Doyle Arthur Conan - Znak Czterech
Szczegóły |
Tytuł |
Doyle Arthur Conan - Znak Czterech |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Doyle Arthur Conan - Znak Czterech PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Doyle Arthur Conan - Znak Czterech PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Doyle Arthur Conan - Znak Czterech - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ARTHUR CONAN DOYLE
ZNAK CZTERECH
PRZEŁ. KRYSTYNA JURASZ–DĄMBSKA
THE SIGN OF FOUR
Strona 3
I.
SZTUKA DEDUKCJI
Sherlock Holmes zdjął z kominka flaszką, a potem z malej walizeczki wyciągnął strzykawkĊ.
RĊką o długich, nerwowych palcach osadził cienką igłĊ i podwinął lewy mankiet koszuli. Przez
chwilĊ spoglądał w zamyĞleniu na muskularne ramiĊ, pokryte niezliczoną iloĞcią znaków po
ukłuciach, wbił igłĊ, nacisnął tłok strzykawki i wreszcie z westchnieniem ulgi zatopił siĊ z
powrotem w pluszowym fotelu.
JuĪ od wielu miesiĊcy trzy razy dziennie byłem Ğwiadkiem takiego zabiegu, a mimo to wciąĪ
jeszcze nie mogłem siĊ z tym pogodziü. Przeciwnie, co dzieĔ bardziej denerwował mnie ten
widok, a potem wieczorem sumienie nie dawało mi spokoju, Īe znów nie zdobyłem siĊ na ostry
protest. Ciągle postanawiałem, Īe muszĊ powiedzieü szczerze, co o tym myĞlĊ, ale chłodne,
nonszalanckie zachowanie mojego towarzysza nie zachĊcało bynajmniej do wtrącania siĊ w jego
sprawy.
Znałem jego zdolnoĞci i władczą pewnoĞü siebie i tyle juĪ razy przekonałem siĊ o jego
niezwykłych przymiotach, Īe nie Ğmiałem mu siĊ przeciwstawiü.
Tym razem jednak — nie wiem, czy pod wpływem francuskiego wina, które piłem przy
lunchu, czy moĪe zdenerwowany wyraĨną ostentacją jego postĊpowania, poczułem nagle, Īe nie
zdołam juĪ milczeü dłuĪej.
— I cóĪ to było dzisiaj? — zapytałem. — Morfina czy kokaina?
Powoli podniósł wzrok znad otwartego właĞnie starego tomiska.
— To? Kokaina, roztwór siedmioprocentowy — odparł. — MoĪe chciałbyĞ spróbowaü,
doktorze?
— O nie — rzuciłem szorstko. — Nie doszedłem jeszcze do siebie po wojnie w Afganistanie.
Nie mogĊ sobie pozwoliü na Īadne dodatkowe wysiłki.
UĞmiechnął siĊ słysząc, jak gwałtownie oponujĊ.
— MoĪe masz racjĊ, Watsonie — rzekł. — I mnie siĊ wydaje, Īe działanie kokainy na
organizm jest ujemne, ale tylko w sensie fizycznym. Bo jeĪeli idzie o stronĊ psychiczną, to,
moim zdaniem, wpływa na umysł niezwykle podniecająco i rozjaĞniająco, dlatego teĪ wszelkie
jej uboczne działania niewiele mnie obchodzą.
— AleĪ pomyĞl tylko — zacząłem z powagą. — Oblicz, jakim kosztem twój umysł osiąga
stan, o którym mówisz. PrzecieĪ to efekt patologicznego i chorobliwego procesu, który polega na
spotĊgowanej przemianie tkanek i moĪe pozostawiü w efekcie trwałe osłabienie. Wiesz zresztą
sam, jak ciĊĪko płacisz potem za te przelotne chwile przyjemnoĞci. I dla nich to ryzykujesz utratĊ
ogromnych zdolnoĞci, którymi tak szczodrze zostałeĞ obdarowany. ZaprawdĊ — gra niewarta
Ğwieczki. PamiĊtaj, Īe przemawiam nie jako przyjaciel, lecz takĪe jako lekarz do człowieka, za
którego zdrowie do pewnego stopnia czujĊ siĊ odpowiedzialny.
Nie wydawał siĊ dotkniĊty moimi słowy. WrĊcz przeciwnie; opierając łokcie na porĊczach
fotela splótł palce obu rąk gestem, który wskazywał na wyraĨną chĊü rozmowy.
— Mój umysł buntuje siĊ przeciw bezczynnoĞci — rzekł. — Gdy mam przed sobą jakąĞ
pracĊ, jakiĞ problem, najbardziej zawiły szyfr czy ogromnie skomplikowaną analizĊ, jestem w
swoim Īywiole i nie potrzebujĊ sztucznych podniet. Lecz nuda codziennej egzystencji mnie
przeraĪa. TĊskniĊ za jakąĞ umysłową podnietą i dlatego wybrałem właĞnie swój zawód, a raczej
stworzyłem go, bo takich jak ja specjalistów nie ma wiĊcej na Ğwiecie.
— CzyĪby? Jedyny prywatny detektyw? — spytałem unosząc brwi.
Strona 4
— Jedyny prywatny detektyw — doradca — odparł. — W sprawach detektywistycznych
jestem ostatnią, najpowaĪniejszą instancją. I Gregson, i Lestrade, i Athelney Jones, ilekroü są juĪ
zupełnie bezradni — to zresztą ich stan chroniczny — z kaĪdą trudnoĞcią przychodzą do mnie. Ja
zaĞ, jako rzeczoznawca, rozpatrujĊ wszystkie dane i wypowiadam opiniĊ. W takich sprawach nie
oczekujĊ uznania, moje nazwisko nie pojawia siĊ w Īadnej gazecie. Sama praca, sama
satysfakcja, Īe mam pole do wykazania swych szczególnych zdolnoĞci, to moja najwiĊksza
nagroda. Lecz i ty sam, doktorze, poznałeĞ moją metodĊ pracy w trakcie sprawy Jeffersona Hope.
— To prawda — potwierdziłem gorąco. — Nigdy w Īyciu nie widziałem czegoĞ podobnego.
Opisałem to potem w małej broszurce o trochĊ dziwacznym tytule „Studium w szkarłacie”.
Ze smutkiem potrząsnął głową.
— Tak, przejrzałem to. I mówiąc szczerze, nie bardzo mogĊ ci gratulowaü tego dzieła. Nauka
detektywistyczna jest, wzglĊdnie byü powinna, nauką Ğcisłą i tak jak do kaĪdej nauki Ğcisłej,
powinno siĊ do niej podchodziü chłodno i nieemocjonalnie. Ty, doktorze, chciałeĞ te sprawy
zabarwiü romantyzmem, co daje efekt taki, jak byĞ próbował włączyü w piąty aksjomat Euklidesa
jakąĞ przygodĊ miłosną czy ucieczkĊ młodej dziewczyny z kochankiem.
— AleĪ to było romantyczne! — zaoponowałem. — Nie mogłem przecieĪ zmieniaü faktów!
— Pewne fakty naleĪało pominąü lub przynajmniej potraktowaü z wyraĨnym poczuciem
proporcji. Jedynym godnym wzmianki punktem było ciekawe rozumowanie analityczne ze
skutków o przyczynach, rozumowanie, dziĊki któremu udało mi siĊ wyjaĞniü tĊ sprawĊ. Nie
bardzo mi siĊ podobała krytyka ksiąĪki, którą pisałem specjalnie, by zrobiü mu przyjemnoĞü.
Zirytował mnie teĪ egotyzm przyjaciela domagający siĊ widocznie, aby kaĪda linijka omawiała
tylko jego wyczyny. Niejednokrotnie juĪ, odkąd zamieszkaliĞmy razem na Baker Street,
zdołałem zaobserwowaü, Īe pod pokrywką spokojnego i dydaktycznego zachowania mego
towarzysza chowa siĊ trochĊ próĪnoĞci. Zmilczałem jednak i zwróciłem uwagĊ na chorą nogĊ.
Przestrzelono mi ją niedawno i chociaĪ mogłem juĪ chodziü, odczuwałem dotkliwe bóle przy
kaĪdej zmianie pogody.
— Moja praktyka rozszerzyła siĊ ostatnio na kontynent — rzekł po chwili Holmes nabijając
starą fajkĊ z korzenia głogu. — W zeszłym tygodniu zasiĊgał mojej porady Francois le Villard,
który jak ci zapewne wiadomo, wysunął siĊ obecnie na czoło francuskiej policji kryminalnej.
Posiada on wprawdzie celtycką intuicjĊ, ale brak mu wszechstronnoĞci naukowej, tego
zasadniczego warunku rozwoju w jego zawodzie. Chodziło o jakiĞ testament i sprawa miała
pewne niejasne punkty. Przypomniałem mu dwa podobne przypadki — jeden w roku 1857 w
Rydze, drugi zaĞ w 1871 w St. Louis — i to mu nasunĊło właĞciwe rozwiązanie. O, dziĞ dostałem
ten list z podziĊkowaniem za pomoc.
Mówiąc to rzucił mi pognieciony arkusik zagranicznego papieru listowego, z którego
odczytałem całą litaniĊ najróĪnorodniejszych zachwytów w rodzaju „coup de maître”, „tour de
force” i „magnifique” Ğwiadczących o uwielbieniu Francuza.
— Pisze jak uczeĔ do mistrza! — zauwaĪyłem.
— O, przecenia trochĊ moją pomoc — odpowiedział Sherlock Holmes niedbale. — Sam jest
człowiekiem bardzo utalentowanym. Posiada dwa z trzech warunków na idealnego detektywa, a
mianowicie: dar obserwacji i dedukcji. Brak mu tylko wiedzy, ale to przyjdzie z czasem. Teraz
tłumaczy na francuski moje pomniejsze prace.
— Twoje prace?
