15929
Szczegóły |
Tytuł |
15929 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15929 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roger Zelazny
Atuty zguby
ROZDZIA� 1
To paskudne uczucie, kiedy czekasz, a� kto� spr�buje ci� zabi�. Ale by� 30 kwietnia, wi�c
musia�o si� to zdarzy�, jak zwykle. Nie od razu zrozumia�em, w czym rzecz, ale teraz wiedzia�em
przynajmniej, �e musz� si� pilnowa�. Przedtem by�em zbyt zaj�ty, �eby co� z tym zrobi�. Teraz
jednak sko�czy�em prac�, zosta�em ju� tylko z tego powodu. Czu�em, �e zanim odjad�,
powinienem wyja�ni� t� spraw�.
Wsta�em z ��ka, wpad�em do �azienki, wzi��em prysznic, umy�em z�by i tak dalej. Zn�w
zapu�ci�em brod�, wi�c nie musia�em si� goli�. Nie trz�s�y mn� dziwne l�ki, jak dawniejszego 30
kwietnia, trzy lata temu, kiedy obudzi�em si� z b�lem g�owy i z�ym przeczuciem; otworzy�em
wszystkie okna i zajrza�em do kuchni: wszystkie palniki by�y otwarte i nie pali�y si�. Nie.
Dzisiejszy dzie� nie przypomina� nawet 30 kwietnia sprzed dw�ch lat, kiedy przed �witem zbudzi�
mnie lekki zapach dymu. To pali�o si� moje mieszkanie. Mimo to trzyma�em si� z daleka od
wszystkich lamp na wypadek, gdyby �ar�wki nape�niono czym� �atwopalnym, i raczej pstryka�em
w prze��czniki ni� je naciska�em. Nie zdarzy�o si� nic niezwyk�ego.
Normalnie nastawiam ekspres do kawy jeszcze poprzedniego dnia wieczorem, z w��cznikiem
czasowym. Dzi� jednak nie mia�em ochoty na kaw�, kt�rej parzenia nie widzia�em. Postawi�em
dzbanek i czekaj�c, a� b�dzie gotowa, sprawdzi�em baga�. Wszystko, co mia�em tu cennego, le�a�o
teraz w dw�ch �redniej wielko�ci skrzynkach: ubrania, ksi��ki, obrazy, kilka instrument�w, kilka
pami�tek i tym podobne drobiazgi. Zamkn��em wieka. Czysta koszula, bluza, dobra ksi��ka i plik
czek�w podr�nych trafi�y do plecaka. Wychodz�c oddam klucz dozorcy, �eby m�g� wpu�ci�
facet�w od przeprowadzki. Wynios� skrzynki do magazynu.
Dzi� rano nie b�dzie przebie�ki.
Popijaj�c kaw�, przechodzi�em od okna do okna. Zatrzymywa�em si� przy ka�dym z nich, by
rzuci� okiem na ulice w dole i budynki naprzeciwko (w zesz�ym roku by� to kto� z karabinem).
My�la�em o pierwszym przypadku, siedem lat temu. Szed�em sobie chodnikiem w pi�kny,
wiosenny poranek, kiedy nadje�d�aj�ca ci�ar�wka zjecha�a nagle w bok i niewiele brakowa�o, by
po��czy�a mnie na sta�e z fragmentem muru. Zd��y�em odskoczy� i upa��. Kierowca nie odzyska�
ju� przytomno�ci. Wygl�da�o to na jeden z tych nie wyja�nionych wypadk�w, kt�re czasem
wdzieraj� si� w nasze �ycie.
Jednak rok p�niej, co do dnia, p�nym wieczorem wraca�em do domu od mojej przyjaci�ki.
Napadli mnie trzej ludzie, jeden z no�em, dwaj z kawa�kami rurek. Nie okazali nawet tyle
grzeczno�ci, by najpierw poprosi� o portfel.
Zostawi�em szcz�tki pod drzwiami pobliskiego sklepu muzycznego, a kiedy zastanawia�em si�
nad tym po drodze, nie skojarzy�em, �e to przecie� rocznica wypadku samochodowego.
Pomy�la�em o tym dopiero nast�pnego dnia, ale nawet wtedy uzna�em, �e to tylko dziwny zbieg
okoliczno�ci. Sprawa paczki z bomb�, kt�ra zniszczy�a po�ow� s�siedniego mieszkania, sk�oni�a
mnie do zastanowienia, czy statystyczna natura rzeczywisto�ci nie jest przypadkiem nieco
nadwer�ona w moim otoczeniu i o tej porze roku. Wydarzenia kolejnych lat zmieni�y podejrzenia
w pewno��.
Kogo� bawi�y doroczne pr�by zamordowania mnie.
Po prostu. Kiedy zamach si� nie udawa�, mia�em roczn� przerw� przed kolejnym podej�ciem.
Lecz w tym roku ja tak�e mia�em ch�� si� pobawi�.
Najbardziej martwi� mnie fakt, �e on, ona czy ono nigdy chyba nie by� obecny na miejscu
zamachu. Wola� si� raczej pos�ugiwa� r�nymi sztuczkami, urz�dzeniami czy podstawionymi
lud�mi. B�d� okre�la� t� osob� symbolem S (co w mojej prywatnej kosmologii oznacza czasem
�spryciarza�, a czasem �skurwiela�), poniewa� X jest zbyt cz�sto wykorzystywane. A nie mam
ochoty na kontakty z zaimkami niepewnego rodzaju.
Wyp�uka�em fili�ank� i dzbanek, ustawi�em je na suszarce, chwyci�em plecak i wyszed�em.
Pana Mulligana nie by�o w domu, a mo�e spa�, wi�c wrzuci�em mu klucz do skrzynki na listy i
ruszy�em na �niadanie do pobliskiego baru.
Ruch nie by� zbyt du�y i wszystkie pojazdy zachowywa�y si� jak nale�y. Szed�em powoli,
rozgl�da�em si� i nas�uchiwa�em. S�o�ce �wieci�o jasno i zapowiada� si� pi�kny dzionek. Mia�em
nadziej�, �e szybko za�atwi� ca�� spraw� i b�d� m�g� cieszy� si� nim w spokoju.
Bez przeszk�d dotar�em do baru. Usiad�em przy oknie. W chwili gdy podszed� kelner,
dostrzeg�em na ulicy znajom� posta� � by� to dawny kumpel z klasy, potem kolega z pracy. Lucas
Reynard: metr osiemdziesi�t, rudow�osy, przystojny mimo � a mo�e dzi�ki � artystycznie
z�amanemu nosowi, o g�osie i manierach handlowca, kt�rym by�.
Zastuka�em w szyb�. Zauwa�y� mnie, pomacha�, zawr�ci� i wszed� do �rodka.
� Merle! Mia�em racj� � oznajmi�. �cisn�� mnie za rami�, usiad� i wyj�� mi z r�k kart�. � Nie
znalaz�em ci� w domu i zgad�em, �e pewnie b�dziesz tutaj.
Zacz�� czyta� menu.
� Dlaczego? � zdziwi�em si�.
� Je�li chc� si� panowie zastanowi�, wr�c� za chwil� � powiedzia� kelner.
� Nie � odpar� Luke i podyktowa� gigantyczne zam�wienie. Doda�em swoje.
� Poniewa� jeste� istot� podleg�� w�adzy przyzwyczaje� � stwierdzi�, odpowiadaj�c na moje
pytanie.
� Przyzwyczaje�? Prawie w og�le tu nie bywam.
� Wiem. Ale bywa�e� w chwilach napi�cia. Na przyk�ad przed egzaminami. Albo kiedy co� ci�
dr�czy�o.
� Hm � mrukn��em. Chyba mia� racj�, chocia� dot�d nie zdawa�em sobie z tego sprawy.
Zakr�ci�em popielniczk� z wyt�oczon� g�ow� jednoro�ca, pomniejszon� wersj� witra�u
stanowi�cego cz�� �cianki dzia�owej przy drzwiach. � Sam nie wiem czemu � wyzna�em po
chwili. � Ale dlaczego s�dzisz, �e co� mnie dr�czy?
� Przypomnia�em sobie te twoje paranoiczne l�ki, jakie z powodu paru wypadk�w �ywi�e� co
do 30 kwietnia.
� Wi�cej ni� paru. Nigdy ci o wszystkich nie opowiada�em.
� Wi�c ci�gle w to wierzysz?
� Tak.
Wzruszy� ramionami. Zjawi� si� kelner i nala� nam kawy.
� Niech b�dzie � zgodzi� si� wreszcie Luke. � Czy dzi� masz to ju� za sob�?
� Nie.
� Szkoda. Mam nadziej�, �e nie utrudnia to my�lenia.
Wypi�em �yk kawy.
� �aden problem.
� To dobrze. � Westchn�� i przeci�gn�� si�. � Pos�uchaj, wczoraj wr�ci�em do miasta�
� Jak si� uda� wyjazd?
� Ustanowi�em nowy rekord sprzeda�y.
� �wietnie.
