964

Szczegóły
Tytuł 964
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

964 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Irwin Shaw Pogoda dla bogaczy. T.2 Ksi��nica Katowice 1991 Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski Cz�� trzecia Rozdzia� I Ranek by� przyjemny, tyle �e w kotlinie Los Angeles le�a�a mg�a, jak cienka zupa o metalicznym po�ysku. Gretchen - bosa i w nocnej koszuli - prze�lizn�a si� pomi�dzy zas�onami i przez otwarte drzwi balkonowe wysz�a na taras. Z wierzcho�ka wzg�rza spojrza�a w d� na zamglone, lecz o�wietlone s�o�cem miasto, na odleg�e morze. G��boko odetchn�a powietrzem wrze�niowego ranka, kt�re pachnia�o wilgotn� traw� i rozwijaj�cymi si� kwiatami. Z miasta nie dobiega�y �adne odg�osy, a porann� cisz� zak��ca�o jedynie pokrzykiwanie stadka przepi�rek �eruj�cych na trawniku. Lepiej tu ni� w Nowym Jorku, pomy�la�a setny raz. Znacznie lepiej ni� w Nowym Jorku. Ch�tnie napi�aby si� kawy, ale by�o zbyt wcze�nie na podniesienie z ��ka s�u��cej Doris, a gdyby posz�a do kuchni i sama spr�bowa�a naparzy� kaw�, szum wody z kranu i pobrz�kiwanie metalowymi przyborami obudzi�yby Doris, wi�c dziewczyna pojawi�aby si� uprzejma, rzecz jasna, lecz niezadowolona z pozbawienia jej snu nale�nego wed�ug umowy. Nie chcia�a r�wnie� budzi� Billy'ego - zw�aszcza przed dniem, jaki ch�opiec mia� przed sob�. No a zupe�nie nie wchodzi�o w rachub� niepokojenie Colina, kt�rego zostawi�a �pi�cego smacznie w wielkim �o�u. Le�a� na wznak z mocno skrzy�owanymi na piersi r�kami i marszczy� si� tak, jak gdyby we �nie ogl�da� przedstawienie, kt�re nie mog�o mu si� podoba� w �adnym razie. Gretchen u�miechn�a si� na wspomnienie Colina �pi�cego w pozie wa�niaka. M�wi�a mu nieraz o tym i o innych jego sennych pozach - weso�ej, zal�knionej, pornograficznej, zgorszonej. Obudzi�a j� cienka smuga �wiat�a przenikaj�ca mi�dzy zas�onami w oknie i Gretchen odczu�a pokus�, by dotkn�� m�a, rozprostowa� te jego mocno skrzy�owane r�ce. Ale Colin nigdy nie chcia� si� kocha� z rana. Poranki s� odpowiednie do morderstw, powiada�. Przywyk� do nowojorskich godzin teatralnych, wi�c nie cierpia� wczesnych zaj�� w studio i jak przyznawa� otwarcie, do po�udnia bywa zawsze w�ciek�y. Gretchen wysz�a przed dom. Z zadowoleniem cz�apa�a bosymi stopami po mokrej od rosy murawie. Nocna koszula z przezroczystego batystu powiewa�a wok� jej cia�a. Nie mieli �adnych s�siad�w, a prawdopodobie�stwo, by o tej porze m�g� przeje�d�a� samoch�d, by�o rzeczywi�cie znikome. Zreszt� w Kalifornii nikt nie dba�, jak ubieraj� si� inni. Gretchen cz�sto opala�a si� nago w ogrodzie i po d�ugim lecie sk�r� mia�a ciemnobr�zow�. Dawniej, na Wschodzie, starannie unika�a s�o�ca. Ale tu kto� nieopalony budzi podejrzenie, �e jest chory albo zbyt ubogi, by pozwoli� sobie na urlop. Na podje�dzie le�a�a poranna gazeta z�o�ona i �ci�ni�ta gumow� ta�m�. Gretchen rozpostar�a j� i w�druj�c wolno wok� domu, przebiega�a wzrokiem nag��wki. Na pierwszej stronie by�y zdj�cia Nixona i Kennedy'ego, kt�rzy ch�tnie obiecywali wszystko wszystkim. Zastanowi�a si�, czy jest to s�uszne i moralne, by kto� tak m�ody i przystojny jak John Fitzgerald Kennedy ubiega� si� o prezydenck� godno��. Colin nazywa� go "czarusiem", lecz sam Colin by� codziennie czarowany przez aktor�w, co niemal z regu�y oddzia�ywa�o na� negatywnie. Gretchen przypomnia�a sobie, �e musi zg�osi� si� po karty uprawniaj�ce do g�osowania poza miejscem zamieszkania. Obydwoje z Colinem mieli by� w listopadzie w Nowym Jorku, a chodzi przecie� o ka�dy cenny g�os przeciwko Nixonowi. Pomy�la�a o tym, chocia� obecnie, kiedy przesta�a pisywa� do czasopism, polityka niewiele j� interesowa�a. Okres MacCarthy'ego rozwia� jej z�udzenia na temat osobistej uczciwo�ci i alarm�w podnoszonych publicznie. Mi�o�� do Colina, kt�rego zapatrywania polityczne by�y, wyra�aj�c si� naj�agodniej, kapry�ne, sk�oni�a Gretchen do porzucenia swojej dawnej postawy wraz z dawnymi przyjaci�mi. Socjalista pozbawiony nadziei, nihilista, zwolennik r�wno�ci podatkowej, monarchista - tak mawia� o sobie Colin przy r�nych okazjach i zale�nie od tego, z kim si� spiera� - lecz ostatecznie g�osowa� zawsze na demokrat�w. Obydwoje trzymali si� z dala od nami�tnej dzia�alno�ci politycznej filmowego �wiatka. Nie brali udzia�u w fetowaniu kandydat�w na r�ne stanowiska, w podpisywaniu petycji, w bankietach wydawanych na takie czy inne cele. Prawd� m�wi�c, nie bywali prawie nigdzie. Colin nie lubi� pi� du�o, a pijackie, niedorzeczne rozmowy prowadzone zazwyczaj na zebraniach towarzyskich w Hollywood uwa�a� za zupe�nie niezno�ne. Nie flirtowa� nigdy, wi�c nie mia�y dla� uroku bataliony pi�knych pa� skorych zawsze do us�ug wobec m�czyzn bogatych lub s�awnych. Po niezorganizowanych, pe�nych wybryk�w latach z pierwszym m�em Gretchen przyjmowa�a rado�nie spokojne dni i spokojne noce w domu. Niech�� do - jak si� wyra�a� - "publicznych wyst�p�w" nie zaszkodzi�a karierze Colina. "Tylko beztalencia musz� bra� udzia� w hollywoodzkich rozgrywkach" - mawia�. On zasygnalizowa� talent swoim pierwszym filmem, potwierdzi� drugim, obecnie za�, gdy jego trzecie dzie�o by�o w ostatnim stadium monta�u, znalaz� si� w gronie najbardziej uzdolnionych re�yser�w swojego pokolenia. Niepowodzenie spotka�o go tylko raz, gdy uko�czywszy sw�j pierwszy film pojecha� do Nowego Jorku i wystawi� tam sztuk�, kt�ra zesz�a z afisza po zaledwie o�miu przedstawieniach. W�wczas znikn�� na trzy tygodnie, a gdy pojawi� si� wreszcie, by� pos�pny, milcz�cy i m�g� wr�ci� do pracy dopiero po up�ywie kilku miesi�cy. Nie przywyk� do niepowodze�, wi�c cierpia� i Gretchen cierpia�a z nim razem, chocia� uprzedza�a go z g�ry, �e jej zdaniem sztuka nie nadaje si� jeszcze na scen�. W ka�dym razie Colin prosi� j� zawsze o opini� na temat wszystkich aspekt�w swojej pracy i ��da� absolutnej szczero�ci, do czego Gretchen si� stosowa�a. Obecnie niepokoi�a j� sekwencja z nowego filmu Colina, kt�r� poprzedniego wieczoru ogl�dali w studio podczas pr�bnej projekcji przed ostatecznym monta�em. Widzieli j� tylko Colin, ona oraz Sam Corey, monta�ysta. Gretchen czu�a, �e co� tam jest nie w porz�dku, lecz nie umia�aby wyt�umaczy� z sensem, co