że to nie ja... Powiedz... - szlochała Irma. - Powiedziałam. Jeszcze wcześniej. Teraz nikt już się do ciebie nie doczepi. - Powiedz... - dygotała Irma. Zbliżył się Kola. 181 - Irma! To już koniec. Możesz się uspokoić. - Wiedziałeś! I pozwoliłeś, żeby... Skinął powoli głową. -Nie było innego sposobu. Musieliśmy ją podkręcić. Oczy Duszki rozszerzyły się ze zdumienia. - Wyście to ukartowali? - Od początku miałem pewne podejrzenia, ale brakowało dowodu. Kaśka wyparłaby się w żywe oczy. I znowu by się jej upiekło. - Ale dlaczego? Co ona miała do mnie? Przecież jej prawie nie znam? - Duszka czuła się tak obolała, jakby ją ktoś zdzielił po głowie. - Podpatrzyła Irmę, kiedy ta wrzucała tabletki do koktajlu. Doskonale wiedziała, jaka dawka jest dopuszczalna. Otrzaskała się z tym. Ma przecież matkę lekarkę. A to świństwo - wskazał na leżące na stole kryształki - pewnie matce podkradła. - Nadal nie rozumiem. - A co tu rozumieć? Kaśka zrobiła drugi koktajl, tyle że to już była siekiera zdolna powalić byka. Poczęstowała cię nim. Mogłem to zresztą być ja. Mała różnica. I tak wszystko by zapisano na rachunek Irmy. - Czekaj! - W pamięci odżyła tamta scena. Kaśka, wyjątkowo uprzejma, wskazująca szklankę Koli, zachęcająca... Bo on tańczy, a skoro wróci, dostanie następną. Tak było. Kaśce najwidoczniej nie zależało, na kogo popadnie. Błażej otoczył ją ramieniem. - Nie roztrząsajcie tego, bo nie warto. Mógłbyś się zastanowić - natarł na Kolę. - Widzisz, jak ona zbladła? - Powinna wiedzieć - Kola wzruszył ramionami. - Dlatego Maciek tak się ćwiczył w fotografowaniu? - Duszka nie dała się zbić z tropu. Bliskość Błażeja dawała jej poczucie bezpieczeństwa. - A jak. Musieliśmy mieć dowody. Złapać za rękę, na gorącym uczynku. Inaczej wyparłaby się wszystkiego. Taka afera wykończyłaby Irmę i zamknęła jej wstęp na parkiety. Nie mogłem do tego 182 dopuścić. Bo to najlepsza partnerka, jaką spotkałem - usiłował objąć Irmę, pewien swego uroku. Odepchnęła go. -Nie dotykaj mnie! - No proszę! Policzek zamiast podziękowania. Tego się nie spodziewałem. - Niby żartował, ale czuł się upokorzony. - Tylko dlatego zaproponowałeś podmianę! Żeby ją rozdrażnić? - Przyznaję - rozłożył ręce obronnym gestem. - Nie obchodzę cię. Nie zastanawiałeś się, co ja czuję. Jesteś podły! Odwróciła się i pobiegła do wyjścia. Jacek zastąpił jej drogę, szeptał coś, później wziął za rękę i stanęli z boku. Ona odwrócona tyłem do zgromadzonych. Chyba płakała, bo ukradkiem wyciągnął chusteczkę do nosa i podał jej. - Ale się porobiło - jęknął Błażej gdzieś ponad głową Duszki, posyłając Koli niechętne spojrzenie. - A co innego byś proponował? Zamilkli. Policjanci wyprowadzili Kaśkę. Jury skupiło się jak stado wystraszonych kur. Za drzwiami wrzało niczym w ulu. - Trzeba ich uspokoić. -Ale jak? - Paskudna historia! Bramkarz wsunął głowę. - Dziennikarze się dobijają. - Tego tylko brakowało! -jęknął przewodniczący jury. Kierowniczka formacji podeszła do Irmy. - Moje dziecko, rozumiem, że jesteś wstrząśnięta. Czy po tym wszystkim potrafisz jeszcze wyjść na parkiet? - Ależ wyjdzie, naturalnie - powiedział Kola. - Jest najlepsza i musi to udowodnić. Jacek zaprotestował. Irma jednak odsunęła go. Głęboko odetchnęła. - Jestem gotowa. 