5816
Szczegóły |
Tytuł |
5816 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5816 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5816 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5816 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lech Zaciura
ODROBINA REALIZMU
Od�o�y� s�uchawk� i poczu�, �e zaczyna si� ba�. W�a�ciwie l�k towarzyszy�
Westowi przez ca�y czas, ale dot�d tkwi� gdzie� wewn�trz, przykryty szczelnie
warstewk� irytacji. Raymondowi Westowi od pocz�tku nie sz�o i w zwi�zku z tym
denerwowa� si� - g��wnie na siebie samego. Jak to mo�liwe, �e zachowywa� si� tak
nieprofesjonalnie?! NIE-PRO-FE-SJO-NAL-NIE! Co za przekle�stwo - pomy�la� - w
ten spos�b nigdy nie dotr� do Medeirosa. A teraz jeszcze ten telefon do Jill.
Zwyczajnie nie dodzwoni� si�, nie by� nawet pewien, czy dobrze zapami�ta� jej
numer. �Profesjonalne� podej�cie nie pozwala�o mu zapisa� go na kartce. Sta�
wi�c
bezczynnie w budce telefonicznej na rogu ulicy i rozgl�da� si� nerwowo przez
szklane �ciany. Odrapane elewacje kamienic i ciemne otwory okien nie robi�y o
zmierzchu przyjaznego wra�enia; gdzie� tam m�g� czai� si� zab�jca od Medeirosa,
z
policzkiem wtulonym w kolb� snajperskiego karabinu. West czu� si� jak na
rozpalonej patelni, ka�dy nerw jego cia�a krzycza�, �eby natychmiast ucieka� z
tego
miejsca. Opanuj si�, przecie� tu nikt nie u�ywa snajperskiej broni - powtarza�
sobie w
duchu.
Wyszed� na zewn�trz i, staraj�c si� nie okazywa� po�piechu, ruszy� ulic� w
kierunku hotelu. Facet z bramy oczywi�cie pod��y� za nim. �ledzi� Westa od
d�u�szego czasu, ale, przynajmniej na razie, nie stanowi� zagro�enia. By�
fantomem -
to dawa�o si� zauwa�y� na mil�; algorytm, kt�ry nim kierowa� musia� by�
nadzwyczaj prymitywny i West nie m�g� si� nadziwi�, dlaczego trz�s�cy po�ow�
miasta mafioso wys�a� tak n�dznego typa do �ledzenia gro�nego komandosa.
Przynajmniej za takiego chcia�by Raymond West uchodzi�.
Postanowi�, �e wci�gnie faceta w jaki� zau�ek i tam dobierze mu si� do sk�ry,
przyci�nie gnoja i wydusi z niego co si� da. Mo�e to jest jaki� punkt
zaczepienia?
Jednak to zadanie od�o�y sobie na p�niej - jak troch� odpocznie - uzna�.
Teraz wysiadka.
* * * * * *
Wygramoli� si� z wn�trza kabiny, uwa�aj�c, �eby nie zaczepi� o kt�ry� z
kabli
(symulator Westa nale�a� do starszych modeli), wyj�� kart� z zapisanym stanem
gry i
machinalnie schowa� j� pod konsol�. Znajdowa� si� w domu w Edmonton. To by�
jego dom - Raymonda Westa; rozpoznawa� meble, stolik, fotele, kanap� i poduszk�
na niej, z wyhaftowanym starym, dobrym Clintem Eastwoodem. Nie m�g� sobie
tylko przypomnie�, jak jest z biblioteczk�. Chyba powinna sta� w rogu, trzyma� w
niej jakie� ksi��ki? Czemu akurat ksi��ki? No nic, przypomni si�. Poza tym
wszystko
si� zgadza�o i powoli wraca�o na swoje miejsce, tak�e Molly. Wychyli�a si� zza
kuchennych drzwi.
- Jeste� nareszcie. I jak ci posz�o?
- Tak sobie - wzruszy� ramionami. Kiedy� zawsze opowiada� jej swoje przygody,
ostatnio jako� rzadziej.
- Zg�odnia�e�?
- Nie. Chocia�... - wspomnienie o obfitym, wirtualnym obiedzie sprzed godziny
rozp�yn�o si� w u�amku sekundy - prawd� m�wi�c zjad�bym konia z kopytami.
- Zawsze tak jest, wydaje ci si�, �e objadasz si� B�g wie czym, a wygl�dasz
jakby� od tygodni g�odowa�. Zr�b sobie cho� kilka dni przerwy.
Stara�a si�, �eby nie wypad�o to gderliwie.
* * * * * *
- Powiedz mi Ray - spyta�a Molly, kiedy siedzieli przy kolacji i West, bardziej
ju�
obecny cia�em i duchem, pa�aszowa� kolejn� porcj� sa�atki z krewetek, - co to za
gra,
kt�r� teraz prowadzisz? Nadal walczysz w tej wojnie domowej u boku kaprala
O�Donella?
Potrz�sn�� g�ow�, prze�ykaj�c k�s.
- To zupe�nie inny scenariusz, z tamtego wypad�em. Teraz jestem wpl�tany w tak�
sensacyjn� historyjk�. Dzieje si� w Vellen, du�ym portowym mie�cie, kt�re jest
punktem przerzutu heroiny.
- Walka z gangami narkotykowymi?
- Ot� w�a�nie - Raymond zagarn�� na talerz nast�pn� porcj� sa�atki. - Jest tam
kilka gang�w, kt�re zwalczaj� si� wzajemnie, ale ostatnio ich wojny usta�y. W
Vellen
pojawi� si� facet, kt�ry chce po��czy� je w jedn�, siln� organizacj� i wygl�da
na to,
�e na razie mu si� udaje. Nazywa si� Medeiros i to wszystko, co o nim wiadomo.
Policja jest oczywi�cie bezradna, schwytanie Medeirosa to robota dla samotnego
zawodowca. Sporo zap�aci�em za ten scenariusz, wi�c chc� go rozpracowa� bez
pud�a.
- Ta historia wygl�da jak z po�owy ubieg�ego wieku - powiedzia�a Molly.
- Znaczy?
- Ach, p�wiatek wielkiego miasta, zadymione bary, samotny detektyw, jaka�
femme fatale... Te rzeczy.
- O, nie. Na takie sprawy nie ma tam miejsca. Jestem by�ym komandosem,
cz�owiekiem czynu, to podstawowa r�nica. Nie dzia�am te� na prywatne zlecenie.
Jest wi�cej akcji: po�cigi, ucieczki, strzelaniny.
- Rozumiem.
Zaraz, zaraz - femme fatale? W g�owie Raymonda zamigota�o �wiate�ko. Ta
artykulacja, zawieszony g�os. Molly pr�bowa�a dowiedzie� si� czego� jeszcze.
Czy�by by�a zazdrosna o jak�� mieszkank� Wirtuanii - o fantoma?! O Jill..? Nie
by�o
to niemo�liwe i Raymonda ogarn�o przelotne poczucie pr�no�ci. Molly mog�a
nawet wykupi� prawo dost�pu do symulatora i poprzez Gr� zatrudni� detektywa, aby
�ledzi� jej m�a. To by wyja�nia�o obecno�� tego typa w bramie: wcale nie musia�
by� cynglem Medeirosa. Odszukanie Raymonda w Wirtuanii stanowi�o problemu. Co
prawda od strony wygl�du fizycznego w wirtualnym �wiecie by� zupe�nie inn�
osob�,
ni� w rzeczywisto�ci. I to jak inn�.
U�wiadomiwszy to sobie, poczu� si� nagle stary i znu�ony.
- Jezu, znowu �amie mnie w ko�ciach - poskar�y� si�.
Molly po�o�y�a d�o� na jego d�oni.
- Ray, od dawna prosz� ci�, �eby� tyle godzin nie wysiadywa� w symulatorze.
Brakuje mi ci�, podczas, gdy ty sterczysz tam popo�udniami, przypi�ty do
niewygodnego fotela. Nic dziwnego, �e ci� wszystko boli.
- To nie jest sprawa niewygodnego fotela, Molly. Ja si� starzej� - j�kn�� - a
opuszczaj�c Gr� tylko si� w tym upewniam.
- Co ty pleciesz.
- A jak jest? Wiesz, ile ja tam mam lat? - niewiele ponad dwadzie�cia. Jestem
szybki i sprawny jak pantera, nie flaczej�.
- Flaczejesz siedz�c w symulatorze!
Molly zdecydowanie przesz�a ochota na czu�o�ci. Wsta�a od sto�u z pasj�
zbieraj�c
naczynia.
