820

Szczegóły
Tytuł 820
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

820 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 820 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

820 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

William Goldman Marato�czyk Wydawnictwo gig Warszawa 1992 PWZN Print 6 Lublin Adaptacja na podstawie ksi��ki wydanej przez Wydawnictwo gig Warszawa 1992 Przek�ad: Ryszard Szaflarski Dedykuj� Edwardowi Neisserowi Przed pocz�tkiem Za ka�dym razem przeje�d�aj�c samochodem przez Yorkville Rosenbaum wpada� w z�o�� - po prostu dla zasady. Okolice Wschodniej Osiemdziesi�tej Sz�stej by�y ostatni� ostoj� szwab�w na Manhattanie i gdyby miejsce piwiarni zaj�y tu wreszcie budynki mieszkalne, Rosenbaum odetchn��by z ulg�. Nie dlatego, �e odczu� na w�asnej sk�rze skutki wojny - ca�a jego rodzina mieszka�a w Ameryce od lat dwudziestych - ju� sama jednak jazda ulicami, przy kt�rych mieszkali ludzie o germa�skiej mentalno�ci, by�a wystarczaj�cym powodem, aby wywo�a� u ka�dego cz�owieka zgrzytanie z�b�w. Szczeg�lnie u Rosenbauma. Zgrzytanie z�b�w wywo�ywa�o u niego w�a�ciwie wszystko. Je�li w jego s�siedztwie �mia�y si� pojawi� jakiekolwiek nieprawo�ci, stara� si� przeciwstawi� tym niepozytywnym faktom z ca�� si�� i energi�, jakie zachowa�y si� jeszcze w zgorzknia�ym, siedemdziesi�cioletnim m�czy�nie. Zgrzyta� z�bami z w�ciek�o�ci, gdy do Jersey przybywali nadziani faceci, nie tolerowa� r�wnie� czarnuch�w, zw�aszcza ostatnio, gdy wydawa�o im si�, �e s� r�wnie dobrzy jak wszyscy inni s�siedzi; podobne uczucie gniewu wywo�ywa�y w nim: rodzina Kennedych, komuchy, filmy i magazyny porno, galopuj�ce ceny w�dzonej wo�owiny i tysi�ce innych rzeczy, kt�re doprowadza�y go do bia�ej gor�czki. Tego wrze�niowego dnia Rosenbaum czu� si� szczeg�lnie zdenerwowany. By�o gor�co, a on w dodatku by� ju� sp�niony - jecha� do Newark, gdzie w domu starc�w jego jedyni �yj�cy kompani zasiadali w�a�nie do sto�u, by jak co tydzie� o tej porze zagra� w karty. Tych trzech uparciuch�w kiepskich jako gracze i jako ludzie ci�gle potrafi�o wdycha� i wydycha� powietrze, kiedykolwiek mieli na to ochot�, a czy� w wieku siedemdziesi�ciu o�miu lat z takiej sprawno�ci fizycznej nie nale�y si� cieszy�? Koledzy ci zreszt� nie pa�ali r�wnie� zbyt wielk� sympati� do Rosenbauma gra w karty ko�czy�a si� niezmiennie krzykami i wzajemnymi gro�bami; Rosenbaum jednak nigdy nie rezygnowa� z tych spotka�, gdy� by�y one mimo wszystko najlepszym sposobem sp�dzenia czwartku, kt�ry - je�li potraktowa� go jako okres dwudziestoczterogodzinny - by� dniem, kt�ry z zasady doprowadza� Rosenbauma do w�ciek�o�ci. W pewnej piosence by�y takie oto s�owa: "Sobotni wiecz�r to najbardziej samotne chwile w ci�gu tygodnia", inna piosenka mia�a taki fragment: "Poniedzia�ku, poniedzia�ku - jak mog�e� mi to zrobi�?"; jednak dla Rosenbauma dniem, w kt�rym nale�a�o si� mie� na baczno�ci, by� czwartek. Wszystkie nieszcz�cia w jego �yciu zdarza�y si� w�a�nie w czwartek. O�eni� si� w czwartek, w tym dniu zmar�o te� obydwoje jego dzieci - by�o to wiele lat temu, ale zdarzy�o si� w�a�nie w tym, a nie w innym dniu. A kt� chcia�by prze�y� w�asne dzieci? Okropno��! Do pi��dziesi�tego pi�tego roku �ycia Rosenbaum wypala� trzy paczki papieros�w dziennie, podczas gdy jego syn ani razu w �yciu nie zaci�gn�� si� dymem - nietrudno jednak zgadn��, kt�ry z nich zachorowa� na raka. Rosenbaum zmieni� pozycj� na fotelu; r�wnie� w czwartek za�o�ono mu pierwszy pas przepuklinowy. Ulica Osiemdziesi�ta Sz�sta by�a obrazem n�dzy i rozpaczy. Gimbels East. W miejscu, w kt�rym cholerna ulica Gimbels East przecina�a Osiemdziesi�t� Sz�st�, nale�a�o mie� si� ca�y czas na baczno�ci. Ulica Osiemdziesi�ta Sz�sta, niegdy� jego ulubiona trasa, by�a o wiele lepsza od ulicy Siedemdziesi�tej Dziewi�tej; by� mo�e ust�powa�a Siedemdziesi�tej Drugiej, ale ta przeznaczona by�a w�a�ciwie jedynie dla turyst�w. Je�li chcia�o si� jednak i�� naprz�d, wybiera�o si� Osiemdziesi�t� Sz�st� i wszystko by�oby wspaniale, gdyby nie Gimbels East. Nikt nie robi� zakup�w na Gimbels East z wyj�tkiem czarnuch�w - czy� �yd m�g� robi� zakupy na Gimbels? To nie by�a Gimbels - prawdziwa Gimbels to by�a ulica Trzydziesta Czwarta, naprzeciwko Macy'ego, a to miejsce, obraz n�dzy i rozpaczy, jedynie uzurpowa�o sobie prawo do nazwy Gimbels; w mniemaniu Rosenbauma nie by�a to East Gimbels, lecz po prostu Za�miecona Gimbels. Rosenbaum nie skr�ci� w Osiemdziesi�t� Sz�st�, lecz pojecha� Pierwsz� i dopiero gdy dojecha� do Osiemdziesi�tej Si�dmej, skr�ci� w lewo. Ju� sama liczba okre�laj�ca ulic� Osiemdziesi�t� Si�dm� wyprowadza�a Rosenbauma z r�wnowagi. Wst�pne badanie piersi jego �ony kosztowa�o go w�a�nie osiemdziesi�t siedem zielonych. Zap�aci� t� sum� jedynie za wizyt� u jakiego� drogiego "rze�nika", za zrobienie zdj�cia i postawienie diagnozy. - Na lewej piersi pa�skiej �ony znajduje si� bez w�tpienia guz - zacz�� sw�j wyw�d lekarz, podczas gdy Rosenbaum, kt�ry dosta� niemal apopleksji z powodu g�upoty specjalisty, zwr�ci� si� do poblad�ej ma��onki i powiedzia�: - Widzisz, jakie mieli�my szcz�cie przychodz�c do takiego geniusza? M�wimy mu, �e masz guz na lewej piersi, a on, maj�c jedynie ten strz�p informacji, zapewnia nas ponad wszelk� w�tpliwo��, �e jest to faktycznie guz. - Zwr�ci� si� teraz do lekarza, m�odego kogucika, o�enionego prawdopodobnie z jak�� jasnow�os� siks�. - M�j Bo�e, oczywi�cie, �e ma guz na piersi, jest pan przecie� facetem od cyck�w, nie przyszed�em tu w sprawie guza na jej twarzyczce; a propos ta rzecz to nos, nie wiem, czy w szko�ach medycznych ucz� jeszcze takich rzeczy. - Pani m�� to bardzo �mieszny facet - powiedzia� wtedy lekarz do jego �ony, a ona odpowiedzia�a znu�onym g�osem: - Mnie nie wydaje si� taki �mieszny. Ulica Osiemdziesi�ta Si�dma by�a nie najgorsza. Rosenbaum dojecha� do Drugiej i ani razu nie utkn�� w korku; trafi� nast�pnie na zielone �wiat�o i po chwili by� ju� przy Trzeciej. Niecierpliwie oczekuj�c zmiany �wiate�, zatr�bi� na kierowc�, kt�ry - niech go szlag trafi! - zareagowa� dopiero po drugim