8043
Szczegóły |
Tytuł |
8043 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8043 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8043 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8043 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK I... PRUSKA KORONA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Hrabia Johann Schlippenbach jecha� noc� przez las. Ci�gn�� za sob� luzaka, u
kt�rego
boku by� przywi�zany ma�y kuferek opiecz�towany kr�lewskimi znakami. Hrabia by�
szwedzkim pos�em, kt�ry nieszcz�liwie znalaz� si� pomi�dzy hulaj�cymi po
okolicy
Tatarami, chor�gwiami polskimi, resztkami oddzia��w brandenburskich i
szwedzkich.
Okoliczna ludno�� kry�a si� po lasach. Nagle z krzak�w na �cie�k�, kt�r� jecha�
hrabia,
wysz�o trzech obdartus�w. Trudno by�o oceni�, czy s� �o�nierzami, czy zwyk�ymi
ch�opami,
kt�rzy zdobyli bro� i stali si� rabusiami. Uzbrojeni w prymitywne piki,
pr�bowali zrzuci�
je�d�ca z konia.
Szwed bez namys�u si�gn�� do olster i wyj�� pistolety. Pad�y dwa strza�y i dwa
cia�a
le�a�y na trawie. Trzeci ch�op zl�k� si� i rzuci� si� w krzaki. Te strza�y
zwabi�y tak�e
przebywaj�cych niedaleko Tatar�w. Hrabia us�ysza� t�tent ich konik�w. Johann
Schlippenbach rozejrza� si�. Dostrzeg� ledwie widoczne �lady but�w prowadz�ce do
pobliskiej g�stwiny �wierk�w. Stamt�d pewnie wyszli ch�opi. Uciekinier nie
namy�la� si� i
ruszy� w tamt� stron�. Rozp�dzi� konie i przebi� si� przez zielon� kurtyn� na
male�k� polan�,
gdzie koczowa�o kilka rodzin. W�r�d ludzi dostrzeg� ocala�ego rabusia. Zatrzyma�
si�, nie
zwracaj�c uwagi na zdumione spojrzenia ludzi. Odwi�za� kuferek, zabra�
pistolety, proch i
kule i poszed� przed siebie. Wiedzia�, �e Tatarzy bez trudu znajd� �lady kopyt i
dotr� na
polan�. Zadowol� si� jasyrem i dwoma �wietnymi, cho� zm�czonymi wierzchowcami.
Jako� po chwili Szwed s�ysza� radosne okrzyki Tatar�w i p�acz kobiet i dzieci.
By�o
mu to oboj�tne, bo mia� misj� do wykonania. Ucieka� ju� trzy dni, czasami kr�c�c
si� w k�ko
otoczony czambu�ami.
Jaki� bardziej za�arty Tatar ruszy� jego tropem i dopad� go kr�c�c nad g�ow�
arkanem.
Szwed spokojnie stan�� i wypali� do niego. Sko�nooki wojownik krzykn�� z b�lu,
bo kula
ugodzi�a go w rami�. Tatar zatrzyma� si� i wyj�� z pochwy szabl�. Szwed chwyci�
rapier. W
czasie pojedynku hrabia zosta� dwukrotnie ranny, ale zdo�a� nagle doby� drugi
pistolet i z
bliska strzeli� przeciwnikowi w twarz.
Wyczerpany i krwawi�cy pose� kr�la Szwecji w �rodku nocy pad� zemdlony pod
drzewem. Obudzi� si� sam nie wiedzia� kiedy i gdzie. Le�a� w pokoju jakiego�
pa�acu.
S�u��cy podawa� mu bulion, a jaka� oty�a kobieta opatrywa�a jego rany.
Po dw�ch tygodniach by� na tyle silny, �e m�g� odby� powa�n� rozmow� z
gospodarzem. Tamten opowiedzia� mu o okropie�stwach najazdu tatarskiego. Tatarzy
ci�gn�li na zach�d pal�c i morduj�c ca�e wsie. Nie brali jasyru, a ci kt�rzy
prze�yli m�wili, �e
towarzysz�cy Tatarom Polacy szukali szwedzkiego oficera. Szlachcic, wierny
poddany
elektora brandenburskiego, domy�li� si�, �e to hrabia Johann Schlippenbach jest
tym
poszukiwanym cz�owiekiem, a Szwed przez najbli�szy miesi�c nas�ucha� si� tylu
opowie�ci o
okrucie�stwie naje�d�c�w, �e zastanawia� si�, czy ta jego przesy�ka naprawd�
by�a tego
warta, bo by� pewien, �e to wszystko zdarzy�o si� przez niego, �e to jego
szukano. Gdy
zbli�a�y si� �wi�ta Bo�ego Narodzenia, do pa�acu przyby� jaki� przera�ony
cz�owiek m�wi�cy
o kolejnym naje�dzie Tatar�w.
Ludzie, kt�rzy otoczyli pa�ac tego samego dnia, nie byli Tatarami, lecz
Polakami.
Wygl�dali na lu�n� kup� szlachty.
- Szwedzie, wyjd�, je�li nie chcesz, �eby�my ci� ogniem wykurzyli! - krzykn��
ich
przyw�dca.
Hrabia ju� wcze�niej za zgod� gospodarza ukry� zawarto�� kuferka.
- Niech pan nie wychodzi - prosi� gospodarz.
- Nie, pana c�rka jest wi�cej warta ni� �ycie starego Szweda - dumnie odpar�
hrabia.
Skrz�tnie ukrywa�, �e rana zadana w pojedynku spowodowa�a wewn�trzne
krwawienia i od jakiego� czasu kaszla� krwi�. Wyszed� przed pa�ac.
- Jestem pos�em Jego Kr�lewskiej Mo�ci... - zacz��.
- Dla mnie mo�esz by� i Lucyferem - za�mia� si� szlachciura.
Potkn�� szabl� pod grdyk� Szweda.
- Gdzie masz kuferek? - zapyta� szeptem.
- Schowa�em, to osobista przesy�ka kr�la.
- Gdzie go schowa�e�?
- W lesie.
- Prowad�!
- Nie!
- Prowad�, bo... - Polak zamachn�� si� szabl� i zamar�.
Szwed sta� wyprostowany. Wyj�� rapier i z�ama� go na kolanie.
- Jestem je�cem, ale domagam si� traktowania godnego kr�lewskiego pos�a.
- Pies ci� tr�ca�! - szlachciura wyj�� pistolet i strzeli� Szwedowi w serce.
Na zamarzni�tym trakcie ukaza� si� oddzia� polskiej doborowej chor�gwi. Dow�dca
widz�c, co zrobi� szlachcic z mazowieckiej partyzantki, upojony �atwym
zwyci�stwem w
pobliskim mie�cie, kaza� go zastrzeli� i cia�o wrzuci� do przer�bli.
- Sprawa zamkni�ta - uzna� cz�owiek, kt�rego �o�nierze zwali pu�kownikiem. -
Jedziemy na prawdziw� wojn�.
ROZDZIA� PIERWSZY
PRZES�UCHANIE W ROSYJSKIM STYLU � ZAPROSZENIE DO
BONAPARTYSTY � PAMI�TNIK ANGIELSKIEGO OFICERA � WYPOSA�ENIE
JAMESA BONDA � WYJAZD DO PRAWDINSKA
� ROSYJSKI PRZEWODNIK � NOCNA WYPRAWA DO CERKWI
� PIERWSZE SPOTKANIE Z NOIREM � KONW�J DO KALININGRADU �
UCIECZKA DO POLSKI
Uderzenie fali lodowatej wody wylanej z wiadra na moj� pot�uczon� g�ow�
powi�kszy�o tylko t�py b�l w skroniach. Nie wytrzyma�em i zawy�em jak ranne
zwierz�.
Ubawi�o to stra�nik�w. Poprawili sobie jeszcze nastr�j kopi�c mnie w �ebra.
Potem chwycili
moje ramiona i poci�gn�li po wybetonowanej pod�odze piwnicy, po kilkunastu
schodach, po
wykafelkowanym holu. Zauwa�y�em jeszcze, �e sprz�taczka w fartuchu w kwiatki i
szaroburej chu�cie na g�owie natychmiast zmy�a krwawy �lad, kt�ry pozostawi�o
moje cia�o.
- B�dzie gada� - poinformowa� jeden z tragarzy oficera siedz�cego za biurkiem.
Lampa �wiec�ca prosto w oczy by�a dope�nieniem pokoju przes�ucha�. W k�cie przy
stoliku siedzia� skromny stenotypista. Oficer z rombami na pagonach zajrza� mi w
twarz.
- Wsp�wi�niowie nie lubi� obcokrajowc�w? - udawa� trosk�. J�zyk rosyjski
oferuje
ca�� gam� s��w do wyra�enia r�nych uczu�.
