3720

Szczegóły
Tytuł 3720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Witold Biengo Gwiazdy spadaj� w sierpniu Rozdzia� 1 Kto nie zna Buczek � bardzo wiele traci. Na szcz�cie tych, kt�rzy zyskuj�, jest jeszcze ci�gle niewielu, a Buczki pozostaj� wci��, dziwnym trafem, zak�tkiem zapomnianym przez ludzi, cho� na pewno nie przez Boga. Czyste morze, szeroka, piaszczysta pla�a, stary las, malownicze uj�cie kryszta�owo przejrzystej rzeczki Ja�nicy; czeg� wi�cej trzeba? I wci�� jeszcze, nawet teraz, na pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych, ludzi tu niewielu � to znaczy niewielu tubylc�w. Trudno nawet nazwa� Buczki wioseczk�. To ot � miejsce na ma- pie, cho� miejsce na pewno szczeg�lne. Cztery czy pi�� rybackich chat, le�nicz�wka, klaszto- rek ojc�w redemptoryst�w z modrzewiow� kapliczk� schowan� w g�stym lesie. Nie wiem czy w Buczkach zimuje z pi��dziesi�t os�b. Za to latem!... Latem Buczki zaludniaj� si� weso�ym i gwarnym t�umem w�a�cicieli letnich dom�w, kt�re podw�jnym rz�dem uliczek otaczaj� wy- dmowy las i drog�. Przyje�d�a tu wy��cznie �lepsze� towarzystwo z Warszawy i Tr�jmiasta. Lekarze, menad�erowie, dziennikarze, literaci, ale przede wszystkim � ludzie teatru. W tych kr�gach Buczki by�y szczeg�lnie modne pi�tna�cie � dwadzie�cia lat temu i cho� dzi� je�dzi si� raczej do Indii czy Kenii, stary sentyment nie wygasa i cz�� dawnych bywalc�w pozosta�a Buczkom wierna, zje�d�aj�c tu co lato i goszcz�c licznych przyjaci�. Bywa�em w Buczkach od dziecka i dobrze pami�ta�em t� ryback� osad� z prze�omu lat pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych, kiedy nikomu si� jeszcze nie �ni�y wystawne dacze z sate- litarnymi antenami, wind�surfingi czy motel w pobliskiej Stawowej. By�y to w�wczas okolice zupe�nie nieznane, rzucone gdzie�, hen, na p�nocn� rubie� Polski, nie odwiedzane nawet przez gda�szczan, docieraj�cych co najwy�ej do Jastrz�biej G�ry. Wszystko to zmieni�o si� bezpowrotnie, a przecie� lubi�em nadal Buczki, mimo ich letniego t�oku i szpanerskiej atmos- fery; lubi�em je i nie by� to tylko sentyment. Tego lata nie planowa�em jednak wizyty nad morzem. Kaniku�a by�a co prawda gor�ca do- s�ownie i w przeno�ni, dla mnie jednak drugie znaczenie tego s�owa by�o wa�niejsze. Po czerwcowych wyborach �ycie polityczne a� wrza�o i jego temperatura pozwala�a skutecznie zapomnie� o urokach lata. W moim zawodzie nie zna si� dnia ani godziny, trzeba by� zawsze na miejscu. I wiedzie�, gdzie jest to miejsce. A tego roku by�o w Gda�sku. Siedzia�em wi�c w domu, staraj�c si� spotyka� jak najwi�cej ludzi i robi� jak najlepiej to, co postanowi�em w �yciu robi�. To znaczy pisa�. Gdybym spotykanym po raz pierwszy osobom mia� wr�cza� wizyt�wk�, wydrukowa�bym na niej: ARTUR DEMBOWSKI, NIEZALE�NY DZIENNIKARZ. Ale nie wr�cza�em nikomu wizyt�wek, gdy� nigdy nie kaza�em ich wydrukowa�. By�y mi niepotrzebne. Sw� niezale�no�� rozumia�em zawsze najdos�owniej, cho� niekoniecznie tak, jak wielu moich koleg�w po pi�rze. Pracowa�em wy��cznie dla siebie i nie by�em od nikogo zale�ny. Drukowa�em niewiele, w Polsce i za granic�. Ale mia�em czas i by�em panem same- go siebie. Zapytacie, czy z takiej niezale�no�ci mo�na wy�y�? Mo�na. A czy jest to �ycie us�ane r�ami? Nie jest, zw�aszcza w kraju szalej�cej inflacji. A jednak dzi�ki temu w�a�nie, i� by�em w�asnym pracodawc� i sam decydowa�em, co b�d� z sob� robi� � mog�em pewnego dnia rzuci� wszystko w diab�y i wyrwa� si� na tydzie� do Buczek. Skusi� mnie do tego list Eda Mitchella. Wynaj��em na ca�e lato pensjonat Bukowy Dw�r w Buczkach. Rezyduj� tu z rodzin� i przyjaci�mi. Warunki niez�e, tylko nigdzie nie mo�na kupi� lodu i trzeba go robi� samemu, a to du�y k�opot przy naszym zu�yciu. Przygoto- wa�em ci pok�j z widokiem na morze, mo�esz pisa� do woli. Czekamy w pi�tek, osiemnastego. B�dzie great party! Please, be my guest. � pisa� m�j dawny, dobry szkolny kolega. Nie znaczy to, i� chadza�em do szk� w kt�rym� z kraj�w angloj�zycznych (list w ca�o�ci napisany by� po angielsku). Nie, to Ed Mitchell chodzi� do szko�y w Gda�sku, na Siedlcach, tyle, �e w owych dawnych czasach nazywa� si� po prostu Edek Micha�owski i ani mnie, ani 4 jemu nie �ni�o si�, i� kiedy� wyjedzie do USA, zmieni si� w Eda, zrobi wielkie pieni�dze i wr�ci do Polski, aby i tu zrobi� biznes. Wyjecha� z kraju w roku 1975, kiedy to ponad osiemdziesi�t procent rodak�w deklarowa�o w r�nych ankietach �zadowolenie ze swej sytuacji�. Edek by� nieco odmiennego zdania � wyrzuci� sw�j dyplom in�yniera mechanika do kosza i przez Szwecj� wyemigrowa� do Sta- n�w. �Gierek to wielki oszust. Zobaczysz, �e to wszystko �le si� sko�czy� � powiedzia� mi przy ostatnim spotkaniu. C�, trzeba przyzna�, �e mia� racj�. Nie pisa� wiele. Ot, kilka kartek z r�nych dziwnych miejsc w USA jak Topeka, Fort Sioux czy Alberquerque. Wiedzia�em jednak, �e i tam sko�czy� studia i pr�buje pracowa� w zawo- dzie. Potem nasz kontakt w og�le si� urwa� � na wiele lat. dopiero w stanie wojennym Edek si� obudzi� i przys�a� mi kilka kilo pomara�czy. Potem napisa�. Ale nigdy nie my�la� o wizycie w kraju. Jego matka dawno umar�a, ojciec odszed� przed laty. Nie mia� tu praktycznie nikogo poza szkolnymi kolegami. A szkolnych koleg�w te� nie mia� wielu. W�a�ciwie mia� tylko jednego. Mnie. Wr�ci� dok�adnie po czternastu latach, zawsze taki sam � stary zgrywus i pozer. Pewnego czerwcowego dnia po prostu zapuka� do mych drzwi i wkroczy� triumfalnie objuczony torba- mi whisky i koniaku, butlami coli, puszkami szynki, kartonami papieros�w. Przyni�s� r�wnie� � w prezencie dla mnie � ca�� walizk� p�yt, nagrania zespo��w, kt�re niegdy� kochali�my uczuciem zdolnym znie�� nawet straszliwy zgrzyt zdartych poczt�wek. Teraz by�y to same compacty. I odtwarzacz te� si� znalaz�, gdzie� na dnie przepa�cistej torby. To by� ca�y Edek, ze swoim szpanem za wszelk� cen�. Ale tym razem cena nie by�a � dla niego � zbyt wyg�ro- wana. Zreszt� wierzy�em, �e mnie lubi, jak i ja jego � w jaki� dziwny spos�b � lubi�em. Jednak min�a d�u�sza chwila zanim zda�em