8694

Szczegóły
Tytuł 8694
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8694 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8694 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8694 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HowardPhillipsLocecraft,AugustDerlethHoward Phillips Lovecraft, August Derleth OKNO NA PODDASZU http://www.e-biblioteka.com � Copyright for the Polish edition by Jajco w Locie, Warszawa 2003 Howard Phillips Lovecraft, August Derleth OKNO NA PODDASZU 1 Wprowadzi�em si� do domu mego kuzyna Wilbura niespe�na miesi�c po jego przedwczesnej �mierci, bez zbytniego entuzjazmu, gdy� nie przepada�em za samotno�ci�, kt�r� gwarantowa�o mi umiejscowienie budowli w�r�d wzg�rz, nieopodal Aylesbury Pike. A jednak przeprowadzi�em si� tam ze �wiadomo�ci�, i� ta oaza spokoju, w�asno�� mego ukochanego kuzyna, powinna przypa�� w spadku w�a�nie mnie. Jak dom starego Whartona, r�wnie� ten od lat by� niezamieszkany. Podupad� znacznie, odk�d wnuk farmera, kt�ry go postawi�, opu�ci� swe gospodarstwo i przeprowadzi� si� do nadmorskiego Kingston, kuzyn m�j za� odkupi� te ziemie od agenta owego cz�owieka, wielce zawiedzionego skromnymi plonami, jakie dawa�a niezbyt urodzajna gleba na tym terenie. Nie by�a to przemy�lana decyzja, lecz Akeleyowie robili wszystko pod wp�ywem nag�ego impulsu. Wilbur przez wiele lat studiowa� archeologi� i antropologi�. By� absolwentem Uniwersytetu Miskatonic w Arkham, a tu� po uzyskaniu dyplomu sp�dzi� trzy lata w Mongolii, Tybecie i prowincji Sinkiang, po czym trzy kolejne w Amerykach, Po�udniowej i �rodkowej oraz w po�udniowo-zachodniej cz�ci Stan�w Zjednoczonych. Powr�ci� do domu, by osobi�cie odpowiedzie� na propozycj� podj�cia pracy na Uniwersytecie Miskatonic, ale ostatecznie naby� farm� starego Whartona i zacz�� wprowadza� na niej gruntowne zmiany, likwiduj�c wszystkie, poza jedn�, przybud�wki i nadaj�c samemu domowi jeszcze dziwniejszego kszta�tu, ni� mia� on przez ostatnie dwadzie�cia lat. W gruncie rzeczy o zmianach tych i ich ogromie mog�em przekona� si� dopiero, gdy dam ten przeszed� w moje posiadanie. W�wczas to dowiedzia�em si�, �e Wilbur pozostawi� nie tkniet� jedn� tylko stron� starego domu, �e ca�kowicie przebudowa� front oraz jedn� ze �cian bocznych i �e nad po�udniowym skrzyd�em budynku dobudawa� pi�terko z niedu�ym pokojem. Budynek by� z pocz�tku parterowy, utrzymany w typowym nowoangielskim stylu rustykalnym, wzniesiony z grubo ciosanych drewnianych bali; Wilbur zachowa� pewne elementy konstrukcji nie tkni�te, jak uzna�em, z szacunku dla fachowo�ci, z jak� wznosili domy nasi przodkowie zamieszkuj�cy te tereny, Akeleyowie bowiem przebywali w Ameryce ju� od dobrych dwustu lat. I oto Wilbur jakby utrudzony sw� dotychczasow� tu�aczk� zdecydowa� si�, ni st�d, ni zow�d, osia�� w domu i na terenie zamieszkanym ongi przez swych przodk�w. By�o to, a ile dobrze pami�tam, w roku 1921; prze�y� tu trzy kolejne lata, a po jego �mierci, 16 kwietnia 1924 r., zgodnie z zapisem w jego testamencie otrzyma�em w spadku �w dom i przeprowadzi�em si� do�. Budynek wygl�da� niemal tak jak za jego �ycia, stanowi� anomali� w krajobrazie Nowej Anglii i cho� ewidentnymi �ladami jego �wietnej przesz�o�ci by�y kamienne fundamenty i drewniane belki podmur�wki, jak r�wnie� kanciasty kamienny komin wznosz�cy si� dumnie ponad dwuspadowym dachem, zosta� on przebudowany w tak du�ym stopniu, �e wydawa� si� wynikiem prac buda wlanych kilku pokole�. Aczkolwiek wi�kszo�ci zmian dokonano dla wygody Wilbura, zdumiewa�a mnie szczeg�lnie, jedna z nich, kt�rej przyczyn nigdy nie by� mi �askaw wyt�umaczy� - chodzi tu o zamontowanie w po�udniowej �cianie pokoju na poddaszu wielkiego, okr�g�ego okna z nader osobliwego, dymnego szk�a, kt�re, jak m�wi� mi kuzyn, by�o bardzo, bardzo stare, a kt�re odnalaz� i naby� podczas swoich w�dr�wek po Azji. Kt�rego� razu nazwa� je �szk�em z Leng�, a innym razem napomkn��, �e �by� mo�e pochodzi�o z samego. Hadesu�, lecz �adna z tych nazw nic mi nie m�wi�a, a temat ten nie interesowa� mnie na tyle, bym zechcia� dr��y� go dalej. Niebawem jednak po�a�owa�em, �em tego nie uczyni�, bo jak si� przekona�em wkr�tce po przeprowadzce, centrum domu nie stanowi� �aden z pokoi na parterze, jak mo�na by si� tego spodziewa�, lecz w�a�nie pokoik na poddaszu. Tam w�a�nie Wilbur trzyma� swoje fajki, ulubione ksi��ki, p�yty i najwygodniejsze meble, tam tak�e pracowa� nad manuskryptem zwi�zanym z jego badaniami, kt�rymi zajmowa� si� w bibliotece Uniwersytetu Miskatonic, gdzie dosi�gn�� go zab�jczy, bezlitosny atak serca. Wiedzia�em, �e musz� wzi�� rozbrat z jego zasadami, na korzy�� moich, ma si� rozumie�. W tej sytuacji wydawa�o si� rzecz� niezb�dn�, aby dom zacz�� funkcjonowa� tak jak nale�y, to znaczy inaczej ni� do tej pary. Trzeba by�o o�ywi� w nim parter, i prawd� m�wi�c, pok�j na poddaszu zacz�� mnie dziwnie mierzi�, po cz�ci zapewne dlatego, �e nadal silnie odczuwa�o si� tam obecno�� mego zmar�ego