— Co, nie wiedziałeĞ? — zawołał ze Ğmiechem. — Owszem, owszem, mam na sumieniu kilka
monografii. Wszystkie traktują o sprawach technicznych. Na przykład w tej: „O róĪnicy miĊdzy
popiołami rozmaitych gatunków tytoniu”, wymieniam sto czterdzieĞci najróĪniejszych typów
tytoniu cygar, papierosów i fajek i dodajĊ kilka kolorowych tablic ilustrujących róĪnice miĊdzy
Strona 5
nimi. Te rzeczy zawsze wypływają w procesach kryminalnych, a niekiedy posiadają kapitalne
wprost znaczenie poszlakowe. JeĪeli, na przykład, moĪna z całą pewnoĞcią stwierdziü, Īe
morderstwo popełnił człowiek palący indyjską hookah, to znacznie zawĊĪa pole działania. Dla
doĞwiadczonego oka róĪnica miĊdzy czarnym popiołem po tytoniu „trichinopoly” a białym
pyłkiem z „ptasiego oczka” jest równie jaskrawa, jak dla kogoĞ innego róĪnica miĊdzy kapustą a
kartoflem.
— JesteĞ zaiste geniuszem w takich drobiazgach.
— Doceniam po prostu ich znaczenie. A oto moja monografia na temat Ğladów stóp
zaopatrzona w pewne uwagi odnoĞnie utrwalenia odcisków za pomocą zwykłego gipsu. Tutaj
znowu widzisz ciekawą rozprawkĊ o wpływie zawodu człowieka na kształt jego rĊki, z
ilustracjami rąk kamieniarzy, marynarzy, Ğcinaczy korka, kompozytorów, tkaczy i szlifierzy
diamentów. Dla detektywa–naukowca rzeczy te posiadają wielkie zastosowanie praktyczne,
zwłaszcza jeĪeli idzie o ciała nie rozpoznane albo o fakty poprzedzające morderstwo. Ale
dosiadłem juĪ ulubionego konika i zanudzam ciĊ moimi wywodami.
— AleĪ broĔ BoĪe — zaprzeczyłem gorąco. — Przeciwnie, bardzo Īywo to mnie interesuje,
zwłaszcza odkąd miałem okazjĊ Ğledziü praktyczne stosowanie tych metod przez ciebie.
WspomniałeĞ jednak o zmyĞle obserwacji i dedukcji. OtóĪ wydaje mi siĊ, Īe w pewnym stopniu
jedno wypływa z drugiego.
— Nic podobnego — odpowiedział wyciągając siĊ w fotelu i puszczając gĊste kłĊby dymu z
fajki. — Na przykład zmysł obserwacji powiada mi, Īe dzisiaj rano byłeĞ w urzĊdzie pocztowym
na Wigmore Street, umiejĊtnoĞü dedukcji natomiast, Īe wysyłałeĞ stamtąd telegram.
— Racja! — zawołałem. — W obu wypadkach racja. PrzyznajĊ jednak, Īe nie mam pojĊcia,
jak na to wpadłeĞ. Poszedłem tam pod wpływem nagłego impulsu, tak Īe nikomu nie
wspominałem nawet o tym zamiarze.
— Nic prostszego — odpowiedział Ğmiejąc siĊ na widok mego zdumienia. — To tak
absurdalnie proste, Īe nieomal nie wymaga wyjaĞnieĔ, choü moĪe ułatwiü oznaczenie granicy
miĊdzy obserwacją i dedukcją. Zmysł obserwacji podszeptuje mi, Īe do twojej podeszwy
przyczepiła siĊ mała czerwona grudka ziemi. Akurat naprzeciwko urzĊdu pocztowego przy
Wigmore Street rozkopano jezdniĊ i wyrzucona ziemia leĪy w taki sposób, Īe po prostu
niepodobna jej ominąü.
Ziemia w tym miejscu posiada właĞnie ów specyficzny czerwonawy kolor, jakiego nie
znajdziemy nigdzie w okolicy. Tyle mówi mi mój zmysł obserwacji. A teraz dedukcja…
— Ale jakim sposobem wydedukowałeĞ, Īe wysyłałem depeszĊ?
— No, widziałem przecieĪ doskonale, Īe nie pisałeĞ dzisiaj listu, bo całe przedpołudnie
siedziałem naprzeciwko ciebie. Widzą takĪe teraz w otwartej szufladzie twego biurka arkusik
znaczków i gruby plik kartek pocztowych. Po cóĪ wiĊc chodziłeĞ na pocztĊ, jeĪeli nie po to, by
wysłaü telegram? Wyeliminuj wszystkie inne moĪliwoĞci, a to, co ci zostanie, bĊdzie prawdą.
— W danym przypadku jest tak istotnie — odpowiedziałem po krótkiej chwili namysłu. —
JednakĪe, jak sam stwierdziłeĞ, zagadnienie naleĪy do najprostszych. Czy uwaĪałbyĞ mnie za
bardzo bezczelnego, gdybym chciał wypróbowaü twoje zdolnoĞci jakimĞ powaĪniejszym testem?
— Wprost przeciwnie. Uchroni mnie to bowiem przed drugą dawką kokainy. BĊdĊ
zachwycony kaĪdym problemem, jaki ci siĊ tylko nasunie.
— MówiłeĞ kiedyĞ, Īe człowiek musi pozostawiü na kaĪdym przedmiocie codziennego uĪytku
swoje indywidualne piĊtno, które oko doĞwiadczonego obserwatora potrafi odczytaü. Popatrz
wiĊc, oto zegarek, który dopiero niedawno przeszedł w moje posiadanie. Czy zechciałbyĞ opisaü
mi charakter i przyzwyczajenia jego ostatniego właĞciciela?
Strona 6
WrĊczyłem mu zegarek z lekkim uczuciem rozbawienia, poniewaĪ uwaĪałem, Īe z pewnoĞcią
nie potrafi odpowiedzieü na pytanie, i zamierzałem w ten sposób oduczyü go owego z lekka
dogmatycznego tonu, jaki niekiedy przyjmował. Sherlock chwilĊ kołysał zegarek w dłoni,
popatrzył uwaĪnie na tarczĊ, otworzył tylną kopertĊ i zbadał werk — najpierw gołym okiem, a
nastĊpnie przez szkło powiĊkszające. Ledwie mogłem siĊ powstrzymaü od Ğmiechu na widok
jego zgnĊbionej miny, gdy w koĔcu zatrzasnął kopertĊ i oddał mi zegarek.
— Nie ma na nim prawie Īadnych danych — zauwaĪył. — Zegarek był ostatnio czyszczony,
co pozbawia mnie najbardziej przekonywających argumentów.
— Masz racjĊ — odpowiedziałem. — Oczyszczono go przed wysłaniem do mnie.
W głĊbi duszy jednak uznałem, Īe mój towarzysz w bardzo niezrĊczny i niezadowalający
sposób stara siĊ usprawiedliwiü swoją nieudolnoĞü. JakieĪ bowiem wnioski mógłby wyciągnąü z
nie oczyszczonego zegarka?
— Moje badania, choü niecałkowicie zadowalające, nie były jednak tak zupełnie bezowocne
— zauwaĪył po chwili Sherlock wpatrując siĊ rozmarzonymi, pozbawionymi blasku oczami w
sufit. — Z zastrzeĪeniem sobie poprawek z twojej strony odwaĪyłbym siĊ twierdziü, Īe zegarek
naleĪał do twego starszego brata, który z kolei odziedziczył go po ojcu.
— Zapewne domyĞliłeĞ siĊ tego z liter H.W. wyrytych na odwrocie.
— OczywiĞcie. Litera W. sugeruje twe własne nazwisko. Zegarek wykonany został przed
piĊüdziesiĊciu prawie laty, a inicjały są równie stare. Zegarek naleĪał wiĊc do kogoĞ z
poprzedniej generacji. BiĪuteria przechodzi przewaĪnie na najstarszego syna, który najczĊĞciej
nosi imiĊ ojca. O ile sobie przypominam, ojciec twój nie Īyje juĪ od wielu lat, zatem zegarek był
w rĊkach twego najstarszego brata.
— Jak dotąd, wszystko siĊ zgadza. MoĪe jeszcze coĞ?
— Był to człowiek nieporządny — bardzo nieporządny i niedbały. Rozpoczął karierĊ pod
bardzo dobrymi auspicjami, nie wykorzystał jednak nadarzających siĊ sposobnoĞci, przez długi
czas Īył w biedzie, choü jeszcze kilka razy przelotnie uĞmiechnĊła siĊ do niego fortuna, a
wreszcie, rozpiwszy siĊ, umarł. To wszystko, co mogłem wyczytaü.
Z sercem przepełnionym goryczą zerwałem siĊ z krzesła i zacząłem kuĞtykaü po pokoju.
— To niegodne ciebie, Holmesie — wykrzyknąłem. — Nigdy bym nie przypuszczał, Īe
zniĪysz siĊ do czegoĞ podobnego. Znasz skądĞ historiĊ mojego biednego brata, a teraz udajesz, Īe
wydedukowałeĞ to wszystko w jakiĞ tajemniczy sposób. Bo nie bĊdziesz mi chyba wmawiał, Īe
to wszystko wyczytałeĞ z jego starego zegarka? To doprawdy nieładnie i jeĪeli mam byü szczery,
zakrawa na szarlataneriĊ.
— Mój drogi doktorze — odpowiedział łagodnie — bardzo ciĊ przepraszam. Rozpatrując tĊ
całą sprawĊ na płaszczyĨnie abstrakcyjnej, zupełnie zapomniałem, jak bardzo osobiste i przykre
moĪe to byü dla ciebie.
Zapewniam ciĊ jednak, Īe nie wiedziałem nawet o istnieniu twego brata, dopóki nie
zobaczyłem tego zegarka.
— Jakim wiĊc niesamowitym sposobem odgadłeĞ te fakty? Bo wszystko zgadza siĊ co do joty.
— No, po prostu odrobina szczĊĞcia. Wyraziłem jedynie moje przypuszczenia, nie oczekując
wcale, Īe bĊdą słuszne.
— PrzecieĪ nie były to tylko czcze domysły?