sobie spraw�, �e oto mam przed sob� Edka, �e ton� w jego przepa�cistym u�cisku, �e moje mieszkanie zmienia si� w ma�y oddzialik Pe- wexu, �e Edek gada, gada, gada... To wszystko dotar�o do mnie po d�u�szej chwili, gdy� tak zahipnotyzowany gapi�em si� na dziewczyn�, kt�ra wolno i z wyrazem nudy na pi�knej twa- rzy wp�yn�a za Edkiem do mojego mieszkania. Co ja m�wi� pi�knej, ona nie by�a pi�kna � mia�a twarz lalki, cia�o lalki, ruchy lalki, wargi, piersi, biodra, oczy wielkiej ociekaj�cej sek- sem lalki, jak� zobaczy� mo�na tylko na rozk�ad�wce �Penthausa�, ale nie w prawdziwym �yciu. Ja przynajmniej takiej dot�d nie widzia�em. Ale fascynowa�a, fakt. Ka�dego m�czy- zn�, kt�ry znalaz� si� w promieniu kilometra. W ko�cu Edek zauwa�y� moje niecodzienne zmieszanie i dokona� prezentacji. Hazel Springield mia�a dwadzie�cia cztery lata, sko�czy�a niedawno college w Pasadenie (studio- wa�a tam farmacj�, te� pomys�!) i od p� roku nosi�a drugie nazwisko: Mitchell. C�, by�a niew�tpliwie ukoronowaniem i najbardziej efektownym dowodem �yciowego sukcesu swego m�a. Przy okazji tej prezentacji okaza�o si�, �e w pokoju jest jeszcze czwarta osoba, tak nie- �mia�a, pozbawiona pretensji i chowaj�ca si� w cieniu, �e dot�d w og�le jej nie zauwa�y�em. Po Hazel, ju� przy strzelaj�cych korkach szampana, pozna�em wi�c jeszcze Mareczka, kt�ry w przeciwie�stwie do Edka nadal nazywa� si� Micha�owski, cho� by� jego m�odszym o kilka- na�cie lat bratem. Nie tylko ja zobaczy�em w�wczas Mareczka po raz pierwszy, R�wnie� Edek pozna� go zaledwie par� dni wcze�niej. Kiedy wyje�d�a�, wiedzia� oczywi�cie, �e jego od dawna nie- obecny ojciec za�o�y� gdzie� tam drug� rodzin� i ma dziesi�cioletniego syna. Tyle �e niewiele to go obchodzi�o. Lata robi� jednak swoje. Po nast�pnych czternastu � Edek zat�skni� za kim� bliskim i zaraz po powrocie do Polski odnalaz�, gdzie� w Starogardzie czy Skarszewach, swe- go niekochanego ojca, tyrana i egoist�. Nie by�o to spotkanie udane, cho� Edek jak zwykle wyst�pi� w roli �wi�tego Miko�aja. Stary Micha�owski, zgorzknia�y mizantrop na przedwcze- snej emeryturze, nie odnalaz� w sobie uczu� ojcowskich, podobnie jak Edek � synowskich. 5 Ale Mareczek, zapatrzony w starszego brata jak w t�cz�, przysta� do niego na dobre. Prowa- dzi� samoch�d (i robi� to rzeczywi�cie �wietnie), dzi�ki czemu Edek m�g� popija� kiedy chcia� i ile chcia�, lata� po zakupy do Pewexu i u�miecha� si� niepewnie do Hazel. To musia�o wy- starczy�, gdy� Hazel nie m�wi�a s�owa po polsku, tak jak Mareczek po angielsku. Poza tym ch�opaka tak jakby nie by�o. Ja jednak m�wi�em po angielsku, nie chwal�c si�, ca�kiem nie�le i by� mo�e dzi�ki temu nasze czerwcowe spotkanie przeci�gn�o si� do nast�pnego dnia i nawet jeszcze w niedziel� (Edek ze �wit� pojawili si� w pi�tek) szed�em na wybory z nieco ci�k� g�ow�. Normalne po dwudniowej popijawie. Ogromna ilo�� wypitego alkoholu nie wydawa�a si� jednak szkodzi� Edkowi. Brylowa�, monologowa�, puszcza� wci�� nowe p�yty, snu� dalekosi�ne plany i... spija� uwielbienie z naszych oczu. Zapewne o to w�a�nie, o podziw, g��wnie mu chodzi�o. Ech, zna�em tego swe- go najstarszego przyjaciela a� za dobrze. Niewiele si� zmieni� od czas�w, kiedy wsp�lnie grali�my w palanta i toczyli bitwy z ch�opakami z Kartuskiej (my mieszkali�my na Zakopia�- skiej), kiedy wsp�lnie rozbijali�my si� na starym motorze mojego wuja � by wreszcie rozbi� si� najdos�owniej i wyl�dowa� w szpitalu, kiedy wsp�lnie kochali�my si� � na og� w tych samych dziewczynach � i popijali owocowe wino. Nigdy potem �aden alkohol nie smakowa� mi ju� tak samo. R�wnie� koniaki, szampany i whisky przyniesione tego dnia przez Edka. I by� mo�e dlatego, �e pami�ta�em smak owocowego wina sprzed dwudziestu paru lat, obieca- �em Edkowi to, na co nalega� � �e sp�dz� z nim cz�� lata, �e przyjad� na ka�de wezwanie, �e b�d� jego go�ciem. Zgodzi�em si� na wszystko, nawet na wi�cej ni� chcia�em, a zrozumienie i akceptacja, ja- kie dostrzeg�em w oczach Hazel (rozmawiali�my, ze wzgl�du na ni�, g��wnie po angielsku) doda�y mi jeszcze. Hmmm... nie oznacza to, i�bym gustowa� w sypianiu z �onami przyjaci�, ale Hazel mia�a w sobie co� takiego, �e chcia�o si� by� w jej towarzystwie jak najd�u�ej i jak najcz�ciej. Chcecie wiedzie� co to takiego? Seks. Po prostu w towarzystwie Hazel ka�dy m�czyzna czu� si� naprawd� m�czyzn�. Jej obecno�� stawia�a wszystkich na baczno��, je�li wiecie o co mi chodzi. Nie by�o to przykre uczucie ani dla mnie, ani dla innych � spracowa- nych, zszarza�ych, przem�czonych, skacowanych � rodak�w p�ci m�skiej, jakich zaszczyci�a swym tajemniczym, bezosobowym i nienaturalnym u�miechem. Edek wiedzia� zreszt� dosko- nale, jak wielkie wra�enie wywiera jego �ona na wszystkich, kt�rych spotyka. Wiedzia� i umia� z tego korzysta�. Hazel by�a jeszcze jednym, cho� nie jednym, atutem, jak trzyma� w r�ku. Wytrawny gracz. Tej pijanej nocy, kiedy whisky odnawia�a nasz� przyja��, piosenki Morrisona w compac- towej wersji j� utwierdza�y, a sfinksowy u�miech Hazel cementowa�, Edek opowiedzia� mi szczeg�owo � tym razem po polsku � po co w�a�ciwie, nie licz�c wzgl�d�w sentymental- nych, przyjecha� do Polski. Hazel znios�a to nag�e przej�cie na polszczyzn� z r�wnym spoko- jem, z jakim znosi�a wszystko. Popija�a szampana, pojada�a orzeszki i s�ucha�a Doors�w � odleg�a, obca, oboj�tna i tajemnicza. Prawd� powiedziawszy: przyci�ga�a i odpycha�a r�wno- cze�nie. Mia�a w sobie co� z lalki, ale i co� ze sfinksa. Czy mo�na p�j�� do ��ka ze sfink- sem? W�tpi�. Im d�u�ej rozmawiali�my po polsku, tym bardziej stawa�a si� nieobecna. Nie dziwi�em si�; by�a tak odleg�a i tajemnicza, jak Pasadena wobec Gda�ska, ulicy Wycz�kow- skiego, przy kt�rej mieszka�em i nas dw�ch � gadaj�cych i popijaj�cych � jak studenci pierw- szego roku, kt�rzy nie wiedz� jeszcze co to kryzys, stan wojenny, ob�z dla internowanych, inflacja i walka polityczna w kraju kapituluj�cego socjalizmu. Ale Edek nie interesowa� si� socjalizmem w �adnej formie. Uwierzy� w zaproszenia Wa��- sy i przyjecha� do tego kraju