405
Szczegóły |
Tytuł |
405 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
405 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 405 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
405 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tormentum
autor : Eloa
htm : Artgail
- Jak ty sobie to wyobra�asz? Mia�bym ci� wypu�ci�?! Pozby� si� mojego
jedynego �r�d�a rozrywki? - za�mia� si� cicho, schylaj�c g�ow� w Jego stron�.
Przez chwil� wodzi� palcami po swojej twarzy, rozcieraj�c brwi i policzki, a
potem wsadzi� d�onie do kieszeni swych czarnych jeans�w, oplataj�cych ciasno
jego d�ugie nogi. Za d�ugie jak na m�czyzn�, mo�na by powiedzie�.
- Zostaniesz tutaj na zawsze. No i po co to �a�osne spojrzenie ? My�lisz, �e
nim co� zdzia�asz, po tych miesi�cach podst�p�w i k�amstw... Znam dobrze twoje
sztuczki. Nie oszukasz mnie... - odszed� w stron� drzwi, potykaj�c si� o
rozrzucone tu i �wdzie kawa�ki ko�ci , kt�re zosta�y po ostatnim posi�ku, kt�ry
Pan spo�y� w Jego obecno�ci, wspania�omy�lnie zostawiaj�c mu resztki.
Mrukn�� gniewnie pod nosem i kopni�ciem wywr�ci� pojemnik na jedzenie, stoj�cy
pod �cian�. Nacisn�� klamk� i przekraczaj�c pr�g powiedzia�:
- A je�li nadal b�d� znajdowa� tutaj taki syf jak teraz, to oddam ci�
Niszczycielom.
Kiedy drzwi zatrzasn�y si� za nim, w pomieszczeniu zapad�a ca�kowita
ciemno��. Powietrzu by�o ci�kie od odoru uryny i nadpsutych resztek mi�sa.
Niezbyt mi�e miejsce do sp�dzenia wieczno�ci.
Po pewnym czasie zza zas�ony mroku rozleg�o si� ciche wycie. Trwa�o przez
dobr� godzin�, dop�ki On nie usn��, wyczerpany. I zapomnia� o torturze swej
codziennej egzystencji. Przynajmniej na kilka godzin, dop�ki drzwi nie otworz�
si� znowu, zmuszaj�c go do dalszego s�u�enia Panu, po�wi�caj�c dla niego swoje
�ycie.
Ale nie tym razem. Tym razem si� przeciwstawi. Nie m�g� ju� wytrzyma�
ci�g�ego strachu, kt�ry zjada� go od �rodka, niszcz�c jego dusz�. Postanowi�
podj�� walk� z oprawc�. Nie zale�a�o mu ju� na niczym. �ycie w takiej udr�ce nie
by�o ju� mo�liwe. Musia� co� zrobi�, nawet za cen� swojej �mierci.
Kiedy�, jeszcze zanim zosta� zabrany z rodzinnego domu i sprzedany na targu,
w�r�d podobnych jemu m�odzik�w, s�ysza� cz�sto, �e s�u�ba mo�e by� przyjemna,
je�li przyk�ada si� do niej z ca�ego serca. Niekt�rzy m�wili, �e w�a�ciciele
dostarczaj� co jaki� czas swoim niewolnikom opieki zdrowotnej, a tak�e utrzymuj�
ich w czysto�ci. Okresy bez po�ywienia, kiedy to twoje cia�o porasta jak��
dziwn� wysypk�, a ty zastanawiasz si�, czy zdo�asz prze�y� noc, tak dobrze Mu
znane, nie istnia�y w opowie�ciach przekazywanych z pokolenia na pokolenie,
kt�rych tyle nas�ucha� si� w dzieci�stwie. Teraz ju� wiedzia�, �e to, co
opowiadano mu przez ca�e jego wolne �ycie, nie mia�o odniesienia w
rzeczywisto�ci. Te bajki mia�y powstrzyma� m�odzik�w od pope�nienie samob�jstwa
przed czasem, kiedy zostan� oddani na sprzeda�. Gdyby wtedy wiedzia�, co go
czeka, wybra�by raczej odej�cie z tego �wiata, ni� oddanie si� we w�adz�
jakiego� Pana. Powolna �mier� jest o wiele gorsza, ni� kr�tki okres b�lu, kt�ry
nadchodzi podczas wywo�ywania efektu zapa�ci. Wiedzia� jak to wygl�da, kiedy
pr�bujesz odej�� z tego �wiata, poniewa� ju� tego pr�bowa�. Ale kiedy by� ju�
prawie u kresu si�, czu� �e zaraz zap�onie i Jego sk�ra zmieni si� w zw�glone
p�aty, swobodnie opadaj�ce na pod�og�, kiedy �wiadomie oczekiwa� momentu swojej
�mierci, on wpad� do pomieszczenia i odkry� jego plan. Zdo�a� przywlec do domu
jednego z Uzdrowicieli, kt�ry przywr�ci� kondycj� jego zniszczonemu cia�u. Po to
tylko, aby Pan dalej m�g� si� nad nim zn�ca�.
