Chmielarz Adrian - Wybór

Szczegóły
Tytuł Chmielarz Adrian - Wybór
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Chmielarz Adrian - Wybór PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Chmielarz Adrian - Wybór pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Chmielarz Adrian - Wybór Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Chmielarz Adrian - Wybór Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Autor: Adrian Chmielarz Tytul: Wybór Z "NF" 9/96 Tłum zaszemrał z zadowoleniem. Lecki uśmiechnął się nieznacznie i na chwilę wstrzymał przemowę. Zaraz jednak, nie pozwalając ludziom na chwilkę namysłu, dorzucił: - I jeszcze ktoś im powyrzucał wszystkie samogłoski ze skrótu! Uderzenie było mocne i wulgarne, i choć Polskie Zjednoczenie Demokratyczne stosowało wobec nas o wiele gorsze metody, to jednak poczułem się nieswojo. Za chwilę to uczucie zamieniło się w niepewność, czy aby mój tekst nie był jednak za trudny. Na szczęście, rozstawieni tu i ówdzie moi ludzie wyszeptali z porozumiewawczymi uśmiechami do sąsiadów wyjaśniający komentarz i wkrótce przez halę przetoczył się grzmiący śmiech. Odetchnąłem z ulgą i chwyciłem podany mi przez gońca kolejny pakiet pytań do pretendenta. "Kiedy w Polsce będzie dobrze?". Do kosza. "Jak ja mam uczciwie żyć, kiedy...". Do kosza. Wszyscy mają fuchy na boku, i nikt nie przychodzi na wiece, by chować wzrok przed sąsiadem. Przejrzałem szybko kilka następnych pytań i stwierdziłem, że chyba czas podrzucić Leckiemu nową porcję naszych własnych tekstów. "Co panu daje wiarę w zwycięstwo" i tak dalej. Miałem nadzieję, że zapamiętał aktualne wersje odpowiedzi. Przerwałem na chwilę przegląd i spojrzałem na salę. Stłoczeni, spoceni, drżący z emocji ludzie już poczuli, jak to dobrze być wspólnotą. Głośno przytakiwali Leckiemu, przeklinali, gdy mówił o naszych wrogach, z furią klaskali, gdy obiecywał lepsze życie. Wydawali się być gotowi na bój. Uznałem, że dla Waldemara Leckiego, niezależnego kandydata na prezydenta, Wrocław został zdobyty. Spokojnie wróciłem do przeglądania kartek z niezgrabnie napisanymi pytaniami. Przedostatnia kartka białego papieru była inna niż wszystkie. Autora cechowała wyjątkowa staranność pisma i staromodny, aż chciałoby się powiedzieć przekaligrafowany krój liter. Na prostokątnej powierzchni widniało świadectwo czyjegoś niezwykle silnego charakteru. Z kształtu liter biło przekonanie o mocy i skuteczności, jakby notka pisana była przez mężczyznę spokojnego, opanowanego, ale przywykłego do zawsze korzystnych obrotów spraw. Przesunąłem oczami po tekście raz jeszcze. "Dziś porwę twoją żonę. Mam nadzieję, że ją uwolnisz, a potem zabijesz wraz ze mną". Psychiczni podsyłali pytania średnio trzy razy na każdej imprezie. Czasami beznadziejne bazgroły, czasami groźby zatrucia całego zoo w razie niespełnienia żądań. Często powtarzały się bezpośrednie groźby, ale do rodziny Leckiego jeszcze nikt się nie przyczepił. Aż do teraz. I w dodatku w tak dziwny sposób. Skrzywiłem usta i wyrzuciłem kartkę do kosza. Po chwili wyciągnąłem ją, wygładziłem i schowałem do kieszeni. Trzeba będzie rzecz dać do zbadania, być może autor należy do tych psychicznych zdecydowanych na wszystko frustratów, czerpiących przyjemność także z cudzego strachu. Przesłałem Leckiemu komunikat, aby kończył. Tłum wpadł w ekstazę, najlepiej przerwać właśnie teraz. Wrócą do domów niedoładowani, pełni niewyzbytej energii. Będą rozmawiać o wszystkim, co dziś usłyszeli, niektórym entuzjazm zostanie aż do dnia wyborów. Wspaniała robota. Ze względów bezpieczeństwa zawsze wracaliśmy do hoteli osobnymi samochodami. Rozsiadłem się wygodnie na tylnym siedzeniu opancerzonego mercedesa. Byłem zmęczony, ale zadowolony z efektów kampanii. Od dwóch miesięcy odnosiliśmy prawie same sukcesy i Lecki stał się poważnym konkurentem