- Powiem ci, co si� z tob� dzieje: jak zwykle pobawi�e� si� przez popo�udnie w
supermana, potem zjad�e� smacznie kolacj� i teraz przysz�a pora na tradycyjn�
chandr� - patrzy�a Raymondowi prosto w twarz. - Oderwij si� cho� na troch� od
tego
bajkowego scenariusza i przyjrzyj si� swojemu. Wydaje ci si� nudny i ponury,
prawda? Tylko, �e ja mieszkam w�a�nie tu i mam do�� ci�g�ego czekania na ciebie,
podsuwania ci jedzenia i zgadywania, o czym w�a�nie my�lisz. Bujasz gdzie�
daleko
w�r�d swoich wyimaginowanych wojen, a ja mam ju� tego zwyczajnie do�� i chc�,
�eby to do ciebie dotar�o.
Obserwowa� spos�b, w jaki Molly trzyma�a talerze i bezwiednie zastanawia� si�,
czy w�o�y je do zmywarki, czy te� grzmotnie nimi o pod�og�.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nigdy nie chcia�em, �eby� czu�a si� samotna.
- Ale tak w�a�nie jest.
West naprawd� czu� si� g�upio. Ale� ze mnie egoista - pomy�la�.
- Musia�bym przerwa� scenariusz w po�owie... - zacz�� niepewnie. - S�uchaj
Molly, czy nie mo�emy um�wi� si�, �e jeszcze ten jeden scenariusz rozegram do
samego ko�ca, a potem zrobi� przerw�. Bardzo d�ug� przerw� dla nas obojga.
Zawiesz� swoje prawo dost�pu do Wirtuanii i wyrejestruj� symulator. Ale najpierw
sko�cz� Gr�, jeszcze tylko t� jedn�. Zgoda?
- Tobie ju� teraz przyda�aby si� przerwa - westchn�a Molly. - Dlaczego co
chwila
zerkasz w stron� pokoju?
- Kiedy siedzia�em w symulatorze wyrzuci�a� stamt�d moj� biblioteczk� -
zaryzykowa�. Chcia�, �eby zabrzmia�o to oskar�ycielsko.
- Jasne, - odpar�a - wynios�am to wszystko do piwnicy. Na pewno trzyma�e� w tej
biblioteczce swoje ulubione kasety i p�yty - podaj mi kilka tytu��w, a od razu
lec� do
piwnicy po ca�� reszt�.
- Molly, nie upieraj si�, �eby mnie sprawdza� na ka�dym kroku.
Na twarzy Molly pojawi�o si� zatroskanie.
- Z tob� naprawd� jest niedobrze. Ale niech b�dzie jak chcesz: doko�cz swoj�
rozpraw� z tym Medeirosem. Dotrzyj do bandziora i za�atw go.
Wycelowa�a palec w m�a.
- A potem szlaban.
* * * * * *
Tak si� z�o�y�o, �e w nast�pnych dniach Westowi posz�o znacznie lepiej ni� dot�d
i akcja ruszy�a do przodu. Najpierw znikn�� �detektyw�, pl�cz�cy si� za nim krok
w
krok, potem okaza�o si�, �e Medeiros jednak co� przeczuwa� i przygotowa� na
komandosa ma�� niespodziank�. West wpad� w zasadzk� w bardzo g�upi spos�b i
tylko w�asnej sprawno�ci zawdzi�cza�, �e nie zako�czy� przedwcze�nie zabawy.
Przy
okazji wyrobi� sobie zdanie na temat celno�ci strza��w oddawanych przez
�o�nierzy
Medeirosa - rozrzut by� niewiarygodny. Czy ten scenariusz naprawd� jest tak
wyrafinowany, jak go reklamowano? - zastanawia� si�, kiedy ju� by�o po strachu i
m�g� na ch�odno oceni�, co si� wydarzy�o. Mimo wszystko by� zadowolony, �e nie
dosi�g�a go �adna z kul, zw�aszcza teraz, gdy Medeiros zaczyna� si� odkrywa�.
Zn�w opowiada� Molly swoje perypetie, a ona kr�ci�a g�ow�. Zosta�a dziewczyn�
Raymonda, kiedy w weso�ym miasteczku wystrzela� jej pluszowego misia. Wtedy na
komputerowej strzelnicy celowa�o si� do fruwaj�cych Syriuszan (co po prawdzie
nale�a�o do brzydkich przejaw�w szowinizmu), a Wirtuania by�a dopiero w
powijakach: sk�ada�a si� dw�ch labiryntowych miasteczek, otoczonych
niezniszczalnym murem, za kt�rym ko�czy�y si� dane do Programu. Teraz s�ucha�a
opowie�ci m�a o wydarzeniach z pozornego �wiata, kt�ry wielko�ci� dor�wnywa� w
dziesi�tej cz�ci temu, w kt�rym mieszkali realni ludzie.
Prawdziwy prze�om przyszed� w zwi�zku z Jill. West zn�w zaczyna�
pow�tpiewa�, �e z jego planu cokolwiek wyjdzie. Ale kiedy Jill rozpocz�a sw�j
cykl
recitali, wypad�a tak znakomicie, �e ju� drugiego wieczoru goniec przyni�s� do
lokalu �Carioca� kosz pe�en kwiat�w, butelk� najlepszego szampana i ma��
karteczk�
z zaproszeniem na kolacj�. Rybka po�kn�a haczyk.
Dzia�ania Medeirosa utwierdzi�y Westa w przekonaniu, �e szef gangu nie jest
fantomem kierowanym przez Program, lecz prawdziwym cz�owiekiem, kt�ry
uczestniczy w Grze na takich samych zasadach, jak Raymond. Fakt, �e nie potrafi�
zorganizowa� skutecznego zamachu budzi� pewne w�tpliwo�ci, ale West mia�
nadziej�, �e jego rywalem jest jednak cz�owiek - co najwy�ej zatrudniaj�cym
nieudolne fantomy. Z dreszczykiem emocji szykowa� si� do fina�owej rozprawy.
* * * * * *
- Wiesz Ray, my�l� �e stworzenie wirtualnego �wiata, to nie jest taki z�y
pomys�.
W nim chyba naprawd� mo�e by� ciekawie.
Molly wypowiedzia�a zupe�nie normalnym tonem s�owa, kt�re wstrz�sn�y
Raymondem do g��bi i wyrwa�y go z g��bokiej zadumy.
- Czy ty naprawd� to powiedzia�a�? - spyta�, szukaj�c oznak szale�stwa na jej
twarzy. Ale w spojrzeniu Molly odnalaz� jedynie szary, pogodny spok�j.
- Ach, nie pomy�l tylko, �e zmieni�am zdanie na temat twojego udzia�u w Grze.
Nasza umowa nadal obowi�zuje.
- W takim razie nie rozumiem ci�. W pozornym �wiecie nie jest ciekawie wed�ug
twoich kryteri�w, sama o tym wiesz.
- Tote� si� tam wcale nie wybieram. To znaczy, niezupe�nie tam. - doda�a
po�piesznie.
- Kr�cisz kochanie. - powiedzia� Raymond. Czu� si� nieco sko�owany. Ostatnio
niemal stale my�la� tylko o tym, w jaki spos�b rozegra� decyduj�c� rund� z
Medeirosem. Dzi�ki obrotno�ci Jill wiedzia� ju� kiedy i gdzie odb�dzie si�
przekazanie du�ego transportu heroiny, i �e Medeiros zamierza osobi�cie wzi��
udzia� w transakcji.
- Co� ci poka�� - si�gn�a po egzemplarz �Naszego �ycia� - W gazecie pisz�, �e
s� prowadzone prace nad nowym wirtualnym �wiatem, tyle �e zorganizowanym
wed�ug regu� fantasy - rozumiesz: gobliny, krasnoludy, czary... - Molly
niecierpliwie
szpera�a w opcjach spisu tre�ci szukaj�c artyku�u. Znalaz�a go, musn�a
opuszkiem
palca tytu� i na arkuszu ukaza� si� tekst wraz ze zdj�ciami.
- Nie r�b takiej miny, zobacz lepiej co pisz� na ten temat. Podaj� sporo
szczeg��w: opracowano pe�n� topografi� i mitologi� dla trzech krain, naturalnie
wci�� si� zastanawiaj�, jak nazwa� ca�y �wiat - by� mo�e b�dzie to nawet
�r�dziemie. S� te� rozbie�no�ci dotycz�ce kanon�w. Ale skoro k��c� si� o takie
drobiazgi, to projekt musi by� ju� zaawansowany, co o tym my�lisz?
- S�ysza�em o �wiecie fantasy - przyzna� West - tylko niespecjalnie si� nim
interesowa�em. Wtedy to by�o dopiero pocz�tkowe stadium, a tu, hm� no prosz�.
