964
Szczegóły |
Tytuł |
964 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
964 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irwin Shaw
Pogoda dla bogaczy. T.2
Ksi��nica
Katowice 1991
Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski
Cz�� trzecia
Rozdzia� I
Ranek by� przyjemny, tyle �e w kotlinie Los Angeles le�a�a mg�a,
jak cienka zupa o metalicznym po�ysku. Gretchen - bosa i w nocnej
koszuli - prze�lizn�a si� pomi�dzy zas�onami i przez otwarte
drzwi balkonowe wysz�a na taras. Z wierzcho�ka wzg�rza spojrza�a w
d� na zamglone, lecz o�wietlone s�o�cem miasto, na odleg�e morze.
G��boko odetchn�a powietrzem wrze�niowego ranka, kt�re pachnia�o
wilgotn� traw� i rozwijaj�cymi si� kwiatami. Z miasta nie
dobiega�y �adne odg�osy, a porann� cisz� zak��ca�o jedynie
pokrzykiwanie stadka przepi�rek �eruj�cych na trawniku.
Lepiej tu ni� w Nowym Jorku, pomy�la�a setny raz. Znacznie lepiej
ni� w Nowym Jorku.
Ch�tnie napi�aby si� kawy, ale by�o zbyt wcze�nie na podniesienie
z ��ka s�u��cej Doris, a gdyby posz�a do kuchni i sama spr�bowa�a
naparzy� kaw�, szum wody z kranu i pobrz�kiwanie metalowymi
przyborami obudzi�yby Doris, wi�c dziewczyna pojawi�aby si�
uprzejma, rzecz jasna, lecz niezadowolona z pozbawienia jej snu
nale�nego wed�ug umowy. Nie chcia�a r�wnie� budzi� Billy'ego -
zw�aszcza przed dniem, jaki ch�opiec mia� przed sob�. No a
zupe�nie nie wchodzi�o w rachub� niepokojenie Colina, kt�rego
zostawi�a �pi�cego smacznie w wielkim �o�u. Le�a� na wznak z mocno
skrzy�owanymi na piersi r�kami i marszczy� si� tak, jak gdyby we
�nie ogl�da� przedstawienie, kt�re nie mog�o mu si� podoba� w
�adnym razie.
Gretchen u�miechn�a si� na wspomnienie Colina �pi�cego w pozie
wa�niaka. M�wi�a mu nieraz o tym i o innych jego sennych pozach -
weso�ej, zal�knionej, pornograficznej, zgorszonej. Obudzi�a j�
cienka smuga �wiat�a przenikaj�ca mi�dzy zas�onami w oknie i
Gretchen odczu�a pokus�, by dotkn�� m�a, rozprostowa� te jego
mocno skrzy�owane r�ce. Ale Colin nigdy nie chcia� si� kocha� z
rana. Poranki s� odpowiednie do morderstw, powiada�. Przywyk� do
nowojorskich godzin teatralnych, wi�c nie cierpia� wczesnych zaj��
w studio i jak przyznawa� otwarcie, do po�udnia bywa zawsze
w�ciek�y.
Gretchen wysz�a przed dom. Z zadowoleniem cz�apa�a bosymi stopami
po mokrej od rosy murawie. Nocna koszula z przezroczystego batystu
powiewa�a wok� jej cia�a. Nie mieli �adnych s�siad�w, a
prawdopodobie�stwo, by o tej porze m�g� przeje�d�a� samoch�d, by�o
rzeczywi�cie znikome. Zreszt� w Kalifornii nikt nie dba�, jak
ubieraj� si� inni. Gretchen cz�sto opala�a si� nago w ogrodzie i
po d�ugim lecie sk�r� mia�a ciemnobr�zow�. Dawniej, na Wschodzie,
starannie unika�a s�o�ca. Ale tu kto� nieopalony budzi
podejrzenie, �e jest chory albo zbyt ubogi, by pozwoli� sobie na
urlop.
Na podje�dzie le�a�a poranna gazeta z�o�ona i �ci�ni�ta gumow�
ta�m�. Gretchen rozpostar�a j� i w�druj�c wolno wok� domu,
przebiega�a wzrokiem nag��wki. Na pierwszej stronie by�y zdj�cia
Nixona i Kennedy'ego, kt�rzy ch�tnie obiecywali wszystko
wszystkim. Zastanowi�a si�, czy jest to s�uszne i moralne, by kto�
tak m�ody i przystojny jak John Fitzgerald Kennedy ubiega� si� o
prezydenck� godno��. Colin nazywa� go "czarusiem", lecz sam Colin
by� codziennie czarowany przez aktor�w, co niemal z regu�y
oddzia�ywa�o na� negatywnie.
Gretchen przypomnia�a sobie, �e musi zg�osi� si� po karty
uprawniaj�ce do g�osowania poza miejscem zamieszkania. Obydwoje z
Colinem mieli by� w listopadzie w Nowym Jorku, a chodzi przecie� o
ka�dy cenny g�os przeciwko Nixonowi. Pomy�la�a o tym, chocia�
obecnie, kiedy przesta�a pisywa� do czasopism, polityka niewiele
j� interesowa�a. Okres MacCarthy'ego rozwia� jej z�udzenia na
temat osobistej uczciwo�ci i alarm�w podnoszonych publicznie.
Mi�o�� do Colina, kt�rego zapatrywania polityczne by�y, wyra�aj�c
si� naj�agodniej, kapry�ne, sk�oni�a Gretchen do porzucenia swojej
dawnej postawy wraz z dawnymi przyjaci�mi. Socjalista pozbawiony
nadziei, nihilista, zwolennik r�wno�ci podatkowej, monarchista -
tak mawia� o sobie Colin przy r�nych okazjach i zale�nie od tego,
z kim si� spiera� - lecz ostatecznie g�osowa� zawsze na
demokrat�w. Obydwoje trzymali si� z dala od nami�tnej dzia�alno�ci
politycznej filmowego �wiatka. Nie brali udzia�u w fetowaniu
kandydat�w na r�ne stanowiska, w podpisywaniu petycji, w
bankietach wydawanych na takie czy inne cele. Prawd� m�wi�c, nie
bywali prawie nigdzie. Colin nie lubi� pi� du�o, a pijackie,
niedorzeczne rozmowy prowadzone zazwyczaj na zebraniach
towarzyskich w Hollywood uwa�a� za zupe�nie niezno�ne. Nie
flirtowa� nigdy, wi�c nie mia�y dla� uroku bataliony pi�knych pa�
skorych zawsze do us�ug wobec m�czyzn bogatych lub s�awnych. Po
niezorganizowanych, pe�nych wybryk�w latach z pierwszym m�em
Gretchen przyjmowa�a rado�nie spokojne dni i spokojne noce w domu.
Niech�� do - jak si� wyra�a� - "publicznych wyst�p�w" nie
zaszkodzi�a karierze Colina. "Tylko beztalencia musz� bra� udzia�
w hollywoodzkich rozgrywkach" - mawia�. On zasygnalizowa� talent
swoim pierwszym filmem, potwierdzi� drugim, obecnie za�, gdy jego
trzecie dzie�o by�o w ostatnim stadium monta�u, znalaz� si� w
gronie najbardziej uzdolnionych re�yser�w swojego pokolenia.
Niepowodzenie spotka�o go tylko raz, gdy uko�czywszy sw�j pierwszy
film pojecha� do Nowego Jorku i wystawi� tam sztuk�, kt�ra zesz�a
z afisza po zaledwie o�miu przedstawieniach. W�wczas znikn�� na
trzy tygodnie, a gdy pojawi� si� wreszcie, by� pos�pny, milcz�cy i
m�g� wr�ci� do pracy dopiero po up�ywie kilku miesi�cy. Nie
przywyk� do niepowodze�, wi�c cierpia� i Gretchen cierpia�a z nim
razem, chocia� uprzedza�a go z g�ry, �e jej zdaniem sztuka nie
nadaje si� jeszcze na scen�. W ka�dym razie Colin prosi� j� zawsze
o opini� na temat wszystkich aspekt�w swojej pracy i ��da�
absolutnej szczero�ci, do czego Gretchen si� stosowa�a. Obecnie
niepokoi�a j� sekwencja z nowego filmu Colina, kt�r� poprzedniego
wieczoru ogl�dali w studio podczas pr�bnej projekcji przed
ostatecznym monta�em. Widzieli j� tylko Colin, ona oraz Sam Corey,
monta�ysta. Gretchen czu�a, �e co� tam jest nie w porz�dku, lecz
nie umia�aby wyt�umaczy� z sensem, co i dlaczego. Po zako�czeniu
projekcji nic nie powiedzia�a, lecz by�a pewna, �e m�� poruszy t�
kwesti� przy �niadaniu. Kiedy wr�ci�a do sypialni, gdzie Colin
le�a� nadal w swojej "pozie wa�niaka", usi�owa�a przypomnie� sobie
t� sekwencj�, kadr po kadrze, aby mie� porz�dek w g�owie, gdy
przyjdzie do rozmowy.