Ma te� jedn� wad�. Je�eli kto� grozi ci po rosyjsku, zaczynasz si� ba�. To
pytanie
brzmia�o jak zapowied� rych�ego wyjazdu na Ko�ym�. Wiedzia�em, �e w gruncie
rzeczy nic
takiego mi nie grozi, ale w takich chwilach strach ma naprawd� wielkie oczy.
Oficer
u�miechn�� si� zadowolony i usiad� na swoim miejscu.
- B�dziecie m�wi�? - zapyta�.
- Tak - j�kn��em.
- Nazwisko?
- Daniec.
- Imi�?
- Pawe�.
- Narodowo��?
- Polak.
D�ugopis stenotypisty cicho szura� po kartce papieru. M�ody ch�opak prawie na
mnie
nie patrzy�.
- Cel przyjazdu?
- Jestem tu s�u�bowo. Pracuj� w Ministerstwie...
- Po kolei!
M�j paszport uderzy� o blat biurka wydaj�c przy tym odg�os podobny do trzasku
bicza. Wydawa�o mi si�, �e poczu�em na policzku powiew rzemienia nahajki.
- Opowiecie, jak to by�o? - ton g�osu oficera znowu by� �agodny.
- ��dam kontaktu z polskim konsulem.
Wtedy poczu�em nag�e uderzenie i nast�pne co pami�tam, to ch��d �cian i pod�ogi
w
celi. By�em sam w pomieszczeniu o wymiarach dwa metry na metr i p�tora metra
wysoko�ci.
Mia�em czas na przemy�lenie swojej sytuacji i pope�nionych b��d�w, kt�re
sprawi�y, �e
by�em w rosyjskim wi�zieniu.
***
Wszystko zacz�o si� niepozornie. Pod koniec wrze�nia otrzyma�em propozycj�
spotkania z pewnym historykiem zajmuj�cym si� epok� napoleo�sk�. Odwiedzi�em go
wieczorem w jego domu na Saskiej K�pie. Starszy pan pocz�stowa� mnie herbat� i
usiedli�my
przy stoliczku w k�ciku salonu. �ciany tego pokoju zajmowa�y ogromna biblioteka
i
miniatury przedstawiaj�ce epizody z walk okresu napoleo�skiego. Szczeg�lne
miejsce w tej
kolekcji zajmowa�y obrazy po�wi�cone postaci genera�a Jana Henryka D�browskiego.
- Panie Pawle, wiem, �e zajmuj� si� panowie poszukiwaniem zaginionych dzie�
sztuki
- zacz�� staruszek, gdy w�o�y� do kubka porcj� konfitur z malin. - Czy wasze
zainteresowanie
si�ga poza granice Polski?
- Niekiedy tak - przyzna�em ostro�nie.
- To dobrze - gospodarz zadowolony pokiwa� g�ow�. - A by� pan kiedy� w Rosji?
- Par� razy.
- �wietnie. Zna pan tamtejsze uwarunkowania. Czy mog� panowie liczy� na
wsp�prac� strony rosyjskiej.
Zastanawia�em si�, jakich u�y� s��w, �eby dobrze stre�ci� charakter moich
dotychczasowych kontakt�w z rosyjskimi w�adzami. M�j rozm�wca wyczu� t�
niepewno��.
- Rozumiem. S�ysza�em jednak, �e pan jest zdolnym m�odym cz�owiekiem, nie�le
wyszkolonym, nawet do operacji, nazwijmy to, tajnych.
- Od kogo pan to s�ysza�?
- Od pa�skiego szefa.
- W takim razie prosz� powiedzie�, o co chodzi?
- Musia�by pan wyjecha� do Prawdinska, dawniej Frydlandu.
- Rozumiem, �e sprawa dotyczy, zwa�ywszy na pana zainteresowania, roku 1807 roku
i bitwy pod Frydlandem?
- Tak jest. Chodzi o rzecz unikatow�, o pami�tnik pu�kownika Knoxa, angielskiego
oficera - obserwatora przy armii Bennigsena. W czasie bitwy w czerwcu 1807 roku
ukry� w
mie�cie sw�j pami�tnik, obawiaj�c si�, �e te notatki mog� si� dosta� w r�ce
Francuz�w.
- Czego m�g� si� obawia�? - zdziwi�em si�.
- Opr�cz przebiegu kampanii opisa� w nim sw�j udzia� w audiencji u cara, w
czasie
kt�rej rozmawiano o nowym podziale stref wp�yw�w w Europie po kl�sce Napoleona.
Nikt
nigdy nie pozna� tre�ci tej rozmowy, kt�r� wbrew protoko�owi dworskiemu
prowadzono w
cztery oczy. Pu�kownik Knox zna� j�zyk rosyjski, a obaj panowie znali tak�e
francuski.
- Czy znane jest miejsce ukrycia pami�tnika?
- Nie.
- Sk�d pan wie, �e w og�le go ukryto?
- M�j przyjaciel z Anglii przes�a� mi t� informacj�. Niedawno studiowa� archiwum
angielskiego dworu kr�lewskiego z tamtego okresu. Pu�kownik Knox zda� relacj�
kr�lowej
zapewniaj�c, �e jego zapiski nie dostan� si� w r�ce wroga.
- Jakie� wskaz�wki?
Historyk si�gn�� po list przyjaciela.
- Je�eli to panu co� pomo�e - m�wi� zak�adaj�c okulary do czytania - Knox
powiedzia�: �M�j notatnik widzia� i widzi wszystkich we Frydlandzie, ale jego
nikt nie
dostrze�e�.
- To niewiele - zmartwi�em si�.
- Tak. Kiedy mo�e pan wyjecha� do Prawdinska?
- Czemu panu tak zale�y na czasie?
- B�dzie pan mia� konkurencj�.
Powoli odstawi�em kubek. Staruszek ukrywa� przede mn� istotne szczeg�y i ta
historia przesta�a mi si� podoba�.
- Kogo?
- Zna pan cz�owieka o kryptonimie Noir?
- Nie. Kto to taki?
- Znany w Anglii z�odziej dzie� sztuki, tajemniczy poszukiwacz skarb�w. Jest
nieuchwytny i niewidzialny. Prawdopodobnie to on w�ama� si� do domu mojego
przyjaciela i
wykona� fotokopie jego notatek.
- Ten notatnik mo�e go nie zainteresowa�, tym bardziej �e znajduje si� w
obwodzie
kaliningradzkim. Na rosyjskiej prowincji ka�dy obcy jest podejrzany i czujnie
obserwowany.
- Mo�e i tak - staruszek pokiwa� g�ow�. - Bierze pan t� spraw�?
- Musz� skonsultowa� si� z szefem - chcia�em wsta� z fotela i po�egna� si�.
- Pan Tomasz powiedzia�, �e decyzja jest w pa�skich r�kach...
- Dobrze - zgodzi�em si�. - Spr�buj� rozejrze� si� po okolicy.
- Wspaniale! - gospodarz a� klasn�� w d�onie.
Wsta� i podszed� do biurka. Z szuflady wyj�� szar� kopert� opatrzon� kilkoma
piecz�ciami. Ze �rodka wyj�� kartk� papieru i podsun�� mi j� wraz z d�ugopisem.
- Przysz�o dzi� poczt� dyplomatyczn� do ambasady Wielkiej Brytanii - wyja�ni�. -
To
potwierdzenie odbioru kwoty na wydatki oraz dokument�w i kluczyk�w samochodu.
Zapozna�em si� z napisanym po angielsku pismem. Gospodarz m�wi� prawd�.
Postawi�em na dole formularza zamaszysty podpis.
- Gdzie jest samoch�d? - zaciekawi�em si�.
- Tam! - staruszek wskaza� na przykryty brezentem pojazd stoj�cy pod uliczn�
latarni�.
Zeszli�my na d�. Ostro�nie ods�oni�em kawa�ek przykrycia i zerkn��em na prz�d
maski.
- Samoch�d dresiarzy - za�mia�em si�.
- Co takiego?! - zdziwi� si� staruszek.
- Ostatnio samochodem marki BMW je�dzi James Bond - �artowa�em.
Anglicy zafundowali mi eleganckie, czarne BMW, nie za du�e, lecz z mocnym
silnikiem i - jak zauwa�y�em - podrasowanym zawieszeniem. Auto mia�o rosyjskie
tablice
rejestracyjne.
Siadaj�c za kierownic� postrachu polskich szos, czu�em si� niezr�cznie.
Przyzwyczai�em si� do nieco topornego w prowadzeniu Rosynanta. Mia�em wra�enie,
jakbym
zdradza� przyjaciela. Z drugiej strony nie mog�em zabra� go do Rosji. W razie
kradzie�y nie
otrzymaliby�my odszkodowania, bo �adne polskie towarzystwo ubezpieczeniowe nie
ubezpiecza�o aut wyje�d�aj�cych za wschodnie granice Polski.
