Darcy Lilian - Doktor di Luzio

Szczegóły
Tytuł Darcy Lilian - Doktor di Luzio
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Darcy Lilian - Doktor di Luzio PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Darcy Lilian - Doktor di Luzio PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Darcy Lilian - Doktor di Luzio - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Lilian Darcy Doktor di Luzio Strona 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Już po kilku dniach Katherine McConnell poczuła się na farmie jak w domu. Jej decyzja, by przenieść się do ciotki Helen, rozwiązała problemy obu kobiet. Ciotka miała sześćdziesiąt lat i po śmierci wuja Briana rok wcześniej nie była w stanie zająć się całym gospodarstwem. – Fizycznie daję sobie radę – oznajmiła w dniu przyjazdu Kit – ale nie potrafię się zorganizować – wyznała ze łzami w oczach. Helen była siostrą ojca Katherine, który nadal wraz z jej matką prowadził hurtownię w innej części kraju. Rozmawiały o różnych sprawach, omijając jednak powody, z jakich Kit wyjechała z Canberry. Ciotka wiedziała tylko, że jej bratanica rozstała się z Jamesem, ponieważ okazało się, że James ma kogoś innego. Szczegółów nie znała. Kit podjęła tę desperacką decyzję, dowiedziawszy się pewnego dnia, że Tammy, nowa partnerka Jamesa, zamierza rodzić na tym samym oddziale położniczym, na którym Kit pracowała jako położna. Chwyciła wówczas kopertę z kartą Tammy i ledwie panując nad sobą, zwróciła się do koleżanki: – Rosemary, nie przyjmę tej pacjentki! Nie mogę! W następnym tygodniu zrezygnowała z tej pracy, a niespełna trzy miesiące później znalazła się w Glenfallon. Teraz zamknęła bramę za samochodem, by owce nie wyszły z zagrody na podwórko, i przystanęła, aby jeszcze raz rozejrzeć się po nowym otoczeniu. Było wczesne popołudnie. Wśród kępy eukaliptusów nad strumieniem wrzeszczały papugi, nieopodal kury na specjalnym wybiegu wygrzebywały z ziemi ziarno i resztki z kuchni. Wzdłuż płotu rosły drzewka pieprzu peruwiańskiego. Zerwała gałązkę z różowymi strączkami, rozgniotła je i wciągnęła w nozdrza przyjemny zapach. Tymczasem podszedł do niej jeden z kotów ciotki i zaczaj ocierać się o jej nogę. Dalej, za ogrodzeniem, rozciągały się pola pszenicy i pastwiska Strona 3 dla owiec, a nieco w bok, bliżej rzeki, zieleniły się winnice i gaje cytrusowe. Kit wróciła właśnie z zakupów, w miasteczku zjadła też pospieszny lunch. Za godzinę rozpocznie swój pierwszy dyżur w tutejszym szpitalu. Zanim tam pojedzie, wypije z ciotką herbatę i przebierze się w nowy strój. W cieniu drzew pieprzowych zauważyła nieznajomy samochód. Ciotka ma gościa, pomyślała, po czym obładowana siatkami ruszyła do kuchni. Kątem oka w salonie ponad oparciem jednego z foteli dostrzegła parę gestykulujących rąk oraz profil kobiety w podeszłym wieku. – Nie rozumiem, jak można nie chcieć mieć dzieci – mówiła nieznajoma – ale też wiem, że to nie moja sprawa. Kłopot w tym, że Gian bardzo pragnął potomka. Nawet zgodził się zamieszkać w Sydney, ale skoro nie potrafili dogadać się w sprawie założenia rodziny, to nawet nie warto było sobie tym głowy zawracać. Rozwiedli się ponad rok temu. – Za naszej młodości życie było znacznie mniej skomplikowane – stwierdziła ciotka Helen. – Po prostu nie miałyśmy wyboru! – Podniosła głos: – Czy to ty, Kit? – Tak, rozpakowuję zakupy. – Zostaw to i chodź do nas na herbatkę! Kit weszła do pokoju. – Freddie, poznaj Katherine, moją bratanicę. Kit, to jest Federica di Luzio. Moja sąsiadka, która mieszka niedaleko. – W winnicy? – Owszem, ale te wypieszczone rzędy winorośli to nie moja zasługa. Całą ziemię wydzierżawiliśmy piwnicom Glen Aran – wyjaśniła starsza pani. – To bardzo dobrze, że zamieszkała pani u Helen. – Mnie też taki układ odpowiada – odrzekła Kit z uśmiechem. – Od dziecka uwielbiałam tu przyjeżdżać. – Wkrótce pozna pani mojego syna. Ma na imię Gian. Wiem od Helen, że dzisiaj zaczyna pani pracę w szpitalu, a mój syn to doktor di Luzio. Jest do mnie bardzo podobny! Naprawdę? To chyba niemożliwe. Strona 4 Pani di Luzio była niska i pulchna. Miała