dla reszty. Poszukiwania odpowiedniego kandydata trwały lata, ale w końcu okazało się, że istnieje facet, który na przyjęciach skupia uwagę zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Przeciętnej urody, ale zadbany i z pełnym uzębieniem; wysoki, ale tylko lekko powyżej średniej. Najważniejsze jednak, że posiadał moc okręcania sobie publiki wokół palca. Oczywiście, jeśli plótł bzdury, nikt go nie słuchał, ale gdy się rozkręcał na bliższy mu temat, ludzie przyjmowali jego uwagi z dużą dozą uznania, wątpliwości spychając na później. Moi psychologowie bez dłuższego namysłu zatwierdzili jego kandydaturę. Z początku Lecki w ogóle nie mógł się zorientować, o co nam chodzi. Proponowaliśmy mu karierę polityczną, za nasze pieniądze i z naszą pomocą. Nie mógł zrozumieć, że nikt nie chce go wykiwać, i choć układ od początku był jasny - on prezydent, my rządzimy - to jednak wciąż dopatrywał się drugiego dna. Zrazu odrzucił także nasz program, wyśmiał cały jego libertariański rdzeń, nie widząc szans na realizację. Musieliśmy zmiękczać go prawie pół roku, zanim pojął, że kapitalistyczna pseudoanarchia jest możliwa i że w gruncie rzeczy to jej właśnie potrzebują najszersze grupy. Wzięliśmy go na spotkanie z jedną z partii, pokazaliśmy, że ludzie akceptują radykalne zmiany. Potem wzięliśmy go na inne spotkanie i pokazaliśmy, że ci sami ludzie akceptują także radykalne wstrzymanie zmian. Uwierzył, że wszystko jest możliwe. Do wyborów przygotowywaliśmy się cztery lata. Pieniędzy mieliśmy zbyt mało, by kupić prasę i partie, ale wystarczająco, by zainwestować w jednego człowieka. Dlatego Leckiego strzegli najlepsi ludzie w Polsce, w każdym razie najdrożsi. Nie mógł sobie pozwolić nawet na oddychanie zimnym powietrzem. Wyciągnąłem z kieszeni pomiętą kartkę papieru i kolejny raz przeczytałem umieszczoną na niej groźbę. Zwykłe słowa w połączeniu ze sposobem ich napisania wciąż niepokoiły, jakby jakaś siła wyższa nie chciała, bym choć ten wieczór spędził spokojnie i bez stresów. Nagle poczułem, jak moje serce zatrzymuje się bez ruchu i jak staje się ciężkie niczym kamień. Kto, do diabła, powiedział, że chodzi o żonę Leckiego. Położyłem dłoń na ramieniu kierowcy. - Stefan, podaj komertel. Szofer bez słowa wręczył mi telefon. Wystukałem numer do pokoju hotelowego, w którym powinna spać Maria. Ale słuchawkę podniósł mężczyzna. - Dobrze, że dzwonisz - jego głos był głęboki i szorstki, lekko ironiczny. - Ona już zaczyna cierpieć. Pospiesz się. Nim zdążyłem zareagować, mężczyzna odłożył słuchawkę. W pierwszym odruchu chciałem natychmiast powiadomić ochronę, uczyli nas, że w takich przypadkach należy działać szybko i zdecydowanie. Dobrze wiedziałem, że najlepszą możliwą decyzją jest bezpośredni kontratak, a mimo to zawahałem się. Zazwyczaj w sytuacjach krytycznych byłem opanowany jak nikt inny, i nawet teraz, choć sprawa dotyczyła kobiety, która poświęciła mi wszystko, co miała najcenniejszego, bym tylko mógł osiągnąć wyznaczony sobie cel, starałem się myśleć logicznie. Przede wszystkim wyglądało na to, że psychiczny w jakiś sposób kontrolował to, co robię. Oczywiste, że mógł sam dowiedzieć się, gdzie mieszkam i z kim, i o jakiej porze wrócę z mityngu. Ale skąd wiedział, że zadzwonię? Normalnie nie uprzedzam żony, że zaraz będę, skoro i tak żywią nas hotele. Facet oczekiwał mojego telefonu, jakby wiedział, że skojarzę, iż kartka mogła być skierowana do mnie. Kolejny problem: goniec dostarcza mi pytania za kurtynę. Nikt nie wie, że zarysy odpowiedzi są pisane przeze mnie. A jeśli Maria ma pistolet przyłożony do głowy i dodatkowo facet widzi ruch na korytarzu, to co powstrzyma go przed wystrzałem? Szef ochroniarzy tłumaczył mi kiedyś, że jeśli szantażują cię mierząc w skroń trzymanego przed sobą człowieka i każą rzucić broń, to jedynym wyjściem jest szybki