Spojrza�a na stoj�cy na szafce nocnej zegar i zobaczy�a, �e jest
jeszcze za wcze�nie, by budzi� Colina. W�o�y�a szlafrok i przesz�a
do bawialni. Na stoj�cym w rogu pokoju biurku pi�trzy�y si�
ksi��ki, maszynopisy, wycinki z prasy literackiej - ameryka�skiej
i angielskiej. W niedu�ym domu nie mo�na by�o znale�� innego
miejsca na te nie malej�ce nigdy stosy papieru, kt�re obydwoje
atakowali systematycznie, aby wy�awia� takie czy inne pomys�y do
film�w.
Gretchen wzi�a z biurka okulary i usiad�a, aby do ko�ca przejrze�
porann� gazet�. By�y to szk�a Colina, lecz pasowa�y nie�le, wi�c
nie wr�ci�a do sypialni po w�asne. Niedoskona�o�� winna czasami
wystarcza�.
W rubryce teatralnej by�a recenzja nowej sztuki dopiero co
wystawionej w Nowym Jorku, pe�na zachwyt�w dla m�odego aktora, o
kt�rym dot�d nikt nic nie s�ysza�. Gretchen zrobi�a notatk�, aby
zaraz po przyje�dzie do Nowego Jorku zam�wi� bilety na t� sztuk�
dla siebie i m�a. Z lokalnego repertuaru kin dowiedzia�a si�, �e
pod koniec tygodnia ma by� wznowiony pierwszy film Colina.
Starannie wydar�a ten repertuar, aby pokaza� go m�owi, kt�ry
dzi�ki temu powinien by� przy �niadaniu mniej w�ciek�y.
Spojrza�a na stron� po�wi�con� sportowi, �eby zobaczy�, jakie konie
biegaj� tego dnia w Hollywood Park. Colin uwielbia� wy�cigi i by�
zapami�ta�ym hazardzist�, wi�c na torze bywali tak cz�sto, jak
tylko czas im pozwala�. Ostatnim razem wygra� tak du�o, �e m�g�
jej kupi� �liczn� broszk� w kszta�cie ga��zki. Dzisiejszy program
nie wr�y� nic z bi�uterii, wi�c Gretchen odk�ada�a ju� gazet�,
gdy zauwa�y�a fotografi� dwu walcz�cych bokser�w. Do diab�a! -
pomy�la�a. Znowu on! Przeczyta�a podpis pod zdj�ciem: "Henry
Quayles i jego partner sparringowy Tommy Jordach trenuj� w Las
Vegas przed meczem w wadze p�redniej, kt�ry odb�dzie si� w
przysz�ym tygodniu."
Nie widzia�a brata i nie s�ysza�a o nim od tamtego wieczora w
Nowym Jorku, i prawie nic nie wiedzia�a o boksie. Ale orientowa�a
si� o tyle, by zdawa� sobie spraw�, �e Tom musia� zjecha� w d� od
czasu zwyci�skiej walki w Queens, skoro pracuje jako czyj� partner
sparringowy. Starannie z�o�y�a gazet� pe�na nadziei, �e Colin nie
zauwa�y tej fotografii. O Tomie powiedzia�a mu tak, jak m�wi�a o
wszystkim, lecz nie chcia�a, by Colin zainteresowa� si� nim,
zechcia� go pozna� albo zobaczy� na ringu.
By�o ju� s�ycha�, �e co� si� zaczyna dzia� w kuchni, wi�c Gretchen
posz�a do pokoju syna, �eby go zbudzi�. Billy siedzia� w pid�amie
na ��ku. Nogi mia� skrzy�owane pod sob� i bezg�o�nie przebiera�
palcami po strunach gitary. Jasnoblond w�osy, powa�ne, my�l�ce
oczy, r�owa cera, nos zbyt du�y w por�wnaniu z nie ukszta�towan�
jeszcze twarz�, cienka, d�uga szyja dorastaj�cego ch�opca, d�ugie
nogi. Skupiony, bez u�miechu. Kochany.
Na krze�le sta�a jego walizka otwarta i spakowana. Schludnie
spakowana. Billy mimo swoich rodzic�w - lub mo�e w�a�nie dzi�ki
rodzicom - mia� zami�owanie do porz�dku.
Poca�owa�a go w czo�o. Nie zareagowa�. Ani niech�ci, ani mi�o�ci.
Uderzy� ostatni akord.
- Got�w jeste�? - zapyta�a.
- Aha.
Rozpostar� d�ugie nogi, zsun�� si� z ��ka. Bluz� pid�amy mia�
rozpi�t�. Smuk�y, szczup�y tors, �ebra �atwe do przeliczenia pod
sk�r� koloru kalifornijskiego lata, kt�ra �wiadczy�a o dniach
sp�dzanych na pla�y, k�pielach w morzu, dziewcz�tach i ch�opcach
wyleguj�cych si� razem na gor�cym piasku, o soli i gitarach.
Gretchen s�dzi�a, �e ch�opiec jest jeszcze niewinny, ale nie by�o
o tym mowy mi�dzy nimi.
- Gotowa jeste�? - zapyta� on z kolei.
- Walizy spakowane. Trzeba je tylko pozamyka�.
Billy odczuwa� niemal patologiczny l�k przed sp�nieniem si� do
szko�y, na poci�g czy samolot, na przyj�cie. Gretchen musia�a si�
nauczy� przesadnej punktualno�ci w przypadkach, kt�re jego
tyczy�y.
- Co chcia�by� na �niadanie? - podj�a z my�l�, aby go uraczy�.
- Sok pomara�czowy.
- Nic wi�cej?
- Wol� nie je��. W samolocie robi mi si� niedobrze.
- Przed odlotem za�yj dramamin�. Pami�taj.
- Aha.
Zrzuci� bluz� pid�amy i poszed� do �azienki, by umy� z�by. Od
czasu gdy zamieszka�a u Colina, Billy przesta� pokazywa� si� jej
nago - nagle i z ca�ym uporem. Przyczyna by�a dwojaka. Gretchen
zdawa�a sobie spraw�, �e ch�opiec podziwia Colina, ale wiedzia�a
r�wnie�, �e j� podziwia mniej ni� uprzednio, dlatego �e przed
�lubem �y�a z Colinem. Takie bywaj� konwenanse dzieci�stwa -
bezkompromisowe i bolesne.
Gretchen wesz�a do sypialni, �eby obudzi� Colina. Rzuca� si�
niespokojnie i mamrota� przez sen:
- Krew. Wsz�dzie krew.
Wojna? Ta�ma z celuloidu? Trudno odgadn��, je�eli chodzi o
re�ysera filmowego.
Obudzi�a go poca�unkiem w ucho. Teraz le�a� bez ruchu, spogl�da� w
sufit.
- Diabli nadali! - powiedzia�. - Przecie� to noc g��boka.
Poca�owa�a go znowu.
- Dobrze! - burkn��. - Niech b�dzie ranek. - Rozczochra� jej
w�osy.
Gretchen �a�owa�a, �e najpierw posz�a do syna. Mo�e jakiego� rana
- w narodowe lub religijne �wi�to - Colin zdecydowa�by si� raz na
akt mi�osny? Mo�e w�a�nie w to rano? C�, nie skoordynowany rytm
po��da�.
St�kn��, spr�bowa� si� d�wign��, opad� znowu i wyci�gn�� r�k�.
- Pom� biednemu starcowi - westchn��. - Wyci�gnij go z otch�ani.
Uj�a jego r�k� i poci�gn�a. Colin usiad� na ��ku, zacz��
przeciera� oczy wierzchem d�oni, jak gdyby czu� wstr�t do
dziennego �wiat�a.
- S�uchaj no! - Da� spok�j przecieraniu ocz�w i spojrza� na ni�
podejrzliwie. - Wczoraj wieczorem na projekcji co� w
przedostatniej rolce wyda�o ci si� diablo kiepskie, prawda?
Nie zaczeka� nawet do �niadania, pomy�la�a Gretchen i powiedzia�a:
- Przecie� nic nie m�wi�am.
- Nie musia�a� nic m�wi�. Wystarczy�o, �e sapa�a�.
- Nie b�d� a� tak pewien w�asnej intuicji - odrzek�a, aby zyska�
na czasie. - Szczeg�lnie teraz, zanim zd��y�e� napi� si� kawy.
- M�w! �mia�o.
- Niech b�dzie. Co� mi si� tam nie podoba�o, ale nie wiedzia�am,
co i dlaczego.
- A teraz?
- Teraz chyba wiem.
- Co to by�o?
- Widzisz, sekwencja, w kt�rej on dostaje wiadomo�� i jest
przekonany, �e to jego wina...
- To jedna z kluczowych scen filmu - przerwa� jej niecierpliwie.
