8202
Szczegóły |
Tytuł |
8202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Walery �ozi�ski
BAL U PANA PREZESA
czyli
Ma�omiejskie figury i figurki
W drugi dzie� Bo�ego Narodzenia przypadaj� urodziny i rocznica �lubu pani
prezesowej, a dzie� ten bywa zawsze wielkim festynem dla
ma�ego miasteczka.
Pan prezes, wspierany nale�ycie zwyk�ymi zrywkami i akcydensikami miejskimi,
prowadzi dom otwarty, a poczyta�by za zbrodni� stanu
i obraz� swego majestatu, gdyby ktokolwiek z ma�omiejskich znakomito�ci chybi� w
dniu urodzin jego czcigodnej po�owicy. Gdzie� za�
szuka� wi�cej znakomito�ci, jak nie na ma�ym partykularzu. Ma�omiejskie
spo�ecze�stwo to zbi�r najrozmaitszych tytu��w i godno�ci,
ca�a hierarchia urz�dnicza od najwy�szego do najni�szego szczebla w miniaturze.
O jakimkolwiek w swym �yciu pos�ysza�e� tytule lub
stopniu urz�dowym, znajdziesz go niechybnie i nieodzownie w ma�ym miasteczku.
Przydybiesz tam na pierwszy rzut oka prezes�w,
konsyliarzy, sekretarzy, komisarzy, s�dzi�w, profesor�w i d�ugi ogon r�nych
innych jeszcze matador�w i matadorek.
Niech ci� jednak B�g obrania zapu�ci� si� w jakiekolwiek krytyczne w tej mierze
zastanowienie. Popsujesz sobie od razu ca�� iluzj� i
ca�a �wietno�� tych tytu��w i godno�ci rozwieje si� jak z dymem. Bo oto pan
prezes u�ywa takim samym prawem swego szumnego
tytu�u, jakim szach perski szczyci si� swym bliskim pokrewie�stwem z s�o�cem i
ksi�ycem. Pan konsyliarz zarobi� na sw�j przydomek
w jakiej� oficynie sto�ecznej, gdzie przez lat kilka goli� brody, puszcza� krew
i przystawia� pijawki wszelkiego wieku i stanu
hemoroidariuszom. Pan komisarz zwie si� komisarzem chyba od r�norodno�ci
komis�w, jakie wk�ada na niego jego despotyczna
po�owica, a sekretarz pochodzi st�d najpewniej, �e nieborak musi rzeczywi�cie
jaki� osobliwszy posiada� sekret, aby o stu pi��dziesi�ciu
lub dwustu z�otych wy�y� przyzwoicie z rodzin�. Pod tak� sam� analiz� da�yby si�
podci�gn�� i wszystkie inne tytu�y ma�omiejskiej
hierarchii urzj�dniczej, ale poprzestaniemy ju� tymczasem na tych kilku pr�bkach
powy�szych, a udamy si� na zapowiedziany �wietny
wiecz�r pani prezesowej.
Pan prezes wi�cej jeszcze ni� zazwyczaj �uje ustami, cmoka j�zykiem i poci�ga
nosem powietrze, a z �askawym i protektorskim
u�miechem wita swych go�ci, kt�rych wszystkich razem wzi�wszy ma za
niesko�czenie ni�szych od siebie, tak co do samego
urz�dowego znaczenia, jak i co do tytu�u, pensji i akcydens�w
ekstraordynaryjnych.
Pani prezesowa, w m�odocianych pretensjach, jak mog�a najwy�ej pod�ysi�a czo�o,
a jak mog�a najni�ej ods�oni�a gors wypuk�y i w
ci�kiej sukni materialnej szeleszcze jak lokomotywa, kiedy si� do reszty
wypr�nia z pary.
A go�ci nat�ok, �e trudno pomie�ci� si� w domu.
Wypr�niony pok�j bawialny zdradza m�odym przygotowania do ta�ca, roz�o�one w
pobocznych pokojach zielone stoliki szczerz�, jak
z�by w u�miechu, bia�e talie kart do starszych.
- Wiseczka, preferansika, co panowie pozwol� - przemawia z u�miechem pan prezes.
- Ale� a� po kolacji - dodaje po chwili, poruszaj�c
jak zwykle ustami.
- Zata�czymy troch� - szepcze pani prezesowa swym przyjaci�kom, a z ukosa rzuca
zab�jcze spojrzenie na pana Pellera, kt�ry w tej
chwili w w�a�ciwych sobie podrygach wraca si� do pokoju i zas�yszanym sk�dci�
sposobem angielskim, niezgrabnym podaniem r�ki
wita kobiety bez r�nicy wieku i stanu.
Ale� poznajmy najprz�d poszczeg�lne zgromadzone towarzystwo, a zacznijmy od
m��w, aby tym snadniej potem zrozumie�
dostoje�stwo �on.
Najg�o�niej spo�r�d wszystkich rezonuje i przewodzi, chrz�kaj�c co drugie s�owo,
jaki� niski cz�owieczek z nale�ycie wypuk�ym
brzuchem i mn�stwem pier�cieni na palcach. Jest to niemal najznakomitsza po panu
prezesie osoba w miasteczku, komisarz drogowy,
pan Krzundel, cz�ek wielkiego zarozumienia o swym stanowisku, a nies�ychanie
strawnego �o��dka, kt�remu, jak m�wi� z�o�nicy,
�atwiej po�kn�� kupk� kamieni i strawi� por�cz lub belek mostowy ni� komu innemu
lada bulk� za grajcar lub nale�nik z powid�ami.
Za nim w tyle, przyparty do pieca, stoi wysoki, chudy m�czyzna z siwymi
marsowymi w�sami i bakenbardami, w ciemnozielonym, po
szyj� zapi�tym surducie, pensjonowany pan kapitan Brankoradzki, uczestnik
zwyci�stwa pod Lipskiem, a cz�ek najpoczciwszego serca
pod s�o�cem, kt�ry od lat kilku osiad� w Oltenicach i zamiast niebezpiecznego
wojennego rzemios�a, nie godz�cego si� bynajmniej z
jego �agodn� natur�, zajmowa� si� malarstwem i r�nymi mechanicznymi
wynalazkami, kt�re kiedy� mia�y mu przynie�� wielkie zyski i
ogromn� s�aw� u potomno�ci, tymczasem za� nabawia�y go bezustannych swar�w i
spor�w z zacn�, ale nieco za wojennie usposobion�
po�owic�.
Obok pana kapitana, jakby pod zas�on� si�y zbrojnej, przykucn�� w k�cie pan
kancelista Baldrian Staberl, zacny w�a�ciciel najwi�kszego
nosa na �wiecie, tym razem bez swego nieodst�pnego ko�paka na g�owie, ale zawsze
we fraku z uroczystymi po�ami i b�yszcz�cymi
guzikami.