klaksonie; wtedy Rosenbaum przycisn�� peda� gazu i ruszy� raptownie w kierunku Lex. Wszyscy twierdzili, �e jest okropnym kierowc�. Wypomina�a mu to ca�a rodzina, chocia� by�o to w�a�ciwie bezpodstawne. W ci�gu trzydziestu pi�ciu lat ani jednego mandatu. Owszem, zdarzy�o si� kilka niebezpiecznych sytuacji na drodze, par� drobnych st�uczek, trzy lub cztery razy dosz�o niemal do walki na pi�ci z innym kierowc�, ale nigdy nie by�o mandatu, a wi�c do diab�a z tymi, kt�rzy go krytykowali - tylko to zreszt� potrafili dobrze robi�, co nape�nia�o go smutkiem. Rosenbaum zacz�� nagle pogr��a� si� w smutku, znalaz�szy si� na rogu Osiemdziesi�tej Si�dmej i Lexington. Stan�� na czerwonym �wietle, co samo w sobie nie by�o niczym strasznym - ka�dy kierowca mia� przecie� tyle cierpliwo�ci, by poczeka� na zmian� �wiate�. Ale samoch�d przed nim, kt�ry zatrzyma� si� tu� przy �wiat�ach, by� cholernym, g�upim faszystowskim volkswagenem, a co gorsze - stan�� na samym �rodku Osiemdziesi�tej Si�dmej, a wi�c on sam nie m�g� zaj�� pozycji tu� przy, �wiat�ach i szybko opu�ci� skrzy�owania, gdy wreszcie zapali si� zielone. Rosenbaum nacisn�� kilka razy klakson, mrucz�c co� gniewnie pod nosem, ale czego mo�na by�o si� spodziewa� po jakim� tumanie je�d��cym volkswagenem? On sam by� zwolennikiem chevrolet�w od przedwojny. Cz�owiek, kt�ry naprawd� zna� si� na samochodach i chcia�, aby wydane centy przynios�y mu jak�� wymiern� warto��, je�dzi� chevroletem. Ten, kto tego nie zrobi�, by� zwyk�ym gamoniem. Zapali�o si� zielone �wiat�o, lecz volkswagen nie ruszy� z miejsca. Rosenbaum zatr�bi� ponownie, tym razem o wiele g�o�niej, jednak samoch�d stoj�cy przed nim ci�gle blokowa� przejazd. Rosenbaum s�ysza� krztusz�ce odg�osy wydawane przez silnik tamtego samochodu, kt�rego kierowca usi�owa� uruchomi� pojazd. - Zjed� na bok! - krzykn�� Rosenbaum. Przesta� si� krztusi�! W ko�cu volkswagen ruszy� z miejsca, po czym �limaczym tempem przejecha� skrzy�owanie z Lexington i zacz�� powoli mija� Gimbels East. Rosenbaum siedzia� facetowi "na ogonie", pr�buj�c go wyprzedzi�, lecz kierowca tamtego samochodu ci�gle trzyma� si� �rodka ulicy Osiemdziesi�tej Si�dmej. Nagle silnik volkswagena ponownie zgas� i samoch�d zatrzyma� si�, tarasuj�c drog� Rosenbaumowi. Ten wychyli� si� przez okno i raz za razem wciskaj�c klakson wrzasn��, nie oszcz�dzaj�c tym razem gard�a: - Ruszaj, ruszaj, ruszaj, do diab�a, co si� z tob� dzieje? Zjed� z drogi, jeste� cholernie niebezpiecznym kierowc�, rusz natychmiast to swoje auto, albo ja zrobi� to za ciebie! Kierowca volkswagena odpowiedzia� tylko jednym s�owem: - Langsamer. Langsamer. Wolniej. Spokojnie. To niemieckie s�owo mo�na przet�umaczy� na r�ne sposoby. Rosenbauma obla� pot - by�a to reakcja nie tylko na upa�, ale r�wnie� objaw coraz wi�kszego zdenerwowania. - Nie m�w do mnie langsamer, ty szwabski durniu, mach snell! Wapniak z volkswagena spojrza� przez okno, obejrza� si� za siebie i zdo�a� jeszcze pogrozi� Rosenbaumowi sw� staro�ytn� pi�ci�. - Langsamer - powt�rzy� raz jeszcze. Na widok faceta Rosenbaum zgrzytn�� z w�ciek�o�ci z�bami. Taki stary, w�a�ciwie gotowy do tego, by znale�� si� ju� w "parku sztywnych", z niebieskimi oczami, jak wszyscy nazi�ci, Hun na wolno�ci, i to w centrum Manhattanu! Zwi�d�y, zgrzybia�y facet - czy mo�na narazi� si� na wi�ksz� zniewag� siedz�c za kierownic� samochodu! Us�yszawszy po raz drugi s�owo langsamer, Rosenbaum przez chwil� nie reagowa� - po prostu siedzia� i poci� si�. Nast�pnie podjecha� do przodu i lekko tr�ci� volkswagena. W tym momencie poczu� si� wy�mienicie; wycofa� samoch�d na odleg�o�� kilku st�p, po czym ruszy� do przodu i ponownie tr�ci� tamtego, tym razem mocniej. Ju� od wielu lat nie czu� w sobie tak nieprzepartej ch�ci stoczenia walki z jakim� nieznajomym facetem. Dlaczego? Ot� powod�w by�o kilka: a) znajdowa� si� w tej chwili w Yorkville; b) na ulicy Osiemdziesi�tej Si�dmej; c) min�� ju� Gimbels East; d) by� zablokowany; e) przez volkswagena; f) prowadzonego przez zramola�ego mi�o�nika sera limburskiego; g) przez kt�rego Rosenbaum jeszcze bardziej sp�ni si� na czwartkow� gr� w karty; h) co by�o szczeg�lnie irytuj�ce ze wzgl�du na to, �e jego chevrolet nie mia� klimatyzacji i chocia� by�a ju� po�owa wrze�nia i min�a najgor�tsza pora popo�udnia, termometr nadal wskazywa� 92 stopnie; i) wed�ug skali Fahrenheita; j) temperatura wzrasta�a. Rosenbaum po raz trzeci waln�� w drugi samoch�d, kt�ry pod wp�ywem uderzenia przesun�� si� kilka st�p do przodu i zatrzyma� si�; kierowca uruchomi� jednak silnik i ruszy� raptownie do przodu w kierunku Park Avenue. Rosenbaum poczu� si� zaskoczony, jednak ju� po chwili ruszy� swoim chevroletem niczym my�liwy tropi�cy zwierzyn�. Dogoni� szybko uciekaj�cego i przygotowa� si� do wyprzedzenia go z prawej strony; wiedzia�, co by�o w tej chwili jego �yciow� misj�: wyprzedzi� cholernego volkswagena, zajecha� mu drog�, a potem zwo...oo...lni�. Jednak sprawa okaza�a si� nie taka prosta - gdy Rosenbaum zjecha� na praw� stron�, to samo zrobi� kierowca volkswagena; gdy Rosenbaum zjecha� na prawy pas - i tym razem volkswagen zajecha� mu drog�. I oto na ulicy Osiemdziesi�tej Si�dmej zosta�a nagle wypowiedziana wojna; Rosenbaum nie mia� nic przeciwko temu - dzie�, w kt�rym chevrolet nie poradzi sobie z jakim� produktem z importu o wielko�ci chrab�szcza, b�dzie prawdziwym ko�cem �wiata. We Francji m�wi si� wiele o wietrze zwanym Mistralem, kt�ry przyprawia ludzi o utrat� zmys��w; w Kalifornii wieje wiatr o nazwie Santa Ana, kt�ry powoduje, �e ludzie czuj� si� tak, jakby byli na gor�cej patelni i poruszaj� si� jak muchy w mazi. Ot� na Manhattanie r�wnie� wieje taki wiatr. Nikt go do tej pory nie nazwa�, ale wszyscy odczuwaj� jego skutki. Gor�cy dzie� zamienia si� w prawdziwe piek�o i z zachodu zaczyna wia� wiatr, kt�ry przenosi przez rzek� Hudson wszystkie komary z bagien Jersey - i by� mo�e w�a�nie to zdarzy�o si� w tej chwili: zdenerwowanie zosta�o wywo�ane zmian� pogody, ale B�g jeden wie, �e nie by�a to zwyk�a irytacja. �wiat�a na Park Avenue zmieni�y si� w�a�nie na