8043

Szczegóły
Tytuł 8043
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8043 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8043 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8043 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sebastian Miernicki PAN SAMOCHODZIK I... PRUSKA KORONA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P Hrabia Johann Schlippenbach jecha� noc� przez las. Ci�gn�� za sob� luzaka, u kt�rego boku by� przywi�zany ma�y kuferek opiecz�towany kr�lewskimi znakami. Hrabia by� szwedzkim pos�em, kt�ry nieszcz�liwie znalaz� si� pomi�dzy hulaj�cymi po okolicy Tatarami, chor�gwiami polskimi, resztkami oddzia��w brandenburskich i szwedzkich. Okoliczna ludno�� kry�a si� po lasach. Nagle z krzak�w na �cie�k�, kt�r� jecha� hrabia, wysz�o trzech obdartus�w. Trudno by�o oceni�, czy s� �o�nierzami, czy zwyk�ymi ch�opami, kt�rzy zdobyli bro� i stali si� rabusiami. Uzbrojeni w prymitywne piki, pr�bowali zrzuci� je�d�ca z konia. Szwed bez namys�u si�gn�� do olster i wyj�� pistolety. Pad�y dwa strza�y i dwa cia�a le�a�y na trawie. Trzeci ch�op zl�k� si� i rzuci� si� w krzaki. Te strza�y zwabi�y tak�e przebywaj�cych niedaleko Tatar�w. Hrabia us�ysza� t�tent ich konik�w. Johann Schlippenbach rozejrza� si�. Dostrzeg� ledwie widoczne �lady but�w prowadz�ce do pobliskiej g�stwiny �wierk�w. Stamt�d pewnie wyszli ch�opi. Uciekinier nie namy�la� si� i ruszy� w tamt� stron�. Rozp�dzi� konie i przebi� si� przez zielon� kurtyn� na male�k� polan�, gdzie koczowa�o kilka rodzin. W�r�d ludzi dostrzeg� ocala�ego rabusia. Zatrzyma� si�, nie zwracaj�c uwagi na zdumione spojrzenia ludzi. Odwi�za� kuferek, zabra� pistolety, proch i kule i poszed� przed siebie. Wiedzia�, �e Tatarzy bez trudu znajd� �lady kopyt i dotr� na polan�. Zadowol� si� jasyrem i dwoma �wietnymi, cho� zm�czonymi wierzchowcami. Jako� po chwili Szwed s�ysza� radosne okrzyki Tatar�w i p�acz kobiet i dzieci. By�o mu to oboj�tne, bo mia� misj� do wykonania. Ucieka� ju� trzy dni, czasami kr�c�c si� w k�ko otoczony czambu�ami. Jaki� bardziej za�arty Tatar ruszy� jego tropem i dopad� go kr�c�c nad g�ow� arkanem. Szwed spokojnie stan�� i wypali� do niego. Sko�nooki wojownik krzykn�� z b�lu, bo kula ugodzi�a go w rami�. Tatar zatrzyma� si� i wyj�� z pochwy szabl�. Szwed chwyci� rapier. W czasie pojedynku hrabia zosta� dwukrotnie ranny, ale zdo�a� nagle doby� drugi pistolet i z bliska strzeli� przeciwnikowi w twarz. Wyczerpany i krwawi�cy pose� kr�la Szwecji w �rodku nocy pad� zemdlony pod drzewem. Obudzi� si� sam nie wiedzia� kiedy i gdzie. Le�a� w pokoju jakiego� pa�acu. S�u��cy podawa� mu bulion, a jaka� oty�a kobieta opatrywa�a jego rany. Po dw�ch tygodniach by� na tyle silny, �e m�g� odby� powa�n� rozmow� z gospodarzem. Tamten opowiedzia� mu o okropie�stwach najazdu tatarskiego. Tatarzy ci�gn�li na zach�d pal�c i morduj�c ca�e wsie. Nie brali jasyru, a ci kt�rzy prze�yli m�wili, �e towarzysz�cy Tatarom Polacy szukali szwedzkiego oficera. Szlachcic, wierny poddany elektora brandenburskiego, domy�li� si�, �e to hrabia Johann Schlippenbach jest tym poszukiwanym cz�owiekiem, a Szwed przez najbli�szy miesi�c nas�ucha� si� tylu opowie�ci o okrucie�stwie naje�d�c�w, �e zastanawia� si�, czy ta jego przesy�ka naprawd� by�a tego warta, bo by� pewien, �e to wszystko zdarzy�o si� przez niego, �e to jego szukano. Gdy zbli�a�y si� �wi�ta Bo�ego Narodzenia, do pa�acu przyby� jaki� przera�ony cz�owiek m�wi�cy o kolejnym naje�dzie Tatar�w. Ludzie, kt�rzy otoczyli pa�ac tego samego dnia, nie byli Tatarami, lecz Polakami. Wygl�dali na lu�n� kup� szlachty. - Szwedzie, wyjd�, je�li nie chcesz, �eby�my ci� ogniem wykurzyli! - krzykn�� ich przyw�dca. Hrabia ju� wcze�niej za zgod� gospodarza ukry� zawarto�� kuferka. - Niech pan nie wychodzi - prosi� gospodarz. - Nie, pana c�rka jest wi�cej warta ni� �ycie starego Szweda - dumnie odpar� hrabia. Skrz�tnie ukrywa�, �e rana zadana w pojedynku spowodowa�a wewn�trzne krwawienia i od jakiego� czasu kaszla� krwi�. Wyszed� przed pa�ac. - Jestem pos�em Jego Kr�lewskiej Mo�ci... - zacz��. - Dla mnie mo�esz by� i Lucyferem - za�mia� si� szlachciura. Potkn�� szabl� pod grdyk� Szweda. - Gdzie masz kuferek? - zapyta� szeptem. - Schowa�em, to osobista przesy�ka kr�la. - Gdzie go schowa�e�? - W lesie. - Prowad�! - Nie! - Prowad�, bo... - Polak zamachn�� si� szabl� i zamar�. Szwed sta� wyprostowany. Wyj�� rapier i z�ama� go na kolanie. - Jestem je�cem, ale domagam si� traktowania godnego kr�lewskiego pos�a. - Pies ci� tr�ca�! - szlachciura wyj�� pistolet i strzeli� Szwedowi w serce. Na zamarzni�tym trakcie ukaza� si� oddzia� polskiej doborowej chor�gwi. Dow�dca widz�c, co zrobi� szlachcic z mazowieckiej partyzantki, upojony �atwym zwyci�stwem w pobliskim mie�cie, kaza� go zastrzeli� i cia�o wrzuci� do przer�bli. - Sprawa zamkni�ta - uzna� cz�owiek, kt�rego �o�nierze zwali pu�kownikiem. - Jedziemy na prawdziw� wojn�. ROZDZIA� PIERWSZY PRZES�UCHANIE W ROSYJSKIM STYLU � ZAPROSZENIE DO BONAPARTYSTY � PAMI�TNIK ANGIELSKIEGO OFICERA � WYPOSA�ENIE JAMESA BONDA � WYJAZD DO PRAWDINSKA � ROSYJSKI PRZEWODNIK � NOCNA WYPRAWA DO CERKWI � PIERWSZE SPOTKANIE Z NOIREM � KONW�J DO KALININGRADU � UCIECZKA DO POLSKI Uderzenie fali lodowatej wody wylanej z wiadra na moj� pot�uczon� g�ow� powi�kszy�o tylko t�py b�l w skroniach. Nie wytrzyma�em i zawy�em jak ranne zwierz�. Ubawi�o to stra�nik�w. Poprawili sobie jeszcze nastr�j kopi�c mnie w �ebra. Potem chwycili moje ramiona i poci�gn�li po wybetonowanej pod�odze piwnicy, po kilkunastu schodach, po wykafelkowanym holu. Zauwa�y�em jeszcze, �e sprz�taczka w fartuchu w kwiatki i szaroburej chu�cie na g�owie natychmiast zmy�a krwawy �lad, kt�ry pozostawi�o moje cia�o. - B�dzie gada� - poinformowa� jeden z tragarzy oficera siedz�cego za biurkiem. Lampa �wiec�ca prosto w oczy by�a dope�nieniem pokoju przes�ucha�. W k�cie przy stoliku siedzia� skromny stenotypista. Oficer z rombami na pagonach zajrza� mi w twarz. - Wsp�wi�niowie nie lubi� obcokrajowc�w? - udawa� trosk�. J�zyk rosyjski oferuje ca�� gam� s��w do wyra�enia r�nych uczu�. Ma