415
Szczegóły |
Tytuł |
415 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
415 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wyb�r Sieroty
Autor : John Morresey
HTML : Argail
Og�lnie rzecz bior�c, sierota ma do wyboru �ebra�, kra�� albo m�odo umrze�.
Nie interesowa�a mnie �adna z tych dr�g. Kiedy Addran znalaz� mnie dr��cego na
dziedzi�cu stajennym i zaproponowa� los, kt�ry rzadko komu si� trafia, z
rado�ci� zosta�em jego
uczniem.
Czasami praca by�a ci�ka, ale na og� dobrze wspominam te lata. Addran du�o
mnie nauczy�. Chcia�bym nauczy� si� wi�cej i szybciej, ale jemu si� nie
�pieszy�o. "Kiedy si� cz�owiek nauczy za wcze�nie, to za szybko zapomina" -
mawia, ilekro� si� skar��.
Najgorzej jest, kiedy Addran ma do czynienia z demonami. Przy takich
okazjach musz� sta� w pogotowiu, �eby wyg�osi� odpowiednie zakl�cie, kt�re
przep�dzi demony i wyci�gnie nas z opresji, gdyby co� posz�o nie tak. To wielka
odpowiedzialno�� i, prawd� powiedziawszy, mam wtedy wielkiego stracha. Ale
staram si� najlepiej, jak mog�. Du�o zawdzi�czam temu staremu cz�owiekowi i on
polega na mnie.
Na szcz�cie, niewiele mia� spraw z demonami i wszystkie posz�y dobrze. Moja
pomoc nie by�a konieczna.
Na og� Addran bierze, co si� tylko nadarzy. Jest wielkim czarownikiem, ale
czasy s� chude, nawet dla najlepszych. Wojna, g��d i zaraza wszystkim da�y si�
we znaki i tyle samo ludzi wini za to czarownik�w, co przychodzi do nich szuka�
pomocy. Addran m�wi, �e nie zawsze tak by�o i nie zawsze tak b�dzie, i ja mu
wierz�. Ale teraz tak jest.W pewien spokojny wiosenny poranek przyj�li�my
go�cia, kt�rego wizyta mia�a si� sta� punktem zwrotnym w naszym �yciu. Wszed�em
do pracowni Addrana i zanonsowa�em:
- Ma pan klient�w, mistrzu.
- Ilu?
- Chyba dwoje. Mo�e troje.
- Nie umiesz zliczy� do trzech?
- Jest stara kobieta, m�oda dama i bardzo podejrzanie wygl�daj�cy pies.
My���, �e przyszed� z jedn� z nich, ale
nie jestem pewien.
Addran st�kn�� i nic nie powied�ia�. Przywdzia� swoj� czarn� szat�,
przeczesa� palcami d�ugie siwe w�osy i brod�. Potrafi wygl�da� tak staro i
m�drze jak sam Merlin i jest r�wnie dobry jak jego wygl�d.
- Przyjmijmy klient�w, Faragolu - powiedzia�. Tak mnie nazwa�, kiedy mnie
przyjmowa� na ucznia. To co� znaczy, ale nigdy mi nie powiedzia� co.
Stara kobieta by�a wie�niaczk�, m�oda dama by�a kobiet� tak pi�kn�, �e
musi��em powstrzyma� j�k podziwu, kiedy zobaczy�em j� z bliska, pies za� by�
ma�ym bia�ym kundlem, pokracznym i paskudnym. Mia�em wra�enie czego�
niedoko�czonego. Trzyma� si� sp�dnicy starej kobiety, trz�s� si� ze strachu i
rozgl�da� si� przera�onym wzrokiem.
- M�j ch�opiec, mistrzu! Ratuj mojego biednego ch�opca! - zacz�a zawodzi�
kobiecina, gdy tylko pojawi� si� Addran. Chwyci�a psa w ramiona i wyci�gn�a je
w stron� czarownika. Pies przewraca� oczami i ca�y dygota�.
- Urok? - spyta� Addran.
- Urok, czar czy zakl�cie, ja ich tam nie rozr�niam, mistrzu, wiem tylko, �e
to robota tej starej wied�my Zalmy. Spotkali�my j� na drodze i nie ust�pili�my
jej tak szybko, jakby sobie �yczy�a. Skierowa�a sw�j ko�cisty paluch na mojego
biednego Grumma i co� wymamrota�a. Na moich oczach zmieni� si� w to stworzenie
za s�abe, �eby usta� na w�asnych nogach i ca�y czas si� trz�sie,
biedne dziecko.
- Mo�e da si� co� zrobi� - powiedzia� Addran daj�c mi znak, �ebym zabra� psa
do jego pracowni. - A jakie jest pani �yczenie? - zwr�ci� si� do m�odej damy.
- Mo�esz si� najpierw zaj�� synem tej kobiety, czarowniku - powiedzia�a i
chocia� jej g�os by� delikatny jak g�os oddalonej lutni, nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e nie oczekuje sprzeciwu. Wzi��em od kobiety psa maj�c nadziej�,
�e mnie nie opaskudzi, zw�aszcza ze wzgl�du na obecno�� tej uroczej damy. Kto�
tak pi�kny musia� by� ksi�niczk�. Raczej nawet kr�low�.
Wpracowni Addran umie�ci� psa na stole. Zwierz� przewr�ci�o si� i le�a�o
dygoc�c i skowycz�c. Addran zmarszczy� czo�o na ten widok.
- No i co widzisz? - zwr�ci� si� do mnie. Zawsze mnie sprawdza� w ten
spos�b.
- Zakl�cie transformacyjne. Z tego, co m�wi�a ta stara kobieta, zakl�cie nie
potrwa d�uiej ni� miesi�c.
- Sk�d wiesz? Chcesz powiedzie�, �e Zalma jest stara i s�aba, i s�dzisz, �e
nie potrafi rzuci� silnego zakl�cia?
Pokr�ci�em g�ow�:
- Sp�jrz tylko na to stworzenie, mistrzu. Nie jest nale�ycie uformowane.
Wygl�da jak co�, co dziecko narysowa�o na �cianie. Nie mo�e nawet samo sta�, ma
co� nie w porz�dku z nogami. Zalma rzuci�a to zakl�cie odruchowo, ta kobieta
m�wi, �e wymamrota�a tylko par� s��w. Tak si� nie robi d�ugotrwa�ego zakl�cia.