- Ka�esz swojemu bohaterowi chodzi� po ca�ym domu, patrze� na
w�asne odbicie w lustrach. W jednym lustrze po drugim! W �azience,
w d�ugim lustrze na drzwiach szafy w �cianie, troch� zm�tnia�ym w
bawialni, powi�kszaj�cym do golenia. Ka�esz mu nawet ogl�da�
w�asn� sylwetk� odbijaj�c� si� w ka�u�y przed gankiem.
- To ca�kiem prosty pomys�! - Colin by� podniecony, usposobiony
defensywnie. - Facet pr�buje zg��bi� samego siebie... Dobrze.
Wyra�my to po staro�wiecku! On patrzy w g��b swojej duszy, w
rozmaitym o�wietleniu, pod rozmaitymi k�tami widzenia. Chce
dokona� odkrycia. I co? Na czym polega tu b��d twoim zdaniem?
- Dwa b��dy - powiedzia�a spokojnie.
Teraz by�a pewna, �e problem rozgryza�a pod�wiadomie od wyj�cia z
sali projekcyjnej - w ��ku przed za�ni�ciem, na tarasie, gdy
spogl�da�a w stron� zamglonego miasta, w bawialni podczas
przegl�dania gazety.
- Dwa b��dy - powt�rzy�a. - Pierwszy to tempo. Do tej sekwencji
wszystko dzieje si� szybko, taki jest styl ca�ego obrazu. A tutaj
nagle, jak gdyby po to, by u�wiadomi� widza, �e nadszed� Wielki
Moment (przez du�e "W" i du�e "M"), zwalniasz do i�cie ��wiego
kroku. To zbyt widoczne.
- Zbyt widoczne! - warkn��. - Taki ju� jestem. Zreszt� o to mi
chodzi�o.
- Je�eli chcesz si� z�o�ci�, umilkn� - powiedzia�a.
- Ju� si� z�oszcz�, ale nie milknij. Wspomnia�a� o dwu b��dach.
Jaki jest drugi?
- Dajesz te wszystkie wielkie zbli�enia jego twarzy, aby pokaza�,
jak mi si� zdaje, �e on prze�ywa m�ki, wahania, niepewno��.
- Cholerny �wiat! Przynajmniej to zrozumia�a�!
- Chcesz, abym m�wi�a dalej, czy wstaniesz i p�jdziemy na
�niadanie?
- Nast�pna pani, z kt�r� si� o�eni�, nie b�dzie taka diablo
inteligentna. Dobrze! M�w dalej.
- A zatem tobie wolno s�dzi�, �e pokazujesz jego m�ki, wahania,
niepewno��. Jemu te� wolno s�dzi�, �e pokazuje swoje m�ki,
wahania, niepewno��. A wiesz, jak ja to odebra�am? Przystojny
m�ody facet przegl�da si� w lustrach i rozwa�a, w jakim
o�wietleniu jego oczy prezentuj� si� najkorzystniej.
- G�wno prawda! - wybuchn��. - Okropna z ciebie zgaga! Nad t�
sekwencj� pracowali�my cztery dni.
- Na twoim miejscu wyci�abym j� od pocz�tku do ko�ca.
- Kiedy zaczniemy kr�ci� nast�pny film - powiedzia� - ty b�dziesz
dzia�a� w studio, a ja zostan� w domu i zajm� si� kuchni�.
- Pyta�e� mnie o zdanie - westchn�a.
- Nigdy nic si� nie naucz�! - Zeskoczy� z ��ka. - Za pi�� minut
b�d� got�w do �niadania.
Ruszy� w stron� �azienki. Sypia� zawsze bez bluzy pid�amy, wi�c
prze�cierad�a odcisn�y na jego szczup�ych plecach r�owe wa�ki,
jak gdyby �lady po ch�o�cie odbieranej we �nie. Przy drzwiach
odwr�ci� si� i powiedzia�:
- Wszystkie inne panie, kt�re zna�em, my�la�y, �e to, co ja robi�,
jest zawsze wspania�e. I akurat musia�em o�eni� si� z tob�.
- M�wi�y - poprawi�a Gretchen z czaruj�cym u�miechem. - Czy tak
my�la�y, nie wiesz.
Podesz�a do� i Colin j� poca�owa�.
- B�dzie mi brakowa�o ciebie - szepn��. - Piekielnie! - Odsun��
si� od niej raptownie. - Teraz id�. Dopilnuj, �eby kawa by�a
naprawd� czarna.
Przy goleniu pod�piewywa�, co by�o objawem weso�o�ci, niezwyk�ym o
tak wczesnej porze. Gretchen zdawa�a sobie spraw�, �e i jego
martwi�a tamta sekwencja, �e dozna� ulgi, gdy - jak mu si� zdawa�o -
zrozumia�, co jest tam nie w porz�dku. Przewidywa�a, �e tego dnia
w pokoju monta�owym Colin zadecyduje z ca�� satysfakcj� o
zmarnowaniu czterech dni pracy, kt�re kosztowa�y wytw�rni�
czterdzie�ci tysi�cy dolar�w.
Do portu lotniczego przyjechali wcze�nie i Billy pozby� si�
zatroskanej miny, gdy zobaczy�, �e walizy jego i matki znikn�y za
lad� ekspedycji baga�owej. By� ubrany do podr�y w garnitur z
szarego tweedu i r�ow� koszul� z niebieskim krawatem. W�osy mia�
starannie uczesane, a m�odzie�cze pryszcze nie szpeci�y jego
twarzy. Gretchen pomy�la�a, �e jest urodziwy i wygl�da znacznie
bardziej doro�le, nie na swoje czterna�cie lat. By� ju� jej
wzrostu i wy�szy ni� Colin, kt�ry przywi�z� ich samochodem do
portu lotniczego, obecnie za� po mistrzowsku ukrywa�
zniecierpliwienie, gdy� chcia� wr�ci� jak najpr�dzej do studio do
swojej pracy. Po drodze Gretchen musia�a panowa� nad sob�, bo
spos�b prowadzenia wozu przez Colina mocno j� denerwowa�. Jej
zdaniem by�a to jego najs�absza strona - jedyna s�aba strona.
Czasami wl�k� si� wolno zamy�lony, a p�niej nagle stawa� si�
zapami�ta�ym wy�cigowcem i przeklina� innych kierowc�w, gdy
wyprzedza� ich lub nie pozwala� si� wyprzedzi�. Je�eli nie mog�a
zapanowa� nad sob� i zwraca�a mu uwag� w ryzykownych sytuacjach,
warcza� gniewnie: "Nie b�d��e typowo ameryka�sk� �on�!" Oczywi�cie
s�dzi�, �e jest znakomitym kierowc�. W rozmowach z Gretchen
podkre�la� cz�sto, �e nigdy nie spowodowa� wypadku, chocia�
kilkakrotnie by� notowany za przekraczanie szybko�ci, co nie
trafi�o do jego rejestru policyjnego dzi�ki staraniom agent�w
wytw�rni - tych wymownych i sceptycznych zawsze d�entelmen�w.
Gdy do ekspedycji podeszli inni pasa�erowie ze swoim baga�em,
Colin powiedzia�:
- Mamy moc czasu. Chod�my na kaw�.
Gretchen wiedzia�a, �e Billy wola�by zosta� przy wej�ciu na
lotnisko, by jako pierwszy znale�� si� na pok�adzie samolotu.
- Wiesz co, Colin - powiedzia�a. - Nie musisz czeka�. Po�egnania w
ostatniej chwili to taka nuda i...
- Chod�my na kaw� - przerwa�. - Niezupe�nie si� jeszcze obudzi�em.
Przez hall ruszyli w stron� restauracji. Gretchen sz�a pomi�dzy
m�em a synem, �wiadoma ich urody i w�asnej, zadowolona, �e ca�a
ich tr�jka zwraca ku sobie spojrzenia. Pycha, pomy�la�a, najmilszy
z siedmiu grzech�w g��wnych.
W restauracji ona i Colin zam�wili kaw�, a Billy coca-col�, kt�r�
popi� stosown� dawk� dramaminy.
- Do osiemnastego roku �ycia rzyga�em w autobusach - odezwa� si�
Colin spogl�daj�c na ch�opca, kt�ry po�yka� pastylki. - P�niej
mia�em pierwsz� dziewczyn� i przesta�em rzyga�.
Billy zmierzy� go przelotnym, karc�cym spojrzeniem. Colin mia�
zwyczaj m�wi� przy nim tak samo jak w towarzystwie doros�ych.
Gretchen zastanawia�a si� nieraz, czy to rozumna metoda. Nie
wiedzia�a, czy ch�opiec kocha ojczyma, toleruje go tylko, czy te�
nienawidzi. Billy nie kwapi� si� do udzielania informacji o stanie
swoich uczu�. Natomiast Colin nie podejmowa� chyba stara� o
pozyskanie ch�opca. Czasami by� dla niego szorstki, czasami
interesowa� si� nim �ywo, pomaga� mu w odrabianiu zada� szkolnych.