183 Jury ożywiło się. - W porządku. Wasi koledzy muszą opuścić salę. Proszę powiadomić widownię, że zaraz zaczynamy. - Przewodniczący jury zwrócił się do konferansjera. Zostawili Irmę, która poddała się fachowym zabiegom upiększającym i pognali na swoje miejsca. Oblegano ich, bo każdy chciał się czegoś dowiedzieć. Krążyły już sensacyjne plotki, ale oni nabrali wody w usta. Pojawiło się jury witane gromkimi oklaskami. Słuchano werdyktu z uwagą. Oklaskiwano pierwsze miejsce Irmy i Koli. Oklaskiwano również wiadomość o dyskwalifikacji Kaśki. Domyślano się, komentowano. Olbrzymia widownia znów zaczęła szumieć. Uciszyli się, gdy na parkiet wyszły zwycięskie pary. Zdobywcy trzeciego i drugiego miejsca otrzymali gorące brawa. Gdy przyszła kolej na Irmę i Kolę, zapanowała pełna napięcia cisza. Wybaczyliby jej nawet, gdyby się potknęła. Irma jednak płynęła nad parkietem z wdziękiem sylfidy. Błyskały flesze. Terkotały kamery. - Zasłużone pierwsze miejsce - odezwał się ktoś z tyłu. Brawa. I wołanie o bis. Bisowali dwa razy. Wreszcie turniej się zakończył, publiczność opuszczała salę, a Duszka pobiegła do garderoby. Irma już się przebrała. Zmyła makijaż i pakowała kostium. Obok sterczał Kola z nieodgadnioną miną. Innych tancerzy otaczały tłumy przyjaciół, znajomych i rodziny. Irma została sama. - Przyjdź do nas - zapraszała Duszka. - Mama się ucieszy. - Chcę do domu. - Odprowadzę cię - zgłosił się Kola. - Nie, ja z nią pójdę - powiedział Jacek. - Jak chcecie. Kola zarzucił plecak na ramię i odmaszerował. Irma pożegnała Jacka przed blokiem. 184 -Nie idź dalej, sama trafię - zażartowała, uśmiechając się blado. - Myślisz, że tak będzie lepiej? - wahał się. -Spoko... Pożegnał ją z ciężkim sercem. Chciałby pocieszyć, nie wiedział jak. Nie mógł się narzucać. Ostatecznie jest tam babka, dziadek, oni się zajmą dziewczyną. Powinna odpocząć. Wyspać się. Najważniejsze, że ustaną podejrzenia. Sprawa się wyjaśniła. Kiedy Kola i Maciek wciągnęli go do spisku, zgodził się bardzo niechętnie i dopiero po długich perswazjach. Z trudem przekonali go, że ujawnienie winnego wyjdzie Irmie na dobre. - Prawda jest zawsze najlepsza - przekonywał go Maciek. - Tak, ale jakim kosztem! Jacek postał, popatrzył w okna i odszedł. Irma tymczasem pięła się po schodach, minęła drugie piętro, mieszkanie dziadków, wędrowała wyżej i wyżej. Nareszcie schody się skończyły. Stała przed drzwiami Małgośki. Zawsze nosiła przy sobie zapasowy klucz od jej mieszkania. U dziadków był tylko przytułek. Weszła. Cisnęła w kąt swoje rzeczy i skuliła się na czarnej skórzanej kanapie. Postanowiła czekać do skutku. Babka domyśli się, że ona tu jest i nie będzie nachodzić. Nie przepadały za sobą. Łączyła je tylko osoba Małgośki. Ucieleśnienie marzeń. Dla babki tych spełnionych. Dla Irmy odwrotnie. Nastawiła komputerową listę przebojów. Elektryczne Gitary wyszydzając totalną bzdurę, dopytywały się uparcie: „I co ty tutaj robisz?" - Co ja tutaj robię? - zastanawiała się Irma. - No właśnie, co? Pomnażam bzdurę, czy może jednak... To, że dziś wieczorem wyszłam na parkiet mimo oskarżeń, jakie Kaśka rzuciła mi w twarz, było próbą, ale co dalej? 