9271

Szczegóły
Tytuł 9271
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9271 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LAURELL K. HAMILTON PIESZCZOTA NOCY (Prze�o�y�: Piotr Grzegorzewski) Zysk i s-ka 2004 Dla J., kt�ry wlewa� we mnie hektolitry herbaty i po raz pierwszy by� �wiadkiem procesu tworzenia ksi��ki. Co wi�cej wci�� mnie kocha � wszyscy, kt�rzy s� m�ami lub �onami artyst�w wiedz�, �e nie�atwa to sztuka. Podzi�kowania Shaunie Summers, mojej nowej redaktorce, dzi�kuj� za jej profesjonalizm. Podzi�kowanie nale�y si� r�wnie� Darli Cook, kt�ra pomog�a zrobi� korekt� tej ksi��ki, kiedy ju� nie by�o na to czasu. Mojej cierpi�cej w milczeniu grupie pisarskiej: Tomowi Drennanowi, Rhettowi MacPhersonowi, Deborah Millitello, Marelli Sands, Sharon Shinn i Markowi Sumnerowi dzi�kuj� za cierpliwo�� okazan� wtedy, gdy m�j �wiat rozpad� si� na kawa�ki, po czym posk�ada� na nowo. Rozdzia� 1 �wiat�o ksi�yca pomalowa�o pok�j na setki odcieni szaro�ci, bieli i czerni. Dwaj m�czy�ni le��cy w ��ku byli pogr��eni w g��bokim �nie. Spali tak mocno, �e kiedy wyswobodzi�am si� z ich obj��, ledwie si� poruszyli. Moja sk�ra b�yszcza�a w ksi�ycowej po�wiacie. Krwista czerwie� moich w�os�w wygl�da�a jak czer�. Poniewa� by�o ch�odno, w�o�y�am jedwabny szlafrok. Mog� to sobie nazywa� s�oneczn� Kaliforni�, ale p�no w nocy, kiedy �wit jest ledwie odleg�ym marzeniem, zimno przenika do szpiku ko�ci. Zw�aszcza w grudniu. Gdybym by�a teraz w domu, w Illinois, za oknem widzia�abym �nieg, a w p�ucach czu�a mro�ne powietrze. Wiatr wpadaj�cy przez okno za moimi plecami przynosi� zapach eukaliptusa i oceanu. Nad brzegiem oceanu mo�na umrze� z pragnienia. Od trzech lat sta�am nad jego brzegiem i codziennie po trochu umiera�am. Jednak nie z pragnienia, a z t�sknoty. Jestem Meredith NicEssus, cz�onkini Dworu Faerie, jedyna ksi�niczka elf�w, jaka przysz�a na �wiat na ameryka�skiej ziemi. Kiedy znikn�am jakie� trzy lata temu, sta�am si� sensacj� dnia. Ludzie widywali zaginion� ameryka�sk� ksi�niczk� elf�w r�wnie cz�sto jak Elvisa. I to na ca�ym �wiecie. A ja w tym czasie przebywa�am w Los Angeles. Jako Meredith Gentry (dla przyjaci� Merry) pracowa�am w Agencji Detektywistycznej Greya zajmuj�cej si� zjawiskami paranormalnymi oraz magi�. Powszechne jest przekonanie, �e istota magiczna w normalnym �wiecie umiera. Nie do ko�ca odpowiada to prawdzie. W moich �y�ach p�ynie tyle ludzkiej krwi, �e przebywanie w otoczeniu metalu wcale mi nie szkodzi. Niekt�re z istot magicznych mog�yby dos�ownie uschn�� w mie�cie stworzonym przez cz�owieka. Wi�kszo�� z nas potrafi jednak w nim przetrwa�. Mo�e nie jeste�my szcz�liwe, ale jako� �yjemy. Umieraj� tylko te, kt�re wiedz�, �e nie wszystkie motyle s� naprawd� motylami. Te, kt�re widzia�y na nocnym niebie istoty o pokrytych �usk� skrzyd�ach, zwane przez ludzi smokami lub demonami, te, kt�re widzia�y sidhe przeje�d�aj�ce na rumakach utkanych z marze� i �wiat�a gwiazd. Nie by�am na wygnaniu; uciek�am ze strachu przed zamachem. Moja magia nie by�a na tyle silna, by mnie mog�a skutecznie chroni�. Uciekaj�c, ocali�am �ycie. Ocali�am �ycie, lecz utraci�am co� innego. Utraci�am dom. Teraz, opieraj�c si� o parapet, czuj�c zapach oceanu, spogl�da�am na dw�ch m�czyzn le��cych w ��ku i wiedzia�am, �e jestem w domu. Obaj byli sidhe i obaj pochodzili z Dworu Unseelie, kt�rym mog�abym rz�dzi� kt�rego� dnia, gdybym zdo�a�a tylko umkn�� zamachowcom. Rhys le�a� na brzuchu. Jedna r�ka zwisa�a mu bezw�adnie z ��ka, druga tkwi�a pod poduszkami. Bia�e loki opada�y mu na nagie plecy. Praw� stron� twarzy mia� przyci�ni�t� do poduszki i dlatego nie by�o wida�, �e nie ma oka. U�miecha� si� przez sen. Jest po ch�opi�cemu przystojny i taki pozostanie na zawsze. Nicca le�a� skulony na boku. Po przebudzeniu jego twarz jest przystojna, prawie pi�kna; we �nie ma twarz cherubinka. Wygl�da tak niewinnie i delikatnie... Nie jest tak muskularny jak Rhys. Mimo �e jego r�ce s� szorstkie od w�adania mieczem, a pod g�adk� jak aksamit sk�r� le�� twarde jak ska�a mi�nie, nie jest tak silny jak inni stra�nicy. To bardziej dworzanin ni� wojownik. Ma ponad sze�� st�p wzrostu, z czego wi�kszo�� przypada na d�ugie nogi. Jego sk�ra ma kolor mlecznej czekolady, a proste w�osy, kt�re si�gaj� do kolan, s� ciemnobr�zowe niczym li�cie, kt�re le�a�y d�ugo w poszyciu le�nym. W roz�wietlanym jedynie blaskiem ksi�yca mroku nie widzia�am wyra�nie jego plec�w ani ramion. Tymczasem to jego plecy w�a�nie kryj� najwi�ksz� niespodziank�. Jego ojciec musia� by� jak�� istot� ze skrzyd�ami motyla. Syn wprawdzie nie odziedziczy� po nim skrzyde�, genetyka obdarzy�a go za to ogromnym znamieniem w ich kszta�cie, przypominaj�cym tatua�, jednak o barwach o wiele bardziej od niego intensywnych. Ca�e jego plecy i po�ladki pokryte s� tym wielobarwnym malowid�em. Obaj m�czy�ni spoczywali w mroku, tak �e wygl�dali jak dwa cienie owini�te w po�ciel, jeden blady, drugi ciemny. By� jednak ze mn� kto� o jeszcze ciemniejszej sk�rze. Drzwi do sypialni otworzy�y si� bezd�wi�cznie i - tak, jakbym go przywo�a�a my�lami - do pokoju w�lizgn�� si� Doyle. Zamkn�� za sob� drzwi r�wnie cicho, jak je otworzy�. Nigdy nie rozumia�am, jak on to robi. Gdybym ja otworzy�a drzwi, narobi�abym ha�asu. Doyle jednak, kiedy chce, potrafi nadej�� r�wnie bezszelestnie i niedostrzegalnie jak noc. Na dworze kr�lewskim nazywa�o si� go Ciemno�ci� Kr�lowej albo po prostu Ciemno�ci�. Kr�lowa zwyk�a mawia�: �Gdzie moja Ciemno��? Dajcie mi moj� Ciemno��. I kto� krwawi� albo umiera�. Teraz Doyle jest MOJ� Ciemno�ci�. Wspomnia�am ju�, �e Nicca ma sk�r� koloru br�zowego. Nie zd��y�am wspomnie�, �e Doyle jest ca�y czarny. Nie czerni� ludzkiej sk�ry, ale ciemno�ci� nocnego nieba. On nie znikn�� w ciemno�ci pokoju, poniewa� jest jeszcze ciemniejszy ni� cienie rzucane w blasku ksi�yca; by� mrocznym kszta�tem sun�cym w moim kierunku. Jego czarne d�insy, i czarny T-shirt pasowa�y do cia�a jak druga sk�ra. Nigdy nie widzia�am, by nosi� co�, co nie by�oby czarne, wyj�wszy bi�uteri� i miecz. Nawet jego pistolet jest czarny. Odesz�am od okna, kiedy zbli�a� si� w moim kierunku. Powinien si� zatrzyma� w