8694
Szczegóły |
Tytuł |
8694 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8694 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8694 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8694 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HowardPhillipsLocecraft,AugustDerlethHoward Phillips Lovecraft,
August Derleth
OKNO NA PODDASZU
http://www.e-biblioteka.com
� Copyright for the Polish edition by Jajco w Locie,
Warszawa 2003
Howard Phillips Lovecraft, August Derleth
OKNO NA PODDASZU
1
Wprowadzi�em si� do domu mego kuzyna Wilbura niespe�na miesi�c
po jego przedwczesnej �mierci, bez zbytniego entuzjazmu, gdy� nie przepada�em za
samotno�ci�, kt�r� gwarantowa�o mi umiejscowienie budowli w�r�d wzg�rz,
nieopodal Aylesbury Pike. A jednak przeprowadzi�em si� tam ze �wiadomo�ci�, i�
ta oaza spokoju, w�asno�� mego ukochanego kuzyna, powinna przypa�� w spadku
w�a�nie mnie. Jak dom starego Whartona, r�wnie� ten od lat by� niezamieszkany.
Podupad� znacznie, odk�d wnuk farmera, kt�ry go postawi�, opu�ci� swe
gospodarstwo i przeprowadzi� si� do nadmorskiego Kingston, kuzyn m�j za� odkupi�
te ziemie od agenta owego cz�owieka, wielce zawiedzionego skromnymi plonami,
jakie dawa�a niezbyt urodzajna gleba na tym terenie. Nie by�a to przemy�lana
decyzja, lecz Akeleyowie robili wszystko pod wp�ywem nag�ego impulsu.
Wilbur przez wiele lat studiowa� archeologi� i antropologi�. By�
absolwentem Uniwersytetu Miskatonic w Arkham, a tu� po uzyskaniu dyplomu sp�dzi�
trzy lata w Mongolii, Tybecie i prowincji Sinkiang, po czym trzy kolejne w
Amerykach, Po�udniowej i �rodkowej oraz w po�udniowo-zachodniej cz�ci Stan�w
Zjednoczonych. Powr�ci� do domu, by osobi�cie odpowiedzie� na propozycj�
podj�cia pracy na Uniwersytecie Miskatonic, ale ostatecznie naby� farm� starego
Whartona i zacz�� wprowadza� na niej gruntowne zmiany, likwiduj�c wszystkie,
poza jedn�, przybud�wki i nadaj�c samemu domowi jeszcze dziwniejszego kszta�tu,
ni� mia� on przez ostatnie dwadzie�cia lat. W gruncie rzeczy o zmianach tych i
ich ogromie mog�em przekona� si� dopiero, gdy dam ten przeszed� w moje
posiadanie.
W�wczas to dowiedzia�em si�, �e Wilbur pozostawi� nie tkniet�
jedn� tylko stron� starego domu, �e ca�kowicie przebudowa� front oraz jedn� ze
�cian bocznych i �e nad po�udniowym skrzyd�em budynku dobudawa� pi�terko z
niedu�ym pokojem.
Budynek by� z pocz�tku parterowy, utrzymany w typowym
nowoangielskim stylu rustykalnym, wzniesiony z grubo ciosanych drewnianych bali;
Wilbur zachowa� pewne elementy konstrukcji nie tkni�te, jak uzna�em, z szacunku
dla fachowo�ci, z jak� wznosili domy nasi przodkowie zamieszkuj�cy te tereny,
Akeleyowie bowiem przebywali w Ameryce ju� od dobrych dwustu lat. I oto Wilbur
jakby utrudzony sw� dotychczasow� tu�aczk� zdecydowa� si�, ni st�d, ni zow�d,
osia�� w domu i na terenie zamieszkanym ongi przez swych przodk�w. By�o to, a
ile dobrze pami�tam, w roku 1921; prze�y� tu trzy kolejne lata, a po jego
�mierci, 16 kwietnia 1924 r., zgodnie z zapisem w jego testamencie otrzyma�em w
spadku �w dom i przeprowadzi�em si� do�.
Budynek wygl�da� niemal tak jak za jego �ycia, stanowi� anomali�
w krajobrazie Nowej Anglii i cho� ewidentnymi �ladami jego �wietnej przesz�o�ci
by�y kamienne fundamenty i drewniane belki podmur�wki, jak r�wnie� kanciasty
kamienny komin wznosz�cy si� dumnie ponad dwuspadowym dachem, zosta� on
przebudowany w tak du�ym stopniu, �e wydawa� si� wynikiem prac buda wlanych
kilku pokole�. Aczkolwiek wi�kszo�ci zmian dokonano dla wygody Wilbura,
zdumiewa�a mnie szczeg�lnie, jedna z nich, kt�rej przyczyn nigdy nie by� mi
�askaw wyt�umaczy� - chodzi tu o zamontowanie w po�udniowej �cianie pokoju na
poddaszu wielkiego, okr�g�ego okna z nader osobliwego, dymnego szk�a, kt�re, jak
m�wi� mi kuzyn, by�o bardzo, bardzo stare, a kt�re odnalaz� i naby� podczas
swoich w�dr�wek po Azji. Kt�rego� razu nazwa� je �szk�em z Leng�, a innym razem
napomkn��, �e �by� mo�e pochodzi�o z samego. Hadesu�, lecz �adna z tych nazw nic
mi nie m�wi�a, a temat ten nie interesowa� mnie na tyle, bym zechcia� dr��y� go
dalej.
Niebawem jednak po�a�owa�em, �em tego nie uczyni�, bo jak si�
przekona�em wkr�tce po przeprowadzce, centrum domu nie stanowi� �aden z pokoi na
parterze, jak mo�na by si� tego spodziewa�, lecz w�a�nie pokoik na poddaszu. Tam
w�a�nie Wilbur trzyma� swoje fajki, ulubione ksi��ki, p�yty i najwygodniejsze
meble, tam tak�e pracowa� nad manuskryptem zwi�zanym z jego badaniami, kt�rymi
zajmowa� si� w bibliotece Uniwersytetu Miskatonic, gdzie dosi�gn�� go zab�jczy,
bezlitosny atak serca.
Wiedzia�em, �e musz� wzi�� rozbrat z jego zasadami, na korzy��
moich, ma si� rozumie�. W tej sytuacji wydawa�o si� rzecz� niezb�dn�, aby dom
zacz�� funkcjonowa� tak jak nale�y, to znaczy inaczej ni� do tej pary. Trzeba
by�o o�ywi� w nim parter, i prawd� m�wi�c, pok�j na poddaszu zacz�� mnie dziwnie
mierzi�, po cz�ci zapewne dlatego, �e nadal silnie odczuwa�o si� tam obecno��
mego zmar�ego kuzyna, kt�ry nigdy ju� nie zasi�dzie w ulubionym fotelu, w
naro�niku pokoju, po cz�ci za� dlatego, i� pok�j ten wyda� mi si� nienaturalnie
obcy i zimny, odpychaj�c mnie jakby jak�� niepoj�t� moc� fizyczn�, ale mo�e by�a
to tylko moja wyobra�nia i negatywne nastawienie, ba nie pojmowa�em tego, tak
jak nigdy nie potrafi�em zrozumie� mego kuzyna Wilbura.