kuzyna, kt�ry nigdy ju� nie zasi�dzie w ulubionym fotelu, w naro�niku pokoju, po cz�ci za� dlatego, i� pok�j ten wyda� mi si� nienaturalnie obcy i zimny, odpychaj�c mnie jakby jak�� niepoj�t� moc� fizyczn�, ale mo�e by�a to tylko moja wyobra�nia i negatywne nastawienie, ba nie pojmowa�em tego, tak jak nigdy nie potrafi�em zrozumie� mego kuzyna Wilbura. Zmiany, kt�re planowa�em, okaza�y si� trudniejsze do realizacji, ni� przypuszcza�em, wkr�tce za� przekona�em si� te�, �e stare �gniazdko� mego kuzyna roztacza pot�n� aur� obejmuj�c� swym zasi�giem ca�y dom. S� ludzie, kt�rzy twierdz�, �e domy przejmuj� pewien aspekt charakteru swoich w�a�cicieli, a je�eli stary dom by� cho� po cz�ci przesi�kni�ty aur� Whartan�w, kt�rzy w nim zamieszkiwali, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e m�j kuzyn rozproszy� j� na dobre za spraw� gruntownego remontu, budynek bowiem obecnie emanowa� wy��cznie jego. �obecno�ci��. Niekiedy wra�enie to by�o niemal nieuchwytne, a raczej jak niejasne przeczucie, �e nie jeste� ju� sam w pokoju lub �e kto� ci� stale obserwuje, przygl�da ci si� z uwag�, cho� kim by� �w tajemniczy obserwator, pozostawa�o dla mnie nieodgadnion� zagadk�. By� mo�e wra�enie to wynika�o z faktu, ze dom sta� na odludziu, czasami jednak wydawa�o mi si�, ze ulubiony pok�j mego kuzyna by� �yw� istot�, oczekuj�c� jego powrotu jak zwierze nie�wiadome �mierci swego pana. By� mo�e ta w�a�nie obsesyjna my�l sprawi�a, i� po�wi�ci�em owemu pokojowi wi�cej uwagi, ni� m�g� na to zas�ugiwa�. Wynios�em ze� niekt�re meble, w tym bardzo wygodny fotel klubowy, ale nieodparta si�a kaza�a mi odnie�� je z powrotem. Mia�em wra�enie, jak w stosunku do wspomnianego fotela, �e cho� z pocz�tku wyda� mi si� niezwykle wygodny, zosta� wykonany dla kogo� innego, wygl�daj�cego inaczej ni� ja, a tym samym nie nadawa� si� dla mnie, albo �e �wiat�o na parterze nie jest tak dobre jak na poddaszu, co sprawi�o, �e zwr�ci�em na p�k� biblioteczki w owym pokoju wszystkie zabrane stamt�d ksi��ki. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e atmosfera w tym szczeg�lnym pokoju by�a inna ni� w pozosta�ej cz�ci domu. Og�lnie reszta budynku mog�a wydawa� si� zgo�a zwyczajna, wr�cz prozaiczna, wyr�nia� si� tylko ten jeden jedyny pokoik dobudowany od strony po�udniowej. Cho� na parterze wyg�d nie zbywa�o, wida� by�o, �e reszta pomieszcze� nie nale�a�a do cz�sto u�ytkowanych, z wyj�tkiem jednego, gdzie przygotowywano posi�ki. Jak dla kontrastu, pok�j na poddaszu, mimo i� niezwykle komfortowy, mia� w sobie co�, co trudno by�oby wyt�umaczy� s�owami; zupe�nie jakby powsta� wy��cznie z kaprysu i dla wygody jednego tylko cz�owieka i cho� wydawa�o si�, �e mieszka�o w nim wielu r�nych ludzi, �aden nie pozostawi� w jego �cianach �swojej� aury, z wyj�tkiem tego pierwszego, najwa�niejszego lokatora. Wiedzia�em wszelako, ze m�j kuzyn prowadzi� raczej samotniczy tryb �ycia, je�li nie liczy� jego wyjazd�w na uczelni� w Arkham i do biblioteki Widenera w Bostonie. Nigdzie indziej nie bywa�, nikt do niego nie dzwoni�, a zdarza�o si�, �e kiedy jako ksi�gowy zawita�em raz i drugi do jego domu, zachowywa� si� tak, jakby chcia�, abym ju� sobie poszed�, cho� wizyty moje nigdy nie trwa�y d�u�ej ni� kwadrans. Prawd� m�wi�c, aura pokoju na poddaszu znacznie os�abi�a moj� stanowczo�� i zdecydowanie. Parter doskonale nadawa� si� dla moich cel�w, mia�em dom, w kt�rym mog�e zamieszka�, a w gruncie rzeczy nie trudno by�o mi zapomnie� o pokoju na poddaszu. Zmiany, kt�re jeszcze niedawno tak gor�co pragn��em przeprowadzi�, od�o�y�em na p�niej, a� sprawy te strac� na znaczeniu na tyle, �e przestan� w og�le si� nimi przejmowa�. Poza tym wci�� cz�sto przebywa�em poza domem i to zar�wno w dzie�, jak i w nocy, przeto wszelkie potencjalne zmiany nie by�y a� tak nagl�ce. Postanowienia testamentu zosta�y wype�nione, dom znalaz� si� w moim posiadaniu i nikt nie zamierza� tego kwestionowa�. Coraz bardziej odsuwa�em od siebie spraw� przysz�o�ci pokoju na poddaszu, i pewnie wszystko by�oby w porz�dku, gdyby nie kilka kolejno nast�puj�cych po sobie wydarze�, kt�re wzbudzi�y moje zaniepokojenie. Pocz�tkowo by�y to wr�cz b�ahe incydenty, zacz�y si� od rzeczy tak drobnych, ze prawie niezauwa�alnych. Pierwszy z nich nast�pi� w jaki� miesi�c po moim wprowadzeniu si� do domu i pocz�tkowo zupe�nie go zlekcewa�y�em, dopiero p�niej zacz��em ��czy� go z innymi wypadkami, analizuj�c je z perspektywy czasu. Kt�rej� nocy, kiedy pogr��ony w lekturze siedzia�em przy kominku w pokoju na parterze, us�ysza�em dziwne drapanie do drzwi, jakby kot lub inne niedu�e zwierz�tko domaga�o si�, abym je wpu�ci�. Odg�os ten by� jednak na tyle wyra�ny, �e wsta�em i podszed�em najpierw do jednych, a potem do drugich drzwi w najstarszej cz�ci domu, ale przed �adnymi z nich nie dostrzeg�em domniemanego kota. Zwierz� pierzch�o w mrok nocy. Zawo�a�em kilkakrotnie, ale nie zareagowa� ani nawet nie miaukn��. Kiedy jednak usiad�em w fotelu, drapanie rozleg�o