Darcy Lilian - Doktor di Luzio
Szczegóły |
Tytuł |
Darcy Lilian - Doktor di Luzio |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Darcy Lilian - Doktor di Luzio PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Darcy Lilian - Doktor di Luzio PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Darcy Lilian - Doktor di Luzio - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Lilian Darcy
Doktor di Luzio
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Już po kilku dniach Katherine McConnell poczuła się na farmie
jak w domu. Jej decyzja, by przenieść się do ciotki Helen,
rozwiązała problemy obu kobiet. Ciotka miała sześćdziesiąt lat i
po śmierci wuja Briana rok wcześniej nie była w stanie zająć się
całym gospodarstwem.
– Fizycznie daję sobie radę – oznajmiła w dniu przyjazdu Kit –
ale nie potrafię się zorganizować – wyznała ze łzami w oczach.
Helen była siostrą ojca Katherine, który nadal wraz z jej matką
prowadził hurtownię w innej części kraju.
Rozmawiały o różnych sprawach, omijając jednak powody, z
jakich Kit wyjechała z Canberry. Ciotka wiedziała tylko, że jej
bratanica rozstała się z Jamesem, ponieważ okazało się, że James
ma kogoś innego. Szczegółów nie znała.
Kit podjęła tę desperacką decyzję, dowiedziawszy się pewnego
dnia, że Tammy, nowa partnerka Jamesa, zamierza rodzić na tym
samym oddziale położniczym, na którym Kit pracowała jako
położna. Chwyciła wówczas kopertę z kartą Tammy i ledwie
panując nad sobą, zwróciła się do koleżanki:
– Rosemary, nie przyjmę tej pacjentki! Nie mogę! W
następnym tygodniu zrezygnowała z tej pracy, a niespełna trzy
miesiące później znalazła się w Glenfallon.
Teraz zamknęła bramę za samochodem, by owce nie wyszły z
zagrody na podwórko, i przystanęła, aby jeszcze raz rozejrzeć się
po nowym otoczeniu.
Było wczesne popołudnie. Wśród kępy eukaliptusów nad
strumieniem wrzeszczały papugi, nieopodal kury na specjalnym
wybiegu wygrzebywały z ziemi ziarno i resztki z kuchni. Wzdłuż
płotu rosły drzewka pieprzu peruwiańskiego. Zerwała gałązkę z
różowymi strączkami, rozgniotła je i wciągnęła w nozdrza
przyjemny zapach. Tymczasem podszedł do niej jeden z kotów
ciotki i zaczaj ocierać się o jej nogę.
Dalej, za ogrodzeniem, rozciągały się pola pszenicy i pastwiska
Strona 3
dla owiec, a nieco w bok, bliżej rzeki, zieleniły się winnice i gaje
cytrusowe.
Kit wróciła właśnie z zakupów, w miasteczku zjadła też
pospieszny lunch. Za godzinę rozpocznie swój pierwszy dyżur w
tutejszym szpitalu. Zanim tam pojedzie, wypije z ciotką herbatę i
przebierze się w nowy strój.
W cieniu drzew pieprzowych zauważyła nieznajomy
samochód. Ciotka ma gościa, pomyślała, po czym obładowana
siatkami ruszyła do kuchni. Kątem oka w salonie ponad oparciem
jednego z foteli dostrzegła parę gestykulujących rąk oraz profil
kobiety w podeszłym wieku.
– Nie rozumiem, jak można nie chcieć mieć dzieci – mówiła
nieznajoma – ale też wiem, że to nie moja sprawa. Kłopot w tym,
że Gian bardzo pragnął potomka. Nawet zgodził się zamieszkać w
Sydney, ale skoro nie potrafili dogadać się w sprawie założenia
rodziny, to nawet nie warto było sobie tym głowy zawracać.
Rozwiedli się ponad rok temu.
– Za naszej młodości życie było znacznie mniej
skomplikowane – stwierdziła ciotka Helen. – Po prostu nie
miałyśmy wyboru! – Podniosła głos: – Czy to ty, Kit?
– Tak, rozpakowuję zakupy.
– Zostaw to i chodź do nas na herbatkę! Kit weszła do pokoju.
– Freddie, poznaj Katherine, moją bratanicę. Kit, to jest
Federica di Luzio. Moja sąsiadka, która mieszka niedaleko.
– W winnicy?
– Owszem, ale te wypieszczone rzędy winorośli to nie moja
zasługa. Całą ziemię wydzierżawiliśmy piwnicom Glen Aran –
wyjaśniła starsza pani. – To bardzo dobrze, że zamieszkała pani u
Helen.
– Mnie też taki układ odpowiada – odrzekła Kit z uśmiechem. –
Od dziecka uwielbiałam tu przyjeżdżać.
– Wkrótce pozna pani mojego syna. Ma na imię Gian. Wiem od
Helen, że dzisiaj zaczyna pani pracę w szpitalu, a mój syn to
doktor di Luzio. Jest do mnie bardzo podobny!
Naprawdę? To chyba niemożliwe.
Strona 4
Pani di Luzio była niska i pulchna. Miała włosy ufarbowane na
kasztanowo, śniadą i pomimo zmarszczek bardzo świeżą cerę oraz
brązowe oczy. Nie malowała się. Trudno było wyobrazić sobie
męską wersję jej twarzy.
