Dayies Nicholas - Diana samotna księżna

Szczegóły
Tytuł Dayies Nicholas - Diana samotna księżna
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dayies Nicholas - Diana samotna księżna PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dayies Nicholas - Diana samotna księżna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dayies Nicholas - Diana samotna księżna - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NICHOLAS DAYIES DIANA samotnak siężna Z angielskiego przełożyli Iwona i Jerzy Zielińscy Świat Książki T\tul oryginału [^icifld f hę lonely P r mc v s s Projekt okładki i stron t\tuio\vvcl C,fi'ylia Stanis^wsk.a, hu'a Lukasik Zdjęcie BR&\\ Redakcja Maja IJpowsku Redakcja techniczna \^idia lM m'parska Korekta Krata Pas^kowska, Malfpr^afa K.aicnska (^opvrii;ht © b\ \iclniliis Darirs, 191/1 © (^op\ri^ht for ihe Polish cdition bv ,,Świat Ksia/ki", Warszawa 199(1 © © 0)p\right for rhc Polish translation b\ lir/fHii i /c/'^)'X/^////,i'(')', \\ arszawa 199^1 Świat Książki, Warszawa 1997 Druk i oprawa: Łódzkie Zakłady Graficzni. ISBN. »i-7iZ9-28o-, Nr 1,09 Od autora Pisząc tę nie autoryzowaną biografię Diany, księżnej Walii, korzys- tałem z własnych źródeł informacji oraz wiadomości uzyskanych od przyjaciół Diany przez okres ponad siedemnastu lat. Po raz pierwszy spotkałem Dianę na boisku do gry w polo w Windsorze, w 1979 roku. Od tego dnia imię Diany prawie nie znikało z pierwszych stron gazet, a otaczający ją przez te wszystkie lata przyjaciele i dostojnicy dworscy kilkakrotnie się zmienili. Lecz ci, którzy odchodzą, często pozostają w kontakcie ze swymi następcami, gdyż wszyscy urzędnicy dworscy i personel doradzają- cy rodzinie królewskiej są jakby członkami słynnego klubu ludzi mających zaszczyt otaczać dom Windsorów. Z biegiem lat zdobyłem przyjaźń niektórych członków tego ,,klubu". Zaciągnąłem u nich ogromny dług wdzięczności, gdyż bez ich pomocy ta książka nigdy by nie powstała. Gdy w prasie pojawiało się zbyt wiele spekulacji, byli oni na tyle mili, by podzielić się ze mną własną oceną aktualnych spraw. Większość z nich, w tym lub innym momencie, służyła zarówno księciu Karolowi, jak i księżnej Dianie. Byli świadkami ich codziennego życia, triumfów i tragedii oraz sprzeczek i chwil pełnych szczęścia. Widzieli także ich miłość do dzieci - księcia Williama i księcia Harry'ego. Miałem też wielu innych bardzo cennych informatorów, którzy sami zaofiarowali mi pomoc. Wśród nich było kilka osób, z którymi księżna Diana blisko zaprzyjaźniła się w ciągu ostatnich trzech lat. Ludzie ci służyli jej radą, pomagali przetrwać trudne chwile; ofiarowali swoje usługi osobie, o której wiedzieli, że potrzebuje ich wsparcia. Większość kobiet i mężczyzn pomagających mi zebrać informacje do napisania tej książki rozmawiała ze mną pod warunkiem zapewnienia im całkowitej anonimowości. Nie chcieli narażać swoich stosunków z członkami rodziny królewskiej lub domów, w których pracowali. Dlatego ich nazwiska nie pojawią się w tej książce. ROZDZIAŁ I Smutne Bo^e Narodzenie Księżna Diana przeszła, przyglądając się świątecznym dekoracjom, przez amfiladę pogrążonych w ciszy pokoi swego apartamentu w pałacu Kensington. Zajrzała do sypialń WUlsa i Harry'ego. Jak zwykle panował tam porządek, a dekoracje świąteczne wciąż były na swoich miejscach. W holu duża choinka mieniła się kolorami, a w bombkach i ozdobach odbijały się wielobarwne światła lampek. Jednak wszystko pogrążone było w absolutnej ciszy, która przygnębiała Dianę nie przywykłą do takiego spokoju w domu. Zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu pokoje kipiały ży- ciem. Wills i Harry biegali po całym domu, bawili się i bez przerwy rozmawiali o prezentach, które dostaną. Cieszyli się, że są z ukocha- ną matką. Służba krzątała się wokół, chociaż większość zdążyła już wyjechać na świąteczne urlopy. Teraz Diana samotnie snuła się po pogrążonym w ciszy pałacu; synowie byli w Sandringham, z Karolem, królową, księciem Filipem i tymi członkami rodziny, którzy zdecydowali się spędzić święta 1995 roku w hrabstwie Norfolk, w położonej sto mil na północ od Londynu posiadłości rodzinnej. Samotność i przygnębiające myśli sprawiły, że po policzkach Diany płynęły łzy. Zaledwie kilka dni temu otrzymała od teściowej ponaglenie do „jak najszybszego" przeprowadzenia rozwodu i teraz lękała się o swoją przyszłość. Na obiad zjadła sałatkę na zimno, siedząc przed telewizorem; po prostu gapiła się w ekran. Zdecydo- wała, że święta spędzi samotnie; pozwoliła wyjechać nawet tym służącym, którzy mieli dyżur, aby mogli wraz z rodzinami i przyja- ciółmi cieszyć się świętami. Lekko drżąc, weszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Jaskrawe światło oślepiło ją na chwilę; lodówka była do połowy pełna. Gwałtownie zatrzasnęła drzwiczki - zanim zdążyła się zorientować, co jest do jedzenia — i pospiesznie wróciła przed telewizor do bezmyślnie oglądanego filmu. Później powiedziała, że nie pamięta, ile razy tego dnia pod- chodziła do lodówki z zamiarem splądrowania jej i chęcią zjedzenia wszystkiego, co tylko zobaczy; wiedziała, jak bardzo podniosłoby ją to na duchu. W ten świąteczny dzień Diana stoczyła z sobą wiele bitew, rozpaczliwie próbując nie dać się na nowo owładnąć bulimii, która rządziła nią i rujnowała jej życie przez trzy długie lata. Do tego, co wydarzyło się w te święta, kiedy czuła się tak bardzo samotna, jak jeszcze nigdy w życiu, Diana przyznała się tylko jednej osobie, swojej zaufanej psychoterapeutce Susie Orbach. Kilku wybrańcom wyjawiła, że święta były dla niej ,,trudnym okresem", ale powiedziała to wzruszając ramionami, gdyż nie chciała ujawniać im rozmiaru swych cierpień i strasznego, napawającego grozą koszmaru dręczącej ją bulimii. Pozostanie na święta w domu było trudną decyzją. Teściowa poprosiła ją, by przywiozła Willsa