strzał. Jeśli rzucisz broń, jesteś już martwy. Bałem się, że psychiczny też może o tym wiedzieć i że zabezpieczył się przed taką ewentualnością. Wybrałem inny wariant. Wyskoczyłem z mercedesa i udałem, że bardzo mi się spieszy. Kazałem ochronie zostać na dole. Pędząc po schodach na pierwsze piętro, wyciągnąłem z kieszeni minipager. Przed wejściem do swojego pokoju schowałem go w głębi dłoni i kciuk przecisnąłem do klawisza A, nadającego sygnał zagrożenia śmiercią wraz z lokalizacją. Wziąłem głęboki oddech, zacisnąłem zęby i otworzyłem drzwi. Psychiczny nie krył się. Stał lekko oparty biodrem o szafę obok telewizora, potężny, ubrany w dres. Rozejrzałem się błyskawicznie, nigdzie nie było widać Marii. Chciałem pobiec do drugiego pokoju, ale powstrzymał mnie spokojny głos. - Nie rób niczego sam, bo w swojej głupocie zginiecie przed czasem. Obejrzałem się na niego już spod drzwi sypialni, pokazywał mi mały, czarny prostokąt. - To nadajnik. Twoja żona ma mikroładunki za uszami. Nie rób głupstw. Zatrzymałem się i nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dodał: - Odłóż pagera na stół. Zamarłem. Wiedział o mojej jedynej drodze kontaktowej ze światem. Jeżeli były przecieki z ochrony, to użycie pagera i tak mijało się z celem. Ale jeśli po prostu coś podejrzewał i blefował... Nie mogłem jednak stać z jedną dłonią zaciśniętą. Musiałem coś zrobić. Posłuchałem rozumu i nacisnąłem przycisk, po czym rzuciłem pager na stół. Psychiczny wyjął z niego baterię i odrzucił plastyk w kąt. Przy drzwiach wejściowych pochylił się i podniósł z podłogi mały przedmiot. - Technika kontra jeszcze lepsza technika. Niepotrzebnie naciskałeś alarm, to małe coś zakłóca sygnał lepiej niż sobie możesz wyobrazić. Ale na razie nie zawodzisz mnie. Schował przedmiot do kieszeni. - Chyba czas na show, nieprawdaż? Możesz zobaczyć żonę. - Kurtuazyjnym gestem wskazał wejście do sypialni. Wciąż milcząc ruszyłem we wskazanym kierunku. Przygotowany byłem na najgorsze i miałem rację. Marię przywiązano do rogów łóżka czterema długimi, skórzanymi pasami. Usta miała zakneblowane. Była naga, a z kącika ust płynęła jej krew. Tym razem nie zapanowałem nad sobą. Rzuciłem się w stronę skurwysyna, ale ten posłał mi groźne spojrzenie i błyskawicznie podniósł nadajnik do góry. Nie musiał nic mówić, zatrzymałem się. Wolną ręką uderzył mnie w brzuch na tyle mocno, że poleciałem metr do tyłu. Wciąż trzymając nadajnik wysoko, podszedł do wezgłowia łóżka i wskazał na niebieski kabel zaplątany wśród włosów Marii. - Mogę odciąć jej głowę lepiej niż kat. - Jego głos był wciąż spokojny i wciąż lekko ironiczny. - Po raz ostatni cię ostrzegam. Nie rób niczego na własną rękę. Żołądek piekł mnie, z trudem łapałem oddech, ale trzymałem dłonie wzdłuż ciała. Nie spuściłem wzroku i patrzyłem mężczyźnie prosto w oczy. - Czego chcesz? - Nareszcie. Nazywaj mnie Wadim. Za chwilę dowiesz się reszty, ale przedtem załóż to - wskazał ręką za moje plecy. Obróciłem się. W ścianę wbito dwa łańcuchy zakończone metalowymi obręczami. Kilka godzin temu niczego w tym miejscu nie było. Jeśli w tej sprawie oprócz ochrony współpracuje jeszcze z psychicznym dyrekcja hotelu, to moje szanse na uratowanie czegokolwiek są minimalne. Podszedłem i chwyciłem za jedną z obręczy. Była wykonana z ciężkiego żelaza. Z udanym niedowierzaniem spojrzałem na niego. - Właśnie to. Wsadź prawą rękę i zatrzaśnij. Przy lewej sam ci pomogę - powiedział Wadim i ostrzegawczo potrząsnął nadajnikiem. Teraz musiałem grać, jak chciał. Skoro raz przekroczyłem granicę, nie było sensu bawić się w bohatera. Chociaż, skoro zadał sobie tyle trudu, to może zrytualizowany gwałt czy też mord nie są jego jedynym celem. Umieściłem obręcz na nadgarstku i zatrzasnąłem zamek. Łańcuch był krótki, rękę musiałem trzymać nad głową. Wsunąłem lewą dłoń w drugą obręcz. Błyskawicznie