– Muszę już jechać – rzekła, uśmiechając się. – Bonnie jest
teraz u swojej koleżanki, ale powinnam ją położyć.
– Freddie, podziwiam cię, że wzięłaś to na swoje barki.
Pani di Luzio się roześmiała.
– Dzięki temu omijają mnie głupie myśli oraz mam kogo
przytulać. Gian jest na to trochę za duży! Moja droga, nie miałam
wyboru. Przecież to moja krew. Kocham ją do szaleństwa.
– Uważam, że mimo wszystko możesz być z siebie dumna –
podsumowała Helen.
Obie panie wyszły na podwórze, a Kit wróciła do kuchni, by
dokończyć rozpakowywanie toreb.
– Freddie jest przemiła, nie sądzisz? – zapytała ją Helen parę
minut później. – Dawno się nie widziałyśmy, ale teraz
postanowiłyśmy to nadrobić. Nawet nie zdawałam sobie sprawy,
jak bardzo potrzebuję przyjaciółek. Uświadomiłam to sobie
dopiero po śmierci Briana.
– Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie – bąknęła Kit. –
Dobrze mieć przyjaciół w tym samym wieku.
– Opiekuje się wnuczką – zaczęła ciotka już pogodnym tonem.
– Wzięła ją do siebie na stałe. To bardzo ciężka praca. Freddie
temu zaprzecza, ale ona ma dwa lata więcej ode mnie.
– Co się stało z rodzicami Bonnie?
– Jej drugi syn jest w Hongkongu. Pierwszy raz widział małą
dopiero kiedy miała kilkanaście miesięcy. Matka Bonnie miała
trudny charakter i ten związek nie trwał długo. Przedawkowała,
więc opieka nad dzieckiem spadła na Marca, ale on poczuł się
wmanewrowany. Nie dorósł do ojcostwa. Freddie nie zgadzała się,
by rezygnował z kariery ani żeby małą wychowywała niańka w
wieżowcu, na dodatek w Hongkongu.
Podziwiam ją. Nie wiem, czy bym się zdobyła na coś takiego.
– Jestem przekonana, że tak – zapewniła ją Kit. Jej cioteczne
Strona 5
rodzeństwo już założyło własne rodziny. Sandra mieszkała pół
godziny drogi od matki, dzięki czemu Mikę, jej mąż, często
pomagał Helen na farmie, Chris z kolei pracował na państwowej
posadzie w Canberze.
– Ale na pewno nie wyglądałabym tak kwitnąco jak Freddie –
odparła ciotka, sięgając po jedną z toreb. – Zostaw, ja to zrobię.
– Nie, ja. Pora na zmianę – oświadczyła Kit, starając się ukryć
niepokój wywołany perspektywą powtórki doznań związanych z
pierwszym dniem w nowej pracy.
Myśli doktora di Luzio krążyły wokół zabiegu cesarskiego
cięcia, który miał wkrótce wykonać. Podczas poprzedniego
badania stwierdził, że jedno z bliźniąt jest ustawione pośladkowo,
a piętnaście minut temu położna doniosła, że nic się nie zmieniło.
Operacja była wyznaczona na następny tydzień, lecz młoda
matka się pospieszyła. Wody odeszły jej w supermarkecie i poród
zaczął się prawie natychmiast. Gian chciał wydostać bliźnięta,
zanim skurcze zepchną małą pupę za daleko do kanału rodnego.
Stanął na parkingu akurat w chwili, gdy nieopodal dwie kobiety
pomagały wysiąść z auta trzeciej: w zaawansowanej ciąży i
niewątpliwie już rodzącej.
– Nie mogę!
– Możesz. Laurel, jesteśmy prawie na miejscu. Zaraz ktoś ci
pomoże. Doskonale sobie radzisz.
– To już ponad dwa dni...
– Nie, nieprawda. Tak ci się wydaje. Po prostu poród zaczął się
bardzo powoli.
Gian pospiesznie je wyprzedził. To nie jego problem. Na razie.
Wszedł do budynku.
Gdy tylko znalazł się na oddziale, natknął się na pielęgniarkę
Emmę Burns.
– Robi się gorąco, panie doktorze. Pamięta pan techniki
pośladkowe? – zagadnęła.
– Jako tako. Gdzie Clive?
– Na miejscu.
Strona 6
– Świetnie. – Obejrzał się na anestezjologa, który stanął za nim.
– Na razie macie inną pacjentkę. Koleżanki już ją prowadzą. Jest
ledwie żywa. Dowiedz się, od iłu godzin ma skurcze i... Po co ja ci
mówię, co masz robić?
– Proszę się nie krępować, doktorze.
– Zbadaj dziecko.
– Zawsze to robimy – wycedziła pielęgniarka. Gian tylko
mruknął coś pod nosem.
Z nadmiaru troski o pacjentki nieraz zdarzało mu się
niepotrzebnie pouczać pielęgniarki, ale dzięki dużemu poczuciu
humoru oraz zdolności do kompromisu zawsze udawało mu się
jednak unikać poważniejszych konfliktów.
Idąc zamaszystym krokiem na salę operacyjną, dostrzegł nową
położną, która zajęła miejsce Jean Darby. Kochana Jean! Oby jak
najlepiej wiodło się jej na emeryturze.
Ta nowa była młoda, szczupła i miała krótkie włosy w jasne
pasemka, mlecznobiałą cerę oraz ciemne oczy.
