Carroll Jonathan - Zbrodnia podobieństwa
Szczegóły |
Tytuł |
Carroll Jonathan - Zbrodnia podobieństwa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Carroll Jonathan - Zbrodnia podobieństwa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Carroll Jonathan - Zbrodnia podobieństwa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Carroll Jonathan - Zbrodnia podobieństwa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jonathan Carroll
Zbrodnia podobieństwa
Mój ojciec był ostrożnym człowiekiem. Nauczył nas liczyć
resztę przy kasie, sprawdzać stan opon przed wyprowadzeniem
rowerów z garażu, przy myciu zębów poruszać szczoteczką z góry
na dół, a nie na boki.
Ponieważ był ostrożny i ponieważ traktował cudze pieniądze
tak samo jak własne, odniósł w życiu sukces, stał się bogaty i
zapewnił nam dostatnie życie. Ludzi takich jak on widujecie
czasem w Connecticut, kiedy w pomarańczowobrązowe, jesienne dni
grabią liście na trawnikach przed swoimi domami albo w
supermarkecie, kiedy razem z dzieciakami kupują rzeczy
niezbędne do zorganizowania przyjęcia pod gołym niebem:
pięciokilogramowy worek brykietów do grilla, kolby kukurydzy
oraz steki dorównujące grubością książkom telefonicznym.
W miarę, jak się starzał, coraz bardziej dawała mu się we
znaki bezsenność. W jednym z najwyraźniejszych wspomnień z
dzieciństwa widzę siebie, jak budzę się w środku nocy i schodzę
do kuchni po coś do jedzenia albo idę do łazienki. Spotykałem
go za każdym razem: czytał książkę w salonie lub stał w kuchni
przy stole i zajadał kanapkę z pastą jajeczno-cebulową, która,
jego zdaniem, miała zbawcze, nasenne działanie. Mój widok
zawsze sprawiał mu przyjemność; teraz, mądrzejszy o wiele lat,
domyślam się, iż cieszył się z obecności drugiego człowieka,
chociaż zazwyczaj towarzyszyłem mu tylko kilka minut, po czym,
na wpół przytomny, wspinałem się z powrotem po schodach i
wracałem do łóżka.
Mówię o tym, ponieważ wśród wielu dóbr, jakie po nim
odziedziczyłem, niestety znajduje się także bezsenność. Ojciec
mawiał niekiedy, że jest zadowolony z tej przypadłości,
ponieważ pozwala mu lepiej wykorzystać czas. Uwielbiał
tajemniczą ciszę głębokiej nocy. Nie mogę tego powiedzieć o
sobie, ale jest to bez znaczenia dla mojej historii, która
zaczęła się pewnej bezsennej nocy nie tak dawno temu.
Myślę, że przez pewien czas miał kochankę, choć nawet
teraz nie mogę być tego pewien, a za żadne skarby świata nie
zapytam o to mojej matki, która ogromnie go kochała. Odkąd
umarł, zajmuje się niemal wyłącznie przesiewaniem wspomnień
przez sito, na którym pozostają tylko najszczęśliwsze i słodko
smutne wydarzenia z ich wspólnego życia.
Wspomniałem o jego kochance ze względu na jedyne
autentyczne dziwactwo mego ojca: miał prawdziwego bzika na
punkcie ubrań. Wydawał na nie tysiące dolarów i nigdy nie był
zadowolony z tego, co miał. Nigdy. Szare garnitury, niebieskie
garnitury, szaroniebieskie garnitury. Wieszak na krawaty,
zajmujący całe drzwi robionej na zamówienie szafy. Szafa tak
ogromna, że my, chłopaki, drżeliśmy z lęku nawet przechodząc w
jej pobliżu. Kiedy uczyłem się w szkole niemieckiego,
uświadomiłem sobie, że jedynym słowem nadającym się do
wykorzystania przy opisie szafy ojca jest verboten.
"Zakazana" brzmi stanowczo zbyt łagodnie.