włosy ufarbowane na kasztanowo, śniadą i pomimo zmarszczek bardzo świeżą cerę oraz brązowe oczy. Nie malowała się. Trudno było wyobrazić sobie męską wersję jej twarzy. – Muszę już jechać – rzekła, uśmiechając się. – Bonnie jest teraz u swojej koleżanki, ale powinnam ją położyć. – Freddie, podziwiam cię, że wzięłaś to na swoje barki. Pani di Luzio się roześmiała. – Dzięki temu omijają mnie głupie myśli oraz mam kogo przytulać. Gian jest na to trochę za duży! Moja droga, nie miałam wyboru. Przecież to moja krew. Kocham ją do szaleństwa. – Uważam, że mimo wszystko możesz być z siebie dumna – podsumowała Helen. Obie panie wyszły na podwórze, a Kit wróciła do kuchni, by dokończyć rozpakowywanie toreb. – Freddie jest przemiła, nie sądzisz? – zapytała ją Helen parę minut później. – Dawno się nie widziałyśmy, ale teraz postanowiłyśmy to nadrobić. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję przyjaciółek. Uświadomiłam to sobie dopiero po śmierci Briana. – Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie – bąknęła Kit. – Dobrze mieć przyjaciół w tym samym wieku. – Opiekuje się wnuczką – zaczęła ciotka już pogodnym tonem. – Wzięła ją do siebie na stałe. To bardzo ciężka praca. Freddie temu zaprzecza, ale ona ma dwa lata więcej ode mnie. – Co się stało z rodzicami Bonnie? – Jej drugi syn jest w Hongkongu. Pierwszy raz widział małą dopiero kiedy miała kilkanaście miesięcy. Matka Bonnie miała trudny charakter i ten związek nie trwał długo. Przedawkowała, więc opieka nad dzieckiem spadła na Marca, ale on poczuł się wmanewrowany. Nie dorósł do ojcostwa. Freddie nie zgadzała się, by rezygnował z kariery ani żeby małą wychowywała niańka w wieżowcu, na dodatek w Hongkongu. Podziwiam ją. Nie wiem, czy bym się zdobyła na coś takiego. – Jestem przekonana, że tak – zapewniła ją Kit. Jej cioteczne Strona 5 rodzeństwo już założyło własne rodziny. Sandra mieszkała pół godziny drogi od matki, dzięki czemu Mikę, jej mąż, często pomagał Helen na farmie, Chris z kolei pracował na państwowej posadzie w Canberze. – Ale na pewno nie wyglądałabym tak kwitnąco jak Freddie – odparła ciotka, sięgając po jedną z toreb. – Zostaw, ja to zrobię. – Nie, ja. Pora na zmianę – oświadczyła Kit, starając się ukryć niepokój wywołany perspektywą powtórki doznań związanych z pierwszym dniem w nowej pracy. Myśli doktora di Luzio krążyły wokół zabiegu cesarskiego cięcia, który miał wkrótce wykonać. Podczas poprzedniego badania stwierdził, że jedno z bliźniąt jest ustawione pośladkowo, a piętnaście minut temu położna doniosła, że nic się nie zmieniło. Operacja była wyznaczona na następny tydzień, lecz młoda matka się pospieszyła. Wody odeszły jej w supermarkecie i poród zaczął się prawie natychmiast. Gian chciał wydostać bliźnięta, zanim skurcze zepchną małą pupę za daleko do kanału rodnego. Stanął na parkingu akurat w chwili, gdy nieopodal dwie kobiety pomagały wysiąść z auta trzeciej: w zaawansowanej ciąży i niewątpliwie już rodzącej. – Nie mogę! – Możesz. Laurel, jesteśmy prawie na miejscu. Zaraz ktoś ci pomoże. Doskonale sobie radzisz. – To już ponad dwa dni... – Nie, nieprawda. Tak ci się wydaje. Po prostu poród zaczął się bardzo powoli. Gian pospiesznie je wyprzedził. To nie jego problem. Na razie. Wszedł do budynku. Gdy tylko znalazł się na oddziale, natknął się na pielęgniarkę Emmę Burns. – Robi się gorąco, panie doktorze. Pamięta pan techniki pośladkowe? – zagadnęła. – Jako tako. Gdzie Clive? – Na miejscu. Strona 6 – Świetnie. – Obejrzał się na anestezjologa, który stanął za nim. – Na razie macie inną pacjentkę. Koleżanki już ją prowadzą. Jest ledwie żywa. Dowiedz się, od iłu godzin ma skurcze i... Po co ja ci mówię, co masz robić? – Proszę się nie krępować, doktorze. – Zbadaj dziecko. – Zawsze to robimy – wycedziła pielęgniarka. Gian tylko mruknął coś pod nosem. Z nadmiaru troski o pacjentki nieraz zdarzało mu się niepotrzebnie pouczać pielęgniarki, ale dzięki dużemu poczuciu humoru oraz zdolności do kompromisu zawsze udawało mu się jednak unikać poważniejszych konfliktów. Idąc zamaszystym krokiem na salę