i dlaczego. Po zako�czeniu projekcji nic nie powiedzia�a, lecz by�a pewna, �e m�� poruszy t� kwesti� przy �niadaniu. Kiedy wr�ci�a do sypialni, gdzie Colin le�a� nadal w swojej "pozie wa�niaka", usi�owa�a przypomnie� sobie t� sekwencj�, kadr po kadrze, aby mie� porz�dek w g�owie, gdy przyjdzie do rozmowy. Spojrza�a na stoj�cy na szafce nocnej zegar i zobaczy�a, �e jest jeszcze za wcze�nie, by budzi� Colina. W�o�y�a szlafrok i przesz�a do bawialni. Na stoj�cym w rogu pokoju biurku pi�trzy�y si� ksi��ki, maszynopisy, wycinki z prasy literackiej - ameryka�skiej i angielskiej. W niedu�ym domu nie mo�na by�o znale�� innego miejsca na te nie malej�ce nigdy stosy papieru, kt�re obydwoje atakowali systematycznie, aby wy�awia� takie czy inne pomys�y do film�w. Gretchen wzi�a z biurka okulary i usiad�a, aby do ko�ca przejrze� porann� gazet�. By�y to szk�a Colina, lecz pasowa�y nie�le, wi�c nie wr�ci�a do sypialni po w�asne. Niedoskona�o�� winna czasami wystarcza�. W rubryce teatralnej by�a recenzja nowej sztuki dopiero co wystawionej w Nowym Jorku, pe�na zachwyt�w dla m�odego aktora, o kt�rym dot�d nikt nic nie s�ysza�. Gretchen zrobi�a notatk�, aby zaraz po przyje�dzie do Nowego Jorku zam�wi� bilety na t� sztuk� dla siebie i m�a. Z lokalnego repertuaru kin dowiedzia�a si�, �e pod koniec tygodnia ma by� wznowiony pierwszy film Colina. Starannie wydar�a ten repertuar, aby pokaza� go m�owi, kt�ry dzi�ki temu powinien by� przy �niadaniu mniej w�ciek�y. Spojrza�a na stron� po�wi�con� sportowi, �eby zobaczy�, jakie konie biegaj� tego dnia w Hollywood Park. Colin uwielbia� wy�cigi i by� zapami�ta�ym hazardzist�, wi�c na torze bywali tak cz�sto, jak tylko czas im pozwala�. Ostatnim razem wygra� tak du�o, �e m�g� jej kupi� �liczn� broszk� w kszta�cie ga��zki. Dzisiejszy program nie wr�y� nic z bi�uterii, wi�c Gretchen odk�ada�a ju� gazet�, gdy zauwa�y�a fotografi� dwu walcz�cych bokser�w. Do diab�a! - pomy�la�a. Znowu on! Przeczyta�a podpis pod zdj�ciem: "Henry Quayles i jego partner sparringowy Tommy Jordach trenuj� w Las Vegas przed meczem w wadze p�redniej, kt�ry odb�dzie si� w przysz�ym tygodniu." Nie widzia�a brata i nie s�ysza�a o nim od tamtego wieczora w Nowym Jorku, i prawie nic nie wiedzia�a o boksie. Ale orientowa�a si� o tyle, by zdawa� sobie spraw�, �e Tom musia� zjecha� w d� od czasu zwyci�skiej walki w Queens, skoro pracuje jako czyj� partner sparringowy. Starannie z�o�y�a gazet� pe�na nadziei, �e Colin nie zauwa�y tej fotografii. O Tomie powiedzia�a mu tak, jak m�wi�a o wszystkim, lecz nie chcia�a, by Colin zainteresowa� si� nim, zechcia� go pozna� albo zobaczy� na ringu. By�o ju� s�ycha�, �e co� si� zaczyna dzia� w kuchni, wi�c Gretchen posz�a do pokoju syna, �eby go zbudzi�. Billy siedzia� w pid�amie na ��ku. Nogi mia� skrzy�owane pod sob� i bezg�o�nie przebiera� palcami po strunach gitary. Jasnoblond w�osy, powa�ne, my�l�ce oczy, r�owa cera, nos zbyt du�y w por�wnaniu z nie ukszta�towan� jeszcze twarz�, cienka, d�uga szyja dorastaj�cego ch�opca, d�ugie nogi. Skupiony, bez u�miechu. Kochany. Na krze�le sta�a jego walizka otwarta i spakowana. Schludnie spakowana. Billy mimo swoich rodzic�w - lub mo�e w�a�nie dzi�ki rodzicom - mia� zami�owanie do porz�dku. Poca�owa�a go w czo�o. Nie zareagowa�. Ani niech�ci, ani mi�o�ci. Uderzy� ostatni akord. - Got�w jeste�? - zapyta�a. - Aha. Rozpostar� d�ugie nogi, zsun�� si� z ��ka. Bluz� pid�amy mia� rozpi�t�. Smuk�y, szczup�y tors, �ebra �atwe do przeliczenia pod sk�r� koloru kalifornijskiego lata, kt�ra �wiadczy�a o dniach sp�dzanych na pla�y, k�pielach w morzu, dziewcz�tach i ch�opcach wyleguj�cych si� razem na gor�cym piasku, o soli i gitarach. Gretchen s�dzi�a, �e ch�opiec jest jeszcze niewinny, ale nie by�o o tym mowy mi�dzy nimi. - Gotowa jeste�? - zapyta� on z kolei. - Walizy spakowane. Trzeba je tylko pozamyka�. Billy odczuwa� niemal patologiczny l�k przed sp�nieniem si� do szko�y, na poci�g czy samolot, na przyj�cie. Gretchen musia�a si� nauczy� przesadnej punktualno�ci w przypadkach, kt�re jego tyczy�y. - Co chcia�by� na �niadanie? - podj�a z my�l�, aby go uraczy�. - Sok pomara�czowy. - Nic wi�cej? - Wol� nie je��. W samolocie robi mi si� niedobrze. - Przed odlotem za�yj dramamin�. Pami�taj. - Aha. Zrzuci� bluz� pid�amy i poszed� do �azienki, by umy� z�by. Od czasu gdy zamieszka�a u Colina, Billy przesta� pokazywa� si� jej nago - nagle i z ca�ym uporem. Przyczyna by�a dwojaka. Gretchen zdawa�a sobie spraw�, �e ch�opiec podziwia Colina, ale wiedzia�a r�wnie�, �e j� podziwia mniej ni� uprzednio, dlatego �e przed �lubem �y�a z Colinem. Takie bywaj� konwenanse dzieci�stwa - bezkompromisowe i bolesne. Gretchen wesz�a do sypialni, �eby obudzi� Colina. Rzuca� si� niespokojnie i mamrota� przez sen: - Krew. Wsz�dzie krew. Wojna? Ta�ma z celuloidu? Trudno odgadn��, je�eli chodzi o re�ysera filmowego. Obudzi�a go poca�unkiem w ucho. Teraz le�a� bez ruchu, spogl�da� w sufit. - Diabli nadali! - powiedzia�. - Przecie� to noc g��boka. Poca�owa�a go znowu. - Dobrze! - burkn��. - Niech b�dzie ranek. - Rozczochra� jej w�osy. Gretchen �a�owa�a, �e najpierw posz�a do syna. Mo�e jakiego� rana - w narodowe lub religijne �wi�to - Colin zdecydowa�by si� raz na akt mi�osny? Mo�e w�a�nie w to rano? C�, nie skoordynowany rytm po��da�. St�kn��, spr�bowa� si� d�wign��, opad� znowu i wyci�gn�� r�k�. - Pom� biednemu starcowi - westchn��. - Wyci�gnij go z otch�ani. Uj�a jego r�k� i poci�gn�a. Colin usiad� na ��ku, zacz�� przeciera� oczy wierzchem d�oni, jak gdyby czu� wstr�t do dziennego �wiat�a. - S�uchaj no! - Da� spok�j przecieraniu ocz�w i spojrza� na ni� podejrzliwie. - Wczoraj wieczorem na projekcji co� w przedostatniej rolce wyda�o ci si� diablo kiepskie, prawda? Nie zaczeka� nawet do �niadania, pomy�la�a Gretchen i powiedzia�a: - Przecie� nic nie m�wi�am. - Nie musia�a� nic m�wi�. Wystarczy�o, �e sapa�a�. - Nie b�d� a� tak pewien w�asnej intuicji - odrzek�a, aby zyska� na czasie. - Szczeg�lnie teraz, zanim zd��y�e� napi� si� kawy. - M�w! �mia�o. - Niech b�dzie. Co� mi si� tam nie podoba�o, ale nie wiedzia�am, co i dlaczego. - A teraz? - Teraz chyba wiem. - Co to by�o? - Widzisz, sekwencja, w kt�rej on