6086
Szczegóły |
Tytuł |
6086 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6086 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6086 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6086 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
Pami�tnik Wac�awy
Jutrzenka �ycia
I
By�am w przeddniu opuszczenia zak�adu naukowego, w kt�rym przep�dzi�am lat o�m, a jako pensjonarka na wylocie sta�am na stopie pewnej emancypacji i od kilku
tygodni otrzyma�am przywilej posiadania osobnego malutkiego pokoiku.
W tym tedy osobnym pokoiku, wieczorem, siedzia�am na niskim drewnianym sto�eczku przed pal�cym si� w piecu ogniskiem. Patrz�c w p�omie� machinalnie, s�ucha�am,
jak z jednej strony d�wi�cza� po szybach okien deszcz marcowy, z drugiej r�j kole�anek moich wrza� ruchem i gwarem w odleg�ych salach i korytarzach.
Ostatni to wiecz�r przep�dza�am na pensji. Nie mia�am ju� na sobie szkolnego munduru z zielonej we�nianej materii, ale ubrana by�am w br�zowy jedwabny szlafroczek,
delikatna koronka otacza�a mi szyj� i r�ce, a na piersi wi� si� z�oty �a�cuszek pierwszy raz w�o�onego przeze mnie zegarka. Modny ten szlafroczek, koronki
i zegarek, wraz z karet� i s�u�b�, przys�a�a mi matka moja, do kt�rej z pensji odjecha� na wie� mia�am.
Ze wszystkich �adnych rzeczy, kt�re mi przywieziono, najbardziej mi� ucieszy� �liczny malutki zegareczek. Zostawa� on czas jaki� w prawdziwym niebezpiecze�stwie,
bo otrzymawszy go co minut� prawie wydobywa�am zza paska, otwiera�am, obraca�am na r�ne strony, cofa�am, posuwa�am niewinne od wszelkiego op�nienia lub
po�piechu wskaz�wki.
Przez ca�y dzie� jednak, nabawiwszy si� do syta cackiem, b�d�cym mi niby dyplomem na godno�� doros�ej panny, nie my�la�am ju� o nim siedz�c wieczorem naprzeciw
ognia, a my�l moja bieg�a w �wiat nieznany, kt�ry nazajutrz mia� si� otworzy� przede mn�.
Nieznany? Zupe�nie takim nie by� on dla mnie. Widywa�am go ju� w marzeniach moich, s�ysza�am o nim od starszych kole�anek, spotyka�am go niekiedy we wspomnieniach
lat dziecinnych w domu rodzic�w sp�dzonych.
W owej chwili uton�am ca�kiem w marzeniach. Zapomnia�am o drewnianym sto�eczku, na kt�rym siedzia�am, a wyda�o mi si�, �e fala jakich� w�d b��kitnych,
ko�ysz�c si� mi�kko, unosi mi� k�dy�. . . k�dy�, sk�d dolatuj� do mnie akordy oddalonej muzyki i niewyra�na wrzawa mn�stwa zmieszanych g�os�w. Przymkn�am
oczy i straci�am pami�� rzeczy, kt�re mi� otacza�y. Spl�tane my�li roi�y si� po mej g�owie jak szybko mkn�ce motyle; nie by�o w nich ci�gu ni �adu, a fala
marze� nios�a mi� coraz pr�dzej w przestrze� szerok�, promienist�, wonn�, pod stopy bor�w ciemnych, mi�dzy zielone g�ry, strumieniami przer�ni�te, w�r�d
kt�rych wiedzia�am, �e sta� pi�kny dom mojej matki.
I w jej obj�cia naprz�d rzuci�y mi� marzenia moje; zobaczy�am oczy mojej matki utkwione we mnie, a z czu�o�ci� i poca�unek jej na mym czole poczu�am. Ali�ci
trwa�o to tylko sekund�; fala unosz�ca mi� poruszy�a si� i wraz ze mn� zawis�a nad jakim� nie znanym mi a czaruj�cym miejscem.
�aden monarcha tego �wiata nie posiada, �aden bajarz wschodni nie wy�ni� w swych mitach takiego pa�acu, takiego zamczyska zaczarowanej pi�kno�ci, jakiego
obraz nosi w swej g�owie ka�da dorastaj�ca pensjonarka. Ten pa�ac, to zamczysko, zbudowane z kryszta�u, t�cz i brylant�w, to �wiat, w kt�ry ma ona wst�pi�.
Wszystko jest w tym �wiecie: pi�kna suknia, z�ote cacka, ludzkie pochwa�y i oklaski, sala balowa, trwo�ny obraz mi�o�ci, uboga chatka z mieszka�cami wzywaj�cymi
lito�ci m�odego serca, niewyra�ne przeczucia cierpie� �yciowych niby szare plamki na tle jaskrawym.
Fala, kt�ra mi� unosi�a z tych przer�nych cz�ci wielkiego obrazu, wybra�a sal� balow� i nad ni� wraz ze mn� zawis�a.
Nie wiedzia�am dok�adnie, jak ma wygl�da� w szczeg�ach sala balowa. Migota�y przed mymi oczami tylko wspomnienia zabaw, jakie, ma�ym dzieci�ciem b�d�c,
widywa�am w domu u rodzic�w. Kole�anki moje, starsze ode mnie, a wracaj�ce z wakacji, opowiada�y mi nieraz cuda o wieczorach i balach, do kt�rych przypuszczane
by�y jako prawie doros�e ju� panny; w ostatnim roku pobytu na pensji czytywa�am wiele powie�ci i z nich zaczerpn�am wiedzy o wrzawie �wiatowej.
Patrz�c w p�omienie, kt�re ko�ysa�y si� w r�ne strony mn�stwem ��tych ognistych j�zyk�w, zobaczy�am przestrze� obszern�, zalan� eteryczn� atmosfer� �wiat�a
i woni.
Po�r�d eteru tego wznosi� si� r�j istot p�ludzkich, p�fantastycznych. By�am pewna, �e to ch�r archanio��w. Zamiast w suknie zwyczajne odziane one by�y
w r�nobarwne ob�oczki, nad bia�ymi twarzami mia�y zawieszone wie�ce, a u piersi ich b�yszcza�y diamenty nie tak przecie silnym blaskiem, jakim p�on�y
ich rozradowane oczy. Istoty te bra�y si� za r�ce i wirowa�y w szybkim ta�cu albo przechadza�y si� wolno pod �cianami obwieszonymi smugami �wiat�a i szepta�y
mi�dzy sob�, a szept ich wydawa� si� podobnym do tego szmeru, jaki wydaj� m�ode, listki brzozowego gaju poruszone wiosennym wietrzykiem.
Fala moja przesta�a si� ko�ysa� i wraz ze mn� stan�a po�rodku �wiat�ej przestrzeni. Poczu�am zawr�t g�owy, bo ch�ry archanio��w zwr�ci�y si� w moj� stron�
i utkwi�y we mnie oczy.
Zdawa�o si�, �e to olimpijskie zebranie pyta�o niespokojnie, ki m jest i jakim nowy do ich grona przybysz, a twarz moj�, posta�, r�owy ob�oczek z gazy,
kt�ry mi� okrywa�, poddawa�o �cis�emu rozbiorowi.
My�la�am, �e zemdlej� z pomieszania i trwogi, ale przykre uczucie to kr�tko trwa�o, bo postrzeg�am mi�dzy archanio�ami ruch wielce dla mnie przychylny,
us�ysza�am usta ich szepc�ce pochwa�y na cze�� moich oczu, w�os�w, kibici i sukni z r�owej gazy. Poczu�am rozkoszne �echtanie oko�o serca, podnios�am
g�ow� z tryumfem i zacz�am wraz z innymi wirowa� w szybkim ta�cu po ziemi, kt�ra wygl�da�a jak zwierciad�o albo jak szyba w�d spokojnych. Fala moja ko�ysa�a
si� coraz �ywiej i nios�a mi� coraz pr�dzej mi�dzy t�um, kt�ry mi� chwali�, w wir ta�ca odurzaj�cego, a� zatrzyma�a si� nagle, a na niej ju� nie ja jedna
sta�am, ale sta� obok mnie kto� nieznany czy na wp� znany i patrzy� na mnie dziwnymi oczami.
Czu�am tylko na sobie to spojrzenie, bom go widzie� nie mog�a. Ci�ar nie�mia�o�ci i wzruszenia w d� mi k�oni� powieki. Gdy nareszcie przemog�a ciekawo��
i podnios�am oczy, zobaczy�am m�czyzn� zupe�nie podobnego do bohatera ostatniej czytanej przeze mnie powie�ci. Mia� ten sam wzrost, te same w�osy i oczy
i m�wi� do mnie te same s�owa, jakimi powie�ciowy bohater przemawia� do swej bohdanki.
Wstyd mi� ogarn�� niezmierny, poczu�am ch�� do ucieczki, zakry�am oczy d�o�mi i zeskoczywszy z fali, kt�ra mi� unosi�a, znalaz�am si� siedz�c� na moim niskim
drewnianym sto�eczku.