te� jedn� wad�. Je�eli kto� grozi ci po rosyjsku, zaczynasz si� ba�. To pytanie brzmia�o jak zapowied� rych�ego wyjazdu na Ko�ym�. Wiedzia�em, �e w gruncie rzeczy nic takiego mi nie grozi, ale w takich chwilach strach ma naprawd� wielkie oczy. Oficer u�miechn�� si� zadowolony i usiad� na swoim miejscu. - B�dziecie m�wi�? - zapyta�. - Tak - j�kn��em. - Nazwisko? - Daniec. - Imi�? - Pawe�. - Narodowo��? - Polak. D�ugopis stenotypisty cicho szura� po kartce papieru. M�ody ch�opak prawie na mnie nie patrzy�. - Cel przyjazdu? - Jestem tu s�u�bowo. Pracuj� w Ministerstwie... - Po kolei! M�j paszport uderzy� o blat biurka wydaj�c przy tym odg�os podobny do trzasku bicza. Wydawa�o mi si�, �e poczu�em na policzku powiew rzemienia nahajki. - Opowiecie, jak to by�o? - ton g�osu oficera znowu by� �agodny. - ��dam kontaktu z polskim konsulem. Wtedy poczu�em nag�e uderzenie i nast�pne co pami�tam, to ch��d �cian i pod�ogi w celi. By�em sam w pomieszczeniu o wymiarach dwa metry na metr i p�tora metra wysoko�ci. Mia�em czas na przemy�lenie swojej sytuacji i pope�nionych b��d�w, kt�re sprawi�y, �e by�em w rosyjskim wi�zieniu. *** Wszystko zacz�o si� niepozornie. Pod koniec wrze�nia otrzyma�em propozycj� spotkania z pewnym historykiem zajmuj�cym si� epok� napoleo�sk�. Odwiedzi�em go wieczorem w jego domu na Saskiej K�pie. Starszy pan pocz�stowa� mnie herbat� i usiedli�my przy stoliczku w k�ciku salonu. �ciany tego pokoju zajmowa�y ogromna biblioteka i miniatury przedstawiaj�ce epizody z walk okresu napoleo�skiego. Szczeg�lne miejsce w tej kolekcji zajmowa�y obrazy po�wi�cone postaci genera�a Jana Henryka D�browskiego. - Panie Pawle, wiem, �e zajmuj� si� panowie poszukiwaniem zaginionych dzie� sztuki - zacz�� staruszek, gdy w�o�y� do kubka porcj� konfitur z malin. - Czy wasze zainteresowanie si�ga poza granice Polski? - Niekiedy tak - przyzna�em ostro�nie. - To dobrze - gospodarz zadowolony pokiwa� g�ow�. - A by� pan kiedy� w Rosji? - Par� razy. - �wietnie. Zna pan tamtejsze uwarunkowania. Czy mog� panowie liczy� na wsp�prac� strony rosyjskiej. Zastanawia�em si�, jakich u�y� s��w, �eby dobrze stre�ci� charakter moich dotychczasowych kontakt�w z rosyjskimi w�adzami. M�j rozm�wca wyczu� t� niepewno��. - Rozumiem. S�ysza�em jednak, �e pan jest zdolnym m�odym cz�owiekiem, nie�le wyszkolonym, nawet do operacji, nazwijmy to, tajnych. - Od kogo pan to s�ysza�? - Od pa�skiego szefa. - W takim razie prosz� powiedzie�, o co chodzi? - Musia�by pan wyjecha� do Prawdinska, dawniej Frydlandu. - Rozumiem, �e sprawa dotyczy, zwa�ywszy na pana zainteresowania, roku 1807 roku i bitwy pod Frydlandem? - Tak jest. Chodzi o rzecz unikatow�, o pami�tnik pu�kownika Knoxa, angielskiego oficera - obserwatora przy armii Bennigsena. W czasie bitwy w czerwcu 1807 roku ukry� w mie�cie sw�j pami�tnik, obawiaj�c si�, �e te notatki mog� si� dosta� w r�ce Francuz�w. - Czego m�g� si� obawia�? - zdziwi�em si�. - Opr�cz przebiegu kampanii opisa� w nim sw�j udzia� w audiencji u cara, w czasie kt�rej rozmawiano o nowym podziale stref wp�yw�w w Europie po kl�sce Napoleona. Nikt nigdy nie pozna� tre�ci tej rozmowy, kt�r� wbrew protoko�owi dworskiemu prowadzono w cztery oczy. Pu�kownik Knox zna� j�zyk rosyjski, a obaj panowie znali tak�e francuski. - Czy znane jest miejsce ukrycia pami�tnika? - Nie. - Sk�d pan wie, �e w og�le go ukryto? - M�j przyjaciel z Anglii przes�a� mi t� informacj�. Niedawno studiowa� archiwum angielskiego dworu kr�lewskiego z tamtego okresu. Pu�kownik Knox zda� relacj� kr�lowej zapewniaj�c, �e jego zapiski nie dostan� si� w r�ce wroga. - Jakie� wskaz�wki? Historyk si�gn�� po list przyjaciela. - Je�eli to panu co� pomo�e - m�wi� zak�adaj�c okulary do czytania - Knox powiedzia�: �M�j notatnik widzia� i widzi wszystkich we Frydlandzie, ale jego nikt nie dostrze�e�. - To niewiele - zmartwi�em si�. - Tak. Kiedy mo�e pan wyjecha� do Prawdinska? - Czemu panu tak zale�y na czasie? - B�dzie pan mia� konkurencj�. Powoli odstawi�em kubek. Staruszek ukrywa� przede mn� istotne szczeg�y i ta historia przesta�a mi si� podoba�. - Kogo? - Zna pan cz�owieka o kryptonimie Noir? - Nie. Kto to taki? - Znany w Anglii z�odziej dzie� sztuki, tajemniczy poszukiwacz skarb�w. Jest nieuchwytny i niewidzialny. Prawdopodobnie to on w�ama� si� do domu mojego przyjaciela i wykona� fotokopie jego notatek. - Ten notatnik mo�e go nie zainteresowa�, tym bardziej �e znajduje si� w obwodzie kaliningradzkim. Na rosyjskiej prowincji ka�dy obcy jest podejrzany i czujnie obserwowany. - Mo�e i tak - staruszek pokiwa� g�ow�. - Bierze pan t� spraw�? - Musz� skonsultowa� si� z szefem - chcia�em wsta� z fotela i po�egna� si�. - Pan Tomasz powiedzia�, �e decyzja jest w pa�skich r�kach... - Dobrze - zgodzi�em si�. - Spr�buj� rozejrze� si� po okolicy. - Wspaniale! - gospodarz a� klasn�� w d�onie. Wsta� i podszed� do biurka. Z szuflady wyj�� szar� kopert� opatrzon� kilkoma piecz�ciami. Ze �rodka wyj�� kartk� papieru i podsun�� mi j� wraz z d�ugopisem. - Przysz�o dzi� poczt� dyplomatyczn� do ambasady Wielkiej Brytanii - wyja�ni�. - To potwierdzenie odbioru kwoty na wydatki oraz dokument�w i kluczyk�w samochodu. Zapozna�em si� z napisanym po angielsku pismem. Gospodarz m�wi� prawd�. Postawi�em na dole formularza zamaszysty podpis. - Gdzie jest samoch�d? - zaciekawi�em si�. - Tam! - staruszek wskaza� na przykryty brezentem pojazd stoj�cy pod uliczn� latarni�. Zeszli�my na d�. Ostro�nie ods�oni�em kawa�ek przykrycia i zerkn��em na prz�d maski. - Samoch�d dresiarzy - za�mia�em si�. - Co takiego?! - zdziwi� si� staruszek. - Ostatnio samochodem marki BMW je�dzi James Bond - �artowa�em. Anglicy zafundowali mi eleganckie, czarne BMW, nie za du�e, lecz z mocnym silnikiem i - jak zauwa�y�em - podrasowanym zawieszeniem. Auto mia�o rosyjskie tablice rejestracyjne. Siadaj�c za kierownic� postrachu polskich szos, czu�em si� niezr�cznie. Przyzwyczai�em si� do nieco topornego w prowadzeniu Rosynanta. Mia�em wra�enie, jakbym zdradza� przyjaciela. Z drugiej strony nie mog�em zabra� go do Rosji. W razie kradzie�y nie otrzymaliby�my odszkodowania, bo �adne polskie towarzystwo ubezpieczeniowe nie ubezpiecza�o aut wyje�d�aj�cych za wschodnie granice Polski. Na najbli�szych �wiat�ach dyskretnie zajrza�em do koperty z pieni�dzmi. By� tam plik banknot�w dolarowych sum� znacznie przekraczaj�c� moje miesi�czne pobory. Postanowi�em odwiedzi� jeszcze pana Tomasza. Nie by�o go w domu na Star�wce. Jego telefon kom�rkowy tak�e nie odpowiada�. To samo by�o rano. Zostawi�em wi�c szefowi informacj� na automatycznej sekretarce i ruszy�em w kierunku rosyjskiej granicy. Po czterech godzinach jazdy sta�em w kolejce na przej�ciu w Bezledach. Zd��y�em porz�dnie si� wyspa�, oczekuj�c na swoj� kolej. Po rosyjskiej stronie odprawa w�a�ciciela takiego pojazdu jak m�j, poparta drobnym wsparciem finansowym rosyjskiego pogranicznika, przebieg�a b�yskawicznie. Nie doje�d�aj�c do Kaliningradu skr�ci�em na wsch�d w kierunku Prawdinska. Za�o�ono go w XIV wieku jako miasto-koloni� na pograniczu ziem poga�skich Prus�w. W czasie drugiej wojny �wiatowej, w styczniu 1945 roku, zosta�o tylko nieznacznie zniszczone. Zachowa� si� ko�ci� i kilka kamienic w okolicach dawnego rynku. Rosyjscy wyzwoliciele wyj�tkowo �agodnie obeszli si� z tym zdobytym niemieckim miasteczkiem. Jego przedmie�cia, gdzie w 1807 roku do boju stawa�a polska dywizja genera�a D�browskiego, zajmowa�y domki z bia�ej ceg�y, typowe dla zabudowy w obwodzie kaliningradzkim. Na �rodku skrzy�owania sta�a wie�yczka jeszcze poniemieckiej transformatorowni. Tu� za ni� musia�em ostro hamowa�, bo ca�� szeroko�ci� jezdni maszerowa�y g�si. Wy��czy�em magnetofon i wolno jecha�em ulic� Kutuzowa rozgl�daj�c si� na boki. Mimo wczesnego popo�udnia na ulicach nie by�o �ywego ducha. Zatrzyma�em si� przy popiersiu umieszczonym na niewysokim piedestale naprzeciw starej kamienicy z dzwonnic� nad wej�ciem. Wysiad�em z samochodu i przeczyta�em podpis pod popiersiem: �Feldmarsza�ek Kutuzow�. Przeszed�em na drug� stron� i przyjrza�em si� dw�m marmurowym tablicom wmurowanym w �cian� kamieniczki. Obie informowa�y w j�zykach niemieckim i rosyjskim, �e w tym miejscu znajdowa�a si� bratnia mogi�a �o�nierzy carskich i pruskich poleg�ych w bitwie pod Frydlandem. Zar�wno popiersie, jak i tablice wygl�da�y na nowe, wi�c nie interesowa�em si� nimi d�u�ej. Ruszy�em w kierunku rynku. Zatrzyma�em si� na parkingu przy wsp�czesnym betonowo-szklanym klocku ratusza. Cofn��em si�, by obejrze� stary mur z ceg�y i kamieni. �Zabytek chroniony prawem� - oznajmia� napis na kamiennej tabliczce. Rozejrza�em si�. �To musia�y by� dawne mury miejskie� - pomy�la�em patrz�c na wg��bienie w ziemi, zapewne fos�. Przeszed�em z prawej strony ratusza, patrz�c ze zdziwieniem na odnowion� kamienic� z kolejn� tablic�; tym razem chodzi�o o miejsce, gdzie zatrzyma� si� Napoleon. Smutno popatrzy�em na fontann� i pomnik Lenina, spogl�daj�cego na kantor i pustawe p�ki w sklepie po drugiej stronie rynku. Wyj��em z torby opis bitwy pod Frydlandem, przygotowany przez mi�ego historyka. Najbardziej interesowa�y mnie informacje dotycz�ce ruch�w strony rosyjskiej. Na bie��co por�wnywa�em notatki z map� miasta i okolic. Wtedy moj� uwag� przyku� ko�ci�, kt�ry od XIV wieku sta� w zachodnim naro�niku mur�w miej- skich, niedaleko M�y�skiego Stawu. Ze wzgl�du na po�o�enie w pobli�u fortyfikacji musia� mie� charakter obronny. Wsta�em wi�c i poszed�em w jego kierunku. Przechodzi�em mi�dzy podupadaj�cymi kamienicami, gdzie na parterach powstawa�y sklepy, kawiarnie, a z g�rnych pi�ter dochodzi�y odg�osy rosyjskiego dubbingu pod�o�onego pod latynoameryka�skie telenowele. Leniwie przechadza�y si� rude koty, a babcie debatowa�y o cenach w sklepie siedz�c na poduszkach wy�o�onych na schody. Z zewn�trz �wi�tynia przypomina�a typowy pruski gotyk z czerwonej ceg�y. Jedynie wie�a postawiona po zachodniej cz�ci budowli odbiega�a stylem, przypominaj�c bardziej okres przej�ciowy pomi�dzy gotykiem a klasycyzmem, prawdopodobnie drug� po�ow� XV wieku. Wszed�em do �rodka bocznym wej�ciem od podw�rza, mijaj�c w kruchcie dwoje drzwi umieszczonych naprzeciw siebie. Znalaz�em si� w cerkwi. Ikonostas prawie nie istnia�. Na �nie�nobia�ej p�achcie wisia�a jedna ikona. Wn�trze, kt�re kiedy� zajmowa� magazyn, starannie wysprz�tano. Zerkn��em na sufit. Dwa rz�dy siedmiu s�up�w nie pasowa�y do charakteru �wi�tyni, kt�ra pocz�tkowo by�a budowl� salow�. Przebudowa sztucznie podzieli�a j� na trzy nawy. W g��wnej by�o sklepienie gwia�dziste, a w bocznych kryszta�owe. Ze starego wyposa�enia nie zosta�o nic. Nawet ch�r znikn��, strasz�c jedynie dziur� z drzwiami prowadz�cymi do wej�cia na wie��. - �adnie tu? - nagle us�ysza�em pytanie zadane po rosyjsku. Mimowolnie podskoczy�em zaskoczony czyj�� obecno�ci�. - Tak - przyzna�em. M�ody m�czyzna by� blondynem o kr�conych w�osach, szerokiej twarzy ze szczerym u�miechem w k�cikach ust i dziwnym b�yskiem w oczach. - Z dawnego wyposa�enia nic si� nie zachowa�o? - postanowi�em wypyta� Rosjanina. - Nic - pokr�ci� g�ow�. -A czego� szukasz? - Pisz� przewodnik - sk�ama�em. - Je�d�� po miejscach zwi�zanych z bitwami okresu napoleo�skiego. - O, du�o wiem na ten temat - ucieszy� si� Rosjanin. - Specjalizuj� si� w bitwie pod Frydlandem. Jewgienij - wyci�gn�� do mnie d�o�. - Pawe� - odpowiedzia�em. - To co chcesz wiedzie�? - zapyta�. - Gdzie stacjonowa� sztab Bennigsena? - Tu - Jewgienij tupn�� nog� w pod�og� pokryt� cementow� wylewk�. - W Prawdinsku by� zamek? - Nie. - To pewnie ko�ci� ma podziemia? - Mia�, ale teraz s� zawalone gruzem. - A wie�a? Mo�na tam wej��, zrobi� zdj�cie miasta i pola bitwy? Jewgienij popatrzy� na mnie podejrzliwie. - Musia�by� mie� zezwolenie - rzuci� niech�tnie. Wyczu�em, �e pope�ni�em b��d. Mog�em tak kierowa� rozmow�, �eby sam zaproponowa� wej�cie na wie��. Musia�em zatuszowa� t� niezr�czno��, udaj�c zainteresowanie innymi cz�ciami miasta. Dowiedzia�em si� mi�dzy innymi, �e popiersie Kutuzowa pochodzi�o z Petersburga, kt�ry te� mia� ulic� Kutuzowa i zd��y� mu wystawi� pomnik. - Kutuzow nigdy nie by� w Prawdinsku - uzupe�ni� Jewgienij. Moje peregrynacje zako�czy�y si� w rodzinnym domu Jewgienija, przy stole. Gospodarze