6243

Szczegóły
Tytuł 6243
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6243 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6243 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6243 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rafa� Klunder Starzec By� czerwiec, pocz�tek zimy, pierwszy dzie� d�ugiego weekendu - z okazji urodzin kr�lowej. Siedzia�em na w�skim ��ku w moim pod�u�nym pokoiku, oparty plecami o zimn� �cian�. Przez ma�e okno bez firanki dobiega�o tylko tyle �wiat�a, by zaznaczy� kontury okr�g�ego, drewnianego stolika bez obrusa, chybotliwego krzes�a z pa��kowatym oparciem i starej szafy, w kt�rej skrzypia�y obwieszone drzwi. Od paru chwil na dworze znowu pada�o. Krople deszczu sp�ywa�y po zakurzonej szybie, ��obi�c mistern� konstelacj� przedziwnych kanalik�w. Raz po raz spad�a wi�ksza kropla, najpewniej wezbrana na ga��zce bezlistnego drzewa, rozbijaj�c si� w�r�d mniejszych, poch�aniaj�c je i p�dz�c w d� w szalonej gonitwie ku ziemi. Za drzwiami by�o cicho. Czasem tylko dobieg�o szurni�cie st�p na przetartym do szarych nitek dywanie i kr�tki, astmatyczny oddech starca, kt�ry wraca� z kuchni lub z ubikacji do pokoju obok. Przechadza� si� na koniec d�ugiego, ciemnego korytarza, zagl�da� do lod�wki, aby sprawdzi�, czy nic nie zgin�o, wychodzi� na podw�rze z ty�u domu, liczy� cytryny na drzewie i wraca�, zatrzymuj�c si� co kilka krok�w. Zdawa�o si�, �e czeka na �mier�, kt�ra w�a�nie w tej chwili mia�a nast�pi�. Inni mieszka�cy albo jeszcze spali, albo ju� umarli, bo z ich pokoj�w nie dobiega�y �adne d�wi�ki. W�a�ciwie, wcale ich nie zna�em, cho� widywali�my si� co dzie� od ubieg�ego lata, przewa�nie w korytarzu lub w kuchni, lub w pokoju telewizyjnym, gdzie zbierali�my si� tylko wieczorami. Byli ma�om�wni, wyciszeni, ci�gle zaj�ci swoimi my�lami, kt�rych ponuro�� wry�a si� w ich twarze g��bokimi zmarszczkami. Poruszali si� jak cienie, wolno, ostro�nie, jak gdyby bali si�, �e gdy uczyni� nag�y, gwa�towny ruch, pry�nie grobowa atmosfera tego domu. Ilekro� pr�bowa�em zagai� rozmow�, tak jak umia�em, ko�law� angielszczyzn�, odpowiadali monosylabami, o nic nie pytali, oddalali si� w g��b swych my�li. Raz spyta�em w kuchni starca zza �ciany, jakiej jest narodowo�ci. Spojrza� na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby nie dos�ysza� lub nie zrozumia�. Cz�sto zdarza�o si�, �e musia�em kilka razy powtarza� to samo zdanie, zanim moi rozm�wcy domy�lili si� z potoku s��w upi�tych w obcy akcent, o co pytam. Otworzy�em usta ponownie, lecz starzec odwr�ci� si� i zacz�� grzeba� w szufladzie w kredensie pod oknem - w mojej szufladzie, w kt�rej trzyma�em n�, widelec, dwie �y�ki r�nej wielko�ci i otwieracz do puszek. By� to ju� czwarty komplet, kt�ry kupi�em, a jednak ci�gle wierzy�em, �e miejsce sztu�c�w jest w kuchni. Znika�y tak�e karteczki, na kt�rych uparcie kaligrafowa�em napis: "Nie kradnij". Przecie� kiedy� musia� wygasn�� popyt na moje sztu�ce. Przez chwil� obraca� je w palcach, wa�y�, delikatnie potrz�saj�c d�oni� - d�wi�cza�y g�uchym chrz�stem, spot�gowanym drewnianym echem g��bokiej, starej szuflady. Odwr�ci� lekko g�ow� i czu�em, �e k�tem oka pr�buje dostrzec, czy widz�, czy jestem, czy ju� wyszed�em. Nie poruszy�em si�, chcia�em zobaczy�, czy wk�ada je do kieszeni, czy �ciska w r�ce, chcia�em wiedzie�, jak to robi. Nie dlaczego, lecz jak. Od�o�y� je jednak, zn�w zad�wi�cza�y, i wolno, z wysi�kiem zamkn�� szuflad�. Ruszy� w kierunku drzwi, nie patrz�c na mnie, lecz zanim wyszed�, zatrzyma� si� na progu i ochryp�ym, prze�artym rakiem g�osem powiedzia�: "Jestem mi�dzynarodowy". Rzeczywi�cie, us�ysza�em obcy akcent, ale nie umia�em okre�li�, z jakiego j�zyka pochodzi. Na pewno z europejskiego, potwierdza� to tak�e wygl�d starca. Tym bardziej wi�c pomy�la�em, �e