Raz bywa� o�ywiony i uroczy, raz jaki� dziwnie odleg�y. Colin nie
robi� ust�pstw na rzecz widowni, ale - jak s�dzi�a Gretchen - to,
co jest godne podziwu w pracy re�ysera, nie musi by� korzystne w
stosunkach z dzieckiem matki, kt�ra porzuci�a jego ojca dla
kapry�nego i nie�atwego w po�yciu kochanka. Z m�em miewa�a
oczywi�cie sprzeczki, ale powodem ich nie by� nigdy Billy i Colin
p�aci� za edukacj� ch�opca, poniewa� Willie Abbott popad� w
tarapaty i na taki wydatek nie m�g�by sobie pozwoli�. Colin
zakaza� Gretchen m�wi�, sk�d pochodz� pieni�dze, lecz by�a pewna,
�e Billy i tak domy�la si� prawdy.
- Kiedy by�em w twoim wieku - m�wi� Colin - ja te� zosta�em
wyprawiony do internatu. Przez pierwszy tydzie� p�aka�em. Przez
pierwszy rok nienawidzi�em szko�y. W drugim zacz��em j� znosi�. W
trzecim redagowa�em gazetk� szkoln�, do�wiadcza�em pierwszych
rozkoszy autorytetu i w�adzy i chocia� nie przyzna�bym si� do tego
nawet przed samym sob�, polubi�em szko��. Przyszed� ostatni rok i
p�aka�em znowu na my�l o po�egnaniu.
- Ja z ch�ci� jad� - powiedzia� Billy.
- �wietnie. To dobra szko�a, je�eli w obecnych czasach jak�kolwiek
szko�� mo�na nazwa� rzeczywi�cie dobr�. Ale nawet z najgorszej
wyjdziesz z umiej�tno�ci� napisania prostego zdania w formie
oznajmuj�cej i w j�zyku angielskim. Masz. - Poda� ch�opcu kopert�.
- We� to i za nic nie powiedz matce, co znalaz�e� w �rodku.
- Dzi�kuj�. - Billy schowa� kopert� do wewn�trznej kieszeni
marynarki, spojrza� na zegarek. - Chyba ju� lepiej chod�my -
doda�.
Zn�w rami� w rami� ruszyli we troje ku wej�ciu na lotnisko. Billy
ni�s� swoj� gitar�. Gretchen zaniepokoi�a si� nagle, jak ten
instrument przyjmie szko�a - stara, szacowna, prezbiteria�ska
szko�a w Nowej Anglii. Zapewne bez szczeg�lnego zdziwienia. Do tej
pory tamtejsi ludzie winni przywykn�� do rozmaitych obyczaj�w
czternastoletnich ch�opc�w.
Kiedy znale�li si� u wej�cia, samolot zaczyna� w�a�nie przyjmowa�
�adunek.
- Id� pierwszy na pok�ad, Billy - powiedzia�a Gretchen. - Ja chc�
po�egna� si� z Colinem.
Colin poda� r�k� pasierbowi.
- Je�eli b�dzie ci czego� potrzeba, zwr�� si� do mnie. Pami�taj.
Gretchen pilnie obserwowa�a jego twarz, gdy m�wi� tak do jej syna.
Ostre, subtelne rysy wyra�a�y prawdziw� trosk� i tkliwo��. Gro�ne
czasami oczy pod krzaczastymi, czarnymi brwiami by�y �agodne,
kochaj�ce. Nie omyli�am si�, pomy�la�a. Stanowczo nie omyli�am.
Billy u�miechn�� si� powa�nie i rozpocz�� nie�atw� podr� od ojca
do ojca. Swoj� gitar� ni�s� tak, jak piechur na patrolu karabin.
- Wszystko z nim b�dzie dobrze - podj�� Colin, gdy ch�opiec
znalaz� si� na pasie startowym, gdzie czeka� wielki odrzutowiec.
- Mam nadziej� - powiedzia�a Gretchen. - W kopercie da�e� mu
pieni�dze, prawda?
- Marnych par� dolar�w - odrzek� beztrosko. - W charakterze
zderzaka albo �rodka u�mierzaj�cego b�le. Rozumiesz? Zdarzaj� si�
chwile, kiedy ch�opiec nie potrafi�by wytrzyma� edukacji bez
cocktailu mlecznego lub ostatniego numeru "Playboya". Willie
b�dzie czeka� w Idlewild?
- Tak.
- Razem odwieziecie ma�ego do szko�y?
- Tak.
- Chyba masz racj�. Podczas takiej ceremonii rodzice winni
wyst�powa� parami. - Odwr�ci� wzrok, popatrza� na pasa�er�w
zmierzaj�cych w stron� samolotu. - Ile razy widz� og�oszenie z
fotografi� u�miechni�tych rado�nie pasa�er�w, kt�rzy po schodkach
wspinaj� si� do samolotu, uprzytamniam sobie, w jak za�ganym
�yjemy spo�ecze�stwie. Nikt nie bywa radosny przed podr�
powietrzn�. Masz zamiar przespa� si� dzisiaj z by�ym m�em?
- Colin!
- Znam panie, kt�re to robi�y. Rozw�d, widzisz, to pot�ny
afrodyzjak.
- Bodaj ci� licho - zawo�a�a Gretchen i ruszy�a w stron� wej�cia
na lotnisko.
Zatrzyma� j� mocnym uchwytem za rami�.
- Wybacz - powiedzia�. - Straszny cz�owiek ze mnie. Pos�pny.
Niebezpieczny dla samego siebie. Pe�en zw�tpienia. Nie wierz�cy w
szcz�cie. - U�miechn�� si� smutno, b�agalnie. - O jedno prosz�.
Nie rozmawiaj o mnie z by�ym m�em.
- Nie b�d� - obieca�a.
Ma si� rozumie�, zd��y�a mu ju� wybaczy� i teraz sta�a przed nim
bardzo blisko. Poca�owa� j� delikatnie. Przez g�o�niki po raz
ostatni zapowiadano odlot.
- Za dwa tygodnie zobaczymy si� w Nowym Jorku - powiedzia� Colin. -
Nie baw si� tam zanadto, p�ki ja nie przyjad�.
- Spokojna g�owa.
Musn�a wargami policzek m�a, a on odwr�ci� si� i jak zawsze
odmaszerowa� w spos�b, kt�ry z regu�y zmusza� Gretchen do
dyskretnych u�miech�w - takim krokiem, jak gdyby zmierza� na
gro�ne spotkanie, z kt�rego postanowi� wyj�� zwyci�sko.
Przez kr�tk� chwil� spogl�da�a jego �ladem. P�niej min�a bramk�
prowadz�c� na lotnisko.
Mimo dramaminy Billy zwymiotowa�, gdy samolot podchodzi� do
l�dowania na Idlewild. Za�atwi� to schludnie i wstydliwie do
przeznaczonej na ten cel torebki, lecz pot wyst�pi� mu na czo�o, a
ramiona dr�a�y mocno. Gretchen uderzy�a go po karku, chocia�
wiedzia�a, �e to nie pomo�e, a dolegliwo�� nie jest powa�na.
W ka�dym razie cierpia�a, �e w podobnych momentach jest bezradna i
nie potrafi stan�� pomi�dzy synem a jego cierpieniem. Oto jedna z
nielogiczno�ci macierzy�skich uczu�. Wreszcie Billy przesta�
wymiotowa� i po��dnie zamkn�wszy torb�, ruszy� przej�ciem pomi�dzy
fotelami w kierunku toalety, aby si� tam pozby� torby i wyp�uka�
usta. Wr�ci� bardzo blady. Ma si� rozumie� otar� pot z twarzy i
sprawia� wra�enie opanowanego, kiedy jednak zasiad� zn�w obok
Gretchen, powiedzia� z rozgoryczeniem: - Do licha! Straszny ze
mnie jeszcze smarkacz.
Willie - w okularach przeciws�onecznych - sta� w�r�d niewielkiej
grupy oczekuj�cej pasa�er�w z Los Angeles. Dzie� by� szary i
s�otny, wi�c Gretchen wiedzia�a, zanim nawet podesz�a
wystarczaj�co blisko, by si� z nim przywita�, �e Willie pi�
poprzedniej nocy, a ciemne szk�a mia�y zamaskowa� przed by�� �on�
i synem nieomylne �wiadectwo przekrwionych oczu. M�g�by by�
trze�wy, pomy�la�a, chocia� przez jeden wiecz�r przed spotkaniem z
synem kt�rego nie widzia� od miesi�cy. Ale poskromi�a
rozdra�nienie. Przyjazna, pe�na powagi postawa obowi�zuje
rozwiedzionych ma��onk�w w obecno�ci potomstwa. To nieodzowna
ob�uda przebrzmia�ej mi�o�ci.