Addran kiwn�� g�ow� i wygl�da� na zadowolon�go
- Co wi�c trzeba zrobi�?
Wskaza�em czarn� ksi�g� stoj�c� na p�c� za nim.
- Poszuka� w przewodniku odkl�� Isba-Shoorrego.
Si�gn�� za siebie i zdj�� z p�ki opas�e czarne tomisko. Mnie, jak na razie,
nie wolno by�o czyta� �adnych jego ksi��ek. Do tego czasu mia�em ju� niez�e
wyobra�enie, co mo�na znale�� w ka�dej z nich, ale by�y nadal przede mn�
zamkni�te, podobnie jak dla wszystkich opr�cz Addrana. Bez w�a�ciwego czaru jego
ksi�gi by�y tak �ci�le zamkni�te, �e nawet dwa zaprz�gi wo��w nie mog�yby
rozewrze� ok�adek.
Otworzywszy ksi�g� na w�a�ciwym miejscu, umie�ci� j� na stole i po�o�ywszy
d�onie na nieszcz�snym psie, odczyta� kilka s��w.
- Odnie� go matce - powiedzia� .
- Czy nie przywr�cisz go do jego postaci? - spyta�em. Rzadko zadawa�em
pytania, ale tym razem mistrz naprawd� mnie zadziwi�. Zakl�cie by�o proste i nie
widzia�em �adnego powodu, �eby to nieszcz�sne stworzenie i jego matka mieli
dalej cierpie�. Addran patrzy� na mnie surowo przez jak�� minut�, a potem
jego twarz z�agodnia�a, prawie si� u�miechn�� i powiedzia� .
- Nie, ty to zrobisz.
- Ale j ak? Ja nie znam...
Wtedy da� mi s�owo, kt�re mia�em wypowiedzie�, oddaj�c psa jego matce.
- To za trafn� diagnoz� - powiedzia�.
Z Addranem by�o tak zawsze. Nigdy nie wiedzia�em, kiedy si� rozz�o�ci, a
kiedy' oka�e �ask�.
Wyszli�my do izby, w kt�rej czeka�a stara kobieta.
Spojrza�a na Addrana, potem na mnie.
- On jest nadal psem - powiedzia�a. - M�j Grumm jest nadal psem.
- Zajmie si� tym m�j ucze� - powiedzia� Addran i skin�� g�ow�. Postawi�em
psa u st�p kobiety i cofn��em si� o krok. Pies przewr�ci� si� i zaskomli�.
Wyci�gn��em r�k�, wypowiedzia�em s�owo i w jednej chwili na pod�odze le�a�
mamrocz�c co� bez zwi�zku chudy, lnianow�osy ch�opak.
- M�j ch�opiec! M�j dobry Grumm.
- Mamo, mamusiu, mamo!
U�cisn�li si�, pop�akali, u�cisn�li si� jeszcze troch� i wreszcie stara
kobieta zwr�ci�a si� do czarownika:
- Mistrzu Addranie, jak my ci si� odwdzi�czymy? Co tacy biedacy jak my mog�
zrobi� dla takiego wielkiego
czarownika?
Wszyscy tak m�wi�: Z chwil�, gdy czary zrobi� swoje, nawet najbogatsi
klienci nagle ubo�ej�. Kiedy potrzebuj� czar�w, gotowi s� da� za nie wszystko.
Kiedy je otrzymaj�, ich warto�� gwa�townie spada. Tego nauczy�em si� bardzo
wcze�nie.
- Jeden korzec kasztan�w i dwa korce orzech�w dostarczone pod moje drzwi w
dzie� po sierpniowej pe�ni - powiedzia� Addran. - Nic wi�cej i nic mniej.
Stara wie�niak�w odesz�a b�ogos�awi�c Addrana i s�awi�c jego imi�, jego
dobro� i jego �askawo�� dla biednych ludzi. Kiedy zamkn��em za nimi drzwi,
Addran zwr�ci� si� z uk�onem do drugiej klientki.
- A teraz, pani, jestem na twoje us�ugi. Jakie jest twoje �yczenie?
- Potrzebuj� rycerza - powiedzia�a.
- Pani, ja jestem czarownikiem. Rycerzy nale�y szuka� na dworze.
- Wiem, czarowniku. Ale ja potrzebuj� kogo�, kto stawi czo�o i pokona
niezwyk�ych przeciwnik�w.
Jej g�os by� jak najs�odsza muzyka. Niew�tpliwie mog�aby za pomoc� paru s��w
i u�miechu zebra� armi�, gdyby zechcia�a. Addran wskaza� gestem, �eby m�wi�a
dalej.
- Jestem Perimane z Bia�ego Lasu. Moje ziemie i zamek zosta�y zaj�te pr�ez
zb�jeckich rycerzy, kt�rych niegodziwo�� przekracza wszelkie opisy. Zamordowali
moich rodzic�w i brata, a nasz� s�u�b� zmienili w niewolnik�w, traktuj�c ich z
wielk� brutalno�ci� i okrucie�stwem. Zrabowali nasz maj�tek i zbezcze�cili nasz�
kaplic�. Oni... - g�os jej zadrza�, ale �araz podj�a opowie��.
- Dali mi do wyboru: po�lubi� ich herszta albo zosta� ich niewolnic�.
Og�uszy�am opryszka, kt�ry sta� na stra�y
i uciek�am.
- Jeste�, pani, bardzo dzielna.
- Jestem zdesperowana, czarowniku.
- Ale to wygl�da mi na zadanie dla gromady rycerzy.
- Tak by by�o, gdyby nie jeden szczeg�: na czele tych zb�jc�w stoi
czarownik Noramonte, kt�ry os�ania ich swoimi czarami.
- Znam Noramontego, pani. Z�y do szpiku ko�ci cz�owiek i bardzo silny
czarownik.
- Silniejszy od ciebie?
Addran zamilk�,'z�o�y� razem czubki palc�w i my�la�. Po chwili przerwa�
milczenie.
- Powiedzia�bym, �e jeste�my sobie r�wni.
- Czy mi wi�c pomo�esz? Szczodrze ci� wynagrodz�.