wystawili na st� wszystko, co mieli. Od picia alkoholu wym�wi�em si� tym, �e prowadz� samoch�d. Spo�ycia roso�u z baranich �eberek nie mog�em odm�wi�. Szybko zapad� wiecz�r i podzi�kowa�em za go�cin�. Dyskretnie zap�aci�em Jewgienijowi za oprowadzanie. Rosjanie chcieli mnie zatrzyma� na noc, ale sk�ama�em, �e mam hotel w Kaliningradzie. Wybieg�em na �wie�e powietrze i wsiad�em do samochodu. Wyje�d�aj�c przep�dza�em na ulicy Kutuzowa przed domem kultury stado indyk�w i ju� by�em za miastem. Na prostej drodze rozp�dzi�em auto studz�c g�ow� i intensywnie my�l�c. �M�j notatnik widzia� i widzi wszystkich we Frydlandzie, ale jego nikt nie dostrze�e� - to mo�e jedynie dotyczy� wie�y ko�cielnej. Stamt�d wszystko wida�, a ko�ci� jako jeden z niewielu budynk�w w Prawdinsku ocala� z po�ogi wojennej. Ostro, na hamulcu r�cznym zawr�ci�em i powoli podje�d�a�em do miasta. Wiedzia�em, �e moje BMW rzuca si� w oczy, wi�c musia�em je zostawi� na rogatkach miasta. By� tam barek i zaparkowa�em mojego mechanicznego potwora mi�dzy mercedesami i audi. Za�o�y�em ciemn� kurtk� i wzi��em plecak z niezb�dnym wyposa�eniem. Maszerowa�em, cicho stawiaj�c stopy. Przystawa�em w cieniu drzew lub bram, gdy tylko w okolicy zaszczeka� pies. Odwraca�em twarz od �wiate� ka�dego nadje�d�aj�cego samochodu. W ten spos�b dotar�em nad brzeg M�y�skiego Stawu na zapleczu ko�cio�a. Rozejrza�em si� doko�a, chwyci�em d�o�mi szczyt niewysokiego murku otaczaj�cego przyko�cielny teren i przeskoczy�em przeszkod�. Na d�u�sz� chwil� u�o�y�em si� na ziemi, lustruj�c okolic�, czy aby moje wyczyny nie wzbudzi�y czyjej� czujno�ci. Podw�rze po mojej lewej stronie zamyka�a archaiczna brama z siatk�, a po prawej widzia�em budynki gospodarcze, kt�re - jak mi wyja�nia� Jewgienij - przystosowano do potrzeb szk�ki niedzielnej. �wieci�a tu tylko jedna latarnia, kt�rej �ar�wka systematycznie przygasa�a. Odczeka�em na moment, gdy podw�rzec opanowa� mrok i skoczy�em do bocznego wej�cia do cerkwi. Z kieszeni wyj��em smar do mechanizm�w w sprayu. Chcia�em sprawi�, by zawiasy i klamka nie ha�asowa�y. Zdziwi�em si� jednak, bo okolice klamki by�y odrobin� t�uste, �mierdzia�y smalcem. �Jaki� zapobiegliwy wierny� - pomy�la�em. Nacisn��em klamk�, kt�ra drgn�a i drzwi uchyli�y si� bezg�o�nie. Powinno to by�o zapali� �wiat�o ostrzegawcze w mojej g�owie, ale wtedy my�la�em tylko o odkryciu skrytki. Za�o�y�em gogle noktowizora i obejrza�em przedsionek. K��dki wisia�y na skoblach. Wrota do wn�trza �wi�tyni by�y uchylone. Wszed�em do �rodka. Poczu�em jaki� dziwny zapach w powietrzu, wi�c w��czy�em w noktowizorze funkcj� widzenia w podczerwieni. Na czerwono zaja�nia�a tylko lampka kadzid�a. S�absze sygna�y odbiera�em z g��wnej hali. Jedna z pomara�czowych plamek porusza�a si�, by� to szczur. Ja�niejsze od t�a by�y tylko plamy przypominaj�ce trop osoby id�cej do schodk�w prowadz�cych do wej�cia na wie��. Ponownie w��czy�em noktowizor. Podejrzewa�em, �e nawet je�eli kto� tu by� przede mn�, to dawno, bo system podczerwieni odbiera� jedynie s�abe sygna�y. Gdy wchodzi�em po wystaj�cych ze �ciany schodach bez por�czy, jeszcze raz w��czy�em podczerwie� i dostrzeg�em ja�niejsze plamy ciep�a na �cianach. Przypomina�y one kszta�tem ma�e tr�by powietrzne. �Kto� sta� przytulony do �ciany i ci�ko oddycha�� - domy�li�em si�. �Czy�by Noir ju� tu by�?�. Skrada�em si� najciszej jak tylko potrafi�em. Z nieistniej�cego ch�ru, za organami, wchodzi�o si� do wn�trza kwadratowej wie�y przez niskie, gotycko sklepione wej�cie. Zaraz po lewej stronie zaczyna�y si� spiralne schody ku szczytowi wie�y i dawno st�d ukradzionym dzwonom. Zdawa�o mi si�, �e ka�dy m�j krok s�ysz� mieszka�cy Prawdinska i dziwi�o mnie. �e nie s�ysz� �adnego odg�osu mog�cego zdradza� obecno�� Noira. I wtedy na podw�rze cerkwi zajecha� jaki� samoch�d. Od strony miasta dos�ysza�em czyje� nawo�ywania. Do tego pi�tro wy�ej cicho siekn�a deska. Zdar�em z g�owy noktowizor i ruszy�em do szturmu. Kilkoma susami doskoczy�em na nast�pny podest i wtedy o�lepi�o mnie �wiat�o latarki. - S� na wie�y! - z do�u kto� krzycza� po rosyjsku. - Idiota! - rzuci�em w kierunku Noira. Tamten natychmiast zgasi� �wiat�o, ale korzystaj�c z tego, �e by�em o�lepiony, wymierzy� mi cios pi�ci� mi�dzy oczy. Nadzia� si� na metalow� cz�� obr�czy, na kt�rej opiera� si� noktowizor. Nawet nie sykn��, tylko wyprowadzi� drugie uderzenie. W locie chwyci�em jego r�k�. - Masz to? - zapyta�em po angielsku. Szarpn�� si�. Jak si� zorientowa�em, by� ubrany na czarno, w kominiarce. By� �redniego wzrostu, szczup�y, pod ubraniem czu�em niedu�e, ale silne, spr�yste, wysportowane mi�nie. Wykr�ci�em r�k� powoduj�c b�l w ko�czynie przeciwnika. - Masz to? - powt�rzy�em pytanie. - Yes - us�ysza�em ciche sykni�cie. - Daj! - rozkaza�em. Wtedy z do�u schod�w us�ysza�em odg�osy krok�w kilku os�b. Noir bez s�owa wskaza� na boczne okienko. Postanowi�em, �e w obliczu rosyjskiego po�cigu musimy skupi� si� najpierw na ucieczce. Noir z koci� zr�czno�ci� prze�lizgn�� si� pierwszy, a ja za nim i zaraz po�a�owa�em tego odwa�nego kroku. Znalaz�em si� na szczycie dachu gmachu ko�cio�a. Nie wydawa�o mi si�, �eby mo�na by�o zaufa� przyczepno�ci na blaszanym pokryciu, ale Noir bieg� jak linoskoczek na koniec. Po chwili rozci�ga� ju� lin�. Nie pozosta�o mi nic innego jak ruszy� w jego �lady. Do liny dotar�em z p�minutowym op�nieniem. Twardo wyl�dowa�em na ziemi i rozgl�da�em si� za Noirem. Na podw�rzu, za otwart� bram�, sta� radiow�z rosyjskiej milicji. Za rogiem ujrza�em jakiego� cywila z pistoletem w d�oni, ci�ko podnosz�cego si� z ziemi. W oddali majaczy� cie� Noira. �a�owa�em, �e zaparkowa�em swoje BMW za miastem. Teraz musia�em biec za w�amywaczem, kt�ry w bocznej uliczce mia� pewnie zaparkowany w�z. Tak jak my�la�em, za chwil� na ulic� z bramy wyjecha�o �iguli z rosyjskimi numerami rejestracyjnymi. �Ruszy na Kaliningrad� - ucieszy�em si� i pobieg�em na prze�aj do swojego auta. By�em pewien, �e BMW b�dzie szybsze. Gdy zatrzaskiwa�em drzwi w samochodzie i przekr�ca�em kluczyk w stacyjce, we wstecznym lusterku ujrza�em migaj�ce �wiat�a pojazd�w