- Pami�tasz? - ci�gn�a - kiedy� m�wi�am ci, �e dla mnie historia opowiedziana
we �W�adcy Pier�cieni� jest bardziej prawdziwa ni� rzeczywisto��. Jasne, �e to
by�a
przesada, ale Tolkien zawsze mnie wci�ga�. Teraz dowiaduj� si�, �e sama mog�abym
wzi�� udzia� w czym� takim. To niesamowite!
Raymond och�on�� z pierwszego zaskoczenia i g�r� zacz�a w nim bra�
ciekawo��.
- Co w�a�ciwie chcia�aby� tam robi�?
- By�abym czarodziejk� - odpar�a. - Wyobra�asz sobie? Prawdziw� czarodziejk�.
- I odczarowa�aby� moje chandry?
- Jasne - pstrykn�a palcami - hokus-pokus i z�e nastroje ulatuj� w niebyt.
Widzisz
jakie to proste. Jest tylko jeden problem.
Pochyli�a si� nad gazet� i wy�wietli�a w jednym z okien stopk� redakcyjn�.
- To stary numer, sprzed prawie miesi�ca; �ci�gn�am wszystkie nowsze, ale od
tamtej pory nie napisali ju� wiele na ten temat. By�a jaka� afera, ale trudno mi
to
zrozumie�, same og�lniki. Pono� prace maj� by� kontynuowane, tylko �e nigdzie
ju�
o tym nie pisz�. Dziwne.
Dla Raymonda nic nie by�o zanadto dziwne. Gra przeciwko kr�lowi narkotyk�w,
wyszperana przez Molly kraina fantasy i jego w�asny szarobury �wiat - wszystko
to
zlewa�o si� w jak�� mieszanin� r�nych rzeczywisto�ci. �adna z nich nie wydaje
mi
si� realna - pomy�la�.
- Co mia�bym dla ciebie zrobi�?
- Dowiedz si� czego� o �wiecie fantasy, masz swoje znajomo�ci, kontakty. Mo�e
Dave b�dzie wiedzia� wi�cej? Przecie� z tym projektem musia�o si� co� dzia�
przez
ostatnie tygodnie. Tak, on b�dzie wiedzia� na pewno.
- Nie ma sprawy - odrzek�. Sam by� ciekaw.
* * * * * *
S�upki na ekranie pi�y si� w g�r�, cho� niekt�re robi�y to wyra�nie szybciej od
innych - nie wszystkie teleturnieje mia�y r�wne szanse w oczach holowidz�w.
Wkr�tce liczy�y si� tylko dwa tytu�y: �Gra o wszystko� i �Omnibus�. Prowadzi�
ten
drugi o cztery punkty procentowe, a poniewa� komputer zd��y� przetrawi� ju�
oko�o
po�owy nap�ywaj�cych danych, zatem ostateczne wyniki nie powinny si� zmieni� o
wi�cej ni� trzy-cztery procenty w jedn� lub drug� stron�. Tak czy siak, jeszcze
nic
pewnego, oceni� West z ma�ym zatroskaniem. Jego szefowa Lena Virgo nie cierpia�a
�Omnibusa�, uwa�aj�c ten popularny program za g�upi i infantylny, West z kolei
nie
cierpia� swej szefowej, ergo - kibicowa� w�a�nie �Omnibusowi�. W�a�ciwie tylko
dlatego siedzia� jeszcze przed ekranem.
Przeskalowa� tabel�, �eby r�nica by�a bardziej czytelna i wtedy poczu� za
plecami czyj�� obecno��. Odwr�ci� g�ow� i ujrza� Davida Resnika. Zza drucianych
oprawek patrzy�a para ma�ych, bystrych oczu. Ma�ych, bo Resnik u�ywa� szkie� o
jakiej� fantastycznej ogniskowej, bez nich by� �lepy jak kret.
- Widz�, �e g�r� nasi, Ray. Chcesz, �ebym zani�s� starej wyniki tej ankiety?
- Dzi�ki za dobre ch�ci, jak wygra �Omnibus� sam jej to zanios�. Jedna z
niewielu
przyjemno�ci na tym padole.
- C�, pad� pado�owi nier�wny, nieprawda�? - powiedzia� Resnik filozoficznie.
Raymonda nie przestawa�a dziwi� �agodna ironia, z jak� jego kumpel odnosi� si�
do Wirtuanii. Tym bardziej, �e Resnik zajmowa� si� �wiatami pozornymi i to do��
praktycznie - w�amywa� si� do nich, cho� sam wcale - jak twierdzi� - nie
korzysta� z
symulatora do zabawy w licencjonowane scenariusze. Jako stary przyjaciel, West
by�
jednym z nielicznych wtajemniczonych w t� hackersk� dzia�alno�� Davida, i
zapyta�
go kiedy� wprost, dlaczego nie pr�bowa� zwyczajnie wzi�� udzia�u w Grze. �Jakie
dane masz na dzi� do opracowania?� - odpar� pytaniem Resnik. By�o tego sporo, w
ko�cu wzi�li jaki� ranking, za�o�yli si� i West przegra�. P�niej, kiedy po
pracy
siedzieli w barze, Resnik powiedzia�: �My�l�, �e zabawa w statystyki i rankingi,
to
te� rodzaj gry, nie uwa�asz? I przynajmniej mo�na w ni� wygra� co� konkretnego.�
-
doda�, egzekwuj�c od Westa butelk� brandy. �Pomy�l, w tej chwili jedna trzecia
graczy sp�dza dwie trzecie swego �ycia w symulatorach, a po�owa z pozosta�ych
po�ow�. Praktycznie przenie�li si� do urojonego �wiata, tu tylko �pi�, jedz� i -
jak si�
uda - wydalaj�. S� psychopatami, na szcz�cie zbyt anemicznymi, �eby kogokolwiek
skrzywdzi�. To ob��d. Nie przysz�o ci do g�owy Ray, �e dla mnie nasz �wiat mo�e
zwyczajnie wystarczy�? Prawd� m�wi�c zawsze wol� mie� t� odrobin� realizmu,
nawet je�li kto� uwa�a, �e jest nudny.� �I mam w to uwierzy�?� - spyta� West.
�To
ju� twoja sprawa� - odpar� Resnik.
Jednak bez wzgl�du na pogl�dy Davida Resnika, by� on z pewno�ci� osob�
kompetentn�, w sprawie pozornych rzeczywisto�ci. I West teraz postanowi�
wykorzysta� t� okoliczno��.
- Powiedz mi Dave, co wiesz o �r�dziemiu?
- Mnie o to pytasz? Zajrzyj sobie do Tolkiena. To spora ksi�ga, ale ciekawa -
mam
nadziej�, �e nie sta�e� si� jeszcze wt�rnym analfabet�.
- Przesta� si� zgrywa� Resnik, przecie� doskonale wiesz, o co mi chodzi.
David wzruszy� ramionami.
- W porz�dku, powiedzmy, �e mniej wi�cej si� orientuj�. Tylko co w�a�ciwie
interesuje ci� w �r�dziemiu? By�o z tym spore zamieszanie.
West opowiedzia�.
- I Molly naprawd� chce wzi�� w tym udzia�? - Resnik wygl�da� na szczerze
zdumionego, w jego g�osie pobrzmiewa�a nawet nutka zawodu, jakby w�a�nie utraci�
jakie� z�udzenie. - By�em przekonany, �e to ty szukasz dla siebie nowych
atrakcji.
- Sam si� dziwi�, ale tym razem to naprawd� nie ja.
Raymond nie by� �lepy, wiedzia�, �e, mimo przyja�ni, David nie zrezygnowa� z
udowadniania przed Molly, jak� mizeri� wobec realnego �ycia jest komputerowe
bohaterstwo. Nie przegapi� ku temu �adnej okazji, kiedy tylko spotykali si�
razem.
Ot, echa dawnej rywalizacji - pomy�la�.
- Wiesz, od jakiej strony interesuj� mnie �wiaty wirtualne. Z tego co si�
orientuj�,
Molly niepr�dko wybierze si� do �r�dziemia. Na pewno nie zwyk�� drog�.
- Ale przecie� pisali, �e prace s� zaawansowane - zaoponowa� Raymond. - Sam
czyta�em o tym.
Resnik z namys�em potar� szczeciniasty zarost.
- To pewnie akurat prawda - powiedzia�. - Prace trwa�y od trzech lat, wi�c teraz
zapewne mogliby na pr�b� otworzy� pierwsze krainy i sprawdzi�, jak funkcjonuje
�wiat fantasy przy - powiedzmy - dwustu kana�ach dost�pu. Wi�kszo�� postaci
mo�na zast�pi� fantomami. Tylko �e na razie tego nie zrobi�. Wiesz, jaka jest
r�nica
mi�dzy Wirtuani� a �r�dziemiem? - spyta�. - Mam na my�li stron� techniczn�.