Chcia�em zerwa� si� na r�wne nogi i z�o�y� moje �ycie u jej st�p, ale by�em
uzale�niony od Addrana. Na szcz�cie, nie musia�em si� martwi�. Addran sk�oni�
si� nisko i powiedzia�:
- Pani, to b�dzie dla mnie zaszczyt. Moja zap�ata wyniesie sto z�otych
suweren�w.
- To bardzo wysoka zap�ata.
- Zap�acisz, pani, tylko wtedy, je�eli mi si� uda.
Nast�pne dwa dni przygotowywali�my si� do podr�y. Addran wi�kszo�� czasu
sp�dza� w pracowni. Ja zajmowa�em si� ko�mi i zapasami na drog�. Na trzeci dzie�
od przybycia Perimane, wczesnym rankiem Addran rzuci� ochronne zakl�cie na dom i
obej�cie, i wyruszyli�my do Bia�ego Lasu. Wie�li�my jedzenie, elegancki
rozk�adany pawilon dla Perimane i namiot dla nas oraz czarne pud�o, kt�re Addran
w�asnor�cznie przytroczy� do naszego jucznego konia i kt�rego nie pozwoli� mi
dotkn��. Domy�la�em si�, �e pud�o zawiera jaki� magiczny sprz�t i nie zadawa�em
pyta�. Wiedzia�em, �e i tak nie otrzymam odpowiedzi, p�ki Addran nie uzna tego
za stosowne.
Lady Perimano by�a dla mnie �r�d�em nieustannej rado�ci i zadziwienia.
�wie�a i delikatna jak wiosenny kwiat, a jednocze�nie twarda jak d�b.
Dotrzymywa�a nam kroku bez ��owa skargi, pi�a wod� ze z�o�onych d�oni i jad�a
nasz czerstwy chleb. W drodze opowiada�a o swoim dzieci�stwie i rodzicach.
Wieczorem �piewa�a i jej g�os by� jeszcze s�odszy ni� w mowie.
Z ka�dym dniem by�em bardziej zakochany. Zachowywa�a si� wobec mnie z wielk�
uprzejmo�ci�, ale wiedzia�em, �e jakakolwiek nadzieja z mojej strony by�aby
g�upot�. Ucze� czarodzieja nie zdobywa r�ki wielkiej damy.
Mo�e jej s�u�y�, doradza�, mo�e nawet dla niej umrze�, ale pozostan�
istotami z innych �wiat�w. Mimo to ub�stwia�em j�.
Przed po�udniem sz�stego dnia drogi wjechali�my do Bia�ego Lasu i wkr�tce
ujrzeli�my Mon Defi, zamek lady Perimane. Wznosi� si� na szczycie wzg�rza,
ciemny na tle jasnego nieba. Widzieli�my tylko dwa jego boki, ale to
wystarcza�o, �eby si� przekona�, co to za wspania�a budowla. Z tymi basztami i
wie�yczkami, z blankami na wysokich murach, m�g� zatrzyma� armi� . Cieszy�em
si�, �e jestem w towarzystwie czarownika. Przekroczyli�my potok na skraju
rozleg�ej ��ki ci�gn�cej si� do st�p zamku i zatrzymali�my si� w cieniu
otaczaj�cychj� drzew. Z tego miejsca mogli�my si� naocznie przekona� o
dzia�alno�ci intruz�w. Pod murami wznosi�y si� trzy szubienice i na ka�dej z
nich wisia�o cia�o.
- Widzicie ludzi, kt�rzy pozostali lojalni wobec mnie - powiedzia�a
Perimane.
Zacisn��em z�by i w gniewie potrz�sn��em pi�ci�, ale by� to daremny gest:
Nie b�d�c ani rycerzem, ani czarownikiem mog�em jedynie pomaga� Addranowi w tym,
co on postanowi robi�.
Przez kilka minut obserwowa� zamek b�bni�c lekko palcami po wargach; co
cz�sto robi�, kiedy uk�ada� plany. W ko�cu wskaza� r�wne miejsce na ��ce.
- Rozbijemy ob�z tutaj, gdzie b�dziemy dobrze widoczni. To powinno wyci�gn��
z zamku kilku stra�nik�w.
Pojecha�em przodem i wkr�tce rozstawi�em pawilon oraz namiot. Addran i
Perimane przy��czyli si� do mnie.
Ona po raz pierwszy, odk�d j� pozna�em, wygl�da�a na zaniepokojon�. Addran
natomiast by� tak spokojny, jakby�my piknikowali w jego ogrodzie. Obejrza� ob�z,
wskaza�, gdzie nale�y naci�gn�� link�, a potem wyj�� z r�kawa buteleczk� z
ciemnym p�ynem.
- Wracaj nad potok i dok�adnie si� umyj. Kiedy b�dziesz suchy, natrzyj si�
tym od czubka g�owy do st�p - powiedzia� wr�czaj�c mi buteleczk�. - Pami�taj,
�eby zu�y� wszystko i nie opu�ci� ani kawa�ka cia�a.
Nie widzia�em sensu w k�paniu si� i namaszczaniu, podczas gdy czeka�a nas
konfrontacja z band� opryszk�w, ale wiedzia�em, �e nie nale�y sprzecza� si� z
Addranem. Zrobi�em tak, jak mi kaza�. Kiedy wr�ci�em do obozu, o namiot sta�a
oparta kopia, przy wej�ciu za� wisia�y tarcza i miecz. Nie mia�em poj�cia, sk�d
si� tam wzi�y.
Addran wprowadzi� mnie do �rodka. Perimane pozosta�a na zewn�trz z zadaniem
zawiadomienia nas, gdyby kto� wyjecha� z zamku.
Czarna skrzynka le�a�a otwarta i pusta na ziemi.
Obok niej na dywaniku b�yszcza�a w przy�mionym �wietle namiotu srebrna
zbroja tak jasna, �e prawie bia�a.
- Rozbierz si� i w�� to na siebie - rozkaza� Addran.
- Kiedy nie wiem, jak to si� robi.
- Nie musisz. Ona wie. Dalej, wk�adaj.
Zna�em poszczeg�lne cz�ci zbroi i wiedzia�em, gdzie jest ich miejsce, ale
nigdy nie widzia�em ubieraj�cego si� rycerza. Nie mia�em poj�cia, od czego
zacz��.