zielone; chevrolet ruszy� z impetem, lecz m�czyzna w volkswagenie obj�� prowadzenie, wcisn�� gaz "do dechy" i sprawia� wra�enie, �e wszystko inne przesta�o mie� w tej chwili znaczenie - chodzi�o mu jedynie o to, aby szalony kierowca szar�uj�cy z ty�u nigdy, przenigdy nie zdo�a� go wyprzedzi�. Jaki b�dzie koszt zwyci�stwa - to nie mia�o znaczenia. Tak wi�c oba samochody przemkn�y przez skrzy�owanie Osiemdziesi�tej Si�dmej i Park Avenue. Na widok tego, co si� dzieje, opiekunki do dzieci chwyta�y swoje pociechy, a kilkunastu przechodni�w bezskutecznie wypatrywa�o w t�umie jakiego� policjanta. Samochody jecha�y teraz w kierunku Madison; kierowca volkswagena traci� kontrol� nad swym pojazdem, kt�ry zaczyna� niemal wibrowa� jad�c na maksymalnych obrotach. Tymczasem chevrolet ustawia� si� w odpowiedniej pozycji i raz po raz naje�d�a� na drugi samoch�d - tak wi�c dw�ch facet�w licz�cych razem 150 lat z ok�adem, stacza�o w tej chwili walk� na �mier� i �ycie z tego tylko powodu, �e w wypo�yczonym volkswagenie w okolicach Lexington Avenue kilka minut wcze�niej zgas� silnik. Takie rzeczy zdarzaj� si� w miastach na porz�dku dziennym, jednak po jakim� czasie przechodz� w zapomnienie; po ostrych sprzeczkach nast�puje okres spokoju, p�niej zn�w dochodzi do wybuch�w, i tak jest bezustannie. O tym incydencie r�wnie� wszyscy szybko by zapomnieli - wszyscy, ale nie Hunsicker. Hunsicker realizowa� sw� sta�� dostaw�; nienawidzi� wykonywa� zlece� na ulicy Osiemdziesi�tej Si�dmej, gdy� by�a zbyt w�ska; lubi� jednocze�nie t� ulic�, poniewa� tu� za rogiem, na skrzy�owaniu z Osiemdziesi�t� �sm�, znajdowa�y si� delikatesy Lenox Hill, a za lad� w tym sklepie pracowa�a Ilene. Co tydzie� od ponad roku Hunsicker wpada� tam na kaw� i dro�d��wk�. Poci�ga�y go okr�g�e kszta�ty, jak r�wnie� �adna buzia; Ilene by�a rozw�dk� i smakowitym k�skiem dla m�czyzn, nigdy jednak nie przystawa�a na propozycje Hunsickera. Owszem, �artowa�a z nim, czasem nawet wyci�ga�a do niego r�k� i rozburza�a mu w�osy, nigdy jednak nie chcia�a um�wi� si� z nim po pracy. Jej pierwszy m�� by� kierowc� ci�ar�wki i, jak mawia�a, przepraszaj�c przy tym za szczero��, jedno ma��e�stwo by�o dla niej wystarczaj�co przykrym do�wiadczeniem. - Ale ja jestem inny - argumentowa� Hunsicker. - Nie jestem jakim� wariatem, dla kt�rego jedyn� przyjemno�ci� �yciow� s� ligowe rozgrywki w kr�gle; czytam bestsellery, wszystkie najpopularniejsze ksi��ki, Love story - czyta�em, Ojca cbrzestnego, a jak�e, wymie� tylko jaki� znany tytu� - na pewno mam kieszonkowe wydanie tej ksi��ki. Ilene nie dawa�a si� jednak przekona�. Hunsicker m�wi� jej w�a�nie, �e ostatnia powie�� Jackie Susann pt. Jeden raz nie wystarczy mog�a by� prze�omem w jej �yciu, mog�a odmieni� to �ycie zar�wno pod wzgl�dem tre�ci, jak i stylu - i wtedy zdarzy�a si� kraksa. Hunsicker zorientowa� si� natychmiast, �e w wypadku uczestniczy� jego pojazd. Skoczy� wi�c do drzwi i pobieg� w kierunku Osiemdziesi�tej Si�dmej jak oszala�y i zanim jeszcze dobieg� do rogu, poczu� nagle powiew gor�cego powietrza, niesamowicie gor�cego. Przeje�d�a�a bowiem obok cysterna z rop�, a gdy przeje�d�a taki pojazd, kamienie w jego pobli�u rozgrzewaj� si� do czerwono�ci; w tym momencie us�ysza� dolatuj�ce zewsz�d piski kobiet i dzieci, i kiedy dotar� do Osiemdziesi�tej Si�dmej, p�omienie zd��y�y ju� opanowa� jedn� stron� budynku, do kt�rego dostarcza� towar. Hunsicker zbli�y� si� do piekielnego ognia tak blisko, jak to by�o mo�liwe, pr�buj�c zorientowa� si�, co si� sta�o - to, co zobaczy�, by�o ju� tylko obrazem zgliszczy. Wygl�da�o na to, �e wpad�y na siebie dwa samochody, kt�re nast�pnie przewr�ci�y si� i run�y na jego ci�ar�wk�, i tylko B�g jeden wiedzia�, ilu ludzi mog�o straci� �ycie. Poparzony Hunsicker powl�k� si� z powrotem do delikates�w i odby� dwie rozmowy telefoniczne: ze stra�� po�arn� i z policj�. P�przytomny usiad� przy ladzie, podczas gdy Ilene nie pytaj�c, czy ma na to ochot�, nala�a mu kawy. Zacz�� j� popija� ma�ymi �ykami. By�o w nim teraz co�, co j� wzruszy�o - wysz�a zza lady, usiad�a obok i czyst� chusteczk� wytar�a mu usmolon� twarz. Tego wieczoru posz�a z nim pierwszy raz do kina, a po trzech nast�pnych randkach sp�dzi�a z nim noc. Tak wi�c wszystko u�o�y�o si� po my�li Hunsickera. Tak samo sta�o si� w przypadku Bibby'ego. By� to ciemnosk�ry ch�opiec, jeszcze przed dwudziestk�, kt�ry chcia� zosta� fotografem i w momencie, gdy zdarzy� si� wypadek, szed� akurat w kierunku parku. By� jedynym cz�owiekiem, kt�ry robi� wtedy zdj�cia, i kilka z nich okaza�o si� ca�kiem udanych. Gazeta Daily News zakupi�a kilkana�cie i zamie�ci�a je na czo�owych miejscach; koniec ko�c�w zaproponowa�a Bibby'emu prac� w pe�nym wymiarze godzin, a wi�c ch�opak nie mia� chyba powod�w do narzeka�. I w�a�ciwie z niewiadomych przyczyn - czy zdecydowa�o o tym zwyk�e szcz�cie, zbieg okoliczno�ci czy te� interwencja Si� Boskich - do��, �e ucierpieli tylko dwaj kierowcy, ale i w tym przypadku strata nie by�a a� tak wielka. Rosenbaum by� bardzo gderliwym cz�owiekiem, mia� siedemdziesi�t osiem lat, jego zachowanie odznacza�o si� nieprzyjemn� dla otoczenia nag�� zmian� nastroj�w; z latami stawa� si� dla wszystkich coraz bardziej niezno�ny. Kierowca volkswagena by� jeszcze starszym, bo osiemdziesi�ciodwuletnim m�czyzn�; by� wdowcem i posiada� tylko jednego �yj�cego krewnego, syna, kt�rego nie widzia� przez okres r�wny prawie po�owie przeci�tnego �ycia ludzkiego i chocia� ich zwi�zek krwi by� r�wnie mocny jak w innych rodzinach, to jednak zwi�zek emocjonalny pomi�dzy ojcem i synem ju� od dawien dawna praktycznie nie istnia�; stosunki ogranicza�y si� jedynie do spraw czysto finansowych. By� wdowcem i uciekinierem, kt�ry prze�y� wszystkich swych przyjaci�, co si� za� tyczy wrog�w, w czasie swego �ycia nie zabiega� o to, by mie� ich zbyt wielu. Wszyscy znali go jako Kurta Hesse'a; nie by�o to jednak jego prawdziwe nazwisko. Nazwisko Kurt Hesse widnia�o w jego prawie jazdy, jak r�wnie� w paszporcie; lekarze i listonosze zwracali si� do niego: "panie Hesse", natomiast jego fryzjer m�wi� do niego: "panie