si� na nowo. Chocia� bardzo si� stara�em, nie zdo�a�em dostrzec nawet cienia tajemniczego zwierz�tka, a gdy incydent ten powt�rzy� si� p� tuzina razy, by�em zdenerwowany do tego stopnia, �e gdybym tylko dostrzeg� gdzie� tego wrednego kocura, ani chybi natychmiast bym go ustrzeli�. Sam w sobie incydent ten by� tak trywialny, �e nikt pewnie nie zaprz�ta�by sobie nim g�owy. B�d� co b�d� m�g� to by� kot mego sp. kuzyna, a na m�j widok po prostu si� wystraszy� i uciek�. Ot� to. Mog�o tak by�. Tak przynajmniej s�dzi�em. Jednak�e nieca�y tydzie� p�niej wydarzy� si� podobny wypadek, a od pierwszego r�ni� go tylko jeden szczeg�. Tym razem zamiast drapania i skrobania s�ycha� by�o cichy szelest, przeci�g�e szuranie, kt�re wywo�a�o u mnie lodowate ciarki, odg�os ten przywodzi� bowiem na my�l wielkiego w�a albo s�onia, kt�ry przesuwa� tr�b� po oknach i drzwiach domu. Moja reakcja by�a identyczna jak poprzednio. S�ysza�em d�wi�ki, ale nie ujrza�em tego, co je powodowa�o. Najpierw kot, teraz w��. Co b�dzie nast�pne? I faktycznie na tym si� nie sko�czy�o, przerwy mi�dzy kolejnymi incydentami by�y raz d�u�sze, raz kr�tsze, od czasu do czasu s�ysza�em drapi�cego do drzwi kota lub przesuwaj�cego si� po szybie w�a. Niekiedy dobiega�y mnie odg�osy przypominaj�ce t�tent kopyt, kroki jakiego� gigantycznego zwierz�cia, �wiergot ptak�w uderzaj�cych dzi�bkami w szyby; zdarza�o si� te� o�lizg�e, wilgotne szuranie jakby wielkiego, niewidzialnego cia�a albo dziwne cmokanie warg lub mo�e du�ych ssawek. Co o tym wszystkim s�dzi�em? Uwa�a�em to za omamy s�uchowe, d�wi�ki te bowiem rozlega�y si� przy ka�dej pogodzie zar�wno noc�, jak i za dnia, gdyby zatem faktycznie przy oknie lub drzwiach znalaz�o si� jakie� zwierze, musia�bym je zobaczy�, zanim znik�oby w�r�d drzew porastaj�cych okoliczne wzg�rza - na polach wok� domu ros�o ca�kiem sporo m�odych topoli, brz�z i jesion�w. Tajemniczy cykl halucynacji d�wi�kowych pewnie nigdy nie zosta�by przerwany, gdybym kt�rego� wieczoru nie otworzy� drzwi na schody wiod�ce do pokoju na poddaszu, na parterze bowiem by�o wyj�tkowo parno. Wtedy w�a�nie zn�w rozleg�o si� drapanie kocich pazur�w i u�wiadomi�em sobie, �e d�wi�ki te nie dochodzi�y od strony drzwi, lecz, od okna w pokoju powy�ej. Wbieg�em jak oszala�y po schodach; nie zastanawiaj�c si� nad niedorzeczno�ci� ca�ej sytuacji ani nad tym, w jaki spos�b kot m�g�by dosta� si� na pi�tro i skrobi�c w szyb�, domaga� si� wpuszczenia do �rodka, z zewn�trz bowiem nie mo�na by�o tam wej��. Jako �e okno nie otwiera�o si� nawet cz�ciowo, a szyby by�y przydymione, nawet z bliska nie zdo�a�em dojrze�, co si� za nimi znajdowa�o, i stoj�c w bezruchu, s�ucha�em z przej�ciem odg�osu skrobi�cych w szyb� kocich pazur�w. Zbieg�em na d�, wzi��em siln� latark� i wybieg�szy w parn�, letni� noc, zacz��em �wieci� na boczn� �cian� domu, w kt�r� wprawione by�o okr�g�e okno. Teraz jednak wszelkie odg�osy ucich�y, a w blasku latarki dostrzeg�em jedynie go�� �cian� domu i r�wnie puste okno; kt�re z zewn�trz wydawa�o si� czarne, od �rodka za� niemal mlecznobia�e. Mojemu zak�opotaniu zapewne nie by�oby ko�ca - i kto wie, czy nie okaza�oby si� to dla mnie najlepszym rozwi�zaniem, jednak los zadecydowa� inaczej. Mniej wi�cej w tym czasie otrzyma�em od wiekowej ju� ciotki rasowego kota, wabi�cego si� Ma�y Sam, z kt�rym bawi�em si� przed dwoma laty, gdy by� jeszcze ma�y. Moja ciotka martwi�a si�, �e mieszkam sam w du�ym domu i postanowi�a podes�a� mi zwierzaka do towarzystwa. Ma�y Sam nie by� ju� taki ma�y, powinienem nazywa� go raczej Wielkim Samem, gdy� odk�d widzia�em go po raz ostatni, ca�kiem sporo przybra� na wadze. By� silnym, zwinnym i �ownym kotem, m�g� stanowi� chlub� swojego rodu. Jednak�e Ma�y Sam, cho� ociera� si� z lubo�ci� o moje nogi, mia� na temat domu dwojakie mniemanie. Bywa�y dni, kiedy spokojnie i leniwie spa� sobie na kominku, zdarza�o si� jednak, �e zachowywa� si�, jakby wst�pi� we� sam diabe�, i w�wczas, gor�czkowo domaga� si�, bym go wypu�ci�. W takich chwilach s�ycha� by�o zawsze odg�osy jakiego� innego zwierz�cia, usi�uj�cego dosta� si� do domu, Ma�y Sam za� dostawa� wr�cz sza�u z w�ciek�o�ci i trwogi i miota� si� do tego stopnia, �e musia�em natychmiast wsta�, by otworzy� mu drzwi. Kot jak op�tany wybiega� na zewn�trz i gna� do jedynej przybud�wki, pozostawionej po zmianach dokonanych w obej�ciu przez mego kuzyna, i tam sp�dza� noc albo znika� w lesie, by wr�ci� dopiero o �wicie, kiedy g��d przygania� go z powrotem do domu. I za nic w �wiecie nie chcia� wej�� do pokoju na poddaszu! 