- Technologi� �r�dziemia otrzymali�my od Syriuszan - odpar� West ostro�nie.
Przynajmniej tyle wiedzia� na pewno.
- To te�. Ale g��wna r�nica jest taka - wyja�ni� cierpliwie David - �e do
zbudowania Wirtuanii, gdzie zabawiasz si� w najemnik�w...
- ...komandos�w.
- Jedna ho�ota. No wi�c ca�y ten �wiat zawiera si� w superszybkich uk�adach
pami�ci o ogromnych pojemno�ciach. Poniewa� liczba ch�tnych do wzi�cia udzia�u
w Grze stale ro�nie, a brakuje miejsca na nowe scenariusze, wi�c w pierwszej
kolejno�ci dok�ada si� nast�pne uk�ady pami�ci, �eby zmie�ci� tam wi�cej danych
i w
ten spos�b poszerza si� Wirtuani� o kolejne obszary. Tak to si� rozwija od
kilkunastu
lat, dop�ki kolejne generacje procesor�w daj� rad� to wszystko przetworzy�.
Syriusza�ska technologia wirtualnego �wiata jest kompletnie inna: oni nam
sprzedali
gotow� przestrze�, rozumiesz?
- Niezupe�nie - przyzna� West.
- Bo to jest rzeczywi�cie trudne do poj�cia. Syriuszanie podchodz� do
wszystkiego na sw�j w�asny spos�b; niekt�re ich wynalazki s� zupe�nie pokr�cone,
przynajmniej wed�ug naszych kryteri�w. My tu si� biedzimy, powi�kszamy mozolnie
Wirtuani� o sztuczn� pami��, a oni maj� nam do opylenia najprawdziwsz� i prawie
nieograniczon� przestrze�. Ot tak, po prostu, jak dziur� od sera - reflektujesz
na taki
towar?
- Ale ta dziura od sera podobno dzia�a�a - nie ust�powa� Raymond. - Skoro
m�wisz o r�nicach, to czym z punktu widzenia u�ytkownika r�ni si� przestrze�
stworzona komputerowo przez Memory Unlimited, od tej, kt�r� mamy z Atorii
Syriusza?
- S�k w tym, �e nie bardzo wiadomo, a r�ne t�gie g�owy ju� si� nad tym
m�czy�y. Tyle, �e nie dosz�y do niczego, wi�c w ko�cu naukowcy oddali pole dla
programist�w z Dragonsoftu, kt�rzy mieli tworzy� otoczenie fantasy i zacz�tki
�r�dziemia. Wygl�da�o, �e faktycznie wszystko idzie dobrze, uk�adali tam swoje
klocki, ale potem co� si� sta�o i prace przerwano z dnia na dzie�. To, co ci
pokaza�a
Molly w gazecie, to zamkni�cie sprawy. W �Naszym �yciu� nic o tym wi�cej nie
przeczytasz, co najwy�ej mo�esz zajrze� do magazyn�w popularnonaukowych.
Znajdziesz tam wi�cej szczeg��w, ale na razie �r�d�a informacji wysch�y.
�wiatowe
zasoby to jedna samopowielaj�ca si� sieczka informacyjna; mo�na si� tylko
dorobi�
b�lu g�owy. Wszystko, co dotyczy �wiata fantasy na zlecenie �wiatowej Rady
Obrony przekazano nie wymienionemu z nazwy laboratorium i utajniono. Ludzie z
zewn�trz, kt�rzy byli zwi�zani z projektem �r�dziemia nadzwyczaj gorliwie milcz�
na ten temat i unikaj� medi�w jak ognia, albo w og�le gdzie� si� pochowali.
- Ale dlaczego?!
David roz�o�y� r�ce, jak zwyk� czyni�, gdy mia� jeszcze to i owo do dodania.
- T�umacz�c to, co przedstawiano w oficjalnych raportach, mo�na wnioskowa�, �e
ta obca technologia jest dla nas, powiedzmy, niekompatybilna. Najwa�niejsze jest
jednak to, co podano w ostatnim raporcie, przed zako�czeniem prac: okaza�o si�,
�e
przestrze�, kt�r� nam sprzedali Syriuszanie wcale nie jest pusta. Rozumiesz? Tam
po
prostu co� jest - CO� z bardzo du�ej litery. W ka�dym razie nadal nikt nie wie,
czym
jest ta przestrze�, a tylko nieliczni, co tam w og�le jest. Wielu s�dzi, �e
Syriuszanie
zwyczajnie wykr�cili nam kawa�.
West pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. Naraz spojrza� na badawczo na Davida.
- Ty to wiesz, Resnik. W�ama�e� si� tam, prawda?
Resnik b�ysn�� z�bami w krzywym u�miechu.
- By�e� tam!
- Albo masz zbyt bujn� wyobra�ni�, Ray, albo wprost przeciwnie. Od jakiego�
czasu wi�cej wiesz o tym, co si� dzieje w Wirtuanii ni� w naszym bo�ym �wiecie.
- Daj spok�j, dosy� si� ju� nas�ucha�em wym�wek. Powiem Molly, czego si�
domy�lam i niech ci sama suszy g�ow� tym �r�dziemiem.
- Jak uwa�asz. Wiesz, jest jedna rzecz, kt�r� od dawna chcia�em ci powiedzie�,
ale
jako� nie starcza�o mi odwagi: - Resnik wzi�� g��boki oddech, - ty ani troch�
nie
jeste� jej wart, ot co.
To rzek�szy, odwr�ci� si� szybko na pi�cie i odszed� w stron� swojego terminala.
- Zawsze mi to m�wisz - mrukn�� West, ale cicho, ju� tylko do siebie.
Spojrza� na ekran; wszystkie dane zosta�y ju� przetrawione, a na czele listy
widnia�a �Gra o wszystko�, jednym punktem wyprzedzaj�c �Omnibusa�. Jakim
cudem to si� mog�o sta�?! West domy�la� si�. Zamiast gada� z Resnikiem, powinien
patrze� w ekran i obserwowa� opracowywanie danych, wtedy ranking u�o�y�by si�
pomy�lnie. Bity i bajty s� niczym innym, jak informatyczn� mgie�k�: potrafi�
rozp�yn�� si� na wszystkie strony, je�li nie przypilnuje si� ich wzrokiem. W
takich
chwilach trudno ukry�, �e �wiat nie zawsze funkcjonuje jak nale�y. Szkoda. To
by�a
tylko drobna przykro��, ale szkoda.
* * * * * *
Pogodny, rze�ki wiecz�r by� znakomit� por� na przeprowadzenie akcji, zw�aszcza,
gdy zosta�a ona w takim trudzie przygotowana. Nad rozgrywk� z Medeirosem West
pracowa� przez ostatnie trzy dni, po�wi�caj�c temu ca�y wolny czas - ma�o jad� i
spa�,
snu� si� jak cie�. Molly stara�a si� nie ciosa� mu ko�k�w na g�owie, tylko co
jaki�
czas rzuca�a w stron� m�a ukradkowe, szybkie spojrzenia. P�ki co, jeszcze nie
wspomina�a o rozwodzie.
W sumie wszystko zmierza�o jednak do fina�u - w�a�nie podczas tej �sesji� w
symulatorze. West mia� po swojej stronie nie tylko gotowy plan dzia�ania, lecz i
atut
w postaci wiedzy o tym, co mia�o si� wydarzy� owego wieczoru w Vellen.
By�o p�no, u wej�cia do portu panowa�a absolutna cisza, a wszystkie szychy
narkotykowego gangu siedzia�y w ma�ej str��wce stoj�cej o par�na�cie metr�w od
sterty skrzy� po sardynkach. Za skrzyniami sta� ukryty Raymond West i wdycha�
zapieraj�ce dech rybie zapachy. Przede wszystkim jednak nas�uchiwa�. Od strony
zatoki dobieg� w pewnej chwili odg�os pracuj�cego silnika, cichy, na granicy
s�yszalno�ci. Wkr�tce sta� si� nieco wyra�niejszy.
A wi�c to ju�.., zda� sobie spraw� West, czuj�c na grzbiecie g�si� sk�rk�. By�
przygotowany na emocje, mimo to adrenalino mocno dawa�a zna� o sobie.