� W ka�dym razie� dopiero w pracy dowiedzia�em si�, �e odszed�e�.
� Zwolni�em si� mniej wi�cej miesi�c temu.
� Miller pr�bowa� ci� z�apa�. Mia�e� roz��czany telefon, wi�c nie m�g� zadzwoni�. Zagl�da�
nawet kilka razy, ale ci� nie zasta�.
� Szkoda.
� Chce, �eby� wr�ci�.
� Zako�czy�em tutaj swoje sprawy.
� Czekaj, a� poznasz ofert�. Brady dostaje kopniaka w g�r�, a ty zostajesz nowym szefem
Projektowania. Dwadzie�cia procent podwy�ki. To mia�em ci od niego przekaza�.
Cmokn��em cicho.
� Szczerze m�wi�c, brzmi to ca�kiem obiecuj�co. Ale, jak ju� m�wi�em, zako�czy�em tutaj
swoje sprawy.
� Rozumiem� � oczy mu b�ysn�y i u�miechn�� si� chytrze. � Czyli masz na oku co�
lepszego. No dobra. W takim przypadku mam ci powiedzie�, �eby� go zawiadomi�, ile p�ac� tamci.
A on postara si� ich przebi�.
Pokr�ci�em g�ow�.
� Widz�, �e nie rozumiesz � westchn��em. � Sko�czy�em. Kropka. Nie chc� wraca�. Dla
nikogo ju� nie b�d� pracowa�. Mam ju� do�� takich zabaw. I mam do�� komputer�w.
� Ale jeste� naprawd� dobry. Powiedz szczerze, zamierzasz gdzie� uczy�?
� Nie.
� Do diab�a, przecie� musisz co� robi�! Dosta�e� spadek czy co?
� Nie. Zamierzam podr�owa�. Za d�ugo ju� siedz� w miejscu.
Jednym haustem wychyli� fili�ank� kawy. Potem opar� si�, spl�t� d�onie na brzuchu i lekko
zmru�y� powieki. Milcza� przez chwil�.
� M�wisz, �e sko�czy�e� � stwierdzi� w ko�cu. � Masz na my�li swoj� prac� i �ycie tutaj czy
mo�e co� jeszcze?
� Nie bardzo rozumiem.
� Cz�sto znika�e�, jeszcze w college�u. Nie by�o ci� przez jaki� czas, a potem nag�e zjawia�e�
si� znowu. I nigdy nie chcia�e� o tym rozmawia�. Sprawia�e� wra�enie, jakby� prowadzi� podw�jne
�ycie. Czy tw�j wyjazd ma z tym co� wsp�lnego?
� Nie wiem, o co ci chodzi.
U�miechn�� si�.
� Na pewno wiesz � mrukn��. A kiedy nie odpowiada�em, doda�: � No c�, powodzenia. We
wszystkim.
Wci�� w ruchu, bez chwili spokoju, bawi� si� k�kiem do kluczy. Pili�my drug� fili�ank� kawy,
a on podrzuca� i dzwoni� kluczami i wisiorkiem z niebieskim kamieniem.
Wreszcie podano �niadanie i przez chwil� jedli�my w milczeniu.
� Czy nada� masz �Gwiezdn� Strza��? � zapyta�.
� Nie. Sprzeda�em j� zesz�ej jesieni. Mia�em tyle roboty, �e nie wystarcza�o czasu na �agle. A
nie chcia�em, �eby sta�a bezczynnie.
Pokiwa� g�ow�.
� Szkoda. Niez�e na niej by�y imprezy, jeszcze w szkole. P�niej tak�e. Przyjemnie by�oby
wyp�yn�� jeszcze raz, �eby powspomina� stare czasy.
� Tak.
� S�uchaj, widzia�e� si� ostatnio z Juli�?
� Nie, odk�d ze sob� zerwali�my, nie. Wydaje mi si�, �e ci�gle chodzi z tym facetem. Z
Rickiem. A ty?
� Owszem. Wpad�em do niej wczoraj wieczorem.
� Po co?
Wzruszy� ramionami.
� By�a z naszej paczki� a ostatnio jako� si� rozchodzimy.
� Co u niej s�ycha�?
� Wci�� nie�le wygl�da. Pyta�a o ciebie. I prosi�a, �eby ci to przekaza�.
Z wewn�trznej kieszeni marynarki wyj�� zaklejon� kopert�. Charakterem Julii by�o na niej
wypisane moje imi�. Rozerwa�em i przeczyta�em:
Merle.
Nie mia�am racji. Wiem, kim jeste�. Grozi ci niebezpiecze�stwo. Musz� si� z tob� zobaczy�.
Mam co�, co b�dzie ci potrzebne. To bardzo wa�ne. Zadzwo� albo przyjd� jak najszybciej.
Uca�owania
Julia
� Dzi�ki � rzuci�em, chowaj�c list do plecaka.
Wiadomo�� by�a zagadkowa i niepokoj�ca. W najwy�szym stopniu. P�niej si� zastanowi�, co
z tym zrobi�. Nadal lubi�em Juli� bardziej, ni� chcia�em to przyzna�, chocia� nie by�em pewien,
czy mam ochot� znowu si� z ni� spotka�. Ale co mia�a na my�li pisz�c, �e wie, kim jestem?
Wypchn��em j� z pami�ci.
Przez chwil� obserwowa�em ulic�, pi�em kaw� i wspomina�em, jak to na pierwszym roku w
Klubie Szermierczym pozna�em Luke�a. By� zdumiewaj�co dobry.
� Dalej walczysz? � spyta�em.
� Czasami. A ty?
� Rzadko.
� W ko�cu nie ustalili�my, kt�ry z nas jest lepszy.
� Teraz nie ma ju� na to czasu � westchn��em.
Za�mia� si� i kilka razy d�gn�� w moj� stron� no�em.
� Raczej nie. Kiedy wyje�d�asz?
� Chyba jutro. Musz� jeszcze za�atwi� par� drobiazg�w. Jak tylko sko�cz�, ruszam.
� Dok�d?
� Tu i tam. Jeszcze si� nie zdecydowa�em.
� Jeste� wariat.
� Mo�liwe. Kiedy� nazywali to Wanderjahr. Straci�em sw�j i teraz zamierzam to nadrobi�.
� Szczerze m�wi�c, podoba mi si� ten pomys�. Mo�e sam powinienem kiedy� spr�bowa�
czego� takiego.
� Mo�e. Ale zdawa�o mi si�, �e sw�j wykorzysta�e� w ratach.
� Nie rozumiem.
� Nie by�em jedynym, kt�ry cz�sto wyje�d�a�.
� Ach, to. � Machn�� lekcewa��co r�k�. � To by�o w interesach, nie dla przyjemno�ci.
Musia�em za�atwia� pewne sprawy, �eby sp�aci� rachunki. Odwiedzisz rodzin�?
Dziwne pytanie. Do tej pory �aden z nas nie m�wi� o rodzicach, chyba �e bardzo og�lnie.
� Raczej nie � odpar�em. � A jak twoi staruszkowie?
Spojrza� mi w oczy, a jego chroniczny u�miech sta� si� nieco szerszy.
� Trudno powiedzie� � wyzna�. � Rzadko si� kontaktujemy.
Te� si� u�miechn��em.
� Znam to uczucie.
Sko�czyli�my jedzenie, wypili�my kaw�.
� Czyli nie chcesz pogada� z Millerem? � upewni� si�.
� Nie.
Wzruszy� ramionami. Kelner przyni�s� rachunek, a Luke schowa� go do kieszeni.
� Ja stawiam. W ko�cu to ja pracuj�.
� Dzi�ki. Mo�e zd��ymy jeszcze zje�� razem kolacj�. Gdzie si� zatrzyma�e�?
� Zaczekaj. � Si�gn�� do kieszonki koszuli, rzuci� mi pude�ko zapa�ek. � Tutaj. Motel New
Line.
� Wpadn� ko�o sz�stej.
� W porz�dku.
Wsta�. Rozstali�my si� na ulicy.
� Na razie � rzuci�.
� Cze��.
Do widzenia, Luke Raynard. Niezwyk�y cz�owiek. Znali�my si� ju� prawie osiem lat.
Zaliczyli�my par� niez�ych imprez. Wsp�zawodniczyli�my w kilku dyscyplinach sportu.
Biegali�my razem prawie codziennie.
Obaj byli�my w dru�ynie lekkoatletycznej. Czasami spotykali�my si� z tymi samymi
dziewczynami. Zastanawia� mnie: silny, inteligentny i tak zamkni�ty w sobie jak ja. ��czy�y nas
jakie� wi�zy, kt�rych w pe�ni nie rozumia�em.
Wr�ci�em na parking pod moim blokiem. Zanim wrzuci�em do samochodu plecak i
uruchomi�em silnik, zajrza�em pod mask� i podwozie. Jecha�em wolno, ogl�daj�c wszystko, co
osiem lat temu by�o nowe i �wie�e. Teraz si� �egna�em. Przez ostatni tydzie� robi�em to samo ze
wszystkimi lud�mi, kt�rzy cokolwiek dla mnie znaczyli. Opr�cz Julii.