operacyjną, dostrzegł nową położną, która zajęła miejsce Jean Darby. Kochana Jean! Oby jak najlepiej wiodło się jej na emeryturze. Ta nowa była młoda, szczupła i miała krótkie włosy w jasne pasemka, mlecznobiałą cerę oraz ciemne oczy. Nie miał czasu dłużej jej się przyglądać. – Jesteś gotowa do pierwszego występu? – zapytała Emma nowo przybyłą. – Doktor di Luzio proponuje, żebyśmy... Odkręcił kran nad stalowym zlewem i zaczął szorować ręce. Szum wody zagłuszył słowa pielęgniarki. Chwilę później pacjentka była już znieczulona, a po kilkunastu minutach Gian podał położnej najpierw dziewczynkę, która ważyła nieco powyżej dwóch kilogramów, a potem o kilogram cięższego chłopca. – Łobuzie, zamierzałeś zagłodzić siostrzyczkę! – zażartował Gian. Malec wykrzywił się i zapłakał. Na głowie miał chyrę czarnych włosów, które wyglądały jak peruka. – Ale kudłacz... Upewniwszy się, że oba łożyska odeszły w całości, Gian przystąpił do zamykania nacięcia. Noworodki odwieziono do sali obok, gdzie je zbadano i ułożono w osobnych łóżeczkach na kółkach; instrumentariuszki Strona 7 przeliczyły narzędzia i zameldowały, że niczego nie brakuje, a anestezjolog zdał relację ze stanu pacjentki. Czterdzieści minut od przyjazdu na parking Gian ściągnął rękawiczki. Był zadowolony z przebiegu operacji. – Jak wasz maluch? – zapytał Emmę, mijając stanowisko pielęgniarek. – A jak bliźnięta pana doktora? Ich matka bardzo się obawiała tego porodu. – Ja pierwszy zadałem pytanie. Emma westchnęła. Miała trzydzieści parę lat, burzę ciemnych włosów, gęste brwi i orzechowe oczy. Była dosyć ładna. Do Giana dotarły plotki, że Emma ma krzyż pański z uciążliwą macochą, którą dostała w spadku po ojcu, oraz że nikt się nią nie interesuje. – Dziecko jest w porządku. Osłuchała go nasza nowa zdobycz, Kit McConnell. Stwierdziła, że serce bije normalnie. – Między skurczami czy w trakcie? Zbadała ją wewnętrznie? – Emma już otwierała usta, lecz Gian był szybszy. – Wiem, że na to potrzebna jest zgoda pacjentki, ale bardzo często same o to proszą. – Nie poprosiła. – Pacjentka, czy jej towarzyszki? Kiedy naprawdę rozpoczął się poród? – Można by uznać, że Gian atakuje pielęgniarkę, lecz ona znosiła to ze stoickim spokojem. Mimo to spuścił z tonu. – Sam zobaczę. Na parkingu usłyszałem coś, co mnie zaniepokoiło. Muszę to sprawdzić. Rodzące często nie potrafią ocenić, kiedy zaczęły się skurcze. I nie zawsze mówią prawdę. – Przypomniał sobie, że pielęgniarka zadała mu pytanie. – Bliźnięta są zdrowe. Dziewczynka spędzi jakiś czas na intensywnej opiece, ale chłopcu niczego nie brakuje. Wchodząc do drugiej sali, omal nie wpadł na nową położną. Pachniała bzem, brzoskwiniami i syntetycznym zapachem nowego uniformu. Tym razem miał okazję dostrzec gładką skórę jej ramion oraz długą szyję. – Przepraszam – powiedziała w biegu. – Problemy? – Ujął ją pod ramię i wycofał się na korytarz. Miał teraz przed sobą migdałowe oczy okolone długimi Strona 8 rzęsami. W jej spojrzeniu oprócz zaniepokojenia wyczytał też coś, co kazało mu domyślać się, że życie jej nie rozpieszczało. – Liczba uderzeń serca spadła. Całkiem nagle – relacjonowała. – Siedemdziesiąt na minutę podczas skurczu, ale między skurczami prawie się nie podnosi. Pacjentka twierdzi, że poród zaczął się wczoraj wieczorem, i jest wyczerpana. Nie podoba mi się zachowanie jej koleżanek. Gdzieś jest przecież granica między zachętą a znęcaniem się. Mam wrażenie, że te kobiety przesadziły. – Jakie jest rozwarcie? – Doktorze, na tym oddziale... – Wiem, jakie procedury obowiązują na tym oddziale! Niecierpliwym gestem odsunął ją, by wejść na salę. Znowu owiał go ten niepokojący zapach, lecz on miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. Towarzyszki rodzącej obrzuciły go krytycznym spojrzeniem. – Laurel, chciałbym się zorientować, co się dzieje – powiedział Gian łagodnym, pogodnym tonem. Dziewczyna rzuciła mu rozpaczliwe spojrzenie, ponieważ zaczynał się kolejny skurcz, prawie zaraz po poprzednim. Jęcząc, ściskała dłonie koleżanek. – Laurel doskonale sobie radzi – rzekła jedna z nich. – Ale jej dziecko może