Drzwi str��wki uchyli�y si�, wyszed� z niej wysoki m�czyzna i gestem
przekaza� do �rodka jak�� informacj� - tam wewn�trz by� Medeiros! Po�o�y� d�o�
na
rewolwerze w kieszeni p�aszcza. Przej�cie �adunku narkotyk�w mia�o nast�pi� o
jedenastej; byli punktualni, dranie. Z wn�trza wychyli�a si� jeszcze jedna
g�owa,
rozmowa sta�a si� g�o�niejsza.
I wtedy w�a�nie to si� wydarzy�o. Z ty�u, za plecami Westa, rozleg� si� nagle
cichy, stanowczy g�os:
- R�ce do g�ry, nie rusza� si�.
W normalnych warunkach, to znaczy gdzie� w po�owie klasycznego,
kryminalnego scenariusza, taka sytuacja wcale nie musia�aby zako�czy� si�
wypadni�ciem z Gry. Zawsze istnia�a mo�liwo��, �e po poddaniu si� scenariusz da
graczowi szans� na wykaraskanie si� i kontynuowanie zabawy. Tu jednak sprawy
zasz�y ju� zbyt daleko, �eby Raymond mia� po prostu unie�� r�ce do g�ry i
grzecznie
stan�� bez ruchu na celowniku mafijnej spluwy. Zamiast tego odwr�ci� si�
gwa�townie i zobaczy� przed sob�... samotnego starszego m�czyzn�. M�czyzna ten
nie trzyma� w r�ku �adnej broni, West momentalnie poj�� te�, �e m�wi� on cicho
tylko po to, aby ukry� sw�j podesz�y wiek. Ten facet nie mia� nic wsp�lnego z
mafi�,
ani w og�le poj�cia, co tu si� naprawd� dzia�o.
Kr�tkim skokiem West dopad� go, zatykaj�c mu d�oni� usta i nozdrza. Upadli
razem na ziemi�.
- B�dziesz cicho dziadzie - sykn��, - ani mru mru, bo kaplica.
Ale dziad bynajmniej nie zamierza� by� cicho. Nie mog�c wydoby� z siebie g�osu,
zacz�� wi� si� na boki i wierzga� nogami, a� za kt�rym� razem trafi� butem w
skrzyni� i narobi� �oskotu. West musia� go natychmiast jako� uciszy� nie
u�ywaj�c
broni. �Jaka cholera ci� tu przynios�a!� - j�kn�� w duchu. Zacisn�� z�by i z
desperacj�
przechyli� g�ow� ofiary, wzmacniaj�c u�cisk a� do bielej�cych w mroku knykci, a�
do b�lu, coraz mocniej. Rozleg�o si� ciche chrupni�cie, cia�o m�czyzny przez
chwil� zatrzepota�o konwulsyjnie, po czym znieruchomia�o i nagle zrobi�o si�
jeszcze
ciszej ni� poprzednio. Wsta� oci�ale i wyszed� zza sterty skrzynek, kt�re przed
chwil� dawa�y mu ukrycie.
Nie mia� powodu, �eby si� dalej chowa�. I tak by�o po wszystkim. Ciemne okno i
zamkni�te drzwi str��wki, nieodleg�y trzask drzwiczek od samochodu, odg�os
zapuszczanego silnika i gwa�towny pisk opon. W g��bi zatoki, na nocnym niebie,
rozb�ys�a na moment czerwona raca, bez w�tpienia sygna� odwo�ania akcji.
Wszystko
to dociera�o do Westa st�umione, jakby przez �cian� z waty. �omota�o mu w
skroniach, z trudem �apa� powietrze. Stanowczo symulacje stawa�y si� chwilami
zbyt
realistyczne. Mia� wra�enie, jakby to w nim samym co� p�k�o i sparali�owa�o
ruchy.
Nawet, je�li przez jedn� czy dwie pierwsze sekundy mia� szans�, �eby podj��
po�cig za bandytami, to nie uczyni� absolutnie nic, �eby to zrobi�. Sta�
bezradnie z
opuszczonymi r�kami i zdrewnia�ym g�osem szepta� do siebie - koniec, wysiadka...
* * * * * *
Zwalisty m�czyzna energicznie wszed�, lub - okre�laj�c bardziej adekwatnie -
wparowa� do celi, od samego progu wyci�gaj�c d�o� w kierunku Raymonda Westa.
By�a pulchna i lepka od potu.
- Greg Betelsen, - przedstawi� si�, - pan czeka� na mnie.
- S�dzi pan, �e m�g�bym mie� tu jakie� inne zaj�cia, poza czekaniem?
- Prosz� si� nie irytowa�, panie West. Tylko moment i przechodzimy do rzeczy.
Okropne upa�y.
Dysz�c ci�ko, Betelsen klapn�� na krzes�o i zacz�� ociera� chusteczk� czo�o i
szyj�. By� zziajany, a ostra wo� potu, jak� roztacza� wok� siebie, sprawi�a, �e
West
do litanii niewyg�d mog�cych spotka� aresztanta z mety doliczy� brak
klimatyzacji w
celi. Czy mo�liwe, �e ten wielki, zasapany grubas by� jednym z lepszych
prawnik�w?
Mia� co do tego powa�ne w�tpliwo�ci, z drugiej strony nie widzia� innego
wyj�cia,
jak tylko zda� si� na Molly - pozostawa�o mu wierzy�, �e wiedzia�a, co robi.
Pozwolono mu si� z ni� skontaktowa� tylko raz, i w ci�gu trzech minut musia� jej
wyt�umaczy�, o co chodzi. By�o to o tyle trudne, �e Raymond sam nie bardzo
orientowa� si� w ca�ej tej sytuacji, kt�ra go spotka�a. �aden z policjant�w nie
raczy�
mu cho�by s�owem wyja�ni�, w co jest zamieszany, jedynie z min str��w prawa
wnioskowa�, �e w nic dobrego. Ale przecie� nie zrobi� �adnej rzeczy, kt�ra
mog�aby
by� niezgodna z prawem - w ka�dym razie do niczego takiego si� nie poczuwa�.
- Rozumiem, �e w pierwszej kolejno�ci chcia�by si� pan dowiedzie�, za co
pana
aresztowano? - spyta� Betelsen wysapawszy si� nieco.
- W pierwszej kolejno�ci chcia�bym si� st�d natychmiast wynie��, ale skoro jest
jaki� pow�d, dla kt�rego nie mog� tego zrobi�, to ch�tnie go poznam.
- Wydaje mi si�, �e formalnie nie ma �adnego powodu.
West zamruga� oczami.
- Czy to znaczy, �e mog� w ka�dej chwili wyj�� z aresztu i wr�ci� do domu?
Dlaczego w takim razie tu wyl�dowa�em?!
- Spokojnie, panie West. Nie powiedzia�em, �e mo�e pan natychmiast opu�ci�
cel�, tylko �e nie przedstawiono mi �adnego prawnego powodu, dla kt�rego zosta�
pan tu osadzony - to drobna r�nica.
- Zr�cznie sformu�owane. Prosz� mnie poprawi�, je�li czego� nie poj��em: o ile
dobrze rozumiem, to siedz� tu bezprawnie - czy tak?
- Nie znam jeszcze wszystkich aspekt�w pa�skiego zatrzymania, ale wygl�da, �e
faktycznie tak jest.
- Dlaczego?!
Rzuci� szybkie spojrzenie w stron� korytarza. Stoj�cy przed cel� policjant
odwr�ci� g�ow� w stron� Westa, w jego oczach czai� si� niedobry b�ysk. Wszyscy
policjanci patrzyli w ten spos�b na Raymonda od chwili, gdy zosta� tu
przywieziony.
Czyli od jakich� czterech godzin.
- W�a�ciwie - m�wi� dalej, �ciszaj�c nieco g�os - to domy�lam si�, �e moje
aresztowanie mia�o jaki� zwi�zek z Gr�, kt�r� ostatnio prowadzi�em przez
symulator.
Przyszli po mnie wkr�tce po tym, jak sko�czy�em... zabaw�. I my�l�, �e... hm...
- Prosz� kontynuowa�, okoliczno�ci pa�skiego aresztowania zar�wno policja i
pa�ska ma��onka przedstawili mi do�� ogl�dnie.
- Trudno tu doda� co� wi�cej. Sko�czy�em Gr�, opu�ci�em symulator, a ju� po
pi�tnastu minutach by�a u mnie policja. Mieli nakaz pierwszego stopnia i
zneutralizowali nim wszystkie zamki w drzwiach - nawet nie pofatygowali si�,
�eby
zapuka�. Po prostu wle�li z buciorami do mieszkania, przez ca�y czas traktuj�c
mnie,
jakbym by� �mieciem. Z boku to mo�e nawet zabawnie wygl�da�: komandos
powraca z Wirtuanii, a tu zjawiaj� si� po niego jak po �cier� dwie gliny, z
gumami do
�ucia w g�bach. Dobry Bo�e, dobrze, �e mojej �ony przy tym nie by�o! Takie
upokorzenie, �e tylko si� pod ziemi� zapa��.
