8112

Szczegóły
Tytuł 8112
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8112 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARTHUR C. ClARKE MICHAEL KUBE-MCDOWELL DETONATOR Dramatis personele Laboratorium Terabyte: Kar� Brohier, dyrektor naczelny Jeffrey Alan Horton, zast�pca dyrektora Gordon Greene, in�ynier wydzia��w elektrycznego i mechanicznego Leigh Thayer, specjalista od eksperymentalnych system�w informa- tycznych Donovan King Val Bowden, fizyk i in�ynier w Aneksie Waszyngton: Senator Grover Wilman, za�o�yciel �Umys�u przeciw Szale�stwu" Prezydent Mark Breland Richard Nolby, szef sztabu Roland Stepak, sekretarz obrony Richard Carrero, sekretarz stanu Doran Douglas, prokurator generalny Aimee Rochet, dyrektor public relations Edgar Mills, dyrektor FBI Jacob Hilger, dyrektor Agencji Wywiadu Obronnego Inne miejsca: Aron Goldstein, w�a�ciciel Aurum Industries i g��wny inwestor w laboratoriach Terabyte John Samuel Trent, prezes NAR Jules Merchant, prezes Allied General, firmy kontraktuj�cej dosta- wy dla wojska Philby Lancaster, pe�nomocnik NAR Robert Wilkins, dow�dca regionu Ludowej Armii Sprawiedliwo�ci Prolog: Wybraniec Jeffrey Horton spojrza� z rezygnacj � na zagracon� drug� sypialni�, kt�r� on i jego wsp�lokator nazywali autoironicznie czarn� dziur�. Dyskietki i ta�my le�a�y na sto�ach i pod nimi, do krzes�a przy- pi�ty by� nie nadaj�cy si� do u�ytku CD-ROM. Rozmaite cz�ci kom- puter�w pierwszej generacji pi�trzy�y si� w chwiejnych stosach w k�tach pokoju. Na krze�le Hortona wi�y si� spl�tane zwoje kabli. Uginaj�ca si� pod ci�arem ksi��ek i podr�cznik�w p�ka zwisa�a nad wielkim monitorem jak miecz Damoklesa. To by� normalny poziom ba�aganu w czarnej dziurze. Tylko inny maniak komputerowy m�g�by to doceni�. Wi�kszo�� przyjaci� Hortona mia�a przynajmniej po jednym takim pokoju. S�dz�c po spi�trzonych na �rodku pod�ogi kartonowych pud�ach, podczas kil- kutygodniowej nieobecno�ci Hortona Hal nawiedza� gie�dy kompu- terowe zaopatrywane przez Dolin� Krzemow�. , Je�li si� zepsu�o, ja to naprawi�, je�li dzia�a, ja to uruchomi�", by�o mottem Hala. Na pchlich targach nie potrafi� zrezygnowa� z okazji, bez wzgl�du na to, czy si� targowa� o refraktometr za pi��- dziesi�t dolar�w, czy o laser argonowy za sto, czy kompletny kom- puter z ery Windows za dwadzie�cia pi�� dolar�w. Czarna dziura wch�ania�a wszystko. Horton opar� si� pokusie, �eby pogrzeba� w pud�ach i zobaczy�, co Hal ostatnio z�owi� na targach. Wycofa� si� z pokoju i zamkn�� za sob� drzwi. Kupa brudnych ubra� na jego ��ku i zu�yte jednora- z�wki pi�trz�ce si� na balkonie zas�ugiwa�y na wi�ksz� uwag� ni� chaos za drzwiami pokoju, kt�ry w�a�ciciel kamienicy nazwa� zrz�- dliwie �nielicencjonowanym z�omowiskiem". W�a�nie wtedy Horton us�ysza�, jak kto� puka do drzwi wej�cio- wych. Pukanie by�o g�o�ne i niecierpliwe, jakby kto� dobija� si� ju� od d�u�szego czasu. Mo�liwe zreszt�, �e tak by�o, bo szum starej zmywar- ki do naczy� grzechocz�cej w male�kiej kuchni zag�usza� wszystko. Pobieg�, ale zanim otworzy�, zerkn�� w monitor. Na korytarzu sta� srebrnow�osy m�czyzna w d�ugim mi�kkim p�aszczu. Horton zwolni� oba zamki i zamaszy�cie otworzy� drzwi. Zatrzyma�y si� dopiero na ko�ku w pod�odze. - Cze��... szukam... -zacz�� go��. Wyprostowa� ramiona i u�miech- n�� si�.-No i jeste�. Oniemia�y Horton patrzy� na twarz cz�owieka, kt�rego nigdy nie spodziewa�by si� ujrze� w swoich drzwiach. - Pan jest Karl Brohier - powiedzia� mrugaj�c oczami i potrz�- saj�c g�ow�. Nie wiedzia�, jak nale�y si� zachowa� wobec laureata Nagrody Nobla, pojawiaj�cego si� przed drzwiami niczym uniwer- sytecki misjonarz. Powt�rzy� wi�c: - Pan jest Karl Brohier. - Wiem - odpar� starszy m�czyzna, przekrzywiaj�c lekko g�o- w�. - A ty jeste� Jeffrey Alan Horton. - Machn�� r�k�, w kt�rej trzyma� butelk� wina. - Mog� wej��? - A... oczywi�cie, doktorze Brohier - odpar� Horton, usuwaj�c si� z drogi. - Karl - poprawi� go go��. Horton nie potrafi� sobie pozwoli� na tak� poufa�o��, wi�c tylko kiwn�� g�ow�, �e przyjmuje to do wiadomo�ci. - Przepraszam za ba�agan. Dopiero co wr�ci�em, nie by�o mnie prawie trzy miesi�ce... - Tak, wiem - Brohier przecisn�� si� obok niego. - Jak by�o na �rodkowym Zachodzie? - C�... nie by�em przygotowany na �nieg wiosn�. Brohier rozbawiony chrz�kn�� i poszuka� sobie miejsca, �eby usi���. - A Marsh Tolliver... co tam u niego? Tolliver by� dyrektorem Narodowego Laboratorium Cyklotronu Nadprzewodz�cego, NSCL, w uniwersytecie stanu Michigan, gdzie Horton pracowa� ca�ymi dniami jako ochotnik w zamian za prawo do korzystania z cyklotronu przez sze��dziesi�t minut, �eby napisa� prac� doktorsk�. - Ma wielkie nadzieje. - Jeste� zbyt uprzejmy - powiedzia� Brohier, sadowi�c si� na kuchennym krze�le, jedynym, na kt�rym nie le�a�y papiery. - Stu- dencka przypad�o��. Wyro�niesz z tego. - Ja... - Tolliver to ma�y biurokrata udaj�cy naukowca... Niestety, ta- kie typy a� za cz�sto spotyka si� na wysokich stanowiskach rz�do- wych. Ca�a korzy��, jak� nam daje NSCL, jest zas�ug� Ginger Fran- tali, zast�pcy dyrektora. Jestem pewien, �e to z ni� rozmawia� profesor Huang, �eby um�wi� twoj� wizyt�. Dobrze wykorzysta�e� czas, kt�- ry ci tam dali? Wydawa�o si�, �e Brohier wie o nim wszystko. - Rezultaty potwierdzi�y moje za�o�enia. - �wietnie. Z niecierpliwo�ci� czekam, �eby je zobaczy�. Masz zamiar to opublikowa�? - W czasopi�mie naukowym? Nie wiem, czy to zas�uguje... - Och, my�l�, �e tak. Wnioskuj� z tego, co mi powiedzia� tw�j stary tygrys... Stary tygrys, wiesz, on lubi to przezwisko. Wcale by si� nie obrazi�, gdyby przypadkiem us�ysza�, �e tak na niego m�- wisz. - Brohier zachichota�. - Wys�a� twoje papiery do �Physical Letters B". Jestem tam na li�cie recenzent�w. Poczyta�em to sobie. - Doktorze Brohier... - Karl - powt�rzy� z naciskiem go��. Horton prze�kn�� �lin� i kiwn�� g�ow�. - Karl - wykrztusi�. - Karl, w�a�nie patrzysz na kogo� bardzo zak�opotanego. Chcia�em powiedzie�, �e spotkanie z tob�jest wiel- k� przyjemno�ci�. Czyta�em twoje prace, by�em zachwycony, kiedy dosta�e� Nagrod� Nobla. T� rozmow� uwa�am za wielki zaszczyt... Brohier tylko machn�� r�k�, s�ysz�c te pochwa�y. - Jeffrey, mam