robi� interesy. Przez pi�� lat tu�a� si� po ca�ych Stanach. Przez nast�pne pi�� uk�ada� ruroci�g na Alasce. Potem pracowa� w real estate. Potem zbankrutowa�. Potem spekulowa�. Potem ponownie wyp�yn��. Jeszcze potem o�eni� si� z c�rk� milionera, 6 czyli Hazel. Potem wymy�li�, �e prawdziwe pieni�dze mo�na zrobi� tylko w Polsce. Nie po- tem � teraz. W gruncie rzeczy nie by�o w tym �adnych sentyment�w, nie by�o tych wszystkich banalnych czu�ostek, o kt�rych �Przekr�j� pisze na rozk�ad�wce; Edek zwietrzy� wielki inte- res i wielkie pieni�dze. Nic innego go nie interesowa�o � tak przynajmniej twierdzi�. Hazel z nienaturalnym spokojem ws�uchiwa�a si� w s�owa Riders on The Storm (szcz�liwa, rozu- mia�a co �piewa Morrison). Mareczek nami�tnie wczytywa� si� w znalezione na mej p�ce poematy Mi�osza, a Edek m�wi�, m�wi�, m�wi�... Brzmia�o to sensownie. Mia� sporo got�wki, obiecane w Stanach kredyty, zna� si� na tym i owym. To do��, �eby zacz�� spory interes. Przynajmniej w Polsce. S�owiki w moim przydomowym ogr�dku � na Siedlcach jest ich pe�no � trudzi�y si� nada- remno, nikt nie zwraca� na nie najmniejszej uwagi przez dwie noce. A potem, w niedzielny czerwcowy poranek wyszli: bu�czuczny Ed Mitchell, nieprzenikniona Hazel Springfield, nie- zauwa�alny Mareczek. Wsiedli do wielkiego cadillaca, ju� w maju przys�anego statkiem, i odjechali. Stoj�c w oknie wypi�em za nich powodzenie ostatniego drinka, dr��cy od ch�odu wstaj�cego niedzielnego poranka i og�uszony s�owicz� muzyk�, a mo�e alkoholem kr���cym w moich �y�ach. Nie by�em pewny, czy wr�c�, czy kiedykolwiek jeszcze si� pojawi� w moim �yciu. Wiedzia�em, jak wiele nas dzieli i jak wiele rozpaczy jest w �ywotno�ci Edka. W og�le wiedzia�em za du�o i � jak zwykle � mia�em racj�. Ale wtedy o tym nie pami�ta�em. Powoli podnios�em kieliszek do ust i wypi�em ostatni� miark� whisky. Cadillac zaskoczy� prawie niezauwa�alnie i znikn�� jak przesuwaj�cy si� po op�otkach cie� chmury. Nie da�bym za to g�owy, ale wyda�o mi si�, �e jaka� ma�a d�o�, wysuni�ta przez tr�jk�tne okienko na prawo od kierowcy, daje mi po�egnalne znaki. Mog�a to by� tylko d�o� Hazel. Ale i tak nie wierzy�em, �e ich jeszcze kiedykolwiek zobacz�. I nawet nie wiem, czy mi na tym zale�a�o. A jednak � kiedy dosta�em list od Edka, bez wahania podj��em decyzj�. Edek, Buczki, Hazel � zbyt wiele rym�w jak na jednoskromne �ycie, zbyt wiele rym�w, �eby je zlekcewa�y�. 7 Rozdzia� 2 Pojecha�em obwodnic�, potem przez Wejherowo i Puszcz� Dar�lubsk� na Stawow�. S� wygodniejsze drogi, zapewne, ale nie lubi� jak mojego dziesi�cioletniego poloneza wyprze- dzaj� wozy za dziesi�� tysi�cy dolar�w z warszawsk� rejestracj�. Niby drobna rzecz � a cie- szy. Cieszy to, �e zna si� wszystkie mijane wioski, grzybne lasy i nieliczne czyste jeziora. Pojecha�em p�no, bo nie lubi� sztywnych przyj��, na kt�rych go�cie przez cztery godziny badaj� si� wzrokiem, by potem, bez wyra�nego powodu zacz�� be�kota� i pada� sobie w ra- miona. Jecha�em wolno, bo chcia�em zobaczy� sfinksowy u�miech Hazel, a s�owiki ju� od dawna nie �piewa�y. Na dodatek za�ama�a si� pogoda. Aura, i tak niezbyt �askawa przez to lato dla po�udniowego wybrze�a Ba�tyku, zepsu�a si� ostatecznie. Dzie� by� suchy, zimny i chmurny. C� mo�na robi� w tak� pogod� w Buczkach? Chyba tylko pi�. Nie w�tpi�em, �e go�cie Eda Mitchella doszli do podobnego wniosku. Wcze�niej jednak wydarzy�y mi si� r�ne przygody. ARTUR DEMBOWSKI, poszukiwacz przyg�d � mo�e jednak tak powinna wygl�da� moja hipotetyczna wizyt�wka? Albo raczej �znalazca przyg�d�? � sam nie wiem. W Redzie urwa� mi si� przegub tylnego lewego ko�a. C�, nie mog�em od niego wiele wymaga� po dziesi�ciu latach. By�a dwudziesta pierwsza. Znalezienie mechanika i przekona- nie go, �e warto popracowa� przez godzin� � zaj�o mi sporo czasu, wi�c kiedy wje�d�a�em do Stawowej, by�o ju� dobrze po p�nocy. Wykr�ci�em w lewo do Przetargowa i Wrzosowca, ufaj�c swemu instynktowi i pami�ci. A jednak i jedno, i drugie zawiod�o. Za klasztorem we Wrzosowcu skr�ci�em w prawo, w w�sk� i nienaturalnie wyboist� poln� drog�. Potem w lewo. Nie wiedzia�em dok�adnie, gdzie jest pensjonat Bukowy Dw�r, zbudowano go zaledwie przed rokiem, a ja nie by�em w Bucz- kach od lat kilku. Wierzy�em jednak w sw�j instynkt. I nie pomyli�em si�. Zaprowadzi� mnie tam, gdzie chcia�. Lecz, niestety, nie tam gdzie chcia�em ja. Ujecha�em ju� z dobre trzy kilometry od Wrzosowca, kiedy wreszcie zorientowa�em si�, �e zab��dzi�em. Droga coraz bardziej odbija�a na zach�d, w stron� stra�nicy WOP, podczas gdy mnie interesowa� kierunek p�nocny. Bukowy Dw�r zbudowano prawie nad morzem, tu� przy nagiej pla�y. Ju� mia�em zawr�ci�, kiedy �wiat�a mojego poloneza wy�apa�y z ciemno�ci bez- ksi�ycowej nocy dziwny widok: grup� ludzi pochylonych nad jakim� jasnym kszta�tem le��- cym na drodze. Na m�j widok kto� odbi� od grupki i przy�o�ywszy d�o� do czo�a, zacz�� pil- nie mi si� przypatrywa�. To nie by�a moja sprawa, wiedzia�em o tym od razu. Tak jak wiedzia�em, �e mieszanie si� w cudze sprawy zawsze ko�czy si� dla mnie �le. Powinienem by� zawr�ci� i odjecha�. W ko�cu tylko pomyli�em drog�, ka�demu mo�e to si� zdarzy�. Ale zamiast odjecha� � stan��em i wy��czy�em silnik. M�j instynkt musia� jednak dzia�a� dalej, bo mechanicznie si�gn��em do schowka i wyci�gn��em z niego latark�. Wysiad�em z samochodu. Teraz ju� ca�a grupka po- patrywa�a na mnie ciekawie. Cho� miny mieli, zdaje si�, niet�gie. � Pan z milicji? � spyta� kto�, gdy si� zbli�y�em. � Nie. Pomyli�em drog� i w�a�nie chcia�em spyta�... � Co pan, panie, o drodze � zabulgota� z ciemno�ci jaki� poirytowany g�os � my tu znale�- li�my martw� kobiet�. Zapali�em latark�. Poirytowany jegomo�� cofn�� si� i zas�oni� oczy. By� gruby, �ysawy, w kr�tkich spodniach, mimo nocnego ch�odu. Do jego ramienia tuli�a si� wyl�kniona kobiecina w tym samym, co on wieku, oko�o pi��dziesi�tki. Pozostali � cztery czy pi�� os�b � byli zde- cydowanie m�odsi. D�ugow�osi, poubierani w wytarte d�insy i sk�ry. Gdzie� mign�a mi gita- ra, flet zatkni�ty za pasek. Wygl�dali na przechodzonych hippis�w, ale byli m�odzi, nawet 8 bardzo m�odzi. �Mo�e rastafarianie, mo�e narkomani?