Parskn�am g�o�nym �miechem i odj�am d�onie od oczu.
II
Nade mn� pochyli�a si� dobrze mi znana g�owa piastunki mojej, w czepcu �nie�nej bia�o�ci, spod kt�rego wygl�da�y pasma w�os�w siwych, z oczami, kt�re �agodnie
i rozumnie patrzy�y zza okular�w. U�miechn�am si� do kobiety, kt�ra od urodzenia mego a� dot�d nie odst�powa�a mi� ni na dzie� jeden, i patrzy�y�my na
siebie przez chwil�. Wyda�o mi si�, �e w poczciwych oczach mojej piastunki malowa� si� niepok�j.
- O czym tak d�ugo my�la�a�, Waciu? - spyta�a siadaj�c naprzeciw mnie na krze�le.
- O pierwszym balu, na jakim si� znajd� - odpowiedzia�am bez wahania, bo nigdy �adnej my�li nie tai�am przed dobr� kobiet�.
W oczach piastunki mojej zdwoi� si� niepok�j.
Smutnie skin�a g�ow� par� razy i rzek�a:
- Z�e jest, �e w przeddzie� wyj�cia twego w �wiat my�lisz tylko o przysz�ych balach. Wola�abym, aby� o czym innym my�la�a.
Smutno mi si� troch� zrobi�o, gdy us�ysza�am te s�owa, i po chwili odrzek�am:
- Moja Biniu! (tak zwyk�am by�a od dzieci�stwa nazywa� moj� piastunk�, kt�rej imi� by�o Balbina), moja Biniu, po c� mam odwraca� my�l moj� od weso�ych
obraz�w, gdy mi si� one same nasuwaj� przed oczy?
- Po co? - odpar�a Balbina - po to, aby nie nape�nia� sobie g�owy mydlanymi ba�kami, kt�re cho� b�yszcz� pi�knie, ale pr�dzej czy p�niej p�kn� i zostawi�
po sobie sam� pustk�.
Pos�uchaj mi�, Wac�awo, a lepiej mo�e zrozumiesz, co chc� powiedzie�.
Tu piastunka moja splot�a r�ce na szarej sukni i tak dalej m�wi�a:
- Osiemna�cie lat temu, w tym samym pokoiku, na tym samym miejscu, na kt�rym siedzisz w tej chwili, siedzia�a matka twoja o rok m�odsza, ni� jeste� teraz,
i tak jak ty maj�ca nazajutrz opu�ci� pensj�. Obok niej siedzia�am ja, bo wyhodowa�am j� jak ciebie na moim r�ku. Ot� matka twoja zamy�lona by�a tak�e,
a gdym j� zapyta�a, o czym my�li, odrzek�a:
- "O pierwszym balu, na kt�rym si� znajd�." W�wczas zdawa�o mi si� rzecz� bardzo naturaln�, �e pi�kna i bogata panna, kt�ra z pensji w �wiat wychodzi, my�li
o balu. Ale gdy potem patrzy�am na �ycie twej matki, i lepiej mo�e ni� kto inny znaj�c jej dobre i zarazem nieszcz�liwe serce, nieraz z przywi�zania do
niej gorzkimi zalewa�am si� �zami. St�d to dosz�am do przekonania, �e �le jest, je�li kobieta przygotowuje si� do prz ysz�o�ci, kt�ra j� czeka, my�lami
o balach, i wola�abym, aby� ty, Wac�awo, w przeddzie� wyj�cia twego w �wiat, o czym innym my�la�a.
Jakie maj� by� my�li, kt�rymi pragn�abym, aby� by�a zaj�ta, nie potrafi� ci dok�adnie powiedzie�, ale radz� ci, aby� otworzy�a list, kt�ry� wczoraj otrzyma�a
od ojca twego, i raz jeszcze przeczyta�a go z uwag�.
S�owa te, wymawiane przez piastunk� moj� �agodnie i z odd�wi�kiem smutku w g�osie, silne na mnie wywar�y wra�enie. Rojenia weso�e pierzch�y daleko, a gdym
podnios�a zamy�lon� g�ow�, piastunki mojej nie by�o ju� przy mnie.
Si�gn�am do kieszonki szlafroczka i wydoby�am z niej dwa listy: jeden by� od matki mojej, drugi od ojca.
III
Mimo woli prawie po raz dziesi�ty ju� mo�e przebieg�am oczami list matki. Zawiera� on nast�pne s�owa:
Przedmioty do stroju potrzebne, kt�re ci posy�am, s� przeznaczone dla tymczasowego twego u�ytku; po przybyciu do domu znajdziesz daleko wi�cej podobnych,
kt�re przygotowa�am dla ciebie z my�l�, aby� jak naj�wietniej mog�a w �wiat wst�pi�. Ca�e s�siedztwo moje jak te� i liczni znajomi moi w mie�cie W. pa�aj�
ciekawo�ci� poznania ciebie. M�ode panny przeczuwaj� w tobie niebezpieczn� rywalk�; matki ich z g�ry ju� zaczynaj� na mnie pogl�da� z ukosa; og�lna wie��
roznios�a tu, �e jeste� pi�kn�, a wychowanie, jakie odebra�a� w najlepszym zak�adzie krajowym, rzuca na ciebie blask niema�y. Przy tym ca�y dom od�wie�y�am
na twe przybycie, powozy i uprz�� sprawi�am nowiute�kie, liberi� b�dziemy mia�y najmodniejsz�. Fortepian Erarda stoi w salonie oczekuj�c twej gry umiej�tnej,
w garderobie przybycia twego oczekuje panna s�u��ca, kt�r� sprowadzi�am z Warszawy, zastrzeg�szy wprz�d, aby wzi�a tam kilkadziesi�t lekcji od najlepszego
fryzjera i krawca.
Musisz mi zab�ysn�� w �wiecie jak brylancik pierwszej wody. Opraw� urz�dzi�am tak, aby diament m�j m�g� wyda� si� w niej jak najlepiej. Lubo sama jestem
jeszcze do�� m�oda i lubi� �wiat, nie b�d� na�ladowa�a pewnych matek, kt�re gdy nie s� jeszcze zbyt zestarza�e, pragn� gasi� sob� wdzi�k swych c�rek i
zazdroszcz� im powodzenia w towarzystwach. Przeciwnie, twoja chluba b�dzie moj� chlub�, twoje szcz�cie moim szcz�ciem, a ostatnie wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa
nie powinno ci� min��.
Dzi� ju� najlepsze partie w okolicy z niecierpliw� ciekawo�ci� oczekuj� twego przybycia; najbogatsi m�odzi ludzie zawczasu batystowymi chustkami przecieraj�
szkie�ka swoich p i n c e - n e z , aby za twoim pojawieniem si� w�o�y� je na oczy i jak najlepiej m�c przyjrze� si� tobie. Serce moje m�wi mi, �e zobacz�
wi�cej jeszcze, ni� si� spodziewaj�.
Nie przyje�d�am po ciebie sama, bo daleka podr� zbyt by�aby fatyguj�c� dla mnie po ostatniej przebytej chorobie. Balbina wed�ug rozporz�dze�, jakie jej
w li�cie posy�am, za�atwi pieni�ne sprawy z pensj� i b�dzie towarzyszy�a ci w drodze. Poczciwy m�j kamerdyner, J�zef, a� p�aka� z rado�ci, �e jedzie po
ciebie; b�dzie wi�c tak�e strzeg� ci� troskliwie. Za kilka dni b�d� ci� ju� mia�a obok siebie, a z bole�ci� my�l�, �e na rok jeden tylko, bo wed�ug umowy
z twoim ojcem rok nast�pny przy nim masz sp�dzi�. Ale kt� mo�e wiedzie�, co si� przez rok stanie?
Je�li spe�ni si� pewien planik, jaki ukartowa�am dla ciebie w mej g�owie, zostaniesz na zawsze w moim s�siedztwie pani� ju� swego domu i serca pewnego m�odego
s�siada, kt�ry opr�cz dystyngowanej powierzchowno�ci i pi�knego nazwiska posiada wcale �adny maj�tek z gotyckim pa�acykiem.
Przebiegaj�c oczami ten list mojej matki poczu�am zawr�t g�owy. Znowu porwa�a mi� fala marze� unosz�c po �wiecie; pokazywa�a salony, suknie, per�y, koronki,
sal� balow�, w kt�rej ta�czy�y ch�ry archanio��w, a spomi�dzy nich z wolna i nie�mia�o wysuwa� si� ku mnie �w s�siad m�ody, o kt�rym pisa�a matka moja,
i batystow� chusteczk� wyciera� szkie�ko swego prince-nez...
