8666

Szczegóły
Tytuł 8666
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8666 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8666 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8666 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Kir Bu�yczow Tytul: Czy mog� rozmawia� z Nin�? (Mo�no poprosit' Ninu?) Z "NF" 11/97 - Czy mog� rozmawia� z Nin�? - To ja, Nina. - Tak? Dlaczego masz taki dziwny g�os? - Dziwny g�os? - Nie tw�j. Cienki. Jeste� czym� zmartwiona? - Nie wiem. - Mo�e nie powinienem dzwoni�? - A kto m�wi? - Od kiedy przesta�a� mnie poznawa�? - Kogo poznawa�? G�os by� m�odszy od Niny o dwadzie�cia lat. A w rzeczywisto�ci g�os Niny by� od niej m�odszy o pi�� lat. Je�li si� kogo� nie zna, to po g�osie trudno odgadn�� jego wiek. G�osy cz�sto starzej� si� wcze�niej ni� ich w�a�ciciele. Albo d�ugo pozostaj� m�ode. - No dobrze - powiedzia�em. - S�uchaj, dzwoni� do ciebie poniek�d w pewnej sprawie. - Pan chyba pomyli� numer - powiedzia�a Nina. - Ja pana nie znam. - To ja, Wadim, Wadik, Wadim Niko�ajewicz! Co si� z tob� dzieje? - No w�a�nie! - Nina westchn�a, jakby �al jej by�o ko�czy� rozmow�. - Nie znam �adnego Wadika i Wadima Niko�ajewicza. Odczeka�em chwil�, zanim wykr�ci�em ten numer jeszcze raz. Zdaje si�, �e po prostu dodzwania�em si� gdzie indziej. Moje palce nie chcia�y dzwoni� do Niny. I wykr�ci�y inny numer. A dlaczego nie chcia�y? Odszuka�em na stole paczk� kuba�skich papieros�w. Mocnych jak cygara. Robi� je pewnie z obrzynk�w cygar. A jak� ja mog� mie� spraw� do Niny albo poniek�d spraw�? �adnej. Po prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w domu. A je�li jej nie ma, to te� niczego nie zmienia. Mo�e by� na przyk�ad u mamy. Albo w teatrze. Wieki ca�e nie by�a w teatrze. Zadzwoni�em do Niny. - Nina? - zapyta�em. - Nie, Wadimie Niko�ajewiczu - odpowiedzia�a Nina. - Znowu si� pan pomyli�. Jaki numer pan wykr�ca? - 149-40-89. - A m�j to Arbat. Jeden - trzydzie�ci dwa - pi�� trzy. - Oczywi�cie - powiedzia�em. - Arbat to cztery? - Arbat to G. - No c� - powiedzia�em. - Przepraszam, Nino. - Prosz� - powiedzia�a Nina. - I tak nic nie robi�. - Postaram si� wi�cej do pani nie dzwoni� - powiedzia�em. - Gdzie� si� zaklinowa�o i dodzwaniam si� do pani. Telefon �le dzia�a. - Tak - zgodzi�a si� ze mn� Nina. Od�o�y�em s�uchawk�. Trzeba poczeka�. Albo wykr�ci� setk�. Zegarynka. Co� si� tam po��czy w zapl�tanych liniach na centrali. I dodzwoni� si�. "Dwudziesta zero zero" - powiedzia�a kobieta w zegarynce. Nagle pomy�la�em, �e je�eli jej g�os nagrali dawno, dziesi�� lat temu, to ona wykr�ca "setk�", gdy jej nudno, gdy jest sama w domu i s�ucha swojego m�odego g�osu. A mo�e ona umar�a. Wtedy jej syn albo cz�owiek, kt�ry j� kocha�, wykr�ca "setk�" i s�ucha jej g�osu. Zadzwoni�em do Niny. - Tak, s�ucham - powiedzia�a Nina m�odym g�osem. - To znowu pan, Wadimie Niko�ajewiczu? - Tak - powiedzia�em. - Najwidoczniej nasze telefony po��czy�y si� na amen. Tylko niech si� pani nie gniewa, niech pani nie my�li, �e j� �artuj�. Bardzo uwa�nie wykr�ca�em numer. - Oczywi�cie, oczywi�cie - powiedzia�a szybko Nina. - Nawet przez chwil� tak nie pomy�la�am. Bardzo si� panu spieszy Wadimie Niko�ajewiczu? - Nie - powiedzia�em. - Ma pan wa�n� spraw� do Niny? - Nie, po prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w domu. - St�skni� si� pan? - Jakby to pani powiedzie�... - Rozumiem, jest pan zazdrosny - powiedzia�a Nina. - Pani jest zabawna - powiedzia�em. - Ile pani ma lat? - Trzyna�cie. A pan? - Czterdzie�ci kilka. Jest mi�dzy nami gruba�ny mur z cegie�. - I ka�da cegla to jeden miesi�c, prawda? - Nawet jeden dzie� mo�e by� ceg��. - Tak - westchn�a Nina. - Wtedy to naprawd� gruby mur. O czym pan teraz my�li? - Trudno powiedzie�. W tej chwili o niczym. Przecie� rozmawiam z pani�. - A gdyby mia� pan trzyna�cie lat albo nawet pi�tna�cie, mogliby�my si� pozna� - powiedzia�a Nina. - To by by�o bardzo �mieszne. Powiedzia�abym: "Niech pan przyjedzie jutro wieczorem pod pomnik Puszkina. B�d� na pana czeka� punkt si�dma". I by�my si� nie rozpoznali. Gdzie si� pan spotyka z Nin�? - Jak kiedy. - I pod Puszkinem? - Niezupe�nie. Jako� tak wysz�o, �e spotykali�my si� pod "Rosj�". - Gdzie? - Pod kinem "Rosja". - Nie znam. - No, na Puszki�skiej. - I tak nie wiem. Pan pewnie �atruje. Dobrze znam plac Puszkina. - Niewa�ne - powiedzia�em. - Dlaczego? - To by�o dawno. - Kiedy? Dziewczynka nie chcia�a odk�ada� s�uchawki. Z jakiego� powodu z uporem ci�gn�a rozmow�. - Jest pani sama w domu? - zapyta�em. - Tak. Mama jest na wieczornej zmianie. Pracuje jako piel�gniarka w szpitalu. Zostanie na noc. Mog�aby wr�ci� jeszcze dzisiaj, ale zostawi�a w domu przepustk�. - Aha - zgodzi�em si�. - Dobrze, k�ad� si� spa�, dziewczynko. Jutro idziesz do szko�y. - Powiedzia� pan to jak do dziecka. - Nie, co� ty, rozmawiam z tob� jak z doros��. - Dzi�kuj�. Tylko sam niech si� pan k�adzie o si�dmej. Do widzenia. I niech pan wi�cej nie dzwoni do tej swojej Niny. Bo znowu si� pan do mnie dodzwoni. I obudzi mnie, ma�� dziewczynk�. Od�o�y�em s�uchawk�. Potem w��czy�em telewizor i dowiedzia�em si�, �e pojazd ksi�ycowy przeszed� odcinek 337 metr�w. Pojazd ksi�ycowy pracowa�, a ja si� obija�em. Postanowi�em, �e ostatni raz zadzwoni� do Niny po jedenastej. Ca�� godzin� zajmowa�em si� g�upstwami. Zdecydowa�em, �e je�li jeszcze raz trafi� na dziewczynk�, to od razu od�o�� s�uchawk�. - Wiedzia�am, �e pan jeszcze raz zadzwoni - powiedzia�a Nina, gdy odebra�a telefon. - Tylko niech pan nie odk�ada s�uchawki. Strasznie si� nudz�, s�owo honoru. I nie mam co czyta� i za wcze�nie na spanie. - No dobrze - powiedzia�em. - Rozmawiajmy. Dlaczego pani jeszcze nie �pi? Ju� p�no. - Dopiero �sma - powiedzia�a Nina. - P�ni si� pani zegarek - powiedzia�em. - Ju� prawie dwunasta. Nina roze�mia�a si�. Mia�a �adny, mi�kki �miech. - Strasznie chce si� pan mnie pozby� - powiedzia�a. - Teraz pa�dziernik, dlatego zrobi�o si� ju� ciemno i wydaje si� panu, �e to noc. - Teraz pani �artuje? - zapyta�em. - Nie, ja nie �artuj�. Nie tylko zegarek, ale i kalendarz panu k�amie. - Dlaczego k�amie? - Zaraz mi pan powie, �e u pana jest nie pa�dziernik, tylko luty. - Nie, grudzie� - powiedzia�em. I z jakiego� powodu sam sobie nie uwierzy�em, spojrza�em na gazet� le��c� obok, na kanapie. Dwudziesty trzeci grudnia - by�o napisane pod nag��wkiem. Pomilczeli�my troch�, mia�em nadziej�, �e ona zaraz powie "Do widzenia". Ale ona nagle zapyta�a: - Jad� pan kolacj�? - Nie pami�tam - powiedzia�em szczerze. - To znaczy, �e nie jest pan g�odny. - Nie, nie jestem. - A ja jestem g�odna. - W domu nie ma nic do jedzenia? - Nic! - powiedzia�a Nina. - Pusto jak wymi�t�. �miesznie, co? - Nawet nie wiem, jak pani pom�c - powiedzia�em. - Pieni�dzy te� nie ma? - S�, ale bardzo ma�o. I wszystko jest ju� zamkni�te. A poza tym co by mo�na kupi�? - No tak - zgodzi�em si�. - Wszystko ju� zamkni�te. Chce pani, to zajrz� do lod�wki, zobacz�, co mam? - Ma pan lod�wk�? - Star� - powiedzia�em. - "Siewier". Zna pani tak�? - Nie - powiedzia�a Nina. - A je�li pan co� znajdzie, to co potem? - Potem? Z�api� taks�wk� i podwioz� pani. A pani zejdzie na podw�rko i we�mie. - A daleko pan mieszka? Bo ja na Siwcewom Wra�ku, 15/25. - A ja na Mosfilmowskiej. Przy Leni�skich G�rach. Za uniwersytetem. - Znowu nie wiem. Ale to niewa�ne. Dobrze pan to wymy�li�, dzi�kuj� panu. A co pan ma w lod�wce? Ja tylko tak pytam, niech pan sobie nie my�li. - �ebym to ja pami�ta� - powiedzia�em. - Zaraz przenios� telefon do kuchni i zobaczymy. Przeszed�em do kuchni, a sznur od telefonu ci�gn�� si� za mn� jak �mija. - No wi�c - powiedzia�em - otwieram lod�wk�. - Mo�e pan nosi� telefon ze sob�? Nigdy o takim nie s�ysza�am. - Oczywi�cie, �e mog�. A pani telefon gdzie stoi? - W przedpokoju. Wisi na �cianie. No i co ma pan w lod�wce? - To znaczy, tak... co my tu mamy w tej torebce? Jajka, nic ciekawego. - Jajka? - Aha, kurze. O, chce pani, przynios� kur�? Nie, to francuska, mro�ona. Zanim j� pani ugotuje, zg�odnieje pani na dobre. I mama wr�ci z pracy. Wezm� lepiej kie�bas�. Albo nie, znalaz�em maroka�skie sardynki, sze��dziesi�t kopiejek za puszk�. Mam do nich p� s�oika majonezu. S�yszy pani? - Tak - powiedzia�a Nina cichutko. - Dlaczego pan tak �artuje? Najpierw chcia�am si� roze�mia�, ale potem zrobi�o mi si� smutno. - A to dlaczego? Naprawd� pani tak zg�odnia�a? - Nie, pan wie. - Co wiem? - Wie pan - powiedzia�a Nina. Przez chwil� milcza�a, potem doda�a: - No i dobrze! Niech mi pan powie, ma pan czerwony kawior? - Nie, ale za to mam filety z pa�tusa. - Nie trzeba, wystarczy - powiedzia�a Nina twardo. - Zmie�my temat. Ju� wszystko zrozumia�am. - Co zrozumia�a�? - �e pan te� jest g�odny. A co pan widzi z okna? - Z okna? Domy, fabryk� lalek. Akurat wp� do dwunastej. Koniec zmiany. Sporo dziewcz�t wychodzi z portierni. Poza tym widz� jeszcze "Mosfilm". I stra� po�arn�. I kolej. O, w�a�nie jedzie poci�g. - I widzi pan to wszystko? - No tak, poci�g jedzie daleko. Wida� tylko �a�cuszek ognik�w, okien! - No i k�amie pan! - Nie nale�y tak rozmawia� ze starszymi - powiedzia�em. - Nie mog� k�ama�. Mog� si� myli�. A wi�c gdzie si� pomyli�em? - Pomyli� si� pan m�wi�c, �e widzi pan poci�g. Nie mo�na go zobaczy�. - A co on niewidzialny, czy co? - Widzialny, tylko okna nie mog� si� �wieci�. No i w og�le, pan nie wygl�da� przez okno. - Dlaczego? Stoj� przy samym oknie. - A pali si� u pana w kuchni �wiat�o? - Oczywi�cie. Przecie� po ciemku nie zagl�da�bym do lod�wki. Spali�a mi si� w niej �ar�wka. - No i prosz�, ju� trzeci raz pana przy�apa�am. - Nina, kochanie, wyt�umacz mi, na czym mnie przy�apa�a�? - Je�li patrzy pan przez okno, to odchyli� pan zaciemnienie. A je�li odchyli� pan zaciemnienie, to zgasi� pan �wiat�o. Zgadza si�? - Nie zgadza si�. Po co mi zaciemnienie? Wojna czy co? - Ojejej! Jak mo�na si� tak zapomnie�! A co, mo�e pok�j? - No, jak rozumiem, Wietnam, Bliski Wsch�d... Ja nie o tym. - Ja te� nie o tym... Chwileczk�, czy pan jest kalek�? - Na szcz�cie, wszystko mam na swoim miejscu. - Ma pan bro�? - Jak� bro�? - To dlaczego nie jest pan na froncie? W�a�nie w tym momencie zacz��em podejrzewa� co� niedobrego. Wygl�da�o na to, �e dziewczynka robi sobie ze mnie �arty. Ale by�a przy tym tak naturalna i powa�na, �e omal mnie nie przestraszy�a. - Na jakim froncie powinienem by�, Nino? - Na najzwyklejszym. Gdzie s� wszyscy. Gdzie tata. Na froncie niemieckim. M�wi� powa�nie, nie �artuj�. To pan tak dziwnie ze mn� rozmawia. A mo�e pan nie k�amie o kurze i jajkach? - Nie k�ami� - powiedzia�em. - I �adnego frontu nie ma. Mo�e ja naprawd� do pani przyjad�? - Ale ja naprawd� nie �artuj�! - prawie krzykn�a Nina. - I niech pan te� przestanie. Na pocz�tku to by�o ciekawe i weso�e. A teraz zrobi�o si� jako� dziwnie. Przepraszam. To tak jakby pan nie udawa�, tylko m�wi� prawd�. - S�owo honoru, dziewczynko, �e m�wi� prawd� - powiedzia�em. - Nawet si� przestraszy�am. Nasz piec prawie nie grzeje. Jest ma�o drzewa. I ciemno. Tylko kaganek. Dzisiaj nie ma �wiat�a. I strasznie mi si� nie chce siedzie� samej. Powk�ada�am na siebie wszystkie ciep�e rzeczy. I w tym momencie ostro i jako� tak gniewnie powt�rzy�a pytanie: - Dlaczego nie jest pan na froncie? - Na jakim ja mog� by� froncie? - Rzeczywi�cie, �arty zasz�y za daleko. - Jaki mo�e by� front w siedemdziesi�tym drugim roku! - �mieje si� pan ze mnie? G�os znowu zmieni� ton, sta� si� nie dowierzaj�cy, malutki, trzy wierszyki od pod�ogi. I przed moimi oczami pojawi� si� niesamowity, zapomniany ju� obrazek: to, co dzia�o si� ze mn� wiele, trzydzie�ci albo wi�cej lat temu. Gdy ja te� mia�em dwana�cie lat. A w pokoju sta�a bur�ujka. A ja siedz� na kanapie z podwini�tymi nogami. I pali si� �wieczka, a mo�e to by�a lampa naftowa? A kura wydaje si� nierealnym, bajkowym ptakiem, kt�ry jedz� tylko w powie�ciach. Chocia� ja wtedy nie my�la�em o kurze... - Dlaczego pan zamilk�? - zapyta�a Nina. - Niech pan lepiej m�wi. - Nino - powiedzia�em. - Jaki mamy teraz rok? - Czterdziesty drugi - powiedzia�a Nina. Zacz��em uk�ada� sobie w g�owie kawa�eczki niedorzeczno�ci, kt�re by�y w jej s�owach. Nie zna kina "Rosja". I numer telefonu ma tylko sze�� cyfr. I to zaciemnienie... - Nie mylisz si�? - zapyta�em. - Nie - powiedzia�a Nina. Wierzy�a w to, co m�wi�a. A mo�e g�os mnie oszuka�? Mo�e ona nie ma trzynastu lat? Mo�e to czterdziestoletnia kobieta, kt�ra zachorowa�a jeszcze wtedy, b�d�c dziewczynk� i wydaje si� jej, �e zosta�a tam, gdzie wojna. - Niech pani pos�ucha - powiedzia�em spokojnie. Przecie� nie od�o�� s�uchawki. - Dzisiaj jest dwudziesty trzeci grudnia 1972 roku. Wojna sko�czy�a si� dwadzie�cia siedem lat temu. Wie pani o tym? - Nie - powiedzia�a Nina. - Wie pani. Jest godzina dwunasta. No, jak ja mam to pani wyt�umaczy�? - Dobrze - powiedzia�a Nina pokornie. - Ja te� wiem, �e nie przywiezie mi pan tej kury. Powinnam si� domy�li�, �e francuskich kur nie ma. - Dlaczego? - Bo we Francji s� Niemcy. - We Francji od dawna nie ma �adnych Niemc�w. Chyba �e tury�ci. Ale niemieccy tury�ci przyje�d�aj� r�wnie� do nas. - Jak to? Kto ich wpuszcza? - A dlaczego mieliby�my ich nie wpuszcza�? - Tylko niech mi pan nie pr�buje wm�wi�, �e fryce nas zwyci꿹. Pan pewnie jest szkodnikiem albo szpiegiem. - Nie, pracuj� w RWPG, w Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Zajmuj� si� W�grami. - No i znowu pan k�amie! Na W�grzech s� faszy�ci. - W�grzy dawno temu przep�dzili swoich faszyst�w. W�gry s� republik� socjalistyczn�. - Ojej, a ju� si� ba�am, �e pan naprawd� jest szkodnikiem. A pan to wszystko wymy�la. Nie, niech pan nie zaprzecza. Lepiej niech pan opowie, jak b�dzie potem. Niech pan wymy�li, co pan chce, �eby tylko by�o dobrze. Prosz�. I przepraszam, �e tak niegrzecznie z panem rozmawia�am. Po prostu nie zrozumia�am. Przesta�em si� sprzecza�. Jak to wyja�ni�? Znowu wyobrazi�em sobie, �e siedz� w czterdziestym drugim roku i bardzo chc� wiedzie�, kiedy nasi zdob�d� Berlin i powiesz� Hitlera. I chcia�em si� jeszcze dowiedzie�, gdzie zgubi�em kartki na chleb za pa�dziernik. Powiedzia�em: - Zwyci�ymy faszyst�w 9 maja 1945 roku. - To niemo�liwe! Strasznie d�ugo trzeba czeka�. - S�uchaj, Nino, i nie przerywaj. Ja wiem lepiej. Berlin zdob�dziemy drugiego maja. B�dzie nawet taki medal - "Za zdobycie Berlina". A Hitler pope�ni samob�jstwo. Otruje si�. I da trucizn� Ewie Braun. A potem esesmani wynios� jego cia�o na dziedziniec imperialnej kancelarii, oblej� benzyn� i spal�. Nie opowiedzia�em tego Ninie, lecz sobie. Pos�usznie powtarza�em fakt, je�li Nina nie wierzy�a, albo nie rozumia�a od razu. Powtarza�em, gdy prosi�a o wyja�nienie czego� i omal znowu nie straci�em jej zaufania, gdy powiedzia�em, �e Stalin umrze. Ale potem je odzyska�em, opowiadaj�c o Juriju Gagarinie i nowym Arbacie. I nawet roz�mieszy�em j�, gdy opowiedzia�em, �e kobiety b�d� nosi� spodnie - dzwony i bardzo kr�tkie sp�dniczki. M�wi�em te�, kiedy nasi przejd� granic� z Prusami. Straci�em poczucie realno�ci. Dziewczynka Nina i ma�y Wadik siedzieli na kanapie i s�uchali. Tylko, �e byli g�odni jak diabli. I sprawy Wadika wygl�da�y jeszcze gorzej ni� Niny: zgubi� kartki na chleb i do ko�ca miesi�ca on i matka b�d� musieli �y� z jednej, robotniczej kartki. Dlatego, �e Wadik zgubi� kartki gdzie� na podw�rku i dopiero po pi�tnastu latach przypomni sobie nagle, jak to by�o. I znowu si� b�dzie denerwowa�, bo kartk� mo�na by�oby znale�� ju� po tygodniu. Ona pewnie wpad�a do piwnicy, gdy Wadik rzuci� palto na krat�, chc�c pogania� za pi�k�. I gdy Nina zm�czy�a si� s�uchaniem tego, co bra�a za �adn� bajk�, powiedzia�em: - Znasz Pietrowk�? - Znam - powiedzia�a Nina. - Nie zmieni� jej nazwy? - Nie. No wi�c... Wyt�umaczy�em, jak wej�� na podw�rze pod ark� i gdzie w g��bi jest piwnica, zas�oni�ta krat� i je�li to pa�dziernik czterdziestego drugiego roku, po�owa miesi�ca, to najprawdopodobniej w piwnicy le�y kartka na chleb. Zgubi�em j�, gdy grali�my tam, na podw�rku, w pi�k�. - To okropne! - powiedzia�a Nina. - Nie prze�y�abym tego. Trzeba j� natychmiast znale��. Musi pan to zrobi�. J� te� wci�gn�a ta gra, oderwali�my si� od realno�ci i ju� ani ona, ani ja nie wiedzieli�my, jaki jest teraz rok - byli�my poza czasem, bli�ej jej czterdziestego drugiego roku. - Nie mog� odnale�� kartki - powiedzia�em. - Min�o wiele lat. Ale je�li ty b�dziesz mog�a, wejd� tam, piwnica powinna by� otwarta. W razie czego powiesz, �e to ty upu�ci�a� kartk�. I w tym momencie roz��czono nas. Niny nie by�o. Co� zatrzeszcza�o w s�uchawce. Kobiecy g�os powiedzia�: - 143-18-15? Po��czenie z Ord�onikidze. - Pomy�ka - powiedzia�em. - Przepraszam - powiedzia� kobiecy g�os oboj�tnie. Pojawi�y si� kr�tkie sygna�y. Natychmiast wykr�ci�em numer Niny. Chcia�em j� przeprosi�. Chcia�em po�mia� si� razem z dziewczynk�. Przecie� to wszystko wygl�da�o na absurd... - Tak - powiedzia� g�os Niny. - To pani? - zapyta�em. - A, to ty, Wadim? Czemu nie �pisz? - Przepraszam - powiedzia�em. - Musz� porozmawia� z inn� Nin�. - Co? Od�o�y�em s�uchawk� i znowu wykr�ci�em numer. - Zwariowa�e�? - zapyta�a Nina. - Pi�e�? - Przepraszam - powiedzia�em i znowu od�o�y�em s�uchawk�. Dzwonienie nie mia�o ju� sensu. Telefon z Ord�onikidze wr�ci� wszystko na swoje miejsce. A jaki jest jej w�a�ciwy telefon? Arbat - trzy, nie, Arbat - jeden - trzydzie�ci dwa - trzydzie�ci... Nie, czterdzie�ci... Doros�a Nina zadzwoni�a do mnie sama. - Przez ca�y wiecz�r siedzia�am w domu - powiedzia�a. - My�la�am, �e zadzwonisz, wyja�nisz, czemu wczoraj si� tak zachowywa�e�. Ale ty najwidoczniej zupe�nie straci�e� rozum. - Pewnie tak - zgodzi�em si�. Nie chcia�o mi si� opowiada� jej o d�ugich rozmowach z inn� Nin�. - I jaka znowu inna Nina? - zapyta�a. - To ma by� przeno�nia? Chcesz powiedzie�, �e chcia�by�, �ebym by�a inna? - Dobranoc, Nineczko - powiedzia�em. - Jutro ci wszystko wyja�ni�. ,..Najciekawsze, �e ta dziwna historia mia�a nie mniej dziwne zako�czenie. Nast�pnego dnia rano pojecha�em do mamy. I powiedzia�em, �e zrobi� porz�dek na antresoli. Trzy lata obiecywa�em, �e to zrobi�, a� tu nagle przyjecha�em. Wiem, �e mama nie wyrzuca niczego, co jak s�dzi, mo�e si� przyda�. Przez p�torej godziny przekopywa�em si� przez stare czasopisma, podr�czniki, zdekompletowane tomy dodatk�w do "Niwy". Ksi��ki nie by�y zakurzone, ale pachnia�y starym, ciep�ym kurzem. W ko�cu odnalaz�em ksi��k� telefoniczn� z 1950 roku. Ksi��ka spuch�a od w�o�onych w ni� notatek i zaznaczonych karteczkami stron o zat�uszczonych i wystrz�pionych rogach. Ksi��ka wygl�da�a tak znajomo, �e wydawa�o si� dziwne, �e mog�em o niej zapomnie� - gdyby nie rozmowa z Nin�, nigdy bym sobie nie przypomnia� o jej istnieniu. I zrobi�o mi si� wstyd, tak jak przed starym garniturem, kt�ry s�u�y� wiernie, a kt�ry oddaje si� handlarzowi starzyzn� na pewn� �mier�. Znalaz�em cztery pierwsze cyfry. G-1-32... I wiedzia�em, je�li nikt z nas nie udawa� i je�li nie za�artowano sobie ze mnie, �e telefon sta� w zau�ku Siwcew Wra�ek 15/25. Nie by�o �adnych szans na odnalezienie tego telefonu. Wyci�gn��em z �azienki sto�eczek i rozsiad�em si� z ksi��k� w przedpokoju. Mama nic nie zrozumia�a, u�miechn�a si� tylko przechodz�c i powiedzia�a: - Z tob� to tak zawsze. Zaczniesz porz�dkowa� ksi��ki i po dziesi�ciu minutach kt�ra� z nich ci� wci�gnie. A z porz�dkami koniec. Nie zauwa�y�a, �e czytam ksi��k� telefoniczn�. Znalaz�em ten telefon. Dwadzie�cia lat temu sta� w tym samym mieszkaniu, co w czterdziestym drugim roku. W�a�cicielk� by�a Fro�owa K. G. Przyznaj�, �e zajmowa�em si� g�upotami. Szuka�em tego, czego by� nie mog�o. Ale przypuszczam, �e oko�o dziesi�ciu procent zupe�nie normalnych ludzi zrobi�oby to samo, gdyby znale�li si� na moim miejscu. Pojecha�em na Siwcew Wra�ek. Nowi mieszka�cy nie wiedzieli, gdzie wyjechali Fro�owie. I czy oni w og�le tu mieszkali? Ale poszcz�ci�o mi si� w administracji domu. Staruszka ksi�gowa pami�ta�a Fro�ow�w, przy jej pomocy dowiedzia�em si� wszystkiego, czego chcia�em, w biurze adresowym. �ciemni�o si�. Po nowej dzielnicy w�r�d identycznych wielkop�ytowych wie� hula� przejmuj�cy zimny wiatr. W standardowym jednopi�trowym sklepie sprzedawano francuskie kury w przezroczystych pokrytych szronem paczkach. Zapragn��em kupi� kur� i przynie�� jej, tak jak obieca�em, chocia� z dwudziestodwuletnim op�nieniem. Ale na szcz�cie nie zrobi�em tego. W mieszkaniu nie by�o nikogo. Dzwonek rozbrzmiewa� dono�nie i wygl�da�o na to, �e nikt tu nie mieszka. Wyjechali. Ju� mia�em odej��, ale stwierdzi�em, �e skoro zabrn��em ju� tak daleko, to zadzwoni� do drzwi obok. - Przepraszam, czy Fro�owa Nina Siergiejewna to pa�ska s�siadka? - Ch�opak w podkoszulku, z dymi�c� lutownic� w r�ku, powiedzia� oboj�tnie: - Wyjechali. - Dok�d? - Ju� z miesi�c b�dzie, jak wyjechali na p�noc. Przed wiosn� nie wr�c�. I Nina Siergiejewna i jej m��. Przeprosi�em i zacz��em schodzi� po schodach. Bardzo mo�liwe, pomy�la�em, �e w Moskwie mieszka niejedna Nina Siergiejewna Fro�owa, rok urodzenia 1939. I wtedy drzwi s�siad�w znowu si� otworzy�y. - Niech pan poczeka - powiedzia� ten sam ch�opak. - Matka chce panu co� powiedzie�. W tym momencie jego matka pojawi�a si� w drzwiach, przytrzymuj�c po�y szlafroka. - Kim pan dla niej jest? - Tak po prostu - powiedzia�em. - Znajomy. - Nie Wadim Niko�ajewicz? - Wadim Niko�ajewicz. - No prosz� - ucieszy�a si� kobieta - o ma�o co, a bym pana przegapi�a. Nie wybaczy�aby mi tego nigdy. Nina tak w�a�nie powiedzia�a - nie wybacz�. Nawet kartk� przyczepi�a na drzwiach. Tylko pewnie dzieciaki zerwa�y. Ju� miesi�c min��. Powiedzia�a, �e pan przyjdzie w grudniu. Nawet m�wi�a, �e postara si� wr�ci�, ale to tak daleko... Kobieta sta�a, patrzy�a na mnie, jakby czekaj�c, �e zaraz wyja�ni� jej jak�� tajemnic�, opowiem o nie spe�nionej mi�o�ci. Pewnie i Nin� dr�czy�a: kim on dla ciebie jest? I Nina te� jej powiedzia�a: "Po prostu znajomy". Po chwili zastanowienia kobieta wyj�a list z kieszeni szlafroka. Drogi Wadimie Niko�ajewiczu! Wiem oczywi�cie, �e pan nie przyjdzie. Bo i jak mo�na wierzy� dzieci�cym marzeniom, kt�re nawet mnie samej wydaj� si� tylo mrzonkami. Ale kartka na chleb by�a w tej piwnicy, o kt�rej zd��y� mi pan powiedzie�... Prze�o�y�a Ewa Sk�rska