Wygodnie na sofce rozpar� si� w juchtowych butach z ostrogami i w granatowym
surducie z czerwonymi wy�ogami pan poczmistrz;
chocia� ca�e jego mistrzostwo ograniczy�o si� na tym, �e umia� doprowadza� konie
swe do najwy�szej chudo�ci, jaka tylko da si�
pomy�le� na �wiecie, a mimo to mia� za bo�e poszycie ka�dego, kto nie je�dzi�
poczt� i co chwila nie �yczy� sobie jakiego� kuriera lub
sztafety.
Pana poczmistrza nazywaj� tak�e sekretarzem, co poniek�d bardzo s�usznie, bo dla
pana poczmistrza jest wszystko sekretem, co si� nie
odnosi do jego koni i stajni, a dla innych by�o znowu sekretem, dlaczego pan
pocztmajster kroku nie zrobi� bez ostrog�w i przy wielkich
okazjach wyst�powa� w granatowym surducie z czerwonymi wy�ogami.
W pobli�u pana pocztmajstra rozmawiali z sob� po cichu i poufnie dwaj sp�lnicy
jednego zawodu - miejscowy doktor i aptekarz. Pan
doktor, czyli pan konsyliarz, nie by� w�a�ciwie ani jednym, ani drugim.
Doktorskiego dyplomu nie mia�, bo, jak m�wi�, wcale go nie
potrzebuje, a konsyli�w nigdy nie sk�ada�, bo nim do tego przyj�� mog�o, chory
zawsze albo wyzdrowia� z przestrachu, albo umkn�� na
drugi �wiat, nie czekaj�c. Z tym wszystkim, uchowaj Bo�e pow�tpiewa� w jego
eskulapskie przymioty: pan doktor jest doktorem nad
doktorami. Mia��e bo w�a�ciw� metod� post�powania z chorymi. Ka�dy b�l g�owy to
ju� u niego ,,straszne rzeczy", tyfus lub zapalenie
m�zgu, kt�rym niezw�ocznie trzeba przeszkodzi�. �okciowe recepty sypi� si� zaraz
jak z r�kawa. I owo�, gdy po przespaniu si� ustanie
b�l g�owy choremu, pan doktor zaciera r�ce i che�pi si� g�o�no i otwarcie, �e
sztuk� i zr�czno�ci� wielkiej zapobieg� chorobie; a je�li
pacjent rzeczywi�cie rozniemo�e si� ob�o�nie, pan konsyliarz nie mniejszy odnosi
tryumf, bo pozna� od razu diagnoz� i przewidzia�
nieszcz�cie, nim si� jeszcze uwydatni�o jawniej. Kogo za� o znamienitych
kwalifikacjach pana konsyliarza nie przekona�o samo to ju�
post�powanie z chorymi, temu musia�a niepospolicie zaimponowa� powierzchowno��
czcigodnego eskulapa. Ka�dy cz�owiek wy�szych
zdolno�ci powinien powszechnym zdaniem mie� w sobie co� oryginalnego, pan doktor
za� to chodz�ca oryginalno�� od st�p do g�owy.
Niziutki, �e trudno sobie wyt�umaczy�, jakim sposobem pomi�dzy pi�tami a
czupryn� pomie�ci�o si� tyle cz�onk�w i cz�ci cia�a, ile
natura przykaza�a nieodzownie ka�demu zwyczajnemu cz�owiekowi, posiada pan
konsyliarz za to w�sy tak ogromnych rozmiar�w i tak
pot�nego kalibru, �e m�g�by o zazdro�� przyprawi� tambor-majora, i w ra��cej
sprzeczno�ci z sw� figur�, a za to w zupe�nej harmonii z
swymi w�sami nosi nazwisko przejmuj�ce przestrachem samym swym d�wi�kiem i
znaczeniem. Nie podpisuje si� inaczej jak tylko;
Hermigiusz Bo�cza Gromow�adzki.
Pan aptekarz nie ma tak wielkich pretensji do �wiata i umiej�tno�ci, ale
jednakowo� jest to figura tak�e cale niepospolita. Najwi�ksz� u
niego specjalno�ci� s� uszy, ale� za to uszy, kt�re na wypadek mog�yby pos�u�y�
za map� jednej p�kuli ziemskiej, a wysuszone i
wygarbowane oprawi�yby zamiast o�lej sk�ry niejeden foliant �okciowy. Ca�a
posta� pana aptekarza gin�a obok tych uszu jak czcigodny
kancelista Staberl obok swego nosa. Za uszyma pana aptekarza, jak zaj�c za
krzakiem, wygl�da� z min� skromn� i przyzwoit�, ale pe�n�
statku i powagi, pan profesor, g��boki znawca wielkiego i ma�ego abecad�a,
szczodry szafarz pierwszych fundament�w o�wiecenia dla
m�odego pokolenia oltenickiego.
Za daleko by poprowadzi�o, chc�c wylicza� i opisywa� kilku innych jeszcze go�ci
prezesa, dla lepszej znajomo�ci wolimy raczej
pods�ucha� ich rozmowy.
Pan komisarz drogowy przesta� w�a�nie sprzecza� si� o jak�� zasad� mechaniki z
panem kapitanem, a pan pocztmajster, kt�ry do
atrybucji swego urz�du policza� bezp�atne czytywanie urz�dowych gazet i st�d
mia� si� za g��bokiego polityka, zagadn�� nagle
towarzystwo:
- S�yszeli�cie pa�stwo o dowcipie na nowe ministerium hiszpa�skie? Kapitalny!
- Nie, nie s�yszeli�my zgo�a - wtr�ci� pr�dko pan profesor, kt�ry by� strasznie
ciekawy.
- Nie wiemy nic o tym - powt�rzy�o kilka g�os�w.
Pan pocztmajster brz�kn�� ostrogami i z powa�n� min� g�asn�� si� po czerwonym
ko�nierzu.
- Kapitalny dowcip, powiadam pa�stwu.
- Nie ma o tym nic w ,,Gazecie" naszej - ozwa� si� pan komisarz, kt�ry t� jedn�
prenumerowa� gazet�.
Pan pocztmajster ofukn�� si� niech�tnie:
- W jednej gazecie nie mo�e sta� wszystko! Dlatego ja czytam wszystkie gazety.
Liczba wszystkich gazet nie wynosi�a u pana poczmistrza wi�cej jak trzy.
- No i c� tam tedy stoi? - zapyta� pan konsyliarz i wyci�gn�� r�k� naprz�d,
jakby chcia� puls pomaca� komu.
- Te szelmy za granic� - krzykn�� pan poczmistrz - na wszystko znajd� dowcip.