sze��dziesi�t siedem lat i z minuty na minut� jestem coraz starszy. M�w, o co ci chodzi. Horton, gestykuluj�c obur�cz, wydusi� wreszcie: - Dlaczego tu przyszed�e�? Przepraszam, ale to jest tak, jakby Miss Kwietnia pojawi�a si� w bratniaku. Brohier roze�mia� si� zaskoczony. - I zaproponowa�a prezesowi randk� - doda�. - Tak - przyzna� Horton. - Prawie r�wnie nieprawdopodobne. - �ycie jest nieprawdopodobne, ale realne. Przyszed�em tutaj, �eby ci� zapyta�, co zamierzasz robi� przez najbli�sze dziesi�� lat - powiedzia� Brohier. - Je�li nie masz niczego lepszego na oku, to mo�e chcia�by� popracowa� dla mnie. - S�ucham? - Nagroda Nobla otwiera r�ne drzwi, nie tylko twoje - odpar� Brohier. - Nieca�y rok temu pewien nieg�upi cz�owiek o nazwisku s Aron Goldstein zwr�ci� si� do mnie z propozycj� otwarcia nowego o�rodka badawczego. Powiedzia�em mu, �e jestem zainteresowany tylko jedn� mo�liwo�ci�: chc� zebra� tylu najlepszych m�odych na- ukowc�w, ilu zdo�am, i da� im narz�dzia oraz wolny wyb�r tematu pracy. - Co� jak szko�a bez stopni - u�miechn�� si� Horton. - Powiedzia�em mu te�, �e nie zamierzam prowadzi� fabryki gad�et�w, a moim zamiarem jest otwarcie fabryki pomys��w, praca na granicach poznania, otwieranie nowych horyzont�w. - Nowa nauka tworzy nowe mo�liwo�ci. - To prawda - zgodzi� si� Brohier. - Tak by�o zawsze. Powie- dzia�em mu, �e nie napisz� biznesplanu, �e nie powiem mu, co wy- kombinujemy albo ile to b�dzie warte, w og�le nie obiecam mu ni- czego konkretnego. Wtedy zapyta�, ile zarobi�em na swoich patentach i licencjach za pami�� p�przewodnikow�. Powiedzia�em mu. Od- par�, �e mu to wystarczy i podali�my sobie r�ce. Za jakie� pi�� mie- si�cy w�o�� szaty administratora i otworz� drzwi najnowocze�niej- szego kampusu naukowego, jaki zbudowano na przedmie�ciach Columbus w Ohio. Chcia�bym, �eby� tam zacz�� prac� od pierwsze- go dnia. Jeste� zainteresowany? - Kogo mam zabi�? - odpar� Horton. Brohier u�miechn�� si� szeroko. - W tej butelce jest korek - powiedzia� wskazuj�c na wino. - Czy w tym mieszkaniu znajdzie si� jaki� korkoci�g? - By�, jak wyje�d�a�em. - Wi�c spr�buj go poszuka� i zniszczymy to wspania�e bor- deaux, a przy okazji kilka naszych szarych kom�rek - rzek� Brohier. - Witamy w laboratorium Terabyte, Jefrrey. Zacznij ju� my�le�, nad czym chcesz popracowa�. - Oczy b�yszcza�y mu z nieskrywanej dumy. -1 zacznij przyzwyczaja� si� do my�li, �e staniesz si� obiek- tem zawi�ci ze strony wszystkich tych, kt�rzy chcieliby si� nazywa� twoimi kolegami po fachu. Cz�� pierwsze? Detonator 1. Anomalia Vox - powiedzia� do swojego samochodu Jeffrey Alan Horton. Reaguj�cy na g�os czujnik rozjarzy� si� na desce rozdzielczej, a na szybie przedniej, u g�ry, pojawi�o si� menu. - Informacje, kra- jowe. - . . .mo�na si� spodziewa� - us�ysza� - �e proku- rator generalny, John Woo ujawni swoje zamiary w sprawie dwukrotnie przek�adanego procesu o za- b�jstwo przeciwko Melvinowi Hillsowi i o�miu innym cz�onkom antyaborcjonistycznej grupy �Bo�y zab�j- cy". Oskar�onym przedstawiono zarzut pi�ciokrotne- go zab�jstwa. Tyle bowiem os�b zgin�o w terrory- stycznym ataku rakietowym na budynek Towarzystwa Planowania Rodziny w San Leandro. �Obiecujemy oskar- �onym rzetelny proces, s�dowi bezpiecze�stwo, a ofiarom sprawiedliwe zado��uczynienie", powiedzia� prokurator. Ten niezwyk�y, wirtualny proces ma by� przeprowadzony wy��cznie za po�rednictwem sieci internetowej szybkiego ruchu G2Net. S�dzia, �awni- cy, prokuratorzy i oskar�eni b�d� przebywa� w roz- sianych po ca�ym kraju obj�tych tajemnic� miej- scach. Pierwszy sk�ad �awy przysi�g�ych zosta� rozwi�zany, poniewa� kilku jej cz�onkom gro�ono �mierci�... - Vox - powiedzia� Horton. - Wiadomo�ci, lokalne. - ...przedsi�biorcy �wiadcz�cy us�ugi w zakresie us�ug medycznych dla kobiet na obszarze Columbus s� niech�tnie nastawieni do wprowadzenia jakichkolwiek dodatkowych �rodk�w bezpiecze�stwa, ale zast�pca szefa policji, Jeanne Ryberg przyrzek�a, �e na czas pro- cesu policja zachowa �maksymaln� czujno��". Wiemy, do czego zdolni s� ci zab�jcy i nie mamy zamiaru pozwoli�, �eby to samo zdarzy�o si� tutaj... Horton westchn��. Proces w San Leandro jeszcze si� nawet nie zacz��, a on by� ju� zm�czony wys�uchiwaniem wiadomo�ci na jego temat. Ale sprawa zosta�a wyj�tkowo nag�o�niona i jedynym wyj- �ciem by�oby odci�cie si� od medi�w na najbli�szy miesi�c. - Vox. Wy��czy� radio - powiedzia�, skr�caj�c jednocze�nie kierownic�, �eby wjecha� na Shanahan Road. O tej porze roku, gdy poranek by� pogodny, s�o�ce w Ohio wzno- si�o si� nad prowadz�cymi ze wschodu na zach�d drogami jak ogni- sta kula. Wita�o kierowc�w o�lepiaj�cym blaskiem. Horton, mru��c zaspane oczy, grzeba� za sob� szukaj�c okular�w przeciws�onecz- nych, kt�re gdzie� si� zapodzia�y. Odetchn�� z ulg�, gdy wreszcie skr�ci� na trzypasmowy podjazd do kampusu laboratori�w Terabyte. Szeroki pas lasu i ��k oddziela� kompleks badawczy od przed- mie��, tote� laboratoria wygl�da�y z zewn�trz raczej na miejski park, ni� na to, czym by�y w istocie - o�rodek badawczy �wiatowej klasy. �eby utrzyma� to z�udzenie z tej odleg�o�ci nie by�o wida� �adnych zabezpiecze�. Nie zauwa�a�o si� bram, stra�nik�w, barier, tylko nie rzucaj�cy si� w oczy napis. Ale to by�y tylko pozory. Sto metr�w dalej w alejce, kamery �ledzi- �y nadje�d�aj�cych go�ci. Troch� dalej wmontowany w bruk czujnik przeskanowa� podwozie hondy passport, kt�r� jecha� Horton, a stoj�cy na poboczu nadajnik sprawdzi� jego elektroniczny identyfikator. Horton wiedzia� z do�wiadczenia, co by si� sta�o, gdyby nie prze- szed� kt�rej� z tych pr�b: zaraz za zakr�tem natkn��by si� na rz�d podniesionych barier, a potem podjecha�by do niego z piskiem opon kanarkowo��ty d�ip ochrony. Ka�dy, kto pr�bowa�by mimo wszyst- ko pcha� si� dalej albo rzuci� si� na prze�aj w stron� kampusu na- tkn��by si� na czujniki optyczne i termiczne, a potem na zawodowo nieuprzejmy oddzia� stra�y z broni� gotow� do strza�u. Z pocz�tku Horton traktowa� ochron� z niech�ci�. Nie pasowa�a do s�owa �kampus", kt�rego Brohier z uporem u�ywa� dla okre�l�- nia laboratori�w. P�ot�w i posterunk�w nie by�o w college'ach, do kt�rych Horton ucz�szcza� wcze�niej - ani w