— Ach, nie, nie. Nigdy nie zgadujĊ. To obrzydliwe przyzwyczajenie, destrukcyjne dla
zdolnoĞci logicznego myĞlenia. JeĪeli ci siĊ to wydaje dziwne, to jedynie dlatego, Īe nie podąĪasz
Ğladem moich myĞli i nie obserwujesz drobnych faktów, od których bardzo wiele moĪe zaleĪeü. I
tak, na przykład, zacząłem od stwierdzenia, Īe twój brat był człowiekiem niedbałym. Przyjrzyj
siĊ uwaĪnie dolnej czĊĞci koperty, a zauwaĪysz, Īe nie tylko jest wgnieciona w dwu miejscach,
Strona 7
ale takĪe pociĊta i porysowana przez monety czy klucze, które brat twój miał zwyczaj nosiü w tej
samej kieszeni. Stąd juĪ niewielki krok do wniosku, Īe jeĞli człowiek tak obchodzi siĊ z
zegarkiem wartym około piĊüdziesiĊciu gwinei — musi byü niedbały. Łatwo teĪ wywnioskowaü,
Īe ktoĞ, kto odziedziczył tak wartoĞciowy przedmiot, musiał byü w ogóle dobrze sytuowany.
Skinąłem głową na znak, Īe podąĪam za jego rozumowaniem.
— CóĪ dalej? W lombardach angielskich, przyjmując w zastaw zegarek, mają zwyczaj
wydrapywaü szpilką numer kwitu wewnątrz zegarka. To wygodniejsze od kartek przywieszanych
na zewnątrz, poniewaĪ taki numer ani siĊ nie zagubi, ani nie zaplącze do innego przedmiotu. Za
pomocą szkła powiĊkszającego wykryłem w zegarku aĪ cztery podobne numerki. Stąd wniosek,
Īe brat twój czĊsto znajdował siĊ pod wozem. Wtórny wniosek: musiał mieü czasem i okresy
powodzenia, inaczej bowiem nie byłby w stanie wykupiü zastawu. Wreszcie zechciej spojrzeü na
wewnĊtrzną kopertĊ, w której jest otwór na kluczyk. ZauwaĪ niezliczone zadrapania dokoła. Są
to znaki, Īe kluczyk nie trafił do dziurki. Jaki trzeĨwy człowiek zrobiłby coĞ podobnego?
Natomiast zegarki pijaków zawsze mają te Ğlady. Pijak nakrĊca zegarek w nocy i pozostawia
takie Ğlady niepewnej rĊki. I jakaĪ tu tajemnica?
— To jasne jak słoĔce — odpowiedziałem. — Przepraszam ciĊ za niesprawiedliwe
oskarĪenie. Powinienem był bardziej ufaü twoim cudownym zdolnoĞciom. Powiedz, czy masz
teraz na warsztacie jakąĞ ciekawą sprawĊ?
— ĩadnej, stąd kokaina. Nie mogĊ po prostu Īyü bez łamigłówek umysłowych. Bo po cóĪ
innego warto Īyü? StaĔ przy oknie i powiedz, czy widziałeĞ kiedy podobnie posĊpny,
pochmurny, beznadziejny Ğwiat. Popatrz na tĊ Īółtą mgłĊ rozsnuwającą siĊ wzdłuĪ ulic i
wpełzającą miĊdzy szare domy. CóĪ znajdziesz bardziej beznadziejnego, prozaicznego i
materialnego? I cóĪ stąd, Īe człowiek posiada jakąĞ siłĊ, doktorze, jeĪeli nie ma jej gdzie
wyładowaü. Zbrodnia jest banałem, całe nasze Īycie jest banałem i nic innego nie rządzi Ğwiatem
jak banał.
Nim otworzyłem usta, by mu odpowiedzieü, rozległo siĊ energiczne pukanie i weszła nasza
gospodyni niosąc na tacy bilet wizytowy.
— JakaĞ młoda dama do pana — rzekła do mego towarzysza.
— Mary Morstan — przeczytał. — Hm… nie przypominam sobie takiego nazwiska. Niech
pani poprosi tĊ młodą damĊ tutaj, pani Hudson. Nie odchodĨ, doktorze. WolĊ, ĪebyĞ został.
Strona 8
II.
STAN SPRAWY
Panna Morstan weszła zdecydowanym krokiem, nie zdradzając na pozór Īadnego niepokoju
czy zdenerwowania. Była to drobna, młoda blondynka, kulturalna i bardzo dobrze ubrana.
JednakĪe pewna prostota i skromnoĞü jej stroju Ğwiadczyła, Īe nie rozporządza nieograniczonymi
Ğrodkami. SukniĊ miała ciemną, szarobrązową, niczym nie ozdobioną, główkĊ zaĞ przykrywał
mały turbanik w tym samym kolorze, oĪywiony tylko z boku dyskretnym białym piórkiem.
Twarz nie odznaczała siĊ ani specjalną regularnoĞcią rysów, ani delikatną karnacją, wyraz jej
jednak był pełen słodyczy i wdziĊku, a ogromne niebieskie oczy dziwnie uduchowione. Miałem
wiele okazji poznaü kobiety róĪnych narodowoĞci i trzech róĪnych kontynentów, lecz muszĊ
przyznaü, iĪ nigdy nie zdarzyło mi siĊ spotkaü kogoĞ równie delikatnego i wraĪliwego.
ZauwaĪyłem takĪe, kiedy siadała na krzeĞle podsuniĊtym przez Sherlocka Holmesa, Īe wargi i
rĊce jej drĪą, a cała postaü zdradza wielkie wewnĊtrzne wzburzenie.
— Zwracam siĊ do pana, panie Holmes — zaczĊła — poniewaĪ niegdyĞ dopomógł pan mojej
chlebodawczyni, pani Forrester, rozwiązaü jej trudne domowe problemy. PaĔska dobroü i
inteligencja zrobiły na niej wówczas wielkie wraĪenie.
— Zaraz… pani Forrester — powtórzył w zamyĞleniu. — Tak, zdaje siĊ, Īe oddałem jej
pewną drobną przysługĊ. Ale o ile sobie przypominam, cała sprawa była bardzo mało
skomplikowana.
— Pani Forrester jest jednak odmiennego zdania. W kaĪdym razie nie da siĊ tak okreĞliü
sprawy, z którą teraz zwracam siĊ do pana. Trudno wprost wyobraziü sobie coĞ dziwniejszego,
trudniejszego do wytłumaczenia niĪ sytuacja, w jakiej siĊ znalazłam.
Holmes zatarł rĊce, oczy mu nagle rozbłysły. Pochylił siĊ na krzeĞle, a na jego wyrazistej,
orlej twarzy pojawił siĊ wyraz niezwykłego skupienia.
— ProszĊ opowiedzieü, o co chodzi — rzekł krótko, urzĊdowym tonem.
Poczułem siĊ trochĊ nieswojo.
— PaĔstwo wybaczą — rzekłem podnosząc siĊ z krzesła.
Ku memu zdziwieniu młoda dama zatrzymała mnie gestem odzianej w rĊkawiczkĊ dłoni.
— MoĪe paĔski przyjaciel byłby tak uprzejmy pozostaü… — rzekła. — Oddałby mi tym
wielką przysługĊ.
Opadłem na krzesło.
— Pokrótce — ciągnĊła dalej — sprawa wygląda nastĊpująco: Ojciec mój był oficerem w
jednym z pułków indyjskich i odesłał mnie do kraju, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Moja
matka zmarła i nie miałam w Anglii Īadnych krewnych. Umieszczono mnie na bardzo drogiej
pensji w Edynburgu, gdzie przebywałam do siedemnastego roku Īycia. W roku 1878 ojciec,
wówczas starszy kapitan, otrzymał roczny urlop i przyjechał do Anglii. Z Londynu
zatelegrafował zaraz, by zawiadomiü mnie o swym szczĊĞliwym przyjeĨdzie, i polecił mi
poĞpieszyü tam natychmiast do Hotelu Langham, gdzie siĊ zatrzymał. Przypominam sobie, Īe ze
słów depeszy przebijała dobroü i miłoĞü. Przyjechałam do Londynu i udałam siĊ do wskazanego
hotelu. Poinformowano mnie, Īe kapitan Morstan istotnie tu mieszka, wyszedł jednak
poprzedniego wieczora i dotychczas nie powrócił. Czekałam cały dzieĔ, ale nie otrzymałam
Īadnej wiadomoĞci od ojca. TegoĪ wieczoru za radą dyrektora hotelu zawiadomiłam policjĊ, a
nastĊpnego dnia rano daliĞmy ogłoszenia do wszystkich gazet. Poszukiwania nasze pozostały bez
rezultatu i od owego dnia do dzisiaj wszelki słuch zaginął po moim nieszczĊĞliwym ojcu.
Strona 9
Przyjechał do kraju z sercem przepełnionym nadzieją, Īe zaĪyje trochĊ spokoju, wygody — a
tymczasem…
Przy tych słowach podniosła rĊkĊ do piersi, gdyĪ krótki szloch nie pozwolił jej mówiü dalej.
— Kiedy siĊ to stało? — zapytał Holmes otwierając notes.
— Zaginął trzeciego grudnia 1878 roku, a wiĊc prawie dziesiĊü lat temu.
— A jego bagaĪe?
— Zostały w hotelu. Nie znaleziono w nich absolutnie nic, co by mogło posłuĪyü za
wskazówkĊ, ot, trochĊ ubraĔ, ksiąĪek i najróĪniejsze ciekawostki z Wysp AndamaĔskich. Ojciec
był bowiem jednym z oficerów straĪy wiĊziennej na tych wyspach.
— Czy miał jakichĞ przyjaciół w Londynie?
— WiedzieliĞmy tylko o jednym, majorze Sholto z tego samego pułku, to znaczy
trzydziestego czwartego pułku piechoty bombajskiej. Major na krótko przedtem został
emerytowany i mieszkał w Upper Norwood. OczywiĞcie natychmiast siĊ z nim porozumieliĞmy,
ale nie wiedział nawet, Īe jego towarzysz broni przybył do Anglii.
— Szczególna sprawa — zauwaĪył Holmes.
