16006

Szczegóły
Tytuł 16006
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16006 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16006 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16006 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger �elazny Auto�da�f� Auto�Da�Fe Nadal pami�tam gor�ce s�o�ce na piasku Plaza del Autos, krzyki sprzedawc�w napoj�w orze�wiaj�cych, rz�dy ludzi upakowanych naprzeciwko mnie po s�onecznej stronie areny, z ciemnymi okularami jak jamy w b�yszcz�cych twarzach. Nadal pami�tam zapachy i kolory: czerwienie, b��kity i ��cienie, wszechobecn� wo� spalin w powietrzu. Nadal pami�tam ten dzie�, ten dzie� ze s�o�cem na �rodku nieba i w znaku Barana, p�on�cym w porze kwitnienia. Przypominam sobie drobne kroczki pompiarzy, zadarte g�owy, wymachuj�ce r�ce, o�lepiaj�c� biel z�b�w uj�tych w ramy u�miechni�tych ust, chustki jak barwne ogony zwisaj�ce z tylnych kieszeni ich kombinezon�w; i klaksony � pami�tam ryk tysi�cy klakson�w w g�o�nikach, w��czanych i wy��czanych, wy��czanych i w��czanych, na okr�g�o, i jeszcze raz, ryk zako�czony jedn� roziskrzon� ostatni� nut�, zawieszon�, rani�c� ucho i serce swoj� bezmiern� si��, swoim patosem. Potem zapad�a cisza. Widz� to dzi� wyra�nie jak owego dnia, tak dawno temu� Wszed� na aren� i krzyk, kt�ry rozbrzmia�, wstrz�sn�� b��kitnym niebem wspartym na filarach z bia�ego marmuru. � �Viva! �El mechador! �Vivat �El mechador! Pami�tam jego twarz, ciemn�, smutn� i m�dr�. Mia� d�ug� szcz�k� i d�ugi nos, jego �miech brzmia� jak ryk wichury, ruchy przypomina�y muzyk� thereminu i werbla. Kombinezon mia� b��kitny, jedwabny, opi�ty, szyty z�ot� nici� i przybrany czarnym galonem. Kurtk� zdobi�y naszyte pere�ki i �uski b�yszcz�ce na piersi, na ramionach, na plecach. Skrzywi� usta w u�miechu cz�owieka, kt�ry zazna� chwa�y i dzier�y w�adz� maj�c� przynie�� mu jeszcze wi�ksze zaszczyty. Ruszy� wok� areny, nie os�aniaj�c oczu przed s�o�cem. Nie musia�. Manolo Stillete Dos Muertos wznosi� si� ponad s�o�ce. By� najwi�kszym mechadorem, jakiego widzia� �wiat: czarne buty na nogach, t�oki w udach, palce o precyzji mikrometr�w, aureola ciemnych k�dzior�w na g�owie i anio� �mierci w prawicy, tam, w �rodku zaplamionego olejem kr�gu prawdy. Machn�� r�k� i krzyk zbudzi� si� raz jeszcze. � Manolo! Manolo! Dos Muertos! Dos Muertos! Po dw�ch latach nieobecno�ci na arenie wybra� ten dzie�, rocznic� �mierci i odej�cia na emerytur�, by wr�ci� � mia� bowiem we krwi benzyn� i metyl, a jego serce by�o wypolerowan� pomp� uj�t� w pier�cie� ��dzy i odwagi. Dwa razy zgin�� na arenie i dwa razy medycy przywr�cili go do �ycia. Po drugiej �mierci wycofa� si� i niekt�rzy powiadali, �e zrobi� to, bo pozna� smak strachu. Nie mog�o to by� prawd�. Machn�� r�k� i jego imi� zn�w przetoczy�o si� po trybunach. Ponownie zagrzmia�y klaksony: trzy d�ugie sygna�y. Nast�pnie znowu zapad�a cisza. Pompiarz w czerwono���tym stroju przyni�s� mu peleryn�, zdj�� kurtk�. Cynfoliowa podszewka b�ysn�a w s�o�cu, gdy Dos Muertos zawirowa� peleryn�. Potem