8419
Szczegóły |
Tytuł |
8419 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8419 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BOHDAN TOMASZEWSKI
Prosz� o klucz
Copyright by Bohdan Tomaszewski
Wydawnictwo �Tower Press�
Gda�sk 2001
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
ZAMIAST WST�PU
Nie staraj si� �askawy Czytelniku identyfikowa� postaci pojawiaj�cych si� na kartkach
tych opowie�ci z postaciami istniej�cymi naprawd�, bo p�jdziesz niew�a�ciwym �ladem. Zdarzenia
tu opowiedziane s� jednak prawdziwe, bo wzi�te z �ycia, a je�li niekt�re nie mia�y do
tej pory miejsca, czy oznacza to, �e nie mog� zdarzy� si� w przysz�o�ci?
5
Jezioro Naiwasza
Widzia�em sporo ciekawych imprez sportowych, ale dopiero po latach uda�o mi si� zobaczy�
Rajd Safari. Chcia�bym go ujrze� jeszcze raz w �yciu. S� to zawody fascynuj�ce. Safari
w j�zyku suahili to wyprawa my�liwska, wielka przygoda. A poza tym � Kenia! Tylko rozb�jnicy
i Cyganie m�wi�, �e nigdy nie nale�y wraca� tam, gdzie si� kiedy� by�o. Lecz chyba i
oni zmieniliby zdanie, gdyby raz zobaczyli Keni�. Ach, jak chcia�bym tam kiedy� jeszcze
pojecha�!
To, co pr�buj� tu opowiedzie�, b�dzie skromn� pr�b� przedstawienia, czym jest �w rajd i
czym s� ludzie, kt�rzy bior� w nim udzia�. A je�li nazbyt cz�sto przewija� si� b�dzie r�wnie�
zachwyt nad ziemi� afryka�sk�, prosz� wybaczy�. Kenia, to chyba ostatni zak�tek na ziemi,
po kt�rym swobodnie spaceruj� najdziksze zwierz�ta. �yj� na swobodzie, nie za kratami klatek.
Przygl�daj� si� ludziom z bliskiej odleg�o�ci, czasem mo�na spotka� si� oko w oko z
lwem. Nacelujesz aparat, pstrykniesz � machnie ogonem, nawet nie warknie i dostojnie p�jdzie
w swoj� stron�. Oczywi�cie, je�li jest w humorze.
W samym Tsawo lw�w jest blisko tysi�c, s�oni �yje ponad 18 tysi�cy. Nie zliczysz antylop
najrozmaitszego gatunku, a strusie, nosoro�ce, zebry, gepardy! Nad samotnymi drzewami o
roz�o�ystych, fantazyjnych koronach kr��� wielkie, dziwne ptaki i przera�liwie krzycz�. Nad
rozlewiskami w�d, jak zwalone pnie drzew odpoczywaj� krokodyle. Noc�, kiedy znajdziesz
si� w �rodku buszu, czujesz dopiero jego pe�ny oddech. Busz �piewa i pomrukuje, czasem
wyda przera�liwy okrzyk, czasem westchnienie, ostatnie westchnienie zapowiadaj�ce �mier�.
Wstaje dzie�. Jest co� niewys�owionego w u�pionym krajobrazie zalanym potokami s�o�ca.
�wiat przesuwa si� wolno za oknem p�dz�cego samochodu. Przestrze� wok� jest tak otwarta,
horyzont tak daleki, �e cho� auto p�dzi z szybko�ci� ponad 100 kilometr�w na godzin�,
powstaje z�udzenie, �e posuwa si� z powolno�ci� ��wia. Uczucie ca�kowitego bezruchu.
Rajd Safari to jedyna w swoim rodzaju impreza sportowa w dzisiejszym �wiecie. Zawodnicy
poza walk�, kt�r� tocz� i poza ogromnym ryzykiem, kt�re ponosz�, ocieraj� si� o niedost�pne
zak�tki afryka�skiego buszu. P�osz� siedz�ce na poboczach ptaki, podrywaj� do oszala�ego
galopu antylopy, bywa, �e zat�uk� mask� albo szyb� p�dz�cego pojazdu frun�cego or�a
lub s�pa. Jest to wielogodzinna euforia, igranie ze �mierci�, chwile poryw�w i skupienia na
przemian.
Najpierw by�em na Foto Safari, a potem �ledzi�em safari automobilowe. Ostatnie dni przed
startem sp�dzi�em razem z cz�ci� naszej ekipy w g��bi buszu. Przylecieli�my do Kenii na 12
dni przed startem, aby zapozna� si� pobie�nie z tras� i przygotowa� mo�liwie jak najlepiej
swe samochody, zdawa�oby si� ju� dostatecznie sprawdzone, zanim za�adowano je kilka miesi�cy
wcze�niej na statek w Gda�sku. O tej porze roku podr� morska bywa uci��liwa nie
tylko dla ludzi. Po wy�adowaniu aut w Mombasie okaza�o si�, �e znios�y podr� nie najlepiej,
mimo starannego zabezpieczenia. By�o kilka pot�ucze�, bo cztery razy mieli sztorm. Na niekt�rych
cz�ciach pojawi�a si� korozja. Ekipa mechanik�w przyprowadzi�a samochody z
Mombasy do Nairobi, a jak na tutejsze przestrzenie nie jest to daleko, zaledwie oko�o 500
kilometr�w, zreszt� szosa Mombasa�Nairobi jest �wietna i mo�na rozwija� na niej du�� szybko��.
W Nairobi mechanicy zaraz zabrali si� do dzie�a i uko�czyli je na czas. Zawodnicy zd�
6
�yli wi�c odby� pierwsz� seri� trening�w. Je�dzili na prze�aj przez busz i po najgorszych
wertepach, bo inaczej nie mo�na nazwa� tych w�ziusie�kich dr�g, sm�tnych, kiedy leje
deszcz i pe�nych niewys�owionego uroku i promienistej jasno�ci, gdy spod niezmierzonej
kopu�y nieba leje si� s�o�ce. Czasem droga idzie prosto jak strzeli� i wtedy pilot m�wi: peda�
dno. Raptem przechodzi w �agodny �uk i zaraz znowu w ciasne spirale serpentyn, kiedy nagle
przyjdzie forsowa� wzg�rza. Sm�tne s� drogi afryka�skie, zda si� zamkni�te �cian� wody,
kiedy lunie ulewa. Zapuszczali si� na swoich treningowych wozach a� po brzegi Oceanu Indyjskiego,
docierali do tanzanijskich bezdro�y a� na samo po�udnie ogromnej trasy po Morongoro.
Nast�pnego dnia, kiedy obje�d�ali Kilimand�aro od p�nocnej strony, widzieli ze
swych ��tych samochod�w s�onie, antylopy i �yrafy. Wracali do Nairobi, przespali si� i wyk�pali
w hotelu Chiromoo, wstawali przed �witem i jeszcze przed po�udniem docierali do
odludnych wiosek murzy�skich nad wschodnimi rozlewiskami Jeziora Wiktoria. Zatrzymywali
si� na chwil� i patrzyli na nieprzebrane mrowie flaming�w. Atakowali z furi� trudne
odcinki g�rskiej trasy w okolicach Eldoret i Nakuru. Przesuwali si� z szybko�ci� 150 kilometr�w
na godzin� u podn�y Mount Kenya. Pierwszy kierowca przewa�nie prowadzi�, a pilot
siedzia� obok, tak�e przypi�ty pasami i notowa�, notowa�, notowa�. Zapisywa� ka�dy zakr�t,
wzniesienie, wyb�j na drodze, d�ugo�� ka�dej pralki i ka�dej prostej, bior�c pod uwag� rodzaj
nawierzchni. Prosta, to dla nich i dla ka�dej za�ogi spo�r�d przesz�o stu, jakie mia�y stan�� na
starcie, nie tyle chwila wytchnienia, je�li w og�le mo�na m�wi� o chwili wytchnienia w tej
szale�czej, a w�wczas jeszcze treningowej je�dzie � prosta to okazja do wyduszenia z samochodu
maksymalnej szybko�ci. Ale i tu niemal na ka�dym metrze mo�e wy�oni� si� nieprzewidziana
� sta�a albo ruchoma przeszkoda. Dziura na drodze, kt�r� mo�na tylko przeczu�,
rozpadaj�cy si� mostek nad wyschni�tym korytem rzeki, albo sp�oszone stado zebr nieoczekiwanie
pojawiaj�ce si� przed mask� wozu lub wreszcie mur nie do przebycia w postaci umazanych
w czerwonym b�ocie s�oni.To jest trasa Rajdu Safari.