uderzył w nią otwartą dłonią. Zamknęła się z głośnym trzaskiem. Psychiczny poklepał mnie po policzku. - Dobry chłopiec. A teraz w nagrodę niespodzianka. Podszedł do Marii i wyciągnął z jej włosów niebieski drucik. Na jego końcach nic nie było. Uśmiechnął się i rzucił drut w kąt pokoju, razem z fałszywym nadajnikiem. Wsadził obie ręce do kieszeni i patrzył na mnie przez kilka sekund. Ramiona zaczynały mi drętwieć. - Czas odsłonić karty. Czeka nas długi pojedynek, choć, jak widać, jesteś bez szans. Twoja żona zginie tak czy inaczej, ale czy ty przeżyjesz, to zupełnie inna kwestia. Zacznijmy od tego. Przerwał i podszedł do nocnego stolika. Nie zauważyłem tego wcześniej, leżała na nim niewielka kamera, z obiektywem wycelowanym w moją stronę. Wadim pochylił się, spojrzał w wizjer i nacisnął jeden z klawiszy. Zapaliła się czerwona dioda sygnalizująca nagrywanie. - Kamera uwieczni te wspaniałe chwile twojej skruchy. Być może, trochę będziemy musieli pomontować... - zawiesił głos, zapewne po to, bym zwrócił uwagę na liczbę mnogą. - Ale mam nadzieję, że będziesz współpracował. Otóż, mój drogi, kamera nie tylko nagrywa, ale i jednocześnie pokazuje twoje oblicze pewnym ludziom z pewnej partii. Za chwilę wyjaśnię ci po co, przedtem udowodnię, że tym razem nie kłamię. Wyszedł do drugiego pokoju. Usłyszałem, jak włącza telewizor. Spojrzałem na Marię. - Wszystko będzie dobrze - powiedziałem. To chyba najgłupsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałem, a jednak w oczach Marii odbiła się nadzieja. Podniosła głowę, po policzkach spływały jej łzy. Nie płakała teraz; znałem ją zbyt dobrze; były to łzy wściekłości, nie rozpaczy. Chciałem coś dodać, ale Wadim powrócił. - Telewizor odbiera teraz to samo pasmo, na jakim nadaje kamera. Powiedz głośno jedno zdanie. - Dlaczego to ro... - przerwałem, bo pokój wypełnił się jazgotem. Wadim skrzywił się, spojrzał przez uchylone drzwi w kierunku telewizora. - Za głośno ustawiony i sprzęga. Ale widzisz, że kamera to też nadajnik. Wyszedł raz jeszcze. Spojrzałem na Marię, miała zamknięte oczy, jakby przerażające wydarzenia zmęczyły ją na tyle, że mogła zasnąć. Ale nie spała. - A teraz do rzeczy - ton głosu psychicznego stał się zimny i jeszcze bardziej nieprzyjemny. - Chcemy, byś opowiedział światu, jak spreparowaliście Waldemara Leckiego, jak wzmacnialiście jego moce psychotroniką i dlaczego jest w waszych rękach tylko marionetką. Skuty i przerażony, zmusiłem się jednak do wzruszenia ramionami. - Co za bzdury. Co to jest psychotronika? Wadim przymrużył oczy. - Mógłbym cię po prostu skatować, ale lepiej, aby twoja buzia ładnie wyglądała w telewizji. Mógłbym użyć twojej żony, ale wtedy wciąż nie będziesz wiedział, dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Więc najpierw coś ci powiem. Popraw mnie, kiedy się pomylę. Kilkadziesiąt lat temu twój ojciec został zamordowany w czasie rozruchów. Żeby było śmieszniej, miał w dupie "Solidarność", po prostu wracał do domu. Ale zarobił przypadkową kulkę. Miałeś wtedy dziewięć lat. Rozejrzał się, zamknął drzwi do sypialni. Nerwowy odruch? - Ale twoja matka wmówiła ci, że tata walczył o wolną Polskę. Wolność rozumiała jako prawo do opieprzania partii. Nie przychodziło jej do głowy, że można na przykład nie płacić podatków. Pewnie nie wiedziała, że w ogóle jakieś płaci. W każdym razie wychowano cię w bogoojczyźnianym, patriotycznym duchu. Za tatusia, który poległ. Wzruszające. Ale podziałało. Czy to nie nacisk matki spowodował, że zacząłeś wyróżniać się w szkole? Ambicja sprostania rodzinnej legendzie? Zaliczałeś wszystko jak burza, jednocześnie spiskując w gronie głupszych kolegów. Przekraczałeś, niestety, ich możliwość percepcji. Przekraczasz je w kontaktach praktycznie z każdym. Dlatego nie wygrałeś w ostatnich wyborach. Tu trafił, cóż mogłem mu