Billy zobaczy� ojca i pobieg� do�, wyprzedziwszy rz�d
opuszczaj�cych samolot pasa�er�w. Obj�� go i poca�owa� w policzek.
Gretchen celowo sz�a wolniej, aby im nie przeszkadza�. Razem
ojciec i syn zwracali uwag� podobie�stwem. Co prawda Billy by�
wy�szy i przystojniejszy, ni� Willie m�g� by� kiedykolwiek, ale
ich zwi�zki krwi nie nastr�cza�y w�tpliwo�ci. Gretchen raz jeszcze
odczu�a �al i gorycz, �e jej wk�ad w genetyczny rozw�j dziecka by�
absolutnie niewidoczny.
Kiedy Gretchen podesz�a do nich wreszcie, Willie u�miecha� si�
szeroko (mo�e g�upkowato?) z powodu demonstracji synowskich uczu�.
- Witam ci�, kochanie - powiedzia� do Gretchen obejmuj�c ramiona
Billy'ego, p�niej przysun�� si� i delikatnie poca�owa� j� w
policzek.
Dwa bardzo podobne poca�unki w ci�gu tego samego dnia - na dwu
przeciwleg�ych kra�cach kontynentu - po�egnalny i powitalny.
Willie zachowywa� si� bez zarzutu w trakcie sprawy rozwodowej i w
stosunkach z synem, wi�c Gretchen nie mog�a mie� mu za z�e zwrotu
"kochanie" ani te� smutnego poca�unku. Nie powiedzia�a nic na
temat okular�w przeciws�onecznych lub niezawodnego zapachu
alkoholu w jego oddechu. Willie by� ubrany starannie odpowiednio
skromnie dla kogo�, kto ma przedstawi� syna dyrektorowi
renomowanej szko�y w Nowej Anglii. Gretchen pomy�la�a �e
powstrzyma go jako� od picia po drodze, kiedy nazajutrz b�d�
jechali do szko�y.
Siedzia�a sama w ma�ym saloniku hotelowego apartamentu. Za oknami
ja�nia�y �wiat�a nowojorskiego wieczoru, pomruk wielkiego miasta -
znany i podniecaj�cy - dobiega� z ulic. Niem�drze spodziewa�a si�,
�e Billy b�dzie nocowa� u niej. Ale w wynaj�tym samochodzie, kt�ry
prowadzi� z Idlewild do �r�dmie�cia, Willie zwr�ci� si� do syna:
- Nie masz chyba nic przeciwko spaniu na kanapie, prawda? Mam
tylko jeden pok�j, ale jest tam kanapa. Co prawda ma p�kni�tych
par� spr�yn, my�l� jednak, �e w twoim wieku b�dziesz na niej spa�
doskonale.
- Wyborny pomys� - odpowiedzia� Billy, a ton jego g�osu nie m�g�
budzi� �adnych w�tpliwo�ci.
Nawet nie odwr�ci� g�owy, �eby spojrze� pytaj�co na matk�. A gdyby
tak post�pi�, co ona mog�aby powiedzie�?
Willie zrobi� ironiczn� min�, kiedy zapyta� Gretchen, gdzie si�
zatrzymuje, ona za� wymieni�a "Algonquin".
- Colin lubi ten hotel - przesz�a do ofensywy. - Jest po�o�ony
blisko dzielnicy teatralnej, wi�c Colin oszcz�dza du�o czasu, bo
na pr�by i do r�nych agencji mo�e chodzi� pieszo.
Kiedy Willie zatrzyma� w�z przed "Algonquin", b�kn�� nie patrz�c
na ni� ani na Billy'ego:
- Kiedy� w barze tego hotelu postawi�em butelk� szampana jednej
dziewczynie.
- Prosz� ci�, zatelefonuj do mnie z rana - powiedzia�a Gretchen. -
Jak tylko si� obudzisz. W szkole powinni�my by� przed lunchem.
Billy zajmowa� miejsce obok kierowcy, kiedy wi�c wysz�a na chodnik
i traga� hotelowy zabra� jej walizy, nie mog�a po�egna� ch�opca
poca�unkiem, lecz gestem r�ki odprawi�a go na obiad w towarzystwie
ojca i nocleg na zniszczonej kanapie w ojcowskim pokoju.
W recepcji hotelowej by�a wiadomo�� dla niej. Z Los Angeles
zadepeszowa�a do Rudolfa, �e przyje�d�a do Nowego Jorku i prosi,
aby razem zjedli obiad. Wiadomo�� pochodzi�a od Rudolfa. Nie m�g�
spotka� si� z ni� tego wieczoru, lecz obiecywa�, �e zatelefonuje z
rana.
W swoim apartamencie Gretchen rozpakowa�a walizy, wzi�a k�piel i
j�a zastanawia� si� nad wyborem stroju. W rezultacie narzuci�a
tylko szlafrok, gdy� nie mia�a poj�cia, co robi� z wieczorem. Nie
chcia�a odezwa� si� do nikogo, bo ludzie, kt�rych zna�a w Nowym
Jorku, byli przyjaci�mi Willie'ego albo jej eks-kochankami, albo
osobami osobami spotkanymi przelotnie, kiedy przed trzema laty
by�a tu z Colinem, podczas przygotowa� do wystawienia owej
katastrofalnej sztuki. Odczuwa�a gwa�town� potrzeb� alkoholu, ale
nie mog�a przecie� zaj�� do baru i tam upi� si� samotnie. Ten
pod�y Rudolf, my�la�a obserwuj�c przez okno ruch na Czterdziestej
Czwartej Ulicy, nawet na jeden wiecz�r nie mo�e oderwa� si� od
swoich zyskownych zaj��, �eby po�wi�ci� go siostrze! W czasie
ostatnich lat Rudolf dwa razy przyje�d�a� do Los Angeles w jakich�
swoich sprawach handlowych. Wtedy pilotowa�a go w ka�dej jego
wolnej minucie. Zobaczy, jak to b�dzie, kiedy si� zn�w zjawi! -
my�la�a. I na niego b�dzie czeka�a wiadomo�� w hotelowej recepcji.
Mia�a pokus�, by zadzwoni� do by�ego m�a. Mog�a przecie� uda�, �e
chce zapyta�, jak Billy czuje si� po niedyspozycji w samolocie, a
mo�e Willie zaproponowa�by wtedy obiad we troje. Podesz�a nawet do
aparatu, ale kiedy si�gn�a po s�uchawk�, opanowa�a si� w por�.
Niewie�cie sztuczki trzeba ograniczy� do absolutnego minimum. Jej
syn zas�uguje chyba na bodaj jeden mi�y, spokojny wiecz�r z ojcem
- nie pod obserwacj� zazdrosnych oczu matki.
Zacz�a si� snu� tam i z powrotem po ma�ym, staro�wieckim
saloniku. Jak�e by�a szcz�liwa, kiedy przyjecha�a tu niegdy�, jak
szeroko otwarty, go�cinny wyda� si� jej Nowy Jork! M�od�, ubog�,
osamotnion� powita� �yczliwie, wi�c swobodnie, bez l�k�w w�drowa�a
jego ulicami. Obecnie - m�drzejsza, starsza, bogatsza - czu�a si�
wi�niem w hotelowym pokoju. M�� o trzy tysi�ce mil i syn o kilka
ulic hamowali w spos�b niewidoczny jej swobod� zachowania.
Oczywi�cie mog�a zej�� na d�, zje�� obiad w hotelowej
restauracji. By�aby jeszcze jedn� samotn� kobiet�, kt�ra siedzi
przy ma�ym stoliku nad opr�nion� do po�owy butelk� wina, stara
si� nie s�ysze� rozm�w innych biesiadnik�w, a wreszcie,
podchmielona lekko, m�wi do obserwuj�cego j� kelnera za du�o i
zbyt weso�o. Do licha! Jak�e nudno czasami by� kobiet�!
Posz�a do pokoju sypialnego i si�gn�a po swoj� najbardziej prost�
sukni� - czarny model, kt�ry kosztowa� za drogo i jak wiedzia�a,
bardzo nie podoba� si� Colinowi. Beztrosko potraktowa�a makija�,
ledwie poprawi�a w�osy i by�a ju� przy drzwiach, kiedy zadzwoni�
telefon.
Zawr�ci�a prawie biegiem. Je�eli to Willie, pomy�la�a, p�jd� na
obiad z nimi, niech si� dzieje, co chce.
Ale to nie by� Willie. Telefonowa� Johnny Heath.
- Dzie� dobry - rozpocz��. - Rudolf m�wi� mi, �e b�dziesz tutaj, a
poniewa� akurat przechodzi�em, przysz�o mi na my�l, �e warto
popr�bowa� szcz�cia.
�garz, pomy�la�a, nikt akurat nie przechodzi t�dy trzy kwadranse
na dziewi�t� wieczorem.
- Ach, Johnny! - odpowiedzia�a rado�nie. - Jaka to mi�a
niespodzianka.