2 To w�a�nie kot sprawi�, �e zainteresowa�em si� bli�ej zaj�ciami mojego kuzyna, trwoga zwierz�cia by�a bowiem tak szczera i dojmuj�ca, �e postanowi�em przejrze� pozostawione przez Wilbura dokumenty, s�dz�c, �e mo�e w nich znajd� wyt�umaczenie tajemnych zjawisk zachodz�cych w tym domu. Niemal natychmiast natkn��em si� w jednej z szuflad, w pokoju na parterze, na niedoko�czony list; by� zaadresowany do mnie i cho� wszystko wskazywa�o �e Wilbur zdawa� sobie spraw�, i� jego dni s� policzone - zawar� w nim bowiem kilka zalece� na wypadek swojej �mierci - nie wiedzia�, ile konkretnie czasu mu zosta�o. Zacz�� go pisa� na miesi�c przed tragicznym atakiem serca i w�o�ywszy do szuflady, ju� wi�cej po niego nie si�gn��, pozostawiaj�c nieuko�czon� episto��. �Drogi Fredzie - napisa�. - Najwi�ksi specjali�ci w dziedzinie medycyny twierdz�, �e nie zosta�o mi ju� wiele czasu, a skoro sporz�dzi�em ju� testament, w kt�rym czyni� ci� mym jedynym spadkobierc�, pragn� w niniejszym dokumencie zawrze� ostatnich kilka zalece�, kt�re, ufam, wype�nisz niezw�ocznie i dok�adnie tak, jak ci przyka��. Oto trzy rzeczy, kt�re musisz natychmiast zrobi�: 1) Wszystkie dokumenty z szuflad A, B i C mojego archiwum musz� zosta� zniszczone. 2) Wszystkie ksi��ki z p�ek H, I, J i K musz� by� zwr�cone do biblioteki Uniwersytetu Miskatonic w Arkham. 3) Okr�g�e okno z pokoju na poddaszu musi zosta� rozbite. Nie wyj�te ani usuni�te w �aden inny spos�b, lecz nale�y je roztrzaska� na kawa�ki. Musisz pogodzi� si� z moj� wol� w tych kwestiach, w przeciwnym razie b�dziesz odpowiedzialny za uwolnienie straszliwego z�a, kt�re zst�pi na �wiat. Nie powiem ju� wi�cej ani s�owa na ten temat, s� bowiem inne sprawy, o kt�rych musz� napisa�, p�ki jeszcze jestem w stanie to uczyni�. Jedna z nich jest..." Na tym jednak m�j kuzyn przerwa�, pozostawiaj�c list nie uko�czony. Co mia�em pocz�� z tymi dziwnymi zaleceniami? Mog�em zrozumie�, �e chcia�, by jego ksi��ki trafi�y do biblioteki Uniwersytetu Miskatonic, ja bowiem nie by�em nimi w og�le zainteresowany. Ale dlaczego zale�a�o mu na zniszczeniu dokument�w? Czy i one nie powinny trafi� na uczelnie? I to okr�g�e okno - zniszczenie go by�o z pewno�ci� marnotrawstwem i wyrzucaniem pieni�dzy w b�oto, na jego miejsce wszak trzeba b�dzie wstawi� nowe, a to poci�ga�o za sob� dodatkowe koszta. Ten fragment listu osobliwie wzm�g� moj� ciekawo�� i postanowi�em przejrze� rzeczy Wilbura z wi�ksz� ni� dot�d uwag�. Tego wieczoru zacz��em przegl�da� ksi��ki zgromadzone w pokoju na poddaszu. Ich dob�r �wiadczy� wyra�nie o archeologicznych i antropologicznych zainteresowaniach mego kuzyna, mia� on bowiem mn�stwo tekst�w dotycz�cych cywilizacji Wyspy Wielkanocnej, Polinezji i Mongolii oraz innych prymitywnych kultur, jak r�wnie� prace na temat migracji plemion oraz wierze� i religii lud�w pierwotnych. By� to zaledwie wst�p do ksi�gozbioru, kt�ry zgodnie z wola Wilbura mia� trafi� do biblioteki uniwersyteckiej, niekt�re z wolumin�w bowiem wydawa�y si� bardzo stare i cho� nie mia�y daty wydania, s�dz�c po wygl�dzie i sposobie zapisu, musia�y pochodzi� z okresu �redniowiecza. Najm�odsze z nich, a �adna ksi�ga nie pochodzi�a z drugiej po�owy dziewi�tnastego wieku, wywodzi�y si� z r�nych �r�de�. Niekt�re nale�a�y do kuzyna naszych ojc�w, Henry�ego Akeleya z Vermontu, kt�ry przys�a� je Wilburowi, inne nosi�y stemple Bibliotheque Nationale of Paris, co mog�o sugerowa�, �e aby je zdoby�, Wilbur dopu�ci� si� kradzie�y. Ksi��ki by�y w r�nych j�zykach i znajdowa�y si� w�r�d nich takie tytu�y, jak Manuskrypty Pnakotyczne, Ksi�ga R�lyeh, Unaussprechlichen Kulten von Junzta, Ksi�ga Eibonu, Pie�ni Dholi, Siedem tajemnych ksi�g Hsan, De Vermis Mysteriis Ludviga Prinna, Fragmenty Celaeno, Cultes des Goules hrabiego d�Erlette�a, Ksi�ga Dzyan oraz kopia Necronomiconu Araba, Abdula Alhazreda, oraz wiele innych, niekt�re w formie manuskrypt�w Przyznaje, �e ksi�gi te wprawi�y mnie w niema�e zdurnienie, ich tre�� bowiem, o ile zdo�a�em si� zorientowa�, stanowi�a istny skarbnice najr�niejszych mit�w i legend, odnosz�cych si� do pradawnych, prymitywnych wierze� religijnych pierwotnych lud�w zamieszkuj�cych nasz� planet�, a tak�e, je�li dobrze to zrozumia�em, obcych ras pochodz�cych z kosmosu. Naturalnie nie by�em w stanie odczyta� jak nale�y tekst�w �aci�skich, francuskich i niemieckich, trudno�� tak�e sprawi�a mi staroangielszczyzna niekt�rych manuskrypt�w i wolumin�w. Tak czy inaczej, zadanie to wkr�tce mnie znu�y�o, tre�� owych ksi�g by�a bowiem tak absurdalna i irracjonalna, ze jedynie antropologowi mog�o starczy� cierpliwo�ci, aby po�wi�ci� si� bez reszty ich lekturze. Nie, �eby nie by�y na sw�j spos�b interesuj�ce, ale zawarty w nich schemat okaza� si� stary jak �wiat i zgo�a przewidywalny. Traktowa� on o walce si� �wiat�a z mocami ciemno�ci, a przynajmniej ja tak to sobie t�umaczy�em. Niewa�ne, czy nazwiesz te istoty Bogiem i Szatanem czy Starszymi Bogami i Wielkimi Przedwiecznymi, Dobrem i Z�em albo nadasz im imiona w rodzaju Nodensa, Pana Wielkiej Otch�ani, nawiasem m�wi�c, by�o to jedyne wymienione w kt�rymkolwiek tek�cie imi� Starszego Boga, w odr�nieniu do Wielkich Przedwiecznych, w�r�d kt�rych byli tacy, jak b�g - kretyn Azathoth, amorficzna �nie� piekielnego chaosu, kt�ra blu�ni i bulgocze w sercu wielkiej niesko�czono�ci; Yog - Sothoth, jeden we wszystkim i wszystko w jedno�ci, nie