odpowiedzieć. - I wtedy wpadłeś na pomysł połączenia twojego intelektu i wiary z jakimś złotoustym. Och, wiem, ty cały czas mówisz: my to, my tamto... Wiemy, że nikt z twojego ruchu nie jest w stanie ci dorównać. Markowski? Kuraś? Im tylko się wydaje, że rozumieją twoje idee. Jak na razie wszystko to ci się podoba? - Beletrystyka - odpowiedziałem tym razem bez namysłu. - Na stronę reportaży. Wadim uśmiechnął się. - Racja. Ale widzisz, że znamy motywacje. A teraz fakty. Kompromitujące fakty. PZD od dawna rządzi Polską i takich jak ty niszczy w zarodku. Dlatego tu jestem. Przebraliście miarkę kontaktując się z wojskiem... - zawiesił głos. Teraz znowu nie odpowiedziałem. Nie mogłem. - Ale po kolei. Można was, można ciebie, wykończyć samymi tylko faktami. Po pierwsze, mamy dowody na to, że Leckiego podrasowaliście psychotroniką. Są zdjęcia z Moskwy i Warszawy. Po drugie, wiemy, że umieszczacie na salach ludzi, którzy swoim umysłem budują nastrój. Mamy personalia. Po trzecie, mamy nakręcony na wideo cały system twoich odpowiedzi na pytania do Leckiego. Tylko tymi trzema rzeczami moglibyśmy was zniszczyć. Ale PZD boi się ciebie. Autentycznie. Kilku naszych mózgowców wymyśliło, że mógłbyś obalić nasze zarzuty. W końcu kto wierzy PZD. Dlatego zaczęliśmy powolną wymianę twoich kadr. Już niedługo zacząłbyś się dziwić, dlaczego ludzie na wiecach nie reagują już tak spontanicznie... Przerwał i spojrzał na zegar kamery. Zamyślił się na chwilę, jakby coś obliczał, po czym obrócił się w moją stronę. - Ale nagle w sprawę wkroczyło wojsko. Jutro o siódmej rano masz spotkanie z pułkownikiem Mazurskim. Będziecie rozmawiać o ewentualnym poparciu zamachu stanu, kiedy PZD sfałszuje wybory. Najwyraźniej wojsku zachciało się autonomii. A ty im ją proponujesz. Generalicja ma wszystko w dupie, ale niektórzy z niższych rangą nabrali ostatnio patriotycznych ciągot. Przestałem go słuchać. Byłem oszołomiony liczbą posiadanych przezeń informacji. Przypuszczałem oczywiście, że jesteśmy poddani inwigilacji, ale rewelacje Wadima przekraczały wszystkie granice. Byliśmy odkryci jak cel na pustyni. Najgorsze, że wiedział o spotkaniu z wojskiem. Przedtem wiara w zwycięstwo była sprawą nadziei, kiedy jednak wyżsi oficerowie dali do zrozumienia tajnymi kanałami, że są zainteresowani rozmowami o wspólnej przyszłości... Tak, dopiero wtedy uwierzyłem naprawdę, że cel jest już blisko. Zacisnąłem zęby i spojrzałem Wadimowi prosto w oczy. - ...można. Więc oto jestem, a ty ładnie, do kamery, udowodnisz swoim wyborcom, że nie jesteś wart ich głosów. My to uzupełnimy materiałem filmowym, którego autentyczność potwierdzą naukowcy z jakiegoś neutralnego państwa. Co ty na to? Zastanawiałem się tylko chwilę. - Co miałbym powiedzieć? - Straciłeś głowę? Niedobrze. Czy ja mówiłem coś o gadaniu? Wyobrażasz sobie, że wystarczy wydukać "ludzie, jestem sukinsyn" i po krzyku? Kogo miałoby to przekonać? O, nie... Odegrasz najlepszą rolę w swoim życiu. Chcę, abyś onanizował się przed kamerą. Popatrzyłem z niedowierzaniem. Żądał totalnej kompromitacji. Dopiero po kilkunastu sekundach udało mi się wydusić: - Ale... Na miłość boską, człowieku, ja... - To nie wszystko. Musisz robić to naturalnie, bez skrępowania. Musisz mówić świństwa do kamery. Że ci dobrze i tak dalej. Jakbyś dedykował to nagranie żonie. Wszystko będzie wyglądać, jakby zostało nakręcone tylko przez ciebie i tylko z twojej woli. Rozumiałem jego zalecenia aż za dobrze. Kaseta rozpowszechniona po kraju musiałaby mnie zniszczyć. Żadnych szans, by Kościół patrzył na mnie dłużej życzliwym okiem. Lecki sam nie dałby rady. PZD rozwaliłoby nas w ciągu tygodnia. Wadim uśmiechnął się szeroko. - Być może, dodamy też seansik z twoją związaną żoną. Zależy, jak wypadniesz w pierwszym odcinku. - Nie ma mowy - pokręciłem głową. Ręce miałem już całkiem