- Jestem w hallu - ci�gn�� Johnny, a w jego g�osie d�wi�cza�y echa
tamtych lat. - Je�eli wi�c nie jeste� po obiedzie...
- Widzisz - odrzek�a jak gdyby opornie, gardz�c sob� z powodu
wykr�t�w. - Nie jestem ubrana i mia�am w�a�nie zam�wi� obiad do
pokoju. Jestem zm�czona po locie, a jutro musz� wsta� bardzo
wcze�nie, no i...
- B�d� w barze - przerwa� jej i od�o�y� s�uchawk�.
G�adki zadufany skurwysyn z Wall Street, pomy�la�a. P�niej
wr�ci�a do pokoju sypialnego i zmieni�a sukni�. Ale kaza�a mu
czeka� w barze przez pe�nych dwadzie�cia minut.
- Rudolf by� niepocieszony, �e nie m�g� dzi� przyjecha� i zobaczy�
si� z tob� - m�wi� Johnny Heath przy restauracyjnym stoliku.
- Akurat! - powiedzia�a Gretchen.
- Naprawd�. S�owo daj�. Przez telefon by�o s�ycha�, �e jest
rzeczywi�cie zgn�biony. Specjalnie dzwoni� do mnie z pro�b�, abym
zast�pi� go, wyt�umaczy� ci, czemu...
- Poprosz� o troch� wina - przerwa�a mu Gretchen.
Johnny skin�� na kelnera, kt�ry niezw�ocznie nape�ni� jej
kieliszek. Obiad jedli w ma�ej francuskiej restauracji w dzielnicy
ulic opatrzonych pi��dziesi�tymi numerami. By�o tam prawie pusto.
Dyskrecja, my�la�a Gretchen. Dobre miejsca na obiad w towarzystwie
m�atek, z kt�rymi niegdy� si� romansowa�o. Johnny dysponuje
zapewne d�ug� list� podobnych lokali. "Nowojorski przewodnik po
ustronnych restauracjach". Wyda� tak� ksi��k�, a z pewno�ci�
okaza�aby si� bestsellerem. Szef sali u�miechn�� si� ciep�o, kiedy
weszli, a nast�pnie umie�ci� ich przy stoliku w rogu, gdzie nikt
nie m�g�by pods�ucha� ich rozmowy.
- Gdyby m�g� to urz�dzi� jako� - ci�gn�� z uporem Johnny,
doskona�y po�rednik w przypadkach kr�tkich spi�� pomi�dzy
przyjaci�mi, nieprzyjaci�mi, kochankami, krewniakami -
przyjecha�by z pewno�ci�. Jest do ciebie bardzo przywi�zany -
ci�gn�� Johnny, kt�ry nigdy nie by� bardzo przywi�zany do nikogo.
- Podziwia ci� bardziej ni� wszystkie inne kobiety, kt�re spotyka�
kiedykolwiek. Sam mi to m�wi�.
- Czy wy, ch�opcy, nie macie lepszych temat�w pogaw�dek w d�ugie
zimowe wieczory?
Poci�gn�a �yk z kieliszka. Mimo wszystko zyska�a co� dobrego tego
wieczoru. Butelk� przyzwoitego wina. Mo�e nawet zaleje si� troch�.
Tyle �e koniecznie musi wyspa� si� przed jutrzejsz� ci�k� pr�b�.
Zastanawia�a si�, czy Willie i jej syn te� jedz� obiad w
dyskretnym lokalu. Czy ukrywa si� r�wnie� dzieci z poprzednich
ma��e�stw?
- Jestem g��boko przekonany - m�wi� dalej Johnny - �e g��wnie z
twojej winy Rudi nie o�eni� si� dot�d. Podziwia ci� i nie spotka�
kobiety, kt�ra odpowiada�aby jego wysokiemu mniemaniu o tobie,
i...
- Podziwia mnie tak bardzo - przerwa�a - �e po blisko roku
niewidzenia, nie wygospodarowa� wolnego wieczoru, aby si� ze mn�
spotka�.
- W przysz�ym tygodniu otwiera nowy o�rodek handlowy w Port
Philip. Najwi�kszy jak dotychczas. Nie pisa� ci o tym?
- Pisa� - przyzna�a. - Ale nie zwr�ci�am uwagi na dat�.
- Jest milion spraw do za�atwienia w ostatniej chwili - ci�gn��
Johnny. - Biedak pracuje po dwadzie�cia godzin na dob�. Naprawd�
nie m�g�. To by�a fizyczna niemo�liwo��. Wiesz, jaki jest Rudi,
kiedy bierze si� do roboty.
- Wiem. Obecnie praca, reszta �ycia p�niej. Ma t�giego fio�a.
- A tw�j m��, Burke? - zapyta� Johnny. - Czy on nie pracuje? Nie
w�tpi�, �e ci� te� podziwia, ale nie zauwa�y�em jako�, by znalaz�
czas na przyjazd z tob� do Nowego Jorku.
- B�dzie tu za dwa tygodnie - odpowiedzia�a. - A zreszt� to
zupe�nie inny rodzaj pracy.
- Aha. Rozumiem. Produkowanie film�w to czynno�� u�wi�cona, wi�c
zaniedbywanie kobiety dla takiego celu uszlachetniaj�
niew�tpliwie. No a prowadzenie wielkiego przedsi�biorstwa to brud
i paskudztwo, wi�c m�czyzna powinien rzuci� wszystko i pogna� do
Nowego Jorku, aby swoj� samotn�, czyst�, uszlachetnion� siostr�
spotka� w porcie lotniczym, i zafundowa� jej obiad.
- Nie bronisz Rudolfa - powiedzia�a. - Bronisz samego siebie.
- Nas obydwu - podchwyci�. - Rudolfa i siebie. A zreszt� nie
odczuwam potrzeby, by broni� kogokolwiek. Je�eli artysta chce
wierzy�, �e jest jedyn� godn� uwagi istot� zab��kan� w�r�d
nowoczesnej cywilizacji, to jego sprawa. Ale wymaganie, aby taki
jak ja marny, splamiony pieni�dzmi filister zgadza� si� z takim
pogl�dem, to czysty idiotyzm. To niez�y spos�b na dziewczyny i
dzi�ki niemu wielu niedopieczonych malarzy i niedosz�ych To�stoj�w
trafi�o do ca�kiem przyjemnych ��ek. Ale ze mn� takie co� nie
zagra. Trzymam zak�ad, �e gdybym pracowa� na poddaszu w Greenwich
Village, nie w klimatyzowanym biurze przy Wall Street, wysz�aby�
za mnie znacznie wcze�niej, ni� Colin Burke pojawi� si� na
horyzoncie.
- Prorokuj dalej, braciszku, a tymczasem nalej mi wina. - Gretchen
podsun�a mu kieliszek.
Nape�ni� jej kieliszek prawie do r�bka i gestem r�ki da� zna�
kelnerowi, �e prosi o drug� butelk�. Przez chwil� siedzia� bez
ruchu, chmurny i zamy�lony. Jego gwa�towny wybuch zdziwi�
Gretchen, gdy� wcale nie pasowa� do kogo� takiego pokroju. Nawet
gdy byli kochankami, Johnny wydawa� jej si� zawsze ch�odny,
wyrachowany, a w ��kowych sprawach doskona�y, jak we wszystkim,
czego si� podejmowa�. Obecnie jednak wygl�da�o na to, �e ostatnie
resztki grubia�stwa - fizycznego i umys�owego - zosta�y z niego
zestrugane. Johnny przypomina� oszlifowany starannie, ogromny,
kr�g�y kamie�, wytworny or�, amunicj� w�a�ciw� dla zdobywc�w.
- Dure� by� ze mnie - powiedzia� teraz p�g�osem bez wyra�nego
tonu. - W swoim czasie nale�a�o poprosi� ci� o r�k�.
- Wtedy by�am zam�na. Pami�tasz?
- By�a� tak�e zam�na, kiedy trafi� ci si� Colin Burke. Pami�tasz?
Wzruszy�a ramionami.
- Dzia�o si� to w innym roku i chodzi�o o innego m�czyzn�.
- Widzia�em niekt�re jego filmy - podj�� Johnny. - S� ca�kiem
dobre.
- S� znacznie wi�cej ni� ca�kiem dobre.
- Dla zakochanych oczu - powiedzia� Johnny sil�c si� na u�miech.
- Do czego w�a�ciwie zmierzasz, Johnny?
- Ja? Do niczego. Cholerny �wiat! Chyba dlatego zachowuj� si� po
�wi�sku, �e tylko czas marnuj�. Post�powanie niegodne m�czyzny.
Ale ju� si� poprawiam i poczynam zadawa� uprzejme pytania mi�emu
go�ciowi, by�ej �onie jednego z moich najserdeczniejszych
przyjaci�. Domy�lam si�, �e jeste� szcz�liwa?
- Nawet bardzo.