Stanford, ani w Pur- due, ani w Tennessee State. Ale z czasem zacz�� docenia� dyskretny nadz�r pracownik�w ochrony - szczeg�lnie po tym, jak jego labora- torium otrzyma�o wraz z dostaw� materia��w biurowych jedn� z paczek-bomb od �Neda Ludda". Teraz Horton zna� wszystkich funkcjonariuszy z twarzy i z imie- nia, a oni z kolei nie mieli nic przeciwko temu, �e - co cz�sto si� zdarza�o - pracowa� wczesnym rankiem, p�nym wieczorem albo w weekendy. Problem z ochron� zdarzy� si� Hortonowi tylko raz, podczas jego pierwszej zimy w Terabyte, gdy odda� sw�j w�z do warsztatu i pr�bowa� wjecha� do kampusu nie zarejestrowanym przez skanery elektrycznym saturnem swojej dziewczyny. , Jego dziewczyna" - jak dawno ju� nie u�ywa� tego zwrotu! Ostatni powa�niejszy romans mia� z Kelly Braddock w Stanford. Po p�tora roku spotka� nie potrafili si� zdecydowa� na podj�cie wsp�l- nego �ycia. Kiedy pojawi� si� Karl Brohier, Horton by� ju� znu�ony zwi�zkiem z Kelly. Coraz cz�ciej jej unika� i zastanawia� si�, czy nie zerwa� z ni� zupe�nie. Propozycja Brohiera rozwi�za�a ten problem, chocia� niezupe�- nie tak, jak Horton si� spodziewa�. Kilka tygodni p�niej Kelly oznaj- mi�a, �e dosta�a prac� na Uniwersytecie Teksaskim. Opu�ci�a wi�c Pa�o Alto na miesi�c przed Hortonem, udowadniaj�c sobie samej, �e nie straci�a niezale�no�ci sypiaj�c z nim. Po�egnali si� bez �ez i obietnic. Przez jaki� czas utrzymywali kontakt za po�rednictwem Sieci. Ale taki netseks by� blad� namiastk� prawdziwego seksu - a seks, jak si� okaza�o, by� jedynym spoiwem ich zwi�zku. Gdy zabrak�o po��dania, rozeszli si�. Po kilku miesi�cach zostali �starymi przyja- ci�mi" z dobrymi zadatkami na k�aniaj�cych si� sobie przy spotka- niu dalekich znajomych. Jednak znikni�cie Kelly z �ycia Hortona pozbawi�o go mi�ego ciep�a. Brakowa�o mu charakterystycznej dla Kelly nieprzewidywal- no�ci. Kilka razy - nieskutecznie i bez specjalnego zaanga�owania - pr�bowa� znale�� sobie jak�� namiastk�. W ci�gu ostatniego roku nawi�za� kilka romans�w. Najd�u�ej trwa� zwi�zek z Moir�, w�a�cicielk� pechowego saturna. �atwo na- wi�zuj�ca kontakty z lud�mi trzydziestoletnia mieszkanka Toledo, s�siadka Hortona z tego samego domu, mia�a w sobie co� z tempera- mentu Kelly, tylko w �agodniejszym wydaniu. Ale brakowa�o jej tego d��enia do niezale�no�ci, charakterystycznego dla Kelly; jej g��wn� ambicj� by�o wyj�� za m�� i mie� dzieci. Poczeka�a do pierwszego poranka po wsp�lnie sp�dzonej nocy, �eby zacz�� g�o�no rozwa�a� wsp�lny zakup domu. Kiedy dowiedzia�a si�, �e Horton nie podzie- la jej ambicji, przesta�a si� nim zajmowa�. Od tego czasu, bardziej si�� inercji ni� z przekonania, Horton ca�- kowicie po�wi�ci� si� pracy. Jego rozrywki ogranicza�y si� do okazjo- nalnych wizyt na strzelnicy i w sali IMAX-u. Wybra� si� te�, jak co roku, na tygodniow� wycieczk�rowerow�do parku narodowego. Jego kontakty towarzyskie poza miejscem pracy ogranicza�y si� do pogwa- rek na necie i dw�ch czy trzech �wi�t sp�dzonych z rodzin� w nowym domu rodzic�w w Columbii, w Po�udniowej Karolinie. Wmawia� sobie, �e cnotliwo�� stanu kawalerskiego mu nie prze- szkadza, �e praca wystarczy, a nie by�o nikogo, kto podwa�y�by jego przekonanie. Przekonywa� sam siebie, �e samotno�� w ��ku, przy jedzeniu, w podr�y jest w jego stylu - ale tak naprawd� wcale mu si� to nie podoba�o. M�wi� sobie, �e p�niej, gdy jego �ycie stanie si� pe�niejsze, b�dzie mia� wi�cej czasu i wi�cej powod�w do �miechu. Wtedy odnaj- dzie r�wnowag� mi�dzy prac� a prywatno�ci�. Trwa�o to od sze�ciu lat. Do trzydziestych urodzin brakowa�o mu tylko miesi�ca. Nagle zda� sobie spraw�, �e mo�e tak sp�dzi� reszt� �ycia - �e to samo b�dzie, kiedy uko�czy trzydzie�ci pi�� lat, kiedy stuknie mu czter- dziestka i potem, kiedy czterdziestka przeminie. Katalizatorem tej melancholii, o czym Horton dobrze wiedzia�, by� eksperyment zaplanowany na ten ranek. Najlepszym antidotum na troski by�by od dawna wyczekiwany sukces. Na ko�cu kr�tej drogi znajdowa� si� g��wny parking i brama do g��wnego zespo�u budynk�w Terabyte. Horton, jako zast�pca dy- rektora, upowa�niony by� do parkowania swojego wozu za ogrodze- niem z kutego �elaza. Skierowa� passporta w stron� bramy, jedno- cze�nie opuszczaj�c szyb�. - Witam ponownie, doktorze Horton - powiedzia� Eric, pot�- nie zbudowany stra�nik o �agodnym g�osie. By� na s�u�bie, gdy Hor- ton wyje�d�a� z laboratorium o trzeciej nad ranem. - Pomog�a panu drzemka? - Nie bardzo - Horton usi�owa� si� u�miechn��. - S�ysza� pan co� o stanie zaawansowania rob�t? - W�a�nie rozmawia�em z szefem. B�dziemy gotowi kwadrans po si�dmej - odpowiedzia� Eric. - Od si�dmej obs�uga zacznie zno- si� na d� mniej wa�ne urz�dzenia. Postaramy si� zachowa� cisz�. - Dzi�kuj�. - Horton skin�� g�ow� i pojecha� dalej. - �ycz� szcz�cia! - zawo�a� za nim Eric. Horton skrzywi� si�. Jego zespo�owi akurat szcz�cie nie dopi- sywa�o. Rozwa�ania teoretyczne i projektowanie Dziewczynki zaj�o im niemal rok, a zmontowanie eksperymentalnej aparatury prawie sze�� miesi�cy. Potem szyb musia� jeszcze przetrwa� seri� test�w. Przez ten czas zdarzy� si� po�ar, awarie komputer�w, problemy z dostaw� energii. Potem przysz�a ca�a seria nie daj�cych si� przewidzie� b��- d�w, co sprawi�o, �e trzeba by�o od nowa projektowa� detektor, cz�- �ciowo przebudowywa� emiter i wymieni� wi�kszo�� sprz�tu po- miarowego. Warto nadmieni�, �e projekt by� ca�kowicie nowatorski, obej- mowa� tereny jeszcze nie znane fizyce i mo�na by�o spodziewa� si� komplikacji. Ale nawet w zrelaksowanej atmosferze laboratori�w Terabyte Horton odczuwa� napi�cie - g��wnie wynikaj�ce z jego w�asnych obaw. Je�li sp�dzi� ostatnie miesi�ce i wyda� czterna�cie milion�w dolar�w przyznanych mu przez Arona Goldsteina na uga- nianie si� za fantasmagori�, to jego obowi�zkiem by�oby teraz pod- sumowanie wynik�w i zamkni�cie projektu. Gdyby Suita 1 nie da�a w najbli�szym czasie pozytywnych rezultat�w, to Horton b�dzie musia� przyzna�, �e nie mia� racji. R�wnania pola scalonego Honga-Jaekela-Mussermanna przy- nios�y zmian� w paradygmacie, zmian�, do kt�rej fizycy teoretyczni d��yli przez ostatnie trzydzie�ci lat ubieg�ego stulecia. Kosmolodzy rzucili si� na tak zwany