- Powiedz�e go pan ju� raz - ozwa� si� niecierpliwie pan prezes.
Pan pocztmajster brz�kn�� naprz�d ostrogami, potem ze znaczeniem klasn�� w
palce. Lecz wtem pan prezes otworzy� drzwi do salonu i
rzek�:
- Moja �ona pan�w prosi na herbat�.
Po prawdzie nie czas by�o jeszcze na kolacj� czy na herbat�, ale pan prezes nie
lubi� wszystkich dyskusji politycznych, cho�by �ci�ga�y
si� do pa�stwa Irokez�w lub kr�la Moskit�w.
- To niebezpieczny przedmiot - mawia� zawsze, a jak z�odziej, na kt�rym czapka
gore, l�ka� si� we wszystkim aluzji do stosunk�w
w�asnego magistratu.
Pan poczmistrz niekontent, �e mu przerwano w samym toku opowiadania, zmarszczy�
brwi i machn�� r�k�, jakby chcia� powiedzie�:
"szkoda czasu z takimi lud�mi", a potem pierwszy posun�� za gospodarzem.
Za chwil� stan�li wszyscy w pokoju bawialnym, gdzie, podzielone na kilka grup
osobnych, siedzia�y kobiece znakomito�ci miasteczka.
Pani prezesowa bystrym okiem potoczy�a po ca�ym towarzystwie i nagle niech�tnie
zmarszczy�a brwi.
- Pan�w Gr��ewskich nie ma? - zapyta�a �ywo.
- Mo�e jeszcze przyjd� - odpowiedzia� pr�dko pan konsyliarz, nawyk�y nie traci�
nadziei do samego ostatka.
- Bardzo w�tpi� - ozwa� si� na to g�os piskliwy z jednej grupy kobiet.
By� to g�os pani aptekarzowej, zacnej po�owicy znanego nam ju� jegomo�ci o
olbrzymich uszach. Je�eli czcigodny ma��onek policza� si�
do znakomito�ci ma�ej mie�ciny, to pani aptekarzowa mia�a do tego podw�jne
prawo. Uchodzi�a za chodz�c� kronik�, �ywe biuro
wywiadowcze nie tylko dla ma�ej mie�ciny, ale i dla okolicy. Nie mog�o si� nic
sta� na dziesi�� mil w pobli�u, czego by pani
aptekarzowa nie tylko nie wiedzia�a, ale nawet o wiele wcze�niej nie przeczu�a.
Tajemniczymi jakimi� drogami i sposobami jak wszystkie wody do morza, tak
wszystkie nowiny i nowinki sp�ywa�y do g�owy pani
aptekarzowej, a jak morze wszystkim zebranym w swym �onie wodom nadaje swoj�
barw� w�a�ciw� i sw�j smak szczeg�lny, tak i pani
aptekarzowa umia�a skoncentrowane w sobie wiadomo�ci zaprawi� zawsze pewn� barw�
odr�bn� i pewnym wybitnym smakiem
s�onym.
Z tym wszystkim pani aptekarzowa strasznie nieszcz�liwa osoba: ca�e �ycie
utyskuje na plotki i z�o�liwe j�zyki, dla kt�rych, jak
powiada, ma nienawi�� i pogard� nieprzebran�.
- Ja si� plotkami brzydz� jak grzechem �miertelnym - powtarza przys�owiowym
niemal nawyknieniem ka�d� raz�, kiedy ma wypr�ni�
uzbierany kram �wie�ych r�norodnych nowinek.
Stanowcza pewno��, z jak� obecnie wypowiedzia�a swe pow�tpiewanie, niemi�e na
ca�ym kobiecym towarzystwie zrobi�a wra�enie.
Spodziewano si� przecie� ta�czy�, a Tadeusz Gr��ewski by� zawo�anym tancerzem,
nieobecno�� jego musia�a sprawia� wielk� luk� w
u�o�onym programie.
Najwi�cej jednak zmartwi�a si� pani prezesowa, wida�, �e ze wszystkich swych
go�ci najserdeczniej mo�e rada by�aby jemu.
- Sk�d�e pani jeste� tak pewna? - zagadn�a nagle aptekarzow�.
- I ja to chcia�am w�a�nie powiedzie� - doda�a pr�dko pani kasjerowa, kt�ra
mia�a t� szczeg�ln� w�a�ciwo��, �e zawsze to tylko chcia�a
powiedzie�, z czym si� naprz�d kto� inny odezwa�.
Pani aptekarzowa wyd�a naprz�d spodni� warg�, kt�ra wielko�ci� i wydajno�ci�
mog�aby si� r�wna� chyba z uszyma ma��onka, i
pokiwa�a g�ow� ze znaczeniem.
- Ju� to, moje pa�stwo, ja si� rzadko myl�, ale tym razem za�o�y�abym si� na
pewne.
- O prawda, prawda, pani aptekarzowa rzadko si� myli - ozwa� si�, nie wiedzie�,
czy z uznaniem, czy z przek�sem, suchy i przeci�g�y
g�os, kt�ry bardzo stosownie nale�a� do suchej i przeci�g�ej figury
wyobra�aj�cej pani� profesorow�.
Pani profesorowa z pani� aptekarzowa by�y to dwie serdeczne przyjaci�ki, a
zarazem najzawzi�tsze rywalki, nie o m�odo�� i wdzi�ki,
bo �adna do nich nie mia�a pretensji, ale o pewno�� i niezawodno�� swych nowin,
w kt�rych bogactwie pragn�a prze�cign�� jedna
drug�.
Przyja�� ich obop�lna zdawa�a si� zreszt� sprawdza� tylko przys�owie:
ostateczno�ci si� stykaj�, bo trudno by wyobrazi� sobie dwie
sprzeczniejsze z sob� postaci nad te dwie panie.
Aptekarzowa by�a niska, gruba, p�kata, z wyd�tymi wargami i nabrz�k�ymi
policzkami; profesorowa chuda, wysoka, jasnoko�cista, z
twarz� kobylego zakroju i kobylej chudo�ci. Aptekarzowa m�wi�a nadzwyczajnie
�ywo, pr�dko i g�o�no; profesorowa z cicha, powoli i
przeci�gle. Aptekarzowa niekontenta by�a widocznie z wtr�cenia si� swej
przyjaci�ki, bo z marsem na czole odpowiedzia�a pr�dko:
- Nikt nie jest nieomylny na �wiecie, jednakowo� przekonacie si� pa�stwo; pan
Tadeusz przenosi innego rodzaju towarzystwo.
Prezesowa ze z�o�ci� przegryz�a wargi.
- Rybitwa - mrukn�a przez z�by.