Na najbli�szych �wiat�ach dyskretnie zajrza�em do koperty z pieni�dzmi. By� tam
plik
banknot�w dolarowych sum� znacznie przekraczaj�c� moje miesi�czne pobory.
Postanowi�em odwiedzi� jeszcze pana Tomasza. Nie by�o go w domu na Star�wce.
Jego
telefon kom�rkowy tak�e nie odpowiada�. To samo by�o rano. Zostawi�em wi�c
szefowi
informacj� na automatycznej sekretarce i ruszy�em w kierunku rosyjskiej granicy.
Po czterech
godzinach jazdy sta�em w kolejce na przej�ciu w Bezledach. Zd��y�em porz�dnie
si� wyspa�,
oczekuj�c na swoj� kolej. Po rosyjskiej stronie odprawa w�a�ciciela takiego
pojazdu jak m�j,
poparta drobnym wsparciem finansowym rosyjskiego pogranicznika, przebieg�a
b�yskawicznie.
Nie doje�d�aj�c do Kaliningradu skr�ci�em na wsch�d w kierunku Prawdinska.
Za�o�ono go w XIV wieku jako miasto-koloni� na pograniczu ziem poga�skich
Prus�w. W
czasie drugiej wojny �wiatowej, w styczniu 1945 roku, zosta�o tylko nieznacznie
zniszczone.
Zachowa� si� ko�ci� i kilka kamienic w okolicach dawnego rynku. Rosyjscy
wyzwoliciele
wyj�tkowo �agodnie obeszli si� z tym zdobytym niemieckim miasteczkiem. Jego
przedmie�cia, gdzie w 1807 roku do boju stawa�a polska dywizja genera�a
D�browskiego,
zajmowa�y domki z bia�ej ceg�y, typowe dla zabudowy w obwodzie kaliningradzkim.
Na
�rodku skrzy�owania sta�a wie�yczka jeszcze poniemieckiej transformatorowni. Tu�
za ni�
musia�em ostro hamowa�, bo ca�� szeroko�ci� jezdni maszerowa�y g�si.
Wy��czy�em magnetofon i wolno jecha�em ulic� Kutuzowa rozgl�daj�c si� na boki.
Mimo wczesnego popo�udnia na ulicach nie by�o �ywego ducha. Zatrzyma�em si� przy
popiersiu umieszczonym na niewysokim piedestale naprzeciw starej kamienicy z
dzwonnic�
nad wej�ciem. Wysiad�em z samochodu i przeczyta�em podpis pod popiersiem:
�Feldmarsza�ek Kutuzow�. Przeszed�em na drug� stron� i przyjrza�em si� dw�m
marmurowym tablicom wmurowanym w �cian� kamieniczki. Obie informowa�y w j�zykach
niemieckim i rosyjskim, �e w tym miejscu znajdowa�a si� bratnia mogi�a �o�nierzy
carskich i
pruskich poleg�ych w bitwie pod Frydlandem.
Zar�wno popiersie, jak i tablice wygl�da�y na nowe, wi�c nie interesowa�em si�
nimi
d�u�ej. Ruszy�em w kierunku rynku. Zatrzyma�em si� na parkingu przy wsp�czesnym
betonowo-szklanym klocku ratusza. Cofn��em si�, by obejrze� stary mur z ceg�y i
kamieni.
�Zabytek chroniony prawem� - oznajmia� napis na kamiennej tabliczce.
Rozejrza�em si�.
�To musia�y by� dawne mury miejskie� - pomy�la�em patrz�c na wg��bienie w ziemi,
zapewne fos�. Przeszed�em z prawej strony ratusza, patrz�c ze zdziwieniem na
odnowion�
kamienic� z kolejn� tablic�; tym razem chodzi�o o miejsce, gdzie zatrzyma� si�
Napoleon.
Smutno popatrzy�em na fontann� i pomnik Lenina, spogl�daj�cego na kantor i
pustawe p�ki
w sklepie po drugiej stronie rynku. Wyj��em z torby opis bitwy pod Frydlandem,
przygotowany przez mi�ego historyka. Najbardziej interesowa�y mnie informacje
dotycz�ce
ruch�w strony rosyjskiej. Na bie��co por�wnywa�em notatki z map� miasta i
okolic. Wtedy
moj� uwag� przyku� ko�ci�, kt�ry od XIV wieku sta� w zachodnim naro�niku mur�w
miej-
skich, niedaleko M�y�skiego Stawu. Ze wzgl�du na po�o�enie w pobli�u
fortyfikacji musia�
mie� charakter obronny. Wsta�em wi�c i poszed�em w jego kierunku. Przechodzi�em
mi�dzy
podupadaj�cymi kamienicami, gdzie na parterach powstawa�y sklepy, kawiarnie, a z
g�rnych
pi�ter dochodzi�y odg�osy rosyjskiego dubbingu pod�o�onego pod
latynoameryka�skie
telenowele. Leniwie przechadza�y si� rude koty, a babcie debatowa�y o cenach w
sklepie
siedz�c na poduszkach wy�o�onych na schody.
Z zewn�trz �wi�tynia przypomina�a typowy pruski gotyk z czerwonej ceg�y. Jedynie
wie�a postawiona po zachodniej cz�ci budowli odbiega�a stylem, przypominaj�c
bardziej
okres przej�ciowy pomi�dzy gotykiem a klasycyzmem, prawdopodobnie drug� po�ow�
XV
wieku. Wszed�em do �rodka bocznym wej�ciem od podw�rza, mijaj�c w kruchcie dwoje
drzwi umieszczonych naprzeciw siebie. Znalaz�em si� w cerkwi. Ikonostas prawie
nie istnia�.
Na �nie�nobia�ej p�achcie wisia�a jedna ikona. Wn�trze, kt�re kiedy� zajmowa�
magazyn,
starannie wysprz�tano. Zerkn��em na sufit. Dwa rz�dy siedmiu s�up�w nie pasowa�y
do
charakteru �wi�tyni, kt�ra pocz�tkowo by�a budowl� salow�. Przebudowa sztucznie
podzieli�a
j� na trzy nawy. W g��wnej by�o sklepienie gwia�dziste, a w bocznych
kryszta�owe. Ze
starego wyposa�enia nie zosta�o nic. Nawet ch�r znikn��, strasz�c jedynie dziur�
z drzwiami
prowadz�cymi do wej�cia na wie��.
- �adnie tu? - nagle us�ysza�em pytanie zadane po rosyjsku.
Mimowolnie podskoczy�em zaskoczony czyj�� obecno�ci�.
- Tak - przyzna�em.
M�ody m�czyzna by� blondynem o kr�conych w�osach, szerokiej twarzy ze szczerym
u�miechem w k�cikach ust i dziwnym b�yskiem w oczach.
- Z dawnego wyposa�enia nic si� nie zachowa�o? - postanowi�em wypyta� Rosjanina.
- Nic - pokr�ci� g�ow�. -A czego� szukasz?
- Pisz� przewodnik - sk�ama�em. - Je�d�� po miejscach zwi�zanych z bitwami
okresu
napoleo�skiego.
- O, du�o wiem na ten temat - ucieszy� si� Rosjanin. - Specjalizuj� si� w bitwie
pod
Frydlandem. Jewgienij - wyci�gn�� do mnie d�o�.
- Pawe� - odpowiedzia�em.
- To co chcesz wiedzie�? - zapyta�.
- Gdzie stacjonowa� sztab Bennigsena?
- Tu - Jewgienij tupn�� nog� w pod�og� pokryt� cementow� wylewk�.
- W Prawdinsku by� zamek?
- Nie.
- To pewnie ko�ci� ma podziemia?
- Mia�, ale teraz s� zawalone gruzem.
- A wie�a? Mo�na tam wej��, zrobi� zdj�cie miasta i pola bitwy?
Jewgienij popatrzy� na mnie podejrzliwie.
- Musia�by� mie� zezwolenie - rzuci� niech�tnie.
Wyczu�em, �e pope�ni�em b��d. Mog�em tak kierowa� rozmow�, �eby sam
zaproponowa� wej�cie na wie��. Musia�em zatuszowa� t� niezr�czno��, udaj�c
zainteresowanie innymi cz�ciami miasta. Dowiedzia�em si� mi�dzy innymi, �e
popiersie
Kutuzowa pochodzi�o z Petersburga, kt�ry te� mia� ulic� Kutuzowa i zd��y� mu
wystawi�
pomnik.
- Kutuzow nigdy nie by� w Prawdinsku - uzupe�ni� Jewgienij.
Moje peregrynacje zako�czy�y si� w rodzinnym domu Jewgienija, przy stole.