dostaje wiadomo�� i jest przekonany, �e to jego wina... - To jedna z kluczowych scen filmu - przerwa� jej niecierpliwie. - Ka�esz swojemu bohaterowi chodzi� po ca�ym domu, patrze� na w�asne odbicie w lustrach. W jednym lustrze po drugim! W �azience, w d�ugim lustrze na drzwiach szafy w �cianie, troch� zm�tnia�ym w bawialni, powi�kszaj�cym do golenia. Ka�esz mu nawet ogl�da� w�asn� sylwetk� odbijaj�c� si� w ka�u�y przed gankiem. - To ca�kiem prosty pomys�! - Colin by� podniecony, usposobiony defensywnie. - Facet pr�buje zg��bi� samego siebie... Dobrze. Wyra�my to po staro�wiecku! On patrzy w g��b swojej duszy, w rozmaitym o�wietleniu, pod rozmaitymi k�tami widzenia. Chce dokona� odkrycia. I co? Na czym polega tu b��d twoim zdaniem? - Dwa b��dy - powiedzia�a spokojnie. Teraz by�a pewna, �e problem rozgryza�a pod�wiadomie od wyj�cia z sali projekcyjnej - w ��ku przed za�ni�ciem, na tarasie, gdy spogl�da�a w stron� zamglonego miasta, w bawialni podczas przegl�dania gazety. - Dwa b��dy - powt�rzy�a. - Pierwszy to tempo. Do tej sekwencji wszystko dzieje si� szybko, taki jest styl ca�ego obrazu. A tutaj nagle, jak gdyby po to, by u�wiadomi� widza, �e nadszed� Wielki Moment (przez du�e "W" i du�e "M"), zwalniasz do i�cie ��wiego kroku. To zbyt widoczne. - Zbyt widoczne! - warkn��. - Taki ju� jestem. Zreszt� o to mi chodzi�o. - Je�eli chcesz si� z�o�ci�, umilkn� - powiedzia�a. - Ju� si� z�oszcz�, ale nie milknij. Wspomnia�a� o dwu b��dach. Jaki jest drugi? - Dajesz te wszystkie wielkie zbli�enia jego twarzy, aby pokaza�, jak mi si� zdaje, �e on prze�ywa m�ki, wahania, niepewno��. - Cholerny �wiat! Przynajmniej to zrozumia�a�! - Chcesz, abym m�wi�a dalej, czy wstaniesz i p�jdziemy na �niadanie? - Nast�pna pani, z kt�r� si� o�eni�, nie b�dzie taka diablo inteligentna. Dobrze! M�w dalej. - A zatem tobie wolno s�dzi�, �e pokazujesz jego m�ki, wahania, niepewno��. Jemu te� wolno s�dzi�, �e pokazuje swoje m�ki, wahania, niepewno��. A wiesz, jak ja to odebra�am? Przystojny m�ody facet przegl�da si� w lustrach i rozwa�a, w jakim o�wietleniu jego oczy prezentuj� si� najkorzystniej. - G�wno prawda! - wybuchn��. - Okropna z ciebie zgaga! Nad t� sekwencj� pracowali�my cztery dni. - Na twoim miejscu wyci�abym j� od pocz�tku do ko�ca. - Kiedy zaczniemy kr�ci� nast�pny film - powiedzia� - ty b�dziesz dzia�a� w studio, a ja zostan� w domu i zajm� si� kuchni�. - Pyta�e� mnie o zdanie - westchn�a. - Nigdy nic si� nie naucz�! - Zeskoczy� z ��ka. - Za pi�� minut b�d� got�w do �niadania. Ruszy� w stron� �azienki. Sypia� zawsze bez bluzy pid�amy, wi�c prze�cierad�a odcisn�y na jego szczup�ych plecach r�owe wa�ki, jak gdyby �lady po ch�o�cie odbieranej we �nie. Przy drzwiach odwr�ci� si� i powiedzia�: - Wszystkie inne panie, kt�re zna�em, my�la�y, �e to, co ja robi�, jest zawsze wspania�e. I akurat musia�em o�eni� si� z tob�. - M�wi�y - poprawi�a Gretchen z czaruj�cym u�miechem. - Czy tak my�la�y, nie wiesz. Podesz�a do� i Colin j� poca�owa�. - B�dzie mi brakowa�o ciebie - szepn��. - Piekielnie! - Odsun�� si� od niej raptownie. - Teraz id�. Dopilnuj, �eby kawa by�a naprawd� czarna. Przy goleniu pod�piewywa�, co by�o objawem weso�o�ci, niezwyk�ym o tak wczesnej porze. Gretchen zdawa�a sobie spraw�, �e i jego martwi�a tamta sekwencja, �e dozna� ulgi, gdy - jak mu si� zdawa�o - zrozumia�, co jest tam nie w porz�dku. Przewidywa�a, �e tego dnia w pokoju monta�owym Colin zadecyduje z ca�� satysfakcj� o zmarnowaniu czterech dni pracy, kt�re kosztowa�y wytw�rni� czterdzie�ci tysi�cy dolar�w. Do portu lotniczego przyjechali wcze�nie i Billy pozby� si� zatroskanej miny, gdy zobaczy�, �e walizy jego i matki znikn�y za lad� ekspedycji baga�owej. By� ubrany do podr�y w garnitur z szarego tweedu i r�ow� koszul� z niebieskim krawatem. W�osy mia� starannie uczesane, a m�odzie�cze pryszcze nie szpeci�y jego twarzy. Gretchen pomy�la�a, �e jest urodziwy i wygl�da znacznie bardziej doro�le, nie na swoje czterna�cie lat. By� ju� jej wzrostu i wy�szy ni� Colin, kt�ry przywi�z� ich samochodem do portu lotniczego, obecnie za� po mistrzowsku ukrywa� zniecierpliwienie, gdy� chcia� wr�ci� jak najpr�dzej do studio do swojej pracy. Po drodze Gretchen musia�a panowa� nad sob�, bo spos�b prowadzenia wozu przez Colina mocno j� denerwowa�. Jej zdaniem by�a to jego najs�absza strona - jedyna s�aba strona. Czasami wl�k� si� wolno zamy�lony, a p�niej nagle stawa� si� zapami�ta�ym wy�cigowcem i przeklina� innych kierowc�w, gdy wyprzedza� ich lub nie pozwala� si� wyprzedzi�. Je�eli nie mog�a zapanowa� nad sob� i zwraca�a mu uwag� w ryzykownych sytuacjach, warcza� gniewnie: "Nie b�d��e typowo ameryka�sk� �on�!" Oczywi�cie s�dzi�, �e jest znakomitym kierowc�. W rozmowach z Gretchen podkre�la� cz�sto, �e nigdy nie spowodowa� wypadku, chocia� kilkakrotnie by� notowany za przekraczanie szybko�ci, co nie trafi�o do jego rejestru policyjnego dzi�ki staraniom agent�w wytw�rni - tych wymownych i sceptycznych zawsze d�entelmen�w. Gdy do ekspedycji podeszli inni pasa�erowie ze swoim baga�em, Colin powiedzia�: - Mamy moc czasu. Chod�my na kaw�. Gretchen wiedzia�a, �e Billy wola�by zosta� przy wej�ciu na lotnisko, by jako pierwszy znale�� si� na pok�adzie samolotu. - Wiesz co, Colin - powiedzia�a. - Nie musisz czeka�. Po�egnania w ostatniej chwili to taka nuda i... - Chod�my na kaw� - przerwa�. - Niezupe�nie si� jeszcze obudzi�em. Przez hall ruszyli w stron� restauracji. Gretchen sz�a pomi�dzy m�em a synem, �wiadoma ich urody i w�asnej, zadowolona, �e ca�a ich tr�jka zwraca ku sobie spojrzenia. Pycha, pomy�la�a, najmilszy z siedmiu grzech�w g��wnych. W restauracji ona i Colin zam�wili kaw�, a Billy coca-col�, kt�r� popi� stosown� dawk� dramaminy. - Do osiemnastego roku �ycia rzyga�em w autobusach - odezwa� si� Colin spogl�daj�c na ch�opca, kt�ry po�yka� pastylki. - P�niej mia�em pierwsz� dziewczyn� i przesta�em rzyga�. Billy zmierzy� go przelotnym, karc�cym spojrzeniem. Colin mia� zwyczaj m�wi� przy nim tak samo jak w towarzystwie doros�ych. Gretchen zastanawia�a si� nieraz, czy to rozumna metoda. Nie wiedzia�a, czy ch�opiec kocha ojczyma, toleruje go tylko, czy te� nienawidzi. Billy nie kwapi� si� do udzielania