15929

Szczegóły
Tytuł 15929
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15929 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger Zelazny Atuty zguby ROZDZIA� 1 To paskudne uczucie, kiedy czekasz, a� kto� spr�buje ci� zabi�. Ale by� 30 kwietnia, wi�c musia�o si� to zdarzy�, jak zwykle. Nie od razu zrozumia�em, w czym rzecz, ale teraz wiedzia�em przynajmniej, �e musz� si� pilnowa�. Przedtem by�em zbyt zaj�ty, �eby co� z tym zrobi�. Teraz jednak sko�czy�em prac�, zosta�em ju� tylko z tego powodu. Czu�em, �e zanim odjad�, powinienem wyja�ni� t� spraw�. Wsta�em z ��ka, wpad�em do �azienki, wzi��em prysznic, umy�em z�by i tak dalej. Zn�w zapu�ci�em brod�, wi�c nie musia�em si� goli�. Nie trz�s�y mn� dziwne l�ki, jak dawniejszego 30 kwietnia, trzy lata temu, kiedy obudzi�em si� z b�lem g�owy i z�ym przeczuciem; otworzy�em wszystkie okna i zajrza�em do kuchni: wszystkie palniki by�y otwarte i nie pali�y si�. Nie. Dzisiejszy dzie� nie przypomina� nawet 30 kwietnia sprzed dw�ch lat, kiedy przed �witem zbudzi� mnie lekki zapach dymu. To pali�o si� moje mieszkanie. Mimo to trzyma�em si� z daleka od wszystkich lamp na wypadek, gdyby �ar�wki nape�niono czym� �atwopalnym, i raczej pstryka�em w prze��czniki ni� je naciska�em. Nie zdarzy�o si� nic niezwyk�ego. Normalnie nastawiam ekspres do kawy jeszcze poprzedniego dnia wieczorem, z w��cznikiem czasowym. Dzi� jednak nie mia�em ochoty na kaw�, kt�rej parzenia nie widzia�em. Postawi�em dzbanek i czekaj�c, a� b�dzie gotowa, sprawdzi�em baga�. Wszystko, co mia�em tu cennego, le�a�o teraz w dw�ch �redniej wielko�ci skrzynkach: ubrania, ksi��ki, obrazy, kilka instrument�w, kilka pami�tek i tym podobne drobiazgi. Zamkn��em wieka. Czysta koszula, bluza, dobra ksi��ka i plik czek�w podr�nych trafi�y do plecaka. Wychodz�c oddam klucz dozorcy, �eby m�g� wpu�ci� facet�w od przeprowadzki. Wynios� skrzynki do magazynu. Dzi� rano nie b�dzie przebie�ki. Popijaj�c kaw�, przechodzi�em od okna do okna. Zatrzymywa�em si� przy ka�dym z nich, by rzuci� okiem na ulice w dole i budynki naprzeciwko (w zesz�ym roku by� to kto� z karabinem). My�la�em o pierwszym przypadku, siedem lat temu. Szed�em sobie chodnikiem w pi�kny, wiosenny poranek, kiedy nadje�d�aj�ca ci�ar�wka zjecha�a nagle w bok i niewiele brakowa�o, by po��czy�a mnie na sta�e z fragmentem muru. Zd��y�em odskoczy� i upa��. Kierowca nie odzyska� ju� przytomno�ci. Wygl�da�o to na jeden z tych nie wyja�nionych wypadk�w, kt�re czasem wdzieraj� si� w nasze �ycie. Jednak rok p�niej, co do dnia, p�nym wieczorem wraca�em do domu od mojej przyjaci�ki. Napadli mnie trzej ludzie, jeden z no�em, dwaj z kawa�kami rurek. Nie okazali nawet tyle grzeczno�ci, by najpierw poprosi� o portfel. Zostawi�em szcz�tki pod drzwiami pobliskiego sklepu muzycznego, a kiedy zastanawia�em si� nad tym po drodze, nie skojarzy�em, �e to przecie� rocznica wypadku samochodowego. Pomy�la�em o tym dopiero nast�pnego dnia, ale nawet wtedy uzna�em, �e to tylko dziwny zbieg okoliczno�ci. Sprawa paczki z bomb�, kt�ra zniszczy�a po�ow� s�siedniego mieszkania, sk�oni�a mnie do zastanowienia, czy statystyczna natura rzeczywisto�ci nie jest przypadkiem nieco nadwer�ona w moim otoczeniu i o tej porze roku. Wydarzenia kolejnych lat zmieni�y podejrzenia w pewno��. Kogo� bawi�y doroczne pr�by zamordowania mnie. Po prostu. Kiedy zamach si� nie udawa�, mia�em roczn� przerw� przed kolejnym podej�ciem. Lecz w tym roku ja tak�e mia�em ch�� si� pobawi�. Najbardziej martwi� mnie fakt, �e on, ona czy ono nigdy chyba nie by� obecny na miejscu zamachu. Wola� si� raczej pos�ugiwa� r�nymi sztuczkami, urz�dzeniami czy podstawionymi lud�mi. B�d� okre�la� t� osob� symbolem S (co w mojej prywatnej kosmologii oznacza czasem �spryciarza�, a czasem �skurwiela�), poniewa� X jest zbyt cz�sto wykorzystywane. A nie mam ochoty na kontakty z zaimkami niepewnego rodzaju. Wyp�uka�em fili�ank� i dzbanek, ustawi�em je na suszarce, chwyci�em plecak i wyszed�em. Pana Mulligana nie by�o w domu, a mo�e spa�, wi�c wrzuci�em mu klucz do skrzynki na listy i ruszy�em na �niadanie do pobliskiego baru. Ruch nie by� zbyt du�y i wszystkie pojazdy zachowywa�y si� jak nale�y. Szed�em powoli, rozgl�da�em si� i nas�uchiwa�em. S�o�ce �wieci�o jasno i zapowiada� si� pi�kny dzionek. Mia�em nadziej�, �e szybko za�atwi� ca�� spraw� i b�d� m�g� cieszy� si� nim w spokoju. Bez przeszk�d dotar�em do baru. Usiad�em przy oknie. W chwili gdy podszed� kelner, dostrzeg�em na ulicy znajom� posta� � by� to dawny kumpel z klasy, potem kolega z pracy. Lucas Reynard: metr osiemdziesi�t, rudow�osy, przystojny mimo � a mo�e dzi�ki � artystycznie z�amanemu nosowi, o g�osie i manierach handlowca, kt�rym by�. Zastuka�em w szyb�. Zauwa�y� mnie, pomacha�, zawr�ci� i wszed� do �rodka. � Merle! Mia�em racj� � oznajmi�. �cisn�� mnie za rami�, usiad� i wyj�� mi z r�k kart�. � Nie znalaz�em ci� w domu i zgad�em, �e pewnie b�dziesz tutaj. Zacz�� czyta� menu. � Dlaczego? � zdziwi�em si�. � Je�li chc� si� panowie zastanowi�, wr�c� za chwil� � powiedzia� kelner. � Nie � odpar� Luke i podyktowa� gigantyczne zam�wienie. Doda�em swoje. � Poniewa� jeste� istot� podleg�� w�adzy przyzwyczaje� � stwierdzi�, odpowiadaj�c na moje pytanie. � Przyzwyczaje�? Prawie w og�le tu nie bywam. � Wiem. Ale bywa�e� w chwilach napi�cia. Na przyk�ad przed egzaminami. Albo kiedy co� ci� dr�czy�o. � Hm � mrukn��em. Chyba mia� racj�, chocia� dot�d nie zdawa�em sobie z tego sprawy. Zakr�ci�em popielniczk� z wyt�oczon� g�ow� jednoro�ca, pomniejszon� wersj� witra�u stanowi�cego cz�� �cianki dzia�owej przy drzwiach. � Sam nie wiem czemu � wyzna�em po chwili. � Ale dlaczego s�dzisz, �e co� mnie dr�czy? � Przypomnia�em sobie te twoje paranoiczne l�ki, jakie z powodu paru wypadk�w �ywi�e� co do 30 kwietnia. � Wi�cej ni� paru. Nigdy ci o wszystkich nie opowiada�em. � Wi�c ci�gle w to wierzysz? � Tak. Wzruszy� ramionami. Zjawi� si� kelner i nala� nam kawy. � Niech b�dzie � zgodzi� si� wreszcie Luke. � Czy dzi� masz to ju� za sob�? � Nie. � Szkoda. Mam nadziej�, �e nie utrudnia to my�lenia. Wypi�em �yk kawy. � �aden problem. � To