system CERN, czyli prowadzony przez zna- n� europejsk� organizacj� naukow� akcelerator cz�stek, kt�ry po- zwoli� im na przeprowadzenie do�wiadcze� rozwi�zuj�cych problem brakuj�cej masy i paradoksu wiek/ekspansja. Fizyka stan�a na g�owie, zacz�a si� rewolucja naukowa. Auto- rytety pada�y jak obalani kr�lowie, z t�umu wyrastali nowi bohatero- wie, �eby wskaza� drog� ku przysz�o�ci. Ostatnie pi�� Nagr�d No- bla przyznano za prace oparte na do�wiadczeniach przeprowadzanych w CERN i nikt nie wa�y�by si� powiedzie�, �e na tym koniec. Nad- szed� czas fizyk�w. Horton o ma�y w�os nie straci� szansy dla siebie. Gdyby Stany Zjednoczone zbudowa�y akcelerator cz�stek - Superconducting Super Collider, SSC - w terminie, to najwa�niejsze odkrycia mog�y- by nast�pi� prawie dwadzie�cia lat wcze�niej. Na pewno znalaz�by si� kto�, kto by tego dokona� i Horton nie mia�by si� teraz nad czym trudzi�. Okazja przesz�aby mu ko�o nosa, bo przed dwudziestu laty w�a�nie ko�czy� podstaw�wk�. Nowa historia fizyki by�a pisana w zapieraj�cym dech tempie. Ale ameryka�ski Kongres, cia�o znane z d�ugich przem�wie� i kr�tkiego rozumu, odroczy� budow� SSC, zanim prace nad akcele- ratorem wysz�y poza faz� wykopania dziury w teksa�skiej r�wninie. Jak na ironi�, ta kr�tkowzroczno�� da�a szans� Hortonowi. Przed czterema laty, na konferencji Ameryka�skiego Towarzy- stwa Nauk Fizycznych (American Physical Society) w Honolulu, traktuj�cej o CERN, Horton zrozumia�, �e jedno z r�wna� pola w nowym paradygmacie pozwala na powstanie nie obserwowanych do tej pory fenomen�w. Od tego dnia Jeffrey Horton zacz�� bada� stymulowan� emisj� grawiton�w, male�kich boson�w, stanowi�cych wektor powszechnej grawitacji. Z jego w�asnych r�wna� kolateralnych wynika�o to, co wed�ug starej fizyki by�o nie do pomy�lenia - mo�liwo�� zbudowania lasera grawitacyjnego. Urz�dzenie jeszcze nie istnia�o, ale mia�o ju� na- zw� wzi�t� z powie�ci SF: promie� przyci�gania lub traktora. Na tym nie koniec: sztuczna grawitacja na u�ytek d�ugodystan- sowych lot�w kosmicznych, jazda bez tarcia, d�wigi bez lin i rucho- mych cz�ci, komory antygrawitacyjne na poziomie morza - Horton i Brohier sporz�dzili ju� list� ponad dwustu zastosowa� odkrycia, nadaj�cych si� do opatentowania. Kiedy Dziewczynka doro�nie, ka�dy b�dzie chcia� si� z ni� ba- wi�. Ale Horton nie liczy� na to, �e jest jedynym fizykiem, kt�ry do- strzeg� konsekwencje wynikaj�ce z r�wna� CERN. �y� w ci�g�ym strachu, �e pewnego dnia za�oguje si� do serwera w Los Alamos i w�r�d jeszcze nie opublikowanych prac znajdzie w�asne przeczu- cia, ubrane przez kogo� innego w s�owa i r�wnania. Taka perspektywa by�a r�wnie przera�aj�ca jak obawa, �e si� myli, �e on i ca�y jego zesp� marnuj�tylko czas. W��czono ju� �wiat�a w laboratorium Davissona nale��cym do Centrum Plancka. Obaj zast�pcy Hortona zaj�ci byli ostatnimi przy- gotowaniami do testu. Doktor Gordon Greene le�a� na pod�odze, do po�owy wsuni�ty pod przypominaj�cy lod�wk� transformator generatora pola. Obok wystawa�a poplamiona i podniszczona torba na narz�dzia i panel Faradaya numer cztery. Doktor Leigh Thayer siedzia�a okrakiem na krze�le przed zbior- cz� konsol� danych, pociera�a r�k� kark i przegl�da�a bli�niacze wykresy. Siedzia�a ty�em do drzwi, przez kt�re wszed� Horton. Gordie i Lee r�nili si� od siebie pod wieloma wzgl�dami. On by� czarnosk�rym m�czyzn� o budowie zapa�nika wagi �redniej; ona by�a wysoka, blada, dziewcz�co smuk�a. Jego kr�tkie korzenie si�ga�y Ghany prezydenta Nkrumaha; d�uga historia rodziny Lee zaczyna�a si� od angielskich kupc�w-d�entelmen�w, kt�rzy nieg- dy� handlowali przodkami Gordona. Za nim zosta�y ulice Oakland w Kalifornii, ona pochodzi�a z bogatego przedmie�cia Connecticut. Gordonowi do uko�czenia uniwersytetu stanowego potrzebne by�o stypendium; Lee mog�a wybiera� mi�dzy presti�owymi uczelniami Ivy League i zdecydowa�a si� na Cornell. Mieli jedn� rzecz wsp�ln�: nie mie�cili si� w stereotypach przy- pisywanych pochodzeniu. Gordie tak si� wyr�ni� na uniwersytecie Daviesa, �e uzyska� dost�p do zaawansowanych studi�w nad in�y- nieri� elektryczn� i mechaniczn� w Cal Tech. Lee natomiast po roku stwierdzi�a, �e Cornell i jej koledzy z roku to sama nuda, wzruszy�a ramionami na pr�by szanta�u finansowego ze strony rodzic�w i prze- nios�a si� na Politechnik� Rensselaer z g��bokim postanowieniem, �e �musi co� zrobi�". Horton wiedzia�, jakie to dla niego szcz�cie, �e uda�o mu si� skaptowa� oboje. Gordie przyby� do Terabyte po tym, jak Hughes ITT zamkn�� pracowni� prototypowana rzecz projektowania wirtu- alnego. Lee natomiast, osiem lat starsza od Hortona, rozczarowa�a si� do Fermilab, kiedy trzy z kolei projekty upad�y ze wzgl�du na ci�cia bud�etowe. - Gordie, Lee... czy wy kiedykolwiek wychodzicie do domu? - zapyta� Horton rzucaj�c teczk� na biurko. Thayer podnios�a r�k�. - Ja tak - powiedzia�a, nie patrz�c na niego. - Wzi�am prysz- nic, zmieni�am bielizn�, zebra�am swoje fetysze i amulety i zaraz Wr�ci�am, �eby doko�czy� kalibrowania detektor�w. - Gordie? - Pospa�em par� godzin na kanapie w twoim biurze - odezwa� si� Gordon, nie wychodz�c spod aparatury. - Mia�em koszmar. �ni� mi si� nast�pny po�ar transformatora, wi�c postanowi�em obejrze� wszystko jeszcze raz. - Czy�bym wyczuwa� tu jakie� przes�dy? - zapyta� Horton z u�mieszkiem. - W porz�dku, nie odpowiadaj. Musz� i�� zapali� �wieczk� w kapliczce �wi�tego Nielsa Bohra. Greene zachichota�. - A to dopiero egzotyczny fetysz! - Jeste� �a�osn�, lubie�n� kreatur� - powiedzia�a Thayer po- trz�saj�c g�ow�. - Gdyby� nie by� najlepszym majsterklepk�, jakie- go moje oczy widzia�y, powiedzia�abym szefowi, �eby ci� zwolni�. - Wiem, �e mnie po��dasz - powiedzia� do niej Gordon wy�a- ��c spod transformatora. - Domy�li�em si�. Bo niby z jakiego po- wodu zmienia�a� bielizn�? - Troglodyta. - Histeryczka. - Widzisz, szefie, co ja musz� cierpie�, jak ciebie tu nie ma? - zapyta�a Thayer odwracaj�c si� na krze�le. - Gdyby ta kreatura na- le�a�a do tego samego gatunku co ja, musia�abym go oskar�y� 0 molestowanie seksualne. - Oboje pleciecie od rzeczy. Potrzeba wam jakie� dziesi�� go- dzin snu - podsumowa� Horton. - W oddzielnych ��kach - szybko