informacji o stanie swoich uczu�. Natomiast Colin nie podejmowa� chyba stara� o pozyskanie ch�opca. Czasami by� dla niego szorstki, czasami interesowa� si� nim �ywo, pomaga� mu w odrabianiu zada� szkolnych. Raz bywa� o�ywiony i uroczy, raz jaki� dziwnie odleg�y. Colin nie robi� ust�pstw na rzecz widowni, ale - jak s�dzi�a Gretchen - to, co jest godne podziwu w pracy re�ysera, nie musi by� korzystne w stosunkach z dzieckiem matki, kt�ra porzuci�a jego ojca dla kapry�nego i nie�atwego w po�yciu kochanka. Z m�em miewa�a oczywi�cie sprzeczki, ale powodem ich nie by� nigdy Billy i Colin p�aci� za edukacj� ch�opca, poniewa� Willie Abbott popad� w tarapaty i na taki wydatek nie m�g�by sobie pozwoli�. Colin zakaza� Gretchen m�wi�, sk�d pochodz� pieni�dze, lecz by�a pewna, �e Billy i tak domy�la si� prawdy. - Kiedy by�em w twoim wieku - m�wi� Colin - ja te� zosta�em wyprawiony do internatu. Przez pierwszy tydzie� p�aka�em. Przez pierwszy rok nienawidzi�em szko�y. W drugim zacz��em j� znosi�. W trzecim redagowa�em gazetk� szkoln�, do�wiadcza�em pierwszych rozkoszy autorytetu i w�adzy i chocia� nie przyzna�bym si� do tego nawet przed samym sob�, polubi�em szko��. Przyszed� ostatni rok i p�aka�em znowu na my�l o po�egnaniu. - Ja z ch�ci� jad� - powiedzia� Billy. - �wietnie. To dobra szko�a, je�eli w obecnych czasach jak�kolwiek szko�� mo�na nazwa� rzeczywi�cie dobr�. Ale nawet z najgorszej wyjdziesz z umiej�tno�ci� napisania prostego zdania w formie oznajmuj�cej i w j�zyku angielskim. Masz. - Poda� ch�opcu kopert�. - We� to i za nic nie powiedz matce, co znalaz�e� w �rodku. - Dzi�kuj�. - Billy schowa� kopert� do wewn�trznej kieszeni marynarki, spojrza� na zegarek. - Chyba ju� lepiej chod�my - doda�. Zn�w rami� w rami� ruszyli we troje ku wej�ciu na lotnisko. Billy ni�s� swoj� gitar�. Gretchen zaniepokoi�a si� nagle, jak ten instrument przyjmie szko�a - stara, szacowna, prezbiteria�ska szko�a w Nowej Anglii. Zapewne bez szczeg�lnego zdziwienia. Do tej pory tamtejsi ludzie winni przywykn�� do rozmaitych obyczaj�w czternastoletnich ch�opc�w. Kiedy znale�li si� u wej�cia, samolot zaczyna� w�a�nie przyjmowa� �adunek. - Id� pierwszy na pok�ad, Billy - powiedzia�a Gretchen. - Ja chc� po�egna� si� z Colinem. Colin poda� r�k� pasierbowi. - Je�eli b�dzie ci czego� potrzeba, zwr�� si� do mnie. Pami�taj. Gretchen pilnie obserwowa�a jego twarz, gdy m�wi� tak do jej syna. Ostre, subtelne rysy wyra�a�y prawdziw� trosk� i tkliwo��. Gro�ne czasami oczy pod krzaczastymi, czarnymi brwiami by�y �agodne, kochaj�ce. Nie omyli�am si�, pomy�la�a. Stanowczo nie omyli�am. Billy u�miechn�� si� powa�nie i rozpocz�� nie�atw� podr� od ojca do ojca. Swoj� gitar� ni�s� tak, jak piechur na patrolu karabin. - Wszystko z nim b�dzie dobrze - podj�� Colin, gdy ch�opiec znalaz� si� na pasie startowym, gdzie czeka� wielki odrzutowiec. - Mam nadziej� - powiedzia�a Gretchen. - W kopercie da�e� mu pieni�dze, prawda? - Marnych par� dolar�w - odrzek� beztrosko. - W charakterze zderzaka albo �rodka u�mierzaj�cego b�le. Rozumiesz? Zdarzaj� si� chwile, kiedy ch�opiec nie potrafi�by wytrzyma� edukacji bez cocktailu mlecznego lub ostatniego numeru "Playboya". Willie b�dzie czeka� w Idlewild? - Tak. - Razem odwieziecie ma�ego do szko�y? - Tak. - Chyba masz racj�. Podczas takiej ceremonii rodzice winni wyst�powa� parami. - Odwr�ci� wzrok, popatrza� na pasa�er�w zmierzaj�cych w stron� samolotu. - Ile razy widz� og�oszenie z fotografi� u�miechni�tych rado�nie pasa�er�w, kt�rzy po schodkach wspinaj� si� do samolotu, uprzytamniam sobie, w jak za�ganym �yjemy spo�ecze�stwie. Nikt nie bywa radosny przed podr� powietrzn�. Masz zamiar przespa� si� dzisiaj z by�ym m�em? - Colin! - Znam panie, kt�re to robi�y. Rozw�d, widzisz, to pot�ny afrodyzjak. - Bodaj ci� licho - zawo�a�a Gretchen i ruszy�a w stron� wej�cia na lotnisko. Zatrzyma� j� mocnym uchwytem za rami�. - Wybacz - powiedzia�. - Straszny cz�owiek ze mnie. Pos�pny. Niebezpieczny dla samego siebie. Pe�en zw�tpienia. Nie wierz�cy w szcz�cie. - U�miechn�� si� smutno, b�agalnie. - O jedno prosz�. Nie rozmawiaj o mnie z by�ym m�em. - Nie b�d� - obieca�a. Ma si� rozumie�, zd��y�a mu ju� wybaczy� i teraz sta�a przed nim bardzo blisko. Poca�owa� j� delikatnie. Przez g�o�niki po raz ostatni zapowiadano odlot. - Za dwa tygodnie zobaczymy si� w Nowym Jorku - powiedzia� Colin. - Nie baw si� tam zanadto, p�ki ja nie przyjad�. - Spokojna g�owa. Musn�a wargami policzek m�a, a on odwr�ci� si� i jak zawsze odmaszerowa� w spos�b, kt�ry z regu�y zmusza� Gretchen do dyskretnych u�miech�w - takim krokiem, jak gdyby zmierza� na gro�ne spotkanie, z kt�rego postanowi� wyj�� zwyci�sko. Przez kr�tk� chwil� spogl�da�a jego �ladem. P�niej min�a bramk� prowadz�c� na lotnisko. Mimo dramaminy Billy zwymiotowa�, gdy samolot podchodzi� do l�dowania na Idlewild. Za�atwi� to schludnie i wstydliwie do przeznaczonej na ten cel torebki, lecz pot wyst�pi� mu na czo�o, a ramiona dr�a�y mocno. Gretchen uderzy�a go po karku, chocia� wiedzia�a, �e to nie pomo�e, a dolegliwo�� nie jest powa�na. W ka�dym razie cierpia�a, �e w podobnych momentach jest bezradna i nie potrafi stan�� pomi�dzy synem a jego cierpieniem. Oto jedna z nielogiczno�ci macierzy�skich uczu�. Wreszcie Billy przesta� wymiotowa� i po��dnie zamkn�wszy torb�, ruszy� przej�ciem pomi�dzy fotelami w kierunku toalety, aby si� tam pozby� torby i wyp�uka� usta. Wr�ci� bardzo blady. Ma si� rozumie� otar� pot z twarzy i sprawia� wra�enie opanowanego, kiedy jednak zasiad� zn�w obok Gretchen, powiedzia� z rozgoryczeniem: - Do licha! Straszny ze mnie jeszcze smarkacz. Willie - w okularach przeciws�onecznych - sta� w�r�d niewielkiej grupy oczekuj�cej pasa�er�w z Los Angeles. Dzie� by� szary i s�otny, wi�c Gretchen wiedzia�a, zanim nawet podesz�a wystarczaj�co blisko, by si� z nim przywita�, �e Willie pi� poprzedniej nocy, a ciemne szk�a mia�y zamaskowa� przed by�� �on� i synem nieomylne �wiadectwo przekrwionych oczu. M�g�by by� trze�wy, pomy�la�a, chocia� przez jeden wiecz�r przed spotkaniem z synem kt�rego nie widzia� od miesi�cy. Ale poskromi�a rozdra�nienie. Przyjazna, pe�na powagi postawa obowi�zuje rozwiedzionych ma��onk�w