Sport ten przebiega zupe�nie w innym wymiarze. Niepor�wnywalnie wi�ksze ryzyko, stopie�
napi�cia i d�ugotrwa�o�� wysi�ku w por�wnaniu z niema�� m�k�, jak� przechodz� przecie�
kolarze szosowi albo marato�czycy. Uczestnik Rajdu Safari, je�li ma czas na rozmow� z
samym sob� podczas walki, doprowadza j� do ko�ca, do rozrachunku ostatecznego. � Za
u�amek sekundy koniec?! Nie, to nie by�a jeszcze �mier�. Jako� wyszli�my. Ale ju� wy�ania
si� kolejny karko�omny zakr�t. � Peda� dno � m�wi pilot. Kierowca uczyni� to ju� wcze�niej o
u�amek sekundy. Jakie� b�yski my�li, chwile raptownego zanurzenia si� w g��b samego siebie.
Po co jad�? To szale�stwo. Jad� po raz ostatni. Te my�li przebiegaj� jednak na drugim
planie. Pierwszy wype�niaj� mechaniczne czynno�ci. Praca r�k i n�g. Operowanie peda�ami
sprz�g�a i gazu, czasem hamulca. Ca�kowite wtopienie si� w martw�, rozp�dzon� mas� �elaza
i stali. Rozparci w fotelach. Opi�ci pasami. Zm�czeni do ostatnich granic. Swobodni. Czujni.
Przera�eni. Pewni siebie. Walcz�cy na kraw�dzi �mierci. Milcz�cy. Rozgadani. Czasem sk��ceni.
Zdani ca�kowicie na siebie i z�yci, mimo r�nic charakter�w rozumiej�cy si� jak nikt.
To, co pisz� w �adnej mierze nie oddaje tego, co prze�ywaj�, tak jak nie mog� odda� tak�e
ich kunsztu jazdy. To nie ma nic wsp�lnego z prowadzeniem samochodu przez ka�dego z nas,
zwyk�ych ludzi. Kiedy siedzi si� obok i patrzy na ruchy kierownic�, manipulowanie gazem i
sprz�g�em oraz tor, jakim sunie z zawrotn� szybko�ci� auto, nie mo�na poj��, na czym to polega.
Ma si� do nich bezgraniczne zaufanie, ale jednocze�nie tempo jazdy, bezustanne atakowanie
wozem zakr�t�w, przyspieszanie w momentach, kiedy chcia�oby si� w�a�nie hamowa�,
powoduje przera�enie. Nie mo�na zrozumie�, dlaczego samoch�d nie wylatuje z szosy. Dlaczego
nie przekozio�kowali�my przed chwil�? Jaki cud sprawi�, �e nie dosz�o do czo�owego
zderzenia z drugim pojazdem, kt�ry lecia� naprzeciw? Jan raz powiedzia�: �Gdyby kto� zrobi�
mi co� brzydkiego i chcia�bym da� mu nauczk�, wzi��bym go do samochodu. Przejecha�by si�
15 minut i zrobi�bym z niego szmat�. Modli�by si�, b�aga�, aby m�c tylko wysi���. Ba�by si�
przy �wiadku�.
7
Ze mn� Jan i inni je�dzili delikatnie, a i tak wystarczy�o mi w zupe�no�ci. Raz jechali�my
zupe�nie dobr� drog�. By�a noc i la� deszcz. Tym razem prowadzi� pan Franek. Wchodzi� w
ka�dy zakr�t z szybko�ci� maksymaln�. By� rozlu�niony, przyja�nie u�miechni�ty. M�wi� co�
do mnie, ale nie s�ucha�em wpatruj�c si� przed siebie. Strugi wody na przedniej szybie, sine,
przera�aj�ce �wiat�a reflektor�w majacz� po ciemnym w�skim pasie szosy. Zdawa�o mi si�
chwilami, �e fruniemy w powietrzu. Czu�em, �e m�j u�miech jest grymasem strachu.
Na kilka dni przed rajdem pojechali�my a� pod Kilimand�aro. Rozdzielili�my si� przedtem
na kilka grup i ka�da mia�a zapu�ci� si� w innym kierunku, obje�d�aj�c du�ymi p�tlami r�ne
odcinki trasy. My udali�my si� w kierunku Tsawo. By�o nas czworo: szef ekipy technicznej
Jan � przed kilku laty najlepszy polski rajdowiec � wraz z �on� Aleksandr�, jego dawny pilot
pan Franek, kt�ry teraz by� pilotem m�odego asa Mariusza i ja, jedyny sprawozdawca w tym
do�� licznym, bior�c pod uwag� ca�� ekip�, gronie. Jak wytrzymaj� samochody na kenijskich
drogach? � pyta�em o to jeszcze w Warszawie. Drogi? S�ysza�em wtedy, jak wygl�daj�, nie
chcia�o si� wierzy�, kiedy Jan opowiada�. � Owszem, s� odcinki niez�e, jedzie si� nieraz po
ubitej nawierzchni, ale przewa�a szuter, wyboje, wyschni�ty piach i nagle glina, czerwona
glina poruszaj�ca si� pod dotkni�ciem k�, drgaj�ca, rozlewaj�ca si� masa, gorsza, bo bardziej
�liska ni� l�d na trasach rajd�w arktycznych. Jan startowa� wielokrotnie w Finlandii, na p�nocy
Szwecji, dwa razy wygra� tam rajd. Je�dzi� w Ameryce Po�udniowej i P�nocnej, �ciga�
si� w Meksyku i do�yna� opony na kamienistych drogach Rajdu Akropolis. Ale od dawna by�
zakochany w Kenii. Jego najwi�kszym marzeniem by�o wygra� cho� raz Rajd Safari. Startowa�
trzy razy. Najpierw by� drugi, potem nie uko�czy�. W ostatniej swej pr�bie by� si�dmy.
Prowadzi� zdecydowanie na 300 km przed met�, a by� si�dmy. Opony mu si� zapali�y. � Daj
spok�j, ile razy mam o tym m�wi�?! Koniec, kropka, sko�czy�em.
Wycofa� si� przed trzema laty. Zrobi� to nagle, cho� m�wi� przedtem, �e dopiero z wolna
zbli�a si� kres jego kariery, �e jeszcze ma ochot� troch� poje�dzi�. Ta decyzja zwi�zana by�a
z pewnym rajdem krajowym i z do�� g�o�n� histori� w swoim czasie, kt�r� r�nie na�wietlano.
Przewa�a�a opinia, �e nie da� ju� rady i szuka� tylko pretekstu, �eby zrezygnowa� z dalszej
walki. I pretekst ten znalaz�, a p�niej w og�le co� kr�ci� i unika� rozm�w na temat przyczyn
swej pora�ki.
�ona Jana by�a in�ynierem w biurze projekt�w na Wybrze�u. Prowadzi�a nie�le samoch�d,
ale w rajdach nigdy nie bra�a udzia�u. Jan si� na to nie godzi�. Jego dawny pilot, pan Franek �
obecnie pilot naszej nowej gwiazdy � by� m�odszy od swego dawnego partnera o blisko 10
lat. Zna�em go najmniej, wi�c w czasie naszej treningowej wycieczki wytworzy� si� zrazu
nastr�j pewnej sztywno�ci. Obserwowali�my siebie bacznie ale ukradkiem, zdaj�c sobie
spraw�, �e poznajemy si� w okoliczno�ciach zupe�nie wyj�tkowych. Czas bieg� szybko, wra�e�
nie brakowa�o. Niedawno witali�my si� na lotnisku w Warszawie. Potem by�a wsp�lna,
dosy� m�cz�ca podr� z l�dowaniem w Atenach, Ugandzie i Nairobi. Odpocz�li�my troch� w
hotelu Chiromoo i oni zaj�li si� samochodami, a ja pokr�ci�em si� po obcym mi zupe�nie mie�cie.
Potem mieli swoje treningi i przegl�dy samochod�w. Teraz chcieli mie� trzy dni ma�ego
relaksu przed startem. Jechali�my w busz.
Wi�z� nas Murzyn, imieniem Sam. Organizatorzy przydzielili go naszej grupie na t� wycieczk�
jako kierowc�, chyba jednak mia� spe�nia� rol� przewodnika czy raczej opiekuna. Co
prawda Jan czu� si� w Kenii, tak twierdzi� � jak u siebie w domu � ale dwa tygodnie temu
tutejsza prasa tr�bi�a o fatalnym wypadku, jaki zdarzy� si� trzem Amerykanom i to w�a�nie w
Tsawo. Pojechali otwartym landrowerem fotografowa� lwy, spotkali je i podjechali blisko.
Jeden wychyli� si�, a lew wskoczy� i odgryz� mu r�k�. Sam by� urodzony w Kenii, mia� 27 lat.