Aptekarzowa za�mia�a si� p�g�osem i przychylaj�c si� do ucha pani kasjerowej,
szepn�a jej �ywo:
- Biedna prezesowa! Starej torbie ci�gle romanse w g�owie.
- I ja to chcia�am w�a�nie powiedzie� - odpowiedzia�a po swoim zwyczaju
kasjerowa.
Pani profesorowa tymczasem zwr�ci�a si� ku pani komisarzowej.
- Co ta aptekarzowa tak si� interesuje tym m�odym ch�opcem? - szepn�a.
Komisarzowa u�miechn�a si� z�o�liwie.
- Niech si� pani nie boi, nie b�dzie st�d niebezpiecze�stwa dla pana aptekarza.
Mi�dzy pannami, co zasiad�y rz�dem w k�cie, tak�e p�g�o�ne o panu Tadeuszu
rozlega�y si� szepty, chocia� pan sekretarz Peller
wszystkich przyk�ada� stara�, aby wszelkie zaj�cie skierowa� na siebie samego.
Najwi�cej i najnieprzyja�niej jako� odzywa�a si� o nieobecnym m�odzie�cu
trzydziestoletnia, chuda, wykrygowana panna Weronika,
przyrodnia siostra pani kasjerowej.
Od lat ju� blisko pi�ciu panna Weronika zacz�a cokolwiek pow�tpiewa� w swoje
wdzi�ki, a coraz wy�szego nabiera� przekonania o
wznios�o�ci swego charakteru i g��boko�ci rozumu. W poczuciu za� takich
przymiot�w uwa�a�a si� niesko�czenie wy�sz� i od swoich
towarzyszek m�odszych, i od ca�ego niemal rodzaju m�skiego.
- Wol� zosta� star� pann� ni� p�j�� za lada kogo zacz�a powtarza�, odk�d
stan�a ju� u tego kresu, do kt�rego chcia�a dopiero zmierza�.
W tej chwili, jak ju� powiedzieli�my, bardzo surowo s�dzi�a o nieobecnym
Tadeuszu, kt�ry podobno nie umia� pozna� si� na �adnym z
jej wy�szych przymiot�w.
- Potrzeba by� bardzo poziomych wyobra�e� - ci�gn�a swym zwyczajnym g�rnolotnym
stylem - aby tak ma�o ceni� sobie opini� �wiata
i awanturowa� si� z prost� dziewczyn�.
- Plawda, wielka plawda, moja Welonciu - potakiwa�a nie o wiele m�odsza wiekiem,
a cokolwiek ubo�sza jeszcze we wdzi�ki panna
Balbina, kt�ra mia�a to nieszcz�cie, �e nie mog�a wymawia� r, lubo sili�a si�
do tego jak najuporczywiej.
Panna Weronika parskn�a sycz�cym �miechem.
- Za�lepi� si� do szale�stwa! I to w kim? - zawo�a�a z indygnacj� i szyderstwem.
- W tej Lybitwie, to nie do uwielzenia, moja dloga - ko�czy�a panna Balbina.
- Ale mozie to je�cie w�ystko plotki - przem�wi�a trzecia w dobranym gronie,
panna Wiktoria, kt�ra mimo dwudziestu o�miu
sko�czonych wiosen nie mog�a wybi� si� jeszcze z dziecinnego szeplenienia.
Panna Weronika wzruszy�a ramionami prawie z obra�on� dum�.
- Przy odrobinie rozs�dku mo�na �atwo rozr�ni� plotk� od prawdy.
- A zdaje si�, �e t� odrobin� rozs�dku posiadam - doda�a po pewnej pauzie.
- Ju�cik posiadas, posiadas - poderwa�a pr�dko panna Wiktoria - ale uwazas, to
trudna rada z plotkami...
- O plawda, ze tludna, baldzo tludna - wtr�ci�a si� Balbina - plzypomnij sobie,
�e plzed tlzema laty lozpowiadano o tobie, ze si�
awantulujesz z oficelem, a to by�a nieplawda.
Panna Weronika zacisn�a wargi i gniewnym spojrzeniem ugodzi�a swoj�
towarzyszk�. Mia�a nawet jak�� surow� odpowied� na ustach,
kiedy na szcz�cie wesz�a ksi�dzowa z trzema c�rkami, a panna Weronika
skierowa�a pocisk przygotowany na nowo przyby�ych.
- My�la�am, �e pojad� sobie gdzie� na pra�nik panny popadianki, ale bro� Bo�e,
nie mog�o obej�� si� bez nich.
Po tych s�owach jednak panna Weronika zerwa�a si� bardzo skwapliwie i z wielk�
uprzejmo�ci� zacz�a wita� nowo przyby�y kwadrat
popadianek.
Z czterech panien popadianek nie by�a �adna �adn�, cho� wszystkie mia�y wielk�
do tego pretensj�. Je�li za� co by�o w nich
szczeg�lnego, to przede wszystkim ich imiona chrzestne: zwa�y si� po kolei
Akwilina, Terapina, Serafina i Charytyna, co w zwyczajnym
zdrobnieniu dawa�o: Lincia, Pincia, Fincia, Tyncia.
Na najstarsz� pann� Akwilin� nie m�g� spojrze� pan poczmistrz nie westchn�wszy.
- �adna moja klacz nie jest tak chuda - szepn�� sam do siebie.
Niepospolita chudo�� panny Akwiliny nie przeszkadza�a jej jednak posiada� nos
wcale pot�ny i wargi porz�dnie grube, jak gdyby dla
umy�lnej sprzeczno�ci z m�odsz� siostr�, pann� Terapin�, kt�ra usta mia�a
cieniutkie jak dwa sznureczki, a nosa prawie �adnego, bo ta
cz�� twarzy, co zwyczajnie wyobra�a nos, gin�a i ton�a prawie zupe�nie w
t�ustych i �wiec�cych si� policzkach.
M�odsze panny, Serafina i Charytyna, by�y mo�e mniej wybitnej fizjognomii, ale
nie mniej niepoczestnych rys�w twarzy. Fincia mia�a
nadto z�by, kt�re panu poczmistrzowi przypomina�y ustawicznie jego faworyt�
skarogniad�, a Tyncia mia�a r�ce, kt�rych inkarnacj� pan
poczmistrz przyr�wnywa� sekretnie do ma�ci swego kulawego kasztana.
Za kwadratem pi�kno�ci popadia�skich przyci�gn�� i jaki� sztywny i nad�ty
m�odzieniec, kt�rego mieni� alumnem i konkurentem panny
Akwiliny, a kt�ry bezustannie przypatruje si� kratkom swej nowej, jak wida�,
kamizelki.
Pan prezes od niejakiego� ju� czasu, jakby czego� niezadowolony, przechadza� si�
po pokoju, a teraz nieznacznie przysun�� si� do �ony.