Oczy moje pad�y na drugi list, kt�ry trzma�am w r�ku, rozwin�am go i czyta�am nast�pne s�owa:
Smutno mi bardzo, c�rko moja droga, �e w chwili gdy masz opu�ci� ustro�, w kt�rej si� wychowa�a�, w chwili tak wa�nej twego �ycia nie mog� by� przy tobie
cho�by przez dzie� jeden, aby obdarzy� ci� na drog�, jak� rozpoczniesz, ojcowskim s�owem i u�ciskiem. Obowi�zki publicznego zawodu, kt�remu po�wi�ci�em
�ycie moje, powo�a�y mi� w kraje odleg�e.
Wr�c� za rok, to jest wtedy, gdy wed�ug umowy mej z matk� twoj� zawartej opu�cisz dom jej, aby na rok znowu przy mnie zamieszka�.
Wychodzisz w �wiat. Znam towarzystwo, jakie ci� otoczy: jest ono b�yszcz�ce, �wietne z pozoru, a tym samym blaskiem zechce odzia� ciebie, niby oku� w ciasny
pancerz blaszki poz�oconej.
Ale nie ufaj zbyt po�yskom, dzieci� moje, i nie oddawaj im ca�ego serca twego. Wejd� w �ycie z my�l�, �e zabawy i zbieranie ho�d�w nie s� celem, dla kt�rego
�y� ma kobieta. Odurz� ci� one i upoj� zrazu, ale staraj si� co pr�dzej o wytrze�wienie. Strze� si� utoni�cia we fraszkach. Nie zapominaj, �e poza tym
bawi�cym si� i b�yszcz�cym kotem, kt�re ci� otoczy, jest �wiat rozleglejszy. Na �wiecie tym ludzie pracuj� p�ugiem, pi�rem, my�l� podniesion� wysoko, r�k�
czynn�, a nigdy nie usypiaj�c�, na �wiecie tym jest wiele bole�ci, ale i rado�ci wysokich, i s� wielkie cnoty, rozsiane z rzadka, lecz przy�wiecaj�ce ziemi
jak szeroko rozpalone pochodnie. W ten to �wiat jak najcz�ciej posy�aj ducha twego i szanuj wszystko, co z niego pochodzi, a przyjdzie chwila, w kt�rej
zapragniesz znale�� w nim miejsce dla siebie.
Kiedy ci przyjdzie to pragnienie, ja b�d� przy tobie, aby ci powiedzie�, jak i k�dy i�� ma droga twoja. Tymczasem strze� pilnie m�odego serca twego i my�li
twej wp�dzieci�cej jeszcze, aby ich nie rozproszy� na pyt b�yszcz�cy, z kt�rego podstawy �ycia wyku� niepodobna.
Mam nadziej�, �e gdy wr�c� do kraju, znajd� ci� zdrow� na ciele i duszy i b�d� m�g� przela� w twego ducha zasady i przekonania, kt�rych sam przez ca�e �ycie
by�em , wiernym wyznawc�.
D�ugi list mego ojca brzmia� ca�y w podobnym tonie. Gdym go odczyta�a, pierzch�y sprzed mych oczu b�yskotliwe obrazy wywo�ane pismem mej matki i ju� nie
fala marze� mi� ko�ysa�a, ale nie znane dot�d my�li porywa�y w �wiaty nieznane. Zamiast sali balowej ujrza�am wyobra�ni� przestrze� szerok�, pust� zrazu,
ale kt�ra stopniowo zape�nia�a si� rojem ludzi, to p�ug ci�gn�cych po glebie rodzinnego kraju, to siedz�cych nad ksi�g� z pochylonymi czo�ami, to tu�aj�cych
si� w �zach i bole�ci po r�nych stronach ziemi, to modl�cych si� po �wi�tyniach lub przy domowych ogniskach p�dz�cych �ycie w pokoju i mi�o�ci.
Nie by��e to �w �wiat pracy, my�li, cierpie� i szlachetnych rado�ci, o kt�rym pisa� mi m�j ojciec?
Tak, ten to �wiat pokaza�y mi my�li moje, po��czone z jego my�lami. Do �wiata tego mocno uderzy�o moje serce.
A owe� salony, karety, liberie, sale balowe, �w s�siad m�ody, kt�ry w gotyckim swym pa�acyku oczekiwa� mego do domu matki przybycia, zawczasu wycieraj�c
chusteczk� szkie�ko swego pince-nez? Czyli� to wszystko ca�kiem znikn�o mi sprzed oczu? Nie! niby r�j lataj�cych iskierek migota�y przede mn� b�yskotki,
ale nie mog�y zas�oni� pot�nego obrazu, na kt�rym wielkimi wymalowane zarysami zobaczy�am ludzko��, kraj m�j ojczysty, nieszcz�liwych i pracuj�cych sp�braci,
a wpo�r�d tego wszystkiego miejsce nie zaj�te, na kt�rym ja mia�am stan��, aby pracowa�, cierpie�, modli� si� i cieszy� wraz z innymi.
Dwa obrazy sta�y przede mn�: jeden b�yskotny i powiewny, drugi sm�tny i surow� owiany powag�.
Pierwszy by� �wiatem mojej matki, drugi �wiatem mego ojca.
Dlaczego pomi�dzy �wiatami, w kt�rych zamkn�o si� ka�de z rodzic�w moich, tak wielka zachodzi�a r�nica? Dlaczego ka�de z nich, kochaj�c mi� zar�wno, w
tak r�ny spos�b objawia�o mi�o�� swoj� i tak odmienne drogi pragn�o gotowa� przede mn�? Dlaczego wreszcie ja, co posiada�am i ojca, i matk�, mia�am przy
jednym i przy drugiej przebywa� tylko z kolei po roku wedle umowy, jak� oni mi�dzy sob� zawarli, aby dzieli� si� moj� obecno�ci�, chocia� sercem moim podzieli�
si� nie mogli, bo ono zar�wno do nich obojga nale�a�o? Czemu�, gdy wejd� w �wiat mojej matki, b�d� zmuszona oddali� si� od �wiata mego ojca, a mo�e i ca�kiem
utraci� go z oczu? A je�li przestrogi i poj�cia ojcowskie g��boko w sercu wyryj� i wedle nich kierowa� mym �yciem zechc�, to� ju� usun� od siebie czar�
z napojem blasku i wesela podawan� mi przez kochaj�c� matki mej r�k�?
Smutek zaci�y� mi na sercu, opu�ci�am g�ow� w zadumie, a wywo�ane wspomnieniami o rodzicach stan�y mi przed pami�ci� dziecinne lata moje.
IV
Pierwszym widokiem, kt�ry uderzy� oczy moje, budz�ce si� do poj�cia zewn�trznego �wiata, by�y pe�ne ludzi i turkotu ulice wielkiego miasta. Urodzi�am si�
w ludnym i wspania�ym grodzie, w obszernym mieszkaniu moich rodzic�w, kt�rego okna wychodzi�y na jedn� z pryncypalnych grodu tego ulic.
Matk� moj� pami�tam bardzo pi�kn�. Mia�a twarz bia�� przy kruczych w�osach i wynios��, pe�n� dumy postaw�. Na wysokim czole mego ojca le�a�a tak�e duma
i pewna surowo��, kt�r� jednak �agodzi� wyraz ust pe�nych dobroci.
Byli wi�c oboje m�odzi i pi�kni, mieli we mnie jedyne dzieci�, kt�re kochali bardzo, a jednak ciemna jaka� chmura wisia�a nad domem naszym, nie usuni�ta
nawet gwarem go�ci nieustannie zape�niaj�cych mieszkanie. Owszem, zdawa�o si�, �e w�a�nie z �ona gwaru tych ustawicznych zabaw chmura wyp�ywa�a.
Ojciec m�j ukazywa� si� w salonach rzadko, a gdy wraca� do swego gabinetu, wydawa� si� smutnym i zm�czonym; matka sama jedna najcz�ciej przyjmowa�a go�ci,
a gdy si� rozeszli, widywa�am j� cz�sto p�acz�c�. Nie pami�tam, abym widzia�a kiedy rodzic�w moich d�ugo rozmawiaj�cych z sob�. Pokoje ich nawet po�o�one
by�y na dw�ch odleg�ych od siebie ko�cach mieszkania, a ja, przebiegaj�c cz�sto z jednych do drugich, zdawa�am si� by� jedyn� ��cz�c� je nici�. Pami�tam,
�e szybko biegn�c z pokoj�w matki do pokoj�w ojca gniewa�am si� na d�ugi szereg salon�w, jaki przebywa� musia�am, my�l�c, �e one to dziel� rodzic�w moich
tak, �e ich nigdy razem widzie� nie mog�. W dziecinnej naiwno�ci zastanawia�am si� nad tym, dlaczego ludzie buduj� sobie tak rozlegle mieszkania, aby ci,
co je zamieszkuj�, wiecznie rozdzieleni �y� musieli, i z dzieci�cym gniewem uderza�am drobn� stop� posadzk� salon�w, wyobra�aj�c sobie, �e karz� je za
rozdzia�, jaki tworz� one pomi�dzy rodzicami mymi. P�niejsze do�wiadczenie przekona�o mi�, �e dziecinny gni ew m�j mia� s�uszne podstawy, lubom ich wtedy
nie rozumia�a jeszcze. Tak, salony te w istocie dzieli�y tych, kt�rych kocha�am...