nogach ��ka, poniewa� by�o za ma�o miejsca, by si� przecisn�� mi�dzy nim a drzwiami szafy wn�kowej. A jednak Doyle�owi uda�a si� ta sztuka. Przeszed� obok szafy, nie musn�wszy nawet ��ka, mimo �e by� ponad stop� wy�szy ode mnie i prawdopodobnie o jakie� sto funt�w ci�szy. Ja zd��y�abym w tym czasie wpa�� na to ��ko przynajmniej z sze�� razy. On natomiast przecisn�� si� mi�dzy ��kiem i szaf� tak, jakby to by�a najprostsza rzecz w �wiecie. ��ko zajmowa�o wi�kszo�� miejsca w sypialni, wi�c kiedy Doyle wreszcie dotar� do mnie, stan�� tak blisko, �e prawie si� dotykali�my. Zdo�a� zachowa� odrobin� dystansu, tak �e nasze ubrania nawet si� nie otar�y. To by� sztuczny dystans. By�oby naturalniej si� dotyka�, a sam fakt, �e stara� si� tak bardzo, by mnie nie dotkn��, czyni� ca�� sytuacj� daleko bardziej niezr�czn�. Przesta�am si� ju� spiera� z Doyle�em o to, �e ca�y czas trzyma si� ode mnie z daleka. Zapytany kiedy� o to wprost, powiedzia�: �Chc� by� dla ciebie kim� wyj�tkowym, a nie jednym z t�umu�. W�wczas wydawa�o mi si� to szlachetne; obecnie tylko mnie irytuje. Tu, przy oknie, �wiat�o by�o mocniejsze, i mog�am zobaczy� jego wysokie ko�ci policzkowe, wydatn� szcz�k� oraz diamentowe �wieki i srebrne k�ka, kt�re tkwi� w jego spiczastych uszach. Tylko te uszy zdradzaj�, �e, podobnie jak ja i Nicca, jest mieszanej krwi. M�g�by je ukrywa� pod w�osami, ale prawie nigdy tego nie robi. Jego kruczoczarne w�osy sprawiaj� wra�enie bardzo kr�tkich, ale tak naprawd� s� zaczesane w gruby warkocz, kt�ry si�ga mu a� do kostek. - Us�ysza�em co� - wyszepta�. Ma niski i mroczny g�os, kt�ry kojarzy mi si� z melas�. - Co� czy mnie? - spyta�am, patrz�c mu w oczy. Jego usta drgn�y, tak jak zawsze, kiedy ma si� u�miechn��. - Ciebie. - W ��ku mam przy sobie dw�ch stra�nik�w. Uwa�asz, �e to nie jest wystarczaj�ca ochrona? - To dobrzy ludzie, ale nie s� mn�. Zmarszczy�am brwi. - Chcesz przez to powiedzie�, �e nikt poza tob� nie jest w stanie zapewni� mi bezpiecze�stwa? Nasze g�osy brzmia�y cicho, niemal spokojnie, jak g�osy rodzic�w szepcz�cych nad �pi�cymi dzie�mi. Cieszy�o mnie, �e Doyle jest tak czujny. To jeden z najwspanialszych wojownik�w sidhe. Dobrze go mie� przy swoim boku. - Mo�e Mr�z... - powiedzia� niepewnie. Potrz�sn�am g�ow�. Moje w�osy odros�y ju� na tyle, by �askota� ramiona. - Stra�nicy kr�lowej to najznakomitsi wojownicy w Krainie Faerie, a ty mi m�wisz, �e nikt nie mo�e r�wna� si� z tob�. Ty arogancie... Nie mog� powiedzie�, �e si� do mnie zbli�y� - na to stali�my zbyt blisko siebie - raczej ledwie si� poruszy�, napieraj�c na tyle, �e r�bek mojego szlafroka musn�� jego nogi. �wiat�o ksi�yca pad�o na naszyjnik, kt�ry zawsze nosi�: male�ki paj�k na delikatnym srebrnym �a�cuszku. Pochyli� g�ow� tak, �e czu�am na twarzy jego oddech. - M�g�bym ci� zabi�, zanim kt�rykolwiek z nich po�apa�by si�, co si� dzieje - wyszepta�. Ta gro�ba sprawi�a, �e serce zabi�o mi mocniej. Wiedzia�am, �e nie skrzywdzi�by mnie. Wiedzia�am, a mimo to... By�am �wiadkiem tego, jak Doyle zabija go�ymi r�kami, bez broni. Wiedzia�am ponad wszelk� w�tpliwo��, �e gdyby chcia� mnie zabi�, nikt, ani ja, ani tych dw�ch �pi�cych stra�nik�w za mn�, nie zdo�a�by go powstrzyma�. Nie wygra�abym walki, ale mog�abym w jaki� spos�b odwr�ci� jego uwag� i wtedy go rozbroi�. Zbli�y�am si� do niego minimalnie, tak �e moja twarz naciska�a na jego szyj�; moje wargi dotyka�y leciutko jego sk�ry, kiedy m�wi�am. Przez policzek czu�am jego puls. - Nie chcesz mnie skrzywdzi�, Doyle. Musn�� ustami p�atek mego ucha. To by� prawie poca�unek. - Mog�em zabi� was wszystkich troje. Za nami da�o si� s�ysze� ostry mechaniczny d�wi�k, d�wi�k odbezpieczanej broni. W ciszy panuj�cej w pokoju by� tak g�o�ny, �e a� podskoczy�am. - Nie s�dz�, �eby ci si� to uda�o - powiedzia� Rhys d�wi�cznym, dono�nym g�osem. By� ca�kowicie przebudzony, celowa� w plecy Doyle�a, w ka�dym razie tak mi si� wydawa�o. Doyle zas�ania� mi widok, a i on, poniewa� nie mia� oczu z ty�u g�owy, m�g� si� tylko domy�la�, co Rhys robi. - Broni automatycznej nie trzeba odbezpiecza� - powiedzia� spokojnym g�osem, nawet nieco rozbawionym. Nie widzia�am jego twarzy, wi�c nie mog�am sprawdzi�, czy jego mina pasuje do tonu g�osu. Stali�my dalej nieruchomo. - Wiem - odpar� Rhys. - Mo�e zabrzmi to nazbyt dramatycznie, ale wiesz, jak si� m�wi: Jeden przera�aj�cy d�wi�k wart jest tysi�ca gr�b. - Wcale si� tak nie m�wi - zaprzeczy�am, ustami wci�� dotykaj�c szyi Doyle�a. Kapitan mojej stra�y w dalszym ci�gu si� nie porusza� i obawia�am si�, �e spowoduj� co�, czego nie b�d� mog�a zatrzyma�. Nie chcia�am tej nocy �adnych wypadk�w. - A powinno - powiedzia� Rhys. ��ko za nami zatrzeszcza�o. - Mam bro� wycelowan� w twoj� g�ow�, Doyle. - To by� g�os Nicki. W jego s�owa wpleciona by�a ni� niepokoju. Podczas gdy w g�osie Rhysa nie by�o strachu, w g�osie Nicki by�o go za dw�ch. Ale nie musia�am widzie� Nicki, by wiedzie�, �e mierzy ze swego pistoletu pewnie, a palec trzyma na spu�cie. W ko�cu to Doyle go szkoli�. Poczu�am, jak napi�cie opuszcza cia�o Doyle�a. Uni�s� g�ow� na tyle wysoko, �e ju� nie m�wi� do mojej sk�ry. - By� mo�e nie m�g�bym zamordowa� was wszystkich, ale zdo�a�bym zabi� ksi�niczk�, zanim wy zabiliby�cie mnie, a wtedy wasze �ycie niewiele by�oby warte. Kr�lowa nie darowa�aby wam tego, �e dopu�cili�cie do zamordowania jej nast�pczyni. Teraz widzia�am jego twarz. Nawet w �wietle ksi�yca by�o wida�, �e jest odpr�ony. Spojrzenie mia� odleg�e, nie patrzy� na mnie. By� zbyt skoncentrowany na lekcji, kt�r� dawa� swoim ludziom, by zaprz�ta� sobie mn� g�ow�. Opar�am si� plecami o �cian�, ale nie zwr�ci� na to uwagi. Po�o�y�am d�o� na �rodku jego klatki piersiowej i pchn�am. Odchyli� si� do ty�u, z trudem �api�c r�wnowag�. - Przesta�cie wszyscy - powiedzia�am dono�nym g�osem. Rzuci�am gniewne spojrzenie na Doyle�a. - Odsu� si� ode mnie. Skin�� g�ow�, poniewa� nie by�o miejsca na g��bszy uk�on, po czym cofn�� si�, unosz�c r�ce, by pokaza� stra�nikom, �e nic w nich nie ma. Stan�� mi�dzy ��kiem a �cian�, nie maj�c miejsca na jakikolwiek manewr. Dopiero teraz ich ujrza�am. Rhys le�a� na boku, mierz�c ca�y czas w