— Nie powiedziałam panu jeszcze najdziwniejszego. JakieĞ szeĞü lat temu, dokładnie mówiąc
czwartego maja 1882 roku, Times zamieĞcił ogłoszenie, Īe ktoĞ poszukuje adresu panny Mary
Morstan i podkreĞla jednoczeĞnie, iĪ ujawnienie siĊ leĪy w jej własnym interesie. W ogłoszeniu
nie podano ani nazwiska, ani Īadnego adresu. W owym czasie zaczĊłam pracowaü jako
guwernantka w domu pani Forrester i za jej radą podałam w kolumnie drobnych ogłoszeĔ mój
adres. Tego samego dnia nadeszło pocztą niewielkie tekturowe pudełko, zaadresowane do mnie,
zawierające ogromną, wspaniałą perłĊ. I ani słowa wyjaĞnienia. Od tej pory, rok w rok, mniej
wiĊcej o tej samej porze, nadchodziło pod moim adresem takie samo tekturowe pudełko z
podobną perłą — ale nigdy najmniejszej wzmianki o nadawcy. Rzeczoznawca uznał perły za
wyjątkowo piĊkne i cenne. Zresztą sami panowie mogą siĊ o tym przekonaü. Otworzyła płaskie
pudełko i pokazała nam szeĞü najpiĊkniejszych pereł, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi siĊ
widzieü.
— To bardzo ciekawe — zauwaĪył Sherlock Holmes. — A czy spotkało panią jeszcze coĞ
szczególnego?
— Owszem, i to nie dalej jak dzisiaj. Dlatego właĞnie przybiegłam do pana. Otrzymałam rano
ten list. MoĪe zechce pan go przeczytaü.
— DziĊkujĊ — rzekł Holmes. — PoproszĊ takĪe o kopertĊ. Znaczek ostemplowany: Londyn
S. W. Siódmy lipiec. Hm… W rogu odcisk mĊskiego palca, prawdopodobnie listonosza. Papier
wysokogatunkowy. Koperta zaĞ po szeĞü pensów paczka. Człowiek dziwnie dobierający
papeteriĊ. ĩadnego adresu. „ProszĊ byü dzisiaj o siódmej wieczorem pod trzecią kolumną licząc
od lewej strony, przed Lyceum Theatre. JeĪeli pani brak zaufania, proszĊ przyprowadziü dwóch
przyjaciół. Jest pani osobą pokrzywdzoną i sprawiedliwoĞci powinno staü siĊ zadoĞü. ProszĊ nie
sprowadzaü policji, bo jeĞli pani to uczyni, wszystko przepadnie. Nieznany przyjaciel”. No, no,
doprawdy bardzo ładna maleĔka zagadka. I co pani zamierza uczyniü?
— WłaĞnie chciałam pana o to zapytaü.
— Wobec tego, oczywiĞcie, tam pójdziemy, pani i ja… no i doktor Watson, jako
najodpowiedniejszy do tego celu. Korespondent pani wspomina o dwóch przyjaciołach. Doktor
Watson i ja pracowaliĞmy juĪ wspólnie.
— Ale czy zechce pójĞü? — spytała z odcieniem proĞby w głosie i wyrazie twarzy.
— BĊdĊ dumny i szczĊĞliwy — rzekłem gorąco — jeĪeli okaĪĊ siĊ pani w czymkolwiek
pomocny.
Strona 10
— Panowie jesteĞcie bardzo dobrzy — odparła. — Prowadziłam samotny tryb Īycia i nie mam
właĞciwie Īadnych przyjaciół, do których mogłabym siĊ zwróciü. Przypuszczam, Īe wystarczy,
jeĪeli zjawiĊ siĊ tutaj o szóstej, prawda?
— Ale juĪ nie póĨniej — rzekł Holmes. — Aha, jeszcze jedno! Czy charakter pisma na
przesyłkach pereł jest identyczny z dzisiejszym listem?
— Mam je przy sobie — odpowiedziała wyjmując z torebki kilka kawałków papieru.
— MuszĊ przyznaü, iĪ jest pani wzorem klientki. Posiada pani właĞciwą intuicjĊ. No, ale
popatrzmy. — Z tymi słowy rozłoĪył papierki na stole i zaczął je porównywaü.
— Charakter pisma jest zmieniony, z wyjątkiem listu — rzekł po chwili — nie moĪe jednak
byü Īadnych wątpliwoĞci co do autorstwa. ProszĊ siĊ przyjrzeü temu nieopanowanemu
greckiemu „e”, jak ono wyskakuje! Albo ten zakrĊtas przy koĔcowym „s”. Niewątpliwie pisane
są jedną i tą samą rĊką. Nie chcĊ budziü w pani płonnych nadziei, ale chciałbym wiedzieü, czy
istnieje jakieĞ podobieĔstwo miĊdzy tym charakterem pisma a pismem pani ojca?
— Ani cienia podobieĔstwa…
— Spodziewałem siĊ takiej odpowiedzi. BĊdziemy zatem oczekiwaü pani o szóstej. ProszĊ
pozwoliü, bym na razie zatrzymał te papiery. BĊdĊ mógł siĊ tymczasem zapoznaü trochĊ ze
sprawą. Jest dopiero pół do czwartej. WiĊc na razie do widzenia.
— Do widzenia!
Obdarzywszy nas obu jasnym, przyjacielskim spojrzeniem, panna Morstan ukryła z powrotem
pudełeczko z perłami w zanadrzu i szybko wyszła z pokoju. Stojąc przy oknie odprowadzałem ją
wzrokiem, gdy szła szparko ulicą, dopóki jej turbanik z białym piórkiem nie stał siĊ maleĔką
plamką wĞród ciemnego tłumu.
— CóĪ za czarująca osoba! — wykrzyknąłem odwracając siĊ do mego towarzysza.
Holmes tymczasem znowu zapalił fajkĊ i przymknąwszy powieki odchylił siĊ na oparcie
fotela.
— Tak sądzisz? — spytał leniwie. — Przyznam, Īe nie zauwaĪyłem.
— E, bo ty doprawdy jesteĞ jak automat, maszyna do liczenia — wybuchnąłem. — Czasem
wydaje mi siĊ, Īe jest w tobie coĞ zdecydowanie nieludzkiego.
UĞmiechnął siĊ łagodnie.
— NajwaĪniejsze jest — powiedział — nie pozwoliü, aby czyjekolwiek zalety osobiste
wpływały na mój sąd. KaĪdy klient jest dla mnie po prostu jednostką, składową czĊĞcią
problemu. Czynniki emocjonalne Ĩle wpływają na jasny tok rozumowania. Wierzaj mi,
najbardziej czarująca kobieta, jaką spotkałem w Īyciu, została potem powieszona, bo otruła troje
małych dzieci, aby uzyskaü po nich premiĊ asekuracyjną, zaĞ najbardziej odraĪający z moich
znajomych jest zacnym filantropem, który wydał niemal üwierü miliona funtów na biedaków
londyĔskich.
— W tym przypadku jednakĪe…
— ĩadnych wyjątków! Wyjątki zaprzeczają regule. Czy miałeĞ kiedy okazjĊ studiowaü
charakter człowieka na podstawie jego pisma? Co byĞ powiedział, na przykład, o piĞmie tego
jegomoĞcia?
— ĩe jest czytelne i regularne — odrzekłem. — To człowiek interesu o doĞü zdecydowanym
charakterze.
Holmes potrząsnął głową.
— Przyjrzyj siĊ jego wysokim literom — powiedział. — Niewiele tylko górują nad innymi.
To „d” mogłoby doskonale ujĞü za „a”, a „l”, za „e”. Ludzie z charakterem zawsze silnie
wyróĪniają wysokie litery, chociaĪby pisali nie wiem jak nieczytelnie. Jest jakieĞ wahanie w jego
„k”, a zarozumiałoĞü w duĪych literach. No, ale teraz wychodzĊ. MuszĊ zebraü jeszcze trochĊ
Strona 11
danych. Polecam ci tĊ ksiąĪkĊ, jedną z najbardziej interesujących, jakie znam, „MĊczeĔstwo
człowieka” Winwooda Reade. WrócĊ za godzinĊ.
Zasiadłem przy oknie z ksiąĪką w rĊku, myĞlami jednak błądziłem daleko od Ğmiałych
wywodów autora. Miałem ustawicznie przed oczyma naszego goĞcia — jej uĞmiech, głĊbokie,
bogate brzmienie głosu, dziwną tajemnicĊ, jaka oplatała jej Īycie. JeĪeli w chwili zaginiĊcia ojca
miała lat siedemnaĞcie, teraz musi mieü dwadzieĞcia siedem. Uroczy wiek, gdy młodoĞü traci juĪ
swoją pewnoĞü siebie i spokojnieje trochĊ pod wpływem doĞwiadczenia. W trakcie tych
rozwaĪaĔ opadły mnie wreszcie tak niebezpieczne myĞli, Īe zerwałem siĊ i usiadłszy przy biurku
zagłĊbiłem z furią w ostatni traktat o patologii. CóĪ sobą przedstawiałem? Chirurg wojskowy ze
słabą nogą i jeszcze słabszym rachunkiem bankowym. Jak mogłem odwaĪyü siĊ na podobne
myĞli? Ona była jednostką, składową czĊĞcią problemu — niczym wiĊcej. JeĪeli moja przyszłoĞü
rysuje siĊ czarno, to z pewnoĞcią lepiej jest patrzeü w nią Ğmiało, po mĊsku, aniĪeli staraü siĊ ją
rozjaĞniaü błĊdnymi ognikami wyobraĨni.
Strona 12
III.
W POSZUKIWANIU KLUCZA ZAGADKI
Holmes wrócił dopiero o wpół do szóstej. Był rozpromieniony, skory do czynu i w
doskonałym usposobieniu. Nastrój podobny przychodził u niego bardzo czĊsto po
najczarniejszych okresach depresji.
— Cała ta sprawa nie bardzo jest tajemnicza — oĞwiadczył biorąc z mych rąk filiĪankĊ
herbaty. — Wszystkie fakty wskazują na jedno jedyne rozwiązanie.
— Co takiego? CzyĪbyĞ juĪ je znalazł?
— No, to moĪe za wiele powiedziane… Po prostu odkryłem pewien waĪny fakt. Fakt bardzo
waĪny. NaleĪy jednak dodaü jeszcze pewne szczegóły. Stwierdziłem mianowicie, przerzucając
stare roczniki Timesa, Īe emerytowany major Sholto z Upper Norwood, stacjonowany ostatnio w
34 pułku piechoty bombajskiej, zmarł 28 kwietnia 1882 roku.