poddaj�cy si� prawom czasu ni przestrzeni, wsp�istniej�cy z wszechczasem i trwaj�cy w przestrzeni, Nyarlathotep, pos�aniec Przedwiecznych; Wielki Cthulhu, kt�ry czeka, by pod�wign�� si� z ukrytego R�lyeh w g��binie oceanu; niewys�owiony Hastur, w�adca Przestrzeni Mi�dzygwiezdnych; Shub - Niggurath, czarna koza z lasu z tysi�cem m�odych. Jako ze poszczeg�lne rasy ludzi oddaj�ce cze�� r�nym b�stwom mia�y swoje sekretne nazwy, w�r�d czcicieli Przedwiecznych byli Odra�aj�cy Ludzie �niegu z Himalaj�w i innych g�rskich region�w Azji, Mieszka�cy G��bin, kt�rzy czekaj� w g��binie ocean�w, by s�u�y� Wielkiemu Cthulhu, cho� faktycznie rz�dzi nimi Dagon, Shantakowie, Tcho - Tcho i wiele innych, w�r�d nich ludy zamieszkuj�ce miejsca, do kt�rych, jak Lucyfera z Edenu, wygnano Wielkich Przedwczesnych, gdy wszcz�li bunt przeciwko Starszym Bogom - miejsca takie jak odleg�e gwiazdy Hyadesu, Nieznane Kadath, P�askowy� Leng i zatopione miasto R�lyeh. Dwa niepokoj�ce szczeg�y zdawa�y si� �wiadczy�, �e m�j kuzyn traktowa� te mity i wierzenia powa�niej, ni� s�dzi�em. Cho�by jego wzmianki o Hyadesie, kiedy opowiada� mi o pochodzeniu szk�a, z kt�rego wykonano okno na poddaszu. M�wi�, �e �mog�o ono pochodzi� z samego Hyadesu�, a szk�o nazywa� szk�em z Leng. Co prawda nie mia�em �adnego potwierdzenia na istnienie jakich� zwi�zk�w mi�dzy jednym a drugim i ju� niebawem j��em upewnia� sam siebie, �e �Leng� mog�o by� imieniem chi�skiego handlarza antykami, a nazwa �Hyades� mog�a mi si� zwyczajnie przes�ysze�. Wszystko wskazywa�o jednak, ze Wilbur by� bardziej ni� tylko pobie�nie zainteresowany tymi obcymi, osobliwymi mitami. Je�eli sam fakt posiadania przez niego tych wolumin�w i manuskrypt�w nie stanowi� przekonuj�cego dowodu, to jego notatki nie pozostawia�y ju� najmniejszych w�tpliwo�ci. W zapiskach znajdowa�y si� bowiem inne, o wiele dziwniejsze odniesienia, kt�re, przyznaje, zabi�y mi niez�ego �wieka; by�y tu do�� amatorskie, ale ca�kiem udane rysunki przedstawiaj�ce niezwyk�e, przera�liwie obce miejsca oraz istoty, kt�rych nie potrafi�bym sobie wyobrazi� nawet w najbardziej odra�aj�cych koszmarach sennych. W gruncie rzeczy istot tych nie spos�b by�o opisa�, widnia�y tu skrzydlate, przypominaj�ce nietoperze stwory wielko�ci cz�owieka, wielkie, amorficzne cielska z mn�stwem wiotkich macek, kt�re przywodzi�y na my�l o�miornice, ale stworzenia te z pewno�ci� inteligencj� przewy�sza�y ka�amarnice; byli tu zaopatrzeni w szpony p� - ludzie, p� - ptaki, a tak�e upiorne istoty krocz�ce w pozycji wyprostowanej, o p�azich obliczach i sk�rze pokrytej �uskami w odcieniu jasnej zieleni, jak fale oceanu. Znalaz�y si� tu tak�e dziwnie zdeformowane kar�y o brutalnych rysach, �yj�ce, s�dz�c po wygl�dzie, w jakiej� lodowato zimnej krainie oraz cz�ekopodobne istoty nale��ce do rasy, kt�ra musia�a rozmna�a� si� na zasadach kazirodztwa i kt�ra mimo cech p�azich zachowa�a r�wnie� pewne cechy ludzkie. Nigdy nie przypuszcza�em, ze m�j kuzyn mia� tak bujn� wyobra�ni�; od dawna ju� wiedzia�em, ze stryj Henry cierpia� na wyj�tkowo bogate i dziwaczne urojenia, jednak Wilbur, o ile mi wiadomo, nie przejawia� podobnych sk�onno�ci. Dopiero teraz poj��em, jak sprytnie i skutecznie ukrywa� on przed nami swoje prawdziwe oblicze a rewelacje te okaza�y si� dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Nie istnia�y bowiem stworzenia, kt�re mog�yby pos�u�y� za modele dla jego rysunk�w, a w manuskryptach i ksi�gach, kt�re przegl�da�em, nie natrafi�em na �adne ilustracje. Z ciekawo�ci zacz��em wertowa� uwa�niej jego notatki, a� w ko�cu natrafi�em na pewne do�� zagadkowe fragmenty, kt�re zaciekawi�y mnie na tyle, �e postanowi�em pouk�ada� je w kolejno�ci, co nie by�o trudne, gdy� ka�da z notek by�a datowana. ,,15 pa�dziernika �21. Krajobraz wydaje si� wyra�niejszy. Leng? Przywodzi na my�l po�udniowo - zachodnie Stany. Jaskinie pe�ne nietoperzy, ich stada jak czarne chmury wy�aniaj� si� tu� przed zmierzchem z grot, przes�aniaj�c s�o�ce. Niskie krzewy, poskr�cane, zdeformowane drzewa. Wiej� tu silne wiatry. W oddali o�nie�one szczyty, wyznaczaj�ce granice tego pustynnego obszaru.� �21 pa�dziernika �21. Cztery Shantaki na drugim planie. �redniego wzrostu, wy�sze od ludzi. W�ochate cia�a, przypominaj�ce nietoperze, b�oniaste skrzyd�a si�gaj�ce trzy stopy powy�ej ich g��w. Zakrzywione, s�pie dzioby, ale cia�a bezsprzecznie jak u nietoperzy. �mign�y w powietrzu, by wyl�dowa� na skale nieopodal. NIE WIEDZ�. Czy jednego z nich kto� dosiada�? Nie mam pewno�ci.� �7 listopada �21. Noc. Ocean. W tle wyspa i rafa koralowa. Mieszka�cy G��bin wraz z lud�mi o podobnym jak oni pochodzeniu; s� hybrydycznie bia�e. Ci z G��bin maja cia�a pokryte �usk� i ruszaj� si� jak �aby, ni to skokami, ni d�ugimi krokami. S� przygarbieni, jak wi�kszo�� p�az�w. Inni zdaj� si� p�yn�� w kierunku rafy. Czy to mo�e by� Innsmouth? Nie wida� linii brzegowej ani �wiate� miasta. Statk�w r�wnie� nie. Wy�aniaj� si� z odm�t�w przy samej rafie. DIABELSKIEJ RAFIE? Nawet hybrydy nie zdo�a�yby przep�yn�� tak du�ego dystansu bez odpoczynku. Prawdopodobnie w tle znajduje si� niewidoczne wybrze�e.