potrzebować pomocy. – Gian hamował irytację. – Liczba uderzeń serca jest bardzo niska, a wody nie są przejrzyste. Laurel, muszę zbadać panią i dziecko. I proszę przygotować się na możliwość cesarskiego cięcia. – Laurel nie życzy sobie takiej interwencji – oznajmiła jedna z kobiet. – Już mi wszystko jedno... Gian słuchał tętna płodu. Siedemdziesiąt na minutę, powiedziała Kit McConnell. Teraz jest niższe. Chaotyczne i słabo wyczuwalne. – Wezwij Clive’a. – W ostatniej chwili przypomniał sobie, że ta nowa, pachnąca bzami położna nie zna całego personelu. – Anestezjologa. Znieczulenie ogólne. Za późno na zewnątrzoponowe. Nasza sala operacyjna nie jest gotowa, ale nie Strona 9 możemy czekać. Pojedziemy do sali głównej... – Chwileczkę, panie doktorze! To jest poród Laurel! Nie skonsultował pan tego... Opanuj się, powiedział sobie w duchu Gian. – Nie o Laurel teraz chodzi, lecz o jej dziecko. Jeśli poród potrwa jeszcze chwilę dłużej, dziecko może bardzo ucierpieć. Kiedy wystąpiły pierwsze skurcze? W tym momencie, opuszczając salę, Kit przeszła obok niego. Lekko jak tancerka kołysała biodrami, ale jednocześnie miała dziwnie wyprostowane plecy. Zaskoczyło go to połączenie delikatności oraz siły. – Skurcze zaczęły się w sobotę, ale... – Nie, w piątek – wykrztusiła Laurel. – Trzy dni temu?! – Nie były silne – zapewniła go jedna z kobiet. – Iw długich odstępach czasu. Co pół godziny, a potem... – Regularnie? Czy ich długość i nasilenie rosły? Były bolesne? – Tak, ale w trakcie skurczu oddychała swobodnie, aż... W drzwiach stanęła Emma. – Clive idzie, Julie i Kit już się myją. Ale zespół na intensywnej opiece jest dziś w okrojonym składzie... – Wezwij Petera Crofta albo Alison Cairns. Kogo masz bliżej. Muszę wydostać dzieciaka w ciągu dziesięciu minut! – Patriarchalna męska świnia – mruknęła jedna z kobiet. – Arogant! – zawtórowała jej koleżanka. Gian poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Wchodząc do sali, Kit odebrała te obelgi niczym wymierzony jej policzek. Gian był wściekły na wszystkich, łącznie z sobą. – Sanitariusz już idzie – oznajmiła Kit. – Zdaję sobie sprawę, że powinnam się tym zająć, ale nie wiem, gdzie jest ogólna sala operacyjna... – Fantastycznie! – mruknęła jedna z kobiet. – Idziemy. – Chwycił ją za łokieć. – Ze mną się nie zgubisz. Maszerując u jego boku, Kit daremnie usiłowała doszukać się podobieństwa między panią di Luzio i jej synem. Strona 10 Nie te rysy i zdecydowanie inny charakter. Jego matka ma brązowe oczy, on czarne jak węgle, jest od niej dużo wyższy i na dodatek ma zajadle zaciśnięte wargi. Zapewne kiedyś jej teraz farbowane włosy były tak samo gęste i ciemne. No, może nosy mają podobne: proste, wydatne, patrycjuszowskie. Na tym koniec podobieństw. Poczuła nieprzyjemne łomotanie serca. Doktor di Luzio peszy ją, trzyma w ciągłym napięciu. Wiedziała, że jest wściekły na koleżanki rodzącej, i ma powody. Ale jest zły również na nią. Za jej decyzje, jej priorytety, za to, że trzyma się szpitalnych procedur i nie wyciągnęła z tych kobiet konkretnych informacji na temat ich definicji „porodu”. – Przeprowadź dokładny wywiad – poleciła jej Emma jakiś czas temu. – Doktor di Luzio podsłuchał coś na parkingu i uważa, że sprawa jest bardzo poważna. Spędziwszy z nimi dziesięć minut, Kit uznała, że bardziej przeszkadzają rodzącej niż jej pomagają. Co do jednego obydwie były zgodne: – Poród, poród właściwy zgodnie z definicją podaną we wszystkich książkach, rozpoczął się wczoraj wieczorem. Sama zainteresowana to potwierdziła.. – Nie chcę badania. Ani monitora. Wiem, kiedy mam przeć. To już niedługo... Lecz lekarz był innego zdania. Uznał, że ten poród trwa już trzy doby. Co będzie, jeśli dziecko nie przeżyje? – Zaczynamy – powiedział Gian. Rutynowe czynności związane z cesarskim cięciem nieco ukoiły nerwy Kit. Przygotowali sprzęt, przygotowali pacjentkę, ustawili światło. Doktor di Luzio nie tracił ani chwili. Półtorej minuty przed ustalonym przez siebie czasem przekazał noworodka lekarzowi. Dziewczynka była bezwładna, umazana smółką i nie reagowała na bodźce. To, że w tej