185 I Gubiła się w myślach. Dlaczego to spadło akurat na nią? Wspominała furię Kaśki i zamiast się na nią wściekać, poczuła żal. - Mogłabym postępować podobnie - rozważała. - Łapać w pazury i dokopać każdemu, kto stanie na drodze. Dużo osób żyje w ten sposób; no proszę, nawet do rymu. Pyra byłaby zdumiona. Zadzwoniła z dołu babka. - Jesteś? - Jestem. - Udało ci się? - Udało. - Będziesz tam czekać na Małgosię? -Tak. Żadna rozmowa. Żaden kontakt. Żadna więź. Nic. Może jednak? Irma wykręciła numer ojca. Czekała dłuższą chwilę. Wreszcie odebrała obca kobieta. - Tak? Kto mówi? Irma odłożyła słuchawkę bez słowa. Ojciec? Kim właściwie jest ojciec? Facetem, który ją sprowadził na świat? „I co ja tutaj robię?" Wykąpała się. Umyła włosy. Miała ochotę przygotować jakąś kolację. Może Małgośkę by to ujęło. Ale lodówka świeciła pustkami. Dno. Wróciła na kanapę. Nastawiła telewizor. Gapiła się, zmieniała kanały. Nic nie pomogło. „I co ja tutaj robię?" Położyła się. Szklany ekran pulsował życiem na niby. - Mam trzynaście lat - myślała. -1 nie wiem, po co żyję? Dalej tańczyć? Mogę. Zaliczyć podstawówkę. Później znów jakaś szkoła. To nudne. Żyć wygodnie. Bez kłopotów. Bawić się. Poznać kogoś. Później znów kogoś innego. Dalej się bawić. Ubierać. Szokować. Niech o mnie mówią. Niech mi zazdroszczą. 186 „I co ja tutaj robię?" Nie muszę się wysilać. I tak podziwiają... Jak towar. Na sprzedaż. Wtuliła twarz w poduszkę i tłukła pięściami. Nie chcę! Nie chcę! Chrobot koło zamka. Małgośka nie mogła trafić kluczem. Normalka. Wiadomo. Irma zerwała się z kanapy i pobiegła otworzyć. - O, jesteś! - zdziwiła się Małgośka. - Słyszałam, że wygrałaś. Gratuluję. Podwyższę stawkę temu chłopakowi, opłaci się. No, co tak stoisz. Możesz mnie pocałować. Rozbierała się i gadała. Zrobiła sobie drinka i gadała. Poleciała po kanałach telewizora i gadała. O niczym. Wreszcie ziewnęła. - Zdaje się, że zarwałyśmy kawał nocki, ale nie żałuję, tak nam miło ze sobą. A teraz, kotuś, zmiataj do babci i daj mi pospać. -Mamo! Nie słuchała. Poszła do łazienki, żeby zmyć makijaż. Irma wsunęła się tam za nią. Matka stała przed lustrem, naciągając skórę koło oczu i dziwnie wydymając wargi. -No, czego jeszcze chcesz? - Porozmawiać z tobą. - Przecież rozmawiałyśmy. - Wydarzyły się różne rzeczy, mamo. Chciałabym, żebyś wiedziała. - Chora jesteś?! W środku nocy mam wysłuchiwać twoich zwierzeń? I coś ty powiedziała? Miałyśmy mówić sobie po imieniu, nie? - Jesteś moją matką. - No to co? - Chcę, żebyś mnie kochała. Chociaż trochę. - Kocham cię. A teraz daj mi święty spokój. - Ja tu zostanę z tobą. -Co? - Nie chcę wracać do babci. - Brakuje ci czegoś? 187 -Nie, ale... - Więc o co chodzi? - Chcę być z tobą. - Płyta ci się zacięła? A co ja mam z tobą robić? Nie będę się tobą zajmować. Nie mam na to warunków. Ani czasu. Ani chęci. Daję ci wszystko. Dostajesz więcej niż jakakolwiek dziewczyna w klasie. Za to żądam odrobiny spokoju. Robisz się taka sama jak twój tatu-nio. Stale się wtrącał i pouczał, co powinnam robić i jak. A ja chcę mieć swoje życie. Ostatecznie mam prawo, nie? - Mamo, ja cię proszę... - Ja też cię prosiłam. Idź sobie i nie zawracaj mi głowy. Już dosyć poświęciłam czasu. No, pa, pa. Nie dąsaj się, złość piękności szkodzi. Zatrzaśnij drzwi za sobą, bo zaraz wchodzę do wanny. Odwróciła się, dając córce do zrozumienia, że rozmowa zakończona. Nalała płynu do kąpieli i puściła strumień wody. „I co ja tutaj robię?" Irma zebrała swoje rzeczy, rzucone bezładnie w kącie i wyszła. Zatrzasnęła drzwi, jak Małgośka kazała. Włożyła kurtkę, resztę