To akurat wola�bym od�o�y� na kiedy indziej. Ale nie mia�em ju� czasu. Teraz albo wcale, a
moja ciekawo�� zosta�a rozbudzona. Skr�ci�em w kompleks handlowy i znalaz�em budk�
telefoniczn�, ale nikt nie odpowiada�, kiedy wykr�ci�em numer Julii. Mog�a znowu pracowa� na
dziennej zmianie, ale mog�a te� bra� prysznic albo wyj�� na zakupy. Postanowi�em pojecha� do
niej i sprawdzi�. Mieszka�a niedaleko. I cokolwiek dla mnie mia�a, odebranie tego b�dzie dobrym
pretekstem, by zobaczy� si� z ni� po raz ostatni.
Przez kilka minut kr��y�em po okolicy, zanim znalaz�em miejsce, gdzie mog�em zaparkowa�.
Zamkn��em w�z, cofn��em si� na r�g i skr�ci�em w prawo. Dzie� by� troch� cieplejszy. Gdzie�
niedaleko szczeka�y psy.
Dotar�em do wielkiego, wiktoria�skiego domu, przerobionego na blok mieszkalny. Od frontu
nie by�o wida� okien Julii. Mieszka�a na najwy�szym pi�trze od podw�rza. Id�c chodnikiem,
bezskutecznie stara�em si� odp�dzi� wspomnienia. Powraca�y obrazy naszej znajomo�ci, a wraz z
nimi ca�a masa przer�nych uczu�.
Przystan��em. G�upio post�pi�em, przychodz�c tutaj. Po co? Co�, o czym nawet nie
wiedzia�em? A jednak� Do diab�a. Chcia�em jeszcze raz j� zobaczy�. Nie cofn� si� teraz.
Wszed�em na schodki, min��em ganek.
Drzwi by�y uchylone, wi�c wszed�em.
Ten sam hall. Ten sam wym�czony fio�ek z zakurzonymi li��mi w doniczce na komodzie przed
lustrem w z�oconych ramach � lustrem, kt�re tyle razy odbija�o nasz nieco zniekszta�cony u�cisk.
Gdy przechodzi�em, moja twarz zafalowa�a.
Wspi��em si� na schody pokryte zielonym chodnikiem. Min��em kr�tki korytarzyk, ponure
ryciny i wiekowy stolik, skr�ci�em i zn�w wszed�em na schody. W po�owie drogi us�ysza�em z
g�ry jakie� drapanie i odg�os, jak gdyby butelka czy wazon potoczy�y si� po parkiecie.
Potem zn�w cisza, tylko lekki podmuch wiatru pod okapem. Poczu�em niepok�j i
przyspieszy�em kroku.
Zatrzyma�em si� u szczytu schod�w; nic nie budzi�o podejrze�, ale kiedy odetchn��em,
zauwa�y�em jaki� dziwny zapach. Nie mog�em go zidentyfikowa� pot, ple��, mo�e wilgotna
ziemia� z pewno�ci� co� organicznego.
Stan��em przed drzwiami Julii i odczeka�em chwil�. Zapach by� tu silniejszy, ale niczego wi�cej
nie us�ysza�em. Zastuka�em lekko w ciemne drewno. Przez moment mia�em wra�enie, �e co�
wewn�trz si� poruszy�o� ale tylko przez moment. Zapuka�em znowu.
� Julio?! � zawo�a�em. � To ja, Merle.
Nic. Zapuka�em mocniej.
Co� spad�o z trzaskiem. Poci�gn��em za klamk�.
Zamkni�te.
Nacisn��em, szarpn��em i wyrwa�em klamk�, p�yt� i ca�y mechanizm zamka. Natychmiast
przesun��em si� w lewo, poza brzeg drzwi i framug�. Wysun��em lew� r�k� i delikatnie pchn��em
czubkami palc�w.
Drzwi uchyli�y si� o kilkana�cie centymetr�w i znieruchomia�y. Nie dosz�y mnie �adne nowe
d�wi�ki i nie zobaczy�em nic pr�cz pasa �ciany i pod�ogi, z kawa�kiem akwareli, czerwonej sofy i
zielonego dywanu. Pchn��em drzwi kawa�ek dalej. Wi�cej tego samego. A zapach by� silniejszy.
Przesun��em si� o krok w prawo i pchn��em znowu.
Nicnicnicnic�
Szybko cofn��em rami�, gdy pojawi�a si� w polu widzenia. Le�a�a na pod�odze. We krwi�
Krew by�a na pod�odze, na dywanie, krwawe strz�py le�a�y w k�cie po lewej stronie.
Poprzewracane meble, porozdzierane poduszki�
Powstrzyma�em si�, by nie podbiec.
Wolno zrobi�em krok, potem nast�pny. Wyt�y�em zmys�y. W pokoju nie by�o niczego/nikogo
innego. Frakir zacisn�a mi si� wok� nadgarstka. Powinienem wtedy co� powiedzie�, ale
my�la�em o czym innym.
Podszed�em i kl�kn��em przy niej. By�o mi niedobrze. Zza drzwi nie widzia�em, �e brakuje jej
po�owy twarzy i prawego ramienia. Nie oddycha�a, nie wyczu�em pulsu w t�tnicy szyjnej. Mia�a na
sobie pokrwawiony i porwany brzoskwiniowy szlafrok. Na szyi niebieski wisior.
Ka�u�a krwi, kt�ra �ciek�a z dywanu na parkiet, by�a rozsmarowana i rozdeptana. Ale �lady nie
nale�a�y do cz�owieka: zostawi�y je wielkie, pod�u�ne, tr�jpalczaste �apy z poduszeczkami i
pazurami.
Podmuch, z kt�rego tylko pod�wiadomie zdawa�em sobie spraw�, dochodz�cy z otwartych
drzwi sypialni za moimi plecami, zel�a� nagle, a zapach uleg� wzmocnieniu.
Znowu poczu�em pulsowanie na przedramieniu. Nie dobiega� najl�ejszy d�wi�k. By� absolutnie
cichy, ale wiedzia�em, �e jest.
Odwracaj�c si�, zmieni�em moj� kl�cz�c� pozycj� w przysiad� I zobaczy�em paszcz� pe�n�
wielkich z�b�w i krwawe wargi wok� nich. Obramowywa�y pysk nale��cy do parusetkilowego
psopodobnego stwora pokrytego szorstk�, przypominaj�c� ple�� ��t� sier�ci�. Uszy mia� jak
naro�le grzyba, ��topomara�czowe oczy rozwarte szeroko i w�ciek�e.
Nie �ywi�em w�tpliwo�ci co do jego intencji. Rzuci�em klamk�, kt�r� nie�wiadomie �ciska�em
w r�ku. Bez widocznego efektu odbi�a si� od kostnego wa�u nad lewym okiem. Wci�� bezg�o�ny,
stw�r skoczy� na mnie. Nie mia�em nawet czasu, by rzuci� cho� s�owo Frakir�
Ludzie pracuj�cy w rze�niach wiedz�, �e na czole zwierz�cia jest punkt, kt�ry znajduje si�
prowadz�c lini� od prawego ucha do lewego oka i lewego ucha do prawego oka. Zab�jczy cios
wymierza si� trzy, mo�e cztery centymetry powy�ej przeci�cia tych linii. Wuj mnie tego nauczy�.
Nie pracowa� w rze�ni, ale wiedzia�, jak si� zabija r�ne stworzenia.
Kiedy stw�r skoczy�, przesun��em si� do przodu i w bok, i wymierzy�em pot�ne uderzenie w
ten �miertelny punkt. Zwierz by� jednak szybszy, ni� przypuszcza�em. Kiedy trafi�a go moja pi��,
ju� mnie mija�.
Mi�nie szyi pomog�y mu zamortyzowa� si�� ciosu.
Po raz pierwszy wyda� jednak z siebie jaki� g�os � szczekn��. Potrz�sn�� g�ow�, odwr�ci� si�
b�yskawicznie i natar� znowu. Zawarcza� g�ucho, g��boko, i wyskoczy� w g�r�. Wiedzia�em, �e
tym razem nie zdo�am si� odsun��.
Wujek nauczy� mnie tak�e, jak chwyci� psa za sk�r� po bokach szyi, pod pyskiem. Je�li pies jest
du�y, trzeba z�apa� mocno i trafi� w�a�ciwie. W tej chwili nie mia�em prawie wyboru. Gdybym
spr�bowa� kopn�� i chybi�, pewnie odgryz�by mi stop�.
Wyci�gn��em r�ce w g�r� przed siebie, i pochyli�em si�. Wiedzia�em, �e jest ci�szy ode mnie,
i musia�em jako� wyhamowa� jego rozp�d.
Wyobra�a�em ju� sobie, jak trac� palce albo d�o�, ale jako� si�gn��em pod szcz�k�, z�apa�em i
�cisn��em. R�ce trzyma�em wyprostowane, mocniej pochyli�em si� do przodu. Zaskoczy�a mnie
si�a zderzenia, ale zdo�a�em jako� je zamortyzowa�.