— Przepraszam bardzo, moĪe ci siĊ wydam tĊpy, ale doprawdy nie widzĊ, jaki związek…
— Nie widzisz? To zadziwiające. Popatrz na tĊ sprawĊ tak: kapitan Morstan znika. Jedyną
osobą, u której mógł byü z wizytą, jest major Sholto. Ów zaprzecza, jakoby wiedział o obecnoĞci
Morstana w Londynie. Po czterech latach Sholto umiera. W tydzieĔ po jego Ğmierci córka
kapitana otrzymuje wartoĞciową przesyłkĊ. Przesyłki takie dostaje rok po roku, wreszcie
nadchodzi punkt kulminacyjny w postaci listu okreĞlającego ją jako istotĊ pokrzywdzoną. Jaka
inna krzywda mogła jej siĊ staü poza tym, iĪ została pozbawiona ojca? I dlaczego podarunki
zaczynają nadchodziü natychmiast po Ğmierci majora? Nie ma innego wytłumaczenia jak to, Īe
jego spadkobierca wie coĞ o tej sprawie i pragnie wynagrodziü krzywdĊ. Czy masz jakąĞ inną
teoriĊ, która uwzglĊdniałaby te wszystkie okolicznoĞci?
— Ale cóĪ za dziwne wynagradzanie krzywd! I jak niezwykle realizowane! A poza tym
dlaczego pisałby list teraz, nie szeĞü lat temu? List zawiera teĪ wzmiankĊ o wymierzeniu
sprawiedliwoĞci. JakaĪ sprawiedliwoĞü moĪe jej zostaü wymierzona? Trudno przypuszczaü, Īe
jej ojciec jeszcze Īyje. Poza tym zaĞ nie widzĊ, jaka mogła ją spotkaü niesprawiedliwoĞü.
— Są trudnoĞci, oczywiĞcie, Īe są duĪe trudnoĞci — rzekł Sherlock zamyĞlony — ale nasza
dzisiejsza wycieczka je usunie. Oho, widzĊ, Īe zajechała doroĪka panny Morstan. JesteĞ gotów?
JeĪeli tak, to lepiej chodĨmy od razu, bo juĪ doĞü póĨno.
Wziąłem kapelusz i najgrubszą z moich lasek, zauwaĪyłem jednak, Īe Holmes wyjął z
szuflady biurka rewolwer i wsunął go do kieszeni. Spodziewał siĊ widaü czegoĞ powaĪnego.
Panna Morstan siedziała otulona w ciemny płaszcz, a jej wraĪliwa twarz, chociaĪ blada, wyraĪała
opanowanie. Musiała jako kobieta odczuwaü niepokój przed ową nocną wyprawą, lecz zdawała
siĊ byü zupełnie spokojna i chĊtnie udzieliła Holmesowi wszelkich dodatkowych wyjaĞnieĔ.
— Major Sholto był najbliĪszym przyjacielem mego ojca — rzekła. — Ojciec bardzo czĊsto
wspominał o nim w listach. Dowodzili oddziałami na Wyspach AndamaĔskich, tak Īe siłą rzeczy
wiele ze sobą przebywali Ale zapomniałabym… W biurku mego ojca znaleziono jakiĞ bardzo
dziwny dokument, którego nikt nie mógł zrozumieü. Nie przypuszczam, Īeby miał jakiekolwiek
znaczenie, ale pomyĞlałam, Īe moĪe zechce go pan zobaczyü, wiĊc na wszelki wypadek mam go
ze sobą. Oto on. Holmes rozłoĪył papier i wyprostował starannie na kolanie. Potem bardzo
szczegółowo obejrzał przez podwójne szkło powiĊkszające.
— Ten papier został wyprodukowany w Indiach — zauwaĪył. — Przez pewien czas był
przybity do drewnianej tablicy. Rysunek wygląda na plan czĊĞci jakiegoĞ duĪego budynku o
licznych salach, korytarzach i przejĞciach. W jednym miejscu widnieje mały krzyĪyk zrobiony
Strona 13
czerwonym atramentem, a nad nim „3.37 od lewej” nakreĞlone wyblakłym ołówkiem. W lewym
rogu widzĊ ciekawy hieroglif, przypominający cztery krzyĪyki w jednym rzĊdzie, które stykają
siĊ ramionami. Obok bardzo nieczytelnym i niewyrobionym charakterem napisane słowa „Znak
Czterech — Jonathan Small, Mahomet Singh, Abdullah Khan i Dost Akbar”. Nie, przyznajĊ, Īe
nie mam pojĊcia, co to moĪe mieü za związek z naszą sprawą. A jednak dokument ten
niewątpliwie posiada duĪe znaczenie. Przechowywano go starannie w portfelu, bo i jedna, i druga
strona są jednakowo czyste.
— Znaleziono go właĞnie w portfelu ojca.
— Niech wiĊc go pani nadal starannie przechowuje, bo moĪe siĊ okazaü pomocny. Zaczynam
podejrzewaü, Īe sprawa okaĪe siĊ powaĪniejsza i delikatniejsza, niĪ mi siĊ z początku wydawało.
MuszĊ zrewidowaü moje dotychczasowe wnioski.
Oparł siĊ wygodnie i z jego ĞciągniĊtych brwi i zapatrzonych w przestrzeĔ oczu widaü było, Īe
nad czymĞ głĊboko myĞli. RozmawialiĞmy z panną Morstan półgłosem o dzisiejszej ekspedycji i
jej ewentualnym wyniku, nasz towarzysz jednak zachował nieprzeniknioną rezerwĊ aĪ do koĔca
jazdy.
Zapadał wczesny wrzeĞniowy wieczór, ale dzieĔ był juĪ od rana posĊpny i nad wielkim
miastem wisiała gĊsta, wilgotna mgła. Brudnoszare chmury wisiały nad brudnymi ulicami. Na
Strandzie latarnie, słabo rozĞwietlające Ğliskie chodniki, wyglądały jak okrągłe plamy
rozproszonego Ğwiatła. ĩółty blask z okien sklepów wlewał siĊ smugami w wilgotne powietrze,
ukazując w nikłym migotliwym Ğwietle tłum uliczny. Było, moim zdaniem, coĞ niesamowitego i
zjawiskowego w tej nie koĔczącej siĊ procesji twarzy, co sunĊły w wąskich słupach Ğwiatła —
smutne i wesołe, wynĊdzniałe i pogodne. Na podobieĔstwo całego rodu ludzkiego uciekały z
ciemnoĞci w Ğwiatło i znowu nikły w mroku. Nie ulegam łatwo nastrojom, ale ten smutny,
posĊpny jakiĞ wieczór, z perspektywą niecodziennego wydarzenia, ku któremu zmierzaliĞmy,
rozstroił mi nerwy i przygnĊbił. Sądząc z zachowania panny Morstan i w jej duszy rodziły siĊ
podobne uczucia. Jeden tylko Holmes mógł siĊ wznieĞü ponad takie małostki. Trzymał na
kolanach otwarty notatnik i od czasu do czasu coĞ w nim kreĞlił w Ğwietle latarki kieszonkowej.
Ludzie gromadzili siĊ juĪ tłumnie przy bocznych wejĞciach Lyceum Theatre. Przed wejĞciem
frontowym przesuwał siĊ nieprzerwany strumieĔ pojazdów i doroĪek, wyrzucając co chwila
wyfraczonych panów i ubrylantowane damy. Ledwie zdołaliĞmy podejĞü do trzeciej kolumny,
która była wyznaczonym miejscem spotkania, kiedy zbliĪył siĊ do nas drobny, ciemnowłosy,
Īwawy człowieczek w stroju woĨnicy.
— Czy panowie towarzyszą pannie Morstan? — spytał.
— Ja jestem panną Morstan, a ci dwaj panowie to moi przyjaciele — powiedziała.
Wbił w nas przenikliwe, pytające spojrzenie.
— Bardzo panią przepraszam — rzekł z uporem — polecono mi jednak wziąü od pani słowo,
Īe Īaden z pani towarzyszy nie jest w policji.
— DajĊ panu słowo — odpowiedziała. Gwizdnął przenikliwie, a po chwili jakiĞ ulicznik
podjechał karetą i otworzył nam drzwiczki. Człowiek, który z nami rozmawiał, wsiadł na kozioł,
my zaĞ umieĞciliĞmy siĊ wewnątrz. Ledwie zasiedliĞmy, woĨnica zaciął konia i ruszyliĞmy w
szalonym tempie przez zasnute mgłą ulice. Sytuacja wyglądała bardzo dziwnie. JechaliĞmy w
nieznane, w nieznanym celu. Albo chciano nas wywieĞü w pole — hipoteza nie do przyjĊcia —
albo teĪ mieliĞmy podstawĊ przypuszczaü, Īe z podróĪą naszą wiąĪą siĊ jakieĞ doniosłe
wydarzenia. W zachowaniu panny Morstan nie zaszły Īadne zmiany — była nadal rezolutna i
opanowana. Usiłowałem rozweseliü ją opowiadaniem mych przygód w Afganistanie, jednak
prawdĊ powiedziawszy sam byłem tak podniecony i zaciekawiony wynikiem podróĪy, Īe
mówiłem trochĊ bez związku. Do dnia dzisiejszego panna Morstan twierdzi, Īe opowiedziałem
Strona 14
jej wzruszającą historiĊ o tym, jak wĞród ciemnej nocy zajrzał do mego namiotu muszkiet i jak
do niego wystrzeliłem z młodego, dwulufowego tygryska. Początkowo wiedziałem, w jakim
kierunku zdąĪamy, wkrótce jednak — biorąc pod uwagĊ tempo jazdy, mgłĊ i moją słabą
znajomoĞü Londynu — straciłem poczucie, gdzie jesteĞmy, i wiedziałem tylko tyle, Īe gdzieĞ
bardzo daleko. Sherlock Holmes za to ani na chwilĊ nie stracił orientacji i wymieniał cicho
nazwy placów, ulic i krĊtych zaułków.
— Rochester Row — powiedział — a teraz Vincent Square. Teraz wjechaliĞmy w Vauxhall
Bridge Road. Zdaje siĊ, Īe zmierzamy ku Surrey. Tak, nie mylĊ siĊ. JuĪ jesteĞmy na moĞcie. Tam
w dole widaü rzekĊ.
RzeczywiĞcie dojrzeliĞmy TamizĊ, a w jej szerokich, cichych wodach odbicia nadbrzeĪnych
latarni.
Powóz jednak mknął dalej i niebawem znalazł siĊ w labiryncie ulic po drugiej stronie rzeki.