doda�. - Tak sobie my�l�, czy nie powinni�my wszystkiego od�o�y� 1 wr�ci�, jak wypoczniemy... Thayer potrz�sn�a g�ow�. - Szefie, mam zamiar wyj�� st�d za trzy godziny, p�j�� do domu i spa� przez tydzie�. Albo p�j�� do domu i pi� przez tydzie�. Tak czy inaczej... - W porz�dku, nie b�d� od ciebie ��da�, �eby� zmienia�a plany - odpar� Horton kpi�co. - Gordie, jak to wygl�da? Mo�emy zaczy- na�? - My�l�, �e tak - powiedzia� Greene. - Powiniene� powiedzie�: panie doktorze, gwarantuj�, �e to jest w�a�nie ten dzie�. - Mog� zagwarantowa�, �e jak dzisiaj co� si� zepsuje, to na pewno to, co nigdy wcze�niej si� nie zepsu�o. Wystarczy? - Jestem przygotowany. Wszystkie urz�dzenia zapisuj�ce zo- sta�y zsynchronizowane, a czujniki s� wyzerowane. Siedz� tu tylko po to, �eby si� upewni�, �e Gordie nie zepsuje mojej ci�kiej pracy w ostatniej chwili. - Gordie? - Za dziesi�� minut Dziewczynka b�dzie ubrana - powiedzia� Greene. - Wtedy b�dzie mo�na zacz�� nagrzewa� transformator. Horton spojrza� na zegar wisz�cy nad biurkiem. - W porz�dku. Musz� tylko prze�kn�� troch� kofeiny z cukrem. Uaktualnijcie dziennik eksperymentu, zanim zd��� zapomnie�, co zro- bili�my wczoraj. List� kontroln� zaczniemy przegl�da� o si�dmej pi�t- na�cie. Mam nadziej�, �e seri� test�w zaczniemy kwadrans p�niej. - Przyjdzie doktor Brohier? - zapyta�a Thayer. Horton u�miechn�� si� smutno. - Tym razem bierze sobie wolne. M�wi, �e skoro by� obecny przy wszystkich poprzednich katastrofach, to nie chce nam przy- nie�� pecha i tym razem. Mam nadziej�, �e to by�o powiedziane metaforycznie, a nie metafizycznie... - Jestem pewien, �e po prostu nie chcia�o mu si� tak wcze�nie wstawa� - powiedzia�a Thayer poci�gaj�c nosem. - Jestem od nie- go o po�ow� m�odsza, a te� mi si� nie chce zrywa� tak wcze�nie. - Co� mi m�wi, �e wola�by tutaj by� - wtr�ci� Gordon, znikaj�c pod maszyneri� z panelem Faradaya w r�ku. - Nie pytajcie mnie, sk�d to wiem - doda� g�osem afektowanym jak bohater horroru. - Jaka� nieznana si�a opanowa�a moj�ja�� i my�li... nagle znalaz�em si� pod wp�ywem nieodpartej mocy... - Testosteron - mrukn�a Thayer. Horton roze�mia� si� i poszed� szuka� p�czka. Detektor podstawowy, przynajmniej w teorii, by� bardzo pro- stym urz�dzeniem. Jego celem by�o wykrywanie minimalnych, chwilowych waria- cji w przyci�ganiu grawitacyjnym pomi�dzy obiektem a emiterem. Metoda mia�a s�u�y� mierzeniu odchylenia samego obiektu - zas�o- ny zrobionej z pask�w r�nych metali. W teorii, kiedy obiekt zostawa� poddany mocnemu promienio- waniu elektromagnetycznemu - o zakresie wahaj�cym si� od kilo- herc�w po gigaherce, od radiowych fal d�ugich po kr�tkie fale pro- mieniowania X - emitowanemu z anteny nadajnika, magiczne po��czenie materia�u i cz�stotliwo�ci powinno sprawia�, �e ka�dy z pask�w, po kolei, b�dzie si� zwraca� w stron� anteny. Horton nie by� w stanie przewidzie� w�a�nie tej magicznej cz�stotliwo�ci. Wjego r�wnaniach wyst�powa�a sta�a, kt�rej nie dawa�o si� wypro- wadzi� z wzoru. Okre�li� j� by�o mo�na tylko do�wiadczalnie. W praktyce, im detektor by� wra�liwszy, tym bardziej podatny na wp�ywy zewn�trzne. Nawet pr�dy powietrza spowodowane tym, �e kto� przeszed� obok, zmienia�y parametry eksperymentu i spra- wia�y, �e efekt traktora by� znacznie silniejszy ni� zak�adano. Wi- bracje podar�y pierwszy zestaw pask�w, bo w czasie przeprowadza- nia do�wiadczenia kto� wszed� do laboratorium. Od tego czasu zrobiono wszystko, co by�o mo�na, �eby odizolo- wa� detektor. Zosta� zamkni�ty pod grubym szklanym kloszem, spod kt�rego usuni�to powietrze. Potem ca�y zestaw przymocowano do trzytonowego bloku czarnego granitu z Ohio, p�ywaj�cego na po- duszce oleju. Pewnego dnia Brohier, kt�ry nagle wszed� do laboratorium, za- sta� Hortona, Greene i Thayer podskakuj�cych zapami�tale wok� kamiennego sze�cianu. Sprawdzali odporno�� urz�dzenia na wstrz�- sy. - Gordie? - Dostawa energii w normie. Tfu, tfu, odpuka�. - Lee? - Wszystkie czujniki wyzerowane. Na psa urok, na psa urok. Horton spojrza� w stron� detektora. Urz�dzenie schowane by�o teraz za ustawionymi w p�kole przeno�nymi ekranami promienio- wania. - Zaczynamy. - Urz�dzenia zapisuj�ce w��czone - poinformowa�a Lee ze swojego stanowiska. - Moc wyj�ciowa pi�� procent - odezwa� si� w chwil� p�niej Gordie. - Cz�stotliwo�� wyj�ciowa sto herc�w i ro�nie. Horton rozpar� si� na laboratoryjnym krze�le na k�kach, opar� �okcie o por�cze, a d�onie z�o�y� na podo�ku. Eksperyment by� teraz kontrolowany przez program nazywany Pewn� R�k�. Pewna R�ka nie dr�a�a, nie oczekiwa�a cudu. Jej zadaniem by�o utrzymywanie sta�ego poziomu mocy wyj�ciowej na ka�dym etapie operacji i za- pewnienie powolnego, g�adkiego przej�cia przez wszystkie pozio- my spektrum operacyjnego emitera. Przez kilka minut nikt si� nie odzywa�. Thayer i Horton z uwag� �ledzili ekran, na kt�rym wyskakiwa�y ci�gle zmieniaj�ce si� dane. Oboje mieli prawo przerwa� do�wiadczenie ruchem jednego palca. Podchodzi do luki w podczerwieni - zg�osi�a Lee. T Horton kiwn�� g�ow�. W zwi�zku z przegrzewaniem si� cieniut- kich pask�w trzeba by�o pomin�� podczerwon� cz�� widma. - Mamy pierwsz� t�cz�. Za ekranami ukaza�a si� czerwona po�wiata. �wiat�o szybko zmieni�o kolor, sta�o si� pomara�czowe, potem fioletowe, wreszcie zblad�o i zgas�o. - Zaczyna si� promieniowanie X - powiedzia�a Thayer. - Mam nadziej�, �e ta twoja �wie�a bielizna jest z o�owiu - powiedzia� Gordie. - I tak si� nie dowiesz - mrukn�a z roztargnieniem. - Szefie, wed�ug mnie wszystko idzie dobrze. - Te� tak s�dz� - powiedzia� Horton. - Nie mia�bym j ednak nic przeciw temu, �eby co� zacz�o rusza�. - Za�o�ymy si�, gdzie zacznie si� ruch? - Na dole, przy d�ugich falach. Doktor Brohier uwa�a, �e b�- dzie akurat odwrotnie, wed�ug niego nasz emiter nie osi�gnie po- trzebnych cz�stotliwo�ci w okresie dziesi�ciu do dwudziestu sekund. - Wzruszy� ramionami. - Jeden z nas ma racj�... - Pierwszy etap zako�czony - przerwa�a Lee. - Wynik nega- tywny. - Przynajmniej przeszli�my przez pierwszy etap - powiedzia� Gordie. - Moc wyj�ciowa dziesi�� procent. - Ju� to mieli�my - odpar�a spokojnie Thayer. - Nie ma si� co podnieca�, zanim nie dojedziemy dalej ni� poprzednim razem. Poprzedni raz