Doyle�a. Nicca sta� na drugim ko�cu ��ka, trzymaj�c bro� w obydwu r�kach, w standardowej postawie strzeleckiej. W dalszym ci�gu traktowali Doyle�a jak zagro�enie. Mia�am ju� tego dosy�. - M�cz� mnie te gierki, Doyle - powiedzia�am. - Albo masz pewno��, �e twoi ludzie zapewni� mi bezpiecze�stwo, albo nie. Je�li nie, znajd� mi innych stra�nik�w albo dopilnuj, �eby�cie ty i Mr�z byli zawsze przy mnie. Ale daj ju� spok�j. - Gdybym by� jednym z twoich wrog�w, twoi stra�nicy mogliby przespa� twoj� �mier�. - Nie spa�em - zaprotestowa� Rhys. - Prawd� m�wi�c, my�la�em, �e w ko�cu poszed�e� po rozum do g�owy i zamierzasz zaliczy� j� pod t� �cian�. Doyle zgromi� go spojrzeniem. - To do ciebie podobne, �e pomy�la�e� o czym� tak ordynarnym. - Je�li jej pragniesz, Doyle, to po prostu powiedz. Jutro w nocy mo�e by� twoja kolej. S�dz�, �e odst�piliby�my ci jeden wiecz�r, gdyby� mia� zamiar z�ama� sw�j... celibat. - Od��cie bro� - poleci�am. Popatrzyli na Doyle�a, oczekuj�c potwierdzenia. - Od��cie bro�! - krzykn�am. - Jestem ksi�niczk�, nast�pczyni� tronu. On jest tylko kapitanem mojej stra�y. Kiedy m�wi� wam, �eby�cie co� zrobili, macie to zrobi�. Nadal patrzyli na Doyle�a. Skin�� nieznacznie g�ow�. - Wyj�� - powiedzia�am. - Wszyscy wyj��. Doyle pokr�ci� g�ow�. - Nie wydaje mi si�, �eby to by�o rozs�dne posuni�cie, ksi�niczko. Zwykle nalegam, by wszyscy zwracali si� do mnie �Meredith�, ale w�a�nie powo�a�am si� na sw�j status. Nie mog�am mie� pretensji do Doyle�a, �e nazwa� mnie ksi�niczk�. - A wi�c moje rozkazy nic nie znacz�, tak? Wyraz twarzy Doyle�a by� nieodgadniony. Rhys i Nicca od�o�yli bro�, ale �aden z nich nie patrzy� mi w oczy. - Ksi�niczko, zawsze musisz mie� przy sobie przynajmniej jednego z nas. Nasi wrogowie s�... nieust�pliwi. - Ksi��� Cel zostanie stracony, je�li jego ludzie spr�buj� mnie zabi� w czasie, gdy on odbywa kar�. Przez p� roku mamy spok�j. Doyle pokr�ci� g�ow�. Popatrzy�am na tych trzech m�czyzn, przystojnych, nawet na sw�j spos�b pi�knych, i nagle zapragn�am zosta� sama. Musia�am pomy�le�, doj�� do tego, czyich w�a�ciwie rozkaz�w s�uchaj�, moich czy kr�lowej Andais. Dot�d my�la�am, �e moich, ale nagle przesta�am by� tego pewna. Spojrza�am na nich. Rhys patrzy� mi w oczy, Nicca unika� mojego wzroku. - Nie wykonacie moich rozkaz�w, prawda? - Naszym podstawowym obowi�zkiem jest dba� o twoje bezpiecze�stwo, ksi�niczko. Spe�nianie twoich zachcianek znajduje si� dopiero na drugim miejscu - powiedzia� Doyle. - Czego ode mnie oczekujesz? Proponowa�am, by� dzieli� ze mn� �o�e, ale odm�wi�e�. Otworzy� usta, chc�c co� powiedzie�, ale unios�am d�o�. - Nie, nie chc� ju� s�ucha� twoich wym�wek. Uwierzy�am w bajeczk� o tym, �e pragniesz zosta� ostatnim z moich m�czyzn, ale dobrze wiesz, �e je�li zajd� w ci���, zgodnie z tradycj� sidhe ojciec dziecka zostanie moim m�em. A wtedy stan� si� monogamistk�. Stracisz szans� na przerwanie celibatu, w kt�rym trwasz od tysi�ca lat. - Skrzy�owa�am r�ce na piersi. - Albo powiesz mi prawd�, albo zaka�� ci zbli�ania si� do mojej sypialni. Jego twarz by�a prawie oboj�tna, jednak wida� by�o, �e ledwie nad sob� panuje. - Dobrze, skoro chcesz prawdy, to popatrz na swoje okno. Zmarszczy�am brwi, ale odwr�ci�am si�, by spojrze� na okno za zwiewnymi bia�ymi zas�onami, poruszaj�cymi si� delikatnie na wietrze. Wzruszy�am ramionami. - No i co? - Jeste� ksi�niczk� sidhe. Patrz czym� wi�cej ni� oczami. Wci�gn�am g��boko powietrze i wypu�ci�am je powoli, staraj�c si� uspokoi�. Denerwowanie si� na Doyle�a nie przynosi �adnych rezultat�w. To, �e jestem ksi�niczk�, nie daje mi zbytniej przewagi, naprawd�. Przywo�a�am tylko tyle magii, ile by�o potrzeba do opuszczenia os�ony. Ludzie o zdolno�ciach nadprzyrodzonych zazwyczaj musz� d�ugo pracowa�, by ujrze� w ko�cu inn� rzeczywisto��. Ja jestem po cz�ci istot� magiczn�, a to oznacza, �e musz� po�wi�ci� ogromn� ilo�� energii, by owej innej, magicznej rzeczywisto�ci nie widzie�. Magia przyci�ga magi� i bez os�ony mog�abym uton�� w jej strumieniu, kt�ry przep�ywa nad Ziemi� ka�dego dnia. Opu�ci�am os�on� i spojrza�am t� cz�ci� umys�u, kt�ra pozwala zobaczy� sny. Nagle zacz�am lepiej widzie� w ciemno�ciach i zobaczy�am jarz�c� si� os�on� na oknie i na �cianach. I w tej jarz�cej si� os�onie ujrza�am co� ma�ego, przyci�ni�tego do okna. Kiedy rozsun�am zas�ony, na oknie nie zobaczy�am nic poza migotaniem bladych barw os�ony. Skoncentrowa�am si�. I w�wczas zn�w to ujrza�am. W os�onie na oknie by� wypalony odcisk d�oni, mniejszej od mojej. Spr�bowa�am si� mu przyjrze� z bliska, ale znikn��. Zmusi�am si�, by przyjrze� si� mu pod innym k�tem. Odcisk by� humanoidalny, ale nie nale�a� do cz�owieka. Zasun�am zas�ony i powiedzia�am, nie odwracaj�c si�: - Jaka� istota usi�owa�a sforsowa� os�on�, kiedy spali�my. - Zgadza si� - potwierdzi� Doyle. - Niczego nie poczu�em - powiedzia� Rhys. - Ja r�wnie� - doda� Nicca. - Zawiedli�my ci�, ksi�niczko - westchn�� Rhys. - Doyle ma racj�. Mog�a� przez nas zgin��. Odwr�ci�am si� i popatrzy�am na nich wszystkich, po czym zatrzyma�am wzrok na Doyle�u. - Kiedy to poczu�e�? - Przyszed�em tutaj, �eby sprawdzi�, co z tob�. Pokr�ci�am g�ow�. - Nie o to pyta�am. Kiedy poczu�e�, �e co� pr�buje si� przebi� przez os�on�? Spojrza� mi prosto w twarz. - M�wi�em ci, ksi�niczko. Tylko ja potrafi� sprawi�, �e b�dziesz bezpieczna. Znowu pokr�ci�am g�ow�. - Niedobrze, Doyle. Sidhe nigdy nie k�ami�, staraj� si� m�wi� wprost, a ty dwukrotnie unikn��e� jasnej odpowiedzi na moje pytanie. Masz odpowiedzie� w tej chwili. Pytam po raz trzeci: Kiedy wyczu�e�, �e co� pr�buje przebi� si� przez os�on�? Sprawia� wra�enie na po�y za�enowanego, na po�y z�ego. - Kiedy szepta�em ci do ucha. - Zobaczy�e� to przez zas�ony? - spyta�am. - Tak - odpar� gniewne. - Nie wiedzia�e�, �e co� pr�buje si� tu dosta�! - wykrzykn�� triumfalnie Rhys. - Po prostu wszed�e� tu, bo us�ysza�e�, �e Merry chodzi po pokoju. Doyle nie odpowiedzia�, ale nie musia�. Milczenie by�o wystarczaj�c� odpowiedzi�. - Ta os�ona jest moim dzie�em. Ustawi�am j�, kiedy wprowadzi�am si� do tego apartamentu. To moja moc, moja magia nie wpu�ci�a tu tej istoty. Moja moc przypali�a