Mój ojciec raz w roku na kilka tygodni wyjeżdżał w
interesach do Europy. Miesiąc lub dwa po jego powrocie przed
drzwiami pojawiały się piękne, starannie zapakowane pudła z
napisami takimi jak "Charvet" albo "Hilditch & Key", pełne
jedwabnych krawatów lub bawełnianych koszul, białych i
gęstych jak mleko. Garnitur? Owszem, również, tyle że nie
jeden, a co najmniej kilka. Znał wszystkich sprzedawców u
Paula Stuarta i jestem pewien, że był posiadaczem jednej z
pierwszych kart stałego klienta wydanych przez Braci Brooks.
Nie przywiązywaliśmy wówczas żadnego znaczenia do strojów,
z wyjątkiem sporadycznych okazji, kiedy
musieliśmy mieć takie same buty do koszykówki jak Bob Cousy
albo Wille Naulls. Nawet jeśli nasz ojciec był posiadaczem
miliona swetrów, to co z tego? Co z tego, że szafa mamy była
dwukrotnie mniejsza od jego albo że mama kręciła głową za
każdym razem, kiedy wracał do domu z kolejnym pudełkiem z
butami pod pachą i miną niegrzecznego chłopca, który zdaje
sobie sprawę, że znowu coś spsocił, ale jednocześnie jest
z siebie ogromnie zadowolony? Gdybym zapytał ją o to,
uśmiechnęłaby się i powiedziała: "To była jego jedyna słabość.
Wystarczyło kupić mu nowe ubranie, żeby przez miesiąc nie
posiadał się ze szczęścia".
Ale to wcale nie takie proste. Teraz mam własne dzieci i
nie daje mi spokoju myśl, że za dwadzieścia lat będą pamiętać o
mnie wcale nie to, co chciałbym, żeby zapamiętały. Wiem z
własnego doświadczenia, iż dzieci bynajmniej nie zapamiętują
rzeczy wzniosłych ani ważnych, tylko ulotne i, z punktu
widzenia dorosłych, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. W
wieku dziewięciu lat byłem świadkiem wypadku samochodowego, w
którym zginął człowiek, lecz w mojej pamięci pozostały po tym
tylko co prawda nieprzyjemne, ale mało wyraźne obrazy, jestem
natomiast w stanie odtworzyć z najdrobniejszymi szczegółami
pierwszą w życiu wyprawę na mecz Jankesów; siedziałem na
trybunie obok ojca, a ponieważ było przeraźliwie zimno, cały
czas trzymałem ręce w kieszeniach jego palta. Wtedy także po
raz pierwszy skosztowałem kawy, gdyż powiedział, że to mnie
rozgrzeje. Do dzisiaj czuję jej zapach unoszący się z
papierowego kubka.
Sami dobrze wiecie, jak to jest z dawaniem prezentów
dzieciom: choćby upominek był nie wiadomo jak kosztowny i
wspaniały, nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ małemu dziecku
zawsze bardziej spodoba się pudełko. Choćbyście urządzili nie
wiadomo jak wspaniałą Gwiazdkę, kilkanaście lat później wasze
dziecko będzie pamiętało jedynie smak cukierka, który ukradkiem
zwędziło z dolnej gałęzi choinki.
Mój ojciec na co dzień był spokojnym, opanowanym
człowiekiem, ale kiedy przygotowywał się do wyjazdu do Europy,
na dwa lub trzy dni ogarniało go całkowite szaleństwo. Wszyscy
staraliśmy się nie wchodzić mu w droge, ponieważ przypominał
rozpędzony pociąg, nad którym nikt nie jest w stanie zapanować.
Przypuszczałem wówczas, iż gwałtowna zmiana nastroju ojca
wynika z niechęci do podróżowania, ale teraz nie jestem tego
taki pewien. Wiem tylko jedno: kiedy wreszcie zamykały się za
nim drzwi, wszyscy oddychaliśmy z ulgą, bynajmniej nie dlatego,
że czekaliśmy z utęsknieniem jego wyjazdu; po prostu zdawaliśmy
sobie sprawę, że po powrocie będzie znowu kochanym, starym
tatą, naszym najlepszym przyjacielem, i że wszystko będzie w
porządku - aż do następnej podróży.