Je�dzi� cz�sto na Rajd Safari i na Foto Safari, prowadzi� wiele wycieczek. �mieli�my si� troch�,
kiedy wsiadaj�c do auta u�o�y� na bocznym siedzeniu sztucer. � Nie mam naboi, ale bez
sztucera nigdy nie jad� � �artowa�. Stawi� si� w Nairobi przed nasz� kwater� w hotelu ubrany
jak lord. Kapelusz z zakrzywionymi fantazyjnie kresami, koszula w pepit�, apaszka bordo w
8
zielone s�onie, bia�e spodnie oraz mi�kkie, niebieskie mokasyny. Zapyta�em, jak mam do niego
m�wi�. � Sam � odpowiedzia�. � Ka�dy Murzyn w ksi��ce nazywa si� Sam � i b�ysn��
z�bami. Kiedy ruszyli�my m�wi�, �e jest kawalerem. W Amboseli przyzna� si� do dw�ch �on.
W Tsawo by�o ich ju� trzy. Jedn� � pewnie naj�adniejsz� � przedstawi nam ostatniego dnia
odwo��c na lotnisko. Bardzo mi�y. Cz�sto go wspominam.
Najpierw jechali�my szos� o porowatej nawierzchni w kierunku na Mombas�, a potem
skr�cili�my w prawo i brn�li�my coraz gorsz� drog� w kierunku Namangi po�o�onej ju� nad
granic� Tanzanii. Nie ujechali�my kilkunastu kilometr�w od Nairobi, a ju� zobaczyli�my stada
antylop pas�cych si� spokojnie obok szosy. Troch� dalej przechadza�y si� dziesi�tki gnu o
wielkich brzydkich �bach przemieszane z impalami, najbardziej uroczymi zwierz�tami, jakie
�yj� na ziemi. Patrzy�y bez zdziwienia na auto i na nas. Nagle najwi�ksza odwr�ci�a g�ow� i
jakby popisuj�c si� pogalopowa�a z niewys�owion� p�ynno�ci� i dystynkcj�. Zn�w zatrzyma�a
si� i patrzy�a �yczliwie na poruszaj�cy si� pojazd. Samuel przyhamowa�, a my pstrykali�my
zdj�cie za zdj�ciem.
Jechali�my dalej. Obok szosy defilowa�y strusie, z pobocza podrywa�y si� kolorowe ptaki.
O kilometr dalej przemaszerowa�o przez drog� stado zebr. Zwalniali�my podnosz�c tumany
kurzu. Wychylali�my si� z aparatami w r�kach. Przesz�y, nawet nie odwr�ci�y �b�w. Sam
prowadzi� szybko i pewnie. Patrzy� przed siebie, ale widzia� wszystko, co dzieje si� wok�.
Poka�e mi pierwszego nosoro�ca � ciemny, nieruchomy kontur, w kt�ry wpatrywa�em si� z
odleg�o�ci zaledwie 50 metr�w my�l�c, �e to du�y kamie�. By� jasny, s�oneczny dzie�. Powietrze
zastyg�o w s�o�cu. Po obu stronach posuwaj�cego si� samochodu rozci�ga�a si� �agodnie
sfalowana przestrze� o kolorach jasnej zieleni i krwistej rudo�ci. Sam wytraci� szybko��
i nie wiedzieli�my, czemu to robi. Spo�r�d akacji o �ci�tych koronach przypominaj�cych
kszta�tem gigantyczne rydze raptem wy�oni�y si� d�ugie szyje �yraf. I one sta�y spokojnie przy
drodze. Pozowa�y nam poruszaj�c �agodnie g�owami. Przekrzywia�y je, jakby si� czemu�
dziwi�c, tylko jedna najwi�ksza by�a czujna. � To jest mama � powiedzia� Sam. � Teraz r�bcie
zdj�cia. Matka poruszy�a si� gwa�townie i jak na zwolnionym filmie przesuwa�a si� w�r�d
drzew, teraz najpi�kniejsza � w�a�nie w ruchu, kiedy zaczyna�a p�yn��. Nie znajduj� innego
okre�lenia dla biegn�cych �yraf.
Byli�my dopiero o kilkadziesi�t kilometr�w od Nairobi, a mimo to zadziwiaj�cy by�
ogromny ruch w buszu ci�gn�cym si� po obu stronach drogi. Ci�gle co� przebiega�o albo wychyla�o
si� spoza zaro�li. � Zn�w impale. A to orze�. Gnu. Macie znowu �yrafy. Tam zebry i
thompsony, a tam w lewo przy drzewie � kudu. W g�rze orze�. � Uwa�ajcie, nosoro�ec! A
tam dalej bawo�y � informowa� spokojnie Sam i u�miecha� si�. A przecie� dopiero mieli�my
dojecha� do naszego pierwszego postoju w Amboseli. � Tam b�d� s�onie i lwy � m�wi� kierowca.
� Nast�pnego dnia w Kilaguni zobaczycie hipopotamy i krokodyle. Mo�na zbli�y� si�
do nich na kilka krok�w, ale trzeba uwa�a�. Wy chcecie przede wszystkim lwy. Trzeba mie�
szcz�cie, �eby zobaczy� lwa z bliska. Ale ja mam szcz�cie.
Po niebie przesuwa�y si� pierzaste chmury. Za samochodem rozci�ga� si� d�ugi warkocz
kurzu � jedyna szara plama, w�ski pas szaro�ci na tle najrozmaitszych odcieni br�zu, czerwieni
i zieleni. � Je�li nie nadci�gn� chmury, nied�ugo zobaczycie Kilimand�aro � powiedzia�
Sam, kiedy przebyli�my nast�pn� porcj� kilometr�w. � Ta ciemna plama ponad horyzontem,
to podn�e Kilimand�aro. Szczyt jeszcze w chmurach. Ale chyba si� znowu dzi� przeja�ni.
Krajobraz nabiera� z wolna p�owego koloru. � Jak sier�� lwa � powiedzia�a Aleksandra.
Ma�o m�wili�my. S�uchali�my informacji kierowcy i kiwali�my g�owami przytakuj�c, �e widzimy,
nawet je�li czego� nie dostrzegli�my.
Czasem skrajem drogi szed� samotny m�czyzna, czasem by�o ich dw�ch. Bardzo wysocy
i chudzi o pi�knych g�owach na wysmuk�ych szyjach. Nie�li w��cznie i tarcze ze sk�ry, plecy
9
i piersi okrywa�y im kr�tkie, czerwone suknie. To byli Masajowie. Sam nie zatrzymywa� wozu.
� W Namandze b�dzie du�o Masaj�w. Nie op�dzicie si� od nich. W Namandze kupicie
tak� sam� w��czni� i tarcz�.
Dok�d szli skrajem drogi p�ynnym, dostojnym krokiem zmierzaj�c ku niewiadomemu celowi?
Zejd� na bok, zatrzymaj� si�, kiedy przeje�d�a� b�dzie samoch�d. Unios� czerwone
szaty, by zas�oni� oczy przed kurzem. Wespr� si� na w��czniach. Smuk�e, ciemne pos�gi. Jak
opisa� ich spos�b poruszania si�, kolor sk�ry, wyraz oczu, barw� tatua�y?
Po p�godzinie zobacz� zn�w w oddali szybko zbli�aj�ce si� czerwone punkty. B�d� ros�y
i ros�y, a� uka�� si� z bliska masajscy wojownicy. Do Namangi by�o ju� niedaleko. Szybko
ich do�cign�li�my. Tym razem by�o ich trzech, a wszyscy wysocy, m�odzi i urodziwi. Uwag�
zwr�ci�y przede wszystkim ich uszy, podziurawione, wyci�gni�te, zwisaj�ce niemal do ramion
czarne p�telki. Ruszyli�my nieco szybciej, a najm�odszy rzuci� si� za nami w po�cig
pokrzykuj�c weso�o. Sam to zwalnia�, to przyspiesza�, wychyli� si� i odkrzykiwa� co� goni�cemu.
Ch�opiec bieg� w kurzu d�ugim, elastycznym krokiem unosz�c lekko w��czni� i tarcz�.
� Ju� dosy�, nie m�cz go � wo�ali�my do kierowcy. � Przecie� go nie zabierzemy.