j� tak, �e pozostawi�a swoje... odciski palc�w. - Twoja os�ona zatrzyma�a t� istot� tylko dlatego, �e mia�a ona ma�� moc - powiedzia� Doyle. - Jaka� silniejsza istota sforsowa�aby bez trudu ka�d� os�on�, jak� by� ustawi�a. - By� mo�e, ale chodzi o to, �e wcale nie wiedzia�e� wi�cej ni� my. - Nie jeste� nieomylny - ponownie zatriumfowa� Rhys. - Dobrze wiedzie�. - Czy to na pewno pow�d do rado�ci? - spyta� z pow�tpiewaniem Doyle. - Pomy�lcie sami. Tej nocy �adne z nas nie wiedzia�o, �e jaka� istota pr�bowa�a si� dosta� do �rodka. Nikt z nas tego nie wyczu�. Jaka� silniejsza istota musia�a j� ukry� za swoj� os�on�. Spojrza�am na niego. - S�dzisz, �e ludzie Cela ryzykowaliby jego �ycie, �eby mnie zabi�? - Czy�by� ju� zapomnia�a, jak� logik� kieruje si� Dw�r Unseelie? Cel by� oczkiem w g�owie kr�lowej, od stuleci jej jedynym nast�pc�. Kiedy uczyni�a ci� nast�pczyni�, jego notowania spad�y. To z was, kt�re doczeka si� pierwsze dziecka, zasi�dzie na tronie. Co si� jednak stanie, je�li oboje zginiecie? Co si� stanie, je�li zostaniesz zabita przez ludzi Cela, a kr�lowa b�dzie zmuszona straci� Cela za zdrad�? Nagle zostanie bez nast�pcy. - Kr�lowa jest nie�miertelna - powiedzia� Rhys. - Zgodzi�a si� ust�pi� z tronu tylko dla Merry lub Cela. A je�li kto� chce �mierci zar�wno ksi�cia Cela, jak i ksi�niczki Meredith, to nie cofnie si� te� przed zgubieniem kr�lowej. Wszyscy spojrzeli�my na niego. - Nikt by nie ryzykowa� jej gniewu - zaoponowa� Nicca. - Zaryzykowa�by, je�li mia�by pewno��, �e nie zostanie schwytany - stwierdzi� Doyle. - Kto by�by tak zuchwa�y? - zapyta� Rhys. Doyle roze�mia� si� strasznym �miechem. - Kto by�by tak zuchwa�y? Rhys, jeste� dworzaninem. Lepiej zapytaj, kto nie by�by tak zuchwa�y? - M�w, co chcesz, Doyle - powiedzia� Nicca - ale wi�kszo�� dworzan boi si� kr�lowej o wiele bardziej ni� Cela. Zawsze by�e� jej pupilkiem. Nie wiesz, jak to jest by� zdanym na jej �ask� i nie�ask�. - Ja wiem - wtr�ci�am. Wszyscy odwr�cili si� w moj� stron�. - Zgadzam si� z Nicc�. Nie znam nikogo poza Celem, kto zaryzykowa�by gniew jego matki. - Jeste�my nie�miertelni, ksi�niczko. Mamy ten luksus, �e mo�emy poczeka� na odpowiedni moment. Mo�e jaki� przebieg�y w�� czeka od stuleci na chwil�, kiedy kr�lowa b�dzie s�aba. A stanie si� taka, je�li b�dzie zmuszona zg�adzi� w�asnego syna. - Nie jestem nie�miertelna, wi�c nie mog� si� pochwali� tak� cierpliwo�ci� ani przebieg�o�ci�. Jedno wiemy na pewno: jaka� istota tej nocy usi�owa�a sforsowa� moj� os�on�. Musi mie� oparzenie na d�oni lub �apie. Mo�na je b�dzie dopasowa� do odcisk�w palc�w. - Widzia�em os�ony nastawione tak, �eby zrani� istot�, kt�ra pr�buje je sforsowa�, ale nigdy przedtem nie widzia�em os�ony, kt�ra umo�liwia zebranie odcisk�w palc�w - powiedzia� Rhys. - Sprytne - uzna� Doyle. W jego ustach by� to wielki komplement. - Dzi�kuj�. - Zmarszczy�am brwi, patrz�c na niego. - Je�li nigdy przedtem nie widzia�e� takiej os�ony, to sk�d wiedzia�e�, co to jest? - To Rhys powiedzia�, �e nigdy nie widzia� czego� podobnego. Ja tego nie powiedzia�em. - Gdzie jeszcze to widzia�e�? - Jestem zab�jc� i my�liwym, ksi�niczko. Dobrze jest dysponowa� jakimi� �ladami. - Znak na d�oni oznaczy t� istot�, ale nie b�dzie ona dzi�ki niemu zostawia� �lad�w. Doyle prawie niezauwa�alnie wzruszy� ramionami. - Szkoda, to by�oby przydatne. - Potrafisz sprawi�, �eby istota magiczna zostawia�a magiczne �lady? - spyta�am. - Tak. - Ale mog�aby ujrze� je za pomoc� w�asnej magii i zrzuci� zakl�cie. Wzruszy� ramionami. - �wiat nigdy nie okaza� si� na tyle du�y, by ukry� zwierzyn�, kt�r� tropi�em. - Jeste�... doskona�y - powiedzia�am. Spojrza� na okno za mn�. - Nie, ksi�niczko, obawiam si�, �e nie jestem. A najgorsze jest to, �e nasi wrogowie ju� to wiedz�. Bryza przesz�a w wiatr wydymaj�cy bia�e zas�ony. Widzia�am ma�y szponiasty odcisk zastyg�y w migotliwej magicznej os�onie. P� kontynentu dzieli mnie od najbli�szego bastionu faerie. Wydawa�o mi si�, �e jestem wystarczaj�co daleko, by�my mogli si� czu� bezpieczni, ale najwidoczniej si� myli�am. Po latach wygnania mia�am wreszcie przy sobie jak�� cz�stk� domu. Domu, kt�ry tak naprawd� nigdy si� nie zmieni�. Zawsze by� pi�kny, zmys�owy i bardzo, bardzo niebezpieczny. Rozdzia� 2 Niebo za oknami mojego gabinetu by�o niemal idealnie b��kitne. Rzadko si� takie widuje nad Los Angeles. Budynki w centrum miasta b�yszcza�y w s�o�cu. Dzisiaj by� jeden z tych rzadkich dni, kt�re pozwalaj� ludziom wierzy� w to, �e w LA trwa wieczne lato, stale �wieci s�o�ce, woda jest zawsze b��kitna i ciep�a, a wszyscy s� pi�kni i u�miechni�ci. Prawda jednak jest taka, �e nie wszyscy s� tacy pi�kni i nie wszyscy si� ca�y czas u�miechaj� (je�li o to chodzi, to LA ci�gle ma jeden z najwy�szych wska�nik�w samob�jstw w kraju, co naprawd� nie nastraja zbyt optymistycznie), a ocean jest zimny i bardziej szary ni� b��kitny. Jedynymi lud�mi, kt�rzy w po�udniowej Kalifornii w grudniu wchodz� do wody bez odpowiednich kombinezon�w, s� tury�ci. Z tym wiecznie �wiec�cym s�o�cem to te� nie do ko�ca prawda, bowiem od czasu do czasu lubi sobie tutaj popada�, a smog jest g�stszy ni� w jakimkolwiek innym mie�cie. To by� najpi�kniejszy dzie�, jaki tu widzia�am od trzech lat. A� �al, �e zdarzy� si� tylko po to, by utrzyma� przy �yciu mit. Mo�e ludzie po prostu chc� wierzy� w jakie� magiczne miejsce, a po�udniowa Kaliforni� o wiele lepiej si� do tego nadaje ni� Kraina Faerie. W ka�dym razie, na pewno jest od niej o wiele bezpieczniejsza. Wcale mi si� nie podoba�o, �e marnuj� taki pi�kny dzie�, siedz�c w czterech �cianach. W ko�cu jestem ksi�niczk�. Czy to nie oznacza, �e nie musz� pracowa�? Ano, nie. Tak samo, jak to, �e jestem ksi�niczk� elf�w, nie znaczy od razu, �e gdybym sobie za�yczy�a g�ry z�ota, natychmiast by si� ona w magiczny spos�b przede mn� pojawi�a (a chcia�abym!). Ten tytu�, podobnie jak wiele innych tytu��w kr�lewskich, ma niewielkie prze�o�enie na pieni�dze, ziemi� czy w�adz�. Je�li faktycznie zostan� kr�low�, to si� zmieni; do tego momentu jestem sama. No, prawie sama. Doyle siedzia� za mn� na krze�le stoj�cym przy oknie. By� ubrany tak jak ostatniej nocy, z tym �e