w obecno�ci potomstwa. To nieodzowna ob�uda przebrzmia�ej mi�o�ci. Billy zobaczy� ojca i pobieg� do�, wyprzedziwszy rz�d opuszczaj�cych samolot pasa�er�w. Obj�� go i poca�owa� w policzek. Gretchen celowo sz�a wolniej, aby im nie przeszkadza�. Razem ojciec i syn zwracali uwag� podobie�stwem. Co prawda Billy by� wy�szy i przystojniejszy, ni� Willie m�g� by� kiedykolwiek, ale ich zwi�zki krwi nie nastr�cza�y w�tpliwo�ci. Gretchen raz jeszcze odczu�a �al i gorycz, �e jej wk�ad w genetyczny rozw�j dziecka by� absolutnie niewidoczny. Kiedy Gretchen podesz�a do nich wreszcie, Willie u�miecha� si� szeroko (mo�e g�upkowato?) z powodu demonstracji synowskich uczu�. - Witam ci�, kochanie - powiedzia� do Gretchen obejmuj�c ramiona Billy'ego, p�niej przysun�� si� i delikatnie poca�owa� j� w policzek. Dwa bardzo podobne poca�unki w ci�gu tego samego dnia - na dwu przeciwleg�ych kra�cach kontynentu - po�egnalny i powitalny. Willie zachowywa� si� bez zarzutu w trakcie sprawy rozwodowej i w stosunkach z synem, wi�c Gretchen nie mog�a mie� mu za z�e zwrotu "kochanie" ani te� smutnego poca�unku. Nie powiedzia�a nic na temat okular�w przeciws�onecznych lub niezawodnego zapachu alkoholu w jego oddechu. Willie by� ubrany starannie odpowiednio skromnie dla kogo�, kto ma przedstawi� syna dyrektorowi renomowanej szko�y w Nowej Anglii. Gretchen pomy�la�a �e powstrzyma go jako� od picia po drodze, kiedy nazajutrz b�d� jechali do szko�y. Siedzia�a sama w ma�ym saloniku hotelowego apartamentu. Za oknami ja�nia�y �wiat�a nowojorskiego wieczoru, pomruk wielkiego miasta - znany i podniecaj�cy - dobiega� z ulic. Niem�drze spodziewa�a si�, �e Billy b�dzie nocowa� u niej. Ale w wynaj�tym samochodzie, kt�ry prowadzi� z Idlewild do �r�dmie�cia, Willie zwr�ci� si� do syna: - Nie masz chyba nic przeciwko spaniu na kanapie, prawda? Mam tylko jeden pok�j, ale jest tam kanapa. Co prawda ma p�kni�tych par� spr�yn, my�l� jednak, �e w twoim wieku b�dziesz na niej spa� doskonale. - Wyborny pomys� - odpowiedzia� Billy, a ton jego g�osu nie m�g� budzi� �adnych w�tpliwo�ci. Nawet nie odwr�ci� g�owy, �eby spojrze� pytaj�co na matk�. A gdyby tak post�pi�, co ona mog�aby powiedzie�? Willie zrobi� ironiczn� min�, kiedy zapyta� Gretchen, gdzie si� zatrzymuje, ona za� wymieni�a "Algonquin". - Colin lubi ten hotel - przesz�a do ofensywy. - Jest po�o�ony blisko dzielnicy teatralnej, wi�c Colin oszcz�dza du�o czasu, bo na pr�by i do r�nych agencji mo�e chodzi� pieszo. Kiedy Willie zatrzyma� w�z przed "Algonquin", b�kn�� nie patrz�c na ni� ani na Billy'ego: - Kiedy� w barze tego hotelu postawi�em butelk� szampana jednej dziewczynie. - Prosz� ci�, zatelefonuj do mnie z rana - powiedzia�a Gretchen. - Jak tylko si� obudzisz. W szkole powinni�my by� przed lunchem. Billy zajmowa� miejsce obok kierowcy, kiedy wi�c wysz�a na chodnik i traga� hotelowy zabra� jej walizy, nie mog�a po�egna� ch�opca poca�unkiem, lecz gestem r�ki odprawi�a go na obiad w towarzystwie ojca i nocleg na zniszczonej kanapie w ojcowskim pokoju. W recepcji hotelowej by�a wiadomo�� dla niej. Z Los Angeles zadepeszowa�a do Rudolfa, �e przyje�d�a do Nowego Jorku i prosi, aby razem zjedli obiad. Wiadomo�� pochodzi�a od Rudolfa. Nie m�g� spotka� si� z ni� tego wieczoru, lecz obiecywa�, �e zatelefonuje z rana. W swoim apartamencie Gretchen rozpakowa�a walizy, wzi�a k�piel i j�a zastanawia� si� nad wyborem stroju. W rezultacie narzuci�a tylko szlafrok, gdy� nie mia�a poj�cia, co robi� z wieczorem. Nie chcia�a odezwa� si� do nikogo, bo ludzie, kt�rych zna�a w Nowym Jorku, byli przyjaci�mi Willie'ego albo jej eks-kochankami, albo osobami osobami spotkanymi przelotnie, kiedy przed trzema laty by�a tu z Colinem, podczas przygotowa� do wystawienia owej katastrofalnej sztuki. Odczuwa�a gwa�town� potrzeb� alkoholu, ale nie mog�a przecie� zaj�� do baru i tam upi� si� samotnie. Ten pod�y Rudolf, my�la�a obserwuj�c przez okno ruch na Czterdziestej Czwartej Ulicy, nawet na jeden wiecz�r nie mo�e oderwa� si� od swoich zyskownych zaj��, �eby po�wi�ci� go siostrze! W czasie ostatnich lat Rudolf dwa razy przyje�d�a� do Los Angeles w jakich� swoich sprawach handlowych. Wtedy pilotowa�a go w ka�dej jego wolnej minucie. Zobaczy, jak to b�dzie, kiedy si� zn�w zjawi! - my�la�a. I na niego b�dzie czeka�a wiadomo�� w hotelowej recepcji. Mia�a pokus�, by zadzwoni� do by�ego m�a. Mog�a przecie� uda�, �e chce zapyta�, jak Billy czuje si� po niedyspozycji w samolocie, a mo�e Willie zaproponowa�by wtedy obiad we troje. Podesz�a nawet do aparatu, ale kiedy si�gn�a po s�uchawk�, opanowa�a si� w por�. Niewie�cie sztuczki trzeba ograniczy� do absolutnego minimum. Jej syn zas�uguje chyba na bodaj jeden mi�y, spokojny wiecz�r z ojcem - nie pod obserwacj� zazdrosnych oczu matki. Zacz�a si� snu� tam i z powrotem po ma�ym, staro�wieckim saloniku. Jak�e by�a szcz�liwa, kiedy przyjecha�a tu niegdy�, jak szeroko otwarty, go�cinny wyda� si� jej Nowy Jork! M�od�, ubog�, osamotnion� powita� �yczliwie, wi�c swobodnie, bez l�k�w w�drowa�a jego ulicami. Obecnie - m�drzejsza, starsza, bogatsza - czu�a si� wi�niem w hotelowym pokoju. M�� o trzy tysi�ce mil i syn o kilka ulic hamowali w spos�b niewidoczny jej swobod� zachowania. Oczywi�cie mog�a zej�� na d�, zje�� obiad w hotelowej restauracji. By�aby jeszcze jedn� samotn� kobiet�, kt�ra siedzi przy ma�ym stoliku nad opr�nion� do po�owy butelk� wina, stara si� nie s�ysze� rozm�w innych biesiadnik�w, a wreszcie, podchmielona lekko, m�wi do obserwuj�cego j� kelnera za du�o i zbyt weso�o. Do licha! Jak�e nudno czasami by� kobiet�! Posz�a do pokoju sypialnego i si�gn�a po swoj� najbardziej prost� sukni� - czarny model, kt�ry kosztowa� za drogo i jak wiedzia�a, bardzo nie podoba� si� Colinowi. Beztrosko potraktowa�a makija�, ledwie poprawi�a w�osy i by�a ju� przy drzwiach, kiedy zadzwoni� telefon. Zawr�ci�a prawie biegiem. Je�eli to Willie, pomy�la�a, p�jd� na obiad z nimi, niech si� dzieje, co chce. Ale to nie by� Willie. Telefonowa� Johnny Heath. - Dzie� dobry - rozpocz��. - Rudolf m�wi� mi, �e b�dziesz tutaj, a poniewa� akurat przechodzi�em, przysz�o mi na my�l, �e warto popr�bowa� szcz�cia. �garz, pomy�la�a, nikt akurat nie