dobrze. � Westchn�� i przeci�gn�� si�. � Pos�uchaj, wczoraj wr�ci�em do miasta� � Jak si� uda� wyjazd? � Ustanowi�em nowy rekord sprzeda�y. � �wietnie. � W ka�dym razie� dopiero w pracy dowiedzia�em si�, �e odszed�e�. � Zwolni�em si� mniej wi�cej miesi�c temu. � Miller pr�bowa� ci� z�apa�. Mia�e� roz��czany telefon, wi�c nie m�g� zadzwoni�. Zagl�da� nawet kilka razy, ale ci� nie zasta�. � Szkoda. � Chce, �eby� wr�ci�. � Zako�czy�em tutaj swoje sprawy. � Czekaj, a� poznasz ofert�. Brady dostaje kopniaka w g�r�, a ty zostajesz nowym szefem Projektowania. Dwadzie�cia procent podwy�ki. To mia�em ci od niego przekaza�. Cmokn��em cicho. � Szczerze m�wi�c, brzmi to ca�kiem obiecuj�co. Ale, jak ju� m�wi�em, zako�czy�em tutaj swoje sprawy. � Rozumiem� � oczy mu b�ysn�y i u�miechn�� si� chytrze. � Czyli masz na oku co� lepszego. No dobra. W takim przypadku mam ci powiedzie�, �eby� go zawiadomi�, ile p�ac� tamci. A on postara si� ich przebi�. Pokr�ci�em g�ow�. � Widz�, �e nie rozumiesz � westchn��em. � Sko�czy�em. Kropka. Nie chc� wraca�. Dla nikogo ju� nie b�d� pracowa�. Mam ju� do�� takich zabaw. I mam do�� komputer�w. � Ale jeste� naprawd� dobry. Powiedz szczerze, zamierzasz gdzie� uczy�? � Nie. � Do diab�a, przecie� musisz co� robi�! Dosta�e� spadek czy co? � Nie. Zamierzam podr�owa�. Za d�ugo ju� siedz� w miejscu. Jednym haustem wychyli� fili�ank� kawy. Potem opar� si�, spl�t� d�onie na brzuchu i lekko zmru�y� powieki. Milcza� przez chwil�. � M�wisz, �e sko�czy�e� � stwierdzi� w ko�cu. � Masz na my�li swoj� prac� i �ycie tutaj czy mo�e co� jeszcze? � Nie bardzo rozumiem. � Cz�sto znika�e�, jeszcze w college�u. Nie by�o ci� przez jaki� czas, a potem nag�e zjawia�e� si� znowu. I nigdy nie chcia�e� o tym rozmawia�. Sprawia�e� wra�enie, jakby� prowadzi� podw�jne �ycie. Czy tw�j wyjazd ma z tym co� wsp�lnego? � Nie wiem, o co ci chodzi. U�miechn�� si�. � Na pewno wiesz � mrukn��. A kiedy nie odpowiada�em, doda�: � No c�, powodzenia. We wszystkim. Wci�� w ruchu, bez chwili spokoju, bawi� si� k�kiem do kluczy. Pili�my drug� fili�ank� kawy, a on podrzuca� i dzwoni� kluczami i wisiorkiem z niebieskim kamieniem. Wreszcie podano �niadanie i przez chwil� jedli�my w milczeniu. � Czy nada� masz �Gwiezdn� Strza��? � zapyta�. � Nie. Sprzeda�em j� zesz�ej jesieni. Mia�em tyle roboty, �e nie wystarcza�o czasu na �agle. A nie chcia�em, �eby sta�a bezczynnie. Pokiwa� g�ow�. � Szkoda. Niez�e na niej by�y imprezy, jeszcze w szkole. P�niej tak�e. Przyjemnie by�oby wyp�yn�� jeszcze raz, �eby powspomina� stare czasy. � Tak. � S�uchaj, widzia�e� si� ostatnio z Juli�? � Nie, odk�d ze sob� zerwali�my, nie. Wydaje mi si�, �e ci�gle chodzi z tym facetem. Z Rickiem. A ty? � Owszem. Wpad�em do niej wczoraj wieczorem. � Po co? Wzruszy� ramionami. � By�a z naszej paczki� a ostatnio jako� si� rozchodzimy. � Co u niej s�ycha�? � Wci�� nie�le wygl�da. Pyta�a o ciebie. I prosi�a, �eby ci to przekaza�. Z wewn�trznej kieszeni marynarki wyj�� zaklejon� kopert�. Charakterem Julii by�o na niej wypisane moje imi�. Rozerwa�em i przeczyta�em: Merle. Nie mia�am racji. Wiem, kim jeste�. Grozi ci niebezpiecze�stwo. Musz� si� z tob� zobaczy�. Mam co�, co b�dzie ci potrzebne. To bardzo wa�ne. Zadzwo� albo przyjd� jak najszybciej. Uca�owania Julia � Dzi�ki � rzuci�em, chowaj�c list do plecaka. Wiadomo�� by�a zagadkowa i niepokoj�ca. W najwy�szym stopniu. P�niej si� zastanowi�, co z tym zrobi�. Nadal lubi�em Juli� bardziej, ni� chcia�em to przyzna�, chocia� nie by�em pewien, czy mam ochot� znowu si� z ni� spotka�. Ale co mia�a na my�li pisz�c, �e wie, kim jestem? Wypchn��em j� z pami�ci. Przez chwil� obserwowa�em ulic�, pi�em kaw� i wspomina�em, jak to na pierwszym roku w Klubie Szermierczym pozna�em Luke�a. By� zdumiewaj�co dobry. � Dalej walczysz? � spyta�em. � Czasami. A ty? � Rzadko. � W ko�cu nie ustalili�my, kt�ry z nas jest lepszy. � Teraz nie ma ju� na to czasu � westchn��em. Za�mia� si� i kilka razy d�gn�� w moj� stron� no�em. � Raczej nie. Kiedy wyje�d�asz? � Chyba jutro. Musz� jeszcze za�atwi� par� drobiazg�w. Jak tylko sko�cz�, ruszam. � Dok�d? � Tu i tam. Jeszcze si� nie zdecydowa�em. � Jeste� wariat. � Mo�liwe. Kiedy� nazywali to Wanderjahr. Straci�em sw�j i teraz zamierzam to nadrobi�. � Szczerze m�wi�c, podoba mi si� ten pomys�. Mo�e sam powinienem kiedy� spr�bowa� czego� takiego. � Mo�e. Ale zdawa�o mi si�, �e sw�j wykorzysta�e� w ratach. � Nie rozumiem. � Nie by�em jedynym, kt�ry cz�sto wyje�d�a�. � Ach, to. � Machn�� lekcewa��co r�k�. � To by�o w interesach, nie dla przyjemno�ci. Musia�em za�atwia� pewne sprawy, �eby sp�aci� rachunki. Odwiedzisz rodzin�? Dziwne pytanie. Do tej pory �aden z nas nie m�wi� o rodzicach, chyba �e bardzo og�lnie. � Raczej nie � odpar�em. � A jak twoi staruszkowie? Spojrza� mi w oczy, a jego chroniczny u�miech sta� si� nieco szerszy. � Trudno powiedzie� � wyzna�. � Rzadko si� kontaktujemy. Te� si� u�miechn��em. � Znam to uczucie. Sko�czyli�my jedzenie, wypili�my kaw�. � Czyli nie chcesz pogada� z Millerem? � upewni� si�. � Nie. Wzruszy� ramionami. Kelner przyni�s� rachunek, a Luke schowa� go do kieszeni. � Ja stawiam. W ko�cu to ja pracuj�. � Dzi�ki. Mo�e zd��ymy jeszcze zje�� razem kolacj�. Gdzie si� zatrzyma�e�? � Zaczekaj. � Si�gn�� do kieszonki koszuli, rzuci� mi pude�ko zapa�ek. � Tutaj. Motel New Line. � Wpadn� ko�o sz�stej. � W porz�dku. Wsta�. Rozstali�my si� na ulicy. � Na razie � rzuci�. � Cze��. Do widzenia, Luke Raynard. Niezwyk�y cz�owiek. Znali�my si� ju� prawie osiem lat. Zaliczyli�my par� niez�ych imprez. Wsp�zawodniczyli�my w kilku dyscyplinach sportu. Biegali�my razem prawie codziennie. Obaj byli�my w dru�ynie lekkoatletycznej. Czasami spotykali�my si� z tymi samymi dziewczynami. Zastanawia� mnie: silny, inteligentny i tak zamkni�ty w sobie jak ja. ��czy�y nas jakie� wi�zy, kt�rych w pe�ni nie rozumia�em. Wr�ci�em na parking pod moim blokiem. Zanim wrzuci�em do samochodu plecak i uruchomi�em silnik, zajrza�em pod mask� i podwozie. Jecha�em wolno, ogl�daj�c wszystko, co osiem lat temu by�o nowe i �wie�e. Teraz si� �egna�em. Przez ostatni tydzie� robi�em to samo