� �17 listopada �21. Ca�kowicie obcy krajobraz. O ile mog� stwierdzi�, nie jest to Ziemia. Czarne niebo, kilka gwiazd. Bloki porfiru lub innej, podobnej ska�y. W tle g��bokie jezioro. Hali? Po pi�ciu minutach woda burzy si� i co� wy�ania si� z otch�ani. Jest skierowane w przeciwn� stron�. To jak�� wielka, wodna istota. Ma macki jak o�miornica, ale jest 10-20 razy wi�ksza ni� �yj�cy u zachodnich wybrze�y Octopus apollyon. Jej sama szyja musia�a mie� dobre osiemdziesi�t metr�w �rednicy. Wola�em nie ryzykowa� ujrzenia jej oblicza i zniszczy�em gwiazd�.� �4 stycznia �22. Okres pustki. Kosmos? Widz� zbli�aj�c� si� planet�, jakbym patrzy� oczami gigantycznej istoty zmierzaj�cej w kierunku jakiego� cia�a niebieskiego. Ciemne niebo, odlegle gwiazdy, powierzchnia planety zbli�a si� w szybkim tempie. Widz� pust�, ja�ow� ziemi�. �adnej ro�linno�ci, jak na ciemnej gwie�dzie. Kr�g wiernych stoj�cych przed kamienn� wie�yc�. Wo�aj�: - la! Shub - Niggurath!� �16 stycznia �22. Obszar podwodny. Atlantyda? W�tpliwe. Wielka, pe�na otwor�w wej�ciowych, przypominaj�ca �wi�tyni� budowla zniszczona przez miny g��binowe. Ogromne kamienie, jak te, z kt�rych wzniesiono piramidy. Jakie� pomieszczenie w mroku schod�w. Gigantyczna macka unosi si� w g�r�. Daleko w tyle dwoje wodnistych, szeroko rozstawionych �lepi. R'lyeh? Stw�r tak mnie przerazi�, �e zniszczy�em gwiazd�.� �24 lutego �22. Znajoma okolica. Wilbraham Country? Zapuszczone gospodarstwo, rodzina o cechach wynikaj�cych z kazirodczego zwi�zku. W tle stary m�czyzna nas�uchuje. Pora - wiecz�r. S�ycha� zawodzenie lelk�w. Zbli�a si� kobieta trzymaj�ca w d�oni kamienn� replik� gwiazdy. Starzec ucieka. To ciekawe. Musz� mie� to na uwadze.� �21 marca �22. Mia�o dzi� miejsce okropne zdarzenie. Musz� by� ostro�niejszy. Utworzy�em gwiazd� i wypowiedzia�em s�owa: Ph �nglui mglw�naft Cthulhu, R�lyeh wgah�nagl fhtagn. Od razu ujrza�em w tle wielkiego shantaka. Shantak WIEDZIA� i natychmiast ruszy� naprz�d. Us�ysza�em wyra�nie zgrzyt jego szpon�w. Zd��y�em w por� zniszczy� gwiazd�.� �7 kwietnia �22. Teraz wiem ju� na pewno, �e je�li nie zachowam ostro�no�ci, zdo�aj� si� tu przedrze�. Dzi� ujrza�em krajobraz tybeta�ski i Odra�aj�cych Ludzi �niegu. Podj�to kolejn� pr�b�. Ale co z ich panami? Je�li ludzie pr�buj� pokona� bariery czasu i przestrzeni, co z WielkimCthulhu, Hasturem, Shub - Niggurath? Na pewien czas musz� zaprzesta� pr�b. To dla mnie wielki wstrz�s.� Do swego tajemniczego przedsi�wzi�cia powr�ci� dopiero z pocz�tkiem nast�pnego roku. Tak przynajmniej wynika�o z jego zapisk�w. Po przerwie trwaj�cej nieca�y rok powr�ci� do prowadzenia notatek i zagadkowej, obsesyjnej dzia�alno�ci. ,,7 lutego �23. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e wiedz� o drzwiach. Nawet kr�tkie zerkni�cie niesie ze sob� ogromne ryzyko. Bezpiecznie jest tylko w�wczas, gdy w zasi�gu wzroku nie ma �ywego ducha. A skoro nigdy nie wiadomo, co ujrzy si� przed sob�, ryzyko urasta do niewyobra�alnych rozmiar�w. Mimo to waham si� przed zapiecz�towaniem przej�cia. Utworzy�em, jak zawsze, gwiazd�, wypowiedzia�em s�owa i czeka�em. Przez chwil� widzia�em tylko znajomy pejza� po�udniowo - zachodniej Ameryki o zmierzchu, nietoperze, sowy, drobne gryzonie i �biki. I nagle z jaskini wy�oni� si� Mieszkaniec Pustyni, szorstkosk�ry, wielkooki i wielkouchy, z twarzy przypominaj�cy odra�aj�c� parodi� misia koali, cho� jego cia�o wygl�da�o na okrutnie wychudzone i wyn�dznia�e. Ruszy� do�� �wawo w moim kierunku. Czy to mo�liwe, ze drzwi czyni� t� stron� widoczn� dla nich, tak jak ja mog� widzie� ich domen�? Gdy ujrza�em, jak rusza w moj� stron�, zniszczy�em gwiazd�. Jak zawsze wszystko znikn�o. P�niej jednak w ca�ym domu zaroi�o si� od nietoperzy. By�o ich w sumie dwadzie�cia siedem! Nie wierze w zbiegi okoliczno�ci�. Tu nast�pi�a kolejna przerwa, wype�niona przez mego kuzyna tajemniczymi notatkami o jego wizjach lub tajemniczej �gwie�dzie�, o kt�rej wspomina� tak cz�sto. Nie w�tpi�, i� pad� on by� ofiar� halucynacji, wywo�anych, jak s�dz�, nadmiernie intensywnymi studiami nad tre�ci� ksi�g sprowadzonych z najdalszych zak�tk�w �wiata. By�y to wyja�nienia, a raczej, jak konstatuj�, pr�ba racjonalizacji tego, co �ujrza�� Wilbur. Pojawi�y si� tu r�wnie� wycinki z gazet, kt�re kuzyn m�j wybiera� zapewne ze wzgl�du na rzekomy ich zwi�zek z mitycznym wzorcem, kt�ry tak dalece nim ow�adn�� - doniesienia o dziwnych wypadkach, nieznanych obiektach na niebie, tajemniczych zagini�ciach, osobliwych relacjach dotycz�cych pewnych konkretnych kult�w itp. Jawnie wynika�o z tego, ze Wilbur naprawd� uwierzy� w pewne mity prymitywnych, prastarych kultur, zw�aszcza te, kt�re zwi�zane by�y z przetrwaniem diabelskich Przedwiecznych oraz ich czcicieli i poplecznik�w; i tego w�a�nie przede wszystkim stara� si� dowie��. Zupe�nie jakby przyjmowa� za prawd� tre�� starych ksi�g i manuskrypt�w, kt�re zdoby�, i pr�bowa� odnale�� we wsp�czesno�ci dowody popieraj�ce te ju� istniej�ce, z przesz�o�ci Prawd� m�wi�c istnia�o do�� niepokoj�ce podobie�stwo pomi�dzy staro�ytnymi zapisami i tym, co uda�o si� odkry� memu kuzynowi, ja jednak sk�ada�bym to na karb zbiegu okoliczno�ci i niczego wi�cej. Zw�aszcza rysunki wydawa�y si� nader przekonuj�ce, lecz nie skopiowa�em �adnego z nich i odes�a�em wszystko, tak jak je odnalaz�em, do biblioteki Miskatonic, do kolekcji Akeley�w. Pami�tam je doskonale, zw�aszcza w obliczu niezapomnianego i dramatycznego zako�czenia mojego nieco chaotycznego �ledztwa, kt�re mia�o wyjawi� mi, czym tak naprawd� zajmowa� si� m�j kuzyn Wilbur. 