Jak si�gn� pami�ci�, mia�am zawsze obok siebie poczciw� moj� Bini�, w bia�ym czepcu i okularach, a opr�cz niej bon� Niemk�, p�niej za� nieco - Francuzk�.
Pami�tam, �e sercem lgn�am do Bini, lubo karci�a i gdera�a na mnie nieraz, a oboj�tn� czu�am si� wzgl�dem bon, chocia� pochlebia�y mi i dogadza�y. Bo
te� Binia umia�a mi opowiada� dziwnie pi�kne powie�ci, kt�re g��boko wnika�y w m�j umys� i wyobra�ni� i budzi�y do pierwszych �ycia marze� i zachwyt�w.
Codziennie prawie, o zmroku, w ustronnym pokoiku starej piastunki mojej, siada�am u kolan jej na niskim sto�eczku, a ona opowiada�a mi. Binia umia�a te�
na pami�� �liczne wiersze, legendy i gadki ludu naszego, poetyczne a rzewne. Uczy�am si� ich od niej; wia�a z nich na mnie dziwna t�sknica, kt�rej cz�sto
rozproszy� nie mog�y ani szczebiotania bon, opowiadaj�cych mi cuda o obcych krajach, ani �adna sukienka, w kt�r� strojono mi� przed wieczorem dla pokazania
mi� w salonach mej matki, nape�nionych go��mi, ani pochwa�y tych go�ci g�o�no zachwycaj�cych si� moj� twarzyczk� i figurk� i przepowiadaj�cych, �e b�d�
bardzo pi�kn�, gdy dorosn�. Niekiedy pochwa�y te unosi�y mi� w si�dme niebo, budz�c wcze�nie w piersi mej rozkosz z zadowolenia mi�o�ci w�asnej p�yn�c�.
Ale nieraz gdy towarzystwo bawi�o si� weso�o, siadywa�am w k�ciku salonu i my�la�am sobie o kr�lowej Jadwidze lub m�nym ��kiewskim albo powtarza�am w
my�li kt�r� z opowie�ci ludowych prawi�cych o sierotach biednych i o anio�ach str�ach, kt�re z rozkazu Bo�ego nad g�owami sierot tych wci�� wzlataj�.
Niekiedy tak�e Binia dawa�a mi moralne nauki.
- Pr�nujesz dzi�, Waciu - m�wi�a - id� i zajmij si� czymkolwiek. Ucz si�, czytaj lub szyj co dla lalki; ka�dy cz�owiek zawsze co� robi� powinien.
- A c� robi mama? - pyta�am Bini.
Zak�opotanie malowa�o si� na twarzy mojej piastunki, ale obecna rozmowie bona cudzoziemka podchwytywa�a pr�dko:
- Mama nic robi� nie potrzebuje, bo jest bogat� pani�.
- A co robi m�j ojciec? - zwraca�am si� z nowym pytaniem do Bini.
Tym razem Binia nie by�a w k�opocie z odpowiedzi�.
- Ojciec tw�j, Waciu - odpowiada�a - zasiada codziennie na wysokim krze�le, kt�re si� katedr� nazywa, i tego, co sam umie, uczy kilkuset doros�ych ju� m�odych
ludzi.
Zastanawia�am si� kilka chwil nad s�owami Bini, a w umy�le moim tworzy� si� ze s��w tych obraz, w kt�rym wyobra�a�am sobie mego ojca, siedz�cego na tronie
i przemawiaj�cego do t�umu poddanych swoich, kt�rzy go otaczali. Teraz rozumiem, �e ojciec m�j zasiada� na tronie kr�lestwa nauk, a s�uchacze jego byli
podw�adnymi jego ducha.
- Powiedz mi, Biniu - pyta�am jeszcze - je�eli mama jest bogat�, to i ojciec bogatym musi by� tak�e. Dlaczeg� mama nic nie robi, a ojciec jedzie tam co
dzie� zasiada� na tej, jak m�wisz, katedrze i naucza� innych tego, co sam umie?
Tu Binia by�a znowu w k�opocie.
- Bo widzisz, moje dziecko - m�wi�a j�kaj�c si� - mama twoja jest �wiatow� dam�, a ojciec uczonym naturalist�.
- Co to jest naturalista? - pyta�am zdziwiona.
- Ja ci tego dok�adnie wyt�umaczy� nie potrafi� - odpowiada�a Binia - wiem tylko, �e naturalista jest to cz�owiek, kt�ry wie, jak wzrasta ka�da trawka na
ziemi i jakimi drogami chodz� po niebie gwiazdy niezliczone; dlaczego kwiaty zapach wydaj�, robak pe�za nisko, ptak wysoko lata, a cz�owiek czuje i my�li.
Znowu zastanawia�am si� d�ugo nad s�owami Bini, a ma�a moja g��wka rady sobie z nimi da� nie mog�a.
My�la�am, �e o tym wszystkim wie tylko jeden B�g kr�luj�cy nad gwiazdami - czyni�am w ko�cu uwag�.
Binia odpowiada�a:
- Tote� cz�owiek, kt�ry jak tw�j ojciec zamyka si� codziennie w cichym gabinecie i noce d�ugie przep�dza z ksi��kami i my�lami swymi, uczy si� Boga rozumie�.
Dzieci�cy umys� m�j ugina� si� pod wielko�ci� orzeczenia Bini, a posta� ojca przybiera�a w moich oczach olbrzymie rozmiary. Wyobra�a�am go sobie siedz�cym
na tronie, kt�ry Binia nazywa�a katedr�, po�r�d mn�stwa ludzi, co s�uchali jego mowy; albo w ciszy gabinetu swego ucz�cego si� rozumie� Boga kr�luj�cego
nad gwiazdami.
Do gabinetu tego zbli�a�am si� cz�sto z przy�pieszonym biciem serca, uchyla�am drzwi cichutko i wsuwa�am si� na palcach do pokoju, kt�ry mia� dla mnie co�
uroczystego.
Tam pomi�dzy �cianami, od g�ry do do�u zastawionymi mn�stwem ksi��ek, sta�o obszerne biuro, a na nim pi�trzy�y si� r�kopisma, rozk�ada�y si� karty geograficzne,
sta�y globusy i r�ne niezrozumia�e wtedy dla mnie przyrz�dy, a o kt�rych wiem teraz, �e by�y mikroskopami, retortami itp. naukowymi narz�dziami.
Ojciec m�j nie spostrzega� czasem mego wej�cia, zaj�ty ksi��k� lub pisaniem. Wtedy wdrapywa�am si� na fotel stoj�cy w k�cie pokoju i przygl�da�am si� ciekawie
otaczaj�cym mi� przedmiotom; raz usn�am tak siedz�c i obudzi�am si� w obj�ciu ojca, kt�ry zdj�� mi� z fotelu, posadzi� u siebie na kolanach i zapyta�
�agodnie:
- Po co� tu przysz�a, ma�a?
- Chcia�am, ojcze, zobaczy�, jak uczysz si� rozumie� Boga - odpowiedzia�am.
- Co ty prawisz, dziecko? - za�mia� si� ojciec, ale ja si� nie �mia�am, bo pok�j jego nastraja� mi� powa�nie.
Binia m�wi�a mi - rzek�am - �e ty, ojcze, Boga rozumiesz.
U�miechn�� si� ojciec i odpowiedzia� ca�uj�c mi� w czo�o:
Ka�dy cz�owiek, kt�ry pracuje, rozumie my�l Bo��.
Innym razem siedzia�am sobie wed�ug zwyczaju mego na fotelu stoj�cym w k�tku pokoju, a ojciec, nie zwa�aj�c na moj� obecno��, czyta� pilnie w jakiej � ksi��ce.
Potem wsta�, wydoby� z szafy kilka jakich� s�oiczk�w i buteleczek, ustawi� na stole nie znany mi przyrz�d i d�ugo a powoli wlewa� i wsypywa� co� do niego
ze s�oiczk�w i buteleczek. Przypatrywa�am si� ciekawie tej robocie, gdy nagle trysn�y z przyrz�du iskry, po nich zapali� si� ��tawy p�omyczek o sinych
brze�kach, kt�re zwi�ksza�y si� coraz, a� z przyrz�du buchn�� szeroki, szafirowy p�omie�, a zarazem przyrz�d zacz�� hucze�, szumie� i pryska� iskrami na
wszystkie strony.
Zrazu przel�k�am si� i zeskoczy�am z fotelu, zbieraj�c si� do ucieczki, ale gdym zobaczy�a, �e ojciec m�j spokojnie siada naprzeciw p�omienia i uwa�nie
przypatrywa� si� mu zaczyna, usiad�am znowu na moim miejscu zdj�ta wielk� ciekawo�ci�.