H."; dzieci wo�a�y do niego "dzi�kuj�", gdy na placach zabaw rozrzuca� dla nich s�odycze, co zreszt� bardzo lubi� robi�. Jego siostra, gdy jeszcze �y�a i gdy wreszcie do tego przywyk�a, zwraca�a si� do niego: "Kurt". Istotnie, by� znany jako Kurt Hesse ju� od tak dawna, �e gdyby kto� niespodziewanie spyta� go o nazwisku, gdyby kto� krzykn�� za jego plecami: "Jak si� pan nazywa?", jest bardziej ni� prawdopodobne, �e wyj�ka�by: "Hesse, Kurt Hesse" i nie mia�by przy tym �wiadomo�ci, �e m�wi nieprawd�. Jego prawdziwe imi� i nazwisko brzmia�o Kaspar Szell, jednak ju� od dwudziestu o�miu lat nikt go tak nie nazywa�, i czasami, przed za�ni�ciem, zastanawia� si�, czy w og�le istnia� kto� o nazwisku Kaspar Szell, a je�li tak, to jakim by�by cz�owiekiem, gdyby dano mu szans� prze�ycia. Zgin�� na miejscu wskutek wypadku. Wypadku - nie po�aru. Po�ar op�ni� jedynie identyfikacj� zw�ok. Ca�y incydent, kt�ry zacz�� si� przy Gimbels, trwa� mniej ni� trzy minuty, a w przypadku Rosenbauma okres dotkliwego b�lu w najgorszym razie trwa� nie wi�cej ni� pi�� sekund. Bior�c pod uwag� wszystkie te fakty, trudno sobie wyobrazi�, aby mog�a wydarzy� si� szcz�liwsza tragedia. �Cz�� I: Babe 1 O, idzie lalu� - powiedzia� jeden z ch�opc�w na tarasie. Levy robi�, co m�g�, by sprawi� wra�enie, �e ignoruje ch�opc�w; w tym momencie szykowa� si� do zej�cia po schodach z br�zowego kamienia i sprawdza�, czy sznur�wki w jego trampkach s� wystarczaj�co mocno zawi�zane. By�y to jego najlepsze buty, chluba firmy Adidas, pasowa�y do jego n�g tak, jakby najlepszy fachowiec robi� je dla niego na miar� i nigdy, nawet w dniu, kiedy je po raz pierwszy w�o�y�, nie zrobi� mu si� na stopach najmniejszy odcisk. Levy nie dba� o r�ne szczeg�y ubrania, lecz ze swych but�w sportowych by� prawdziwie dumny. - Hej! Idzie lalu�, lalu�, lalu�! - krzykn�� inny ch�opak z tarasu, przyw�dca grupy - ma�y, szybki, ubrany zwykle w rzeczy najbardziej jaskrawe. Jego g�os brzmia� w tej chwili zaczepnie. - Jestem pe�en uwielbienia dla twojego chapeau. - M�wi�c to wskaza� na czapk� Levy'ego. Levy nie mia� zamiaru tego zrobi�, ale jakby bezwiednie poprawi� na g�owie czapk� do golfa, a gdy to zrobi� i znajdowa� si� ju� trzy stopnie ni�ej, jak grom z jasnego nieba wybuch� triumfuj�cy �miech ch�opc�w. Levy by� szczeg�lnie uczulony na wszystko to, co dotyczy�o jego czapki. Ju� od lat nosi� czapk� z daszkiem i nikt nie zwraca� na ni� uwagi; zmieni�o si� to jednak po Olimpiadzie w 1972 roku, kiedy Wottle, broni�cy barw USA, wygra� bieg na 800 metr�w; zawodnik ten nosi� czapk� do golfa, a wi�c wszyscy uznali, �e czapka Levy'ego by�a niczym innym jak zwyk�ym na�ladownictwem. Levy mia� zaufanie do niewielu rzeczy na tym �wiecie, ale jedn� z nich - czy to �wiadczy�o o zarozumialstwie? chyba tak - by� jego w�asny rozum. Jak na kogo�, kto nie sko�czy� jeszcze dwudziestu pi�ciu lat, posiada� do�� du�� inteligencj� i nigdy nie na�ladowa�by nikogo - a zw�aszcza biegacza, a wi�c kolegi po fachu. W tym momencie Levy wstrzyma� oddech, pr�buj�c si� zawczasu przygotowa� na drwiny ch�opc�w z tarasu, i niczym bocian rozpocz�� sw�j jogging po stopniach z br�zowego kamienia. Ch�opcy z tarasu uwielbiali wprost obserwowa� jego niezgrabne ruchy. Zacz�li wymachiwa� ramionami, wydaj�c przy tym kaczopodobne d�wi�ki. Levy nie cierpia�, gdy go w ten spos�b przedrze�niali. Nie dlatego, �e w og�le to robili i �e nie odpowiada�o to rzeczywisto�ci, lecz w�a�nie dlatego, �e na�ladowali jego ruchy tak trafnie, i� doprowadza�o go to do w�ciek�o�ci. Ot� on, T. B. Levy, faktycznie wygl�da� jak kaczka, a przynajmniej czasami j� przypomina�. Fakt ten nie uszcz�liwia� go, ale tak ju� niestety by�o. Ch�opcy z tarasu - by�o ich zwykle sze�ciu i byli z pochodzenia Latynosami - robili wra�enie, jakby ca�e swe �ycie sp�dzali na schodach z br�zowego kamienia, kt�re prowadzi�y do budynku znajduj�cego si� o trzy domy dalej od mieszkania Levy'ego, w kierunku Central Parku. A przynajmniej byli tam od czerwca, gdy przyjecha� tu Levy i zobaczy�, jak niczym ptactwo obsiedli taras; w tej chwili by� ju� wrzesie� i wcale nie szykowali si� do odlotu na po�udnie. By� mo�e mieli po pi�tna�cie lub szesna�cie lat, byli mali, szczupli i gdyby si� ich sprowokowa�o, z pewno�ci� mogli si� okaza� niebezpieczni; jadali na tarasie, odbijali pi�k� r�czn� od schod�w prowadz�cych na taras lub grali na chodniku przed domem i cz�sto, gdy by�o ju� p�no i panowa�a ciemno��, Levy przechodz�c obok widzia�, jak obejmowali si� - i nie tylko z osobnikami, jak s�dzi�, p�ci przeciwnej z najbli�szego s�siedztwa. Ch�opcy przesiadywali na tarasie od rana do nocy - siedzieli tam, stali, grali w co�, palili papierosy i nie zwracali uwagi na ca�y �wiat, gdy� tym �wiatem byli oni sami - �wiatem dobrze zorganizowanym i niezmiennym. I czasem, z tego w�a�nie powodu, Levy zastanawia� si�, czy aby im nie zazdro�ci. Nie o to chodzi, �e chcia�, aby mu zaproponowali, by si� do nich przy��czy�. Z pewno�ci� odrzuci�by tak� ofert�. Ale nie wiadomo, jak by si� zachowa�. By�y to rozwa�ania czysto akademickie - nigdy przecie� nie wyszli do niego z podobn� propozycj�. Levy skr�ci� i rozpocz�� bieg w kierunku Central Parku; gdy przebiega� obok ch�opc�w, ten z nich, kt�ry by� pe�en uwielbienia dla jego chapeau, spyta�: - Dlaczego nie jeste� w szkole? - I nagle za�mia� si� sam Levy, gdy� pewnego razu w czerwcu, gdy ch�opcy w szczeg�lnie dotkliwy spos�b okazywali sw� z�o�liwo��, Levy zada� im w�a�nie takie pytanie: Dlaczego nie jeste�cie w szkole? Nie odnios�o to wtedy �adnego skutku, co wi�cej - przez nast�pny miesi�c ch�opcy dali si� Levy'emu nie�le we znaki. W tej w�a�nie chwili, po raz pierwszy od wielu dni, dzieciaki zada�y to samo pytanie, kt�re kiedy� adresowane by�o do nich samych - i st�d �miech Levy'ego. Humor i brak zrozumienia - c� za osobliwe zestawienie, poj��! Kto by� autorem tego stwierdzenia? Levy szpera� przez chwil� w pami�ci, zanim doszed� do wniosku, �e by� nim Hazlitt. Nie. A mo�e Meredith? G.B. Shaw? Pomy�l - nakaza� sam sobie, lecz nie m�g� nadal przypomnie� sobie w�a�ciwego nazwiska. Levy