przechodzi t�dy trzy kwadranse na dziewi�t� wieczorem. - Ach, Johnny! - odpowiedzia�a rado�nie. - Jaka to mi�a niespodzianka. - Jestem w hallu - ci�gn�� Johnny, a w jego g�osie d�wi�cza�y echa tamtych lat. - Je�eli wi�c nie jeste� po obiedzie... - Widzisz - odrzek�a jak gdyby opornie, gardz�c sob� z powodu wykr�t�w. - Nie jestem ubrana i mia�am w�a�nie zam�wi� obiad do pokoju. Jestem zm�czona po locie, a jutro musz� wsta� bardzo wcze�nie, no i... - B�d� w barze - przerwa� jej i od�o�y� s�uchawk�. G�adki zadufany skurwysyn z Wall Street, pomy�la�a. P�niej wr�ci�a do pokoju sypialnego i zmieni�a sukni�. Ale kaza�a mu czeka� w barze przez pe�nych dwadzie�cia minut. - Rudolf by� niepocieszony, �e nie m�g� dzi� przyjecha� i zobaczy� si� z tob� - m�wi� Johnny Heath przy restauracyjnym stoliku. - Akurat! - powiedzia�a Gretchen. - Naprawd�. S�owo daj�. Przez telefon by�o s�ycha�, �e jest rzeczywi�cie zgn�biony. Specjalnie dzwoni� do mnie z pro�b�, abym zast�pi� go, wyt�umaczy� ci, czemu... - Poprosz� o troch� wina - przerwa�a mu Gretchen. Johnny skin�� na kelnera, kt�ry niezw�ocznie nape�ni� jej kieliszek. Obiad jedli w ma�ej francuskiej restauracji w dzielnicy ulic opatrzonych pi��dziesi�tymi numerami. By�o tam prawie pusto. Dyskrecja, my�la�a Gretchen. Dobre miejsca na obiad w towarzystwie m�atek, z kt�rymi niegdy� si� romansowa�o. Johnny dysponuje zapewne d�ug� list� podobnych lokali. "Nowojorski przewodnik po ustronnych restauracjach". Wyda� tak� ksi��k�, a z pewno�ci� okaza�aby si� bestsellerem. Szef sali u�miechn�� si� ciep�o, kiedy weszli, a nast�pnie umie�ci� ich przy stoliku w rogu, gdzie nikt nie m�g�by pods�ucha� ich rozmowy. - Gdyby m�g� to urz�dzi� jako� - ci�gn�� z uporem Johnny, doskona�y po�rednik w przypadkach kr�tkich spi�� pomi�dzy przyjaci�mi, nieprzyjaci�mi, kochankami, krewniakami - przyjecha�by z pewno�ci�. Jest do ciebie bardzo przywi�zany - ci�gn�� Johnny, kt�ry nigdy nie by� bardzo przywi�zany do nikogo. - Podziwia ci� bardziej ni� wszystkie inne kobiety, kt�re spotyka� kiedykolwiek. Sam mi to m�wi�. - Czy wy, ch�opcy, nie macie lepszych temat�w pogaw�dek w d�ugie zimowe wieczory? Poci�gn�a �yk z kieliszka. Mimo wszystko zyska�a co� dobrego tego wieczoru. Butelk� przyzwoitego wina. Mo�e nawet zaleje si� troch�. Tyle �e koniecznie musi wyspa� si� przed jutrzejsz� ci�k� pr�b�. Zastanawia�a si�, czy Willie i jej syn te� jedz� obiad w dyskretnym lokalu. Czy ukrywa si� r�wnie� dzieci z poprzednich ma��e�stw? - Jestem g��boko przekonany - m�wi� dalej Johnny - �e g��wnie z twojej winy Rudi nie o�eni� si� dot�d. Podziwia ci� i nie spotka� kobiety, kt�ra odpowiada�aby jego wysokiemu mniemaniu o tobie, i... - Podziwia mnie tak bardzo - przerwa�a - �e po blisko roku niewidzenia, nie wygospodarowa� wolnego wieczoru, aby si� ze mn� spotka�. - W przysz�ym tygodniu otwiera nowy o�rodek handlowy w Port Philip. Najwi�kszy jak dotychczas. Nie pisa� ci o tym? - Pisa� - przyzna�a. - Ale nie zwr�ci�am uwagi na dat�. - Jest milion spraw do za�atwienia w ostatniej chwili - ci�gn�� Johnny. - Biedak pracuje po dwadzie�cia godzin na dob�. Naprawd� nie m�g�. To by�a fizyczna niemo�liwo��. Wiesz, jaki jest Rudi, kiedy bierze si� do roboty. - Wiem. Obecnie praca, reszta �ycia p�niej. Ma t�giego fio�a. - A tw�j m��, Burke? - zapyta� Johnny. - Czy on nie pracuje? Nie w�tpi�, �e ci� te� podziwia, ale nie zauwa�y�em jako�, by znalaz� czas na przyjazd z tob� do Nowego Jorku. - B�dzie tu za dwa tygodnie - odpowiedzia�a. - A zreszt� to zupe�nie inny rodzaj pracy. - Aha. Rozumiem. Produkowanie film�w to czynno�� u�wi�cona, wi�c zaniedbywanie kobiety dla takiego celu uszlachetniaj� niew�tpliwie. No a prowadzenie wielkiego przedsi�biorstwa to brud i paskudztwo, wi�c m�czyzna powinien rzuci� wszystko i pogna� do Nowego Jorku, aby swoj� samotn�, czyst�, uszlachetnion� siostr� spotka� w porcie lotniczym, i zafundowa� jej obiad. - Nie bronisz Rudolfa - powiedzia�a. - Bronisz samego siebie. - Nas obydwu - podchwyci�. - Rudolfa i siebie. A zreszt� nie odczuwam potrzeby, by broni� kogokolwiek. Je�eli artysta chce wierzy�, �e jest jedyn� godn� uwagi istot� zab��kan� w�r�d nowoczesnej cywilizacji, to jego sprawa. Ale wymaganie, aby taki jak ja marny, splamiony pieni�dzmi filister zgadza� si� z takim pogl�dem, to czysty idiotyzm. To niez�y spos�b na dziewczyny i dzi�ki niemu wielu niedopieczonych malarzy i niedosz�ych To�stoj�w trafi�o do ca�kiem przyjemnych ��ek. Ale ze mn� takie co� nie zagra. Trzymam zak�ad, �e gdybym pracowa� na poddaszu w Greenwich Village, nie w klimatyzowanym biurze przy Wall Street, wysz�aby� za mnie znacznie wcze�niej, ni� Colin Burke pojawi� si� na horyzoncie. - Prorokuj dalej, braciszku, a tymczasem nalej mi wina. - Gretchen podsun�a mu kieliszek. Nape�ni� jej kieliszek prawie do r�bka i gestem r�ki da� zna� kelnerowi, �e prosi o drug� butelk�. Przez chwil� siedzia� bez ruchu, chmurny i zamy�lony. Jego gwa�towny wybuch zdziwi� Gretchen, gdy� wcale nie pasowa� do kogo� takiego pokroju. Nawet gdy byli kochankami, Johnny wydawa� jej si� zawsze ch�odny, wyrachowany, a w ��kowych sprawach doskona�y, jak we wszystkim, czego si� podejmowa�. Obecnie jednak wygl�da�o na to, �e ostatnie resztki grubia�stwa - fizycznego i umys�owego - zosta�y z niego zestrugane. Johnny przypomina� oszlifowany starannie, ogromny, kr�g�y kamie�, wytworny or�, amunicj� w�a�ciw� dla zdobywc�w. - Dure� by� ze mnie - powiedzia� teraz p�g�osem bez wyra�nego tonu. - W swoim czasie nale�a�o poprosi� ci� o r�k�. - Wtedy by�am zam�na. Pami�tasz? - By�a� tak�e zam�na, kiedy trafi� ci si� Colin Burke. Pami�tasz? Wzruszy�a ramionami. - Dzia�o si� to w innym roku i chodzi�o o innego m�czyzn�. - Widzia�em niekt�re jego filmy - podj�� Johnny. - S� ca�kiem dobre. - S� znacznie wi�cej ni� ca�kiem dobre. - Dla zakochanych oczu - powiedzia� Johnny sil�c si� na u�miech. - Do czego w�a�ciwie zmierzasz, Johnny? - Ja? Do niczego. Cholerny �wiat! Chyba dlatego zachowuj� si� po �wi�sku, �e tylko czas marnuj�. Post�powanie niegodne m�czyzny. Ale ju� si� poprawiam i poczynam zadawa� uprzejme pytania mi�emu go�ciowi, by�ej �onie jednego z moich najserdeczniejszych przyjaci�. Domy�lam