Jestem jedynym mężczyzną w rodzinie, który jest do niego
podobny, a w miarę upływu czasu podobieństwo to staje się coraz
bardziej uderzające. Teraz, w wieku czterdziestu siedmiu lat,
mam taki sam, charakterystyczny układ zmarszczek na twarzy,
taki sam półuśmiech oraz takie same kasztanowe włosy, które
zachował aż do śmierci. Rzecz jasna, nie należy zapominać o
bezsenności. Nie mam nic przeciwko temu, ponieważ bardzo
lubiłem ojca; podobał mi się jego sposób bycia, sposób
patrzenia na świat oraz umiejętność zaprowadzania ładu i
porządku w domu pełnym niesfornych dzieci. Wydaje mi się
jednak, że teraz wiem o czymś, co sprawia, że polubiłem go
jeszcze bardziej, mimo iż nie jest to rzecz, o której powinno
się wiedzieć, a tym bardziej, za którą należałoby lubić
własnego ojca. W moim przypadku tak jednak jest. Uśmiecham się
na samą myśl o tym. Stałem się powiernikiem tajemnicy. Co
prawda nie mam stuprocentowej pewności, czy dotyczy ona
rzeczywistego wydarzenia ani nawet, czy ma cokolwiek wspólnego
z prawdą, ale lubię myśleć, że tak.
Wiele miesięcy temu byłem w Wiedniu na konferencji
medycznej. Nie lubię podróżować i nawet perspektywa wysłuchania
recitalu fortepianowego w Konzerthausie nie była w stanie
zetrzeć z moich ust kwaśnego grymasu, kiedy wychodziłem z
walizką z domu. Pod tym względem jestem zupełnie inny niż
mój ojciec. Do każdej podróży szykuję się jak do bitwy.
Zatrzymałem się w hotelu Sacher, tak jak powinien uczynić
każdy, kto przybywa do Wiednia po raz pierwszy i być może,
jedyny w życiu. Niestety, połączone działanie bezsenności oraz
zmiany stref czasowych spowodowało, że nocami, zamiast spać,
wędrowałem bez celu opustoszałymi ulicami i odwiedzałem
wszystkie czynne bary, jakie udało mi się znaleźć w tym
spokojnym mieście. Często siedziałem aż do zamknięcia lokalu
nad drinkiem, na którego wcale nie miałem ochoty, marząc o tym,
by zamknąć oczy i odpocząć choć kilka godzin.
Któregoś wieczoru, mniej więcej w połowie pobytu,
siedziałem samotnie w hotelowym barze, modląc się w duchu po
raz setny o to, żebym wreszcie mógł zasnąć albo przynajmniej
wrócić do domu. Ponieważ zajmowałem miejsce na barowym
stołku, plecami do drzwi, innych gości widziałem dopiero
wtedy, kiedy podechodzili do kontuaru i stawali po mojej
lewej albo prawej stronie. Nie poświęcałem im jednak zbyt
wiele uwagi, w związku z czym zdałem sobie sprawę z jej
obecności dopiero wtedy, kiedy położyła mi na ramieniu
drobną rękę i wypowiedziała jego imię.
Zapomniałem wspomnieć o istotnym szczególe. Cztery lata
temu, po śmierci ojca, który umarł w pełni władz umysłowych w
wieku 79 lat, matka zapytała mnie, czy chcę odziedziczyć jego
garderobę. Moi bracia uznali mnie chyba za niespełna rozumu,
ponieważ odpowiedziałem twierdząco, ja jednak czułem się bardzo
zaszczycony tą propozycją i cieszyłem się na samą myśl o tym,
że będę mógł nosić takie piękne rzeczy. Doskonale zdawałem
sobie sprawę, iż wystarczy mi ich do końca życia, dodatkowo
zaś (niech szlag trafi psychiatrów!) czułem, że dzięki nim
nabieram odrobinę stylu, który tak bardzo w nim podziwiałem
- a im starszy się stawałem tym więcej uwagi przywiązywałem
do spraw tego rodzaju.