chwili nie oddychała, działało na jej korzyść. Lekarz i pielęgniarka jak najszybciej oczyścili jej drogi Strona 11 oddechowe i jamę ustną, by nie wciągnęła w płuca ciemnej, lepkiej i potencjalnie śmiercionośnej mazi kałowej. – Drogi oddechowe czyste – mruknął lekarz. Jak on ma na imię? Zdaje się, że Peter, pomyślała Kit. – Doznała lekkiego wstrząsu. Podam jej tlen. – Miejmy nadzieję, że wyjęliśmy ją w porę – powiedział Gian, zabierając się do założenia szwów. Jego dłonie były tak wyraziste jak ręce jego matki. Poruszały się stanowczo i precyzyjnie, nigdy gwałtownie. Dorównuje wprawą i umiejętnościami najlepszym położnikom w Canberze i Sydney, uznała Kit. Nie mogąc znieść napięcia wywołanego niepewnością co do stanu noworodka, zapytała: – Doktorze, co powinnam była zrobić, żeby zapobiec... – Musi to wyjaśnić, jeśli ma dalej pracować z tym człowiekiem. – Nie kwestionuję pańskiej decyzji – poprawiła się. – Chciałabym tylko poznać pana opinię. – Uważa pani, że jestem na panią zły – stwierdził, obcinając końce nici. – Tak. Przynajmniej w pewnej mierze. Wątpię też, żeby te niewybredne epitety poprawiły panu nastrój. – Słyszałem gorsze – przerwał. – Julie... Tak, czarny. Dzięki. – Teraz zwrócił się do Kit. – To jest bez znaczenia. – Wysłuchiwanie obelg? – To, że mogę być nie lubiany, albo że budzę strach. Najważniejszy jest dla mnie rezultat. – Uważa pan, że powinniśmy cofnąć się o pięćdziesiąt lat, doktorze? – wtrąciła się Julie. – Do epoki sztywnej hierarchii i traktowania pielęgniarek jak służące? – Czasami. Jeśli ma to pomóc w osiągnięciu skutku. Uważam, że w dzisiejszych czasach przykłada się zbyt wielką wagę do „misterium narodzin”. Przykro mi, ale ja jestem bardzo konserwatywny. Nie podobają mi się porody w domu, w wodzie ani porody niemonitorowane. Dla mnie najważniejsze jest zdrowe dziecko, a jeśli osiągam ten cel w mało przyjemnej atmosferze, to Strona 12 trudno. Dzisiaj mogło się nam nie udać. – Dlatego że nie przyparłam ich do muru? – dociekała. Teraz to robi. Przypiera go do muru. Jeśli ma z nim pracować, muszą jakoś się dogadać. – Oraz dlatego, że ja się nie spisałem odparł. – Nie wyraziłem się jasno, wydając polecenia Emmie, a ona też nie przekazała pani tego w odpowiedni sposób. A ta sterroryzowana przez przyjaciółki kobieta przedkładała swoje doznania w „misterium narodzin” nad zdrowie dziecka. Wszyscy zawinili. – Mała wygląda coraz lepiej – donosił Pete. – Oddycha samodzielnie. Osiem punktów w skali Apgara. – Osiem? – zdumiał się Gian. – Wspaniale. – Otworzyła oczy. Patrzy na mnie. Włożyła piąstkę do buzi i ssie. – Usłyszeli całkiem głośne, miarowe mlaskanie. Kit zamrugała, by powstrzymać łzy wzruszenia. Zauważyła jednocześnie, że Gian na ułamek sekundy opuścił powieki. Teraz, gdy starał się zachować kamienną twarz, Kit mogła podziwiać jego gładkie czoło i symetryczne kości policzkowe. Poczuła lekki, niewyjaśniony skurcz żołądka, jakby budziło się w niej coś, o czym już prawie zapomniała. Gdy chwilę później otworzył oczy, dojrzała w nich to samo co w spojrzeniu jego matki, gdy opowiadała o wnuczce. Dziesięć minut później podszedł do towarzyszek młodej matki, które nerwowo chodziły po korytarzu. – Laurel ma śliczną córkę – poinformował je. – Mała musi przez jakiś czas zostać na oddziale specjalnej opieki, a Laurel jest już w sali pooperacyjnej. Niedługo będą mogły panie do niej pójść. Jakiś czas potem, po wieczornym posiłku, Kit wypełniała karty pacjentek na stanowisku pielęgniarek. Poczuła, że ktoś oparł się ojej biurko. Podniosła wzrok. – Mam wrażenie, że ten pierwszy dzień na naszym oddziale nie był dla pani najprzyjemniejszy – oznajmił Gian. – Chciałem przeprosić za to, że też się do tego przyczyniłem. Strona 13 – Doskonale rozumiem, co miał pan na myśli – zaczęła, kładąc dłoń na kolanie tam, gdzie kończyła się spódniczka. – Gdyby widział pan Więcej takich pięknych i łatwych porodów, z którymi ma do czynienia personel pielęgniarski... – Widziałem takich porodów całe mnóstwo. U prywatnych pacjentek albo wówczas, gdy nie występują problemy, których się obawialiśmy. Nie staram się