� � pomy�la�em. Twarze mieli blade i wychud�e, ale to nic nie znaczy�o. W ko�cu nie co dzie� znajduje si� czyje� zw�oki. � Dobrze, �e ma pan latark� � rzuci� kto� � bo my tylko zapa�kami... Niech pan po�wieci. Rozst�pili si�. Skierowa�em �wiat�o latarki na jasny kszta�t le��cy na poboczu drogi. To by�a kobieta. Martwa kobieta. Martwa i pi�kna. I naga. Le�a�a w nieco nienaturalnej pozie, na plecach, z g�ow� zwieszon� nad przydro�nym ro- wem. By�a dziwnie skr�cona: prawe biodro i zgi�ta w kolanie noga nieco wy�ej, podobnie jak lewe rami�, nogi nieco rozchylone. � Zakryjcie, zakryjcie j�! � zapiszcza�a za mn� niska kobiecina. � Mo�e jeszcze �yje... � rzuci� kto� cicho. Ukl�k�em przy zw�okach, bardzo uwa�aj�c, by nie dotkn�� cia�a. By�a martwa, nie mia�em co do tego �adnych w�tpliwo�ci. G�ste, jasne w�osy zlepi�y szerokie strugi krwi, kt�ra musia�a wycieka� z rany z ty�u g�owy. Po�wieci�em wok�. Jaka� dziewczyna � ta, kt�ra mia�a flet za paskiem � pisn�a i odsun�a si� gwa�townie. Jeszcze raz o�wietli�em twarz. By�a beznadziej- nie martwa: wielkie oczy, szerokie otwarte, wpatrywa�y si� w nico��. Same te� by�y nico�ci�. By�a martwa i pi�kna, cho� ju� niem�oda. Wyra�ne zmarszczki porysowa�y jej czo�o i skronie, a usta zastyg�y w wyrazie goryczy, kt�r� daje tylko do�wiadczenie. Ale by�y to nadal pi�kne usta. I znajome. Od pierwszej chwili wiedzia�em, �e znam t� kobiet�. Zna�em kiedy�. Gdzie, kiedy i jak j� pozna�em � nie wiedzia�em. Nie kojarzy�a mi si� z niczym i z nikim. Ale kiedy� musia�em j� zna� � nie mia�em w�tpliwo�ci. Wsta�em wolno. � Przykry�, trzeba j� czym� przykry� � zapiszcza�a zn�w kobiecina. � Przede wszystkim trzeba wezwa� milicj� � powiedzia�em. � Ona nie �yje. � Milicja jest ju� wezwana � rzuci� kto�. � Przeje�d�a� tu gazik WOP�u i kierowca obieca� zadzwoni�. � Nie powinni�my jej przykrywa� � zabulgota� starszy m�czyzna w kr�tkich spodniach. � Nie wolno nam niczego rusza�. Wiem, co m�wi�, jestem prawnikiem. � Bo�e, taka �mier�, taka straszna �mier� � za�ka�a kobiecina. � Mordercy, zbocze�cy... Zgwa�cili i zabili! � S�dzi pani, �e to by� gwa�t? � spyta�em. � Prosz� spojrze� tutaj. Zapali�em latark�. Wzd�u� ca�ego cia�a martwej kobiety � od lewej �ydki, przez biodro i rami� bieg�y wyra�ne �lady bie�nika samochodowej opony. � Niech pan zgasi t� latark�, nie powinni�my na to patrze� � zapiszcza�a kobieta. � Widzia�a pani? � spyta�em. � Wygl�da na to, �e zosta�a potr�cona przez samoch�d. � Ale czemu jest naga? W nocy? � pyta� �ysawy. � Nie wiem. Wszystko to wygl�da tajemniczo, przyznaj�. � Ja panu co� powiem... � �ysawy odci�gn�� mnie na bok. Jego �ona podrepta�a pokornie za nami. � Ciesz� si�, �e pan przyjecha�. To, panie, Sodoma i Gomora, Sodoma, m�wi� panu... To oni, na pewno oni j� zgwa�cili... � Kto, nie rozumiem? � Ci tam, widzi pan? To narkomany, panie, czy inne hipisy, oni s� do wszystkiego zdolni. � Nie s�dz�. Gdyby tak by�o � uciekliby, a nie czekali na milicj�. � M�wi� panu, �e to oni. Pan wie, co tu si� wyrabia! Panie, gdybym wiedzia� � zosta�bym w domu. Te Buczki, panie, to jeden wielki burdel. Pan wie, co tu si� wyrabia? � powt�rzy� z najwy�szym oburzeniem. � Ta naga pla�a, panie, wszyscy rozebrani do roso�u... � Skarania boskiego na nich nie ma! � wtr�ci�a kobiecina. � Wszyscy, panie � podchwyci� �ysol � doro�li i dzieci. Ju� ja wiem, co si� potem wyrabia! Ruja i por�bstwo, m�wi� panu, jedna ruja! A potem gwa�c� i morduj�! O! 9 Nie roze�mia�em si� tylko dlatego, �e by�em dobrze wychowany. Zreszt� nie by�o mi do �miechu, a �ysol zaczyna� mi dzia�a� na nerwy. � Ona, ta zamordowana, te� musia�a chodzi� na nag� pla�� � powiedzia�em. � Jak to, sk�d pan wie? � zdziwi� si� obro�ca moralno�ci publicznej. � To proste. Jest opalona. Wida� to nawet w �wietle latarki. Ale jest opalona r�wnomier- nie. Nie nosi�a na pla�y nawet majtek. � Ja tam nie patrzy�am � zapiszcza�a kobiecina. � Mo�e, mo�e ma pan racj� � przyzna� niech�tnie �ysol � ale sprawa i tak jest podejrzana. Znam si� na tym, panie, jestem prawnikiem. Magistrem prawa � doda� zaraz. � J�zef War- cha�a � przedstawi� si� uroczy�cie. � A to moja �ona. Jeste�my z Tarnowskich G�r. Sytuacja by�a nieco dziwna, jak na towarzyskie ceremonie, ale c� robi� � b�kn��em swoje nazwisko i u�cisn��em wyci�gni�te ku mnie d�onie. Nie uzna�em za stosowne przyznawa� si� do swego zawodu. A nu�by magister Warcha�a uzna�, �e wszyscy dziennikarze to zbocze�cy i spro�niki? Od strony stra�nicy WOP da� si� s�ysze� warkot silnika. Podjecha� gazik, z kt�rego wysy- pali si� �o�nierze. Gazik w��czy� d�ugie �wiat�a, grupka m�odocianych obdartus�w rozst�pi�a si� a przybyli otoczyli zw�oki ciasnym kordonem. Zachowywali si� powa�nie, ale ciekawie zerkali na nie�yw� kobiet�. Poczu�em nag�y ch��d i zda�em sobie spraw�, �e jest bardzo zimno. Niebo pokrywa�y g�ste zwa�y chmur, ale nie pada�o. Nie pada�o ju� od dawna, m�wi�o si� nawet o suszy. A je�li tak � pomy�la�em � to sk�d wyra�ne �lady opon na ciele kobiety? Przecie� nigdzie nie ma ka�u�, b�ota? Czy rzeczywi�cie by�a ofiar� wypadku samochodowego? Na tej wyboistej drodze, gdzie nie spos�b jecha� szybciej ni� dwadzie�cia na godzin�? A przede wszystkim � dlaczego by�a naga? P�nym wieczorem, po�r�d ch�odu, z dala od nagiej pla�y, kt�ra tego dnia i tak musia�a by� opustosza�a? Dla odmiany us�yszeli�my warkot silnika od strony Wrzosowca. Pojedynczy reflektor za- migota� na zakr�tach drogi, a po chwili wynurzy� si� tu� obok nas. Kieruj�cy motocyklem zatrzyma� go, ale nie zgasi� �wiat�a. Zrobi�o si� ca�kiem jasno. Zobaczyli�my niebieskie mili- cyjne mundury. � Prosz� si� rozej��, nie ma powodu do zbiegowiska! � zadudni� g�os niewysokiego w�sa- tego sier�anta. � Panowie, rozszerzcie kordon � zwr�ci� si� do wopist�w. � Czekamy na grup� operacyjn� z Pucka. Szybkim krokiem podszed� do �o�nierzy i niech�tnie, jakby ze smutkiem, spojrza� na cia�o kobiety. Przykucn��, dotkn�� t�tnicy szyjnej � cho� i on sam, i