- O co chodzi�o w tym pa�skim scenariuszu?
- Panie Betelsen, a czy pan nie m�g�by mi wyja�ni� mojego po�o�enia?
Prawnik pochyli� si� na krze�le w stron� Westa. Wo� potu sta�a si� jeszcze
bardziej intensywna.
- Dobrze, nie b�d� wi�c trzyma� pana w niepewno�ci. - Przez moment Betelsen
zastanawia� si� nad doborem s��w. - Policji chodzi o to, �e pan... kogo� zabi�
podczas
swego pobytu w Wirtuanii.
- Zabi�em? W jakim sensie? - zdumia� si� West. - Wirtuania jest �wiatem�
wirtualnym, nikt tam nie �yje realnie, chyba, �e kto�, jak ja, uczestniczy w
Grze
poprzez symulator. Ale prawie wszystkie postacie to tylko wytwory programu.
Je�li
chodzi im o tego fantoma, kt�rego przypadkowo za�atwi�em na samym ko�cu, to
jestem w stanie udowodni�, �e nie z�ama�em regu� scenariusza. Zreszt� nawet
gdyby,
to za takie rzeczy nie wsadza si� ludzi do wi�zienia, najwy�ej mo�na odebra�
licencj�
na symulator.
- Aresztu - sprostowa� Betelsen, - p�ki co jest pan w areszcie. A je�li panu
powiem, �e to wcale nie by� fantom?
Westowi opad�a szcz�ka. Trwa� tak w os�upieniu dobr� chwil�.
- To niemo�liwe... - wykrztusi� wreszcie. - Przecie� to by� staruszek, m�g� mie�
z
sze��dziesi�t lat, albo i wi�cej! �aden normalny cz�owiek nie wciela si� w takie
postacie.
- Wida� bywaj� wyj�tki. Pa�ska ofiara mia�a na nazwisko Harry Callahan.
Sier�ant Harry Callahan, policjant. Tydzie� temu przeszed� lekki atak serca i
koledzy
z wydzia�u zafundowali mu co� w rodzaju wycieczki do Wirtuanii: dodatkowe,
wyimaginowane spacery w ciele za�ywnego staruszka - co wiecz�r p� godziny na
wybrze�u wirtua�skiego morza. W�tpliwe, czy skuteczne, ale za to ostatnio modne
jako uzupe�niaj�ca forma rekonwalescencji dla os�b �wie�o po zawale - tyle, �e
droga. Trzeba wynaj�� symulator ze specjaln� klimatyzacj�, a nie ka�dego na to
sta�
- u�miechn�� si� cierpko, ale widz�c przestraszone oblicze Raymonda, ci�gn��
dalej
powa�nie - Tak wi�c z�o�yli mu si� na te wieczorne spacery...
- Czy co� si� sta�o temu policjantowi? - przerwa� West. W jego g�osie s�ycha�
by�o
ca�y niepok�j.
Greg Betelsen pokr�ci� g�ow�.
- Niestety, nowy zawa�, tym razem masywny. Callahan le�y teraz na oddziale
intensywnej terapii i je�li szybko nie znajd� dla niego dawcy nowego serca, to
rokowania s� bardzo z�e. Pod��czyli go ju� nawet do bezp�atnego symulatora dla
umieraj�cych, jak tych wszystkich z zespo�ami p�ucno-sercowymi i nowotworami -
to
pono� pozwala zaoszcz�dzi� cierpie� przed �mierci�. M�wi�, �e nawet�
uprzyjemni� j�.
- Ale jak to si� mog�o sta�?! - j�kn�� Raymond. - Przecie� wy��czy� si�, gdy
tylko
zacz�a si� ta ca�a awantura, w kt�r� zreszt� sam si� wpakowa�. To nie mo�e by�
a�
taki stres.
- Jak pan si� wy��cza, gdy chce pan natychmiast przerwa� sw�j udzia� w Grze? -
zaciekawi� si� Betelsen.
- R�nie, najcz�ciej m�wi� sobie �wysiadka� - odpar�. - Prawie ka�dy gracz
wymy�la na w�asny u�ytek takie s�owo-wytrych i powtarza je w my�lach, kiedy chce
natychmiast wycofa� si� z Wirtuanii. Ale normalnie wystarcza sama si�a woli; tak
skonstruowano Program.
- Jednak Callahanowi z jakiego� powodu nie uda�o si� tego zrobi� - powiedzia�
Betelsen. - Wpad� w panik�, albo straci� poczucie, co jest rzeczywisto�ci�; nie
wiadomo. Pozosta� w Wirtuanii do ko�ca.
A ja skr�ci�em mu kark - pomy�la� z przera�eniem West. Chryste Panie!
Wzdrygn�� si� na wspomnienie trzasku, jaki wyda� z siebie �amany kr�gos�up.
Cholerny, ciemny s�u�bisto, czemu� ty si� tam pcha�..?!
- O fina� mo�e by� pan spokojny - powiedzia� prawnik. - Jest oczywiste, �e
konflikt scenariuszy wyst�pi� ca�kowicie przypadkowo. Nie mieli najmniejszego
prawa pana aresztowa�. B�dzie pan m�g� ich zaskar�y� za to do s�du.
Oczy Raymonda Westa przypomina�y dwa wielkie spodki.
- B�agam, niech mnie pan st�d natychmiast wyci�gnie - wychrypia�.
Betelsen, kt�ry z pewnym trudem podni�s� swoje korpulentne cia�o z krzes�a i
szykowa� si� do wyj�cia, przeni�s� na swego klienta pe�ne niesmaku spojrzenie.
- Niech�e si� pan we�mie w gar��, West. Jeszcze troch� i b�dzie pan wolny.
Policja upiera si�, �eby przetrzyma� tu pana jak najd�u�ej, tak wi�c musz�
skontaktowa� si� z s�dzi� Kristelem, �eby uzyska� nakaz natychmiastowego
zwolnienia. To nie powinno potrwa� d�ugo.
- Ile?
- Jest ju� do�� p�no, wi�c pewnie do rana. S� w�ciekli, ale nie zjedz� pana
przez
ten czas.
- Czy do pana nie dociera, �e co� tu jest nie tak?! - wytrzyma�o�� Westa
si�gn�a
granic. - Przecie� gliny dobrze wiedz�, �e moje aresztowanie nie mia�o podstaw,
�e
wkr�tce b�d� musieli mnie zwolni�. Wi�c czemu jeszcze tego nie zrobili? Zabrali
mi
sznur�wki, ale zostawili pasek od spodni, prosz� spojrze� - m�wi� coraz bardziej
gor�czkowo. - Ten ich kolega po zawale potrzebuje szybko dawcy serca, tak?
- Bez przesady. Nie s�dz�, �eby cho�by pa�ska grupa krwi odpowiada�a tej, jak�
ma Harry Callahan. Prosz� spa� spokojnie, sier�ant Vincent jest dzi� na nocnej
s�u�bie i obieca� trzyma� nad panem piecz� - w g�osie prawnika pobrzmiewa�a
ironia.
- C� z�ego mo�e si� panu sta�?
- W takim razie po co mnie tu jeszcze trzymaj�? Na pewno chc� si� na mnie jako�
odegra�, a pana najwyra�niej ma�o to obchodzi.
Greg Betelsen zatrzyma� si� w progu.
- Obiecuj� panu, �e zrobi� co si� da, �eby pan wyszed� st�d jutro rano, ale -
prosz�
si� nie gniewa� - je�li si� zastanowi�, to istotnie nie widz� powodu, dla
kt�rego nie
mia�by pan mie� przez par� godzin porz�dnego cykora. Tak by�oby sprawiedliwie,
za
to, co sta�o si� temu policjantowi. Nie uwa�a pan? ...Dobranoc panie West.
Pozostawiony samotnie w celi, Raymond West chwilowo nie rozpatrywa� kwestii
strachu jako zado��uczynienia za krzywd�. My�li Westa zaprz�ta� sier�ant Vincent
i
jego ospowata, zaci�ta twarz, kt�r� po raz pierwszy zobaczy� u siebie w
mieszkaniu,
tu� po opuszczeniu symulatora. W zachowaniu tego cz�owieka by�a niepokoj�ca
determinacja i Raymond da�by sobie r�k� uci��, �e Vincent co� kombinowa�.
Tylko co?
W co ja si�, u licha, w�adowa�em?!