Kiedy s�ucha�em warkotu i patrzy�em w ociekaj�cy pysk, rozwarty o trzydzie�ci centymetr�w
od mojej twarzy, poj��em, �e nie zaplanowa�em, co dalej. Walcz�c z psem, m�g�bym waln�� jego
g�ow� o co� twardego a por�cznego, gdy� t�tnice przebiegaj� zbyt g��boko, by wystarczy�o samo
duszenie. Ale ten stw�r by� silny i czu�em ju�, �e od jego szamotania s�abnie m�j chwyt. Nie
dopuszcza�em do siebie tych z�b�w, r�wnocze�nie odpychaj�c go w g�r�. Przy okazji poj��em, �e
kiedy stanie w pionie, b�dzie wy�szy ode mnie. M�g�bym pr�bowa� kopni�cia w mi�kkie
podbrzusze, ale pewnie straci�bym r�wnowag� i pu�ci� go przy okazji. A potem moje krocze
by�oby ods�oni�te dla jego z�b�w.
Wyrwa� mi si� z lewej r�ki. Musia�em wi�c u�y� prawej albo j� straci�. Odepchn��em go jak
najmocniej i odst�pi�em. Szuka�em broni, jakiejkolwiek broni, ale nie dostrzeg�em tu niczego, co
by si� nadawa�o.
Skoczy� znowu, celuj�c w moj� krta�. Zaatakowa� zbyt szybko i by� za wysoko, �ebym zdo�a�
kopn�� go w g�ow�. I nie mog�em zej�� mu z drogi.
Przednie �apy znalaz�y si� na poziomie mojego brzucha. Z nadziej�, �e wujek nie myli� si� tak�e
w tej kwestii, chwyci�em je i z ca�ej si�y szarpn��em w ty� i do wewn�trz. Przykl�kn��em, unikaj�c
wielkich z�b�w, os�aniaj�c gard�o opuszczon� brod� i odsuwaj�c g�ow�. Trzasn�a ko��, a on
natychmiast si�gn�� paszcz� do moich r�k. Wtedy jednak ju� wstawa�em, odpychaj�c go do przodu
i w g�r�.
Wyl�dowa� na grzbiecie, przekr�ci� si� i niemal odzyska� r�wnowag�. Lecz kiedy �apy uderzy�y
o pod�og�, wyda� dziwny d�wi�k pomi�dzy skomleniem a warkotem i pad� do przodu.
Chcia�em spr�bowa� kolejnego ciosu w czaszk�, ale poderwa� si� szybciej, ni� s�dzi�em, �e
potrafi. Od razu podni�s� praw� przedni� �ap� i stan�� na trzech. Warcza�, wpatrywa� si� we mnie, a
�lina �cieka�a mu z dolnej wargi. Przesun��em si� nieco w lewo i pochyli�em, a poniewa� od czasu
do czasu sta� mnie na jak�� oryginaln� my�l, przyj��em pozycj�, kt�rej nikt mnie nie uczy�.
Atakowa� odrobin� wolniej. Gdybym zaryzykowa�, mo�e trafi�bym w czaszk�. Nie wiem,
poniewa� nie pr�bowa�em. Znowu chwyci�em go za szyj� i tym razem by� to znajomy teren. Nie
zdo�a odskoczy� w ci�gu tej sekundy, jakiej potrzebowa�em. Nie hamuj�c jego rozp�du, skr�ci�em
cia�o, przykucn��em, pchn��em i poci�gn��em, zmieniaj�c mu lekko trajektori�.
Obr�ci� si� w powietrzu i trafi� grzbietem w okno. Z trzaskiem i hukiem przelecia� na zewn�trz,
zabieraj�c wi�ksz� cz�� ramy, firank� i pr�t, na kt�rym wisia�a.
S�ysza�em, jak dwa pi�tra ni�ej uderza o ziemi�. Kiedy wyjrza�em, dostrzeg�em, �e drgn��
jeszcze kilka razy i znieruchomia� na betonowym patio, gdzie cz�sto noc� wychodzili�my z Juli�
na piwo.
Wr�ci�em do niej i uj��em jej d�o�. Powoli u�wiadamia�em sobie w�asn� w�ciek�o��. Kto�
musia� za tym sta�. Czy�by znowu S? Mo�e to tegoroczny prezent na 30 kwietnia? Mia�em
przeczucie, �e tak. I mia�em te� ochot� zrobi� z S to samo, co z tym potworem, kt�ry dokona�
mordu. Musi by� jaki� pow�d. Powinienem szuka� jakiej� wskaz�wki.
Wsta�em, poszed�em do sypialni, wzi��em koc i nakry�em cia�o. Odruchowo star�em z klamki
odciski moich palc�w. Po czym zacz��em przeszukiwa� mieszkanie.
Znalaz�em je na kominku, mi�dzy zegarem a stosem ksi��ek po�wi�conych okultyzmowi. Gdy
tylko ich dotkn��em i wyczu�em ch��d, zrozumia�em, �e sprawa jest o wiele powa�niejsza, ni�
my�la�em. Musia�y by� tym czym�, o czym s�dzi�a, �e jest moje i b�dzie mi potrzebne. Tyle �e nie
by�y moje, cho� kiedy je przerzuca�em, na jednym poziomie �wiadomo�ci rozpozna�em je od razu.
Na innym by�em zdumiony. To by�y karty. Atuty, lecz niepodobne do �adnych, jakie w �yciu
widzia�em.
Nie mia�a ca�ej talii. W�a�ciwie tylko par� sztuk, i to bardzo dziwnych. Szybko wsun��em je do
kieszeni, gdy� z ulicy dobiega�o ju� wycie syreny. P�niej przyjdzie czas na pasjansa.
P�dem zbieg�em po schodach i wypad�em tylnymi drzwiami. Nie spotka�em nikogo. Fido ci�gle
le�a� tam, gdzie upad�, a wszystkie psy z s�siedztwa dyskutowa�y na jego temat. Przeskakiwa�em
p�oty, depta�em klomby i przebiega�em podw�rza w drodze na boczn� uliczk�, gdzie
zaparkowa�em w�z.
Po kilku minutach, ca�e kilometry od tego miejsca, pr�bowa�em wytrze� z pami�ci krwawe
odciski �ap.
ROZDZIA� 2
Jecha�em przed siebie, p�ki nie znalaz�em si� w spokojnej, zadrzewionej okolicy. Zatrzyma�em
samoch�d, wysiad�em i ruszy�em piechot�.
Po d�u�szej chwili odkry�em niewielki, pusty skwerek. Usiad�em na �awce, wyj��em Atuty i
zacz��em je przegl�da�. Niekt�re wydawa�y si� jakby znajome, ale reszta zupe�nie obca. Za d�ugo
wpatrywa�em si� w jeden z nich i mia�em wra�enie, �e s�ysz� pie�� syren. Z�o�y�em je. Nie
potrafi�em zidentyfikowa� stylu. A wra�enie by�o wyj�tkowo nieprzyjemne.
Przypomnia�em sobie histori� o �wiatowej s�awy toksykologu � omy�kowo po�kn�� on
trucizn�, na kt�r� nie by�o antidotum. Podstawow� kwesti�, jaka go wtedy interesowa�a, by�o
pytanie, czy za�y� �mierteln� dawk�. Zajrza� do klasycznej monografii, kt�r� sam napisa� wiele lat
temu. Wed�ug ksi��ki dawka by�a �miertelna. Sprawdzi� w innej, napisanej przez r�wnie znanego
specjalist�. Wed�ug tej drugiej, po�kn�� tylko po�ow� ilo�ci niezb�dnej, by zabi� kogo� z jego mas�
cia�a. Wtedy usiad� i czeka� w nadziei, �e si� pomyli�.
Tak w�a�nie si� czu�em, poniewa� jestem swego rodzaju ekspertem. S�dzi�em, �e znam prace
wszystkich, kt�rzy s� zdolni do stworzenia tego typu obiekt�w. Chwyci�em jedn� z kart, budz�c�
niemal znajome uczucie fascynacji. Przedstawia�a niewielki trawiasty cypel wbity w spokojne
jezioro; po prawej b�yszcza�o co� jasnego, nierozpoznawalnego. Chuchn��em na obrazek, a�
zaszed� mg��, i pukn��em paznokciem. Zad�wi�cza� jak szklany dzwoneczek i o�ywi� si�.
Pop�yn�y migotliwe cienie, a ca�a scena przeskoczy�a w stron� wieczoru. Przesun��em nad kart�
d�o� i wszystko znieruchomia�o � znowu jezioro, trawy, dzie�.
Bardzo daleko. Strumie� czasu p�yn�� szybciej w stosunku do mojego obecnego miejsca
pobytu. Ciekawe.