- Dobra odpowied�. Wyj�tkowo dobra. Zaniedbywana d�ugo dama
znalaz�a zado��uczynienie w ma��e�stwie z niskim, ale nad wyraz
czynnym artyst� srebrnego ekranu.
- Dalej zachowujesz si� po �wi�sku. Chcesz, to wstan� zaraz i
odejd�.
- Zaraz podadz� deser. - Dotkn�� jej r�ki; palce mia� g�adkie,
kr�g�e, mi�siste, d�o� bardzo mi�kk�... - Nie odchod�. Mam jeszcze
par� pyta�. Powiedz mi, co dziewczyna twojego pokroju, absolutnie
nowojorska, tak gorliwie zaj�ta w�asnym �yciem, co taka dziewczyna
mo�e robi� dzie� po dniu w tamtym cholernym mie�cie?
- Wi�kszo�� czasu sp�dzam dzi�kuj�c Bogu za to, �e ju� nie jestem
w Nowym Jorku.
- A reszt�? Nie opowiadaj mi, �e po prostu przesiadujesz w domu,
kt�rego jeste� pani�, czekasz, a� tata wr�ci ze studio i powt�rzy
ci to, co Sam Goldwyn m�wi� podczas lunchu.
- Je�eli musisz wiedzie�, to bardzo ma�o przesiaduj� w domu,
kt�rego jestem pani�, jak si� wyrazi�e�. Bior� udzia� w �yciu
cz�owieka, kt�rego podziwiam i mog� mu pomaga�. To znacznie lepsze
ni� w Nowym Jorku by� osob� pewn� siebie i zarozumia��, puszcza�
si� w sekrecie, drukowa� to i owo w czasopismach i �y� z facetem,
kt�rego trzy razy na tydzie� trzeba wyci�ga� z dna butelki.
- Aha... Nowa kobieca rewolucja - powiedzia� Johnny. - Ko�ci�
dzieci, kuchnia. Do diab�a! Jeste� ostatni� kobiet�, kt�r�
pos�dza�bym...
- Daruj sobie ko�ci� - podchwyci�a - a b�dziesz mia� dok�adny
obraz mojego �ycia. Kapujesz? - Wsta�a od stolika. - A ja daruj�
sobie deser. Niscy, ale nad wyraz czynni arty�ci srebrnego ekranu
lubi� kobiety szczup�e.
- Gretchen! - zawo�a� jej �ladem, gdy sz�a w stron� wyj�cia.
Jego g�os zabrzmia� nut� naiwnego zdziwienia. Oto zasz�o co�, co
nie przytrafi�o mu si� nigdy dot�d, by�o nie do poj�cia w �wiecie
obwarowanym prawid�ami gier, jakie Johnny Heath zwyk� prowadzi�.
Gretchen nie obejrza�a si� i opu�ci�a lokal tak raptownie, �e
�aden z restauracyjnych fagas�w nie zd��y� otworzy� przed ni�
drzwi.
Szybko sz�a w strone Pi�tej Alei, p�niej stopniowo zwalnia�a
kroku, w miar� jak jej gniew �agodnia�. By�a g�upia, zadecydowa�a,
�e zirytowa�a si� a� tak bardzo. Czemu przejmowa� si� tym, co
Johnny Heath my�li o jej obecnym �yciu? Facet udaje, �e
odpowiadaj� mu tak zwane kobiety wolne, poniewa� z nimi mo�e
post�powa� zale�nie od swojej ch�ci. Odprawi�a go z kwitkiem, wi�c
usi�owa� odp�aci� jej to na sw�j spos�b. Czy Johnny wie, jakie
znaczenie ma prosty fakt, �e ona budzi si� i widzi Colina, kt�ry
�pi obok? Ona zwi�zana jest ze swoim m�em, a Colin zwi�zany jest
z ni� i obydwojgu lepiej z tym, weselej. W jakie� brednie na temat
wolno�ci ludzie przyzwyczaili si� wierzy�!
W hotelu po�pieszy�a do swojego pokoju, natychmiast si�gn�a po
s�uchawk� i telefonistce poda�a sw�j numer w Beverly Hills. W
Kalifornii by�a �sma, wi�c Colin winien ju� wr�ci� do domu.
Musia�a us�ysze� jego g�os, chocia� Colin nie znosi� rozm�w
telefonicznych i bywa� wtedy cierpki i opryskliwy nawet je�eli ona
do� dzwoni�a. Ale nie otrzyma�a odpowiedzi, a gdy zatelefonowa�a
do studio i poprosi�a o po��czenie z pokojem monta�owym,
dowiedzia�a si�, �e pan Burke ju� wyszed�.
Powoli od�o�y�a s�uchawk� i przesz�a si� po pokoju. Nast�pnie
usiad�a przy biurku, roz�o�y�a arkusik papieru i zacz�a pisa�:
Colin, m�j kochany! Telefonowa�am, ale nie by�o ci� w domu i nie
by�o ci� w studio, i jestem smutna, i kto�, kto by� moim
kochankiem, m�wi� rzeczy nieprawdziwe, kt�re mnie zirytowa�y, i w
Nowym Jorku jest strasznie gor�co, i Billy kocha swojego ojca
znacznie wi�cej ni� mnie, i jestem strasznie nieszcz�liwa bez
Ciebie, i my�l�, �e powiniene� by� w domu, wi�c przychodz� mi do
g�owy niegodne podejrzenia. Teraz zejd� do baru i kropn� jednego
albo dwa, albo trzy i je�eli kto� b�dzie mnie chcia� poderwa�,
wezw� policj�, i nie mam poj�cia, jak prze�yj� te dwa tygodnie,
zanim zobacz� Ciebie, i mam nadziej�, �e o tej sekwencji z
lustrami nie m�wi�am jak zarozumia�a i pewna siebie osoba, co to
wie wszystko, a je�eli tak, to wybacz, i obiecuj�, �e nie zmieni�
si� nie poprawi� ani nie b�d� trzyma� j�zyka za z�bami pod
warunkiem, �e ty nie poprawisz si�, nie zmienisz ani nie b�dziesz
trzyma� j�zyka za z�bami, i kiedy odwozi�e� nas na lotnisko mia�e�
wystrz�piony ko�nierzyk, a wi�c okropna ze mnie pani domu, pani w
Twoim domu, co jest najlepszym w �wiecie zaj�ciem, i je�eli nie
b�dzie Ci� w mieszkaniu, gdy zatelefonuj� nast�pnym razem, jeden
B�g wie, jak� obmy�l� zemst�. Zawsze Ci� kochaj�ca G."
Nie czytaj�c listu w�o�y�a go do koperty lotniczej i zesz�a do
hallu, gdzie kupi�a znaczki, i kopert� wrzuci�a do skrzynki, a
zatem dzi�ki papierowi i atramentowi, dzi�ki samolotowi
odbywaj�cemu nocn� podr� zosta�a po��czona z o�rodkiem swojego
�ycia odleg�ym o trzy tysi�ce mil, o ca�y pogr��ony w ciemno�ciach
olbrzymi kontynent.
Wst�pi�a do baru, gdzie nikt nie usi�owa� jej poderwa�, wi�c nie
rozmawiaj�c z bufetowym, wypi�a dwie whisky. P�niej wr�ci�a do
swojego apartamentu, rozebra�a si� i po�o�y�a.
Nazajutrz rano obudzi�o j� dzwonienie telefonu.
- Za p� godziny przyjedziemy po ciebie - powiedzia� Willie. - Ju�
jeste�my po �niadaniu.
By�y m�� i by�y lotnik Willie prowadzi� w�z szybko i dobrze.
Zbli�aj�c si� do szko�y patrzyli na niewielkie, urocze wzg�rza
Nowej Anglii gdzie li�cie zaczyna�y przybiera� pierwsze jesienne
barwy. Willie by� znowu w ciemnych okularach, ale tym razem dla
ochrony przed s�onecznym blaskiem, nie z powodu pija�stwa. Jego
d�onie spoczywa�y na kole kierownicy spokojnie i pewnie, a w
brzmieniu g�osu nie wyczuwa�o si� �lad�w przeba�aganionej nocy.
Musieli zatrzymywa� si� dwukrotnie, poniewa� Billy dostawa�
md�o�ci r�wnie� w samochodzie, ale nie licz�c tych drobiazg�w,
podr� by�a zupe�nie przyjemna. Oto w s�oneczny dzie� wrze�nia
przystojna i niestara ameryka�ska rodzina w dobrych warunkach
materialnych przemierza nowym, l�ni�cym wozem jeden z najbardziej
obfitych w ziele� krajobraz�w Ameryki.
Zabudowania szkolne by�y przewa�nie w stylu kolonialnym, z
czerwonej ceg�y ozdobione tu i �wdzie bia�ymi kolumnami portyk�w.
Na rozleg�ych terenach znajdowa�o si� r�wnie� kilka lu�no
stoj�cych starych dom�w z drewna, w kt�rych mie�ci�y si�
sypialnie. Wszystko to otacza�y liczne stare drzewa i pi�kne
boiska sportowe.