by� w tej chwili w�ciek�y na siebie, poniewa� takie rzeczy musia�o si� wiedzie�, je�li chcia�o si� nale�e� do tych najlepszych. Jego ojciec wiedzia�by na ten temat dok�adnie wszystko: nazwisko autora, ale nie tylko - wiedzia�by, sk�d pochodzi cytat, potrafi�by okre�li� stan umys�u autora w momencie tworzenia, umia�by r�wnie� powiedzie�, czy by� to pomy�lny okres w jego �yciu. Zna�by na ten temat wszystkie szczeg�y. Zawstydzony Levy zwi�kszy� tempo biegu. Levy mieszka� przy Zachodniej Dziewi��dziesi�tej Pi�tej, mi�dzy Amsterdam i Columbus. Nie by�a to z pewno�ci� zbyt presti�owa dzielnica, ale student, kt�ry pobiera� stypendium, musia� zdecydowa� si� na mieszkanie, kt�re by�o jeszcze do wzi�cia, a w czerwcu jedynym wolnym miejscem okaza� si� pok�j z �azienk� na najwy�szym pi�trze budynku z br�zowego kamienia pod numerem 148 przy Zachodniej Dziewi��dziesi�tej Pi�tej. W�a�ciwie nie by�o to takie z�e miejsce - odcinek mi�dzy tym domem a Columbi� by� �wietn� tras� do uprawiania joggingu; trzeba by�o dobiec do Riverside Park, potem do Sto Szesnastej, a nast�pnie prosto jak strza�a wzd�u� brzegu rzeki; czy� biegacz m�g� marzy� o czym� wi�cej? Levy przebieg� przez Columbus, przyspieszy� jeszcze bardziej, gdy zbli�y� si� do Central Parku, skr�ci� w lewo przy Dziewi��dziesi�tej Pi�tej, dobieg� do nast�pnej przecznicy i znalaz� si� w�r�d zieleni. Nast�pnie w kierunku kort�w tenisowych, potem ju� tylko nieznaczna zmiana kierunku - i by� na miejscu. Przy zbiorniku wodnym. Levy doszed� do wniosku ju� przed wieloma miesi�cami, �e kto�, kto wpad� na pomys� zbiornika wodnego, my�la� wy��cznie o nim. Co do zbiornika nie mo�na by�o mie� �adnych zastrze�e�; by�o to wspania�e jeziorko umiejscowione w najbardziej nieoczekiwanym miejscu - graniczy�o z posiad�o�ciami milioner�w z Pi�tej i z ich dalekimi krewnymi z Central Park South, jak r�wnie� z dalekimi krewnymi tych ostatnich, kt�rzy zamieszkiwali obszary wzd�u� Central Park West. Levy z �atwo�ci� wyprzedzi� innych biegaczy, rozpoczynaj�c bieg wok� jeziorka. By�o wp� do sz�stej - zawsze biega� o tej samej godzinie - ta w�a�nie pora by�a dla niego wymarzona. Niekt�ry ludzie woleli ranne przebie�ki, lecz Levy nie nale�a� do nich, jego umys� funkcjonowa� najlepiej rano, wi�c wtedy w�a�nie, przed po�udniem, po�wi�ca� czas trudnej lekturze; popo�udniami robi� notatki lub czyta� �atwiejsze rzeczy. Przed pi�t� czu� si� wyczerpany psychicznie, lecz jego cia�o rwa�o si� niemal do ruchu. Tak wi�c o wp� do sz�stej Levy biega�. By� niew�tpliwie szybszy od innych biegaczy, kt�rych spotyka�, a wi�c jaki� przypadkowy obserwator, kieruj�c si� przes�ankami logiki, mia� wszelkie prawo doj�� do wniosku, �e ten do�� wysoki, szczup�y facet, kt�rego spos�b biegania m�g� kojarzy� si� z chodem kaczki, biega naprawd� dobrze. Ale kt� zna� jego sny na jawie? Zamierza� wzi�� udzia� w maratonie. Podobnie jak Nurmi, kt�ry sta� si� ju� mitem. Kibice sportowi k��cili si� zaciekle na temat tego, kto jest najwi�kszym biegaczem - pot�ny Finn czy te� s�awny T. B. Levy. "Levy - twierdzili jedni - nikt nie potrafi przebiec ostatnich pi�ciu mil w taki spos�b jak on." Inni ripostowali, �e zanim zawodnicy dobiegliby do miejsca, sk�d zosta�oby tylko pi�� mil do finiszu, Nurmi by�by ju� tak daleko w przodzie, �e szybko�� Levy'ego nie mia�aby �adnego znaczenia; takie gor�ce dyskusje ekspert�w ci�gn�y si� przez ca�e dziesi�ciolecia. Levy nie zamierza� zosta� jednym z wielu marato�czyk�w; ka�dy m�g� to osi�gn��, je�li tylko zdecydowa� si� po�wi�ci� temu ca�e swoje �ycie. Nie - on zamierza� zosta� najwi�kszym z marato�czyk�w. Do tych ambicji dochodzi� intelekt, kt�ry nakazywa� mu osi�ganie osza�amiaj�cych sukces�w; z intelektem sz�a w parze ogromna wiedza. Ca�a ta mozaika cech charakteru t�umiona by�a w pewnym stopniu poczuciem skromno�ci, kt�re by�o r�wnie g��bokie, co szczere. W tej chwili posiada� jedynie tytu� magistra w dziedzinie literatury, kt�ry uzyska� w Oksfordzie, a co si� tyczy biegania, potrafi� si� �ciga� bez zm�czenia jedynie na dystansie pi�tnastu mil. Ale potrzeba mu kilku lat, by zdoby� zar�wno tytu� doktora, jak i mistrza. A t�umy b�d� wiwatowa�: "Le-vy, Le-vy" i wsp�uczestniczy� w jego triumfach, o kt�rych wcze�niej nie m�g� nawet marzy�. Kibice sportowi, kt�rzy obecnie dopinguj� swych bohater�w krzycz�c: "Dee-fense, b�d� w przysz�o�ci skandowa� "Le-vy". "Levy, Levy..." I nikt nie zwr�ci uwagi na jego niezgrabny spos�b biegania. Nikt nie zauwa�y, �e ma ponad sze�� st�p wzrostu, a jego waga nie osi�ga stu pi��dziesi�ciu funt�w, mimo niezliczonych koktajli mlecznych wypijanych codziennie, by z chudzielca przekszta�ci� si� cho�by w szczup�ego m�czyzn�. - Le-vy, Le-vy!... Nikomu nie b�dzie r�wnie� przeszkadza� �miesznie stercz�cy kosmyk w�os�w i twarz farmera z Indiany ani te� fakt, �e po trzyletnim pobycie w Anglii ci�gle sprawia� wra�enie kogo�, o kim mo�na powiedzie�, �e kupi�by Most Brookli�ski, gdyby tylko dosta� tak� propozycj�. By� obiektem uwielbienia niewielu os�b, by� nie znany nikomu z wyj�tkiem Doca - chwa�a za to Panu. Ale to si� zmieni. Och tak, zmieni si�. "Le-vy... LEEEEE-VY". A wi�c bieg� teraz, w pe�ni prze�wiadczony, �e nikt nie potrafi go nigdy pokona�, by� mo�e z wyj�tkiem Merkurego. Niezmordowanego, os�awionego, aroganckiego, niezwyci�onego, samego Lataj�cego Fina - Nurmiego. Levy zwi�kszy� tempo. Do mety zosta�o jeszcze wiele mil, lecz w tej w�a�nie chwili przyszed� moment najwi�kszej pr�by, pr�by serca. Levy zwi�kszy� tempo jeszcze bardziej. Levy zacz�� zyskiwa� przewag� nad innymi. P�milionowy t�um stoj�cy wzd�u� trasy biegu nie wierzy� w�asnym oczom. Ludzie wrzeszczeli wniebog�osy, trac�c niemal kontrol� nad swoimi uczuciami. To, co dzia�o si� w tej chwili, by�o czym� niemo�liwym, a jednak by�a to prawda: Levy zbli�a� si� do Nurmiego! Levy, przystojny Amerykanin, dogania� rywala. By�a to prawda. Levy, tak pewny swego, �e zdoby� si� nawet na u�miech w momencie osi�gni�cia najwi�kszej szybko�ci w historii bieg�w marato�skich, odbiera� w tej chwili Nurmiemu palm� pierwsze�stwa. Nurmi by� tego �wiadom - za jego