ciuchów rzuciła na schodek i usiadła na nich, opierając rozpalone czoło o poręcz. Zdecydowana była przesiedzieć tak resztę nocy. Nie miała dokąd pójść. Nikt jej nie chciał. Kiedy zaczęło świtać, nadal siedziała na schodach. Kaloryfery grzały, nie było specjalnie zimno, jednak zdrętwiała. Włożyła buty. Później, z wielkim trudem, stopień za stopniem zaczęła schodzić. Jakby nie było windy. Szła niczym w transie. Minęła mieszkanie dziadków, znalazła, się przed blokiem. „I co ja tutaj robię?" Nie znała miasta o tak wczesnej porze. Zwykle wylegiwała się w łóżku do oporu, przełykała pospiesznie śniadanie i pędziła do szkoły. Byle nie słuchać codziennego ględzenia babki. Chociaż było ciemnawo, miasto tętniło życiem. Ludzie pędzili do pracy, po zakupy; odprowadzano dzieci do żłobka, do przedszkola. 188 Zakochani całowali się pod ośnieżonym drzewem, a później rozbiegli w przeciwne strony. Staruszek prowadził opasłego jamnika, który zwrócił ku Irmie ufną, posiwiałą mordkę. - Piękny poranek, panienko! - starszy pan pozdrowił ją żartobliwie, unosząc nieco nad głowę sfatygowany kapelusz. - Życzę ci miłego dnia. - Ogrzała jąta odrobina życzliwości. I nagle wiedziała, dokąd powinna iść... Paprotka usłyszała dzwonek, otworzyła i uśmiechnęła się do zziębniętej dziewczyny. - Wejdź, właśnie zrobiłam kawę. Czujesz, jak pachnie? Rozdział piętnasty - Wybywasz? - zmartwił się Błażej, gdy u wylotu ulicy Kościuszki natknął się na Duszkę z pękatym plecakiem. - A ja właśnie szedłem do was. - Odprowadź mnie. Odniosę to i zaraz wracam. Odebrał jej plecak. - Co tam masz? - Jadło dla Irmy i Paprotki. - Co wy tak wszystkich naokoło dożywiacie? - Nie wszystkich, tylko potrzebujących. - Odkąd ta lala jest w potrzebie? - Ty nic nie wiesz?! No tak, nie rozmawialiśmy od turnieju. Nie ślizgaj się, bo tam jest szkło. Gdybyś rozbił, to ja ciebie rozbiję. - Jeżeli to są moje ulubione konfitury, nie oddam. -Nie twoje, tylko nasze. I zachowuj się! - Wedle rozkazu, jestem poważny jak ogórek. - Musisz się ze mną drażnić? 189 - Nie muszę, ale lubię. No już, nie bij mnie, bo sama rozwalisz szkło! Powiedz lepiej, czemu Irma jest niedożywiona? -Nie o to chodzi. Jednak skoro Paprotka wzięła ją na garnuszek, mama uznała, że możemy się podzielić. - Jasna sprawa. Zauważyłem, że twoja mama ma w dzieleniu się wielką wprawę. Duszka się nastroszyła. - To źle? - Skądże! Ale przyznasz, że raczej nietypowe. - Zależy dla kogo. Nam się wydaje całkiem oczywiste. Paprotka sama prowadzi gospodarstwo, więc pewnie raczej nie gotuje wiele, a nam bez różnicy; zawsze można dolać do zupy trochę wody, nie? - Zgadza się. - Kpisz? - Gdzieżbym śmiał. Nie podcinam gałęzi, na której siedzę. Obaj z panem Krauze zagustowaliśmy w waszej kuchni. Jak wszystkie ptaki niebieskie lubimy dokarmianie. Ciekawe tylko, ilu stołowni-ków jeszcze sobie nazbieracie? -Nie bój się. Nie ubędzie nam. - Złoty interes. Rozumiem. Choć ubywa w kieszeni, w sercu przybywa. Mówiłem, żebyś mnie nie biła. Jeszcze się pośliznę. Naturalnie, zwalisz całą odpowiedzialność na mnie... No, dobra. Przyznaj, że mam zadatki na tragarza. - Już niedaleko. - Dlaczego Irma zmieniła adres? - To właśnie usiłuję ci wyjaśnić, ale ty bez przerwy mielesz jęzorem. - Jedyna okazja, żeby się wygadać... Już, już, zamieniam się w słuch, nawijaj. - Irma zachorowała na grypę. Ma straszną gorączkę. Świata nie poznaje. Boli ją gardło, głowa, wszystko. - Odstąpię jej te konfitury. Niech będą na zdrowie. - Sumienie cię ruszyło. 