Wygrzeba�em star� fajk�, kt�r� czasami lubi� si� pobawi�, nabi�em, zapali�em, pykn��em i
zaduma�em si�. Karty dzia�a�y, czyli nie by�y jakimi� sprytnymi podr�bkami. Wprawdzie nie
rozumia�em celu, jakiemu mia�yby s�u�y�, ale nie to martwi�o mnie najbardziej.
Dzisiaj by� 30 kwietnia i po raz kolejny zagrozi�a mi �mier�. I nie spotka�em osoby, kt�ra igra
sobie z moim �yciem. S znowu pos�u�y� si� kim� innym. Stw�r, z kt�rym walczy�em, nie by�
zwyczajnym psem. Jeszcze te karty� sk�d Julia je wzi�a i dlaczego chcia�a mi odda�? Karty i pies
�wiadczy�y o dzia�aniu pot�g, kt�rych u�ycie przekracza�o mo�liwo�ci zwyk�ego cz�owieka. Przez
ca�y czas s�dzi�em, �e jestem obiektem niepo��danej uwagi jakiego� ob��ka�ca, z kt�rym poradz�
sobie bez k�opotu. Wydarzenia dzisiejszego ranka przesun�y problem na wy�szy poziom
z�o�ono�ci. A to oznacza�o, �e mam gdzie� gro�nego wroga.
Zadr�a�em. Chcia�bym pogada� z Luke�em, poprosi�, by odtworzy� ich wczorajsz� rozmow�;
sprawdzi�, czy Julia nie powiedzia�a czego�, co mog�oby da� mi wskaz�wk�. Chcia�bym te�
dok�adniej przeszuka� jej mieszkanie. To jednak by�o wykluczone. Kiedy odje�d�a�em, radiow�z
hamowa� w�a�nie przed wej�ciem. Przez jaki� czas nie b�d� m�g� tam wr�ci�.
Rick. By� przecie� Rick Kinsky, z kt�rym zacz�a si� spotyka� po naszym rozstaniu. Zna�em go
z widzenia � chudy, z w�sikiem, typ m�zgowca w okularach z grubymi szk�ami i ca�� reszt�.
Prowadzi� ksi�garni�, kt�r� odwiedzi�em raz czy dwa. Poza tym nic o nim nie wiedzia�em. Mo�e
on powie mi co� o kartach i w jaki spos�b Julia uwik�a�a si� w sytuacj�, w wyniku kt�rej straci�a
�ycie.
My�la�em jeszcze przez chwil�, po czym schowa�em karty. Nie mia�em zamiaru wi�cej si� nimi
bawi�. Na razie. Przede wszystkim potrzebowa�em informacji.
Wr�ci�em do samochodu. A po drodze przypomnia�em sobie, �e 30 kwietnia jeszcze si� nie
sko�czy�. Przypu��my, �e S nie uzna� porannej potyczki za zamach wymierzony bezpo�rednio we
mnie. W takim przypadku mia� mn�stwo czasu na nast�pn� pr�b�. �ywi�em te� niejasne
przeczucie, �e je�li podejd� zbyt blisko, S zapomni o datach i skoczy mi do gard�a, gdy tylko
nadarzy si� okazja. Postanowi�em nie zmniejsza� czujno�ci i �y� jak w stanie obl�enia, p�ki ca�a
sprawa si� nie rozwi��e. A ku jej rozwi�zaniu skieruj� wszystkie wysi�ki. Spokojne �ycie
wymaga�o szybkiego zniszczenia przeciwnika.
Zastanawia�em si�, czy powinienem szuka� pomocy. A je�li tak, to czyjej? Moje pochodzenie
kry�o mas� tajemnic, o kt�rych nie mia�em poj�cia�
Nie, postanowi�em. Jeszcze nie. Musz� spr�bowa� sam wszystko za�atwi�. Pomijaj�c fakt, �e
tak w�a�nie chcia�em, potrzebowa�em treningu. Tam, sk�d pochodz�, umiej�tno�� za�atwiania
nieprzyjemnych spraw jest niezb�dna.
Jecha�em, szukaj�c telefonu i staraj�c si� nie my�le� o Julii takiej, jak� widzia�em po raz ostatni.
Od zachodu nadp�yn�o kilka chmur. Zegarek tyka� mi na r�ku, tu� obok niewidocznej Frakir.
Radio podawa�o wiadomo�ci, mi�dzynarodowe i nieweso�e.
Zatrzyma�em si� przy sklepie i skorzysta�em z telefonu, by z�apa� Luke�a w motelu. Nie
zasta�em go. Zjad�em w bufecie kanapk�, popi�em koktajlem mlecznym i spr�bowa�em jeszcze
raz. Nic z tego.
W porz�dku. P�niej do niego zadzwoni�. Ruszy�em w stron� miasta. �Zajrzyj� � tak chyba
nazywa�a si� ksi�garnia, gdzie pracowa� Rick.
Przejecha�em obok i przekona�em si�, �e jest otwarta. Zaparkowa�em kilka przecznic dalej i
wr�ci�em pieszo. Przez ca�� drog� zachowywa�em ostro�no��, ale nie zauwa�y�em nikogo, kto
jecha�by za mn�.
Dmucha� ch�odny wiatr, zwiastuj�cy deszcz. Przez szyb� wystawow� dostrzeg�em Ricka �
siedzia� za lad� i czyta� ksi��k�. Nikogo wi�cej tam nie by�o.
Kiedy wszed�em, nad drzwiami zad�wi�cza� ma�y dzwonek. Rick podni�s� g�ow�, wyprostowa�
si� i otworzy� szeroko oczy.
� Cze�� � rzuci�em i odczeka�em chwil�. � Rick, nie wiem, czy mnie poznajesz�
� Jeste� Merle Corey � odpowiedzia� cicho.
� Zgadza si�. � Pochyli�em si� nad lad�, a on odskoczy�. � Pomy�la�em sobie, �e mo�e
m�g�by� udzieli� mi kilku informacji.
� Jakich informacji?
� Chodzi o Juli�.
� Pos�uchaj � zacz��. � Nawet si� do niej nie zbli�y�em, dop�ki ze sob� nie zerwali�cie.
� Co? Nie, nie, to nie o to chodzi. Te sprawy mnie nie interesuj�. Potrzebuj� �wie�szych
informacji. W zesz�ym tygodniu pr�bowa�a si� ze mn� skontaktowa� i�
Pokr�ci� g�ow�.
� Nie widzia�em si� z ni� od paru miesi�cy.
� Tak?
� Tak. Przestali�my si� spotyka�. Konflikt zainteresowa�.
� Czy zachowywa�a si� normalnie, kiedy� przestali�cie si� spotyka�?
� Chyba tak.
Patrzy�em mu prosto w oczy. Cofn�� si�. Nie spodoba�o mi si� to �Chyba tak�. Widzia�em, �e
si� mnie boi, wi�c postanowi�em to wykorzysta�.
� Co nazywasz �konfliktem zainteresowa�? � zapyta�em.
� No wiesz, zrobi�a si� jaka� dziwna.
� Nie wiem. Opowiedz.
Obliza� wargi i odwr�ci� wzrok.
� Nie chc� �adnych k�opot�w � o�wiadczy�.
� Ja te� wola�bym ich unika�. O co posz�o?
� No� � zacz��. � Ba�a si�.
� Ba�a? Czego?
� Uhm� ciebie.
� Mnie? To �mieszne. Nigdy nie zrobi�em niczego, co mog�oby j� przestraszy�. Co m�wi�a?
� Nie powiedzia�a tego wprost, ale widzia�em, jak reaguje, kiedy tylko pada�o twoje imi�. A
potem zaj�a si� tymi dziwactwami.
� Zgubi�em si� � przerwa�em. � Zupe�nie. Zrobi�a si� dziwna? Zaj�a si� dziwactwami?
Jakimi? Co si� dzia�o? Naprawd� nie rozumiem, a bardzo bym chcia�.
Wsta� i ruszy� na zaplecze. Spojrza� na mnie, jakby chcia�, �ebym za nim poszed�. Wi�c
poszed�em. Zwolni�, gdy dotar� do p�ek pe�nych ksi��ek o medycynie naturalnej, zdrowej
�ywno�ci, wschodnich sztukach walki, zio�olecznictwie i rodzeniu dzieci w domu, ale min�� je i
przeszed� do dzia�u twardego okultyzmu.
� Tutaj � o�wiadczy�. � Po�yczy�a kilka ksi��ek, potem odda�a je, po�yczy�a inne�
Wzruszy�em ramionami.
� To wszystko? Co w tym dziwnego?
� Ona naprawd� si� w to wci�gn�a.
� Jak wiele os�b.
� Pozw�l mi sko�czy�. Zacz�a od teozofii, by�a nawet na kilku spotkaniach miejscowej
grupy. Zniech�ci�a si� do�� szybko, ale tymczasem pozna�a kilka os�b o ca�kiem innych
powi�zaniach. Wkr�tce potem spotyka�a si� z sufitami, gurdjieffianami, a nawet z szamanem.
� To ciekawe � mrukn��em. � �adnej jogi?