milicji. Opony zabuksowa�y na szutrze i ju� gna�em po szosie. Nie min�a minuta, kiedy dogoni�em w�z Noira. Tradycyjnie zacz�� zamiata� kuprem po ca�ej szeroko�ci jezdni, staraj�c si� jednocze�nie wycisn�� z silnika jak najwi�cej mocy. Wszystkie jego sztuczki by�y na nic przy przyspieszeniu BMW. Wystarczy�a tylko sekunda, gdy Noir zostawi� po prawej stronie do�� miejsca, by go min��, i ju� jecha�em przed nim, za to za nim byli ju� milicjanci. Zwolni�em na chwil�, bym m�g� mu wskaza�, �e ma wskoczy� do mojego samochodu. Jednym przyciskiem otworzy�em okno od strony pasa�era. Na razie milicjanci nie wiedzieli, co chcemy robi� i zapewne patrzyli na nasze wyczyny z zainteresowaniem. Noir te� otworzy� okno. Chwil� waha� si� i wrzuci� do mnie plecak. Jak domy�la�em si�, tam by� �up. Natychmiast wrzuci�em pakunek do skrytki w przednim fotelu pasa�era. Za chwil� Noir, ca�y czas zamaskowany, wychyli� si� przez okno. Domy�la�em si�, �e nog� wci�� trzyma na pedale gazu, a r�k� na kierownicy. Druga d�o� szuka�a ju� r�czki pod sufitem w moim samochodzie. W u�amku sekundy Noir wy�lizn�� si� z �iguli i wci�gn�� do BMW. Przez kr�tki moment jego stopy szorowa�y po asfalcie przy szybko�ci oko�o stu kilometr�w na godzin�. �iguli zata�czy�o na szosie, �ami�c szyki po�cigu, a potem zdryfowa�o do rowu, gdzie po uderzeniu w drzewo eksplodowa�o. - Jestem pe�en podziwu - mrukn��em. W milczeniu skin�� g�ow�. Teraz skupi�em si� na zgubieniu po�cigu. Postanowi�em dojecha� do Kaliningradu, tam porzuci� w�z i ucieka� z obwodu samolotem, poci�giem albo promem. Szybko musia�em zmieni� plany, bo nagle milicjanci za nami postanowili u�y� swych AK-47. Momentalnie szyby w aucie rozprys�y si� na tysi�c kawa�k�w. Ostro za- hamowa�em na jakiej� krzy��wce. - Koniec, rozwal� nas - stwierdzi�em. Wysiad�em unosz�c wysoko r�ce. Milicjanci zatrzymali si� z piskiem opon. By�o ich czterech. Dw�ch natychmiast podbieg�o do mnie. Jeden przeszukiwa� mnie, a drugi ubezpiecza� go. Potem otrzyma�em cios kolb� w szcz�k� i ostatnie co pami�tam, to jak moje BMW znika w mroku, a Noir pochylony nad kierownic� ucieka z maksymaln� pr�dko�ci�. *** Tak oto znalaz�em si� na posterunku milicji, sam nie wiem gdzie. Nie mia�em zegarka, wi�c nie wiedzia�em, kt�ra jest godzina, ale pewnie by� wczesny ranek, gdy zgrzytn�a zasuwa w drzwiach mojej celi. - Wstawaj! - rozkaza� wartownik. Zaprowadzi� mnie do �azienki. Poda� myd�o i r�cznik. - Jaka mi�a obs�uga - szydzi�em. - Ka�ecie si� umy�, a potem potraktujecie pr�dem? - Kiedy� i tak bywa�o - rzuci� zm�czonym g�osem Rosjanin. - Mogliby�my ciebie potraktowa� pr�dem, pilnikiem po z�bach albo da� zastrzyk. By� telefon z Kaliningradu, mamy ci� tam zawie��. - A siniaki mam od tego, �e si� stawia�em przy aresztowaniu? Rosjanin tylko wzruszy� ramionami. Umy�em si�, a potem odebra�em na dy�urce swoje dokumenty. Przez chwil� stra�nik zastanawia� si�, jak spi�� mi r�ce kajdankami. Gdybym mia� je z ty�u, to musia�bym by� pilnowany przez niego przy wsiadaniu, podtrzymywany i tak dalej. Wygodniej mu by�o spi�� mnie z przodu. Sam zreszt� podsun��em mu to rozwi�zanie, siadaj�c na �awce przed komisariatem i wystawiaj�c przeguby. - Masz papierosa? - poprosi�em. Poda� mi jakiego� miejscowego, mocnego skr�ta bez filtra. G��boko si� zaci�gn��em i zaraz moje p�uca zaprotestowa�y przeciw takiej dawce trucizny, wywo�uj�c kaszel. Rosjanin roze�mia� si� zadowolony, a ja pochylony stara�em si� z�apa� oddech i wymaca�, czy drut ukry�y w szwie spodni wci�� tam jest. Dyskretnie wyci�gn��em go i ukry�em w d�oni. Po kilku minutach zajecha� furgon milicji. Stra�nik podpisa� jaki� dokument i odda� mnie w r�ce konwojent�w. Na odchodnym wcisn�� paczk� swoich papieros�w w kiesze� mojej bluzy. - Na zdrowie! - powiedzia� wolno po polsku. - Dzi�kuj� - odpar�em po rosyjsku. W ciasnym furgonie by�a klatka z drewnian� �awk�. Otwiera�o si� j� od wn�trza pojazdu i odchylaj�c dwa skrzyd�a drzwi z ty�u. Wsiada�em od �rodka, wi�c podejrzewa�em, �e z ty�u zamkni�to samoch�d na klucz. Konwojent usiad� obok kierowcy, w��czyli radio, zapalili papierosy i ruszyli. Udaj�c zrezygnowanego kiwa�em si� w rytm muzyki i ko�ysa� auta na wybojach. Poprosi�em milicjant�w o zapa�ki. Podali mi ognia i zapali�em rosyjskiego papierosa wypakowanego chyba poci�tym kartonem, tak dymi�. Jednocze�nie manipulowa�em stalowym drutem przy zamkni�ciu kajdanek. Trzaskowi ich otwarcia towarzyszy�o skrzypienie amortyzator�w na kolejnej dziurze. Teraz skupi�em sw� uwag� na zamku w drzwiach. Gdy zerkn��em przez okno na drog� za mn�, zdziwi�em si� ujrzawszy tam moje BMW. Noir zalepi� przedni� szyb� foli� i powoli toczy� si� za furgonem. Da�em mu znak r�k�, �e go widz�. Ca�y czas zerka�em na konwojent�w. Byli zaj�ci komentowaniem wyniku meczu pi�karskiego. Kilka ruch�w przy zamku i mog�em ju� otworzy� drzwi. Noir poj�� moje intencje i podjecha� bli�ej furgonu. To zaniepokoi�o kierowc�. Jego towarzysz obejrza� si� na mnie i gdy nasze spojrzenia spotka�y si�, zrozumia� wszystko. By�o ju� jednak za p�no. Jednym szarpni�ciem otworzy�em wrota prowadz�ce do wolno�ci i skoczy�em na mask� BMW. Si�� rozp�du zanurkowa�em do wn�trza. Noir doda� gazu i b�yskawicznie wymin�� furgon. Skr�ci� na najbli�szej krzy��wce w lewo. - Dzi�ki - rzuci�em do Noira. - Masz pomys�, jak pokona� granic�? Skin�� g�ow�. - Zielona granica? - domy�li�em si�. Nie odpowiedzia�. - Nie poka�esz mi swojej twarzy? - zapyta�em. Pokr�ci� g�ow�, �e nie. - Czemu pomog�e� mi w ucieczce? Bez s�owa wskaza� na sw�j pusty plecak. - Przecie� wiesz, �e ci tego nie dam - wzruszy�em ramionami. - To by�o w wie�y? Po prostu zamurowane w �cianie? Noir zaprzeczy�. - Jaka� misterna skrytka? - zdziwi�em si�. Tym razem roze�mia� si�. - Pod parapetem okna od strony miasta - wycharcza� przez kominiark�. Ju� drugi raz w ci�gu ostatnich godzin us�ysza�em za sob� j�k syren rosyjskich radiowoz�w. Noir zaniepokoi� si� i doda� gazu. Wpadli�my do Prawdinska, z kt�rego wyjechali�my na po�udnie, mijaj�c wjazd do elektrowni. Noir po przejechaniu kilku kilometr�w i jakiej� wioski po drodze, skr�ci� na pole. Amortyzatory