my wszyscy wiedzieli�my, �e to zbyteczna formalno��. Wsta� po chwili. � Osoby, kt�re odnalaz�y zw�oki, prosz� o pozostanie. Nikogo wi�cej nie potrzebujemy. � To ja znalaz�em � wyrwa� si� m�j nowy znajomy. � Pozwoli pan, �e si� przedstawi� � magister prawa Warcha�a. Ch�tnie z�o�� zeznanie, i �e tak powiem, na�wietl� sw�j punkt wi- dzenia. Uwa�am ot�... � Dzi�kuj�, prosz� zosta� � przerwa� mu milicjant. � A wy tu czego? � zwr�ci� si� do zbitej w ciasn� gromadk� m�odzie�y. � Nie rozumiem? Wi�c w ko�cu kto? � Prawie r�wnocze�nie, prawie, prawie �e... � zacz�� gor�czkowo wyja�nia� Warcha�a. � To znaczy oni pierwsi, ale my z �on�, pozwoli pan... moja �ona, zaraz potem. � Dobrze, prosz� zosta�. A pan? � zwr�ci� si� do mnie sier�ant. � Pan te� by� pierwszy? � Nie, przeje�d�a�em t�dy znacznie p�niej. � Wi�c prosz� odjecha�. Nie ma pan tu czego szuka�. Sier�ant odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�, zgarniaj�c pod swe skrzyd�a Warcha�� i jego �o- n�. Zacz�� spisywa� ich personalia w wielkim notesie. Wsiad�em do poloneza. Owszem, nie 10 mia�em ani ochoty, ani powodu, by pozostawa� tam d�u�ej. W��czy�em silnik, zacz��em za- wraca� na wstecznym biegu. W pewnym momencie snop �wiat�a poloneza omi�t� twarz sier- �anta. I wtedy go pozna�em. By� to Mieczys�aw Miotk, komendant posterunku MO we Wrzo- sowcu. Rozmawia�em z nim niegdy�, par� lat temu, kiedy pisa�em artyku� o elektrowni ato- mowej nad Jeziorem Wrzosowieckim. Artyku� nigdy si� nie ukaza�, zdj�a go cenzura, ale t� rozmow� pami�ta�em. Miotk by� cz�owiekiem inteligentnym i spostrzegawczym. Nie pozna� mnie, ale by�o ciemno, a on mia� wi�ksze zmartwienie na g�owie. Zreszt� nie w�tpi�em, �e ja jestem bardziej spostrzegawczy. Wykr�ci�em samoch�d i odjecha�em. Wiedzia�em ju� jak trafi� do Bukowego Dworu i cie- szy�em si�, �e za kilkana�cie minut tam b�d�, ale prowadzi�em samoch�d zupe�nie mecha- nicznie, nie widz�c drogi przed sob�. Przes�ania� j� obraz martwej, pi�knej twarzy. Twarzy, kt�ra wci�� wydawa�a mi si� znajoma. 11 Rozdzia� 3 Do Bukowego Dworu dotar�em w pi�tna�cie minut p�niej. Brama wjazdowa by�a otwarta � widomy znak, i� na mnie czekano; na podje�dzie sta�o kilka samochod�w, przewa�nie za- granicznych marek. Front budynku zajmowa�a wielka weranda, za ni� ledwie uchylone okna du�ego pomieszczenia, z kt�rych bucha�a bardzo g�o�na muzyka. Zaparkowa�em samoch�d na podje�dzie, zgasi�em silnik i �wiat�a. Ju� mia�em wysi���, kiedy nagle otworzy�y si� drzwi wychodz�ce na werand�. Przez moment muzyka zabrzmia�a g�o�niej, ale zaraz ucich�a. Drzwi zosta�y lekko i dyskretnie zamkni�te. Us�ysza�em zalotny dziewcz�cy �miech, furkot sukienki i tu� obok mojego poloneza przemkn�a �liczna, niewy- soka dziewczyna, ciemnow�osa i krzepka jak rzepa. Za ni� pomyka� wysoki, szczup�y, nie znany mi m�czyzna oko�o czterdziestki. Znikn�li w cieniu krzew�w otaczaj�cych pi�trow� oficynk�, gdzie zapewne mie�ci�a si� kuchnia i pomieszczenia personelu. Zn�w cicho skrzyp- n�y drzwi, a po chwili nik�ym, ciep�ym �wiate�kiem zap�on�o okno na pi�terku. U�miechn�- �em si� i wysiad�em. Pi�kniejsza cz�� personelu Bukowego Dworu najwyra�niej nie pr�no- wa�a. Ed Mitchell (wszyscy go tak nazywali, wi�c i ja pozostan� przy przybranym nazwisku) powita� mnie triumfalnym okrzykiem rado�ci, wielk� szklanic� whisky i wymuszonym na go�ciach, ch�ralnym �Sto lat�! Sta�em za�enowany i przygn�biony po�rodku wielkiego salonu i rozbawionego t�umku go�ci, nagle wystawiony na widok publiczny, ze smutnym i �ci�ni�tym sercem, wci�� zmro�onym obrazem martwej twarzy. Ale nie chcia�em psu� im humoru i zabawy. Znios�em jako� toasty i �piewy, wiedz�c do- skonale, �e za chwil� o mnie zapomn�, z wdzi�czno�ci� przyj��em natomiast szklank� whisky i po paru minutach zaszy�em si� z ni� bezpiecznie w k�cie salonu. Ed oczywi�cie nie da� mi spokoju, zreszt� nie liczy�em na to. � Co z tob�? � spyta�. � Wygl�dasz, jakby� zobaczy� widmo. � Nic takiego. Po prostu jestem zm�czony. � No, tu odpoczniesz do woli... S�uchaj, ciesz� si�, �e jeste�. �eby� wiedzia�, jak si� ciesz�! � zagrzmia� i wycisn�� na moim policzku mokry, pijacki poca�unek. � Przyjecha� m�j najlep- szy przyjaciel, pami�tajcie! � zawo�a� pod adresem reszty go�ci, kt�rzy zreszt� zgodnie ten okrzyk zginorowali. � Czego chcesz, m�w, przyjacielu? Tu jest jedzenie, tam alkohole. A mo�e chcesz wzi�� prysznic? Mo�e chcesz odpocz�� w swoim pokoju? Wszystko na ciebie czeka. � Dzi�kuj� ci, Ed. Wszystko jest O.K. Pozw�l tylko, �e przez chwil� odpoczn�. Sam. � Wszystko, co chcesz m�j drogi, wszystko... � zgodzi� si� skwapliwie, ale nie ruszy� z miejsca. Mia� zawsze niesamowicie mocn� g�ow�, ale tym razem by� jednak silnie wstawiony. C�, wielodniowe ch�ody musia�y zrobi� swoje. Opr�ni�em szklaneczk�. Ed skwapliwie nape�ni� j� ponownie i podsun�� p�misek kana- pek z kawiorem. Podzi�kowa�em, ale nie si�gn��em po nie. Zupe�nie nie mia�em apetytu i nawet wiedzia�em czemu. Ed jakby zapomnia� o mej obecno�ci, rozgl�da� si� nieco nieprzy- tomnie wok�, raptem wsta� i podnosz�c w g�r� butelk� whisky, kt�r� dot�d �ciska� kurczowo pod pach�, krzykn�� g�o�no: � Cieszmy si�, kochani! Ruszy� mi�dzy go�ci, dolewaj�c im do szklanek, zagaduj�c, podsuwaj�c l�d i kanapki. Ofiarowuj�c sw� �ask�, pieszcz�c w�asny dw�r. Zosta�em wreszcie sam. Poci�gn��em jeszcze �yk trunku i stwierdzi�em, �e dobrze mi to robi. Zapali�em papierosa i spokojnie rozejrza�em si� po salonie. Nie by� to typowy pensjonat, o nie. Budynek zbudowano niedawno i od pocz�tku pomy�la- no go dla �lepszych� go�ci � st�d staranne, a nawet przytulne wyko�czenie. �ciany i sufit by�y 12 belkowane, przestrze� mi�dzy grubymi, ciemnymi k�odami wype�niono weso�� czerwon� ce- g��. W wielkim kominku p�on�� �ywy ogie�. Pod�og� za�ciela� szeroki, puszysty dywan. Wszystko inne te� by�o takie �jak trzeba�: meble, boazerie, obrazki na �cianach, sprz�t graj�- cy, telewizor, wideo. P�niej dowiedzia�em si�, �e Bukowy Dw�r zaprojektowano jako dom wypoczynkowy dla elity MSW. Ju� w trakcie budowy, kiedy wysz�y na jaw r�ne nadu�ycia