zdrętwiałe. - Odmawiam. - Więc nie rozumiesz, że nie masz wyboru. Stanął za głową żony. Z kieszeni bluzy wyciągnął brzytwę. Otworzył ją i popatrzył w dół. - Chyba jednak twoja żona nie wystąpi w tym filmie. Zanim zdążyłem krzyknąć, przeciął jej policzek. Brzytwa zagłębiła się do połowy swojej długości. Krew bluznęła na prześcieradło. Oszalałem. Zacząłem krzyczeć, by przestał. Ale on skończył dopiero wtedy, gdy dotarł do kości policzkowej. Maria wiła się w niemym bólu. Wadim zostawił brzytwę w jej policzku i patrzył, jak płacząc błagam o litość. - Masz pięć minut na uspokojenie. Potem zaczynamy kręcić. Wyłączył kamerę, ale nie wyszedł z pokoju. Maria nie przestawała szarpać się i krwawić. - Możesz odezwać się dopiero za pięć minut - uprzedził moją prośbę. - Patrz albo zamknij oczy. Ale jeśli się odezwiesz, zmusisz mnie do następnych okaleczeń. Zwiesiłem głowę i zacisnąłem powieki. Czułem na języku smak pogryzionych warg. Starałem się uspokoić, ale przed oczami miałem jeden obraz. Co ma począć człowiek, który wie, że za sekundę musi umrzeć, ale nie akceptuje tego faktu? Taki człowiek przestaje się bać dopiero wtedy, gdy zaakceptuje swój los. Gdy zrozumie, że z tej akurat ścieżki przeznaczenia nie można uciec. Przeżyłem w życiu wiele cierpień i upokorzeń, jak większość mojego pokolenia. Ale nigdy się z nimi nie pogodziłem. Kiedy miałem 7 lat, powiedziałem matce, że zostanę prezydentem. Kiedy dzień później kilku chłopaków z klasy stłukło mnie w kiblu, moje postanowienie się nie zmieniło. Wiedziałem, że fizycznie nie jestem w stanie ich pokonać. Rok później z przyjemnością patrzyłem na ich twarze, gdy najtwardsi z nich zabiegali o moje względy. Jako jedyny ze swojego miasta dobrowolnie wstąpiłem do armii. Nie chcieli mnie zrazu przyjąć, jako wariata. Oczywiście, nie przejmowałem się służbą, ale obserwowałem, jak działają wojskowe struktury. Na cztery lata odizolowałem się od świata zewnętrznego czytając wszystkie klasyczne książki polityczne i historyczne. Dziesięć lat poświęciłem na tworzenie podwalin swojego majątku. 14 miesięcy byłem w podróży dookoła świata. Trzy lata szukałem zdolnych ludzi interesujących się najnowszymi odkryciami psychologii. Chłonąłem informacje jak gąbka, przygotowując się do swojej roli. Nawet kiedy przegrałem wybory, nie zrezygnowałem z walki. Nie chciałem zrezygnować i teraz. Marię poznałem w najgorszy możliwy sposób. Poderwałem ją na jednym z przyjęć parę ładnych lat temu. Zwracała uwagę inteligencja w jej oczach. Wiedziałem z doświadczenia, że takie wrażenie potrafi sprawić wiele kobiet, ale tym razem moje nadzieje okazały się spełnione. Była chyba jedyną kobietą na balu, która mnie nie znała, i jedyną, która nie zmieniła wyrazu twarzy, gdy się dowiedziała, kim jestem. Rozmawialiśmy pięć godzin, podczas których zdążyła odmówić tańca tuzinowi facetów. Kiedy zbliżyliśmy się, kiedy poznałem już mowę jej ciała, nie mogłem uwierzyć, że może istnieć ktoś tak cudowny jak ona. Uważałam to za pomyłkę. Przyjaciel opowiadał mi historię z wizyty w Szwecji. Szwed podjechał po niego na dworzec samochodem. Na tylnym miejscu siedziała kobieta. Szwedzki znajomy zdążył się niedawno ożenić. Kobieta była przepiękna aż do bólu i mój przyjaciel był zaskoczony. Kiedy wyszli z samochodu, zobaczył prawą stronę jej twarzy. Była strasznie zdeformowana. Szwed wyjaśnił potem, że po kilku miesiących od poznania swojej przyszłej żony wciąż nie mógł uwierzyć, że ona chce być właśnie z nim, mogąc mieć każdego innego. Gdy w końcu pewnego wieczora wyjawił, jak bardzo się boi ją stracić, bez słowa podeszła do kominka i przytknęła sobie do policzka jedną z płonących żagwi. Ja także zawsze się bałem, że Maria znajdzie sobie kogoś lepszego. A ona wspierała mnie całą swoją mocą, czasami nawet nie wiedząc, czemu służą moje nocne dyskusje, wertowanie stosów