Zmiany, kt�re planowa�em, okaza�y si� trudniejsze do realizacji,
ni� przypuszcza�em, wkr�tce za� przekona�em si� te�, �e stare �gniazdko� mego
kuzyna roztacza pot�n� aur� obejmuj�c� swym zasi�giem ca�y dom. S� ludzie,
kt�rzy twierdz�, �e domy przejmuj� pewien aspekt charakteru swoich w�a�cicieli,
a je�eli stary dom by� cho� po cz�ci przesi�kni�ty aur� Whartan�w, kt�rzy w nim
zamieszkiwali, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e m�j kuzyn rozproszy� j� na dobre za
spraw� gruntownego remontu, budynek bowiem obecnie emanowa� wy��cznie jego.
�obecno�ci��. Niekiedy wra�enie to by�o niemal nieuchwytne, a raczej jak
niejasne przeczucie, �e nie jeste� ju� sam w pokoju lub �e kto� ci� stale
obserwuje, przygl�da ci si� z uwag�, cho� kim by� �w tajemniczy obserwator,
pozostawa�o dla mnie nieodgadnion� zagadk�.
By� mo�e wra�enie to wynika�o z faktu, ze dom sta� na odludziu,
czasami jednak wydawa�o mi si�, ze ulubiony pok�j mego kuzyna by� �yw� istot�,
oczekuj�c� jego powrotu jak zwierze nie�wiadome �mierci swego pana. By� mo�e ta
w�a�nie obsesyjna my�l sprawi�a, i� po�wi�ci�em owemu pokojowi wi�cej uwagi, ni�
m�g� na to zas�ugiwa�. Wynios�em ze� niekt�re meble, w tym bardzo wygodny fotel
klubowy, ale nieodparta si�a kaza�a mi odnie�� je z powrotem. Mia�em wra�enie,
jak w stosunku do wspomnianego fotela, �e cho� z pocz�tku wyda� mi si� niezwykle
wygodny, zosta� wykonany dla kogo� innego, wygl�daj�cego inaczej ni� ja, a tym
samym nie nadawa� si� dla mnie, albo �e �wiat�o na parterze nie jest tak dobre
jak na poddaszu, co sprawi�o, �e zwr�ci�em na p�k� biblioteczki w owym pokoju
wszystkie zabrane stamt�d ksi��ki.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e atmosfera w tym szczeg�lnym pokoju
by�a inna ni� w pozosta�ej cz�ci domu. Og�lnie reszta budynku mog�a wydawa� si�
zgo�a zwyczajna, wr�cz prozaiczna, wyr�nia� si� tylko ten jeden jedyny pokoik
dobudowany od strony po�udniowej. Cho� na parterze wyg�d nie zbywa�o, wida�
by�o, �e reszta pomieszcze� nie nale�a�a do cz�sto u�ytkowanych, z wyj�tkiem
jednego, gdzie przygotowywano posi�ki. Jak dla kontrastu, pok�j na poddaszu,
mimo i� niezwykle komfortowy, mia� w sobie co�, co trudno by�oby wyt�umaczy�
s�owami; zupe�nie jakby powsta� wy��cznie z kaprysu i dla wygody jednego tylko
cz�owieka i cho� wydawa�o si�, �e mieszka�o w nim wielu r�nych ludzi, �aden nie
pozostawi� w jego �cianach �swojej� aury, z wyj�tkiem tego pierwszego,
najwa�niejszego lokatora. Wiedzia�em wszelako, ze m�j kuzyn prowadzi� raczej
samotniczy tryb �ycia, je�li nie liczy� jego wyjazd�w na uczelni� w Arkham i do
biblioteki Widenera w Bostonie. Nigdzie indziej nie bywa�, nikt do niego nie
dzwoni�, a zdarza�o si�, �e kiedy jako ksi�gowy zawita�em raz i drugi do jego
domu, zachowywa� si� tak, jakby chcia�, abym ju� sobie poszed�, cho� wizyty moje
nigdy nie trwa�y d�u�ej ni� kwadrans.
Prawd� m�wi�c, aura pokoju na poddaszu znacznie os�abi�a moj�
stanowczo�� i zdecydowanie. Parter doskonale nadawa� si� dla moich cel�w, mia�em
dom, w kt�rym mog�e zamieszka�, a w gruncie rzeczy nie trudno by�o mi zapomnie�
o pokoju na poddaszu. Zmiany, kt�re jeszcze niedawno tak gor�co pragn��em
przeprowadzi�, od�o�y�em na p�niej, a� sprawy te strac� na znaczeniu na tyle,
�e przestan� w og�le si� nimi przejmowa�. Poza tym wci�� cz�sto przebywa�em poza
domem i to zar�wno w dzie�, jak i w nocy, przeto wszelkie potencjalne zmiany nie
by�y a� tak nagl�ce. Postanowienia testamentu zosta�y wype�nione, dom znalaz�
si� w moim posiadaniu i nikt nie zamierza� tego kwestionowa�.
Coraz bardziej odsuwa�em od siebie spraw� przysz�o�ci pokoju na
poddaszu, i pewnie wszystko by�oby w porz�dku, gdyby nie kilka kolejno
nast�puj�cych po sobie wydarze�, kt�re wzbudzi�y moje zaniepokojenie. Pocz�tkowo
by�y to wr�cz b�ahe incydenty, zacz�y si� od rzeczy tak drobnych, ze prawie
niezauwa�alnych. Pierwszy z nich nast�pi� w jaki� miesi�c po moim wprowadzeniu
si� do domu i pocz�tkowo zupe�nie go zlekcewa�y�em, dopiero p�niej zacz��em
��czy� go z innymi wypadkami, analizuj�c je z perspektywy czasu. Kt�rej� nocy,
kiedy pogr��ony w lekturze siedzia�em przy kominku w pokoju na parterze,
us�ysza�em dziwne drapanie do drzwi, jakby kot lub inne niedu�e zwierz�tko
domaga�o si�, abym je wpu�ci�. Odg�os ten by� jednak na tyle wyra�ny, �e wsta�em
i podszed�em najpierw do jednych, a potem do drugich drzwi w najstarszej cz�ci
domu, ale przed �adnymi z nich nie dostrzeg�em domniemanego kota. Zwierz�
pierzch�o w mrok nocy. Zawo�a�em kilkakrotnie, ale nie zareagowa� ani nawet nie
miaukn��. Kiedy jednak usiad�em w fotelu, drapanie rozleg�o si� na nowo. Chocia�
bardzo si� stara�em, nie zdo�a�em dostrzec nawet cienia tajemniczego zwierz�tka,
a gdy incydent ten powt�rzy� si� p� tuzina razy, by�em zdenerwowany do tego
stopnia, �e gdybym tylko dostrzeg� gdzie� tego wrednego kocura, ani chybi
natychmiast bym go ustrzeli�.