w�o�y� jeszcze czarn� sk�rzan� kurtk� i czarne okulary przeciws�oneczne. Promienie s�o�ca skrzy�y si� we wszystkich srebrnych k�kach tkwi�cych w jego uszach i sprawia�y, �e diamentowe �wieki w p�atkach uszu tworzy�y male�kie t�cze na blacie mojego biurka. Wi�kszo�� ochroniarzy bardziej martwi�aby si� o drzwi ni� o okna. W ko�cu znajdowali�my si� dwadzie�cia trzy pi�tra nad ziemi�. Ale istoty, przed kt�rymi Doyle mnie chroni�, mog�y r�wnie dobrze przylecie�, jak przyj��. Stworzenie, kt�re pozostawi�o male�ki odcisk �apy na moim oknie, albo przype�z�o jak paj�k, albo przyfrun�o niczym ptak. Siedzia�am przy biurku, a promienie s�o�ca grza�y mnie w plecy. T�cza z diamencik�w Doyle�a spocz�a na moich splecionych d�oniach, uwydatniaj�c ziele� lakieru do paznokci. Lakier pasowa� do �akietu i kr�tkiej sp�dnicy. �wiat�o s�oneczne i szmaragdowa ziele� ubrania podkre�la�y czerwie� moich w�os�w, a tak�e ziele� i z�oto moich oczu. Dobra�am takie cienie do powiek, by te barwy sta�y si� jeszcze wyra�niejsze. Szminka by�a czerwona. Ca�a by�am rado�nie kolorowa. Jedn� z zalet tego, �e nie udaj� ju� cz�owieka, jest to, �e nie musz� ukrywa� blasku w�os�w, oczu i sk�ry. A� po blady �wit zastanawiali�my si�, co to za istota usi�owa�a sforsowa� moj� os�on�. W efekcie pada�am z n�g. W ko�cu jednak zrobi�am sobie makija�, ubra�am si� i posz�am do biura, z my�l�, �e nawet je�li zgin�, to przynajmniej nie�le wygl�daj�c. Wzi�am ze sob� ma�y, czterocalowy n�. Wsun�am go za podwi�zk�, tak �e metalowa r�koje�� dotyka�a nagiej sk�ry. Po ostatniej nocy Doyle uzna�, �e tak b�dzie najlepiej, a ja si� nie spiera�am. Nogi mia�am grzecznie skrzy�owane, nie z powodu siedz�cego przede mn� klienta, ale z powodu cz�owieka, kt�ry przycupn�� pod moim biurkiem. No, mo�e nie dok�adnie cz�owieka - goblina. Sk�ra Kitta jest bia�a jak �wiat�o ksi�yca, tak blada jak moja czy Rhysa albo Mroza. G�ste, lekko falowane, kr�tko przystrzy�one w�osy s� tak czarne jak w�osy Doyle�a. Ma tylko cztery stopy wzrostu i przypomina�by lalk� o wygl�dzie m�czyzny, gdyby nie to, �e jego plecy s� pokryte b�yszcz�cymi �uskami, a wielkie oczy w kszta�cie migda��w, tak b��kitne jak dzisiejsze niebo, maj� eliptyczne �renice, co czyni go podobnym do w�a. W jego ustach kryj� si� jadowite k�y i d�ugi niczym wst��ka, rozwidlaj�cy si� na ko�cu j�zyk, kt�ry sprawia, �e syczy, gdy nie jest nale�ycie skoncentrowany. Kitto nie czuje si� dobrze w du�ym mie�cie. Zdaje si� czu� najlepiej, kiedy mo�e mnie dotyka�, przycupn�� przy mojej stopie, usi��� mi na kolanach, zwin�� si� w k��bek przy mnie, kiedy �pi�. Ostatniej nocy musia�am go wyprosi� ze swojej sypialni, poniewa� Rhys nie zni�s�by jego obecno�ci. Kilka tysi�cy lat temu gobliny wy�upi�y mu oko. Nigdy im tego nie wybaczy�. Rhys sta� w k�cie przy drzwiach, w miejscu, w kt�rym rozkaza� mu sta� Doyle. Mia� na sobie drogi, bia�y prochowiec - wypisz, wymaluj Humphrey Bogart. Rhysowi bardzo si� podoba, �e jeste�my prywatnymi detektywami, i zwykle w pracy nosi albo prochowiec, albo jeden z kapeluszy ze swojej ogromnej kolekcji. Do tego nak�ada przepask� na oko. Dzisiaj bia��, poniewa� musia�a pasowa� do koloru ubrania i w�os�w. Kitto pog�adzi� mnie po nodze. Nie spoufala� si� przesadnie; po prostu musia� mnie dotyka�. Naprzeciwko mnie siedzia� pierwszy klient. Jeffery Maison mia� nieca�e sze�� st�p wzrostu, by� barczysty, w�ski w pasie, szykownie ubrany, mia� zadbane d�onie i br�zowe, misternie ufryzowane w�osy. Jego u�miech by� tak ol�niewaj�co bia�y, �e nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jego z�by s� dzie�em bardzo drogiego dentysty. By� przystojny, ale bezbarwny, nijaki. Je�li nad jego wygl�dem pracowali chirurdzy plastyczni, powinien ich zwolni�, poniewa� jego twarz mo�na by�o uzna� za przystojn�, ale nie mo�na jej by�o zapami�ta�. Dwie minuty po jego wyj�ciu mia�oby si� k�opoty z przypomnieniem sobie jakiejkolwiek jego cechy. Powiedzia�abym, �e jest niedosz�ym aktorem, ale tacy nie mog� sobie pozwoli� na doskonale skrojone, markowe garnitury. Wci�� si� u�miecha�, ale w jego oczach nie by�o rado�ci. Spojrzenie mia� ci�gle utkwione w Doyle�u. By� bardzo niezadowolony z faktu, �e w moim gabinecie znajduj� si� stra�nicy. To nie wynika�o z obawy - uczucia, kt�re moi stra�nicy budz� w wielu ludziach. Nie, panu Maisonowi chodzi�o o prywatno��. By� tak niezadowolony, �e mia�am wielk� ochot� poszczu� go Kittem. Powstrzyma�am si� jednak. To by�oby nieprofesjonalne. Bawi�am si� t� my�l�, pr�buj�c nak�oni� Jeffery�ego Maisona, by mimo obecno�ci stra�nik�w powiedzia�, co go do mnie sprowadza. Dopiero kiedy Doyle oznajmi�, �e ta rozmowa albo b�dzie si� toczy� przy nich, albo w og�le, Maison si� uspokoi�. Chyba a� za bardzo. Siedzia� teraz przede mn�, szczerz�c te swoje z�bki jak pere�ki, i prawi� mi komplementy. - Nie widzia�em jeszcze nikogo, kto by mia� naturalne w�osy w kolorze szkar�atu sidhe. Odnosi si� wra�enie, �e s� zrobione z rubin�w. U�miechn�am si�, po czym przesz�am do konkret�w. - Co pana sprowadza do Agencji Detektywistycznej Greya? - spyta�am. - Nakazano mi pom�wi� z pani� na osobno�ci, panno NicEssus - spr�bowa� po raz ostatni. - Wol�, gdy m�wi si� do mnie �panno Gentry�. NicEssus to znaczy: �c�rka Essusa�. To bardziej tytu� ni� nazwisko. U�miechn�� si� nerwowo, po czym pos�a� mi przepraszaj�ce spojrzenie. Musia� je chyba �wiczy� przed lustrem. - Przepraszam, nie przywyk�em do obcowania z ksi�niczkami elf�w. - U�miechn�� si� znowu i spojrza� mi g��boko w oczy. To jedno spojrzenie wystarczy�o. Ju� wiedzia�am, jak Jeffery p�aci za swoje garnitury. - Istotnie, ksi�niczki w dzisiejszych czasach to towar deficytowy - przyzna�am z u�miechem, staraj�c si� by� mi�a. Szczerze m�wi�c, chcia�am to mie� jak najszybciej za sob�. By�am niewyspana i mia�am nadziej�, �e gdy uda nam si� sp�awi� Jeffery�ego, zrobimy sobie przerw� na kaw�. - Ziele� pani �akietu podkre�la ziele� i z�oto pani oczu. Nigdy nie widzia�em osoby z takimi t�cz�wkami. Rhys roze�mia� si� ze swojego k�ta, nawet nie usi�uj�c zamaskowa� tego kaszlem. Zna� si� na etykiecie r�wnie dobrze jak ja. - Ja te� mam takie t�cz�wki, a nie pochwali�e� mojego