Nie miał czasu dłużej jej się przyglądać.
– Jesteś gotowa do pierwszego występu? – zapytała Emma
nowo przybyłą. – Doktor di Luzio proponuje, żebyśmy...
Odkręcił kran nad stalowym zlewem i zaczął szorować ręce.
Szum wody zagłuszył słowa pielęgniarki.
Chwilę później pacjentka była już znieczulona, a po kilkunastu
minutach Gian podał położnej najpierw dziewczynkę, która
ważyła nieco powyżej dwóch kilogramów, a potem o kilogram
cięższego chłopca.
– Łobuzie, zamierzałeś zagłodzić siostrzyczkę! – zażartował
Gian.
Malec wykrzywił się i zapłakał. Na głowie miał chyrę czarnych
włosów, które wyglądały jak peruka.
– Ale kudłacz...
Upewniwszy się, że oba łożyska odeszły w całości, Gian
przystąpił do zamykania nacięcia.
Noworodki odwieziono do sali obok, gdzie je zbadano i
ułożono w osobnych łóżeczkach na kółkach; instrumentariuszki
Strona 7
przeliczyły narzędzia i zameldowały, że niczego nie brakuje, a
anestezjolog zdał relację ze stanu pacjentki.
Czterdzieści minut od przyjazdu na parking Gian ściągnął
rękawiczki. Był zadowolony z przebiegu operacji.
– Jak wasz maluch? – zapytał Emmę, mijając stanowisko
pielęgniarek.
– A jak bliźnięta pana doktora? Ich matka bardzo się obawiała
tego porodu.
– Ja pierwszy zadałem pytanie.
Emma westchnęła. Miała trzydzieści parę lat, burzę ciemnych
włosów, gęste brwi i orzechowe oczy. Była dosyć ładna. Do Giana
dotarły plotki, że Emma ma krzyż pański z uciążliwą macochą,
którą dostała w spadku po ojcu, oraz że nikt się nią nie interesuje.
– Dziecko jest w porządku. Osłuchała go nasza nowa zdobycz,
Kit McConnell. Stwierdziła, że serce bije normalnie.
– Między skurczami czy w trakcie? Zbadała ją wewnętrznie? –
Emma już otwierała usta, lecz Gian był szybszy. – Wiem, że na to
potrzebna jest zgoda pacjentki, ale bardzo często same o to proszą.
– Nie poprosiła.
– Pacjentka, czy jej towarzyszki? Kiedy naprawdę rozpoczął się
poród? – Można by uznać, że Gian atakuje pielęgniarkę, lecz ona
znosiła to ze stoickim spokojem. Mimo to spuścił z tonu. – Sam
zobaczę. Na parkingu usłyszałem coś, co mnie zaniepokoiło.
Muszę to sprawdzić. Rodzące często nie potrafią ocenić, kiedy
zaczęły się skurcze. I nie zawsze mówią prawdę. – Przypomniał
sobie, że pielęgniarka zadała mu pytanie. – Bliźnięta są zdrowe.
Dziewczynka spędzi jakiś czas na intensywnej opiece, ale chłopcu
niczego nie brakuje.
Wchodząc do drugiej sali, omal nie wpadł na nową położną.
Pachniała bzem, brzoskwiniami i syntetycznym zapachem nowego
uniformu. Tym razem miał okazję dostrzec gładką skórę jej
ramion oraz długą szyję.
– Przepraszam – powiedziała w biegu.
– Problemy? – Ujął ją pod ramię i wycofał się na korytarz.
Miał teraz przed sobą migdałowe oczy okolone długimi
Strona 8
rzęsami. W jej spojrzeniu oprócz zaniepokojenia wyczytał też coś,
co kazało mu domyślać się, że życie jej nie rozpieszczało.
– Liczba uderzeń serca spadła. Całkiem nagle – relacjonowała.
– Siedemdziesiąt na minutę podczas skurczu, ale między
skurczami prawie się nie podnosi. Pacjentka twierdzi, że poród
zaczął się wczoraj wieczorem, i jest wyczerpana. Nie podoba mi
się zachowanie jej koleżanek. Gdzieś jest przecież granica między
zachętą a znęcaniem się. Mam wrażenie, że te kobiety przesadziły.
– Jakie jest rozwarcie?
– Doktorze, na tym oddziale...
– Wiem, jakie procedury obowiązują na tym oddziale!
Niecierpliwym gestem odsunął ją, by wejść na salę. Znowu
owiał go ten niepokojący zapach, lecz on miał teraz ważniejsze
sprawy na głowie.
Towarzyszki rodzącej obrzuciły go krytycznym spojrzeniem.
– Laurel, chciałbym się zorientować, co się dzieje – powiedział
Gian łagodnym, pogodnym tonem.
Dziewczyna rzuciła mu rozpaczliwe spojrzenie, ponieważ
zaczynał się kolejny skurcz, prawie zaraz po poprzednim. Jęcząc,
ściskała dłonie koleżanek.
– Laurel doskonale sobie radzi – rzekła jedna z nich.
– Ale jej dziecko może potrzebować pomocy. – Gian hamował
irytację. – Liczba uderzeń serca jest bardzo niska, a wody nie są
przejrzyste. Laurel, muszę zbadać panią i dziecko. I proszę
przygotować się na możliwość cesarskiego cięcia.