- Czy nie powinienem w�o�y� czego� pod sp�d? - spyta�em.
- Pod t� zbroj� nie.
Rozebra�em si� wzi��em nagolenniki. Wa�y�y nie wi�cej ni� gar�� pierza.
Kiedy przy�o�y�em je do n�g, pasowa�y jak druga sk�ra. Z pomoc� Addrana
uzbroi�em si� od st�p do g��w, a kiedy sko�czy�em, czu�em si�, jakbym mia� na
sobie str�j z powietrza i s�onecznego blasku.
- To jest zbroja zaczarowana, prawda? - spyta�em.
- Oczywi�cie. Nie obroni ci�, je�eli ty kogo� zaatakujesz, ale je�eli kto�
zaatakuje ciebie; b�dziesz niezwyci�ony.
- Ale nie umiem pos�ugiwa� si� kopi� ani mieczem.
- One te� s� zaczarowane. Uwierz im.
- A je�eli wyjdzie Noramonte?
- Nie przejmuj si� Noramontem. Kiedy si� poka�e, ja si� nim zajm�.
- Ale je�eli on u�yje czar�w...
- Daj� ci zaczarowan� zbroj� i zaczarowan� bro� - przerwa� mi niecierpliwie
Addran. - Czy�by� nie mia� do mnie za grosz zaufania?
- Mam, mam. Ale ja nigdy... Ja nie jestem rycerzem.
- Jeste� dobrym, silnym m�odzie�cem, a reszt� zajmie si� zbroja. Czekaj, a�
ci� zaatakuj�, a potem r�b, co ci instynkt podpowie. I nie pr�buj robi�
wszystkiego na raz, bo tylko si� zm�czysz.
Z jego g�osu przebija�a pewno�� siebie. Zbroja by�a wygodna i czu�em, jak
narasta we mnie poczucie si�y. Addran
obserwowa� zmiany na mojej twarzy i u�miecha� si�.
- W�� to na swojego wierzchowca - powiedzia� wskazuj�c siod�o i derk� - i
we� swoj� bro�.
Os�oni�em g�ow� konia, zarzuci�em na niego derk� i siod�o. Na moich oczach
zmieni� si� w bojowego rumaka mog�cego �mia�o wyst�pi� w kr�lewskim turnieju.
Zastanawia�em si�, czy zbroja w podobny spos�b dzia�a�a na mnie. Odwr�ci�em si�
i zobaczy�em, �e Perimane patrzy na mnie, wyda�a mi si� mniejsza ni� przed
paroma minutami. A spos�b, w jaki na mnie spogl�da�a, sprawi�,
�e poczu�em si� jeszcze wy�szy.
- Zmieni�e� si�. Jeste� teraz rycerzem - powiedzia�a. Zanim zdo�a�em
pomy�le� o stosownej odpowiedzi,
wtr�ci� si� Addran.
- Wsiadaj. Mamy go�ci.
Po zboczu zbli�a�o si� ku nam trzech zbrojnych. Wsiad�em i opu�ci�em kopi�.
- B�d� ostro�ny - powiedzia�a Perimane - to ludzie bez czci i wiary. Rzuc�
si� na ciebie wszyscy trzej bez ostrze�enia.
- Tym gorzej dla nich - powiedzia�em.
Zdj�a szal i poda�a mi go. Gdy pochyli�em si� w siodle, zawi�za�a mi go na
ramieniu. Teraz by�em naprawd� jej rycerzem.
Addran sta� przed namiotem z lask� w jednej r�ce, z drug� uniesion� w ge�cie
pokojowego powitania.
Rycerze podjechali i zatrzymali si� przed nim. Przy�bice mieli uniesione i
widzia�em wyra�nie ich twarze. Byli silni i dobrze uzbrojeni, ale nie roztaczali
aury czar�w, tylko lekki od�r z�a. Ich dow�dca zmierzy� nas wzrokiem i na widok
Perimane wyszczerzy� z�by, a potem zwr�ci� si� do Addrana.
- Widz�, �e odwie�li�cie j� nam? I pewnie chcecie doi�czy� do naszej
kompanii?
Addran mia� na sobie d�ug� opo�cz� z kapturem, wci�� jeszcze okryt� kurzem
naszej podr�y. Wygl�da� jak pielgrzym lub duchowny, nie jak czarownik. Spojrza�
na soko�a kr���cego nad naszymi g�owami i powiedzia�:
- Przybyli�my z pani� Perimane, �eby odzyska� jej zamek. Co do was, to macie
do wyboru podda� si� lub zgin��.
Rycerze wymienili spojrzenia, roze�mieli si� i starszy z nich powiedzia�:
- Gdzie jest twoje wojsko, starcze?
Addran sk�oni� lekko lask� w moj� stron�.
- Jest do waszej dyspozycji - powiedzia�.
Nie tracili ani chwili. Wszyscy spu�cili przy�bice, pochylili kopie i
zwr�cili konie w moj� stron�. Natarli w szyku odwr�conej strza�y, dwaj w
przedzie, jeden z ty�u. Spi��em ostrogami swojego wierzchowca. Zdawa�o mi si�,
�e jad� bardzo powoli i mia�em czas, �eby zastanowi� si�, co robi�. Zrobi�em
zw�d w jedn� stron�, jakbym chcia� unikn�� znalezienia si� mi�dzy prowadz�c�
dw�jk�, a potem skr�ci�em wje�d�aj�c mi�dzy nich. Ich kopie, skierowane w
ostatniej chwili przeciwko mnie, skrzy�owa�y si�. W pe�nym galopie wzi��em ich
kopie na tarcz�. Rozjecha�y si� jak no�yce, wysadzaj�c obu rycerzy z siod�a.
Trzeciego trafi�em
w gard�o, tu� pod he�mem, omal nie urywaj�c mu g�owy. Jego ko� pogna� samotnie
przez ��k�. Jeden z powalonych rycerzy le�a� tam, gdzie upad�.