zleceniodawc�w, projektant�w i realizator�w � Bukowy Dw�r sta� si� �trefnym fantem�, jak to si� m�wi w sferach mocno do MSW zbli�onych. Budynek, razem z ziemi� (a by� to spory teren) � sprze- dano na licytacji. Nie znalaz� si� �aden �uspo�eczniony� nabywca i rozgrzeban� budow� kupi� prywatny przedsi�biorca, pan Cezary K�cki, kt�ry z �on� i c�rk� zamieszka� w oficynce i w p� roku doko�czy� rozbabran� inwestycj�. By� to � dla niego � interes ca�kiem niez�y, jako �e kupi� pensjonat po cenie wywo�awczej. Wkr�tce mia�em pozna� pana K�ckiego, jego �on� i c�rk�. Tymczasem rozejrza�em si� po towarzystwie. W najdalszym k�cie � Mareczek, przegl�da- j�cy p�yty, kasety i ta�my wideo. Na swoim miejscu. Obok kominka rezydowa�a powa�nie wygl�daj�ca para: mo�e pi��dziesi�cioletni, bardzo elegancko i nobliwie wygl�daj�cy m�- czyzna i zbli�ona do� wiekiem kobieta, zapewne �ona. By�o tu duszno i ha�a�liwie, ale oni wygl�dali na zadowolonych. U�miechali si� pogodnie do wszystkich i cz�sto poci�gali z wy- sokich szklanek. Zatrzyma�em na nich wzrok mo�e przez chwil�. Starszy pan u�miechn�� si� do mnie promiennie i podni�s� do g�ry swoj� szklank�. Odwzajemni�em ten gest. Na drugim ko�cu salonu, przy niskim stoliczku, siedzia�a Hazel. Jak zwykle nieobecna, z narkotycznym spojrzeniem odp�ywaj�cym w niesko�czono��, wyda�a mi si� jeszcze pi�kniej- sza ni� dwa miesi�ce temu, w czerwcu. Jeszcze pi�kniejsza i jeszcze bardziej odleg�a. Poza tym popija�a szampana i pojada�a orzeszki. Tych orzeszk�w w og�le wsz�dzie by�o pe�no. Tfu, paskudny ameryka�ski zwyczaj. Ale Hazel te orzeszki jako� si� nie rzuca�y na tusz�, co to, to nie. Jej s�siad od stoliczka � kolejny starszy pan, czerstwy, siwow�osy i rumiany, nie mia� w sobie nawet cz�ci jej spokoju. Obraca� w d�oniach pust� szklank�, wierci� si� w fotelu i co chwil� zerka� przez okno w stron� oficynki, gdzie dawno ju� � w pi�trowym okienku � zgas�o przytulne �wiate�ko. Dopi�em to, co mia�em w szklance i si�gn��em po butelk�. W zasi�gu r�ki mia�em ich mn�stwo; Ed zadba� o to, musz� przyzna�. Dola�em sobie whisky i powr�ci�em na punkt ob- serwacyjny. Starsi pa�stwo pili koniak z p�katej butelki, Hazel poch�ania�a kolejn� porcj� orzeszk�w, Mareczek s�ucha� czego� przez s�uchawki. Czerstwy jegomo�� podni�s� si� nagle i zamaszystymi krokami wymaszerowa� z salonu. Wr�ci�, odstawi� szklank�, uk�oni� si� grzecznie Hazel i znikn�� na dobre. A na parkiecie, w miejscu gdzie cz�ciowo zrolowano monstrualny dywan, brylowa�a m�o- dzie� � a po�r�d niej Ed. Podskakiwa�, pohukiwa�, wlewa� w gard�o kolejne kieliszki szampa- na � wci�� nie przerywaj�c ta�ca (z g�o�nik�w lecia�a Tracy Chapman). Towarzyszy�y mu wytrwale dwie dzidzibudki: takie panienki mi�dzy matur� a dyplomem wy�szej uczelni, jesz- cze nie ca�kiem zepsute, ale te� niezupe�nie cnotliwe; ch�tne, a na pewno �adne. Ed mia� zreszt� konkurenta � wielkiego m�czyzn�, �wi�skiego blondyna w z�otych okula- rach, z jeszcze wy�sz� ni� on, chyba dwumetrow� kobiet�, kt�ra mimo swych rozmiar�w by�a bardzo zgrabna i bardzo przystojna: po��czenie prawie niemo�liwe. Zna�em ich z widzenia, nale�eli do tr�jmiejskiej z�otej m�odzie�y, wiedzieli jak si� bawi� i lubili to robi�. Nie zdzi- wi�a mnie ich obecno�� na przyj�ciu Eda. Pasowali do siebie doskonale � cho� odnios�em wra�enie, �e m�j stary przyjaciel przegrywa momentami konkurencj� z m�odszym rywalem. Odszuka�em wzrokiem Hazel. W�a�nie si�ga�a po now� porcj� orzeszk�w, ale jej d�o� za- styg�a w p� gestu. Obudzi�a si�, dostrzeg�a moje spojrzenie. W jej oczach zapali�a si� iskierka 13 zainteresowania, a na wargach wykwit� blady u�miech. Ech, odda�bym dziesi�� dzidzibudek za jedn� Hazel. Dziwny wyda� mi si� ten Ed. Podnios�em do g�ry szklaneczk� z whisky, ale w tym momencie ta�cz�ce na �rodku salonu pary przes�oni�y mi jej widok. Przez chwil� liczy�em na to, �e wstanie i podejdzie do mnie. Ale nie doczeka�em si�. S�usznie, przecie� to ja powinienem wsta� i podej�� do niej. Ale nie mia�em na to si�y. I prze- szkadza� mi obraz martwej twarzy, kt�ry d�wiga�em pod p�przymkni�tymi powiekami. � I jak inspekcja? � us�ysza�em nagle z boku. � Jednak tylko Hazel to jest klasa, co? Odwr�ci�em si�, zaskoczony. Mia�em przed sob� Mateusza Wierzewskiego, kt�rego zna- �em dobrze z Gda�ska. Zaszy� si� w salonie jeszcze staranniej ni� ja, ale wcale si� nie zdzi- wi�em, �e w�a�nie tu go spotykam. � Dobry wiecz�r � odpowiedzia�em. � Napijesz si�? � Ani dobry, ani wiecz�r. Ale napij� si�. � Nala� sobie i mnie. � Czy mo�esz by� szcz�li- wy, widz�c naraz tyle pi�knych kobiet? � Mog�, a czemu nie? � A ja nie mog�. pomy�l! Takie pi�kne! Hazel, i Ewcia, i Basia, i tak dalej... Tylko �ka�. Ale to wszystko cudze kobiety, nie moje. Ja musz� harowa� jak niewolnik... nic tylko maluj� i maluj�... � Przecie� nie musisz. Malarz to jeszcze bardziej wolny zaw�d ni� dziennikarz. Roze�mia� si� szyderczo. Wiedzia�em, �e troch� b�aznuje, ale ceni�em go � by� wspania- �ym, wyj�tkowym malarzem, mo�e najlepszym w swoim, co ja m�wi� � w naszym � pokole- niu. Poza tym by� szalonym, nami�tnym kobieciarzem, playboyem, zaufanym przyjacielem i powiernikiem wielu rodzin. Zna�em go. Zna�em poci�g�� twarz z niedu�� br�dk� i w�sami, wysokim czo�em i d�ugimi, "artystycznymi" w�osami spadaj�cymi na ko�nierz marynarki. Gdy� Mateusz Wierzewski zawsze chadza� w marynarce, a m�wi�c �ci�lej � w garniturze i pod krawatem. By� elegancki a� do przesady, a w strojach topi� ogromn� cz�� swych poka�- nych dochod�w. Szczup�y, elegancki, sardoniczny, szczery � by� jedyny w swoim rodzaju. I cho� nie uwa�a�em go za m�czyzn� szczeg�lnie przystojnego, rozumia�em dobrze, dlaczego kobiety ci�gn�y do niego jak �my do naftowej lampy. Ale tego wieczoru by� sam. I najwyra�niej cierpia�. Tak jak ja, cho� z zupe�nie innych po- wod�w. � Moje prawdziwe powo�anie jest inne. Maluj�, bo musz� � westchn��. � Zaskakujesz mnie. Wi�c co interesuje ci� naprawd�? � Jak to, co? � spojrza� na mnie ze zdumieniem. � Kobiety. Czym innym mo�e si� intere- sowa� powa�ny