i Harry'ego na Wigilię do Sandringham, przenocowała w domu na terenie posiadłości, a na- stępnego ranka poszła z nimi do kościoła i została na obiedzie, aby zjeść świątecznego indyka. Diana jednak nie przyjęła zaproszenia. Nie chciała spędzać zbyt dużo czasu z rodziną, która — o czym dobrze wiedziała - zwróciła się przeciwko niej, udając jednocześnie przed całym narodem, że - mimo przeprowadzanego właśnie rozwodu, którego Diana wcale nie potrzebowała i nie chciała - wszystko jest w porządku. Wiedziała, że byłoby to jedną wielką farsą. W świąteczny poranek królowa i książę Filip uśmiechaliby się do kamer, zupełnie jakby w rodzinie królewskiej znowu panowało szczęście i harmonia. Nie chciała też widzieć, jak Karol - człowiek, którym zaczęła gardzić, a czasem nawet go nienawidziła — stara się odgrywać wobec Harry'ego i Willsa rolę dobrego tatusia, żartując i opowiadając dowcipy przy świątecznym stole. Z doświadczeń poprzednich lat wiedziała, że całe święta będą sztuczną i oficjalną uroczystością całkowicie pozbawioną radości i szczęścia, bez odrobiny spon- taniczności czy zabawy. Wiedziała, że wszyscy przy stole będą udawać, że jest mile widziana. Pierwszego dnia świąt zadzwoniła do wielu przyjaciół, gdyż chciała z kimś te święta dzielić, a rozmowa telefoniczna była lepsza niż nic. Jednak najważniejszy był telefon do Susie Orbach - kobiety, która w przeszłości pomogła Dianie pokonać bulimię. Prawie ze łzami w oczach zapytała Susie, czy mogłaby się z nią spotkać następnego dnia, chociaż wiedziała, że po prostu się narzuca. Wyjaśniła, że święta przyniosły ze sobą kryzys, z którym sama nie może sobie poradzić. Oczywiście, że osoba, która udzieliła Dianie tak wiele wsparcia i rad, nie mogła pozostać obojętna na takie cri de coeur. Następnego dnia Diana pojechała do jej domu na godzinną sesję terapeutyczną. Już od jakiegoś czasu potrzebowała fachowej pomocy Susie. Doszło do tego, że wierzyła i ufała jej tak bardzo, jak żad- nemu innemu terapeucie. Stało się tak dlatego, iż Susie przywró- ciła jej bardzo ważną cechę charakteru - utraconą w dzieciństwie - wiarę w siebie. W ciągu osiemnastomiesięcznej terapii Susie udało się tak pokierować swoją królewską pacjentką, że z ofiary przeistoczyła się niemal w mityczną, silną kobietę, jaką oglą- dano w słynnym, godzinnym wywiadzie telewizyjnym w listopa- dzie 1995 roku. Raz jeszcze okazało się, że ten świąteczny kryzys był kwestią zaufania. Wspaniałe poczucie dumy i uniesienia, które przepełniało Dianę po sensacyjnym wywiadzie telewizyjnym, ulotniło się wraz z upływem tygodni, zostawiając ją rozbitą i roztrzęsioną. Pewność siebie zniknęła jak kamfora, gdy zdała sobie sprawę, że wszystko, co pragnęła osiągnąć, może się teraz obrócić przeciwko niej. Zaledwie przed miesiącem Diana udzieliła niezwykłego, wstrzą- sającego wywiadu dla programu telewizyjnego BBC ,,Panorama". Mówiła w nim o doznanym szoku poporodowym, o bulimii, nieszczęśliwym małżeństwie i o zdradzie z oficerem. Nie zostawiła suchej nitki na rodzinie królewskiej i establishmencie, podając w wątpliwość, ozy Karol rzeczywiście chce zostać królem. Zażądała także przyznania jej nowej, szeroko rozumianej roli ambasadora Brytanii. Stwierdziła, że woli zostać „królową serc narodu" niż królową Anglii. Księżna Diana postanowiła odegrać tę rolę bez względu na to, czy uzyska zgodę królowej lub ministerstwa spraw zagranicznych, czy też nie. Jest przekonana, że ma niezwykły dar niesienia pociechy umierającym, chorym, kalekim i bezdomnym. W wywiadzie telewi- zyjnym przedstawiła się niemal jako święta, umacniając swój wizerunek, który chciało oglądać społeczeństwo: szlachetnej i cier- piącej młodej damy. W ciągu kilku dni od wywiadu otrzymała listy od 12 ooo osób, wszystkie z wyrazami poparcia dla jej decyzji mówienia o własnym życiu, małżeństwie, zdradzie i pragnieniu zostania królewskim ambasadorem. Diana rzuciła wyzwanie, które w pewnym sensie zaskoczyło urzędników dworskich, nigdy nie przypuszczających, że okaże ona tyle odwagi i siły charakteru, by przeciwstawić się ich władzy. Sprawiła także niemiłą niespodziankę Karolowi i pozo- stałym członkom rodziny królewskiej; wszyscy zawrzeli skrywa- nym gniewem, widząc, że Diana nie tai chęci narobienia jak najwięcej zamieszania. — Teraz wiedzą, czego naprawdę chcę - stwierdziła po wywia- dzie dla BBC. W jej głosie słychać było absolutną determinację. - Teraz już wiedzą, że chodzi o interesy. Wiedzą też, iż nie odejdę nie zauważona. Takiej Diany świat jeszcze nie znał. Nie używała ostrych słów, ale jej spojrzenie mówiło, że większość narodu i rodzina królewska pomylili się bardzo w ocenie słodkiej, niewinnej dziewicy, która szesnaście lat wcześniej wydała się wszystkim skromna i nieśmiała. Tyle że tamta Diana była młoda i nie miała za sobą nieszczęśliwego, pozbawionego miłości małżeństwa i lat uwięzienia — w samotności i izolacji — w królewskim pałacu. Prawdziwą Dianę znał tylko Karol, część jej służby i personel pomocniczy. Większość ludzi wciąż uważa księżnę Walii za niewin- ną ofiarę rozbitego domu i tragicznego małżeństwa, w którym mąż oszukiwał ją i sypiał z dawną kochanką, zanim atrament na akcie ślubu zdążył wyschnąć. Ludzie wierzą i rozumieją, że wołanie Diany o miłość, współczucie i poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa nie dociera do uszu twardej, nieustępliwej rodziny królewskiej, która wtrąciła Dianę w nieprzebraną otchłań cierpień, szok poporodowy, bulimię, niedolę i lata samotności. Lecz Diana nie jest już tak naiwna. Przez kilka dni po wywiadzie dla BBC, w którym opowiedziała o swoich nocnych wizytach u chorych i umierających, Diana była w euforii. Wierzyła, że udało jej się przechytrzyć Karola, królową, Filipa i wyższych urzędników dworskich i że jej ambicje, by zostać królewskim ambasadorem i podróżować jako ,,królowa ludzkich