- Ju� wszyscy s�, ka� dawa� je�� - przem�wi�, �uj�c po swoim zwyczaju ustami.
- Famos! - wykrzykn�� p�g�osem pan kapitan, kt�ry pods�ucha� ostatnie s�owa, a
zawsze odzywa� si� z tym okrzykiem, ilekro� mowa
by�a o jedzeniu.
Pani prezesowa wysz�a na chwil� do przyleg�ego pokoju, zapewne aby ostatnie
porobi� przygotowania.
Tymczasem towarzystwo na r�ne podzieli�o si� grona i rozmowa o r�nych zacz�a
si� toczy� przedmiotach.
Pan poczmistrz wraca� zawsze do swych ulubionych temat�w politycznych, pan
kapitan spiera� si� z panem komisarzem o najlepszy
spos�b budowania most�w, a pan konsyliarz rozwodzi� si� nad swymi ostatnimi
kuracjami.
Znany nam pan sekretarz Peller, wraz z sztywnym alumnem, uwija� si� ko�o panien,
sypi�c konceptami, kt�re jako sekretarz najlepiej
powinien by� zachowa� w sekrecie.
Wpo�r�d tego drzwi rozwar�y si� z dw�ch stron, z jednej powr�ci�a pani
prezesowa, zapraszaj�c go�ci na kolacj� do przyleg�ego pokoju,
z drugiej wszed� go��, o kt�rym niedawno toczy�a si� rozmowa, Tadeusz.
Tadeusz by� bardzo po��danym go�ciem, ale tylko kobietom. Biurokracja
ma�omiejska nie mog�a mie� z zasady nabo�e�stwa do
cz�owieka, kt�ry nie nale�a� do jej grona.
Ostro�ny i przezorny pan prezes tylko z szczeg�lnej uleg�o�ci dla �ony odwa�y�
si� przyjmowa� go w swoim domu, lubo, jak sam
m�wi�, obawia� go si� wi�cej ni� Turk�w i Tatar�w.
Otwarcie te� na ucho szepta� swoim go�ciom:
- Moja �ona upar�a si�, �eby go zaprosi�... A z babami trudna rada.
- Schwere Not! - potwierdzi� pan kapitan i z ci�kim westchnieniem spoziera� na
swoj� po�owic�, kt�ra siedz�c w gronie przyjaci�ek
opowiada�a w�a�nie o szczeg�lnej poczciwo�ci swego m�a.
Najwi�cej jednak nierad i nieprzyjazny m�odemu Gr��ewskiemu by� pan sekretarz
Peller, pierwszy dandys ma�ego miasteczka. Ukazanie
si� Tadeusza pozbawia�o go od razu ca�ej wzi�to�ci u kobiet, a i pretensjonalna
i podejrzana jego elegancja nie mog�a utrzyma� si�
zwyci�sko wobec prostego, ale wytwornego ubioru niedawnego akademika.
Panna Weronika, lubo niedawno tak nieprzyja�nie wyra�a�a si� o nieobecnym, nie
mog�a teraz do�� uprzejmego u�miechu nasznurowa�
na swoje pomarszczone usta i nie z�yma�a si� wcale, kiedy panna Balbina szepn�a
jej do ucha:
- Juzto plawda co plawda, ale to baldzo plzystojny m�czyzna.
Sam Tadeusz jednak nie zdawa� si� bynajmniej ani uwa�a�, ani ocenia� swego
szcz�cia i wygl�da� tak jako� roztargniony i oboj�tny,
jak gdyby zbywa� sobie przymus znajduj�c si� w tym towarzystwie.
Obsypywany zapytaniami i �arcikami ze wszystkich stron, odpowiada� kr�tko i
p�g�bkiem, a z ca�ego jego zachowania si� wida� by�o,
�e nie na d�ugo wybra� si� na wieczorn� zabaw�.
Pani prezesowa zakrz�tn�a si� tymczasem z podw�jn� gorliwo�ci� i niebawem
sko�czy�y si� przygotowania i suta kolacja stan�a na
stole.
- Nareszcie� - mrukn�� pan prezes i g�o�niej ni� zazwyczaj cmokn�� j�zykiem i
poci�gn�� nosem pon�tne wyziewy.
- Famos! - zawo�a� pan kapitan i przerwa� sobie w najciekawszym miejscu
rozpocz�tego opowiadania o bitwie pod Bautzen.
Ju� to niespodzianka by�a ulubion� strategi� poczciwego kapitana i we wszystkich
jego wojennych przeprawach i przygodach
najwa�niejsz� odgrywa�a rol�. Cokolwiek przytrafi�o mu si� kiedy� godniejszego
uwagi, sta�o si� niezawodnie wskutek jakiej�
niespodzianki.
Wszystkie nawet opowiadania zaczyna�y si� wiecznie od jednej i tej samej
przys�owiowej niemal formu�ki:
,,Kiedy�my maszerowali pod... A� tu niespodzianie..."
- Prosz� pa�stwa bez ceremonii - odzywa�a si� ci�gle pani prezesowa, podsuwaj�c
p�miski.
- Nie dawajcie� si� zanadto prosi�...
Nie wiedzie� do kogo stosowa�a pani prezesowa te s�owa, bo wyj�wszy Tadeusza
nikt ich nie zdawa� si� potrzebowa�.
Pan komisarz drogowy Krzundel, co, jak powiedzieli�my, umia� bez ob�adowania
�o��dka po�yka� ca�e kupki kamieni i belki, i por�cze
mostowe, nie m�g� da� si� zawstydzi� wobec zastawionego suto sto�u.
Bo ju� to kolacja by�a co si� nazywa. I niewielka sztuka, Nowy i Stary Testament
sk�ada� si� na ni�, bo od czego� pan prezes jest
urz�dnikiem miejskim i ma w�adz� w swoim r�ku!
Nawet u kanibal�w musia�by, jak powiada, wp�yn�� jaki� akcydensik prezesowi, a
c� dopiero w Galicji.
S�usznie te� pan kapitan za ka�dym nowym k�skiem powtarza� ,, famos", bo
zastawione potrawy zas�ugiwa�y na ten wykrzyknik.
Najlepiej jednak pan aptekarz, ten ani si� odezwie, cho�by strzela� do niego z
armaty. Z natury ma�om�wny, sta� si� kompletnie
g�uchoniemym, odk�d kolacja stan�a na stole. Kto nie wierzy, �e mo�na je��, a�
si� uszy trz�s�, potrzebowa�by tylko spojrze� na pana
aptekarza: olbrzymie uszy jego zdaj� si� obraca� wko�o jak skrzyd�a wiatraku.