BMW j�cza�y protestuj�c przeciw je�dzie przez zaorane pole. Noir zatrzyma� w�z na szczycie skarpy nad brzegiem �yny. Gestem pop�dza� mnie, �ebym wyj�� pakunek z pami�tnikiem pu�kownika Knoxa. Z zainteresowaniem patrzy� na skrytk� w siedzeniu. Potem zbiegli�my nad niski i kr�tki pomost, do kt�rego by�a przymocowana plastykowa ��d� w�dkarska z doczepionym silnikiem. Odbili�my od pomostu gonieni okrzykami milicjant�w. Kilku nawet strzeli�o, ale na szcz�cie za p�no, bo ju� znikali�my za zakr�tem rzeki. Pi�ciokonny silniczek r�wno terkota�, a Noir ca�y czas przekr�ca� manetk�, maksymalnie dodaj�c gazu. Po kilku minutach zrozumia�em dlaczego. Za nami narasta� ryk jakiego� motoru, domy�la�em si�, �e to p�yn�a motor�wka rosyjskiej milicji. Rzeczywi�cie, po chwili p�yn�li ju� r�wnolegle do nas. To byli pogranicznicy. By�o ich czterech i trzech z nich spokojnie mierzy�o do nas z karabin�w. Z odleg�o�ci kilku metr�w nie mogli chybi�. Noir zwolni�, tak �e p�yn�li�my ju� tylko si�� rozp�du. Rosjanie przybili do naszej �odzi. I gdy dwaj �o�nierze byli zaj�ci chwytaniem naszej burty, Noir skoczy� na nich. Zaskoczy� ich do tego stopnia, �e w kilka chwil wszyscy byli ju� w wodzie, a on zabra� z naszej �odzi sw�j �up. Potem rozleg� si� ryk i Noir zacz�� zmyka�. Wykiwa� nas wszystkich. Skoczy�em do silnika i zapali�em go. Jeden z Rosjan �ciskaj�c karabin wyci�ga� do mnie r�k�. Odepchn��em jego d�o� i rzuci�em jeden z kapok�w le��cych na dnie motor�wki. Moja ��d� by�a o wiele wolniejsza od motor�wki Noira i doskonale nadawa�a si� jako spacer�wka po szerokiej na kilkaset metr�w, p�yn�cej leniwym nurtem �ynie. Noir widz�c, �e go goni�, zacz�� do mnie strzela�. Schyli�em si� i zacz��em p�yn�� zmieniaj�c cz�sto kurs. Tak p�yn�li�my kilka minut i ju� z daleka ujrza�em wie�e wartownicze na granicy, siatk� si�gaj�c� rzeki i wielk� siat� wisz�c� w poprzek nurtu. Byli�my na prostym odcinku i Noir maksymalnie przyspieszy�. Nie mog�em ju� go dogoni�. On gdy tylko przep�yn�� pod siatk� wisz�c� na dw�ch linach, podni�s� karabin i zacz�� strzela�. Przestrzeli� mocowania i przeszkoda zacz�a opada� odcinaj�c mnie od Polski. Mog�em jedynie w�ciek�y uderzy� dziobem o stalow� sie� i strzeli� w motor�wk� Noira. O dziwo, mimo ko�ysania, w ruchu, za�lepiony w�ciek�o�ci� trafi�em w jaki� mechanizm na rufie motor�wki i jej silnik przesta� pracowa�, za to z rury wydechowej zacz�y wydobywa� si� k��by czarnego dymu. Noir za�o�y� plecak i skoczy� do wody. Uczyni�em to samo, pokonuj�c jednym susem granic� pa�stwow�. Gdy wyl�dowa�em na ojczystej ziemi, nie znalaz�em �ladu Noira. Uciek� zostawiaj�c mnie z ca�� mas� k�opot�w. Tylko niebywa�ym znajomo�ciom szefa mog� zawdzi�cza�, �e jako oficjaln� wersj� wydarze� przyj�to kradzie� przez dw�ch nieznanych osobnik�w mojego samochodu. ROZDZIA� DRUGI TAJEMNICZY BRONEK � ZAPROSZENIE NA EKSPEDYCJ� ARCHEOLOGICZN� DO SPYCHOWA � SPACER DO TAMY � SPOTKANIE Z UROCZ� AMAZONK� � UMAWIAM SI� NA RANDK� Wydarzenia zwi�zane z pobytem Paw�a w obwodzie kaliningradzkim mocno popsu�y stosunki pomi�dzy naszym ministerstwem a rosyjskimi w�adzami. Rosjanie oficjalnie dawali wiar� naszej wersji wypadk�w. Dopiero gdy dzi�ki moim znajomo�ciom w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, przez nasze s�u�by dyplomatyczne przekaza�em stronie rosyjskiej dossier Noira, wykazali zrozumienie, jednocze�nie nakazuj�c, aby�my ich uprzedzali o naszych operacjach na ich terenie. Pani minister, gdyby mia�a takie mo�liwo�ci, kaza�aby rozstrzela� Paw�a. Taka zaka�a mia�aby pracowa� w jej ministerstwie? Postanowi�a wi�c zwolni� Paw�a dyscyplinarnie. Kolejne rozmowy z ni�, telefony od moich przyjaci� z zaprzyja�nionych resort�w z informacjami o zas�ugach mego podw�adnego odrobin� udobrucha�y szefow�. Musia�em zrobi� co�, �eby nasz referat na jaki� czas zszed� z oczu pani minister, �eby �wie�e rany zasch�y. Pawe� przezornie uciek� na zwolnienie lekarskie i czeka�, co si� wydarzy. Takie my�li przychodzi�y mi do g�owy, gdy jak co dzie� szed�em do pracy. W tym roku mieli�my pi�kn� jesie�, s�oneczn�, z porannymi lekkimi przymrozkami. Li�cie mi�o chrz�ci�y pod podeszwami but�w, a promyki s�oneczne jeszcze �askota�y twarz kusz�c do zdj�cia palta. Wchodz�c do gabinetu odebra�em od panny Moniki korespondencj� i zacz��em czyta� listy. W trakcie lektury zadzwoni� asystent pani minister. - Panie Tomaszu, czy mo�e pan przyj�� do nas na pi�� minut? - zapyta�. Niby by�o to zaproszenie, ale czu�em, �e batalia o posad� Paw�a jeszcze nie jest sko�czona. Poprawi�em krawat i przyg�adzi�em klapy marynarki, a potem ruszy�em do pani minister. Przywita�a mnie serdecznie, wychodz�c mi naprzeciw. W jej pokoju opr�cz asystenta by� jeszcze jeden m�czyzna siedz�cy przy stoliczku kawowym, powa�ny, elegancko ubrany, pachn�cy dobr� wod� kolo�sk�, ze starannie przyci�tymi w�sami. Jego szpakowate w�osy sprawia�y wra�enie, jakby ich w�a�ciciel przed chwil� wyszed� od fryzjera. Bi�o od niego jakie� ciep�o, wygl�da� jak �dobry wujek�. Mia� oko�o pi��dziesi�tki, ale wysportowan� sylwetk�. By�em pewien, �e chodzi na si�owni�, p�ywalni�, mo�e jeszcze biega. Ca�y ten obraz psu� wyraz jego oczu. By�y b��kitne o lodowatym spojrzeniu. Pani minister da�a dyskretny znak i asystent wyszed�. - Jak zdrowie Paw�a? - zapyta�a moja prze�o�ona. Takiego pytania zadanego tak ciep�ym tonem g�osu nie spodziewa�em si�. Podejrzewa�em jak�� pu�apk�. - Powoli dochodzi do siebie - odpowiedzia�em dyplomatycznie. - Lepiej, �eby przyspieszy� tempo rehabilitacji - orzek� m�czyzna. - Przepraszam! - pani minister wsta�a z krzes�a. - Nie przedstawi�am pan�w sobie. - Bronek - powiedzia� m�czyzna i wyci�gn�� do mnie d�o�. - Tomasz - r�wnie� si� przedstawi�em. - No, �wietnie - minister po�o�y�a d�onie na kolanach. Wyra�nie nie wiedzia�a, jak zacz�� rozmow�. Bronek u�miechn�� si� do niej i pani minister powiedzia�a: - To panowie sobie porozmawiajcie w spokoju - po czym wysz�a z gabinetu. Patrzy�em za ni� w zadumie. - Kim jeste�? - zapyta�em nowego znajomego. - Wybacz, Tomaszu, lepiej, �ebym nie zdradza� ci swojej profesji. Sam si� wielu rzeczy