� On jest m�ody, ma najwy�ej czterna�cie lat i lubi si� tak bawi� � odpowiedzia� Sam, ale
zaraz przyspieszy� i chmura kurzu przys�oni�a sylwetk� ch�opca. Poruszy�a mnie ta scena. Czy
ju� j� gdzie� widzia�em? I wtedy przypomnia�y si� pi�kne stronice Hemingway'a z �Zielonych
Wzg�rz Afryki . Opisa� tam przepi�knie taki sam po�cig. Kraj, kt�remu ofiarowa� po�ow�
swej duszy. Ta po�owa zosta�a na zawsze w�r�d tych zielonych wzg�rz, u st�p za�nie�onego
Kilimand�aro. Co sprawi�o, �e skromna Dunka Karen Blixen, kt�r� losy rzuci�y do samotnego
domu opodal Nairobi, w�a�nie tu, po�r�d tych ludzi, tych zwierz�t i tej przyrody
odkry�a w sobie najczystszy talent literacki i spisuj�c codzienne �ycie kobiety na farmie, da�a
tak pi�kn� ksi��k�, jak �Po�egnanie z Afryk��. Hemingway powie p�niej, �e czu�by si�
szcz�liwy, gdyby to Karen Blixen, a nie on, otrzyma�a nagrod� Nobla. Napisa�a o Kenii, �e
przez ca�y czas mia�a uczucie, jakby przebywaj�c tu �y�a wysoko w powietrzu. �Jestem tu,
gdzie powinnam by�.
� Wiecie � powiedzia� nagle pan Franek � jak patrzy�em na tego malca, �adny malec, wy�szy
ode mnie o dwie g�owy � to zaraz przypomnia� mi si� Keyno i ten Ipcho, kt�rzy tak szybko
biegali na olimpiadzie.
W Namandze kupowali�my w��cznie, tarcze, koraliki, figurki s�oni � a wszystko pachnia�o
tak jak ten kraj. Namanga to masajska wioska po�o�ona na samej granicy, najbli�sze wzg�rza
le�� ju� w Tanzanii. Ma�y hotelik i stragany. Domki przypominaj�ce ni to ule ni namioty.
Setki kobiet i m�czyzn kr�c� si� wsz�dzie. Kobiety zakrywaj� piersi na widok przybysz�w.
Sprzedawcy s� agresywni. Maj� niesamowite ale dobroduszne oczy. Je�li dotknie si� r�k�
jakiej� rzeczy le��cej na rozci�gni�tej na ziemi macie � ju� nie puszcz�. B�d� namawia�, zachwala�
cen�, a ich mowa r�k jest tak przejrzysta, �e mimo woli kupuj�cy podejmuje dialog
gest�w i zaczyna si� toczy� d�ugi targ pe�en niuans�w. Rozmowa ko�czy si� z regu�y zwyci�stwem
sprzedawcy.
Jedziemy dalej. Jedziemy przez ogromn� niezmierzon� p�aszczyzn�. � To wasz step? �
pytam Sama.
� Nie, to s�one jezioro. Lake Amboseli � wskaza� palcem na wargi i obliza� je. Zrobi�em to
samo, poczu�em smak soli. � Jak spadnie deszcz, nie mo�na t�dy przejecha�. Godzina deszczu
wystarczy i jest zn�w jezioro.
Najwi�ksza p�aszczyzna, jak� widzia�em w �yciu. Tylko z jednej strony zamyka�a j� g�ra
si�gaj�ca a� po b��kit. Na szczycie bia�y wielki obwarzanek jak fantazyjna chmura. Przed
nami pojawi�o si� Kilimand�aro. Na br�zowej r�wninie pas� si� antylopy. Ze wszystkich
stron wiruj� wysokie pi�ropusze piasku, jak dymy z komin�w nie istniej�cych sadyb ludzkich.
Id� prosto w g�r�. Nieodczuwalny na twarzy wiatr porywa piasek i kr�ci w spiral�. Jakby
kto� bawi� si� lassem, zaczarowywa� je i stawia� pionowo na wysoko�� kilkunastu metr�w.
10
Z ziemi i nieba szed� straszliwy �ar. W pewnym momencie kto� z nas zawo�a�: � Patrzcie, o
tam, jezioro! Sk�d wzi�y si� tu nagle zielone drzewa? Istotnie po lewej stronie w oddali
w�r�d piask�w i kamieni rozci�ga�a si� ciemnozielona to� wody a wok� k�pa drzew. � O
tam, w prawo to samo!
� Fata morgana � powiedzia� Sam. � Najbli�sza woda jest dopiero w Amboseli. Basen do
p�ywania tak�e � u�miechn�� si� � i woda w kranie, prysznice i coca-cola w barze.
Ka�dy z nas jad�cych widzia� t� sam� fata morgan�. Patrzyli�my z nadziej� i niewiar� zarazem
na wyra�nie widoczne drzewa i rozlewiska wody. Przesuwa�y si� wraz z nami, by�y
wci�� w tej samej odleg�o�ci.
Zatrzymali�my si� na kwadrans, bo zacz�o si� dzia� co� z�ego ze sprz�g�em. Wyszli�my
rozprostowa� nogi, a Sam zabra� si� do reperowania. Pochyli�em si� nad le��cym opodal wyschni�tym
szkieletem. Spojrza�em na kierowc�. � Gnu?
� Nie, zebra � powiedzia� Sam � przecie� gnu ma zupe�nie inn� czaszk�. By�o tak gor�co,
�e i on wreszcie rozlu�ni� na szyi apaszk� ze s�oniami.
Amboseli. W tej niewielkiej osadzie, przeznaczonej dla my�liwych oraz zwolennik�w Foto
Safari, zwanej Lodge'a kr�cono w swoim czasie �Elz� z afryka�skiego buszu� i niekt�re sceny
z filmu ��niegi Kilimand�aro� z Gregory Peckiem. Kilkana�cie drewnianych domk�w
luksusowo urz�dzonych, w ka�dym pokoju rozpylacz przeciwko robactwu, wsz�dzie biegaj�
jaszczurki i dlatego w oknach wisz� szczelne siatki. Ale w og�le to luksus. Jest basen z b��kitn�
tafl� wody. Spora restauracja, gdzie zjedli�my zaraz dobry obiad. Rozsiedli�my si� na
le�akach. Pomi�dzy domkami spacerowa�y pawiany. Opodal wida� by�o ma�e lotnisko. Sta�y
dwa ma�e samolociki, obok wznosi�a si� drewniana budka i trzepota� p��cienny r�kaw
umieszczony na drewnianej �erdzi. Zamierzali�my troch� odpocz��. S�o�ce sta�o wysoko i
by�o jeszcze sporo czasu na przeja�d�k�. Sam powiedzia�, �eby�my dobrze przygotowali aparaty
fotograficzne, zakr�ci� si� i gdzie� znik�.
W tej chwili spokoju wyp�yn�� wreszcie temat zbli�aj�cego si� rajdu. Jan uspokaja� pana
Franciszka, �e wszystkie samochody sprawdzone s� nale�ycie, a pancerze z blach, jakie za�o�ono
na podwozia przed paroma dniami w Nairobi � w fabryce narz�dzi rolniczych, gdzie
ca�� dyrekcj� stanowili polscy in�ynierowie, s� nale�ytej grubo�ci. � Nie za grube i nie za
cienkie, takie jak trzeba. Wytrzymaj� nawet mocne uderzenie o wystaj�cy kamie�. Pan Franek
kiwa� g�ow� i cho� mia� jecha� w rajdzie ju� po raz czwarty, bo we wszystkich poprzednich
pilotowa� w�a�nie Janowi, wyczu�em, �e wcale nie jest uspokojony. Aleksandra zabra�a
m�a i poszli troch� odpocz��.
� Jest szcz�liwa, �e wreszcie widzi Keni� � powiedzia� pilot. � Jest bardzo szcz�liwa, �e
zobaczy rajd i wreszcie nie b�dzie musia�a dr�e� o niego, �e z�amie kark. Co ona si� nam�czy�a
przez te lata! Nie mog� zrozumie�, powinna by� k��bkiem nerw�w, a zawsze taka pogodna
i u�miechni�ta.
Zapyta�em pana Franka czy jest �onaty. � By�em. Rozwiod�em si�. Mam siedmioletniego
syna. Jan bardzo mi zazdro�ci. Jako� nic do tej pory im si� nie urodzi�o � powiedzia�.
Wyczuwa�o si�, �e lubi Jana, �e Jan mu imponuje. Zapyta�em wtedy, jak w�a�ciwie by�o z
tym zako�czeniem kariery. By�em na ostatnim rajdzie, kiedy jechali jeszcze razem, s�ysza�em
o ich przygodach, ale jak by�o naprawd�, w�a�ciwie nie wiem. Tyle r�nych wersji m�wiono i
pisano w�wczas na temat Jana.
Pan Franek najpierw uda� zdziwienie, �e nie wiem, a potem doda�: � To d�u�sza sprawa.
Je�li pan chce, to kiedy� o tym pogadamy. Wola�bym po rajdzie. Przecie� pan zostaje z nami.
Wracamy razem, prawda?
Wsta� z le�aka i spacerowa� wok�. Ko�o s�siedniego domku defilowa�a po trawie para
pawian�w z ma�ymi i dochodzi�y stamt�d dziwne odg�osy przypominaj�ce kwilenie dziecka.
Mia�em z Janem zasadnicz� rozmow� i nie ma �alu, �e jad� teraz z Mariuszem � powiedzia�
nagle pilot. � Ostatecznie je�dzimy dla jednej fabryki. Fabryka wszystko finansuje. Jan
11
rozumie, �e dzi�ki temu przyjecha�em tu jeszcze raz. Start z Mariuszem to b�d� co b�d� spora
szansa dla mnie. Je�dzi naprawd� �wietnie. Jan powiedzia�, �e w og�le nie interesuje go �psychologia�,
�e tyle razem z nim je�dzi�em, a teraz b�d� startowa� z tamtym. Przyjacielskie stosunki
czasami przeszkadzaj� w rajdzie � m�wi� Jan. Takie cackanie tylko rozkleja. Niekiedy
lepiej si� jedzie w�a�nie na kontrze. To dlaczego nigdy nie pojecha�e� z Mariuszem? � zapyta�em
Jana. � Mariusz marzy o tym, prosi� ci�, zabiega�, nie pami�tasz? Przecie� pan wie, jak
to z nimi by�o � i pan Franek spojrza� na mnie badawczo.
� Tak, wiem, jak z nimi by�o � przytakn��em.
Zjawi� si� Samuel oznajmiaj�c, �e najwy�szy czas, aby ruszy� w drog�. By� w �wie�utkiej
koszuli, na szyi mia� teraz ��t� apaszk� w ma�e obrazki br�zowych lw�w. Zaraz przyszed�
Jan z �on�. Wsiedli�my w samoch�d i zacz�li�my obje�d�a� okolic�. Skr�cili�my z bitej, wyboistej
drogi na w�sk� �cie�k�, by za chwil� zjecha� z niej wprost w busz. Nie ujechali�my i
kilometra, gdy nagle Sam zatrzyma� pojazd, ale nie zgasi� motoru, wyci�gn�� r�k� i wskaza�
na zaro�la oddalone zaledwie o kilka metr�w. Si�gn�� spokojnie po le��cy obok sztucer, po�o�y�
na kolanach i delikatnie go odbezpieczy�. Patrzyli�my zaciekawieni w wykrot przys�oni�ty
opadaj�cymi ga��ziami, ale nic nie dostrzegli�my.
� Tu, pod ga��ziami � szepta� Sam.
Pan Franek mia� chyba najlepsze oczy, bo pierwszy zawo�a�: S�! Gepardy! Dwa! Samuel
po�o�y� palec na ustach. Byli�my ogromnie podnieceni. Dopiero teraz rozpoznali�my na tle
rudawej ziemi poc�tkowane, p�owe sylwetki dw�ch wielkich kot�w. Dysza�y ci�ko, cho�
by�o tam na pewno ch�odniej. Patrzy�y na nas i na samoch�d. Sam wzi�� z r�k Aleksandry
aparat, nacelowa� i pstrykn�� � Ja chc� te�!
� Cicho � powiedzia�. Przekr�ci� rolk�, nastawi� obiektyw i poda� ostro�nie aparat kobiecie.
Musia�a wychyli� si� troch� z samochodu. Sam wsta� z fotela i czujnie patrzy� trzymaj�c
w obu d�oniach sztucer. Gepardy le�a�y nieruchomo. Aleksandra zrobi�a zdj�cie i poda�a aparat
m�owi. Jan pstrykn�� i odda� go mnie i tak po kolei fotografowali�my zwierz�ta.
� Dosy� � zakomenderowa� Sam. Wrzuci� pierwszy bieg. Odpu�ci� sprz�g�o. Samoch�d
drgn��, ale nie ruszy� z miejsca. Zn�w drgn��, ko�a zabuksowa�y, ale samoch�d nie ruszy�.
Teren by� piaszczysty, wida� nier�wny, obsun�li�my si� troch� i ko�a natrafi�y na wi�ksze
wg��bienie. Sam powt�rzy� manewr po raz trzeci, czwarty i pi�ty. Nic. Stali�my unieruchomieni.
Niezbyt przyjemna by�a to chwila. Co robi�? Jak wysi��� w tej sytuacji, aby wypchn��
samoch�d? By�o nas czterech m�czyzn, do diab�a wszyscy kierowcy, a dw�ch kierowc�w
wr�cz znakomitych. Ale jak wyj�� i kto b�dzie chcia� wyj��? O kilka metr�w le�a�y dwa gepardy.
Wi�kszy, wida� rozdra�niony wzmagaj�cym si� warkotem, uni�s� �eb i patrzy� nieprzyja�nie
w nasz� stron�. Otworzy� pysk i obliza� si�. Spojrza�em na Sama i poczu�em si�
jeszcze bardziej zaniepokojony. Jego czarna twarz zrobi�a si� szara i pojawi�y si� na niej du�e
krople potu. U�miechn�� si� nerwowo. Jeszcze raz ponowi� manewr. Zachybotali�my si�
gwa�townie, co� zastuka�o pod spodem auta, co� hukn�o i zacz�li�my si� wolno gramoli�.
Metr, drugi. Zn�w co� stukn�o, tylne siedzenie opad�o gwa�townie, ale ko�a schwyci�y r�wniejsze
pod�o�e i wolno posun�li�my si� do przodu. Tak, jechali�my! Hurra! Brawo Sam!
Zaro�la by�y ju� o 15 krok�w za nami, ju� dwadzie�cia. Jechali�my stale na pierwszym biegu.
�art�w by�o potem co niemiara. Oczywi�cie, to Sam wysiad�by i wypycha� samoch�d. �
Nie martw si� Sam, pan Franek w razie czego by ci� obroni�. Strzela jak kowboj. Jednym
strza�em z biodra.
� I zamkn�liby go. Nie macie pozwolenia na strzelanie gepard�w � odcina� si� nasz kierowca.
Ciekawe, ale po tej niezbyt przyjemnej przygodzie nabra� jeszcze wi�kszego animuszu.
Zatacza� coraz szersze kr�gi w�r�d niskich zaro�li, zapuszcza� si� g��biej i g��biej. Nie odsuwali�my
si� co prawda daleko od naszego campu, lotniska i s�siaduj�cej wioski. Zreszt� nie
by�o potrzeby. Dwa kilometry dalej natrafili�my na spore stado s�oni i podjechali�my na tak�
12
odleg�o��, �e go�ym okiem wida� by�o tr�by i ogromne uszy. Zn�w zatoczy� szeroki �uk i na
sporej polanie nad kr�t� rzeczk� wolno, ostro�nie, jakby si� skrada�, podjecha� do stada bawo��w.
Zaraz najspokojniej wmiesza� si� mi�dzy ogromne zwierz�ta. Pomrukiwa�y i odsuwa�y
si� sprzed maski samochodu daj�c nam drog�. Nie chcia�em my�le�, co by si� sta�o,
gdyby zwar�y si� i nacisn�y samoch�d ze wszystkich stron.
Sam oszala� tego popo�udnia. Mo�e zawstydzi� si� swego przestrachu podczas spotkania z
gepardami. Czu� si� winnym i by�o mu wstyd, �e nie umia� za pierwszym razem wyjecha� z
rozpadliny i to na oczach s�ynnych rajdowc�w. Popisywa� si� wi�c teraz. Zdaje si� ogromnie
mu imponowa�o, �e wiezie uczestnik�w rajdu. A poza tym by� w og�le bardzo mi�ym m�odzie�cem
i chcia� nam pokaza� jak najwi�cej.
Przed zachodem s�o�ca, kiedy pora by�a ju� wraca�, bo po godzinie osiemnastej nie wolno
przebywa� w buszu, a nawet poza domkami, zobaczyli�my w p�ytkim zag��bieniu pod k�p�
roz�o�ystych drzew dwa lwy. Ona siedzia�a spokojna, ale czujna, on le�a� sennie na grzbiecie
pokazuj�c pe�ny brzuch. Odbywa�y sjest�. �cie�ka by�a r�wna i twarda, podjechali�my wi�c
na siedem metr�w. Oczywi�cie sfotografowali�my je, ale nie byli�my pewni, czy nasze zdj�cia
si� uda�y. Kr�lewska para odpoczywa�a w g�stym cieniu i nam�czyli�my si�, aby nastawi�
odpowiednie �wiat�o.
� Mam szcz�cie? � zapyta� Sam, kiedy wje�d�ali�my mi�dzy nasze domki. � Mam � odpowiedzia�
sobie, nie czekaj�c na potwierdzenie. � Sam ma szcz�cie, a wy jeste�cie z Samem!
Najlepsze Foto Safari to jest Foto Safari z Samem.
Zaparkowa� samoch�d. Szli�my szybko w zapadaj�cych ciemno�ciach do baru, aby co�
zje��. W restauracji siedzia�o kilka os�b. Anglicy i Niemcy z RFN poubierani w koszule i
szorty koloru khaki.