Spod jego przy�bicy p�yn�a krew tworz�c ka�u�� wok� he�mu. Drugi podni�s�
si� i wyci�gn�� miecz. Zsiad�em z konia i czeka�em na jego atak. By� silnym
m�czyzn� w pe�nej zbroi i porusza� si� z du�� sprawno�ci�. Mimo to by� dla
mnie, jak kto� poruszaj�cy si� pod wod�, w zwolnionym tempie, podczas gdy ja
reagowa�em i porusza�em si� dwukrotnie szybciej ni� normalnie.
Zaatakowa�, chybi� i zanim odzyska� r�wnowag�, ci��em go w nasad� szyi. Pad�
w fontannie krwi i by�o po walce.
- Bardzo dobrze, bior�c pod uwag� tw�j brak do�wiadczenia - pochwali�
Addran. .
- To zbroja, prawda? Dzi�ki niej jestem szybszy.
- Daje pewn� przewag�. Pami�taj tylko, �eby czeka� na ich atak i wszystko
b�dzie dobrze.
Podesz�a do mnie Perimane.
- By�e� wspania�y - powiedzia�a.
- Wkr�tce wyka�e si� znowu. Kiedy zobacz�, co sta�o si� z t� tr�jk�, zjawi�
si� tu pozostali - powiedzia� Addran. - A kiedy pozb�dziemy si� nast�pnej grupy,
najprawdopodobniej zechce nas zobaczy� sam Noramonte. Ilu ich tam jest, pani?
- S�ysza�am, jak m�wili o siedemnastu rycerzach, do tego s�u�ba i zbrojni
pacho�kowie.
- Niewielu jak na zdobycie tak warownego zamku.
- Nie by�o �adnej walki. Noramonte sprawi�, �e naszym ludziom bro� wypada��
z r�ki. Potem by�a ju� tylko rze�.
- Noramonte ma wiele spraw na swoim sumieniu. My�l�; pani, �e b�dzie
najlepiej, je�eli dam ci ochron�. - Addran si�gn�� w g��b r�kawa i wyci�gn��
co�, co wygl�da�o jak jaskrawob��kitna chustka. Potrz�sn�� ni� i roz�o�y�a si� w
p�aszcz, kt�ry zarzuci� na ramiona Perimane.
Z zamku wyjecha�a ma�a armia. Naliczy�em dwunastu, ale zanim zd��y�em si�
odezwa�, przem�wi� Addran:
- Szybko si� decyduj� ci bandyci. Jad� tu wszyscy, poza dwoma. - Kiedy
oddzia�ek dojecha� do po�owy ��ki, z bramy zamku wy�onili si� jeszcze dwaj
je�d�cy w otoczeniu o�miu pieszych. Addran tylko si� roze�mia�. - Pami�taj, �e
to oni maj� zaatakowa�. I oszcz�dzaj si�y - przypomnia�.
Mia�em poczucie, �e mog� ich rozgoni� jak stado kur, ale by�em pos�uszny
s�owom Addrana. Zatrzymali si� w nier�wnej linii przed naszym obozem. Najwi�kszy
z nich podjecha� wolno i zwr�ci� si� do Addrana. Jego matowoczarna zbroja
poch�ania�a �wiat�o po�yskuj�c czerwonymi ognikami jak roz�arzone w�gle albo
szalone oczy. Czu�em mrowienie na sk�rze, co �wiadczy�o o obecno�ci z�ych mocy.
- Kim jeste�, �e napadasz na naszych towarzyszy? -
Mia� opuszczon� przy�bic� i jego g�os brzmia� jak ryk rw�cego potoku w
jaskini.
- Jeste�my obro�cami pani Perimane.
- Nie wystarcz� jej starzec i jeden rycerz. - Dow�dca oddzia�u da� znak, po
kt�rym sz�ciu je�d�c�w od��czy�o od reszty i ruszy�o w moj� stron�. Patrzy�em,
jak zbli�aj� si� powoli, tym razem w nieregularnej linii.
Wpad�em mi�dzy nich jak b�yskawica, wysadzaj�c z siod�a dw�ch najbli�szych.
Gdy znalaz�em si� ju� w�r�d opryszk�w, odrzuci�em kopi� i wydoby�em miecz.
Napastnicy uzbrojeni byli w miecze albo buzdygany i kosi�em ich jak
�niwiarz. Czterech nast�pnych wyst�pi�o do walki, ale powstrzymali konie na znak
dow�dcy.
- Zostawcie go mnie - powiedzia� i ruszy� w moj� stron�.
Wyci�gn��em r�k� i kopia sama wskoczy�a mi w d�o�.
Spotkali�my si� w pe�nym galopie roztrzaskuj�c kopie w drzazgi. Impet tego
zderzenia wprawi� mnie w stan uniesienia. M�j przeciwnik znakomicie w�ada�
mieczem, ale odparowa�em wszystkie jego ciosy, a kiedy zacz�� zdradza� pierwsze
oznaki zm�czenia, natar�em na niego. Czu�em fizycznie obecno�� czar�w, kiedy
zadawa� nieskutecznie cios za ciosem.
- Na pomoc! - krzykn�� wreszcie do swoich ludzi.
Trzej pozostali wydobyli miecze i rzucili si� na mnie.
Powali�em ich trzema ci�ciami i zn�w skupi�em ca�� uwag� na ich dow�dcy.
Zebra� si�y i walczy� zaciekle u�ywaj�c wszystkich czar�w, kt�re dosta� od
swojego pana.
�aden cz�owiek, cho�by najsilniejszy, nie m�g�by mu dotrzyma� pola, ale z
pomoc� Addrana pokona�em go. Kiedy w ko�cu m�j miecz rozci�� jego he�m i czaszk�
a� do szcz�ki, czary go opu�ci�y. Upad� zamieniaj�c si� w stos suchych ko�ci w
zardzewia�ej zbroi.
W tym czasie przybyli dwaj ostatni rycerze w otoczeniu pieszych �o�dak�w.
Us�ysza�em �wist strza�. Ruszy�em koniem na �ucznik�w, kt�rzy porzucili bro� i
uciekli.
Kiedy wr�ci�em do obozu, dwaj ostatni rycerze kl�czeli, przed Addranem,
z�o�ywszy b�agalnie r�ce. Ich miecze i he�my le�a�y tam, gdzie je rzucili.
- Lito�ci, mistrzu. Ratuj nas przed tym diab�em. B�dziemy ci wiernie s�u�y�
- wyj�ka� jeden.