domy�lisz, ale zobowi�zany tajemnic� s�u�bow� wkr�tce o nich zapomnisz. Bronek wsta� i podszed� do stylowej szafy w rogu. Zawsze podejrzewa�em, �e jest tam ukryty sejf z wa�nymi dokumentami, a tam by� pospolity barek. - Koniak, whisky? - zaproponowa� przypatruj�c si� etykietom na butelkach. - Nie - j�kn��em zaskoczony swobod� zachowania m�czyzny. - Mo�e wino, czerwone jest dobre na kr��enie - Bronek tym razem ogl�da� kieliszki. - Jest tu re�skie, cierpkie w smaku, ale nie ci��y tak jak hiszpa�skie. Francuskie s� z kolei zbyt aromatyczne. - Odrobin� - zgodzi�em si�. Bronek nala� mi czerwonego p�ynu do kieliszka, a sobie nie po�a�owa� whisky. Usiad� po drugiej stronie stolika i za�o�y� nog� na nog�. - Tak powa�nie, jak si� czuje Pawe�? - Powoli... - zacz��em. - Prosz�, nie k�am - Bronek podni�s� d�o�, zatrzymuj�c mnie w po�owie zdania. - Nie mnie. - Tak samo - mrukn��em. - �wietnie - ucieszy� si� Bronek. - Macie zaplanowan� jak�� robot� w najbli�szym czasie? - W�a�nie chcia�em wys�a� Paw�a w teren. - Dok�d? - Do Spychowa. - To gdzie� na Mazurach? - Na pograniczu Mazur i Mazowsza. Bronek podszed� do mapy Polski wisz�cej na jednej ze �cian. Chwil� j� studiowa�, popijaj�c drobne �yki whisky. - Bardzo dobrze - oznajmi�, wracaj�c z lustracji wyra�nie zadowolony. - A ty jeste� zawalony robot�? - Tak jak zwykle. - Od�� to i skup si� na tym, co ci powiem. Zaczn� mo�e od Noira... *** W czasie urlopu zdrowotnego wy�ebranego u mojego lekarza mia�em wreszcie czas, �eby zrobi� porz�dek na p�kach w mojej domowej biblioteczce. Przy okazji �odkurzy�em� kilka interesuj�cych ksi��ek, kt�rych jako� nigdy nie mia�em czasu przeczyta�. M�j rozk�ad dnia sprowadza� si� do porannych zakup�w, �wicze�, �niadania, czytania, obiadu, czytania, kolacji, obejrzenia wieczornych wiadomo�ci i czytania. �a�owa�em, �e musia�em w domu sp�dza� okres pi�knej z�otej polskiej jesieni, ale wiedzia�em, �e lepiej nie pokazywa� si� na ulicach. Pan Samochodzik, m�j szef, bardzo mnie na to uczuli�, a w tym czasie �agodzi� z�y nastr�j pani minister. Nieoczekiwanie wieczorem zadzwoni� do mnie Piotr, archeolog, kt�rego pozna�em na wykopaliskach w Dylewie. - Cze��, co s�ycha�? - zapyta�. Zdziwi� mnie ten niespodziewany telefon. - Jako� leci - odpowiedzia�em. - Odpoczywam i nadrabiam zaleg�o�ci w lekturze. - Bardzo m�drze. Czyta�e� �Potop�? - Oczywi�cie. - Du�o pami�tasz z lektury? - Chyba tak - odpar�em ostro�nie. - To odkurz sobie wiadomo�ci i szykuj si� na wyjazd. - O co chodzi? - Zobaczysz. Spotkanie pojutrze przed twoj� firm�. Jedziemy na tydzie�. Meteorolodzy twierdz�, �e przez ten czas wr�ci lato. To w sam raz na nasze potrzeby. - Nasze? Kt� nami jeszcze jedzie? - Niespodzianka, starzy znajomi. Piotr roz��czy� si�. Chwil� pomy�la�em i wystuka�em na klawiaturze telefon do Pana Samochodzika. - Szefie, czy to przypadek, �e Piotr, ten archeolog, proponuje mi wyjazd w teren w dniu mojego powrotu do pracy? - zapyta�em, gdy pan Tomasz podni�s� s�uchawk�. - Dobry wiecz�r, Pawle. - Przepraszam, dobry wiecz�r. To jak? - Przypadek, zupe�nie nie wiem, o czym m�wisz. Szef, gdy zrelacjonowa�em mu rozmow� z Piotrem, zgodzi� si� na wyjazd. - Wierz�, �e nie zawraca�by ci g�owy g�upstwami - stwierdzi�. - Wspomina� o �Potopie�? - Tak. - To pewnie dobrze ci radzi�. Jed�, powoli atmosfera wok� ciebie si� oczyszcza. Mo�e ci� nie zlinczuj� po powrocie. - Dzi�kuj� za s�owa pociechy. Podekscytowany zapowiedzi� wyjazdu i nowej przygody nie mog�em zasn��. Zdesperowany zacz��em czyta� �Potop�. Potem jednak, stwierdziwszy, �e trzy tomy to za du�o do przeczytania w ci�gu jednego dnia, wybra�em �atwiejsze wyj�cie i si�gn��em po pude�ko obok telewizora. Do wczesnego ranka ogl�da�em ekranizacj� s�awnej powie�ci. Nast�pny dzie� up�yn�� mi pod znakiem wizyty w warsztacie, gdzie tradycyjnie przed wyjazdem sprawdza�em stan Rosynanta. By� to terenowy samoch�d jeep grand cherokee, dar Polonii ameryka�skiej, kt�ry mia� zast�pi� stary wehiku� szefa. To by�y dwie generacje. Rosynant zachowa� cechy wehiku�u, by� doskona�ym wozem terenowym, umia� p�ywa�, nabra� du�ej pr�dko�ci. Stracili�my tylko walor zaskoczenia. Pokraczny wehiku� budzi� drwiny, Rosynant m�g� budzi� szacunek. By�by on wi�kszy, gdyby wszyscy znali elektroniczne gad�ety naszego pojazdu. Potem pojecha�em na zakupy. W hipermarkecie ucieka�em za p�ki z zabawkami, ujrzawszy pani� minister na zakupach. O um�wionej porze stawi�em si� przed ministerstwem. Szefa, o dziwo, nie by�o w pracy. Czeka�em wi�c na Piotra i jego towarzyszy. Po chwili ujrza�em ich wszystkich. Piotr - doktor archeologii - by� wysoki, ostrzy�ony na zero, w okularach. Basia by�a niedu�� blondyneczk� o rozwichrzonych lokach i twarzy dziewcz�cia, specjalistk� od konserwacji znalezisk. Renata, d�ugow�osa brunetka, sz�a jak modelka prezentuj�c zgrabne nogi w obcis�ych spodniach, zajmowa�a si� g��wnie katalogowaniem, a to za spraw� prawie niebia�skiego talentu do odrysowywania rzeczy i �adnego charakteru pisma. - Cze��! - przywitali mnie. Otworzy�em im klap� baga�nika, by w�o�yli tam podr�czne baga�e. - Szymon i Rafa� jad� tarpanem z reszt� sprz�tu - wyja�ni� mi Piotr. - Wyjechali o �wicie, by zd��y� na czas. Szymon te� by� w Dylewie, zajmowa� si� fotografi� i kierowaniem wykopaliskami. Rafa�a jeszcze nie zna�em. - Powiesz mi, dok�d jedziemy? - zapyta�em Piotra. - Do Spychowa - odpar�. - Pomyli�e� �Potop� z �Krzy�akami� - zauwa�y�em. - Jurand ze Spychowa... - To nie to... - Piotr lekcewa��co machn�� r�k�. -Wzi��e� �Potop� ze sob�? - Tak. - To jedziemy. Piotr zap�dzi� dziewczyny na tylne siedzenie, a sam usiad� obok mnie. Ca�� drog� archeolodzy jak ognia unikali tematu zagadki, kt�r� mia�em si� zaj��. Po dw�ch godzinach szybkiej jazdy dojechali�my do Spychowa. Do wsi wje�d�ali�my od strony Ostro��ki, d�ug� ulic� Juranda. Min�li�my spore osiedle domk�w, ko�ci�, szko��, skrzy�owanie, kolejne domki, pomi�dzy kt�rymi by�o targowisko, za szerokim �ukiem drogi przejechali�my przez most na Krutyni, znanej ze szlaku kajakowego, i wjechali�my do stanicy PTTK. Ju� tu kiedy� nocowa�em, gdy szuka�em figury Kaukaskiego