każdego porodu zmienić w technologiczny koszmar. – Ale w technologiczny cud? – Tak. To więcej warte, niż się niektórym wydaje. – Uśmiechnęli się nieśmiało. – Matka powiedziała mi, że mieszkamy po sąsiedzku. – Mieszka pan na farmie? – Nie, tutaj, kilka ulic stąd, ale odkąd na farmie jest moja bratanica, często tam jeżdżę. Mamie czasem trzeba pomóc, chociaż ona gorąco temu zaprzecza. Znowu się uśmiechnęli. Doktor di Luzio był teraz w garniturze. Wyglądał bardzo elegancko i po europejsku. Gdyby z nim wcześniej nie rozmawiała, spodziewałaby się obcego akcentu, lecz nawet Federica mówiła jak urodzona Australijka. To znaczy, że rodzina di Luzio od dawna jest na tym kontynencie. Mimo to Gian bardziej pasuje do krajobrazu Morza Śródziemnego niż do sterylnego otoczenia sali operacyjnej. – Kit, chciałbym, żeby dobrze się pani u nas czuła. Żeby puściła pani w niepamięć zwłaszcza wydarzenia dzisiejszego dnia. – Wyrwał ją z zadumy. – Zapraszam panią na kolację. Kiedy w tym tygodniu ma pani wolny wieczór? Wcale nie była pewna, czy ma na to ochotę. Gian zachowuje się jak człowiek, który chce nawiązać dobre stosunki z sąsiadem. Może takie polecenie wydała mu matka? – Doktorze, zadowolę się przeprosinami, które już raz mi pan złożył. Roześmiał się. – Tak to pani odebrała? Jako przeprosiny? Myli się pani. Strona 14 – Wobec tego domyślam się, że kryje się za tym sugestia pańskiej matki. – Też nie. Aczkolwiek muszę przyznać, że taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny. Jako Włoszka matka uważa, że ma pełne prawo wtrącać się do mojego prywatnego życia. – Zajrzał jej w oczy. – Ale rzadko jej ulegam. – Czekał na odpowiedź Kit. – Widzę, że już nie ma pani żadnej wymówki. Nie mogła dłużej się opierać. – Zgoda. Znam to miasteczko, bo w dzieciństwie przyjeżdżałam tu na wakacje, ale... nie mam tu znajomych. – Hm... To zaproszę kilka osób. Powinienem był od razu mówić, że mam na myśli właśnie takie spotkanie. – Chętnie wezmę w nim udział. Dawno nie umawiała się z mężczyzną innym niż James. Ma teraz trzydzieści trzy lata, z czego sześć spędziła... mieszkała z Jamesem. – Może być piątek? – zapytał Gian, dostrzegając emocje, które malowały się na jej twarzy. Nie był pewien, czy krótka wizyta na farmie tego wieczoru była dobrym pomysłem. Matka uwielbiała dzielić się informacjami na temat sąsiadów. Nigdy w złej wierze, zawsze przyświecały jej szlachetne intencje, lecz czasami wolałby tego nie słyszeć. – Wiem od Helen, że Kit ma za sobą trudny okres. – Słowa matki potwierdziły jego domysły na temat przeszłości nowej położnej. – Bardzo przykre rozstanie. Nie znam szczegółów. Nawet nie wiem, czy Helen wie coś więcej na ten temat. Kit jest zamknięta, ale czuję, że jest jej smutno. Gian, zaopiekuj się nią, dopóki nie znajdzie sobie znajomych. Dobrze, synu? Taka sugestia po tym, jak kilka godzin wcześniej nawrzeszczał na Kit! To tylko jedna kolacja. Dziewczyna jest atrakcyjna, rozsądna i ciepła. Większość mężczyzn na pewno od razu chciałaby ją bliżej poznać. Na pewno zjedna sobie w Glenfallon wielu przyjaciół. – Odpowiada mi piątek – powiedziała z uprzejmym i ostrożnym uśmiechem, a on pomyślał, że zaprosi na to spotkanie Strona 15 również Emmę. Te kobiety są w podobnym wieku i obydwie są wolne. Nieco młodsze od niego. W sam raz dla mężczyzny, który ma ochotę zaangażować się emocjonalnie. Lecz on jej nie ma. Za wcześnie. Półtora roku po rozwodzie nie odczuwa najmniejszej potrzeby zaczynania czegoś nowego. Powtarzał to sobie, wybierając numer na stanowisku pielęgniarek. Patrzył, jak światło lampy igra na włosach Kit, gdy znowu pochyliła się nad notatkami. Strona 16 ROZDZIAŁ DRUGI – Przyjadę po ciebie o siódmej – powiedział. Spóźnia się. Kwadrans po umówionej godzinie ciągle go nie było. Kit w tym czasie przeżywała na nowo tremę przed spotkaniem z nieznajomymi. Postanowiła za wszelką cenę zdobyć ich przychylność. – To tylko kolacja w większym gronie – mruknęła do siebie, rozbawiona swoimi myślami. Emma też została zaproszona, lecz jeszcze w pracy ostrzegła, że się spóźni, ponieważ macocha zażyczyła sobie pojechać