— Wandsworth Road — mówił mój towarzysz — Priory Road, Larkhall Lane, Stockwell
Place, Robert Street, Coldharbour Lane. Zdaje siĊ, Īe ta przygoda nie wiedzie nas w specjalnie
wytworne dzielnice.
Istotnie znaleĨliĞmy siĊ w okolicy nieprzyjemnej i mało zachĊcającej. Długie szeregi ponurych
domów z cegły rozjaĞnione były jedynie mdłym Ğwiatłem naroĪnych gospód. Potem zaczĊły siĊ
rzĊdy piĊtrowych will z małymi ogródkami, a dalej znowu nieskoĔczenie długi rząd nowych
ceglanych budynków — potworne macki, wysuniĊte przez miasto — olbrzyma na prowincjĊ.
Wreszcie powóz zajechał pod trzeci z wielkich nowych bloków. ĩaden z sąsiednich domów nie
wyglądał na zamieszkany, a i ten był równie ciemny jak one, z wyjątkiem nikłego Ğwiatła
sączącego siĊ z okna kuchennego. KiedyĞmy zastukali jednak, natychmiast otworzył nam drzwi
hinduski słuĪący w Īółtym turbanie i luĨnej białej szacie, przepasanej Īółtą szarfą. Ta orientalna
postaü dziwnie jakoĞ nie pasowała do zwykłej klatki schodowej podrzĊdnego podmiejskiego
domu.
— Sahib oczekuje paĔstwa — rzekł. Nim dokoĔczył zdania, z wewnątrz domu rozległ siĊ
wysoki, piskliwy głos:
— WprowadĨ ich do mnie, khitmutgar — wołał — wprost tu do mnie.
Strona 15
IV.
OPOWIADANIE ŁYSEGO CZŁOWIEKA
Hindus prowadził nas nĊdznym, zwykłym korytarzem Ĩle oĞwietlonym i jeszcze gorzej
umeblowanym, aĪ doszliĞmy do drzwi po prawej stronie, które przed nami otworzył. StrumieĔ
Īółtawego Ğwiatła padł na nas i w Ğrodku pokoju ujrzeliĞmy małego człowieczka o bardzo długiej
głowie, otoczonej wianuszkiem rudych włosów tak, Īe naga błyszcząca czaszka wyrastała z nich
jak szczyt góry spoĞród sosen. Stał zacierając rĊce, a rysy jego twarzy były w ustawicznym ruchu
— to siĊ Ğmiał, to nachmurzał. Natura obdarzyła go obwisłą wargą i zbyt widocznym rzĊdem
Īółtych, nieregularnych zĊbów, które starał siĊ bez powodzenia ukryü przesuwając ciągle dłoĔ
przed dolną czĊĞcią twarzy. Mimo prawie kompletnej łysiny robił wraĪenie człowieka młodego. I
rzeczywiĞcie, rozpoczął dopiero trzydziesty rok Īycia.
— Sługa pani, panno Morstan — powtarzał cienkim, wysokim głosem. — Sługa panów…
ProszĊ wejĞü do mojego małego przybytku. Niewielki to pokój, ale umeblowany według mego
gustu. Oaza sztuki na pustyni południowego Londynu.
ZdumieliĞmy siĊ wszyscy na widok apartamentu, do którego nas zapraszał. Na tle tego
smutnego domu wyglądał on równie niezwykle, jak brylant najczystszej wody oprawiony w
mosiądz. Najwspanialsze, najbogatsze zasłony i makaty rozwieszone na Ğcianach odsłaniały tu i
ówdzie piĊknie oprawny obraz lub wschodni wazon. Dywan w kolorze bursztynowo–czarnym
był tak miĊkki i puszysty, Īe nogi zagłĊbiały siĊ w nim jak w grubym mchu. Dwie tygrysie skóry
rzucone na dywan podkreĞlały jeszcze wraĪenie wschodniego przepychu, podobnie jak olbrzymie
nargile stojące na macie w rogu pokoju. Srebrna lampa w kształcie gołĊbicy na prawie
niewidocznym złotym drucie zwisała z sufitu. Paląc siĊ, napełniała powietrze subtelnym
aromatem.
— Nazywam siĊ Thaddeus Sholto — rzekł mały człowieczek, ciągle w podrygach i
uĞmiechach. — A pani, naturalnie, jest panną Morstan? Ci panowie zaĞ…
— To jest pan Sherlock Holmes, a to doktor Watson.
— Doktor, o! — wykrzyknął podniecony. — Ma pan moĪe ze sobą stetoskop? Czy mógłbym
pana poprosiü… byłby pan moĪe tak uprzejmy? Mam powaĪne obawy co do moich zastawek
sercowych. O aortĊ jestem spokojny, ale pragnąłbym posłyszeü paĔską opiniĊ o moich
zastawkach.
Wysłuchałem jego serca, jak o to prosił, nie mogłem jednak stwierdziü nic podejrzanego,
prócz tego, Īe musiał byü w panicznym strachu, drĪał bowiem od stóp do głów.
— Wszystko jest zupełnie normalne — orzekłem — nie ma Īadnych powodów do obaw.
— ProszĊ darowaü mój niepokój — zwrócił siĊ do panny Morstan — ale bardzo cierpiĊ i juĪ
od dawna miałem podejrzenie co do tych zastawek. To wspaniale, Īe moje obawy okazały siĊ
płonne. Gdyby ojciec pani nie nadwerĊĪał tak serca, Īyłby do dzisiaj.
Z trudem opanowałem siĊ, aby nie spoliczkowaü tego człowieka, tak byłem oburzony jego
nietaktownym, gruboskórnym wrĊcz odezwaniem siĊ w sprawie tak niesłychanie delikatnej.
Panna Morstan usiadła z twarzą pobladłą jak papier.
— Byłam przekonana, Īe mój ojciec nie Īyje — rzekła.
— MogĊ pani udzieliü wszelkich informacji — powiedział — a co wiĊcej, mogĊ daü pani
zadoĞüuczynienie i zrobiĊ to, chociaĪby mój brat Bartholomeus miał znowu jakieĞ sprzeciwy.
Bardzo siĊ cieszĊ, Īe przyprowadziła pani przyjaciół jako eskortĊ, ale takĪe jako Ğwiadków tego,
co mam zamiar zrobiü i powiedzieü. We trzech potrafimy stawiü czoło memu bratu
Strona 16
Bartholomeusowi. Ale nie dopuszczajmy Īadnych postronnych ludzi, Īadnej policji czy
urzĊdników. Wszystko moĪemy załatwiü doskonale miĊdzy sobą, bez zewnĊtrznych ingerencji.
Mój brat Bartholomeus niczego bardziej nie nienawidzi niĪ rozgłosu. Dobrze? Z tymi słowy
usiadł na niskiej kanapce i spojrzał na nas pytająco słabymi, wodnistoniebieskimi oczami.
— JeĪeli idzie o mnie — rzekł Holmes — cokolwiek by pan powiedział, zostanie tajemnicą.
Skinąłem głową na znak, Īe podzielam jego zdanie.
— No to doskonale! Doskonale! — powiedział. — Czy mogĊ poczĊstowaü panią szklaneczką
chianti, panno Morstan? Albo tokaju? Nie uznajĊ innych win. MogĊ otworzyü butelkĊ? Nie? No,
ale przypuszczam, Īe nie bĊdą paĔstwo mieli nic przeciwko balsamicznemu zapachowi
wschodniego tytoniu? Jestem trochĊ podenerwowany i uwaĪam, Īe moja hookah to
nieporównany Ğrodek uspokajający.
Po tych słowach przyłoĪył ĞwieczkĊ do wielkiej lulki i przez róĪaną wodĊ zaczął wesoło
bulgotaü dym. Wszyscy troje siedzieliĞmy wokoło, z głowami wysuniĊtymi naprzód, a
podbródkami opartymi na dłoniach, podczas gdy w Ğrodku dziwny, podrygujący mały
człowieczek o długiej, błyszczącej czaszce — niespokojnie pykał dym.
— Kiedy po raz pierwszy postanowiłem udzieliü pani tych informacji — rzekł — mogłem
podaü swój adres, bałem siĊ jednak, Īe nie zastosuje siĊ pani do mej proĞby i przyprowadzi ze
sobą kogoĞ niepoĪądanego. Dlatego pozwoliłem sobie tak zaaranĪowaü spotkanie, Īeby mój
słuĪący, Williams, przedtem panią zobaczył. Polegam całkowicie na jego zdaniu. Miał rozkaz
przerwaü od razu całą sprawĊ, o ile by odniósł niekorzystne wraĪenie. ProszĊ mi wybaczyü tĊ
ostroĪnoĞü, jestem jednak człowiekiem o spokojnych, powiedzmy nawet, wyrafinowanych
upodobaniach i uwaĪam, Īe nie ma nic bardziej nieestetycznego niĪ policjant. Mam jakąĞ
wrodzoną odrazĊ do wszelkich form grubego materializmu. Bardzo rzadko stykam siĊ z
pospolitym tłumem. Jak paĔstwo widzą, ĪyjĊ tu w atmosferze pełnej elegancji. Mógłbym siĊ
nazwaü nawet mecenasem sztuki. To moja słaboĞü. Ten krajobraz, na przykład, to autentyczny
Corot, a chociaĪ jakiĞ rzeczoznawca mógłby zakwestionowaü mego Salvatora Rosa, to jednak nie
moĪe byü Īadnych wątpliwoĞci, jeĪeli chodzi o tego Bouguereau. Mam słaboĞü do nowoczesnej
szkoły francuskiej.
— Bardzo pana przepraszam — wtrąciła panna Morstan — ale przybyłam tutaj na paĔską
proĞbĊ i miałam siĊ czegoĞ dowiedzieü. Jest juĪ bardzo póĨno i pragnĊłabym, aby to spotkanie
moĪliwie jak najprĊdzej siĊ skoĔczyło.
— W najlepszym nawet wypadku musi nam to zabraü trochĊ czasu — odpowiedział — bo
bezwzglĊdnie bĊdziemy musieli pojechaü do Norwood do mego brata Bartholomeusa. Wszyscy
musimy tam pojechaü i staraü siĊ zwyciĊĪyü w rozgrywce z bratem Bartholomeusem. Bardzo jest
zły na mnie, Īe poszedłem drogą, która moim zdaniem jest najwłaĞciwsza. Ostatniego wieczora
dosłownie siĊ pokłóciliĞmy! Trudno sobie paĔstwu wyobraziü, jaki to okropny człowiek, kiedy
wpadnie w gniew.