wygl�du - powiedzia� z wyrzutem. Mia� racj�. Dosy� ju� tych uprzejmo�ci. - Nie wiedzia�em, �e powinienem by� to zrobi�. - Maison sprawia� wra�enie zak�opotanego. Nareszcie co� autentycznego. Wyprostowa�am nogi i pochyli�am si� do przodu, k�ad�c splecione d�onie na biurku. R�ka Kitta przesun�a si� w g�r� mojej �ydki, ale zatrzyma�a si� na kolanie. Swego czasu ustalili�my, dok�d Kitto mo�e si� posun��. Lini� graniczn� stanowi�y moje kolana. Przekroczy j� i mo�e wraca� do domu. - Panie Maison, dla pana wygody prze�o�yli�my wa�ne spotkanie. Byli�my uprzejmi i profesjonalni. Prawienie mi komplement�w nie jest ani uprzejme, ani profesjonalne. Popatrzy� na mnie niepewnie i jego spojrzenie by�o chyba najbardziej szczere od momentu, kiedy przekroczy� pr�g mojego gabinetu. - My�la�em, �e prawienie komplement�w sidhe jest og�lnie przyj�te. Powiedziano mi, �e dla sidhe nie ma wi�kszej zniewagi ni� to, �e kto� j� ignoruje, mimo �e zrobi�a wszystko, by wygl�da� atrakcyjnie. Przypatrzy�am mu si� uwa�nie. Wreszcie powiedzia� co� naprawd� ciekawego. - Wi�kszo�� ludzi nie ma poj�cia o zwyczajach sidhe, panie Maison. Sk�d pan o tym wie? - Moja pracodawczyni chcia�a mie� pewno��, �e nikogo nie ura��. Czy mia�em r�wnie� prawi� komplementy m�czy�nie? Nic o tym nie m�wi�a. A wi�c przys�a�a go tu kobieta. To by�a najwa�niejsza informacja z wszystkich tych, kt�re uzyska�am od niego przez ca�y ten czas, kiedy siedzia� przede mn�. - Kim ona jest? - spyta�am. Popatrzy� na Rhysa, potem na mnie, potem na Doyle�a i wreszcie znowu na mnie. - Otrzyma�em wyra�ne polecenie, by m�wi� tylko z pani�, panno Gentry. Nie wiem, co mam w takiej sytuacji robi�. No, to by�o przynajmniej szczere. Troch� mu wsp�czu�am. Ogl�dnie m�wi�c, mia� problemy z samodzielnym my�leniem. - Dlaczego nie zadzwonisz do swojej pracodawczyni? - spyta� Doyle. Jeffery podskoczy� na d�wi�k jego niskiego g�osu. Mnie natomiast przeszed� dreszcz. Czasami jego g�os sprawia, �e ca�a dygocz�. - Powiedz swojej pracodawczyni, co si� sta�o, i mo�e ona wymy�li jakie� rozwi�zanie. Rhys znowu si� roze�mia�. Doyle pos�a� mu wrogie spojrzenie i przesta� si� �mia�, jednak musia� zakry� twarz d�oni� i zakaszle�. Nie obchodzi�o mnie to. Mia�am przeczucie, �e je�li b�dziemy �artowa� sobie z Jeffery�ego, sp�dzimy tu ca�y dzie�. Obr�ci�am stoj�cy na biurku telefon w jego stron� i poda�am mu s�uchawk�. - Zadzwo� do swojej szefowej, Jeffery. Wszyscy chcemy wyrobi� si� z prac�, prawda? - Z rozmys�em zwr�ci�am si� do niego po imieniu. Mia�am nadziej�, �e w ten spos�b zmusz� go do dzia�ania. Wzi�� s�uchawk� i nacisn�� klawisze. - Cze��, Marie - przywita� si� - tak, musz� z ni� rozmawia�. - Przez kilka chwil milcza�, potem wyprostowa� si� i powiedzia�: - W�a�nie siedz� naprzeciwko niej. Ma ze sob� dw�ch ochroniarzy, kt�rzy odmawiaj� wyj�cia. Mam rozmawia� przy nich? Czekali�my cierpliwie, podczas gdy on chrz�ka� nerwowo i powtarza�: �hm�, �tak�, �nie�; w ko�cu od�o�y� s�uchawk�. - Moja pracodawczyni uzna�a, �e mog� wtajemniczy� was w szczeg�y sprawy, ale nie powinienem wyjawia� jej imienia, przynajmniej na razie. Spojrza�am na niego wyczekuj�co. - S�uchamy - powiedzia�am. Po raz ostatni spojrza� nerwowo na Doyle�a, po czym nabra� powietrza w p�uca i zacz��: - Moja pracodawczyni znajduje si� w nader niezr�cznej sytuacji. Chcia�aby z pani� porozmawia�, ale uwa�a, �e pani... - Zmarszczy� brwi, szukaj�c odpowiedniego s�owa. Wygl�da�o na to, �e mo�e mu to zaj�� troch� czasu, wi�c mu pomog�am. - Moi stra�nicy. U�miechn�� si� z widoczn� ulg�. - W�a�nie, pani stra�nicy i tak by si� dowiedzieli pr�dzej czy p�niej, wi�c ju� lepiej, �eby dowiedzieli si� pr�dzej... - Wydawa� si� niezmiernie zadowolony z siebie. Nie, zdecydowanie my�lenie nie by�o jego mocn� stron�. - Dlaczego po prostu nie przyjdzie do biura i nie pom�wi z nami? Przesta� si� u�miecha� i znowu wygl�da� na skonsternowanego. Chcia�am przyspieszy� obr�t spraw. Problem polega� na tym, �e Jeffery�ego tak �atwo by�o zbi� z tropu, �e nie mia�am poj�cia, jak tego unikn��. - Moja pracodawczyni obawia si� rozg�osu, jaki pani� otacza, panno Gentry. Nie musia�am pyta�, co ma na my�li. W tej w�a�nie chwili grupa reporter�w i fotoreporter�w koczowa�a przed budynkiem, w kt�rym mie�ci�o si� biuro. W moim apartamencie, w obawie przed teleobiektywami, w og�le nie rozsuwali�my zas�on. Jak media mog�yby si� oprze� kr�lewskiej c�rce marnotrawnej powracaj�cej do domu po tym, jak zosta�a uznana za martw�? Ju� samo to zas�ugiwa�o na uwag�. A gdy jeszcze doda�o si� do tego du�� dawk� romansu, nie schodzi�am z pierwszych stron gazet. Historyjka, kt�r� wymy�lili�my na u�ytek publiczny, g�osi�a, �e wysz�am z ukrycia, by znale�� m�a na dworze kr�lewskim. Tradycyjny spos�b, w jaki cz�onkini rodu kr�lewskiego znajdowa�a ma��onka, polega� na przespaniu si� z jak najwi�ksz� liczb� kandydat�w. Je�li zasz�a w ci���, wychodzi�a za m��; je�li nie, nie wychodzi�a. Istoty magiczne nie miewaj� wielu dzieci; cz�onkowie rod�w kr�lewskich miewaj� ich jeszcze mniej, wi�c wychodzenie za m��, je�li nie jest si� w ci��y, nie jest dobrze widziane. Andais rz�dzi�a Dworem Unseelie przez ponad tysi�c lat. M�j ojciec powiedzia� kiedy�, �e bycie kr�low� znaczy dla niej wi�cej ni� cokolwiek innego na �wiecie. Obieca�a jednak ust�pi� z tronu, je�li Cel albo ja damy �ycie nast�pcy. Jak ju� wspomnia�am, dzieci s� dla sidhe bardzo wa�ne. Tyle wersja oficjalna. Zataja�a ona wiele, jak na przyk�ad fakt, �e Cel usi�owa� mnie zamordowa� i w�a�nie odbywa� za to kar�. Media nie wiedzia�y o wielu sprawach, a poniewa� kr�lowa chcia�a, by tak pozosta�o, nie byli�my zbyt rozmowni. Moja ciotka powiedzia�a, �e pragnie, by nast�pca by� tej samej krwi co ona, nawet je�li ta krew mia�aby by� zbrukana przez domieszk� jakiej� innej krwi, jak to jest w moim wypadku. Kiedy�, gdy by�am dzieckiem, usi�owa�a mnie nawet utopi�, poniewa� nie by�am dla niej prawdziw� sidhe. Musimy stara� si� zadowoli� nasz� kr�low�; im jest szcz�liwsza, tym mniej jej poddanych umiera. - Wcale si� nie dziwi�, �e twoja pracodawczyni nie chce bra� udzia�u w tym cyrku - powiedzia�am. Jeffery pos�a� mi znowu ol�niewaj�cy u�miech, ale