190 - Ale co Paprotka ma do grypy? - Czekaj, nic nie wiesz. Wczoraj rano Irma przyszła do Paprotki, to nasza nauczycielka, rozumiesz? Irma nie miała się gdzie podziać, bo Małgośka ją wygoniła, a z babką nie może wytrzymać. Po turnieju przesiedziała całą noc na schodach, wiesz? Kiedy i tak była dostatecznie zgnębiona. Gwizdnął. Spojrzała. Już się nie śmiał. - Paprotka natychmiast zapakowała Irmę do łóżka, dała jej aspirynę czy coś tam, poczekała, aż zaśnie, a później poszła, wyrwała ze snu Małgośkę i objechała ją na perłowo. Małgośka kiedyś była jej uczennicą, więc sobie wyobrażam, jak się głupio czuła... - A skąd ty to wiesz? - To było tak. Nie mogłam chłopakom darować tej afery. Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale trzeba trochę myśleć. Wczoraj rano coś nam podpadło. Irma nie przyszła do szkoły. Obie z Jagodą poprosiłyśmy Pyrę, żeby nas zwolniła z lekcji i poleciałyśmy do niej do domu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Babka powiedziała, że ona jest u Małgośki. Wjechałyśmy na górę. Drzwi były otwarte. Dla Paprotki to żaden problem. Chciał nie chciał, słyszałyśmy niemal całą scenę. Zmyła Małgośce głowę aż miło. -No i... - Sterczałyśmy jak przymurowane. Ona wyszła, wcale się nie zdziwiła, zgarnęła nas do windy i też dała lekcję, jak z Irmą trzeba postępować. O, to już tutaj. Zaczekasz? Nie czekając na odpowiedź, odebrała mu plecak i pobiegła na górę. Zabawiła krótko, wróciła bardzo przejęta. Bez słowa wziął worek grzechoczący pustymi garami i czekał na rewelacje. - Wyobraź sobie, dziadek Irmy tam siedzi i Paprotka się z nim naradza... - Dlaczego tak rozkwitłaś jak piwonia na śniegu? -Nic nie rozumiesz! -podskakiwała, machając rękoma. - Niewiele - zgodził się. - Ale ty mi zaraz objaśnisz, w czym rzecz - spojrzał pokornie. 191 I -Nie rozśmieszaj mnie! - Dlaczego? Uwielbiam! - Bo ci nie powiem! - Powiesz, powiesz, nie wytrzymasz. - Paprotka wierci dziadkowi dziurę w brzuchu, żeby babci delikatnie przekazał Małgośkę, a sam zajął się Irmą. On się przy mnie nie wypowiedział, ale najwyraźniej ma ochotę. - I tobie się to podoba? - Jeszcze jak! Dziadek jest całkiem normalny. Znaczy: nieszkodliwy. - A punkt widzenia tamtych dwóch pań cię nie obchodzi? - Niewiele. Poradzą sobie. Zawsze się zgadzały. A Małgośka Paprotce nie podskoczy. Nie ten poziom! - Uważasz, że dziadek nadaje się na niańkę? Obraziła się. - Irma wyrosła z nianiek. Co ty sobie właściwie wyobrażasz? - Na jej temat? Niewiele - przyznał. - Na osobę samodzielną ona jednak nie wygląda. Chyba sama przyznasz? Przywykła do obsługi i tak dalej, a dziadek... - Przywykła, to odwyknie. Dobrze jej to zrobi. Była tej swojej rodzinie obojętna, ale oni też ją niewiele obchodzili. Człowiek nie powinien zajmować się tylko sobą, bo kręćka dostanie. - Jak ja - przekomarzał się. - A pewnie! - obruszyła się. - Sztuka nie wyrasta z niczego. Artysta musi być przede wszystkim człowiekiem. Inaczej zostanie najwyżej sztukmistrzem. Biegłym w sztuczkach.. - A skąd to wiesz? - Tak myślę. Że tylko to co prawdziwe jest coś warte. Reszta plewa. Szli w milczeniu. Przed bramą ją pożegnał, mówiąc, że musi coś