plecami dzia�o si� co� strasznego. Obejrza� si� przez rami� i dla wszystkich widz�w sta�o si� jasne, �e traci wiar� w zwyci�stwo. Pr�bowa� przyspieszy�, lecz w tym momencie osi�gn�� ju� szczyt swoich mo�liwo�ci - jego nogi odm�wi�y pos�usze�stwa, straci� w�a�ciwy rytm. Levy by� coraz bli�ej. Szykowa� si� do wykonania decyduj�cego ruchu. By� gotowy do wyprzedzenia przeciwnika. Levy... Thomas Babington Levy przystan�� na chwil� i opar� si� o ogrodzenie jeziorka. Tego dnia nie potrafi� si� odpowiednio skoncentrowa�, by rozmy�la� o Nurmim. Bola� go bowiem z�b. Kiedy biegn�c uderza� praw� nog� o ziemi�, podra�nia� jam� ustn� po prawej stronie g�rnej szcz�ki. Levy pomasowa� obola�e miejsce i zastanowi� si�, czy nie powinien z�o�y� wizyty denty�cie... 2 Gdy Scylla wszed� do baru na lotnisku, natychmiast zauwa�y� m�czyzn� w peruce. Przez chwil� nie by� zdecydowany, jak si� zachowa�. Powodem tego by� fakt, �e w czasie ostatniego spotkania obaj m�czy�ni stoczyli ze sob� walk� - wprawdzie kr�tk�, ale tak�, kt�ra mog�a si� sko�czy� �mierci� jednego z nich. To prawda, �e pierwsze ich zetkni�cie mia�o zupe�nie inny charakter. Obaj podr�owali s�u�bowo i znajdowali si� w Brukseli. Obecnie spotkanie nast�pi�o w mi�dzynarodowej cz�ci lotniska w Los Angeles i je�eli mo�na zaryzykowa� stwierdzenie, �e latanie jest form� rekreacji, Scylla podr�owa� w tej chwili dla przyjemno�ci. Nie oznacza�o to jednak, �e sytuacja nie by�a k�opotliwa. Jak bowiem przekona� faceta, kt�rego tak niedawno chcia� zabi�, �e nie jest teraz na s�u�bie i nie chce nikogo zabija�, a ma zamiar jedynie pogaw�dzi�? Nie m�g� tak po prostu podej�� i zapyta�: "Cze��, jak leci?" Zanim wypowiedzia�by s�owo "leci", mia�by prawdopodobnie niepo��dan� dziur� w skroni - tak szybki by� bowiem Ape w pos�ugiwaniu si� pistoletem. Ape pracowa� teraz dla Arab�w - w Libii albo te� Iraku. Scylla nigdy nie by� pewny, w kt�rym z tych kraj�w, gdy� zawsze je myli�. Informacja na temat pracy Ape'a by�a przynajmniej aktualna w czasie pierwszego spotkania w Brukseli. Zaraz po powrocie do Dywizji Scylla poprosi� o kartotek� Ape'a. Wiedzia�, �e takowa istnieje i do tego z pewno�ci� musi by� gruba. Dywizja szczyci�a si� tym, �e zbiera�a i przechowywa�a wszelkie informacje o swoich przeciwnikach. To nieprawda jednak, by Ape zawsze uchodzi� za wroga. Cz�sto zmienia� pracodawc�w, a wraz z nimi pogl�dy, ale faktem jest r�wnie� to, �e przez sze�� lat pracowa� dla Brytyjczyk�w, a przez dwa nast�pne lata dla Francuz�w. P�niej pr�bowa� by� wolnym strzelcem, lecz bez wi�kszych sukces�w. Zreszt� wolni strzelcy w�a�ciwie nigdy nie odnosz� wi�kszych sukces�w. Wyj�tkiem by� tu tajemniczy i przy tym zjadliwy S. L. Chen, kt�ry wi�kszo�� �ycia pracowa� w ten w�a�nie spos�b. o pr�bie za�o�enia w�asnego interesu Ape zacz�� podr�owa� o wiele wi�cej ni� kiedykolwiek przedtem: przez pewien czas przebywa� w Brazylii, potem na kr�tko zatrzyma� si� w Albanii, a obecnie zaanga�owa� si� w interesy z Arabami. Scylla przygl�da� si� ma�emu m�czy�nie w peruce, kt�ry siedzia� na najbardziej oddalonym od niego krze�le. Niezwyk�o�� sytuacji polega�a na tym, �e Scylla mia� rozwi�za� taki oto problem: jak przedstawi� si� temu drugiemu, nie nara�aj�c si� na niebezpiecze�stwo. Rzadko�ci� bowiem by�o, aby tacy m�czy�ni jak on i Ape stan�li przeciwko sobie i obaj unikn�li �mierci. Ape by� ni�szy od Mickey Roneya i mia� od niego mniej gro�ny wygl�d; od ponad dziesi�ciu lat nale�a� jednak do �cis�ej �wiatowej czo��wki w dziedzinie pos�ugiwania si� wszystkimi rodzajami broni kr�tkiej; Scylla natomiast uchodzi� za najszybszego obok Chena w zabijaniu obiema r�kami - d�oni� odwr�con� do g�ry, d�oni� odwr�con� w d�, lew�, praw� - ka�de uderzenie mog�o by� �miertelne. Scylla doszed� do wniosku, �e kieruj�c si� zasadami logiki powinien znale�� jaki� inny bar. Nie ba� si� ryzyka, lecz zawsze pr�bowa� unika� nieoczekiwanych sytuacji. Odszed� kilka krok�w od swojego miejsca, lecz przystan�� - pomimo wszystko mia� jednak ochot� porozmawia� z Apem. Taka okazja nie trafia�a si� zbyt cz�sto. Gdy Scylla stawia� w tej profesji pierwsze kroki, Ape nale�a� ju� do nielicznej grupy ludzi z r�nych kraj�w, kt�rzy mogli sobie ro�ci� prawo do tego, aby uchodzi� za prawdziw� legend�. Scylla by� wtedy jeszcze w tyle za innymi i dopiero pi�� si� do g�ry wraz z takimi facetami jak Brighton, Trench i Fidelio. Ka�dy z nich - c� za szkoda - przeszed� ju� w stan spoczynku. A w ka�dym przypadku owo przej�cie w stan spoczynku odby�o si� w do�� niecodziennych okoliczno�ciach. Scylla nagle przyspieszy�. Jak na m�czyzn� o tych rozmiarach by� niezwykle zwinny, szczeg�lnie na pocz�tku jakiego� dzia�ania. Nie by� zbyt szybki, lecz sama szybko�� to jeszcze za ma�o - liczy�a si� przede wszystkim zwinno��. S�ysza�, jak pewnego razu trener koszyk�wki pyta� koleg� po fachu o jakiego� m�odego zawodnika: - Czy jest zwinny? - To pytanie utkwi�o Scylli g��boko w pami�ci. Przedtem nie wiedzia�, �e zwinno�� mo�e i�� w parze z powolno�ci�. Scylla przeszed� obok krzese� przy barze i gdy by� ju� na tyle blisko celu, by wkroczy� do akcji, przybra� w�a�ciwy dla takich sytuacji wyraz twarzy, zrobi� raptowny zwrot w kierunku ma�ego m�czyzny i mocnymi ramionami przytwierdzi� go do krzes�a. Wygl�da�o to tak, jakby od dawna poszukuj�ce si� �osie odnalaz�y si� nagle i zacz�y sw�j tajemniczy rytua� powitania. Scylla wyszepta�: - Spokojnie, Ape - po czym us�ysza� s�owa, kt�re doda�y mu otuchy: - Nie mam przy sobie broni. Scylla usiad� na krze�le obok Ape'a. Szybko�� reakcji tego faceta zrobi�a na nim niema�e wra�enie. Co sprawia�o, �e Ape by� niedo�cigniony w pos�ugiwaniu si� pistoletem? Nie sama celno��, kt�r� - rzecz jasna - posiada�, lecz fakt, �e kula z jego pistoletu znajdowa�a si� ju� w powietrzu, podczas gdy jego przeciwnik ci�gle celowa�. - Czujesz si� nieswojo? - zapyta� Scylla. - Dlaczego? Dlatego, �e nie mam broni? Nie, dlaczego mia�bym si� tak czu�? A czy ty si� tak czujesz? Scylla nie odpowiedzia�, spl�t� tylko lu�no du�e r�ce, opieraj�c palce na barze. Ape zmierzy� go spojrzeniem. - Ale ty nigdy