rozleg�o si� ostatnie tr�bienie. Wielkie drzwi podnios�y si� i wsun�y w �cian�. Mechador udrapowa� peleryn� na ramieniu i zwr�ci� si� twarz� ku bramie. Nad ni� p�on�o czerwone �wiat�o, a z ciemno�ci dobiega� pomruk silnika. �wiat�o zmieni�o si� na ��te, potem na zielone i z bramy nap�yn�� d�wi�k ostro�nie wrzucanych bieg�w. Samoch�d wjecha� powoli na aren�, zatrzyma� si�, przesun�� kawa�ek do przodu, zn�w znieruchomia�. By� to czerwony pontiac. Mask� mia� zdart�, silnik jak gniazdo w�y, k��bi�cych si� i mno��cych za kolistym l�nieniem niewidocznego wentylatora. Skrzyde�ka anteny obr�ci�y si� par� razy doko�a, wreszcie znieruchomia�y, skupione na mechadorze i jego pelerynie. Manolo wybra� na rozgrzewk� ci�k� maszyn�, niezbyt zwrotn�. B�bny m�zgu pontiaca, kt�re nigdy wcze�niej nie zarejestrowa�y cz�owieka, wirowa�y. Potem samoch�d zyska� �wiadomo�� swojego rodzaju i ruszy�. Manolo za�opota� peleryn� i kopn�� w zderzak, gdy auto przemyka�o z rykiem. Drzwi wielkiego gara�u zamkn�y si�. W�z dotar� na przeciwleg�� stron� areny i zatrzyma� si�, zaparkowa�. Krzyki pogardy, gwizdy i syki wznios�y si� nad widowni�. Lecz pontiac nawet nie drgn��. Dwaj pompiarze z wiaderkami wy�onili si� zza os�ony i obrzucili b�otem przedni� szyb�. Samoch�d z rykiem rzuci� si� za tym bli�szym, uderzy� w ogrodzenie. Potem nagle zawr�ci�, namierzy� mechadora i przypu�ci� atak. Dos Muertos wykona� figur� zwan� veronica, kt�ra uczyni�a ze� pos�g w srebrzystej sp�dnicy. Widownia szala�a z entuzjazmu. Pontiac zawr�ci� i zaszar�owa� raz jeszcze, i zdumia� mnie talent mechadora, albowiem wydawa�o si�, �e jego guziki zadrapa�y wi�niowy lakier na boku karoserii. W�z zatrzyma� si�, przekr�ci� ko�a, ruszy� wok� areny. T�um rykn��, gdy przemkn�� obok mechadora i zatoczy� ko�o. I zn�w si� zatrzyma�, mo�e pi��dziesi�t st�p dalej. Manolo stan�� ty�em do niego i pomacha� r�k� do widz�w. �Znowu wiwaty i skandowanie imienia. Da� znak komu� za ogrodzeniem. Pompiarz wysun�� si� zza os�ony i przyni�s� na aksamitnej poduszce chromowany klucz nastawny. Manolo odwr�ci� si� i ruszy� w stron� pontiaca. Samoch�d sta� w miejscu, dr��c, i Manolo str�ci� kluczem nakr�tk� ch�odnicy. Strumie� wody strzeli� w powietrze wraz z rykiem t�umu. Dos Muertos uderzy� w przedni� cz�� ch�odnicy i zab�bni� kluczem po b�otnikach. Zn�w stan�� plecami do przeciwnika i znieruchomia�. Kiedy us�ysza� w��czane sprz�g�o, odwr�ci� si� raz jeszcze. Pontiac przemkn�� p�ynnie, lecz mechador zd��y� dwukrotnie trzasn�� kluczem w klap� baga�nika. Samoch�d przejecha� na drug� stron� areny i zaparkowa�. Manolo podni�s� r�k�, daj�c znak pompiarzowi. Cz�owiek z poduszk� wy�oni� si� zza os�ony, nios�c �rubokr�t o d�ugiej r�czce i kr�tk� peleryn�. Zabra� klucz nastawny i d�ug� peleryn�. Nad Plaza del Autos zapad�a cisza. Pontiac, jakby wyczuwaj�c koniec, zapu�ci� silnik i zatr�bi� dwa razy. I ruszy�. Na piasku ciemnia�y plamy wody, kt�ra ciek�a z ch�odnicy. Spaliny ci�gn�y za nim jak duch. Rozwin�� zawrotn� pr�dko��. Dos Muertos podni�s� peleryn� i