m�czyzna? � No... polityk�, wojn�, sztuk�.. � b�kn��em. � Bzdury, nie wierz w to. Tylko kobiety s� naprawd� interesuj�ce. Popatrz na Hazel, albo na t� du��, Basi�! Ty sobie wyobra�asz noc z jedn� albo z drug�? Pomy�l � zapali� si� � trzy- masz je w obj�ciach i... i tak dalej... � przygas�. � Co ja ci b�d� opowiada�, sam wiesz. Nie- stety, obie kochaj� m��w. Taki m�j pech. � No, masz tu jeszcze dwie mi�e panienki � wskaza�em na dzidzibudki, kt�re w�a�nie w kolejnym ta�cu tuli�y si� do Eda. � Eeee, to jest ni�szy sort. W�a�nie dumam, jak si� od nich uwolni�. � Nie rozumiem? � Co tu jest do rozumienia? � zdziwi� si� Mateusz. � Gdzie si� nie rusz�, wlok� si� za mn�. � �ciszy� g�os: � To moje studentki z Akademii, ale z tych mniej zdolnych. Przynajmniej je�li chodzi o malarstwo. � Nie s�dz�, �eby� mia� k�opoty z pozbyciem si� ich � odpar�em. � Patrz, jak si� klej� do Eda. 14 � Eeee tam klej�... � Mateusz by� wyra�nie nie w humorze. � Nie jest wa�ne z kim si� ta�- czy, wa�ne z kim si� �pi. � A one, tego, z tob�... � nie wiedzia�em, jak to powiedzie�. � A co� ty my�la�? Chyba nie wymagasz, �ebym zosta� zupe�nie bez kobiety? � naindyczy� si� Mateusz. � Nawet je�li to nie jest ani Hazel, ani Basia, ani Ewcia � doda� melancholijnie. C�, ka�dy ma swoje problemy i ka�dy inne. Dola�em Mateuszowi, dola�em sobie. I wy- pili�my. Poczu�em nagle, �e jestem ju� mocno pijany. Ale chcia�em si� upi� tego wieczoru, chcia�em zasn�� spokojnie i nie �ni� bia�ej twarzy i w�os�w zlepionych krwi�. Nagle muzyka ucich�a. Ed zacz�� grzeba� w stosie compactowych p�yt, Mareczek manipu- lowa� przy aparaturze wideo. Do salonu wmaszerowa�a starsza, p�kata jejmo�� z dymi�cym p�miskiem. Nie wywo�a�o to wi�kszego zainteresowania. Zda�em sobie spraw�, �e musi by� ju� bardzo p�no. Starsi pa�stwo spod kominka r�wnocze�nie, jak na komend�, wstali. U�miechn�li si� do mnie i Mateusza, pokiwali Edowi i panienkom, po czym godnie wymaszerowali z salonu. Wypi�em jeszcze kropelk� i podszed�em do Hazel. Za moimi plecami buchn�a zn�w g�o�na muzyka � tym razem by�a to lambada � i m�odzie�, wzmocniona Edem i Mateuszem, ruszy�a w tany. Hazel u�miechn�a si� do mnie blado i wyci�gn�a d�o�. Jasn� d�o� o nieprawdopo- dobnie d�ugich palcach i paznokciach. C�, Hazel by�a dok�adnym wcieleniem tego, co nazy- wa si� czasem �american dream�: nie by�a �tylko� pi�kna, by�a doskona�a w ka�dym szcze- g�le. � Wygl�dasz na zm�czonego � powiedzia�a (rozmawiali�my po angielsku) � i podsun�a mi miseczk� z orzeszkami. � Bo jestem b a r d z o zm�czony. � Tutaj mo�na odpocz��, naprawd�. Nie zawsze jest tak jak dzisiaj � zn�w u�miechn�a si� blado. � Ciesz� si�, �e przyjecha�e�, Arturze. Ed nie ma tu bliskich przyjaci�. Wszystko to � lekki gest d�oni � obcy ludzie. W�a�ciwie nie wiem, po co tu przyjecha�am. � Przyjecha�a� z Edem. � A czy on wie, po co przyjecha�? � wzruszy�a ramionami. � Chcia�abym z tob� porozma- wia�, Arturze. Jutro... � doda�a szybko. � Dzi� jest ju� chyba za p�no. � Wcale nie jest za p�no! � zagrzmia� mi nad uchem Ed. � Bawmy si�! By� pijany, bardziej pijany, ni� mi si� zdawa�o. A jednak, mimo to, chcia�em zamieni� z nim par� s��w. Wsta�em i u�miechn��em si� przepraszaj�co do Hazel. Odwzajemni�a m�j u�miech. Ed zacz�� mnie ci�gn�� na parkiet, gdzie uparcie wirowa�a m�odzie�. Zatrzyma�em go, chwytaj�c mocno za rami�. � S�uchaj Ed, starczy na dzisiaj. Przynajmniej dla mnie � odci�gn��em go na bok. Nie opie- ra� si�. � Jad�c do ciebie pob��dzi�em i zdarzy�a mi si� przykra przygoda. Opowiedzia�em mu o wszystkim. Wcze�niej wola�em milcze�, nie chcia�em psu� im zaba- wy, ale uzna�em, �e Ed powinien wiedzie� o tym, co zdarzy�o si� o kilometr od jego siedziby. Wys�ucha� mnie bardzo przytomnie, ale kiedy sko�czy�em, nie wydawa� si� specjalnie prze- j�ty. � Nie przejmuj si� � poklepa� mnie po ramieniu. � Latem w Buczkach mo�e si� zdarzy� niejedno. � Chcia�em, �eby� wiedzia�. � Dzi�kuj�. � A teraz p�jd� spa�. � Rozumiem. Odprowadzi� mnie osobi�cie do pokoju na pi�trze. Wielkiego, pi�knego pokoju z wido- kiem na morze. Raz jeszcze wycisn�� mokry poca�unek na moim policzku i dyskretnie znik- n��. Ale na tym wcale si� nie sko�czy�y atrakcje wieczoru. Ju� by�em umyty i przebrany w 15 pi�am�, kiedy kto� zastuka� do drzwi. Otworzy�em. Na progu sta�a �liczna, ciemnow�osa, niewysoka dziewczyna, ubrana w kelnerski fartuszek. na tacy, kt�r� przynios�a, sta�a butelka whisky, kube�ek lodu i szklaneczka. Pozna�em j� od razu: to by�a dziewczyna, kt�r� zobaczy- �em podje�d�aj�c do Bukowego Dworu, ta od skrzypi�cych drzwi i przytulnego �wiate�ka na pi�trze. I od wysokiego blondyna. Musia�a mie� niez�e tempo. � Pan Mitchell przesy�a panu drinka do poduszki � powiedzia�a �mia�o i wkroczy�a do po- koju. Ustawi�a butelk�, kube�ek i szklank� na stoliku. U�miechn�a si� zalotnie: � Wygl�da pan na zm�czonego, long� drink przed snem dobrze panu zrobi � powiedzia�a. I tyle jej by�o. By�em rzeczywi�cie zbyt zm�czony, by my�le�. Skorzysta�em z jej rady, odk�adaj�c wszystkie sprawy do jutra rana. 16 Rozdzia� 4 Nast�pnego ranka nie rozwi�za�em jednak �adnych spraw. W og�le nie by�o "nast�pnego ranka". Kiedy si� obudzi�em, min�o ju� po�udnie, a ja mia�em ci�k� g�ow� i suchy j�zyk. Ale przez okno weso�o zagl�da�o s�o�ce � po raz pierwszy od wielu dni � a ja przespa�em t� noc bez koszmar�w. To te� by� sukces. Wsta�em i odci�gn��em story. Pogoda zdecydowanie si� poprawi�a, a otoczenie Bukowego Dworu wygl�da�o w promieniach s�o�ca ca�kiem weso�o. Rabatki z kwiatami, kilka �awek i le�ak�w, tenisowy kort wysypany ceglan� m�czk�, pomalowana na bia�o pi�trowa oficynka kryta weso�� czerwon� dach�wk�. Las w tle. I nigdzie �ywej duszy. Tylko m�j polonez i do- stawczy mikrobus na podje�dzie. W dziesi�� minut p�niej zszed�em do salonu. I tu nie zasta�em nikogo. Wszystko wy- sprz�tane, w idealnym porz�dku. Na kominku i pod oknem czyja� gospodarna r�ka ustawi�a nawet wazony ze �wie�ymi kwiatami. Na �rodku pomieszczenia sta� d�ugi st�, nakryty bia�ym obrusem i otoczony krzes�ami. Na nim ekspres do kawy, ci�gle czynny, i �niadaniowa