nie chodzisz bez broni, prawda? Scylla wzruszy� ramionami. - R�ce s� lepsze - powiedzia� Ape. - Nie ma por�wnania. Gdybym mia� twoje rozmiary, wyspecjalizowa�bym si� w walce r�kami. Scylli natychmiast przyszed� na my�l Chen, kt�ry by� du�o mniejszy nawet od Ape'a; przy tym filigranowy i wa�y� nie wi�cej ni� sto funt�w. Scylla nie mia� najmniejszego zamiaru powo�ywa� si� na przyk�ad Chena, wyr�czy� go jednak w tym Ape. Scylla nie m�g� si� nie u�miechn��. Nie mia� poj�cia, gdzie i w jakim kraju Ape przeszed� wst�pne przeszkolenie, ale by�o bardziej ni� prawdopodobne, �e w podobnym miejscu i okoliczno�ciach jak on sam. W�a�ciwie wszystko, co obaj m�czy�ni wiedzieli o sobie, by�o ukryte w kartotekach biur, z kt�rymi byli s�u�bowo zwi�zani. Z jednej strony to prawie nic, z drugiej jednak - bardzo wiele. Mog�y si� zdarzy� takie sytuacje, �e ci dwaj potrafiliby niemal czyta� w swoich my�lach - i taka w�a�nie sytuacja mia�a miejsce w tej chwili. - Powodem, dla kt�rego pan S. L. Chen potrafi tak zr�cznie zabija� obydwoma r�kami, jest fakt, �e to cholerny ��ty dzikus, a taka umiej�tno��, to jakby druga natura ��tk�w, podobnie jak drug� natur� wszystkich Murzyn�w jest umiej�tno�� ta�ca. - Ape spojrza� na resztk� whisky, jaka zosta�a w jego szklance. - To mia�o by� �mieszne - powiedzia�. - Ale chyba nie by�o, prawda? - Scylla nie zd��y� odpowiedzie�, gdy� ma�y m�czyzna ci�gn�� dalej: - Pewnie wpadniesz teraz w pos�pny nastr�j i pomy�lisz, �e jestem pe�en uprzedze�. Ape? Spotka�em go kiedy�. Ma�y zgry�liwy wypierdek nosz�cy �le dopasowan� peruk�. Jeszcze jedn�. - Te ostatnie s�owa adresowane by�y do barmana, kt�ry skin�� g�ow�, si�gn�� po butelk� szkockiej i nala� nast�pn� kolejk�. - Tym razem potr�jn� - powiedzia� Ape. Barman potakn�� i dope�ni� szklank�. Scylla zam�wi� to, co zawsze. - Prosz� szkock�, du�o wody sodowej i du�o lodu - powiedzia� i jednocze�nie pomy�la�, �e Ape by� zbyt sprytny, aby zamawia� potr�jne drinki. Potr�jne by�y niebezpieczne - mowa i my�lenie stawa�y si� wolniejsze; wolniej si�ga�o si� r�wnie� po bro�; wszystko to by�o prawd�, wi�c Scylla nie m�g�, rzecz jasna, o tym m�wi�. Rozmow� skierowa� zatem na inne tory. - Peruka nie jest wcale z�a - powiedzia�. - Nie jest z�a? Jezu, dzi� na wietrze jej przednia cz�� nieomal sfrun�a mi z g�owy. Ty� peruki zosta� na swoim miejscu, ale prz�d trzepota� jak flaga. Musia�o to wygl�da�, jakby moje w�osy dawa�y komu� znaki. - Spojrza� na swoj� szklank�. - To te� nie wypad�o �miesznie. Potrafi�em by� kiedy� taki zabawny. Naprawd�, Scylla. By�em prawdziwym komikiem. - Wierz� ci. - Nie wierzysz w ani jedno moje s�owo. - Czy to ma jakie� znaczenie? - Nie - odpowiedzia� Ape, po czym doda�: - Ale� tak, ma, i to du�e. Scylla pomy�la�, �e b�dzie najlepiej, je�li skwituje to milczeniem. - Sam wybra�em dla siebie imi� - kontynuowa� ma�y m�czyzna. - Sam wybra�em dla siebie pseudonim. Powiedzieli: Chcesz by� znany jako kto? A ja, od czasu, gdy sko�czy�em dwadzie�cia dwa lata, jestem �ysy jak kolano, wi�c odpowiedzia�em natychmiast: Ape - w nawi�zaniu do sztuki tego Amerykanina, O'Neilla, pod tytu�em "Hairy Ape". ("W�ochata ma�pa"). Czy rozumiesz �mieszno�� tej sytuacji? Przez ca�e �ycie taki by�em, zawsze wywo�ywa�em salwy �miechu. Scylla u�miechn�� si�, poniewa� tak nakazywa�a przyzwoito��; innym powodem u�miechu by�o to, �e jedn� z nami�tno�ci Ape'a by�o utrzymywanie w sekrecie swego pochodzenia. �adnym j�zykiem Ape nie w�ada� na tyle dobrze, aby mo�na go przypisa� do jakiego� kraju, a m�wi�c o O'Neillu jako o Amerykaninie, dawa� niejako do zrozumienia, �e Ameryka nie jest jego ojczyzn�. - Mia�em na my�li peruk� - powiedzia� Scylla. - Jest zupe�nie zno�na, nie tak dobra, jak tego Amerykanina Sinatry, ale �piewasz pewnie gorzej ni� on. Ape u�miechn�� si�. - By� kiedy� facet, chyba by�o to jeszcze zanim zacz��e� karier� w tym zawodzie, nazywa� si� Fidelio; okropnie zale�a�o mu na tym, by dowiedzie� si�, sk�d pochodz�. Mia� obsesj� na tym punkcie; ka�d� woln� chwil� wykorzystywa� na sprawdzenie cho�by najmniejszego �ladu prowadz�cego do rozwi�zania zagadki. M�wi�c co�, u�ywa�em takich sformu�owa�, by da� mu jak�� wskaz�wk�. Ze wszystkich legendarnych postaci Scylla by� najbardziej zafascynowany Fideliem; cz�owiek ten kocha� muzyk�, b�d�c dzieckiem gra� cudownie na skrzypcach. Jego talent nie rozwin�� si� w wieku dorastania, lecz pasja do muzyki nie opu�ci�a go nigdy. By� r�wnie�, przynajmniej wed�ug kartotek Dywizji, najbardziej b�yskotliwym ze wszystkich pracownik�w, nie wy��czaj�c ludzi z zagranicy. - Czy dobrze go zna�e�? Mam na my�li Fidelia. - Czy go zna�em? Na Boga, pytasz, czy go zna�em - to ja przecie� zaj��em jego miejsce... - Naprawd�? Nie wiedzia�em o tym, nasze kartoteki nie wspominaj� o tym ani s�owem. Jak si� to sta�o? To musia�o by� trudne. Bo�e, to musia�o by� prawie niemo�liwe. - Scylla m�g�by ci�gn�� w tym tonie jeszcze d�u�ej, ale w por� zorientowa� si�, �e wyszed�by na g�upca. W tym momencie poczu� si� dok�adnie tak, jak m�ody Joe Di Maggio m�wi�cy do Babe'a: "Czy naprawd� ustawi�e� tak kij i zdoby�e� punkt, czy by� to tylko przypadek? Czy wiedzia�e�, �e mo�esz zdoby� ten punkt? Jak si� czu�e� zdobywaj�c kolejne punkty, s�ysz�c wiwaty t�umu? No prosz�, m�w, tak bardzo chcia�bym wiedzie�". Ape wzi�� do r�ki szklank� i spojrza� na jej zawarto��. Scylla czeka� cierpliwie. Gdy Babe Ruth m�wi� o uderzaniu kijem i zdobywaniu punkt�w, to on dyktowa� tempo rozmowy - nie jego s�uchacze. - Ciesz� si�, Scylla, �e si� do mnie przysiad�e� - powiedzia� Ape, wpatruj�c si� ci�gle w swoj� whisky. - Mia�em nadziej�, �e tak si� stanie. Widzia�em, jak sta�e� w drzwiach. - Wskaza� r�k� w kierunku malowid�a za barem; szyba by�a lekko pochylona w stron� g��wnego wej�cia. - Odbicie jest troch� zamazane, lecz na tyle wyra�ne, by rozpozna� wchodz�cego. Gdy zobaczy�em, �e si� wycofujesz, mia�em ochot� skin�� na ciebie r�k�. - Dlaczego tego nie zrobi�e�? Ape popija� swojego potr�jnego drinka, a w�a�ciwie muska� tylko ustami szklank�, z kt�rej nic nie ubywa�o. - To dopiero m�j drugi - i zamierzam go tylko