- Wy m�wicie o lito�ci? - spyta�a Perimane. - Jak� lito�� okazali�cie moim
rodzicom i s�u�bie?
- Noramonte trzyma� nas w swojej mocy. Nie byli�my wolni.
- Mogli�cie mu si� sprzeciwi� - powiedzia� Addran.
- Daruj nam �ycie! - zawo�ali. - B�agamy.
- Nie okazuj im lito�ci - powiedzia�a Perimane.
- Czego� si� dzisiaj nauczyli. I naucz� si� czego� jeszcze. - Addran wskaza�
ich po kolei swoj� lask�. Krzykn�li i prawe r�ce obu obwis�y bezw�adnie
zmie�iaj�c si� w suche, skurczone szpony. - Daruj� wam �ycie. Mo�ecie odej�� -
powiedzia� Addran.
Patrzyli�my, jak odje�d�aj�. Po pieszych �o�dakach nie by�o �ladu. Zebra�em
porzucon� bro� i z�o�y�em j� przy
namiocie.
- Co teraz? - spyta�em.
- Pozostaje Noramonte. Wkr�tce si� z nim zmierz�.
Tymczasem posilmy si� nieco.
By� to bardzo skromny posi�ek. Kawa�ek chleba i odrobina wody, ale po walce
wyda�o mi si� to prawdziw� uczt�. Ledwo sko�czyli�my, Addran wsta� i strzepn��
okruchy z p�aszcza. Sta� chwil� w milczeniu patrz�c na Mon Defi.
- Czas jecha� do zamku - powiedzia�. - Noramonte czeka tam na mnie.
Chcia�em i�� za nim, ale gestem kaza� mi siedzie�.
- Zosta� tutaj i strze� pani Perimane. Niekt�rzy z �o�dak�w mog� tu jeszcze
wr�ci�.
- B�dziesz sam przeciwko Noramonte.
- To mi odpowiada. Nie jed� za mn�.
Wsiad� na jednego z bezpa�skich koni i pojecha� do zamku.
Kiedy znikn�� za bram�, Perimane,przem�wi�a:
- Tw�j mistrz jest zbyt lito�ciwy. On nigdy nie pokona Noramonte.
- Lito�� nie jest s�abo�ci�.
Zmierzy�a mnie d�ugim, oceniaj�cym spojrzeniem.
- Ty nie by�e� zbyt lito�ciwy wobec tych, z kt�rymi walczy�e�.
- To byli uzbrojeni rycerze, kt�rzy chcieli mnie zabi�.
Kiwn�a g�ow� jak osoba doros�a przyjmuj�ca do wiadomo�ci argumenty dziecka,
ale nic nie powiedzia�a. Rozgl�da�em si�, czy nie wida� gdzie� kogo� z
rozproszonych zbrojnych pacho�k�w, ale nie by�o po nich ani �ladu. Pewnie wci��
uciekali.
Wydawa�o si�, �e mog� Perimane zostawi� na chwil� sam�, poszed�em wi�c do
potoku, �eby nape�ni� wod� flasz�. Przy okazji z�apa�em trzy t�uste ryby na
kolacj�. Czu�em teraz zbroj�, jakby si� zros�a z moim cia�em. By�a tak lekka, �e
m�g�bym o niej zapomnie�, gdyby nie moje odbicie w wodzie.
Zastanawia�em si�, jakbym si� czu� bez niej. Moje dotychczasowe �ycie
wydawa�o si� odleg�e i niezbyt godne �alu. Ucze� czarownika ci�ko pracuje i nie
zaznaje s�awy. Kobieta taka jak Perimane nie zwr�ci�aby na kogo� takiego uwagi.
Teraz by�em zwyci�zc�.
Patrzy�em w oczy innych m�czyzn. Widzia�em w nich strach. Nie chcia�em by�
kim� mniej.
Tego wieczoru Perimane m�wi�a o swoim �yciu w Mon Defi, o szcz�liwych
dniach przed najazdem rabusi�w. Spyta�a o moje dzieci�stwo i opo, wiedzia�em jej
o nim. Nie rozmawia�em o tym z nikim opr�cz Addrana. Kr�tka to by�a opowie�� i
ma�o przyjemna: zimno, g��d, bicie, zawsze strach i potem dobro� Addrana.
Dlaczego wybra� akurat mnie na swego ucznia, nie wiedzia�em, a i on nie m�wi�,
ale by�em mu niezmiennie wdzi�czny.
- Czy podoba ci si� takie �ycie jakie on prowadzi? - spyta�a Perimane.
- To dobre �ycie.
- To �ycie bez przysz�o�ci. �wiat si� zmienia. M�g�by� by� kim wi�cej ni�
czarownikiem.
- A kim mog� by�? Wiem tylko to, czego �auczy� mnie
Addran.
- W pojedynk� pokona�e� ca�� band� silnych rycerzy. M�g�by� zdoby� wielk�
s�aw�. Nie ma dla ciebie granic mo�liwo�ci.
- Ja nic nie zrobi�em. To zbroja.
- Ale ty j� nosisz - powiedzia�a, k�ad�c mi d�o� na r�mieniu.
M�wi�a do mnie nie jak do s�ugi, swojego s�ugi; ale jak do kogo� r�wnego
sobie i s�owa jej budzi�y niepok�j..Odpowiada�y im echem my�li, o kt�rych
wiedzia�em, �e musz� si� ich pozby�. Ale pami�ta�em poczucie mocy bez wysi�ku,
nieograniczonej wiary w siebie i w�adzy nad wszystkimi, kt�rzy wyst�puj�
przecivv mnie, i wbrew sobie cieszy�em si� tym wszystkim.
Noc przesz�a spokojnie. Rano obudzi�em si� nagle z uczuciem, �e dzieje si�
co� z�ego. Z wydobytym mieczem wyszed�em przed namiot. ��k� spowija�a mg�a i
spok�j. Zawo�a�em Perimane. Wysz�a ze swojego pawilonu otulona w p�aszcz.
- Czy co� ci� niepokoi�o, pani? - spyta�em.
- Nie, nic. A ty co� s�ysza�e�?
- Poczu�em co�. Niebezpiecze�stwo,.
- Jeste�my bezpieczni. Addran nas chroni.