* * * * * *
Tym razem wej�cie Grega Betelsena do aresztu nie wypad�o tak efektownie, jak
poprzedniego dnia. Mia� �ci�gni�t� twarz i wygl�da� na spi�tego, nie da�o si�
te�
ukry�, �e wci�� nosi na sobie t� sam�, przepocon� koszul�.
- Callahan zmar� dzi� w nocy - oznajmi� sucho.
- Przykro mi.
- Tylko tyle?
- Naprawd� bardzo mi przykro. Nie spa�em ca�� noc; p�niej ju� tylko o nim
my�la�em. Mo�e mi pan wierzy� lub nie, ale nawet modli�em si� za niego.
Nie wygl�da�o, �eby Raymond zupe�nie k�ama�. �wiadczy�y o tym jego
przekrwione, podkr��one oczy; co chwila mruga� powiekami, pr�buj�c pozby� si�
spod nich ziarenek piasku.
- Zdecydowa�em si� - powiedzia� apatycznie, lecz stanowczo. - Ju� nigdy wi�cej
nie wsi�d� do symulatora. Sprzedam go, albo rozmontuj� do ostatniego modu�u.
Je�li
z tego mo�e by� jaka� pociecha dla nieboszczyka.
- Niech pan lepiej nie sk�ada pochopnych deklaracji. Nawiasem, musimy ustali�
par� spraw, a nie mamy za wiele czasu.
- Na co?
Betelsen odchrz�kn�� z zak�opotaniem.
- Najpierw dwie wiadomo�ci, niestety, obie z�e. Nie mam dla pana nakazu
zwolnienia, a po wt�re, sprawdzi�o si� pa�skie wczorajsze przypuszczenie: teraz,
po
�mierci Callahana, jego koledzy naprawd� chc� si� na panu odegra�. Przynajmniej
tak to zrozumia�em.
Po raz pierwszy West spojrza� przytomnie, raczej zdziwiony ni� przestraszony.
- Dlaczego nie przyni�s� pan nakazu zwolnienia, i� no w�a�nie, co oni mog� mi
zrobi�? - To m�wi�c skin�� g�ow� w stron� pomieszcze� komisariatu, na ko�cu
korytarza. Dobiega� stamt�d nieustanny gwar, od rana kr�ci�o si� tam mn�stwo
ludzi.
- S�dziego Kristela nie ma teraz w Edmonton, mam dowiadywa� si� o niego po
po�udniu, - Betelsen wyja�ni� pierwsz� kwesti�, - a to troch� za p�no, jak na
ich
plany.
Pokr�tce przedstawi�, na czym te plany polegaj�.
- W tym nie ma sensu - powiedzia� West, kiedy prawnik sko�czy�. - Przecie� to
jest kompletne bezprawie, ka�dy s�d wsadzi ich za ten numer do krymina�u. W
pierwszej kolejno�ci Vincenta, bo nie w�tpi�, �e to jego pomys�. Poza wszystkim
to
w ko�cu s� policjanci, zawsze my�la�em, �e ich obowi�zkiem jest pilnowanie, �eby
prawo by�o przestrzegane.
Ostatni� uwag� Betelsen skomentowa� pob�a�liwym u�miechem. Za chwil� jednak
spowa�nia�.
- Widz�, �e teraz dla odmiany pan nie docenia ich pomys�owo�ci. Zgoda, to co
chc� zrobi�, to bezprawie. Jednak przy obecnym prawodawstwie odnosz�cym si� do
�wiata wirtualnego, sier�ant Vincent - zak�adaj�c, �e to faktycznie jego pomys�
-
mo�e zosta� oskar�ony co najwy�ej o wymuszenie na panu uczestnictwa w
symulowanym scenariuszu. Pa�skie prze�ycia w Wirtuanii, cho�by bardzo
dramatyczne, w prawdziwym s�dzie nie b�d� podlega�y obiektywnej ocenie - chyba
�e scenariusz polega�by wy��cznie na fizycznym zn�caniu si� nad panem. Ale tam
przecie� czeka na pana uczciwy proces - wed�ug praw wirtua�skich, ma si�
rozumie�.
- No dobrze, za��my wi�c, �e wezm� udzia� w tym procesie jako oskar�ony i
dostan� wyrok - Raymond West nie ust�powa�, cho� przeczuwa�, �e gdzie� tu tkwi
mina. - Jak w takiej sytuacji mia�aby wygl�da� moja odsiadka - powiedzmy -
dwudziestu lat wi�zienia, przecie� nie b�d� latami siedzia� w policyjnym
symulatorze.
- Pan w dalszym ci�gu nie rozumie najwa�niejszego: nikt tam nie zamierza
skazywa� pana na wi�zienie. Prosz� sobie przypomnie�, za jaki czyn b�dzie pan
s�dzony w Wirtuanii... - Betelsen zawiesi� g�os. - Dlatego musz� pozna� jeszcze
kilka
szczeg��w, je�li moja obrona ma by� skuteczna. W�a�ciwie nie powinienem si� jej
podejmowa� w tych okoliczno�ciach, ale przyznam, �e skusi�em si�. Bra�em ju�
udzia� w symulowanych rozprawach, jednak zawsze to nowe wyzwanie. - Spojrza� na
zegarek. - Mamy mniej wi�cej dziesi�� minut, zanim przyjd� po pana.
Ostatnie s�owa nieco zmrozi�y Westa i odebra�y mu na dobre pewno�� siebie:
�przyjd� po pana� - by�a w nich jaka� ponura nieuchronno��. Wiedzia�, �e tu, na
g��wnym komisariacie, z pewno�ci� wielu ludzi zwr�ci na niego uwag�, kiedy
zacznie si� awanturowa� z policjantami. Tak zrobi�, postanowi�. Musz� wreszcie
pokaza�, �e potrafi� zachowa� si� jak twardy facet i �adna glina nie b�dzie mn�
komenderowa�. Spojrza� na korytarz, ale przed cel� chwilowo nie by�o nawet
jednego gliniarza, kt�remu m�g�by si� postawi�, wi�c odwr�ci� si� w stron�
Betelsena.
- Co chcia�by pan wiedzie�? - spyta� niecierpliwie.
- Co� na temat pa�skiego pierwszego udzia�u w Grze, pono� mia� pan tam
zupe�nie inn� rol�?
- Tak, by�em najemnikiem walcz�cym podczas wojny domowej w Po�udniowej
Tanui. �wietny scenariusz, ale nie postrzela�em sobie: ju� w czasie pierwszej
akcji
nasz dow�dca wpakowa� nas w zasadzk� - w ogie� kilkunastu snajper�w; co za
dupek! Wystrzelali ca�y oddzia� w dwie minuty.
- Dosta� pan kul�? - zainteresowa� si� Betelsen.
- Na szcz�cie zd��y�em si� w por� wy��czy�. Ale od tamtej pory miewam l�ki,
poczucie, �e kto� stale trzyma mnie na celowniku.
- No to nie wie pan, jak smakuje symulowana �mier�?
- Prosz� ju� przesta� dr�czy� mnie tym nieszcz�snym sier�antem. I tak b�dzie mi
si� �ni� do ko�ca �ycia.
- Ju� dobrze, zostawmy Callahana. Jest jeszcze jedna wa�na sprawa: mam
nadziej�, �e w tych obu scenariuszach wyst�powa� pan pod r�nymi nazwiskami?
- Zawsze wyst�puj� jako Raymond West - obruszy� si� West. - Uwa�am, �e mam
ca�kiem niez�e nazwisko. Nie widzia�em powodu, �eby go zmienia� na jakiego�
Johna Starka, czy kogo� w tym stylu.
- Fatalnie - sapn�� Betelsen, - wyci�gn� to jak dwa a dwa cztery.
- Nie rozumiem.
Prawnik z roztargnieniem pog�adzi� podbr�dek, jakby spodziewa� si� znale�� tam
zarost.
- Niewa�ne, przynajmniej na razie. Teraz jeszcze par� szczeg��w z pa�skiego
ostatniego... hm... wyst�pu.
Kiedy w kilkana�cie minut p�niej West potulnie wkroczy� do pomieszcze�
komisariatu, gdzie mie�ci�y si� symulatory, konwojowany przez dw�ch barczystych
policjant�w oraz sier�anta Vincenta i Grega Betelsena, jego pierwsz� reakcj�
by�o
zadziwienie. Dziwi� si� mnogo�ci zastosowa�, jakie znajdowano dla symulator�w.