po zakupy. – Zapewne wiesz, że doktor di Luzio rozwiódł się półtora roku temu – dodała. – Odnoszę wrażenie, że jeszcze nie jest gotowy do nowych... – Ja także, Emmo – ucięła Kit. – Nie szukam przygód. Poza tym doktor di Luzio zaprasza nas na kolację tylko dlatego, że jego matka i moja ciotka się przyjaźnią. Chce mieć wobec nich czyste sumienie, że mi pomógł poczuć się tu jak wśród swoich. To racjonalne wytłumaczenie wcale nie osłabiło jej zdenerwowania. Zadowolenie ze spóźnienia Giana, dzięki czemu mogła spokojnie dokończyć makijaż, przemieniło się w strach, że o wszystkim zapomniał; o spotkaniu, o zaproszeniu innych osób oprócz Emmy, a nawet o tym, by zatelefonować i się wytłumaczyć. Przyjechał o siódmej dwadzieścia. – Przepraszam, ale miałem trudny poród, a teraz uznałem, że nie mam już czasu uganiać się za mamą, żeby dała mi pani numer telefonu. A może byśmy mówili sobie po imieniu, dobrze? – spytał, a ona pokiwała głową. – To dobrze. Jeszcze wpadnę przywitać się z ciotką. – Nic z tego. Pojechała do kuzynki. Chwilę później Kit siedziała obok niego. Niespodziewanie poczuła się mocno onieśmielona aurą jego mrocznej męskości. A Strona 17 może to z powodu tego incydentu podczas porodu Laurel? Nie podobało się jej to uczucie. Obecność Giana, jego strój i zachowanie wyraźnie ją peszyły. James był wytworny i bardzo kulturalny. Przez długi czas widziała w nim ideał mężczyzny. Gian natomiast, mimo równie eleganckiego wyglądu, wydawał się jej zdecydowanie mniej ułożony. – Nawet nie zdążyłem włożyć marynarki ani krawatu – mruknął, ona zaś pomyślała, że za długo mu się przygląda. – Włożysz marynarkę, zanim wejdziemy do restauracji? – zapytała, by przerwać krępujące milczenie. – Czy Glenfallon aspiruje do takiej elegancji? – Tego niestety oczekuje się od tutejszego lekarza położnika – westchnął. – Znasz Kingsford Mili? – Kiedy przyjeżdżałam tu na wakacje, był tam zwyczajny młyn zbożowy. – Teraz jest tam ładna restauracja z pięknym ogrodem. Są też pokoje gościnne. – Wyczuł jej zdenerwowanie. – Jesteś bardzo stosownie ubrana. To zapewnienie wcale jej nie pomogło. Wolałaby, żeby nie dostrzegł, jak bardzo jest przejęta. Kilkanaście minut później już witali się z gośćmi, którzy czekali na nich w barku. Był tam też lekarz, który w poniedziałek reanimował córeczkę Laurel Murchison, Pete Croft z żoną Claire, która ku niezadowoleniu małżonka zdominowała rozmowę przy stole. Dalej siedział anestezjolog Clive Alderson, oraz jeszcze jeden lekarz z żoną farmaceutką i małżeństwo, które dzierżawiło winnice od Federiki di Luzio. – Przepraszamy za spóźnienie. Pete, mam dla ciebie dobrą wiadomość: pani Fantauzzi urodziła zdrowego chłopczyka. – Dzięki Bogu. Ta kobieta ma czterdzieści siedem lat – wyjaśnił lekarz. – Jest w dobrej formie, ale zatrzymam ją na kilka dni w szpitalu, żeby nabrała sił, zanim wróci do domu. – Słusznie. Musimy kiedyś o tym szerzej porozmawiać. Strona 18 Gian dokonał prezentacji. Gdy zasiadali do stołu, dołączyła do nich Emma. Kit odetchnęła z ulgą. – Mówiłaś, że bardzo się spóźnisz – szepnęła. – Tak, ale... – Położna machnęła rękami. – Nie warto o tym mówić. Wyglądała, jakby ubierała się w wielkim pośpiechu i zbytnio do tego się nie przyłożyła. Miała rozpuszczone włosy, a czarne spodnie i bluzka nie bardzo pasowały do butów na płaskim obcasie. Na dodatek sprawiała wrażenie zdenerwowanej. W pracy zawsze zachowywała kamienny spokój. – Emmo, co się stało? – Dziękuję, że pytasz, że zauważyłaś. – Emma odrzuciła włosy na plecy. – Pokłóciłam się z macochą. Okropnie. – To niedobrze. – Powiedziała, że się wyprowadza. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy tym martwić. Może nie powinnam się w ogóle przejmować. Już nieraz tak się odgrażała, ale wydaje mi się, że tym razem podjęła ostateczną decyzję. Sporo się nasłuchałam! – Weź głęboki oddech i teraz o tym nie myśl – poradziła jej Kit. – Ciesz się towarzystwem. – Postaram się. Nie chcę cię zanudzać. Ten stan już trwa jakiś czas. Czasami żałuję, że tata zapisał ten dom mnie, a nie jej. Ale wtedy... O Boże, Kit, nie pozwól mi tyle gadać! Kelner rozdał karty dań, więc Emma skoncentrowała się na wyborze między zupą, sałatką a potrawą z owocami morza. Kit poczuła, że Gian obserwuje ją z drugiego końca stołu. Sprawdza, jak się czuje w tym towarzystwie. Uśmiechnęła się, by dać mu znać, że wszystko jest w porządku. Odwzajemnił jej uśmiech. Coś się stało. Trwało tyle, ile ta wymiana uśmiechów. Kryła się za nią nić porozumienia, dzięki której starcie sprzed kilku dni nabrało nowych wymiarów. Wcześniejsze uśmiechy nie miały żadnych podtekstów, ale te? Dlaczego teraz? Dlaczego wynika z nich coś innego? Z powodu półmroku na sali, czy za sprawą kilku łyków wina? Strona 19 – Chcę, żeby macocha się wyniosła – oznajmiła Emma. – To podłe, prawda? – Niekoniecznie. – Kit odwróciła wzrok od Giana. – Tata umarł pięć lat temu. Czułam, że muszę ją wziąć pod swój dach. Ona ma pieniądze tylko na bieżące wydatki. Byli dopiero dwa lata po ślubie, kiedy tata odszedł. Byłam taka naiwna, że oczekiwałam od niej wdzięczności, mimo że nigdy za sobą nie przepadałyśmy. Nawet... Kit, przepraszam. – Emma bezradnie opuściła ramiona. Gian znowu patrzył na Kit. Z ruchu jego warg wyczytała, że pyta, czy wszystko w porządku. – Tak. Mam ochotę na sałatkę cesarską i linguini z owocami morza. – Ja też. Za tymi słowami kryło się znacznie więcej niż prosta informacja. – Emmo, nie przepraszaj. Mów o tym, jeśli masz taką potrzebę. – Jakaś tajemnicza siła znowu kazała jej zerknąć na Giana, na pełne wargi i błyszczące oczy. – Przecież widzę, że musisz to z siebie wyrzucić. – Tak, sypię się. Mam trzydzieści trzy lata, a nie mogę przyprowadzić do domu przyjaciela. Jeśli go mam. Bo teraz, od... – spojrzała na zegarek – od ośmiu miesięcy, trzech dni i dwudziestu dwóch godzin nie mam nikogo. Wcale nie liczę tego czasu. Poza tym niewiele nas łączyło. – Czy będziesz miała wyrzuty sumienia, jeśli macocha rzeczywiście się wyprowadzi? – Kit kątem oka zauważyła, że Gian często na nią zerka, mimo że sprawia wrażenie pochłoniętego ożywioną rozmową z producentem win i jego małżonką. Zorientowała się, że i on z trudem zachowuje pokerową twarz. – Tak. Sumienie nie pozwoli mi spać, ale nareszcie będę wolna. – Emma westchnęła. – Boję się, że poczucie winy zwycięży i skończy się tym, że będę ją błagała, żeby wróciła. Kit, skup się! Strona 20 – Jestem przekonana, że się nie ugniesz. – Chce się przeprowadzić do córki, ale wiem, że się nie lubią, więc pewnie za miesiąc wyląduje z powrotem u mnie. – Emma nagle wyprostowała się. – Wiesz co? Nie dam się! – To brzmi jak poważna decyzja. – Powiem jej, że rozumiem, co czuje odnośnie tych kilku kwestii, które poruszyła, ale że niczego jej nie ukradłam. Jeśli nie odwoła tych oskarżeń i się wyprowadzi, nie przyjmę jej z powrotem. Czy ty wiesz, że przez te lata, kiedy za wszystko za nią płacę, ani razu mi nie podziękowała? Zachowuje się, jakby to wszystko jej się należało! Wybacz, moja droga, ale... skończyło się. – Nie widzę w tym nic złego. Opowieści o niedobrych macochach doskonale przełamują pierwsze lody – zauważyła uprzejmie Kit. Emma parsknęła zaskoczona. – Kit! Co o tym powiesz? – Gian podniósł w jej stronę kieliszek z winem. – Wyśmienite – oznajmiła, upiwszy łyk. – Mało znam się na winach, ale ma piękny, świeży bukiet. Głowa mi pęka, więc wystarczy mi jeden kieliszek, ale jest... wyborne! – No widzisz, Rick – mruknął Gian. – Na tegorocznej etykiecie napisz „wyborne”. Dlaczego nie może oderwać od niej oczu? Wydało mu się, że zna ją od wieków. Jednocześnie czuł przyjemny niepokój oczekiwania na chwilę, kiedy zacznie poznawać ten tajemniczy ląd, jakim jest Kit McConnell. Czegoś takiego nie czuł nawet do Ciary, swej dalekiej kuzynki z Sycylii. Miał wtedy dwadzieścia pięć lat, a ona dziewiętnaście. Ciara była oszałamiająco piękna, namiętna, nielogiczna, egoistyczna, czarująca przez większość czasu, i męcząca przez resztę. Siedem lat temu zakochał się w tajfunie. Czekał na nią pięć lat. Jak wariat kursował między Sycylią a Australią. Uważał, że Ciara jest za młoda i nie chciał zmuszać jej do wczesnego małżeństwa. Wydawało mu się, że zrobił wszystko,