A wieczorem, kiedy nadejdzie po swoj� codzienn� porcj� rozrywki, polegaj�cej
na biciu go i wykorzystywaniu na r�ne, przera�aj�ce sposoby, On b�dzie
przygotowany. I zobaczymy, kto wygra t� potyczk�. W ko�cu On mia� za sob� ca�y
rok s�u�by u tego psychopaty, co by�o zupe�nie niez�� motywacj�. A on, jego
w�a�ciciel, nie m�g� wykaza� si� zbyt szybkim refleksem. Ca�y czas by� pod
wp�ywem �rodk�w odurzaj�cych, kt�re spowalnia�y jego reakcje. Wiedzia� o tym,
poniewa� sam mu je dostarcza�.
I dzisiaj jego oprawca zginie, a On wreszcie uzyska upragnion� wolno��.
* * *
Tak jak zawsze Pan nadszed� wraz z pocz�tkiem nocy. Otworzy� drzwi
pomieszczenia i powoli podszed� do Niego. Pewnie wydawa� mu si� u�pionym,
nie�wiadomym otoczenia. Je�li tylko tego pragn��, m�g� ogranicza� swoje procesy
�yciowe, tak by ludzie nie byli w stanie zauwa�y� Jego aktywno�ci, podczas gdy
on by� w pe�ni sprawny i gotowy do dzia�ania.
Przez ca�y dzie� karmi� si� obficie, tak �e teraz by� w pe�ni si�. Czeka�,
a� jego Pan zbli�y si� do Niego na tyle, aby m�g� go bez trudu dosi�gn��.
I wtedy poczu� kopni�cie. Zadr�a� ca�y, a wtedy spad�o na Niego nast�pne, i
nast�pne. B�l stawa� si� nie do zniesienia, nie pozwala� si� koncentrowa�,
stworzy� jak�� inn� strategi� obrony. Chocia� Pan zadawa� mu b�l, nie by�
wystarczaj�co blisko, by m�g� go uderzy� swoimi twardymi, l�lni�cobia�ymi
skrzyd�ami. Nie pozostawia� mu �adnej innej mo�liwo�ci, poza czekaniem.
A wtedy nast�pi� koniec. Poniewa� Pan powiedzia�:
- Nie udawaj. Wiem, �e wci�� czekasz na okazj�, by mnie zabi�. Ale nie
doceni�e� mnie, ma�y g�upku. Mia�em ju� wielu przed tob� i nie jeste� pierwszym,
kt�ry pr�buje si� odgry�� . I tak jak oni wszyscy zostaniesz za to usuni�ty. -
Wci�gn�� zza plec�w legendarne narz�dzie do zadawania �mierci , gruby kij
zako�czony metalowym blokiem, wszystko d�ugo�ci oko�o siedemdziesi�ciu
centymetr�w. W Jego j�zyku nazywano to "Gas ar Andus", "Ten, Kt�ry Mia�d�y".
Chcia� b�aga� o przebaczenie, uprosi� go o pozwolenie na dalsze �ycie, nawet
za cen� ci�g�ych tortur. Chcia� mu powiedzie�, �e odt�d b�dzie ju� pos�uszny.
Ale nie by�o mu to dane.
Gas ar Andus, rozp�dzony przez silnie umi�nione r�ce Pana, spad� na jego
bok, wyrywaj�c w nim dziur�. Krzykn�� z b�lu, ale on i tak nie m�g� tego
us�ysze�. Nast�pne uderzenie wyl�dowa�o na Jego skrzyd�ach, kt�rymi os�ania�
swoj� najwra�liwsz� cz�� - oko. Kiedy jedno z nich, to mniejsze, z�ama�o si�,
nie czu� ju� niczego. Jego oko zamigota�o blaskiem �ycia, wype�niaj�c �wiat
o�lepiaj�c� jasno�ci�. Teraz ju� widzia� Pana za pomoc� swoich w�asnych narz�d�w
wzroku, nie musia� wi�c korzysta� z rozszerzonych zmys��w Pokazywacza,
przetrzymywanego w s�siednim pomieszczeniu, z kt�rym dot�d utrzymywa� kontakt
telepatyczny. Teraz ju� widzia� Pana w ca�ej okaza�o�ci, kiedy spuszcza�
uderzenie za uderzeniem na jego cia�o, niszcz�c jego delikatne, nie mog�ce
znie�� takich uraz�w organy. Instynktownie pr�bowa� zas�oni� si� jedynym
skrzyd�em, kt�re mu teraz pozosta�o. Ale Pan uderzy� je z boku, tak �e zosta�o
odrzucone w ty�, dotkn�o prawie jego plec�w i po prostu od�ama�o si�.