si�, �e jeste� szcz�liwa? - Nawet bardzo. - Dobra odpowied�. Wyj�tkowo dobra. Zaniedbywana d�ugo dama znalaz�a zado��uczynienie w ma��e�stwie z niskim, ale nad wyraz czynnym artyst� srebrnego ekranu. - Dalej zachowujesz si� po �wi�sku. Chcesz, to wstan� zaraz i odejd�. - Zaraz podadz� deser. - Dotkn�� jej r�ki; palce mia� g�adkie, kr�g�e, mi�siste, d�o� bardzo mi�kk�... - Nie odchod�. Mam jeszcze par� pyta�. Powiedz mi, co dziewczyna twojego pokroju, absolutnie nowojorska, tak gorliwie zaj�ta w�asnym �yciem, co taka dziewczyna mo�e robi� dzie� po dniu w tamtym cholernym mie�cie? - Wi�kszo�� czasu sp�dzam dzi�kuj�c Bogu za to, �e ju� nie jestem w Nowym Jorku. - A reszt�? Nie opowiadaj mi, �e po prostu przesiadujesz w domu, kt�rego jeste� pani�, czekasz, a� tata wr�ci ze studio i powt�rzy ci to, co Sam Goldwyn m�wi� podczas lunchu. - Je�eli musisz wiedzie�, to bardzo ma�o przesiaduj� w domu, kt�rego jestem pani�, jak si� wyrazi�e�. Bior� udzia� w �yciu cz�owieka, kt�rego podziwiam i mog� mu pomaga�. To znacznie lepsze ni� w Nowym Jorku by� osob� pewn� siebie i zarozumia��, puszcza� si� w sekrecie, drukowa� to i owo w czasopismach i �y� z facetem, kt�rego trzy razy na tydzie� trzeba wyci�ga� z dna butelki. - Aha... Nowa kobieca rewolucja - powiedzia� Johnny. - Ko�ci� dzieci, kuchnia. Do diab�a! Jeste� ostatni� kobiet�, kt�r� pos�dza�bym... - Daruj sobie ko�ci� - podchwyci�a - a b�dziesz mia� dok�adny obraz mojego �ycia. Kapujesz? - Wsta�a od stolika. - A ja daruj� sobie deser. Niscy, ale nad wyraz czynni arty�ci srebrnego ekranu lubi� kobiety szczup�e. - Gretchen! - zawo�a� jej �ladem, gdy sz�a w stron� wyj�cia. Jego g�os zabrzmia� nut� naiwnego zdziwienia. Oto zasz�o co�, co nie przytrafi�o mu si� nigdy dot�d, by�o nie do poj�cia w �wiecie obwarowanym prawid�ami gier, jakie Johnny Heath zwyk� prowadzi�. Gretchen nie obejrza�a si� i opu�ci�a lokal tak raptownie, �e �aden z restauracyjnych fagas�w nie zd��y� otworzy� przed ni� drzwi. Szybko sz�a w strone Pi�tej Alei, p�niej stopniowo zwalnia�a kroku, w miar� jak jej gniew �agodnia�. By�a g�upia, zadecydowa�a, �e zirytowa�a si� a� tak bardzo. Czemu przejmowa� si� tym, co Johnny Heath my�li o jej obecnym �yciu? Facet udaje, �e odpowiadaj� mu tak zwane kobiety wolne, poniewa� z nimi mo�e post�powa� zale�nie od swojej ch�ci. Odprawi�a go z kwitkiem, wi�c usi�owa� odp�aci� jej to na sw�j spos�b. Czy Johnny wie, jakie znaczenie ma prosty fakt, �e ona budzi si� i widzi Colina, kt�ry �pi obok? Ona zwi�zana jest ze swoim m�em, a Colin zwi�zany jest z ni� i obydwojgu lepiej z tym, weselej. W jakie� brednie na temat wolno�ci ludzie przyzwyczaili si� wierzy�! W hotelu po�pieszy�a do swojego pokoju, natychmiast si�gn�a po s�uchawk� i telefonistce poda�a sw�j numer w Beverly Hills. W Kalifornii by�a �sma, wi�c Colin winien ju� wr�ci� do domu. Musia�a us�ysze� jego g�os, chocia� Colin nie znosi� rozm�w telefonicznych i bywa� wtedy cierpki i opryskliwy nawet je�eli ona do� dzwoni�a. Ale nie otrzyma�a odpowiedzi, a gdy zatelefonowa�a do studio i poprosi�a o po��czenie z pokojem monta�owym, dowiedzia�a si�, �e pan Burke ju� wyszed�. Powoli od�o�y�a s�uchawk� i przesz�a si� po pokoju. Nast�pnie usiad�a przy biurku, roz�o�y�a arkusik papieru i zacz�a pisa�: Colin, m�j kochany! Telefonowa�am, ale nie by�o ci� w domu i nie by�o ci� w studio, i jestem smutna, i kto�, kto by� moim kochankiem, m�wi� rzeczy nieprawdziwe, kt�re mnie zirytowa�y, i w Nowym Jorku jest strasznie gor�co, i Billy kocha swojego ojca znacznie wi�cej ni� mnie, i jestem strasznie nieszcz�liwa bez Ciebie, i my�l�, �e powiniene� by� w domu, wi�c przychodz� mi do g�owy niegodne podejrzenia. Teraz zejd� do baru i kropn� jednego albo dwa, albo trzy i je�eli kto� b�dzie mnie chcia� poderwa�, wezw� policj�, i nie mam poj�cia, jak prze�yj� te dwa tygodnie, zanim zobacz� Ciebie, i mam nadziej�, �e o tej sekwencji z lustrami nie m�wi�am jak zarozumia�a i pewna siebie osoba, co to wie wszystko, a je�eli tak, to wybacz, i obiecuj�, �e nie zmieni� si� nie poprawi� ani nie b�d� trzyma� j�zyka za z�bami pod warunkiem, �e ty nie poprawisz si�, nie zmienisz ani nie b�dziesz trzyma� j�zyka za z�bami, i kiedy odwozi�e� nas na lotnisko mia�e� wystrz�piony ko�nierzyk, a wi�c okropna ze mnie pani domu, pani w Twoim domu, co jest najlepszym w �wiecie zaj�ciem, i je�eli nie b�dzie Ci� w mieszkaniu, gdy zatelefonuj� nast�pnym razem, jeden B�g wie, jak� obmy�l� zemst�. Zawsze Ci� kochaj�ca G." Nie czytaj�c listu w�o�y�a go do koperty lotniczej i zesz�a do hallu, gdzie kupi�a znaczki, i kopert� wrzuci�a do skrzynki, a zatem dzi�ki papierowi i atramentowi, dzi�ki samolotowi odbywaj�cemu nocn� podr� zosta�a po��czona z o�rodkiem swojego �ycia odleg�ym o trzy tysi�ce mil, o ca�y pogr��ony w ciemno�ciach olbrzymi kontynent. Wst�pi�a do baru, gdzie nikt nie usi�owa� jej poderwa�, wi�c nie rozmawiaj�c z bufetowym, wypi�a dwie whisky. P�niej wr�ci�a do swojego apartamentu, rozebra�a si� i po�o�y�a. Nazajutrz rano obudzi�o j� dzwonienie telefonu. - Za p� godziny przyjedziemy po ciebie - powiedzia� Willie. - Ju� jeste�my po �niadaniu. By�y m�� i by�y lotnik Willie prowadzi� w�z szybko i dobrze. Zbli�aj�c si� do szko�y patrzyli na niewielkie, urocze wzg�rza Nowej Anglii gdzie li�cie zaczyna�y przybiera� pierwsze jesienne barwy. Willie by� znowu w ciemnych okularach, ale tym razem dla ochrony przed s�onecznym blaskiem, nie z powodu pija�stwa. Jego d�onie spoczywa�y na kole kierownicy spokojnie i pewnie, a w brzmieniu g�osu nie wyczuwa�o si� �lad�w przeba�aganionej nocy. Musieli zatrzymywa� si� dwukrotnie, poniewa� Billy dostawa� md�o�ci r�wnie� w samochodzie, ale nie licz�c tych drobiazg�w, podr� by�a zupe�nie przyjemna. Oto w s�oneczny dzie� wrze�nia przystojna i niestara ameryka�ska rodzina w dobrych warunkach materialnych przemierza nowym, l�ni�cym wozem jeden z najbardziej obfitych w ziele� krajobraz�w Ameryki. Zabudowania szkolne by�y przewa�nie w stylu kolonialnym, z czerwonej ceg�y ozdobione tu i �wdzie bia�ymi kolumnami portyk�w. Na rozleg�ych terenach znajdowa�o si� r�wnie� kilka lu�no stoj�cych starych dom�w z drewna, w kt�rych mie�ci�y si� sypialnie. Wszystko to