Gospodarze wystawili na st� wszystko, co mieli. Od picia alkoholu wym�wi�em si�
tym, �e
prowadz� samoch�d. Spo�ycia roso�u z baranich �eberek nie mog�em odm�wi�. Szybko
zapad� wiecz�r i podzi�kowa�em za go�cin�. Dyskretnie zap�aci�em Jewgienijowi za
oprowadzanie. Rosjanie chcieli mnie zatrzyma� na noc, ale sk�ama�em, �e mam
hotel w
Kaliningradzie.
Wybieg�em na �wie�e powietrze i wsiad�em do samochodu. Wyje�d�aj�c
przep�dza�em na ulicy Kutuzowa przed domem kultury stado indyk�w i ju� by�em za
miastem. Na prostej drodze rozp�dzi�em auto studz�c g�ow� i intensywnie my�l�c.
�M�j notatnik widzia� i widzi wszystkich we Frydlandzie, ale jego nikt nie
dostrze�e�
- to mo�e jedynie dotyczy� wie�y ko�cielnej. Stamt�d wszystko wida�, a ko�ci�
jako jeden z
niewielu budynk�w w Prawdinsku ocala� z po�ogi wojennej.
Ostro, na hamulcu r�cznym zawr�ci�em i powoli podje�d�a�em do miasta.
Wiedzia�em, �e moje BMW rzuca si� w oczy, wi�c musia�em je zostawi� na rogatkach
miasta. By� tam barek i zaparkowa�em mojego mechanicznego potwora mi�dzy
mercedesami
i audi. Za�o�y�em ciemn� kurtk� i wzi��em plecak z niezb�dnym wyposa�eniem.
Maszerowa�em, cicho stawiaj�c stopy. Przystawa�em w cieniu drzew lub bram, gdy
tylko w okolicy zaszczeka� pies. Odwraca�em twarz od �wiate� ka�dego
nadje�d�aj�cego
samochodu. W ten spos�b dotar�em nad brzeg M�y�skiego Stawu na zapleczu
ko�cio�a.
Rozejrza�em si� doko�a, chwyci�em d�o�mi szczyt niewysokiego murku otaczaj�cego
przyko�cielny teren i przeskoczy�em przeszkod�. Na d�u�sz� chwil� u�o�y�em si�
na ziemi,
lustruj�c okolic�, czy aby moje wyczyny nie wzbudzi�y czyjej� czujno�ci.
Podw�rze po mojej lewej stronie zamyka�a archaiczna brama z siatk�, a po prawej
widzia�em budynki gospodarcze, kt�re - jak mi wyja�nia� Jewgienij -
przystosowano do
potrzeb szk�ki niedzielnej. �wieci�a tu tylko jedna latarnia, kt�rej �ar�wka
systematycznie
przygasa�a. Odczeka�em na moment, gdy podw�rzec opanowa� mrok i skoczy�em do
bocznego wej�cia do cerkwi. Z kieszeni wyj��em smar do mechanizm�w w sprayu.
Chcia�em
sprawi�, by zawiasy i klamka nie ha�asowa�y. Zdziwi�em si� jednak, bo okolice
klamki by�y
odrobin� t�uste, �mierdzia�y smalcem.
�Jaki� zapobiegliwy wierny� - pomy�la�em.
Nacisn��em klamk�, kt�ra drgn�a i drzwi uchyli�y si� bezg�o�nie. Powinno to
by�o
zapali� �wiat�o ostrzegawcze w mojej g�owie, ale wtedy my�la�em tylko o odkryciu
skrytki.
Za�o�y�em gogle noktowizora i obejrza�em przedsionek. K��dki wisia�y na
skoblach. Wrota
do wn�trza �wi�tyni by�y uchylone. Wszed�em do �rodka. Poczu�em jaki� dziwny
zapach w
powietrzu, wi�c w��czy�em w noktowizorze funkcj� widzenia w podczerwieni. Na
czerwono
zaja�nia�a tylko lampka kadzid�a. S�absze sygna�y odbiera�em z g��wnej hali.
Jedna z
pomara�czowych plamek porusza�a si�, by� to szczur. Ja�niejsze od t�a by�y tylko
plamy
przypominaj�ce trop osoby id�cej do schodk�w prowadz�cych do wej�cia na wie��.
Ponownie w��czy�em noktowizor. Podejrzewa�em, �e nawet je�eli kto� tu by� przede
mn�, to
dawno, bo system podczerwieni odbiera� jedynie s�abe sygna�y.
Gdy wchodzi�em po wystaj�cych ze �ciany schodach bez por�czy, jeszcze raz
w��czy�em podczerwie� i dostrzeg�em ja�niejsze plamy ciep�a na �cianach.
Przypomina�y one
kszta�tem ma�e tr�by powietrzne.
�Kto� sta� przytulony do �ciany i ci�ko oddycha�� - domy�li�em si�. �Czy�by
Noir
ju� tu by�?�.
Skrada�em si� najciszej jak tylko potrafi�em. Z nieistniej�cego ch�ru, za
organami,
wchodzi�o si� do wn�trza kwadratowej wie�y przez niskie, gotycko sklepione
wej�cie. Zaraz
po lewej stronie zaczyna�y si� spiralne schody ku szczytowi wie�y i dawno st�d
ukradzionym
dzwonom.
Zdawa�o mi si�, �e ka�dy m�j krok s�ysz� mieszka�cy Prawdinska i dziwi�o mnie.
�e
nie s�ysz� �adnego odg�osu mog�cego zdradza� obecno�� Noira. I wtedy na podw�rze
cerkwi
zajecha� jaki� samoch�d. Od strony miasta dos�ysza�em czyje� nawo�ywania. Do
tego pi�tro
wy�ej cicho siekn�a deska. Zdar�em z g�owy noktowizor i ruszy�em do szturmu.
Kilkoma
susami doskoczy�em na nast�pny podest i wtedy o�lepi�o mnie �wiat�o latarki.
- S� na wie�y! - z do�u kto� krzycza� po rosyjsku.
- Idiota! - rzuci�em w kierunku Noira.
Tamten natychmiast zgasi� �wiat�o, ale korzystaj�c z tego, �e by�em o�lepiony,
wymierzy� mi cios pi�ci� mi�dzy oczy. Nadzia� si� na metalow� cz�� obr�czy, na
kt�rej
opiera� si� noktowizor. Nawet nie sykn��, tylko wyprowadzi� drugie uderzenie. W
locie
chwyci�em jego r�k�.
- Masz to? - zapyta�em po angielsku.
Szarpn�� si�. Jak si� zorientowa�em, by� ubrany na czarno, w kominiarce. By�
�redniego wzrostu, szczup�y, pod ubraniem czu�em niedu�e, ale silne, spr�yste,
wysportowane mi�nie.
Wykr�ci�em r�k� powoduj�c b�l w ko�czynie przeciwnika.
- Masz to? - powt�rzy�em pytanie.
- Yes - us�ysza�em ciche sykni�cie.
- Daj! - rozkaza�em.
Wtedy z do�u schod�w us�ysza�em odg�osy krok�w kilku os�b. Noir bez s�owa
wskaza� na boczne okienko. Postanowi�em, �e w obliczu rosyjskiego po�cigu musimy
skupi�
si� najpierw na ucieczce. Noir z koci� zr�czno�ci� prze�lizgn�� si� pierwszy, a
ja za nim i
zaraz po�a�owa�em tego odwa�nego kroku. Znalaz�em si� na szczycie dachu gmachu
ko�cio�a. Nie wydawa�o mi si�, �eby mo�na by�o zaufa� przyczepno�ci na blaszanym
pokryciu, ale Noir bieg� jak linoskoczek na koniec. Po chwili rozci�ga� ju�
lin�. Nie pozosta�o
mi nic innego jak ruszy� w jego �lady. Do liny dotar�em z p�minutowym
op�nieniem.
Twardo wyl�dowa�em na ziemi i rozgl�da�em si� za Noirem. Na podw�rzu, za otwart�
bram�,
sta� radiow�z rosyjskiej milicji. Za rogiem ujrza�em jakiego� cywila z
pistoletem w d�oni,
ci�ko podnosz�cego si� z ziemi. W oddali majaczy� cie� Noira. �a�owa�em, �e
zaparkowa�em swoje BMW za miastem. Teraz musia�em biec za w�amywaczem, kt�ry w
bocznej uliczce mia� pewnie zaparkowany w�z. Tak jak my�la�em, za chwil� na
ulic� z bramy
wyjecha�o �iguli z rosyjskimi numerami rejestracyjnymi.
�Ruszy na Kaliningrad� - ucieszy�em si� i pobieg�em na prze�aj do swojego auta.
By�em pewien, �e BMW b�dzie szybsze. Gdy zatrzaskiwa�em drzwi w samochodzie i
przekr�ca�em kluczyk w stacyjce, we wstecznym lusterku ujrza�em migaj�ce �wiat�a
pojazd�w milicji.