papierów czy wielogodzinne rozmowy przez telefon. Ale zawsze dawałem jej do zrozumienia, że na pierwszym miejscu jest tylko ona. Był tylko jeden raz, kiedy w to zwątpiła. Poszliśmy odwiedzić grób mojego ojca. Obok spoczywał nieznany mi człowiek, na którego skromnym, ubitym tylko z ziemi grobie odkąd pamiętam nikt nie postawił nawet świeczki. Napis na tabliczce był prawie niewidoczny, a służba cmentarza tylko odgarniała opadające liście. To był zimny, jesienny dzień i kiedy zamyśliłem się nad tym, co chciałbym powiedzieć swojemu ojcu, przypadkowo spojrzałem na ów grób. Nagle zrobiło mi się nieswojo, że można o kimś tak nie pamiętać. Postanowiłem solennie, że zajmę się tym. Minęło kilka lat, wciąż pamiętałem o przyrzeczeniu i wciąż nie miałem czasu go zrealizować. Któregoś dnia mieliśmy pójść z Marią na wystawę jej prac, a ja bez słowa wsiadłem w samochód i pojechałem na cmentarz. Grób był cały przykryty śniegiem, a tabliczka nieco się przekrzywiła. Nie miałem żadnych narzędzi, więc zdarłem swoje rękawiczki wyrywając ze zmarzniętej ziemi pędy chwastów. W pustym słoiku przyniosłem trochę wody i tarłem przez kilka minut tabliczkę, aż ukazał się napis: Andrzej Dobrowolski, żołnierz AK, ur. 1 lipca 1914, zastrzelony przez hitlerowców 12 czerwca 1944". Po przegranej walce wyborczej zainteresowałem się nowymi osiągnięciami w dziedzinie psychologii. I to nie tylko tej głównego nurtu. Na spotkaniach z Leckim ustawiałem wśród tłumu ludzi o specjalnych zdolnościach psychicznych, a podczas telewizyjnych dyskusji przedstawiciel naszego sztabu wyborczego zakłócał tok myślenia przeciwników. Stosowaliśmy kilka mniejszych sztuczek, jak słowa-klucze w artykułach prasowych, czy odpowiednie dźwięki w reklamach. Samemu nigdy nie udało mi się niczego w tej dziedzinie dokonać, chociaż niektórzy z moich współpracowników twierdzili, że to kwestia czasu. Kiedy opowiadałem Marii o swoim pobycie na cmentarzu, nawet nie było mi przykro, że ją zawiodłem nie uczestnicząc w pokazie. W jej oczach zobaczyłem wtedy niepewność i zrozumienie, że być może jest moją największą miłością, ale być może nie miłość jest dla mnie najważniejsza. Trzymaliśmy się teorii, że istnieje coś takiego jak świadomość tłumu. Uznaliśmy, że karmi się ona umysłami najlepszych jednostek, skrajnymi emocjami i pamięcią pokoleniową. Po pierwszych badaniach, które udowodniły, że gdy szczury w Warszawie przechodzą labirynt w 30 sekund, to później zupełnie inne szczury w Londynie przechodzą go w 29 sekund, a szczury w Nowym Jorku wypełniają zadanie w 26 sekund. Pamięć zbiorowa. Andrzej Dobrowolski, jeden z tysięcy ludzi, którzy poświęcili młode życie w imię wolnej Ojczyzny. Szkielet spoczywający w zapomnianym grobie. Dziewczyna mówiąca w prasowym wywiadzie, że nic ją nie obchodzi, iż kiedyś zabili jakiegoś górnika. Ona chce mieć nowe ciuchy. Maria, piękna kobieta, która po nocach przepisuje przygotowane przeze mnie teksty przemówień. Widziałem setki obrazów. Ludzi, którzy portfele zamieniali na karabiny. Zobaczyłem też siebie, człowieka, który chciał uczynić świat lepszym, a miesiącami nie było go stać, by oddać hołd żołnierzowi spoczywającemu w zapomnianym grobie. Otworzyłem oczy. Coś we mnie narastało, coś trudnego do nazwania, ale bardzo silnego. Spojrzałem na Wadima i powtórzyłem. - Odmawiam. Przez kilka sekund nie dał po sobie nic poznać, po czym uśmiechnął się słabo. Bez słowa podszedł do Marii i delikatnie wyciągnął brzytwę z jej twarzy. Rozciął knebel. Maria cicho jęczała z bólu. Wadim westchnął i po chwili przytknął ostrze do lewego oka Marii. Naciskał wolno, ale nieubłaganie. Tym razem miałem usłyszeć jej ból. Krzyk wdarł się we mnie jak sztylet. Musiałem zamknąć oczy. Wiedziałem, że to był krzyk kobiet gwałconych w parkach, w miastach, gdzie policjanci sprzedają kradzione samochody. Był to krzyk