Owego wieczoru w hotelowym barze miałem na sobie garnitur
ojca: szary, z miękkiego materiału, jeden z jego ulubionych,
który zawsze zabierał do Europy. Mama twierdziła, że czuł się w
nim jak władca świata.
Poczułem dotyk ręki na ramieniu, zaś kobiecy głos, słodki
i łagodny, wymówił imię ojca w taki sposób, w jaki czynią to
Francuzi:
- Ąri...?
Zabrzmiało to jak pytanie, choć nie sposób było doszukać
się w nim najmniejszego wahania. Odwróciłem się,
nie wiedząc, czego powinienem się spodziewać. Ujrzałem przed
sobą mniej więcej sześćdziesięciopięcioletnią kobietę o
uderzającej, wyniosłej urodzie; przypuszczalnie pochodziła z
Europy Wschodniej, bo kiedy odezwała się ponownie, uczyniła
to z wyraźnym akcentem. Miała wystające kości policzkowe i
głęboko osadzone oczy, takie same, jakie widuje się na
pochodzących z przełomu wieków fotografiach rosyjskich
arystokratów.
Na pięknej, choć bardzo zniszczonej twarzy, pojawił się
wyraz zdumienia i przerażenia. Nie dość, że kobieta ujrzała
ducha, to jeszcze czuła pod palcami znajomy materiał marynarki.
Stanęła oko w oko z częścią przeszłości, która, nie wiadomo z
jakiego powodu, stała się jak najbardziej realną
teraźniejszością.
Powtórzyła jego imię, wpatrując się we mnie tak
intensywnie, jak tylko człowiek może wpatrywać się w człowieka,
a następnie powiedziała zachrypniętym szeptem:
- Przecież to niemożliwe! Powinieneś mieć teraz
siedemdziesiąt lat albo i więcej! Tak jak ja! Przecież to było
czterdzieści lat temu...
Zacisnęła palce na moim ramieniu. Przeniosła wzrok na mnie,
potem zaś na garnitur, w którym mój ojciec czuł się jak władca.
Na jej twarzy dostrzegłem błysk zrozumienia, lecz zanim
zdążyłem cokolwiek powiedzieć, cofnęła rękę, gwałtownie
potrząsnęła głową, odwróciła się i szybko wyszła z baru.
Czy jej "Ąri" był moim ojcem? Czy dotykała tej marynarki,
jego marynarki, z miłością i nadzieją, kiedy jechali czarną
kanciastą taksówką przez Londyn, wracali z teatru, wychodzili
na kolację, a także w innych, cudownych i magicznych chwilach
ich życia, tak jak tutaj, teraz, tego wieczoru? Czy później
jego garnitur i jej suknia leżały obok siebie na podłodze
hotelowego pokoju? Czy byli jak dwie postacie z filmu, który
oglądamy wieczorem na ekranie telewizora, wzdychając w duchu:
"Boże, gdyby życie naprawdę tak wyglądało!"?
Nie jestem pewien. Nigdy się tego nie dowiem. Ostatnio
jednak nawiedzają mnie znacznie bardziej niepokojące myśli,
szczególnie kiedy o trzeciej nad ranem leżę w łóżku z szeroko
otwartymi oczami i widzę sprawy znacznie wyraźniej niż mógłbym
sobie tego życzyć. Jeśli tamtego wieczoru naprawdę uwierzyła,
że widzi mego ojca albo jakiegokolwiek innego Henry'ego,
którego znała i kochała dawno temu, to wszystkie uświęcone
tradycją rytuały i obrzędy, przez które musiała przebrnąć w
trakcie długiego życia, w jednej chwili okazały się całkowicie
pozbawione znaczenia. Musimy za wszelką cenę unikać takich
tajemnic, ponieważ kryją się w nich straszliwe
niebezpieczeństwa. Tajemnice te są jak sen, który nie chce
przyjść, zostawiając nas w środku nocy sam na sam ze zbyt
wieloma godzinami wypełnionymi cieniem i ciszą.
Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik