8429

Szczegóły
Tytuł 8429
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8429 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8429 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8429 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

H.von Ditfurth - Na pocz�tku by� wod�r PRZEDMOWA Hoimar von Ditfurth znowu powraca do idei, kt�rej po�wi�ci� sw� poprzedni� ksi��k�1: ludzie s� dzie�mi Wszech�wiata � bo ca�y "Wszech�wiat by� niezb�dny, aby nas stworzy� i utrzyma�". W tamtej ksi��ce zwiedzali�my razem z autorem przestrzenie kosmiczne, badali�my struktur� Uk�adu S�onecznego, gwiazd i galaktyk. Podr� pozwoli�a nam pozna� naj�ci�lejsz� wsp�zale�no�� niezliczonych zjawisk w Kosmosie, odkry�, �e sami jeste�my tylko cz�stk� nadzwyczaj jednolitej ca�o�ci. Owa ca�o�� mog�aby wprawdzie istnie� bez nas � ale bez niej nasza egzystencja by�aby niemo�liwa. Teraz oczekuje nas podr� w czasie bodaj bardziej niezwyk�a i bardziej obfituj�ca w dziwne odkrycia. Jej celem ma by� zrozumienie i przyj�cie najwa�niejszego wniosku, �e "historia �wiata przebiega�a tak sp�jnie i logicznie, i� ka�dy nast�pny krok wywodzi� si� nieuchronnie z poprzedzaj�cego, od ob�ok�w wodorowych prapocz�tku zaczynaj�c, a ko�cz�c na powstaniu naszej �wiadomo�ci..." (s. 257). Na pocz�tku by� wod�r, najprostszy ze wszystkich pierwiastk�w. I oto dzi�ki prawom natury, dzia�aj�cym przez niewiarygodnie d�ugi czas � ale przecie� sko�czony, w niewyobra�alnych przestrzeniach � ale r�wnie� wymiernych, powsta�o wszystko, co nas dzi� otacza, i my sami, byty, kt�re uzyska�y �wiadomo�� w�asnego istnienia. Rozw�j ten by� logiczny i konieczny, skoro ju� si� zacz��; trwa zreszt� nadal, by doprowadzi� � by� mo�e � do jakiej� wsp�lnoty kosmicznych inteligencji. Trzeba przyzna�, i� Ditfurth zd��a do takich wniosk�w z nies�ychan� precyzj� i logik�. Jest jednym z najlepszych przewodnik�w podr�y w nieznane. Potrafi prowadzi� tak prostymi drogami w labiryncie wsp�czesnej wiedzy, i� cel � uchwycenie jakiego� sensu wszechrzeczy � wydaje si� bliski i niezbyt trudny do osi�gni�cia. Konstruuje wyw�d tak pi�knie i przekonywaj�co, �e z najwi�ksz� �atwo�ci� przyjmujemy tezy tej zadziwiaj�cej ksi��ki za swoje w�asne. Powiedzmy sobie szczerze: Ditfurth trafia na podatny grunt. Jego wywody i konkluzje wychodz� naprzeciw najpowszechniejszym i najpowszedniejszym nadziejom, jakie wi�kszo�� ludzi �ywi wobec nauki. Przecie� oczekujemy, �e nauka odpowie na niekt�re przynajmniej pytania fundamentalne, dotycz�ce naszego �ycia, �e nada sens i cel procesom, kt�re zdaj� si� bezsensowne i bezcelowe. Zadaniem nauki jest jednak poszukiwanie tak zwanych obiektywnych prawid�owo�ci, nie za� rozpraszanie naszych rozterek. Co naturalnie nie oznacza, i� stwierdzenia nauki nie mog� by� pomocne w rozwi�zywaniu kwestii natury pozanaukowej, na przyk�ad w szukaniu odpowiedzi na pytanie "po co?". Zmierzam do tego, �eby ostrzec Czytelnika: urzekaj�ce logik� wnioski Ditfurtha oparte s� na przes�ankach naukowych, ale czasami wykraczaj� poza sfer�, kt�r� dzisiejsze nauki �cis�e uznaj� za sw�j teren. Fundamenty s� trwa�e (cho�, jak zobaczymy dalej, i w nich poczynaj� si� rysowa� jakie� p�kni�cia) � wszak�e na takich fundamentach mo�na budowa� r�ne konstrukcje. By� mo�e, przedstawiona w tej ksi��ce wizja �wiata jest prawdziwa. Na razie jednak mo�emy si� tylko spiera�, czy jest mniej, czy bardziej prawdopodobna. Ditfurth wprowadza nas na szlaki, kt�rymi od najdawniejszych czas�w kr��y�a my�l ludzka: zaczyna od poszukiwa� prapocz�tku i pramaterii. Anaksymander z Miletu, Grek �yj�cy w VI wieku przed nasz� er�, uwa�any jest za tw�rc� poj�cia "arche" � zarazem pocz�tku i g��wnej zasady wszechrzeczy. Poj�cie za� pierwotnej materii, z kt�rej mia�o ukszta�towa� si� wszystko � "ylem" � przewija si� przez ca�� histori� filozofii przyrody. Zreszt� we wszystkich staro�ytnych kosmogoniach, r�wnie� spoza kr�gu �r�dziemnomorskiego, wyst�puje zwykle jaka� jedna prazasada, r�nie ujmowana, ale maj�ca wyja�nia� istnienie Wszech�wiata i wype�niaj�cych go byt�w. Szukanie pocz�tk�w, rzeczy najpierwotniejszych, jest zapewne istotn� w�a�ciwo�ci� umys�u ludzkiego i tym samym nasz� trwa�� potrzeb�. Tak si� sk�ada, �e wsp�czesna kosmologia w pewnym zakresie potwierdza koncepcje zrodzone kiedy� z rozmy�la� nad przyrod�. W ka�dym razie z przyjmowanego dzi� wyja�nienia zjawiska "przesuni�cia ku czerwieni" (dok�adnie i jasno przedstawi je dalej Ditfurth) wynika wniosek, i� znany nam Wszech�wiat musia� "zacz�� si�" � i nawet mo�na obliczy�, jak dawno nast�pi� �w pocz�tek. Pewne obserwowane przez astronom�w procesy w po��czeniu z analizami teoretycznymi wskazuj� zgodnie, i� wszystko zacz�o si� przed trzynastoma-pi�tnastoma miliardami lat Notabene, ostatnio wysuni�to hipotez�, i� jeszcze wcze�niej � przed dwudziestoma miliardami lat.! Wszak�e oceny ilo�ciowe mog� si� zmienia�, istot� rzeczy jest za� fakt, �e nasz �wiat mia� w og�le pocz�tek. Co by�o na pocz�tki? Hoimar von Ditfurth przedstawia najpowszechniej dzi� przyj�t� teori� "wielkiego wybuchu" (ang. Big-Bang theory): obecnie istniej�cy Wszech�wiat powsta� wskutek gigantycznej eksplozji i dotychczas si� rozszerza. Nie pr�bujmy pyta� o cokolwiek wi�cej. Specjali�ci, kt�rzy nie zechc� opu�ci� sta�ego gruntu nauk �cis�ych, odpowiedz� tylko tyle: na pocz�tku by� wybuch, ale nie wiemy, czego to by� wybuch i dlaczego nast�pi� � i, by� mo�e, nigdy nie b�dziemy tego wiedzieli. "Zamiast pyta� o przyczyn� Wszech�wiata uczony pyta o przyczyn� obecnego stadium Wszech�wiata" � napisa� swego czasu filozof Hans Reichenbach.3 Tak wi�c nasze pytania o to, co by�o przedtem i dlaczego si� wszystko zacz�o, wsp�cze�ni uczeni uznaj� za "niesensowne", najwy�ej dodadz� co� jeszcze bardziej niezwyk�ego: w "chwili pocz�tkowej" (albo "chwili zero") nie istnia� ani czas, ani przestrze� i nie obowi�zywa�y znane nam prawa przyrody, nic wi�c dziwnego, �e nie mo�emy sensownie rozwa�a� tego stanu. A nadto Wszech�wiat nie rozszerza si� "w przestrzeni" � to sama przestrze� si� rozszerza... Nie jest zreszt� wykluczone, �e po d�ugim czasie rozszerzania nast�pi co� w rodzaju "wielkiego kurczenia", przestrze� wraz z materi� powr�c� do "osobliwo�ci pocz�tkowej", by znowu wybuchn��... i tak dalej i dalej. By�by to model Wszech�wiata cyklicznego (albo oscyluj�cego), by� mo�e nawet dla ludzkich umys��w �atwiejszy do przyj�cia � ale ten ostatni wzgl�d, naturalnie, nie mo�e by� powodem wybrania tego w�a�nie modelu spo�r�d innych. Na razie pozostaje nam oczekiwa� na odkrycie dalszych fakt�w weryfikuj�cych � to znaczy potwierdzaj�cych albo podwa�aj�cych dan� teori�. W tej sytuacji jest i tak godne najwy�szego podziwu, i� nauka potrafi z du�ym prawdopodobie�stwem okre�li�, co dzia�o si� zaraz po rozpocz�ciu "naszego" wybuchu (przy za�o�eniu, �e wydarzenie to rzeczywi�cie nast�pi�o). Kiedy wi�c od pocz�tku up�yn�y zaledwie tysi�czne cz�ci sekundy � zacz�y si� pojawia� przer�ne elementarne cz�stki i antycz�stki materii. W nast�pnych tysi�cznych owej pierwszej sekundy powsta�y j�dra helu i wodoru. Po up�ywie kolejnej chwili tworzy�y si� g��wnie atomy wodoru � i tak ju� mia�o si� dzia� przez d�u�szy czas. Dopiero du�o, du�o p�niej z wodoru zacz�y si� tworzy� pozosta�e pierwiastki, a z nich � wszystko, co dzi� mie�ci si� w Kosmosie, razem z nami oczywi�cie. Na pocz�tku by� wi�c wod�r i historia Wszech�wiata jest zarazem "naturaln� histori� wodoru". Wszystko pi�knie, ale Ditfurth tak prowadzi sw�j wyw�d, jakby teoria wybuchaj�cego Wszech�wiata by�a zweryfikowana ostatecznie. Jest to rzeczywi�cie teoria najlepiej t�umacz�ca liczne zaobserwowane fakty, wi�cej, potwierdzona nawet przez odkrycie przewidywanego przez ni� zjawiska � promieniowania resztkowego (tj. promieniowania pozosta�ego po wybuchu). To bardzo du�o, nie mo�na nawet wi�cej wymaga� od teorii, wszak�e... zacz�y ju� pojawia� si� pewne k�opotliwe trudno�ci. Koronnym obserwacyjnym dowodem rozszerzania si� Wszech�wiata jest "przesuni�cie ku czerwieni". Od pi��dziesi�ciu lat t�umaczy si� to zjawisko w�a�nie ucieczk� galaktyk i w istocie nie ma na razie lepszego t�umaczenia. Trzeba przecie� doda� (o czym nie m�g� jeszcze wiedzie� Ditfurth w czasie pisania tej ksi��ki), �e na sympozjum Mi�dzynarodowej Unii Astronomicznej w Pary�u w roku 1976 grupa wybitnych kosmolog�w przedstawi�a 21 argument�w, przemawiaj�cych na rzecz innego wyja�nienia. Znany fizyk szwedzki Hannes Alfven (laureat nagrody Nobla z roku 1970) posun�� si� nawet do stwierdzenia, �e teoria "wielkiego wybuchu" "jest tylko wspania�ym mitem". Istnieje te� ciekawa hipoteza niedawno zmar�ego wybitnego polskiego elektronika Stanis�awa Bellerta: "przesuni�cie ku czerwieni" jest wynikiem pewnych w�a�ciwo�ci samej przestrzeni, nie za� efektem ucieczki galaktyk. Nie mog� tu przedstawia� nowych argument�w ani tym bardziej ocenia� ich prawomocno�ci (dodam, �e spotka�y si� z silnym oporem zwolennik�w teorii klasycznej). Niemniej Czytelnik tej ksi��ki powinien sobie zdawa� spraw� z pewnej mo�liwo�ci. Ot�, gdyby jednak udowodniono, �e "przesuni�cie ku czerwieni" nie jest wywo�ane ucieczk� galaktyk (czyli rozszerzaniem si� Wszech�wiata), ca�� kosmologi� trzeba by budowa� na nowo, a by� mo�e oznacza�oby to r�wnie� rewolucj� w fizyce. Co ciekawe, sam odkrywca "przesuni�cia", Edwin Hubble, nie wyklucza� takiej mo�liwo�ci, by� bowiem prawdziwie wielkim uczonym. Na razie � powtarzam � teoria "wielkiego wybuchu" dalej �wi�ci triumfy, nie wykluczone, �e poradzi sobie w ko�cu z argumentami przeciwnik�w. Mo�emy wi�c spokojnie kontynuowa� z Ditfurthem nasz� podr� w czasie. Oto d�uga ewolucja pierwotnych ob�ok�w wodoru doprowadzi�a mi�dzy innymi do ukszta�towania si� u kra�c�w Galaktyki � Uk�adu S�onecznego i Ziemi. Spo�r�d trzydziestu teorii wyja�niaj�cych, jak to si� sta�o, Ditfurth przedstawia dwie najpowszechniej dzi� przyjmowane. Dla porz�dku wspomn�, �e w roku 1977 pojawi�y si� dwie nowe hipotezy. Amerykanie Wil-liam Herbst i George Assousa (Carnegie Institution w Waszyngtonie) dowodz�, i� uk�ady planetarne we Wszech�wiecie mog� by� efektem wybuch�w gwiazd supernowych w ob�okach materii kosmicznej. Je�li hipoteza powy�sza zyska potwierdzenie, wesprze chyba koncepcj� o wielo�ci uk�ad�w planetarnych, a tym samym i my�l Ditfurtha: nasz uk�ad jest obiektem raczej typowym, zatem nie powinien si� niczym specjalnym wyr�nia� w Kosmosie. Anglik Michael Woolfson powraca natomiast do starej i � zdawa�o si� � ca�kowicie ju� przekre�lonej koncepcji swego rodaka Jamesa Jeansa. Woolfson opublikowa� pewne nowe dane, wskazuj�ce na mo�liwo�� katastrofy kosmicznej � nasze S�o�ce mia�oby niegdy� "wyrwa� pasmo materii" z przypadkiem blisko mijaj�cej je "zimnej" gwiazdy (Jeans s�dzi�, �e smuga materii wyrwana zosta�a ze S�o�ca, nie zmienia to jednak istoty rzeczy). Z tego pasma powsta�y p�niej planety. Zdaniem znawc�w, hipoteza powy�sza do�� dobrze t�umaczy pewne nie wyja�nione dot�d osobliwo�ci Uk�adu S�onecznego. Znowu jednak wprowadza na aren� przypadek i wspiera przez to za�o�enie, i� uk�ady planetarne s� rzadko�ci� (bo przecie� katastrofy kosmiczne nie mog� by� regu��). W�wczas rzadko�ci� w Kosmosie � niemal jakim� wybrykiem natury � musia�oby by� r�wnie� bia�kowe �ycie... Rozumiemy, jak du�o znaczy wyja�nienie przyczyny powstania i mechanizmu ewolucji Uk�adu S�onecznego. Jest osobliwo�ci� wsp�czesnej astronomii, i� w gruncie rzeczy jej stwierdzenia na temat ca�ych galaktyk i najodleglejszych gwiazd s� w�a�ciwie pe�niejsze i pewniejsze ni� wiedza o rozwoju najbli�szych nam planet. Zatem istnieje ju� S�o�ce, s� planety i w�r�d nich � Ziemia. Pora na pojawienie si� �ycia. Niezwykle sugestywnie pokazuje Ditfurth ewolucj� materii martwej i powolne wy�anianie si� �ycia. Odwa�nie i zr�cznie brnie mi�dzy rafami konieczno�ci i przypadku... Nie trzeba przypomina�, �e sp�r na temat roli przypadku (sp�r o charakter determinizmu w przyrodzie) toczy si� od dawna i nie jest jednoznacznie rozstrzygni�ty. "Wszech�wiat nie by� brzemienny �yciem, podobnie jak biosfera nie by�a brzemienna cz�owiekiem. Po prostu nasz numer wypad� w ruletce w Monte Carlo. C� w tym dziwnego, �e podobnie jak kto� komu uda�o si� wygra� milion, odczuwamy niezwyk�o�� naszej sytuacji" � napisa� wybitny biolog francuski, laureat nagrody Nobla Jacques Monod.4 Jego zdaniem �ycie wprawdzie mog�o si� pojawi�, ale bynajmniej nie musia�o, wi�cej nawet � prawdopodobie�stwo powstania �ycia by�o znikome, bliskie zeru. I st�d ju� wniosek: tak niezwyk�e, nieprawdopodobne zdarzenie mog�o mie� miejsce najwy�ej raz w ci�gu miliard�w lat trwaj�cej historii Ziemi i zapewne raz tylko w ca�ej historii Wszech�wiata. Pogl�d Monoda krytykowany jest przez wielu wsp�czesnych biolog�w, r�wnie� Ditfurth (jak wiemy, jest on profesorem neurologii, ma wykszta�cenie biologiczno-medyczne) rozwija koncepcj� absolutnie odmienn�: �ycie jest nieuniknion� konsekwencj� ewolucji materii martwej i w zwi�zku z tym ma "uniwersaln� si�� urzeczywistniania si�" (s. 128). Skoro za� tak, jest najpewniej rozpowszechnione w Kosmosie. Monod z jednej strony, Ditfurth za� z drugiej � reprezentuj� opinie do�� skrajne. Pogl�d Ditfurtha bli�szy jest materializmowi dialektycznemu w tym sensie, i� uznaje w rozwoju materii obiektywn� prawid�owo��, nie absolutyzuje przypadku. Mo�na wszak�e odnie�� wra�enie, i� w rozwa�aniach na temat ewolucji �ycia autor nie rozdziela wystarczaj�co wyra�nie pewnych odr�bnych kwestii. W pytaniu, czy pojawienie si� �ycia jest efektem pewnego szczeg�lnego zbiegu warunk�w, wydarze� takich w�a�nie, jakie mia�y miejsce na Ziemi � zawarte jest za�o�enie, i� �ycie nieroz��cznie zwi�zane jest z formami bia�kowymi, znanymi nam z autopsji. Do takiego za�o�enia uprawnia nas w pe�ni dzisiejsza wiedza, ale odpowied� twierdz�ca na powy�sze pytanie oznacza, i� sednem rzeczy staje si� ocena ilo�ciowa wyst�powania we Wszech�wiecie uk�ad�w planetarnych podobnych do Uk�adu S�onecznego. Bowiem tylko w takich miejscach mog�y si� ewentualnie pojawi� istoty bia�kowe. Ale nasze pytanie mo�emy sformu�owa� du�o og�lniej: czy powstanie �ycia jest zawsze koniecznym etapem samorzutnego komplikowania si� struktur materialnych? Odpowied� twierdz�ca oznacza w tym wypadku "wi�ksze mo�liwo�ci" dla �ycia, bo "spos�b jego istnienia" nie mia�by zasadniczej wagi. Mog�yby istnie� formy �ycia absolutnie nam obce, niewyobra�alne i wobec tego nie mogliby�my ogranicza� ich obecno�ci okre�lonymi warunkami. Ot� Ditfurth zdaje si� odpowiada� twierdz�co na oba pytania, ale "dow�d prawdy" przeprowadza tylko dla odpowiedzi "tak" na pytanie pierwsze. Jest to zrozumia�e, bo weryfikacja drugiej hipotezy jest niepor�wnanie trudniejsza. Przy okazji wi�c tylko przypomn�: fizykochestnik Ilia Prigogine (uczony belgijski pochodzenia rosyjskiego, laureat nagrody Nobla z roku 1977) przedstawi� w roku 1971 "termodynamiczn� teori� struktur", wedle kt�rej w odpowiednich warunkach tzw. uk�ady otwarte samorzutnie wytwarzaj� bardziej skomplikowane nowe uk�ady. M�wi�c pro�ciej, Prigogine dowi�d�, i� odpowiednio z�o�one struktury zgodnie z prawami fizyki musz� przekszta�ca� si�,; w bardziej z�o�one, je�li tylko spe�nione zostan� pewne warunki w ich otoczeniu. Rozw�j "w stron� z�o�ono�ci" by�by wi�c niejako "obowi�zkiem" materii. By� mo�e, za wcze�nie jeszcze na wyci�ganie z termodynamicznej teorii struktur zbyt daleko id�cych wniosk�w. Niemniej mo�e ona by� pierwszym krokiem do tiznania odpowiedzi "tak" na nasze drugie pytanie za odpowied� zgodn� z rzeczywisto�ci�. Na razie musimy si� trzyma� Ziemi � dos�ownie i w przeno�ni. Nie odrzucaj�c mo�liwo�ci istnienia w Kosmosie zupe�nie odmiennych form �ycia, wr��my jeszcze do pytania o mo�liwo�� wyst�powania poza naszym globem kom�rkowych istot bia�kowo-nukleinowych. Ditfurth s�dzi, �e Wszech�wiat jest w�a�ciwie pe�en takich istot. Nauki przyrodnicze dostarczaj� r�nych argument�w po�rednich za i przeciw. Na przyk�ad bardzo rozbie�ne s� oceny liczby system�w planetarnych. Chocia� by�oby dziwne i w�a�ciwie niezrozumia�e, gdyby Uk�ad S�oneczny okaza� si� w Kosmosie wyj�tkiem, to jednak bezpo�rednich dowod�w na istnienie licznych system�w planetarnych nauka jeszcze nie zdoby�a. Trzeba te� pami�ta� o do�� szczeg�lnych cechach Ziemi jako planety. Z drugiej jednak strony niemal ka�dy miesi�c przynosi ostatnio odkrycia w dalekiej przestrzeni z�o�onych substancji biogenicznych (tj. takich, jakie na Ziemi s�u�� do syntezy podstawowych cz�steczek uk�ad�w biologicznych). W ob�okach mi�dzygwiazdo-wych rozpoznano ju� oko�o czterdziestu substancji, m.in. wod�, amoniak, formaldehyd, hydrocjanid, cjanoacetylen, alkohol. W roku 1971 wykryto w ob�okach kosmicznych zwi�zek pokrewny chlorofilowi i hemoglobinie, a w roku 1972 z�o�ony w�glowodan � celuloz�, podstawowy sk�adnik b�on kom�rkowych ziemskich ro�lin! W meteorytach wykryto liczne zwi�zki w�glowe, m.in. adenin� i gwanin� � wa�ne sk�adniki substancji genetycznej DNA. Nie ma wprawdzie na razie �adnych dowod�w, i� kosmiczne zwi�zki azotowo-w�glowe maj� co� wsp�lnego z �ywymi organizmami, ale jest te� pewne, �e na Ziemi ewolucja �ycia korzysta�a z takich w�a�nie zwi�zk�w. W roku 1977 dwaj uczeni brytyjscy, s�ynny kosmolog Fred Hoyle i nie mniej wybitny astronom Chandra Wickramasinghe, wyst�pili z hipotez�, �e zarodki �ycia kr��� swobodnie we Wszech�wiecie i przenoszone s� na ogromne odleg�o�ci przez komety (powt�rzenie starej teorii panspermii Svante Arrheniusa, jednak w postaci zmodyfikowanej i tym razem lepiej umotywowanej). Hoyle uwa�a, �e organizmy z Kosmosu mog�y przed miliardami lat zasiedli� Ziemi� i przybra� znane nam formy. I nie tylko � inwazje obcych ustroj�w na nasz glob mia�yby zdarza� si� wielokrotnie do dzi� � wi�kszo�� ginie, niszczona natychmiast przez �ycie ziemskie, niekt�re jednak... wywo�uj� epidemie. (Taka by�a przyczyna � zdaniem Hoyle'a � m.in. wielu epidemii �redniowiecznych.) Najnowsza (nie zweryfikowana!) hipoteza Hoyle'a i Wickramasinghe'a wspiera zatem koncepcje Ditfurtha. Z kolei wybitny genetyk radziecki Niko�aj Dubinin uwa�a, �e ewolucja substancji martwych musia�a wprawdzie przygotowa� pod�o�e dla rozwoju �ycia, ale istoty �yj�ce mog�y pojawi� si� tylko jeden jedyny raz i tak w�a�nie zdarzy�o si� na Ziemi. Ewolucja �ycia nie jest automatycznym przed�u�eniem ewolucji materii � musi j� zainicjowa� jaki� "zap�on" � szczeg�lny czynnik (oczywi�cie natury materialnej), kt�rego jeszcze nie znamy. Dubinin sk�onny jest istnienie �ycia wi�za� przede wszystkim z Ziemi� i uzna� to zjawisko za zdarzenie raczej przypadkowe, cho� wyst�puj�ce w koniecznym ci�gu zjawisk. Znakomity astronom radziecki Josif Szk�owski powiada wr�cz: "aprioryczne prawdopodobie�stwo powstania �ycia na jakiejkolwiek odpowiedniej ku temu planecie Galaktyki mo�e by� dowolnie ma�e".5 Zatem w�r�d tw�rc�w wsp�czesnej nauki istniej� ca�kowicie r�ne zdania w kwestii �ycia we Wszech�wiecie, pasjonuj�cej ludzi od czas�w najdawniejszych. U pocz�tk�w by� wod�r � ale ukoronowaniem ewolucji wodoru jest pojawienie si� istot obdarzonych �wiadomo�ci� i inteligencj�. Spo�eczno�ci takich istot musi by� we Wszech�wiecie du�o. Wobec tego nast�pnym etapem rozwoju b�dzie po��czenie wszystkich kultur Drogi Mlecznej "w jeden pot�ny galaktyczny nadorganizm, wyposa�ony w �wiadomo��..." (s. 442). Owa "supergalaktyczna" �wiadomo�� musi by� koniecznym efektem "tego wszystkiego, co si� dzia�o w minionych trzynastu miliardach lat" (s. 419). Taka jest ko�cowa teza Ditfurtha, jej uzasadnieniu po�wi�ca ostatni ro.-:dzia� ksi��ki. Jest to niew�tpliwie teza pi�kna i optymistyczna, wychodz�ca naprzeciw nadziei, kt�r� �ywi wi�kszo�� ludzi. Musimy sobie jednak zdawa� spraw�, �e tym razem autor zboczy� ze szlak�w wytyczonych przez nauki �cis�e � wyprowadza nas na szeroki go�ciniec fantastyki naukowej. Chcia�bym by� dobrze zrozumiany: nigdy nie uwa�a�em, �e idee, pomys�y czy wizje, zrodzone przez naukow� fantazj�, s� niegodne zastanowienia. Przeciwnie � s�dz�, �e s� �r�d�em o�ywiaj�cym umys�y, wskazuj� perspektywy, kt�rych nauka instytucjonalna zwykle nie mo�e, a czasem nie chce dostrzega�. Jednak�e zawsze bardzo wa�ne jest �cis�e rozr�nienie granicy mi�dzy obszarem zdobytym ju� przez nauk� a rozleg�� krain� fantastyki naukowej. "Nie�wiadomo�� kosmiczna" jest w uj�ciu Ditfurtha pewn� poetyck� przeno�ni� � chodzi o nawi�zanie fizycznej ��czno�ci z innymi cywilizacjami w Kosmosie. Taka sta�a ��czno�� pozwoli wymieni� do�wiadczenia, pogl�dy, informacje, przede wszystkim za� � pozwoli zespoli� mo�liwo�ci intelektualne dla osi�gni�cia post�pu. Powy�sza uwaga wydaje mi si� potrzebna, poniewa� poj�cie zespolonej "nad�wiadomo�ci", noosfery, wyst�powa�o ju� w historii my�li ludzkiej. Najpe�niej � w uj�ciu idealistycznym � wyrazi� je w swym systemie filozoficznym w latach pi��dziesi�tych Pierre Teilhard de Chardin, wybitny filozof i paleontolog. Ditfurthowi przecie� � jak si� zdaje � chodzi o co� innego, o pewn� konkretn� dzia�alno�� istot �wiadomych, maj�c� na celu ca�kowite opanowanie Kosmosu, stworzenie "cywilizacji wszechogarniaj�cej". Na temat mo�liwo�ci �ycia rozumnego we Wszech�wiecie pisze si� ostatnio i m�wi coraz wi�cej. Czytelnicy tej ksi��ki nale�� do pierwszego pokolenia ludzko�ci, kt�re podj�o konkretne techniczne pr�by nawi�zania ��czno�ci z obcymi, planuje odebranie i zrozumienie ich ewentualnych sygna��w. Przysz�o�� poka�e, czy s� to pr�by bezowocne; nie ulega jednak w�tpliwo�ci, �e sprawa ta ma dla nas znaczenie zupe�nie wyj�tkowe. Gdyby rzeczywi�cie uda�o si� nawi�za� kontakt z rozumnymi istotami spoza Ziemi, fakt ten musia�by w spos�b istotny wp�yn�� na ca�� przysz�� historie ludzko�ci. Gdyby... Na razie, korzystaj�c z mo�liwo�ci, jakie maj� autorzy wst�p�w, z kt�rych uwagami autorzy ksi��ek nie mog� dyskutowa�, spr�buj� wykaza� pewne s�abe punkty w rozumowaniu Ditfurtha. Tak wi�c samo za�o�enie wyj�ciowe, podawane tutaj bez zastrze�e� � o powszechno�ci w Kosmosie istot rozumnych � oparte jest na wci�� niepewnych podstawach. Nie mamy jeszcze pewno�ci, czy poza Ziemi� wyst�puje �ycie w og�le � c� dopiero �ycie obdarzone �wiadomo�ci�. Nie znaleziono dot�d �adnych dowod�w empirycznych, kt�re chocia�by po�rednio mog�y za�wiadczy� o istnieniu we Wszech�wiecie innych cywilizacji (mam na my�li dowody uznane przez wsp�czesn� nauk�). W gruncie rzeczy istnieje tylko jeden, g��wny argument za � i ciekawe, jest to argument bardzo dawno ju� wysuwany, przewijaj�cy si� stale w historii rozwa�a� na ten temat. Wydaje mi si� bardzo istotny, bo sprzeciwia si� geocentryzmowi i antropocentryzmowi. W III wieku przed nasz� er� tak go sformu�owa� epikurejczyk Metrodoros: "uwa�a� Ziemi� za jedyny zasiedlony �wiat w bezgranicznej przestrzeni by�oby nonsensem r�wnie oczywistym, jak twierdzi�, �e na ogromnym zasianym polu m�g�by wyrosn�� jeden k�os pszeniczny". A w XX wieku naszej ery s�awny ameryka�ski astronom Harlow Shapley pisa�: "Liczby kosmiczne s� dostatecznie wielkie, a czas kosmiczny wystarczaj�co d�ugi na to, by nawet skrajnie rzadkie zjawiska zdarza�y si� powszechnie."6 Dla Szk�owskiego, na kt�rego opini� raz si� ju� powo�ywa�em, argumenty tego typu nie maj� wielkiego znaczenia. W cytowanym artykule pisze: "Wniosek, �e jeste�my sami, je�li nie w ca�ym Wszech�wiecie, to przynajmniej w lokalnym systemie galaktyk, uzasadniony jest nie gorzej, lecz znacznie lepiej ni� tradycyjna koncepcja wielo�ci zamieszka�ych �wiat�w." Josif Szk�owski znany jest polskim Czytelnikom z wydanej u nas pi�knej ksi��ki Wszech�wiat, �ycie, my�l7, po�wi�conej om�wieniu problem�w �ycia poza Ziemi�. W pracy tej � jak pami�tamy � autor prowadzi� do nieuchronnego wniosku: prawdopodobie�stwo istnienia byt�w rozumnych we Wszech�wiecie, poza Ziemi�, jest bardzo du�e. Wydaje si� ciekawe, i� ten uczony, niegdy� jeden z gorliwszych obro�c�w idei wielo�ci cywilizacji pozaziemskich, w ostatnich latach tak radykalnie zmieni� pogl�d na t� spraw�! Nie przytaczam opinii licznych uczonych b�d�cych zwolennikami tezy, kt�rej broni Ditfurth. Moim celem jest tylko zwr�cenie uwagi na istotn� rozbie�no�� pogl�d�w tak�e i w tej kwestii. Je�li przecie� zgodzimy si� z za�o�eniem o wielo�ci cywilizacji kosmicznych, w koncepcji "wsp�lnoty kosmicznej" pozostanie niestety jeszcze jeden s�aby punkt. Mianowicie � w problemie technicznej realizacji ��czno�ci mi�dzy o�rodkami �ycia rozumnego. Utworzenie wsp�lnej "superkultury" wymaga sta�ej wymiany informacji. No�nikiem tej informacji musz� by� fale elektromagnetyczne, bo szybszego pos�a�ca nie znamy. Ale nawet ich gigantyczna szybko�� jest za ma�a wobec rozmiar�w przestrzeni kosmicznej. Rozmowa, w kt�rej wymiana my�li trwa tysi�ce lat (bo wi�kszo�� hipotetycznych cywilizacji mo�e by� od siebie wzajem odleg�a o tysi�ce i wi�cej lat �wietlnych8) przestaje mie� sens. W ka�dym razie traci sens dla istot, kt�rych �ycie trwa najwy�ej 100 lat, a ca�a historia ich cywilizacji liczy oko�o 10 tysi�cy lat. Z naszego punktu widzenia mo�liwe jest wi�c przechwycenie sygna�u od innych istot rozumnych i wys�anie w�asnego sygna�u do nich. Mo�na te� liczy�, �e w "rozs�dnych" odleg�o�ciach od S�o�ca znajduje si� cho� jedna obca inteligencja � mimo �e nadzieja taka ma bardzo kruche podstawy. Ale niemo�liwa jest normalna, sta�a ��czno�� z wieloma cywilizacjami, jaka by�aby konieczna dla stworzenia ditfurthowskiej kultury mi�dzygalaktycznej. Chyba �e znajdziemy zupe�nie inne mo�liwo�ci przekazywania sygna��w... To wszak�e musia�oby oznacza� odkrycie nowych, nie znanych jeszcze praw fizyki. Ditfurth nale�y do tych popularyzator�w nauki, kt�rzy maj� indywidualny, charakterystyczny styl pisarski. Stylem tym przekazuje w spos�b jasny najbardziej zawi�e sprawy z zakresu wsp�czesnej wiedzy o przyrodzie. Przedstawia te� w�asne, niekiedy bardzo oryginalne przemy�lenia tych spraw, w�asne wnioski i pomys�y. Nie musi trzyma� si� wy��cznie tych interpretacji, kt�re obecna wiedza przyjmuje za obowi�zuj�ce, nie musi te� przywo�ywa� tysi�cy zastrze�e� � ksi��ka ta nie jest podr�cznikiem ani prac� naukow�. Wszak�e powinienem zwr�ci� uwag� Czytelnik�w na sformu�owania autora, kt�re wydaj� si� dyskusyjne, zbyt daleko id�ce czy po prostu niejasne (specjali�ci znajd� zapewne takich sformu�owa� wi�cej). Autor "historii naturalnej wodoru" dowodzi przekonywaj�co, �e prowadz�ca do powstania �ycia ewolucja materii odbywa�a si� "samoczynnie, sterowana wy��cznie przez w�a�ciwo�ci wynikaj�ce z atomowej budowy uczestnicz�cych w tym procesie materia��w oraz przez prawa natury" (s. 121�122). Ditfurth � jak my�l� � chce podkre�li�, i� wyklucza w tym procesie udzia� jakich� czynnik�w zewn�trznych, sprawczych. Ale powinni�my sobie zdawa� spraw�, �e w tym miejscu (a i w niekt�rych innych) niebezpiecznie zbli�a si� do pot�pionego ju� w nauce "wulgarnego mechanicyzmu" czy � jak by delikatniej powiedzieli dzisiejsi filozofowie � do tzw. redukcjonizmu. Chodzi po prostu o to, i� zdaniem wi�kszo�ci biolog�w, zjawiska i prawid�owo�ci biologiczne nie daj� si� ca�kowicie sprowadzi� (zredukowa�) do fizyki i chemii, nie daj� si� wyja�ni� do ko�ca wy��cznie na gruncie prawid�owo�ci fizykochemicznych. Inne znowu ust�py ksi��ki sk�aniaj� do wra�enia, jakby jej autor ho�dowa� jakiemu� "naukowemu pan-teizmowi", jakby obdarzy� sam� natur� swoistym rodzajem �wiadomo�ci, rozumu. "Mo�liwo�� �wiadomo�ci i inteligencji by�a za�o�ona i daje si� stwierdzi� na tym �wiecie od samego pocz�tku" � pisze we wst�pie (s. 34). Albo:.....d��enie do celu i przystosowanie, uczenie si� i dokonywanie pr�b, tw�rcza inwencja, a tak�e pami�� i wyobra�nia � wszystko to istnia�o ju� dawno, zanim pojawi�y si� m�zgi" (s. 31). Nieporozumienie mo�e wynikn�� z faktu, �e Ditfurth nadaje tym wszystkim poj�ciom nieco odmienne znaczenie ni� to, w jakim przywykli�my je u�ywa�. W�a�nie dlatego nie powinien si� nimi pos�ugiwa� w takim uj�ciu. Lepiej w tym wypadku m�wi� o ewentualnych analogiach do funkcji i zachowa� w�a�ciwych m�zgowi, lepiej tego rodzaju terminy wyja�ni� na gruncie cybernetyki i teorii system�w. Stwierdzenie, i� "mo�liwe jest istnienie rozumu bez istnienia m�zgu" (s. 29�30), jest stanowczo zbyt daleko id�c� przeno�ni� � nie mo�emy si� z nim zgodzi�, nie chc�c opu�ci� obszar�w nauki. Oryginaln� koncepcj� Ditfurtha jest my�l, i� m�zg ludzki jest czym� w rodzaju integratora inteligencji, wyobra�ni, pami�ci, kt�re ju� istnia�y w przyrodzie przed m�zgiem, �e �wiadomo�� ludzka mo�e by� ujmowana jako kombinacje element�w ju� zastanych. Nie wydaje si� to zbyt jasne � na pewno r�wnie� autor nie docenia nies�ychanie istotnej w rozwoju m�zgu i �wiadomo�ci roli zachowa� i do�wiadcze� spo�ecznych, w og�le �rodowiska spo�ecznego. "�wiadomo��" jako w�a�ciwo�� ludzkiego m�zgu nie jest poza tym sum� czy kombinacj� jakich� element�w � jest zasadniczo now� jako�ci�, kt�ra na Ziemi pojawi�a si� � jak s�dzimy � wraz z pojawieniem si� Cz�owieka. Dyskusja na ten temat pozostaje oczywi�cie otwarta. Z innych spraw: kiedy Ditfurth powiada, �e "istotne i elementarne warunki naszego bytu zosta�y z g�ry ustanowione i zdecydowane ju� na pocz�tku �wiata" (s. 78) albo �e "historia �wiata jest histori� rozwoju tego, co w tym pocz�tku by�o za�o�one" (s. 158) � brzmi to tak jak wyk�adnia skrajnego determinizmu i przypomina zarzucon� od wiek�w teori� preformacji (wedle kt�rej w jaju lub plemniku tkwi ju� ca�kowicie ukszta�towany miniaturowy organizm; Wszech�wiat w pierwszych chwilach swego istnienia by�by wi�c takim "jajem", zawieraj�cym wszystko, co si� p�niej pojawi). Jednak�e, jak s�dz�, sformu�owanie to jest tylko niezr�cznym wyra�eniem bardzo wa�nej i bardzo trafnej idei, b�d�cej osnow� tej ksi��ki. Mianowicie idei, �e zrozumienie dzisiejszego stanu przyrody (i nas, jako jej cz�ci) jest absolutnie niemo�liwe bez poznania historii rozwoju przyrody, wszystkich etap�w jej ewolucji. Nauka zwykle zmierza do syntez. Wsp�czesna nauka wytrwale zd��a ku syntezie najog�lniejszej, daj�cej jednolity obraz �wiata, w kt�rym makrokosmos ��czy�by si� z mikrokosmosem, �ywe z nieo�ywionym, przesz�o�� � z tera�niejszo�ci� i przysz�o�ci�. W�r�d przyrodnik�w przewa�a dzi� jednak pogl�d, i� stworzenie nowych, uog�lniaj�cych teorii mniej zale�y od wykrycia jakich� nie znanych jeszcze fakt�w i prawid�owo�ci, bardziej za� od zmiany naszego sposobu my�lenia o faktach ju� poznanych. Jednym s�owem, zrozumienie rzeczywisto�ci musi wi�za� si� z nowym spojrzeniem na rzeczywisto��. S�dz�, i� Hoimar von Ditfurth kieruje si� takim w�a�nie przekonaniem i chce je uzasadni�. Dlatego wa�n� zalet� tej ksi��ki wydaj� mi si� pr�by ukazania pewnych nawyk�w my�lowych, do kt�rych jeste�my z wielu wzgl�d�w przywi�zani, a kt�re utrudniaj� rozumienie najnowszych wynik�w nauki. Na przyk�ad, poniewa� wiedza o rzeczywisto�ci podzielona jest na liczne, nieraz bardzo w�skie segmenty (systemy nauczania utrwalaj� te podzia�y), mamy sk�onno�� do rozdzielnego traktowania r�wnie� samej rzeczywisto�ci. �atwiej na og� przyswaja si� "rozcz�onkowany" i zarazem statyczny obraz �wiata; trzeba czasem sporego wysi�ku, by dostrzec wielorako�� powi�za�, wsp�zale�no�� zjawisk i zmienno�� wszystkich rzeczy � a zw�aszcza ich historyczn� natur�. Ditfurth stara si� pokaza�, jak �atwo umys� poznaj�cy wpada w zasadzki antropocentryzmu, jak zawodne jest zaufanie do tzw. zdrowego rozs�dku i do mo�liwo�ci w�asnej wyobra�ni. "Niewyobra�alno��" czegokolwiek nie jest �adnym argumentem przeciw istnieniu "niewyobra�alnego". To prawda � w XX wieku post�p nauki zmusza do rozwoju r�wnie� nasz� wyobra�ni�. Zaczynamy zdawa� sobie spraw�, �e w przyrodzie to, co uwa�amy za najbardziej dziwne i nieprawdopodobne, jest bardziej prawdopodobne od tego, co przywykli�my uwa�a� za "naturalne" i oczywiste. Logika sterowanych prawami przyrody przemian Wszech�wiata jest dla autora tej ksi��ki �r�d�em "nieustaj�cego podziwu i zachwytu". �adna rzecz wyja�niona w kategoriach wiedzy przyrodniczej nie przestaje by� dla niego cudowna � przeciwnie, chcia�by nas przekona�, i� dopiero zrozumienie ujawnia ca�� niezwyk�o�� �wiata. Dziwienie si� toruje drog� poznaniu, poznawanie prowadzi do coraz wi�kszego zdumienia. Maciej Ilowiecki Wstecz / Spis Tre�ci / Dalej Mojej �onie WST�P NOWA PERSPEKTYWA Przed oko�o dwudziestu laty genialny ameryka�ski re�yser Orson Welles wyprodukowa� film przygodowy, kt�ry ko�czy� si� point� najbardziej oryginaln�, jak� kiedykolwiek widzia�em w filmach tego typu. W czasie wielkiego "show-down", ostatecznej rozgrywki, super�otr � Orson Welles sam gra� t� rol� � staje wobec swego �miertelnego wroga w wygodnej odleg�o�ci strza�u, w jasny dzie�, bez �adnej os�ony, a pomimo to w praktyce jest nieosi�galny. Scena rozgrywa si� bowiem na terenie weso�ego miasteczka, a dowcip na tym polega, �e granemu przez Wellesa gangsterowi udaje si� przywabi� swego przeciwnika do gabinetu luster. Tam �cigany staje przed swoim prze�ladowc�, nieustraszony, w pe�ni widoczny, ale nie w jednej postaci, lecz wielokrotnie powt�rzony w lustrzanych �cianach owego wyrafinowanego labiryntu optycznego. Pojedynek ko�czy si� tak, jak nale�a�o si� spodziewa� w tych okoliczno�ciach. Prze�ladowca w bezsilnej z�o�ci strzela raz za razem w odbicia swej ofiary. Wok� ro�nie stos pot�uczonego szk�a, a rewolwer jego si� opr�ni�, zanim trafi� w posta� sam�. Pomys� scenariusza by� nadzwyczajny i b�yskotliwy. Trudno sobie wyobrazi� bardziej wyrafinowany spos�b kamufla�u. Gdy nie istnieje najmniejsza mo�liwo�� ukrycia si�, gdy samemu nie mo�na sta� si� niewidocznym, jedynym ratunkiem jest stworzenie dodatkowych pozornych cel�w dla przeciwnika. Od wiek�w stosuje si� takie metody w formie uproszczonej na wojnie, odwracaj�c uwag� wroga od cel�w prawdziwych przez atrapy, jak budowa upozorowanych lotnisk albo czo�g�w z tektury. Gdziekolwiek natrafiamy na takie sztuczki, kiedykolwiek sami dajemy si� nabra� przez taki manewr myl�cy, zak�adamy, �e przyczyn� jest zachowanie kierowane inteligencj�. S�dzimy, �e wykombinowane i celowe posuni�cia strategiczne tego i innego rodzaju mog� by� jedynie wynikiem �wiadomego i bystrego rozmys�u. Tymczasem rozumowanie to wywodzi si� z pewnego przes�du. Ten przes�d za� jest szeroko rozpowszechniony i ma podstawowe znaczenie, gdy� przes�ania nam mo�no�� zrozumienia przyrody i otaczaj�cego nas �wiata, a co za tym idzie, tak�e roli, jaka nam w tym �wiecie przypada. W przyrodzie bowiem pojawia�y si� �lady dzia�ania rozumu ju� dawno, zanim istnia�y m�zgi warunkuj�ce �wiadomo��. Zaczniemy od przyk�adu s�u��cego za dow�d: w p�nocno-wschodnich Indiach, w Asamie, �yje g�sienica motyla, kt�ra przekszta�caj�c si� w poczwark� chroni si� przed swymi po�eraczami przez zastosowanie dok�adnie tego samego triku, kt�ry stanowi point� wzmiankowanego filmu. Mowa jest o g�sienicy atakusa Edwardsa, zwanego atlasem, a przez lepidopterolog�w � Attacus edwardsii. Podobnie jak wi�kszo�� g�sienic motyli, ta r�wnie� osnuwa si� oprz�dem, gdy nadchodzi czas jej przepoczwarczenia. Ponadto owija si� jeszcze li�ciem. Ju� sam spos�b, w jaki to robi, wydaje si� �wiadczy� o podziwu godnej i �wiadomej celu zdolno�ci przewidywania. Zielony soczysty li�� bowiem jest niezbyt elastyczny i spr�ysty, aby g�sienica potrafi�a go zwin�� w kszta�t nadaj�cy si� na pow�ok� ochronn�. Rozwi�zuje zatem pierwszy nasuwaj�cy si� problem w spos�b mo�liwie najprostszy i najbardziej celowy: przegryza ogonek li�cia (jednak�e przedtem osnuwa go, przymocowuj�c starannie do ga��zi, aby nie odpad�!). Nieuchronnym skutkiem jest powolne wi�dni�cie li�cia. Innymi s�owy: li�� usycha, a uschni�ty zwija si�. Dzi�ki temu g�sienica po kilku godzinach rozporz�dza znakomit� li�ciow� rurk�, do kt�rej mo�e wpe�zn��. Tymczasem tyle. Ale jest to dopiero pocz�tek ca�ej opowie�ci, kt�ry przecie� ju� jest dostatecznie zdumiewaj�cy. Gdy si� bowiem zastanowimy nad sytuacj�, w jak� do tej pory wprowadzi� si� owad, aby mo�liwie bezpiecznie przeby� stadium poczwarki, natrafiamy natychmiast na pewien problem. Wprawdzie zwi�d�y li�� jako "opakowanie" poczwarki chroni j�, czyni�c niewidzialn�, ale jasne jest, �e jeden suchy li�� po�r�d pozosta�ych zielonych musi rzuca� si� w oczy. A poniewa� istniej� pewne drapie�niki, szczeg�lnie ptaki, kt�re przez ca�y dzie� nie zajmuj� si� prawie niczym innym, jak tylko poszukiwaniem po�ywienia, zw�aszcza g�sienic motyli, ca�o�� mog�aby si� w�a�ciwie ko�czy� tragicznie. Pr�dzej czy p�niej jaki� ptak nieuchronnie zabierze si� do zbadania takiego suchego li�cia i natrafi na smakowit� poczwark�. A �e ptaki doskonale ucz� si� z takich do�wiadcze�, oznacza to, �e odt�d drapie�nik b�dzie zwraca� szczeg�ln� uwag� na zwi�d�e li�cie wisz�ce samotnie w�r�d zieleni. Jakkolwiek sprytna by�aby sztuczka z wykonaniem li�ciowej rurki, wydaje si�, �e w ko�cu ca�o�� sprowadza jeszcze wi�ksze ryzyko dla u�pionej w swym motylim bycie poczwarki. Co w�a�ciwie powinna zrobi� g�sienica dla unikni�cia tej gro�by, zanim w swojej kryj�wce podda si� odr�twieniu fazy poczwarczej? Przypu��my, �e mog�aby si� nas zapyta� o zdanie; jakiej udzieliliby�my jej odpowiedzi? Wydaje mi si�, �e wi�kszo�ci z nas by�oby dosy� trudno s�u�y� dobr� rad� i znale�� jakie� mo�liwe wyj�cie z tej sytuacji. Tymczasem g�sienica atakusa tak�e i t� trudno�� rozwi�za�a w spos�b skuteczny i elegancki. Sedno zastosowanego przez ni� rozwi�zania sprowadza si� do tej samej pointy, kt�r� znalaz� przed dwudziestu laty Orson Welles na zako�czenie swego filmu. G�sienica po prostu przegryza ogonki jeszcze dalszych pi�ciu czy sze�ciu li�ci i przytwierdza te li�cie obok tego, do kt�rego sama chce si� wprowadzi� jako poczwarka. Tak wi�c w ko�cu na jednej ga��zi wisi sze�� lub siedem suchych, zwini�tych li�ci obok siebie. Jeden tylko spo�r�d nich zawiera poczwark� jako potencjaln� zdobycz, tamte s� puste. Graj� rol� atrapy. Przyjmijmy teraz, �e jaki� ptak zwr�ci uwag� na sze�� zwisaj�cych obok siebie suchych li�ci i zaczyna je bada�. Jego szansa znalezienia poczwarki przy pierwszej pr�bie wynosi l : 5. Tego rz�du ubezpieczenie od ryzyka stwarza dla unieruchomionej i pozbawionej przytomno�ci poczwarki motyla decyduj�c� wr�cz przewag� w wielkiej grze o przetrwanie. Przy ka�dym nast�pnym pustym li�ciu ptak coraz bardziej traci ochot� do zajmowania si� w przysz�o�ci zwi�d�ymi li��mi. Sztuczka naszej g�sienicy ma r�wnie� du�e znaczenie w�wczas, gdy ptak przypadkowo ju� przy pierwszej pr�bie przez szcz�liwy traf natyka si� od razu na w�a�ciwy li��. Taki sukces powinien bowiem zach�ci� go do uporczywego przebadania pozosta�ych li�ci w poszukiwaniu zdobyczy. A wtedy ptak niezawodnie natrafi na nieprzerwany ci�g pustych los�w. Mo�na zatem s�dzi�, �e gdy wreszcie opu�ci owo miejsce, uczyni to pod wra�eniem, �e do cel�w pokarmowych suche li�cie w sumie jednak nie s� wdzi�cznym obiektem. W takim przypadku wprawdzie jedna poczwarka si� zmarnowa�a, ale ptakowi na przysz�o�� przejdzie ochota do penetrowania zwi�d�ych li�ci, tak �e pozosta�e g�sienice atakusa, oczekuj�ce pod os�on� podobnego kamufla�u przebudzenia w postaci motyli, nie b�d� ju� przez niego niepokojone. Tego rodzaju wym�drkowana taktyka samoobrony nawet u cz�owieka wydawa�aby si� szczeg�lnie wyrafinowanym fortelem, zdradzaj�cym poka�ny zas�b inteligencji. Jak jest mo�liwe, �e g�sienica potrafi si� w ten spos�b chroni�, pomimo �e budowa jej centralnego uk�adu nerwowego, a tak�e jej zachowanie ka�� wnioskowa�, �e nie wykazuje ona inteligencji, �e z ca�� pewno�ci� nie ma umiej�tno�ci przewidywania ani wyci�gania logicznych wniosk�w? Nic dziwnego wi�c, �e przyrodnicy starej daty wobec takich obserwacji wierzyli w "cud". �e s�dzili, jakoby tutaj niczego nie mo�na by�o wyt�umaczy� ani zbada�, skoro najwyra�niej sam Pan B�g wpoi� swoim stworzeniom potrzebn� wiedz�, troszcz�c si� ojcowsko o ich dobro. Jednak�e takim postawieniem sprawy poddawali si� jako przyrodnicy. R�wnie� nadzwyczaj modne s�owo "instynkt" nie daje nam wyja�nienia, pomimo �e wielu ludzi tak uwa�a. Nie jest bowiem niczym wi�cej jak tylko uzgodnionym mi�dzy naukowcami terminem fachowym s�u��cym okre�laniu pewnych wrodzonych form zachowania. C� w�a�ciwie oznacza, je�eli po prostu powiemy � aby pozosta� przy naszym przyk�adzie � �e opisane zachowanie maskuj�ce jest g�sienicy atakusa "wrodzone"? Sformu�owanie jest niew�tpliwie poprawne, wyra�amy nim tak�e s�uszny i znamienny stan faktyczny, �e owo osi�gni�cie, kt�re nas tak zadziwia, nie pochodzi od samej g�sienicy. Ale przecie� wiedzie� chcemy co� zupe�nie innego. Wiedzie� chcemy, kto wpad� na ten zdumiewaj�co sprytny pomys�, �e mo�na si� zamaskowa� przez skonstruowanie atrapy. W jakim m�zgu zrodzi�a si� niezwykle oryginalna my�l, aby os�abi� zapa� ptak�w do poszukiwa� przez tak przewrotne zredukowanie ich szansy znalezienia czegokolwiek. Etolodzy, kt�rych przedmiotem studi�w s� wrodzone sposoby zachowania, w wielu wypadkach znale�li ju� przekonywaj�ce i zaskakuj�co wszechstronne odpowiedzi. Zajmiemy si� nimi p�niej szczeg�owo w naszej ksi��ce. Obecnie wska�emy tylko na jeden wynik ich bada�, dotycz�cy niezwykle wa�nego rozpoznania: wiedzy o tym, �e w przyrodzie o�ywionej istnieje inteligencja nie zwi�zana z �adnym konkretnym organizmem, m�wi�c inaczej, �e mo�liwe jest istnienie rozumu bez istnienia m�zgu, kt�ry by�by jego siedliskiem. Nikt nie zaprzeczy, �e spos�b, w jaki g�sienica indyjskiego motyla sporz�dza pokrowce ochronne z li�ci, jest celowy i �e zwierz� przez to przewiduje potrzeb� ochrony dla nieruchomej poczwarki, w jak� si� zamieni, potrzeb�, kt�ra powstanie dopiero w przysz�o�ci. Nie mo�na r�wnie� zaprzeczy�, �e budowa atrap zawieszonych obok zaj�tego przez g�sienic� miejsca uwzgl�dnia z zadziwiaj�c� precyzj� zar�wno zachowanie si� ptak�w, jak i szczeg�lne warunki, w jakich ptaki si� ucz� i nabieraj� do�wiadcze�. Z drugiej strony nie ulega �adnej w�tpliwo�ci, �e sama g�sienica, w�a�ciwie pozbawiona m�zgu, nie jest istot� inteligentn�. Niemniej zachowanie jej w opisanym przypadku wykazuje okre�lone cechy, kt�re s�usznie uwa�amy za w�a�ciwe kryteria "inteligencji": celowo��, przewidywanie przysz�ych zdarze�, uwzgl�dnianie prawdopodobnej reakcji istot �ywych odmiennego gatunku. Wsp�cze�ni badacze sposob�w zachowania, a w�r�d nich tak�e laureat nagrody Nobla Konrad Lorenz, m�wi� przy takich okazjach mimochodem o zachowaniu "analogicznym do uczenia si�" b�d� "analogicznym do inteligencji". Te nasze rozwa�ania dotycz� oczywi�cie nie tylko tego wa�kowanego przez nas przyk�adu ani te� wszelkich innych przypadk�w maskowa� i mimikry u zwierz�t oraz ro�lin.1 Wy�owi�em ten przyk�ad, poniewa� demonstruje on szczeg�lnie wyra�nie to, o co mi chodzi. Ale nasz przew�d my�lowy dotyczy r�wnie� innych form biologicznego przystosowania, a nawet � jak jeszcze zobaczymy � w og�le ca�ej bez wyj�tku dziedziny nie tylko o�ywionej, ale i nieo�ywionej przyrody. Wynika z tego niezwykle fascynuj�ce rozpoznanie o ogromnym wprost znaczeniu; B�dziemy si� jeszcze niejednokrotnie nim zajmowa�, a obecnie pragn� je tylko zasygnalizowa� przez stwierdzenie, �e najwyra�niej duch i rozum wcale nie wesz�y na scen� tego �wiata dopiero z cz�owiekiem. Wydaje mi si�, �e ten wniosek jest jedn� z najwa�niejszych nauk, jakie mo�emy wyci�gn�� z dorobku nowoczesnej wiedzy przyrodniczej. Chcia�bym w tej ksi��ce szczeg�owo udowodni�, �e d��enie do celu i przystosowanie, uczenie si� i dokonywanie pr�b, tw�rcza inwencja, a tak�e pami�� i wyobra�nia � wszystko to istnia�o ju� dawno, zanim pojawi�y si� m�zgi. Musimy przestawi� nasze my�lenie: inteligencja nie istnieje dlatego, �e przyroda potrafi�a rozwin�� m�zgi, kt�re by wreszcie umo�liwi�y powstanie zjawiska "inteligencji" na ko�cu d�ugiego szeregu rozwojowego. Gdy spojrzymy na dzieje powstania �ycia na Ziemi, na powstanie samej Ziemi i jej atmosfery, na rodzenie si� warunk�w kosmicznych, stanowi�cych pod�o�e tego wszystkiego, gdy spojrzymy bez uprzedze� na to, co obecna nauka objawia z coraz wi�ksz� dok�adno�ci�, w�wczas narzuca nam si� zupe�nie inna, w�a�ciwie wr�cz przeciwna perspektywa: Przyroda dlatego mog�a wytworzy� nie tylko �ycie, lecz tak�e m�zgi i wreszcie nasz� ludzk� �wiadomo��, �e duch, wyobra�nia i d��enie do celu wyst�powa�y w tym �wiecie ju� od zawsze, od pierwszej chwili jego istnienia. Momentem decyduj�cym jest to, �e pewne zasady, kt�re na og� wydaj� nam si� w spos�b oczywisty przynale�ne do sfery "psychicznej", w rzeczywisto�ci dzia�aj� i daj� si� udowodni� ju� w �wiecie przed-�wiadomym, nawet ju� w �wiecie nieorganicznym � rozpoznanie to jest prawdopodobnie najbardziej znamiennym rezultatem nowoczesnej wiedzy przyrodniczej. Wnioski wynikaj�ce z tego odkrycia stanowi� pod pewnym wzgl�dem rewolucj� w zakresie ludzkiego samopoznania i poznania �wiata. Na marginesie zwracamy uwag� na to, jak w tym aspekcie wybija si� humanistyczna ranga nauk przyrodniczych, czemu wci�� zaprzecza wielu ludzi wykszta�conych, jak z tej perspektywy ca�kowicie bezsensowny staje si� sztuczny i nierealny podzia� wiedzy na nauki "humanistyczne" i "przyrodnicze". Punktem ci�ko�ci historii opowiedzianej w tej ksi��ce jest odkryty przez wsp�czesn� nauk� fakt, �e dawno przed powstaniem cz�owieka, dawno przed powstaniem jakiejkolwiek �wiadomo�ci odnajduje si� w �wiecie i w przyrodzie �lady ducha i inteligencji. Nie chodzi nam przy tym o aspekt ideologiczny (aczkolwiek rozpo