By�o to ju� przy schy�ku dnia, p�zmrok zape�nia� pok�j. �wiat�o szafirowego p�omienia pada�o prosto na twarz mego ojca, a rysy jego, obleczone sinawym
kolorytem, odskakiwa�y od wp�ciemnego t�a pokoju z wyrazisto�ci� i nieruchomo�ci� pi�knej rze�by. Szczyt p�omienia �piczastym j�zykiem ko�ysa� si� w r�ne
strony tworz�c na przeciwleg�ej �cianie migoc�c� gr� �wiate� i cieni�w. Nigdy nie widzia�am ojca tak pi�knym i majestatycznym jak wtedy.
Po czarnych jego w�osach przemyka�y sinawe odb�yski, niby fosforyczne, z p�on�cego p�omienia wychodz�ce nici; czo�o jego sfa�dowa�o si� nieco pod wp�ywem
g��bokiego namys�u, usta porusza�y si� cichym szeptem, a w �renicach, wpatrzonych w przyrz�d, nurtowa�a my�l, nie zrozumia�a wtedy dla mnie, ale tak pot�na,
�e po ciele mym przebieg�y dreszcze wzruszenia i poczu�am ochot� upa�� na kolana. Nie wiem, jak d�ugo trwa� obraz ten, od kt�rego nie mog�am oczu oderwa�;
powoli p�omie� zmniejsza� si�, w przyrz�dzie szum ustawa�, par� razy jeszcze kilkadziesi�t iskier trysn�o i rozprys�o si� w powietrzu, a� na koniec buchn�y
k��by dymu i niby ob�okiem owion�y posta� i twarz mego ojca. Powsta� i wyprostowany wyci�gn�� r�k� ku zgas�emu ognisku; na podniesionym czole jego spocz��
wyraz tryumfu, a oczy zapa�a�y �r�d cieniu ogniem wielkiej rado�ci, przysun�am si� po cichu i wzi�am go za r�k�. Zbudzi� si� z zamy�lenia, ale si� nie
rozgniewa�.
- Wi�c by�a� tu? - zapyta� schylaj�c si� nade mn�. - Ojcze - odpowiedzia�am - ty� przed chwil� z Bogiem rozmawia�?
Wzi�� mi� w obj�cia i przytuli� do piersi.
- Tak, dziecko - rzek� - w tej chwili B�g ods�oni� przede mn� jedn� z tajemnic swoich.
Niepr�dko potem dowiedzia�am si�, �e dnia tego ojciec m�j zrobi� wa�ne chemiczne odkrycie.
Jak�e r�nym od gabinetu mego ojca by� buduar mej matki. Pod �cian�, orzucon� z�oconymi kwiatami obicia, sta�a tam rze�biona toaleta z mn�stwem szuflad
i szufladek i z wielkim zwierciad�em. Po stolikach i stoliczkach sta�y cacka r�ne: kryszta�owe kubeczki, porcelanowe figurki, flakony z perfumami, bombonierki,
koszyczki misternie wyrabiane.
Na stole przed kanap� le�a�y rozrzucone wko�o mapy, dzienniki m�d, z kt�rych ja wybiera�am najpi�kniejsze malowane figurki; wed�ug ich wzor�w szy�am suknie
dla lalek, a potem wspania�omy�lnie darowywa�am je Bini, kt�ra wykleja�a nimi sobie parawan. Trzy razy na dzie� matka moja siadywa�a przed toalet� i zmienia�a
ubranie. Lubi�am przypatrywa� si�, jak s�u��ca umiej�tn� r�k� rozplata�a po�yskliwe jej w�osy, kt�re by�y tak d�ugie, �e po kraw�dzi taboretu zwiesza�y
si� a� na ziemi�. Ale najwy�szej ju� do�wiadcza�am przyjemno�ci, gdy matka moja otwiera�a szuflady toalety i wydobywa�a z nich wst��ki, koronki i r�ne
pude�eczka. Wyci�ga�am wtedy naprz�d ciekaw� g�ow� i ze szczeg�ln� uwag� zagl�da�am w ostatnie. By�y tam w z�oto oprawne kamienie, zielone, p�sowe, b��kitne
i bia�e, o t�czowych po�yskach.
- Jak si� nazywa ten kamie�? - pyta�am moj� matk� pokazuj�c brosz� zawart� w jednym z pude�ek.
- To szmaragd - odpowiada�a mi matka.
- A ten w bransolecie?
- To rubin.
- A te, kt�re sk�adaj� t� koli�?
- To s� turkusy.
- A ten w pier�cionku?
- Brylant.
- Jak si� nazywa ta materia? - pyta�am innym razem wskazuj�c sukni�, kt�r� wk�ada�a na siebie moja matka.
- At�as - odpowiadano mi.
- A tamta, kt�r� wczoraj mama mia�a na sobie?
- Tamta by�a mora.
Maj�c lat siedem zna�am po imieniu wszystkie drogie kamienie i materie.
- Jak wyrosn�, b�d� nosi�a takie same - mawia�am do matki, a ona, �miej�c si� i �artuj�c, przypina�a mi u szyi brylantow� brosz�, wk�ada�a w uszy ci�kie
szmaragdy i ca�� moj� figurk� owija�a, jak w pieluchy, wielk� chustk� z paj�czej koronki. Wtedy wskakiwa�am na krzes�o stoj�ce przed toalet�, stawa�am
na nim i z upodobaniem patrza�am, jak b�yska�y i migota�y na mnie klejnoty kosztowne i jak w malowniczych fa�dach bia�a koronka do st�p mi sp�ywa�a.
- A jak Wacia pi�kn� b�dzie, gdy doros�szy ustroi si� ju� na dobre w to wszystko! - mawia�y mi wtedy bony i s�u��ce.
- A je�li do tego b�dzie jeszcze i rozumn� - odzywa� si� pomi�dzy nimi niekiedy g�os mojej Bini.
Lubo buduar mojej matki zajmowa� mi� niesko�czenie i bawi� zawieraj�cymi si� w nim przedmiotami, gdy tylko wiedzia�am, �e ojciec m�j jest u siebie, bieg�am
do jego gabinetu, wsuwa�am si� na palcach i cichutko siadywa�am w moim k�ciku. Tam patrz�c na twarz mego ojca i wodz�c oczyma po tytu�ach ksi��ek, ustawionych
przy �cianach, zapomina�am o klejnotach i koronkach, jakie mi� zajmowa�y w buduarze mej matki, a m�od� duszyczk� moj� na wskro� przejmowa�a uroczysta cisza
pokoju, w kt�rym, wedle wyobra�ni mojej i s��w Bini, ojciec m�j rozmawia� z Bogiem kr�luj�cym nad gwiazdami.
Te to mo�e chwile, w gabinecie ojcowskim sp�dzone, sprawi�y, �e potem, gdy weso�e grono kole�anek moich hucza�o wko�o mnie zabaw� i swawol�, ja siadywa�am
niekiedy sama jedna w ciemnym jakim k�ciku, nieokre�lon� ogarni�ta t�sknic�; tym to chwilom mo�e winna by�am m�j poryw do nauk i coraz nowe budz�ce si�
w mej g�owie pytania, wiod�ce mi� do zastanawiania si� nad wszystkim, co mi� otacza�o.
A r�wnie� mo�e z chwil przep�dzonych w buduarze mojej matki wynikn�y owe w przeddniu opuszczenia pensji marzenia moje o sali balowej i rado��, jak� czu�am
na my�l o oczekuj�cych mi� blaskach i �wietno�ciach. Tak, niezawodnie, atmosfera, w kt�rej cz�owiek sp�dza dzieci�stwo swe, niewidomym strumieniem przenika
ca�� przysz�o�� jego. Pierwsze wra�enia �ycia wsi�kaj� w umys� i serce tworz�c szereg wp�yw�w, najd�u�szymi niezwalczonych latami.
V
Uwaga ta przerwa�a w�tek wspomnie� moich. Pomy�la�am o tym, �e dzieci�stwo moje owiane by�o dwiema ca�kiem sprzecznymi ze sob� atmosferami: t�, w jakiej
pogr��ony by� m�j ojciec, i t�, jaka otacza�a moj� matk�. I pomy�la�am jeszcze, �e dwa te wp�ywy a� dot�d pozosta�y we mnie niestarte, �e przed chwil�
jeszcze wpatrywa�am si� w �wiat mojej matki i �wiat mego ojca, a oba poci�ga�y mi� jednakowo, lubo wiedzia�am, �e z natury swojej pogodzi� si� i da� si�
razem posi��� nie mog�. Jam pragn�a jednego i drugiego; ani jednego, ani drugiego wyrzec bym si� nie chcia�a. C� wi�c nast�pi? jaki wyb�r uczyni�? jak�
si� stan�?