serc", wkrótce się urzeczywistnią. — Zmusiłam ich do odwrotu - mówiła z entuzjazmem. - Zwycię- żyłam. Tym razem mi nie odmówią, teraz już nie mogą. Diana tak bardzo chciała zaspokoić swoje ambicje, że zaczęła robić głupstwa i wysuwać żądania, które w ogóle nie mogły być brane pod uwagę. Pewnej zimnej nocy, pod koniec listopada 1995 roku, tuż po północy, granatowy kabriolet marki BMW zajechał pod szpital Royal Brompton we wschodniej części Londynu. Za kierownicą siedziała kobieta w dżinsach i różowej bluzie. Na głowie miała niebieską czapkę baseballową z białym numerem 492. Zapar- kowała, wyszła z samochodu i zamknęła drzwi. Gdy szła do głównego wejścia, z ciemności wyłoniło się dwóch fotorepor- terów. Uśmiechnęła się radośnie i zatrzymała, by z nimi poroz- mawiać. Pogawędki z dziennikarzami były rzeczą dość niezwykłą w przypadku księżnej Walii, gdyż najczęściej mijała ich, często z opuszczoną głową, uniemożliwiając w ten sposób zrobienie dobrych zdjęć. Od lat fotoreporterzy byli zmorą jej życia. Przy wszystkich oficjalnych okazjach szli za nią krok w krok, nigdy nie przepuszczając żadnej sposobności do sfotografowania jej. Jednak w tę listopadową noc Diana nie tylko zatrzymała się i pozowała do zdjęć, ale czekała też, aż jeden z mężczyzn skończy rozmowę przez telefon komórkowy. - Kto to? — zapytała. - Nasz reporter zajmujący się sprawami rodziny królewskiej — odparł dziennikarz. - Mogę zamienić z nim parę słów? - poprosiła. Po raz kolejny zaskoczyła dziennikarzy. Wiadomo było, że księżna Walii nie udziela zaimprowizowanych wywiadów na ulicy. - Oczywiście. Jestem pewien, że będzie zachwycony - powie- dział dziennikarz, oddając jej słuchawkę. Na początku rozmowy Diana poprosiła Ruperta Murdocha, redaktora niedzielnej wkładki „News of the Worłd", aby nie ujawniał nazwy odwiedzanego przez nią szpitala, a potem przez kilka minut beztrosko z nim gawędziła. Był to jeden z najbardziej niezwykłych wywiadów księżnej, która nigdy nie odpowiadała na pytania dziennikarzy, nie mówiąc już o tym, żeby wypowiedziała choć jedno słowo z własnej woli. Wyjaśniła, że ma zwyczaj, często pod wpływem jakiegoś impulsu, odwiedzać nocą niektóre z londyńskich szpitali dwa lub trzy razy w tygodniu. Spędza tam trzy do czterech godzin, rozmawiając z chorymi i umierającymi pacjentami. - Trzymam ich za ręce, rozmawiam z nimi. Mówię im, że wszyscy o nich myślą. Mówię wszystko, co może im przynieść ulgę. Nie znam tych ludzi, ale wiem, że każdy kogoś potrzebuje - powiedziała. — Staram się tego kogoś zastąpić. Informacja o księżnej, mającej zamiar późną nocą odwiedzić jeden lub dwa szpitale, dotarła do redakcji „News of the Worłd" wcześniej tego samego dnia. Informatorka oświadczyła, że dzwoni z pałacu Kensington. Kiedy poproszono ją o podanie nazwiska i więcej szczegółów, odłożyła słuchawkę. Wydawało się dziwne, żeby taka informacja wyszła z pałacu Kensington; chyba że sama Diana zleciła komuś zatelefonowanie. Wiadomość, iż księżna Walii trzy razy w tygodniu w nocy chodzi po ciemnych korytarzach oddziałów szpitalnych i budzi na pogawędki obcych ludzi, wydawała się dość dziwaczna. W dzisiejszych czasach w salach szpitali angielskich leży za- zwyczaj sześciu do dwudziestu czterech pacjentów. Na noc pozo- staje tam tylko personel dyżurujący. Około północy większość pacjentów głęboko śpi i nawet najbliżsi krewni umierających nie są zachęcani do odwiedzin o tej porze, gdyż mogłoby to przeszkadzać innym. Tamtej listopadowej nocy Dianę sfotografowano przed szpitalem Royal Brompton o jedenastej w nocy. Oświadczyła, że spędzi w nim kitka godzin. Cztery godziny później widziano, jak wróciła do zaparkowanego samochodu; nie zajrzała jednak do żadnego z pac- jentów. Prawdę mówiąc, nie weszła nawet do szpitala, lecz odwiedziła przyjaciółkę, która mieszkała nie opodal. - Nigdzie nie jest odnotowane, że księżna Walii przebywała w tym czasie w szpitalu — powiedział rzecznik prasowy szpitala. - Prawdę mówiąc, nie ma żadnej notatki, z której wynikałoby, że księżna kiedykolwiek odwiedziła nasz szpital późną nocą lub wcześnie rano. Dyrekcja szpitala nie popiera takich wizyt. Inne duże szpitale w okolicy, Royal Marsden, w którego zarządzie zasiada Diana, oraz Chelsea and Westminster, otaczający opieką dwadzieścia procent wszystkich nosicieli HIV i chorych na AIDS w kraju, także nie potwierdziły wizyt księżnej Walii tej lub jakiejkolwiek innej nocy. Wizja Diany odwiedzającej w środku nocy szpitalne oddziały i starającej się rozmową ukoić chorych i umierają- cych wtedy, gdy inni pacjenci śpią, wydała się dość niezwykła. Władze szpitala i Królewskiej Szkoły Pielęgniarstwa stwierdziły, że jest ona zarówno dość niezwykła, jak i mało wiarygodna. Jednak panujący wtedy w kraju nastrój poparcia dla zamiarów Diany, by nieść ulgę i pomoc chorym i upośledzonym, sprawił, że historyjka o nocnych wizytach w szpitalach została przyjęta jako kolejny dowód jej anielskiej dobroci. Niektóre gazety poprosiły swoich czytelników, aby zadzwonili i opowiedzieli o bliskich lub znajomych, którzy po obudzeniu się z narkozy ujrzeli przy swoich łóżkach Dianę. Nikt nie zatele- fonował. Ten naiwny pomysł był częścią planu Diany. Chciała pomieszać szyki wyższym urzędnikom dworskim i zmusić ich, aby zamiast zastanawiać się, w jaki sposób odwieść ją od pomysłu zostania ,,wędrującym ambasadorem", pogodzili się z koniecznością przyję- cia jej żądań. Jednak w tym przypadku Diana działała pod wpływem impulsu, nie zastanawiając się, co mówi i co robi. Poważnie chorzy pacjenci nie potrzebują pocieszenia od zupełnie obcych im ludzi, nawet od księżnej Walii, a poza tym większość z nich przebywa na oddziałach intensywnej terapii i rzeczą, której najbardziej po- trzebują, jest fachowa opieka medyczna. Tydzień później Diana, kontynuując swój plan, ujęła się - prze- mawiając ostro i z