ze wszystkimi lud�mi, kt�rzy cokolwiek dla mnie znaczyli. Opr�cz Julii. To akurat wola�bym od�o�y� na kiedy indziej. Ale nie mia�em ju� czasu. Teraz albo wcale, a moja ciekawo�� zosta�a rozbudzona. Skr�ci�em w kompleks handlowy i znalaz�em budk� telefoniczn�, ale nikt nie odpowiada�, kiedy wykr�ci�em numer Julii. Mog�a znowu pracowa� na dziennej zmianie, ale mog�a te� bra� prysznic albo wyj�� na zakupy. Postanowi�em pojecha� do niej i sprawdzi�. Mieszka�a niedaleko. I cokolwiek dla mnie mia�a, odebranie tego b�dzie dobrym pretekstem, by zobaczy� si� z ni� po raz ostatni. Przez kilka minut kr��y�em po okolicy, zanim znalaz�em miejsce, gdzie mog�em zaparkowa�. Zamkn��em w�z, cofn��em si� na r�g i skr�ci�em w prawo. Dzie� by� troch� cieplejszy. Gdzie� niedaleko szczeka�y psy. Dotar�em do wielkiego, wiktoria�skiego domu, przerobionego na blok mieszkalny. Od frontu nie by�o wida� okien Julii. Mieszka�a na najwy�szym pi�trze od podw�rza. Id�c chodnikiem, bezskutecznie stara�em si� odp�dzi� wspomnienia. Powraca�y obrazy naszej znajomo�ci, a wraz z nimi ca�a masa przer�nych uczu�. Przystan��em. G�upio post�pi�em, przychodz�c tutaj. Po co? Co�, o czym nawet nie wiedzia�em? A jednak� Do diab�a. Chcia�em jeszcze raz j� zobaczy�. Nie cofn� si� teraz. Wszed�em na schodki, min��em ganek. Drzwi by�y uchylone, wi�c wszed�em. Ten sam hall. Ten sam wym�czony fio�ek z zakurzonymi li��mi w doniczce na komodzie przed lustrem w z�oconych ramach � lustrem, kt�re tyle razy odbija�o nasz nieco zniekszta�cony u�cisk. Gdy przechodzi�em, moja twarz zafalowa�a. Wspi��em si� na schody pokryte zielonym chodnikiem. Min��em kr�tki korytarzyk, ponure ryciny i wiekowy stolik, skr�ci�em i zn�w wszed�em na schody. W po�owie drogi us�ysza�em z g�ry jakie� drapanie i odg�os, jak gdyby butelka czy wazon potoczy�y si� po parkiecie. Potem zn�w cisza, tylko lekki podmuch wiatru pod okapem. Poczu�em niepok�j i przyspieszy�em kroku. Zatrzyma�em si� u szczytu schod�w; nic nie budzi�o podejrze�, ale kiedy odetchn��em, zauwa�y�em jaki� dziwny zapach. Nie mog�em go zidentyfikowa� pot, ple��, mo�e wilgotna ziemia� z pewno�ci� co� organicznego. Stan��em przed drzwiami Julii i odczeka�em chwil�. Zapach by� tu silniejszy, ale niczego wi�cej nie us�ysza�em. Zastuka�em lekko w ciemne drewno. Przez moment mia�em wra�enie, �e co� wewn�trz si� poruszy�o� ale tylko przez moment. Zapuka�em znowu. � Julio?! � zawo�a�em. � To ja, Merle. Nic. Zapuka�em mocniej. Co� spad�o z trzaskiem. Poci�gn��em za klamk�. Zamkni�te. Nacisn��em, szarpn��em i wyrwa�em klamk�, p�yt� i ca�y mechanizm zamka. Natychmiast przesun��em si� w lewo, poza brzeg drzwi i framug�. Wysun��em lew� r�k� i delikatnie pchn��em czubkami palc�w. Drzwi uchyli�y si� o kilkana�cie centymetr�w i znieruchomia�y. Nie dosz�y mnie �adne nowe d�wi�ki i nie zobaczy�em nic pr�cz pasa �ciany i pod�ogi, z kawa�kiem akwareli, czerwonej sofy i zielonego dywanu. Pchn��em drzwi kawa�ek dalej. Wi�cej tego samego. A zapach by� silniejszy. Przesun��em si� o krok w prawo i pchn��em znowu. Nicnicnicnic� Szybko cofn��em rami�, gdy pojawi�a si� w polu widzenia. Le�a�a na pod�odze. We krwi� Krew by�a na pod�odze, na dywanie, krwawe strz�py le�a�y w k�cie po lewej stronie. Poprzewracane meble, porozdzierane poduszki� Powstrzyma�em si�, by nie podbiec. Wolno zrobi�em krok, potem nast�pny. Wyt�y�em zmys�y. W pokoju nie by�o niczego/nikogo innego. Frakir zacisn�a mi si� wok� nadgarstka. Powinienem wtedy co� powiedzie�, ale my�la�em o czym innym. Podszed�em i kl�kn��em przy niej. By�o mi niedobrze. Zza drzwi nie widzia�em, �e brakuje jej po�owy twarzy i prawego ramienia. Nie oddycha�a, nie wyczu�em pulsu w t�tnicy szyjnej. Mia�a na sobie pokrwawiony i porwany brzoskwiniowy szlafrok. Na szyi niebieski wisior. Ka�u�a krwi, kt�ra �ciek�a z dywanu na parkiet, by�a rozsmarowana i rozdeptana. Ale �lady nie nale�a�y do cz�owieka: zostawi�y je wielkie, pod�u�ne, tr�jpalczaste �apy z poduszeczkami i pazurami. Podmuch, z kt�rego tylko pod�wiadomie zdawa�em sobie spraw�, dochodz�cy z otwartych drzwi sypialni za moimi plecami, zel�a� nagle, a zapach uleg� wzmocnieniu. Znowu poczu�em pulsowanie na przedramieniu. Nie dobiega� najl�ejszy d�wi�k. By� absolutnie cichy, ale wiedzia�em, �e jest. Odwracaj�c si�, zmieni�em moj� kl�cz�c� pozycj� w przysiad� I zobaczy�em paszcz� pe�n� wielkich z�b�w i krwawe wargi wok� nich. Obramowywa�y pysk nale��cy do parusetkilowego psopodobnego stwora pokrytego szorstk�, przypominaj�c� ple�� ��t� sier�ci�. Uszy mia� jak naro�le grzyba, ��topomara�czowe oczy rozwarte szeroko i w�ciek�e. Nie �ywi�em w�tpliwo�ci co do jego intencji. Rzuci�em klamk�, kt�r� nie�wiadomie �ciska�em w r�ku. Bez widocznego efektu odbi�a si� od kostnego wa�u nad lewym okiem. Wci�� bezg�o�ny, stw�r skoczy� na mnie. Nie mia�em nawet czasu, by rzuci� cho� s�owo Frakir� Ludzie pracuj�cy w rze�niach wiedz�, �e na czole zwierz�cia jest punkt, kt�ry znajduje si� prowadz�c lini� od prawego ucha do lewego oka i lewego ucha do prawego oka. Zab�jczy cios wymierza si� trzy, mo�e cztery centymetry powy�ej przeci�cia tych linii. Wuj mnie tego nauczy�. Nie pracowa� w rze�ni, ale wiedzia�, jak si� zabija r�ne stworzenia. Kiedy stw�r skoczy�, przesun��em si� do przodu i w bok, i wymierzy�em pot�ne uderzenie w ten �miertelny punkt. Zwierz by� jednak szybszy, ni� przypuszcza�em. Kiedy trafi�a go moja pi��, ju� mnie mija�. Mi�nie szyi pomog�y mu zamortyzowa� si�� ciosu. Po raz pierwszy wyda� jednak z siebie jaki� g�os � szczekn��. Potrz�sn�� g�ow�, odwr�ci� si� b�yskawicznie i natar� znowu. Zawarcza� g�ucho, g��boko, i wyskoczy� w g�r�. Wiedzia�em, �e tym razem nie zdo�am si� odsun��. Wujek nauczy� mnie tak�e, jak chwyci� psa za sk�r� po bokach szyi, pod pyskiem. Je�li pies jest du�y, trzeba z�apa� mocno i trafi� w�a�ciwie. W tej chwili nie mia�em prawie wyboru. Gdybym spr�bowa� kopn�� i chybi�, pewnie odgryz�by mi stop�. Wyci�gn��em r�ce w g�r� przed siebie, i pochyli�em si�. Wiedzia�em, �e jest ci�szy ode mnie, i musia�em jako� wyhamowa� jego rozp�d. Wyobra�a�em ju� sobie, jak trac� palce albo d�o�, ale jako� si�gn��em