Sam w sobie incydent ten by� tak trywialny, �e nikt pewnie nie
zaprz�ta�by sobie nim g�owy. B�d� co b�d� m�g� to by� kot mego sp. kuzyna, a na
m�j widok po prostu si� wystraszy� i uciek�. Ot� to. Mog�o tak by�. Tak
przynajmniej s�dzi�em. Jednak�e nieca�y tydzie� p�niej wydarzy� si� podobny
wypadek, a od pierwszego r�ni� go tylko jeden szczeg�. Tym razem zamiast
drapania i skrobania s�ycha� by�o cichy szelest, przeci�g�e szuranie, kt�re
wywo�a�o u mnie lodowate ciarki, odg�os ten przywodzi� bowiem na my�l wielkiego
w�a albo s�onia, kt�ry przesuwa� tr�b� po oknach i drzwiach domu. Moja reakcja
by�a identyczna jak poprzednio. S�ysza�em d�wi�ki, ale nie ujrza�em tego, co je
powodowa�o. Najpierw kot, teraz w��. Co b�dzie nast�pne?
I faktycznie na tym si� nie sko�czy�o, przerwy mi�dzy kolejnymi
incydentami by�y raz d�u�sze, raz kr�tsze, od czasu do czasu s�ysza�em
drapi�cego do drzwi kota lub przesuwaj�cego si� po szybie w�a. Niekiedy
dobiega�y mnie odg�osy przypominaj�ce t�tent kopyt, kroki jakiego� gigantycznego
zwierz�cia, �wiergot ptak�w uderzaj�cych dzi�bkami w szyby; zdarza�o si� te�
o�lizg�e, wilgotne szuranie jakby wielkiego, niewidzialnego cia�a albo dziwne
cmokanie warg lub mo�e du�ych ssawek. Co o tym wszystkim s�dzi�em? Uwa�a�em to
za omamy s�uchowe, d�wi�ki te bowiem rozlega�y si� przy ka�dej pogodzie zar�wno
noc�, jak i za dnia, gdyby zatem faktycznie przy oknie lub drzwiach znalaz�o si�
jakie� zwierze, musia�bym je zobaczy�, zanim znik�oby w�r�d drzew porastaj�cych
okoliczne wzg�rza - na polach wok� domu ros�o ca�kiem sporo m�odych topoli,
brz�z i jesion�w.
Tajemniczy cykl halucynacji d�wi�kowych pewnie nigdy nie
zosta�by przerwany, gdybym kt�rego� wieczoru nie otworzy� drzwi na schody
wiod�ce do pokoju na poddaszu, na parterze bowiem by�o wyj�tkowo parno. Wtedy
w�a�nie zn�w rozleg�o si� drapanie kocich pazur�w i u�wiadomi�em sobie, �e
d�wi�ki te nie dochodzi�y od strony drzwi, lecz, od okna w pokoju powy�ej.
Wbieg�em jak oszala�y po schodach; nie zastanawiaj�c si� nad
niedorzeczno�ci� ca�ej sytuacji ani nad tym, w jaki spos�b kot m�g�by dosta� si�
na pi�tro i skrobi�c w szyb�, domaga� si� wpuszczenia do �rodka, z zewn�trz
bowiem nie mo�na by�o tam wej��. Jako �e okno nie otwiera�o si� nawet cz�ciowo,
a szyby by�y przydymione, nawet z bliska nie zdo�a�em dojrze�, co si� za nimi
znajdowa�o, i stoj�c w bezruchu, s�ucha�em z przej�ciem odg�osu skrobi�cych w
szyb� kocich pazur�w.
Zbieg�em na d�, wzi��em siln� latark� i wybieg�szy w parn�,
letni� noc, zacz��em �wieci� na boczn� �cian� domu, w kt�r� wprawione by�o
okr�g�e okno. Teraz jednak wszelkie odg�osy ucich�y, a w blasku latarki
dostrzeg�em jedynie go�� �cian� domu i r�wnie puste okno; kt�re z zewn�trz
wydawa�o si� czarne, od �rodka za� niemal mlecznobia�e.
Mojemu zak�opotaniu zapewne nie by�oby ko�ca - i kto wie, czy
nie okaza�oby si� to dla mnie najlepszym rozwi�zaniem, jednak los zadecydowa�
inaczej.
Mniej wi�cej w tym czasie otrzyma�em od wiekowej ju� ciotki
rasowego kota, wabi�cego si� Ma�y Sam, z kt�rym bawi�em si� przed dwoma laty,
gdy by� jeszcze ma�y. Moja ciotka martwi�a si�, �e mieszkam sam w du�ym domu i
postanowi�a podes�a� mi zwierzaka do towarzystwa. Ma�y Sam nie by� ju� taki
ma�y, powinienem nazywa� go raczej Wielkim Samem, gdy� odk�d widzia�em go po raz
ostatni, ca�kiem sporo przybra� na wadze. By� silnym, zwinnym i �ownym kotem,
m�g� stanowi� chlub� swojego rodu. Jednak�e Ma�y Sam, cho� ociera� si� z
lubo�ci� o moje nogi, mia� na temat domu dwojakie mniemanie. Bywa�y dni, kiedy
spokojnie i leniwie spa� sobie na kominku, zdarza�o si� jednak, �e zachowywa�
si�, jakby wst�pi� we� sam diabe�, i w�wczas, gor�czkowo domaga� si�, bym go
wypu�ci�. W takich chwilach s�ycha� by�o zawsze odg�osy jakiego� innego
zwierz�cia, usi�uj�cego dosta� si� do domu, Ma�y Sam za� dostawa� wr�cz sza�u z
w�ciek�o�ci i trwogi i miota� si� do tego stopnia, �e musia�em natychmiast
wsta�, by otworzy� mu drzwi. Kot jak op�tany wybiega� na zewn�trz i gna� do
jedynej przybud�wki, pozostawionej po zmianach dokonanych w obej�ciu przez mego
kuzyna, i tam sp�dza� noc albo znika� w lesie, by wr�ci� dopiero o �wicie, kiedy
g��d przygania� go z powrotem do domu. I za nic w �wiecie nie chcia� wej�� do
pokoju na poddaszu!
2
To w�a�nie kot sprawi�, �e zainteresowa�em si� bli�ej zaj�ciami
mojego kuzyna, trwoga zwierz�cia by�a bowiem tak szczera i dojmuj�ca, �e
postanowi�em przejrze� pozostawione przez Wilbura dokumenty, s�dz�c, �e mo�e w
nich znajd� wyt�umaczenie tajemnych zjawisk zachodz�cych w tym domu. Niemal
natychmiast natkn��em si� w jednej z szuflad, w pokoju na parterze, na
niedoko�czony list; by� zaadresowany do mnie i cho� wszystko wskazywa�o
�e Wilbur zdawa� sobie spraw�, i� jego dni s� policzone - zawar� w nim bowiem
kilka zalece� na wypadek swojej �mierci - nie wiedzia�, ile konkretnie czasu mu
zosta�o. Zacz�� go pisa� na miesi�c przed tragicznym atakiem serca i w�o�ywszy
do szuflady, ju� wi�cej po niego nie si�gn��, pozostawiaj�c nieuko�czon�
episto��.