zaangażowaniem — za bezdomnymi. Tym razem posunęła się jednak za daleko, wprawiając w zakłopotanie Radę Ministrów, gdyż swoim wystąpieniem poparła ataki laburzystów na politykę rządu. Niektórzy ministrowie byli wściekli i oskar- żali księżnę o mieszanie się do polityki. Diana posunęła się nawet dalej: gorąco oklaskiwała Jacka Strawa, ministra spraw wewnętrz- nych w gabinecie cieni, który tego samego dnia w swoim prze- mówieniu ostro skrytykował politykę rządu wobec bezdomnych. Istnieje ścisłe przestrzegana zasada, która głosi, że członko- wie rodziny królewskiej przy żadnej okazji nie angażują się w po- litykę. Diana wygłosiła swoje przemówienie na dorocznym spotkaniu Centrepoint, organizacji dobroczynnej pomagającej młodzieży. W tym samym miejscu, dwa lata wcześniej, ogłosiła sensacyjną wiadomość o wycofaniu się z życia publicznego. W przemówieniu w 1995 roku, wygłoszonym głosem pełnym przekonania, powiedziała: - Społeczeństwo musi stworzyć młodym ludziom szansę, na jakie zasługują. Rozmawiałam z wieloma młodymi ludźmi, których życie zostało złamane. Nastolatki muszą uciekać się do żebraniny lub, co gorsza, do prostytucji, aby zarobić na chleb... To prawdziwa tragedia widzieć, jak młodzi ludzie o dużych możliwościach marnują się. My, jako część społeczeń- stwa, musimy zrobić wszystko, aby stworzyć młodzieży - będącej przecież naszą przyszłością - szansę, na jakie zasługuje. W kilka godzin po jej przemówieniu w Centrepoint premier John Major, odpowiadając na interpelację Izby Gmin, musiał wystąpić w obronie polityki mieszkaniowej rządu. Członkowie partii torysów byli ^li, że księżna Walii wdała się w spory polityczne, stając po stronie kogoś, kto niewątpliwie chciał na tym zbić kapitał polityczny. Diana nie uzgodniła swojego wystąpienia z ministrami, zdobywając w ten sposób kolejny minus. Jeden z rozwścieczonych posłów reprezentujący partię torysów, Sir Patric Cormack, powiedział: — Mamy teraz księżną, dość lek- komyślną i upartą młodą damę, która w okresie przedwyborczym zajmuje bardzo jednoznaczne stanowisko w niezwykle kontro- wersyjnej sprawie. Jest to bardzo, ale to bardzo nierozważne i sprzeczne z zagwarantowaną w konstytucji neutralnością mo- narchii. Większość sympatyzującej z torysami prasy wykorzystała wy- stąpienie Diany, by wykazać jej naiwność oraz brak wyczucia politycznego. Podkreślano, że księżnej Walii brakuje wykształcenia, które pozwalałoby jej zajmować się polityką lub dyplomacją i dlatego nie powinna pełnić funkcji ambasadora. Diana czytała te krytyczne głosy z przerażeniem, zaczynając zdawać sobie sprawę, że popełniła poważny błąd. Wezwała swojego sekretarza Patricka Jephsona, cieszącego się sławą człowieka bardzo złośliwego. — Dlaczego, do diabła, mnie nie ostrzegłeś?! - krzyczała na niego. - Czytałeś, idioto, to przemówienie i pozwoliłeś mi je wygłosić. Patrz, co narobiłeś! Potoki wymówek płynęły przez cały dzień. Diana wciąż wracała do lektury krytycznych artykułów i docierało do niej, że tym jednym przemówieniem zrujnowała wszystko, co udało jej się osiągnąć przez ostatnie sześć miesięcy. - Cholera! Cholera jasna! - wykrzykiwała bez przerwy, szalejąc z wściekłości w swoim apartamencie. Zły humor Diany trwał przez cały dzień. Zmienne nastroje księżnej są legendą pałacu Kensington. W jednej chwili zadowolona i odprężona żartuje i śmieje się ze służbą; nagle zupełnie się zmienia, jej twarz wykrzywia grymas złości i wyładowuje się na każdym, kto znajdzie się pod ręką. Krzyczy na garderobiane, pokojówki, urzędników; jej złość nie omija nikogo. Służba wie, że nie ma sensu dyskutować z księżną Walii, gdy jest w takim nastroju. Każda odpowiedź spotyka się z obraźliwą tyradą, okraszoną więcej niż kilkoma dosadnymi wyrażeniami. Kilka miesięcy po ślubie Diana zapytała pół żartem jednego ze swych wyższych rangą sekretarzy: - Czy uważa mnie pan za jędzę? - Ależ skąd! — padła szczera i uczciwa odpowiedź. - A myśli pan, że kiedyś stanę się nią? - Tak. - Dlaczego pan tak myśli? — zapytała z niezadowoleniem. - Bo tak potoczy się teraz pani życie — odpowiedział. — Jeśli przez kilka lat będzie pani miała wszystko, czego tylko zapragnie, i to o każdej porze dnia i nocy; jeśli będzie pani wiedzieć, że gdy zażąda samochodu o północy, to zostanie on natychmiast podstawiony, i każdy inny rozkaz momentalnie wypełniony, to musi się pani stać jędzą. - Ale jeszcze nią nie jestem? - zapytała. - Jeszcze nie - brzmiała odpowiedź. - Dziękuję — powiedziała Diana. — Postaram się to zapa- miętać. Osoby blisko współpracujące z księżną uważają, że teraz już chyba sobie zasłużyła na to obraźliwe określenie. Ale ona sama nigdy już nie zadała tego pytania osobie, z którą wtedy, na początku lat osiemdziesiątych, rozmawiała. Diana wie, że książę Karol uważa ją za jędzę. W burzliwe dni, gdy dochodziło między nimi do kłótni, nazywał ją ,,jędzą" i nienawidziła tego epitetu. Odgryzała się, nazywając Karola ,,gówniarzem" albo ,,gnojkiem", prawie zawsze z tego samego powodu; że porzucił ją i chłopców, aby odejść do kochanki. Ale prawdziwy cios, który zdruzgotał Dianę i podważył jej pewność siebie, zadał osobisty list od królowej, dostarczony przez posłańca do pałacu Kensington tydzień przed Bożym Narodzeniem. Elegancko i dyplomatycznie napisany, pełen zrozumienia list był w rzeczywistości żądaniem natychmiastowego rozwodu. Pierwszą reakcją Diany była wściekłość, że królowa, babcia Willsa i Harry'ego, napisała taki list zaledwie kilka godzin przed wyjazdem chłopców na ferie świąteczne. Nawet podczas swoich najbardziej zajadłych kłótni Diana i Karol starali się nie wciągać synów w małżeńskie kłopoty. Przebywając w szkołach z interna- tem, chłopcy byli do pewnego stopnia chronieni przed zamiesz- czanymi w prasie najnowszymi, pikantnymi rewelacjami na temat rodziców. A teraz królowa wysyła list z żądaniem