— JeĪeli mamy jechaü do Norwood, to byłoby dobrze gotowaü siĊ juĪ do drogi —
zauwaĪyłem niepewnie.
Zaczął siĊ Ğmiaü tak, Īe aĪ uszy mu poczerwieniały.
— Nie na wiele by siĊ to zdało — wykrzyknął wreszcie. — Nie mam pojĊcia, co by
powiedział, gdybym mu tak paĔstwa nagle sprowadził. Nie, nie, muszĊ was, moi paĔstwo,
przedtem przygotowaü, uĞwiadomiü, jak wygląda tło całej sprawy. Przede wszystkim musicie
wiedzieü, Īe w całej tej historii są pewne punkty dla mnie samego niejasne. MogĊ tylko
zilustrowaü wam fakty, tak jak sam je widzĊ.
Jak siĊ paĔstwo zapewne domyĞlają, major John Sholto, eks–oficer Armii Indyjskiej, był
moim ojcem. Przed mniej wiĊcej jedenastu laty podał siĊ do dymisji i zamieszkał w Pondicherry
Strona 17
Lodge w Upper Norwood. W Indiach mu powodziło siĊ bardzo dobrze, tak iĪ przywiózł ze sobą
znaczną kwotĊ w gotówce, duĪą kolekcjĊ zbiorów hinduskich i kilkoro słuĪby. NastĊpnie kupił
dom i Īył w luksusie. Poza mną i moim bratem — bliĨniakiem, Bartholomeusem, nie miał wiĊcej
dzieci. Doskonale pamiĊtam, jakie wraĪenie wywołała w domu wieĞü o znikniĊciu kapitana
Morstana. CzytaliĞmy o tym w pismach, a wiedząc, Īe był przyjacielem ojca, otwarcie
dyskutowaliĞmy nad tym w jego obecnoĞci. CzĊsto snuł z nami domysły, co siĊ mogło staü z
kapitanem. Nigdy, na chwilĊ nawet, nie przyszło nam na myĞl, Īe nosi taką tajemnicĊ we własnej
piersi i Īe on jeden na Ğwiecie wie, jaki los spotkał Artura Morstana. WiedzieliĞmy jednak, Īe
jakaĞ tajemnica otacza naszego ojca, Īe grozi mu jakieĞ konkretne niebezpieczeĔstwo. Bał siĊ
wychodziü sam i jako dozorców w Pondicherry Lodge zatrudniał stale dwu byłych bokserów.
Williams, który paĔstwa tutaj przywiózł, jest właĞnie jednym z nich. To dawny mistrz Anglii w
wadze lekkiej. Ojciec nigdy nie zdradził siĊ nam ze swych obaw, ale pamiĊtam, Īe miał bardzo
wyraĨną odrazĊ do ludzi z drewnianą protezą zamiast nogi. Pewnego razu postrzelił nawet
człowieka o drewnianej nodze, który siĊ potem okazał całkiem niewinnym domokrąĪcą
poszukującym zarobku. Trzeba było wówczas zapłaciü powaĪne odszkodowanie, Īeby
zatuszowaü sprawĊ. Obaj z bratem uwaĪaliĞmy to początkowo tylko za jakieĞ dziwactwo ojca,
wypadki póĨniejsze jednak przekonały nas, Īe rzecz miała siĊ inaczej.
W początkach roku 1882 ojciec otrzymał list z Indii, który go ogromnie wzburzył. Czytając go
przy Ğniadaniu omal nie zemdlał i od tej pory chorował juĪ do koĔca Īycia. Nigdy nie
dowiedzieliĞmy siĊ, co ten list zawierał, zdołałem tylko zauwaĪyü, gdy ojciec trzymał go w rĊku,
Īe był krótki i zabazgrany. Ojciec cierpiał od wielu lat na powiĊkszenie Ğledziony, teraz jednak
stan jego raptownie siĊ pogorszył i pod koniec kwietnia lekarze orzekli, Īe nie ma nadziei
utrzymania go przy Īyciu. Wówczas oĞwiadczył, Īe pragnie zakomunikowaü nam swoje ostatnie
polecenia.
Kiedy weszliĞmy do pokoju, był wsparty o poduszki i ciĊĪko dyszał. Polecił nam zamknąü
drzwi na klucz i stanąü po obu stronach łóĪka. Wtedy, pochwyciwszy nas za rĊce, głosem
łamiącym siĊ ze wzruszenia i bólu uczynił niezwykłe wyznanie. Postaram siĊ oddaü jego
słowami to, co nam wtedy powiedział:
„Jeden tylko ciĊĪar mam na sumieniu w tej ostatniej chwili — zaczął. — To sposób, w jaki
postąpiłem z sierotą po Morstanie. PrzeklĊta chciwoĞü, którą grzeszyłem przez całe Īycie,
spowodowała, Īe ukryłem przed nią naleĪny jej skarb, bo co najmniej połowa jej przypadała. A
przecieĪ sam teĪ nie odniosłem stąd absolutnie Īadnej korzyĞci, tak przeklĊtą rzeczą jest
skąpstwo! JuĪ samo uczucie posiadania tak mnie upajało, Īe nie mógłbym podzieliü siĊ z
kimkolwiek. Czy widzicie ten róĪaniec wysadzany perłami tam, obok butelki z chininą? Nawet z
nim nie mogłem siĊ rozstaü, choü po to go wyjąłem, Īeby jej oddaü. Tak, wy, moi chłopcy,
musicie sierocie zwróciü naleĪną jej czĊĞü skarbu Agry. Nie czyĔcie tego jednak teraz, dopóki
jeszcze ĪyjĊ. Bywało przecieĪ, Īe ciĊĪszą niĪ ta chorobĊ ten czy ów przeĪył. Opowiem wam
teraz, w jaki sposób umarł Morstan — ciągnął ojciec. — Od wielu lat cierpiał na serce, ale
ukrywał to przed wszystkimi. Ja jeden o tym wiedziałem. Podczas naszego pobytu w Indiach,
dziwnym splotem okolicznoĞci, weszliĞmy w posiadanie znacznego skarbu. Przewiozłem go do
Anglii i tego samego wieczora, kiedy Morstan wrócił do kraju, zjawił siĊ u mnie po naleĪną mu
czĊĞü. Przyszedł ze stacji piechotą. WpuĞcił go do domu mój wierny Lal Chowdar, dziĞ juĪ
nieĪyjący. Przy podziale skarbu doszło miĊdzy nami do nieporozumienia i wymiany ostrych
słów. Morstan zerwał siĊ rozgniewany z krzesła, chwycił za serce, twarz mu pobladła i upadł w
tył uderzając głową o kant szkatułki ze skarbem. Nachyliwszy siĊ nad nim stwierdziłem z
przeraĪeniem, Īe nie Īyje. Długą chwilĊ siedziałem jak skamieniały, niepewny, co począü.
Pierwszym moim odruchem było oczywiĞcie wezwaü pomoc, zdałem sobie jednak sprawĊ, Īe
Strona 18
podejrzenie musi paĞü na mnie. Jego Ğmierü podczas sprzeczki, dziura w głowie — wszystko to
Ğwiadczyłoby przeciw mnie. Z drugiej zaĞ strony, gdyby doszło do urzĊdowego dochodzenia,
wyszłaby na jaw sprawa skarbu, do czego w Īadnym razie nie chciałem dopuĞciü. Zapewnił
mnie, Īe Īywa dusza nie wie, dokąd siĊ udał po przyjeĨdzie. Uznałem, iĪ nie ma najmniejszej
koniecznoĞci, aby siĊ kiedykolwiek o tym dowiedziano. RozmyĞlałem tak nad sytuacją, gdy
nagle podniósłszy wzrok zobaczyłem mego słuĪącego, Lal Chowdara, w drzwiach, które za sobą
starannie zamknął. «Niech siĊ pan nie obawia, sahib — rzekł. — Nikt nie potrzebuje wiedzieü, Īe
go pan zabił. Ukryjemy ciało i któĪ siĊ wtedy dowie?» «Ale ja go nie zabiłem» —
wykrzyknąłem. Lal Chowdar uĞmiechnął siĊ tylko i potrząsnął głową. «Wszystko słyszałem,
sahibie. Słyszałem kłótniĊ i uderzenie, lecz moje wargi bĊdą milczeü. Wszyscy juĪ Ğpią w całym
domu. UsuĔmy razem ciało». To wystarczyło, abym siĊ zdecydował. JeĪeli mój własny słuĪący
mi nie wierzy, jak zdołałbym przekonaü dwunastu głupawych kupców, tworzących sąd
przysiĊgłych? Wraz z Lal Chowdarem zakopaliĞmy ciało tej nocy, a po kilku dniach londyĔskie
gazety szeroko omawiały tajemnicze znikniĊcie kapitana Morstana. Z tego, com wam
opowiedział, sami siĊ przekonacie, Īe trudno mnie potĊpiaü. Przewinienie moje leĪy w tym, Īe
równoczeĞnie z ciałem ukryliĞmy teĪ skarb i Īe zatrzymałem przy sobie czĊĞü naleĪną
Morstanowi. PragnĊ obecnie, abyĞcie krzywdĊ tĊ wynagrodzili. PrzysuĔcie bliĪej uszy do mych
ust — skarb ukryty jest w…”
W tej samej chwili twarz ojca straszliwie siĊ zmieniła — oczy patrzyły dziko, szczĊka opadła i
zawołał głosem, którego nie zapomnĊ do koĔca Īycia: „Nie wpuszczajcie go!… Na litoĞü boską,
nie wpuszczajcie go!…” Obaj z bratem skierowaliĞmy wzrok ku oknu, w które wpatrywał siĊ
ojciec. Z ciemnoĞci wynurzała siĊ czyjaĞ twarz — widaü było dokładnie, jak nos zbielał,
przyciĞniĊty do szyby. Była to twarz okolona brodą, zaroĞniĊta, twarz o dzikich, okrutnych
oczach i wyrazie skoncentrowanej złoĞci. Obaj skoczyliĞmy do okna, ale postaü juĪ znikła. Kiedy
powróciliĞmy do łóĪka, głowa ojca opadła juĪ na poduszki, a puls przestał biü.