� �adnej jogi. Spyta�em j� o to samo. Powiedzia�a, �e szuka mocy, nie samadhi. W ka�dym
razie mia�a coraz dziwniejszych znajomych. Atmosfera zrobi�a si� dla mnie troch� zbyt
rozrzedzona, wi�c powiedzia�em �do widzenia�.
� Ciekawe dlaczego? � zastanowi�em si�.
� Masz � powiedzia�. � Obejrzyj sobie.
Rzuci� mi czarn� ksi��k� i odsun�� si�. Chwyci�em j�. To by� egzemplarz Biblii. Otworzy�em na
stronie z notk� wydawcy.
� To jaka� szczeg�lna edycja? � spyta�em.
Westchn��.
� Nie. Przepraszam.
Zabra� mi ksi��k� i wstawi� na p�k�.
� Chwileczk� � mrukn��.
Wr�ci� za lad� i wyj�� kartonow� tabliczk�. By� na niej napis WYSZED�EM NA CHWIL�.
WRACAM O� a obok tarcza zegara z ruchomymi wskaz�wkami. Ustawi� je na p� godziny od
teraz i zawiesi� tabliczk� na drzwiach. Potem zasun�� rygiel i skinieniem r�ki wskaza� pokoik na
zapleczu.
Sta�o tam biurko i par� krzese�, le�a�y paczki z ksi��kami. Usiad� za biurkiem i ruchem g�owy
wskaza� mi krzes�o. Usiad�em tak�e. W��czy� automatyczn� sekretark�, zdj�� z blatu stos Faktur i
korespondencji, po czym otworzy� szuflad� i wyj�� butelk� Chianti.
� Napijesz si�? � zapyta�.
� Ch�tnie, dzi�kuj�.
Wsta� i znikn�� za otwartymi drzwiami ma�ej �azienki. Zdj�� z p�ki i wyp�uka� dwie szklanki.
Wr�ci�, postawi� je na biurku, nala� i pchn�� jedn� w moj� stron�. By�y z Sheratona.
� Przepraszam, �e rzuci�em w ciebie Bibli� � powiedzia�. Uni�s� szklank� i napi� si�.
� Wygl�da�e�, jakby� si� spodziewa�, �e znikn� w k��bach dymu.
Kiwn�� g�ow�.
� Jestem przekonany, �e jej pragnienie mocy mia�o zwi�zek z tob�. Zajmujesz si� jak�� form�
okultyzmu?
� Nie.
� Czasami m�wi�a o tobie w taki spos�b, jakby� sam by� istot� nadnaturaln�.
Roze�mia�em si�. On te�, po chwili.
� Sam nie wiem � westchn��. � Wiele jest nie wyja�nionych zdarze�. Oni wszyscy nie mog�
mie� racji, ale�
Wzruszy�em ramionami.
� Kto wie? A wi�c uwa�asz, �e poszukiwa�a jakiego� systemu, kt�ry obdarzy� by j� moc� do
obrony przede mn�?
� Takie odnios�em wra�enie.
�ykn��em wina.
� To nie ma sensu � stwierdzi�em.
Ale m�wi�c to wiedzia�em, �e taka chyba jest prawda. A je�li to ja pchn��em j� na �cie�k�
prowadz�c� ku �mierci, to by�em po cz�ci za t� �mier� odpowiedzialny. Nagle obok b�lu
poczu�em ci�ar winy.
� Doko�cz � poprosi�em.
� To w�a�ciwie wszystko � odpar�. � Mia�em do�� ludzi, kt�rzy bez przerwy chcieli
dyskutowa� o kosmicznej katastrofie. Zerwa�em z ni�.
� I ju�? Znalaz�a w�a�ciwy system, odpowiedniego guru? Co si� sta�o potem?
Wypi� solidny �yk i spojrza� na mnie.
� Naprawd� j� lubi�em � o�wiadczy�.
� Jestem tego pewien.
� Tarot, kaba�a, Z�oty �wit, Crawley, fortuna� tam trafi�a.
� I zosta�a?
� Nie wiem na pewno. Ale chyba tak. Dowiedzia�em si� o tym du�o p�niej.
� Czyli magia rytualna?
� Prawdopodobnie.
� Kto si� tym zajmowa�?
� Masa ludzi.
� Chodzi mi o to, kogo znalaz�a. Dowiedzia�e� si�?
� Wydaje mi si�, �e to Victor Melman.
Spojrza� na mnie pytaj�co. Pokr�ci�em g�ow�.
� Przykro mi. Nigdy o nim nie s�ysza�em.
� Dziwny cz�owiek � mrukn��. �ykn�� wina, opar� si� wygodnie i spl�t� d�onie za g�ow�,
wystawiaj�c �okcie do przodu. Spojrza� w stron� toalety. � Ja� s�ysza�em� od wielu os�b, w
tym kilku naprawd� godnych zaufania, �e rzeczywi�cie co� potrafi. Podobno ma zdolno�ci, dozna�
jakiego� o�wiecenia, przeszed� inicjacj�, ma pewn� moc, a czasem jest wspania�ym nauczycielem.
Chocia�, jak zwykle u tego typu ludzi, ma te� pewne problemy z w�asn� osobowo�ci�. I jest co�
niejasnego w jego przesz�o�ci. S�ysza�em nawet, �e Melman nie jest jego prawdziwym
nazwiskiem, �e jest notowany i �e wi�cej w nim Mansona ni� maga. Sam nie wiem. Oficjalnie jest
malarzem, nawet niez�ym. Jego obrazy si� sprzedaj�.
� Spotka�e� go?
Chwila ciszy. Wreszcie:
� Tak.
� Jakie sprawia wra�enie?
� Sam nie wiem. Widzisz� jestem uprzedzony. Trudno mi o tym m�wi�.
Zamiesza�em winem w szklance.
� A to dlaczego?
� Chcia�em kiedy� u niego studiowa�. Nie przyj�� mnie.
� Czyli te� masz z tym co� wsp�lnego. S�dzi�em�
� Z niczym nie mam nic wsp�lnego � burkn��. � To znaczy, w tym czy innym okresie �ycia
pr�bowa�em wszystkiego. Ka�dy z nas przechodzi r�ne etapy. Chcia�em si� rozwija�, poszerza�
horyzonty, i�� naprz�d. Kto by nie chcia�? Ale niczego nie znalaz�em. � Wyprostowa� si� i napi�
wina. � Czasem mam wra�enie, �e by�em blisko, �e istnia�a moc, wizja, kt�rej mog�em niemal
dotkn�� czy zobaczy�. Potem znikn�a. To wszystko bzdury. Cz�owiek tylko si� oszukuje.
Niekiedy zdawa�o mi si� nawet, �e mam j�� ale mija�o kilka dni i u�wiadamia�em sobie, �e znowu
si� ok�amywa�em.
� Wszystko to zanim pozna�e� Juli�?
Przytakn��.
� Fakt. Mo�e to w�a�nie z pocz�tku trzyma�o nas razem. Ci�gle lubi� rozmawia� o tych
bzdurach, nawet je�li ju� w nie nie wierz�. Ale ona traktowa�a je zbyt powa�nie, a ja nie mia�em
ochoty na przej�cie tej drogi po raz drugi.
� Rozumiem.
Dopi� wino i nala� znowu.
� Nic w tym nie ma � stwierdzi�. � Mo�na si� oszukiwa� na niesko�czenie wiele sposob�w,
przekonywa�, �e rzeczy s� czym� innym, ni� s� naprawd�. Chyba pragn��em magii, a magia w
prawdziwym �wiecie nie istnieje.
� Dlatego rzuci�e� we mnie Bibli�?
Parskn��.
� R�wnie dobrze m�g� to by� Koran albo Wedy. Z przyjemno�ci� zobaczy�bym, jak znikasz w
b�ysku ognia. Nic z tego.
U�miechn��em si�.
� Gdzie mog� znale�� Melmana?
� Gdzie� tu mam jego adres. � Otworzy� szuflad�. � O, jest.
Wyj�� ma�y notesik, przerzuci� kilka stron, potem przepisa� adres na karcie katalogowej.
Wr�czy� mi j�. �ykn�� wina.
� Dzi�kuj�.
� To jego pracownia, ale mieszka w niej � doda�.
Skin��em g�ow� i odstawi�em szklank�.
� Jestem ci wdzi�czny za wszystko, czego si� dowiedzia�em.
Podni�s� butelk�.
� Mo�e jeszcze troch�?
� Nie, raczej nie.
Wzruszy� ramionami i nala� sobie. Wsta�em.
� Wiesz, to naprawd� smutne � stwierdzi�.
� Co?
� �e magia nie istnieje, nigdy nie istnia�a i prawdopodobnie nigdy nie zaistnieje.
� To nowina � zauwa�y�em.
� �wiat by�by o wiele ciekawszym miejscem.
� Fakt.
Odwr�ci�em si�.
� Zr�b mi przys�ug� � poprosi�.
� Co takiego?
� Po drodze ustaw ten zegar na tablicy na trzeci� i zatrza�nij drzwi.