rozwodu, wiedząc, że będą o nim pisać wszystkie gazety, że wiadomość ta będzie odczytywana w każdym dzienniku w radiu i telewizji. - Jak ona mogła to zrobić? — Diana płakała ze złości w swoim biurze. - Przecież wie, że w tym tygodniu chłopcy mają ferie. Jak mogła? Cóż za świetny prezent gwiazdkowy - rozwód rodziców na rozkaz ich własnej babki. Pełna pogardy, dodała ze złością: — Czy oni są pozbawieni uczuć? Czy w ich żyłach płynie woda zamiast krwi? O Boże! Brzydzę się nimi. Diana - zanim jeszcze zdążyła przeczytać wiadomości i komen- tarze w prasie - wiedziała, że to jej wywiad dla BBC był przyczyną tego bezlitosnego odwetu ze strony królowej, establishmentu i wyższych rangą urzędników dworu. Wielu z nich chciało zepchnąć ją na boczny tor i usunąć ze sceny życia publicznego, by nie mogła szkodzić monarchii, a jeśli nawet, to w bardzo niewielkim stopniu. W głębi serca czuła, że interwencja królowej w ich małżeń- stwo była aktem zemsty za to, iż w wywiadzie Diana rzuciła Elżbiecie rękawicę: nazwała swoich przeciwników „wrogami" i odważyła się wyrazić wątpliwość, czy Karol kiedykolwiek zosta- nie królem. Przyjęto to jako najbardziej niezwykłe oświadczenie królewskie od czasu abdykacji Edwarda VIII w 1937 roku. Od osób, które jej sprzyjały, Diana dowiedziała się, że Pałac Buckingham był zszokowany, a królowa i Filip wściekli. Obawia- jąc się dalszych szkód, które mogłaby uczynić monarchii, zdecydo- wali się podjąć działania przeciwko niej. Księżna była jednak zaskoczona zarówno szybkością reakcji, jak i momentem, w którym nastąpiła. Przed udzieleniem wywiadu Diana zastanawiała się długo, czy powinna realizować swój plan. Musiała też podjąć decyzję, na ile ostre mogą być oświadczenia, które zamierzała wydać. W koń- cu postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i odkryć praw- dziwe uczucia i ambicje na przyszłość; wiedziała, że nie ma nic do stracenia. Wiedziała też, że odpowiednie siły, łącznie z królową i księciem Filipem, nigdy nie dopuszczą do tego, żeby została królową; bez względu na to, co się stanie, establishment i monarchia zawsze będą górą, a ona zostanie usunięta ze sceny zdarzeń. Musiała nagrać ten wywiad w tajemnicy, gdyż pomna swych gorzkich doświadczeń wiedziała, że królowa i establishment mogli- by nie dopuścić do jego emisji. — Wszyscy byli zaskoczeni, że przygotowałam ten wywiad w tajemnicy - powiedziała Diana. - Lecz nie miałam wyboru. Musiałam opowiedzieć ludziom o swoim życiu, wyjawić prawdę o tym, jak próbowałam znaleźć sobie cel, poświęcając się działalno- ści charytatywnej. Próbowałam to robić już wcześniej, ale każde zaproszenie, które dostałam, było później odwoływane pod wpły- wem nacisków Pałacu. Diana, choć nigdy nie rozmawiała z Karolem na ten temat, oczywiście zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia jednak dojdzie do rozwodu. Była świadoma nacisków, jakie w tej sprawie wywierano na Karola. Wtedy establishment podjąłby działania, które uważałby za stosowne, aby w momencie śmierci królowej Elżbiety nikt nie mógł zakwestionować ani podać w wątpliwość, że Karol jako jedyny ma prawo zasiąść na tronie. Diana miała jednak nadzieję, że uda się to odwlec o trzy lub pięć lat. Dlatego też w wywiadzie stwierdziła kategorycznie, że nie chce rozwodu. Jej starszy syn William, następca tronu, mający już prawie czternaście lat, we wrześniu 1995 roku zaczął studiować historię konsty- tucji i monarchii. Urzędnicy dworscy byli przekonani, że w ciągu kilku lat William w pełni przygotuje się do roli, która mu pew- nego dnia przypadnie i zrozumie, że nie ma tam miejsca dla jego matki. Diana wiedziała o tym aż za dobrze. — Przejrzałam ich grę — zwierzyła się jednemu z nowych bliskich przyjaciół przed wywiadem dla BBC, pokazywanym później przez amerykańską sieć telewizyjną ABC. - Wiem, że gdyby tylko mogli, wykluczyliby mnie z gry. Cóż, kto wie, co jeszcze szykują. Ale tym razem tak łatwo im nie pójdzie. Ludzie uważają, że Karol i Diana rywalizują ze sobą w walce o serca narodu. Księżna wie jednak, że w tej bitwie wygrywa wszystkie potyczki. Bez względu na to, co się dzieje, przytłaczająca większość obywateli brytyjskich nie tylko uważa, że to własne Karol jest winien rozpadu małżeństwa, ale wierzy też, że Diana jest absolutnie niewinna, nawet jeśli popełnia błędy. Najważniejsze osobistości partii torysów oraz członkowie estab- lishmentu twierdzą, że nieustająca wojna między tą parą poważnie szkodzi monarchii. Uważają też, że działania podejmowane przez biuro Karola są wyważone i pełne godności, lecz zbyt delikatne jak na kampanię przeciwko Dianie, która otwarcie wypowiada wrogo- wi wojnę i publicznie rzuca wyzwanie Karolowi i królowej, występując na ulicy, w telewizji i innych środkach masowego przekazu. Jak dotąd, Diana bez trudu wygrywała tę propagandową wojnę, doprowadzając do furii urzędników z Pałacu Buckingham, nie potrafiących w żaden sposób zahamować wzrostu jej stale zwiększającej się popularności. Przez ten czas, gdy Diana przebywała na osiemnastomiesięcznym urlopie i z dala od zgiełku życia publicznego „podładowywała sobie akumulator", czyli po prostu nabierała sił, Karol zajął się tworze- niem nowego, własnego wizerunku; zatrudnił więcej pracowników i doradców oraz zapełnił terminarz spotkań. W spokoju przygoto- wywał się do odbudowy nadszarpniętego wizerunku i nie najlep- szych stosunków z ludźmi, którzy pewnego dnia mieli się stać jego poddanymi. Jednak kilka ostatnich lat, wypełnionych stresami i uczuciowym zamętem, odcisnęło i na nim piętno. W wieku czterdziestu siedmiu lat wyglądał na człowieka przytłoczonego troskami; twarz mu wyszczuplała, a zmarszczki się pogłębiły. W ciągu ostatnich dwóch lat bardzo się postarzał. Śmiał się o wiele rzadziej, a jego uśmiech bardziej niż kiedykolwiek sprawiał wrażenie wymuszonego. W gru- dniu 1995 roku książę