trwa� dwadzie�cia osiem minut i sze�� sekund, czyli prawie trzy etapy. Zako�czy� si�, gdy nawali� p�przewodniko- wy stabilizator mocy. Pewna R�ka dosta�a wtedy cyfrowej dr��czki. - Przechodzi poza luk� w podczerwieni - zameldowa�a cicho Lee. Horton skin�� g�ow�. T�czowe �wiat�o zamigota�o na suficie laboratorium. - Ciekaw jestem, czy jaki� francuski fizyk nie siedzi w�a�nie teraz w laboratorium CERN - zastanawia� si� g�o�no Greene - i nie pompuje cz�stek Z w symulowan� mg�awic� protostelarn�, �eby wyg�adzi� swoj� prac� na temat indukowanego skupienia grawita- cyjnego... Horton odwr�ci� si� na krze�le w stron� Greene'a i wzruszy� ramionami. - Skoro tak, to moc jest po ich stronie. Je�li oka�e si�, �e po- trzebne s� ci�kie bosony, �eby podkr�ci� laser grawitacyjny, to sprawa wymyka nam si� z r�k. Fermilab, CEKN, KEK, a nawet Stanford czy Brookhaven... my si� tam nie dostaniemy i nie mamy co z nimi konkurowa�. - Co� mi si� zdaje, �e przepu�cili�my okazj�. Trzeba by�o uzgod- ni� spraw� z jednym z mniejszych laboratori�w dysponuj�cych apa- ratur� do wytwarzania wysokich energii - powiedzia� Greene. - Za- wsze znajdzie si� kto� potrzebuj�cy pieni�dzy. Macdonald, Elettra... s�ysza�em, �e Portvino jest na sprzeda�. - Ty po prostu chcesz z�apa� okazj�, �eby pobawi� si� trylio- nem wolt�w. - A kto by nie chcia�? Horton wsta� i przeci�gn�� si�. - Ja nie. To by nam nic nie da�o. Mam nadziej� uzyska� efekt, kt�ry b�dzie mo�na zastosowa� w praktyce. Fizyka pierwszych trzech sekund istnienia wszech�wiata nie ma praktycznego zastosowania. Je�li... -przerwa� i pochyli� si� ku monitorowi. -Co to jest, do diab�a? Thayer zmarszczy�a czo�o i przyci�gn�a krzes�o do konsoli. - Jakie� drgania gruntu. Popatrz na sejsmograf. Zanim Horton zd��y� zareagowa�, w pokoju da� si� s�ysze� ostry d�wi�k alarmu dochodz�cy z laboratoryjnego intercomu. - Co to jest... ostrze�enie przed blokad� terenu? - Horton rzu- ci� si� do drzwi. - Zresetowa� wszystko do stanu z pocz�tku bie��- cej fazy - poleci� podnosz�c g�os, �eby przekrzycze� alarm. - Spraw- dzi� kalibrowanie... Nagle z intercomu odezwa� si� g�os: - Do ca�ego personelu Terabyte. M�wi ochrona laboratori�w. Blokada w ca�ym kampusie. Wprowadzane s� procedury przerywa- j�ce komunikacje i zaopatrzenie w energi�... - No i mamy pasztet - powiedzia� z niesmakiem Greene. - ...prosz� zosta� na miejscach. Nie opuszcza� budynk�w. Od- sun�� si� od okien... Zanim Horton dotar� do drzwi, wska�nik na zamku rozb�ysn�� czerwieni� i drzwi zatrzasn�y si�. Chwyci� za telefon wisz�cy obok na �cianie i wystuka� numer do ochrony. Ku jego zdumieniu min�a chwila, zanim kto� si� zg�osi�. - Tu Horton, co si� dzieje? - Doktorze Horton... tu Tim Bartel. Czy panu i pa�skim ludziom nic si� nie sta�o? - Z nami wszystko w porz�dku... - Gdzie pan teraz jest? - Davisson, Centrum Plancka. - Dobrze. Prosz� tam zosta�, doktorze Horton. Przyjdziemy po pana, jak tylko upewnimy si�, �e nie ma niebezpiecze�stwa. - Cholera, niech mi pan powie, co si� sta�o! Po chwili wahania g�os w s�uchawce odezwa� si� znowu. - By�y wybuchy na terenach... - Co? Bomba? - O cholera - mrukn�� Greene, kt�ry pods�uchiwa� rozmow�. - Nie wiem, co je spowodowa�o - odpar� spokojnie Bartel. - Mamy dwa po�ary, kilkoro ludzi jest rannych. Ale panu nic si� nie powinno sta� tam, gdzie pan teraz jest. Prosz� tam zosta� dop�ki nie b�dziemy pewni, �e sytuacja jest pod kontrol�. - G�os umilk�, po tamtej stronie od�o�ono s�uchawk�. Horton wr�ci� od telefonu do swojego krzes�a i westchn�� roz- paczliwie. Ramiona mu opad�y. Spojrza� na zaniepokojone twarze swoich wsp�pracownik�w. - Wy��czcie wszystko - powiedzia� znu�onym tonem. - Na dzi� sko�czyli�my. 2. Tajemnica SAN JUAN, PUERTO RICO Dziewi�� eksplozji nast�puj�cych jedna po drugiej wstrz�s- n�y Puerto Rico w nocy z poniedzia�ku na wtorek. Zgin�ia jedna osoba, trzy dalsze s� ranne. Bomby zniszczy�y most kolejowy, uszkodzi�y zajezdni� autobus�w i elektrowni� zasilaj�c� dow�dz- two po�udniowego skrzyd�a Armii Stan�w Zjednoczonych. Ten pokaz si�y niepodleg�o�ciowego ruchu Macheteros przypad� na rocznic� ameryka�skiej inwazji na wysp� podczas wojny hisz- pa�sko-ameryka�skiej. Pe�na wersja - O�wiadczenie gubernatora Harroda Blokada sko�czy�a si� po dw�ch godzinach. Dopiero wtedy Jef- frey Horton m�g� opu�ci� Centrum Plancka. Tu� za drzwiami uderzy� go gryz�cy od�r spalenizny. ��tym d�ipem podjecha� do niego Donovan King, szef ochrony laboratori�w Terabyte. - Doktor Brohier czeka na pana przy tylnej bramie - powie- dzia�. - Niech pan wsiada... chc�, �eby�cie obaj obejrzeli zniszcze- nia. Horton wgramoli� si� na tylne siedzenie. - Co si� sta�o? - Nie wiem, do cholery - stwierdzi� lakonicznie King. D�ip ru- szy� z kopyta. - Czy to by�a bomba? - Cholera, nie wiem. Odpowied� Kinga zabrzmia�a bardzo serio. King by� szczup�ym, opalonym weteranem, mia� za sob� dziesi�� lat s�u�by w U.S. Air Force Special Operations i szesna�cie lat pracy w prywatnych agen- cjach ochrony. Przez ten czas mia� do czynienia z najrozmaitszymi niebezpiecze�stwami, pocz�wszy od millenaryst�w-m�czennik�w i handlarzy broni� z Trzeciego �wiata, a sko�czywszy na oszala�ych m�ach i korporacyjnych hakerach. Jego spok�j i kompetencj� przy- wykli uwa�a� za co� naturalnego. Tote� jego niepewno�� by�a bar- dzo niepokoj�ca. - Co z rannymi? - dopytywa� si� Horton. - Doktorze Horton, rozumiem pa�sk� niecierpliwo��, ale chcia�- bym poczeka� z raportem, dop�ki nie zjawi si� doktor Brohier. Horton nie nalega�. Jego uwag� przyci�gn�� cienki s�up szarego dymu wznosz�cy si� od p�nocno-zachodniej strony. Trawiasty pa- g�rek zas�ania� �r�d�o dymu i nie pozwala� Hortonowi oceni� odleg- �o�ci, ale intensywny zapach spalenizny dowodzi�, �e miejsce eks- plozji musi by� niedaleko. Wkr�tce podjechali do tylnej bramy i zabrali do wozu Brohiera. Dyrektor wygl�da� na zm�czonego. By� bez krawata i marynarki, co zupe�nie do niego nie pasowa�o. Nad lewym uchem stercza� mu ko- smyk w�os�w. Ale Hortona powita� spokojnym u�miechem. Ciesz� si�, �e tobie i twoim ludziom nic si� nie sta�o, Jefrrey. Panie King, co jest z Fleetem? - Tak szybko jak to by�o mo�liwe pos�a�em Charliego do szpi- tala, �eby nas