załatwić. Zastanawiała się, czy się obraził. Ale o co? - Jacek na ciebie czeka - szepnęła Bernatowa w przedpokoju. -Już pół godziny. Wierci się, nic jeść nie chciał. Wygląda, jakby go 192 ząb bolał. Jeżeli trzeba podtrzymać go na duchu, to trudno, idź z nim do dentysty. Współczuję mu. Obraz nędzy i rozpaczy. Duszka, przygotowana na najgorsze, z punktu zagadnęła: - Bardzo się boisz? Spojrzał zdumiony. - Czego mam się bać? Wolę jednak, żebyś mnie wyręczyła. Chyba mi nie odmówisz? - Przecież jak sobie wyrwę, ciebie nie przestanie boleć. - O czym ty mówisz? - A ty o czym? Bernatowa zajrzała. - Przestańcie rechotać jak stado żab. Też mam gości. - Przepraszam! - Jacek krztusił się ze śmiechu. - Ona pomyślała, ojej, nie mogę... - Źle ci podpowiedziałam - domyśliła się. -No właśnie. Ten ryczy, całkiem stuknięty... - Sama też się zarykujesz - przygadał. - Dla towarzystwa. Bernatowa machnęła ręką i wyszła. Chichotali jeszcze chwilę. Właściwie było im coraz weselej. - Ale się naśmiałam... - Ja też. Ostatnio jakoś nie było okazji. -A teraz jest? - No. Chodziłem do Pyry, ona dzwoniła do Paprotki, powiedziała, że Irmie lepiej, i że dziadek ją weźmie... - Popatrz! - zdumiała się Duszka. - Przypuszczałam, że ona nie popuści. Ale tak szybko? No, no... - Właśnie dlatego chciałbym cię poprosić... - zmieszał się i zaczął wiercić. -No, dalej -ponagliła. -Znów wyglądasz, jakbyś miał rwać... - Mam tu coś dla Irmy. - Wyciągnął z kieszeni ozdobne pudełeczko. - Wiem, że nosisz jedzenie, więc może i to podrzucisz. Tylko nie mów, od kogo... - zastrzegł pospiesznie. 13-Sekrety... 193 - Tajemnica? Dlaczego? - Bo wiesz... tego... - znów zaczął się plątać. - Co to jest? Można zobaczyć? 'W pudełku była tancereczka wielkości małego palca, wyrzeź-biona w jasnym drewnie paroma mistrzowskimi pociągnięciami dłuta. - Gdzieżeś to wynalazł? - Jest taki sklep przy Francuskiej. Pokażę ci. Ładne? - Pewnie. W sam raz dla Irmy. Czemu nie zaniesiesz jej sam? - Bo wiesz... eee... To z okazji... to znaczy... -Nie stękaj, bo mnie wnerwisz. - Zapomniałaś, że jutro walentynki? -Nie skojarzyłam. - Ona może się domyślać, ale nie musi wiedzieć. - Jasne. - Zaniesiesz? -No pewnie. Biegiem. - Zawsze uważałem, że jesteś fajny kumpel. To ja już pójdę. I tak się wysiedziałem. A wiesz, byłoby lepiej, gdybyś oddała to dzisiaj. Żeby ona jutro znalazła pod poduszką. - Nie ma sprawy. Wybiegł rozradowany. Duszka postawiła tancereczkę na dłoni. Ruch, wdzięk. Lot. Irma się ucieszy. - No, kumplu, zbieraj się - powiedziała do siebie i cichutko, żeby nie przeszkadzać maminym gościom, pobiegła do Paprotki, dostarczyć walentynkowy prezent. - Niech pani jej to włoży dziś pod poduszkę. Koniecznie - prosiła. -1 nie wspominać, skąd się wzięło, co? Duszka rzuciła się jej na szyję i ucałowała przywiędłe policzki. - Pani jest najlepszym na świecie konspiratorem! - Co ty powiesz? Właśnie chciałam to samo powiedzieć o tobie. 