Pokazuje si� te�, o ile wy�ej stoi od niego zacna
po�owica: ta mo�e je�� i m�wi� jednocze�nie za wszystkich, ka�dy k�sek zaprawia
jak�� uwag�, do ka�dej potrawy znajduje jakie�
stosowne przyr�wnanie.
Pan konsyliarz o olbrzymich w�sach a maluczkiej postaci nie zapomina i przy
jedzeniu o swym szczytnym i zbawiennym dla ludzko�ci
powo�aniu, i co chwila z jakim� sanitarnym odzywa si� upomnieniem.
Szczeg�lniejsz� jednak uwag� zwraca na swoj� ma��onk�, kt�r�
to przed t�, to przed ow� ostrzega potraw�.
- Nie jedz, duszko, tego, to za ci�kie dla ciebie, ja znam tw�j �o��dek -
odzywa si� co chwila...
Ale dajmy� ju� pok�j tej nieszcz�liwej kolacji, bo niewiele skorzystamy,
poznaj�c j� z wszystkimi szczeg�ami. Niebawem zagrzmia�a
muzyka w bawialnym pokoju, a ca�e towarzystwo wynios�o si� co �ywo, pr�cz
szanownego aptekarza, kt�ry nie m�g� jeszcze odst�pi�
jakiego� kompotu, i pana kapitana, kt�ry dla lepszej strawno�ci zacz�� opowiada�
jak�� przygod� doznan� podczas bitwy pod Dreznem.
W bawialnym pokoju rozpocz�y si� tymczasem ta�ce naprawd�. Pani prezesowa
oczywi�cie pierwsz� par� z panem drogowym
komisarzem, kt�rego nie wiedzie�, czy �wie�a kolacja, czy dawniej strawione
kupki kamieni i belki mostowe strasznie jako� robi�y
niezgrabnym i oci�a�ym.
Pan prezes sam nie ta�czy, bo mniema, �e to si� nie zgadza z jego urz�dow�
powag�, ale za to wszystkich bez wyj�tku szle w ogie�.
Panna Weronika, d�uga jak tyka, pu�ci�a si� z maluczkim konsyliarzem, kt�rego
w�sy chwiej� si� jak dwie wiechy nad drzwiami
szynkownymi. Pan Peller w najpocieszniejszych wykr�ca si� zygzakach i, aby nie
robi� krzywdy nikomu w towarzystwie, rozdziela
swoj� zacn� osob� jak mo�e najszczodrobliwiej. Co pi�� minut zmienia tancerk�, a
dla ka�dej znajdzie komplement, odpowiedni jego
g��bokiemu wykszta�ceniu i wysokiemu stanowisku urz�dowemu.
Ale snad� zapisano by�o w niezmiennych wyrokach losu, �e wiecz�r ten mia� by�
fatalnym dla nieocenionego sekretarza. Ju� z samego
pocz�tku same jakie� niefortunne nasuwa�y mu si� przypadki. Pani kapitanowej
stan�� na najwi�kszy nagniotek, pannie Balbinie rozdar�
dwa bryty u sukni, a z pani� profesorow� skarambolowa� w najnieprzyjemniejszy
spos�b.
Wszak�e to wszystko by�o tylko wst�pem do dalszych przyg�d nieprzyjemnych.
Biedny sekretarz straci� zupe�nie g�ow�, widz�c, �e nie
tylko Tadeusz, ale nawet subiekt pana aptekarza odnosi przed nim prym w ta�cu.
Chcia� wi�c przynajmniej gorliwo�ci� prze�cign��
nienawistnych rywali i uwija� si� do upad�ego.
Muzyka gra�a w�a�nie jak�� polk� odwieczn�, kt�r� oltenicka kapela policza�a do
najnowszych znanych sobie muzykalnych kompozycji.
Pan poczmistrz, co dotychczas sta� na boku i w niemym milczeniu przypatrywa� si�
pl�saj�cym, uczu� nagle jaki� nieprzezwyci�ony
poci�g p�j�� za przyk�adem innych i przynajmniej raz obr�ci� si� w ko�o.
Waha� si� jeszcze troch�, ale jak obaczy�, �e nawet pan kapitan, sko�czywszy
opowiadanie o przypadkach bitwy pod Dreznem, z pani�
profesorow� pu�ci� si� w ko�o i z takim uwija si� ferworem i zapa�em, jak gdyby,
wierny swej ulubionej strategii wojennej, wraca�
w�a�nie z pola bitwy, to ju� �adn� miar� nie m�g� utrzyma� si� na nogach.
Podkr�ci� w�sy, brz�kn�� w ostrogi, poprawi� czerwony
ko�nierz surduta i �mia�ym okiem potoczy� wko�o.
Zawaha� si� znowu na chwil�, nie wiedz�c, kt�rej z tancerek mo�e powierzy� swoj�
osob�.
W tej w�a�nie chwili pan Peller posadzi� pann� Weronik�, a pan poczmistrz
trzasn�� w palce i posuwistym naprz�d posun�� krokiem.
- Ona najpodobniejsza do mojej dereszowatej - mrukn�� z cicha, jak gdyby sam
sobie chcia� dodawa� odwagi.
I za chwil� pan poczmistrz w samej rzeczy z pann� Weronik� pu�ci� si� w ko�o.
Ale ju� w samym pocz�tku niefortunne jakie� nasuwa�y
mu si� omina; zapl�ta� si� najpierw w ostrogi, a potem, kiedy ju� mia� ruszy� z
miejsca, musia� zatrzyma� si� chc�c nie chc�c, bo
pierwszemu muzykantowi p�k�a struna i muzyka urwa�a na chwil�.
- Ho, ho! Pan poczmistrz ta�cuj�cy! - ozwa�y si� zewsz�d g�osy.
- Ot tak dla komocji, po kolacji, panie dobrodzieju, jak gdybym si� przejecha�
na mojej bu�anej - odpowiedzia� pan poczmistrz i silnie
obejmuj�c swoj� d�ug� i chud� tancerk�, z wielkim zamachem ruszy� naprz�d.
I jeszcze w szybkiej polce nie ubieg� p� pokoju, kiedy nagle jedn� ostrog�
ugrz�z� nieszcz�liwie w sukni i sp�dnicach panny Weroniki,
a drug� tak jako� niezr�cznie zapl�ta� si� o drug� w�asn� nog�, �e w jednej
chwili straci� r�wnowag� i zataczaj�c si� z gwa�townym
impetem o krok naprz�d powali� si� jak d�ugi wraz z sw� tancerk� na
poprzedzaj�c� par�.
I owo� fatalny powsta� przypadek.