– Laurel nie życzy sobie takiej interwencji – oznajmiła jedna z
kobiet.
– Już mi wszystko jedno...
Gian słuchał tętna płodu. Siedemdziesiąt na minutę,
powiedziała Kit McConnell. Teraz jest niższe. Chaotyczne i słabo
wyczuwalne.
– Wezwij Clive’a. – W ostatniej chwili przypomniał sobie, że ta
nowa, pachnąca bzami położna nie zna całego personelu. –
Anestezjologa. Znieczulenie ogólne. Za późno na
zewnątrzoponowe. Nasza sala operacyjna nie jest gotowa, ale nie
Strona 9
możemy czekać. Pojedziemy do sali głównej...
– Chwileczkę, panie doktorze! To jest poród Laurel! Nie
skonsultował pan tego...
Opanuj się, powiedział sobie w duchu Gian.
– Nie o Laurel teraz chodzi, lecz o jej dziecko. Jeśli poród
potrwa jeszcze chwilę dłużej, dziecko może bardzo ucierpieć.
Kiedy wystąpiły pierwsze skurcze?
W tym momencie, opuszczając salę, Kit przeszła obok niego.
Lekko jak tancerka kołysała biodrami, ale jednocześnie miała
dziwnie wyprostowane plecy. Zaskoczyło go to połączenie
delikatności oraz siły.
– Skurcze zaczęły się w sobotę, ale...
– Nie, w piątek – wykrztusiła Laurel.
– Trzy dni temu?!
– Nie były silne – zapewniła go jedna z kobiet. – Iw długich
odstępach czasu. Co pół godziny, a potem...
– Regularnie? Czy ich długość i nasilenie rosły? Były bolesne?
– Tak, ale w trakcie skurczu oddychała swobodnie, aż...
W drzwiach stanęła Emma.
– Clive idzie, Julie i Kit już się myją. Ale zespół na intensywnej
opiece jest dziś w okrojonym składzie...
– Wezwij Petera Crofta albo Alison Cairns. Kogo masz bliżej.
Muszę wydostać dzieciaka w ciągu dziesięciu minut!
– Patriarchalna męska świnia – mruknęła jedna z kobiet.
– Arogant! – zawtórowała jej koleżanka.
Gian poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Wchodząc do sali,
Kit odebrała te obelgi niczym wymierzony jej policzek. Gian był
wściekły na wszystkich, łącznie z sobą.
– Sanitariusz już idzie – oznajmiła Kit. – Zdaję sobie sprawę,
że powinnam się tym zająć, ale nie wiem, gdzie jest ogólna sala
operacyjna...
– Fantastycznie! – mruknęła jedna z kobiet.
– Idziemy. – Chwycił ją za łokieć. – Ze mną się nie zgubisz.
Maszerując u jego boku, Kit daremnie usiłowała doszukać się
podobieństwa między panią di Luzio i jej synem.
Strona 10
Nie te rysy i zdecydowanie inny charakter. Jego matka ma
brązowe oczy, on czarne jak węgle, jest od niej dużo wyższy i na
dodatek ma zajadle zaciśnięte wargi.
Zapewne kiedyś jej teraz farbowane włosy były tak samo gęste
i ciemne. No, może nosy mają podobne: proste, wydatne,
patrycjuszowskie. Na tym koniec podobieństw.
Poczuła nieprzyjemne łomotanie serca. Doktor di Luzio peszy
ją, trzyma w ciągłym napięciu. Wiedziała, że jest wściekły na
koleżanki rodzącej, i ma powody.
Ale jest zły również na nią. Za jej decyzje, jej priorytety, za to,
że trzyma się szpitalnych procedur i nie wyciągnęła z tych kobiet
konkretnych informacji na temat ich definicji „porodu”.
– Przeprowadź dokładny wywiad – poleciła jej Emma jakiś
czas temu. – Doktor di Luzio podsłuchał coś na parkingu i uważa,
że sprawa jest bardzo poważna.
Spędziwszy z nimi dziesięć minut, Kit uznała, że bardziej
przeszkadzają rodzącej niż jej pomagają. Co do jednego obydwie
były zgodne:
– Poród, poród właściwy zgodnie z definicją podaną we
wszystkich książkach, rozpoczął się wczoraj wieczorem.
Sama zainteresowana to potwierdziła..
– Nie chcę badania. Ani monitora. Wiem, kiedy mam przeć. To
już niedługo...
Lecz lekarz był innego zdania. Uznał, że ten poród trwa już trzy
doby.
Co będzie, jeśli dziecko nie przeżyje?
– Zaczynamy – powiedział Gian.
Rutynowe czynności związane z cesarskim cięciem nieco
ukoiły nerwy Kit. Przygotowali sprzęt, przygotowali pacjentkę,
ustawili światło. Doktor di Luzio nie tracił ani chwili. Półtorej
minuty przed ustalonym przez siebie czasem przekazał noworodka
lekarzowi.
Dziewczynka była bezwładna, umazana smółką i nie reagowała
na bodźce. To, że w tej chwili nie oddychała, działało na jej
korzyść. Lekarz i pielęgniarka jak najszybciej oczyścili jej drogi
Strona 11
oddechowe i jamę ustną, by nie wciągnęła w płuca ciemnej,
lepkiej i potencjalnie śmiercionośnej mazi kałowej.