Czy naucz� si�, jak ojciec m�j, w godzinach pracy rozumie� my�l Bo��? Czy, jak matka, przez �ycie ca�e zostan� zapatrzona w kameleonowe oblicze �wiata?
Do�wiadczy�am przeczucia walki: dwoisto�� przeznaczenia mego objawi�a si� mnie w dwoisto�ci nastroju duszy mojej. Zamy�lonymi oczami popatrzy�am w dogasaj�cy
ogie� i w my�li mojej nawi�za�am znowu ni� wspomnie� czerpanych z ubieg�ego dzieci�stwa.
VI
Mia�am lat dziewi��, gdy nadesz�y wypadki, kt�re stanowczy wp�yw wywar�y na moje �ycie i ukochanych moich.
W domu naszym mia�o by� wieczorem liczne zebranie. W buduarze mojej matki pali�y si� na toalecie dwa kandelabry; szuflady pe�ne kosztowno�ci by�y otwarte;
na kanapie roz�o�ono sukni� z bia�ego at�asu, ozdobion� srebrnym haftem. Sukni tej przypatrywa�am si� z zachwyceniem, spogl�daj�c te� niekiedy na zwinne
r�ce s�u��cej kt�ra w misterne pukle i zwoje uk�ada�a w�osy mojej matki, przed toalet� siedz�cej.
W przyleg�ym pokoju pos�ysza�am kroki mego ojca. Rzuci�am si� do drzwi, ale otworzywszy je stan�am na progu jak wryta: ojciec m�j chodzi� po rz�si�cie
o�wietlonym salonie w czarnym balowym ubraniu; r�ce mia� skrzy�owane na piersi, brwi zsuni�te, a na czole chmur� pos�pn�. Nigdy, ani pierwej, ani potem,
nie widzia�am go tak smutnym czy tak rozgniewanym. Dot�d jeszcze zdaje mi si�, �e smutek i gniew by� w jego fizjonomii, a nawet oba te uczucia toczy�y
z sob� walk� widoczn�. Zabieg�am mu drog� i wed�ug mego zwyczaju obj�am go drobnymi r�kami. Jak�e by�am zdziwion�, gdy ojciec m�j, zamiast przem�wi� do
mnie, jak zwykle bywa�o, usun�� mi� z lekka od siebie i znowu zacz�� jak wprz�dy szybko przebiega� salon. Zosta�am na miejscu, spu�ci�am g�ow� i �zy zakr�ci�y
mi si� w oczach. Ojciec rzuci� na mnie spojrzenie, a widz�c m� osmucon� postaw� wzi�� mi� za r�k�, poci�gn�� pod jeden z kinkiet�w, p�on�cych przy �cianie,
i d�ugo wpatrywa� si� we mnie. By�am ju� ustrojon�, jak wypada�o dla pokazania si� licznym go�ciom. Mia�am na sobie bia�� sukienk�, upstrzon� mn�stwem
kolorowych kokardek, i w�osy zaczesane wysoko a la Pompadour: ojciec m�j oprowadzi� wzrokiem po ca�ym ubraniu moim, popatrzy� w moje oczy podniesione ku
jego twarzy i rzek� z cicha:
- Jak�e ustrojona! Tak wcze�nie ju� przywyka... biedne dzieci�!
Przesun�� r�k� po czole, a w oczach jego pierwszy raz w �yciu zobaczy�am �z�, kt�ra wnet pod powiek� znikn�a. Krzykn�am i chcia�am rzuci� si� mu na szyj�,
ale odwr�ci� si� i wyszed� z pokoju.
Smutna i ze zwieszon� g�ow� wr�ci�am do buduaru. Matka moja sta�a przed toalet� ju� ubrana w at�asow�, srebrem haftowan� sukni�; na w�osach jej le�a� zielony
wieniec a la Norma, migoc�cy mn�stwem srebrnych i kryszta�owych b�yskotek, na�laduj�cych spadaj�ce krople rosy. S�u��ca spina�a fermuar od kilku sznur�w
pere�, kt�re sp�ywa�y po obna�onych ramionach. W stroju tym matka moja by�a bardzo pi�kn�. Patrzy�a na posta� sw�, odbit� w wielkim zwierciadle, oczy jej
b�yszcza�y nie mniej jak brylanty w fermuarze, a usta otwiera�y si� nieco z u�miechem zadowolenia.
Nie wiem ju�, jaki zwrot nag�y uczyni�y my�li w dziecinnej mojej g�owie, ale chmura okrywaj�ca czo�o mego ojca i �za, kt�r� dostrzeg�am w jego oku, stan�y
przede mn� obok rado�ci� b�yszcz�cego spojrzenia i u�miechu mojej matki.
- Czeg� tak� zamy�lon� masz mink�? - spyta�a matka g�aszcz�c mi� po twarzy.
- Ojciec dzi� taki czego� smutny - odpowiedzia�am czuj�c sama, �e w g�osie moim dr�a�a �a�o��.
Widoczny rumieniec obla� na te s�owa twarz mojej matki, odwr�ci�a si� ode mnie i rzek�a:
- Niech Wacia idzie teraz do panny Zelii albo do Bini i pozostanie przy nich, p�ki j� do salonu nie zawo�aj�.
Odesz�am i smutna przytuli�am g�ow� do piersi mojej dobrej piastunki, z wielkim niebezpiecze�stwem dla mojej fryzury a la Pompadour. Ale nie my�la�am wtedy
o fryzurze, bo przede mn� sta�a wci�� �za dojrzana w oku ojca, a obok niej igraj�cy na twarzy matki u�miech. Nie mog�am tych dw�ch zjawisk pogodzi� w mojej
g�owie; my�l moja pracowa�a nad rozwi�zaniem pytania: dlaczego m�j ojciec smutny, gdy matka weso�a? Dlaczego oczy matki b�yszcza�y rado�ci�, gdy wzrok
ojca zamgli� si� �z�? Pytanie to prze�ladowa�o mi� i wtedy, gdy przyzwano mi� do salonu, gdy zobaczy�am mn�stwo strojnych pa� i pan�w, gdy go�cie nosili
mi� prawie na r�kach nazywaj�c mi� "�liczn� dziecin�" i nape�niaj�c mi r�ce karmelkami.
Pomi�dzy bawi�cym si� t�umem szuka�am wzrokiem mego ojca i widzia�am go, jak uprzejmie i weso�o na poz�r rozmawia� z go��mi. Ale chmura, ci���ca mu wprz�d
na czole, przesz�a do oczu, kt�re bywa�y chwilami zamy�lone i bardziej surowe ni� zwykle.
Matka moja ta�czy�a wiele, najwi�cej z jakim� wysmuk�ym panem o jasnych w�osach, kt�rego tytu�owano ksi�ciem i kt�ry cz�sto zwraca� si� ku mnie, obsypuj�c
mi� pochwa�ami i przysmakami.
Gdy p�no po p�nocy panna Zelia poprowadzi�a mi� do mego sypialnego pokoiku, przytykaj�cego do buduaru, by�am tak odurzon� gwarem, muzyk� i my�lami, kt�re
jak sp�oszone ptaki trzepota�y po mojej g�owie, �e d�ugo zasn�� nie mog�am i s�ysza�am, jak w salonach przycicha� gwar ubywaj�cych go�ci, orkiestra coraz
rzadszymi odzywa�a si� akordami, powozy zabieraj�ce towarzystwo turkota�y w bramie domu i odje�d�a�y milkn�c w oddalonych ulicach, a� nareszcie s�ycha�
by�o samo st�panie lokaj�w gasz�cych �wiat�a w salonach; otworzy�y si� drzwi od buduaru i pos�ysza�am szelest at�asowej sukni ci�gn�cej si� po kobiercu.
Po tym szele�cie nast�pi� inny: by�y to st�pania m�czyzny wchodz�cego do buduaru; pozna�am w nich kroki mego ojca.
Nagle przed oczami mymi stan�� znowu u�miech, z jakim moja matka przegl�da�a si� w zwierciadle przed rozpocz�ciem balu, i �za, jak� widzia�am w oku ojca,
gdy patrzy� na mnie.
Wyda�o mi si�, �e za �cian�, kt�ra dzieli�a pok�j m�j z buduarem, ta sama �za krzy�owa� si� musi z tym samym u�miechem. Poczu�am instynktowny niepok�j,
podnios�am si� nieco na ��ku i �r�d ciszy, kt�ra mi� otacza�a, us�ysza�am g�os mego ojca m�wi�cy:
- Matyldo, nie dzwo� na s�u��ce twoje; chc� rozm�wi� si� z tob� sam na sam, stanowczo i ostatecznie.
Nigdy nie s�ysza�am u mego ojca g�osu podobnego jak ten, kt�rym wymawia� te wyrazy.
Brzmia� on spokojnie, ale zarazem tak uroczy�cie, �e a� dr�enie przebieg�o po moim ciele.