- C�, Billy zapisujesz si� do szykownego klubu wiejskiego -
powiedzia� Willie, gdy zaje�d�ali przed g��wny budynek.
Zaparkowali w�z i po kilku stopniach weszli do przestronnego hallu
zat�oczonego rodzicami i t�umem ch�opc�w. U�miechni�ta pani w
�rednim wieku siedzia�a za biurkiem i rejestrowa�a nowych uczni�w.
Ich powita�a u�ci�nieniem d�oni, powiedzia�a, �e bardzo jej mi�o i
�e mamy dzi� pi�kn� pogod�, wr�czy�a Billy'emu kolorowy znaczek do
klapy marynarki, a nast�pnie zawo�a�a: "Dawid Crawford", zwracaj�c
si� do gromadki starszych ch�opc�w ze znaczkami innych kolor�w w
klapach marynarek. Wysoki osiemnastolatek w okularach podszed�
�ywo do biurka. Dama w �rednim wieku dokona�a og�lnej prezentacji.
- Williamie - powiedzia�a do Billy'ego - to jest Dawid, kt�ry
zajmie si� tob�. Je�eli napotkasz jakie� problemy dzisiaj lub
kiedykolwiek w ci�gu roku szkolnego, zwracaj si� do Dawida i jemu
zawracaj g�ow�.
- W porz�dku, Williamie - podchwyci� Crawford g��bokim g�osem ucznia
ostatniej klasy, pe�nym powagi i poczucia odpowiedzialno�ci. -
Jestem na twoje us�ugi. Gdzie masz rzeczy? Chc� zaprowadzi� ci� do
twojego pokoju.
- William - szepn�a Gretchen spiesz�c za dwoma ch�opcami w
asy�cie by�ego m�a. - W pierwszej chwili nie zdawa�am sobie
sprawy, do kogo zwraca si� ta pani.
- To dobry znak - powiedzia� Willie. - Kiedy ja poszed�em do
szko�y, wszyscy m�wili wszystkim po nazwisku. Przygotowywano nas
do wojska.
Crawford uparcie ni�s� waliz� podopiecznego i wszyscy czworo
przeszli w g��b teren�w szkolnych do trzypi�trowego budynku z
czerwonej ceg�y, kt�ry bez w�tpienia musia� by� wzniesiony o wiele
p�niej ni� inne.
- To Sillitoe Hall - powiedzia� Crawford. - Ty, Williamie,
b�dziesz mieszka� na trzecim pi�trze.
Tu� za drzwiami wej�ciowymi znajdowa�a si� w przedsionku tablica
informuj�ca, �e ta budowla przeznaczona na sypialnie stanowi dar
Roberta Sillitoe, kt�rego syn, porucznik Robert Sillitoe jr.,
absolwent z roku 1938, poleg� na polu chwa�y w s�u�bie ojczyzny
dnia 6 sierpnia 1944 roku.
Gretchen zrobi�o si� przykro na widok tej tablicy, wnet jednak
nabra�a serca, bo gdy za Crawfordem i synem wspina�a si� na
schody, z wielu pokoj�w dobiega� �piew m�odych m�skich g�os�w albo
jazz z p�yt i wszystko wok� by�o pe�ne �ycia.
Pok�j przydzielony Billy'emu by� niewielki, a znajdowa�y si� w nim
dwa tapczany, dwa ma�e biurka, dwie szafy. Wys�an� uprzednio
waliz� z rzeczami Billy'ego zobaczyli obok jednego z tapczan�w,
druga, opatrzona wizyt�wk� "Fournier", sta�a w pobli�u okna.
- Tw�j wsp�lokator ju� przyby� - powiedzia� Crawford. - Zd��y�e�
si� z nim pozna�?
- Nie... Jeszcze nie.
Billy by� wyj�tkowo nie�mia�y - bardziej ni� zwykle - a Gretchen
zapragn�a gor�co, aby ten Fournier nie okaza� si� chuliganem ani
pederast�, ani palaczem marihuany. Nagle poczu�a si� bezradna. Oto
�ycie wymyka si� jej z r�k.
- Spotkacie si� przy lunchu - podj�� Crawford. - Za kilka minut
us�yszysz dzwonki. - U�miechn�� si� powa�nie do Gretchen i jej
by�ego m�a. - Naturalnie wszyscy rodzice s� r�wnie� zaproszeni,
pani Abbott.
Gretchen dostrzeg�a b�agalne spojrzenie syna, kt�re zdawa�o si�
m�wi� wyra�nie: "Nie teraz. Prosz�!" Wobec tego powstrzyma�a si�
od sprostowania. Billy b�dzie mia� wiele czasu na wyja�nienia, �e
jego ojciec nazywa si� Abbott, lecz matka nosi nazwisko Burke.
- Dzi�kuj�, Dawidzie - b�kn�a Gretchen g�osem, kt�ry zabrzmia�
niepewnie nawet w jej uszach; spojrza�a na by�ego m�a i
zobaczy�a,
�e przecz�co kr�ci g�ow�. - Takie zaproszenie to �adny gest ze
strony szko�y.
Crawford wskaza� ruchem r�ki nie zas�any tapczan.
- Zaleca�bym trzy koce, Williamie - podj��. - Noce bywaj� teraz
piekielnie zimne, a ogrzewanie jest sparta�skie. Nasi opiekunowie
wyobra�aj� sobie, �e ch��d wp�ywa korzystnie na kszta�towanie
charakter�w.
- Jeszcze dzi� wy�l� ci koce z Nowego Jorku - obieca�a Gretchen i
spojrza�a zn�w na by�ego m�a - a w kwestii lunchu...
- Chyba nie jeste� g�odna, moja mi�a? podchwyci� �ywo.
Jego g�os brzmia� nut� pro�by, i Gretchen zrozumia�a doskonale, �e
ostatnie, czego Willie m�g�by sobie �yczy�, to lunch w szkolnej
jadalni, absolutnie pozbawiony widok�w na co� do wypicia.
Ulitowa�a si� nad nim.
- Nie. Sk�d znowu - powiedzia�a.
- Zreszt� musz� by� w Nowym Jorku przed czwart�... Mam spotkanie,
kt�rego nie mog�... - Jego g�os przycichn�� nieprzekonywaj�co.
W tym momencie odezwa�y si� dzwonki.
- O, mamy lunch - powiedzia� Crawford. - Drzwi jadalni s� akurat
za biurkiem, przy kt�rym zarejestrowa�e� si�, Williamie. I
pami�taj, jestem na twoje us�ugi. A teraz, je�eli pa�stwo wybacz�,
p�jd� umy� r�ce.
Prosty i po d�entelme�sku swobodny, w �adnym blezerze i
bia�o-br�zowych butach - prawdziwa reklama trzech lat sp�dzonych w
szkole - wyszed� na korytarz rozbrzmiewaj�cy nadal dono�n� muzyk�
rozmaitych patefon�w.
- C� - odezwa�a si� Gretchen. - Ten Crawford sprawia wra�enie
wyj�tkowo sympatycznego ch�opca. Prawda, Billy?
- Poczekam, zobacz�, jaki b�dzie bez waszego towarzystwa. Wtedy ci
powiem.
- My�l�, Billy, �e musisz ju� i�� na lunch - zabra� g�os Willie.
Gretchen nie w�tpi�a, �e biedak marzy o pierwszym tego dnia �yku.
Podczas jazdy by� niezwykle grzeczny; nie proponowa� postoju w
�adnym z przydro�nych bar�w i og�lnie bior�c zachowywa� si� jako
ojciec bez zarzutu. Rzetelnie zarobi� na co� do wypicia.
- Odprowadzimy ci� do jadalni - powiedzia�a Gretchen.
Na p�acz jej si� zbiera�o, lecz oczywi�cie nie mog�a sobie
pozwoli� na �zy w obecno�ci syna. Rozejrza�a si� doko�a.
- Kiedy ty i tw�j wsp�lokator ozdobicie go troch� - podj�a - ten
pok�j powinien wygl�da� ca�kiem przytulnie. No i z okna jest
�liczny widok.
Raptownie odwr�ci�a si� i wysz�a na korytarz.
Na terenach szkolnych inne nieliczne grupki zmierza�y w stron�
g��wnego budynku. Gretchen zatrzyma�a si� w pewnej odleg�o�ci.
Nadchodzi� moment po�egnania, z kt�rym wola�a si� upora� nie u
st�p schod�w, w�r�d t�umu rodzic�w i uczni�w.
- Lepiej b�dzie po�egna� si� tutaj - powiedzia�a.
Billy obj�� j� i poca�owa� kr�tko, a ona zdoby�a si� jako� na
u�miech. Billy poda� r�k� ojcu.
- Dzi�kuj� za odwiezienie - powiedzia� zwracaj�c si� sprawiedliwie
do obydwojga.
Oczy mia� suche,