pod szcz�k�, z�apa�em i �cisn��em. R�ce trzyma�em wyprostowane, mocniej pochyli�em si� do przodu. Zaskoczy�a mnie si�a zderzenia, ale zdo�a�em jako� je zamortyzowa�. Kiedy s�ucha�em warkotu i patrzy�em w ociekaj�cy pysk, rozwarty o trzydzie�ci centymetr�w od mojej twarzy, poj��em, �e nie zaplanowa�em, co dalej. Walcz�c z psem, m�g�bym waln�� jego g�ow� o co� twardego a por�cznego, gdy� t�tnice przebiegaj� zbyt g��boko, by wystarczy�o samo duszenie. Ale ten stw�r by� silny i czu�em ju�, �e od jego szamotania s�abnie m�j chwyt. Nie dopuszcza�em do siebie tych z�b�w, r�wnocze�nie odpychaj�c go w g�r�. Przy okazji poj��em, �e kiedy stanie w pionie, b�dzie wy�szy ode mnie. M�g�bym pr�bowa� kopni�cia w mi�kkie podbrzusze, ale pewnie straci�bym r�wnowag� i pu�ci� go przy okazji. A potem moje krocze by�oby ods�oni�te dla jego z�b�w. Wyrwa� mi si� z lewej r�ki. Musia�em wi�c u�y� prawej albo j� straci�. Odepchn��em go jak najmocniej i odst�pi�em. Szuka�em broni, jakiejkolwiek broni, ale nie dostrzeg�em tu niczego, co by si� nadawa�o. Skoczy� znowu, celuj�c w moj� krta�. Zaatakowa� zbyt szybko i by� za wysoko, �ebym zdo�a� kopn�� go w g�ow�. I nie mog�em zej�� mu z drogi. Przednie �apy znalaz�y si� na poziomie mojego brzucha. Z nadziej�, �e wujek nie myli� si� tak�e w tej kwestii, chwyci�em je i z ca�ej si�y szarpn��em w ty� i do wewn�trz. Przykl�kn��em, unikaj�c wielkich z�b�w, os�aniaj�c gard�o opuszczon� brod� i odsuwaj�c g�ow�. Trzasn�a ko��, a on natychmiast si�gn�� paszcz� do moich r�k. Wtedy jednak ju� wstawa�em, odpychaj�c go do przodu i w g�r�. Wyl�dowa� na grzbiecie, przekr�ci� si� i niemal odzyska� r�wnowag�. Lecz kiedy �apy uderzy�y o pod�og�, wyda� dziwny d�wi�k pomi�dzy skomleniem a warkotem i pad� do przodu. Chcia�em spr�bowa� kolejnego ciosu w czaszk�, ale poderwa� si� szybciej, ni� s�dzi�em, �e potrafi. Od razu podni�s� praw� przedni� �ap� i stan�� na trzech. Warcza�, wpatrywa� si� we mnie, a �lina �cieka�a mu z dolnej wargi. Przesun��em si� nieco w lewo i pochyli�em, a poniewa� od czasu do czasu sta� mnie na jak�� oryginaln� my�l, przyj��em pozycj�, kt�rej nikt mnie nie uczy�. Atakowa� odrobin� wolniej. Gdybym zaryzykowa�, mo�e trafi�bym w czaszk�. Nie wiem, poniewa� nie pr�bowa�em. Znowu chwyci�em go za szyj� i tym razem by� to znajomy teren. Nie zdo�a odskoczy� w ci�gu tej sekundy, jakiej potrzebowa�em. Nie hamuj�c jego rozp�du, skr�ci�em cia�o, przykucn��em, pchn��em i poci�gn��em, zmieniaj�c mu lekko trajektori�. Obr�ci� si� w powietrzu i trafi� grzbietem w okno. Z trzaskiem i hukiem przelecia� na zewn�trz, zabieraj�c wi�ksz� cz�� ramy, firank� i pr�t, na kt�rym wisia�a. S�ysza�em, jak dwa pi�tra ni�ej uderza o ziemi�. Kiedy wyjrza�em, dostrzeg�em, �e drgn�� jeszcze kilka razy i znieruchomia� na betonowym patio, gdzie cz�sto noc� wychodzili�my z Juli� na piwo. Wr�ci�em do niej i uj��em jej d�o�. Powoli u�wiadamia�em sobie w�asn� w�ciek�o��. Kto� musia� za tym sta�. Czy�by znowu S? Mo�e to tegoroczny prezent na 30 kwietnia? Mia�em przeczucie, �e tak. I mia�em te� ochot� zrobi� z S to samo, co z tym potworem, kt�ry dokona� mordu. Musi by� jaki� pow�d. Powinienem szuka� jakiej� wskaz�wki. Wsta�em, poszed�em do sypialni, wzi��em koc i nakry�em cia�o. Odruchowo star�em z klamki odciski moich palc�w. Po czym zacz��em przeszukiwa� mieszkanie. Znalaz�em je na kominku, mi�dzy zegarem a stosem ksi��ek po�wi�conych okultyzmowi. Gdy tylko ich dotkn��em i wyczu�em ch��d, zrozumia�em, �e sprawa jest o wiele powa�niejsza, ni� my�la�em. Musia�y by� tym czym�, o czym s�dzi�a, �e jest moje i b�dzie mi potrzebne. Tyle �e nie by�y moje, cho� kiedy je przerzuca�em, na jednym poziomie �wiadomo�ci rozpozna�em je od razu. Na innym by�em zdumiony. To by�y karty. Atuty, lecz niepodobne do �adnych, jakie w �yciu widzia�em. Nie mia�a ca�ej talii. W�a�ciwie tylko par� sztuk, i to bardzo dziwnych. Szybko wsun��em je do kieszeni, gdy� z ulicy dobiega�o ju� wycie syreny. P�niej przyjdzie czas na pasjansa. P�dem zbieg�em po schodach i wypad�em tylnymi drzwiami. Nie spotka�em nikogo. Fido ci�gle le�a� tam, gdzie upad�, a wszystkie psy z s�siedztwa dyskutowa�y na jego temat. Przeskakiwa�em p�oty, depta�em klomby i przebiega�em podw�rza w drodze na boczn� uliczk�, gdzie zaparkowa�em w�z. Po kilku minutach, ca�e kilometry od tego miejsca, pr�bowa�em wytrze� z pami�ci krwawe odciski �ap. ROZDZIA� 2 Jecha�em przed siebie, p�ki nie znalaz�em si� w spokojnej, zadrzewionej okolicy. Zatrzyma�em samoch�d, wysiad�em i ruszy�em piechot�. Po d�u�szej chwili odkry�em niewielki, pusty skwerek. Usiad�em na �awce, wyj��em Atuty i zacz��em je przegl�da�. Niekt�re wydawa�y si� jakby znajome, ale reszta zupe�nie obca. Za d�ugo wpatrywa�em si� w jeden z nich i mia�em wra�enie, �e s�ysz� pie�� syren. Z�o�y�em je. Nie potrafi�em zidentyfikowa� stylu. A wra�enie by�o wyj�tkowo nieprzyjemne. Przypomnia�em sobie histori� o �wiatowej s�awy toksykologu � omy�kowo po�kn�� on trucizn�, na kt�r� nie by�o antidotum. Podstawow� kwesti�, jaka go wtedy interesowa�a, by�o pytanie, czy za�y� �mierteln� dawk�. Zajrza� do klasycznej monografii, kt�r� sam napisa� wiele lat temu. Wed�ug ksi��ki dawka by�a �miertelna. Sprawdzi� w innej, napisanej przez r�wnie znanego specjalist�. Wed�ug tej drugiej, po�kn�� tylko po�ow� ilo�ci niezb�dnej, by zabi� kogo� z jego mas� cia�a. Wtedy usiad� i czeka� w nadziei, �e si� pomyli�. Tak w�a�nie si� czu�em, poniewa� jestem swego rodzaju ekspertem. S�dzi�em, �e znam prace wszystkich, kt�rzy s� zdolni do stworzenia tego typu obiekt�w. Chwyci�em jedn� z kart, budz�c� niemal znajome uczucie fascynacji. Przedstawia�a niewielki trawiasty cypel wbity w spokojne jezioro; po prawej b�yszcza�o co� jasnego, nierozpoznawalnego. Chuchn��em na obrazek, a� zaszed� mg��, i pukn��em paznokciem. Zad�wi�cza� jak szklany dzwoneczek i o�ywi� si�. Pop�yn�y migotliwe cienie, a ca�a scena przeskoczy�a w stron� wieczoru. Przesun��em nad kart� d�o� i wszystko znieruchomia�o � znowu jezioro, trawy, dzie�. Bardzo daleko. Strumie� czasu p�yn�� szybciej w stosunku do mojego obecnego miejsca pobytu. Ciekawe. Wygrzeba�em