Po ciemnym oknie przesuwa� si� czerwony odblask. Kiedy wyszli�my, kieruj�c si� w stron�
naszych kwater, musieli�my przej�� obok wielkiego ogniska rozpalonego przy g��wnej
�cie�ce. By�o teraz ch�odno. Dwaj Murzyni, przechadzaj�cy si� wok� ognia, uzbrojeni w
sztucery ubrani byli w grube p�aszcze, a jeden zarzuci� na ramiona kraciasty pled. Pal� tak
przez ca�� noc? � zapyta�a Aleksandra. � Nie b�j si� � powiedzia� m��. � Dlatego �e pal�, nic
tu nie przyjdzie.
Cho� szli�my ca�� grup� i to po �cie�ce, przyznam, �e nie by� przyjemny ten kr�tki spacer.
Troch� si� nawet d�u�y�. Przestrze� najwy�ej dwustu metr�w od restauracji do naszych kwater
wydawa�a si� d�uga na kilometr. By�o niemal zupe�nie ciemno. �wiat�o od ogniska sz�o w
g�r� rzucaj�c na niebo r�owy odblask. Teren poros�y by� ogromnymi drzewami i po przebyciu
kilkudziesi�ciu krok�w utworzy�y one �cian� odgradzaj�c� nas od uzbrojonych wartownik�w,
a Sam zostawi� sw�j sztucer w samochodzie. Odprowadzi� nas do samych drzwi i wr�ci�
z powrotem. Jan z �on� rozgo�cili si� w przedostatnim domku, a mnie z panem Frankiem
przypad� ostatni na skraju, bo tak przydzielili w recepcji, wida� inne by�y zaj�te.
Rozeszli�my si� do swoich kwater. Rozpakowali�my r�czne baga�e, wzi�li�my tusz i po�o�yli�my
si�, ale nie mogli�my zasn��. W ko�cu pan Franek wsta� i si�gn�� po gruby zeszyt
g�sto zapisany hieroglifami. � Jeszcze przejrz� to sobie � powiedzia�. � Nie przeszkadzam?
Widz�, �e i pana odszed� sen.
� Tak. Ch�tnie pogadam, je�li nie b�d� panu przeszkadza�.
Usiad� obok na ��ku. � Zrobi� panu ma�y wyk�ad. Prosz� spojrze� � wskaza� na zeszyt.
�Lewy ci�g�y trzy pe�ny gaz do lewy ci�g�y trzy wyj�cie, dno przed szczytem hamowanie i
prawy dwa gaz�. Teraz rozszyfrujmy to i prze��my na normalny j�zyk, aby by�o zrozumia�e
dla kogo�, kto czasem je�dzi sobie samochodem � m�wi�. �Lewy� � to znaczy, �e oczywi�cie
zakr�t idzie w lewo, a wi�c Jan... nie, nie Jan, Mariusz musi ustawi� si� do tego zakr�tu. Zaznaczy�em:
�ci�g�y�, bo nie mo�e przej�� zakr�tu jednym ruchem kierownicy, gdy� nast�pi
zaraz kilka po�lizg�w. �Trzy� oznacza, �e jedziemy na trzecim biegu. Jasne? �Pe�ny gaz� � to
tak�e jest jasne. �Do lewy ci�g�y� � tak jest tu zanotowane, bo nast�pny to jest troch� ci�g�y
13
zakr�t i musimy wyj�� na pe�nym gazie. To te� zapisa�em: �dno�. �Przed szczytem � � tak
okre�lamy ostatni punkt widoczno�ci.
Przewraca� kartki brulionu zapisane hieroglifami. Stawia� te umowne znaki dzie� po dniu
w czasie treningowych jazd.
� Tu jest zapisane kilkaset stron � odezwa�em si�. � Czy to si� b�dzie zgadza�, jak b�dziecie
jecha� w rajdzie?
� Jak b�d� inne warunki atmosferyczne, czasem mo�e si� troch� nie zgodzi�. Trzeba b�dzie
wtedy robi� w czasie jazdy ma�e korekty.
� Tu stale powtarzaj� si� te pralki � wskaza�em palcem na oznakowanie. � Strasznie �omoce
wtedy autem. Ile idziecie po pralkach?
� Jak jest prosta, 170 km albo wi�cej.
� Rajd trwa ponad 50 godzin licz�c sam� czyst� jazd�. Przez ca�y czas pan dyktuje? Nagada
si� pan.
� Nagadam si�. W czasie jazdy sporo si� tak�e pije. Pije si� wprost z butelki i za okno w
busz.
� Panie Franku, czy czasem rozmawiacie o czym� innym. Akurat lepsza droga. Wszystko
idzie dobrze. Mo�na si� rozlu�ni�. Jaki� �art, dygresja?
� Z Janem nigdy nie rozmawiali�my. Nie lubi�. On tylko jedzie. Czasem co� powie ekstra,
albo ja co� powiedzia�em poza dyktandem. Pr�bowa�em go wci�gn��. Obcina�. Strasznie obcina�.
By� nieprzyjemny. Rzadko pozwala� na jakie� wstawki poza brulionem. Musia�o si� co�
dzia� szczeg�lnego. Kto� nagle nas atakowa� w kurzu, albo kiedy jechali�my d�ugo za kim� i
nie by�o sposobu wyprzedzi�. Decydowa� nagle. � Idziemy! � m�wi�. I szed�. Wyszed�,
przedar� si� przez kurz. Milcza�em. Wtedy sam zaczyna�. � Co nic nie m�wisz? Powiedz co�.
Taki gadu�a i milczy.
� A Mariusz jaki jest?
� Sympatyczny. Dowcipny. Inteligentny ch�opak. �wietny kierowca. Kiedy jeszcze Jan
je�dzi�, a tamten w og�le nie mia� dwudziestu lat, nieraz wygrywa� odcinki specjalne ze
wszystkimi. Po mie�cie je�dzi� jak nikt. Przepuszcza� ludzi na pasach, elegancko zaprasza�
r�k�, ale potem tak jecha�, �e ka�demu wbi�. Powiedzmy na trasie Telewizja�AWF. Woronicza
i Bielany. Ile to b�dzie kilometr�w? Ma�o. A wbi� ponad sto sekund. Dobranoc.
Natychmiast zasn��. Cho� moskitiera dawa�a zadziwiaj�ce uczucie bezpiecze�stwa oraz
ca�kowitego odgrodzenia od �wiata od przesi�kni�tego obcym zapachem lepkiego powietrza,
w kt�rym stale co� fruwa�o i bzyka�o, mimo g�stych siatek w oknie i dok�adnie zamkni�tych
drzwi, d�ugo nie mog�em usn��. Za oknem sta�a nieruchoma ciemno��. A kiedy zdawa�o mi
si�, �e ju� wolno zaczynam zapada� w ni� i rozp�ywa�, raptem zacz�o co� st�ka� za �cian�,
przy kt�rej le�a�em, co� innego odpowiedzia�o ni to j�kiem ni warkni�ciem, co� zacz�o si�
�mia�, a jeszcze co� mrucze�, a potem zawodzi�. I tak o�ywa� noc� busz, zaczyna� pulsowa�.
Rozpoczyna�y si� �owy, toczy�y si� pojedynki na �mier� i �ycie. Pan Franek oddycha� spokojnie,
a ja zanurza�em si� w sen zachwycony i zdziwiony, �e prze�ywam po raz drugi niezapomnian�
chwil� z dzieci�stwa. Pok�j na Polnej w Warszawie. Ma�a lampka nad ��kiem. Czytam
�W pustyni i w puszczy�. Jestem Stasiem. Pan Franek chrapn�� g�o�niej. Le�a� na wznak
i porusza� �miesznie jasnymi w�sami. Muskularna noga wysun�a si� spod koca. Pochrapywa�
g�o�no. Skrzywi� si� raz i drugi, wida� �ni�o mu si� co� nieprzyjemnego. �Z�otow�osa Nel� �
pomy�la�em przyja�nie o znakomitym nawigatorze. W jednym z poprzednich rajd�w, kiedy
wraz z Janem dotarli do Dar es-Salam wci�� na pierwszym miejscu, nasi marynarze ze statku,
kt�ry akurat sta� w porcie, podbiegli do ich wozu, d�wign�li i podrzucili w g�r�. Potem zabrali
si� za kierowc�w. Kiedy postawili ich w ko�cu na nogi, rajdowcy omal nie osun�li si�, tak byli
zm�czeni potworn� jazd�. Nogi mieli sztywne od wielogodzinnego siedzenia, byli brudni, zaro�ni�ci,
wp�przytomni. Jednak inaczej wygl�da na mecie sprinter, a nawet marato�czyk lub
szosowiec, nie m�wi�c ju� o szachi�cie, kiedy po ci�ko wygranej partii wstaje od sto�u.