zasta- wa. Zrozumia�em to jako zaproszenie. W�a�nie smarowa�em bu�k� miodem, gdy do salonu wmaszerowa�a z tac� znana mi ju� czarnuszka. � Dzie� dobry � u�miechn�a si�. � Ranny ptaszek to pan nie jest, o nie. � Po takim przyj�ciu? � Wszyscy jako� wstali. � By�em zm�czony. � Wiem, pan Mitchell m�wi�. Tutaj �wietnie pan odpocznie. � Zatrzyma�a si�, spojrza�a na mnie uwa�nie: � To pan jest tym �najlepszym przyjacielem� pana Mitchella? � spyta�a naiw- nie. � No, przynajmniej on tak twierdzi. � My si� jeszcze nie znamy. � Od�o�y�a tac�: � Jestem Ewa K�cka. � Artur Dembowski, dziennikarz. � Wiem, wiem � w jej oczach pojawi�y si� figlarne b�yski, wyci�gn�a do mnie r�k�. � A ja studiuj�. To znaczy b�d� � teraz pomagam troch� rodzicom. Wr�ci�a do tacy i porz�dk�w. Dopi�em kaw�. Zerkn�a na mnie ciekawie. � Bo Bukowy Dw�r jest mojego taty � wyja�ni�a nie pytana � musia� pan go wczoraj po- zna�, mam� te�. Tata mi go kupi� jako posag. � O, a kiedy �lub? � Eeee tam, mnie si� nie spieszy � roze�mia�a si� i ruszy�a w stron� drzwi. � Nie wie pani, gdzie wszyscy si� podziali? � Wiem � zatrzyma�a si�. � Poszli na pla�� albo pojechali zwiedza� zamek w Stawowej. Wreszcie jest �adna pogoda. Nied�ugo wr�c�, o drugiej jemy lunch. � Ju� mia�a wyj��, ale zawr�ci�a. � I prosz� mi nie m�wi� pani, jestem Ewcia. Znikn�a. Wsta�em i ja, wyszed�em przed dom. S�o�ce �wieci�o, ptaki �piewa�y, kwiaty na rabatkach ros�y; obraz nagiego, zbrukanego cia�a i martwej, pi�knej twarzy odp�ywa� gdzie� daleko, w niepami�� koszmarnego snu, kt�ry trzeba jak najszybciej zapomnie�. Je�eli spo- dziewa�em si� atmosfery przygn�bienia i rozpaczy, w�sz�cych wsz�dzie detektyw�w, og�lne- go poruszenia, to mog�em z powodzeniem si�gn�� po kt�r�� z powie�ci Chandlera. Tam to wszystko by�o, na pewno. Ale nie w Bukowym Dworze. W�a�ciwie c� mnie to mog�o obchodzi�? Przecie� by�em tylko przypadkowym �wiadkiem odkrycia cia�a, nie zna�em tej kobiety... Zawaha�em si�; wiedzia�em, �e j� znam, ale sk�d? Kim by�a? Pytania mno�� si� szybciej od kr�lik�w. Kim by�a � poci�ga�o za sob�: � dlaczego 17 zgin�a? � a za tym post�powa�o: w jaki spos�b to si� sta�o? A na ko�cu czeka�o najwa�niej- sze: kto to zrobi�? �mieszna sroczka z d�ugim czarno�bia�ym, wlok�cym si� po ziemi ogonem, przedrepta�a szybko przez kort i znikn�a w otaczaj�cych go krzewach. Przysiad�em na �awce. M�j instynkt zn�w zacz�� dzia�a�, ale tym razem pracowa� na moj� korzy��. M�wi� mi, �ebym si� do ni- czego nie miesza�. I to samo m�wi�o mi do�wiadczenie. Tym razem naprawd� nie musia�em. Sprawa nie dotyczy�a mnie osobi�cie, nie mia�a te� nic wsp�lnego z nikim bliskim. Sroczka zn�w wychyn�a z krzak�w i szybciutko przebieg�a kort w przeciwnym kierunku. Mia�a wi- docznie jaki� pilny biznes po drugiej stronie i postanowi�a niezw�ocznie go za�atwi�. Ja te� postanowi�em. Instynktu mo�na u�ywa� w r�ny spos�b. Nie mog� zostawi� tej sprawy, dop�ki nie wyja�ni� dlaczego jej twarz wyda�a mi si� znajoma. Nie co dzie� znajduje si� na swej drodze martwe kobiety. I pi�kne. I nagie. Zamkn��em oczy i wstawi�em twarz do s�o�ca. Przesiedzia�em tak dobr� godzin�. C� mia�em lepszego do roboty? Wr�cili tu� przed drug�. Raptem w Bukowym Dworze zrobi�o si� ha�a�liwie, zaroi�o si� od ludzi, na podjazd zaje�d�a�y kolejne samochody. Ed z Hazel, Mareczkiem i ma��e�stwem wysoko�ciowc�w wr�cili z pla�y, troch� zmarz- ni�ci, bo jednak nad samym morzem wia�a lekka bryza. Starsi pa�stwo � jak si� okaza�o � Du�czycy, byli w Stawowej. Towarzyszy�y im obie studentki ASP, dzi� � po nocnych hulan- kach � jakby troch� zm�czone i przygaszone. Czerstwy, grubawy m�czyzna okaza� si� Ceza- rym K�ckim, w�a�cicielem Bukowego Dworu i ojcem Ewci. Pozna�em r�wnie� jego �on�, pani� Janin�, kt�ra dozorowa�a prac� kuchni, i owego szczup�ego kostycznego m�czyzn�, kt�ry ostatniej nocy bawi� si� z Ewci� w berka w ogrodzie. I � jak si� zdaje � uda�o mu si� wygra�. Dopiero w blasku s�o�ca uzmys�owi�em sobie, �e znam tego faceta. Nazywa� si� Mariusz Zwierzyniecki i by� rzeczywi�cie bardzo kostyczny i zarozumia�y. Poza tym pisywa� pod pseudonimem powie�ci kryminalne, kt�rych akcj� bra� z sufitu. Nie budzi� mojej sympatii. I wzajemnie. Spojrza� na mnie z ukosa � jakbym by� pierwszym rywalem do posagu Ewci K�c- kiej � i wyci�gn�� w moj� stron� dwa chude, zimne palce. U�cisn��em je r�wnie� dwoma pal- cami, jakbym dotyka� zdech�ej przed tygodniem ryby � i poszli�my na lunch. Brakowa�o tylko Mateusza Wierzewskiego, ale nikt tym si� nie przejmowa�. Taki by� Ma- teusz; chodzi� zawsze w�asnymi drogami i nikomu nie zdawa� sprawy ze swych poczyna�. Pani Janina poda�a lina z wody z jarzynami i mn�stwo sa�aty, do kt�rej przygotowano chyba z dziesi�� butelek z r�nymi sosami, zwanymi po ameryka�sku dressingami. Nie jad�em wiele, syty po p�nym �niadaniu. Hazel zupe�nie zignorowa�a ryby, zadowala- j�c si� sam� sa�at�. Studentki te� nie popisywa�y si� apetytem. za to reszta go�ci przysiad�a si� do jedzenia z ochot�. Spojrza�em badawczo na Eda. Nic nie wskazywa�o na to, by cierpia� po wczorajszej zabawie. Spa�aszowa� w kwadrans trzy porcje ryby. Dotrzymywa� mu kroku � i w jedzeniu i w gadaniu � m�� pi�knej dwumetrowej Basi, �wi�ski blondyn. Przedstawiono nas sobie przed chwil�. Dariusz Bryjarski by� adwokatem, jego Basia � scenografk�. Poza tym byli nieprzyzwoicie m�odzi, zdrowi i pe�ni rado�ci �ycia. Jako� nie obudzili we mnie sympatii; pewnie to moja wina. Nas�uchiwa�em pilnie toczonych przy stole rozm�w; usta im si� nie zamyka�y, ale nikt na- wet nie wspomnia� o wczorajszym wydarzeniu. A przecie� taka zbrodnia (bo nie w�tpi�em �e by�o to morderstwo) w Buczkach, w szczycie sezonu, powinna by� sensacj�, o kt�rej wszyscy m�wi�. Wr�cili z pla�y, z wycieczki do Stawowej � i nic? Nie mog�em w to uwierzy�. Trudno ukry� jak�kolwiek tajemnic� w tak ma�ej miejscowo�ci jak Buczki. Czy�by by�a to robota milicji? Ale dlaczego mieliby wyciszy� t� spraw�? I dlaczego mia�by to robi� akurat sier�ant Miotk, kt�rego pami�ta�em jako przyzwoitego cz�owieka? 18 Bez apetytu dzioba�em swego lin