star� fajk�, kt�r� czasami lubi� si� pobawi�, nabi�em, zapali�em, pykn��em i zaduma�em si�. Karty dzia�a�y, czyli nie by�y jakimi� sprytnymi podr�bkami. Wprawdzie nie rozumia�em celu, jakiemu mia�yby s�u�y�, ale nie to martwi�o mnie najbardziej. Dzisiaj by� 30 kwietnia i po raz kolejny zagrozi�a mi �mier�. I nie spotka�em osoby, kt�ra igra sobie z moim �yciem. S znowu pos�u�y� si� kim� innym. Stw�r, z kt�rym walczy�em, nie by� zwyczajnym psem. Jeszcze te karty� sk�d Julia je wzi�a i dlaczego chcia�a mi odda�? Karty i pies �wiadczy�y o dzia�aniu pot�g, kt�rych u�ycie przekracza�o mo�liwo�ci zwyk�ego cz�owieka. Przez ca�y czas s�dzi�em, �e jestem obiektem niepo��danej uwagi jakiego� ob��ka�ca, z kt�rym poradz� sobie bez k�opotu. Wydarzenia dzisiejszego ranka przesun�y problem na wy�szy poziom z�o�ono�ci. A to oznacza�o, �e mam gdzie� gro�nego wroga. Zadr�a�em. Chcia�bym pogada� z Luke�em, poprosi�, by odtworzy� ich wczorajsz� rozmow�; sprawdzi�, czy Julia nie powiedzia�a czego�, co mog�oby da� mi wskaz�wk�. Chcia�bym te� dok�adniej przeszuka� jej mieszkanie. To jednak by�o wykluczone. Kiedy odje�d�a�em, radiow�z hamowa� w�a�nie przed wej�ciem. Przez jaki� czas nie b�d� m�g� tam wr�ci�. Rick. By� przecie� Rick Kinsky, z kt�rym zacz�a si� spotyka� po naszym rozstaniu. Zna�em go z widzenia � chudy, z w�sikiem, typ m�zgowca w okularach z grubymi szk�ami i ca�� reszt�. Prowadzi� ksi�garni�, kt�r� odwiedzi�em raz czy dwa. Poza tym nic o nim nie wiedzia�em. Mo�e on powie mi co� o kartach i w jaki spos�b Julia uwik�a�a si� w sytuacj�, w wyniku kt�rej straci�a �ycie. My�la�em jeszcze przez chwil�, po czym schowa�em karty. Nie mia�em zamiaru wi�cej si� nimi bawi�. Na razie. Przede wszystkim potrzebowa�em informacji. Wr�ci�em do samochodu. A po drodze przypomnia�em sobie, �e 30 kwietnia jeszcze si� nie sko�czy�. Przypu��my, �e S nie uzna� porannej potyczki za zamach wymierzony bezpo�rednio we mnie. W takim przypadku mia� mn�stwo czasu na nast�pn� pr�b�. �ywi�em te� niejasne przeczucie, �e je�li podejd� zbyt blisko, S zapomni o datach i skoczy mi do gard�a, gdy tylko nadarzy si� okazja. Postanowi�em nie zmniejsza� czujno�ci i �y� jak w stanie obl�enia, p�ki ca�a sprawa si� nie rozwi��e. A ku jej rozwi�zaniu skieruj� wszystkie wysi�ki. Spokojne �ycie wymaga�o szybkiego zniszczenia przeciwnika. Zastanawia�em si�, czy powinienem szuka� pomocy. A je�li tak, to czyjej? Moje pochodzenie kry�o mas� tajemnic, o kt�rych nie mia�em poj�cia� Nie, postanowi�em. Jeszcze nie. Musz� spr�bowa� sam wszystko za�atwi�. Pomijaj�c fakt, �e tak w�a�nie chcia�em, potrzebowa�em treningu. Tam, sk�d pochodz�, umiej�tno�� za�atwiania nieprzyjemnych spraw jest niezb�dna. Jecha�em, szukaj�c telefonu i staraj�c si� nie my�le� o Julii takiej, jak� widzia�em po raz ostatni. Od zachodu nadp�yn�o kilka chmur. Zegarek tyka� mi na r�ku, tu� obok niewidocznej Frakir. Radio podawa�o wiadomo�ci, mi�dzynarodowe i nieweso�e. Zatrzyma�em si� przy sklepie i skorzysta�em z telefonu, by z�apa� Luke�a w motelu. Nie zasta�em go. Zjad�em w bufecie kanapk�, popi�em koktajlem mlecznym i spr�bowa�em jeszcze raz. Nic z tego. W porz�dku. P�niej do niego zadzwoni�. Ruszy�em w stron� miasta. �Zajrzyj� � tak chyba nazywa�a si� ksi�garnia, gdzie pracowa� Rick. Przejecha�em obok i przekona�em si�, �e jest otwarta. Zaparkowa�em kilka przecznic dalej i wr�ci�em pieszo. Przez ca�� drog� zachowywa�em ostro�no��, ale nie zauwa�y�em nikogo, kto jecha�by za mn�. Dmucha� ch�odny wiatr, zwiastuj�cy deszcz. Przez szyb� wystawow� dostrzeg�em Ricka � siedzia� za lad� i czyta� ksi��k�. Nikogo wi�cej tam nie by�o. Kiedy wszed�em, nad drzwiami zad�wi�cza� ma�y dzwonek. Rick podni�s� g�ow�, wyprostowa� si� i otworzy� szeroko oczy. � Cze�� � rzuci�em i odczeka�em chwil�. � Rick, nie wiem, czy mnie poznajesz� � Jeste� Merle Corey � odpowiedzia� cicho. � Zgadza si�. � Pochyli�em si� nad lad�, a on odskoczy�. � Pomy�la�em sobie, �e mo�e m�g�by� udzieli� mi kilku informacji. � Jakich informacji? � Chodzi o Juli�. � Pos�uchaj � zacz��. � Nawet si� do niej nie zbli�y�em, dop�ki ze sob� nie zerwali�cie. � Co? Nie, nie, to nie o to chodzi. Te sprawy mnie nie interesuj�. Potrzebuj� �wie�szych informacji. W zesz�ym tygodniu pr�bowa�a si� ze mn� skontaktowa� i� Pokr�ci� g�ow�. � Nie widzia�em si� z ni� od paru miesi�cy. � Tak? � Tak. Przestali�my si� spotyka�. Konflikt zainteresowa�. � Czy zachowywa�a si� normalnie, kiedy� przestali�cie si� spotyka�? � Chyba tak. Patrzy�em mu prosto w oczy. Cofn�� si�. Nie spodoba�o mi si� to �Chyba tak�. Widzia�em, �e si� mnie boi, wi�c postanowi�em to wykorzysta�. � Co nazywasz �konfliktem zainteresowa�? � zapyta�em. � No wiesz, zrobi�a si� jaka� dziwna. � Nie wiem. Opowiedz. Obliza� wargi i odwr�ci� wzrok. � Nie chc� �adnych k�opot�w � o�wiadczy�. � Ja te� wola�bym ich unika�. O co posz�o? � No� � zacz��. � Ba�a si�. � Ba�a? Czego? � Uhm� ciebie. � Mnie? To �mieszne. Nigdy nie zrobi�em niczego, co mog�oby j� przestraszy�. Co m�wi�a? � Nie powiedzia�a tego wprost, ale widzia�em, jak reaguje, kiedy tylko pada�o twoje imi�. A potem zaj�a si� tymi dziwactwami. � Zgubi�em si� � przerwa�em. � Zupe�nie. Zrobi�a si� dziwna? Zaj�a si� dziwactwami? Jakimi? Co si� dzia�o? Naprawd� nie rozumiem, a bardzo bym chcia�. Wsta� i ruszy� na zaplecze. Spojrza� na mnie, jakby chcia�, �ebym za nim poszed�. Wi�c poszed�em. Zwolni�, gdy dotar� do p�ek pe�nych ksi��ek o medycynie naturalnej, zdrowej �ywno�ci, wschodnich sztukach walki, zio�olecznictwie i rodzeniu dzieci w domu, ale min�� je i przeszed� do dzia�u twardego okultyzmu. � Tutaj � o�wiadczy�. � Po�yczy�a kilka ksi��ek, potem odda�a je, po�yczy�a inne� Wzruszy�em ramionami. � To wszystko? Co w tym dziwnego? � Ona naprawd� si� w to wci�gn�a. � Jak wiele os�b. � Pozw�l mi sko�czy�. Zacz�a od teozofii, by�a nawet na kilku spotkaniach miejscowej grupy. Zniech�ci�a si� do�� szybko, ale tymczasem pozna�a kilka os�b o ca�kiem innych powi�zaniach. Wkr�tce potem spotyka�a si� z sufitami, gurdjieffianami, a nawet z szamanem. � To ciekawe � mrukn��em. � �adnej jogi? � �adnej jogi. Spyta�em