194 Maciupeńki żal przeminął. Paprotka umiała trafić prostu '|»-| ców? Sama powinnaś na nich czekać. - Jakich znów chłopców? - Idź, przekonaj się. Mikołaj leżał na dywanie jak długi, miał słuchawki na uszach, śmiecił naokoło pestkami dyni i był totalnie na luzie. Nawet nie wstał. Może zresztą nie słyszał. Słuchawki go usprawiedliwiały, jeżeli nawet trochę udawał. Duszka stanęła nad nim i szturchnęła go. - Wstawaj! Odwrócił się leniwie na bok, ujął jej stopę i postawił sobie na głowie. - Sługa i podnóżek. Odebrała mu słuchawki. - Musisz błaznować? - Nie muszę - przyznał uczciwie, wypluwając pestkę. - Uwielbiam się z tobą droczyć. Natychmiast cała buzujesz. - Specjalnie przyszedłeś, żeby mi to powiedzieć? - Khe... - zakrztusił się. - Niezupełnie. - Więc? -Nie poganiaj mnie jak wolca w zaprzęgu. - Zaraz naprawdę cię pogonię. Zasłużyłeś. Po tej psychodramie, jaką wyreżyserowałeś na turnieju, przyda ci się zimny prysznic. Postawiłeś Irmę pod ścianą! Pozwoliłeś, żeby ta napalona wariatka szkalowała ją wobec tłumu ludzi. Przewidywałeś, że tak się to skończy. Nie zaprzeczaj! Widziałam twoją minę. - Nie zaprzeczam. Uzbierało mi się do Kaśki. Fajnie było, jak zdjęła maskę. Wreszcie wszyscy zobaczyli to robactwo. Ja musiałem w milczeniu znosić jej zagrania. Tyle lat. 195 - Nie czaruj. Sam chciałeś. Brałeś za to forsę. Twój wybór, twoja strata. Nie musiało się skrupić na Irmie. - Gnębicielka! Ależ z ciebie mała furia! A wyglądasz tak niewinnie! - Dopóki komuś nie dzieje się krzywda. Spoważniał. - Wiem. Ja właśnie w tej sprawie... Nie chciałbym, żebyś sobie zakodowała, że ze mnie taki straszny podlec. Sięgnął po reklamówkę z firmowym nadrukiem piwa marki „Żywiec" i wydobył stamtąd zgrabny węzełek z czerwonej chusteczki. Podał Duszce. Wewnątrz było coś twardego, a do tkaniny doczepiono kartonik z ozdobnym napisem: „Twój Walenty". - Zabieraj to sobie z powrotem - cofnęła się Duszka. -Nie odmówisz mi. Tupnęła. - Przecież to nie dla ciebie, księżniczko - powiedział miękko. Zaschło jej raptownie w gardle. -Nie dla mnie? Więc po co... - Dla Irmy, oczywiście. Proszę, żebyś jej dostarczyła. Nie powinna myśleć, że nic mnie nie obchodzi... - Dla Irmy? - No. Dziwi cię to? -Nie wiedziałam, że się w niej bujasz! - Na mnie też to nagle spadło - wyznał. - Gdy wyszła ze mną na parkiet, zamiast szlochać i ubolewać nad sobą. Tańczyła zresztą lepiej niż kiedykolwiek. - Ręczyłeś za nią. - Pokerowa zagrywka. Wcale nie przypuszczałem, że podziała. Gdyby się wycofała, straciłbym wiele. Wyratowała mnie i to bez mrugnięcia okiem. No, Duszko, nie każ się prosić. Zaniesiesz? - A pewnie! - Nagle zaczęła się śmiać. Łzy jej poleciały. Sama już nie wiedziała: czy śmieje się, czy płacze. Kola zaniepokoił się. 196 - Uważasz, że robię za głupka? Gdyby Irma miała tak samo drwić, wolałbym się nie wychylać. - Usiłował jej odebrać węzełek. - Nie bądź taka mimoza. Nie chodzi zresztą o ciebie. Po prostu pomyślałam, że pewnie do końca życia będę wysłuchiwała sercowych zwierzeń i biegała za najlepszego kumpla. Bo w pierwszej chwili sądziłam, że ten Walenty jest dla mnie... Zmieszał się. - E, co ty... Do ciebie to na pewno cała kolejka się ustawia od tygodnia. - Akurat! Przecież wszyscy widzą, że nie jestem ładna. Przyjrzał się jej uważnie. - Fakt. Ładna nie jesteś. Kolnęło ją w samo serce, ale mężnie starała się nie okazywać przykrości, pokryła smutek śmiechem. Podsumował! - Ja jestem ładny - ciągnął z miną bardzo serio. - Irma jest ładna. Ładna jest pogoda. Także ciuch. Samochód. Buty. Wędlina... Salceson... - Ty, streszczaj się, dobrze? Pokiwał głową i wychodząc, jeszcze mruczał: - Ładny kapelusz. Ładny ogródek. Ładny rondel. Ładna filiżanka... - Chyba naprawdę ci przyłożę! Wyskoczył za próg, odwrócił się i spojrzał na nią błyszczącymi oczyma. - Na pewno nie można o tobie powiedzieć, że jesteś ładna. Jesteś... prześliczna. To się bierze z wnętrza, wiesz? Odwrócił się i zwiał, jakby go ścigała wataha wilków. ; Duszka zdębiała. Bernatowa wyszła ze stołowego. Przez otwarte drzwi dobiegały głosy licznych przyjaciółek. Co jakiś czas urządzała babski wieczór, pozbywając się bliźniąt i zwykle prosiła, żeby nie przeszkadzać. Okazała niezadowolenie. 