14
Szalony, pi�kny pomys�, aby zorganizowa� Rajd Safari narodzi� si� Wielkanoc� 1952 roku,
kiedy Kenia by�a jeszcze brytyjsk� koloni�. Akurat w lokalu tamtejszego automobilklubu
odbywa�o si� ma�e party, ma�e, gdy� klub nie liczy� w�wczas zbyt wielu cz�onk�w. Tamtejsi
sportsmeni przewa�nie interesowali si� polowaniem i golfem. �ycie p�yn�o im dostatnio ale
nudno. Jeden ze sportsmen�w, niejaki Bob Henderson nosi� ju� w sobie pewien pomys� od
dawna i, jak m�wi� do dzi� w Nairobi, podobno zapowiedzia� przyjacio�om, �e w czasie spotkania
wielkanocnego wreszcie go zdradzi. By� cz�owiekiem ruchliwym i ��dnym czynu. Polowania
ju� mu nie wystarcza�y, od pewnego czasu mia� now� pasj� � samoch�d. I oto zebrali
si�. Henderson roz�o�y� map� i oznajmi�:
Panowie, prosz� spojrze�, to jest ciekawa, cho� niezbyt �atwa trasa. Zrobimy rajd przez
ca�� Keni�. Ten wygra, kto przejedzie.
Zapad�o milczenie. Podobno kto� stukn�� si� palcem w czo�o. Ale Henderson, cho� Anglik,
by� tak zapalony, �e w ko�cu przekona� wszystkich. Przyj�to propozycj� i przyst�piono do
wykonania planu. Wpierw ustalono termin. Postanowiono, �e impreza b�dzie si� odbywa� raz
w roku i to w�a�nie podczas �wi�t wielkanocnych. Wzi�to si� tak energicznie do realizacji
pomys�u Hendersona, �e ju� w rok p�niej rozpocz�� si� pierwszy rajd i na starcie stan�o a�
57 za��g. Trasa wynosi�a 3138 kilometr�w. Tworzy�a jedn� du�� p�tl� rozpoczynaj�c� si� i
ko�cz�c� w Nairobi. Nikt nie dojecha� do mety. Busz pokona� automobilist�w. Ostatnia za�oga
odpad�a na 350 kilometr�w przed Nairobi. Niedobitki zjawi�y si� w tym mie�cie dopiero w
dwa dni po �wi�tach. Ale organizatorzy byli zadowoleni. Pierwsza pr�ba by�a, ich zdaniem,
sukcesem. B�d� co b�d� rajdowcy i tak pokonali du�y dystans ponad 2700 kilometr�w. Postanowiono
wy�oni� zwyci�zc�. By� nim ten, kt�ry dotar� najdalej. Pierwszym triumfatorem
zosta� A. M. Dix z pilotem J. W. Larsenem, jechali na volkswagenie. Rych�o europejscy kierowcy
dowiedzieli si� o nowym rajdzie i bez namys�u postanowili przy��czy� si� do walki.
Rajd Safari rozr�s� si� wi�c szybko. Najpot�niejsze firmy samochodowe i najs�ynniejsi kierowcy
brali i bior� w nim udzia�. D�ugo nie mogli pokona� miejscowych za��g. Min�o r�wno
dwadzie�cia lat, kiedy dopiero po raz pierwszy zwyci�y� zamorski go��: porywaj�co, twardo,
niemal brutalnie jad�cy w�wczas 30-letni Fin Hannu Mikkola na fordzie RS 1600. Mia� za
pilota jednego z najbardziej opanowanych nawigator�w � o dwa lata starszego Gunnara Palma.
Potem karta odwr�ci�a si� na t� sam� stron� i zn�w pierwsze miejsca wywalczali kierowcy
z Afryki. Wygranie Safari daje wielk� s�aw�. Wi�kszo�� rajdowc�w boi si� i kocha Safari.
Nast�pnego dnia Sam zn�w powi�z� nas w busz i znowu mia� szcz�liwy dzie� a my wraz
z nim. Akurat pan Franek opowiada� co� zabawnego, a Aleksandra g�o�no si� �mia�a, gdy
nasz kierowca zacz�� macha� rozpaczliwie r�k�, �eby�my siedzieli cicho. Tylko przez sekund�
zd��yli�my zobaczy� z odleg�o�ci 50 metr�w dwa m�ode lwy siedz�ce na skale. Natychmiast
znik�y. D�ugo kr��yli�my szukaj�c ich mi�dzy drzewami, lecz napotkali�my w zaro�lach
jedynie nosoro�ca. Sta� ponury i zamy�lony. Na jego grzbiecie siedzia�y du�e, bia�e ptaki
i spokojnie wydziobywa�y z karku robactwo. Zrobili�my kolejn� seri� zdj�� i dalej w drog�.
W godzin� p�niej po�r�d sm�tnych baobab�w zobaczyli�my siedz�cego na ga��zi s�pa.
Murzyn da� znak, �eby by� cicho i teraz nie �mia� si�, by� powa�ny. Pocz�� zapuszcza� si�
g��biej i g��biej pokonuj�c ostro�nie nier�wno�ci terenu. Nikt ju� nie odzywa� si� w samochodzie.
By�o jako� smutno i gro�nie. Na nast�pnej k�pie drzew siedzia�y chmary s�p�w.
Obrzydliwe ptaki o nagich szyjach i wielkich zakrzywionych dziobach spogl�da�y w d�. Dostrzegli�my
�cierwo �yrafy. Obsiada�o je kilkana�cie s�p�w. Te �ar�y, a tamte w g�rze czeka�y
na swoje.
� Tu by� niedawno lew � powiedzia� Sam. Zatrzyma� si� i wskaza� na ziemi�. By�a zryta,
wida� by�o wg��bienia, a wok� ma�e punkciki, wyra�ne �lady pazur�w i kopyt. � Tu si� na
ni� rzuci� i tu si� broni�a � t�umaczy�.
Tego samego dnia odwiedzili�my inny camp i sp�dzili�my tam zn�w p�tora dnia. Jan po
raz trzeci zatelefonowa� do Nairobi i przyni�s� te same wie�ci, kt�re otrzyma� w Amboseli.
15
Wszystkie za�ogi trenuj� i punktualnie ��cz� si� telefonicznie z central�. S� zdrowi, z samochodami
nie ma k�opot�w. Tylko leje. Spad�y ogromne ulewy. Stawi� si� na zbi�rk� na 48
godzin przed startem. Pytali co u nas, Jan odpowiedzia�, �e tak�e OK.
Ten drugi camp nazywa si� Kilaguni i le�y bardziej na po�udnie od Kilimand�aro. Na niewielkiej
ogrodzonej przestrzeni stoi kilka dom�w krytych tak� sam� strzech� jak chaty w
wioskach murzy�skich, ale wewn�trz czysto, jest obszerna restauracja i sklep z pami�tkami. Z
tarasu na ty�ach g��wnego budynku, jak z lo�y trybuny honorowej ogl�da si� afryka�sk� faun�
i flor�. Przesuwam wolno wzrok po ceglastej ziemi i seledynowych zaro�lach, po kamienistych
korytach wyschni�tych strumieni i ciemnozielonych koronach drzew samotnie stoj�cych.
Kiedy �agodne wzg�rze poro�ni�te ro�linno�ci� o r�nym kolorycie ga��zi i li�ci obleje
strumie� promieni s�o�ca � wszystkie te barwy wydaj� si� tworzy� wielki, niezmierzony arras
utkany przed setkami tysi�cy lat milionami r�k najsubtelniejszych artyst�w. Siedzimy na tarasie.
Nikt nic nie m�wi. W odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w za niewysok� palisad� wida� trzy
stawy. Przychodz� tu do wodopoju o okre�lonej porze najpierw s�onie, potem zebry, a jeszcze
p�niej impale. Impale zmieniaj� si� po kwadransie z thompsonami, a te z kolei ust�puj�
miejsca ma�pom. Tu� za balustrad�, oddzielaj�c� nas siedz�cych w wiklinowych fotelach,
spaceruje nieprzebrane mrowie marabut�w. Czasem kto� rzuci im kawa�ek mi�sa, czasem
ptaszysko b�yskawicznym ruchem dzioba porwie przelatuj�cego ptaszka i zaraz wida�, jak
ofiara wolno przesuwa si� w d� wygi�tej szyi. Marabuty k�pi� si� w stawie, wychodz� na
brzeg, rozk�adaj� skrzyd�a i susz� je w s�o�cu stoj�c nieruchomo na wysokich, sztywnych jak
szczud�a nogach. Kolorowe ptaszki siadaj� na naszych stolikach i towarzysz� nam przy posi�ku.