Opony zabuksowa�y na szutrze i ju� gna�em po szosie. Nie min�a minuta, kiedy
dogoni�em w�z Noira. Tradycyjnie zacz�� zamiata� kuprem po ca�ej szeroko�ci
jezdni,
staraj�c si� jednocze�nie wycisn�� z silnika jak najwi�cej mocy. Wszystkie jego
sztuczki by�y
na nic przy przyspieszeniu BMW. Wystarczy�a tylko sekunda, gdy Noir zostawi� po
prawej
stronie do�� miejsca, by go min��, i ju� jecha�em przed nim, za to za nim byli
ju� milicjanci.
Zwolni�em na chwil�, bym m�g� mu wskaza�, �e ma wskoczy� do mojego
samochodu. Jednym przyciskiem otworzy�em okno od strony pasa�era. Na razie
milicjanci
nie wiedzieli, co chcemy robi� i zapewne patrzyli na nasze wyczyny z
zainteresowaniem.
Noir te� otworzy� okno. Chwil� waha� si� i wrzuci� do mnie plecak. Jak
domy�la�em si�, tam
by� �up. Natychmiast wrzuci�em pakunek do skrytki w przednim fotelu pasa�era. Za
chwil�
Noir, ca�y czas zamaskowany, wychyli� si� przez okno. Domy�la�em si�, �e nog�
wci��
trzyma na pedale gazu, a r�k� na kierownicy. Druga d�o� szuka�a ju� r�czki pod
sufitem w
moim samochodzie. W u�amku sekundy Noir wy�lizn�� si� z �iguli i wci�gn�� do
BMW.
Przez kr�tki moment jego stopy szorowa�y po asfalcie przy szybko�ci oko�o stu
kilometr�w
na godzin�. �iguli zata�czy�o na szosie, �ami�c szyki po�cigu, a potem
zdryfowa�o do rowu,
gdzie po uderzeniu w drzewo eksplodowa�o.
- Jestem pe�en podziwu - mrukn��em.
W milczeniu skin�� g�ow�. Teraz skupi�em si� na zgubieniu po�cigu. Postanowi�em
dojecha� do Kaliningradu, tam porzuci� w�z i ucieka� z obwodu samolotem,
poci�giem albo
promem. Szybko musia�em zmieni� plany, bo nagle milicjanci za nami postanowili
u�y�
swych AK-47. Momentalnie szyby w aucie rozprys�y si� na tysi�c kawa�k�w. Ostro
za-
hamowa�em na jakiej� krzy��wce.
- Koniec, rozwal� nas - stwierdzi�em.
Wysiad�em unosz�c wysoko r�ce. Milicjanci zatrzymali si� z piskiem opon. By�o
ich
czterech. Dw�ch natychmiast podbieg�o do mnie. Jeden przeszukiwa� mnie, a drugi
ubezpiecza� go. Potem otrzyma�em cios kolb� w szcz�k� i ostatnie co pami�tam, to
jak moje
BMW znika w mroku, a Noir pochylony nad kierownic� ucieka z maksymaln�
pr�dko�ci�.
***
Tak oto znalaz�em si� na posterunku milicji, sam nie wiem gdzie. Nie mia�em
zegarka,
wi�c nie wiedzia�em, kt�ra jest godzina, ale pewnie by� wczesny ranek, gdy
zgrzytn�a
zasuwa w drzwiach mojej celi.
- Wstawaj! - rozkaza� wartownik.
Zaprowadzi� mnie do �azienki. Poda� myd�o i r�cznik.
- Jaka mi�a obs�uga - szydzi�em. - Ka�ecie si� umy�, a potem potraktujecie
pr�dem?
- Kiedy� i tak bywa�o - rzuci� zm�czonym g�osem Rosjanin. - Mogliby�my ciebie
potraktowa� pr�dem, pilnikiem po z�bach albo da� zastrzyk. By� telefon z
Kaliningradu,
mamy ci� tam zawie��.
- A siniaki mam od tego, �e si� stawia�em przy aresztowaniu?
Rosjanin tylko wzruszy� ramionami.
Umy�em si�, a potem odebra�em na dy�urce swoje dokumenty. Przez chwil� stra�nik
zastanawia� si�, jak spi�� mi r�ce kajdankami. Gdybym mia� je z ty�u, to
musia�bym by�
pilnowany przez niego przy wsiadaniu, podtrzymywany i tak dalej. Wygodniej mu
by�o spi��
mnie z przodu. Sam zreszt� podsun��em mu to rozwi�zanie, siadaj�c na �awce przed
komisariatem i wystawiaj�c przeguby.
- Masz papierosa? - poprosi�em.
Poda� mi jakiego� miejscowego, mocnego skr�ta bez filtra. G��boko si�
zaci�gn��em i
zaraz moje p�uca zaprotestowa�y przeciw takiej dawce trucizny, wywo�uj�c kaszel.
Rosjanin
roze�mia� si� zadowolony, a ja pochylony stara�em si� z�apa� oddech i wymaca�,
czy drut
ukry�y w szwie spodni wci�� tam jest. Dyskretnie wyci�gn��em go i ukry�em w
d�oni.
Po kilku minutach zajecha� furgon milicji. Stra�nik podpisa� jaki� dokument i
odda�
mnie w r�ce konwojent�w. Na odchodnym wcisn�� paczk� swoich papieros�w w kiesze�
mojej bluzy.
- Na zdrowie! - powiedzia� wolno po polsku.
- Dzi�kuj� - odpar�em po rosyjsku.
W ciasnym furgonie by�a klatka z drewnian� �awk�. Otwiera�o si� j� od wn�trza
pojazdu i odchylaj�c dwa skrzyd�a drzwi z ty�u. Wsiada�em od �rodka, wi�c
podejrzewa�em,
�e z ty�u zamkni�to samoch�d na klucz. Konwojent usiad� obok kierowcy, w��czyli
radio,
zapalili papierosy i ruszyli.
Udaj�c zrezygnowanego kiwa�em si� w rytm muzyki i ko�ysa� auta na wybojach.
Poprosi�em milicjant�w o zapa�ki. Podali mi ognia i zapali�em rosyjskiego
papierosa
wypakowanego chyba poci�tym kartonem, tak dymi�. Jednocze�nie manipulowa�em
stalowym drutem przy zamkni�ciu kajdanek. Trzaskowi ich otwarcia towarzyszy�o
skrzypienie amortyzator�w na kolejnej dziurze. Teraz skupi�em sw� uwag� na zamku
w
drzwiach. Gdy zerkn��em przez okno na drog� za mn�, zdziwi�em si� ujrzawszy tam
moje
BMW. Noir zalepi� przedni� szyb� foli� i powoli toczy� si� za furgonem. Da�em mu
znak
r�k�, �e go widz�. Ca�y czas zerka�em na konwojent�w. Byli zaj�ci komentowaniem
wyniku
meczu pi�karskiego. Kilka ruch�w przy zamku i mog�em ju� otworzy� drzwi.
Noir poj�� moje intencje i podjecha� bli�ej furgonu. To zaniepokoi�o kierowc�.
Jego
towarzysz obejrza� si� na mnie i gdy nasze spojrzenia spotka�y si�, zrozumia�
wszystko. By�o
ju� jednak za p�no. Jednym szarpni�ciem otworzy�em wrota prowadz�ce do wolno�ci
i
skoczy�em na mask� BMW. Si�� rozp�du zanurkowa�em do wn�trza. Noir doda� gazu i
b�yskawicznie wymin�� furgon. Skr�ci� na najbli�szej krzy��wce w lewo.
- Dzi�ki - rzuci�em do Noira. - Masz pomys�, jak pokona� granic�?
Skin�� g�ow�.
- Zielona granica? - domy�li�em si�.
Nie odpowiedzia�.
- Nie poka�esz mi swojej twarzy? - zapyta�em.
Pokr�ci� g�ow�, �e nie.
- Czemu pomog�e� mi w ucieczce?
Bez s�owa wskaza� na sw�j pusty plecak.
- Przecie� wiesz, �e ci tego nie dam - wzruszy�em ramionami. - To by�o w wie�y?
Po
prostu zamurowane w �cianie?
Noir zaprzeczy�.
- Jaka� misterna skrytka? - zdziwi�em si�.
Tym razem roze�mia� si�.
- Pod parapetem okna od strony miasta - wycharcza� przez kominiark�.
Ju� drugi raz w ci�gu ostatnich godzin us�ysza�em za sob� j�k syren rosyjskich
radiowoz�w. Noir zaniepokoi� si� i doda� gazu. Wpadli�my do Prawdinska, z
kt�rego
wyjechali�my na po�udnie, mijaj�c wjazd do elektrowni. Noir po przejechaniu
kilku
kilometr�w i jakiej� wioski po drodze, skr�ci� na pole. Amortyzatory BMW j�cza�y
protestuj�c przeciw je�dzie przez zaorane pole.