Bezbronny, prosi� o pomoc Bog�w, jednak wiedzia�, �e niewiele mog� tu
zdzia�a�. Bogowie pomagali jedynie tym, kt�rzy w�a�ciwie wype�niali sw� s�u�b�.
On nie nale�a� do takich, kt�rzy bez s�owa wykonuj� ka�de zadanie. Nie by�o wi�c
dla niego nadziei.
Cios w plecy powali� go na ziemi�. Jego ogon oderwa� si� od wypustki
karmnika i spocz�� na kawa�kach jego cia�a, kt�re wala�y si� teraz naoko�o. Pan
�mia� si� g�o�no, wida� by�o, �e jest bardzo podniecony. Obskakiwa� go ze
wszystkich stron, zadaj�c coraz to nowe ciosy, kt�re spada�y na Jego czo�o,
plecy, kikuty skrzyde�. Po pewnym czasie zm�czy� si� i odrzuci� Gas ar Andus pod
jedn� z ��tawych �cian. Zmarszczy� brwi, ci�ko dysz�c, jakby o czym�
zapomnia�. Potem nagle jego twarz rozja�ni�a si� i rzuci� si� ku Jego stopom,
pomi�dzy kt�rymi spoczywa� bezu�yteczny ju� teraz ogon. Podni�s� go, wyj�� z
kieszeni scyzoryk i zacz�� ci��. Po chwili odci�ty kawa� spoczywa� ju� w jego
d�oni.
W ge�cie ostatecznego triumfu postawi� nog� na Jego zmasakrowanym ciele,
spoczywaj�cym bez ruchu na pod�odze i podni�s� w g�r� zaci�ni�t� pi��, z kt�rej
zwisa� bia�y sznur Jego utraconego ogona. Potrz�sn�� ni� i wyda� z siebie
okrzyk:
- Nast�pny zdech�!
A On umiera�. Coraz trudniejsze by�o dla niego utrzymywanie si� w stanie
przytomno�ci. My�la� o tym, jak to kiedy by� ma�y, jedna z ciotek malowa�a na
jego skrzyd�ach r�ne kolorowe zawijasy, a on �mia� si�, pijany poczuciem
bezpiecze�stwa.
Zobaczy� jeszcze, jak drzwi pomieszczenia otwieraj� si� i wchodzi Pani. Ona
zawsze by�a dla niego dobra. Czasami nawet go my�a i pozwala�a mu sta� przez
kilka godzin, zanim nie wysech�, z rozpostartymi skrzyd�ami, tak rozkosznie
poruszanymi wiatrem pochodz�cym z ma�ego, zakratowanego okienka w pomieszczeniu,
gdzie go trzymali. Ona zawsze by�a dla niego dobra... By�a dla niego dobra...
Dobra...
Wiedzia�, �e my�la� jeszcze przed chwil� o czym� bardzo wa�nym, ale nie m�g�
sobie przypomnie� co to w�a�ciwie by�o. Niewiele si� to liczy�o.
Powoli odp�ywa� w ciemno��, na spotkanie z tamt� stron�. Przestawa� istnie�,
ale wcale go to nie obchodzi�o. Ju� nic dla niego nie mia�o znaczenia, wszystkie
rzeczy stawa�y si� jedno�ci�, wirowa�y w jego umy�le, zabiera�y go ze sob�...
Pod��y� tam ca�� swoj� dusz�.
I umar�, pozostawiaj�c za sob� tylko zbezczeszczony zezw�ok, kt�ry le�a� na
dywanie pomieszczenia, w kt�rym sp�dzi� ostatni rok, rok cierpienia. Jego
skrzyd�a le�a�y po�amane nieopodal cia�a, ale on i tak lecia�. Zmierza� tam,
gdzie wszyscy trafiamy po �mierci. W uspokajaj�c�, wype�niaj�c�, wyrozumia��,
ciep�� i przyjemn�, ostateczn�. Nico��.
. . .
- Stefan, co ty do cholery zrobi�e� z t� lod�wk�?! Czy ty my�lisz, �e mo�emy
sobie co roku pozwala� na tak du�y wydatek? To ju� druga, kt�r� rozwali�e�! No i
czego si� tak g�upio �miejesz, durniu...
ELOA
Napisz do AUTORA