otacza�y liczne stare drzewa i pi�kne boiska sportowe. - C�, Billy zapisujesz si� do szykownego klubu wiejskiego - powiedzia� Willie, gdy zaje�d�ali przed g��wny budynek. Zaparkowali w�z i po kilku stopniach weszli do przestronnego hallu zat�oczonego rodzicami i t�umem ch�opc�w. U�miechni�ta pani w �rednim wieku siedzia�a za biurkiem i rejestrowa�a nowych uczni�w. Ich powita�a u�ci�nieniem d�oni, powiedzia�a, �e bardzo jej mi�o i �e mamy dzi� pi�kn� pogod�, wr�czy�a Billy'emu kolorowy znaczek do klapy marynarki, a nast�pnie zawo�a�a: "Dawid Crawford", zwracaj�c si� do gromadki starszych ch�opc�w ze znaczkami innych kolor�w w klapach marynarek. Wysoki osiemnastolatek w okularach podszed� �ywo do biurka. Dama w �rednim wieku dokona�a og�lnej prezentacji. - Williamie - powiedzia�a do Billy'ego - to jest Dawid, kt�ry zajmie si� tob�. Je�eli napotkasz jakie� problemy dzisiaj lub kiedykolwiek w ci�gu roku szkolnego, zwracaj si� do Dawida i jemu zawracaj g�ow�. - W porz�dku, Williamie - podchwyci� Crawford g��bokim g�osem ucznia ostatniej klasy, pe�nym powagi i poczucia odpowiedzialno�ci. - Jestem na twoje us�ugi. Gdzie masz rzeczy? Chc� zaprowadzi� ci� do twojego pokoju. - William - szepn�a Gretchen spiesz�c za dwoma ch�opcami w asy�cie by�ego m�a. - W pierwszej chwili nie zdawa�am sobie sprawy, do kogo zwraca si� ta pani. - To dobry znak - powiedzia� Willie. - Kiedy ja poszed�em do szko�y, wszyscy m�wili wszystkim po nazwisku. Przygotowywano nas do wojska. Crawford uparcie ni�s� waliz� podopiecznego i wszyscy czworo przeszli w g��b teren�w szkolnych do trzypi�trowego budynku z czerwonej ceg�y, kt�ry bez w�tpienia musia� by� wzniesiony o wiele p�niej ni� inne. - To Sillitoe Hall - powiedzia� Crawford. - Ty, Williamie, b�dziesz mieszka� na trzecim pi�trze. Tu� za drzwiami wej�ciowymi znajdowa�a si� w przedsionku tablica informuj�ca, �e ta budowla przeznaczona na sypialnie stanowi dar Roberta Sillitoe, kt�rego syn, porucznik Robert Sillitoe jr., absolwent z roku 1938, poleg� na polu chwa�y w s�u�bie ojczyzny dnia 6 sierpnia 1944 roku. Gretchen zrobi�o si� przykro na widok tej tablicy, wnet jednak nabra�a serca, bo gdy za Crawfordem i synem wspina�a si� na schody, z wielu pokoj�w dobiega� �piew m�odych m�skich g�os�w albo jazz z p�yt i wszystko wok� by�o pe�ne �ycia. Pok�j przydzielony Billy'emu by� niewielki, a znajdowa�y si� w nim dwa tapczany, dwa ma�e biurka, dwie szafy. Wys�an� uprzednio waliz� z rzeczami Billy'ego zobaczyli obok jednego z tapczan�w, druga, opatrzona wizyt�wk� "Fournier", sta�a w pobli�u okna. - Tw�j wsp�lokator ju� przyby� - powiedzia� Crawford. - Zd��y�e� si� z nim pozna�? - Nie... Jeszcze nie. Billy by� wyj�tkowo nie�mia�y - bardziej ni� zwykle - a Gretchen zapragn�a gor�co, aby ten Fournier nie okaza� si� chuliganem ani pederast�, ani palaczem marihuany. Nagle poczu�a si� bezradna. Oto �ycie wymyka si� jej z r�k. - Spotkacie si� przy lunchu - podj�� Crawford. - Za kilka minut us�yszysz dzwonki. - U�miechn�� si� powa�nie do Gretchen i jej by�ego m�a. - Naturalnie wszyscy rodzice s� r�wnie� zaproszeni, pani Abbott. Gretchen dostrzeg�a b�agalne spojrzenie syna, kt�re zdawa�o si� m�wi� wyra�nie: "Nie teraz. Prosz�!" Wobec tego powstrzyma�a si� od sprostowania. Billy b�dzie mia� wiele czasu na wyja�nienia, �e jego ojciec nazywa si� Abbott, lecz matka nosi nazwisko Burke. - Dzi�kuj�, Dawidzie - b�kn�a Gretchen g�osem, kt�ry zabrzmia� niepewnie nawet w jej uszach; spojrza�a na by�ego m�a i zobaczy�a, �e przecz�co kr�ci g�ow�. - Takie zaproszenie to �adny gest ze strony szko�y. Crawford wskaza� ruchem r�ki nie zas�any tapczan. - Zaleca�bym trzy koce, Williamie - podj��. - Noce bywaj� teraz piekielnie zimne, a ogrzewanie jest sparta�skie. Nasi opiekunowie wyobra�aj� sobie, �e ch��d wp�ywa korzystnie na kszta�towanie charakter�w. - Jeszcze dzi� wy�l� ci koce z Nowego Jorku - obieca�a Gretchen i spojrza�a zn�w na by�ego m�a - a w kwestii lunchu... - Chyba nie jeste� g�odna, moja mi�a? podchwyci� �ywo. Jego g�os brzmia� nut� pro�by, i Gretchen zrozumia�a doskonale, �e ostatnie, czego Willie m�g�by sobie �yczy�, to lunch w szkolnej jadalni, absolutnie pozbawiony widok�w na co� do wypicia. Ulitowa�a si� nad nim. - Nie. Sk�d znowu - powiedzia�a. - Zreszt� musz� by� w Nowym Jorku przed czwart�... Mam spotkanie, kt�rego nie mog�... - Jego g�os przycichn�� nieprzekonywaj�co. W tym momencie odezwa�y si� dzwonki. - O, mamy lunch - powiedzia� Crawford. - Drzwi jadalni s� akurat za biurkiem, przy kt�rym zarejestrowa�e� si�, Williamie. I pami�taj, jestem na twoje us�ugi. A teraz, je�eli pa�stwo wybacz�, p�jd� umy� r�ce. Prosty i po d�entelme�sku swobodny, w �adnym blezerze i bia�o-br�zowych butach - prawdziwa reklama trzech lat sp�dzonych w szkole - wyszed� na korytarz rozbrzmiewaj�cy nadal dono�n� muzyk� rozmaitych patefon�w. - C� - odezwa�a si� Gretchen. - Ten Crawford sprawia wra�enie wyj�tkowo sympatycznego ch�opca. Prawda, Billy? - Poczekam, zobacz�, jaki b�dzie bez waszego towarzystwa. Wtedy ci powiem. - My�l�, Billy, �e musisz ju� i�� na lunch - zabra� g�os Willie. Gretchen nie w�tpi�a, �e biedak marzy o pierwszym tego dnia �yku. Podczas jazdy by� niezwykle grzeczny; nie proponowa� postoju w �adnym z przydro�nych bar�w i og�lnie bior�c zachowywa� si� jako ojciec bez zarzutu. Rzetelnie zarobi� na co� do wypicia. - Odprowadzimy ci� do jadalni - powiedzia�a Gretchen. Na p�acz jej si� zbiera�o, lecz oczywi�cie nie mog�a sobie pozwoli� na �zy w obecno�ci syna. Rozejrza�a si� doko�a. - Kiedy ty i tw�j wsp�lokator ozdobicie go troch� - podj�a - ten pok�j powinien wygl�da� ca�kiem przytulnie. No i z okna jest �liczny widok. Raptownie odwr�ci�a si� i wysz�a na korytarz. Na terenach szkolnych inne nieliczne grupki zmierza�y w stron� g��wnego budynku. Gretchen zatrzyma�a si� w pewnej odleg�o�ci. Nadchodzi� moment po�egnania, z kt�rym wola�a si� upora� nie u st�p schod�w, w�r�d t�umu rodzic�w i uczni�w. - Lepiej b�dzie po�egna� si� tutaj - powiedzia�a. Billy obj�� j� i poca�owa� kr�tko, a ona zdoby�a si� jako� na u�miech. Billy poda� r�k� ojcu. - Dzi�kuj� za odwiezienie - powiedzia� zwracaj�c si� sprawiedliwie do obydwojga. Oczy mia� suche,