kobiety mordowanej przez chłopca zwolnionego z poprawczaka. Nie otwierałem oczu, ale wiedziałem, że Maria nie ma już wszystkich palców. Była to dłoń więźnia leninowskich łagrów. Maria zaczęła łkać moje imię. Tak jak torturowani księża prosili Boga o pomoc. - Widzę, że zamykasz oczy, przyjacielu. Czyżbyś chciał całą historię poznać z mojej relacji? - to już nie był normalny głos Wadima, to był syk wściekłego węża. - A może po prostu brzydzisz się swojej żony z poszerzonym łonem? To był poród na brudnej sali w państwowym szpitalu, wśród obojętnych pielęgniarek i pijanych lekarzy. Maria przestała krzyczeć. Musiała zemdleć. Podniosłem głowę i zobaczyłem, jak Wadim przytyka zapalniczkę do jej włosów. Tak płonęły butelki z benzyną na polskich czołgach w polskich fabrykach. Całe łóżko było czerwone od krwi Marii. Była to krew mojego ojca. Milczałem. Patrzyłem na Wadima. Po chwili poczuł na sobie mój wzrok. Patrzyłem spokojnie. Ale nie wytrzymał długo. Chwycił kamerę i cisnął nią o ścianę. Plastyk rozprysł się jak szkło. - Ty skurwysynu! - krzyczał Wadim. - Ty skurwysynu!... Teraz to już tylko ty i ja! Sami! Pierdolę zlecenie. To mnie poprosisz o łaskę! Rzucił się w moją stronę. Teraz już wiedziałem, kim mnie uczynił. Jego ruchy stawały się coraz powolniejsze, jakby film, w którym grał swoją podłą rolę zwalniał, jakby powietrze wokół niego stało się gęste jak woda. Przeniknąłem nadgarstkami przez metalowe obręcze obejmujące moje dłonie. Kiedy Wadim całkiem znieruchomiał, przymierzyłem palce do jego szyi. Uwolniłem czas. Pozwoliłem mu spojrzeć na mnie, zdziwić się i zrozumieć, że życie potrwa tylko kilka beznadziejnych sekund. Nie krzyczał, kiedy przetrąciłem mu kark. Upadł bezwładnie, jakby nagle zasnął. Podszedłem do Marii. Nie mogła mnie widzieć, to ja patrzyłem na nią. Dotknąłem zwęglonej skóry i spopielałych włosów. Do oczu napłynęły mi łzy. Mimo że decyzję podjąłem już dawno, wahałem się i płakałem. Jej ciało było już tylko jedną wielką raną. Nigdy nie pogodziłaby się z takim życiem. Wciąż nie odzyskiwała przytomności, kiedy zatrzymałem trzepot jej serca. Na korytarzu czekało dziesięciu mężczyzn. Wszyscy w wojskowych mundurach. - To było konieczne - powiedział najstarszy rangą. - Nie byliśmy pewni, czy jest pan godny przywództwa. Test musiał być wiarygodny. Spojrzałem na niego przez łzy. - A to, kim się stałem? - Był pan taki cały czas. Każdy z nas jest. Tylko nie wszyscy utrzymują nadzieję. Ale pan ma moc większą niż my wszyscy. Sami jednak mało o tym wiemy. Ale pułkownik Mazur... Powstrzymałem go uniesieniem dłoni. Wiedziałem, w kogo przed chwilą zmienił się Wadim, kto wyszedł za mną i kto stoi teraz za moimi plecami. Obróciłem się powoli. Teraz, po wyborach, używamy władzy absolutnej do demontażu władzy absolutnej. Rano z radością daję Leckiemu do podpisania kolejną anulację idiotycznej ustawy. Wieczorem kładę się sam, w za dużym łóżku, i leżę w półmroku rozjaśnionym tylko słabym światłem nocnej lampki. Obok niej stoi zdjęcie Marii. Nigdy go nie schowałem ani nigdy nie obróciłem do ściany. Ale nie mogę patrzeć w jej oczy dłużej jak tylko chwilę. Zapłaciłem za waszą wolność wysoką cenę. Adrian Chmielarz ADRIAN CHMIELARZ Urodzony 9.04.1971 w Lubinie. Kończy Politechnikę Wrocławską, Wydział Informatyki i Zarządzania. Szef firmy METROPOLIS tworzącej gry komputerowe. Aktywny jako fan od pierwszego POLCONU '85 w Błażejewku, dokąd jako małolata puściła go mama, sama wielka miłośniczka gatunku. Inspiracją dla debiutanckiego opowiadania Adriana, "Wybór", była wypowiedź Feliksa W. Kresa na Nordconie '94: Stary, bardzo przepraszam, ale jak ktoś przyciśnie lufę pistoletu do głowy mojej żony i powie, żebym nacisnął guzik odpalający rakiety atomowe, to możecie się wszyscy pożegnać z tym światem. (mp)

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!