Poprzedzaj�ca para, pan sekretarz Peller z najs�uszniejsz� z ksi�dz�wien, pann�
Charytyn�, zachwiani nag�ym niespodziewanym
atakiem, nie mogli powstrzyma� upadaj�cych i wraz z nimi run�li na ziemi�. A z
ty�u tymczasem nadp�dzi� pan kapitan z pani�
aptekarzow� i nieprzygotowany na nag�� zapor�, swoj� i swojej tancerki osob�
przykry� le��c� na ziemi kup�.
Muzyka ucich�a przestraszona, zast�pi� j� pisk i wrzask do nieopisania.
Pan Peller paln�� samym nosem o pod�og� i zala� si� strug� krwi; panna Charytyna
nabi�a sobie guz na czole jak kurze jajo; pan
poczmistrz, chc�c si� ratowa� wszelkimi si�ami, jedn� ostrog� przedar� si� przez
sukni� i sp�dnic� a� do go�ego cia�a panny Weroniki, a
drug� nieszcz�liwym trafunkiem zajecha� w sam� g�b� pani aptekarzowej; panu
kapitanowi zdawa�o si�, �e jest na polu bitwy, bo ca�y
czas powtarza�: pardon i sacr�dieu!
I jaki� los fatalny skusi� go ratowa� co pr�dzej honor wojskowy i podnie�� si�
najpierw z ziemi. Wypr�y� jedn� nog� naprz�d i ca�ym
zamachem potr�ci� o ma�� serwantk�, kt�ra z brz�kiem i stukiem powali�a si� na
nieszcz�liw� kup�, obsypuj�c j� gradem pot�uczonych
szczerb�w szk�a i zamkni�tych wewn�trz drobiazg�w.
Krzyk, wrzask, przestrach i zamieszanie dosz�y teraz do najwy�szego stopnia.
Waleczny kapitan, przera�ony nowym i niespodziewanym atakiem, przykucn�� jak
trusia, a nawet pardon i sacr�dieu utkn�o mu w
gardle.
Reszta za� przykrytych kup� os�b pewn� by�a, �e sufit zawali� si� nad ich
g�owami.
I d�ugo potrzeba by�o, nim jako� powoli wszyscy opami�tali si� z przestrachu i
ucich� wrzask i pisk przyg�uszaj�cy.
Wi�cej ni� niefortunny los go�ci zasmuci� prezesow� przypadek z serwantk�.
- Ostro�nie, dla Boga! Ostro�nie - krzycza�a ci�gle na tych, co chcieli si�
podnosi� z ziemi, pragn�c uratowa� cho� jedn� nie rozbit�
fili�aneczk�.
Oczywi�cie, �e krzyki takie musia�y tylko powi�ksza� przestrach biednych ofiar
niezr�czno�ci poczmistrzowskich ostr�g, kt�re B�g wie
jakim mniema�y si� zagro�one niebezpiecze�stwem.
Dzi�ki jednak spiesznej i przytomnej interwencji profesora, kt�ry sam jeden nie
straci� g�owy, u�o�y�o i uporz�dkowa�o si� jako�
wszystko powoli.
Pan Peller podni�s� si� ca�y zakrwawiony, koszula na piersiach i bia�a kamizelka
wygl�da�y jak jedna wielka plama czerwona.
Nie lepiej obszed� si� los i z jego tancerk�, kt�rej pot�ny guz jak kawa�
bawolego rogu stercza� na czole.
Sprawca ca�ego nieszcz�cia, pan poczmistrz, pr�cz kilku bolesnych kontuzji nie
odni�s� sam wi�kszego szwanku, ale za to ledwie
wypl�ta� ostrog� z sukni i nogi panny Weroniki, a z g�by pani aptekarzowej,
kt�ra zemdla�a z przestrachu.
Pan kapitan podni�s� si� z ziemi nieuszkodzony, ale mimo �agodnego swego
charakteru wpad� w taki ferwor gwa�towny, �e chcia� w
duchu jak bur� suk� z�aja� poczmistrza, ale si� powstrzyma�, bo jak m�wi�,
poczmistrz jest wielki impetyk, a on nie lubi ,,wyrabia�
spektakle". Och�on�wszy zupe�nie z przestrachu i od�a�owawszy po trosze szkod�
poniesion�, sama prezesowa przy�o�y�a si� z ca�ych
si�, aby jak najpr�dzej zatrze� pami�� nieszcz�liwego przypadku i nie przerywa�
sobie w zabawie. Stara�a si� te� przede wszystkim
u�agodzi� i udobrucha� uszkodzonych.
G��wnie jednak chodzi�o o to, aby zatrzyma� pana Pellera, kt�ry kwa�ny i
skonsternowany chy�kiem wymkn�� si� za drzwi.
- Nie wolno - zawo�a�a pani prezesowa, zast�puj�c mu drog�.
Pan Peller rozpaczliwym ruchem wskaza� na swe krwi� zbroczone piersi.
- Musz� si� przebra� przynajmniej - szepn�� z westchnieniem.
Pani prezesowa zmarszczy�a brwi. Kombinowa�a bardzo s�usznie, �e przebranie si�
b�dzie nieco za trudne panu sekretarzowi, bo przy
150 z� rocznej pensji nie�atwo wcale posiada� dwie bia�e kamizelki i drug�
czyst� koszul� na raz.
- Nie potrzeba - rzek�a pr�dko - ja temu zaradz�.
I wybieg�a spiesznie do drugiego pokoju, a powracaj�c za chwil� z ma�ym
zawini�tkiem pod pach�, skin�a na nieszcz�liwego
m�odzie�ca i kaza�a mu i�� za sob�.
- Dam panu rzeczy mego m�a, przebierzesz si� pan tutaj - szepn�a mu z cicha.
- Ale gdzie? - zagadn�� pan Peller, uradowany, �e nie b�dzie potrzebowa�
opuszcza� mi�ego wieczoru. Zapytanie to by�o s�uszne, bo
wszystkie pokoje by�y b�d� przechodnie, b�d� zaj�te przez gracz�w.
Pani prezesowa zrobi�a znak, aby si� �lepo spu�ci� na ni�, i bior�c �wiec� z
sob� zaprowadzi�a go do przedpokoju, a stamt�d otworzy�a
drzwi do ciemnej, olbrzymiej izby, kt�ra s�u�y�a za sk�ad dla wszystkich
prezent�w i kontrybucji.
- Tu si� pan przebierzesz - rzek�a i zostawiaj�c mu �wiec� wybieg�a szybko z
powrotem do bawialnego pokoju.
Pan Peller ujrza� si� sam w pokoju zarzuconym najrozmaitszymi rzeczami i
postawiwszy �wiec� na kraw�dzi jakiej� beczki z gryczan�
kasz� zacz�� rozbiera� si� systematycznie, aby przyodzia� �wie�� bielizn� i
kamizelk�.