� Jasne.
Spe�ni�em jego pro�b�. Niebo pociemnia�o mocno, wiatr by� troch� ch�odniejszy. Z budki na
rogu kolejny raz spr�bowa�em dodzwoni� si� do Luke�a, ale jeszcze nie wr�ci�.
* * *
Byli�my szcz�liwi. Mieli�my cudowny dzie� i wszystko nam si� udawa�o. Poszli�my na
imprez�, potem na p�n� kolacj� do takiej naprawd� �wietnej restauracyjki, na kt�r� trafili�my
zupe�nym przypadkiem. D�ugo siedzieli�my przy drinkach, nie chc�c ko�czy� tego dnia.
Postanowili�my nie przerywa� dobrej passy i ruszyli�my na opustosza�� pla��. Siedzieli�my,
chlapali�my si�, ogl�dali�my ksi�yc i czuli�my podmuchy wiatru. Bardzo d�ugo. I wtedy zrobi�em
co�, czego � jak sobie w�a�ciwie obieca�em � mia�em nigdy nie robi�. Ale czy Faust nie uzna�, �e
pi�kna chwila warta jest duszy?
� Chod� � powiedzia�em, mierz�c puszk� po piwie do kosza. Wzi��em j� za r�k�. �
Przejdziemy si�.
� Dok�d? � spyta�a, kiedy podnios�em j� na nogi.
� Do krainy czar�w � odpar�em. � Do bajkowego kraju. Do Edenu. Idziemy.
Ze �miechem posz�a za mn� brzegiem do miejsca, gdzie zw�a�a si� pla�a, �ci�ni�ta wysokim
urwiskiem. Ksi�yc �wieci� jasny i ��ty, a morze �piewa�o moj� ulubion� pie��.
Trzymaj�c si� za r�ce min�li�my skarp�. Potem nag�y zakr�t skry� piaszczysty brzeg. Szuka�em
jaskini, kt�ra powinna si� zaraz pojawi� � wysoka i w�ska�
� Jaskinia! � zawo�a�em kilka chwil p�niej. � Wejd�my.
� B�dzie ciemno.
� To dobrze � stwierdzi�em i weszli�my.
Ksi�ycowy blask towarzyszy� nam jeszcze przez sze�� krok�w. Zd��y�em jednak dostrzec �uk
w lewo.
� T�dy � oznajmi�em.
� Jest ciemno!
� Pewnie. Trzymaj si� mnie jeszcze troch�. Nic si� nie stanie.
Pi�tna�cie czy dwadzie�cia krok�w dalej po lewej stronie pojawi�o si� s�abe l�nienie.
Przeprowadzi�em j� przez zakr�t. Im dalej szli�my, tym wyra�niej widzieli�my drog�.
� Mo�emy si� zgubi� � powiedzia�a cicho.
� Ja si� nie gubi� � zapewni�em.
By�o coraz widniej. Korytarz skr�ci� jeszcze raz, a my pod��ali�my tym ostatnim odcinkiem, by
wreszcie wynurzy� si� u st�p g�ry, niedaleko niskich drzew lasu, nad kt�rym wysoko sta�o
poranne s�o�ce.
Zamar�a, szeroko otwieraj�c b��kitne oczy.
� Jest dzie�!
� Tempus fugit � wyja�ni�em. � Chod�my.
Szli�my przez las, s�uchaj�c ptak�w i wiatru � ciemnow�osa Julia i ja; prowadzi�em j� przez
kanion barwnych ska� i traw, nad strumieniem, kt�ry rozlewa� si� w rzek�.
Pod��ali�my brzegiem, a� nagle dotarli�my do przepa�ci, gdzie rzeka spada�a w ogromn�
g��bi�, wznosz�c mg�y i rzucaj�c t�cze. Stoj�c tam, spogl�daj�c ponad szerok� dolin�, poprzez
poranek i wodny py� podziwiali�my miasto iglic i kopu�, z�ota i kryszta��w.
� Gdzie� gdzie my jeste�my? � zapyta�a.
� Zaraz za rogiem � odpar�em. � Chod�.
Powiod�em j� w lewo, potem �cie�k� biegn�c� wzd�u� �ciany urwiska, trafiaj�c� w ko�cu pod
katarakt�. Cienie i brylantowe krople� ryk osi�gaj�cy pot�g� ciszy� Wreszcie znale�li�my si� w
tunelu, z pocz�tku wilgotnym, ale coraz bardziej suchym w miar�, jak si� wznosi�.
Szli�my nim a� do galerii otwartej z lewej strony, wychodz�cej w noc i gwiazdy, gwiazdy,
gwiazdy�
Osza�amiaj�cy widok, p�on�cy nowymi konstelacjami, kt�rych blask wystarcza�, by rzuci� na
�cian� nasze cienie. Pochyli�a si� nad niskim parapetem i spojrza�a w d�, a jej sk�ra by�a jak
niezwyk�y, wypolerowany marmur.
� S� te� na dole! � zawo�a�a. � I z obu stron! Pod nami nie ma nic, tylko gwiazdy. I po
bokach�
� Owszem. Pi�kne, prawda?
Stali�my tam d�ugo, nim zdo�a�em j� przekona�, by ruszy� tunelem dalej. Wyprowadzi� nas
znowu na zewn�trz i mogli�my podziwia� ruiny klasycznego amfiteatru pod popo�udniowym
niebem. Bluszcz porasta� po�amane �awki i sp�kane kolumny. Tu i tam le�a�y rozbite pos�gi, jakby
zrzucone trz�sieniem ziemi. Bardzo widowiskowe. Mia�em nadziej�, �e si� jej tutaj spodoba.
I mia�em racj�. Na zmian� siadali�my i m�wili�my do siebie ze sceny. Akustyka by�a wspania�a.
Poszli�my dalej, przemierzaj�c miriady dr�g pod niebami o wielu barwach, by wreszcie stan�� nad
spokojnym jeziorem, pod s�o�cem sp�ywaj�cym w wiecz�r na drugim brzegu. Po prawej stronie
migota� stos ska�. Znale�li�my niewielki cypel, poro�ni�ty mchem i paproci�.
Obj��em j� i stali�my tak przez d�ug� chwil�, a wiatr w�r�d drzew by� jak pie�� lutni z
kontrapunktami niewidocznych ptak�w. Jeszcze p�niej rozpi��em jej bluzk�.
� Tutaj? � spyta�a.
� Podoba mi si� tutaj. Tobie nie?
� Jest pi�knie. Dobrze. Zaczekaj chwil�.
I tak po�o�yli�my si� na trawie i kochali�my, a� okry�y nas cienie. Potem zasn�a, jak tego
chcia�em. Rzuci�em na ni� czar, by si� nie obudzi�a, gdy� zaczyna�y mnie dr�czy� w�tpliwo�ci, czy
rozs�dnie post�pi�em zabieraj�c j� na t� wypraw�. Ubra�em nas oboje i chwyci�em j� na r�ce, by
zanie�� z powrotem.
U�y�em skr�tu.
Na pla�y, z kt�rej wyruszyli�my, u�o�y�em j� na piasku i wyci�gn��em si� obok. Po chwili tak�e
zasn��em. Spali�my, a� s�o�ce wzesz�o wysoko i przebudzi�y nas g�osy k�pi�cych si� ludzi.
Usiad�a i spojrza�a na mnie.
� Ta noc � powiedzia�a � nie mog�a by� snem. Ale nie mog�a te� zdarzy� si� na jawie.
Prawda?
� Chyba tak � przyzna�em.
Zmarszczy�a brwi.
� Na co si� zgodzi�e�? � zapyta�a.
� Na �niadanie. Zjedzmy co�. Chod�.
� Zaczekaj! � Chwyci�a mnie za rami�. � Zdarzy�o si� co� niezwyk�ego. Co to by�o?
� Po co niszczy� czar, m�wi�c o nim? Chod�my je��.
Wypytywa�a mnie ci�gle przez kolejne dni, ale by�em uparty i nie chcia�em o tym rozmawia�.
G�upio. Ca�a ta historia by�a g�upia. W og�le nie powinienem jej zabiera� na t� wycieczk�. By�a
jednym z powod�w ko�cowej k��tni, kt�ra nas rozdzieli�a.
A teraz, gdy my�la�em o tym, siedz�c za kierownic�, dostrzeg�em co� wi�cej ni� tylko w�asn�
g�upot�. Poj��em, �e j� kocha�em, �e nadal j� kocham. Gdybym nie zabra� jej wtedy ze sob� albo
gdybym potwierdzi� jej oskar�enia, �e jestem czarodziejem, nie wkroczy�aby na �cie�k�, kt�r�
wybra�a, by odnale�� w�asn� moc � pewnie dla w�asnej obrony. I �y�aby dzisiaj.
Przygryz�em warg� i zap�aka�em. Wymin��em hamuj�cy przede mn� samoch�d i przejecha�em
na czerwonym �wietle. Je�eli zabi�em to, co kocha�em, to by�em pewien, �e przeciwne
stwierdzenie na pewno nie b�dzie prawdziwe.