197 - Co się dzieje? Wyjrzałam, bo przeciąg. Co wy dzisiaj wyprawiacie? Przemaszerowała procesja wzdychulców, czy nastąpi ciąg dalszy? Duszka wspięła się na palce i okręciła jak w tańcu. - Kto wie?! Wszystko jest możliwe. Rozgrzesz i nie burcz. - Czy twój nowy konkurent poszedł sobie? -Nie mój, tylko Irmy. Prosił, żebym jej podrzuciła walentynkę. -No! No! A cóż to takiego? - Nie wiem, czy wypada zaglądać... - Wypada, wypada. Tylko ociupinkę... No wiesz! Ależ wy macie pomysły! Kawałek węgla! - Super! Mami, nie rób takiej miny! Przecież to symbol ciepła, pokarm dla ognia, żaru! Skarb, który nie leży na ulicy. Trzeba się mocno natrudzić, żeby go zdobyć. - Zadziwiasz mnie, córeczko - zadumała się Bernatowa. - Czym? -Bystra jesteś. - Mam to po tobie - zaśmiała się Duszka. Kiedy wracała od Irmy, wieczór już się posunął, a mimo to wokół miasto huczało, grało i szumiało. W domu zastała bliźnięta, którym - po dniu pełnym wrażeń -oczy się kleiły, ale buzie nie zamykały. Pośród żartów i przekomarzań ostatecznie wszyscy kolejno trafili do łóżek. A później... Później poprzez opary snu napłynęła ku Duszce przedziwna melodia. Przeciekła w marzenia, kołysząc serce pogodą i spokojem... Budziła się stopniowo, muzyka otulała ją sennie, przypominając, przyzywając... Raptownie się ocknęła. Siadła w pościeli. Przetarła oczy. Merlin puszył się za oknem. W nocy spadł śnieg i obramował cienką warstwą każdą gałązkę. A w koronie drzewa zaczarowany słowik wyśpiewywał godową pieśń. Chwileczkę?! Słowik?! W lutym?! Ktoś grał pod oknem na flecie. r Piosenka bez słów, ale dziwnie znajoma. Piosenka dla niej! Wyskoczyła z łóżka. Przez chwilę mocowała się z oknem, zanim otworzyła je z trzaskiem. Wychyliła się. Dźwięk fletu umilkł. Ktoś umknął spłoszony. Nieskalany puch pokrywał całe podwórze. Tylko pod okno Duszki prowadził pojedynczy trop. Ktoś stał tu dłuższą chwilę, bo udeptał śnieg do kamieni, które szarzały pod spodem. Duszka wyrzuciła ręce do góry, przeciągnęła się w rześkim chłodzie. Była tak szczęśliwa, że mogłaby objąć cały świat. Zaczynał się dzień świętego Walentego. 198 I Sprzedaż i dystrybucję książek Wydawnictwa Novus Orbis prowadzą: L&L s.c. 80-460 Gdańsk, ul. Pilotów 3 tel. (58)629 16 37 „GROS" Sp. z o.o. 03-741 Warszawa, ul. Białostocka 7 tel. (22) 618 85 03, fax (22) 619 53 83 Dział handlowy Wydawnictwa 81-862 Sopot, Kujawska 24/A/7 tel./fax(58)551 96 30 I f Kochany Błażejku, musimy uciekać, inaczej Hanna nas zamorduje! Mamusia o niczym nie wie, bo rano pojechała na kurs. Wróci dopiero wieczorem. A my jesteśmy uwięzione! Niezwykłe przygody dziewczgt opisujgcych swoje przeżycia w listach do brata mieszka-jgcego w Katowicach. Zbiegiem okoliczności listy trafiajq do Duszki, która stara się odszukać tajemniczego Błażeja... ISBN 83-85560-63-7 Powieści dla dziewcząt 88 85 560630 ISBN 83-85560-63-7