Tej samej jeszcze nocy przeszukaliĞmy starannie cały ogród, nie znaleĨliĞmy jednak Īadnego
Ğladu intruza, z wyjątkiem odcisku stopy tuĪ pod samym oknem, na klombie. Gdyby nie ten Ğlad,
skłonni bylibyĞmy uznaü tĊ dziką, srogą twarz za wytwór naszej wyobraĨni. Lecz niebawem
inne, jeszcze wyraĨniejsze znaki dowiodły, Īe jakieĞ tajemne moce działają dokoła nas.
NastĊpnego rana stwierdziliĞmy, Īe okno w pokoju ojca jest otwarte, a wszystkie szuflady i
schowki skrzĊtnie przeszukane. Na piersiach zmarłego widniała kartka z nabazgranymi w
poprzek słowami: „Znak Czterech”. Co te słowa miały znaczyü i kto był tajemniczym goĞciem,
nie dowiedzieliĞmy siĊ nigdy. O ile zdołaliĞmy stwierdziü, nic z rzeczy ojca nie brakowało, choü
wszystko zostało przeszukane. Obaj z bratem skojarzyliĞmy oczywiĞcie to dziwne wydarzenie ze
strachem, który całe Īycie przeĞladował naszego ojca — ale poza tym wszystko to jest dla nas
dalej zupełną tajemnicą.
Mały człowieczek przerwał na chwilĊ, aby zapaliü na nowo swoją hookah, i jakiĞ czas pykał
zamyĞlony. SiedzieliĞmy wszyscy w milczeniu, przejĊci jego dziwnym opowiadaniem. Przy
krótkim opisie Ğmierci ojca panna Morstan Ğmiertelnie pobladła i miałem wraĪenie, Īe zemdleje.
Opanowała siĊ jednak po wypiciu szklanki wody, którą jej nalałem ze stojącej na pobliskim
stoliku karafki z weneckiego szkła. Sherlock Holmes siedział odchylony wygodnie na oparciu
fotela. Miał wygląd nieobecnego tu duchem, a błyszczące oczy przykrył powiekami. Patrząc tak
na niego nie mogłem siĊ powstrzymaü od refleksji, Īe nie dalej jak rano uskarĪał siĊ na
powszednioĞü Īycia. Oto wreszcie problem godny jego zdolnoĞci… Pan Thaddeus Sholto
popatrzył na nas z widoczną dumą, Īe jego opowiadanie tak nas poruszyło, potem zaĞ ciągnął
pykając z ogromnej fajki:
Strona 19
— Jak siĊ paĔstwo moĪecie domyĞliü, obaj z bratem byliĞmy bardzo podekscytowani
wiadomoĞcią o skarbie. Tygodniami i miesiącami przekopywaliĞmy cały ogród — wszystko
jednak nadaremnie. Do szału doprowadzała nas myĞl, Īe w chwili Ğmierci miał na ustach
rozwiązanie zagadki. WspaniałoĞci skarbu mogliĞmy siĊ domyĞlaü po róĪaĔcu, który był jego
cząstką. O ten właĞnie róĪaniec pokłóciliĞmy siĊ z Bartholomeusem. Widaü było, Īe perły są
niezwykle cenne, i mój brat nie miał chĊci siĊ z nimi rozstawaü, gdyĪ, mówiąc szczerze,
odziedziczył po ojcu chciwoĞü. Nadto był zdania, Īe jeĪeli oddamy róĪaniec, narazimy siĊ na
plotki, a w konsekwencji na kłopoty. Jedyną rzecz, jaką zdołałem wywalczyü, to to, Īe
odnalazłem adres panny Morstan i posyłałem jej w pewnych okreĞlonych odstĊpach czasu po
jednej perle, tak aby nigdy nie znalazła siĊ w trudnoĞciach materialnych.
— To było bardzo uprzejme — rzekła nasza towarzyszka powaĪnie. — Doprawdy, niezwykle
piĊknie z paĔskiej strony.
Mały człowieczek machnął przecząco rĊką.
— ZawiadywaliĞmy po prostu pani majątkiem — rzekł. — Takie było od początku moje
stanowisko, chociaĪ mój brat Bartholomeus niezupełnie je podzielał. MieliĞmy obaj dosyü
pieniĊdzy, nie pragnąłem mieü ich wiĊcej. A poza tym byłoby w bardzo złym guĞcie postĊpowaü
w taki obrzydliwy sposób w stosunku do młodej damy. „Le mauvais goût méne au crime” —
Francuzi bardzo to zrĊcznie ujĊli. RóĪnica poglądów tak siĊ miĊdzy nami zaostrzyła, iĪ
postanowiłem siĊ wyprowadziü i zamieszkaü oddzielnie. OpuĞciłem wiĊc Pondicherry Lodge
biorąc tylko mego starego khitmutgara i Williamsa. AĪ tu wczoraj dowiadujĊ siĊ o wydarzeniu
niezwykłej doniosłoĞci: skarb został odkryty. Skomunikowałem siĊ wiĊc od razu z panną
Morstan i teraz nie pozostaje nam nic innego, jak udaü siĊ natychmiast do Norwood i domagaü
siĊ naszego udziału. Poinformowałem brata o tym zamierzeniu, tak Īe bĊdziemy tam
oczekiwanymi, aczkolwiek moĪe niezbyt poĪądanymi goĞümi. Pan Thaddeus Sholto umilkł i
siedział wiercąc siĊ niespokojnie na swej kanapce. MilczeliĞmy wszyscy pogrąĪeni w myĞlach
nad nowym obrotem tej tajemniczej sprawy. Pierwszy Holmes skoczył na równe nogi.
— Postąpił pan od początku do koĔca bardzo dobrze — rzekł. — Niewykluczone, Īe
bĊdziemy siĊ mogli zrewanĪowaü panu w pewnym nieznacznym stopniu, rzucając Ğwiatło na
niektóre dotychczas nie jasne dla pana momenty. Ale, jak przed chwilą zauwaĪyła panna
Morstan, robi siĊ póĨno i najlepiej bĊdzie, jeĪeli od razu wyruszymy.
Nasz nowy znajomy zwinął niezwykle starannie rurkĊ swej fajki, wyjął spoza kotary bardzo
długi płaszcz przyozdobiony karakułowym kołnierzem i mankietami i zapiął go szczelnie pod
szyją, pomimo iĪ wieczór był parny. Uzupełnił ten strój króliczą czapką z wiszącymi
nausznikami, tak Īe widaü było tylko jego ruchliwą, długą twarz.
— Jestem doĞü delikatnego zdrowia — tłumaczył, gdyĞmy szli wzdłuĪ korytarza. — MuszĊ
dbaü o nie jak najbardziej.
Powóz oczekiwał przed wejĞciem i widocznie wszystko było juĪ z góry ułoĪone, gdyĪ skoro
tylko zajĊliĞmy miejsca, konie ruszyły szparko. Thaddeus Sholto mówił bez przerwy, a jego
piskliwy głos dominował nad turkotem kół.
— Bartholomeus to szczwany lis — zaczął. — Nie domyĞlą siĊ paĔstwo, jakim sposobem
wpadł na to, gdzie ukryty jest skarb. Doszedł do wniosku, Īe musi byü ukryty gdzieĞ wewnątrz
domu. Porobił wiĊc wszystkie pomiary z najwiĊkszą dokładnoĞcią. MiĊdzy innymi wykrył, Īe
wysokoĞü domu wynosi siedemdziesiąt cztery stopy, ale kiedy dodał wysokoĞci poszczególnych
piĊter i uwzglĊdnił gruboĞü stropów pomiĊdzy nimi — co do niej upewnił siĊ borując dziury —
nie mógł doliczyü siĊ wiĊcej aniĪeli siedemdziesiąt stóp. Z niezrozumiałych przyczyn brakło
czterech stóp. Skarb mógł siĊ wobec tego mieĞciü wyłącznie na szczycie domu. Wybił wiĊc w
suficie najwyĪszego pokoju dziurĊ i tam natrafił na małą, nie znaną nikomu, ukrytą mansardĊ,
Strona 20
poĞrodku której, oparta na dwu krokwiach, stała szkatuła ze skarbem. Wyciągnął ją i zbadał.
Ocenia wartoĞü znajdujących siĊ w skrzyni klejnotów na co najmniej pół miliona funtów.
Usłyszawszy o tak olbrzymiej sumie spojrzeliĞmy na siebie szeroko otwartymi oczami. Gdyby
siĊ udało zabezpieczyü prawa panny Morstan, zmieniłaby siĊ ona w jednej chwili ze skromnej
guwernantki w najbogatszą dziedziczkĊ Anglii. Rzecz prosta, prawdziwy przyjaciel powinien siĊ
tylko cieszyü z takiej moĪliwoĞci, jednakĪe, wstyd mi przyznaü, egoizm zawładnął mną
całkowicie, a serce zaciąĪyło w piersi ołowiem. Zdołałem tylko wyjąknąü kilka bladych słów
gratulacji, po czym usiadłem ze zwieszoną głową, obojĊtny na gadaninĊ naszego nowego
znajomego. Był widocznie zdecydowanym hipochondrykiem i jak przez sen zdawałem sobie
sprawĊ, Īe zalewał mnie potokiem najróĪnorodniejszych symptomów i błagał o informacje co do
składników i działania niezliczonych specyfików, z których kilka miał nawet w skórzanym
pudełeczku w kieszeni. Mam nadziejĊ, Īe nie zapamiĊtał rad udzielonych mu przeze mnie owego
wieczora. Holmes twierdzi, Īe słyszał, jak surowo ostrzegałem, Īeby nie zaĪywał nigdy wiĊcej
niĪ dwie krople oleju rycynowego, natomiast polecałem wielkie iloĞci strychniny jako Ğrodka
uspokajającego. Jakkolwiek było, z wielką ulgą poczułem, Īe powóz siĊ zatrzymał, a woĨnica
wyskoczył otworzyü drzwiczki. — JesteĞmy w Pondicherry Lodge — rzekł pan Thaddeus Sholto
pomagając pannie Morstan wysiąĞü.