Karol odwiedził gabinet znanego i powszech- nie szanowanego psychiatry, doktora Alana McGlashana, w lon- dyńskim West Endzie. Współpracownicy Karola ani nie potwier- dzają, ani nie zaprzeczają, że wizyty te miały miejsce. Zdecydowali, że opinia publiczna musi sama osądzić, czy następca tronu po- trzebuje pomocy psychiatry, podobnie jak Diana, która korzystała z niej, gdy małżeństwo się rozpadło. Karol wyciągnął wnioski z nadzwyczajnych sukcesów żony, odnoszonych w kontakcie z prostymi ludźmi, z którymi on sam nigdy nie czuł się swobodnie i nie potrafił się porozumieć. Jego dobry humor wydawał się wymuszony, zachowanie niezręczne, a zwyczaj ciągłego ściskania mankietów rękawa ujawniał, jak bardzo był spięty. Teraz porzucił swoją rezerwę i stał się bardziej towarzyski i wyrozumiały, zwłaszcza podczas spotkań z młodymi ludźmi. Jednym z powodów tej odmiany były ogromne sukcesy organizacji Prince's Trust - instytucji charytatywnej zajmującej się sprawami ludzi młodych, bezrobotnych i pokrzywdzonych przez los, wśród których jest wielu nastolatków. Rozpoczęła ona działal- ność dziesięć lat temu i przez ten czas przyczyniła się do powstania 25 ooo małych firm w całym kraju. Karol poświęca tej instytucji i jej zarządcom co najmniej jeden dzień w tygodniu oraz uczestniczy w wyborze przedsięwzięć, które mają być przez nią wspierane i finansowane. Tysiące osób, które otrzymały darowizny, pochodzące w większości od dużych firm, zgodnie twierdzi, że współpraca z Karolem dała im zadowolenie i nadzieję na przyszłość oraz spełniła ich oczekiwania. Świat niewie- le jednak o nich słyszy, a telewizja i prasa nigdy o nich nie wspo- minają. Natomiast Diana doskonale wie, że wystarczy tylko, aby na krok ruszyła się z pałacu Kensington, przeszła po ulicy, odwiedziła szpital, potrzymała na rękach chore dziecko, a już jej zdjęcia znajdą się na pierwszych stronach wszystkich gazet w kraju. Dziś jednak księżna nie ma dla męża choćby odrobiny współ- czucia. - Ma, na co zasłużył - mówi jednemu z często odwiedzanych przyjaciół rodziny. - Zachowywał się jak gówniarz i nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy też nie przebaczę tej suce Camilli. Gdy w styczniu 1995 roku Camilla i jej mąż, brygadier Andrew Parker Bowles, oświadczyli, że się rozwodzą, Diana skomentowa- ła to w następujący sposób: — Poczekajcie tylko, a zobaczycie, co się będzie teraz działo. Lada chwila będziemy ją oficjalnie oglą- dać w ramionach Karola. Od lat starała się go złapać i myśli, że się udało. Diana oglądała i komentowała wszystkie publikowane w prasie fotografie Camilli, która zaczęła się odchudzać, zmieniła uczesanie i ubierała się bardziej elegancko. Częściej pokazywała się publicznie, odbywała z Karolem krótkie podróże do Szkocji i zupełnie jawnie zatrzymywała się w Highgrove, wiejskiej posiadłości księcia Walii. Diana jak jastrząb śledziła jej każdy krok. Czynione przez nią uwagi odsłaniały gorycz, jaką czuła w stosunku do kobiety, która - jak uważała - ukradła jej męża. Podczas coraz częstszych wystąpień publicznych Diana przeważ- nie wygląda olśniewająco; uczestnicząc w pracach organizacji charytatywnych sprawia wrażenie zatroskanej i przejętej; w trak- cie oficjalnych spotkań jest poważna i skupiona; ćwicząc codzien- nie w siłowni wygląda na osobę silną i zdrową. Jednak, mimo to ci, którzy ją dobrze znają, dostrzegają cień dręczącego ją nie- pokoju. Nadal zdarza się, że Diana bez żadnego powodu wybucha płaczem, zaciska wargi w chwilach, gdy opuszcza ją pewność siebie i wygląda na zagubioną nawet wśród przyjaciół. Teraz, kiedy jej synowie są w szkole z internatem, siostry ze swymi rodzinami daleko od Londynu, a matka w Szkocji, wydaje się, że Diana angażuje się tylko w związki z ludźmi, których istnienie musi ukrywać i z którymi nie chce być widywana publicznie. Związki takie dają jej poczucie pewności i satysfakcji. Od chwili gdy opinia publiczna w pełni uświadomiła sobie, że księżna Walii odsunęła się od Karola, Diana przybrała pozę osoby samotnej i niezbyt szczęśliwej. Jej aktualny publiczny wizerunek zdaje się być nieco wymuszony; uśmiech jest mniej naturalny, a zachowanie i gesty bardziej wyważone i o wiele mniej spontanicz- ne. I nic w tym dziwnego. W domu, w zaciszu pałacu, skryta przed ludzkim wzrokiem, często wpada w szał, płacze ze złości i lituje się sama nad sobą, że tak naprawdę to nikt o nią nie dba i nikt jej nie kocha. Przez ostatnie dwa lata Diana musiała rozstrzygnąć niewiarygod- ny dylemat i uważa, że nie do końca jej się to udało. Może być nieszczęśliwa z powodu obecnej sytuacji, ale nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim przyszłym życiem. Jej sytuację pogarsza brak kogokolwiek, mężczyzny czy kobiety, kto mógłby być dla niej wzorem, pokierować nią lub służyć radą. Po śmierci ojca Diana odsunęła się od matki, Frances Shand Kydd i od swojego brata Karola, lorda Spencera. Być może właśnie ta niemożność obrania nowego kierunku w życiu jest przyczyną jej dziwacznego zachowania i nagłych zmian nastroju. Są dni, kiedy Diana z entuzjazmem rozprawia o zbliżają- cym się rozwodzie lub o pragnieniu rozpoczęcia nowego życia poza murami pałacu Kensington. Kiedy indziej znów stanowczo od- mawia udziału w dyskusji ze swoimi prawnikami na ten temat, mówiąc im, że nie ma najmniejszego zamiaru opuszczać pałacu Kensington. Pod wpływem takiego właśnie nastroju nie przyjmuje żadnych oficjalnych zaproszeń przez jakiś tydzień, by potem, ogarnięta niepokojem, zmienić zdanie i zdecydować się na odwiedzenie jednej lub dwóch organizacji charytatywnych, którym patronuje. Bardzo często zmienia zdanie; wie, że gdy niespodziewanie ogarnia ją poczucie osamotnienia, to ukazanie się wśród ludzi, ich szacunek i podziw przywrócą jej wiarę w siebie, która ostatnio coraz częściej ją opuszcza. Czasem dochodzi do