Kiedy wymieni�a jego imi�, zrozumia�em w czym rzecz.
- Addran potrzebuje pomocy. Musi.myjecha� do zamku.
- Przecie� zabroni� ci tam jecha�.
- To by�o, zanim wiedzia�, co go tam spotka.
- Nie wolno ci tam jecha�. To zbyt niebezpieczne. Noramonte jest pot�ny.
- Tym bardziej musz� tam jecha�. Ty te�, pani. Nie mo�esz tu zosta� sama.
Wsiad�em na konia i podci�gn��em j� na siod�o przed sob�. Dojechali�my do
bramy i zaraz otoczy�a nas cisza g��bsza i bardziej g�sta ni� zwyk�y spok�j
poranka. Przejechali�my przez pusty podw�rzec i dotarli�my do wielkiej sali, w
kt�rej znale�li�my Addrana.
Siedzia� na jednym ko�cu d�ugiego sto�u bezw�adnie pochylony, zamkni�ty w
po�yskuj�cej kopule ochronnej. Z trudem oddycha�, krew s�czy�a mu si� z uszu i
nosa.
Nad nim wznosi�o si� co� nieopisanie obrzydliwego. Bezkszta�tny �eb potwora
stanowi�a g��wnie paszcza pe�na ostrych z�b�w, a nad ni� kilkoro nieregularnie
rozmieszczonych oczu. Pot�ny, pokryty zmierzwionym w�osem tu��w podtrzymywa�y
nogi zako�czone szerokimi, poduchowatymi stopami. Liczne, zginaj�ce si� w
dziwnych miejscach ramiona ko�czy�y si� maczugowatymi wyrostkami kostnymi,
kt�rymi potw�r atakowa� ochronn� kopu��. Na odg�os naszego przybycia ohyda
zwr�ci�a si�
w stron� moj� i Perimane i w�ciek�o�� jej licznych oczu rozpali�a si� jeszcze
intensywniej.
Addran uni�s� g�ow�. Jego g�os odezwa� si� v moim umy�le s�abo i z
wysi�kiem.
- Uciekaj st�d czym pr�dzej. Ratuj siebie i Perimane. - Umilk�, dysz�c
ci�ko jak cz�owiek skrajnie wyczerpany. - Kiedy sko�czy ze mn�, zajmie si�
wami.
- To ja go zabij�.
- Nie wiem, czy to co� mo�na w og�le zabi�. To ostatnie wcielenie Noramonte.
Ju� go prawie mia�em, kiedy zmieni� si� w to co�, co jest silniejsze od
wszystkiego, z czym mia�em do czynienia.
Noramonte spojrza� na mnie z w�ciek�o�ci� przez swoje zdeformowane rami�,
odwr�ci� si� i ponowi� atak. Addran krzykn�� z b�lu. Kopu�a rozb�ys�a ma�ymi
b�yskawicami, zadr�a�a, ale nie ust�pi�a. Zsiad�em z konia i zacz��em zachodzi�
potwora od ty�u. Perimane krzykn�a i Noramonte odwr�ci� si� w kierunku nowego
d�wi�ku.
Pochyli� si� opieraj�c ci�ar pot�nej g�owy i tu�owia na swoich kilku
�okciach, a potem, zanim zd��y�em wydoby� z siebie s�owo ostrze�enia, rzuci� si�
na Perimane .
Doby�em miecza i skoczy�em, �eby mu przeci�� drog�.
- Nie, Faragol, nie atakuj! - krzykn�� Addran, ale nie zwraca�em na jego
s�owa uwagi. Kiedy zast�pi�em potworowi drog�, zmi�t� mnie p�kiem maczugowatych
ramion. Uderzy�em o kamienn� �cian� z impetem, kt�ry mnie oszo�omi� i osun��em
si� na pod�og�. Zebra�em si� , Noramonte g�rowa� nade mn� o tyle, �e jego
g�owa by�a poza moim zasi�giem. Ci��em po nogach, ale si�a czar�w Noramonte
pozwala�a im wytrzyma� nawet ciosy mojego ostrza.
- Zakl�cie - podpowiedzia� Addran. - Zakl�cie przeciw demonom.
Unios�em ramiona i wykrzykn��em zakl�cie odp�dzaj�ce demony. Stw�r wyda�
skrzek i zatoczy� si� do ty�u. Ci��em i tym razem noga si� pod nim ugi�a.
Ci��em drug�. Potw�r opad� na kolana i w�wczas jednym ciosem odci��em mu �eb.
Zanim dotkn�� pod�ogi, ju� by� uwi�ziony w po�yskliwej kopule, kt�ra uwolni�a
Perimane, �eby spe�ni� nowe zadanie. Bezg�awe cielssko upad�o do przodu i le�a�o
drgaj�c przez chwil�, zaraz jednak zacz�o si� rozp�ywa� i bulgota�, by w ko�cu
rozwia� si� w cuchn�cym oparze.
Poczu�em na ramieniu d�o� Addrana. W drugiej r�ce trzyma� kopu��, skurczon�
teraz do rozmiar�w orzecha w�oskiego, z g�ow� potwora, kt�ra 'wygl�da�a jak
jaki� paskudny owad w bursztynie.
- To, co zosta�o z Noramontego, jest ju� w bezpiecznym zamkni�ciu. Wy�l� to
tam, sk�dju� nigdy nie wr�ci, �eby szkodzi� ludziom. - Podni�s� zwitek na
wysoko�� oczu, wypowiedzia� kilka s��w i rzecz znik�a.
- Uratowa�e� nas, mistrzu.
- To ty mnie uratowa�e�. Teraz musz� odpocz�� - powiedzia� s�abn�cym g�osem
i podni�s� r�k� do twarzy.
Podtrzyma�em go, �eby nie upad�. Z zamku wyszli ludzie Perimane, kt�rzy tam
pozostali, bladzi, z podkr��onymi oczami, ze �ladami tego, jak ich traktowano, i
rzucili si� do st�p swojej pani. Inni, kt�rzy zdo�ali uciec, wr�cili gdy
rozesz�a si� wie�� o jej powrocie. Addran i ja byli�my traktowani ze czci� jako
jej wyzwoliciele, a ja musia�em wiele razy opowiada� histori� moich walk ze
z�owrogimi rycerzami i z zaczarowanym potworem.