j� o to samo. Powiedzia�a, �e szuka mocy, nie samadhi. W ka�dym razie mia�a coraz dziwniejszych znajomych. Atmosfera zrobi�a si� dla mnie troch� zbyt rozrzedzona, wi�c powiedzia�em �do widzenia�. � Ciekawe dlaczego? � zastanowi�em si�. � Masz � powiedzia�. � Obejrzyj sobie. Rzuci� mi czarn� ksi��k� i odsun�� si�. Chwyci�em j�. To by� egzemplarz Biblii. Otworzy�em na stronie z notk� wydawcy. � To jaka� szczeg�lna edycja? � spyta�em. Westchn��. � Nie. Przepraszam. Zabra� mi ksi��k� i wstawi� na p�k�. � Chwileczk� � mrukn��. Wr�ci� za lad� i wyj�� kartonow� tabliczk�. By� na niej napis WYSZED�EM NA CHWIL�. WRACAM O� a obok tarcza zegara z ruchomymi wskaz�wkami. Ustawi� je na p� godziny od teraz i zawiesi� tabliczk� na drzwiach. Potem zasun�� rygiel i skinieniem r�ki wskaza� pokoik na zapleczu. Sta�o tam biurko i par� krzese�, le�a�y paczki z ksi��kami. Usiad� za biurkiem i ruchem g�owy wskaza� mi krzes�o. Usiad�em tak�e. W��czy� automatyczn� sekretark�, zdj�� z blatu stos Faktur i korespondencji, po czym otworzy� szuflad� i wyj�� butelk� Chianti. � Napijesz si�? � zapyta�. � Ch�tnie, dzi�kuj�. Wsta� i znikn�� za otwartymi drzwiami ma�ej �azienki. Zdj�� z p�ki i wyp�uka� dwie szklanki. Wr�ci�, postawi� je na biurku, nala� i pchn�� jedn� w moj� stron�. By�y z Sheratona. � Przepraszam, �e rzuci�em w ciebie Bibli� � powiedzia�. Uni�s� szklank� i napi� si�. � Wygl�da�e�, jakby� si� spodziewa�, �e znikn� w k��bach dymu. Kiwn�� g�ow�. � Jestem przekonany, �e jej pragnienie mocy mia�o zwi�zek z tob�. Zajmujesz si� jak�� form� okultyzmu? � Nie. � Czasami m�wi�a o tobie w taki spos�b, jakby� sam by� istot� nadnaturaln�. Roze�mia�em si�. On te�, po chwili. � Sam nie wiem � westchn��. � Wiele jest nie wyja�nionych zdarze�. Oni wszyscy nie mog� mie� racji, ale� Wzruszy�em ramionami. � Kto wie? A wi�c uwa�asz, �e poszukiwa�a jakiego� systemu, kt�ry obdarzy� by j� moc� do obrony przede mn�? � Takie odnios�em wra�enie. �ykn��em wina. � To nie ma sensu � stwierdzi�em. Ale m�wi�c to wiedzia�em, �e taka chyba jest prawda. A je�li to ja pchn��em j� na �cie�k� prowadz�c� ku �mierci, to by�em po cz�ci za t� �mier� odpowiedzialny. Nagle obok b�lu poczu�em ci�ar winy. � Doko�cz � poprosi�em. � To w�a�ciwie wszystko � odpar�. � Mia�em do�� ludzi, kt�rzy bez przerwy chcieli dyskutowa� o kosmicznej katastrofie. Zerwa�em z ni�. � I ju�? Znalaz�a w�a�ciwy system, odpowiedniego guru? Co si� sta�o potem? Wypi� solidny �yk i spojrza� na mnie. � Naprawd� j� lubi�em � o�wiadczy�. � Jestem tego pewien. � Tarot, kaba�a, Z�oty �wit, Crawley, fortuna� tam trafi�a. � I zosta�a? � Nie wiem na pewno. Ale chyba tak. Dowiedzia�em si� o tym du�o p�niej. � Czyli magia rytualna? � Prawdopodobnie. � Kto si� tym zajmowa�? � Masa ludzi. � Chodzi mi o to, kogo znalaz�a. Dowiedzia�e� si�? � Wydaje mi si�, �e to Victor Melman. Spojrza� na mnie pytaj�co. Pokr�ci�em g�ow�. � Przykro mi. Nigdy o nim nie s�ysza�em. � Dziwny cz�owiek � mrukn��. �ykn�� wina, opar� si� wygodnie i spl�t� d�onie za g�ow�, wystawiaj�c �okcie do przodu. Spojrza� w stron� toalety. � Ja� s�ysza�em� od wielu os�b, w tym kilku naprawd� godnych zaufania, �e rzeczywi�cie co� potrafi. Podobno ma zdolno�ci, dozna� jakiego� o�wiecenia, przeszed� inicjacj�, ma pewn� moc, a czasem jest wspania�ym nauczycielem. Chocia�, jak zwykle u tego typu ludzi, ma te� pewne problemy z w�asn� osobowo�ci�. I jest co� niejasnego w jego przesz�o�ci. S�ysza�em nawet, �e Melman nie jest jego prawdziwym nazwiskiem, �e jest notowany i �e wi�cej w nim Mansona ni� maga. Sam nie wiem. Oficjalnie jest malarzem, nawet niez�ym. Jego obrazy si� sprzedaj�. � Spotka�e� go? Chwila ciszy. Wreszcie: � Tak. � Jakie sprawia wra�enie? � Sam nie wiem. Widzisz� jestem uprzedzony. Trudno mi o tym m�wi�. Zamiesza�em winem w szklance. � A to dlaczego? � Chcia�em kiedy� u niego studiowa�. Nie przyj�� mnie. � Czyli te� masz z tym co� wsp�lnego. S�dzi�em� � Z niczym nie mam nic wsp�lnego � burkn��. � To znaczy, w tym czy innym okresie �ycia pr�bowa�em wszystkiego. Ka�dy z nas przechodzi r�ne etapy. Chcia�em si� rozwija�, poszerza� horyzonty, i�� naprz�d. Kto by nie chcia�? Ale niczego nie znalaz�em. � Wyprostowa� si� i napi� wina. � Czasem mam wra�enie, �e by�em blisko, �e istnia�a moc, wizja, kt�rej mog�em niemal dotkn�� czy zobaczy�. Potem znikn�a. To wszystko bzdury. Cz�owiek tylko si� oszukuje. Niekiedy zdawa�o mi si� nawet, �e mam j�� ale mija�o kilka dni i u�wiadamia�em sobie, �e znowu si� ok�amywa�em. � Wszystko to zanim pozna�e� Juli�? Przytakn��. � Fakt. Mo�e to w�a�nie z pocz�tku trzyma�o nas razem. Ci�gle lubi� rozmawia� o tych bzdurach, nawet je�li ju� w nie nie wierz�. Ale ona traktowa�a je zbyt powa�nie, a ja nie mia�em ochoty na przej�cie tej drogi po raz drugi. � Rozumiem. Dopi� wino i nala� znowu. � Nic w tym nie ma � stwierdzi�. � Mo�na si� oszukiwa� na niesko�czenie wiele sposob�w, przekonywa�, �e rzeczy s� czym� innym, ni� s� naprawd�. Chyba pragn��em magii, a magia w prawdziwym �wiecie nie istnieje. � Dlatego rzuci�e� we mnie Bibli�? Parskn��. � R�wnie dobrze m�g� to by� Koran albo Wedy. Z przyjemno�ci� zobaczy�bym, jak znikasz w b�ysku ognia. Nic z tego. U�miechn��em si�. � Gdzie mog� znale�� Melmana? � Gdzie� tu mam jego adres. � Otworzy� szuflad�. � O, jest. Wyj�� ma�y notesik, przerzuci� kilka stron, potem przepisa� adres na karcie katalogowej. Wr�czy� mi j�. �ykn�� wina. � Dzi�kuj�. � To jego pracownia, ale mieszka w niej � doda�. Skin��em g�ow� i odstawi�em szklank�. � Jestem ci wdzi�czny za wszystko, czego si� dowiedzia�em. Podni�s� butelk�. � Mo�e jeszcze troch�? � Nie, raczej nie. Wzruszy� ramionami i nala� sobie. Wsta�em. � Wiesz, to naprawd� smutne � stwierdzi�. � Co? � �e magia nie istnieje, nigdy nie istnia�a i prawdopodobnie nigdy nie zaistnieje. � To nowina � zauwa�y�em. � �wiat by�by o wiele ciekawszym miejscem. � Fakt. Odwr�ci�em si�. � Zr�b mi przys�ug� � poprosi�. � Co takiego? � Po drodze ustaw ten zegar na tablicy na trzeci� i zatrza�nij drzwi. � Jasne. Spe�ni�em jego pro�b�. Niebo pociemnia�o mocno, wiatr by� troch� ch�odniejszy. Z budki na rogu kolejny