– Drogi oddechowe czyste – mruknął lekarz. Jak on ma na
imię? Zdaje się, że Peter, pomyślała Kit. – Doznała lekkiego
wstrząsu. Podam jej tlen.
– Miejmy nadzieję, że wyjęliśmy ją w porę – powiedział Gian,
zabierając się do założenia szwów.
Jego dłonie były tak wyraziste jak ręce jego matki. Poruszały
się stanowczo i precyzyjnie, nigdy gwałtownie. Dorównuje
wprawą i umiejętnościami najlepszym położnikom w Canberze i
Sydney, uznała Kit.
Nie mogąc znieść napięcia wywołanego niepewnością co do
stanu noworodka, zapytała:
– Doktorze, co powinnam była zrobić, żeby zapobiec... – Musi
to wyjaśnić, jeśli ma dalej pracować z tym człowiekiem. – Nie
kwestionuję pańskiej decyzji – poprawiła się. – Chciałabym tylko
poznać pana opinię.
– Uważa pani, że jestem na panią zły – stwierdził, obcinając
końce nici.
– Tak. Przynajmniej w pewnej mierze. Wątpię też, żeby te
niewybredne epitety poprawiły panu nastrój.
– Słyszałem gorsze – przerwał. – Julie... Tak, czarny. Dzięki. –
Teraz zwrócił się do Kit. – To jest bez znaczenia.
– Wysłuchiwanie obelg?
– To, że mogę być nie lubiany, albo że budzę strach.
Najważniejszy jest dla mnie rezultat.
– Uważa pan, że powinniśmy cofnąć się o pięćdziesiąt lat,
doktorze? – wtrąciła się Julie. – Do epoki sztywnej hierarchii i
traktowania pielęgniarek jak służące?
– Czasami. Jeśli ma to pomóc w osiągnięciu skutku. Uważam,
że w dzisiejszych czasach przykłada się zbyt wielką wagę do
„misterium narodzin”. Przykro mi, ale ja jestem bardzo
konserwatywny. Nie podobają mi się porody w domu, w wodzie
ani porody niemonitorowane. Dla mnie najważniejsze jest zdrowe
dziecko, a jeśli osiągam ten cel w mało przyjemnej atmosferze, to
Strona 12
trudno. Dzisiaj mogło się nam nie udać.
– Dlatego że nie przyparłam ich do muru? – dociekała.
Teraz to robi. Przypiera go do muru. Jeśli ma z nim pracować,
muszą jakoś się dogadać.
– Oraz dlatego, że ja się nie spisałem odparł. – Nie wyraziłem
się jasno, wydając polecenia Emmie, a ona też nie przekazała pani
tego w odpowiedni sposób. A ta sterroryzowana przez przyjaciółki
kobieta przedkładała swoje doznania w „misterium narodzin” nad
zdrowie dziecka. Wszyscy zawinili.
– Mała wygląda coraz lepiej – donosił Pete. – Oddycha
samodzielnie. Osiem punktów w skali Apgara.
– Osiem? – zdumiał się Gian. – Wspaniale.
– Otworzyła oczy. Patrzy na mnie. Włożyła piąstkę do buzi i
ssie. – Usłyszeli całkiem głośne, miarowe mlaskanie.
Kit zamrugała, by powstrzymać łzy wzruszenia. Zauważyła
jednocześnie, że Gian na ułamek sekundy opuścił powieki. Teraz,
gdy starał się zachować kamienną twarz, Kit mogła podziwiać
jego gładkie czoło i symetryczne kości policzkowe. Poczuła lekki,
niewyjaśniony skurcz żołądka, jakby budziło się w niej coś, o
czym już prawie zapomniała.
Gdy chwilę później otworzył oczy, dojrzała w nich to samo co
w spojrzeniu jego matki, gdy opowiadała o wnuczce.
Dziesięć minut później podszedł do towarzyszek młodej matki,
które nerwowo chodziły po korytarzu.
– Laurel ma śliczną córkę – poinformował je. – Mała musi
przez jakiś czas zostać na oddziale specjalnej opieki, a Laurel jest
już w sali pooperacyjnej. Niedługo będą mogły panie do niej
pójść.
Jakiś czas potem, po wieczornym posiłku, Kit wypełniała karty
pacjentek na stanowisku pielęgniarek. Poczuła, że ktoś oparł się
ojej biurko. Podniosła wzrok.
– Mam wrażenie, że ten pierwszy dzień na naszym oddziale nie
był dla pani najprzyjemniejszy – oznajmił Gian. – Chciałem
przeprosić za to, że też się do tego przyczyniłem.
Strona 13
– Doskonale rozumiem, co miał pan na myśli – zaczęła, kładąc
dłoń na kolanie tam, gdzie kończyła się spódniczka. – Gdyby
widział pan Więcej takich pięknych i łatwych porodów, z którymi
ma do czynienia personel pielęgniarski...
– Widziałem takich porodów całe mnóstwo. U prywatnych
pacjentek albo wówczas, gdy nie występują problemy, których się
obawialiśmy. Nie staram się każdego porodu zmienić w
technologiczny koszmar.
– Ale w technologiczny cud?
– Tak. To więcej warte, niż się niektórym wydaje. –
Uśmiechnęli się nieśmiało. – Matka powiedziała mi, że
mieszkamy po sąsiedzku.