Wilka. Przywita� nas ten sam gospodarz co wtedy, pan Jurek. By� �redniego wzrostu i mia� u�miechni�t� twarz. W recepcji wisia�y jego zdj�cia z wypraw w�dkarskich, g��wnie do norweskich fiord�w. - Zapraszam na �niadanie - pan Jurek wskaza� nam drog� do jadalni. Sta�y w niej d�ugie drewniane �awy, �ciany zdobi�y przedziwne malunki kolorystycznie i symbolicznie powi�zane z przyrod� Mazur. W ogromnym akwarium p�ywa�y du�e ryby, z kt�rych dwie na pierwszy rzut oka przypomina�y rekiny, a to zw�aszcza przez charakterystyczny styl p�ywania i kszta�t p�etw grzbietowych. By�o w nich co� jeszcze, co budzi�o groz�: wielkie, beznami�tne, bladoniebieskie oczy. Przy rozpalonym kominku, z kubkami kawy w r�kach czekali na nas Szymon i Rafa�. Szymon by� m�odzie�cem o d�ugich, lekko faluj�cych w�osach i z zacz�tkami brody na twarzy. Mia� spokojne spojrzenie i takie� zachowanie. Momentami pozowa� na cz�owieka, kt�rego nic ju� nie zdziwi. Zauwa�y�em, �e zmieni� styl ubierania ze sk�rzanej odzie�y na p��tno. Mia� p��cienne, bure spodnie, bia�� koszul� wyci�gni�t� na wierzch i sznureczek koralik�w na szyi. D�ugie w�osy spina� niekiedy gumk� albo zak�ada� kolorow� opask�, kt�ra upodabnia�a go do Indianina. Nosi� przy pasku sakiewk�, w kt�rej mia� tyto� i bibu��. Z rzadka pozwala� sobie na zrobienie skr�ta i leniwe �mienie tytoniu. Rafa� by� szczup�ym, wysportowanym blondynem. Na oko m�g� mie� trzydzie�ci lat. By� specjalist� od archeologii podwodnej. - Powiesz mi wreszcie? - zagadn��em Piotra, gdy podawano do sto�u. - Wszystko w swoim czasie - odpar�. Tego czasu nie znalaz� do obiadu, bo zajmowali�my si� przeniesieniem kompresora i sprz�tu nurkowego do chatki w pobli�u brzegu rzeki. Przy okazji przyjrza�em si� po�o�eniu stanicy. Ulokowano j� w malowniczym miejscu, przy uj�ciu Krutyni do Jeziora Spychowskiego. Ma ono kilka p�wysp�w tworz�cych urocze zatoki. Po�udniowa cz�� brzeg�w jeziora jest obro�ni�ta lasami. Potem rozlokowali�my si� w pokojach na pierwszym pi�trze hotelu. Na nocleg w domkach lub namiotach by�o ju� za zimno, zw�aszcza w nocy. Piotr zamieszka� z ch�opakami w tr�jce, a mnie pozostawiono naro�ny apartament na ko�cu korytarza. - �eby� mia� swobod� dzia�ania - wyja�ni� mi Piotr. - Mo�e tw�j szef zechce do ciebie do��czy�? Po obiedzie archeolodzy pozamykali si� w pokojach, twierdz�c, �e musz� si� zaaklimatyzowa�. Podejrzewa�em, �e raczej chcieli chwil� odpocz�� od mojego towarzystwa i przeprowadzi� narad�. Zszed�em wi�c do recepcji i zapatrzy�em si� na map� na �cianie. - Ciekawi pana okolica? - zainteresowa� si� pan Jurek. - Mam ochot� na spacer - odpowiedzia�em. - Dobrze pan trafi�. Spychowo to sam brzeg Puszczy Piskiej i mo�na tu godzinami spacerowa� po lasach. Kr�tka wycieczka to przej�cie do wsi Po�om - wskaza� p�wysep na jeziorze Zdru�no. - Polecam te� spacer do tamy �Lalka� pomi�dzy jeziorem Zyzdr�j a dalszym ci�giem szlaku Krutyni. - Dzi�kuj� za rad� - powiedzia�em do gospodarza o�rodka i wyszed�em przed budynek hotelu. G��boko odetchn��em nagrzanym, przesi�kni�tym sosnowymi zapachami powietrzem i postanowi�em wybra� si� wzd�u� rzeki do tamy. Zamy�lony maszerowa�em wzd�u� ��ki po�o�onej nad brzegiem, gdzie pas�y si� konie. Przeszed�em przez otwart� furtk� do lasu. Na skarpie zauwa�y�em �lady okop�w. Przyjrza�em si� im z ciekawo�ci�. Wygl�da�y na nigdy nieu�yte w dzia�aniach wojennych. Potem skrajem �wierkowego m�odnika doszed�em do szerszej le�nej drogi, kt�ra jak pami�ta�em z mapy prowadzi�a a� do �Lalki�. Szed�em wi�c zastanawiaj�c si�, jakie to zadanie wymy�li� dla mnie Piotr i czy czasem moja obecno�� w tych okolicach nie jest pomys�em szefa, kt�ry postanowi� na jaki� czas usun�� mnie sprzed oczu pani minister. Tak dotar�em do tamy, a w zasadzie nieczynnej �luzy. Widzia�em �lady podj�tych pr�b wyremontowania obiektu i przywr�cenia mu dawnego znaczenia. Dzi�ki tej �luzie �eglarze z jeziora Zyzdr�j mogliby przep�ywa� na Jezioro Spychowskie i dalej na Mokre ko�o wsi Zgon. Sta�em oparty o barierk� na szczycie budowli i patrzy�em na przep�ywaj�c� poni�ej wod�. Z zamy�lenia wyrwa� mnie szum piasku za moimi plecami. Obejrza�em si� ciekawie. W moim kierunku jechali na rowerach ch�opak i dziewczyna. Oboje mieli mo�e po szesna�cie lat. Ona mia�a ciemnoblond w�osy, figur� i zachowanie pensjonarki. Nawet jej fryzura by�a prostym, tak rzadko teraz spotykanym warkoczem. Ch�opak, z czarn� szop� zmierzwionych w�os�w, mia� grube i czarne jak w�giel brwi, tak samo ciemne oczy. Spojrzenie mia� �agodne, nie by�o w nim tej zaczepno�ci charakterystycznej dla tubylc�w patrz�cych na intruza wchodz�cego na ich teren. M�odzi byli ubrani w spodnie, tak zwane boj�wki i sportowe bluzy z kapturami. Zatrzymali si� obok mnie. - Widzia�a�, Ka�ka, te �mieci? - m�odzian zapyta� towarzyszk�. - To ju� trzecia paczka w tym miesi�cu - odpowiedzia�a dziewczyna. Rowerzy�ci wsiedli na swoje pojazdy i ruszyli na wsch�d, na drug� stron�. - Trzeba w nocy zaczai� si� przy bunkrze na TIR-y - us�ysza�em jeszcze s�owa Ka�ki. Zastanowi�a mnie ta dziwna rozmowa. M�odzi ludzie, gdyby mieli co� do ukrycia, nie m�wiliby o tym przy obcym cz�owieku. Spojrza�em na zegarek. By�o ju� na tyle p�no, �e zosta�o mi niewiele czasu, �eby zaj�� do Piotra przed kolacj� i wymusi� na nim odpowied� na pytanie, po co tu mnie �ci�gn��? Szybko maszerowa�em t� sam� drog�. W pewnym momencie zauwa�y�em przybrze�n� �cie�k�, kt�ra - jak pami�ta�em - prowadzi�a kr�tsz� drog� do stanicy. Powoli zmierzcha�o, a w lesie robi�o si� ju� ciemno. Us�ysza�em i poczu�em, jak dudni ziemia od t�tentu kopyt. Nagle zza zakr�tu wyskoczy� na mnie ko� z jak�� kobiet� w siodle. Na m�j widok zwierz� stan�o d�ba, a niewiasta w pi�knym, kaskaderskim stylu, szeroko rozk�adaj�c ramiona, z przeci�g�ym okrzykiem polecia�a w krzaki. Rzuci�em si� w kierunku amazonki. Le�a�a na plecach mi�dzy dwoma ja�owcami. Najpierw sprawdzi�em, czy oddycha, a potem, czy nie ma po�amanych ko�ci. Wszystko by�o w najlepszym porz�dku. Gdy przyjrza�em si� jej z bliska, zauwa�y�em, �e ma pi�kne, szlachetne rysy twarzy. By�a pi�kna w jaki� dystyngowany spos�b, przypomina�a a