ROZDZIA� 3
�al i gniew ograniczaj� moj� wizj� �wiata, a to bardzo mi si� nie podoba. Parali�uj� pami�� o
szcz�liwszych dniach, o przyjacio�ach, miejscach, rzeczach i mo�liwo�ciach. �ci�ni�ty w
uchwycie intensywnej, nieprzyjemnej emocji zamykam si� w swej obsesji. Jednym z powod�w
jest, jak przypuszczam, fakt, �e odrzucam wtedy cz�� mo�liwych wybor�w, ograniczam wolno��
swej woli.
Nie lubi� tego, ale od pewnego momentu nie bardzo nad tym panuj�. Odnosz� wtedy wra�enie,
�e poddaj� si� pewnemu determinizmowi, a to z kolei irytuje mnie jeszcze bardziej. Potem, jak w
b��dnym kole, irytacja wzmaga i intensyfikuje emocje, kt�re mn� powoduj�. Prostym sposobem
zmiany tej sytuacji jest p�d na o�lep, by usun�� przyczyn�. Trudniejszy spos�b jest bardziej
filozoficzny. Wymaga, by si� wycofa�, odzyska� kontrol�. Jak zwykle, trudniejsza metoda jest
lepsza. Atakuj�c na o�lep mo�na skr�ci� sobie kark.
Zaparkowa�em w pierwszym odpowiednim miejscu, jakie znalaz�em, otworzy�em okno,
zapali�em fajk�. Przysi�g�em sobie nie rusza� si� st�d, p�ki si� nie uspokoj�. Przez ca�e �ycie
mia�em sk�onno�� do przesadzonych reakcji. To chyba cecha rodzinna. Ale ja nie chcia�em by� taki
jak inni. W ten w�a�nie spos�b narobili sobie mn�stwo k�opot�w. Reakcja typu wojny totalnej,
wszystko�albo�nic, mo�e by� w�a�ciwa, je�li zawsze si� wygrywa. Mo�e te� prowadzi� do
tragedii, a przynajmniej opery, je�li staje si� przeciwko czemu� niezwyk�emu. A pewne poszlaki
wskazywa�y, �e tak w�a�nie jest w moim przypadku. Zatem, jestem durniem. Powtarza�em to sobie
tak d�ugo, a� wreszcie uwierzy�em.
Potem s�ucha�em mojego spokojniejszego ja, kt�re zgodzi�o si�, �e istotnie jestem durniem �
gdy� nie zrozumia�em w�asnych uczu� wtedy, kiedy jeszcze mog�em co� z nimi zrobi�, gdy�
ujawni�em moc i nie chcia�em uzna� konsekwencji, gdy� przez te wszystkie lata nie domy�li�em
si� niezwyk�ej natury mego wroga, i gdy� w tej chwili upraszcza�em problemy zwi�zane z
nadchodz�cym starciem. Nic nie osi�gn� rzucaj�c si� na Victora Melmana i pr�buj�c wydusi� z
niego prawd�. Postanowi�em dzia�a� ostro�nie, ca�y czas zabezpieczaj�c sobie ty�y. �ycie nigdy
nie jest proste, powiedzia�em sobie. Sied� spokojnie, zbieraj si�y, planuj.
Z wolna sp�ywa�o ze mnie napi�cie. Z wolna tak�e r�s� m�j �wiat. Dostrzeg�em w nim
mo�liwo��, �e S mnie zna�, zna� dobrze i m�g� nawet tak zaaran�owa� wydarzenia, bym przesta�
my�le� i podda� si� chwili. Nie, nie b�d� taki jak inni�
Siedzia�em tam i my�la�em jeszcze d�ugo, a� wreszcie uruchomi�em silnik i wolno ruszy�em
przed siebie.
* * *
To by� brudny, ceglany budynek na rogu ulicy. Mia� trzy pi�tra i troch� obscenicznych
malowide� wykonanych sprayem po stronie alei i na �cianie przy w�skiej uliczce. Spaceruj�c
wolno dooko�a i rozgl�daj�c si� uwa�nie, odkry�em graffiti, kilka wybitych szyb i schody
przeciwpo�arowe. Zacz�� pada� lekki deszcz. Parter i pi�tro zajmowa�a Brutus Storage Company,
jak g�osi�a niewielka tabliczka obok schod�w w kr�tkim korytarzyku. �mierdzia�o tu moczem, a na
zakurzonym parapecie okna z prawej strony le�a�a pusta butelka po Jacku Danielsie. Na odrapanej
�cianie wisia�y dwie skrzynki pocztowe, jedna z napisem �Brutus Storage�, druga �V.M.�. Obie
by�y puste.
Wst�pi�em na schody, oczekuj�c, �e zatrzeszcz�. Nie zatrzeszcza�y.
W korytarzu na pi�trze znalaz�em czworo drzwi bez klamek, wszystkie zamkni�te. Przez
zm�tnia�e szyby dostrzeg�em kontury czego�, co wygl�da�o na pud�a. Ze �rodka nie dobiega�y
�adne d�wi�ki.
Na schodach przestraszy�em czarnego kota. Wygi�� grzbiet, pokaza� z�by, sykn��, po czym
odwr�ci� si�, wbieg� na g�r� i znikn��.
Na wy�szym pi�trze te� znalaz�em czworo drzwi � troje wyra�nie nie u�ywanych, czwarte
zabejcowane na ciemno i poci�gni�te politur�. Wisia�a na nich ma�a tabliczka z napisem
�Melman�. Zapuka�em.
Nikt nie odpowiedzia�. Pr�bowa�em jeszcze kilkakrotnie, z takim samym wynikiem. �adnych
odg�os�w z wn�trza. Prawdopodobnie tutaj mieszka�, a na trzecim pi�trze, gdzie w dachu by�y
pewnie �wietliki, mia� pracowni�. Odwr�ci�em si� i wszed�em na ostatni ci�g schod�w.
Stan��em na szczycie i zauwa�y�em, �e jedne z czworga drzwi s� lekko uchylone.
Nas�uchiwa�em przez chwil�. W �rodku kto� porusza� si� cicho. Podszed�em i zastuka�em. Kto�
g�o�no nabra� tchu. Pchn��em drzwi.
Sta� jakie� pi�� metr�w od progu, pod du�ym �wietlikiem. Odwr�ci� si� w moj� stron� �
wysoki m�czyzna o szerokich ramionach, z ciemn� brod� i oczami. W lewej r�ce trzyma� p�dzel,
w prawej palet�. Mia� na sobie levisy i sportow� koszul� w krat�, a na wierzchu poplamiony
farbami fartuch. Na sztalugach za jego plecami dostrzeg�em zarysy czego�, co mog�o by� Madonn�
z Dzieci�tkiem. Wok� sta�o sporo p��cien, wszystkie zakryte albo odwr�cone do �ciany.
� Dzie� dobry � powiedzia�em. � Czy pan Victor Melman?
Skin��, ni to u�miechaj�c si�, ni to marszcz�c czo�o. Od�o�y� palet� na stolik, wsadzi� p�dzel do
s�oja z rozpuszczalnikiem. Potem wzi�� wilgotn� szmat� i wytar� r�ce.
� A pan? � zapyta�. Rzuci� szmat� i znowu spojrza� na mnie.
� Merle Corey. Zna� pan Juli� Barnes.
� Nie zaprzeczam � odpar�. � U�ycie czasu przesz�ego sugeruje chyba�
� Zgadza si�, ona nie �yje. Chcia�em z panem o tym porozmawia�.
Powiesi� fartuch na haku ko�o drzwi i wyszed� na korytarz. Ruszy�em za nim. Zamkn��
pracowni�, nim skierowa� si� na schody. Porusza� si� p�ynnie, niemal z gracj�. S�ysza�em krople
deszczu b�bni�ce o dach.
Tym samym kluczem otworzy� ciemne drzwi na drugim pi�trze. Uchyli� je i odst�pi�, gestem
zapraszaj�c mnie do �rodka. Wszed�em do przedpokoju, min��em kuchni�, gdzie wszystkie blaty
by�y zastawione pustymi butelkami, stosami talerzy i pude�kami po pizzy. Wypchane worki �mieci
sta�y przy kredensie; tu i tam pod�oga wydawa�a si� lepka, a wszystko to pachnia�o jak fabryka
przypraw stoj�ca obok rze�ni.
Wszed�em do salonu � du�y pok�j z dwoma wygodnymi z wygl�du sofami stoj�cymi
naprzeciw siebie na bitewnym polu tureckiego dywanu, z ca�� kolekcj� rozmaitych stolik�w, na
ka�dym kilka przepe�nionych popielniczek. W k�cie pod �cian� zas�oni�t� ci�k�, czerwon�
draperi� sta� pi�kny koncertowy fortepian. Spostrzeg�em niskie biblioteczki pe�ne ksi��ek o
okultyzmie, a przy nich, na nich i obok kilku foteli stosy magazyn�w. Co�, co mog�o by�
ramieniem penta