powiadomi� o jego stanie - odpar� King. - Ale jeszcze nie mia�em telefonu. - W porz�dku - powiedzia� Brohier, niezdarnie sadowi�c si� w d�ipie. - Poka�e mi pan, co si� tutaj sta�o? Najpierw zatrzymali si� przy dymi�cych jeszcze rumach maga- zynu dozorcy. Wkopany w ziemi� budyneczek le�a� w gruzach. Jego betonowy dach, pokryty ziemi� i darni�, odrzuci�o o trzydzie�ci metr�w. Le�a� pogruchotany w trawie. Obok sta� pracownik ochro- ny i obserwowa� prac� wozu stra�y po�arnej laboratori�w - genera- tora piany zamontowanego na podwoziu hummera. - Co tutaj robi� Eric? - zapyta� Horton. - Sta� przy bramie, kie- dy wje�d�a�em. - Nadal tam by�, kiedy nast�pi� wybuch - odpar� King. - Nawet tutaj nie podchodzi�. - Nie rozumiem. - Ja te� nie - powiedzia� King. - Poka�� wam reszt�. King zabra� ich do bramy wej�ciowej. - Eric sta� w budce - powiedzia� pokazuj�c r�k�. - Nie ma tam niczego specjalnego do ogl�dania. Tylko pod�oga jest w jednym miejscu wypalona. Erika poparzy�o od biodra do kolana. Nogi wy- gl�daj� tak, jakby kto� przypala� je lamp� lutownicz�. W biurze mam to, co zosta�o z jego pistoletu. Zdaje si�, �e najci�sze oparzeliny zosta�y spowodowane przez kawa�ki topi�cego si� nylonu z jego kabury. - Jezu - westchn�� Brohier. - O ile dobrze zrozumia�em, przy- czyn� obra�e� by�y od�amki pochodz�ce z eksplozji? - Budka jest nietkni�ta, doktorze Brohier. Nie ma dziur w da- chu, pot�uczonego szk�a... - Wi�c co? Sam si� podpali�? Mo�e zapala� papierosa, kiedy bomba wybuch�a... - Eric nie pali - powiedzia� Horton. - Nie? - Nie - potwierdzi� King. - Wi�c co? - Wejd�my do �rodka, to poka�� panom ta�m� z kamer ochro- ny. Mo�e wy mi powiecie, o co tu chodzi. Ale zanim weszli do budynku, szef ochrony pokaza� im wypalo- n� karoseri� samochodu stoj�cego na zewn�trznym parkingu, o trzy stanowiska parkingowe na po�udnie od bramy. - Mieli�my troch� ma�o ludzi, kiedy zacz�o si� to piek�o - po- wiedzia�. - Pierwsze�stwo mia� Eric i tamten magazyn. Zanim ch�op- cy zd��yli tu przybiec, by�o ju� po samochodzie. - A wi�c w ten spos�b Eric zosta� ranny - powiedzia� Brohier. ~ Musia�y by� dwie bomby, jedna tutaj, z przodu, druga na ty�ach. Zapewne sprawdza� ten samoch�d... - Nie - odpar� King. - Niech pan poczeka, a� zobaczy pan reszt�. - Jest co� wi�cej? King zawi�z� ich na zachodni� stron� Centrum Edisona, rozleg- �ych budynk�w obs�ugi i administracji, i wprowadzi� do ma�ego ga- ra�u u�ywanego przez ochron�. Tam zazwyczaj sta� w�z szybkiego reagowania, kiedy nie by� u�ywany do s�u�by. Pokaza� im poczer- nia�� skrzynk� pomi�dzy przednimi siedzeniami ��tego d�ipa. Sa- moch�d sta� w rogu pomieszczenia, odgrodzony czerwonymi plasti- kowymi ta�mami. Wn�trze wozu pokryte by�o chrz�szcz�cym bia�ym proszkiem. Horton domy�li� si�, �e to mo�e by� osad po u�yciu ga- �nicy chemicznej. - Uda�o nam si� go ocali� - powiedzia� King. - Jack by� rano na patrolu w strefie numer trzy. Us�ysza� wybuch na parkingu i si�g- n�� po bro� do schowka. Oparzy� sobie d�o� o pokryw�. Chyba wiem, co znajdziemy w �rodku, jak otworzymy schowek. Teraz jest solid- nie zamkni�ty, a w �rodku utrzymuje si� podci�nienie. - Mam m�tlik w g�owie... Jak po��czy� wszystkie te wypadki? - zapyta� Brohier marszcz�c brwi. - Licz� na to, �e panowie mnie o�wiecicie - odpar� King. M�zg Hortona dzia�a� na wysokich obrotach. - Pa�scy ludzie nosz� glocki 17. prawda? King skin�� g�ow�. - Czy co� szczeg�lnego wi��e si� z amunicj� do nich? - Nie. To standardowe naboje remingtona, dziewi�� milime- tr�w... nie robimy przecie� w�asnych. - Dobrze by�oby obejrze� pozosta�e szafki i schowki na... - Mo�e i tak, ale nic z tego nie b�dzie. Je�li panowie p�jd� ze mn� do biura, to poka��, dlaczego. Minut� p�niej stali w magazynie pomieszcze� ochrony i z nie- dowierzaniem gapili si� na wygi�te drzwi sejfu z broni�. Ani woda, kt�ra zala�a pomieszczenie z automatycznych ga�nic umieszczonych na suficie, ani wentylatory, kt�re w��czono, �eby pok�j osuszy�, nie zdo�a�y usun�� odoru spalonego prochu. - Po�ar zacz�� si� wewn�trz sejfu? - zapyta� Brohier. - Na to wygl�da. Brohier pokr�ci� g�ow�. - Musz� si� napi� kawy. Panie King, m�g�by pan przyj�� do mojego biura za p� godziny? Prosz� przynie�� bro� pana Fleeta i wszystko, co mo�e mie� z tym zwi�zek. I niech kto� popracuje nad tym zamkiem... My�l�, �e powinni�my zobaczy�, co jest w �rodku. - Wezwa�em specjalist� od kryminalistyki. B�dzie nied�ugo. Wola�bym wcze�niej niczego nie dotyka�. Brohier niech�tnie si� zgodzi�. - A wi�c za p� godziny. - Dyrektorze, jeszcze jedno - doda� King. - Inspektor stra�y po�arnej czeka, �ebym zadzwoni�. Jak mam rozmawia� z w�adza- mi? Zaprosi� ich czy trzyma� na odleg�o��? - To zale�y, panie King. Czy to wygl�da na przest�pstwo, czy te� na wypadek? - W tej chwili po prostu nie wiem, panie dyrektorze. - To mo�e lepiej na razie niczego nie ujawniajmy. A ja ju� so- bie poradz� z lud�mi z zewn�trz. King skin�� g�ow� z aprobat�. - Nie b�dzie problem�w. Jedn� z zalet Karla Brohiera, kt�r� Horton ceni� i podziwia�, by� spok�j i sprawno�� umys�u w obliczu sytuacji kryzysowych. Bro- hierowi nie uda�o si�, co prawda, wypi� kawy, ale zanim do��czy� do nich Donovan King, zd��y� wykona� osiem rozm�w telefonicznych - do miejskiego inspektora stra�y po�arnej, dw�ch radnych, wydawcy miejscowego dziennika �Columbus Dispatch", dyrektora personal- nego Terabyte i agenta ubezpieczeniowego laboratori�w, do dyrek- tora szpitala Olentangy Medical Center i do lokalnego dziennika telewizyjnego, kt�ry pokazywa� dymi�c� dziur� na ty�ach laborato- ri�w z kamery stoj�cej tu� za p�otem. A co jeszcze dziwniejsze, od ka�dego z rozm�wc�w uzyska� to, czego chcia� - mianowicie �wi�ty spok�j. - Co� wiadomo o Fleecie? - zapyta� Brohier Kinga, gdy we tr�jk� usiedli, �eby porozmawia�. - Ci�gle czekam na wiadomo�ci od kogo�, kto widzia� go w izbie przyj��, ale sanitariusze byli dobrej my�li - odpar� King. - Mo�e si� okaza�, �e b�d� niezb�dne jakie� przeszczepy, a to nigdy nie jest przyjemne. Nie sadz�, �eby by� teraz r�wnie weso�y jak za- zwyczaj. Poka�� teraz panom film z kamery przy bramie. Brohier i Horton patrzyli w milczeniu na ekran ukazuj�cy kilka scen jednocze�nie. Przy bramie nie by�o