�Drogi Fredzie - napisa�. - Najwi�ksi specjali�ci w dziedzinie medycyny
twierdz�, �e nie zosta�o mi ju� wiele czasu, a skoro sporz�dzi�em ju� testament,
w kt�rym czyni� ci� mym jedynym spadkobierc�, pragn� w niniejszym dokumencie
zawrze� ostatnich kilka zalece�, kt�re, ufam, wype�nisz niezw�ocznie i dok�adnie
tak, jak ci przyka��.
Oto trzy rzeczy, kt�re musisz natychmiast zrobi�:
1) Wszystkie dokumenty z szuflad A, B i C mojego archiwum musz� zosta�
zniszczone.
2) Wszystkie ksi��ki z p�ek H, I, J i K musz� by� zwr�cone do biblioteki
Uniwersytetu Miskatonic w Arkham.
3) Okr�g�e okno z pokoju na poddaszu musi zosta� rozbite. Nie wyj�te ani
usuni�te w �aden inny spos�b, lecz nale�y je roztrzaska� na kawa�ki.
Musisz pogodzi� si� z moj� wol� w tych kwestiach, w przeciwnym razie b�dziesz
odpowiedzialny za uwolnienie straszliwego z�a, kt�re zst�pi na �wiat. Nie powiem
ju� wi�cej ani s�owa na ten temat, s� bowiem inne sprawy, o kt�rych musz�
napisa�, p�ki jeszcze jestem w stanie to uczyni�. Jedna z nich jest..."
Na tym jednak m�j kuzyn przerwa�, pozostawiaj�c list nie
uko�czony.
Co mia�em pocz�� z tymi dziwnymi zaleceniami? Mog�em zrozumie�,
�e chcia�, by jego ksi��ki trafi�y do biblioteki Uniwersytetu Miskatonic, ja
bowiem nie by�em nimi w og�le zainteresowany. Ale dlaczego zale�a�o mu na
zniszczeniu dokument�w? Czy i one nie powinny trafi� na uczelnie? I to okr�g�e
okno - zniszczenie go by�o z pewno�ci� marnotrawstwem i wyrzucaniem pieni�dzy w
b�oto, na jego miejsce wszak trzeba b�dzie wstawi� nowe, a to poci�ga�o za sob�
dodatkowe koszta. Ten fragment listu osobliwie wzm�g� moj� ciekawo�� i
postanowi�em przejrze� rzeczy Wilbura z wi�ksz� ni� dot�d uwag�.
Tego wieczoru zacz��em przegl�da� ksi��ki zgromadzone w pokoju
na poddaszu. Ich dob�r �wiadczy� wyra�nie o archeologicznych i antropologicznych
zainteresowaniach mego kuzyna, mia� on bowiem mn�stwo tekst�w dotycz�cych
cywilizacji Wyspy Wielkanocnej, Polinezji i Mongolii oraz innych prymitywnych
kultur, jak r�wnie� prace na temat migracji plemion oraz wierze� i religii lud�w
pierwotnych. By� to zaledwie wst�p do ksi�gozbioru, kt�ry zgodnie z wola Wilbura
mia� trafi� do biblioteki uniwersyteckiej, niekt�re z wolumin�w bowiem wydawa�y
si� bardzo stare i cho� nie mia�y daty wydania, s�dz�c po wygl�dzie i sposobie
zapisu, musia�y pochodzi� z okresu �redniowiecza.
Najm�odsze z nich, a �adna ksi�ga nie pochodzi�a z drugiej
po�owy dziewi�tnastego wieku, wywodzi�y si� z r�nych �r�de�. Niekt�re nale�a�y
do kuzyna naszych ojc�w, Henry�ego Akeleya z Vermontu, kt�ry przys�a� je
Wilburowi, inne nosi�y stemple Bibliotheque Nationale of Paris, co mog�o
sugerowa�, �e aby je zdoby�, Wilbur dopu�ci� si� kradzie�y.
Ksi��ki by�y w r�nych j�zykach i znajdowa�y si� w�r�d nich
takie tytu�y, jak Manuskrypty Pnakotyczne, Ksi�ga R�lyeh, Unaussprechlichen
Kulten von Junzta, Ksi�ga Eibonu, Pie�ni Dholi, Siedem tajemnych ksi�g Hsan, De
Vermis Mysteriis Ludviga Prinna, Fragmenty Celaeno, Cultes des Goules hrabiego
d�Erlette�a, Ksi�ga Dzyan oraz kopia Necronomiconu Araba, Abdula Alhazreda, oraz
wiele innych, niekt�re w formie manuskrypt�w Przyznaje, �e ksi�gi te wprawi�y
mnie w niema�e zdurnienie, ich tre�� bowiem, o ile zdo�a�em si� zorientowa�,
stanowi�a istny skarbnice najr�niejszych mit�w i legend, odnosz�cych si� do
pradawnych, prymitywnych wierze� religijnych pierwotnych lud�w zamieszkuj�cych
nasz� planet�, a tak�e, je�li dobrze to zrozumia�em, obcych ras pochodz�cych z
kosmosu. Naturalnie nie by�em w stanie odczyta� jak nale�y tekst�w �aci�skich,
francuskich i niemieckich, trudno�� tak�e sprawi�a mi staroangielszczyzna
niekt�rych manuskrypt�w i wolumin�w. Tak czy inaczej, zadanie to wkr�tce mnie
znu�y�o, tre�� owych ksi�g by�a bowiem tak absurdalna i irracjonalna, ze jedynie
antropologowi mog�o starczy� cierpliwo�ci, aby po�wi�ci� si� bez reszty ich
lekturze.
Nie, �eby nie by�y na sw�j spos�b interesuj�ce, ale zawarty w
nich schemat okaza� si� stary jak �wiat i zgo�a przewidywalny. Traktowa� on o
walce si� �wiat�a z mocami ciemno�ci, a przynajmniej ja tak to sobie
t�umaczy�em. Niewa�ne, czy nazwiesz te istoty Bogiem i Szatanem czy Starszymi
Bogami i Wielkimi Przedwiecznymi, Dobrem i Z�em albo nadasz im imiona w rodzaju
Nodensa, Pana Wielkiej Otch�ani, nawiasem m�wi�c, by�o to jedyne wymienione w
kt�rymkolwiek tek�cie imi� Starszego Boga, w odr�nieniu do Wielkich
Przedwiecznych, w�r�d kt�rych byli tacy, jak b�g - kretyn Azathoth, amorficzna
�nie� piekielnego chaosu, kt�ra blu�ni i bulgocze w sercu wielkiej
niesko�czono�ci; Yog - Sothoth, jeden we wszystkim i wszystko w jedno�ci, nie
poddaj�cy si� prawom czasu ni przestrzeni, wsp�istniej�cy z wszechczasem i
trwaj�cy w przestrzeni, Nyarlathotep, pos�aniec Przedwiecznych; Wielki Cthulhu,
kt�ry czeka, by pod�wign�� si� z ukrytego R�lyeh w g��binie oceanu;
niewys�owiony Hastur, w�adca Przestrzeni Mi�dzygwiezdnych; Shub - Niggurath,
czarna koza z lasu z tysi�cem m�odych. Jako ze poszczeg�lne rasy ludzi oddaj�ce
cze�� r�nym b�stwom mia�y swoje sekretne nazwy, w�r�d czcicieli Przedwiecznych
byli Odra�aj�cy Ludzie �niegu z Himalaj�w i innych g�rskich region�w Azji,
Mieszka�cy G��bin, kt�rzy czekaj� w g��binie ocean�w, by s�u�y� Wielkiemu
Cthulhu, cho� faktycznie rz�dzi nimi Dagon, Shantakowie, Tcho - Tcho i wiele
innych, w�r�d nich ludy zamieszkuj�ce miejsca, do kt�rych, jak Lucyfera z Edenu,
wygnano Wielkich Przedwczesnych, gdy wszcz�li bunt przeciwko Starszym Bogom -
miejsca takie jak odleg�e gwiazdy Hyadesu, Nieznane Kadath, P�askowy� Leng i
zatopione miasto R�lyeh.