Te, stoj�ce rz�dem wzd�u� �cian, na codzie� i oficjalnie, s�u�y�y do szkolenia
pracownik�w policji. Techniki wirtualne wci�� by�y drogie, ale w takim wypadku
okazywa�y si� nadzwyczaj tanie. Za dost�p do skrawka Wirtuanii i prosty
scenariusz
trzeba by�o s�ono zap�aci�, ale za tysi�ce wystrzelonych pocisk�w, sprz�t,
paliwo do
samochod�w, wreszcie samochody i ich zdemolowanie - ju� nie. Kosztowa�y
procedury, kt�re to wszystko tworzy�y i zmusza�y do dzia�ania, energia, kt�ra
nap�dza�a �w wykreowany �wiat. Ale dane do niego dawa�y si� powiela� za darmo w
niesko�czono��. Plotka g�osi�a, �e s�u�by specjalne poprzez symulatory wymusza�y
na ludziach zeznania.
Jak wygl�da� proces s�dowy w wydaniu wirtua�skim? Tego jeszcze nie wiedzia� i
ciekawo�� chwilami przewa�a�a w Raymondzie nad strachem. Kiedy pakowano go
do symulatora i pod��czano elektrody, m�g� o sobie powiedzie�, �e jest w ca�kiem
niez�ym nastroju przez czekaj�c� go pr�b�. Psu�o go tylko napi�te oblicze Grega
Betelsena, gramol�cego si� do s�siedniej kabiny.
* * * * * *
Na sali s�dowej panowa� wr�cz nieopisany gwar i trudno by�o si� zorientowa�,
kiedy zacznie si� rozprawa, ci�ko nawet by�o odgadn��, kto jest kim w ca�ym tym
towarzystwie. Na przyk�ad �awnicy: zgadywa�, �e s� nimi osoby kr�c�ce si� w
pobli�u wielkiej, nomen omen, �awy, ustawionej pod �cian� z prawej strony - ale
pewno�ci nie mia�. Jedni notowali co� po�piesznie na karteluszkach, inni kr��yli
dooko�a, najwyra�niej szukaj�c dla siebie odpowiedniego miejsca, jeszcze inni co
chwila wstawali i siadali na swoich krzes�ach, pozornie bez �adnego celu.
Miejsca
dla publiczno�ci tak�e trudno by�o uzna� za ostoj� porz�dku. Tylko s�dzia, �atwy
do
rozpoznania po peruce i todze, siedzia� wielki, nieporuszony, patrz�c z
pob�a�aniem
na to zamieszanie. Istne wariatkowo, uzna� Raymond West, rozgl�daj�c si�
dooko�a;
mia� nadziej�, �e wszystkie te rzeczy dziej�ce si� wok� maj� jaki� cel.
Poczu� szarpni�cie za r�kaw.
- Niech ju� pan siada, to �enuj�ce widowisko, niewarte uwagi.
Spojrza� w d� na siedz�cego Grega Betelsena. Zdumia� si� faktem, �e prawnik
wygl�da dok�adnie tak samo, jak w normalnej rzeczywisto�ci; w�a�nie si�ga� po
chusteczk�, �eby otrze� spocone czo�o, gdy� w sali panowa� upa� nie mniejszy ni�
w
areszcie. Raymond wcale nie kwapi� si�, �eby usi���; Program du�� wierno�ci�
symulowa� zapachy. Zauwa�y�, �e s�dzia si�ga po wielki, jak t�uczek do ryb,
m�otek,
przez co sta�o si� oczywiste, �e za chwil� rozprawa si� jednak zacznie, cho� nic
wi�cej tego nie zwiastowa�o.
- Prosz� wsta�, s�d idzie!
Zakot�owa�o si� i przez chwil� panowa� kompletny chaos, przy czym ka�dy
nadzwyczaj szybko odnalaz� swoje miejsce, a �e wbrew zapowiedzi nikt wi�cej na
sal� nie wszed�, wi�c wszyscy jak na komend� usiedli i West, rad nierad, musia�
zrobi� to samo. Zapad�a wzgl�dna cisza.
- Szanowni pa�stwo, - zwr�ci� si� s�dzia do �awnik�w, - zebrali�my si� tutaj,
aby
rozstrzygn�� o winie tego oto cz�owieka, Raymonda Westa - energicznym ruchem
r�ki wskaza� w stron� oskar�onego.
- Przecie� to jasne, �e jest winien - prychn�� prokurator. - Na krzes�o
elektryczne z
nim! - krzykn��.
Prokurator - podobnie jak s�dzia odziany w tog� - mimo powagi stroju, nie
sprawia� wra�enia osoby zanadto rozgarni�tej.
- Panie Markoff - powiedzia� s�dzia - chcia�bym zwr�ci� pa�sk� uwag�, �e
musimy si� trzyma� pewnych regu� post�powania obowi�zuj�cych s�d. Czy
potrafi�by pan jak nale�y odczyta� najpierw akt oskar�enia?
Prokurator wzruszy� ramionami i zerkaj�c w otwart� d�o� wyrecytowa�:
- Dowody wskazuj�, �e wczoraj, p�nym wieczorem, Raymond West zamordowa�
z premedytacj� emerytowanego sier�anta policji, Jamesa Bonda. Czy oskar�ony
przyznaje si� do tego czynu?
- To on si� tak nazwa�..? - prychn�� West zdumiony.
- Tego ju� za wiele, oskar�ony podwa�a swoim zachowaniem powag� s�du! -
wybuchn�� znowu prokurator. - Dlaczego nie mo�emy go pos�a� od razu na krzes�o?
- spyta� niemal b�agalnie.
Betelsen poderwa� si� na nogi.
- Stul�e swoj� jadaczk� Markoff! To s�d, nie kapturowy trybuna�.
Powsta�o nowe zamieszanie, w wyniku czego s�dzia zmuszony by� u�y� swego
t�uczka na ryby dla przywr�cenia porz�dku na sali. Rozgardiasz przeszkodzi� dw�m
�awnikom w drzemce: gwa�townie obudzeni zerwali si� i zacz�li energicznie
klaska�.
Chwil� potem siedzieli na swoich miejscach i pochrapywali jak poprzednio.
- Ale� nam przydzielili prokuratora - szepn�� Betelsen. - Nie do��, �e fantom,
to
na dodatek idiota!
- My�la�em, �e to dobrze - odszepn�� Raymond.
- Bynajmniej. S�k w tym, �e takie typy bywaj� dziwnie skuteczne. Musimy zrobi�
wszystko, �eby odroczy� rozpraw� albo j� przeci�ga� jak tylko si� da.
- W takim razie niech pan co� zrobi, w ko�cu jest pan moim adwokatem.
- W�a�nie zaczynam tego �a�owa�.
Tymczasem wezwano �wiadka.
- Kapral O�Donell - zaanonsowa� sekretarz.
Kapral natychmiast zmaterializowa� si� w miejscu przeznaczonym dla �wiadk�w.
Zamruga� oczami, jakby zaskoczony sw� niespodziewan� obecno�ci�.
- Sprzeciw! - krzykn�� Betelsen. - O�Donell nie mo�e wzi�� udzia�u w rozprawie,
nale��c do zupe�nie innego scenariusza.
- Sprzeciw oddalony. Markoff, - zwr�ci� si� s�dzia do prokuratora, - ma pan
okazj� zdoby� si� wreszcie na co� sensownego; niech pan jej nie zaprzepa�ci. I
prosz� si� streszcza�, nie mamy za wiele czasu.
Ostatnie s�owa s�dziego skierowane by�y ju� do wszystkich obecnych na sali
s�dowej.
- Panie O�Donell, - zacz�� prokurator, - znamy pa�sk� przesz�o�� jako dow�dcy
oddzia�u najemnik�w. Czy w oskar�onym rozpoznaje pan jednego ze swych
podkomendnych?
- Tak - odpar� kapral.
- To do�� obci��aj�ca dla pana okoliczno��, panie West, nieprawda�?
Z boku dobieg�o ostrzegawcze sykni�cie Betelsena.
- Nie zabi�em wtedy nikogo - odpar� Raymond najspokojniej jak potrafi�. - To ja
zgin��em, kapral O�Donell zreszt� te�. Czy istnieje prawo pozwalaj�ce powo�ywa�
na
�wiadk�w osoby, kt�re nie �yj�?
Zn�w rozleg�o si� ciche sykni�cie.
- (�le... trzeba by�o zaprzeczy� wszystkiemu...)
- Nie ma prawa, kt�re by tego zabrania�o - wtr�ci� si� s�dzia. - Tak samo, jak
nie
istnieje regu�a, �e nie�yj�cy �wiadkowie s� mniej wiarygodni od �yj�cych. To
chyba
oczywiste.
- Jakie zadania mia� do wykonania wasz oddzia�? - podj�� prokurator, ponownie
kieruj�c pytanie w stron� Westa.
- (Nic nie wiesz o �adnych zadaniach!...)
West wzruszy� ramionami.
- Dywersja na ty�ach wroga, jak to w wojnie podja