raz spr�bowa�em dodzwoni� si� do Luke�a, ale jeszcze nie wr�ci�. * * * Byli�my szcz�liwi. Mieli�my cudowny dzie� i wszystko nam si� udawa�o. Poszli�my na imprez�, potem na p�n� kolacj� do takiej naprawd� �wietnej restauracyjki, na kt�r� trafili�my zupe�nym przypadkiem. D�ugo siedzieli�my przy drinkach, nie chc�c ko�czy� tego dnia. Postanowili�my nie przerywa� dobrej passy i ruszyli�my na opustosza�� pla��. Siedzieli�my, chlapali�my si�, ogl�dali�my ksi�yc i czuli�my podmuchy wiatru. Bardzo d�ugo. I wtedy zrobi�em co�, czego � jak sobie w�a�ciwie obieca�em � mia�em nigdy nie robi�. Ale czy Faust nie uzna�, �e pi�kna chwila warta jest duszy? � Chod� � powiedzia�em, mierz�c puszk� po piwie do kosza. Wzi��em j� za r�k�. � Przejdziemy si�. � Dok�d? � spyta�a, kiedy podnios�em j� na nogi. � Do krainy czar�w � odpar�em. � Do bajkowego kraju. Do Edenu. Idziemy. Ze �miechem posz�a za mn� brzegiem do miejsca, gdzie zw�a�a si� pla�a, �ci�ni�ta wysokim urwiskiem. Ksi�yc �wieci� jasny i ��ty, a morze �piewa�o moj� ulubion� pie��. Trzymaj�c si� za r�ce min�li�my skarp�. Potem nag�y zakr�t skry� piaszczysty brzeg. Szuka�em jaskini, kt�ra powinna si� zaraz pojawi� � wysoka i w�ska� � Jaskinia! � zawo�a�em kilka chwil p�niej. � Wejd�my. � B�dzie ciemno. � To dobrze � stwierdzi�em i weszli�my. Ksi�ycowy blask towarzyszy� nam jeszcze przez sze�� krok�w. Zd��y�em jednak dostrzec �uk w lewo. � T�dy � oznajmi�em. � Jest ciemno! � Pewnie. Trzymaj si� mnie jeszcze troch�. Nic si� nie stanie. Pi�tna�cie czy dwadzie�cia krok�w dalej po lewej stronie pojawi�o si� s�abe l�nienie. Przeprowadzi�em j� przez zakr�t. Im dalej szli�my, tym wyra�niej widzieli�my drog�. � Mo�emy si� zgubi� � powiedzia�a cicho. � Ja si� nie gubi� � zapewni�em. By�o coraz widniej. Korytarz skr�ci� jeszcze raz, a my pod��ali�my tym ostatnim odcinkiem, by wreszcie wynurzy� si� u st�p g�ry, niedaleko niskich drzew lasu, nad kt�rym wysoko sta�o poranne s�o�ce. Zamar�a, szeroko otwieraj�c b��kitne oczy. � Jest dzie�! � Tempus fugit � wyja�ni�em. � Chod�my. Szli�my przez las, s�uchaj�c ptak�w i wiatru � ciemnow�osa Julia i ja; prowadzi�em j� przez kanion barwnych ska� i traw, nad strumieniem, kt�ry rozlewa� si� w rzek�. Pod��ali�my brzegiem, a� nagle dotarli�my do przepa�ci, gdzie rzeka spada�a w ogromn� g��bi�, wznosz�c mg�y i rzucaj�c t�cze. Stoj�c tam, spogl�daj�c ponad szerok� dolin�, poprzez poranek i wodny py� podziwiali�my miasto iglic i kopu�, z�ota i kryszta��w. � Gdzie� gdzie my jeste�my? � zapyta�a. � Zaraz za rogiem � odpar�em. � Chod�. Powiod�em j� w lewo, potem �cie�k� biegn�c� wzd�u� �ciany urwiska, trafiaj�c� w ko�cu pod katarakt�. Cienie i brylantowe krople� ryk osi�gaj�cy pot�g� ciszy� Wreszcie znale�li�my si� w tunelu, z pocz�tku wilgotnym, ale coraz bardziej suchym w miar�, jak si� wznosi�. Szli�my nim a� do galerii otwartej z lewej strony, wychodz�cej w noc i gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy� Osza�amiaj�cy widok, p�on�cy nowymi konstelacjami, kt�rych blask wystarcza�, by rzuci� na �cian� nasze cienie. Pochyli�a si� nad niskim parapetem i spojrza�a w d�, a jej sk�ra by�a jak niezwyk�y, wypolerowany marmur. � S� te� na dole! � zawo�a�a. � I z obu stron! Pod nami nie ma nic, tylko gwiazdy. I po bokach� � Owszem. Pi�kne, prawda? Stali�my tam d�ugo, nim zdo�a�em j� przekona�, by ruszy� tunelem dalej. Wyprowadzi� nas znowu na zewn�trz i mogli�my podziwia� ruiny klasycznego amfiteatru pod popo�udniowym niebem. Bluszcz porasta� po�amane �awki i sp�kane kolumny. Tu i tam le�a�y rozbite pos�gi, jakby zrzucone trz�sieniem ziemi. Bardzo widowiskowe. Mia�em nadziej�, �e si� jej tutaj spodoba. I mia�em racj�. Na zmian� siadali�my i m�wili�my do siebie ze sceny. Akustyka by�a wspania�a. Poszli�my dalej, przemierzaj�c miriady dr�g pod niebami o wielu barwach, by wreszcie stan�� nad spokojnym jeziorem, pod s�o�cem sp�ywaj�cym w wiecz�r na drugim brzegu. Po prawej stronie migota� stos ska�. Znale�li�my niewielki cypel, poro�ni�ty mchem i paproci�. Obj��em j� i stali�my tak przez d�ug� chwil�, a wiatr w�r�d drzew by� jak pie�� lutni z kontrapunktami niewidocznych ptak�w. Jeszcze p�niej rozpi��em jej bluzk�. � Tutaj? � spyta�a. � Podoba mi si� tutaj. Tobie nie? � Jest pi�knie. Dobrze. Zaczekaj chwil�. I tak po�o�yli�my si� na trawie i kochali�my, a� okry�y nas cienie. Potem zasn�a, jak tego chcia�em. Rzuci�em na ni� czar, by si� nie obudzi�a, gdy� zaczyna�y mnie dr�czy� w�tpliwo�ci, czy rozs�dnie post�pi�em zabieraj�c j� na t� wypraw�. Ubra�em nas oboje i chwyci�em j� na r�ce, by zanie�� z powrotem. U�y�em skr�tu. Na pla�y, z kt�rej wyruszyli�my, u�o�y�em j� na piasku i wyci�gn��em si� obok. Po chwili tak�e zasn��em. Spali�my, a� s�o�ce wzesz�o wysoko i przebudzi�y nas g�osy k�pi�cych si� ludzi. Usiad�a i spojrza�a na mnie. � Ta noc � powiedzia�a � nie mog�a by� snem. Ale nie mog�a te� zdarzy� si� na jawie. Prawda? � Chyba tak � przyzna�em. Zmarszczy�a brwi. � Na co si� zgodzi�e�? � zapyta�a. � Na �niadanie. Zjedzmy co�. Chod�. � Zaczekaj! � Chwyci�a mnie za rami�. � Zdarzy�o si� co� niezwyk�ego. Co to by�o? � Po co niszczy� czar, m�wi�c o nim? Chod�my je��. Wypytywa�a mnie ci�gle przez kolejne dni, ale by�em uparty i nie chcia�em o tym rozmawia�. G�upio. Ca�a ta historia by�a g�upia. W og�le nie powinienem jej zabiera� na t� wycieczk�. By�a jednym z powod�w ko�cowej k��tni, kt�ra nas rozdzieli�a. A teraz, gdy my�la�em o tym, siedz�c za kierownic�, dostrzeg�em co� wi�cej ni� tylko w�asn� g�upot�. Poj��em, �e j� kocha�em, �e nadal j� kocham. Gdybym nie zabra� jej wtedy ze sob� albo gdybym potwierdzi� jej oskar�enia, �e jestem czarodziejem, nie wkroczy�aby na �cie�k�, kt�r� wybra�a, by odnale�� w�asn� moc � pewnie dla w�asnej obrony. I �y�aby dzisiaj. Przygryz�em warg� i zap�aka�em. Wymin��em hamuj�cy przede mn� samoch�d i przejecha�em na czerwonym �wietle. Je�eli zabi�em to, co kocha�em, to by�em pewien, �e przeciwne stwierdzenie na pewno nie b�dzie prawdziwe. ROZDZIA� 3 �al i gniew ograniczaj� moj� wizj� �wiata, a to bardzo mi si� nie podoba. Parali�uj� pami�� o szcz�liwszych dniach, o