Dwa niepokoj�ce szczeg�y zdawa�y si� �wiadczy�, �e m�j kuzyn
traktowa� te mity i wierzenia powa�niej, ni� s�dzi�em. Cho�by jego wzmianki o
Hyadesie, kiedy opowiada� mi o pochodzeniu szk�a, z kt�rego wykonano okno na
poddaszu. M�wi�, �e �mog�o ono pochodzi� z samego Hyadesu�, a szk�o nazywa�
szk�em z Leng. Co prawda nie mia�em �adnego potwierdzenia na istnienie jakich�
zwi�zk�w mi�dzy jednym a drugim i ju� niebawem j��em upewnia� sam siebie, �e
�Leng� mog�o by� imieniem chi�skiego handlarza antykami, a nazwa �Hyades� mog�a
mi si� zwyczajnie przes�ysze�.
Wszystko wskazywa�o jednak, ze Wilbur by� bardziej ni� tylko
pobie�nie zainteresowany tymi obcymi, osobliwymi mitami. Je�eli sam fakt
posiadania przez niego tych wolumin�w i manuskrypt�w nie stanowi� przekonuj�cego
dowodu, to jego notatki nie pozostawia�y ju� najmniejszych w�tpliwo�ci.
W zapiskach znajdowa�y si� bowiem inne, o wiele dziwniejsze
odniesienia, kt�re, przyznaje, zabi�y mi niez�ego �wieka; by�y tu do��
amatorskie, ale ca�kiem udane rysunki przedstawiaj�ce niezwyk�e, przera�liwie
obce miejsca oraz istoty, kt�rych nie potrafi�bym sobie wyobrazi� nawet w
najbardziej odra�aj�cych koszmarach sennych. W gruncie rzeczy istot tych nie
spos�b by�o opisa�, widnia�y tu skrzydlate, przypominaj�ce nietoperze stwory
wielko�ci cz�owieka, wielkie, amorficzne cielska z mn�stwem wiotkich macek,
kt�re przywodzi�y na my�l o�miornice, ale stworzenia te z pewno�ci� inteligencj�
przewy�sza�y ka�amarnice; byli tu zaopatrzeni w szpony p� - ludzie, p� -
ptaki, a tak�e upiorne istoty krocz�ce w pozycji wyprostowanej, o p�azich
obliczach i sk�rze pokrytej �uskami w odcieniu jasnej zieleni, jak fale oceanu.
Znalaz�y si� tu tak�e dziwnie zdeformowane kar�y o brutalnych rysach, �yj�ce,
s�dz�c po wygl�dzie, w jakiej� lodowato zimnej krainie oraz cz�ekopodobne istoty
nale��ce do rasy, kt�ra musia�a rozmna�a� si� na zasadach kazirodztwa i kt�ra
mimo cech p�azich zachowa�a r�wnie� pewne cechy ludzkie. Nigdy nie
przypuszcza�em, ze m�j kuzyn mia� tak bujn� wyobra�ni�; od dawna ju� wiedzia�em,
ze stryj Henry cierpia� na wyj�tkowo bogate i dziwaczne urojenia, jednak Wilbur,
o ile mi wiadomo, nie przejawia� podobnych sk�onno�ci. Dopiero teraz poj��em,
jak sprytnie i skutecznie ukrywa� on przed nami swoje prawdziwe oblicze a
rewelacje te okaza�y si� dla mnie absolutnym zaskoczeniem.
Nie istnia�y bowiem stworzenia, kt�re mog�yby pos�u�y� za modele
dla jego rysunk�w, a w manuskryptach i ksi�gach, kt�re przegl�da�em, nie
natrafi�em na �adne ilustracje. Z ciekawo�ci zacz��em wertowa� uwa�niej jego
notatki, a� w ko�cu natrafi�em na pewne do�� zagadkowe fragmenty, kt�re
zaciekawi�y mnie na tyle, �e postanowi�em pouk�ada� je w kolejno�ci, co nie by�o
trudne, gdy� ka�da z notek by�a datowana.
,,15 pa�dziernika �21. Krajobraz wydaje si� wyra�niejszy. Leng?
Przywodzi na my�l po�udniowo - zachodnie Stany. Jaskinie pe�ne nietoperzy, ich
stada jak czarne chmury wy�aniaj� si� tu� przed zmierzchem z grot, przes�aniaj�c
s�o�ce. Niskie krzewy, poskr�cane, zdeformowane drzewa. Wiej� tu silne wiatry. W
oddali o�nie�one szczyty, wyznaczaj�ce granice tego pustynnego obszaru.�
�21 pa�dziernika �21. Cztery Shantaki na drugim planie.
�redniego wzrostu, wy�sze od ludzi. W�ochate cia�a, przypominaj�ce nietoperze,
b�oniaste skrzyd�a si�gaj�ce trzy stopy powy�ej ich g��w. Zakrzywione, s�pie
dzioby, ale cia�a bezsprzecznie jak u nietoperzy. �mign�y w powietrzu, by
wyl�dowa� na skale nieopodal. NIE WIEDZ�. Czy jednego z nich kto� dosiada�? Nie
mam pewno�ci.�
�7 listopada �21. Noc. Ocean. W tle wyspa i rafa koralowa.