– Mieszka pan na farmie?
– Nie, tutaj, kilka ulic stąd, ale odkąd na farmie jest moja
bratanica, często tam jeżdżę. Mamie czasem trzeba pomóc,
chociaż ona gorąco temu zaprzecza.
Znowu się uśmiechnęli.
Doktor di Luzio był teraz w garniturze. Wyglądał bardzo
elegancko i po europejsku. Gdyby z nim wcześniej nie
rozmawiała, spodziewałaby się obcego akcentu, lecz nawet
Federica mówiła jak urodzona Australijka. To znaczy, że rodzina
di Luzio od dawna jest na tym kontynencie.
Mimo to Gian bardziej pasuje do krajobrazu Morza
Śródziemnego niż do sterylnego otoczenia sali operacyjnej.
– Kit, chciałbym, żeby dobrze się pani u nas czuła. Żeby
puściła pani w niepamięć zwłaszcza wydarzenia dzisiejszego dnia.
– Wyrwał ją z zadumy. – Zapraszam panią na kolację. Kiedy w
tym tygodniu ma pani wolny wieczór?
Wcale nie była pewna, czy ma na to ochotę. Gian zachowuje
się jak człowiek, który chce nawiązać dobre stosunki z sąsiadem.
Może takie polecenie wydała mu matka?
– Doktorze, zadowolę się przeprosinami, które już raz mi pan
złożył.
Roześmiał się.
– Tak to pani odebrała? Jako przeprosiny? Myli się pani.
Strona 14
– Wobec tego domyślam się, że kryje się za tym sugestia
pańskiej matki.
– Też nie. Aczkolwiek muszę przyznać, że taki scenariusz jest
bardzo prawdopodobny. Jako Włoszka matka uważa, że ma pełne
prawo wtrącać się do mojego prywatnego życia. – Zajrzał jej w
oczy. – Ale rzadko jej ulegam. – Czekał na odpowiedź Kit. –
Widzę, że już nie ma pani żadnej wymówki.
Nie mogła dłużej się opierać.
– Zgoda. Znam to miasteczko, bo w dzieciństwie
przyjeżdżałam tu na wakacje, ale... nie mam tu znajomych.
– Hm... To zaproszę kilka osób. Powinienem był od razu
mówić, że mam na myśli właśnie takie spotkanie.
– Chętnie wezmę w nim udział.
Dawno nie umawiała się z mężczyzną innym niż James. Ma
teraz trzydzieści trzy lata, z czego sześć spędziła... mieszkała z
Jamesem.
– Może być piątek? – zapytał Gian, dostrzegając emocje, które
malowały się na jej twarzy.
Nie był pewien, czy krótka wizyta na farmie tego wieczoru była
dobrym pomysłem. Matka uwielbiała dzielić się informacjami na
temat sąsiadów. Nigdy w złej wierze, zawsze przyświecały jej
szlachetne intencje, lecz czasami wolałby tego nie słyszeć.
– Wiem od Helen, że Kit ma za sobą trudny okres. – Słowa
matki potwierdziły jego domysły na temat przeszłości nowej
położnej. – Bardzo przykre rozstanie. Nie znam szczegółów.
Nawet nie wiem, czy Helen wie coś więcej na ten temat. Kit jest
zamknięta, ale czuję, że jest jej smutno. Gian, zaopiekuj się nią,
dopóki nie znajdzie sobie znajomych. Dobrze, synu?
Taka sugestia po tym, jak kilka godzin wcześniej nawrzeszczał
na Kit! To tylko jedna kolacja. Dziewczyna jest atrakcyjna,
rozsądna i ciepła. Większość mężczyzn na pewno od razu
chciałaby ją bliżej poznać. Na pewno zjedna sobie w Glenfallon
wielu przyjaciół.
– Odpowiada mi piątek – powiedziała z uprzejmym i
ostrożnym uśmiechem, a on pomyślał, że zaprosi na to spotkanie
Strona 15
również Emmę.
Te kobiety są w podobnym wieku i obydwie są wolne. Nieco
młodsze od niego. W sam raz dla mężczyzny, który ma ochotę
zaangażować się emocjonalnie.
Lecz on jej nie ma. Za wcześnie. Półtora roku po rozwodzie nie
odczuwa najmniejszej potrzeby zaczynania czegoś nowego.
Powtarzał to sobie, wybierając numer na stanowisku pielęgniarek.
Patrzył, jak światło lampy igra na włosach Kit, gdy znowu
pochyliła się nad notatkami.
Strona 16
ROZDZIAŁ DRUGI
– Przyjadę po ciebie o siódmej – powiedział. Spóźnia się.
Kwadrans po umówionej godzinie ciągle go nie było. Kit w tym
czasie przeżywała na nowo tremę przed spotkaniem z
nieznajomymi. Postanowiła za wszelką cenę zdobyć ich
przychylność.
– To tylko kolacja w większym gronie – mruknęła do siebie,
rozbawiona swoimi myślami.
Emma też została zaproszona, lecz jeszcze w pracy ostrzegła,
że się spóźni, ponieważ macocha zażyczyła sobie pojechać po
zakupy.
– Zapewne wiesz, że doktor di Luzio rozwiódł się półtora roku
temu – dodała. – Odnoszę wrażenie, że jeszcze nie jest gotowy do
nowych...