Noir zatrzyma� w�z na szczycie skarpy nad brzegiem �yny. Gestem pop�dza� mnie,
�ebym wyj�� pakunek z pami�tnikiem pu�kownika Knoxa. Z zainteresowaniem patrzy�
na
skrytk� w siedzeniu. Potem zbiegli�my nad niski i kr�tki pomost, do kt�rego by�a
przymocowana plastykowa ��d� w�dkarska z doczepionym silnikiem. Odbili�my od
pomostu
gonieni okrzykami milicjant�w. Kilku nawet strzeli�o, ale na szcz�cie za p�no,
bo ju�
znikali�my za zakr�tem rzeki. Pi�ciokonny silniczek r�wno terkota�, a Noir ca�y
czas
przekr�ca� manetk�, maksymalnie dodaj�c gazu. Po kilku minutach zrozumia�em
dlaczego. Za
nami narasta� ryk jakiego� motoru, domy�la�em si�, �e to p�yn�a motor�wka
rosyjskiej
milicji.
Rzeczywi�cie, po chwili p�yn�li ju� r�wnolegle do nas. To byli pogranicznicy.
By�o
ich czterech i trzech z nich spokojnie mierzy�o do nas z karabin�w. Z odleg�o�ci
kilku metr�w
nie mogli chybi�.
Noir zwolni�, tak �e p�yn�li�my ju� tylko si�� rozp�du. Rosjanie przybili do
naszej
�odzi. I gdy dwaj �o�nierze byli zaj�ci chwytaniem naszej burty, Noir skoczy� na
nich.
Zaskoczy� ich do tego stopnia, �e w kilka chwil wszyscy byli ju� w wodzie, a on
zabra� z
naszej �odzi sw�j �up. Potem rozleg� si� ryk i Noir zacz�� zmyka�.
Wykiwa� nas wszystkich. Skoczy�em do silnika i zapali�em go. Jeden z Rosjan
�ciskaj�c karabin wyci�ga� do mnie r�k�. Odepchn��em jego d�o� i rzuci�em jeden
z kapok�w
le��cych na dnie motor�wki.
Moja ��d� by�a o wiele wolniejsza od motor�wki Noira i doskonale nadawa�a si�
jako
spacer�wka po szerokiej na kilkaset metr�w, p�yn�cej leniwym nurtem �ynie. Noir
widz�c, �e
go goni�, zacz�� do mnie strzela�. Schyli�em si� i zacz��em p�yn�� zmieniaj�c
cz�sto kurs.
Tak p�yn�li�my kilka minut i ju� z daleka ujrza�em wie�e wartownicze na granicy,
siatk�
si�gaj�c� rzeki i wielk� siat� wisz�c� w poprzek nurtu. Byli�my na prostym
odcinku i Noir
maksymalnie przyspieszy�. Nie mog�em ju� go dogoni�. On gdy tylko przep�yn�� pod
siatk�
wisz�c� na dw�ch linach, podni�s� karabin i zacz�� strzela�. Przestrzeli�
mocowania i
przeszkoda zacz�a opada� odcinaj�c mnie od Polski. Mog�em jedynie w�ciek�y
uderzy�
dziobem o stalow� sie� i strzeli� w motor�wk� Noira. O dziwo, mimo ko�ysania, w
ruchu,
za�lepiony w�ciek�o�ci� trafi�em w jaki� mechanizm na rufie motor�wki i jej
silnik przesta�
pracowa�, za to z rury wydechowej zacz�y wydobywa� si� k��by czarnego dymu.
Noir
za�o�y� plecak i skoczy� do wody. Uczyni�em to samo, pokonuj�c jednym susem
granic�
pa�stwow�. Gdy wyl�dowa�em na ojczystej ziemi, nie znalaz�em �ladu Noira. Uciek�
zostawiaj�c mnie z ca�� mas� k�opot�w.
Tylko niebywa�ym znajomo�ciom szefa mog� zawdzi�cza�, �e jako oficjaln� wersj�
wydarze� przyj�to kradzie� przez dw�ch nieznanych osobnik�w mojego samochodu.
ROZDZIA� DRUGI
TAJEMNICZY BRONEK � ZAPROSZENIE NA EKSPEDYCJ�
ARCHEOLOGICZN� DO SPYCHOWA � SPACER DO TAMY � SPOTKANIE Z
UROCZ� AMAZONK� � UMAWIAM SI� NA RANDK�
Wydarzenia zwi�zane z pobytem Paw�a w obwodzie kaliningradzkim mocno popsu�y
stosunki pomi�dzy naszym ministerstwem a rosyjskimi w�adzami. Rosjanie
oficjalnie dawali
wiar� naszej wersji wypadk�w. Dopiero gdy dzi�ki moim znajomo�ciom w
Ministerstwie
Spraw Zagranicznych, przez nasze s�u�by dyplomatyczne przekaza�em stronie
rosyjskiej
dossier Noira, wykazali zrozumienie, jednocze�nie nakazuj�c, aby�my ich
uprzedzali o
naszych operacjach na ich terenie.
Pani minister, gdyby mia�a takie mo�liwo�ci, kaza�aby rozstrzela� Paw�a. Taka
zaka�a
mia�aby pracowa� w jej ministerstwie? Postanowi�a wi�c zwolni� Paw�a
dyscyplinarnie.
Kolejne rozmowy z ni�, telefony od moich przyjaci� z zaprzyja�nionych resort�w
z
informacjami o zas�ugach mego podw�adnego odrobin� udobrucha�y szefow�. Musia�em
zrobi� co�, �eby nasz referat na jaki� czas zszed� z oczu pani minister, �eby
�wie�e rany
zasch�y. Pawe� przezornie uciek� na zwolnienie lekarskie i czeka�, co si�
wydarzy.
Takie my�li przychodzi�y mi do g�owy, gdy jak co dzie� szed�em do pracy. W tym
roku mieli�my pi�kn� jesie�, s�oneczn�, z porannymi lekkimi przymrozkami. Li�cie
mi�o
chrz�ci�y pod podeszwami but�w, a promyki s�oneczne jeszcze �askota�y twarz
kusz�c do
zdj�cia palta.
Wchodz�c do gabinetu odebra�em od panny Moniki korespondencj� i zacz��em czyta�
listy. W trakcie lektury zadzwoni� asystent pani minister.
- Panie Tomaszu, czy mo�e pan przyj�� do nas na pi�� minut? - zapyta�.
Niby by�o to zaproszenie, ale czu�em, �e batalia o posad� Paw�a jeszcze nie jest
sko�czona. Poprawi�em krawat i przyg�adzi�em klapy marynarki, a potem ruszy�em
do pani
minister.
Przywita�a mnie serdecznie, wychodz�c mi naprzeciw. W jej pokoju opr�cz
asystenta
by� jeszcze jeden m�czyzna siedz�cy przy stoliczku kawowym, powa�ny, elegancko
ubrany,
pachn�cy dobr� wod� kolo�sk�, ze starannie przyci�tymi w�sami. Jego szpakowate
w�osy
sprawia�y wra�enie, jakby ich w�a�ciciel przed chwil� wyszed� od fryzjera. Bi�o
od niego
jakie� ciep�o, wygl�da� jak �dobry wujek�. Mia� oko�o pi��dziesi�tki, ale
wysportowan�
sylwetk�. By�em pewien, �e chodzi na si�owni�, p�ywalni�, mo�e jeszcze biega.
Ca�y ten
obraz psu� wyraz jego oczu. By�y b��kitne o lodowatym spojrzeniu.
Pani minister da�a dyskretny znak i asystent wyszed�.
- Jak zdrowie Paw�a? - zapyta�a moja prze�o�ona.
Takiego pytania zadanego tak ciep�ym tonem g�osu nie spodziewa�em si�.
Podejrzewa�em jak�� pu�apk�.
- Powoli dochodzi do siebie - odpowiedzia�em dyplomatycznie.
- Lepiej, �eby przyspieszy� tempo rehabilitacji - orzek� m�czyzna.
- Przepraszam! - pani minister wsta�a z krzes�a. - Nie przedstawi�am pan�w
sobie.
- Bronek - powiedzia� m�czyzna i wyci�gn�� do mnie d�o�.
- Tomasz - r�wnie� si� przedstawi�em.
- No, �wietnie - minister po�o�y�a d�onie na kolanach.
Wyra�nie nie wiedzia�a, jak zacz�� rozmow�. Bronek u�miechn�� si� do niej i pani
minister powiedzia�a:
- To panowie sobie porozmawiajcie w spokoju - po czym wysz�a z gabinetu.
Patrzy�em za ni� w zadumie.
- Kim jeste�? - zapyta�em nowego znajomego.
- Wybacz, Tomaszu, lepiej, �ebym nie zdradza� ci swojej profesji. Sam si� wielu
rzeczy domy�lisz, ale zobowi�zany tajemnic� s�u�bow� wkr�tce o nich zapomnisz.