Mieszka�cy G��bin wraz z lud�mi o podobnym jak oni pochodzeniu; s� hybrydycznie
bia�e. Ci z G��bin maja cia�a pokryte �usk� i ruszaj� si� jak �aby, ni to
skokami, ni d�ugimi krokami. S� przygarbieni, jak wi�kszo�� p�az�w. Inni zdaj�
si� p�yn�� w kierunku rafy. Czy to mo�e by� Innsmouth? Nie wida� linii brzegowej
ani �wiate� miasta. Statk�w r�wnie� nie. Wy�aniaj� si� z odm�t�w przy samej
rafie. DIABELSKIEJ RAFIE? Nawet hybrydy nie zdo�a�yby przep�yn�� tak du�ego
dystansu bez odpoczynku. Prawdopodobnie w tle znajduje si� niewidoczne
wybrze�e.�
�17 listopada �21. Ca�kowicie obcy krajobraz. O ile mog�
stwierdzi�, nie jest to Ziemia. Czarne niebo, kilka gwiazd. Bloki porfiru lub
innej, podobnej ska�y. W tle g��bokie jezioro. Hali? Po pi�ciu minutach woda
burzy si� i co� wy�ania si� z otch�ani. Jest skierowane w przeciwn� stron�. To
jak�� wielka, wodna istota. Ma macki jak o�miornica, ale jest 10-20 razy wi�ksza
ni� �yj�cy u zachodnich wybrze�y Octopus apollyon. Jej sama szyja musia�a mie�
dobre osiemdziesi�t metr�w �rednicy. Wola�em nie ryzykowa� ujrzenia jej oblicza
i zniszczy�em gwiazd�.�
�4 stycznia �22. Okres pustki. Kosmos? Widz� zbli�aj�c� si�
planet�, jakbym patrzy� oczami gigantycznej istoty zmierzaj�cej w kierunku
jakiego� cia�a niebieskiego. Ciemne niebo, odlegle gwiazdy, powierzchnia planety
zbli�a si� w szybkim tempie. Widz� pust�, ja�ow� ziemi�. �adnej ro�linno�ci, jak
na ciemnej gwie�dzie. Kr�g wiernych stoj�cych przed kamienn� wie�yc�. Wo�aj�: -
la! Shub - Niggurath!�
�16 stycznia �22. Obszar podwodny. Atlantyda? W�tpliwe. Wielka,
pe�na otwor�w wej�ciowych, przypominaj�ca �wi�tyni� budowla zniszczona przez
miny g��binowe. Ogromne kamienie, jak te, z kt�rych wzniesiono piramidy. Jakie�
pomieszczenie w mroku schod�w. Gigantyczna macka unosi si� w g�r�. Daleko w tyle
dwoje wodnistych, szeroko rozstawionych �lepi. R'lyeh? Stw�r tak mnie przerazi�,
�e zniszczy�em gwiazd�.�
�24 lutego �22. Znajoma okolica. Wilbraham Country? Zapuszczone
gospodarstwo, rodzina o cechach wynikaj�cych z kazirodczego zwi�zku. W tle stary
m�czyzna nas�uchuje. Pora - wiecz�r. S�ycha� zawodzenie lelk�w. Zbli�a si�
kobieta trzymaj�ca w d�oni kamienn� replik� gwiazdy. Starzec ucieka. To ciekawe.
Musz� mie� to na uwadze.�
�21 marca �22. Mia�o dzi� miejsce okropne zdarzenie. Musz� by�
ostro�niejszy. Utworzy�em gwiazd� i wypowiedzia�em s�owa: Ph �nglui mglw�naft
Cthulhu, R�lyeh wgah�nagl fhtagn. Od razu ujrza�em w tle wielkiego shantaka.
Shantak WIEDZIA� i natychmiast ruszy� naprz�d. Us�ysza�em wyra�nie zgrzyt jego
szpon�w. Zd��y�em w por� zniszczy� gwiazd�.�
�7 kwietnia �22. Teraz wiem ju� na pewno, �e je�li nie zachowam
ostro�no�ci, zdo�aj� si� tu przedrze�. Dzi� ujrza�em krajobraz tybeta�ski i
Odra�aj�cych Ludzi �niegu. Podj�to kolejn� pr�b�. Ale co z ich panami? Je�li
ludzie pr�buj� pokona� bariery czasu i przestrzeni, co z WielkimCthulhu,
Hasturem, Shub - Niggurath? Na pewien czas musz� zaprzesta� pr�b. To dla mnie
wielki wstrz�s.�
Do swego tajemniczego przedsi�wzi�cia powr�ci� dopiero z
pocz�tkiem nast�pnego roku. Tak przynajmniej wynika�o z jego zapisk�w. Po
przerwie trwaj�cej nieca�y rok powr�ci� do prowadzenia notatek i zagadkowej,
obsesyjnej dzia�alno�ci.
,,7 lutego �23. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e wiedz� o drzwiach.
Nawet kr�tkie zerkni�cie niesie ze sob� ogromne ryzyko. Bezpiecznie jest tylko
w�wczas, gdy w zasi�gu wzroku nie ma �ywego ducha. A skoro nigdy nie wiadomo, co
ujrzy si� przed sob�, ryzyko urasta do niewyobra�alnych rozmiar�w. Mimo to waham
si� przed zapiecz�towaniem przej�cia. Utworzy�em, jak zawsze, gwiazd�,
wypowiedzia�em s�owa i czeka�em. Przez chwil� widzia�em tylko znajomy pejza�
po�udniowo - zachodniej Ameryki o zmierzchu, nietoperze, sowy, drobne gryzonie i
�biki. I nagle z jaskini wy�oni� si� Mieszkaniec Pustyni, szorstkosk�ry,
wielkooki i wielkouchy, z twarzy przypominaj�cy odra�aj�c� parodi� misia koali,
cho� jego cia�o wygl�da�o na okrutnie wychudzone i wyn�dznia�e. Ruszy� do��
�wawo w moim kierunku. Czy to mo�liwe, ze drzwi czyni� t� stron� widoczn� dla
nich, tak jak ja mog� widzie� ich domen�? Gdy ujrza�em, jak rusza w moj� stron�,
zniszczy�em gwiazd�. Jak zawsze wszystko znikn�o.
P�niej jednak w ca�ym domu zaroi�o si� od nietoperzy. By�o ich
w sumie dwadzie�cia siedem! Nie wierze w zbiegi okoliczno�ci�.
Tu nast�pi�a kolejna przerwa, wype�niona przez mego kuzyna
tajemniczymi notatkami o jego wizjach lub tajemniczej �gwie�dzie�, o kt�rej
wspomina� tak cz�sto. Nie w�tpi�, i� pad� on by� ofiar� halucynacji, wywo�anych,
jak s�dz�, nadmiernie intensywnymi studiami nad tre�ci� ksi�g sprowadzonych z
najdalszych zak�tk�w �wiata. By�y to wyja�nienia, a raczej, jak konstatuj�,
pr�ba racjonalizacji tego, co �ujrza�� Wilbur. Pojawi�y si� tu r�wnie� wycinki z
gazet, kt�re kuzyn m�j wybiera� zapewne ze wzgl�du na rzekomy ich zwi�zek z
mitycznym wzorcem, kt�ry tak dalece nim ow�adn�� - doniesienia o dziwnych
wypadkach, nieznanych obiektach na niebie, tajemniczych zagini�ciach, osobliwych
relacjach dotycz�cych pewnych konkretnych kult�w itp. Jawnie wynika�o z tego, ze
Wilbur naprawd� uwierzy� w pewne mity prymitywnych, prastarych kultur, zw�aszcza
te, kt�re zwi�zane by�y z przetrwaniem diabelskich Przedwiecznych oraz ich
czcicieli i poplecznik�w; i tego w�a�nie przede wszystkim stara� si� dowie��.