przyjacio�ach, miejscach, rzeczach i mo�liwo�ciach. �ci�ni�ty w uchwycie intensywnej, nieprzyjemnej emocji zamykam si� w swej obsesji. Jednym z powod�w jest, jak przypuszczam, fakt, �e odrzucam wtedy cz�� mo�liwych wybor�w, ograniczam wolno�� swej woli. Nie lubi� tego, ale od pewnego momentu nie bardzo nad tym panuj�. Odnosz� wtedy wra�enie, �e poddaj� si� pewnemu determinizmowi, a to z kolei irytuje mnie jeszcze bardziej. Potem, jak w b��dnym kole, irytacja wzmaga i intensyfikuje emocje, kt�re mn� powoduj�. Prostym sposobem zmiany tej sytuacji jest p�d na o�lep, by usun�� przyczyn�. Trudniejszy spos�b jest bardziej filozoficzny. Wymaga, by si� wycofa�, odzyska� kontrol�. Jak zwykle, trudniejsza metoda jest lepsza. Atakuj�c na o�lep mo�na skr�ci� sobie kark. Zaparkowa�em w pierwszym odpowiednim miejscu, jakie znalaz�em, otworzy�em okno, zapali�em fajk�. Przysi�g�em sobie nie rusza� si� st�d, p�ki si� nie uspokoj�. Przez ca�e �ycie mia�em sk�onno�� do przesadzonych reakcji. To chyba cecha rodzinna. Ale ja nie chcia�em by� taki jak inni. W ten w�a�nie spos�b narobili sobie mn�stwo k�opot�w. Reakcja typu wojny totalnej, wszystko�albo�nic, mo�e by� w�a�ciwa, je�li zawsze si� wygrywa. Mo�e te� prowadzi� do tragedii, a przynajmniej opery, je�li staje si� przeciwko czemu� niezwyk�emu. A pewne poszlaki wskazywa�y, �e tak w�a�nie jest w moim przypadku. Zatem, jestem durniem. Powtarza�em to sobie tak d�ugo, a� wreszcie uwierzy�em. Potem s�ucha�em mojego spokojniejszego ja, kt�re zgodzi�o si�, �e istotnie jestem durniem � gdy� nie zrozumia�em w�asnych uczu� wtedy, kiedy jeszcze mog�em co� z nimi zrobi�, gdy� ujawni�em moc i nie chcia�em uzna� konsekwencji, gdy� przez te wszystkie lata nie domy�li�em si� niezwyk�ej natury mego wroga, i gdy� w tej chwili upraszcza�em problemy zwi�zane z nadchodz�cym starciem. Nic nie osi�gn� rzucaj�c si� na Victora Melmana i pr�buj�c wydusi� z niego prawd�. Postanowi�em dzia�a� ostro�nie, ca�y czas zabezpieczaj�c sobie ty�y. �ycie nigdy nie jest proste, powiedzia�em sobie. Sied� spokojnie, zbieraj si�y, planuj. Z wolna sp�ywa�o ze mnie napi�cie. Z wolna tak�e r�s� m�j �wiat. Dostrzeg�em w nim mo�liwo��, �e S mnie zna�, zna� dobrze i m�g� nawet tak zaaran�owa� wydarzenia, bym przesta� my�le� i podda� si� chwili. Nie, nie b�d� taki jak inni� Siedzia�em tam i my�la�em jeszcze d�ugo, a� wreszcie uruchomi�em silnik i wolno ruszy�em przed siebie. * * * To by� brudny, ceglany budynek na rogu ulicy. Mia� trzy pi�tra i troch� obscenicznych malowide� wykonanych sprayem po stronie alei i na �cianie przy w�skiej uliczce. Spaceruj�c wolno dooko�a i rozgl�daj�c si� uwa�nie, odkry�em graffiti, kilka wybitych szyb i schody przeciwpo�arowe. Zacz�� pada� lekki deszcz. Parter i pi�tro zajmowa�a Brutus Storage Company, jak g�osi�a niewielka tabliczka obok schod�w w kr�tkim korytarzyku. �mierdzia�o tu moczem, a na zakurzonym parapecie okna z prawej strony le�a�a pusta butelka po Jacku Danielsie. Na odrapanej �cianie wisia�y dwie skrzynki pocztowe, jedna z napisem �Brutus Storage�, druga �V.M.�. Obie by�y puste. Wst�pi�em na schody, oczekuj�c, �e zatrzeszcz�. Nie zatrzeszcza�y. W korytarzu na pi�trze znalaz�em czworo drzwi bez klamek, wszystkie zamkni�te. Przez zm�tnia�e szyby dostrzeg�em kontury czego�, co wygl�da�o na pud�a. Ze �rodka nie dobiega�y �adne d�wi�ki. Na schodach przestraszy�em czarnego kota. Wygi�� grzbiet, pokaza� z�by, sykn��, po czym odwr�ci� si�, wbieg� na g�r� i znikn��. Na wy�szym pi�trze te� znalaz�em czworo drzwi � troje wyra�nie nie u�ywanych, czwarte zabejcowane na ciemno i poci�gni�te politur�. Wisia�a na nich ma�a tabliczka z napisem �Melman�. Zapuka�em. Nikt nie odpowiedzia�. Pr�bowa�em jeszcze kilkakrotnie, z takim samym wynikiem. �adnych odg�os�w z wn�trza. Prawdopodobnie tutaj mieszka�, a na trzecim pi�trze, gdzie w dachu by�y pewnie �wietliki, mia� pracowni�. Odwr�ci�em si� i wszed�em na ostatni ci�g schod�w. Stan��em na szczycie i zauwa�y�em, �e jedne z czworga drzwi s� lekko uchylone. Nas�uchiwa�em przez chwil�. W �rodku kto� porusza� si� cicho. Podszed�em i zastuka�em. Kto� g�o�no nabra� tchu. Pchn��em drzwi. Sta� jakie� pi�� metr�w od progu, pod du�ym �wietlikiem. Odwr�ci� si� w moj� stron� � wysoki m�czyzna o szerokich ramionach, z ciemn� brod� i oczami. W lewej r�ce trzyma� p�dzel, w prawej palet�. Mia� na sobie levisy i sportow� koszul� w krat�, a na wierzchu poplamiony farbami fartuch. Na sztalugach za jego plecami dostrzeg�em zarysy czego�, co mog�o by� Madonn� z Dzieci�tkiem. Wok� sta�o sporo p��cien, wszystkie zakryte albo odwr�cone do �ciany. � Dzie� dobry � powiedzia�em. � Czy pan Victor Melman? Skin��, ni to u�miechaj�c si�, ni to marszcz�c czo�o. Od�o�y� palet� na stolik, wsadzi� p�dzel do s�oja z rozpuszczalnikiem. Potem wzi�� wilgotn� szmat� i wytar� r�ce. � A pan? � zapyta�. Rzuci� szmat� i znowu spojrza� na mnie. � Merle Corey. Zna� pan Juli� Barnes. � Nie zaprzeczam � odpar�. � U�ycie czasu przesz�ego sugeruje chyba� � Zgadza si�, ona nie �yje. Chcia�em z panem o tym porozmawia�. Powiesi� fartuch na haku ko�o drzwi i wyszed� na korytarz. Ruszy�em za nim. Zamkn�� pracowni�, nim skierowa� si� na schody. Porusza� si� p�ynnie, niemal z gracj�. S�ysza�em krople deszczu b�bni�ce o dach. Tym samym kluczem otworzy� ciemne drzwi na drugim pi�trze. Uchyli� je i odst�pi�, gestem zapraszaj�c mnie do �rodka. Wszed�em do przedpokoju, min��em kuchni�, gdzie wszystkie blaty by�y zastawione pustymi butelkami, stosami talerzy i pude�kami po pizzy. Wypchane worki �mieci sta�y przy kredensie; tu i tam pod�oga wydawa�a si� lepka, a wszystko to pachnia�o jak fabryka przypraw stoj�ca obok rze�ni. Wszed�em do salonu � du�y pok�j z dwoma wygodnymi z wygl�du sofami stoj�cymi naprzeciw siebie na bitewnym polu tureckiego dywanu, z ca�� kolekcj� rozmaitych stolik�w, na ka�dym kilka przepe�nionych popielniczek. W k�cie pod �cian� zas�oni�t� ci�k�, czerwon� draperi� sta� pi�kny koncertowy fortepian. Spostrzeg�em niskie biblioteczki pe�ne ksi��ek o okultyzmie, a przy nich, na nich i obok kilku foteli stosy magazyn�w. Co�, co mog�o by� ramieniem penta