Odpowied� matki mojej cicha by�a i s��w jej nie dos�ysza�am; potem ojciec m�j m�wi� znowu, ale z mowy jego nic wi�cej pochwyci� nie mog�am, jak kilka razy
powt�rzone moje imi� i oderwane wyrazy:
- Z�y przyk�ad... p�ocho��... trzeba, aby si� to ju� sko�czy�o.
Ostatnie s�owa ojciec wypowiedzia� g�o�niej i wyra�nie us�ysza�am, jak m�wi�:
- Gorzko �a�uj� s�abo�ci, jak� w pierwszych dniach naszego po�ycia powodowa�em si� wzgl�dem ciebie. Ale... kocha�em ci�.
Odpowiedzi� na to by� lekki wykrzyk mojej matki, a szelest jej sukni oznajmi�, �e �ywo powsta�a z siedzenia.
- Kocha�e� mi�! - zawo�a�a tak g�o�no i wyra�nie, �e ka�de s�owo dos�ysze� mog�am. - Dlaczego wi�c przez mi�o�� dla mnie nie uczyni�e� tego, o co ci� tyle
razy bezskutecznie b�aga�am? Dlaczego nie porzuci�e� zawodu swego, kt�ry przed �lubem naszym sta� mi�dzy nami jako zapora, kt�r� bezrozumnie z�ama�am i
zdepta�am, nie wiedz�c sama, co czyni�. Wszak wiesz, �e zosta�am �on� twoj� wbrew woli ca�ej mojej rodziny, kt�ra w po��czeniu si� naszym widzia�a mezalians!
Dlaczeg� p�niej przez mi�o�� dla mnie nie chcia�e� porzuci� tych ksi��ek, co nas wiecznie dzieli�y, i tego zarobkowania na chleb, kt�re mi wstyd przynosi?
Wszak posiadam do�� znaczny maj�tek, aby� m�g� przy nim obej�� si� bez pracy!
Ojciec d�ugo nie odpowiada�.
- Porzuci� m�j zaw�d? - zacz�� po chwili st�umionym g�osem - kobieto! czy ty rozumiesz sama to, o czym m�wisz? Czy ty znasz te niezmierne zami�owanie nauki,
kt�re mnie ca�ego przenika? Czy� my�la�a o tym, jakie obowi�zki ci��� na m�czy�nie, kt�ry wie, co to honor?
Nie chce �y� z cudzego mienia, a pragnie by� u�ytecznym obywatelem swego kraju? M�wisz mi o swoim maj�tku! ... albo� go potrzebuj�? Oddaj go komu, a w zamian
b�d� mi �on� nie tylko z imienia!
- Jak ja ci mog� by� �on�, tak jak tego pragniesz, kiedy ty mi� nie pojmujesz! - zawo�a�a moja matka ze �zami w g�osie.
- A ty czy mi� poj�a�? - odpar� z uniesieniem ojciec i m�wi� dalej a d�ugo, ale g�os jego tak opada� i podnosi� si� z kolei, takie w nim by�y g��bokie
wibracje bole�ci zawodu, t�umionego gniewu, �e serce moje bardzo mocno uderza� zacz�o, ukry�am twarz w d�onie i ani jednego wi�cej nie dos�ysza�am s�owa.
Potem g�osy rodzic�w moich miesza�y si� i pl�ta�y z sob� z dziwn� mieszanin� skargi, wyrzutu, �al�w; dos�ysza�am par� �ka� mojej matki, potem dwa jakie�
wyrazy, stanowczo wym�wione przez ojca, i cisza zupe�na zaleg�a buduar. S�ysza�am t ylko uderzenia w�asnego serca i za drzwiami buduaru szmer jaki�, niby
ci�kie oddychanie dwojga piersi.
- Wybieraj! - ozwa� si� na koniec stanowczy g�os mego ojca.
Znowu by�o milczenie, kt�re zdawa�o si� bardzo d�ugim.
- Wybieram pierwsze! - odpowiedzia�a w ko�cu matka moja mocno zmienionym g�osem.
Pos�ysza�am ci�kie westchnienie mego ojca.
- Stanowczo? - zapyta� po chwili.
- Stanowczo - odpowiedzia�a matka.
Kroki mego ojca zwr�ci�y si� ku drzwiom od salon�w. Pos�ysza�am jednak, �e zatrzyma� si� przy drzwiach.
- Matyldo! - wyrzek� - namy�l si�!
Nie by�o odpowiedzi.
- Gdyby� wybra�a drugie, gdyby� chcia�a ze swojej na moj� wej�� drog�, przebaczy�bym ci wszystko - przejmuj�co, �agodnie a smutno zabrzmia� g�os mego ojca.
- Przebaczenia nie potrzebuj�; drogi nasze na zawsze rozchodz� si� odt�d! - zawo�a�a moja matka.
- Na zawsze! - powt�rzy� ojciec - wielkie wyrzek�a� s�owa i aby� tego nigdy nie �a�owa�a!
Otworzy�y si� potem i zamkn�y z cicha drzwi od salon�w. Ojciec m�j wyszed� z buduaru.
Anim dok�adnie s�ysza�a rozmow� rodzic�w moich anim znaczenia jej zrozumie� w zupe�no�ci nie mog�a. a jednak przej�a mi� ca�� trwoga nieopowiedziana, �ci�ni�te
serce uderza�o w piersi coraz mocniej, w uszach brzmia�y nieustannie ostatnie s�owa mego ojca:
- "Aby� tego nigdy nie �a�owa�a!"
Zdaje mi si�, �e miejsca, w kt�rych odgrywaj� si� dramata serc ludzkich, s� tak na wskro� przenikni�te tragicznych uczu� atmosfer�, �e ogarnia ona znajduj�ce
si� w nich te nawet istoty, kt�re i wyobra�enia nie maj�, czym jest dramat. Mnie owia�a ca�� tajemnicza atmosfera, p�yn�ca z niepoj�tej dla mnie rozmowy
rodzic�w moich, w ma�ej g��wce mojej dzia�y si� dziwne rzeczy. Dzi� jestem pewna, �e w chwili owej mia�am uroczyste acz nieme objawienie kr���cego ko�o
mnie i wisz�cego nad domem naszym nieszcz�cia.
Zerwa�am si� z pos�ania i narzuciwszy szlafroczek nagimi stopy przybieg�am do drzwi buduaru i uchyli�am je po cichu. Nie �mia�am wej��; nie wiem, jaka trwoga
powstrzymywa�a mi�; przykucn�am tylko na progu i przez szpary zajrza�am do wn�trza pokoju.
Na toalecie pali�o si� jeszcze kilkana�cie �wiec w srebrnych kandelabrach. W g��bi buduaru na niskiej sofie wp� le�a�a moja matka w balowym swym ubraniu,
tylko w�osy jej, ze wszystkich p�t uwolnione w bez�adnych a obfitych pasmach op�ywa�y stan i nagie ramiona.
Twarz mia�a mocno zrumienion�, oczy nieruchomo utkwione w ziemi�, dr��cymi r�kami rozrywa�a na drobne kawa�ki zdj�ty z g�owy wieniec, rzucaj�c sobie pod
stopy szcz�tki pi�knego stroju. Szarpni�ty zna� przed chwil� rozpaczna lub gniewn� r�k� naszyjnik z pere� rozerwa� si�, a mleczne per�y kilku w�skimi strumieniami
zsuwa�y si� po sukni i z cichym szmerem spada�y na posadzk�, rozsypuj�c si� na r�ne strony. W twarzy i postawie mojej matki by�o tyle przygn�bienia i
gor�czkowego niepokoju, tyle bole�ci i gniewu zarazem, �e zacz�am dr�e� ca�ym cia�em; trudno mi by�o utrzyma� si� na nogach i powoli, opieraj�c si� o
sprz�ty, zaledwie zdo�a�am wr�ci� do mego ��eczka.
Tu porwa� mi� p�acz spazmatyczny; �zy jak groch sypa�y si� z moich oczu. Nie wiem, jak d�ugo p�aka�am, ale gdy podnios�am g�ow� zobaczy�am przez szpar�
od drzwi, �e ciemno ju� by�o w buduarze. To uspokoi�o mi� nieco. W istocie, nic a nic nie rozumia�am tego, co si� wko�o mnie dzia�o, a czu�am tylko, �e
by�o to co� niezwyk�ego a gro�nego.
Stopniowo zm�czenie zacz�o mi� ogarnia�, oczy zamyka�y si�, w my�li p�u�pionej b��ka�y si� bez�adnie r�ne pytania, obrazy, twarze. My�la�am:
- "Dlaczego m�j ojciec mia� dzi� �z� w oku?" - i tu� przy pytaniu tym stan�a piramida cukrowa, kt�r� lokaje umieszczali na stole do wieczerzy.