tym razem w jego oczach wida� by�o ulg�, a nie po��danie. - A zatem zgadza si� pani spotka� z moj� pracodawczyni� w jakim� bardziej ustronnym miejscu. - Tylko nie my�l sobie, �e ksi�niczka spotka si� z ni� sama - wtr�ci� si� Doyle. Jeffery pokr�ci� g�ow�. - Wiem. Chodzi�o mi tylko o to, �e moja pracodawczyni chcia�aby unikn�� rozg�osu. - Nie wiem, jak ona sobie to wyobra�a - powiedzia�am. - Dziennikarze s� w stanie wyw�szy� wszystko. Chyba �e chce rzuci� na nich zakl�cie, ale wykorzystywanie zakl�� przeciwko mediom jest zabronione. Jeffery zn�w si� zamy�li�. Westchn�am. Mia�am go ju� serdecznie dosy� i marzy�am tylko o jednym: �eby st�d wyszed�. Z pewno�ci� nast�pny klient b�dzie mniej uci��liwy. M�j szef Jeremy Grey bra� od ka�dego potencjalnego klienta bezzwrotn� zaliczk�. Mieli�my tak du�o zlece�, �e podejmowali�my si� tylko najciekawszych spraw. Mo�e powinnam po prostu powiedzie� Jeffery�emu Maisonowi, �eby sobie poszed�. - Moja pracodawczyni nie pozwoli�a mi wypowiedzie� g�o�no swego imienia. Powiedzia�a, �e to powinno dla pani co� znaczy�. Wzruszy�am ramionami. - Przykro mi, panie Maison, ale nie znaczy. Zas�pi� si� jeszcze bardziej. - By�a pewna, �e b�dzie. Pokr�ci�am g�ow�. - Przykro mi. - Wsta�am. D�o� Kitta ze�lizgn�a si� z mojej nogi. Goblin pozosta� pod biurkiem. Wprawdzie, wbrew powszechnemu przekonaniu, gobliny nie rozpuszczaj� si� w promieniach s�o�ca, ale za to bardzo cz�sto cierpi� na agorafobi�. - Prosz� - powiedzia� Jeffery. - Prosz�, to na pewno dlatego, �e nie potrafi� si� wys�owi�. - Panie Maison, mamy za sob� ci�ki ranek, za ci�ki, �eby bawi� si� teraz w zgaduj- zgadul�. Albo powie nam pan co� konkretnego o sprawie swojej pracodawczyni, albo niech pan poszuka sobie innej agencji detektywistycznej. - Moja pracodawczyni chcia�aby znowu spotka� istoty swego rodzaju. - Wpatrywa� si� we mnie intensywnie, jakby chcia� si�� woli zmusi� mnie, bym wreszcie zrozumia�a. Spojrza�am na niego podejrzliwie. - Co to znaczy: istoty swego rodzaju? Zmarszczy� brwi, wyra�nie zmieszany, ale pr�bowa� dalej. - Moja pracodawczyni nie jest cz�owiekiem, panno Gentry. Ona jest... bardzo dobrze poinformowana na temat tego, do czego s� zdolne istoty magiczne z dworu kr�lewskiego. - M�wi� �ciszonym g�osem, jakby nic wi�cej nie m�g� ju� powiedzie� i mia� nadziej�, �e si� domy�l�, o co mu chodzi. Na szcz�cie, albo i nie, domy�li�am si�. W Los Angeles przebywa troch� istot magicznych, ale je�li chodzi o cz�onk�w dworu kr�lewskiego, to poza mn� i moimi stra�nikami mieszka tu tylko Maeve Reed, z�ota bogini Hollywood. Jest z�ot� bogini� Hollywood ju� od pi��dziesi�ciu lat, a poniewa� jest nie�miertelna i nigdy si� nie zestarzeje, mo�e ni� by� jeszcze i przez sto. Dawno, dawno temu by�a bogini� Conchenn. Potem Taranis, Kr�l �wiat�a i Iluzji, wygna� j� z Dworu Seelie i zakaza� istotom magicznym si� z ni� kontaktowa�. Mia�a by� bojkotowana, traktowana jak zmar�a. Kr�l Taranis to m�j wuj i teoretycznie jestem pi�ta w kolejce do tronu. Nie jestem tam jednak mile widziana. Dosy� wcze�nie dano mi do zrozumienia, �e m�j rodow�d odrobin� odbiega od idea�u i �e �adna domieszka krwi Seelie nie jest w stanie zr�wnowa�y� tego, �e w moich �y�ach p�ynie r�wnie� krew Unseelie. Niech i tak b�dzie. Ju� ich nie potrzebowa�am. Kiedy by�am m�odsza, Dw�r Seelie co� dla mnie znaczy�, ale to si� zmieni�o. Moja matka odda�a mnie na Dw�r Unseelie, by m�c zaspokoi� swoje ambicje polityczne. Od tej pory nie mia�am matki. Nie zrozumcie mnie �le. Kr�lowa Andais r�wnie� za mn� nie przepada. Nawet teraz nie jestem ca�kowicie pewna, dlaczego wybra�a mnie na swoj� nast�pczyni�. By� mo�e po prostu ko�cz� jej si� krewni. Tak bywa, kiedy za du�o ich ginie. Otworzy�am usta, by wym�wi� nazwisko Maeve Reed, ale w ostatniej chwili ugryz�am si� w j�zyk. Moja ciotka jest Kr�low� Powietrza i Ciemno�ci. Mo�e us�ysze� wszystko, co wypowiadane jest po zmroku. Nie s�dz�, by kr�l Taranis dysponowa� podobn� zdolno�ci�, ale nie mam ca�kowitej pewno�ci. Ostro�no�ci nigdy za wiele. Maeve Reed obchodzi�a kr�low� nie wi�cej ni� zesz�oroczny �nieg. Andais jednak dba o rzeczy, kt�re mog� by� pomocne w negocjacjach albo przemawiaj� na niekorzy�� kr�la Taranisa. Nikt nie wiedzia�, dlaczego wygna� Maeve Reed. Musia�o to by� jednak co� wa�nego, skoro uczyni� to osobi�cie. Informacja, �e Maeve pope�ni�a co� zakazanego, mog�aby mie� dla niego du�� warto��. By�o nie by�o, skontaktowa�a si� z cz�onkiem dworu. A jest taka niepisana zasada, �e je�li jeden w�adca wygna kogo� z Krainy Faerie, drugi szanuje jego decyzj�. Powinnam by�a odes�a� Jeffery�ego Maisona do Maeve Reed. Powinnam by�a powiedzie� �nie�. Jednak nie uczyni�am tego. Dlaczego? Pewnego razu, kiedy by�am m�oda, zapyta�am kogo� z rodziny kr�lewskiej o los Conchenn. Taranis to pods�ucha�. Pobi� mnie prawie na �mier�; bi� mnie tak, jak bije si� niepos�usznego psa. Wszyscy dworzanie stali i patrzyli na to, i nikt, nawet moja matka, nie spr�bowa� mi pom�c. Zgodzi�am si� spotka� z Maeve Reed, poniewa� po raz pierwszy mia�am wystarczaj�co du�o si�y, by przeciwstawi� si� Taranisowi. Zranienie mnie teraz oznacza�oby wojn� pomi�dzy dworami. Nawet Taranis nie zaryzykowa�by jej tylko z powodu ura�onej dumy. Oczywi�cie, jak znam swoj� ciotk�, nie musia�aby to by� od razu wojna. Znajduj� si� pod ochron� kr�lowej, co znaczy, �e ka�dy, kto mnie skrzywdzi, odpowie przed ni� osobi�cie. Taranis m�g� wybra� wojn� zamiast osobistej zemsty kr�lowej. W ko�cu podczas wojny kr�lowie rzadko ogl�daj� dzia�ania na froncie. Gdyby jednak naprawd� zdenerwowa� kr�low� Andais, musia�by sam stawi� jej czo�o. Pr�bowa�am prze�y�, a nie na pr�no powiada si�, �e wiedza jest najpot�niejsz� broni�. Rozdzia� 3 Kiedy za Jefferym Maisonem zamkn�y si� drzwi, pomy�la�am sobie, �e pewnie moi stra�nicy zaraz zaczn� si� ze mn� k��ci�. Du�o si� nie pomyli�am. - Daleko mi do kwestionowania twoich s��w, ksi�niczko - powiedzia� Rhys - ale czy pomy�la�a�, jak zareaguje kr�l na wiadomo�� o tym, �e z�ama�a� warunki wygnania Maeve Reed? Wzdrygn�am si�, gdy wym�wi� jej imi� i nazwisko na g�os. - Czy kr�l ma mo�no�� s�yszenia wszystkiego, co jest wypowiedziane