wniosku, że życie na prowincji pozwoliłoby jej spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy, z dala od kamer i świateł. Nieraz z entuzjazmem omawia z kimś ten pomysł i nagle zmienia zdanie: - Nie, to nie ma sensu - mówi. - Nigdy nie mogłabym mieszkać poza Londynem. Czułabym się okropnie samotna i zanudziłabym się na śmierć. Innym przykładem gwałtownych zmian jej nastroju było zdarze- nie, które miało miejsce w grudniu 1995 roku. Oświadczyła wtedy, że jak przez poprzednie dwa lata, przyjmie zaproszenie królowej do spędzenia doby z królewską rodziną w Sandringham. Wszystko zostało przygotowane, ale dokładnie na tydzień przed świętami Diana doszła do wniosku, że w ogóle nie ma chęci tam jechać i powiadomiła teściową, że tylko podrzuci dzieci na Wigilię, a sama natychmiast wróci do Londynu. To była cała Diana. Gwałtowne reakcje na wydarzenia i sytuacje leżały w jej naturze. Jedną z największych udręk życia dworskiego, która przysparzała jej prawdziwych kłopotów, była konieczność przestrzegania dworskiego protokołu, dotrzymywania terminów umówionych spotkań, przybywania — bez względu na wszystko — na uroczystości zaplanowane wiele miesięcy wcześniej, ustalonego dnia i o wyznaczonej godzinie oraz w odpowiednim na daną okazję stroju. A do tego wszystkiego zawsze musiała się uśmiechać, być zadowolona i czarująca, bez względu na samopoczucie. Diana przechodzi teraz okres, który sama nazywa ,,mrocznym"; absolutnie nie wie, co chciałaby robić w przyszłości; nie wie, czy chce poślubić innego mężczyznę, zwłaszcza że pierwszy mąż tak zmarnował jej życie. Kilka minut po otrzymaniu od matki listu z żądaniem szybkiego rozwodu Karol — zadowolony, że królowa zdjęła z jego ramion ciężar podjęcia tej decyzji - wydał oświadczenie, iż w pełni zgadza się z jej sugestią. Błyskawiczna zgoda Karola zdziwiła Dianę, gdyż jej mąż nigdy przedtem nie mówił, że chce rozwodu; rozmawiali tylko o separacji. - Przez całe życie nigdy nie powiedział matce słowa „nie". To dla niego typowe, że zostawia matce całą brudną robotę — oświad- czyła z urazą po przeczytaniu komentarzy prasowych. Diana dobrze wiedziała, że jej propozycja utrzymania małżeń- stwa, choćby jedynie na papierze, pewnego dnia upadnie. Nie mogła jednak uwierzyć, że królowa może być aż tak bezwzględna, aby domagać się natychmiastowego rozwodu, zwłaszcza że synowa wiele razy mówiła jej, iż lepiej zaczekać kilka lat, gdy chłopcy będą starsi i łatwiej to zniosą. Wiedziała, że „szarzy panowie", jak ich nazywała, chcieli się jej pozbyć, odsunąć od rodziny i od tronu; sprawić, by jej wpływy i popularność powoli, lecz nieuchronnie, znikły. Teraz wie, że oficjalnie już się jej pozbyto, ale jest zdecydowana, by jej wpływy i obecność odczuwano jeszcze przez wiele lat. ROZDZIAŁ II C^y jestem je^d^c^ W grudniu 1992 roku, po ogłoszeniu separacji z księciem Karolem, Diana wyfrunęła z królewskiego gniazda z silnym postanowieniem, aby prowadzić życie na tyle niezależne od męża i domu Windsorów, na ile tylko będzie to możliwe. Przez pierwszy rok wolności czuła się ograniczona przymusem pełnienia nadal obowiązków reprezen- tacyjnych oraz kontynuowania zajęć dobroczynnych. Nie była całkiem pewna, jaką rolę chce odgrywać i jak bardzo może stać się niezależna; wiedziała jednak, że chce jak najdalej odsunąć się od rodziny królewskiej. Separacja sprawiła, że Diana po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę z ogromu obowiązków, które musiała na siebie przyjąć, wchodząc do rodziny męża. Wcześniej nigdy sobie w pełni nie uświadamiała istnienia sztywnego kodeksu powinności, który sprawiał, że Karol wydawał się być człowiekiem tak pełnym rezerwy i zdyscyplinowanym. Wierzyła jednak, być może naiwnie, że jej życie, żony następcy tronu i matki dwóch młodych książąt, nigdy nie będzie aż tak ściśle podporządkowane dworskiemu proto- kołowi. Podczas pierwszych pięciu błogich miesięcy 1981 roku, kiedy szykowała się do bajecznego wesela z ukochanym Karolem, była zbyt zakochana i przejęta nowym dworskim stylem życia, by zdawać sobie sprawę, jak wiele czasu Karol musiał poświęcać licznym obowiązkom członka rodziny królewskiej. Pogodziła się z tym, że codziennie rano będzie całował ją na pożegnanie, że być może wróci w ciągu dnia, aby wieczorem - o wiele częściej niż me - znów ją opuścić i spełniać powinności następcy tronu. Nie była świadoma, że musiał zarządzać Księstwem Walii - posiadłością wartą wiele milionów dolarów, pisać przemówienia, zajmować się sprawami książęcego trustu i coraz więcej pracować, aby podołać powiększającej się liczbie zadań przejmowanych z przeładowanego programu zajęć swej matki. Była zakochana po uszy, całkowicie zaślepiona, tak że nie dostrzegała presji, jakiej podporządkowane były jego życie i czas. Jednak wystarczyło zaledwie kilka miesięcy, aby Diana - stwier- dziwszy, że jest w ciąży - doszła do wniosku, że potrzebuje obecności Karola o wiele bardziej niż przed ślubem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego człowiek kochający swoją żonę zostawia ją, aby brać udział w nudnych ceremoniach dworskich. Podczas pierwszej ciąży Diany zaczęły ujawniać się zasadnicze kwestie, które w końcu doprowadziły do rozpadu ich małżeństwa. Inny poważny problem - powrót na scenę dawnej kochanki Karola, Camilli - pojawił się kilka miesięcy po narodzinach księcia Harry'ego. W Karola od dziecka wpajano poczucie zrozumienia ciążących na nim obowiązków. Wiedział, że bez względu na to, jak potoczy się jego życie, będzie musiał żyć zgodnie z dewizą księcia Walii Ich Dien (Służę). Obowiązek był sprawą najwyższej wagi, był ważniejszy od małżeństwa, ojcostwa czy rodziny. Diana nigdy nie zdołała pojąć, że życie męża jest podporządkowane wytycznym tego kodeksu po- stępowania, czego później spodziewano się także po niej. Diany nie wychowywano tak surowo. Miała dużo