samochodu ani nikogo ob- cego. Fleet siedzia� w domku wartownika i popija� kaw� z kubka; nagle jego kabura eksplodowa�a i pojawi� si� ��ty j�zor ognia. Eric zacz�� si� rzuca� i krzycze�; r�bn�� ci�ko na metalowy panel z kon- trolkami, rzuci�o go na boczn� �cian� i wreszcie o drzwi. Wytoczy� si� na zewn�trz i upad� na chodnik. - Dobry Bo�e - powiedzia� Brohier bledn�c. Horton potrz�sa� g�ow�. - To nie powinno si� zdarzy�. Nigdy nie widzia�em czego� ta- kiego. - Cholera, jasne, �e nie powinno - zgodzi� si� z nim King. - Wygl�da na to, �e eksplodowa� ca�y magazynek, wszystkie siedem- na�cie naboi razem z tym, kt�ry by� w komorze. Pistolet jest znisz- czony. Uchwyt sp�on�� prawie doszcz�tnie. Kule prawdopodobnie zosta�y w pistolecie, s� na wp� stopione. - Jak to? - zapyta� Brohier mru��c oczy. - My�la�em, �e wy- strzeli�y we wszystkie strony. - Mosi�dz jest za s�aby, �eby wytrzyma� ci�nienie gazu wytwa- rzanego przez spalaj�cy si� proch strzelniczy - wyja�ni� Horton. - �uska si� rozerwa�a, zanim kula uzyska�a odpowiedni p�d. - Czyli pociski spali�y na panewce? - dopytywa� si� Brohier. - Nie, nie - odpar� King. - Mieli�my do czynienia z zapaleniem si� prochu wewn�trz pistoletu. Na kilka sekund bro� przemieni�a si� w miotacz ognia. - Sk�d pan wie, co si� sta�o? - zapyta� Horton. King postuka� w g�rny lewy r�g ekranu. - Eric trzyma zapasowy magazynek w szufladzie, nie lubi za bardzo obci��a� sobie pasa... - Tamto te� sp�on�o? - zapyta� z niedowierzaniem Horton. - Jeszcze raz poka�� panom film. Zobaczycie b�ysk i blat biur- ka podskoczy, a potem pojawi si� dym. - To nie ma sensu - powiedzia� Horton, kr�c�c g�ow�. - A co z bomb� w samochodzie? - zapyta� Brohier. King skin�� g�ow�. - To by�o prawdopodobnie niezbyt szcz�liwe przej�zyczenie z naszej strony. Widzia� pan, co zosta�o z tego wozu? - Tak, jak tylko przyjecha�em - odpar� Brohier. - Tylko rzuci�em okiem - przyzna� Horton. - Kamera ochrony nagra�a tak�e ten widok. Prosz� popatrze�. Kamera powoli panoramowa�a prawie pusty parking. Nagle w �rodku bia�ego sedana, zaparkowanego w pierwszym rz�dzie, za- uwa�yli jaskrawy b�ysk. Pojazd jakby podskoczy� w miejscu. Szyba przednia i boczne zosta�y wypchni�te przez ob�ok ciemnoszarego dymu, kt�ry d�ugo jeszcze utrzymywa� si� w powietrzu. Potem pojawi�y si� pierwsze j�zyczki ognia. Po chwili ca�e wn�trze samochodu ogarn�y p�omienie, a dym zmieni� barw� na czarn� od p�on�cych syntetyk�w. King wy��czy� projektor. - Jakie� trzy minuty p�niej wylecia� w powietrze zbiornik paliwa. Rezultaty panowie widzieli. Na szcz�cie nikogo w pobli�u nie by�o. - Co zdarzy�o si� najpierw: wybuch pistoletu czy po�ar samo- chodu? - Ani jedno, ani drugie - odpar� King. - Wed�ug wydruku cza- su wszystko zdarzy�o si� w jednej chwili. Mo�na us�ysze� wybuch w pistolecie Erika na �cie�ce d�wi�kowej z parkingu. Wida� te� pierwszy b�ysk eksplozji w samochodzie, takie kr�tkie migni�cie, na zapisie wideo z domku stra�y przy bramie. - Nie uwa�a pan chyba, �e to wszystko jest powi�zane? - zdzi- wi� si� Horton. - Nie wiem, co my�le� - odpar� King. - Ca�a ta sprawa jest jaka� dziwaczna. - Czyj to by� w�z? - zapyta� Horton. - Pa�skiego asystenta, doktora Greene'a - powiedzia� King. - My�l�, �e nadszed� czas, �eby go przepyta�. Mo�e to co� wyja�ni. - Oczywi�cie - powiedzia� Brohier wyra�aj�c gestem zgod�. - Prosz� go wezwa�. King skin�� g�ow�. - Mo�e powinienem kogo� po niego wys�a�. Tak na wszelki wypadek. - Na jaki wypadek? -zapyta� Horton. - Na wypadek, gdyby pr�bowa� ucieka� - odpar� nie zmiesza- ny King. - Zaraz, zaraz... to jaki� absurd. Jak mo�na go podejrzewa�? Co on pa�skim zdaniem zrobi�? - Naprawd� nie wiem - powiedzia� King. - Ale m�j przyjaciel jest na oddziale intensywnej opieki medycznej, bo co� cholernie dzi- wacznego sta�o si� z jego spluw�. A Greene zajmuje si� u pana sprz�- tem mechanicznym, prawda? Czy ci ludzie z Cal Tech nie s� znani ze swoich psikus�w...? - To m�j in�ynier, kt�ry zajmuje si� sprz�tem do eksperymen- t�w - odpar� wzburzony Horton. - Je�li uwa�a pan, �e celowo wy- wo�a� zagro�enie... - W porz�dku, Jeff- przerwa� Brohier. - Po prostu szukamy wyja�nienia. Panie King, niech pan wy��czy blokad� i poprosi Gree- ne'a, �eby tutaj przyszed�. Zobaczymy, mo�e wie wi�cej od nas. - Szefie - odezwa� si� Greene zwracaj�c si� do Hortona - dok- torze Brohier... Co si� tu dzieje? - Mamy kilka zapis�w wideo z kamer ochrony dotycz�cych tego wypadku, kt�ry zdarzy� si� niedawno - powiedzia� King. - Chcieli- by�my, �eby pan na to popatrzy� i powiedzia�, co wie na ten temat. Greene wzruszy� ramionami i rozsiad� si� na krze�le stoj�cym po lewej stronie monitora. - Czy to nie jest parking B? My�la�em, �e strzelanina by�a przy bramie. - To jest parking B - powiedzia� King i w��czy� stopklatk�. - Tak, to chyba to, tam postawi�em samoch�d. Ten bia�y. - Niech pan na niego uwa�nie patrzy - powiedzia� cicho Hor- ton. - O co chodzi? Ja... o rany... co� takiego - Greene otworzy� szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy zobaczy� b�ysk i k��by dymu we- wn�trz wozu. Potem na jego twarzy pojawi� si� wyraz smutnego nie- dowierzania. - Och, do diab�a, szefie, popatrz na to! A ja jeszcze przez dwa lata musz� sp�aca� kredyt... Nikt si� nie odezwa�, nawet nie u�miechn��. Greene, zaciskaj�c pi�ci, obejrza� bez s�owa reszt� zapisu. Gdy nagranie si� sko�czy�o na kolejnej stopklatce, w rozpaczy spu�ci� g�ow� i dotkn�� ni�zaci�- ni�tych pi�ci. - Czy pan wie, co to mog�o by�? - zapyta� King. Greene podni�s� g�ow�, osun�� si� na oparcie krzes�a i g��boko odetchn��. - Tak, Tennessee. - Co takiego? - Jecha�em przez Tennessee, �eby odwiedzi� mojego brata Bran- dona na Bo�e Narodzenie. Urodzi�o mu si� dziecko, dziewczynka - zacz�� wyja�nia� Greene. - Wiecie przecie�, �e przy ka�dym wyje�- dzie z autostrady stoj� sklepy z fajerwerkami i w ka�dym takim skle- pie twierdz�, �e u nich jest taniej ni� u najbli�szej konkurencji. Po drodze zmi�k�em i kupi�em. Mia�em ogni sztucznych za dwadzie- �cia dolar�w w schowku na r�kawiczki i rac za pi��dziesi�t pod sie- dzeniem. King uni�s� brwi. - Na Bo�e Narodzenie? To dlaczego ci�gle s� w samochodzie? - Bo nie uda�o mi si� znale�� miejsca, gdzie m