Odwr�ci�y si� role. To my siedzimy za ochronnym ogrodzeniem jak w ZOO, a zwierz�ta
nas obserwuj�. One s� na wolno�ci, my w zamkni�ciu. Nie wolno nam wsta� i przej�� przez
palisad�. Mo�emy porusza� si� po tych terenach tylko w samochodzie. Zwierz�ta bacznie
przygl�daj� si� ludziom, s� spokojne ale czujne. Zbli�aj� si� czasem do palisady i patrz� na
nas ciekawie, czasem oboj�tnie, jak bywalcy w ZOO. My siedzimy nieruchomo na wyniesionym
w g�rze tarasie, odgrodzeni od nich ze wszystkich stron.
Bez wi�kszych przyg�d wr�cili�my punktualnie do Nairobi i rozgo�cili�my si� z powrotem
w naszej pierwszej g��wnej kwaterze, do kt�rej zawitali�my zaraz po przylocie. Wybrany dla
naszej ekipy hotel by� raczej niedrogi i po�o�ony do�� daleko od centrum, ale od razu przypad�
nam do gustu. �Chiromoo� stoi przy szerokiej dwukierunkowej Ngong Road, arterii
wylotowej biegn�cej od sporego ronda, przy kt�rym stoj� dwa niewielkie nowoczesne ko�cio�y
� katolicki i protestancki. Po drugiej stronie wznosi si� gmach starej poczty o szerokich
schodach, kolumnach i kolumienkach, w typowym stylu kolonialnym. Wsz�dzie kwiaty. Pe�no
kontrast�w. �r�dmie�cie europejskie, czy raczej ameryka�skie, gdy� wystrzelaj� w g�r�
wie�owce, pe�no eleganckich sklep�w, restauracji, sporo kin i hoteli. Na placach zbiegaj� si�
gwia�dziste ulice. Po obu ich stronach ci�gn� si� paropi�trowe domy o wystaj�cych wspartych
kolumnami dachach chroni�cych od s�o�ca i deszczu. Ruch samochodowy znaczny. Wystarczy
jednak opu�ci� t� oaz� cywilizacji i skr�ci� w jedn� z w�szych ulic, a ju� wszystko
pi�trowe lub parterowe, coraz mniej murowanych domostw. Przejdzie si� jeszcze kilometr i
raptem ze wszystkich stron wy�ania si� drewniana zabudowa. Zau�ki i zau�eczki. Zamiast
jezdni i chodnik�w piasek albo b�oto, w zale�no�ci od tego czy pada czy nie. Pi�kna pogoda,
jak� mieli�my w buszu, zmieni�a si� raptownie i teraz cz�sto pada deszcz. Bywa�o, �e w ci�gu
dnia wielokrotnie przechodzi�a gwa�towna ulewa. Czasem trwa�a tylko pi�� minut i zn�w
wygl�da�o s�o�ce. Niebo oczyszcza�o si� z chmur. Przep�dza� je wiatr, cichn�� i w powietrzu
zastyga� �ar. Szybko parowa�a ziemia. Tylko w miejscach stale ocienionych br�zowo��ta
ma� b�ota utrzymywa�a si� d�ugo. Po deszczu jeszcze mocniej pachnia�o to miasto. Przepi�kne
wonie sz�y z rozkwit�ych drzew, bajecznie kolorowych klomb�w, trawnik�w, park�w i
ogrod�w okalaj�cych eleganckie wille. Za to w biedniejszych dzielnicach unosi� si� bez prze
16
rwy dziwny zapach, nie tyle brudu i n�dzy, ile jaka� ci�ka i s�odkawa wo� sanda�owego
drzewa, zi�, mi�sa, przypraw, s�owem co� trudnego do okre�lenia, co� co uderzy�o od razu w
pierwszej chwili, kiedy znale�li�my si� na lotnisku po wyj�ciu z samolotu.
Hotel Chiromoo by� to pi�trowy budynek, po�o�ony o kilkana�cie metr�w od ulicy. Prowadzi�
do niego do�� szeroki podjazd dla samochod�w, a przed g��wnym wej�ciem by�a ma�a
werandka, na kt�r� wchodzi�o si� po kilku mocno wytartych stopniach. Po lewej stronie na
trawie sta�y stoliki z parasolami, to by�a nasza restauracja. Podczas gorszej pogody jadali�my
wewn�trz w w�skiej, d�ugiej salce, do kt�rej wchodzi�o si� przez recepcj� i niewielki hall, z
kt�rego prowadzi�y wahad�owe drzwi do sali dansingowej. Ju� od godziny pi�tej po po�udniu
dochodzi�y stamt�d d�wi�ki mechanicznej muzyki, a od 21 gra�a tam do ta�ca murzy�ska
orkiestra.
Honory domu czyni� t�gi Kenijczyk g��wny portier i, zdaje si�, wsp�w�a�ciciel lokalu
oraz niski, m�ody kelner, tak�e urodzony w Kenii, kt�ry prawie zawsze podawa� nam do sto�u.
To jeszcze nie by� ca�y hotel Chiromoo. Jeszcze bardziej w g��bi za wysokimi rozkwit�ymi
krzewami po�r�d pi�knych drzew sta� d�ugi parterowy budynek i tam mie�ci�y si� pokoje dla
go�ci. Obszerne, ale prosto urz�dzone. Par� krok�w dalej by� ma�y basen. Bardzo nam si�
podoba�o w tym raczej skromnym hotelu. Jedno tylko by�o okropne, przynajmniej dla mnie:
jedzenie. Ka�da potrawa mia�a jaki� specyficzny smaczek i zapach. M�czy�em si� z tym i
towarzysze �mieli si� ze mnie. Nie lubi� egzotycznego jedzenia, a tu dominowa�a kuchnia
afryka�ska i hinduska. Ale by�o mi dobrze w Chiromoo, zreszt� przyjemniej by� stale razem,
nie m�wi�c ju� o korzy�ciach p�yn�cych ze sta�ego kontaktu z zawodnikami w ostatnich
dniach przed ich ruszeniem w drog�.
Wszystkie nasze trzy za�ogi by�y ju� na miejscu. Mariusz, dwudziestokilkuletni m�odzieniec
wyda� mi si� jeszcze bardziej urodziwy. Opali� si� w czasie trening�w, wygl�da� �wietnie
i tryska� humorem. Kupi� sobie kapelusz my�liwski w kolorze khaki i nosi� go fantazyjnie
podwin�wszy rondo. Na szyi mia� kolorow� apaszk�. W ka�dej wolnej chwili przesiadywa�
na p�ywalni graj�c w pi�k� z czarnymi dzie�mi i flirtuj�c z Murzynkami. Nastr�j, jak pami�tam,
by� w ekipie dobry. Obserwuj�c Jana i Mariusza, kiedy rozmawiali ze sob�, trudno by�o
domy�le� si�, jak w istocie nie lubili si�. Wida� zawarli rozejm. Mariusz poprosi� raz Jana
przy wszystkich, czy zechcia�by osobi�cie sprawdzi� jego samoch�d. Jan bez s�owa przerwa�
obiad, pojecha� i sp�dzi� na przegl�dzie chyba pi�� godzin.
Nie lubili si�, tak � ale by�y to przecie� dosy� ju� odleg�e dzieje. Min�o kilka lat odk�d
Jan przesta� je�dzi� w rajdach. Zbli�a� si� do pi��dziesi�tki i by� typem m�czyzny, kt�ry nie
usi�uje ukry� swego wieku. Zachowywa� si� jak cz�owiek ju� starszawy. Przyty� i jego ruchy
sta�y si� powolniejsze. Nosi� si� nie za bardzo porz�dnie. Elegantem to Jan nigdy nie by�. Teraz
w Nairobi chodzi� w wymi�tych spodniach i pogniecionej koszuli oraz w ��tej komicznej
czapeczce. Zdejmowa� j� tylko do snu, jak �artowa� pan Franek i gdy siada� do sto�u. Wtedy
ukazywa�a si� jego �ysa jak kolano g�owa. Mariusz by� przystojnym i eleganckim m�odzie�cem.
Przypominam sobie, co raz o nim powiedzia�a Aleksandra. � Przystojny, ale w typie
playboya. Takich nie brak w�r�d automobilist�w.
By� z domu, jak m�wiono, zamo�ny. Ojciec mia� kiedy� sklep na Chmielnej, a potem interes
rozr�s� si� i wybudowa� cieplarni�. Sprzedawa� kwiaty.
W ostatni wiecz�r przed startem siedzieli�my w czw�rk� nad map�. Jan, pan Franek, Mariusz
i ja. Patrzy�em na male�kie odcinki i mikroskopijne linijki, jakie� k�ka i podkre�lenia.
Mieli przed sob� dok�adnie 51 godzin i 37 minut czystej jazdy, rozdzielonej kilkugodzinnymi
odpoczynkami w p