Zupe�nie jakby przyjmowa� za prawd� tre�� starych ksi�g i manuskrypt�w, kt�re
zdoby�, i pr�bowa� odnale�� we wsp�czesno�ci dowody popieraj�ce te ju�
istniej�ce, z przesz�o�ci Prawd� m�wi�c istnia�o do�� niepokoj�ce podobie�stwo
pomi�dzy staro�ytnymi zapisami i tym, co uda�o si� odkry� memu kuzynowi, ja
jednak sk�ada�bym to na karb zbiegu okoliczno�ci i niczego wi�cej. Zw�aszcza
rysunki wydawa�y si� nader przekonuj�ce, lecz nie skopiowa�em �adnego z nich i
odes�a�em wszystko, tak jak je odnalaz�em, do biblioteki Miskatonic, do kolekcji
Akeley�w. Pami�tam je doskonale, zw�aszcza w obliczu niezapomnianego i
dramatycznego zako�czenia mojego nieco chaotycznego �ledztwa, kt�re mia�o
wyjawi� mi, czym tak naprawd� zajmowa� si� m�j kuzyn Wilbur.
3
Nigdy nie dowiedzia�bym si� o gwie�dzie, gdybym przypadkiem nie zwr�cili na ni�
uwagi. Kuzyn m�j wielokrotnie wspomina� o �tworzeniu� i �niszczeniu� gwiazdy
jako elementu niezb�dnego do wywo�ywania swoich omam�w, lecz nazwa ta nic
kompletnie mi nie m�wi�a i zapewne by�oby tak nadal gdybym nagle nie spojrza� w
blasku s�o�ca na pod�og� pokoju na poddaszu i nie dostrzeg� tam nieco
zamazanego, niewyra�nego kszta�tu pi�cioramiennej gwiazdy. Wcze�niej by�a ona
niewidoczna, bo przykrywa� j� gruby dywan, musia�em go jednak przenie�� podczas
pakowania ksi��ek i manuskrypt�w dla biblioteki Uniwersytetu Miskatonic i tak
oto traf sprawi�, �em ujrza� �w osobliwy rysunek. Nawet wtedy jednak nie od razu
zorientowa�em si�, �e mam przed sob� gwiazd�. Dopiero kiedy zako�czy�em
pakowanie ksi��ek i papier�w i odwin��em dywan ze �rodka pokoju, oczom moim
ukaza� si� �w kszta�t w ca�ej swej okaza�o�ci. By�a to, jak si� okaza�o,
pi�cioramienna gwiazda ozdobiona wieloma skomplikowanymi symbolami i tak du�a,
by ca�y rysunek mo�na by�o wykona� z jej �rodka. W�wczas to zrozumia�em, jakie
by�o przeznaczenie pude�ka kredy, kt�re znalaz�em w ulubionym pokoju mego
kuzyna, a kt�rego obecno�� wyda�a mi si� zgo�a niewyt�umaczalna. Odsuwaj�c
ksi��ki, papiery i reszt� szparga��w, si�gn��em po kred� i zacz��em, znalaz�szy
si� wewn�trz gwiazdy, wiernie odtwarza� jej kszta�t wraz z ornamentami. By� to z
ca�� pewno�ci� jaki� symbol kabalistyczny i nie ul�ga�o w�tpliwo�ci, �e osoba
prowadz�ca rytua� mia�a zaj�� pozycj� siedz�c� wewn�trz pi�cioramiennego
kredowego rysunku.
Dope�niwszy dzie�a najlepiej, jak tylko umia�em, usiad�em
po�rodku gwiazdy. Ca�kiem mo�liwe, �e spodziewa�em si�, i� co� si� wydarzy, cho�
w dalszym ci�gu niepokoi�y mnie wyczytane w zapiskach Wilbura wzmianki o
natychmiastowym prze�amywaniu, niszczeniu gwiazdy za ka�dym razem, gdy uznawa�,
i� co� mu zagra�a, gdy�, o ile wiedzia�em cokolwiek o kabalistycznych rytua�ach,
zniszczenie symbolu mog�o spowodowa� gro�b� ataku mentalnego na osob�
przeprowadzaj�c� ceremonie.
Gdy przez kolejnych kilka minut nic si� nie dzia�o i zacz��em z
wolna tr�ci� nadzieje, przypomnia�em sobie o �s�owach�. Przepisa�em je, a teraz
wsta�em, by si�gn�� po swoja kartk� i odnalaz�szy j�, wr�ci�em wraz z ni� do
wn�trza gwiazdy, gdzie powoli, z namaszczeniem odczyta�em inkantacje:
- Ph�nglui mglw�najh Cthulhu R�lyeh wgah�nagl fhtagn.
W okamgnieniu wydarzy�o si� co� zgo�a niewiarygodnego.
Siedzia�em zwr�cony twarz� do tafli okr�g�ego okna z dymnego szk�a i widzia�em
dok�adnie ca�� sytuacj�. Szk�o nagle, ni st�d, ni zow�d, sta�o si�
przezroczyste, a oczom mym ukaza� si� spra�ony s�o�cem pejza�, cho� przecie�
by�a p�na godzina, kilka minut temu min�a dziewi�ta, a na zewn�trz panowa�
parny, spokojny, nowoangielski wiecz�r. Krajobraz jednak, kt�ry ujrza�em przez
szyb�, nie przypomina� �adnego ze znanych mi zak�tk�w Massachusetts, by�a to
surowa, pustynno-skalista okolica ze sk�p�, pustynn� ro�linno�ci�, mn�stwem
jaski� i pasmem o�nie�onych, pos�pnych g�r daleko w tle. Taki w�a�nie pejza�
wielokrotnie opisywa� w swych zagadkowych notatkach m�j kuzyn.
Spojrza�em na te spieczone s�o�cem okolice z przej�ciem i
fascynacj�; w g�owie mia�em m�tlik. Gdy tak patrzy�em, wzrok m�j pocz��
dostrzega� w�r�d tych ska� najr�niejsze oznaki �ycia - to zygzakowato przepe�z�
po piasku grzechotnik, wysoko na niebie pojawi�a si� sylwetka bystrookiego
jastrz�bia - s�dz�c po odblasku s�o�ca na piersi ptaka, uzna�em, �e zbli�a� si�
zmierzch - w�r�d ska� pojawi� si� jaszczur gila, s�owem: typowi przedstawiciele
fauny ameryka�skiego po�udniowego zachodu.
Co to by�o za miejsce? Arizona? Nowy Meksyk? Wydarzenia w tej
obcej mi okolicy toczy�y si� swoim torem, jakby niezale�nie ode mnie. W�� i
jaszczurka odpe�z�y, jastrz�b spikowa� w d�, chwytaj�c w szpony w�a, pojawi�y
si� te� inne pustynne stworzenia. �wiat�o powoli przygasa�o, nadaj�c tej krainie
niezwyk�ego, bajecznego wr�cz uroku. I nagle ze znajduj�cej si� nieopodal
ogromnej jaskini, nawiasem m�wi�c, jednej z wielu, wyfrun�y nietoperze.
Wylecia�y z czarnej jak smo�a gardzieli, tysi�cami, nie maj�cym ko�ca,
rozszala�ym strumieniem i po chwili wydawa�o mi si�, ze s�ysz� ich przejmuj�ce
popiskiwanie.