I zaledwie rozebra� si� powoli i pocz�� zakwaterowywa� si� w przestronn� koszul�
swego pryncypa�a, kiedy wtem nagle us�ysza�
zbli�aj�ce si� kroki i kto� szybko zmierza� ku kryj�wce.
Pan Peller, zagro�ony nag��, niespodziewan� inwazj� na swe uczucie wstydliwo�ci,
nie widzia� innego ratunku, jak co �ywo zgasi�
�wiec� i przykucn�� za beczk� z kasz�.
W tym samym momencie rozwar�y si� drzwi, a wszystkie cztery ksi�dz�wny ukaza�y
si� w progu. Zacz�y p�g�osem szepta� ze sob�, a
ukryty pan Peller dowiedzia� si�, �e pannie Charytynie podczas nieszcz�liwego
upadku r�g ze sznur�wki wbi� si� w cia�o i �e za porad�
obeznanej z domem pani aptekarzowej wynalaz�a schronienie, aby si� rozebra� i
zaradzi� nieprzyjemnemu przypadkowi.
Dwie starsze siostry powr�ci�y zaraz do towarzystwa, a tylko panna Serafina
pozosta�a przy siostrze, aby jej pom�c przy rozebraniu i
rozsznurowaniu! Pan Peller zapar� oddech w sobie i jak m�g� najni�ej przykucn��
za beczk�. Panna Charytyna tymczasem przy pomocy
swej siostry zacz�a rozbiera� si� powoli.
- Ja mia�am jakie� przeczucie, �eby nie i�� na t� zabaw� - odezwa�a si� Fincia -
ale ty� si� g��wnie usadzi�a na to.
- Daj�e ty spok�j - odpowiedzia�a panna Charytyna niech�tnie - co ja winna, �e
taki cymba� jak ten Peller wzi�� mi� do ta�ca i wywr�ci�
si� ze mn� jak d�ugi.
- Ja si� z ni� wywr�ci�, ja cymba�! Przekl�ta popadianka! - wyszepta� ura�ony
sekretarz zza beczki.
- �eby� wiedzia�a - ci�gn�a panna Charytyna dalej. - Tadeusz ju� szed�
anga�owa� mi� do tej polki, a ten dure� go wyprzedzi�.
- No, on ta tyla jeszcze nie winien, bo na niego wpad� ten pocztmajster.
- �eby nie by� taki cymba�, toby sy nie da� tr�ci� pocztmajstrowi - dowodzi�a
dalej panna Charytyna.
- To najlepsza - ozwa�a si� znowu panna Serafina - �e ten Peller ma si� za
�adnego, a on wygl�da jak ma�pa.
- Hurygutan - doda�a panna Charytyna.
- Ty� sama ma�pa! Orangutan - szepn�� pan Peller prawie p�g�osem, rozsro�ony do
najwy�szego stopnia.
- Nos ma jak og�rek nie przymierzaj�c - ci�gn�a dalej panna Serafina.
Pan Peller ca�� pi�ci� chwyci� si� za nos i zacz�� go obmacywa� na wszystkie
strony.
- M�j nos jak og�rek! A bodajby� p�k�a!
- A na twarzy nie ma �adnego wyrazu - wycedzi�a poetycznie panna Serafina.
- A tak w sobie zadufany, chodzi sy jakby kij zjad�.
- A ta�cowa� nie umie nic a nic, to wszystko sta�o si� przez niego.
To ju� by�o zanadto dla pana Pellera. Wpad� w taki ferwor, rzuci� si� z tak�
gwa�towno�ci�, �e beczka z kasz� obali�a si� na ziemi�, a on
ca�y w bieli�nie jak duch spod ziemi ukaza� si� �r�d ciemno�ci w�a�nie wtedy,
kiedy panna Charytyna rozebra�a si� do reszty i zrzuci�a
nieszcz�liw� sznur�wk�.
Obiedwie ksi�dz�wny stan�y jak piorunem ra�one. Chcia�y ucieka�, ale piekielny
przestrach nie pozwala� ruszy� si� z miejsca, a nawet
g�os w pierwszej chwili zamiera� w krtani.
Pan Peller chcia� co� powiedzie�, ale zak�opotany i za�enowany swym w�asnym i
swej przeciwniczki negli�em, nie m�g� ani s�owa
wydoby� z siebie. Przy pierwszej sylabie zaj�kn�� si� tak nielito�ciwie, �e g�os
jego sta� si� podobnym do jakiego� podziemnego
grobowego westchnienia.
- Gwa�tu! Ratunku! �upirz! - wrzasn�a panna Serafina i na p� nie�ywa z
przestrachu powali�a si� na ma�y st� pobliski, sk�d z g�uchym
stukiem i d�wi�kiem stoczy�a si� wielka flasza z oliw�.
Panna Charytyna opu�ci�a z przestrachu wszystkie suknie, jakie jej jeszcze
pozosta�y, i okropnym g�osem j�a wrzeszcze� z ca�ego
gard�a:
- �upirz! �upirz! Gwa�tu! Ratunku!
Pan Peller, niewielkiej z natury odwagi i przytomno�ci umys�u, sam nie wiedzia�,
co ma pocz��, przestraszony przera�aj�cymi
okrzykami sam si� got�w by� naprawd� wzi�� za upiora i nie wiedz�c sam zgo�a, co
robi, zacz�� pospo�u wo�a� wniebog�osy:
- Gwa�tu! ratunku!
Ale gdy nagle w przedpokoju pos�ysza� kroki, opami�ta� si� po trosze, a nie
chc�c w takim stanie przedstawi� si� ca�emu towarzystwu,
postanowi� uciec si� do ulubionej strategii walecznego �o�nierza i jakimkolwiek
b�d� sposobem drapn�� w nogi. Ale ju� jaki� widocznie
fatalizm zawis� nad jego g�ow�.
Rzucaj�c si� ku oknu zawadzi� g�ow� o p�k� przy �cianie i ca�y tuzin s�oj�w z
konfiturami, sokami, konserwami niezr�cznym ruchem
str�ci� na ziemi�.
A w tej w�a�nie chwili rozwar�y si� drzwi i ca�e towarzystwo w rz�sistym
o�wietleniu ukaza�o si� w progu.
Pan Peller w przestrachu i zawstydzeniu kl�kn�� na oba kolana w strudze konfitur
i sok�w, panna Charytyna zemdla�a, co mo�e by�o
najgorzej, pomn�c na jej negli� nieszcz�liwy.
Ca�e nabieg�e towarzystwo sta�o chwilk� nieme i nieruchome z niewiadomego
przestrachu i zdziwienia, a� nagle za impulsem
pierwszego pana poczmistrza w og�uszaj�cy wybuch�o �miech.