swobody, choć też nie na wszystko jej pozwalano. Jako dziecko i nastolatka za- znała niewiele dyscypliny i nie miała żadnych obowiązków. To, że matka Diany, Frances, porzuciwszy dom rodzinny, gdy córka miała zaledwie sześć lat, nie miała żadnego wpływu na jej wy- chowanie, stawiało księżnę Walii - osobę, od której oczekiwa- no, iż bez żadnych dyskusji i protestów przedłoży obowiązki względem Korony ponad wszystko inne — w bardzo niekorzystnej sytuacji. Zapoznaniem Diany z regułami obowiązującymi członka rodziny królewskiej zajął się Michael Colborne, który przez cztery lata służył razem z księciem Walii w Marynarce Królewskiej, a przez następne dziewięć pracował w jego osobistym biurze. Po ślubie z Dianą Karol poprosił go, aby został jej sekretarzem i wprowadził w tajniki dworskiego życia. Colborne pełnił tę funkcję przez trzy lata. - Wydaje się, że przez te wszystkie lata księżna Walii nie zdołała pojąć, iż przynależność do rodziny królewskiej oznacza konieczność przedłożenia obowiązków ponad wszystkie inne sprawy — powie- dział. - Nigdy nie mogła zrozumieć, że Karol nie miał wyboru i musiał wypełniać swoje obowiązki. Nigdy mu nawet nie przyszło na myśl, że mogłoby być inaczej. Dianie jednak nie mieściło się w głowie, że książę Walii nie może robić tego, na co ma ochotę. Nie była w stanie pojąć, że życie Karola było tak zdyscyplinowane i zorganizowane, jak żadnej innej osoby w całym królestwie. On nie mógł powiedzieć „nie"; nie mógł robić tego, co chciał, gdyż obowiązek miał pierwszeństwo przed wszystkimi innymi sprawami. I to właśnie było przyczyną awantur i sporów, łez i napadów złego humoru, które w końcu doprowadziły do rozpadu małżeństwa. Colborne był świadkiem rozpadu tego bliskiego, pełnego miłości związku książęcego, gdy Diana uświadomiła sobie, że ona także będzie musiała na pierwszym miejscu stawiać obowiązki. - Powodem niemal wszystkich kłótni, które miałem okazję widzieć, było to, że księżna nie mogła zrozumieć, dlaczego ona i Karol muszą ściśle wypełniać wszystkie punkty ich dziennego programu. Jedynym usprawiedliwieniem mogła być choroba, ale nie jakiś zwykły kaszel czy przeziębienie, a już w żadnym wypadku ,,choroba dyplomatyczna" - wyjawił Colborne. - Niechęć Diany do pełnienia obowiązków reprezentacyjnych narastała: poczynając od kłótni i napadów złości, aż do zdecydowanej odmowy udziału w nich. Nieważne, co powiedziałem lub próbowałem tłumaczyć; nie liczyła się też opinia ważniejszych rangą dworzan ani Karola. Diana nigdy nie pogodziła się z faktem, że obowiązki są ważniejsze od jej zachcianek. Ta zasadnicza kwestia była też, oczywiście, jednym z powodów, dla których Diana przystała na propozycję Karola przeprowadzenia prawnej separacji, choć na początku wpadła w panikę. Oboje wiedzieli, że ich małżeństwo skończyło się w 1987 roku, gdy przestali dzielić ze sobą łoże. Fakt, że Karol porzucił ją, aby wrócić do Camilli — kobiety uważanej przez nią za żmiję, która z premedyta- cją rozbiła ich małżeństwo, by mieć Karola tylko dla siebie — rozgniewał Dianę i zarazem upokorzył. Jeszcze w tym samym roku beznadziejna rozpacz, pragnienie emocjonalnego bezpieczeń- stwa i kogoś, kto by ją kochał, wepchnęły księżnę Walii w ramiona i do łóżka kapitana Jamesa Hewitta. Nie sprzeciwiła się prośbie Karola o separację także dlatego, że chociaż sama nigdy się jej nie domagała - nawet wtedy, gdy wpadała w dziką furię — to spodziewała się jej już od dwóch czy trzech lat. Uważała, że pozostając księżną Walii, będzie mogła być bliżej synów i mieć większy wpływ na ich wychowanie i edukację. Obawiała się, że bez niej chłopcy zostaliby zupełnie pozbawieni ciepła matczynej miłości — uczucia, które tak wiele dla niej znaczyło z powodu koszmarnych doświadczeń własnego dzieciństwa, gdy jej matka porzuciła męża i dzieci. Zapytała tylko, co stanie się z nią i chłopcami, gdyż nie miała najmniejszego pojęcia, co powinna zrobić odtrącona żona księcia Walii, jak żyć i jak się zachowywać. - Nie martw się - odpowiedział Karol. — Nikt nie wyrzuci ciebie ani chłopców z pałacu Kensington. Nie będziecie zdani na samych siebie. Potem wyjaśnił, że w życiu jej i chłopców nic się nie zmieni. Pozostanie w pałacu Kensington, będzie mieć tę samą służbę oraz zachowa przywileje i tytuł książęcy. Zapewnił, że jej sytuacja finansowa również nie ulegnie zmianie. Ze zrozumiałych względów Diana odetchnęła z ulgą. Separacja miała też swoje dobre strony. Diana wiedziała, że dzięki niej będzie mogła zrzucić z siebie straszliwe brzemię obowiązków reprezentacyjnych członka rodziny królewskiej, których większości nienawidziła. Miała nadzieję, że nareszcie będzie mogła żyć tak jak zechce, poświęcając jak najwięcej czasu dorastającym synom i zaj- mując się działalnością charytatywną. Nie wzięła jednak pod uwagę innego rodzaju presji, jaka będzie wywierana na jej samotne życie. Natarczywość środków masowe- go przekazu stała się wręcz nie do zniesienia. W odczuciu Diany media potraktowały jej decyzję, by żyć bez Karola, jako zgodę, by dziennikarze mogli chodzić za nią krok w krok, fotografować, bez przerwy prosić o komentarze i uwagi, czyniąc jej życie nieznośnym. - Proszę, zostawcie mnie w spokoju - błagała paparazzich*, którzy podążali za nią, gdy szła ulicą, robiła zakupy, jechała samochodem lub szła na spacer z dziećmi. Za każdym razem, gdy przybywała lub wychodziła z jakiejś uroczystości, publicznej czy prywatnej, słychać było pstrykanie migawek aparatów fotograficz- nych. Czasem wyświadczali jej grzeczność i zostawiali samą na dzień lub trochę dłużej, ale zawsze natrętnie wracali. - Och, daj spokój, lady Di! — krzyczeli. - Tylko jedno zdjęcie. Uśmiechnij się. Di. Na miłość boską, uśmiechnij się do nas! Di, jeszcze tylko jeden raz. Żądania, aby pozowała im do zdjęć, nigdy nie miały końca. Diana wiedziała, że najbardziej zależ