skosztowa�. Jestem zupe�nie trze�wy. Scylla zrozumia� sens wywodu Ape'a dopiero wtedy, gdy ten powiedzia�: - Nie kiwn��em do ciebie r�k�, gdy� nie lubi� narzuca� si� ludziom. Chyba jestem ju� taki od dzieci�stwa. Nie powiniene� m�wi� tego wszystkiego - pomy�la� Scylla, ale poniewa� by�a to prawda, nie powiedzia� tego g�o�no. Z Apem dzia�o si� co� niedobrego. Co� od �rodka trawi�o straszliwie ca�y jego organizm. - Mia�e� mi opowiedzie� o Fideliu - powiedzia� Scylla. - Opowiem; pami�tam, �e mia�em to zrobi�. Nie gor�czkuj si�, Scylla, nie jestem pijany i nie zaczn� be�kota�. Pow�d, dla kt�rego Ape czu� si� taki udr�czony, mia� nied�ugo zosta� odkryty; Scylla czu�, �e tak si� w�a�nie stanie. Sam nie mia� na to du�ego wp�ywu - m�g� jedynie czeka�. Jednak czekanie nie by�o niczym przyjemnym, wi�c podj�� temat interesuj�cy dla nich obu i przypomnia� wydarzenia, kt�re razem prze�yli w Brukseli - walk�, z kt�rej obaj wyszli bez szwanku. W�a�ciwie spotkanie by�o przypadkowe. Z niewiadomego powodu zostali obaj poddani dok�adnej kontroli celnej, po czym nagle znale�li si� w tym samym pomieszczeniu wraz z jakim� martwym cia�em, Ape odda� wtedy strza�, a Scylla zamachn�� si� na niego praw� r�k�, lecz chybi� celu, kt�rym by�o miejsce, gdzie szyja ��czy�a si� z ramieniem. Rami� przeciwnika by�o zaskakuj�co umi�nione. Ape wystrzeli� wtedy ponownie, lecz potkn�� si�. Wygl�da�o to bardziej na ostrze�enie ni� pr�b� zabicia przeciwnika. W tym momencie by�o ju� po wszystkim i ka�dy z m�czyzn poszed� w swoj� stron�. - Dlaczego chybi�e�, strzelaj�c pierwszy raz? - zapyta� Scylla. - Oczywi�cie nie jest mi przykro z tego powodu, to chyba zrozumia�e. - Nie pi�em wtedy, by�em abstynentem; zdarzy�o si� to ponad rok temu. - Wydaje mi si�, �e pi�tna�cie miesi�cy temu. Ape pokiwa� g�ow�. - Cienie - powiedzia�. - Cienie bardzo �le wp�ywaj� na celno�� strza�u. Chyba celowa�em zbyt wysoko. Celowa�em w tw�j m�zg, a trafi�em w �cian�. Gdybym celowa� w serce, m�g�by� przez jaki� czas czu� si� nieswojo. Scylla podni�s� szklank�. - Za cienie. Ape umoczy� tylko usta w swojej whisky. W tym momencie og�oszono dalsze op�nienie lotu do Londynu. Ape zakl�� i poci�gn�� d�ugi �yk szkockiej. - Ja te� lec� do Londynu - powiedzia� Scylla i dotkn�� koperty w wewn�trznej kieszeni marynarki; w kopercie znajdowa� si� bilet pierwszej klasy. - �wietnie. Nigdy wcze�niej w czasie tego cholernego lotu nie mia�em �adnego towarzystwa; przez jedena�cie godzin dzieje si� zawsze to samo, czyli dok�adnie nic. Gdy latam, nie potrafi� czyta� niczego powa�niejszego ni� czasopisma. Autobiografia Hedy Lamarra to doskona�a lektura w czasie takiego lotu. - Ja lec� klas� turystyczn� - powiedzia� Ape i w tym momencie Scylla ju� wiedzia�, co gryzie ma�ego m�czyzn�. - Dla niepoznaki? Ape potrz�sn�� g�ow�. - Prawdopodobnie pope�niono b��d. Ape powt�rnie potrz�sn�� g�ow�. Scylla wiedzia�, �e najlepiej zachowa si�, je�li nie powie nic. Bo c� m�g� w takiej sytuacji powiedzie�? Gdy wykonywa�o si� tak� prac�, lata�o si� pierwsz� klas�. Wsz�dzie. Przedstawicielom tego zawodu nie, p�aci�o si� na staro�� zasi�k�w ani emerytur; nikt nie gwarantowa� te� bezpiecznych warunk�w pracy. Je�li kto� lecia� klas� turystyczn�, wynika�o to z woli prze�o�onych i by�o dostosowane do konkretnego zadania, jakie mia�o by� wykonane. W przeciwnym razie pow�d m�g� by� tylko jeden: prze�o�eni chcieli komu� da� do zrozumienia, �e jego akcje spadaj� i odej�cie z pracy jest jedynie spraw� czasu. Z takiej pracy, rzecz jasna, nie odchodzi�o si� na w�asn� pro�b�. Zerwanie z Dywizj� by�o wi�c niezmiennie zwi�zane z k�opotami. Scylli wydawa�o si� jednak, �e wys�anie w podr� legendarnej postaci klas� turystyczn� jest mimo wszystko aktem �ajdactwa. Chryste, czy� nie mo�na mu by�o da� takiego zadania, aby zgin��; czy� nie mo�na by�o stworzy� takich warunk�w, aby m�g� przynajmniej odej�� w chwale? Przecie� zas�u�y� sobie na to. Ale z drugiej strony pami�tajmy o tym, �e nawet takich jak Jankees i Babe Ruth r�wnie� spisano na straty. - Mia�em dobr� pass� - powiedzia� Ape. - Lepsz� ni� wi�kszo�� innych. - I zaj��e� miejsce Fidelia. - Trencha r�wnie�. O tym te� nie wiedzia�e�, prawda? Za�atwi�em ich obu. W tym samym roku. Wtedy cienie nie przeszkadza�y mi. - Poci�gn�� nast�pny �yk szkockiej. - Czy wiesz, o czym my�la�em, zanim przyszed�e�? Scylla potrz�sn�� g�ow�. - Czy chcesz wiedzie�? - Scylla pomy�la�, �e nie ma na to najmniejszej ochoty; to �adna przyjemno�� us�ysze� od Johnny'ego Unitasa, �e nie potrafi ju� pod�o�y� bomby lub te� sk�oni� Elgina Baylora do wyznania, �e jego strza� z wyskoku to ju� zamierzch�a przesz�o��. - Je�li chcesz m�wi�, to m�w. - A wi�c my�la�em o tym, �e nigdy nie mia�em kobiety, kt�rej nie zap�aci�em, nigdy nie by�o dziecka, kt�re zna�o moje imi�, nigdy nie mia�em te� peruki, kt�ra podnios�aby moj� atrakcyjno��. - Sentymentalne bzdury - powiedzia� Scylla z nadziej�, �e ta uwaga spe�ni swoje zadanie... Panie Loman, niech pan jako� zareaguje, niech pan zareaguje... Ma�y m�czyzna przez chwil� milcza�. Nast�pnie wybuchn�� g�o�nym �miechem. - Do diab�a, Scylla, c� za trafna uwaga. - Po chwili, ku zdumieniu Scylii, u�miechn�� si�. Scylla skin�� g�ow� i powiedzia�: - A teraz opowiedz mi t� cholern� histori� o Fideliu, w przeciwnym razie b�d� musia� p�j�� do ksi�garni i poszuka� "Wyzna� Lany Turner". - Zacznijmy od ma�ych ablucji - powiedzia� ma�y m�czyzna i zeskoczy� z wysokiego krzes�a. - Wiesz o tym, ta informacja jest na pewno w mojej kartotece w Dywizji. - Powiedziawszy to, wybieg� p�dem z baru; wygl�da� na kogo�, kto jest niew�tpliwie w dobrym nastroju. W kartotece Ape'a znajdowa�a si� informacja na temat k�opot�w z nerkami i zbyt nisko umieszczonym jelitem; by�a tam r�wnie� wzmianka o operacji, kt�r� przeszed� kilka lat temu. Tak wi�c Scylla m�g� si� domy�la�, �e Ape pobieg� do toalety oraz �e do tego w�a�nie miejsca odnosi�a si� prawdopodobnie uwaga na temat "ablucji". Gdy tylko Ape znikn�� z pola widzenia, Scylla podni�s� szklank� i tak po prostu postanowi� zmieni� sw�j bilet na bilet klasy turystycznej. Nie by�a to w ko