3 Nigdy nie dowiedzia�bym si� o gwie�dzie, gdybym przypadkiem nie zwr�cili na ni� uwagi. Kuzyn m�j wielokrotnie wspomina� o �tworzeniu� i �niszczeniu� gwiazdy jako elementu niezb�dnego do wywo�ywania swoich omam�w, lecz nazwa ta nic kompletnie mi nie m�wi�a i zapewne by�oby tak nadal gdybym nagle nie spojrza� w blasku s�o�ca na pod�og� pokoju na poddaszu i nie dostrzeg� tam nieco zamazanego, niewyra�nego kszta�tu pi�cioramiennej gwiazdy. Wcze�niej by�a ona niewidoczna, bo przykrywa� j� gruby dywan, musia�em go jednak przenie�� podczas pakowania ksi��ek i manuskrypt�w dla biblioteki Uniwersytetu Miskatonic i tak oto traf sprawi�, �em ujrza� �w osobliwy rysunek. Nawet wtedy jednak nie od razu zorientowa�em si�, �e mam przed sob� gwiazd�. Dopiero kiedy zako�czy�em pakowanie ksi��ek i papier�w i odwin��em dywan ze �rodka pokoju, oczom moim ukaza� si� �w kszta�t w ca�ej swej okaza�o�ci. By�a to, jak si� okaza�o, pi�cioramienna gwiazda ozdobiona wieloma skomplikowanymi symbolami i tak du�a, by ca�y rysunek mo�na by�o wykona� z jej �rodka. W�wczas to zrozumia�em, jakie by�o przeznaczenie pude�ka kredy, kt�re znalaz�em w ulubionym pokoju mego kuzyna, a kt�rego obecno�� wyda�a mi si� zgo�a niewyt�umaczalna. Odsuwaj�c ksi��ki, papiery i reszt� szparga��w, si�gn��em po kred� i zacz��em, znalaz�szy si� wewn�trz gwiazdy, wiernie odtwarza� jej kszta�t wraz z ornamentami. By� to z ca�� pewno�ci� jaki� symbol kabalistyczny i nie ul�ga�o w�tpliwo�ci, �e osoba prowadz�ca rytua� mia�a zaj�� pozycj� siedz�c� wewn�trz pi�cioramiennego kredowego rysunku. Dope�niwszy dzie�a najlepiej, jak tylko umia�em, usiad�em po�rodku gwiazdy. Ca�kiem mo�liwe, �e spodziewa�em si�, i� co� si� wydarzy, cho� w dalszym ci�gu niepokoi�y mnie wyczytane w zapiskach Wilbura wzmianki o natychmiastowym prze�amywaniu, niszczeniu gwiazdy za ka�dym razem, gdy uznawa�, i� co� mu zagra�a, gdy�, o ile wiedzia�em cokolwiek o kabalistycznych rytua�ach, zniszczenie symbolu mog�o spowodowa� gro�b� ataku mentalnego na osob� przeprowadzaj�c� ceremonie. Gdy przez kolejnych kilka minut nic si� nie dzia�o i zacz��em z wolna tr�ci� nadzieje, przypomnia�em sobie o �s�owach�. Przepisa�em je, a teraz wsta�em, by si�gn�� po swoja kartk� i odnalaz�szy j�, wr�ci�em wraz z ni� do wn�trza gwiazdy, gdzie powoli, z namaszczeniem odczyta�em inkantacje: - Ph�nglui mglw�najh Cthulhu R�lyeh wgah�nagl fhtagn. W okamgnieniu wydarzy�o si� co� zgo�a niewiarygodnego. Siedzia�em zwr�cony twarz� do tafli okr�g�ego okna z dymnego szk�a i widzia�em dok�adnie ca�� sytuacj�. Szk�o nagle, ni st�d, ni zow�d, sta�o si� przezroczyste, a oczom mym ukaza� si� spra�ony s�o�cem pejza�, cho� przecie� by�a p�na godzina, kilka minut temu min�a dziewi�ta, a na zewn�trz panowa� parny, spokojny, nowoangielski wiecz�r. Krajobraz jednak, kt�ry ujrza�em przez szyb�, nie przypomina� �adnego ze znanych mi zak�tk�w Massachusetts, by�a to surowa, pustynno-skalista okolica ze sk�p�, pustynn� ro�linno�ci�, mn�stwem jaski� i pasmem o�nie�onych, pos�pnych g�r daleko w tle. Taki w�a�nie pejza� wielokrotnie opisywa� w swych zagadkowych notatkach m�j kuzyn. Spojrza�em na te spieczone s�o�cem okolice z przej�ciem i fascynacj�; w g�owie mia�em m�tlik. Gdy tak patrzy�em, wzrok m�j pocz�� dostrzega� w�r�d tych ska� najr�niejsze oznaki �ycia - to zygzakowato przepe�z� po piasku grzechotnik, wysoko na niebie pojawi�a si� sylwetka bystrookiego jastrz�bia - s�dz�c po odblasku s�o�ca na piersi ptaka, uzna�em, �e zbli�a� si� zmierzch - w�r�d ska� pojawi� si� jaszczur gila, s�owem: typowi przedstawiciele fauny ameryka�skiego po�udniowego zachodu. Co to by�o za miejsce? Arizona? Nowy Meksyk? Wydarzenia w tej obcej mi okolicy toczy�y si� swoim torem, jakby niezale�nie ode mnie. W�� i jaszczurka odpe�z�y, jastrz�b spikowa� w d�, chwytaj�c w szpony w�a, pojawi�y si� te� inne pustynne stworzenia. �wiat�o powoli przygasa�o, nadaj�c tej krainie niezwyk�ego, bajecznego wr�cz uroku. I nagle ze znajduj�cej si� nieopodal ogromnej jaskini, nawiasem m�wi�c, jednej z wielu, wyfrun�y nietoperze. Wylecia�y z czarnej jak smo�a gardzieli, tysi�cami, nie maj�cym ko�ca, rozszala�ym strumieniem i po chwili wydawa�o mi si�, ze s�ysz� ich przejmuj�ce popiskiwanie. Nie