Bronek wsta� i podszed� do stylowej szafy w rogu. Zawsze podejrzewa�em, �e jest
tam
ukryty sejf z wa�nymi dokumentami, a tam by� pospolity barek.
- Koniak, whisky? - zaproponowa� przypatruj�c si� etykietom na butelkach.
- Nie - j�kn��em zaskoczony swobod� zachowania m�czyzny.
- Mo�e wino, czerwone jest dobre na kr��enie - Bronek tym razem ogl�da�
kieliszki. -
Jest tu re�skie, cierpkie w smaku, ale nie ci��y tak jak hiszpa�skie. Francuskie
s� z kolei zbyt
aromatyczne.
- Odrobin� - zgodzi�em si�.
Bronek nala� mi czerwonego p�ynu do kieliszka, a sobie nie po�a�owa� whisky.
Usiad�
po drugiej stronie stolika i za�o�y� nog� na nog�.
- Tak powa�nie, jak si� czuje Pawe�?
- Powoli... - zacz��em.
- Prosz�, nie k�am - Bronek podni�s� d�o�, zatrzymuj�c mnie w po�owie zdania. -
Nie
mnie.
- Tak samo - mrukn��em.
- �wietnie - ucieszy� si� Bronek. - Macie zaplanowan� jak�� robot� w najbli�szym
czasie?
- W�a�nie chcia�em wys�a� Paw�a w teren.
- Dok�d?
- Do Spychowa.
- To gdzie� na Mazurach?
- Na pograniczu Mazur i Mazowsza.
Bronek podszed� do mapy Polski wisz�cej na jednej ze �cian. Chwil� j� studiowa�,
popijaj�c drobne �yki whisky.
- Bardzo dobrze - oznajmi�, wracaj�c z lustracji wyra�nie zadowolony. - A ty
jeste�
zawalony robot�?
- Tak jak zwykle.
- Od�� to i skup si� na tym, co ci powiem. Zaczn� mo�e od Noira...
***
W czasie urlopu zdrowotnego wy�ebranego u mojego lekarza mia�em wreszcie czas,
�eby zrobi� porz�dek na p�kach w mojej domowej biblioteczce. Przy okazji
�odkurzy�em�
kilka interesuj�cych ksi��ek, kt�rych jako� nigdy nie mia�em czasu przeczyta�.
M�j rozk�ad
dnia sprowadza� si� do porannych zakup�w, �wicze�, �niadania, czytania, obiadu,
czytania,
kolacji, obejrzenia wieczornych wiadomo�ci i czytania. �a�owa�em, �e musia�em w
domu
sp�dza� okres pi�knej z�otej polskiej jesieni, ale wiedzia�em, �e lepiej nie
pokazywa� si� na
ulicach. Pan Samochodzik, m�j szef, bardzo mnie na to uczuli�, a w tym czasie
�agodzi� z�y
nastr�j pani minister. Nieoczekiwanie wieczorem zadzwoni� do mnie Piotr,
archeolog,
kt�rego pozna�em na wykopaliskach w Dylewie.
- Cze��, co s�ycha�? - zapyta�.
Zdziwi� mnie ten niespodziewany telefon.
- Jako� leci - odpowiedzia�em. - Odpoczywam i nadrabiam zaleg�o�ci w lekturze.
- Bardzo m�drze. Czyta�e� �Potop�?
- Oczywi�cie.
- Du�o pami�tasz z lektury?
- Chyba tak - odpar�em ostro�nie.
- To odkurz sobie wiadomo�ci i szykuj si� na wyjazd.
- O co chodzi?
- Zobaczysz. Spotkanie pojutrze przed twoj� firm�. Jedziemy na tydzie�.
Meteorolodzy twierdz�, �e przez ten czas wr�ci lato. To w sam raz na nasze
potrzeby.
- Nasze? Kt� nami jeszcze jedzie?
- Niespodzianka, starzy znajomi.
Piotr roz��czy� si�. Chwil� pomy�la�em i wystuka�em na klawiaturze telefon do
Pana
Samochodzika.
- Szefie, czy to przypadek, �e Piotr, ten archeolog, proponuje mi wyjazd w teren
w
dniu mojego powrotu do pracy? - zapyta�em, gdy pan Tomasz podni�s� s�uchawk�.
- Dobry wiecz�r, Pawle.
- Przepraszam, dobry wiecz�r. To jak?
- Przypadek, zupe�nie nie wiem, o czym m�wisz.
Szef, gdy zrelacjonowa�em mu rozmow� z Piotrem, zgodzi� si� na wyjazd.
- Wierz�, �e nie zawraca�by ci g�owy g�upstwami - stwierdzi�. - Wspomina� o
�Potopie�?
- Tak.
- To pewnie dobrze ci radzi�. Jed�, powoli atmosfera wok� ciebie si� oczyszcza.
Mo�e ci� nie zlinczuj� po powrocie.
- Dzi�kuj� za s�owa pociechy.
Podekscytowany zapowiedzi� wyjazdu i nowej przygody nie mog�em zasn��.
Zdesperowany zacz��em czyta� �Potop�. Potem jednak, stwierdziwszy, �e trzy tomy
to za
du�o do przeczytania w ci�gu jednego dnia, wybra�em �atwiejsze wyj�cie i
si�gn��em po
pude�ko obok telewizora.
Do wczesnego ranka ogl�da�em ekranizacj� s�awnej powie�ci. Nast�pny dzie�
up�yn��
mi pod znakiem wizyty w warsztacie, gdzie tradycyjnie przed wyjazdem sprawdza�em
stan
Rosynanta. By� to terenowy samoch�d jeep grand cherokee, dar Polonii
ameryka�skiej, kt�ry
mia� zast�pi� stary wehiku� szefa. To by�y dwie generacje. Rosynant zachowa�
cechy
wehiku�u, by� doskona�ym wozem terenowym, umia� p�ywa�, nabra� du�ej pr�dko�ci.
Stracili�my tylko walor zaskoczenia. Pokraczny wehiku� budzi� drwiny, Rosynant
m�g�
budzi� szacunek. By�by on wi�kszy, gdyby wszyscy znali elektroniczne gad�ety
naszego
pojazdu.
Potem pojecha�em na zakupy. W hipermarkecie ucieka�em za p�ki z zabawkami,
ujrzawszy pani� minister na zakupach. O um�wionej porze stawi�em si� przed
ministerstwem.
Szefa, o dziwo, nie by�o w pracy. Czeka�em wi�c na Piotra i jego towarzyszy.
Po chwili ujrza�em ich wszystkich. Piotr - doktor archeologii - by� wysoki,
ostrzy�ony
na zero, w okularach. Basia by�a niedu�� blondyneczk� o rozwichrzonych lokach i
twarzy
dziewcz�cia, specjalistk� od konserwacji znalezisk. Renata, d�ugow�osa brunetka,
sz�a jak
modelka prezentuj�c zgrabne nogi w obcis�ych spodniach, zajmowa�a si� g��wnie
katalogowaniem, a to za spraw� prawie niebia�skiego talentu do odrysowywania
rzeczy i
�adnego charakteru pisma.
- Cze��! - przywitali mnie.
Otworzy�em im klap� baga�nika, by w�o�yli tam podr�czne baga�e.
- Szymon i Rafa� jad� tarpanem z reszt� sprz�tu - wyja�ni� mi Piotr. - Wyjechali
o
�wicie, by zd��y� na czas.
Szymon te� by� w Dylewie, zajmowa� si� fotografi� i kierowaniem wykopaliskami.
Rafa�a jeszcze nie zna�em.
- Powiesz mi, dok�d jedziemy? - zapyta�em Piotra.
- Do Spychowa - odpar�.
- Pomyli�e� �Potop� z �Krzy�akami� - zauwa�y�em. - Jurand ze Spychowa...
- To nie to... - Piotr lekcewa��co machn�� r�k�. -Wzi��e� �Potop� ze sob�?
- Tak.
- To jedziemy.
Piotr zap�dzi� dziewczyny na tylne siedzenie, a sam usiad� obok mnie. Ca�� drog�
archeolodzy jak ognia unikali tematu zagadki, kt�r� mia�em si� zaj��. Po dw�ch
godzinach
szybkiej jazdy dojechali�my do Spychowa. Do wsi wje�d�ali�my od strony
Ostro��ki, d�ug�
ulic� Juranda. Min�li�my spore osiedle domk�w, ko�ci�, szko��, skrzy�owanie,
kolejne
domki, pomi�dzy kt�rymi by�o targowisko, za szerokim �ukiem drogi przejechali�my
przez
most na Krutyni, znanej ze szlaku kajakowego, i wjechali�my do stanicy PTTK.