Nie wiem, jak d�ugo zaj�o im wszystkim opuszczenie tej jaskini,
ale rozp�yn�y si� po�r�d zmierzchu i niemal natychmiast ujrza�em co� zgo�a
innego - istot� czlekopodobn�, o chropowatej sk�rze wygl�daj�cej, jakby cia�o
jej pokrywa� skrystalizowany, zbity w grudy piasek. Stw�r ten mia� wyj�tkowo
wielkie oczy i uszy, i wydawa� si� przera�liwie chudy, przez sk�r� wida� mu by�o
wszystkie �ebra, ale szczeg�lnie odra�aj�ce by�o jego oblicze, przypomina�
bowiem z wygl�du australijskiego misia koal�. Wtedy przypomnia�em sobie, jak m�j
kuzyn nazywa� tych ludzi - bo za jednym pojawili si� zaraz nast�pni, w�r�d nich
tak�e kobiety. To byli Mieszka�cy Pustyni!
Wyszli z jaskini, mrugaj�c wielkimi oczami i nagle si� o�ywili, rozpierzchli na
wszystkie strony, przykucaj�c za k�pami krzew�w, a w chwil� p�niej pojawi� si�
odra�aj�cy potw�r. Najpierw ujrza�em szukaj�c� leniwie dooko�a, gi�tk� mack�,
jedna, potem druga i nast�pne, w sumie p� tuzina, j�y one ostro�nie, powoli
penetrowa� wej�cie do jaskini. Zaraz potem z mrok�w pieczary wychyn�a, niezbyt
jeszcze wyra�na w ciemno�ciach, gigantyczna, upiorna g�owa. Gdy wysun�a si�
jeszcze dalej, o ma�o nie wrzasn��em z przera�enia, g�owa ta bowiem by�a
odra�aj�c� parodi� ludzkiego czerepu, wszystkiego, co my�l�ce i cywilizowane.
Wznosi�a si� ponad pozbawionym szyi korpusem przypominaj�cym bry��
galaretowatych tkanek, z miejsca za�, gdzie u cz�owieka znajdowa� si� powinna
�uchwa lub mo�e szyja, unosi�y si� gi�tkie jak bicze d�ugie, o�lizgle macki.
Stw�r musia� by� jednak istota my�l�c�, bo wydawa�o mi si�, �e
od pocz�tku wiedzia� o moim istnieniu. Wype�z� z jaskini, skierowa� na mnie
spojrzenie swych wodnistych �lepi, a potem z niewiarygodn� szybko�ci� pomkn�� ku
mnie poprzez mroczniej�c� z ka�d� chwil� po�a� pustyni.
Chyba nie zdawa�em sobie prawy z rozmiar�w gro��cego mi
niebezpiecze�stwa, bo patrzy�em na� z przej�ciem i dopiero gdy stw�r przes�oni�
swym cielskiem ca�� okolic�, a jego macki si�gn�y w stron� okna - i poprzez
nie! - zorientowa�em si�, �e strach kompletnie mnie sparali�owa�.
Macki si�ga�y przez okno na drug� stron�! C� to takiego? Jaka�
niewiarygodna sztuczka magiczna?
Zdo�a�em przem�c w sobie l�k na tyle, �e zzu�em jeden but i z
ca�ej si�y cisn��em nim w okno, a r�wnocze�nie przypomnia�em sobie, jak
wielokrotnie kuzyn m�j wspomina� o niszczeniu gwiazdy; przechyliwszy si� do
przodu, wytar�em fragment wykonanego przez siebie symbolu. W chwili za�, gdy
rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a, lito�ciwie ogarn�a mnie b�oga czer�
nie�wiadomo�ci.
Teraz wiem to samo, co m�j kuzyn.
Gdybym tylko nie zwleka� tak d�ugo, m�g�bym nie pozna� tej
okrutnej i jak�e strasznej prawdy i wierzy�bym, jak do tej pory, w iluzje,
wymys�y i omamy. Wiem jednak, �e dymne szk�o okna na poddaszu by�o w
rzeczywisto�ci wrotami do innych wymiar�w, do obcej nam czasoprzestrzeni i
krain, kt�re odwiedza� przede mn� Wilbur Akeley; by�o kluczem do owych ukrytych
miejsc na ziemi i w�r�d gwiazd, gdzie od eon�w czekaj� i czeka� b�d� wyznawcy
Pradawnych, a tak�e sami Przedwieczni, licz�cy, �e nadejdzie kiedy� dzie� ich
chwalebnego powrotu. Szk�o z Lang, kt�re mog�o pochodzi� nawet z samego Hyadesu
- nigdy bowiem nie dowiedzia�em si�, w jaki spos�b m�j kuzyn wszed� w jego
posiadanie - mog�o obraca� si� w swej framudze i nie podlega�o �adnym znanym nam
prawom, tyle tylko, ze miejsce, do kt�rego wiod�o, zale�a�o od tego, w jakim
punkcie znajdowa�a si� w�wczas obracaj�ca si� wok� osi Ziemia. Gdybym nie
rozbi� tego okna, faktycznie uwolni�bym czekaj�ce po drugiej stronie z�o z
innych wymiar�w, przywo�ane nieroztropnie przez m� ciekawo�� i niewiedze.
Teraz ju� wiem, ze postaci naszkicowane przez mego kuzyna,
ilustracje odnalezione w�r�d jego notatek, rysowane by�y z NATURY, modelami do
nich by�y �ywe, istniej�ce stworzenia, nie za� wytwory jego chorej wyobra�ni.
Ostatni koronny dow�d nie pozostawia co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Nietoperze,
kt�re odkry�em w domu, kiedy odzyska�em �wiadomo��, mog�y wlecie� do �rodka
przez wybite okno. To, �e dymne szk�o nagle ni z tego, ni z owego, sta�o si�
przejrzyste, m�g�bym z�o�y� na karb przywidzenia, z�udzenia wzrokowego, ale ja i
tak wiem swoje. Nie mam w�tpliwo�ci, �e to co ujrza�em, nie by�o iluzj�,
majakiem ani wytworem mojej chorej fantazji, nic bowiem nie jest w stanie obali�
jednego, jedynego, ostatecznego dowodu, kt�ry odnalaz�em w�r�d od�amk�w
roztrzaskanej szyby na pod�odze pokoju na poddaszu - by�a to trzymetrowej
d�ugo�ci, r�wno uci�ta macka, kt�ra zosta�a uwi�ziona pomi�dzy wymiarami kiedy w
brutalny spos�b zamkn��em �wrota� przed pr�buj�c� przedosta� si� do mojego
�wiata przera�liw� istot�, do kt�rej owa ko�czyna nale�a�a. Macka tak niezwyk�a,
�e �aden z uczonych nie potrafi� okre�li�, do jakiego znanego nauce gatunku
stworze�, zar�wno istniej�cych dzi�, jak i wymar�ych, �yj�cych na powierzchni
czy te� w mrocznych czelu�ciach naszej planety, mog�a ona nale�e�!
KONIEC