wspar� pi�ro �rubokr�ta na lewym przedramieniu. Kiedy wydawa�o si�, �e zginie pod ko�ami, wysun�� r�k� tak szybko, �e oko za ni� nie nad��a�o i odsun�� si� na bok, a silnik zacz�� kaszle�. Pontiac nadal p�dzi� z zab�jcz� pr�dko�ci�, skr�ci� ostro bez przyhamowania, przekozio�kowa� na dach, zderzy� si� z ogrodzeniem i stan�� w p�omieniach. Silnik zakrztusi� si� i zgas�. Plaza zatrz�s�a si� od wiwat�w. Dos Muertos dosta� reflektory i rur� wydechow�. Podni�s� wysoko trofea i wykona� niespieszn� rund� honorow� wok� areny. Grzmia�y klaksony. Jaka� kobieta rzuci�a mu plastikowy kwiat, a on pos�a� pompiarza, kt�ry zani�s� jej rur� wydechow� i w jego imieniu zaprosi� j� na kolacj�. T�um zdwoi� wiwaty, gdy� Manolo cieszy� si� s�aw� wielkiego zdobywcy serc niewie�cich, a w czasach mojej m�odo�ci nie by�o to czym� tak niezwyk�ym jak dzisiaj. Nast�pny by� niebieski chevrolet i Manolo bawi� si� nim jak dziecko z kotkiem, prowokuj�c do uderzenia, a potem unieruchamiaj�c na zawsze. Otrzyma� oba reflektory. Niebo zachmurzy�o si� w tym czasie i z dali dobiega�o nie�mia�e mamrotanie grzmotu. Trzeci by� czarny jaguar XKE, kt�ry wymaga najwy�szych umiej�tno�ci i sprawia, �e chwila prawdy jest bardzo kr�tka. Tak benzyna jak i krew ciemnia�a na piasku, nim walka dobieg�a ko�ca, bo boczne lusterko si�gn�o dalej, ni� mo�na by pomy�le� i czerwona krecha naznaczy�a klatk� piersiow� mechadora. Ale Manolo rozora� uk�ad zap�onowy z takim wdzi�kiem i maestri�, �e zachwycony t�um wyla� si� na aren� i trzeba by�o interwencji stra�nik�w, kt�rzy pa�kami i pikami do poganiania byd�a zap�dzili ludzi z powrotem na miejsca. Z pewno�ci� po tym wszystkim nie znalaz�by si� nikt, kto by powiedzia�, �e Dos Muertos kiedykolwiek zazna� smaku strachu. Zerwa� si� ch�odny wiatr. Kupi�em nap�j orze�wiaj�cy i czeka�em na koniec. Ostatni w�z wypad� z bramy, gdy jeszcze p�on�o ��te �wiat�o. By� to ford kabriolet w musztardowym kolorze. Gdy pierwszy raz przemyka� obok mechadora, zatr�bi� i w��czy� wycieraczki. Wszyscy wznie�li okrzyki, bo poznali, �e nie brakuje mu ducha. Potem stan�� jak wryty, wrzuci� wsteczny i ty�em, z pr�dko�ci� jakich� czterdziestu mil na godzin�, ruszy� w stron� mechadora. On zszed� mu z drogi, zrzekaj�c si� gracji dla w�asnej korzy�ci, a ford zahamowa� ostro, wrzuci� niski bieg i zn�w skoczy� do przodu. Dos Muertos machn�� peleryn� i peleryna zosta�a wydarta mu z r�k. Gdyby nie rzuci� si� w ty�, zosta�by potr�cony. Wtedy kto� krzykn��: � Zgubi� rytm! Ale Manolo zerwa� si� na nogi, odzyska� peleryn� i zn�w stawi� mu czo�o. Ludzie do dzi� opowiadaj� o tych pi�ciu pas, kt�re nast�pi�y. Nigdy dot�d nie widziano takiego flirtu ze zderzakiem i os�on� ch�odnicy! Nigdy w dziejach �wiata nie by�o takiego pojedynku mi�dzy mechadorem a maszyn�! Kabriolet rykn�� jak dziesi�� stuleci aerodynamicznej �mierci i duch St. Detroit zasiad� w fotelu kierowcy, szczerz�c z�by, Dos Muertos za� machn�� swoj� cynfoliow� peleryn�, zastraszy� go i zawo�a� o klucz. Ford nia�czy� przegrzany silnik, podnosi� i