wiem, jak d�ugo zaj�o im wszystkim opuszczenie tej jaskini, ale rozp�yn�y si� po�r�d zmierzchu i niemal natychmiast ujrza�em co� zgo�a innego - istot� czlekopodobn�, o chropowatej sk�rze wygl�daj�cej, jakby cia�o jej pokrywa� skrystalizowany, zbity w grudy piasek. Stw�r ten mia� wyj�tkowo wielkie oczy i uszy, i wydawa� si� przera�liwie chudy, przez sk�r� wida� mu by�o wszystkie �ebra, ale szczeg�lnie odra�aj�ce by�o jego oblicze, przypomina� bowiem z wygl�du australijskiego misia koal�. Wtedy przypomnia�em sobie, jak m�j kuzyn nazywa� tych ludzi - bo za jednym pojawili si� zaraz nast�pni, w�r�d nich tak�e kobiety. To byli Mieszka�cy Pustyni! Wyszli z jaskini, mrugaj�c wielkimi oczami i nagle si� o�ywili, rozpierzchli na wszystkie strony, przykucaj�c za k�pami krzew�w, a w chwil� p�niej pojawi� si� odra�aj�cy potw�r. Najpierw ujrza�em szukaj�c� leniwie dooko�a, gi�tk� mack�, jedna, potem druga i nast�pne, w sumie p� tuzina, j�y one ostro�nie, powoli penetrowa� wej�cie do jaskini. Zaraz potem z mrok�w pieczary wychyn�a, niezbyt jeszcze wyra�na w ciemno�ciach, gigantyczna, upiorna g�owa. Gdy wysun�a si� jeszcze dalej, o ma�o nie wrzasn��em z przera�enia, g�owa ta bowiem by�a odra�aj�c� parodi� ludzkiego czerepu, wszystkiego, co my�l�ce i cywilizowane. Wznosi�a si� ponad pozbawionym szyi korpusem przypominaj�cym bry�� galaretowatych tkanek, z miejsca za�, gdzie u cz�owieka znajdowa� si� powinna �uchwa lub mo�e szyja, unosi�y si� gi�tkie jak bicze d�ugie, o�lizgle macki. Stw�r musia� by� jednak istota my�l�c�, bo wydawa�o mi si�, �e od pocz�tku wiedzia� o moim istnieniu. Wype�z� z jaskini, skierowa� na mnie spojrzenie swych wodnistych �lepi, a potem z niewiarygodn� szybko�ci� pomkn�� ku mnie poprzez mroczniej�c� z ka�d� chwil� po�a� pustyni. Chyba nie zdawa�em sobie prawy z rozmiar�w gro��cego mi niebezpiecze�stwa, bo patrzy�em na� z przej�ciem i dopiero gdy stw�r przes�oni� swym cielskiem ca�� okolic�, a jego macki si�gn�y w stron� okna - i poprzez nie! - zorientowa�em si�, �e strach kompletnie mnie sparali�owa�. Macki si�ga�y przez okno na drug� stron�! C� to takiego? Jaka� niewiarygodna sztuczka magiczna? Zdo�a�em przem�c w sobie l�k na tyle, �e zzu�em jeden but i z ca�ej si�y cisn��em nim w okno, a r�wnocze�nie przypomnia�em sobie, jak wielokrotnie kuzyn m�j wspomina� o niszczeniu gwiazdy; przechyliwszy si� do przodu, wytar�em fragment wykonanego przez siebie symbolu. W chwili za�, gdy rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a, lito�ciwie ogarn�a mnie b�oga czer� nie�wiadomo�ci. Teraz wiem to samo, co m�j kuzyn. Gdybym tylko nie zwleka� tak d�ugo, m�g�bym nie pozna� tej okrutnej i jak�e strasznej prawdy i wierzy�bym, jak do tej pory, w iluzje, wymys�y i omamy. Wiem jednak, �e dymne szk�o okna na poddaszu by�o w rzeczywisto�ci wrotami do innych wymiar�w, do obcej nam czasoprzestrzeni i krain, kt�re odwiedza� przede mn� Wilbur Akeley; by�o kluczem do owych ukrytych miejsc na ziemi i w�r�d gwiazd, gdzie od eon�w czekaj� i czeka� b�d� wyznawcy Pradawnych, a tak�e sami Przedwieczni, licz�cy, �e nadejdzie kiedy� dzie� ich chwalebnego powrotu. Szk�o z Lang, kt�re mog�o pochodzi� nawet z samego Hyadesu - nigdy bowiem nie dowiedzia�em si�, w jaki spos�b m�j kuzyn wszed� w jego posiadanie - mog�o obraca� si� w swej framudze i nie podlega�o �adnym znanym nam prawom, tyle tylko, ze miejsce, do kt�rego wiod�o, zale�a�o od tego, w jakim punkcie znajdowa�a si� w�wczas obracaj�ca si� wok� osi Ziemia. Gdybym nie rozbi� tego okna, faktycznie uwolni�bym czekaj�ce po drugiej stronie z�o z innych wymiar�w, przywo�ane nieroztropnie przez m� ciekawo�� i niewiedze. Teraz ju� wiem, ze postaci naszkicowane przez mego kuzyna, ilustracje odnalezione w�r�d jego notatek, rysowane by�y z NATURY, modelami do nich by�y �ywe, istniej�ce stworzenia, nie za� wytwory jego chorej wyobra�ni. Ostatni koronny dow�d nie pozostawia co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Nietoperze, kt�re odkry�em w domu, kiedy odzyska�em �wiadomo��, mog�y wlecie� do �rodka przez wybite okno. To, �e dymne szk�o nagle ni z tego, ni z owego, sta�o si� przejrzyste, m�g�bym z�o�y� na karb przywidzenia, z�udzenia wzrokowego, ale ja i tak wiem swoje. Nie mam w�tpliwo�ci, �e to co ujrza�em, nie by�o iluzj�, majakiem ani wytworem mojej chorej fantazji, nic bowiem nie jest w stanie obali� jednego, jedynego, ostatecznego dowodu, kt�ry odnalaz�em w�r�d od�amk�w roztrzaskanej szyby na pod�odze pokoju na poddaszu - by�a to trzymetrowej d�ugo�ci, r�wno uci�ta macka, kt�ra zosta�a uwi�ziona pomi�dzy wymiarami kiedy w brutalny spos�b zamkn��em �wrota� przed pr�buj�c� przedosta� si� do mojego �wiata przera�liw� istot�, do kt�rej owa ko�czyna nale�a�a. Macka tak niezwyk�a, �e �aden z uczonych nie potrafi� okre�li�, do jakiego znanego nauce gatunku stworze�, zar�wno istniej�cych dzi�, jak i wymar�ych, �yj�cych na powierzchni czy te� w mrocznych czelu�ciach naszej planety, mog�a ona nale�e�! KONIEC