– Ja także, Emmo – ucięła Kit. – Nie szukam przygód. Poza
tym doktor di Luzio zaprasza nas na kolację tylko dlatego, że jego
matka i moja ciotka się przyjaźnią. Chce mieć wobec nich czyste
sumienie, że mi pomógł poczuć się tu jak wśród swoich.
To racjonalne wytłumaczenie wcale nie osłabiło jej
zdenerwowania. Zadowolenie ze spóźnienia Giana, dzięki czemu
mogła spokojnie dokończyć makijaż, przemieniło się w strach, że
o wszystkim zapomniał; o spotkaniu, o zaproszeniu innych osób
oprócz Emmy, a nawet o tym, by zatelefonować i się
wytłumaczyć.
Przyjechał o siódmej dwadzieścia.
– Przepraszam, ale miałem trudny poród, a teraz uznałem, że
nie mam już czasu uganiać się za mamą, żeby dała mi pani numer
telefonu. A może byśmy mówili sobie po imieniu, dobrze? –
spytał, a ona pokiwała głową. – To dobrze. Jeszcze wpadnę
przywitać się z ciotką.
– Nic z tego. Pojechała do kuzynki.
Chwilę później Kit siedziała obok niego. Niespodziewanie
poczuła się mocno onieśmielona aurą jego mrocznej męskości. A
Strona 17
może to z powodu tego incydentu podczas porodu Laurel?
Nie podobało się jej to uczucie. Obecność Giana, jego strój i
zachowanie wyraźnie ją peszyły. James był wytworny i bardzo
kulturalny. Przez długi czas widziała w nim ideał mężczyzny.
Gian natomiast, mimo równie eleganckiego wyglądu, wydawał się
jej zdecydowanie mniej ułożony.
– Nawet nie zdążyłem włożyć marynarki ani krawatu –
mruknął, ona zaś pomyślała, że za długo mu się przygląda.
– Włożysz marynarkę, zanim wejdziemy do restauracji? –
zapytała, by przerwać krępujące milczenie. – Czy Glenfallon
aspiruje do takiej elegancji?
– Tego niestety oczekuje się od tutejszego lekarza położnika –
westchnął. – Znasz Kingsford Mili?
– Kiedy przyjeżdżałam tu na wakacje, był tam zwyczajny młyn
zbożowy.
– Teraz jest tam ładna restauracja z pięknym ogrodem. Są też
pokoje gościnne. – Wyczuł jej zdenerwowanie. – Jesteś bardzo
stosownie ubrana.
To zapewnienie wcale jej nie pomogło. Wolałaby, żeby nie
dostrzegł, jak bardzo jest przejęta.
Kilkanaście minut później już witali się z gośćmi, którzy
czekali na nich w barku. Był tam też lekarz, który w poniedziałek
reanimował córeczkę Laurel Murchison, Pete Croft z żoną Claire,
która ku niezadowoleniu małżonka zdominowała rozmowę przy
stole.
Dalej siedział anestezjolog Clive Alderson, oraz jeszcze jeden
lekarz z żoną farmaceutką i małżeństwo, które dzierżawiło
winnice od Federiki di Luzio.
– Przepraszamy za spóźnienie. Pete, mam dla ciebie dobrą
wiadomość: pani Fantauzzi urodziła zdrowego chłopczyka.
– Dzięki Bogu. Ta kobieta ma czterdzieści siedem lat –
wyjaśnił lekarz.
– Jest w dobrej formie, ale zatrzymam ją na kilka dni w
szpitalu, żeby nabrała sił, zanim wróci do domu.
– Słusznie. Musimy kiedyś o tym szerzej porozmawiać.
Strona 18
Gian dokonał prezentacji. Gdy zasiadali do stołu, dołączyła do
nich Emma. Kit odetchnęła z ulgą.
– Mówiłaś, że bardzo się spóźnisz – szepnęła.
– Tak, ale... – Położna machnęła rękami. – Nie warto o tym
mówić.
Wyglądała, jakby ubierała się w wielkim pośpiechu i zbytnio
do tego się nie przyłożyła. Miała rozpuszczone włosy, a czarne
spodnie i bluzka nie bardzo pasowały do butów na płaskim
obcasie. Na dodatek sprawiała wrażenie zdenerwowanej. W pracy
zawsze zachowywała kamienny spokój.
– Emmo, co się stało?
– Dziękuję, że pytasz, że zauważyłaś. – Emma odrzuciła włosy
na plecy. – Pokłóciłam się z macochą. Okropnie.
– To niedobrze.
– Powiedziała, że się wyprowadza. Nie wiem, czy mam się z
tego cieszyć, czy tym martwić. Może nie powinnam się w ogóle
przejmować. Już nieraz tak się odgrażała, ale wydaje mi się, że
tym razem podjęła ostateczną decyzję. Sporo się nasłuchałam!
– Weź głęboki oddech i teraz o tym nie myśl – poradziła jej Kit.
– Ciesz się towarzystwem.
– Postaram się. Nie chcę cię zanudzać. Ten stan już trwa jakiś
czas. Czasami żałuję, że tata zapisał ten dom mnie, a nie jej. Ale
wtedy... O Boże, Kit, nie pozwól mi tyle gadać!
Kelner rozdał karty dań, więc Emma skoncentrowała się na
wyborze między zupą, sałatką a potrawą z owocami morza.