opuszcza� szyby, w g�r� i w d�, przeczyszcza� t�umik z odg�osem spuszczanej wody i mn�stwem czarnego dymu. Ju� wtedy pada�o, cicho i �agodnie, i grzmot przewali� si� nad Plaza del Autos. Dopi�em nap�j. Dos Muertos nigdy dot�d nie u�y� klucza nastawnego na silniku, tylko na karoserii. Tym razem rzuci�. Niekt�rzy znawcy przedmiotu powiadaj�, �e celowa� w rozdzielacz; inni m�wi�, �e pr�bowa� zniszczy� pomp� paliwow�. T�um wygwizda� go. Co� lepkiego ciek�o z forda na piasek. Czerwona smuga ja�nia�a na brzuchu mechadora. Deszcz pada�. Manolo nie patrzy� na t�um. Nie odrywa� oczu od samochodu. Wyci�gn�� praw� r�k�, wn�trzem d�oni w g�r� i czeka�. Zasapany pompiarz poda� mu �rubokr�t i pobieg� z powrotem za os�on�. Manolo przesun�� si� w bok i czeka�. Ford skoczy� na niego i Dos Muertos uderzy�. Rozleg�y si� kolejne gwizdy. Manolo nie trafi�. Samoch�d te� nie. Zatoczy� ciasny kr�g wok� mechadora, wlok�c za sob� k��by dymu z silnika. Manolo potar� r�k�, podni�s� upuszczony �rubokr�t i peleryn�. T�um gwizda�. Nim samoch�d go dopad�, z silnika strzela�y p�omienie. Dzi� jedni powiadaj�, �e Manolo uderzy� i zn�w chybi�, trac�c r�wnowag�. Drudzy twierdz�, �e podni�s� r�k� do ciosu, przestraszy� si� i cofn��. Jeszcze inni m�wi�, �e na chwil� zrobi�o mu si� �al dzielnego przeciwnika i to powstrzyma�o jego d�o�. Ja m�wi�, �e dym by� zbyt g�sty, by kto� m�g� mie� pewno��, co naprawd� si� wydarzy�o. Ale ford skr�ci� i Manolo upad�, i zosta� poniesiony na silniku p�on�cym niczym katafalk boga na spotkanie z trzeci� �mierci�, gdy razem trzasn�li w ogrodzenie i stan�li w p�omieniach. Du�o rozprawiano o tej ostatniej korridzie, ale faktem jest, �e w piasku Plaza szcz�tki rury wydechowej i reflektor�w pogrzebano wraz ze szcz�tkami mechadora, a wiele znajomych mu kobiet wyla�o mn�stwo �ez. Ja m�wi�, �e Manolo nie zna� strachu ni lito�ci, albowiem jego si�a r�wna�a si� rzece rakiet, uda by�y t�okami, a palce mia�y precyzj� mikrometr�w; jego w�osy tworzy�y czarn� aureol� i anio� �mierci jecha� na jego prawym ramieniu. Taki cz�owiek, cz�owiek, kt�ry pozna� prawd�, pot�niejszy jest od ka�dej maszyny. Taki cz�owiek jest ponad wszystkim, pr�cz w�adzy i chwa�y. Teraz jednak�e nie �yje, zabity po raz trzeci i ostatni. Jest martwy jak wszyscy inni, kt�rzy zgin�li przed zderzakiem, na os�onie ch�odnicy, pod ko�ami. To dobrze, �e nie mo�e zosta� o�ywiony, bo powiadam, �e ten ostatni samoch�d by� jego apoteoz� i wszystko inne sprawi�oby zaw�d. Kiedy� ujrza�em �d�b�o trawy rosn�ce w miejscu, gdzie poluzowa�y si� metalowe p�yty �wiata i zdepta�em je, bo uzna�em, �e musi czu� si� samotne. Cz�stokro� �a�owa�em swojego post�pku, gdy� zniszczy�em chwa�� jego samotno�ci. W taki sam spos�b, my�l�, cz�owiek patrzy na �ycie maszyny, surowo, potem z �alem i niebiosa roni� nad nim �zy z oczu, kt�re ten �al otworzy� w niebie. Przez ca�� drog� do domu my�la�em o tej sprawie, a kopyta mojego wierzchowca stuka�y po ulicach miasta, gdy jecha�em w deszczu ku zmierzchowi, tej wiosny. T�um. Maria G�bicka�Fr�c