Ju� tu kiedy� nocowa�em, gdy szuka�em figury Kaukaskiego Wilka. Przywita� nas
ten
sam gospodarz co wtedy, pan Jurek. By� �redniego wzrostu i mia� u�miechni�t�
twarz. W
recepcji wisia�y jego zdj�cia z wypraw w�dkarskich, g��wnie do norweskich
fiord�w.
- Zapraszam na �niadanie - pan Jurek wskaza� nam drog� do jadalni.
Sta�y w niej d�ugie drewniane �awy, �ciany zdobi�y przedziwne malunki
kolorystycznie i symbolicznie powi�zane z przyrod� Mazur.
W ogromnym akwarium p�ywa�y du�e ryby, z kt�rych dwie na pierwszy rzut oka
przypomina�y rekiny, a to zw�aszcza przez charakterystyczny styl p�ywania i
kszta�t p�etw
grzbietowych. By�o w nich co� jeszcze, co budzi�o groz�: wielkie, beznami�tne,
bladoniebieskie oczy.
Przy rozpalonym kominku, z kubkami kawy w r�kach czekali na nas Szymon i Rafa�.
Szymon by� m�odzie�cem o d�ugich, lekko faluj�cych w�osach i z zacz�tkami brody
na
twarzy. Mia� spokojne spojrzenie i takie� zachowanie. Momentami pozowa� na
cz�owieka,
kt�rego nic ju� nie zdziwi. Zauwa�y�em, �e zmieni� styl ubierania ze sk�rzanej
odzie�y na
p��tno. Mia� p��cienne, bure spodnie, bia�� koszul� wyci�gni�t� na wierzch i
sznureczek
koralik�w na szyi. D�ugie w�osy spina� niekiedy gumk� albo zak�ada� kolorow�
opask�, kt�ra
upodabnia�a go do Indianina. Nosi� przy pasku sakiewk�, w kt�rej mia� tyto� i
bibu��. Z
rzadka pozwala� sobie na zrobienie skr�ta i leniwe �mienie tytoniu.
Rafa� by� szczup�ym, wysportowanym blondynem. Na oko m�g� mie� trzydzie�ci lat.
By� specjalist� od archeologii podwodnej.
- Powiesz mi wreszcie? - zagadn��em Piotra, gdy podawano do sto�u.
- Wszystko w swoim czasie - odpar�.
Tego czasu nie znalaz� do obiadu, bo zajmowali�my si� przeniesieniem kompresora
i
sprz�tu nurkowego do chatki w pobli�u brzegu rzeki. Przy okazji przyjrza�em si�
po�o�eniu
stanicy. Ulokowano j� w malowniczym miejscu, przy uj�ciu Krutyni do Jeziora
Spychowskiego. Ma ono kilka p�wysp�w tworz�cych urocze zatoki. Po�udniowa cz��
brzeg�w jeziora jest obro�ni�ta lasami.
Potem rozlokowali�my si� w pokojach na pierwszym pi�trze hotelu. Na nocleg w
domkach lub namiotach by�o ju� za zimno, zw�aszcza w nocy. Piotr zamieszka� z
ch�opakami
w tr�jce, a mnie pozostawiono naro�ny apartament na ko�cu korytarza.
- �eby� mia� swobod� dzia�ania - wyja�ni� mi Piotr. - Mo�e tw�j szef zechce do
ciebie
do��czy�?
Po obiedzie archeolodzy pozamykali si� w pokojach, twierdz�c, �e musz� si�
zaaklimatyzowa�. Podejrzewa�em, �e raczej chcieli chwil� odpocz�� od mojego
towarzystwa
i przeprowadzi� narad�. Zszed�em wi�c do recepcji i zapatrzy�em si� na map� na
�cianie.
- Ciekawi pana okolica? - zainteresowa� si� pan Jurek.
- Mam ochot� na spacer - odpowiedzia�em.
- Dobrze pan trafi�. Spychowo to sam brzeg Puszczy Piskiej i mo�na tu godzinami
spacerowa� po lasach. Kr�tka wycieczka to przej�cie do wsi Po�om - wskaza�
p�wysep na
jeziorze Zdru�no. - Polecam te� spacer do tamy �Lalka� pomi�dzy jeziorem Zyzdr�j
a
dalszym ci�giem szlaku Krutyni.
- Dzi�kuj� za rad� - powiedzia�em do gospodarza o�rodka i wyszed�em przed
budynek
hotelu.
G��boko odetchn��em nagrzanym, przesi�kni�tym sosnowymi zapachami powietrzem
i postanowi�em wybra� si� wzd�u� rzeki do tamy. Zamy�lony maszerowa�em wzd�u�
��ki
po�o�onej nad brzegiem, gdzie pas�y si� konie. Przeszed�em przez otwart� furtk�
do lasu. Na
skarpie zauwa�y�em �lady okop�w. Przyjrza�em si� im z ciekawo�ci�. Wygl�da�y na
nigdy
nieu�yte w dzia�aniach wojennych. Potem skrajem �wierkowego m�odnika doszed�em
do
szerszej le�nej drogi, kt�ra jak pami�ta�em z mapy prowadzi�a a� do �Lalki�.
Szed�em wi�c
zastanawiaj�c si�, jakie to zadanie wymy�li� dla mnie Piotr i czy czasem moja
obecno�� w
tych okolicach nie jest pomys�em szefa, kt�ry postanowi� na jaki� czas usun��
mnie sprzed
oczu pani minister.
Tak dotar�em do tamy, a w zasadzie nieczynnej �luzy. Widzia�em �lady podj�tych
pr�b wyremontowania obiektu i przywr�cenia mu dawnego znaczenia. Dzi�ki tej
�luzie
�eglarze z jeziora Zyzdr�j mogliby przep�ywa� na Jezioro Spychowskie i dalej na
Mokre ko�o
wsi Zgon. Sta�em oparty o barierk� na szczycie budowli i patrzy�em na
przep�ywaj�c� poni�ej
wod�. Z zamy�lenia wyrwa� mnie szum piasku za moimi plecami. Obejrza�em si�
ciekawie.
W moim kierunku jechali na rowerach ch�opak i dziewczyna. Oboje mieli mo�e po
szesna�cie lat. Ona mia�a ciemnoblond w�osy, figur� i zachowanie pensjonarki.
Nawet jej
fryzura by�a prostym, tak rzadko teraz spotykanym warkoczem. Ch�opak, z czarn�
szop�
zmierzwionych w�os�w, mia� grube i czarne jak w�giel brwi, tak samo ciemne oczy.
Spojrzenie mia� �agodne, nie by�o w nim tej zaczepno�ci charakterystycznej dla
tubylc�w
patrz�cych na intruza wchodz�cego na ich teren. M�odzi byli ubrani w spodnie,
tak zwane
boj�wki i sportowe bluzy z kapturami. Zatrzymali si� obok mnie.
- Widzia�a�, Ka�ka, te �mieci? - m�odzian zapyta� towarzyszk�.
- To ju� trzecia paczka w tym miesi�cu - odpowiedzia�a dziewczyna.
Rowerzy�ci wsiedli na swoje pojazdy i ruszyli na wsch�d, na drug� stron�.
- Trzeba w nocy zaczai� si� przy bunkrze na TIR-y - us�ysza�em jeszcze s�owa
Ka�ki.
Zastanowi�a mnie ta dziwna rozmowa. M�odzi ludzie, gdyby mieli co� do ukrycia,
nie
m�wiliby o tym przy obcym cz�owieku. Spojrza�em na zegarek. By�o ju� na tyle
p�no, �e
zosta�o mi niewiele czasu, �eby zaj�� do Piotra przed kolacj� i wymusi� na nim
odpowied� na
pytanie, po co tu mnie �ci�gn��?
Szybko maszerowa�em t� sam� drog�. W pewnym momencie zauwa�y�em
przybrze�n� �cie�k�, kt�ra - jak pami�ta�em - prowadzi�a kr�tsz� drog� do
stanicy. Powoli
zmierzcha�o, a w lesie robi�o si� ju� ciemno. Us�ysza�em i poczu�em, jak dudni
ziemia od
t�tentu kopyt. Nagle zza zakr�tu wyskoczy� na mnie ko� z jak�� kobiet� w siodle.
Na m�j
widok zwierz� stan�o d�ba, a niewiasta w pi�knym, kaskaderskim stylu, szeroko
rozk�adaj�c
ramiona, z przeci�g�ym okrzykiem polecia�a w krzaki.
Rzuci�em si� w kierunku amazonki. Le�a�a na plecach mi�dzy dwoma ja�owcami.
Najpierw sprawdzi�em, czy oddycha, a potem, czy nie ma po�amanych ko�ci.
Wszystko by�o
w najlepszym porz�dku. Gdy przyjrza�em si� jej z bliska, zauwa�y�em, �e ma
pi�kne,
szlachetne rysy twarzy. By�a pi�kna w jaki� dystyngowany spos�b, przypomina�a
a