przy �wietle dnia, tak jak kr�lowa, kt�ra s�yszy wszystko po zmroku? Rhys spojrza� na mnie zmieszany. - C�... m�wi�c szczerze, nie wiem. - Wi�c mo�e lepiej nie wymawiaj na g�os imienia i nazwiska naszej klientki. - Nigdy nie s�ysza�em, �eby Taranis posiada� tak� umiej�tno�� - powiedzia� Doyle. Odwr�ci�am si�, by na niego spojrze�. - Miejmy nadziej�, �e nie. Tym bardziej, �e w�a�nie wym�wi�e� na g�os jego imi�. - Spiskowa�em przeciwko Kr�lowi �wiat�a i Iluzji przez tysi�clecia, ksi�niczko. Czyni�em to zwykle za dnia. Wielu z naszych sprzymierze�c�w kategorycznie odmawia�o spotka� z Unseelie po zmroku. Uwa�ali, �e bezpieczniej b�dzie si� spotyka� za dnia. Wygl�da�o na to, �e Taranis nie wie, co robimy, ani za dnia, ani w nocy. Moim zdaniem nie posiada on daru naszej kr�lowej. Andais mo�e us�ysze� wszystkie s�owa wypowiedziane po zmierzchu. Kr�l jest r�wnie g�uchy jak ka�dy cz�owiek. Ka�dego innego zapyta�abym, czy jest pewien tego, co powiedzia�, ale Doyle nigdy nie m�wi� czego�, je�li nie mia� pewno�ci. Gdyby o czym� nie wiedzia�, przyzna�by si� do tego. Nie by�o w nim fa�szywej dumy. - A wi�c kr�l nie s�yszy nas, gdy rozmawiamy tysi�ce mil od niego - powiedzia� Rhys. - To dobrze. Prosz� ci� jeszcze tylko o jedno: przekonaj Merry, �e to z�y pomys�. - Co jest z�ym pomys�em? - zapyta� Doyle. - Pomaganie Maeve... - Rhys spojrza� na mnie, i sko�czy�: - ...to znaczy... tej aktorce. Doyle zmarszczy� brwi. - Nie pami�tam, �eby ktokolwiek o tym imieniu zosta� kiedykolwiek wygnany z kt�regokolwiek dworu. Popatrzy�am na niego. W �wietle s�o�ca nie mog�am zobaczy� wyrazu jego twarzy, ale mog�am si� za�o�y�, �e wygl�da na zaskoczonego. Us�ysza�am szelest jedwabnego p�aszcza. To Rhys podszed� do nas. Spojrza�am na niego. Uni�s� pytaj�co brwi. Oboje popatrzyli�my na Doyle�a. - Nie wiesz, kim ona jest, prawda? - spyta�am. - To imi�, kt�re wym�wi�a�, Maeve Jaka�tam - powinienem je zna�? - Od ponad pi��dziesi�ciu lat nazywana jest kr�low� Hollywood - powiedzia� Rhys. - Chyba wiem, o czym m�wicie. Ludzie z tego Hollywood zg�aszaj� si� co jaki� czas do kr�lowej, �eby uzyska� pozwolenie na zrobienie filmu o jej �yciu. - Czy ty w og�le kiedykolwiek widzia�e� jaki� film? - spyta�am. - Widzia�em filmy w twoim mieszkaniu - odpar� ura�ony. Spojrza�am na Rhysa. - Musimy ich wszystkich zabra� do kina. Rhys przysiad� na moim biurku. - Wszyscy mogliby�my si� rozerwa� wieczorem. Kitto poci�gn�� mnie za sp�dnic�. Zajrza�am pod biurko. Promie� s�o�ca spocz�� mu na twarzy. Przez chwil� �wiat�o wype�nia�o jego oczy, sprawiaj�c, �e z szafirowoniebieskich sta�y si� szare. Potem wtuli� twarz w moje udo i powiedzia�, nie patrz�c w g�r�: - Nie chc� i���� zzz wami. - Musia� by� bardzo zdenerwowany, bo strasznie sycza�. Kitto bardzo si� stara� m�wi� zrozumiale. Kiedy jednak ma si� rozdwojony j�zyk, nie jest to wcale takie proste. Dotkn�am jego g�owy; jego czarne loki by�y mi�kkie jak w�osy sidhe, nie by�y tak szorstkie jak w�osy goblin�w, - W sali kinowej jest ciemno - powiedzia�am, g�aszcz�c go po g�owie. - M�g�by� zwin�� si� w k��bek przy mnie i wcale nie patrze� na ekran. Potar� g�ow� o moje udo jak kot. - Naprawd�? - zapyta�. - Naprawd� - potwierdzi�am. - Spodoba ci si� - doda� Rhys. - Jest ciemno, a pod�oga jest tak brudna, �e przykleja si� do st�p. - Zzzabrudz� sssw�j ssstr�j - powiedzia� Kitto. - Nie s�dzi�em, �e goblin b�dzie si� przejmowa� brudem. - On jest tylko w po�owie goblinem - zauwa�y�am. - Ach tak, wi�c jego tatu� zgwa�ci� jedn� z naszych kobiet. - Jego matka pochodzi�a z Dworu Seelie, nie Unseelie - sprostowa�am. - A jaka to r�nica? Jego ojciec zniewoli� sidhe. - A ilu naszych wojownik�w sidhe podczas wojen zniewala�o goblinki? - spyta� Doyle. Na twarzy Rhysa pojawi� si� nieznaczny rumieniec. Popatrzy� na Doyle�a. - Nigdy nie tkn��bym kobiety, kt�ra nie odpowiedzia�aby na moje zaloty. - Oczywi�cie, �e nie, jeste� cz�onkiem stra�y kr�lowej, jej Kruk�w, a wy nie mo�ecie dotkn�� �adnej kobiety poza kr�low�, inaczej zgin�liby�cie w m�czarniach. Ale co z wojownikami, kt�rzy nie s� cz�onkami osobistej stra�y kr�lowej? Rhys odwr�ci� wzrok, jego rumieniec pociemnia�. - Jasne, odwracaj wzrok, tak jak my wszyscy przez stulecia - powiedzia� Doyle. Rhys przeszy� go gniewnym spojrzeniem. Mia�o si� wra�enie, jakby wszystkie mi�nie nagle zastyg�y mu z gniewu. Tej nocy mia� w r�ku bro� i nie wzbudza� strachu. Teraz, siedz�c na brzegu mojego biurka, by� przera�aj�cy. Na poz�r by� spokojny; tylko napi�cie cia�a sugerowa�o, �e jest o krok od zrobienia czego� strasznego. A jednak nie uczyni� nic. Jeszcze nie, jeszcze nie teraz. Chcia�am spojrze� na Doyle�a, ale nie mog�am si� odwr�ci� od Rhysa. Mia�am wra�enie, jakby tylko moje spojrzenie trzyma�o go na wodzy. Wiedzia�am, �e to nieprawda, ale czu�am, �e je�li si� odwr�c�, nawet na chwil�, stanie si� co� bardzo z�ego. Kitto wtuli� si� tak mocno w moje nogi, �e czu�am, jak si� ca�y trz�sie. Moje d�onie nadal spoczywa�y na jego g�owie, ale nie s�dz�, by to by� uspokajaj�cy dotyk. Twarz Rhysa sta�a si� mlecznobia�a, jak gdyby co� bia�ego i �wiec�cego przesun�o si� pod jego sk�r� - w�a�nie nie po twarzy, a pod sk�r�. �renica jego jedynego oka nagle zacz�a b�yszcze� trzema odcieniami b��kitu. Kolory nie wirowa�y, cho� wiem, �e mog�yby. Jego w�osy by�y nadal bia�ymi lokami; po�wiata nie przenios�a si� na nie. Rhys przywo�a� swoj� moc. Nie osi�gn�a jednak ona jeszcze apogeum. Chcia�am odwr�ci� si� i zobaczy� twarz Doyle�a, ale nie odwa�y�am si� tego zrobi�. Nie mog�am dopu�ci� do pojedynku, zw�aszcza z tak g�upiego powodu. - Rhys - powiedzia�am �agodnie. Nie patrzy� na mnie. Jego jedyne oko by�o skupione na kapitanie mojej stra�y, jakby nikt inny nie istnia�. - Rhys! - powiedzia�am ponownie g�osem bardziej natarczywym. Zamruga�, popatrzy� na mnie. Maj�c ca�y ci�ar jego gniewu skierowany na siebie, zacz�am si� odsuwa� z krzes�em do ty�u. W momencie, kiedy zda�am sobie spraw� z tego, co robi�, zatrzyma�am si�. Nie mog�am tego ruchu cofn��, ale mog�am uda�, �e chc� zrobi� co� innego. Wsta�am i to by� m�j najwi�kszy b��d. Wstaj�c, wyci�gn�am spod biurka Kitta przytulonego do mojej nogi. W c