Kit poczuła, że Gian obserwuje ją z drugiego końca stołu.
Sprawdza, jak się czuje w tym towarzystwie. Uśmiechnęła się, by
dać mu znać, że wszystko jest w porządku. Odwzajemnił jej
uśmiech.
Coś się stało. Trwało tyle, ile ta wymiana uśmiechów. Kryła się
za nią nić porozumienia, dzięki której starcie sprzed kilku dni
nabrało nowych wymiarów.
Wcześniejsze uśmiechy nie miały żadnych podtekstów, ale te?
Dlaczego teraz? Dlaczego wynika z nich coś innego? Z powodu
półmroku na sali, czy za sprawą kilku łyków wina?
Strona 19
– Chcę, żeby macocha się wyniosła – oznajmiła Emma. – To
podłe, prawda?
– Niekoniecznie. – Kit odwróciła wzrok od Giana.
– Tata umarł pięć lat temu. Czułam, że muszę ją wziąć pod
swój dach. Ona ma pieniądze tylko na bieżące wydatki. Byli
dopiero dwa lata po ślubie, kiedy tata odszedł. Byłam taka naiwna,
że oczekiwałam od niej wdzięczności, mimo że nigdy za sobą nie
przepadałyśmy. Nawet... Kit, przepraszam. – Emma bezradnie
opuściła ramiona.
Gian znowu patrzył na Kit. Z ruchu jego warg wyczytała, że
pyta, czy wszystko w porządku.
– Tak. Mam ochotę na sałatkę cesarską i linguini z owocami
morza.
– Ja też.
Za tymi słowami kryło się znacznie więcej niż prosta
informacja.
– Emmo, nie przepraszaj. Mów o tym, jeśli masz taką potrzebę.
– Jakaś tajemnicza siła znowu kazała jej zerknąć na Giana, na
pełne wargi i błyszczące oczy. – Przecież widzę, że musisz to z
siebie wyrzucić.
– Tak, sypię się. Mam trzydzieści trzy lata, a nie mogę
przyprowadzić do domu przyjaciela. Jeśli go mam. Bo teraz, od...
– spojrzała na zegarek – od ośmiu miesięcy, trzech dni i
dwudziestu dwóch godzin nie mam nikogo. Wcale nie liczę tego
czasu. Poza tym niewiele nas łączyło.
– Czy będziesz miała wyrzuty sumienia, jeśli macocha
rzeczywiście się wyprowadzi? – Kit kątem oka zauważyła, że
Gian często na nią zerka, mimo że sprawia wrażenie
pochłoniętego ożywioną rozmową z producentem win i jego
małżonką. Zorientowała się, że i on z trudem zachowuje pokerową
twarz.
– Tak. Sumienie nie pozwoli mi spać, ale nareszcie będę wolna.
– Emma westchnęła. – Boję się, że poczucie winy zwycięży i
skończy się tym, że będę ją błagała, żeby wróciła.
Kit, skup się!
Strona 20
– Jestem przekonana, że się nie ugniesz.
– Chce się przeprowadzić do córki, ale wiem, że się nie lubią,
więc pewnie za miesiąc wyląduje z powrotem u mnie. – Emma
nagle wyprostowała się. – Wiesz co? Nie dam się!
– To brzmi jak poważna decyzja.
– Powiem jej, że rozumiem, co czuje odnośnie tych kilku
kwestii, które poruszyła, ale że niczego jej nie ukradłam. Jeśli nie
odwoła tych oskarżeń i się wyprowadzi, nie przyjmę jej z
powrotem. Czy ty wiesz, że przez te lata, kiedy za wszystko za nią
płacę, ani razu mi nie podziękowała? Zachowuje się, jakby to
wszystko jej się należało! Wybacz, moja droga, ale... skończyło
się.
– Nie widzę w tym nic złego. Opowieści o niedobrych
macochach doskonale przełamują pierwsze lody – zauważyła
uprzejmie Kit.
Emma parsknęła zaskoczona.
– Kit! Co o tym powiesz? – Gian podniósł w jej stronę kieliszek
z winem.
– Wyśmienite – oznajmiła, upiwszy łyk. – Mało znam się na
winach, ale ma piękny, świeży bukiet. Głowa mi pęka, więc
wystarczy mi jeden kieliszek, ale jest... wyborne!
– No widzisz, Rick – mruknął Gian. – Na tegorocznej etykiecie
napisz „wyborne”.
Dlaczego nie może oderwać od niej oczu? Wydało mu się, że
zna ją od wieków. Jednocześnie czuł przyjemny niepokój
oczekiwania na chwilę, kiedy zacznie poznawać ten tajemniczy
ląd, jakim jest Kit McConnell.
Czegoś takiego nie czuł nawet do Ciary, swej dalekiej kuzynki
z Sycylii. Miał wtedy dwadzieścia pięć lat, a ona dziewiętnaście.
Ciara była oszałamiająco piękna, namiętna, nielogiczna,
egoistyczna, czarująca przez większość czasu, i męcząca przez
resztę. Siedem lat temu zakochał się w tajfunie.
Czekał na nią pięć lat. Jak wariat kursował między Sycylią a
Australią. Uważał, że Ciara jest za młoda i nie chciał zmuszać jej
do wczesnego małżeństwa. Wydawało mu się, że zrobił wszystko,