- "Dlaczego matka moja porwa�a sw�j naszyjnik z pere�?" - pomy�la�am i zdawa�o mi si�, jak pere�ki cichutko jedna po drugiej na posadzk� spadaj�. Nagle
wsun�a mi si� pod powieki jasnow�osa g�owa ksi�cia, kt�ry mi najwi�cej dawa� cukierk�w, a potem r�ka jego, trzymaj�ca wachlarz mojej matki. Obraz ksi�cia
zas�oni�a mi twarz Bini w okularach, otoczona szerok� listw� od czepca.
Po chwili na jej miejscu zamajaczy�a przede mn� czaszka ��kiewskiego, o kt�rej znalezieniu na Cecorskim Polu dnia tego opowiada�a mi Binia, nareszcie ostatni
ze wszystkich objawi� si� mnie d�ugi i czerwony nos panny Zelii, a na nim wypisana ca�a odmiana czasu tera�niejszego trybu oznajmuj�cego francuskiego s�owa
donner.
Na ten widok raz jeszcze otworzy�am p�u�pione oczy, bo przypomnia�am sobie, �e nazajutrz mia�am przed pann� Zeli� wydawa� lekcj� gramatyki francuskiej.
My�l ta zaniepokoi�a mi� troch�.
Zamkn�am znowu powieki, ci�kie jak o��w, i sennymi usty zacz�am wymienia� ko�c�wki czterech form francuskiego s�owa. - Pierwsza na er - szepta�am - druga
na ir, trzecia na oir, czwarta na re.
Na ostatniej ko�c�wce usn�am.
Nazajutrz, budz�c si�, pos�ysza�am w ca�ym domu ruch niezwyk�y. Zerwa�am si� i ubra�am napr�dce. Z wypadk�w dnia wczorajszego ma�o mi zosta�o w pami�ci,
czu�am tylko wielkie zm�czenie i oczy mi� bola�y od p�aczu. Na samym wst�pie spotka�a mi� panna Zelia z twarz� rozz�oszczon� i nosem czerwie�szym jeszcze
ni� zwykle i z gniewem zawo�a�a do mnie, �e nie b�d� ju� z ni� mia�a lekcji, gdy� jest odprawion�. Przy tym zacz�a g�o�no wyrzeka�, �e odprawiono j� przed
um�wionym terminem.
- Nie masz pani powodu do uskar�ania si�, bo zap�acono ci trzy razy wi�cej, ni� nale�a�o - z przek�sem odpowiedzia�a jej najstarsza panna s�u��ca, zaj�ta
wydobywaniem z szuflad rzeczy mojej matki i pakowaniem ich do t�umoczk�w.
- Co to robisz, Marychno? - spyta�am.
- Uk�adam rzeczy pani do podr�y - rzek�a.
- Albo� mama dok�d wyje�d�a?
- Wyje�d�a jutro na wie�.
Zakr�ci�o mi si� po g�owie pytanie, czy ja pojad� z mam�, i pobieg�am z nim do Bini. Ale Binia przeciwko swemu zwyczajowi by�a bardzo milcz�ca i tylko bardzo
cz�sto wyciera�a okulary, kt�re dnia tego wilgotnia�y jako� co chwil�. Na pytania, jakie jej zadawa�am, odpowiada�a jednostajnym:
- Nie wiem, moje dziecko!
Gdzie spojrza�am, wsz�dzie panowa� ruch niezwyk�y; s�u��ce biega�y znosz�c zewsz�d suknie, futra, bielizn� i r�ne drobnostki; lokaje brz�kali srebrem sto�owym,
uk�adaj�c je tak�e w kufry; szuflady od toalety mojej matki wysuni�te by�y jak d�ugie i ca�kiem wypr�nione; przez okno od garderoby zobaczy�am na dziedzi�cu
wyci�gni�t� z wozowni karet�, kt�r� ze wszech stron ogl�dali rzemie�lnicy, niby wypatruj�c, czy nie ma w niej czego do naprawienia przed dalek� podr�.
Tu�a�am si� po domu jak zb��kana owieczka. Nikt do mnie nie m�wi�, i nikt nie zwraca� na mnie uwagi. Ca�a s�u�ba wyra�nie g�owy traci�a z po�piechu. Binia
szy�a pod oknem tak pilnie jak nigdy i tylko co moment wyciera�a okulary.
Matka moja by�a dnia tego tak blada, jak nie widzia�am j� nigdy przedtem; siedzia�a na kanapie w jednym z salon�w, z czo�em opartym na d�oni, z oczami spuszczonymi
na sukni�, nieruchoma jak pos�g po�r�d otaczaj�cej j� wrzawy i bieganiny. Zbli�a�am si� do niej kilka razy, ale g�aska�a mi� tylko �agodnie po g�owie i
zapada�a w zadum�. Za ka�dym razem, jak lokaj oznajmia� jak� wizyt�, odpowiada�a:
- Nie przyjmuj�!
Przyj�a tylko wczorajszego ksi�cia o jasnych w�osach. W czasie jego odwiedzin wypadkiem wbieg�am do salonu. Ksi��� siedzia� naprzeciw mojej matki w pozie
pe�nej uszanowania, ale na twarzy mia� wyraz, kt�ry bym dzi� nazwa�a rozpromienieniem i rozmarzeniem zarazem. Trzyma� oczy utkwione stale w moj� matk�,
kt�ra siedzia�a przed nim blada bardzo, ch�odna i milcz�ca jak wprz�dy.
Ksi��� bawi� kr�tko.
Ojciec m�j ca�y dzie� nie by� w domu, wypatrywa�am go przez okno i nad wiecz�r zobaczy�am, jak wchodzi� w bram� domu. Pobieg�am wnet do jego gabinetu, aby
go powita�, ale po raz pierwszy znalaz�am drzwi zamkni�te na klucz.
Wieczorem ruch w mieszkaniu usta� zupe�nie, ale w salonach nie zapalano jak zwykle �wiate�. Matka moja siedzia�a w buduarze przy lampie i mia�a przed sob�
otwart� ksi��k�.
Cicha i nie�mia�a jak ptaszek sp�oszony siedzia�am w k�tku pokoju, patrzy�am na ni� i widzia�am wyra�nie, �e nie czyta�a, a od czasu do czasu wielkie krople
�ez kapa�y z wolna z oczu jej na karty ksi��ki.
Bardzo wcze�nie Binia odm�wi�a ze mn� pacierz wieczorny i u�o�y�a mi� do snu. Kiedy pomaga�a mi zdejmowa� sukni�, osun�y si� wypadkiem jej okulary i zobaczy�am,
�e mia�a oczy nabrz�k�e od p�aczu. Usn�am pr�dko znu�ona wra�eniami i przesz�� niespan� noc�.
Obudzi� mi� szelest sukni jedwabnej. Otworzy�am oczy i w p�zmroku zaledwie wschodz�cego dnia zobaczy�am stoj�c� przy moim ��ku moj� matk�. By�a w okryciu
i kapeluszu.
Spod okrycia wida� by�o wisz�c� u paska torebk� podr�n�. Nie zdo�a�am jeszcze ca�kiem otrze�wi� si� ze snu, gdy matka moja pochwyci�a mi� na r�ce, przycisn�a
mocno do piersi i poca�unkami okry�a mi twarz i g�ow�. Czu�am, pier� jej podnosi�a si� p�aczem t�umionym.
Chcia�am co� powiedzie�, o co� zapyta�, ale wzruszona, przestraszona, roz�alona, na �adne s�owo zdoby� si� nie mog�am. Matka moja z�o�y�a mi� znowu na ��ku,
raz jeszcze przylgn�a ustami do mego czo�a d�ugo, d�ugo i wysz�a pr�dko z pokoju. W kilka minut potem pos�ysza�am turkot wyje�d�aj�cej z dziedzi�ca bramy
karety, jeszcze w par� minut kareta wytoczy�a si� na ulic�, odg�os k� ucich� w oddali i umilk� zupe�nie, do pokoju mego wesz�a Binia. Zeskoczy�am z ��ka
i rzuci�am si� na jej piersi.
- Biniu! gdzie mama pojecha�a? - zawo�a�am, z trudno�ci� wstrzymuj�c si� od p�aczu.
- Na wie�, do maj�tku swego - odpowiedzia�a.
- Na d�ugo?
Binia milcza�a chwil�, potem szepn�a po cichu:
- Na zawsze.
Jak piorunem razi� mi� ten wyraz.
- Na zawsze! - krzykn�am - a czemu� mnie ze sob� nie wzi�a?
- Bo Waci� ojciec na pensj� odwiezie - wyj�ka�a Binia z trudno�ci�.
Upad�am na ��ko zanosz�c si� od p�aczu.
Gdy podnios�am g�ow�, ojciec m�j siedzia� przy mnie, zamy�lony, ale �agodny. Wzi�� obie moje r�ce i rzek� g�osem, kt�ry s�odycz� sw� przenikn�� mi� i uspokoi�:
- Nie obawiaj si� niczego, Waciu. Ja opiekuj� si� tob� i nic ci si� z�ego nie stanie. Pensja nie jest rzecz� tak straszn�, jak sobie wyobra�a