ten cz�owiek mocno ju� zdziwacza�, bo jak obcokrajowiec m�g� m�wi� o sobie takie dziwne rzeczy? Ja swoje pochodzenie nosi�em wymalowane w ka�dym ruchu, w ka�dym ge�cie, w ka�dym grymasie twarzy. Ch��d �ciany zwolna przenika� ca�e cia�o, opar�em si� o wezg�owie ��ka, te� zimne, lecz nie tak bardzo przejmuj�ce. Wilgotny ch��d mo�e by� bardziej dokuczliwy ni� najsro�szy mr�z. Gdy latem wynajmowa�em ten pokoik, wydawa� si� idealnym schronieniem przed upa�em - wysoki, ciemny, oddzielony od piek�a czterdziestostopniowego skwaru podw�jn� warstw� prawdziwej ceg�y. Teraz, gdy nasta�y nieko�cz�ce si� dni wichr�w znad oceanu i oberwa�y si� chmury, okaza� si� cuchn�c� wilgoci� nor�, w kt�rej ka�dy dzie� wygl�da� bardziej ponuro ni� poprzedni. Zbutwia�a pod zniszczonym dywanem pod�oga, gnij�ce p�ki w szafie, ple�� we wszystkich rogach, nieprzyjemny dotyk bielizny i po�cieli, powoduj�cy dreszcze - wszystko zdawa�o si� obrzydza� mi ten kraj, kt�ry kiedy� dawa� nadziej�, przysz�o��, �ycie. Par� dni wcze�niej, pr�buj�c zaradzi� zimnu, kupi�em ma�y, przeno�ny grzejnik elektryczny. W pokoiku zrobi�o si� przytulnie, jak w rodzinnym domu, gdy ojciec napali� w kaflowym piecu. W okamgnieniu szyby pokry�y si� ros� i przeci��one krople zacz�y sp�ywa� na w�ski parapet. Opr�ni�em szaf� i porozk�ada�em wilgotn� odzie� gdzie si� da�o, po czym usiad�em w strumieniu ciep�a i z rozkosz� rozgrzewa�em d�onie. W pokoju rozlega� si� tylko b�ogi szum ma�ego silniczka, kt�ry jednak na korytarzu musia� przemienia� si� w jaki� przera�aj�cy huk, a mo�e zdradzi�o mnie ciep�o, kt�re uchodzi�o przez szpary w drzwiach. Do�� �e jeszcze tego samego wieczora nagle us�ysza�em trza�ni�cie klucza w zamku i w progu stan�a w�a�cicielka domu, ma�a kobieta o lisiej twarzy i wiecznie zaci�ni�tych ustach. Le�a�em ju� w ��ku, ciep�e powietrze owiewa�o porozk�adane ubrania, prawdopodobnie w pokoju by�o gor�co. Zanim zd��y�em si� podnie��, kobieta wyszarpn�a przew�d elektryczny z kontaktu i pochwyci�a grzejnik pod pach�. Przez ca�y czas z jej ust sypa�a si� lawina s��w, z kt�rych zrozumia�em tylko te powtarzaj�ce si� najcz�ciej: pr�d, dolary, ulica, pr�d, dolary, ulica. Gdy wysz�a, zabieraj�c z sob� m�j grzejnik, siedzia�em na kraw�dzi ��ka jak os�upia�y, nie wiedz�c, czy protestowa�, a je�li tak, to w jaki spos�b, czy �mia� si�, czy p�aka� z rozpaczy. Ubra�em si� ciep�o i poszed�em do budki telefonicznej na s�siedniej ulicy. D�ugo sta�em przyciskaj�c s�uchawk� do ucha. Krople deszczu prze�ciga�y si� na szybie i skrzy�y si� w reflektorach przeje�d�aj�cych samochod�w. W oddali biega� po trawniku zmokni�ty pies i obw�chiwa� pnie m�odych drzewek. Gdy zbli�y� si� do budki, wyci�gn��em r�k� - zamacha� ogonem, lecz nie podszed�, pobieg� dalej, do nast�pnego drzewka. Telefon nie odpowiada�, odwiesi�em s�uchawk�, c�rki nie by�o w domu. Nie by�o jej w domu tak�e tego rana. Mo�e wyjecha�a z dzie�mi za miasto? Przecie� jest d�ugi weekend, urodziny kr�lowej, wszyscy dok�d� uciekaj� - my�la�em, le��c oparty o wezg�owie ��ka. Wtem us�ysza�em jaki� dziwny szmer na korytarzu. Podnios�em si�, na�o�y�em we�niany sweter zapinany na guziki i wyszed�em z pokoju, lecz nikogo nie by�o. Ruszy�em w g��b ciemno�ci, w kierunku kuchni. S�ysza�em kr�tki, astmatyczny oddech i szmer krok�w na dywanie. Stawa�em co chwila, aby nas�uchiwa� - cisza. W kuchni r�wnie� nikogo nie spotka�em, sprawdzi�em lod�wk� - nic nie zgin�o, sztu�ce tak�e le�a�y na swoim miejscu w szufladzie, a obok nich cztery karteczki z napisem: "Nie kradnij". Wyszed�em na podw�rze, policzy�em cytryny na drzewie - by�y wszystkie. Obszed�em ca�y dom i wszystkie pokoje, zajrza�em do ubikacji i nawet do szopy, do kt�rej prawie nigdy nie wchodz� - tam umar�a moja �ona. Nie by�o nikogo. Rafa� Klunder, Gold Coast, lipiec 1999