Moja lewa r�ka i bok by�y mocno pokiereszowane, a �ebra bola�y mnie tak
jakby co najmnie po�owa by�a po�amana, ale nie odwa�y�em si� zdj�� zbroi, dop�ki
Addran nie wr�ci do si�. Banda, kt�ra zdoby�a zamek, mog�a mie� przyjaci� i
sojusznik�w, a bez pe�nej mocy Addrana ja by�em jedyn� obron�. Prawd� m�wi�c,
zbroja chyba pomaga�a mi w powrocie do zdrowia. Spa�o mi si�
w niej ca�kiem wygodnie. S�ysza�em opowi�ci o rycerzach sypiaj�cych w zbroi i
litowa�em si� nad lud�mi dnie i noce zakutymi w zimn� stal, w koszulach
przesyconych potem i krwi�, ale t� zbroj� czu�em na sk�rze jak ch�odne p��tno.
Perimane przydzieli�a Addranowi najbardzi�j zaufanego ze s�ug i sama te�
piel�gnowa�a go z oddaniem. Odwiedza�em go codziennie i zwykle zastawa�em go
�pi�cego zdrowym snem. Je�eli nie spa�, te� nie by� sk�onny do rozm�w. Sprawia�
wra�enie g��boko pogr��onego w my�lach.
Przez reszt� czasu pracowa�em nad umocnieniem obronno�ci zamku. Cz�sto te�
spotyka�em si� z Perimane. Musia�a podejmowa� wiele decyzji i zwykle zasi�ga�a
mojej rady. Nie wiem, czy dzi�ki zbroi by�em te� m�drzejszy, ale post�powa�a
zgodnie z moimi s�dami.
Kiedy odwiedzi�em Addrana v dziesi�tym dniu naszego pobytu w Mon Defi, by�
znacznie bardziej rozmowny.
- Mo�e zostaniemy tu d�u�ej, Faragolu - powiedzia�. - Ona potrzebuje ochrony
do czasu, a� zbierze swoich zwolennik�w, a ja potrzebuj� d�ugiego wypoczynku.
Noramonte by� silniejszy ni� si� spodziewa�em.
- Nie chcia�bym spotka� czego� takiego po raz drugi.
- A co z tob�? Otrzyma�e� pot�ny cios. Pewnie z�ama�e� par� �eber.
- Te� tak my�la�em, ale ju� czuj� si� dobrze. Zbroja chyba pomaga.
Addran u�miechn�� si� i kiwn�� g�ow�, jakbym powiedzia� co� oczywistego.
- A jak ze skarbcem? Czy zosta�o tam do�� na moj� zap�at�?
- Chyba nic nie brakuje. Ludzie Noramonte opr�nili piwnice i spi�arnie i
narobili mas� szk�d, ale skarbca nie
ruszali.
- To ulga. Nie cierpi� targowania si� o nale�no��. Oczy�� te� ca�� zdobyczn�
bro� i wyklep wgi�cia w zbrojach. Powinni�my za nie uzyska� niez�� cen�.
- Kaza�em ju� si� tym zaj��.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - Po chwili doda�: - B�d� got�w do podr�y za jaki�
miesi�c, ale mo�e ty zechcesz tu zosta� d�u��j. Du�o d�u�ei.
- Dlaczego mia�bym chci�� tu zosta�?
Spojrza� na mnie surowo.
- Nie udawaj przede mn� niewini�tka, m�j ch�opcze.
Przygl�da�em ci si� przez ca�� drog� tutaj.
- My�lisz, �e jestem zakochany w Perimane?
- To pi�kna kobieta. I chyba sk�ania si� ku tobie.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Jest wdzi�czna. Ale to ty i zbroja uwolni�y zamek. Ja jestem tylko s�ug�.
- Ty nosisz zbroj�.
- Ona powiedzia�a to samo. S�owo w s�owo. Ale nie mog� nosi� tej zbroi przez
ca�e �ycie, a bez niej jestem zwyczajnym cz�owiekiem.
- Mo�e to jej wystarczy.
- Ona jest ksi�niczk�. Nie chc�, �eby patrzy�a na mnie kiedy b�d� tylko
Faragolem i wspomina�a rycerza.
Addran za�o�y� r�ce za g�ow� i przygl�da� mi si� przez d�u�sz� chwil�.
- Zdumiewasz mnie. Zdaje si�, �e wiele przemy�la�e�, podczas gdy ja si� tu
wysypia�em.
- To prawda.
- Chcesz zrezygnowa� z mi�o�ci pi�knej kobiety?
- Perimane mnie nie kocha - przerwa�em mu.
- No, dobrze, je�li nawet nie kocha, to kiedy� mo�e ci� pokocha�. A gdyby
nie, to wci�� jeszcze rezygnujesz z szansy zostania s�ynnym rycerzem w s�u�bie
pi�knej kobiety. S�awa, chwa�a, podboje... wszystko to, czego ludzie pragn�.
Zamiast tego chcesz by� uczniem czarownika. Wielu ludzi z pewno�ci� nazwa�oby
ci� g�upcem, Faragolu.
- A niech tam. Mia�e� jaki� pow�d, �eby mnie wybra� na swojego ucznia.
My�l�, �e jestem stworzony na czarownika i by�bym g�upcem, gdybym tego nie
wykorzysta�.
- Z du�� przyjemno�ci� widz�, �e u�ywasz g�owy. Czy jeste� pewien?
- Ca�kowicie.
- Dobrze. W takim razie si�gnij do tej torby i wyjmij ksi�g� zakl��.
- Czerwon�?
Kiwn�� g�ow�. Wyj��em ksi�g� i poda�em mu. Odsun�� j� gestem i potrz�sn��
g�ow�.
- To dla ciebie, ch�opcze. Chc�, �eby� j� zacz�� studiowa�. Jeste� prawie
got�w.
Po�o�y�em ksi�g� na stole i wpatrywa�em si� w znajome symbole.
- �mia�o, �mia�o - przynagli� mnie Addran niecierpliwym gestem.
Odwr�ci�em ok�adk� i ksi�ga otworzy�a si�, jakby czeka�a na dotkni�cie mojej
r�ki.